Błękitny Salon
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Błękitny Salon
Błękitny Salon drastycznie różni się od Winnego Salonu zarówno pod kątem kolorystyki, jak i pod względem atmosfery. To miejsce, z oknami wychodzącymi na południe, jest zwykle jasne i ciepłe - pomimo chłodnych barw wystroju. Przy ścianach znajdują się wygodne fotele i kanapy, a stolik przy oknie pozwala na pisanie korespondencji lub rysowanie.
Błękitny Salon jest idealnym pokojem na przyjmowanie gości, czy poranną kawę lub herbatę. Z uwagi na piękne dekoracje i obrazy, jest ulubionym miejscem dam z rodu Carrow, które często spotykają się tu ze sobą nawzajem, albo zapraszają tu swoje znajome.
Błękitny Salon jest idealnym pokojem na przyjmowanie gości, czy poranną kawę lub herbatę. Z uwagi na piękne dekoracje i obrazy, jest ulubionym miejscem dam z rodu Carrow, które często spotykają się tu ze sobą nawzajem, albo zapraszają tu swoje znajome.
Drgnęła lekko na dźwięk słów panny Chang, upijając prędko łyk herbaty aby zamaskować lekkie zażenowanie. Tym, że nie zrozumiała do końca żartu. Że nie wiedziała jak się teraz zachować, chociaż była tutaj damą i zleceniodawczynią. Że dla niej pytanie o magię mugolskiej krwi miało jeszcze jeden, wstydliwy podtekst. Podtekst, o którym nie dowie się nigdy nikt, a już na pewno nie Wren. Tylko jak miała zadać interesujące ją pytania i otrzymać użyteczne odpowiedzi, zarazem nie zdradzając swoich hańbiących problemów? Może zresztą jej problemy były wyimaginowane, może Isabelle już dawno porwał szaleńczy nurt niespokojnej zazdrości. Usiłowała zresztą wyzbyć się obaw, nie myśleć o gorzkim niepokoju, ale nie mogła przestać myśleć o faktach.
A fakty przedstawiały się tak: mąż Isabelle, z pozoru idealny szlachcic i przyszły ojciec, zajął promugolskie stanowisko na październikowym szczycie w Stonehenge i został wydziedziczony, rujnując życie swojej żony i nienarodzonego (wtedy) potomka. Później zaś uparcie odmawiał podania Belle jakiegokolwiek logicznego powodu swojego postępowania, bo przecież wyrzekanie się rodziny dla ideałów było do cna nielogiczne, głupie, podłe. Mógł przecież poczekać do narodzin syna, mógł podarować małemu Jamesowi swoje nazwisko. Nie rozumiała, do dzisiaj nic nie rozumiała - i choć ból powoli słabł, to Belle wciąż żyła swoimi teoriami, opartymi na strzępkach informacji. Głównie na tym, że Percival wyznał jej, że zawsze kochał kogoś innego. Tym, że w Hogwarcie najwyraźniej zadawał się z potomkami szlam. Wyobraźnia porzuconej żony i samotnej matki nie potrzebowała niczego więcej: już od jesieni, Isabelle była święcie przekonana, że jej mąż znalazł sobie mugolską albo szlamowatą kochankę. Że to logiczniejszy powód niż ideały, że jakaś ladacznica go oczarowała, zmąciła mu umysł. Lady Carrow miotała się bezradnie w swoich podejrzeniach, nie mogąc wydusić z nikogo nazwiska domniemanej kochanicy, nie mogąc znaleźć żadnego tropu na potwierdzenie swojej teorii o tym, dlaczego straciła męża.
Aż dowiedziała się o mugolskiej krwi. Czy to możliwe, że mugolki (albo jakaś konkretna mugolka) mają w sobie coś, czego nie miała ona?
-Tak, ale... - spojrzała na fusy w swej herbacie, nie podnosząc wzroku na Wren. -...pani...analogia sugeruje, że... co właściwie pani sugeruje? Że krew mugolek jest równa naszej? Lepsza? - głos zadrżał jej nieco piskliwie. Wzięła głębszy oddech, chcąc się opanować i posłała Wren ostre spojrzenie.
-Dlaczego krew mugoli zapewnia nam urodę i młodość? Ta... magia pochodzi od nich? - dlaczego, dlaczego mugolki miałyby mieć magię, lub choćby jej namiastkę? To niesprawiedliwe! -...czy to skutek obróbki kremu? - spytała nieco łagodniej. Była alchemiczką, wiedziała więc, że choćby niektóre kwiaty nie są magiczne sam w sobie - to jej magia i połączenie ze szlachetniejszymi ingrediencjami czyniły z nich truciznę bądź lekarstwo.
-Nie pamiętam detali... - odparła godnie na wzmiankę o Elżbiecie Bathory, nie wypadało się przecież przyznawać, że nie pamiętała tej historii wcale.
A fakty przedstawiały się tak: mąż Isabelle, z pozoru idealny szlachcic i przyszły ojciec, zajął promugolskie stanowisko na październikowym szczycie w Stonehenge i został wydziedziczony, rujnując życie swojej żony i nienarodzonego (wtedy) potomka. Później zaś uparcie odmawiał podania Belle jakiegokolwiek logicznego powodu swojego postępowania, bo przecież wyrzekanie się rodziny dla ideałów było do cna nielogiczne, głupie, podłe. Mógł przecież poczekać do narodzin syna, mógł podarować małemu Jamesowi swoje nazwisko. Nie rozumiała, do dzisiaj nic nie rozumiała - i choć ból powoli słabł, to Belle wciąż żyła swoimi teoriami, opartymi na strzępkach informacji. Głównie na tym, że Percival wyznał jej, że zawsze kochał kogoś innego. Tym, że w Hogwarcie najwyraźniej zadawał się z potomkami szlam. Wyobraźnia porzuconej żony i samotnej matki nie potrzebowała niczego więcej: już od jesieni, Isabelle była święcie przekonana, że jej mąż znalazł sobie mugolską albo szlamowatą kochankę. Że to logiczniejszy powód niż ideały, że jakaś ladacznica go oczarowała, zmąciła mu umysł. Lady Carrow miotała się bezradnie w swoich podejrzeniach, nie mogąc wydusić z nikogo nazwiska domniemanej kochanicy, nie mogąc znaleźć żadnego tropu na potwierdzenie swojej teorii o tym, dlaczego straciła męża.
Aż dowiedziała się o mugolskiej krwi. Czy to możliwe, że mugolki (albo jakaś konkretna mugolka) mają w sobie coś, czego nie miała ona?
-Tak, ale... - spojrzała na fusy w swej herbacie, nie podnosząc wzroku na Wren. -...pani...analogia sugeruje, że... co właściwie pani sugeruje? Że krew mugolek jest równa naszej? Lepsza? - głos zadrżał jej nieco piskliwie. Wzięła głębszy oddech, chcąc się opanować i posłała Wren ostre spojrzenie.
-Dlaczego krew mugoli zapewnia nam urodę i młodość? Ta... magia pochodzi od nich? - dlaczego, dlaczego mugolki miałyby mieć magię, lub choćby jej namiastkę? To niesprawiedliwe! -...czy to skutek obróbki kremu? - spytała nieco łagodniej. Była alchemiczką, wiedziała więc, że choćby niektóre kwiaty nie są magiczne sam w sobie - to jej magia i połączenie ze szlachetniejszymi ingrediencjami czyniły z nich truciznę bądź lekarstwo.
-Nie pamiętam detali... - odparła godnie na wzmiankę o Elżbiecie Bathory, nie wypadało się przecież przyznawać, że nie pamiętała tej historii wcale.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
- To nie kwestia magii a młodości, lady Carrow - sprecyzowała, widziała dokładnie to jak kobieta miota się w świecie własnych wyobrażeń, niezaspokojonych wątpliwości; jej oczy błyszczały konstelacją przedziwnych emocji niemożliwych do rozszyfrowania dla obserwatora niezaznajomionego z podejrzeniami trującymi myśli. O ile historia Percivala Notta i jego śmiałego posunięcia była powszechnie znana, o tyle nikt nie zagłębił się w odmęty skrywanego bólu Isabelle. Świat wiedział o jej cierpieniu, o nagle przeinaczonej sytuacji, w jakiej postawiono młodą matkę, zdawał się jednak żyć suchym faktem, ckliwą opowieśnią, niż nią samą, jako kobietą. Kobietą porzuconą. Kobietą mniej ważną od ideałów wątpliwej wartości. Wren nie próbowała jej rozumieć. Nie znała szczegółów, nie zamierzała się ich dopytywać - a jedyne co pragnęła zaoferować zatroskanej lady było ukojenie jej urody, która w ostatnim czasie ucierpiała pod batem stresu, niewyspania. - Moje dziewczęta są młode, ich krew również. Są piękne. Nieskazitelne i czyste. I wszystko to jest zapisane w ich organizmach - ciągnęła, zamierzając zapewnić Isabelle przynajmniej odrobinę spokoju.
Równie dobrze mogłaby pochylić się nad krwią czarownic, zebrać ją zamiast tej pochodzącej od dziewic niemagicznych, ale wyznawała zasadę, że to właśnie życie mugoli było mniej wartościowe, a zatem - dostępne do poświęceń w imię większego dobra. Sekret leżał we właściwościach krwi niezbrukanej seksualnością, niosącej w sobie pokłady adolescencji, która później przenikała przez naskórek na twarzach dystyngowanych dam, przyrównywała je do postaci z dzieł największych malarzy. Chang nie chciała, by po ich spotkaniu Isabelle wciąż siłowała się z mylnym osądem. Liczyła zatem, że zaoferowane wytłumaczenie będzie wystarczające.
Nie pamiętam detali, odparła dama, więc Wren skinęła głową ze zrozumieniem i upiła łyk herbaty, przez moment delektując się bogatym smakiem.
- Elizabeth Bathory była węgierską czarownicą, hrabiną, siostrzenicą zagranicznego króla. To jej zawdzięczamy dokładne badania na temat krwi jako specyfiku upiększającego. - Zastanawiała się krótko, czy i jak wiele szczegółów zaoferować damie, której bladość pogłębiała się z każdym wspomnieniem prawdziwej natury kremu jaki zamierzała wypróbować. Chyba niemądrze byłoby serwować jej całą prawdę. Wren odchrząknęła zatem cicho, po czym kontynuowała. - Liczne służki poświęciły się sprawie, a ich oddanie pozwoliło hrabinie Bathory na dotarcie do najlepszych rezultatów. Określiła, że takie można otrzymać od cieszącej się zdrowiem - jeszcze żywej, nieważne jak pobitej, torturowanej - młódki, dziewicy, jedną nogą wkraczającej w dorosłość. To, czy miały w sobie magię, czy nie, nie było istotne. - Dzieliły ten sam los, śmierć nie pytała, czy w twoich żyłach płynie zdolność wykrzesania z siebie magicznej energii. Na końcu służby owianej legendarnie brutalną sławą arystokratki czekał je ten sam piach, to samo zapomnienie. Historia nie pytała o imiona nieważnych.
Równie dobrze mogłaby pochylić się nad krwią czarownic, zebrać ją zamiast tej pochodzącej od dziewic niemagicznych, ale wyznawała zasadę, że to właśnie życie mugoli było mniej wartościowe, a zatem - dostępne do poświęceń w imię większego dobra. Sekret leżał we właściwościach krwi niezbrukanej seksualnością, niosącej w sobie pokłady adolescencji, która później przenikała przez naskórek na twarzach dystyngowanych dam, przyrównywała je do postaci z dzieł największych malarzy. Chang nie chciała, by po ich spotkaniu Isabelle wciąż siłowała się z mylnym osądem. Liczyła zatem, że zaoferowane wytłumaczenie będzie wystarczające.
Nie pamiętam detali, odparła dama, więc Wren skinęła głową ze zrozumieniem i upiła łyk herbaty, przez moment delektując się bogatym smakiem.
- Elizabeth Bathory była węgierską czarownicą, hrabiną, siostrzenicą zagranicznego króla. To jej zawdzięczamy dokładne badania na temat krwi jako specyfiku upiększającego. - Zastanawiała się krótko, czy i jak wiele szczegółów zaoferować damie, której bladość pogłębiała się z każdym wspomnieniem prawdziwej natury kremu jaki zamierzała wypróbować. Chyba niemądrze byłoby serwować jej całą prawdę. Wren odchrząknęła zatem cicho, po czym kontynuowała. - Liczne służki poświęciły się sprawie, a ich oddanie pozwoliło hrabinie Bathory na dotarcie do najlepszych rezultatów. Określiła, że takie można otrzymać od cieszącej się zdrowiem - jeszcze żywej, nieważne jak pobitej, torturowanej - młódki, dziewicy, jedną nogą wkraczającej w dorosłość. To, czy miały w sobie magię, czy nie, nie było istotne. - Dzieliły ten sam los, śmierć nie pytała, czy w twoich żyłach płynie zdolność wykrzesania z siebie magicznej energii. Na końcu służby owianej legendarnie brutalną sławą arystokratki czekał je ten sam piach, to samo zapomnienie. Historia nie pytała o imiona nieważnych.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
-Mm..hm. Młodości. - mruknęła. Nagle zaalarmowana tym, jak wiele można by odczytać z jej rozbieganych oczu, gwałtownie wbiła wzrok w herbaciane uczy. Zacisnęła mocniej rękę na filiżance, chcąc powstrzymać drżenie dłoni. Młodość. Słowo, wypowiedziane niewinnie i z intencją rozwiania jej wątpliwości oraz złego powodu, osiągnęło przeciwny efekt. Paliło Isabelle w duszy, dusiło goryczą w gardle. Młodość. Coś, co dotąd brała za pewnik, a co zaczynała już tracić, jeśli nie utraciła. Co gorsza, uświadomiła to sobie dopiero teraz, na dźwięk słów panny Chang - a przecież sygnały pojawiły się już wcześniej. Wyszła za Percivala niemal jako stara panna, niemalże sześć lat po swoim towarzyskim debiucie na jednym z Sabatów lady Nott. W maju skończyła dwadzieścia pięć lat, była więc (o czym nie wiedziała) rówieśniczką samej Wren, ale pannom z niższych sfer nie wypominano tak upływu czasu. Wiele z rówieśniczek Belle wyszło za mąż sporo wcześniej od niej i cieszyło się już gromadką dzieci. Gdyby była mądrzejsza (o, jakże była naiwna sądząc, że naleganie i oczekiwanie na właściwego narzeczonego jest przejawem sprytu wobec nestora!), wiodłaby dziś spokojne życie u boku kogoś nudnego, acz stabilnego. Miała przecież nawet szansę wyjść za Francisa Lestrange, który - po latach - okazał się całkiem interesujący i atrakcyjny. Nic dziwnego, że i on zaczął na nią patrzeć z litością. Przybyło jej lat, miesięcy, bladości, cieni pod oczyma i śladów po ciąży. Jakże mogła tego nie widzieć, jakże mogła ignorować sygnały ostrzegawcze? W dniu ślubu wydawała się sobie piękna i młoda, ale co, jeśli nie była taka dla Percivala? Jeśli zdradziecko postarzyły ją już pierwsze miesiące, jeśli to dlatego odszedł?
Powinna była kupować ten głupi krem wcześniej. Cóż on jej teraz da, poza odrobiną godności?! Doskonale wiedziała, że nie wyjdzie już nigdy za mąż, żaden szlachecki ród nie pozwoli nikomu interesować się zhańbioną i starą matką bękarta.
-To fascynujące. - odezwała się uprzejmie, świadoma, że jeśli wpadnie w spiralę czarnych myśli to zacznie ignorować swojego gościa. To nie wina panny Chang, wyglądającej zresztą świeżo i pięknie (ciekawe, czy sama korzystała ze swoich specyfików?!), że Isabelle nadszarpnął już ząb czasu. Powinna być jej wdzięczna - za przypomnienie nieuchronnego, i za krem. -Szkoda, że nie reklamuje się panienka lepiej. - chciała dodać równie uprzejmie, ale w jej ton zakradła się odrobina wyrzutu, goryczy. Gdzież była Wren, gdy potrzebowały jej młode mężatki?!
-Zatem magia nie dawała lepszego efektu? Interesujące. - dopytała jeszcze, wysłuchawszy historii Elżbiety Bathory. Była zbyt wzburzona i zbyt nieświadoma specyfiki procesu pozyskiwania krwi, by wiedzieć, jak okrutnie może zabrzmieć jej sugestia. Wychowała się przecież w poczuciu wyższości nad niemagicznymi, trudno jej było zrozumieć, że ich wartość i młodość może być... taka sama jak czarodziejów. A miała przecież wiele oddanych służek o czystej krwi.
-Rozumiem, że zna się panienka nie tylko na historii, ale również na alchemii? A jeśli nie, to kto produkuje dla panienki krem? - zaciekawiła się nagle, przybierając na twarz przymilny uśmiech. Znała większość nazwisk liczących się alchemików, lubiła wiedzieć, z czyimi dziełami miała do czynienia.
Powinna była kupować ten głupi krem wcześniej. Cóż on jej teraz da, poza odrobiną godności?! Doskonale wiedziała, że nie wyjdzie już nigdy za mąż, żaden szlachecki ród nie pozwoli nikomu interesować się zhańbioną i starą matką bękarta.
-To fascynujące. - odezwała się uprzejmie, świadoma, że jeśli wpadnie w spiralę czarnych myśli to zacznie ignorować swojego gościa. To nie wina panny Chang, wyglądającej zresztą świeżo i pięknie (ciekawe, czy sama korzystała ze swoich specyfików?!), że Isabelle nadszarpnął już ząb czasu. Powinna być jej wdzięczna - za przypomnienie nieuchronnego, i za krem. -Szkoda, że nie reklamuje się panienka lepiej. - chciała dodać równie uprzejmie, ale w jej ton zakradła się odrobina wyrzutu, goryczy. Gdzież była Wren, gdy potrzebowały jej młode mężatki?!
-Zatem magia nie dawała lepszego efektu? Interesujące. - dopytała jeszcze, wysłuchawszy historii Elżbiety Bathory. Była zbyt wzburzona i zbyt nieświadoma specyfiki procesu pozyskiwania krwi, by wiedzieć, jak okrutnie może zabrzmieć jej sugestia. Wychowała się przecież w poczuciu wyższości nad niemagicznymi, trudno jej było zrozumieć, że ich wartość i młodość może być... taka sama jak czarodziejów. A miała przecież wiele oddanych służek o czystej krwi.
-Rozumiem, że zna się panienka nie tylko na historii, ale również na alchemii? A jeśli nie, to kto produkuje dla panienki krem? - zaciekawiła się nagle, przybierając na twarz przymilny uśmiech. Znała większość nazwisk liczących się alchemików, lubiła wiedzieć, z czyimi dziełami miała do czynienia.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Kwestia reklamy oscylowała na grząskim gruncie. Wren nie mogła pozwolić sobie na otwartą działalność, nie czułaby się z nią bezpiecznie; nowy porządek nakazywał zgładzenie mugoli jak niepotrzebnego robactwa, oczyszczenie splugawionej ich obecnością ziemi i zagospodarowanie jej pod magiczne potrzeby, rebelianci z kolei chętnie opowiadali się po stronie ratowania ich życia. Co mogłoby się z nią stać, gdyby do niepowołanych uszu dotarła informacja o łatwości z jaką wykorzystywała młodziutkie mugolki? Wiele z nich poświęciło egzystencje na pielęgnowanie umiejętności rzucania czarów na ich słabe, wątłe organizmy. Inne, choć rzadko, gubiły się w odmętach swych umysłów, uginały się pod zbyt silnym działaniem obliviate - i nawet jeśli ich dziecięca naiwność stawała się wygodna, nie wymagała przesadnego kombinowania, o tyle obcowanie z nimi okazywało się zbyt męczące w praktyce, trudne do przewidzenia. Czarownica nie mogła zaszczepić w ich mózgach trwogi przez realną wojną, nakazać, by były jej posłuszne, tylko tym sposobem mogąc uratować zdrowie własne i bliskich: decydowała się zatem na ich terminację. Balast należało czasem wyrzucić na burtę, by statek nie zatonął pośród narwanych fal.
- Do tych samych wniosków doszła też później Carmilla Sanguina. Czy słyszała lady o tej wampirzycy? - spytała uprzejmie, licząc, że ta wzmianka utwierdzi Isabelle w zaufaniu do działania specyfiku. Nie była świadoma wyrzutu skrytego między słowami; w głosie wybrzmiewała dziwnie gorzka nuta, jednak Wren wyjątkowo zrzuciła ją na karb nowej sytuacji, delikatnej natury nagle obracającej się wśród tak brutalnych zagadnień. - Uroda lady Sanguiny, jej młodość, pozostały legendarne, nienaruszone i powszechnie podziwiane przez dwa stulecia, wyznaczały standardy dla wielu pragnących jej dorównać arystokratek. Mówiąc wielu - mam na myśli setki. Lecz lady Sanguina nie wyjawiła swoim konkurentkom otwarcie co utrzymywało ją w nienagannej kondycji. Dziś wiemy, że to kąpiele w krwi dziewic zapewniły jej doskonałość aż do grobowej deski. Czy potrafi lady wyobrazić sobie piękno kwitnące tak długo? - Historia nie zapisała tych wydarzeń, jednak czarownica przepadała za śmiałym wnioskiem, że obie z prominentnych kobiet - zarówno Bathory, jak i Sanguina, urodzone rok po sobie - dzieliły się pozyskanymi informacjami, wymieniały sekretami, wspólnymi siłami dopracowywały do perfekcji wymogi zatrzymania urody w czasie. Obie stały się fenomenem swych czasów - co stałoby się, gdyby połączyły swe skore do awangardowych eksperymentów nad pięknem i młodością potęgi?
Wieńczące ciekawość damy pytanie niejako zbiło ją z tropu; czy kobieta sądziła, że krew poddawana była obróbce, zmieniała formę? Mogły posługiwać się eufemizmami, przyrównywać to do kosmetyku, mazidła, lecz żadne z miłych określeń nie zmieniało faktu, że szkarłatna ciecz pozostawała właśnie tym - krwią.
- Dodatkowa produkcja nie jest potrzebna - zapewniła gładko, przyjaźnie, ostrożnie - nie chciała spłoszyć klientki. - Kosmetyk pozyskiwany jest bezpośrednio od jego dawczyń. - Wzrok czarnych tęczówek uważnie skanował twarz siedzącej naprzeciwko szlachcianki, ciekaw jej reakcji. Wycofa się z pomysłu, ucieknie przed perspektywą wklepania w swą skórę ludzkiej krwi? - Czy mogę opowiedzieć lady o tym, jak należy go stosować? Zapewniam, że nie jest to trudne. - Wren nie zamierzała pozwolić Isabelle zmienić zdania, lecz wiedziała, że nie osiągnie nic będąc przesadnie nachalną. Iluzja momentu na zastanowienie była zwyczajnie kurtuazyjna.
- Do tych samych wniosków doszła też później Carmilla Sanguina. Czy słyszała lady o tej wampirzycy? - spytała uprzejmie, licząc, że ta wzmianka utwierdzi Isabelle w zaufaniu do działania specyfiku. Nie była świadoma wyrzutu skrytego między słowami; w głosie wybrzmiewała dziwnie gorzka nuta, jednak Wren wyjątkowo zrzuciła ją na karb nowej sytuacji, delikatnej natury nagle obracającej się wśród tak brutalnych zagadnień. - Uroda lady Sanguiny, jej młodość, pozostały legendarne, nienaruszone i powszechnie podziwiane przez dwa stulecia, wyznaczały standardy dla wielu pragnących jej dorównać arystokratek. Mówiąc wielu - mam na myśli setki. Lecz lady Sanguina nie wyjawiła swoim konkurentkom otwarcie co utrzymywało ją w nienagannej kondycji. Dziś wiemy, że to kąpiele w krwi dziewic zapewniły jej doskonałość aż do grobowej deski. Czy potrafi lady wyobrazić sobie piękno kwitnące tak długo? - Historia nie zapisała tych wydarzeń, jednak czarownica przepadała za śmiałym wnioskiem, że obie z prominentnych kobiet - zarówno Bathory, jak i Sanguina, urodzone rok po sobie - dzieliły się pozyskanymi informacjami, wymieniały sekretami, wspólnymi siłami dopracowywały do perfekcji wymogi zatrzymania urody w czasie. Obie stały się fenomenem swych czasów - co stałoby się, gdyby połączyły swe skore do awangardowych eksperymentów nad pięknem i młodością potęgi?
Wieńczące ciekawość damy pytanie niejako zbiło ją z tropu; czy kobieta sądziła, że krew poddawana była obróbce, zmieniała formę? Mogły posługiwać się eufemizmami, przyrównywać to do kosmetyku, mazidła, lecz żadne z miłych określeń nie zmieniało faktu, że szkarłatna ciecz pozostawała właśnie tym - krwią.
- Dodatkowa produkcja nie jest potrzebna - zapewniła gładko, przyjaźnie, ostrożnie - nie chciała spłoszyć klientki. - Kosmetyk pozyskiwany jest bezpośrednio od jego dawczyń. - Wzrok czarnych tęczówek uważnie skanował twarz siedzącej naprzeciwko szlachcianki, ciekaw jej reakcji. Wycofa się z pomysłu, ucieknie przed perspektywą wklepania w swą skórę ludzkiej krwi? - Czy mogę opowiedzieć lady o tym, jak należy go stosować? Zapewniam, że nie jest to trudne. - Wren nie zamierzała pozwolić Isabelle zmienić zdania, lecz wiedziała, że nie osiągnie nic będąc przesadnie nachalną. Iluzja momentu na zastanowienie była zwyczajnie kurtuazyjna.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Piękno, czymże było piękno? Bezużyteczną już dla niej pustką. Jedyne, o co mogła dbać to własny honor i chyba tylko dlatego kupiła krew. Dlatego też słuchała o Carmilli z lekkim (uprzejmie tłumionym) zniecierpliwieniem, choć w normalnych okolicznościach historia niezwykle by ją zaciekawiła. Umysł Isabelle rwał się wszak do wiedzy, do poznawania świata, do zgłębiania arkanów alchemii - a więc także i specyfików Wren, nawet jeśli były bardziej ingrediencjami niż rezultatami pracy alchemików. Z ciekawości zainteresowała się zresztą artykułem "Czarownicy", z ciekawością oczekiwała na to spotkanie, chciała cieszyć się nowym kosmetykiem i nowo zdobytą wiedzą.
Ale nie mogła.
Najpierw powstrzymywały ją, starannie tłumione, odruchy moralności i pewnej odrazy. Zdusiła je w sobie w trakcie spotkania, dzięki pomocy panny Chang, która skutecznie reklamowała swój produkt i uważała na każde słowo. Problem w tym, że przy okazji Wren nieświadomie pchnęła myśli Isabelle na tor kompleksów. Jeśli można by porównać ciąg myślowy lady Carrow do zjeżdżalni, to umysł damy rozpędził się na dobre i zjeżdżał z zawrotną prędkością coraz niżej - ku przekonaniu, że to wszystko jest bez sensu. Była śmieszna, bo cóż właściwie chciała osiągnąć? Pójście na Sabat bez pogardliwych spojrzeń - wszak zachwyt byłby o wiele lepszy niż litość? Jeszcze raz przykuć do siebie uwagę lorda Lestrange? Pokazać mężowi, że nadal jest piękna - chociaż po tych okropnych listach gończych, spotkanie z Percivalem było przecież niemożliwe?
-Jak bardzo zachwycała uroda lady Bathory i Carmilli? - choć wpadła w koszmarny humor, to słuchała przecież uważnie i starała się nawet nie okazywać swojego nastroju. Spojrzała na Wren z przenikliwą uwagą. -Jeśli porównamy... nie wiem, działanie zwykłego upiększającego i Amortencji... - miała nadzieję, że panna Chang kojarzy cokolwiek o tych specyfikach (szczególnie, że ten pierwszy był jej konkurencją), aby zrozumieć porównanie... -...to ten pierwszy po prostu poprawia urodę, wprawiając postronnych w uznanie nad pięknem damy, zaś drugi zupełnie oszałamia zachwytem... - zamrugała jakoś gwałtownie, znów czując niejasne ukłucie winy i obrzydzenia po tym, jak podała Amortencjęprzystojnemu panu Benjaminowi poszukiwanej listem gończym szlamie. Przełknęła ślinę i uśmiechnęła się słodko. -Jak opisałaby więc panienka działanie swojego specyfiku? Jest silniejszy od eliksiru upiększającego? W jak silny zachwyt, regularnie stosowany, wprawi innych?
Czy jest w stanie zawładnąć nie tylko ich wzrokiem, ale i umysłem? - nie miała odwagi zapytać, choć wpijała w pannę Chang chciwe spojrzenie.
-Proszę mi opowiedzieć więcej o dawkowaniu. - skinęła głową. Dopijała już herbatę, świadoma, że jej ojciec oczekiwał wieczorem gości - nie miały zatem dużo czasu, bo choć salonów mieli wiele, to Isabelle nie chciała, aby jej nowa specjalistka od kosmetyków mijała się ze szlachetnymi przyjaciółmi pana ojca.
Ale nie mogła.
Najpierw powstrzymywały ją, starannie tłumione, odruchy moralności i pewnej odrazy. Zdusiła je w sobie w trakcie spotkania, dzięki pomocy panny Chang, która skutecznie reklamowała swój produkt i uważała na każde słowo. Problem w tym, że przy okazji Wren nieświadomie pchnęła myśli Isabelle na tor kompleksów. Jeśli można by porównać ciąg myślowy lady Carrow do zjeżdżalni, to umysł damy rozpędził się na dobre i zjeżdżał z zawrotną prędkością coraz niżej - ku przekonaniu, że to wszystko jest bez sensu. Była śmieszna, bo cóż właściwie chciała osiągnąć? Pójście na Sabat bez pogardliwych spojrzeń - wszak zachwyt byłby o wiele lepszy niż litość? Jeszcze raz przykuć do siebie uwagę lorda Lestrange? Pokazać mężowi, że nadal jest piękna - chociaż po tych okropnych listach gończych, spotkanie z Percivalem było przecież niemożliwe?
-Jak bardzo zachwycała uroda lady Bathory i Carmilli? - choć wpadła w koszmarny humor, to słuchała przecież uważnie i starała się nawet nie okazywać swojego nastroju. Spojrzała na Wren z przenikliwą uwagą. -Jeśli porównamy... nie wiem, działanie zwykłego upiększającego i Amortencji... - miała nadzieję, że panna Chang kojarzy cokolwiek o tych specyfikach (szczególnie, że ten pierwszy był jej konkurencją), aby zrozumieć porównanie... -...to ten pierwszy po prostu poprawia urodę, wprawiając postronnych w uznanie nad pięknem damy, zaś drugi zupełnie oszałamia zachwytem... - zamrugała jakoś gwałtownie, znów czując niejasne ukłucie winy i obrzydzenia po tym, jak podała Amortencję
Czy jest w stanie zawładnąć nie tylko ich wzrokiem, ale i umysłem? - nie miała odwagi zapytać, choć wpijała w pannę Chang chciwe spojrzenie.
-Proszę mi opowiedzieć więcej o dawkowaniu. - skinęła głową. Dopijała już herbatę, świadoma, że jej ojciec oczekiwał wieczorem gości - nie miały zatem dużo czasu, bo choć salonów mieli wiele, to Isabelle nie chciała, aby jej nowa specjalistka od kosmetyków mijała się ze szlachetnymi przyjaciółmi pana ojca.
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Im dalej w swych rozważaniach zapędzała się Isabelle, tym bardziej Wren miała wrażenie, że traci ją w rozmowie; coś zaiste przedziwnego zdawał się uruchamiać w niej ten temat, zauważyła, szlachcianka domagała się wiedzy i potwierdzeń, których otrzymać przecież nie mogła. Czy należało ją okłamać? Nigdy. Chang nie pozwoliłaby sobie na tak nieprofesjonalne zachowanie, wiedziała przecież ile zależało od szczerości w przedstawianych zaletach produktu, jak łatwo było tę szczerość nagiąć, a później zapłacić za to sowitą cenę. Jedno niezadowolenie mogło pociągnąć za sobą kolejne. Niczym domino wypowiadane z jednego do drugiego ucha, jej reputacja, wypracowana, wypielęgnowana, mogła z chwili na chwilę obrócić się w ruinę gdyby zapragnęła tego jedna arystokratka - czarownica zamyśliła się zatem intensywnie, w spokoju swych myśli doszukując się odpowiednich słów, które miały szansę ukoić nerwy siedzącej naprzeciwko kobiety. Czego tak bardzo się bała? Co sprawiało, że miotała się w poszukiwaniu niemożliwego, oczekiwała cudu? Wren mogła jedynie spekulować, nie zapytałaby o to wprost.
- Krew dziewic podkreśla naturalne piękno każdej kobiety, lady Carrow, poprawia ograniczenia natury. Pielęgnuje je, otacza opieką, zwalcza niedoskonałości, które mogą wpływać na samoocenę, a jeden kompleks rodzi kolejny, potem kolejny, i kolejny, aż odbicie w lustrze przestaje być czymkolwiek innym prócz obrazem okrutnego niezadowolenia. To, co lady oferuję, sprawia, że odbicie w lustrze zacznie lady zachwycać. A zauważone ludzkim okiem skazy znikną dzięki regularnemu stosowaniu specyfiku - wyjaśniła rzeczowo, spokojnie, starając się brzmiąc jak najbardziej przekonująco. - Efekt nie jest tak krótkotrwały i sztuczny, jak przy użyciu eliksiru ognistej urody. Nie mąci umysłu jak amortencja. Ale w podkreślonym, naturalnym pięknie, w dodatku połączonym z gracją i delikatnością, których lady nie brak, z pewnością można się zakochać. - Ciepły uśmiech zwieńczył wywód. Domyślała się, że to właśnie o to chodziło Isabelle - nie mogła podczas jednej rozmowy sprawić, by kobieta pokochała samą siebie, by zapragnęła upiększyć się dla własnej uciechy zamiast oczu obserwujących ją kawalerów, ale nic nie stało na przeszkodzie, by przynajmniej spróbowała zasiać tego typu ziarno.
- Jedna fiolka wystarczy lady na pięć aplikacji - podjęła kolejny temat. - Proszę wklepać cienką warstwę w skórę po wieczornej toalecie i pozostawić ją przynajmniej na dziesięć, piętnaście minut. Ale całonocne zabiegi zapewnią jeszcze bardziej widoczny, przyspieszony efekt. W razie wszelkich pytań służę lady moją sową i dyspozycją o każdej porze - obiecała czarownica. Wysoko postawiony klient to wymagający klient, zdawała sobie z tego sprawę, a bijący od lady Carrow smutek nakłaniał ją jeszcze usilniej do zaproponowania wsparcia w razie potrzeby. Przynajmniej tyle mogła dla niej zrobić. Dopiły później herbatę, Wren wyjaśniła szlachciance jeszcze kilka szczegółów, nim pożegnała się kulturalnie z gospodynią i pozwoliła jej pozostać sam na sam z natłokiem myśli.
| zt x2
- Krew dziewic podkreśla naturalne piękno każdej kobiety, lady Carrow, poprawia ograniczenia natury. Pielęgnuje je, otacza opieką, zwalcza niedoskonałości, które mogą wpływać na samoocenę, a jeden kompleks rodzi kolejny, potem kolejny, i kolejny, aż odbicie w lustrze przestaje być czymkolwiek innym prócz obrazem okrutnego niezadowolenia. To, co lady oferuję, sprawia, że odbicie w lustrze zacznie lady zachwycać. A zauważone ludzkim okiem skazy znikną dzięki regularnemu stosowaniu specyfiku - wyjaśniła rzeczowo, spokojnie, starając się brzmiąc jak najbardziej przekonująco. - Efekt nie jest tak krótkotrwały i sztuczny, jak przy użyciu eliksiru ognistej urody. Nie mąci umysłu jak amortencja. Ale w podkreślonym, naturalnym pięknie, w dodatku połączonym z gracją i delikatnością, których lady nie brak, z pewnością można się zakochać. - Ciepły uśmiech zwieńczył wywód. Domyślała się, że to właśnie o to chodziło Isabelle - nie mogła podczas jednej rozmowy sprawić, by kobieta pokochała samą siebie, by zapragnęła upiększyć się dla własnej uciechy zamiast oczu obserwujących ją kawalerów, ale nic nie stało na przeszkodzie, by przynajmniej spróbowała zasiać tego typu ziarno.
- Jedna fiolka wystarczy lady na pięć aplikacji - podjęła kolejny temat. - Proszę wklepać cienką warstwę w skórę po wieczornej toalecie i pozostawić ją przynajmniej na dziesięć, piętnaście minut. Ale całonocne zabiegi zapewnią jeszcze bardziej widoczny, przyspieszony efekt. W razie wszelkich pytań służę lady moją sową i dyspozycją o każdej porze - obiecała czarownica. Wysoko postawiony klient to wymagający klient, zdawała sobie z tego sprawę, a bijący od lady Carrow smutek nakłaniał ją jeszcze usilniej do zaproponowania wsparcia w razie potrzeby. Przynajmniej tyle mogła dla niej zrobić. Dopiły później herbatę, Wren wyjaśniła szlachciance jeszcze kilka szczegółów, nim pożegnała się kulturalnie z gospodynią i pozwoliła jej pozostać sam na sam z natłokiem myśli.
| zt x2
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Aquila przeanalizowała wszystkie swoje najskrytsze fantazje. Głęboko zamyślała się nad każdym drobnym elementem, każdym prawdopodobnym scenariuszem i była pewna, że to co weszło w jej głowę, gdy tylko przekroczyła próg Błękitnego Salonu Państwa Carrow, było tak silnym pragnieniem, że musiała przygryźć policzki od środka. Oby tylko opanować się przed tym rosnącym pożądaniem. Dziewczyna postukiwała cicho niskimi obcasami po jasnej podłodze, idąc coraz wolniej w stronę tej piękności stojącej na samym środku pokoju. Chciała ją dotknąć, jej kształtu, powąchać jej wnętrze. Była taka staranna, taka stara.
- Cudowna waza... - wyszeptała pod nosem Aquila wzdychając głęboko na widok XV wiecznego yorskiego naczynia, stojącego na jednym z ozdobnych stolików.
Aquila usiadła na kanapie przyjmując pozę prawdziwej damy. Wyprostowane plecy, dłonie lekko oparte na kolanach, głowa podniesiona wysoko i dumnie. W ten sposób oczekiwała na swoją towarzyszkę, która, według służki, miała za sekundę przyjść. Sandal Castle miał w sobie to coś... Ten arystokratyczny angielski smak wybijający się z każdej najmniejszej ozdoby, każdej poduszki opartej o każdą, obitą jedwabiem kanapę. Ten blask słońca, który nienachalnie rozchodził się po całym pokoju, tworząc nie poświatę, a prawdziwą kąpiel w promieniach.
Służka bezszelestnie zamknęła drzwi do salonu, zostawiając Aquilę samą w tym oczekiwaniu. Dziewczynie nie trzeba było dwa razy powtarzać, że została sama. Automatycznie zgarbiła się lekko dając odpocząć napiętym mięśniom w całym ciele. Pozwoliła sobie nawet na lekkie ziewnięcie, w końcu zegar wybijał dopiero 8:00 rano, a ona do nocy czytała pod pościelą wyjątkowo intrygującą powieść. Oparła łokcie o kolana, a twarz na dłoniach i wpatrywała się w drzwi z których, jak się spodziewała, za chwilę miała przyjść Isabelle Carrow.
Black uśmiechnęła się ponuro na myśl o swojej przyjaciółce. Była od niej niewiele starsza, a już spoczywało na niej brzemię, które będzie nosiła za sobą całe życie. Brzmię żony zdrajcy...
- Upiorne... - otrząsnęła się i wyprostowała w nadziei, że niedługo ją zobaczy, chociaż wcale nie słyszała kroków z korytarza.
Ale z drugiej strony... Czy to możliwe aby teleportacja zatykała uszy?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Ostatnio zmieniony przez Aquila Black dnia 20.10.20 22:14, w całości zmieniany 3 razy (Reason for editing : literówka)
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
3 lipca
Śniadanie z drogą przyjaciółką wydawało się być idealnym początkiem dnia, ale Isabelle i tak nie mogła się pozbyć dziwnej guli w żołądku. Niegdyś kochała pogaduskzi z Aquilą po herbacie, ale - prawdę mówiąc - bardzo dawno nie widziały się zupełnie na osobności. Było kilka okazji podczas wspólnych spotkań Carrowów i Blacków, ale na panieńskie pogaduszki Isabelle przestała mieć czas gdy wyszła za mąż, a gdy została zhańbioną wdową... cóż, to Aquila nie miała już wtedy czasu. Ponoć zbierała wtedy materiały do tej swojej książki, ponoć po prostu trudno było umówić się na konkretną datę, ale w Belle i tak zasiało to ziarno niepewności. Może lady Black nie chce lub nie może przyjaźnić się już z kimś po takich przejściach? Co prawda, Alphard nadal okazywał Isabelle serdeczność, ale jego reputacja była mniej krucha niż ta Aquili. Lordowie mogli robić co chcieli, w granicach przyzwoitości. Zaś lady... nierozsądna znajomość mogła zniweczyć szanse Aquili na dobre zamążpójście, a Isabelle dopiero teraz pojęła znaczenie dobrego zamążpójścia. Gdy była młodsza, sama nie wiedziała czego chciała. Gdy poznała Percivala, zapragnęła wyjść za mąż z miłości. Teraz była już skazana na samotność, ale wreszcie wiedziała, że najlepszy kandydat na męża to ten stabilny, rozsądny i wyznaczony przez nestora.
Miała nadzieję, że i Aquila pojmie na czas tą lekcję. Chętnie wypytałaby ją o ewentualnych kawalerów, ale na takie tematy zbaczały kiedyś. Kto wie, jak pójdą im plotki dzisiaj?
Kazała służącej starannie ufryzować swe loki (normalnie włosy Isabelle były proste, ale magia czyni cuda) i przygotować śliczną, bladoróżową suknię z panieńskich czasów. Była trochę za ciasna w dekolcie, ale Belle skrzywiła się, postanowiła zignorować dyskomfort i wcisnęła się w kreację.
Po chwili stała już w progu salonu.
-Aquila, jak dobrze cię widzieć! - uśmiechnęła się promiennie i radośnie. Tylko oczy zdradzały jakiś smutek, choć magiczne kremy skutecznie zamaskowały cienie pod powiekami i bladą cerę.
Pstryknęła palcami, a skrzaty wniosły do salonu porcelanową zastawę, gorącą herbatę, parującą kawę, świeże drożdżówki i ciasteczka.
Nie powinnam tyle jeść - przemknęło Belle przez głowę, ale nie miała już w sumie dla kogo chudnąć.
-Jak się miewasz? - nudny, zwykły wstęp do rozmowy. Znając Aquilę, zaraz się rozgadają.
Albo nie. Co, jeśli Belle żyła wspomnieniami i zmieniło się zbyt wiele?
Śniadanie z drogą przyjaciółką wydawało się być idealnym początkiem dnia, ale Isabelle i tak nie mogła się pozbyć dziwnej guli w żołądku. Niegdyś kochała pogaduskzi z Aquilą po herbacie, ale - prawdę mówiąc - bardzo dawno nie widziały się zupełnie na osobności. Było kilka okazji podczas wspólnych spotkań Carrowów i Blacków, ale na panieńskie pogaduszki Isabelle przestała mieć czas gdy wyszła za mąż, a gdy została zhańbioną wdową... cóż, to Aquila nie miała już wtedy czasu. Ponoć zbierała wtedy materiały do tej swojej książki, ponoć po prostu trudno było umówić się na konkretną datę, ale w Belle i tak zasiało to ziarno niepewności. Może lady Black nie chce lub nie może przyjaźnić się już z kimś po takich przejściach? Co prawda, Alphard nadal okazywał Isabelle serdeczność, ale jego reputacja była mniej krucha niż ta Aquili. Lordowie mogli robić co chcieli, w granicach przyzwoitości. Zaś lady... nierozsądna znajomość mogła zniweczyć szanse Aquili na dobre zamążpójście, a Isabelle dopiero teraz pojęła znaczenie dobrego zamążpójścia. Gdy była młodsza, sama nie wiedziała czego chciała. Gdy poznała Percivala, zapragnęła wyjść za mąż z miłości. Teraz była już skazana na samotność, ale wreszcie wiedziała, że najlepszy kandydat na męża to ten stabilny, rozsądny i wyznaczony przez nestora.
Miała nadzieję, że i Aquila pojmie na czas tą lekcję. Chętnie wypytałaby ją o ewentualnych kawalerów, ale na takie tematy zbaczały kiedyś. Kto wie, jak pójdą im plotki dzisiaj?
Kazała służącej starannie ufryzować swe loki (normalnie włosy Isabelle były proste, ale magia czyni cuda) i przygotować śliczną, bladoróżową suknię z panieńskich czasów. Była trochę za ciasna w dekolcie, ale Belle skrzywiła się, postanowiła zignorować dyskomfort i wcisnęła się w kreację.
Po chwili stała już w progu salonu.
-Aquila, jak dobrze cię widzieć! - uśmiechnęła się promiennie i radośnie. Tylko oczy zdradzały jakiś smutek, choć magiczne kremy skutecznie zamaskowały cienie pod powiekami i bladą cerę.
Pstryknęła palcami, a skrzaty wniosły do salonu porcelanową zastawę, gorącą herbatę, parującą kawę, świeże drożdżówki i ciasteczka.
Nie powinnam tyle jeść - przemknęło Belle przez głowę, ale nie miała już w sumie dla kogo chudnąć.
-Jak się miewasz? - nudny, zwykły wstęp do rozmowy. Znając Aquilę, zaraz się rozgadają.
Albo nie. Co, jeśli Belle żyła wspomnieniami i zmieniło się zbyt wiele?
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Śpiewy ptaków i blask porannego słońca, które zaglądało przez okna Sandal Castle, nadawały tej scenerii wyjątkową atmosferę spokojnego i powolnego poranka. O ile Aquila Black mogła pozwolić sobie na głęboki oddech, zakłócany jedynie myślami na temat własnej pracy nad książką oraz, oczywiście, sytuacji politycznej kraju, to Isabella Carrow prawdopodobnie nie miała w sercu takiej lekkości. Uczucie swego rodzaju współczucia wobec kobiety, która wydała na świat syna zdrajcy, przeplatało się z, głęboko zakorzenioną w Aquili, potrzebą oceny i analizy sytuacji.
Odkładała to spotkanie najmocniej jak tylko mogła. Chociaż czas poświęcała głównie na zbieranie materiałów do książki, to jednak nie miała go aż tak mało by dopiero teraz znaleźć moment na spotkanie z niegdyś przyjaciółką. Zdawała sobie sprawę z każdej niezręcznej chwili która może pojawić się miedzy nimi, ale w końcu musiały się zobaczyć. Wypadło przecież...
- Isabelle, Ciebie również - wyszczerzyła zęby w sztucznym uśmiechu gdy Carrow weszła do salonu. - Bardzo dziękuję Ci za zaproszenie mnie na śniadanie.
Wyglądała niemalże tak jak Aquila ją pamiętała. Nawet suknia wydawała jej się znajoma, chociaż nie mogła sobie przypomnieć czy to tylko nie złudzenie. Każdy włosek na głowie Isabelli był ułożony tak jakby służące przygotowywały jej fryzurę przez długie godziny. Jedynie oczy były jakieś inne... Ale może właśnie ze względu na, domniemany przez Black, czas poświęcony na przygotowanie się do spotkania. Chociaż... powodów mogło być wiele... Sięgnęła po przygotowaną przez skrzaty kawę.
- Ja? Och, doskonale - czy to był zgryźliwy ton? - Mam szczęście podróżować i zbierać materiały do książki, chociaż teraz głównie piszę... - zaśmiała się biorąc łyk czarnego płynu z filiżanki.
Wzrokiem zlustrowała kobietę. Może nie powinna była tak wychwalać dnia przed zachodem słońca i kiedyś jej słowa obrócą się przeciwko niej.
Nie potrafiła poczuć względem starej przyjaciółki tego samego co wcześniej, ich bliskość i zaufanie rozsunęły się przez lata, a już zwłaszcza teraz, po niedawnych wydarzeniach w życiu Isabelli Carrow.
- Jak Tobie płynie życie...? Jak czuje się Twój... - nie była w stanie przypomnieć sobie imienia - syn...?
Wgapiła się w oczy kobiety jakby chciała wyczytać z nich prawdę, ale szczerze wątpiła, że właśnie ją usłyszy. Była podejrzliwa. Dla Black nie do pomyślenia byłoby, że żona Percivala Notta nie miała pojęcia o jego planach. Przecież Isabella musiała cokolwiek podejrzewać, domyślać się. Nie była pustą damą, miała swój intelekt, musiała wiedzieć. Uczucie współczucia mieszało się z kompletnym brakiem zaufania. Chociaż brat Aquili, Alphard, traktował Carrow z sympatią, to jednak tym razem miała wątpliwości wobec jego osądów. Czy na pewno żona zdrajcy sama nie była zdrajczynią? Nigdy w życiu nie wypowiedziałaby tych podejrzeń głośno, nie traktowała ich nawet zbyt poważnie. Jej umysł miał to do siebie, że potrafił analizować sytuację zbyt szczegółowo, wyciągając czasem zbyt daleko idące wnioski. Ale co jeśli...
zt
Odkładała to spotkanie najmocniej jak tylko mogła. Chociaż czas poświęcała głównie na zbieranie materiałów do książki, to jednak nie miała go aż tak mało by dopiero teraz znaleźć moment na spotkanie z niegdyś przyjaciółką. Zdawała sobie sprawę z każdej niezręcznej chwili która może pojawić się miedzy nimi, ale w końcu musiały się zobaczyć. Wypadło przecież...
- Isabelle, Ciebie również - wyszczerzyła zęby w sztucznym uśmiechu gdy Carrow weszła do salonu. - Bardzo dziękuję Ci za zaproszenie mnie na śniadanie.
Wyglądała niemalże tak jak Aquila ją pamiętała. Nawet suknia wydawała jej się znajoma, chociaż nie mogła sobie przypomnieć czy to tylko nie złudzenie. Każdy włosek na głowie Isabelli był ułożony tak jakby służące przygotowywały jej fryzurę przez długie godziny. Jedynie oczy były jakieś inne... Ale może właśnie ze względu na, domniemany przez Black, czas poświęcony na przygotowanie się do spotkania. Chociaż... powodów mogło być wiele... Sięgnęła po przygotowaną przez skrzaty kawę.
- Ja? Och, doskonale - czy to był zgryźliwy ton? - Mam szczęście podróżować i zbierać materiały do książki, chociaż teraz głównie piszę... - zaśmiała się biorąc łyk czarnego płynu z filiżanki.
Wzrokiem zlustrowała kobietę. Może nie powinna była tak wychwalać dnia przed zachodem słońca i kiedyś jej słowa obrócą się przeciwko niej.
Nie potrafiła poczuć względem starej przyjaciółki tego samego co wcześniej, ich bliskość i zaufanie rozsunęły się przez lata, a już zwłaszcza teraz, po niedawnych wydarzeniach w życiu Isabelli Carrow.
- Jak Tobie płynie życie...? Jak czuje się Twój... - nie była w stanie przypomnieć sobie imienia - syn...?
Wgapiła się w oczy kobiety jakby chciała wyczytać z nich prawdę, ale szczerze wątpiła, że właśnie ją usłyszy. Była podejrzliwa. Dla Black nie do pomyślenia byłoby, że żona Percivala Notta nie miała pojęcia o jego planach. Przecież Isabella musiała cokolwiek podejrzewać, domyślać się. Nie była pustą damą, miała swój intelekt, musiała wiedzieć. Uczucie współczucia mieszało się z kompletnym brakiem zaufania. Chociaż brat Aquili, Alphard, traktował Carrow z sympatią, to jednak tym razem miała wątpliwości wobec jego osądów. Czy na pewno żona zdrajcy sama nie była zdrajczynią? Nigdy w życiu nie wypowiedziałaby tych podejrzeń głośno, nie traktowała ich nawet zbyt poważnie. Jej umysł miał to do siebie, że potrafił analizować sytuację zbyt szczegółowo, wyciągając czasem zbyt daleko idące wnioski. Ale co jeśli...
zt
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
kilka godzin przed Sabatem, 31 grudnia 1957
Przygotowania do sabatu trwały już od dłuższego czasu. Sama Calypso nie miała większego problemu w zdecydowaniu, co chce na siebie włożyć — należało tutaj raczej wziąć pod uwagę to, że ona miała swoje pojęcie o modzie, niekoniecznie idące w parze z tym, co jej koleżanki miały chęć na siebie włożyć. Może dlatego żadna z nich nigdy nie zaprzyjaźniła się bliżej z lady of York? Nie, żeby calypso jakoś szczególnie było przykro z tego powodu. Przywykła do swojego indywidualizmu, a w domu nieszczególnie ją ograniczano, więc teraz, udawanie przed kimś, że wcale nie chce się ograniczać na przykład w kwestii noszenia spodni, czy dosiadania konia okrakiem, wydawało jej się zadaniem szczególnie męczącym.
Nie, żeby była skandalistką — miała po prostu swoje zdanie w pewnych kwestiach.
Na sabat planowała włożyć różową sukienkę w bladym odcieniu. Model, który zamówiła, okazał się jednak nieco zbyt… wyeksponowany. Calypso nie miała zamiaru pokazywać zbyt wiele — po cóż wtedy ktoś miałby się starać, skoro bez wysiłku mógłby zobaczyć tak wiele. Zamówiła więc poprawki i krawcowa właśnie kończyła ucinać ostatnie niteczki. Calypso skorzystała więc ze swojej służki, by poprosiła tutaj jej brata, Aresa, by swoim fachowym (zarówno arystokratycznym, jak i męskim) okiem, mógł określić, czy rzeczona sukienka jest odpowiednia. Nie ubrała się w rodowe barwy — nigdy nie było jej dobrze w pomarańczowym, gdyż lekki blond momentalnie podkreślał każdy rumieniec. Oczywiście miała mieć maskę, ale zasłaniającą jedynie pół jej twarzy. Wiedziała, że będzie mogła, za kilka godzin spotkać pewnego kawalera, do którego chciałaby móc posłać swój najpiękniejszy uśmiech w jego stronę.
Ares ostatnio często znikał jej z pola widzenia, nie umieli znaleźć wspólnie chwil na szczere rozmowy. Oboje byli wszak dorośli, każdy z nich miał swoje życie, ale skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie brakowało jej tego.
Na szczęście i on dzisiaj szykował się do Sabatu, był więc w domu i mogła porozmawiać z nim chwilę czy dwie.
Liliana wróciła, informując ją, że lord Carrow za moment się zjawi. Calypso skinęła więc głową na służącą i krawcową, a sama z oparcia jednego z pięknie obitych foteli, wzięła tiulowy szalik.
Stanęła do wielkiego lustra najpierw przodem, potem bokiem. W dłonie schwyciła włosy, unosząc je ku górze, żeby zaraz puścić je po ramionach.
W odbiciu dostrzegła sylwetkę brata, zachęciła więc go gestem, by wszedł do środka.
- I co sądzisz? - Kochała tiul, o wiele bardziej niż ciężkie materiały, które znacznie ograniczały swobodę. A chciała tańczyć, chciała się dobrze bawić, a nie myśleć o tym, jak bardzo jest jej niewygodnie. Wystarczało już to, że zgodziła się na rękawiczki i rodowe perły. - Tylko szczerze miły bracie. - Powiedziała, odwracając się do niego.
To nie był jej pierwszy sabat. Tym bardziej więc powinna się postarać. Na poprzednich była nieco niepewna, chowając się niemal za starszymi braćmi. Było to o tyle zadziwiające, że nie bała się tłumów, czy mężczyzn, a tego, że ośmieszy ojca. A trudno byłoby się jej pogodzić z porażką.
- Może w tym roku oboje wrócimy z przyszłymi bratnimi duszami? - Calypso znała trochę swojego brata. W niektórych aspektach w niczym nie różnił się od pyszałkowatych lordów, którzy miewali swoje humorki. Z drugiej strony jednak był człowiekiem, do którego lgnęło się naturalnie. Nie dałaby nigdy powiedzieć nań złego słowa.
Przygotowania do sabatu trwały już od dłuższego czasu. Sama Calypso nie miała większego problemu w zdecydowaniu, co chce na siebie włożyć — należało tutaj raczej wziąć pod uwagę to, że ona miała swoje pojęcie o modzie, niekoniecznie idące w parze z tym, co jej koleżanki miały chęć na siebie włożyć. Może dlatego żadna z nich nigdy nie zaprzyjaźniła się bliżej z lady of York? Nie, żeby calypso jakoś szczególnie było przykro z tego powodu. Przywykła do swojego indywidualizmu, a w domu nieszczególnie ją ograniczano, więc teraz, udawanie przed kimś, że wcale nie chce się ograniczać na przykład w kwestii noszenia spodni, czy dosiadania konia okrakiem, wydawało jej się zadaniem szczególnie męczącym.
Nie, żeby była skandalistką — miała po prostu swoje zdanie w pewnych kwestiach.
Na sabat planowała włożyć różową sukienkę w bladym odcieniu. Model, który zamówiła, okazał się jednak nieco zbyt… wyeksponowany. Calypso nie miała zamiaru pokazywać zbyt wiele — po cóż wtedy ktoś miałby się starać, skoro bez wysiłku mógłby zobaczyć tak wiele. Zamówiła więc poprawki i krawcowa właśnie kończyła ucinać ostatnie niteczki. Calypso skorzystała więc ze swojej służki, by poprosiła tutaj jej brata, Aresa, by swoim fachowym (zarówno arystokratycznym, jak i męskim) okiem, mógł określić, czy rzeczona sukienka jest odpowiednia. Nie ubrała się w rodowe barwy — nigdy nie było jej dobrze w pomarańczowym, gdyż lekki blond momentalnie podkreślał każdy rumieniec. Oczywiście miała mieć maskę, ale zasłaniającą jedynie pół jej twarzy. Wiedziała, że będzie mogła, za kilka godzin spotkać pewnego kawalera, do którego chciałaby móc posłać swój najpiękniejszy uśmiech w jego stronę.
Ares ostatnio często znikał jej z pola widzenia, nie umieli znaleźć wspólnie chwil na szczere rozmowy. Oboje byli wszak dorośli, każdy z nich miał swoje życie, ale skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie brakowało jej tego.
Na szczęście i on dzisiaj szykował się do Sabatu, był więc w domu i mogła porozmawiać z nim chwilę czy dwie.
Liliana wróciła, informując ją, że lord Carrow za moment się zjawi. Calypso skinęła więc głową na służącą i krawcową, a sama z oparcia jednego z pięknie obitych foteli, wzięła tiulowy szalik.
Stanęła do wielkiego lustra najpierw przodem, potem bokiem. W dłonie schwyciła włosy, unosząc je ku górze, żeby zaraz puścić je po ramionach.
W odbiciu dostrzegła sylwetkę brata, zachęciła więc go gestem, by wszedł do środka.
- I co sądzisz? - Kochała tiul, o wiele bardziej niż ciężkie materiały, które znacznie ograniczały swobodę. A chciała tańczyć, chciała się dobrze bawić, a nie myśleć o tym, jak bardzo jest jej niewygodnie. Wystarczało już to, że zgodziła się na rękawiczki i rodowe perły. - Tylko szczerze miły bracie. - Powiedziała, odwracając się do niego.
To nie był jej pierwszy sabat. Tym bardziej więc powinna się postarać. Na poprzednich była nieco niepewna, chowając się niemal za starszymi braćmi. Było to o tyle zadziwiające, że nie bała się tłumów, czy mężczyzn, a tego, że ośmieszy ojca. A trudno byłoby się jej pogodzić z porażką.
- Może w tym roku oboje wrócimy z przyszłymi bratnimi duszami? - Calypso znała trochę swojego brata. W niektórych aspektach w niczym nie różnił się od pyszałkowatych lordów, którzy miewali swoje humorki. Z drugiej strony jednak był człowiekiem, do którego lgnęło się naturalnie. Nie dałaby nigdy powiedzieć nań złego słowa.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wczorajszy dzień niestety odbił się na dzisiejszej nocy. Pożegnanie Chestnuta nie należało do najmilszych wspomnień i w tym momencie byłem juże pewny, że jest najgorszym. A przecież w tym roku rzuciłem Aurorę, pogrzebałem Francisa, straciłem wiele cennych kontaktów handlowych z zagranicy. Śmierć którą zadałem memu ukochanemu koniu, dobił mnie ostatecznie. Unikałem jednak spotkań z rodziną. Według nich, to nie powinno być aż tak emocjonalnie wyczerpujące, chociaż i oni cierpią, widząc każdego wierzchwoca, którego musieliśmy uśpić. Apropo spania: dziś nie spałem dobrze. Właściwie to leżałem z zamkniętymi oczami i starałem sobie wmówić, że potrafię normalnie funkcjonować dalej. I dopiero nad ranem udało mi się zmrużyć oko. Nie nawiedzały mnie żadne koszmary, widocznie dzień prześlizgujący się pomiędzy zasłonami, zapewnił mej podświadomości jakieś bezpieczeństwo, bo właśnie w nim udało mi się zasypiać. I przespałem grubą ilość dnia, mając w głębokim poważaniu Sabat . Dopiero trzecie budzenie, wyrwało mnie z łóżka. Usiadłem na jego skraju, kiedy służąca Calypso przyszła prosić, bym pojawił się u siostry.
Calypso. Słabość mojego serca, której nie sposób odmówić. Nie brałem kąpieli, tylko wkładam szlafrok i chcę wyjść do siostry, na szczęście i mój służba pojawia się wtedy, by z wybałuszonymi z przerażenia oczami, oświadczyć mi, że albo ekspresowo doprowadzę się do porządku, albo nestor gotów jest zejść do mojego skrzydła. Nie czynił tego od dobrego roku, tak więc sprawa wyraźnie była poważna. Odkąd dopiero co mój brat powrócił do Sandalu, nestor zdaje się przypomniał sobie o moim istnieniu i może ma nawet potrzebę, by mnie potraktować swoimi sposobami.
Zawróciłem i kiedy mój osobisty lokaj robi mi eliksir który stawi mnie na nogi, poszedłem się ogarnąć do łaźni.
I tym sposobem dopiero po dobrych czterdziestu minutach pojawiam się w komnatach siostry. W ręku mam kubek z dymiącym na pomarańczowo eliksirem i z każdym jego łykiem, zdaje się, jestem bardziej swój . Włosy jeszcze nieułożone, kręcą mi się na głowie, mam na sobie białą koszulę i spodnie z wysokim stanem.
- Calypso, no to już jest przesada! Nie zdążę się wyszykować, jeżeli będę wzywany do ciebie z każdym małym problemem! - oświadczam, udając obrażonego, od progu, ale kiedy odwraca się do mnie, nie mogę nie powstrzymać żartu, by nacieszyć się widokiem siostry. - Wyglądasz wspaniale - przyznaję i biorę łyka, a później wchodzę już do komnaty. - Matka na prawdę zaakceptowała ten kolor? Zazdroszczę ci, pamiętasz jak trzy lata temu ubrała mnie w ten pomarańczowy smoking? Lady Bulstrode do dziś z niego żartuje - wspominam sobie i przechodzę przez pokój, aby ułożyć się na kozetce na której leży jeszcze więcej tiulu z sukni Calypso.
- No tak, czyż nie taki jest sens Sabatów? - wzdycham sobie, przesuwając pomiędzy palcami materiał wokół którego usiadłem. A jednak w tym roku nadzieja w głosie Calypso była jeszcze wyraźniej zauważalna. Zastanawiam się chwilę, i postanawiam ją podpytać, w nadziei, że coś mi opowie. - Zdradź mi tylko czy jest ktoś, kto szczególnie chcialabyś, by nią został?
Calypso. Słabość mojego serca, której nie sposób odmówić. Nie brałem kąpieli, tylko wkładam szlafrok i chcę wyjść do siostry, na szczęście i mój służba pojawia się wtedy, by z wybałuszonymi z przerażenia oczami, oświadczyć mi, że albo ekspresowo doprowadzę się do porządku, albo nestor gotów jest zejść do mojego skrzydła. Nie czynił tego od dobrego roku, tak więc sprawa wyraźnie była poważna. Odkąd dopiero co mój brat powrócił do Sandalu, nestor zdaje się przypomniał sobie o moim istnieniu i może ma nawet potrzebę, by mnie potraktować swoimi sposobami.
Zawróciłem i kiedy mój osobisty lokaj robi mi eliksir który stawi mnie na nogi, poszedłem się ogarnąć do łaźni.
I tym sposobem dopiero po dobrych czterdziestu minutach pojawiam się w komnatach siostry. W ręku mam kubek z dymiącym na pomarańczowo eliksirem i z każdym jego łykiem, zdaje się, jestem bardziej swój . Włosy jeszcze nieułożone, kręcą mi się na głowie, mam na sobie białą koszulę i spodnie z wysokim stanem.
- Calypso, no to już jest przesada! Nie zdążę się wyszykować, jeżeli będę wzywany do ciebie z każdym małym problemem! - oświadczam, udając obrażonego, od progu, ale kiedy odwraca się do mnie, nie mogę nie powstrzymać żartu, by nacieszyć się widokiem siostry. - Wyglądasz wspaniale - przyznaję i biorę łyka, a później wchodzę już do komnaty. - Matka na prawdę zaakceptowała ten kolor? Zazdroszczę ci, pamiętasz jak trzy lata temu ubrała mnie w ten pomarańczowy smoking? Lady Bulstrode do dziś z niego żartuje - wspominam sobie i przechodzę przez pokój, aby ułożyć się na kozetce na której leży jeszcze więcej tiulu z sukni Calypso.
- No tak, czyż nie taki jest sens Sabatów? - wzdycham sobie, przesuwając pomiędzy palcami materiał wokół którego usiadłem. A jednak w tym roku nadzieja w głosie Calypso była jeszcze wyraźniej zauważalna. Zastanawiam się chwilę, i postanawiam ją podpytać, w nadziei, że coś mi opowie. - Zdradź mi tylko czy jest ktoś, kto szczególnie chcialabyś, by nią został?
Nie miała pojęcia o tym, że Aresowi przyszło pożegnać wieloletniego przyjaciela z rodzinnych stajni. Być może oszczędzono jej tej informacji, bo nie chciano jej smucić przed samym sabatem? A może sama nie dostrzegła czegoś zupełnie zaaferowana przygotowaniami do balu. Miał być przecież wyjątkowy, a przynajmniej szczerze w to wierzyła, bo przecież po raz pierwszy poniekąd była z kimś umówiona. Może nie tyle oficjalnie ile wiedziała, że ma szansę być poproszona do tańca, przez mężczyznę, który jej się podoba. I bardzo chciała podzielić się tą informacją z Aresem już dawno, ale wciąż mijali się na zamkowych korytarzach.
Może dlatego dziś, na kilka godzin nim zegar wybije porę opuszczenia zamku, poprosiła, by go wezwano. Nie spieszył się, ale przecież nie był na jej posyłki. Miała nadzieję jednak, że wyrazi swoją opinię zupełnie szczerze. Nie jakoby był wielkim znawcą mody — miał niebywały talent, czy może wrodzoną zdolność do tego, że cokolwiek na siebie zakładał, zawsze leżało jak ulał. Liczyła, że może, gdy spojrzy na nią swoim okiem, będzie w stanie wyłapać ewentualne niezgodności, jeśli chodzi o krój. Może nie będzie to nic znamienitego i będą mogli naprawić to zaklęciem lub szybką korektą.
Icara nie ośmieliłaby się zapytać o zdanie. Ten zdawałby się mocno zaskoczony, gdyby miał wyrazić opinię na temat sukienki. To raz. A dwa, że z pewnością kazałby jej schować odsłonięte nieco plecy i ramiona oraz zmniejszyć dekolt. Zupełnie nie miał pojęcia o obecnych trendach.
Gdy usłyszała, jak głos Aresa karci ją niemalże, uśmiechnęła się, robiąc przy tym słodkie oczy, które mogą przywodzić na myśl niewielkie szczeniaki, które towarzyszyły im przy polowaniach.
- Aresie… Nie oszukujmy się, tobie wystarczy kwadrans, by wyglądać, jakbyś miał się znaleźć na okładce czarownicy. - Powiedziała łagodnie Calypso, lekkim krokiem podchodząc do brata i w jego ciemne włosy wplatając smukłe palce. - Mam nieco “Ulizannej”, jeśli chcesz je nieco ułożyć. To najnowszy trend — włosy są po nich proste jak olchowe witki. - Stwierdziła, wciąż uśmiechając się lekko.
Pokręciła jednak noskiem na pytanie o matkę, początkowo jakby szukając wymówki, by nie odpowiedzieć.
- Wolałaby pomarańczowy, ale powiedziałam jej, że wyglądam w nim, jakbym była opalona i jakbym pracowała w polu przy koniach. - Rodowe barwy nie leżały na niej najlepiej, ale na mniejszych wydarzeniach mogła się w nich pokazać. Sabat to co innego. W różu było jej zdecydowanie bardziej do twarzy. A słowa Aresa tylko to potwierdziły.
Obserwowała go, gdy przechodził przez salon, gdy siadał pośród strzępków materiału.
- Och bracie… chciałam o tym z tobą porozmawiać… Brakuje mi jednak śmiałości, żeby wyjawić ci nazwisko, które powraca do mnie nieustannie. - Poczuła, że się rumieni. - Ale tak.. Jest pewien kawaler, który zaprząta mi myśli. - Powiedziała i uniosła dłonie do góry, by krawcowa mogła nieco bardziej ścisnąć jej gorset, nadając jej talii jeszcze węższego rozmiaru. - A ty... ? Czy ty będziesz kogoś wypatrywał? - Spytała, próbując ocenić, czy będzie w stanie, przy takim wiązaniu, wziąć głębszy oddech.
Może dlatego dziś, na kilka godzin nim zegar wybije porę opuszczenia zamku, poprosiła, by go wezwano. Nie spieszył się, ale przecież nie był na jej posyłki. Miała nadzieję jednak, że wyrazi swoją opinię zupełnie szczerze. Nie jakoby był wielkim znawcą mody — miał niebywały talent, czy może wrodzoną zdolność do tego, że cokolwiek na siebie zakładał, zawsze leżało jak ulał. Liczyła, że może, gdy spojrzy na nią swoim okiem, będzie w stanie wyłapać ewentualne niezgodności, jeśli chodzi o krój. Może nie będzie to nic znamienitego i będą mogli naprawić to zaklęciem lub szybką korektą.
Icara nie ośmieliłaby się zapytać o zdanie. Ten zdawałby się mocno zaskoczony, gdyby miał wyrazić opinię na temat sukienki. To raz. A dwa, że z pewnością kazałby jej schować odsłonięte nieco plecy i ramiona oraz zmniejszyć dekolt. Zupełnie nie miał pojęcia o obecnych trendach.
Gdy usłyszała, jak głos Aresa karci ją niemalże, uśmiechnęła się, robiąc przy tym słodkie oczy, które mogą przywodzić na myśl niewielkie szczeniaki, które towarzyszyły im przy polowaniach.
- Aresie… Nie oszukujmy się, tobie wystarczy kwadrans, by wyglądać, jakbyś miał się znaleźć na okładce czarownicy. - Powiedziała łagodnie Calypso, lekkim krokiem podchodząc do brata i w jego ciemne włosy wplatając smukłe palce. - Mam nieco “Ulizannej”, jeśli chcesz je nieco ułożyć. To najnowszy trend — włosy są po nich proste jak olchowe witki. - Stwierdziła, wciąż uśmiechając się lekko.
Pokręciła jednak noskiem na pytanie o matkę, początkowo jakby szukając wymówki, by nie odpowiedzieć.
- Wolałaby pomarańczowy, ale powiedziałam jej, że wyglądam w nim, jakbym była opalona i jakbym pracowała w polu przy koniach. - Rodowe barwy nie leżały na niej najlepiej, ale na mniejszych wydarzeniach mogła się w nich pokazać. Sabat to co innego. W różu było jej zdecydowanie bardziej do twarzy. A słowa Aresa tylko to potwierdziły.
Obserwowała go, gdy przechodził przez salon, gdy siadał pośród strzępków materiału.
- Och bracie… chciałam o tym z tobą porozmawiać… Brakuje mi jednak śmiałości, żeby wyjawić ci nazwisko, które powraca do mnie nieustannie. - Poczuła, że się rumieni. - Ale tak.. Jest pewien kawaler, który zaprząta mi myśli. - Powiedziała i uniosła dłonie do góry, by krawcowa mogła nieco bardziej ścisnąć jej gorset, nadając jej talii jeszcze węższego rozmiaru. - A ty... ? Czy ty będziesz kogoś wypatrywał? - Spytała, próbując ocenić, czy będzie w stanie, przy takim wiązaniu, wziąć głębszy oddech.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Możemy spróbować - bez większego entuzjazmu zgodziłem się na Ulizanną na włosach. Miałem opakowanie innego specyfiku w łaźni, ale czego się nie robi kiedy siostra chce się pobawić. Wiedziałem, że prędzej czy później i tak wygra, a zdecydowanie wolałem pozwolić na nałożenie na głowę tej perfumy, niż gdyby miała na mnie ćwiczyć jakieś makijaże. Do tego, że to sie kiedyś zdarzyło, nigdy sie nie przyznam, więc niech nikt nie podejrzewa, że mogło. I koniec tego.
Usiadłszy gdzieś gdzie poduszka była wystarczająco miękka, bym mógł na niej wysiedzieć, spoglądam na ten tiul z zazdrością. Pomarańczowy garnitur o którym mówiłem, kazałem spalić zaraz po sabacie, ale z jakiegoś powodu macocha nigdy nie poddała się i na przykład dziś chciała mi wcisnąć koszulę w takim kolorze.
- Ty w nim wyglądasz jak słodka brzoskwinka. Pragnę Ci przypomnieć natomiast, że ja w pomarańczu wyglądam jak dynia z Nocy Duchów i to jeszcze niezbyt żywa - chciałem zażartować, ale w obecnym stanie wyszło trochę ponuro. Wzdycham sobie i przepuszczam przez palce materiał z jej sukni. - Poza tym, podziwiam. Ja mam wrażenie, że absolutnie owinęłaś sobie ich wokół palca. Czy ojciec potrafiłby ci czegoś zabronić? -pytam retorycznie, dalej biorąc łyka i odchylając głowę do tyłu, a kiedy przełknąłem, jezcze barziej ją odchylam i widzę już do góry nogami odbicie siostry w lustrze. Ten jej rumieniec mnie zaintrygował. Nie tyle przeraził, co na prawdę ucieszył. Bo czy tego właśnie nie chciałby każdy, by jego rodzona siostra była szczęśliwie zakochana? Może przynajmniej na nią czeka ten przywilej od losu, że weźmie ślub z kimś, kogo szczerze pokocha.
Powracam do normalnego patrzenia i uśmiecham się szeroko.
-Ależ nie wstrzymuj się i mów - czekam teraz aż powie, że kocha się w moim przyjacielu Leandrze Nottcie, albo że chce wyjść za Ryhsanda Selwyna, mojego drugiego najlepszego przyjaciela. I już widzę oczyma wyobraźni zarysowującą się przyszłość naszej rodziny i ekscytuje mnie ta wizja, bo może gdybym miał ich obok, to mógłbym jakoś pociągnąć moje zaarażowane małżeństwo?? Apropo tego, to unoszę lekko brwi.
- A jak stawiasz? - poczekałem chwilę, aż obstawi i prawie na pewno usłyszałem, że jest pewna że dalej będę uciekał w kąty niczym najstarszy z kawalerów, ale wtedy zaśmiałem się i ujawniam. - W tym roku rzecz ma się zupełnie inaczej, bo mam misję Calypso. Jeszcze ci nic o niej nie mogę powiedzieć, ale zdecydowanie będę wypatrywać na sabacie jednej z panien
Usiadłszy gdzieś gdzie poduszka była wystarczająco miękka, bym mógł na niej wysiedzieć, spoglądam na ten tiul z zazdrością. Pomarańczowy garnitur o którym mówiłem, kazałem spalić zaraz po sabacie, ale z jakiegoś powodu macocha nigdy nie poddała się i na przykład dziś chciała mi wcisnąć koszulę w takim kolorze.
- Ty w nim wyglądasz jak słodka brzoskwinka. Pragnę Ci przypomnieć natomiast, że ja w pomarańczu wyglądam jak dynia z Nocy Duchów i to jeszcze niezbyt żywa - chciałem zażartować, ale w obecnym stanie wyszło trochę ponuro. Wzdycham sobie i przepuszczam przez palce materiał z jej sukni. - Poza tym, podziwiam. Ja mam wrażenie, że absolutnie owinęłaś sobie ich wokół palca. Czy ojciec potrafiłby ci czegoś zabronić? -pytam retorycznie, dalej biorąc łyka i odchylając głowę do tyłu, a kiedy przełknąłem, jezcze barziej ją odchylam i widzę już do góry nogami odbicie siostry w lustrze. Ten jej rumieniec mnie zaintrygował. Nie tyle przeraził, co na prawdę ucieszył. Bo czy tego właśnie nie chciałby każdy, by jego rodzona siostra była szczęśliwie zakochana? Może przynajmniej na nią czeka ten przywilej od losu, że weźmie ślub z kimś, kogo szczerze pokocha.
Powracam do normalnego patrzenia i uśmiecham się szeroko.
-Ależ nie wstrzymuj się i mów - czekam teraz aż powie, że kocha się w moim przyjacielu Leandrze Nottcie, albo że chce wyjść za Ryhsanda Selwyna, mojego drugiego najlepszego przyjaciela. I już widzę oczyma wyobraźni zarysowującą się przyszłość naszej rodziny i ekscytuje mnie ta wizja, bo może gdybym miał ich obok, to mógłbym jakoś pociągnąć moje zaarażowane małżeństwo?? Apropo tego, to unoszę lekko brwi.
- A jak stawiasz? - poczekałem chwilę, aż obstawi i prawie na pewno usłyszałem, że jest pewna że dalej będę uciekał w kąty niczym najstarszy z kawalerów, ale wtedy zaśmiałem się i ujawniam. - W tym roku rzecz ma się zupełnie inaczej, bo mam misję Calypso. Jeszcze ci nic o niej nie mogę powiedzieć, ale zdecydowanie będę wypatrywać na sabacie jednej z panien
Niemalże przyklasnęła z radości, gdy brat zgodził się spróbować najnowszego specyfiku do włosów. Ona sama stosowała tę pomadę kilkukrotnie, gdy zapowiadano silniejszy wiatr, a ona chciała mieć pewność, że jej włosy nie będą płatać figli.
- To niech tylko skończę przymierzać i zaraz zajmiemy się twoimi włosami. - Stwierdziła, bo przecież było oczywiste, że nie da jakiejś służce zajmować się fryzurą jej brata. To było zbyt ważne zadanie.
- Aresie… Jeśli nazwiesz mnie słodką brzoskwinką przy jakimkolwiek kawalerze, to zaręczam ci, że przywołam szablę i wyzwę cię na pojedynek, byś cofnął te słowa… - Że też przodkowie nie mogli wybrać koloru, w którym nie sposób było wyglądać niedorzecznie. Ale w zasadzie Ares miał sporo racji w tym, że Calypso traktowano nieco inaczej niż jej starszych braci, pozwalając jej jednak na niemal tak samo wiele, jak im. Nie była ograniczana jak inne lady w kwestii strojów, które przecież w dużej mierze sama projektowała.
Posłała więc bratu niewinne spojrzenie, ale z dodatkowym nieco przebiegłym uśmieszkiem.
- A tam zaraz owinęła… Aresie, nie mów, tego głośno, bo zorientują się, że mam nad nimi pewną władzę i skończą się moje przywileje. - Powiedziała ściszonym głosem, jakby właśnie zdradzała mu największy sekret. - Zawsze, jeśli chcesz, mogę się za tobą wstawić… Wiesz, wsuniemy ci, co najwyżej pomarańczowy kwiat przy klapie marynarki. - Podpowiedziała, zerkając na własne odbicie. Chyba rzeczywiście prezentowała się przyzwoicie.
Do kreacji doszedł dodatkowo rumieniec na sugestie tego, że miałaby wyjawić nazwisko tego, który zawrócił jej w głowie. Czy powinna? Ale kto jak kto, ale Ares nie powinien oceniać. Sam przecież w kobietach mógł do woli przebierać, więc z pewnością wiedział, jak to jest poczuć szybkie bicie serca.
- Boje się, że mój sekret sprawi, że pomyślisz, że postradałam zmysły i nakażesz zamknąć mnie w wieży, czy lochu. - Powiedziała oczywiście na wyrost, ale istniała szansa, że zacznie powątpiewać w jej normalność. - Dlatego skoro i ty będziesz kogoś dzisiaj wypatrywać, to zdradź mi jej imię, a ja powiem ci, kim jest ten, którego ja będę szukać. - Odparła, z miejsca niemal znajdując się obok Aresa, siadając pełna napięcia u jego boku.
Zerknęła też ciekawie na trzymany przez niego drink. Ale nie… Napije się na sabacie. Damie nie wolno zbyt dużo popijać.
- To niech tylko skończę przymierzać i zaraz zajmiemy się twoimi włosami. - Stwierdziła, bo przecież było oczywiste, że nie da jakiejś służce zajmować się fryzurą jej brata. To było zbyt ważne zadanie.
- Aresie… Jeśli nazwiesz mnie słodką brzoskwinką przy jakimkolwiek kawalerze, to zaręczam ci, że przywołam szablę i wyzwę cię na pojedynek, byś cofnął te słowa… - Że też przodkowie nie mogli wybrać koloru, w którym nie sposób było wyglądać niedorzecznie. Ale w zasadzie Ares miał sporo racji w tym, że Calypso traktowano nieco inaczej niż jej starszych braci, pozwalając jej jednak na niemal tak samo wiele, jak im. Nie była ograniczana jak inne lady w kwestii strojów, które przecież w dużej mierze sama projektowała.
Posłała więc bratu niewinne spojrzenie, ale z dodatkowym nieco przebiegłym uśmieszkiem.
- A tam zaraz owinęła… Aresie, nie mów, tego głośno, bo zorientują się, że mam nad nimi pewną władzę i skończą się moje przywileje. - Powiedziała ściszonym głosem, jakby właśnie zdradzała mu największy sekret. - Zawsze, jeśli chcesz, mogę się za tobą wstawić… Wiesz, wsuniemy ci, co najwyżej pomarańczowy kwiat przy klapie marynarki. - Podpowiedziała, zerkając na własne odbicie. Chyba rzeczywiście prezentowała się przyzwoicie.
Do kreacji doszedł dodatkowo rumieniec na sugestie tego, że miałaby wyjawić nazwisko tego, który zawrócił jej w głowie. Czy powinna? Ale kto jak kto, ale Ares nie powinien oceniać. Sam przecież w kobietach mógł do woli przebierać, więc z pewnością wiedział, jak to jest poczuć szybkie bicie serca.
- Boje się, że mój sekret sprawi, że pomyślisz, że postradałam zmysły i nakażesz zamknąć mnie w wieży, czy lochu. - Powiedziała oczywiście na wyrost, ale istniała szansa, że zacznie powątpiewać w jej normalność. - Dlatego skoro i ty będziesz kogoś dzisiaj wypatrywać, to zdradź mi jej imię, a ja powiem ci, kim jest ten, którego ja będę szukać. - Odparła, z miejsca niemal znajdując się obok Aresa, siadając pełna napięcia u jego boku.
Zerknęła też ciekawie na trzymany przez niego drink. Ale nie… Napije się na sabacie. Damie nie wolno zbyt dużo popijać.
Calypso Carrow
But he that dares not grasp the thorn
should never crave the rose
should never crave the rose
Calypso Carrow
Zawód : Malarka, Arystokratka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I won't be silenced
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
You can't keep me quiet
Won't tremble when you try it
All I know is I won't go speechless
OPCM : 10
UROKI : 5 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 2 • 1, 2
Błękitny Salon
Szybka odpowiedź