Sypialnia Lotty
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Sypialnia Lotty
Dość spory pokój w którym nigdy nie ma nadmiaru światła - wszystkie okna wychodzą na gęstsze zalesienie, co jednak Charlotte bardzo odpowiada. Na ciemnej, drewnianej podłodze z wyrazistymi słojami zwykle tańczą cienie rzucane przez słońce i poruszające się, odrobinkę zmienne gałęzie. Szczególnie przyjemny jest to widok z samego rana, ponieważ pokój usytuowany jest na wschód.
Nie ma tu zbyt wielu mebli - jedna dość spora szafa, mniejsza komoda i łóżko starczą w zupełności, a wolną przestrzeń Lotta powoli, acz skrupulatnie zapełnia nowymi doniczkami z kwiatami.
Nie ma tu zbyt wielu mebli - jedna dość spora szafa, mniejsza komoda i łóżko starczą w zupełności, a wolną przestrzeń Lotta powoli, acz skrupulatnie zapełnia nowymi doniczkami z kwiatami.
Zaklęcia ochronne: Cave Inimicum, Mała twierdza (okna), Tenuistis
Ostatnio zmieniony przez Alexander Farley dnia 02.06.20 13:33, w całości zmieniany 2 razy
Nie odpisała. Wbrew pozorom to wcale nie było łatwe. Nie zauważała tego właściwie przez cały ten czas, ale bardzo przywykła do życia sama dla siebie. Z mieszkania Bena zrobiła swoją małą opokę, choć dawno go w nim nie było, ona po prostu sobie tam osiadła, czasem znikając gdzieś, czasem przesypiając w Zwierzyńcu i niczym się nie przejmując. Im bardziej wchodziła w relacje z innymi ludźmi, tym silniej była od nich uzależniona. Pokazywał jej to Duncan, który pojawiał się i znikał, z początku sprawiając jej tym przykrość, z czasem po prostu ucząc ją całkowicie nieświadomie dystansowania się, poszukiwania właściwego odbioru drugiej osoby.
Im bliżej pozwalała drugiej osobie zbliżyć się do siebie, tym trudniej było bez tego kogoś wytrzymać. Tego dowodem był Titus. On zabrał jej olbrzymią część swobody. Choć jej staż na tej planecie był w sumie mały, niebawem skończy wszak zaledwie szesnaście lat, Lotta czuła że bez tego uczucia nie potrafiłaby być już kimś więcej niż ponurą dziewczynką ze Zwierzyńca.
A teraz, choć nie była przekonana czy akceptuje tę swoją zależność od drugiej osoby szła Doliną Godryka w deszczu, rozważając za i przeciw.
Stanę się od niego zależna. On stanie się zależny ode mnie.
To w rodzinie całkiem normalne, a jednak brzmiało przerażająco, szczególnie kiedy pomyśleć w jakich czasach przyszło im żyć.
A jednak wcale nie była pewna czy ta uwaga należy do za czy przeciw.
Trudniej będzie uciec.
Czasem miała taką potrzebę. Czy Alex to zrozumie, przetrawi, przyjmie że Lotta czasem czuje że przestrzeń wokół ją przytłacza?
Nie będę rodziną której on chce.
Ma swoje wyobrażenia i marzenia na temat rodziny jaką ona sama chce. Ma swoje obserwacje, a jednak czasem reaguje zbyt nerwowo, czasem jest zbyt zamknięta, czasem chciałaby żeby cały świat spłonął. Czy będzie wsparciem dla brata?
Właściwie nie znam tego człowieka.
A jednak szła dalej.
Nie pasuję tutaj.
Mijała kolejne urocze domki, dotarła w końcu do granicy lasu i zaczęła się rozglądać. W oddali po dwóch stronach dostrzegła dwa światełka, postanowiła więc ruszyć w ich stronę. I przestając myśleć i próbować liczyć, bo w końcu wiedziała, że więcej jest przeciw, zapukała do drzwi Kurnika lewą ręką, w prawej trzymając torbę ze swoimi rzeczami. Nie było tego wiele, ale też Lotta nie miała dużych potrzeb.
Kroki za drzwiami. Chwilka ciszy.
Gdyby spojrzeć na nich z dwóch stron, powstałby obrazek wręcz komiksowy. Ciepłe światło płynące z domu, szalenie wysoki chłopak ubrany po domowemu, wewnątrz miejsca które wyglądało w jakiś taki domowy sposób doskonale, po drugiej stronie burza, szarość i deszcz uderzający wpierw i ponuro trzeszczące drzewa, potem o ziemię, spływający także z długich rudych włosów dziewczyny, której wcale nie spieszyło się by z tego deszczu uciekać.
Uniosła spojrzenie na twarz Alexa.
- Nie wiedziałam, co napisać.
Wyjaśniła, trochę obronnym tonem, trochę może burkliwie, właśnie tą burkliwością broniąc się przed domowością jaka zionęła z wnętrza Kurnika, opędzając się od marzeń jakie miała w sobie od dawien dawna.
- Chyba nie ma sensu żebym zajmowała mieszkanie Bena skoro on sam go już nie chce. - dodała tak bardzo, ale to bardzo obojętnie, ignorując serce dudniące w jej piersi z emocji.
Anomalia
Im bliżej pozwalała drugiej osobie zbliżyć się do siebie, tym trudniej było bez tego kogoś wytrzymać. Tego dowodem był Titus. On zabrał jej olbrzymią część swobody. Choć jej staż na tej planecie był w sumie mały, niebawem skończy wszak zaledwie szesnaście lat, Lotta czuła że bez tego uczucia nie potrafiłaby być już kimś więcej niż ponurą dziewczynką ze Zwierzyńca.
A teraz, choć nie była przekonana czy akceptuje tę swoją zależność od drugiej osoby szła Doliną Godryka w deszczu, rozważając za i przeciw.
Stanę się od niego zależna. On stanie się zależny ode mnie.
To w rodzinie całkiem normalne, a jednak brzmiało przerażająco, szczególnie kiedy pomyśleć w jakich czasach przyszło im żyć.
A jednak wcale nie była pewna czy ta uwaga należy do za czy przeciw.
Trudniej będzie uciec.
Czasem miała taką potrzebę. Czy Alex to zrozumie, przetrawi, przyjmie że Lotta czasem czuje że przestrzeń wokół ją przytłacza?
Nie będę rodziną której on chce.
Ma swoje wyobrażenia i marzenia na temat rodziny jaką ona sama chce. Ma swoje obserwacje, a jednak czasem reaguje zbyt nerwowo, czasem jest zbyt zamknięta, czasem chciałaby żeby cały świat spłonął. Czy będzie wsparciem dla brata?
Właściwie nie znam tego człowieka.
A jednak szła dalej.
Nie pasuję tutaj.
Mijała kolejne urocze domki, dotarła w końcu do granicy lasu i zaczęła się rozglądać. W oddali po dwóch stronach dostrzegła dwa światełka, postanowiła więc ruszyć w ich stronę. I przestając myśleć i próbować liczyć, bo w końcu wiedziała, że więcej jest przeciw, zapukała do drzwi Kurnika lewą ręką, w prawej trzymając torbę ze swoimi rzeczami. Nie było tego wiele, ale też Lotta nie miała dużych potrzeb.
Kroki za drzwiami. Chwilka ciszy.
Gdyby spojrzeć na nich z dwóch stron, powstałby obrazek wręcz komiksowy. Ciepłe światło płynące z domu, szalenie wysoki chłopak ubrany po domowemu, wewnątrz miejsca które wyglądało w jakiś taki domowy sposób doskonale, po drugiej stronie burza, szarość i deszcz uderzający wpierw i ponuro trzeszczące drzewa, potem o ziemię, spływający także z długich rudych włosów dziewczyny, której wcale nie spieszyło się by z tego deszczu uciekać.
Uniosła spojrzenie na twarz Alexa.
- Nie wiedziałam, co napisać.
Wyjaśniła, trochę obronnym tonem, trochę może burkliwie, właśnie tą burkliwością broniąc się przed domowością jaka zionęła z wnętrza Kurnika, opędzając się od marzeń jakie miała w sobie od dawien dawna.
- Chyba nie ma sensu żebym zajmowała mieszkanie Bena skoro on sam go już nie chce. - dodała tak bardzo, ale to bardzo obojętnie, ignorując serce dudniące w jej piersi z emocji.
Anomalia
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Siedziałem po turecku na sofie: w trochę za dużym żółtym swetrze i bawełnianych, luźnych spodniach o jasnej barwie. Na kolanach rozłożyłem książkę - czy też raczej księgę, bowiem opasłe tomiszcze ciężko było nazwać tak zdrobniale, niewinnie wręcz. Deszcz uderzał miarowo o szyby w salonie, a moje oczy niespiesznie biegły po słowach i schematach ozdabiających pożółkłe kartki, wciągając mnie głęboko do świata uroków. Wierzyłem, że odrobina teorii nikomu jeszcze nie zaszkodziła, a chociaż części traktujące o numerologii w budowie danego zaklęcia musiałem omijać z powodu mojego niezrozumienia tej dziedziny wiedzy, tak całą resztę chłonąłem zachłannie. Łapczywie pochłaniałem wzrokiem ryciny i na sucho ćwiczyłem ruchy nadgarstka, zamiast różdżki złapawszy za pióro. Moje braki w ofensywie były widoczne - aż nazbyt, powiedziałbym, zwłaszcza biorąc pod uwagę ostatnią serię w klubie pojedynków. Tarcze rzucałem właściwie bez zająknięcia, jednak wyprowadzenie skutecznego ataku graniczyło u mnie nie raz z czymś na kształt cudu. Oczywiście, prostsze i średnio zaawansowane zaklęcia nie stanowiły problemu, a nawet część z tych bardziej skomplikowanych przychodziła mi łatwiej: nadal jednak brakowało mi w nich tej jakiejś biegłości i lekkości, kiedy przywoływałem inkantacje. Dlatego odpowiedzi zacząłem szukać w książkach.
Siedziałem tak niczego nie świadomy, w spokoju skupiając się na przyswajaniu wiedzy, kiedy burzową ciszę przerwało pukanie do drzwi. Uniosłem głowę znad podręcznika i zmarszczyłem brwi - nie spodziewałem się dziś nikogo. Momentalnie zsunąłem na bok książkę i odrzuciłem pióro, po czym wziąłem do ręki różdżkę, uważnie rozglądając się po oknach. Zasłony były zaciągnięte po tym, co wczoraj usłyszałem od Bertiego, więc szanse na to, że ktoś cokolwiek dostrzeże z zewnątrz były marne. Z lekko przyspieszonym tętnem ostrożnie podkradłem się więc do drzwi i zza framugi wyjrzałem przez frontowe okno obok drzwi - tylko po to, żeby w następnej chwili stanąć jak wryty. Całkowicie nie spodziewałem się tego, że właśnie ona stanie na moim ganku. W zawieszeniu tkwiłem tylko przez krótką chwilę, drgając i podchodząc do drzwi. Otworzyłem je, różdżkę cały czas ściskając z dłoni, jednak nie unosząc jej. W pierwszym odruchu powiodłem tylko czujnym spojrzeniem od Lotty do linii drzew za jej plecami. Mimo wszystkiego nie byłem jednak w stanie ukryć zaskoczenia, które czaiło się z lekko uniesionych brwiach. Opadły jednak zaraz, kiedy pierwsze słowa uciekły z ust przemokniętej dziewczyny. Pokiwałem głową, zgadzając się w milczeniu. Może dzięki temu usłyszałem dziwny odgłos dobiegający gdzieś z lasu - nie byłem pewien czy wydało je zwierzę, czy człowiek. Ściągnąłem brwi i cofnąłem się o krok, robiąc miejsce w drzwiach.
- Wejdź - powiedziałem, starając się nie pozwolić niepokojowi spowodowanemu dziwnym hałasem zawładnąć nad moim głosem. Mówiłem więc miękko i spokojnie, jakby bojąc się, że jakikolwiek mocniejszy ton mógłby spłoszyć ją w jednej chwili. Starannie zamknąłem za nią drzwi i obserwowałem, jak odstawia torbę na podłogę i zaczyna zdejmować płaszcz. Miałem przez moment wrażenie, ze zasnąłem na kanapie w trakcie nauki i śniłem teraz piękną wizję: nie było tak jednak, to co się działo stanowiło rzeczywistość. Przez krótką chwilę układałem sobie jeszcze to wszystko w głowie, stojąc opartym o balustradę schodów. W końcu jednak udało mi się wydobyć z siebie głos. - Napijesz się czegoś? - zapytałem i ruchem głowy wskazałem, żeby za mną poszła. Skręciłem w prawo, zamiast do salonu kierując się do kuchni. - Tu jest łazienka - wskazałem na drzwi, prowadząc ją przez jasne przestrzenie parteru - a tu kuchnia - rzuciłem, przekraczając próg i czym prędzej nastawiając wodę na herbatę. Było z lekka niezręcznie, ale nikt nie mówił, że będzie łatwo. Odwróciłem się jednak prędko do niej i uśmiechnąłem.
- Trochę się zmartwiłem, że coś ci się stało. Ale fakt faktem, że jeszcze wiele o sobie nie wiemy - powiedziałem, przenosząc wzrok na blat stołu. Przez moment wsłuchiwałem się w ciszę, zanim nie odezwałem się ponownie. - Pewnie chwilę zajmie ci przyzwyczajenie się do tego... mi zresztą też, ale chyba łatwiej będzie, jeżeli od razu powiemy sobie jakieś najważniejsze rzeczy. Wiesz, na przykład u mnie to jest coś w stylu: pracuję w dziwnych godzinach, czasem wracam z pracy rano i śpię do popołudnia, często mam nadgodziny i pojawiam się zdecydowanie później niż powinienem - powiedziałem, zerkając na nią z zainteresowaniem.
Weszła do środka. Woda z jej naznaczonego już zębem czasu płaszcza skapywała teraz gęsto na panele. Zdjęła go, nie bardzo wiedząc gdzie cokolwiek powiesić. Zdjęła także buty, które postawiła przy drzwiach. Nie odzywała się. To wszystko było w jakiś sposób nienaturalne, ale jednocześnie oczywiste. Namoczone skarpety i buty wydały śmieszny dźwięk, kiedy wyciągała z obuwia nogę, kolejnym odgłosem był plask stopy na paneli. Po chwili namysłu skarpety także zdjęła, pozostając w rajstopach, które zdecydowanie mniej chłoną wodę.
- Czegoś ciepłego. Masz może imbir? - Skinęła powoli głową. Zaraz ruszyła do łazienki w celu porozwieszania mokrych rzeczy. Tak po prostu, choć miała wrażenie, że jest coś nie na miejscu w tym że zachowuje się jak u siebie, nie spyta, nie odda rzeczy gospodarzowi, który na pewno by się nimi zajął. A jednak to ma być też jej miejsce, a o własności domu często świadczyły takie drobiazgi. Jak to, że bzdurki robi się samemu, a nie daje wyręczać, jak to że nie trzeba w nim udawać wesołego gościa, jak to że jej zagubienie jest na miejscu.
Kurtkę, skarpetki i sweter zawiesiła nad wanną, stając na taborecie. Może wypadałoby żeby się odezwała, skoro spędzała w tym domu kolejne minuty, ale nie wiedziała co mówić. Otworzyła swoją torbę, której dość skąpe wnętrze na szczęście było suche. Wyjęła sweter, który narzuciła na siebie zanim wyszła przez wciąż otwarte drzwi.
Siadła przy stole i obserwowała człowieka z którym miała mieszkać. Jest wesoły czy udaje wesołego? Cieszy się czy bardziej stresuje? W jego ruchach dostrzegała podobne do jej własnego skrępowanie, podobną niezręczność. Przesuwała powoli palcem po blacie stołu, kiedy mówił. Czekała na swoją herbatę.
- No tak. Uzdrowiciel. - podsumowała jego słowa, bo z tym co powiedział Alexander kojarzył się jego zawód. - Do tego pracoholik?
Spojrzała na niego uważnie dłuższą chwilę. Może zbyt długą, co na pewno nie polepszało niezręczności całej tej sytuacji, jednak przecież nie mogła dać się stłamsić swojemu poczuciu zagubienia.
- Nie rzucę pracy na Pokątnej. A to dość daleko. I nie umiem otworzyć przejścia. Więc możemy czasem wracać razem. A czasem zostanę w Zwierzyńcu, mam tam kąt dla siebie. - Nie wiedziała, skąd ta potrzeba, jednak starała się zdradzać jak najmniej emocji. Chyba broniła się w ten sposób, choć sama nie wiedziała przed czym. To było automatyczne i niezależne od niej. - Chyba że sieć Fiuu kiedyś wróci do normy.
Spojrzenie odwróciła na okno. Melancholijna pogoda ją pociągała. A co zabawne, wcale nie zawsze była melancholijna. Głupi taniec w deszczu potrafił sprawić, że szarość chmur nabierała niesamowitych kolorów - ale to były rzeczy jakie Lotta dopiero odkrywała. Dziś czuła w szumie kropli uderzających o szybę i niekończących się opadach coś melancholijnego, w dość przyjemny sposób. Jakgdyby mogła stopić się z tym deszczem gdyby szła tak odrobinę dłużej.
- Mówiąc w skrócie jestem popaprana i nie powinieneś się o mnie martwić. Nie jestem nieporadna. - nie chciała być nieuprzejma, nie chciała mówić bratu, że kompletnie go przecież nie potrzebuje, ale jednocześnie czuła potrzebę postawienia dookoła siebie tej tarczy ochronnej złożonej z nie zależy mi, jestem samowystarczalna, bo emocjonalność tej sytuacji była dziwna i trudna do opanowania. - I przyciągam dziwne magiczne wyładowania. Więc powinieneś mieć tu eliksiry lecznicze, oznaczone żebym mogła je poznać. Coś, co nadaje się do cucenia na pewno. I... jest w okolicy ktoś, kto może wezwać pomoc w razie potrzeby albo jakiś inny uzdrowiciel?
Rzeczy jakie się dookoła niej działy bywały straszne. A ona nie chciała być głupią, nieporadną dziewczynką, gdyby na prawdę coś się stało.
- Czegoś ciepłego. Masz może imbir? - Skinęła powoli głową. Zaraz ruszyła do łazienki w celu porozwieszania mokrych rzeczy. Tak po prostu, choć miała wrażenie, że jest coś nie na miejscu w tym że zachowuje się jak u siebie, nie spyta, nie odda rzeczy gospodarzowi, który na pewno by się nimi zajął. A jednak to ma być też jej miejsce, a o własności domu często świadczyły takie drobiazgi. Jak to, że bzdurki robi się samemu, a nie daje wyręczać, jak to że nie trzeba w nim udawać wesołego gościa, jak to że jej zagubienie jest na miejscu.
Kurtkę, skarpetki i sweter zawiesiła nad wanną, stając na taborecie. Może wypadałoby żeby się odezwała, skoro spędzała w tym domu kolejne minuty, ale nie wiedziała co mówić. Otworzyła swoją torbę, której dość skąpe wnętrze na szczęście było suche. Wyjęła sweter, który narzuciła na siebie zanim wyszła przez wciąż otwarte drzwi.
Siadła przy stole i obserwowała człowieka z którym miała mieszkać. Jest wesoły czy udaje wesołego? Cieszy się czy bardziej stresuje? W jego ruchach dostrzegała podobne do jej własnego skrępowanie, podobną niezręczność. Przesuwała powoli palcem po blacie stołu, kiedy mówił. Czekała na swoją herbatę.
- No tak. Uzdrowiciel. - podsumowała jego słowa, bo z tym co powiedział Alexander kojarzył się jego zawód. - Do tego pracoholik?
Spojrzała na niego uważnie dłuższą chwilę. Może zbyt długą, co na pewno nie polepszało niezręczności całej tej sytuacji, jednak przecież nie mogła dać się stłamsić swojemu poczuciu zagubienia.
- Nie rzucę pracy na Pokątnej. A to dość daleko. I nie umiem otworzyć przejścia. Więc możemy czasem wracać razem. A czasem zostanę w Zwierzyńcu, mam tam kąt dla siebie. - Nie wiedziała, skąd ta potrzeba, jednak starała się zdradzać jak najmniej emocji. Chyba broniła się w ten sposób, choć sama nie wiedziała przed czym. To było automatyczne i niezależne od niej. - Chyba że sieć Fiuu kiedyś wróci do normy.
Spojrzenie odwróciła na okno. Melancholijna pogoda ją pociągała. A co zabawne, wcale nie zawsze była melancholijna. Głupi taniec w deszczu potrafił sprawić, że szarość chmur nabierała niesamowitych kolorów - ale to były rzeczy jakie Lotta dopiero odkrywała. Dziś czuła w szumie kropli uderzających o szybę i niekończących się opadach coś melancholijnego, w dość przyjemny sposób. Jakgdyby mogła stopić się z tym deszczem gdyby szła tak odrobinę dłużej.
- Mówiąc w skrócie jestem popaprana i nie powinieneś się o mnie martwić. Nie jestem nieporadna. - nie chciała być nieuprzejma, nie chciała mówić bratu, że kompletnie go przecież nie potrzebuje, ale jednocześnie czuła potrzebę postawienia dookoła siebie tej tarczy ochronnej złożonej z nie zależy mi, jestem samowystarczalna, bo emocjonalność tej sytuacji była dziwna i trudna do opanowania. - I przyciągam dziwne magiczne wyładowania. Więc powinieneś mieć tu eliksiry lecznicze, oznaczone żebym mogła je poznać. Coś, co nadaje się do cucenia na pewno. I... jest w okolicy ktoś, kto może wezwać pomoc w razie potrzeby albo jakiś inny uzdrowiciel?
Rzeczy jakie się dookoła niej działy bywały straszne. A ona nie chciała być głupią, nieporadną dziewczynką, gdyby na prawdę coś się stało.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
The member 'Charlotte Moore' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Skinął tylko głową, idąc dalej do kuchni i zostawiając Charlotte w tyle. Topografia domu nie była na tyle złożona, aby się w niej pogubić, dlatego nawet jak dziewczyna nie znała rozmieszczenia pokojów tak nie widział w ogóle możliwości, aby nie znalazła kuchni - do której bez chwili zwłoki skierował swoje kroki. Chwilę samotności poświęcił na krótką chwilę zastanowienia nad krojonym kłączem imbiru: wzięcie pod dach Charlotte wiązało się z dołożeniem na swoje barki odpowiedzialności dotyczącej opieki nad dziewczyną. Oczywiście nie wątpił w to, że jest ona w stanie sobie poradzić i bez jego pomocy, jednak skoro już podjęli taką a nie inną decyzję to w pewnym tego słowa znaczeniu związali się ze sobą pewnymi zobowiązaniami. Dość nieformalnymi naturalnie, wszystko mogło się dość szybko zmienić - chociażby jeśli jednak zdecydowała by, że nie odpowiada jej życie z Alexem w Kurniku - lecz wydawało mu się, że była to decyzja właściwa. Układał sobie życie na nowo, okres ostatnich kilku miesięcy postrzegając jako czas burz i popełniania błędów: ostatnich takiej wagi. Wymagało to od niego naprawdę wiele wysiłku, żeby żegnać się z przeszłością. Założył dziennik, w którym przed pójściem spać spisywał wszystko - w formie tylko sobie znanego szyfru naturalnie, za każdym razem po spisaniu trosk dnia minionego umieszczając zmniejszony notes we wsiąkiewce. W ten sposób wyrzucał z głowy wszystko to, co zaprzątało mu myśli; porządkował wydarzenia we własnej głowie, wiążąc je bardziej z kartkami niźli swoim umysłem.
Parsknął cicho, gdy w dwóch zgrabnych słowach go podsumowała. - Bardzo stereotypowo i ogólnikowo, ale w gruncie rzeczy masz rację - skwitował, wyłapując uchem cichy świst, który zaczął wydobywać się z imbryka. Faktycznie pracował dużo, wiele czasu poświęcał też na zgłębianie wiedzy magomedycznej... i nie tylko.
Wziął w dłoń kraciastą ścierkę, zagasił płomień i przytrzymując imbryk przez materiał zalał gorącą wodą herbatę w dwóch kubkach. Uniósł spojrzenie nim nie odstawił czajnika na palnik, po odwieszeniu ścierki poświęcając uwagę już tylko i wyłącznie swojej siostrze.
- Jak będzie się składać możemy razem wracać. Dam ci też karteczkę z listą osób, które znam i które mogłyby przywołać dla Ciebie Błędnego Rycerza gdybyś tego potrzebowała - zasugerował, łapiąc w dłoń pomarańczowy kubek i opierając się o blat. Miał z nią do omówienia kilka kwestii i cieszył się, że sama podjęła temat zwierzyńca. Nie chciał, żeby z jego powodu rezygnowała z tego, co robiła, a skoro praca jej pasowała to nie widział powodu dla którego miałaby nagle ją porzucać. Na jego usta wpełznął psotny uśmiech - o bycie nieporadną nigdy by jej nie posądzał. Same kwestie, które poruszała świadczyły o tym, że nie zawdzięczała swojego przetrwania na Nokturnie nieustannemu szczęściu i uśmiechom losu. Alexander ściągnął lekko brwi w chwili namysłu, po czym otworzył jedną z górnych szafek. - Tutaj są eliksiry. Wszystkie zawsze są opisane, ale dawkowania części z nich będę cię musiał zapewne nauczyć - mruknął, lustrując wzrokiem zawartość szafki. Zamówił ostatnio u Charlene część eliksirów i zapewne lada dzień u jego okna miała zjawić się sowa alchemiczki, toteż tym nie przejmował się aż nadto. - W najbliższym domu, tym którego tylko dach wystaje ponad ziemię, mieszka mój przyjaciel, Bertie Bott. Jeżeli jego by nie było mieszka tam również Susanne. Czasem bywa tam też pani Samantha, która na pewno Ci pomoże. A jeżeli nawet jej by nie było to Ruderę nawiedza duch, Lana. Sama nie będzie w stanie za bardzo pomóc, ale będzie mogła kogoś sprowadzić - wyjaśnił, zamykając drzwi szafki i spoglądając znów na Charlotte. - Sam Kurnik jest zabezpieczony wieloma zaklęciami i zanim kogokolwiek będziesz chciała tu przyprowadzić będziesz musiała mi o tym powiedzieć. Istnieje bowiem grupa osób, które nie życzą mi dobrze - spoważniał, czekając aż spojrzy na niego. - Omijaj szerokim łukiem konserwatywną szlachtę. Selwynów, Rosierów, Yaxleyów, Burke'ów i Rowle'ów w szczególności. Oprócz tego każdego kto nosi nazwisko Mulciber, Tsagairt lub Rookwood. Dlatego będzie lepiej, jeżeli nie będziesz przyznawała się, gdzie i z kim mieszkasz, ani że jesteśmy spokrewnieni. Wie o nas tylko kilka osób: Bertie i Susanne, o których Ci już wspomniałem. Frederick Fox, auror. Lucinda Selwyn to jedyny wyjątek od poprzedniej reguły. I są jeszcze Prewettowie, którzy jako jedyni z naszej najbliższej rodziny się mnie nie wyrzekli - powiedział, po kolei wymieniając najbardziej newralgiczne nazwiska i uważnie przyglądając się Lotcie. - Głowa rodu Prewettów to nasz najbliższy kuzyn i w razie potrzeby w ich posiadłości w Weymouth zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce - dodał, okraszając te słowa uśmiechem. Było poważnie, owszem: ale były to rzeczy zbyt istotne, by jej o nich nie powiedział. Umiała przetrwać i był pewien, że nie zignoruje tych rad.
Parsknął cicho, gdy w dwóch zgrabnych słowach go podsumowała. - Bardzo stereotypowo i ogólnikowo, ale w gruncie rzeczy masz rację - skwitował, wyłapując uchem cichy świst, który zaczął wydobywać się z imbryka. Faktycznie pracował dużo, wiele czasu poświęcał też na zgłębianie wiedzy magomedycznej... i nie tylko.
Wziął w dłoń kraciastą ścierkę, zagasił płomień i przytrzymując imbryk przez materiał zalał gorącą wodą herbatę w dwóch kubkach. Uniósł spojrzenie nim nie odstawił czajnika na palnik, po odwieszeniu ścierki poświęcając uwagę już tylko i wyłącznie swojej siostrze.
- Jak będzie się składać możemy razem wracać. Dam ci też karteczkę z listą osób, które znam i które mogłyby przywołać dla Ciebie Błędnego Rycerza gdybyś tego potrzebowała - zasugerował, łapiąc w dłoń pomarańczowy kubek i opierając się o blat. Miał z nią do omówienia kilka kwestii i cieszył się, że sama podjęła temat zwierzyńca. Nie chciał, żeby z jego powodu rezygnowała z tego, co robiła, a skoro praca jej pasowała to nie widział powodu dla którego miałaby nagle ją porzucać. Na jego usta wpełznął psotny uśmiech - o bycie nieporadną nigdy by jej nie posądzał. Same kwestie, które poruszała świadczyły o tym, że nie zawdzięczała swojego przetrwania na Nokturnie nieustannemu szczęściu i uśmiechom losu. Alexander ściągnął lekko brwi w chwili namysłu, po czym otworzył jedną z górnych szafek. - Tutaj są eliksiry. Wszystkie zawsze są opisane, ale dawkowania części z nich będę cię musiał zapewne nauczyć - mruknął, lustrując wzrokiem zawartość szafki. Zamówił ostatnio u Charlene część eliksirów i zapewne lada dzień u jego okna miała zjawić się sowa alchemiczki, toteż tym nie przejmował się aż nadto. - W najbliższym domu, tym którego tylko dach wystaje ponad ziemię, mieszka mój przyjaciel, Bertie Bott. Jeżeli jego by nie było mieszka tam również Susanne. Czasem bywa tam też pani Samantha, która na pewno Ci pomoże. A jeżeli nawet jej by nie było to Ruderę nawiedza duch, Lana. Sama nie będzie w stanie za bardzo pomóc, ale będzie mogła kogoś sprowadzić - wyjaśnił, zamykając drzwi szafki i spoglądając znów na Charlotte. - Sam Kurnik jest zabezpieczony wieloma zaklęciami i zanim kogokolwiek będziesz chciała tu przyprowadzić będziesz musiała mi o tym powiedzieć. Istnieje bowiem grupa osób, które nie życzą mi dobrze - spoważniał, czekając aż spojrzy na niego. - Omijaj szerokim łukiem konserwatywną szlachtę. Selwynów, Rosierów, Yaxleyów, Burke'ów i Rowle'ów w szczególności. Oprócz tego każdego kto nosi nazwisko Mulciber, Tsagairt lub Rookwood. Dlatego będzie lepiej, jeżeli nie będziesz przyznawała się, gdzie i z kim mieszkasz, ani że jesteśmy spokrewnieni. Wie o nas tylko kilka osób: Bertie i Susanne, o których Ci już wspomniałem. Frederick Fox, auror. Lucinda Selwyn to jedyny wyjątek od poprzedniej reguły. I są jeszcze Prewettowie, którzy jako jedyni z naszej najbliższej rodziny się mnie nie wyrzekli - powiedział, po kolei wymieniając najbardziej newralgiczne nazwiska i uważnie przyglądając się Lotcie. - Głowa rodu Prewettów to nasz najbliższy kuzyn i w razie potrzeby w ich posiadłości w Weymouth zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce - dodał, okraszając te słowa uśmiechem. Było poważnie, owszem: ale były to rzeczy zbyt istotne, by jej o nich nie powiedział. Umiała przetrwać i był pewien, że nie zignoruje tych rad.
Siadła na jednym z drewnianych krzeseł. Sweter, dość już i tak powyciągany, złapała za końcówki i naciągnęła na sobie mocniej, bardziej się w nim kryjąc, mocniej otulając się i trochę chowając. Palce, zawsze najzimniejsze schowała w materiale i obserwowała jak bardzo wysoki chłopak przygotowuje dla niej imbirowy napar.
Skinęła lekko głową na potwierdzenie swoich słów. Tego się właściwie spodziewała. Już wcześniej się taki wydawał.
- Zwykle kończymy z Titusem w podobnych godzinach. Pracuje na przeciwko mnie, więc w razie potrzeby na pewno mi pomoże. - spojrzała na swojego rozmówcę przez chwilę, zaraz jednak odwróciła spojrzenie na okno. Nie chciała być problemem, nie chciała stwarzać problemu. Jeszcze dla dodatkowych ludzi, kolejnych czarodziejów przy których tak niewiele może czy potrafi, a teraz jeszcze sprowadza zagrożenia. - Ale listę zawsze warto mieć.
Dodała po chwili, bo nie chciała być nieuprzejma. Gubiła się w emocjach i w tym jaka powinna być, jaka chciała być. Bała się otworzyć zbyt mocno, jednocześnie nie chciała odepchnąć od siebie rozmówcy zbyt mocno. Tym sposobem kompletnie gubiła się we własnej głowie jak Alicja w króliczej norze.
Milczała dłuższą chwilę, w końcu rozplątała swoje długie, chude ręce i oparła dłonie na kubku z naparem. Palce przyjemnie grzały się na ciepłym naczyniu.
Uniosła spojrzenie dopiero, kiedy Alexander pokazywał jej eliksiry. Skinęła lekko głową. Niewielki kartonik mógł kryć rozwiązanie jej bolączek, jeśli tylko naprawdę nauczy się posługiwać jego zawartością. A była szansa, że brat ją tego nauczy.
Dalej zamilkła i słuchała jego słów. Miał kłopoty, tego się domyślała. Pewnie niemałe kłopoty. Możliwe, że ktoś będzie chciał mu zrobić krzywdę. Nie miała wielu lat, jednak czarodziejski świat poznała od najgorszej strony. Wiedziała, ze w niejednym czarodzieju kryje się pogarda dla innych niż on istnień. Widziała to we własnej, przyrodniej rodzinie, ale też słyszała wiele opowieści o rodach szlachetnej krwi, którymi niekiedy była wręcz straszona jako dziecko.
- Tacy ludzie nie zbliżają się do mnie i ja nie zbliżam się do nich. Nie jesteś pierwszym powodem. - stwierdziła spokojnie. Oczywiście, że się bała, była jednak przyzwyczajona do pewnej dozy obawy względem świata. Ta była po prostu częścią jej życia w którym była o wiele bardziej bezbronna niż by sobie tego życzyła.
- Skoro jesteś metamorfomagiem, dlaczego nie zmieniłeś wyglądu razem z nazwiskiem? - spytała po chwili. Nie była ślepa, czytała też gazety. Nie zadawała pytań, bo wciąż gubiła się w tej relacji. O ile wolno jej pytać, gdzie leży granica prywatności? Sam jednak zaczął temat, nie było więc sensu udawać, że dziwi ją spotkanie w domku na uboczu.
- Gdyby cokolwiek się działo, poradzę sobie. Nie martw się o mnie i nie przejmuj się za mocno. Mówię poważnie. Nie musisz mi organizować opieki. - uniosła lekko dłonie. To było miłe. Alexander wiele przemyślał. Był gotów wysuwać jej listę osób która w razie czego jej pomoże, dom do którego może iść gdyby stało się coś złego (a w perspektywę złych wydarzeń wierzyła i uznawała za realną nawet jeśli tego nie chciała i nie znała szczegółów). Przygotował się na wiele sytuacji, tylko że ona nie była chyba przygotowana na takie otoczenie, czy opiekę, tym bardziej jeśli miało ono angażować więcej osób.
- Nie chcę niczego co wykracza poza ten dom. Chyba, że chodzi o kwestię aktualnego bezpieczeństwa. W porządku? - zanotowała w pamięci dom na przeciwko i imiona za jakimi powinna wołać gdyby coś się stało. Jeśli jednak Alexander pewnego razu nie wróci, a ją dobiegną smutne informacje - po prostu wróci do swojego życia. Myślała o tym ze spokojem, udając przed samą sobą, że perspektywa przywiązania się i utraty nie przeraża jej jak dziecka.
- A ty po prostu postaraj się nie dać zabić w jakimś ciemnym zaułku. - uniosła kubek w dłoniach i napiła się przyjemnie ostrej herbaty. - To dobra okolica do biegania. Próbowałeś?
Spytała nagle, całkowicie zmieniając temat. Nie zdarzało jej się to do tej pory - na Nokturnie nie bardzo było gdzie, na Pokątnej też. Ale to może być całkiem przyjemne. I jakoś perspektywa biegania z rodzeństwem wydała jej się miła nawet, gdyby mieli po drodze nie zamienić nawet słowa przez sapanie.
Skinęła lekko głową na potwierdzenie swoich słów. Tego się właściwie spodziewała. Już wcześniej się taki wydawał.
- Zwykle kończymy z Titusem w podobnych godzinach. Pracuje na przeciwko mnie, więc w razie potrzeby na pewno mi pomoże. - spojrzała na swojego rozmówcę przez chwilę, zaraz jednak odwróciła spojrzenie na okno. Nie chciała być problemem, nie chciała stwarzać problemu. Jeszcze dla dodatkowych ludzi, kolejnych czarodziejów przy których tak niewiele może czy potrafi, a teraz jeszcze sprowadza zagrożenia. - Ale listę zawsze warto mieć.
Dodała po chwili, bo nie chciała być nieuprzejma. Gubiła się w emocjach i w tym jaka powinna być, jaka chciała być. Bała się otworzyć zbyt mocno, jednocześnie nie chciała odepchnąć od siebie rozmówcy zbyt mocno. Tym sposobem kompletnie gubiła się we własnej głowie jak Alicja w króliczej norze.
Milczała dłuższą chwilę, w końcu rozplątała swoje długie, chude ręce i oparła dłonie na kubku z naparem. Palce przyjemnie grzały się na ciepłym naczyniu.
Uniosła spojrzenie dopiero, kiedy Alexander pokazywał jej eliksiry. Skinęła lekko głową. Niewielki kartonik mógł kryć rozwiązanie jej bolączek, jeśli tylko naprawdę nauczy się posługiwać jego zawartością. A była szansa, że brat ją tego nauczy.
Dalej zamilkła i słuchała jego słów. Miał kłopoty, tego się domyślała. Pewnie niemałe kłopoty. Możliwe, że ktoś będzie chciał mu zrobić krzywdę. Nie miała wielu lat, jednak czarodziejski świat poznała od najgorszej strony. Wiedziała, ze w niejednym czarodzieju kryje się pogarda dla innych niż on istnień. Widziała to we własnej, przyrodniej rodzinie, ale też słyszała wiele opowieści o rodach szlachetnej krwi, którymi niekiedy była wręcz straszona jako dziecko.
- Tacy ludzie nie zbliżają się do mnie i ja nie zbliżam się do nich. Nie jesteś pierwszym powodem. - stwierdziła spokojnie. Oczywiście, że się bała, była jednak przyzwyczajona do pewnej dozy obawy względem świata. Ta była po prostu częścią jej życia w którym była o wiele bardziej bezbronna niż by sobie tego życzyła.
- Skoro jesteś metamorfomagiem, dlaczego nie zmieniłeś wyglądu razem z nazwiskiem? - spytała po chwili. Nie była ślepa, czytała też gazety. Nie zadawała pytań, bo wciąż gubiła się w tej relacji. O ile wolno jej pytać, gdzie leży granica prywatności? Sam jednak zaczął temat, nie było więc sensu udawać, że dziwi ją spotkanie w domku na uboczu.
- Gdyby cokolwiek się działo, poradzę sobie. Nie martw się o mnie i nie przejmuj się za mocno. Mówię poważnie. Nie musisz mi organizować opieki. - uniosła lekko dłonie. To było miłe. Alexander wiele przemyślał. Był gotów wysuwać jej listę osób która w razie czego jej pomoże, dom do którego może iść gdyby stało się coś złego (a w perspektywę złych wydarzeń wierzyła i uznawała za realną nawet jeśli tego nie chciała i nie znała szczegółów). Przygotował się na wiele sytuacji, tylko że ona nie była chyba przygotowana na takie otoczenie, czy opiekę, tym bardziej jeśli miało ono angażować więcej osób.
- Nie chcę niczego co wykracza poza ten dom. Chyba, że chodzi o kwestię aktualnego bezpieczeństwa. W porządku? - zanotowała w pamięci dom na przeciwko i imiona za jakimi powinna wołać gdyby coś się stało. Jeśli jednak Alexander pewnego razu nie wróci, a ją dobiegną smutne informacje - po prostu wróci do swojego życia. Myślała o tym ze spokojem, udając przed samą sobą, że perspektywa przywiązania się i utraty nie przeraża jej jak dziecka.
- A ty po prostu postaraj się nie dać zabić w jakimś ciemnym zaułku. - uniosła kubek w dłoniach i napiła się przyjemnie ostrej herbaty. - To dobra okolica do biegania. Próbowałeś?
Spytała nagle, całkowicie zmieniając temat. Nie zdarzało jej się to do tej pory - na Nokturnie nie bardzo było gdzie, na Pokątnej też. Ale to może być całkiem przyjemne. I jakoś perspektywa biegania z rodzeństwem wydała jej się miła nawet, gdyby mieli po drodze nie zamienić nawet słowa przez sapanie.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
The member 'Charlotte Moore' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - DN' :
'Anomalie - DN' :
Oderwał w końcu spojrzenie od Lotty, nie chcąc żeby zaczęło robić się niezręcznie. Zdawał sobie sprawę z tego, że chociaż obojgu im było w tym wszystkim dziwnie i nowo, tak to nie on miał w tym przypadku trudniej. Alexander nie pamiętał swojego życia, jeżeli nie liczyć naturalnie tych ostatnich pięciu miesięcy. Lotta za to wręcz przeciwnie - doskonale wiedziała, jak wyglądało jej życie i dlaczego ułożyło się tak a nie inaczej. Była dziewczynką z Nokturnu, która w jednej chwili została wydziedziczoną szlachcianką obdartą z należnego jej dziedzictwa. Jednak to nie miało większego znaczenia. Najgorsze było to, że tak została zaprzepaszczona jej szansa na szczęśliwy start w życiu - szansa, której Alexander nie miał już możliwości odratować. Wciąż mógł jednak mieć wpływ na to, aby reszta jej życia była lepsza.
- Titus? Ollivander? - zapytał jednak, nim zaczął odpowiadać na pytania Lotty. Oczywiście cieszył się z faktu, że Charlotte miała przyjaciół wśród ludzi godnych zaufania, jednak całe to splątanie z koligacjami rodzinnymi i tym, jaki ten świat był mały zaczynało go irytować. Nie był w stanie ruszyć się gdziekolwiek, żeby nie natrafić na znane personalia. Cóż, ostatecznie jednak w taki właśnie sposób ten świat działał i to, że jego siostra spotykała się ze szlachcicem...
Na płonący stos Wendeliny. Co by zrobił Ulysses, jakby wiedział?
Odłożył jednak te rozważania w czasie, skupiając się na brdziej teraźniejszych kwestiach. Wciąż oparty o kuchenny blat skinął głową na słowa siostry, z ulgą przypominając sobie, że była niezwykle rozsądnym człowiekiem, co tylko potwierdziły jej kolejne pytania. - Moje całkiem nagłe zniknięcie byłoby z paru względów niezwykle kłopotliwe - westchnął, myślami oddalając się w kierunku Zakonu i pracy, jednak nie pozwolił sobie na to, aby całkiem w nich utonąć. - Staram się jednak nie pojawiać publicznie we własnej osobie. Nie poza pracą i Klubem Pojedynków - wyjaśnił, jakby przekazując tym samym to, co Lotta zaserwowała mu chwilę później. Oboje umieli sobie radzić. - Nie wątpię, że skoro umiałaś zadbać o siebie przez tyle czasu to nie zmieniło się to za pstryknięciem palców - uniósł kącik ust w uśmiechu. - Ale w porządku. Nie zamierzam na cokolwiek naciskać - uniósł ręce w obronnym geście, po czym w końcu sięgnął po swój kubek z herbatą. Upił łyk i prawie parsknął, kiedy usłyszał jej kolejne słowa. - Spróbuję. I nie, nie próbowałem biegać. Nie jestem zbytnim fanem tej aktywności - odparł, unosząc pokrytą bliznami lewą rękę do szyi, drapiąc się w lekkim zakłopotaniu po karku. - A przynajmniej nie próbowałem biegać tutaj. Mieszkam w Dolinie dopiero od pierwszej połowy września, więc pogoda niezbyt sprzyjała - mruknął, posyłając pełne wyrzutu spojrzenie w stronę zachlapanego deszczem okna. - Ale można spróbować. Umiesz pływać? - zapytał zaraz. Niedaleko było całkiem przyjemne jezioro i chociaż bieganie nie należało do jego ulubionych aktywności fizycznych, tak pływanie całkiem lubił. Rozważał jeszcze jedną rzecz, jednak dopóki szalały anomalie, a on nie miał pewności, że z dnia na dzień nie straci pracy i źródła dochodów tak wolał nie porywać się z motyką na słońce i odrobinę pohamować się w swoich zapędach.
- Titus? Ollivander? - zapytał jednak, nim zaczął odpowiadać na pytania Lotty. Oczywiście cieszył się z faktu, że Charlotte miała przyjaciół wśród ludzi godnych zaufania, jednak całe to splątanie z koligacjami rodzinnymi i tym, jaki ten świat był mały zaczynało go irytować. Nie był w stanie ruszyć się gdziekolwiek, żeby nie natrafić na znane personalia. Cóż, ostatecznie jednak w taki właśnie sposób ten świat działał i to, że jego siostra spotykała się ze szlachcicem...
Na płonący stos Wendeliny. Co by zrobił Ulysses, jakby wiedział?
Odłożył jednak te rozważania w czasie, skupiając się na brdziej teraźniejszych kwestiach. Wciąż oparty o kuchenny blat skinął głową na słowa siostry, z ulgą przypominając sobie, że była niezwykle rozsądnym człowiekiem, co tylko potwierdziły jej kolejne pytania. - Moje całkiem nagłe zniknięcie byłoby z paru względów niezwykle kłopotliwe - westchnął, myślami oddalając się w kierunku Zakonu i pracy, jednak nie pozwolił sobie na to, aby całkiem w nich utonąć. - Staram się jednak nie pojawiać publicznie we własnej osobie. Nie poza pracą i Klubem Pojedynków - wyjaśnił, jakby przekazując tym samym to, co Lotta zaserwowała mu chwilę później. Oboje umieli sobie radzić. - Nie wątpię, że skoro umiałaś zadbać o siebie przez tyle czasu to nie zmieniło się to za pstryknięciem palców - uniósł kącik ust w uśmiechu. - Ale w porządku. Nie zamierzam na cokolwiek naciskać - uniósł ręce w obronnym geście, po czym w końcu sięgnął po swój kubek z herbatą. Upił łyk i prawie parsknął, kiedy usłyszał jej kolejne słowa. - Spróbuję. I nie, nie próbowałem biegać. Nie jestem zbytnim fanem tej aktywności - odparł, unosząc pokrytą bliznami lewą rękę do szyi, drapiąc się w lekkim zakłopotaniu po karku. - A przynajmniej nie próbowałem biegać tutaj. Mieszkam w Dolinie dopiero od pierwszej połowy września, więc pogoda niezbyt sprzyjała - mruknął, posyłając pełne wyrzutu spojrzenie w stronę zachlapanego deszczem okna. - Ale można spróbować. Umiesz pływać? - zapytał zaraz. Niedaleko było całkiem przyjemne jezioro i chociaż bieganie nie należało do jego ulubionych aktywności fizycznych, tak pływanie całkiem lubił. Rozważał jeszcze jedną rzecz, jednak dopóki szalały anomalie, a on nie miał pewności, że z dnia na dzień nie straci pracy i źródła dochodów tak wolał nie porywać się z motyką na słońce i odrobinę pohamować się w swoich zapędach.
- Tak. - spojrzała prosto w oczy rozmówcy z podobnym chłodem, jak kiedyś, w Dziurawym Kotle, gotowa jakby bronić swojej relacji, choć teraz już Alexander nie był w stanie jej realnie zaszkodzić i ostatecznie nie podejrzewała że chciałby. Bardziej czekała, aż powoła się na jej rozsądek, bo w końcu sama wiedziała że ten związek nie powinien istnieć i chyba nie chciała usłyszeć tego na głos. - Kiedy przyszedłeś... porozmawiać. - właściwie nie wiedziała, jakich słów użyć. Bardziej na miejscu wydawałoby się namącić mi w głowie, jednak musiałaby w końcu przyznać że ma jakąś dziwną słabość do mącicieli. - Z początku byłam przekonana, że skądś się dowiedziałeś i chcesz zażądać, żebym zniknęła z jego życia.
Dodała już łagodniejszym tonem, a na jej twarzy pojawił się uśmiech - pierwszy dzisiaj, a i pierwszy od jakiegoś czasu zapewne, bo Lotta nie była w tej dziedzinie rozrzutna - szczery, a jednocześnie ciepły i czuły, całkowicie mimowolny, tak charakterystyczny dla młodocianej miłości. Alexander i tak wiedział - potrzebowała jego pomocy, kiedy mieli wraz z Titusem pojawić się w zoo. To było szalenie przyjemne wyjście, a jednocześnie szalenie ryzykowne. I nawet jeśli krępowało ją, że jej brat kręci się w okolicy, cieszyło ją że czuwał nad ich bezpieczeństwem.
- Po pracy i po wyjściu z Klubu nadal może ci się stać krzywda. - stwierdziła, wracając zaraz na ziemię. - Ale wiesz o tym pewnie dużo lepiej niż ja.
Czy jest sens go pouczać, skoro zna swoje gniazdo żmij? Ona funkcjonowała bardziej wśród trolli, bardziej brutalnych i bezpośrednich, mniej knujących, znała zagrożenie z jakim wiązałoby się podpadnięcie komuś na Nokturnie, Alexandrowi zagrażała bardziej szlachta, czy ludzie na tyle przejęci polityką by interesować się poglądami jakiegoś ex lorda.
Może się martwiła. Nie znali się za dobrze, właściwie prawie wcale, czy mogła jednak być w pełni obojętna?
Na odpowiedź na jej pytanie skinęła lekko głową.
- Miejsce jest idealne. - stwierdziła. Nie wiedziała jak się za to zabrać, jednak kusiła ją aktywność. Nowa rodzina, nowa ja? - przeszło jej trochę sarkastycznie przez myśl, jednak mimo jadowitej otoczki było w tym coś przyjemnego. Bo nawet jeśli nie chciała tak po prostu się przyznać, że spełniało się jej marzenie to tak właśnie było.
- Nie umiem. Nigdy w sumie nie próbowałam. - przyznała, znów zerkając na swój kubek. Chyba się uspokajała. Najpewniej jeszcze dość długo się nie oswoi, pewnie jeszcze jakiś czas będzie losowo przybierała postawę obronną, lub zamkniętą, jednak zaczynała przyjmować, że to wszystko jest całkiem realne.
- W sumie to kiedy wtedy się pojawiłeś, było podobnie. Lało jak z cebra, byłam przemoczona. Kupiłeś mi herbatę. Byłeś mglistym wspomnieniem sprzed paru miesięcy i jednocześnie dziwnym człowiekiem, który nagle wyłapał mnie z tłumu i zaczął irytować. - na jej twarzy znów pojawił się lekki uśmiech. Chyba chciała mu to opowiedzieć, chciała żeby to pamiętał. W końcu to jedno z pierwszych ich wspólnych wspomnień. Nawet jeśli z jego głowy zniknęło.
- Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, zrobiłeś sobie brodę jak święty Mikołaj. - to było całkiem ciepłe wspomnienie, choć pełne skrępowania. Pierwszy raz była wtedy wewnątrz lokalu jakie oglądała zwykle z zewnątrz i czuła się potwornie nie na miejscu. Ale bardzo dobrze pamiętała smak babeczek i życzliwość obcego człowieka.
bez anomalii
Dodała już łagodniejszym tonem, a na jej twarzy pojawił się uśmiech - pierwszy dzisiaj, a i pierwszy od jakiegoś czasu zapewne, bo Lotta nie była w tej dziedzinie rozrzutna - szczery, a jednocześnie ciepły i czuły, całkowicie mimowolny, tak charakterystyczny dla młodocianej miłości. Alexander i tak wiedział - potrzebowała jego pomocy, kiedy mieli wraz z Titusem pojawić się w zoo. To było szalenie przyjemne wyjście, a jednocześnie szalenie ryzykowne. I nawet jeśli krępowało ją, że jej brat kręci się w okolicy, cieszyło ją że czuwał nad ich bezpieczeństwem.
- Po pracy i po wyjściu z Klubu nadal może ci się stać krzywda. - stwierdziła, wracając zaraz na ziemię. - Ale wiesz o tym pewnie dużo lepiej niż ja.
Czy jest sens go pouczać, skoro zna swoje gniazdo żmij? Ona funkcjonowała bardziej wśród trolli, bardziej brutalnych i bezpośrednich, mniej knujących, znała zagrożenie z jakim wiązałoby się podpadnięcie komuś na Nokturnie, Alexandrowi zagrażała bardziej szlachta, czy ludzie na tyle przejęci polityką by interesować się poglądami jakiegoś ex lorda.
Może się martwiła. Nie znali się za dobrze, właściwie prawie wcale, czy mogła jednak być w pełni obojętna?
Na odpowiedź na jej pytanie skinęła lekko głową.
- Miejsce jest idealne. - stwierdziła. Nie wiedziała jak się za to zabrać, jednak kusiła ją aktywność. Nowa rodzina, nowa ja? - przeszło jej trochę sarkastycznie przez myśl, jednak mimo jadowitej otoczki było w tym coś przyjemnego. Bo nawet jeśli nie chciała tak po prostu się przyznać, że spełniało się jej marzenie to tak właśnie było.
- Nie umiem. Nigdy w sumie nie próbowałam. - przyznała, znów zerkając na swój kubek. Chyba się uspokajała. Najpewniej jeszcze dość długo się nie oswoi, pewnie jeszcze jakiś czas będzie losowo przybierała postawę obronną, lub zamkniętą, jednak zaczynała przyjmować, że to wszystko jest całkiem realne.
- W sumie to kiedy wtedy się pojawiłeś, było podobnie. Lało jak z cebra, byłam przemoczona. Kupiłeś mi herbatę. Byłeś mglistym wspomnieniem sprzed paru miesięcy i jednocześnie dziwnym człowiekiem, który nagle wyłapał mnie z tłumu i zaczął irytować. - na jej twarzy znów pojawił się lekki uśmiech. Chyba chciała mu to opowiedzieć, chciała żeby to pamiętał. W końcu to jedno z pierwszych ich wspólnych wspomnień. Nawet jeśli z jego głowy zniknęło.
- Kiedy pierwszy raz się spotkaliśmy, zrobiłeś sobie brodę jak święty Mikołaj. - to było całkiem ciepłe wspomnienie, choć pełne skrępowania. Pierwszy raz była wtedy wewnątrz lokalu jakie oglądała zwykle z zewnątrz i czuła się potwornie nie na miejscu. Ale bardzo dobrze pamiętała smak babeczek i życzliwość obcego człowieka.
bez anomalii
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Wyraz twarzy Alexandra zmienił się z zaintrygowanego na pełen zrozumienia i jakby lekko przepraszający.
- Wydaje się więc, że z dwojga złego lepiej odkryć członka swojej wyrodnej rodziny niż kogoś, kto chciałby między wami stanąć. Chociaż nie obiecuję, że dam wam zupełny spokój - zerknął na Lottę z lekka zadziornie z uniesioną jedną brwią. I chociaż zdawał sobie sprawę, że Titus został wychowany w pewnych bardzo wymagających normach tak nie oszukiwał się, że istniały wyjątki od reguły. Tak właściwie z tego co usłyszał to skoki w bok były dość częste wśród szlachetnie urodzonych panów, lecz nie było to coś, o czym mówiło się głośno. A chociaż przyjął pod swój dach Charlotte tak nie zamierzał dopuścić do tego, by dziewczynie ktoś uczynił tego rodzaju afront - nawet jeżeli było z niej odważne dziewczę. Małe dziecko to byłoby coś, nad czym już zupełnie nie byłby w stanie zapanować - zwłaszcza z wszystkimi jego zobowiązaniami.
Na jej kolejne słowa skinął krótko głową.
- Wiem. I na całe szczęście umiem o siebie zadbać tak, jak potrafisz to ty - odpowiedział krótko, jednocześnie nie kontynuując tematu. Oczywiście poczuł jakieś takie ciepełko rozlewające się tuż za mostkiem: komuś mimo wszystko trochę na nim zależało. Nie chciał jednak wywoływać wilka z lasu ani tym bardziej doprowadzić do kontynuacji tej rozmowy. A jak już o lesie mowa to chłopak z roztargnieniem zerknął za okno. Nie patrzył tak właściwie pod tym konkretnym względem na otaczające dom okoliczności przyrody. Wybierając Kurnik skupiał się na tym, żeby stał na uboczu i przez ukształtowanie terenu dookoła ciężko było go znaleźć. Prędko porzucił jednak wyglądanie przez okno, lekko zaskoczone spojrzenie przenosząc na Lottę. Nie spodziewał się dziś z jej ust wyznań, dlatego uśmiechnął się lekko, oczyma wyobraźni oglądając roztaczane przed nim wspomnienie. Żałował, że jej nie pamiętał. Nie posiadała magicznych umiejętności, toteż nie mógł poprosić jej o wydobycie wspomnienia na zewnątrz i ukazanie mu go w myślodsiewni. Legilimencja zaś nawet w najmniejszym stopniu nie wchodziła w grę. W ogóle, nigdy, przenigdy. Nawet gdyby go poprosiła.
- Będziemy mieć całkiem sporo do nadrobienia... oczywiście tylko jeżeli będziemy mieli ochotę nadrabiać. Zgaduję, że wyjdzie w praniu - westchnął, wzruszając lekko ramionami. - Ale chodźmy może wybrać twój pokój, co ty na to? - zapytał, gestem zachęcając ją podążenia za nim. - Pójdziemy naokoło, żebyś poznała trochę dom - rzucił przez ramię, kiedy zamiast skręcić w korytarz z którego przyszli ruszył w ten po przeciwnej stronie kuchni. - Wiesz już gdzie jest łazienka, więc czas na drugą część parteru: tu jest jadalnia z salonem - powiedział, kiedy przechodząc obok białego fortepianu weszli do pomieszczenia z rzędem okien. - Wszędzie jest jasno i wszędzie są rośliny, a pierwsze piętro da się obejść naokoło. Z przedpokoju można przejść korytarzem obok łazienki do kuchni i dalej jak właśnie idziemy przez salon znów do przedpokoju. A, tam jest weranda - zatrzymał się jeszcze przed wyjściem z pomieszczenia, wskazując na drzwi za fortepianem. - Na piętrze są sypialnie. Piwnica jest za tymi drzwiami obok schodów, ale na razie jest tam pusto - rzucił, machając ręką za siebie, w kierunku jasnych drzwi, które minęli wchodząc po schodach. - Ostatnie drzwi na prawo są moje, a twoje mogą być którekolwiek z pozostałych trzech - Alex objął gestem ręki całe piętro, ruchem głowy zaś zachęcając Lottę do zajrzenia do każdego z pokoi. - Śmiało, zajrzyj sobie wszędzie, do mnie też możesz - dodał jeszcze, chcąc mieć pewność żeby zrozumiała, że jest tu wszędzie mila widziana.
- Wydaje się więc, że z dwojga złego lepiej odkryć członka swojej wyrodnej rodziny niż kogoś, kto chciałby między wami stanąć. Chociaż nie obiecuję, że dam wam zupełny spokój - zerknął na Lottę z lekka zadziornie z uniesioną jedną brwią. I chociaż zdawał sobie sprawę, że Titus został wychowany w pewnych bardzo wymagających normach tak nie oszukiwał się, że istniały wyjątki od reguły. Tak właściwie z tego co usłyszał to skoki w bok były dość częste wśród szlachetnie urodzonych panów, lecz nie było to coś, o czym mówiło się głośno. A chociaż przyjął pod swój dach Charlotte tak nie zamierzał dopuścić do tego, by dziewczynie ktoś uczynił tego rodzaju afront - nawet jeżeli było z niej odważne dziewczę. Małe dziecko to byłoby coś, nad czym już zupełnie nie byłby w stanie zapanować - zwłaszcza z wszystkimi jego zobowiązaniami.
Na jej kolejne słowa skinął krótko głową.
- Wiem. I na całe szczęście umiem o siebie zadbać tak, jak potrafisz to ty - odpowiedział krótko, jednocześnie nie kontynuując tematu. Oczywiście poczuł jakieś takie ciepełko rozlewające się tuż za mostkiem: komuś mimo wszystko trochę na nim zależało. Nie chciał jednak wywoływać wilka z lasu ani tym bardziej doprowadzić do kontynuacji tej rozmowy. A jak już o lesie mowa to chłopak z roztargnieniem zerknął za okno. Nie patrzył tak właściwie pod tym konkretnym względem na otaczające dom okoliczności przyrody. Wybierając Kurnik skupiał się na tym, żeby stał na uboczu i przez ukształtowanie terenu dookoła ciężko było go znaleźć. Prędko porzucił jednak wyglądanie przez okno, lekko zaskoczone spojrzenie przenosząc na Lottę. Nie spodziewał się dziś z jej ust wyznań, dlatego uśmiechnął się lekko, oczyma wyobraźni oglądając roztaczane przed nim wspomnienie. Żałował, że jej nie pamiętał. Nie posiadała magicznych umiejętności, toteż nie mógł poprosić jej o wydobycie wspomnienia na zewnątrz i ukazanie mu go w myślodsiewni. Legilimencja zaś nawet w najmniejszym stopniu nie wchodziła w grę. W ogóle, nigdy, przenigdy. Nawet gdyby go poprosiła.
- Będziemy mieć całkiem sporo do nadrobienia... oczywiście tylko jeżeli będziemy mieli ochotę nadrabiać. Zgaduję, że wyjdzie w praniu - westchnął, wzruszając lekko ramionami. - Ale chodźmy może wybrać twój pokój, co ty na to? - zapytał, gestem zachęcając ją podążenia za nim. - Pójdziemy naokoło, żebyś poznała trochę dom - rzucił przez ramię, kiedy zamiast skręcić w korytarz z którego przyszli ruszył w ten po przeciwnej stronie kuchni. - Wiesz już gdzie jest łazienka, więc czas na drugą część parteru: tu jest jadalnia z salonem - powiedział, kiedy przechodząc obok białego fortepianu weszli do pomieszczenia z rzędem okien. - Wszędzie jest jasno i wszędzie są rośliny, a pierwsze piętro da się obejść naokoło. Z przedpokoju można przejść korytarzem obok łazienki do kuchni i dalej jak właśnie idziemy przez salon znów do przedpokoju. A, tam jest weranda - zatrzymał się jeszcze przed wyjściem z pomieszczenia, wskazując na drzwi za fortepianem. - Na piętrze są sypialnie. Piwnica jest za tymi drzwiami obok schodów, ale na razie jest tam pusto - rzucił, machając ręką za siebie, w kierunku jasnych drzwi, które minęli wchodząc po schodach. - Ostatnie drzwi na prawo są moje, a twoje mogą być którekolwiek z pozostałych trzech - Alex objął gestem ręki całe piętro, ruchem głowy zaś zachęcając Lottę do zajrzenia do każdego z pokoi. - Śmiało, zajrzyj sobie wszędzie, do mnie też możesz - dodał jeszcze, chcąc mieć pewność żeby zrozumiała, że jest tu wszędzie mila widziana.
- Nie potrzebuję spokoju. - nie takiego spokoju. Znów powiedziała to do kubka, bo patrzenie na Alexa, kiedy może nie wprost, ale prawie wprost zaprosiła go do swojego życia, także tej bardzo prywatnej części to byłoby za wiele. Chyba była szczęśliwa. Bała się tej sytuacji i bała się tego uczucia, jakby miało zaraz zostać jej odebrane, ale czy nie spełniało się jej marzenie?
Choć możliwe, że najbardziej poruszył ją fakt, że Alex nie próbował wybijać jej Titusa z głowy.
- Przynajmniej nie w nadmiarze.
Na jego kolejne słowa tylko skinęła lekko głową. Nie chciała, by podważał fakt, że ona sobie poradzi, nie chciała pozwalać się osaczać, więc zostawiła i jego temat, przynajmniej na razie. Chyba z resztą w każdej rozmowie, każdym temacie, będą musieli powoli przesuwać kolejne mury obronne, zanim dopuszczą siebie na tyle na ile ostatecznie będą chcieli. Dziś i tak szło im całkiem dobrze.
Zaraz wstała, dając się prowadzić. Dom był duży. Olbrzymi jak na jej standardy z kiedykolwiek i te zawijańce w korytarzach nie mogły nie kojarzyć jej się z tym co słyszała o szlacheckich dworkach. Tak je sobie wyobrażała, osobny korytarz tu, służba podglądająca panów domu tam.
- Brakuje mi jednej rzeczy w tym salonie. - stwierdziła, a ani ton ani wyraz jej twarzy nie wskazywał na to, czy żartuje, czy mówi poważnie. - Obrazu z dziurkami w miejscu oczu, żeby można było podglądać z korytarza.
Dodała zaraz, tonu nadal nie zmieniając. To w końcu jest taka mała posiadłość. Przynajmniej w jej oczach. Jej wzrok musiał paść na instrumencie, który także kojarzył jej się wyłącznie z wyższymi sferami. Niby wiedziała, że nie jest zarezerwowany, ale jednak jest to droga inwestycja, a prości ludzie zdecydowanie rzadziej poświęcają czas muzyce czy sztuce. Widziała to po sobie.
W sumie to poczuła się głupio z myślą, że Alex pewnie poza wiedzą magiczną jak wszyscy po magicznych szkołach, wie o wiele więcej o świecie tak po prostu, o sztuce, pewnie wyczytał pół jakiejś biblioteki. I choć żadne z jej słów nie wyszło na światło dzienne, trochę się zawstydziła. Pewnie jej prostota, jeśli nie prostactwo jeszcze wyjdzie. I trochę zachciała uciekać, choć wiedziała że to idiotyczne, bo wiedziała jak wychował się Alex. I bo wystraszyła się i zawstydziła wyłącznie swojego wyobrażenia. Niby wiedziała, że z Titusem tak nie jest i, że w sumie to Ollivander czasem jest strasznym głupkiem mimo, że przy tylu książkach jakie przeczytał to powinien podobno być mądry.
Nic jednak nie mówiła. Po prostu dała się prowadzić Alexowi i dawała się tłamsić własnym myślom.
- Co zrobisz z tymi wszystkimi pokojami?
Spytała tylko, na koniec znów czując się tak mała, jak w chwili kiedy stanęła w tych drzwiach. Może to i dobrze, że nie dane jej było zobaczyć tego w czym powinna się wychować.
Najpierw weszła do pokoju Alexa. Brak śmiałości jest zdecydowanie ostatnim, o co kiedykolwiek by siebie podejrzewała, a jednak dopadał ją coraz silniej.
Pierwszym co rzuciło się w jej oczy był żyrandol i z jej twarzy dało się odczytać lekkie rozbawienie.
- Tu wszędzie jest tak jasno jakbyś większość życia żył w jaskini i próbował to nadrabiać. - przyznała w końcu. Choć w sumie to bardziej pasowałoby to do niej samej. Choć jasność jej nie przeszkadzała. Pewnie u siebie ją trochę zgasi. Na pewno poszuka jakiegoś materiału na okna.
Zaraz ruszyła do jednego z pustych pomieszczeń.
Choć możliwe, że najbardziej poruszył ją fakt, że Alex nie próbował wybijać jej Titusa z głowy.
- Przynajmniej nie w nadmiarze.
Na jego kolejne słowa tylko skinęła lekko głową. Nie chciała, by podważał fakt, że ona sobie poradzi, nie chciała pozwalać się osaczać, więc zostawiła i jego temat, przynajmniej na razie. Chyba z resztą w każdej rozmowie, każdym temacie, będą musieli powoli przesuwać kolejne mury obronne, zanim dopuszczą siebie na tyle na ile ostatecznie będą chcieli. Dziś i tak szło im całkiem dobrze.
Zaraz wstała, dając się prowadzić. Dom był duży. Olbrzymi jak na jej standardy z kiedykolwiek i te zawijańce w korytarzach nie mogły nie kojarzyć jej się z tym co słyszała o szlacheckich dworkach. Tak je sobie wyobrażała, osobny korytarz tu, służba podglądająca panów domu tam.
- Brakuje mi jednej rzeczy w tym salonie. - stwierdziła, a ani ton ani wyraz jej twarzy nie wskazywał na to, czy żartuje, czy mówi poważnie. - Obrazu z dziurkami w miejscu oczu, żeby można było podglądać z korytarza.
Dodała zaraz, tonu nadal nie zmieniając. To w końcu jest taka mała posiadłość. Przynajmniej w jej oczach. Jej wzrok musiał paść na instrumencie, który także kojarzył jej się wyłącznie z wyższymi sferami. Niby wiedziała, że nie jest zarezerwowany, ale jednak jest to droga inwestycja, a prości ludzie zdecydowanie rzadziej poświęcają czas muzyce czy sztuce. Widziała to po sobie.
W sumie to poczuła się głupio z myślą, że Alex pewnie poza wiedzą magiczną jak wszyscy po magicznych szkołach, wie o wiele więcej o świecie tak po prostu, o sztuce, pewnie wyczytał pół jakiejś biblioteki. I choć żadne z jej słów nie wyszło na światło dzienne, trochę się zawstydziła. Pewnie jej prostota, jeśli nie prostactwo jeszcze wyjdzie. I trochę zachciała uciekać, choć wiedziała że to idiotyczne, bo wiedziała jak wychował się Alex. I bo wystraszyła się i zawstydziła wyłącznie swojego wyobrażenia. Niby wiedziała, że z Titusem tak nie jest i, że w sumie to Ollivander czasem jest strasznym głupkiem mimo, że przy tylu książkach jakie przeczytał to powinien podobno być mądry.
Nic jednak nie mówiła. Po prostu dała się prowadzić Alexowi i dawała się tłamsić własnym myślom.
- Co zrobisz z tymi wszystkimi pokojami?
Spytała tylko, na koniec znów czując się tak mała, jak w chwili kiedy stanęła w tych drzwiach. Może to i dobrze, że nie dane jej było zobaczyć tego w czym powinna się wychować.
Najpierw weszła do pokoju Alexa. Brak śmiałości jest zdecydowanie ostatnim, o co kiedykolwiek by siebie podejrzewała, a jednak dopadał ją coraz silniej.
Pierwszym co rzuciło się w jej oczy był żyrandol i z jej twarzy dało się odczytać lekkie rozbawienie.
- Tu wszędzie jest tak jasno jakbyś większość życia żył w jaskini i próbował to nadrabiać. - przyznała w końcu. Choć w sumie to bardziej pasowałoby to do niej samej. Choć jasność jej nie przeszkadzała. Pewnie u siebie ją trochę zgasi. Na pewno poszuka jakiegoś materiału na okna.
Zaraz ruszyła do jednego z pustych pomieszczeń.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Alexander zdawał sobie sprawę z tego, ze Charlote przywyknęła do zupełnie innego standardu życia, dlatego na jej komentarz o portretach z dziurkami w oczach roześmiał się tylko - musiał przyznać, że z chwili na chwilę czuł się coraz bardziej swobodnie w tej nowej sytuacji, a i Lotta chyba powolutku się oswajała. Ale bardzo małymi kroczkami, co było dobre: w ten sposób wszystko mogło przyjść samo, niewymuszone.
- Miałem sporo oszczędności, dlatego, mogłem zrobić wszystko dokładnie tak, jak chciałem. Jak dla mnie to jest w zupełności wystarczające, nigdy tak właściwie nie zastanawiałem się nad tym, ile do spokojnego życia wystarcza. Okazuje się, że całkiem niewiele i było to niezwykle miłe odkrycie - chłopak wzruszył ramionami, prowadząc siostrę dalej. Spodziewał się komentarzy, ale i tak nie mógł powstrzymać się przed przewróceniem oczami. - Będę je miał. Czasem ktoś mnie odwiedzi, wtedy się przydają. Ale wiesz, kiedyś fajnie byłoby mieć rodzinę, wtedy odrobinę większy dom okazuje się całkiem przydatny - powiedział, a w tonie jego głosu coś się zmieniło. Ubyło mu tej lekkości, a jej miejsce zajęła nuta smutku. Alexander zastanawiał się nad tym od czasu do czasu: czy możliwe byłoby, żeby kiedyś mógł w pełni zaangażować się w relację z kobietą? Czy byłby w stanie ponownie wciągnąć kogoś w to wszystko, co działo się w jego życiu? Niechętnie podchodził do tych rozważań, zwłaszcza, że ból po zaginięciu Josephine wciąż pozostawał świeży i kąsał go w najmniej oczekiwanych momentach, stanowiąc jeszcze jeden powód, przez który nocą ciężko było mu zmrużyć oko. Musiał jednak przyznać, że jego serce za czymś tęskniło i coraz częściej jego myśli uciekały w stronę pustki, która istniała w jego domowych czterech ścianach. Teraz miało się to odrobinę zmienić, myślał, kiedy obserwował rozglądające się po pokojach rudowłose dziewczę. Już ułożył w głowie plan, zabezpieczenia na wypadek wszelkich ewentualności, które mogłyby pozostawić Charlotte znów samą. Odepchnął jednak od siebie te rozważania, pozostając kilka kroków za siostrą, jednak depcząc po jej śladach przez cały Kurnik.
- To fakt, jest tu jasno. Ale światło sprawia, że dobrze się czuję, a chyba tego potrzeba teraz wszystkim - odpowiedział, uśmiechając się z lekka. - Także - zaczął znów, rozglądając się gdzieś po suficie - jak spodoba ci się któryś z tych pokoi to będziesz mogła zmienić go podług uznania - zapewnił, odnajdując na moment piegowate lico dziewczyny i uśmiechając się do niej ciepło. Naprawdę chciał, żeby poczuła się tu jak w domu.
- Miałem sporo oszczędności, dlatego, mogłem zrobić wszystko dokładnie tak, jak chciałem. Jak dla mnie to jest w zupełności wystarczające, nigdy tak właściwie nie zastanawiałem się nad tym, ile do spokojnego życia wystarcza. Okazuje się, że całkiem niewiele i było to niezwykle miłe odkrycie - chłopak wzruszył ramionami, prowadząc siostrę dalej. Spodziewał się komentarzy, ale i tak nie mógł powstrzymać się przed przewróceniem oczami. - Będę je miał. Czasem ktoś mnie odwiedzi, wtedy się przydają. Ale wiesz, kiedyś fajnie byłoby mieć rodzinę, wtedy odrobinę większy dom okazuje się całkiem przydatny - powiedział, a w tonie jego głosu coś się zmieniło. Ubyło mu tej lekkości, a jej miejsce zajęła nuta smutku. Alexander zastanawiał się nad tym od czasu do czasu: czy możliwe byłoby, żeby kiedyś mógł w pełni zaangażować się w relację z kobietą? Czy byłby w stanie ponownie wciągnąć kogoś w to wszystko, co działo się w jego życiu? Niechętnie podchodził do tych rozważań, zwłaszcza, że ból po zaginięciu Josephine wciąż pozostawał świeży i kąsał go w najmniej oczekiwanych momentach, stanowiąc jeszcze jeden powód, przez który nocą ciężko było mu zmrużyć oko. Musiał jednak przyznać, że jego serce za czymś tęskniło i coraz częściej jego myśli uciekały w stronę pustki, która istniała w jego domowych czterech ścianach. Teraz miało się to odrobinę zmienić, myślał, kiedy obserwował rozglądające się po pokojach rudowłose dziewczę. Już ułożył w głowie plan, zabezpieczenia na wypadek wszelkich ewentualności, które mogłyby pozostawić Charlotte znów samą. Odepchnął jednak od siebie te rozważania, pozostając kilka kroków za siostrą, jednak depcząc po jej śladach przez cały Kurnik.
- To fakt, jest tu jasno. Ale światło sprawia, że dobrze się czuję, a chyba tego potrzeba teraz wszystkim - odpowiedział, uśmiechając się z lekka. - Także - zaczął znów, rozglądając się gdzieś po suficie - jak spodoba ci się któryś z tych pokoi to będziesz mogła zmienić go podług uznania - zapewnił, odnajdując na moment piegowate lico dziewczyny i uśmiechając się do niej ciepło. Naprawdę chciał, żeby poczuła się tu jak w domu.
Wystarczy niewiele. Te słowa zabrzmiały jakby w jej głowie jakby to miejsce było jakąś małą letnią chatką dla służby obok normalnego domu. Uśmiechnęła się trochę niepewnie. Na oko mieszkanie jej rodziny na Nokturnie zmieściłoby się chyba w samym salonie Alexa. Nie mówiła tego jednak, bo ostatecznie nie był raczej zamknięty w tym domu i widział inne realia, a ona chyba nie miała ochoty znów podkreślać tego jak inaczej się wychowali i jak inaczej patrzą na świat. Żadne z nich nie miało na to wpływu.
- To dużo pustej, kurzącej się przestrzeni o którą trzeba dbać. - stwierdziła tylko na wzmiankę o wolnych pokojach. To było dla niej bez sensu, choć ostatecznie jest to dom Alexa, on go utrzymuje więc niech to robi jak chce. - Gości da się kłaść w salonie. A przyszłość nie lubi być planowana.
Dodała tylko po chwili, ostatnie słowa mówiąc całkiem poważnie, mogły zabrzmieć niemal jak ostrzeżenie. W tej chwili dostrzegła jednak jakąś zmianę w Alexie i przyjrzała mu się uważniej.
- Często boisz się przyszłości?
Spytała wprost, bo to wydało jej się najbardziej logiczne. I oczywistym było dla niej, że każdy czasem się boi. Tylko niektórzy boją się częściej, a Alex ma za sobą olbrzymie zmiany w życiu. Dziwiło ją, że mimo tak drastycznej, nieprzewidzianej zmiany nadal uważa, że jest w stanie zaplanować coś czy przygotować na przyszłość.
Na swój sposób świadczyło to o uporze czy sile jego psychiki.
- Uznajmy, że mój pokój będzie strefą mroku w tym domu. - zgodziła się w końcu, zerkając na niego. - Swobodniej się czuję w półcieniu. I... możesz i po prostu wskazać który z pokoi tu jest najmniejszy?
Spytała wprost. Nie czuła się swobodnie w dużych, otwartych przestrzeniach. Nie była to kwestia przyzwyczajenia, a chyba po prostu upodobań, czuła się swobodniej, a przestrzeń dookoła siebie i tak zabudowywała przedmiotami, jeśli tylko jakieś miała. Starała się o przytulność. Chciała takiej zwykłej, domowej przytulności.
Kiedy tylko ruszyli w konkretne miejsce, podeszła do okna. Widok był szalenie przyjemny. Pewnie często będzie zasłonięty, ale doceniała go już teraz. To jeden z tych drobiazgów których chciała i, które wydawały jej się elementem normalności do której próbowała dążyć.
- To... chyba skoczę po swoje rzeczy. - zdecydowała. Jej pokój.
- To dużo pustej, kurzącej się przestrzeni o którą trzeba dbać. - stwierdziła tylko na wzmiankę o wolnych pokojach. To było dla niej bez sensu, choć ostatecznie jest to dom Alexa, on go utrzymuje więc niech to robi jak chce. - Gości da się kłaść w salonie. A przyszłość nie lubi być planowana.
Dodała tylko po chwili, ostatnie słowa mówiąc całkiem poważnie, mogły zabrzmieć niemal jak ostrzeżenie. W tej chwili dostrzegła jednak jakąś zmianę w Alexie i przyjrzała mu się uważniej.
- Często boisz się przyszłości?
Spytała wprost, bo to wydało jej się najbardziej logiczne. I oczywistym było dla niej, że każdy czasem się boi. Tylko niektórzy boją się częściej, a Alex ma za sobą olbrzymie zmiany w życiu. Dziwiło ją, że mimo tak drastycznej, nieprzewidzianej zmiany nadal uważa, że jest w stanie zaplanować coś czy przygotować na przyszłość.
Na swój sposób świadczyło to o uporze czy sile jego psychiki.
- Uznajmy, że mój pokój będzie strefą mroku w tym domu. - zgodziła się w końcu, zerkając na niego. - Swobodniej się czuję w półcieniu. I... możesz i po prostu wskazać który z pokoi tu jest najmniejszy?
Spytała wprost. Nie czuła się swobodnie w dużych, otwartych przestrzeniach. Nie była to kwestia przyzwyczajenia, a chyba po prostu upodobań, czuła się swobodniej, a przestrzeń dookoła siebie i tak zabudowywała przedmiotami, jeśli tylko jakieś miała. Starała się o przytulność. Chciała takiej zwykłej, domowej przytulności.
Kiedy tylko ruszyli w konkretne miejsce, podeszła do okna. Widok był szalenie przyjemny. Pewnie często będzie zasłonięty, ale doceniała go już teraz. To jeden z tych drobiazgów których chciała i, które wydawały jej się elementem normalności do której próbowała dążyć.
- To... chyba skoczę po swoje rzeczy. - zdecydowała. Jej pokój.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Alexander ściągnął lekko brwi na komentarz Lotty, jednak nie odezwał się jakkolwiek w odpowiedzi. Mógł użyć argumentu, że dbanie o dom kiedy mogło się korzystać z magii było o wiele prostsze niż wtedy, gdy wszystko trzeba było robić manualnie - nie widział jednak jakiejkolwiek potrzeby, żeby dodatkowo wypominać jego siostrze fakt, że niektórzy mogli robić to, co jej nie było dane. Jeżeli oczywiście nie liczyć niekontrolowanych przejawów magii, które były skutkiem działania anomalii. Zdawał sobie sprawę z tego, że byli drastycznie różni i zupełnie inaczej postrzegali pewne sprawy i standardy.
- Nie musi być planowana, lecz czasem miło jest o niej rozważać - powiedział, spojrzenie wlepiając w sufit ponad ich głowami. Jego wyraz twarzy był idealnie skomponowany, jednak mimo wszystko Alexander brzmiał tak, jakby sam powtarzał tylko puste słowa, do których wymawiania po prostu przywykł i które choć puste, to stanowiły już tak integralną część jego życia, tak że nie potrafił tak po prostu z nich zrezygnować.
Westchnął ciężko, przenosząc wzrok na Charlotte i zawieszając go na niej na chwilę. - Nie boję się przyszłości, Lotta, to irracjonalne bać się czegoś, co nie istnieje aż do chwili, dopóki nie nadejdzie - pokręcił głową i oparł się o framugę drzwi, jednak nie kontynuował swoich rozmyślań. Uciął temat i skupił się na pokoju, w którym się znaleźli: najmniejszej z sypialni mieszczących się pod skosami na piętrze. - Czyli mówisz, że wolisz mrok? To da się zaaranżować - stwierdził, obrzucając całe pomieszczenie uważnym spojrzeniem. - Możemy przemalować meble na ciemno... albo po prostu zmienię ich kolor. Grubsze zasłony w oknach i trochę więcej stonowanych kolorów powinny załatwić sprawę - powiedział, zakładając ręce na piersi i uśmiechając się do siostry nieśmiało. Zaraz jednak kąciki jego ust uniosły się wyżej za sprawą jednego zdania odpowiedzi, które wymówiła. Pójdę po swoje rzeczy.
To oznaczało, że naprawdę zamierzała z nim zostać. Poczuł jednocześnie dziwne ciepło rozlewające się w miejscu, gdzie dawno niczego nie czuł.
Napawało go to nadzieją.
| zt x2
- Nie musi być planowana, lecz czasem miło jest o niej rozważać - powiedział, spojrzenie wlepiając w sufit ponad ich głowami. Jego wyraz twarzy był idealnie skomponowany, jednak mimo wszystko Alexander brzmiał tak, jakby sam powtarzał tylko puste słowa, do których wymawiania po prostu przywykł i które choć puste, to stanowiły już tak integralną część jego życia, tak że nie potrafił tak po prostu z nich zrezygnować.
Westchnął ciężko, przenosząc wzrok na Charlotte i zawieszając go na niej na chwilę. - Nie boję się przyszłości, Lotta, to irracjonalne bać się czegoś, co nie istnieje aż do chwili, dopóki nie nadejdzie - pokręcił głową i oparł się o framugę drzwi, jednak nie kontynuował swoich rozmyślań. Uciął temat i skupił się na pokoju, w którym się znaleźli: najmniejszej z sypialni mieszczących się pod skosami na piętrze. - Czyli mówisz, że wolisz mrok? To da się zaaranżować - stwierdził, obrzucając całe pomieszczenie uważnym spojrzeniem. - Możemy przemalować meble na ciemno... albo po prostu zmienię ich kolor. Grubsze zasłony w oknach i trochę więcej stonowanych kolorów powinny załatwić sprawę - powiedział, zakładając ręce na piersi i uśmiechając się do siostry nieśmiało. Zaraz jednak kąciki jego ust uniosły się wyżej za sprawą jednego zdania odpowiedzi, które wymówiła. Pójdę po swoje rzeczy.
To oznaczało, że naprawdę zamierzała z nim zostać. Poczuł jednocześnie dziwne ciepło rozlewające się w miejscu, gdzie dawno niczego nie czuł.
Napawało go to nadzieją.
| zt x2
Strona 1 z 2 • 1, 2
Sypialnia Lotty
Szybka odpowiedź