Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody
Srebrny Staw
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Srebrny Staw
Nazwany Srebrnym Stawem na cześć srebrnika, który jest aktualnie jedynym mieszkańcem tego miejsca, akwen został wybudowany w pierwszej połowie listopada 1956 r. specjalnie z myślą o odłowionym morskim smoku. To rzadkie stworzenie wymaga wyjątkowych warunków i takie zostały mu zagwarantowane. Obszerny zbiornik wodny w całości zamknięty jest w zadaszonym, ale przeszklonym budynku mieszczącym się za główną siedzibą rezerwatu, wzmocnionym zaklęciami ochronnymi które nie tylko nie pozwalają smokowi przebić się przez ściany, ale nade wszystko zapewniają odpowiedni mikroklimat chroniący przed nadmiernym gorącem, ale i zapewniający optymalny dla tej bestii poziom wilgoci. Pod powierzchnią wody znajduje się rozległa jaskinia, w której stworzenie może skryć się przed swoimi opiekunami.
Choć wokół stawu wzniesiono drewniany podest, najbezpieczniejszym dla smokologów miejscem w pobliżu akwenu jest balkon ciągnący się wokół zbiornika - zaprojektowany tak, by srebrnik nie był w stanie do niego sięgnąć ani tym bardziej podjąć w tym kierunku jakichkolwiek (udanych) prób zachowań agresywnych, ale też by potencjalny obserwator w jak najmniejszym stopniu zakłócał harmonię przeważnie spokojnego stworzenia.
Choć wokół stawu wzniesiono drewniany podest, najbezpieczniejszym dla smokologów miejscem w pobliżu akwenu jest balkon ciągnący się wokół zbiornika - zaprojektowany tak, by srebrnik nie był w stanie do niego sięgnąć ani tym bardziej podjąć w tym kierunku jakichkolwiek (udanych) prób zachowań agresywnych, ale też by potencjalny obserwator w jak najmniejszym stopniu zakłócał harmonię przeważnie spokojnego stworzenia.
Na pawilon nałożone jest zaklęcie Muffliato.
Gdy nieznajoma sowa pojawiła się na moim parapecie nie byłem specjalnie zaskoczony. Ostatnimi czasy co rusz jakieś przylatywały, niosąc ze sobą listy z prośbami o pomoc. I właśnie też taką zawartość spodziewałem się znaleźć i w tej kopercie. Poniekąd i taką znalazłem, jednak jakież było moje zaskoczenie kiedy odkryłem kto jest nadawcą. Nie ukrywam, potrzebowałem naprawdę kilka dłuższych chwil by przywołać w pamięci drobną blondynkę, która była mi towarzyszką na szkolnych korytarzach. Gdy jednak wspomnienia powróciły moje zaskoczenie było jeszcze większe. Nie sądziłem, że będzie mnie pamiętać, a już w ogóle zawracać sobie mną głowę. Wżeniła się w bogaty i szanowany ród sądząc po aktualnym nazwisku, zacząłem się więc zastanawiać jak potoczyły się jej losy. Pamiętałem, że była jak mój cień, lubiła słuchać moich opowieści, przeglądać moje rysunki. Początkowo nawet mnie to irytowało, bo chciałem być sam, z czasem jednak jej towarzystwo przestało mi przeszkadzać i stało się dla mnie czymś normalnym. W jakiś sposób zacząłem nawet czerpać przyjemność z jej obecności, jednocześnie ucząc się ignorować te wszystkie krzywe spojrzenia. Chłopak z Nokturnu w towarzystwie młodej Lady, było to co najmniej niespotykane na korytarzach Hogwartu.
Chociaż ta wizyta miała być poniekąd wizytą służbową, jakoś mimowolnie, gdzieś tam w środku pojawił się lekki stres. No bo w sumie to jak powinienem się zachować? Z jednej strony to była stara znajoma, ale z drugiej jednak lady. Nie uczono mnie jak się powinno obnosić w towarzystwie lady. Potrafiłem być kulturalny jeśli sytuacja tego wymagała, ale czy to wystarczyło? A może po prostu powinienem zachowywać się normalnie, bo w końcu byliśmy znajomymi? Z tą i wieloma innymi myślami przekroczyłem granice Smoczych Ogrodów. Nigdy wcześniej moja stopa tu nie stanęła, więc naturalnie byłem zmuszony zapytać o drogę, jednocześnie tłumacząc, że oczekuje mnie Lady Rosier. Nie umknęło mi kilka podejrzanych spojrzeń, ale nie przejąłem się nimi. Skierowałem się prosto do miejsca nazywanego Srebrnym Stawem, gdzie miała na mnie czekać Evandra. Mimowolnie rozglądałem się w około, licząc, że przy dobrych wiatrach uda mi się spostrzec jakiegoś smoka. Nigdy żadnego nie widziałem na żywo, więc z pewnością byłoby to nie lada przeżycie. Tym razem jednak szczęście mi nie dopisało i kiedy dotarłem na miejsce nie mogłem się pochwalić wypatrzeniem jakiegoś wielkiego jaszczura.
Pomimo długiego czasu rozłąki wydawało mi się, że w ogóle się nie zmieniła. Zawsze wiedziałem, że jest piękna, już w szkole to dostrzegłem, z całą pewnością nie tylko ja. Ja jednak zawsze postrzegałem ją jako dobrą koleżankę, nie mając do niej nigdy złych zamiarów. Przyglądając jej się z odległości poczułem się jakby nie na miejscu. Ona elegancko ubrana, z ułożonymi włosami, a ja w ciemnych spodniach, jasnej koszuli, którą w ostatnim momencie udało mi się w miarę wyprasować i skórzanej kurtce, a do tego zarośnięty, chociaż o swój zarost to akurat dbałem. Dlaczego nie pomyślałem by jakoś lepiej wyglądać, w końcu spotykałem się z lady? Teraz już było za późno, mleko się rozlało, ale miałem ochotę trzasnąć się w łeb, tak jak babcia robiła to zawsze szmatą kiedy coś przeskrobałem za dzieciaka.
- Lady Rosier...Lady Evandro...Evandro… - zakręciłem się na wstępie podchodząc do niej – Na Merlina, jak powinienem się do ciebie zwracać żeby nie pogwałcić jakiegoś regulaminu czy czegoś? - spojrzałem na nią błagalnie nie mając pojęcia jak się zachować.
Już sam fakt, że tak swobodnie złapała mnie za dłonie sprawił, że pomyślałem, że zrobiliśmy coś strasznie nieodpowiedniego. Mimo wszystko nie cofnąłem dłoni, a ośmielony jej kolejnymi słowami uśmiechnąłem się do niej.
- Przepadł gdzieś na salonach francuskich albo norweskich wzgórzach... ale ponoć nadal jest uroczy...tak słyszałem w każdym razie. - mimowolnie zaśmiałem się cicho puszczając jej oczko – A ty za to jak zawsze olśniewająca. - dodałem po chwili lekko przy tym kiwając głową.
Naturalnie nie umknął mi jej błogosławiony stan, jednak mimo wszystko wydawała się promienieć. Na razie jednak nie zamierzałem poruszać tematu ciąży, w końcu to nie było totalnie moja sprawo.
Chociaż ta wizyta miała być poniekąd wizytą służbową, jakoś mimowolnie, gdzieś tam w środku pojawił się lekki stres. No bo w sumie to jak powinienem się zachować? Z jednej strony to była stara znajoma, ale z drugiej jednak lady. Nie uczono mnie jak się powinno obnosić w towarzystwie lady. Potrafiłem być kulturalny jeśli sytuacja tego wymagała, ale czy to wystarczyło? A może po prostu powinienem zachowywać się normalnie, bo w końcu byliśmy znajomymi? Z tą i wieloma innymi myślami przekroczyłem granice Smoczych Ogrodów. Nigdy wcześniej moja stopa tu nie stanęła, więc naturalnie byłem zmuszony zapytać o drogę, jednocześnie tłumacząc, że oczekuje mnie Lady Rosier. Nie umknęło mi kilka podejrzanych spojrzeń, ale nie przejąłem się nimi. Skierowałem się prosto do miejsca nazywanego Srebrnym Stawem, gdzie miała na mnie czekać Evandra. Mimowolnie rozglądałem się w około, licząc, że przy dobrych wiatrach uda mi się spostrzec jakiegoś smoka. Nigdy żadnego nie widziałem na żywo, więc z pewnością byłoby to nie lada przeżycie. Tym razem jednak szczęście mi nie dopisało i kiedy dotarłem na miejsce nie mogłem się pochwalić wypatrzeniem jakiegoś wielkiego jaszczura.
Pomimo długiego czasu rozłąki wydawało mi się, że w ogóle się nie zmieniła. Zawsze wiedziałem, że jest piękna, już w szkole to dostrzegłem, z całą pewnością nie tylko ja. Ja jednak zawsze postrzegałem ją jako dobrą koleżankę, nie mając do niej nigdy złych zamiarów. Przyglądając jej się z odległości poczułem się jakby nie na miejscu. Ona elegancko ubrana, z ułożonymi włosami, a ja w ciemnych spodniach, jasnej koszuli, którą w ostatnim momencie udało mi się w miarę wyprasować i skórzanej kurtce, a do tego zarośnięty, chociaż o swój zarost to akurat dbałem. Dlaczego nie pomyślałem by jakoś lepiej wyglądać, w końcu spotykałem się z lady? Teraz już było za późno, mleko się rozlało, ale miałem ochotę trzasnąć się w łeb, tak jak babcia robiła to zawsze szmatą kiedy coś przeskrobałem za dzieciaka.
- Lady Rosier...Lady Evandro...Evandro… - zakręciłem się na wstępie podchodząc do niej – Na Merlina, jak powinienem się do ciebie zwracać żeby nie pogwałcić jakiegoś regulaminu czy czegoś? - spojrzałem na nią błagalnie nie mając pojęcia jak się zachować.
Już sam fakt, że tak swobodnie złapała mnie za dłonie sprawił, że pomyślałem, że zrobiliśmy coś strasznie nieodpowiedniego. Mimo wszystko nie cofnąłem dłoni, a ośmielony jej kolejnymi słowami uśmiechnąłem się do niej.
- Przepadł gdzieś na salonach francuskich albo norweskich wzgórzach... ale ponoć nadal jest uroczy...tak słyszałem w każdym razie. - mimowolnie zaśmiałem się cicho puszczając jej oczko – A ty za to jak zawsze olśniewająca. - dodałem po chwili lekko przy tym kiwając głową.
Naturalnie nie umknął mi jej błogosławiony stan, jednak mimo wszystko wydawała się promienieć. Na razie jednak nie zamierzałem poruszać tematu ciąży, w końcu to nie było totalnie moja sprawo.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ważnym jest, by w świecie, gdzie każdy dokądś gna, czegoś szuka i za czymś podąża, znaleźć chwilę, aby się zatrzymać i zwyczajnie nie robić nic. Pozwolić na to, by ciepłe promienie słońca oparły się na policzkach, by wiatr wplątał się między włosy, żeby odciążyć serce i oczyścić umysł. Łatwo jest ugiąć się pod ciężarem codzienności, dać się złamać i ubolewać nad trudem, na jaki wszak samemu się nierzadko skazuje, odtrącając wyciągnięte ku sobie pomocne dłonie. Warto jest pamiętać, jak istotne jest przypomnieć sobie, kim się niegdyś było, kim można być po obdarciu z tych wszystkich warstw obostrzeń i obowiązków; i w tym właśnie ma jej pomóc Mitch.
Nie umyka jej podróżny strój Macnaira, jakże różny od kreacji możnych, wśród których zwykła się obracać. Nie od dziś ma świadomość, że to ta inna codzienność przyciąga ją znacznie bardziej od wymuskanych sylwetek, dbających o każdy, najdrobniejszy nawet szczegół.
- To zależy, jak wiele osób nas obserwuje - nachyla się nieznacznie, sięgając do konspiracyjnego szeptu. - Możesz tytułować mnie lady Rosier, jednak teraz jestem dla ciebie po prostu Evandrą - odpowiada mu również puszczając oczko. Zdaje sobie sprawę, że dla niektórych może to być problematyczna kwestia.
Nie znajduje w ich bliskości niczego zdrożnego. Jeszcze przed rokiem wzbraniałaby się pewnie przed publicznym okazywaniem sympatii, lecz teraz, kiedy coraz bardziej umacnia się w swojej pozycji, pozwala sobie na więcej. Kto śmiałby zwrócić jej uwagę, jej — lady doyenne — która swoją wysoką rangą sama dyktuje warunki? Wypuszcza jego dłonie i cofa się o krok, wolną już ręką wskazując znajdującą się nieopodal ławkę.
- Doprawdy? Zaraz się przekonamy - podtrzymuje rozbawiony ton i sama kieruje się w stronę siedziska. Nie ma zamiaru ruszać w kierunku pawilonów, jakie ucierpiały podczas nocy spadających gwiazd. Te mogą jeszcze poczekać. - Pisałam do ciebie w liście, że potrzebuję pomocy z odbudową kilku miejsc, jednak pozwól, że zepchnę je póki co na dalszy plan. - Zasiadając na ławce, poprawia fałdy luźnej spódnicy, opadającej kaskadą na drewniany pomost rozciągającego się wokół zbiornika balkonu. - W tym miejscu mieszka Teddris, nasz wodny smok, jedyny taki okaz w całym kraju. Jeśli będziemy mieć szczęście, wypłynie ponad taflę wody i uraczy nas choć odrobiną swego piękna. - Na balkonie są względnie bezpieczni i choć zachowanie Teddrisa nie zostało jeszcze w pełni zbadane, jeśli zachowają spokój i nie będą go niepokoić, nie zrobi im krzywdy. - Miałeś kiedyś przyjemność zobaczyć smoka? - pyta, spoglądając na niego bez skrępowania, uważnie lustrując męską twarz o równo przystrzyżonym zaroście. Musi przyznać, że z biegiem lat, poza nabraniem poważniejszych rysów, zdążył wyprzystojnieć. Wcześniej traktowała go po prostu jak przyjaciela, przy którym może odrzucić maskę idealnej, ułożonej panny. Bez skrępowania przyznać, że nie posiada wiedzy w każdym temacie, nie udawać, że jej jedyną pasją są muzyka i poezja, że to, co jest szczytem jej marzeń, to wyjść dobrze za mąż i posiadać gromadkę słodkich dzieci. Ceniła sobie, że widział w niej po prostu drugiego człowieka, a nie pannę na wydaniu, jaką należy obsypywać komplementami i zabiegać o względy.
- Wracasz czasem do beztroski szkolnych lat? Do zmartwień ograniczających się do otrzymania dobrej oceny, czy bycia złapanym podczas chodzenia po korytarzach w późnych godzinach nocnych? - Sięga wspomnieniem do tamtych dni, czując, jak jej serce ogarnia swoista nostalgia, więc uśmiecha się do siebie w duchu. - Które z tamtych marzeń udało ci się spełnić?
Nie umyka jej podróżny strój Macnaira, jakże różny od kreacji możnych, wśród których zwykła się obracać. Nie od dziś ma świadomość, że to ta inna codzienność przyciąga ją znacznie bardziej od wymuskanych sylwetek, dbających o każdy, najdrobniejszy nawet szczegół.
- To zależy, jak wiele osób nas obserwuje - nachyla się nieznacznie, sięgając do konspiracyjnego szeptu. - Możesz tytułować mnie lady Rosier, jednak teraz jestem dla ciebie po prostu Evandrą - odpowiada mu również puszczając oczko. Zdaje sobie sprawę, że dla niektórych może to być problematyczna kwestia.
Nie znajduje w ich bliskości niczego zdrożnego. Jeszcze przed rokiem wzbraniałaby się pewnie przed publicznym okazywaniem sympatii, lecz teraz, kiedy coraz bardziej umacnia się w swojej pozycji, pozwala sobie na więcej. Kto śmiałby zwrócić jej uwagę, jej — lady doyenne — która swoją wysoką rangą sama dyktuje warunki? Wypuszcza jego dłonie i cofa się o krok, wolną już ręką wskazując znajdującą się nieopodal ławkę.
- Doprawdy? Zaraz się przekonamy - podtrzymuje rozbawiony ton i sama kieruje się w stronę siedziska. Nie ma zamiaru ruszać w kierunku pawilonów, jakie ucierpiały podczas nocy spadających gwiazd. Te mogą jeszcze poczekać. - Pisałam do ciebie w liście, że potrzebuję pomocy z odbudową kilku miejsc, jednak pozwól, że zepchnę je póki co na dalszy plan. - Zasiadając na ławce, poprawia fałdy luźnej spódnicy, opadającej kaskadą na drewniany pomost rozciągającego się wokół zbiornika balkonu. - W tym miejscu mieszka Teddris, nasz wodny smok, jedyny taki okaz w całym kraju. Jeśli będziemy mieć szczęście, wypłynie ponad taflę wody i uraczy nas choć odrobiną swego piękna. - Na balkonie są względnie bezpieczni i choć zachowanie Teddrisa nie zostało jeszcze w pełni zbadane, jeśli zachowają spokój i nie będą go niepokoić, nie zrobi im krzywdy. - Miałeś kiedyś przyjemność zobaczyć smoka? - pyta, spoglądając na niego bez skrępowania, uważnie lustrując męską twarz o równo przystrzyżonym zaroście. Musi przyznać, że z biegiem lat, poza nabraniem poważniejszych rysów, zdążył wyprzystojnieć. Wcześniej traktowała go po prostu jak przyjaciela, przy którym może odrzucić maskę idealnej, ułożonej panny. Bez skrępowania przyznać, że nie posiada wiedzy w każdym temacie, nie udawać, że jej jedyną pasją są muzyka i poezja, że to, co jest szczytem jej marzeń, to wyjść dobrze za mąż i posiadać gromadkę słodkich dzieci. Ceniła sobie, że widział w niej po prostu drugiego człowieka, a nie pannę na wydaniu, jaką należy obsypywać komplementami i zabiegać o względy.
- Wracasz czasem do beztroski szkolnych lat? Do zmartwień ograniczających się do otrzymania dobrej oceny, czy bycia złapanym podczas chodzenia po korytarzach w późnych godzinach nocnych? - Sięga wspomnieniem do tamtych dni, czując, jak jej serce ogarnia swoista nostalgia, więc uśmiecha się do siebie w duchu. - Które z tamtych marzeń udało ci się spełnić?
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wydawałoby się, na pierwszy rzut oka, że dorosłe życie, odpowiedzialność nałożona na barki, sprawią, że uśmiechnięta nastolatka zniknie bezpowrotnie. Co prawda nie miałem doświadczenia ze szlachciankami, ona była jedyną mi znaną, jednak ogólnie panująca opinia wśród nas maluczkich, była taka, że przeważnie leżą one i pachną, a kiedy dopada ich szara rzeczywistość często mają problem by to udźwignąć. Dlatego byłem naprawdę pozytywnie zaskoczony i w sumie uradowany, że te wszystkie plotki nie miały zastosowania do Evandry. Słuchając jej słów, cały początkowy stres stres minął, może miałem przed sobą Lady Rosier, ale ta lady była jednocześnie Evandrą Lestrange, którą znałem ze szkolnych lat.
- Facet, który wskazał mi tu drogę zmierzył mnie wzrokiem tak jakbym popełnił jakąś niewybaczalną zbrodnie...nie sądzę jednak aby odważył się zakłócić nasze spotkanie. Pozwoliłem sobie napomknąć, że to spotkanie biznesowe. - odparłem uśmiechając się do niej łagodnie – W takim razie zaryzykuje, Evandro. - dodałem puszczając jej oczko po czym pokręciłem głową z rozbawieniem.
Kiedy ruszyła w kierunku ławeczki zostałem na chwile w tyle rozglądając się w około. Nie byłemw takim miejscu nigdy wcześniej i oczywiście zawodowe zboczenie kazało od razu zacząć się zastanawiać jak to zbudowali, jakie techniki zastosował architekt podczas projektowania.
- Kompletnie mi to nie przeszkadza, to miejsce jest niesamowite. - pokręciłem głową wracając do niej spojrzeniem, a po chwili dołączając do niej na ławeczce – Nie wiesz kto je zaprojektował? Albo ewentualnie byłabyś w stanie znaleźć na niego jakieś namiary? Fascynujące jest to co tu zastosowali. - nie mogłem się nie powstrzymać aby o to zapytać, nie byłbym po prostu sobą.
Słysząc jej słowa odnośnie smoka, który był lokatorem tego miejsca od razu skierowałem spojrzenie w stronę tafli wody. Czy tam był? Czy obserwował nas i czekał na chwilę nieuwagi by się pojawić?
- Naprawdę? Nie miałem pojęcia, że jest tylko jeden w kraju. - pokręciłem głową – W sumie to nawet nie miałem pojęcia, że jest jakikolwiek w kraju...nie wiem czy pamiętasz, ale nigdy nie byłem orłem jeśli chodziło o Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Smoki to kompletnie nie moja bajka co nie oznacza, że nikt nie marzyłem aby jakiegokolwiek zobaczyć. - odparłem wracając do niej spojrzeniem – No właśnie nie, rozglądałem się uważnie w drodze tutaj, na każde strzelenie gałązki czy większy podmuch wiatru podrywałem głowę w nadziei zobaczenia jakiegoś, ale niestety bez powodzenia. Jedyne czego się nabawiłem to bólu szyi. - zaśmiałem się cicho - Ty pewnie widzisz je często, prawda? Naprawdę są tak majestatyczne jak mówią? - uniosłem brew ku górze szczerze zaciekawiony.
Ile bym dał żeby faktycznie Teddris postanowił zaszczycić nas swoją obecnością. Wystarczyłoby mi ledwie kilka minut aby uwiecznić go na papierze, a cóż to by była za pamiątka. Szczegóły mógłbym potem dopracować z pamięci, ale wstępny szkic nie byłby dla mnie żadnym wyzwaniem.
- Kiedyś z całą pewnością wracałem częściej do tamtych czasów niż teraz. - przyznałem zgodnie z prawdą – Aktualnie staram się raczej skupiać na tym co tu i teraz. Co nie zmienia faktu, że zdecydowanie nie doceniałem wtedy tego co mam w takim stopniu w jakim powinienem. - posłałem jej delikatny uśmiech mimowolnie wracając we wspomnieniach do dni spędzanych na wspólnym spacerowaniu po szkolnych korytarzach czy terenach zielonych – No cóż...niektóre marzenia są nadal w trakcie realizacji, jednak mogę z zadowoleniem stwierdzić, że udało mi się wyjechać, uczyć się za granicą. - pokiwałem głową z uśmiechem, po czym sięgnąłem do torby, z której wyciągnąłem swój stary szkicownik z czasów szkolnych – Odkopałem go w szafie. Nigdy go nie wyrzuciłem, a są tu moje szkolne rysunki. Co prawda mój styl się poprawił przez lata ale nie było wtedy tak źle. - podsunąłem zeszyt w jej stronę, w końcu kilka jak nie kilkanaście rysunków się tam znajdujących było narysowanych pod jej namową.
- Facet, który wskazał mi tu drogę zmierzył mnie wzrokiem tak jakbym popełnił jakąś niewybaczalną zbrodnie...nie sądzę jednak aby odważył się zakłócić nasze spotkanie. Pozwoliłem sobie napomknąć, że to spotkanie biznesowe. - odparłem uśmiechając się do niej łagodnie – W takim razie zaryzykuje, Evandro. - dodałem puszczając jej oczko po czym pokręciłem głową z rozbawieniem.
Kiedy ruszyła w kierunku ławeczki zostałem na chwile w tyle rozglądając się w około. Nie byłemw takim miejscu nigdy wcześniej i oczywiście zawodowe zboczenie kazało od razu zacząć się zastanawiać jak to zbudowali, jakie techniki zastosował architekt podczas projektowania.
- Kompletnie mi to nie przeszkadza, to miejsce jest niesamowite. - pokręciłem głową wracając do niej spojrzeniem, a po chwili dołączając do niej na ławeczce – Nie wiesz kto je zaprojektował? Albo ewentualnie byłabyś w stanie znaleźć na niego jakieś namiary? Fascynujące jest to co tu zastosowali. - nie mogłem się nie powstrzymać aby o to zapytać, nie byłbym po prostu sobą.
Słysząc jej słowa odnośnie smoka, który był lokatorem tego miejsca od razu skierowałem spojrzenie w stronę tafli wody. Czy tam był? Czy obserwował nas i czekał na chwilę nieuwagi by się pojawić?
- Naprawdę? Nie miałem pojęcia, że jest tylko jeden w kraju. - pokręciłem głową – W sumie to nawet nie miałem pojęcia, że jest jakikolwiek w kraju...nie wiem czy pamiętasz, ale nigdy nie byłem orłem jeśli chodziło o Opiekę nad Magicznymi Stworzeniami. Smoki to kompletnie nie moja bajka co nie oznacza, że nikt nie marzyłem aby jakiegokolwiek zobaczyć. - odparłem wracając do niej spojrzeniem – No właśnie nie, rozglądałem się uważnie w drodze tutaj, na każde strzelenie gałązki czy większy podmuch wiatru podrywałem głowę w nadziei zobaczenia jakiegoś, ale niestety bez powodzenia. Jedyne czego się nabawiłem to bólu szyi. - zaśmiałem się cicho - Ty pewnie widzisz je często, prawda? Naprawdę są tak majestatyczne jak mówią? - uniosłem brew ku górze szczerze zaciekawiony.
Ile bym dał żeby faktycznie Teddris postanowił zaszczycić nas swoją obecnością. Wystarczyłoby mi ledwie kilka minut aby uwiecznić go na papierze, a cóż to by była za pamiątka. Szczegóły mógłbym potem dopracować z pamięci, ale wstępny szkic nie byłby dla mnie żadnym wyzwaniem.
- Kiedyś z całą pewnością wracałem częściej do tamtych czasów niż teraz. - przyznałem zgodnie z prawdą – Aktualnie staram się raczej skupiać na tym co tu i teraz. Co nie zmienia faktu, że zdecydowanie nie doceniałem wtedy tego co mam w takim stopniu w jakim powinienem. - posłałem jej delikatny uśmiech mimowolnie wracając we wspomnieniach do dni spędzanych na wspólnym spacerowaniu po szkolnych korytarzach czy terenach zielonych – No cóż...niektóre marzenia są nadal w trakcie realizacji, jednak mogę z zadowoleniem stwierdzić, że udało mi się wyjechać, uczyć się za granicą. - pokiwałem głową z uśmiechem, po czym sięgnąłem do torby, z której wyciągnąłem swój stary szkicownik z czasów szkolnych – Odkopałem go w szafie. Nigdy go nie wyrzuciłem, a są tu moje szkolne rysunki. Co prawda mój styl się poprawił przez lata ale nie było wtedy tak źle. - podsunąłem zeszyt w jej stronę, w końcu kilka jak nie kilkanaście rysunków się tam znajdujących było narysowanych pod jej namową.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W czasach szkolnych panienka Lestrange nie miała zbyt wielu znajomych wśród męskiej braci uczniowskiej, bynajmniej takich, którzy nie postrzegali jej w kategoriach zauroczenia. Ci, którzy poddawali się jej mocy, zwyczajnie gubili słowa i w jednej chwili tracili na inteligencji, stając się marnym towarzystwem. Mitch jako jeden z nielicznych nie próbował jej podrywać, nie czarował i nie chciał się popisywać. Przy nim mogła poczuć się normalnie, być po prostu sobą.
- To musiał być ktoś początkujących - zastanawia się na głos, dochodząc do wniosku, że rzeczywiście nie zna wszystkich szarych pracowników, treserów czy czyścicieli wybiegów. - Większość raczej zdaje sobie sprawę z tego, że jestem zaangażowana w rozbudowę rezerwatu, lecz nie wiedzą, w jaki sposób. - Tu wzrusza ramionami, bo absolutnie nie jest to dla nich niezbędna wiedza. Mogli słyszeć, że lady doyenne przybywa do Smoczych Ogrodów, by pomagać przy budowie, ale mało kto wziąłby jej wkład za poważny. - Mamy wobec tego chwilę, aż nie pognasz do kolejnych obowiązków. - Z zadowoleniem przyjmuje puszczone sobie oczko, nieznacznie spuszczając przy tym speszony wzrok - to rzeczywiste zawstydzenie, a może wyłącznie element kokieteryjnej gry?
Siedząc już na ławce wznosi wysoko jasne brwi i śmieje się dźwięcznie, kręcąc głową z pewnym niedowierzaniem. Fascynacja Macnaira jest urocza i wcale nie powinna dziwić, że pierwsze, co przychodzi mu na myśl, to skojarzenia zawodowe.
- Mogę popytać, lub poszukać w kronikach, ale obawiam się, wątpliwe jest, by konstruktorzy mieli swoje portrety, bynajmniej łatwe do odnalezienia. Początki rezerwatu sięgają kilkuset lat wstecz, jego twórcy już dawno musieli dokonać żywota - wyjaśnia, powstrzymując już śmiech. - Chyba że pytasz o tę konkretną część, którą zbudowano przed dwoma laty specjalnie dla srebrnika. - Przenosi wzrok na akwen i potęgę otaczającego ich miejsca. - Zarządcy powinni mieć te informacje, zapytam.
Fascynacja Mitcha udziela się lady doyenne i ta również zaczyna odczuwać ekscytację związaną ze smokami, nawet jeśli miała już okazję niejednokrotnie je widywać. To interesujące, móc spojrzeć na te istoty na świeży sposób, widzieć je po raz pierwszy, dać się zachwycić i wprowadzić w oszołomienie.
- Nie powiedziałabym, że często. Zazwyczaj, kiedy się tu pojawiam, zaszywam się w kancelarii i pracuję z księgowością, rozmawiam z konstruktorami - wyjaśnia przepraszająco, dochodząc do wniosku, że w istocie, jak na przebywanie w tak fascynującym miejscu, zbyt wiele czasu spędza w nudnych częściach Smoczych Ogrodów. - Smoki są możliwe do znalezienia w obserwatorium. To miejsce, gdzie zapraszani są goście oraz media, by móc je podziwiać z bezpiecznej odległości. Jest to jednak dość tłoczne i bardziej uczęszczane miejsce. Musisz mi wybaczyć śmiałość, że chciałam cię mieć na wyłączność. - Zawiesza na nim przydługie spojrzenie, tonąc gdzieś z wolna w czekoladowych oczach, by zamrugać zaraz kilkakrotnie i nabrać więcej powietrza w płuca. - Oczywiście, możemy się tam później wybrać. Nie godzi się, byś odwiedzał Smocze Ogrody i nie zobaczył żadnego z naszych okazów, by na własne oczy przekonać się o ich majestacie. Najwspanialsze, co samej udało mi się zobaczyć, to okres godowy jednego z gatunków na rumuńskich wzgórzach. W pełnym słońcu miotały ogniem, pochłonięte fascynującym tańcem pełnym pasji. Widok równie piękny, co przerażający - powraca wspomnieniem do spędzonych z Tristanem wakacji w Rumunii, do przyjemnej beztroski, kiedy choć na chwilę mogli odsunąć myśli od związanych z Anglią trosk.
- Faktem jest, że nikt nas nie uczy doceniać tego, co się ma. Czerpać radość z drobnostek, tych pojedynczych chwil, jakie pozwalają choć na moment zatracić się w byciu tu i teraz. Uczymy się tego z czasem, niekiedy niestety zbyt późno. - Pozwala sobie na nieco bledszy uśmiech, bo ileż więcej mogłaby czerpać z życia, gdyby ulotność mocniej osadziła się w jej świadomości. - Uświadomiłam to sobie dopiero przed kilkoma miesiącami, że tak naprawdę życie może skończyć się w każdej chwili - mówi zadziwiająco lekkim tonem, nie do końca współgrającym z powagą tych słów, lecz cóż innego jej pozostało, jeśli nie cieszyć się z tego, co ma? Swoje nastawienie zmieniła wraz z dniem, w którym dowiedziała się, że nosi w sobie drugie dziecko, stanowiące poważne zagrożenie dla jej życia. Dokłada wszelkich starań, by Estelle urodziła się cała i zdrowa, marzy o tym, by mieć szansę, by choć potrzymać ją w rękach, ale doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że może nie mieć ku temu okazji.
Przyjmuje zeszyt i przewraca jego strony, zatrzymując się na kolejnych rysunkach. Bladą kobiecą twarz rozświetla szeroki uśmiech.
- Pamiętam ten szkic! - stwierdza nagle z entuzjazmem, wskazując na ten z zawieszonym wysoko ponad jeziorem mostem. - Chowaliśmy się na błoniach, uciekając przed wzrokiem prefektów. Byłeś wtedy na ostatnim roku i skutecznie odciągałam cię od nauki do egzaminów. Przez długi czas miałam z tego tytułu wyrzuty sumienia, ale skoro udało ci się dostać na zagraniczne staże, to chyba nie poszło ci aż tak źle. - W jej głosie czai się nasycone zwątpieniem pytanie, jakby chciała otrzymać zapewnienie, że nie przyczyniła się do żadnej porażki. Skoro nadal dąży do spełnienia niektórych marzeń, to znaczy, że wciąż jest na to szansa.
- To musiał być ktoś początkujących - zastanawia się na głos, dochodząc do wniosku, że rzeczywiście nie zna wszystkich szarych pracowników, treserów czy czyścicieli wybiegów. - Większość raczej zdaje sobie sprawę z tego, że jestem zaangażowana w rozbudowę rezerwatu, lecz nie wiedzą, w jaki sposób. - Tu wzrusza ramionami, bo absolutnie nie jest to dla nich niezbędna wiedza. Mogli słyszeć, że lady doyenne przybywa do Smoczych Ogrodów, by pomagać przy budowie, ale mało kto wziąłby jej wkład za poważny. - Mamy wobec tego chwilę, aż nie pognasz do kolejnych obowiązków. - Z zadowoleniem przyjmuje puszczone sobie oczko, nieznacznie spuszczając przy tym speszony wzrok - to rzeczywiste zawstydzenie, a może wyłącznie element kokieteryjnej gry?
Siedząc już na ławce wznosi wysoko jasne brwi i śmieje się dźwięcznie, kręcąc głową z pewnym niedowierzaniem. Fascynacja Macnaira jest urocza i wcale nie powinna dziwić, że pierwsze, co przychodzi mu na myśl, to skojarzenia zawodowe.
- Mogę popytać, lub poszukać w kronikach, ale obawiam się, wątpliwe jest, by konstruktorzy mieli swoje portrety, bynajmniej łatwe do odnalezienia. Początki rezerwatu sięgają kilkuset lat wstecz, jego twórcy już dawno musieli dokonać żywota - wyjaśnia, powstrzymując już śmiech. - Chyba że pytasz o tę konkretną część, którą zbudowano przed dwoma laty specjalnie dla srebrnika. - Przenosi wzrok na akwen i potęgę otaczającego ich miejsca. - Zarządcy powinni mieć te informacje, zapytam.
Fascynacja Mitcha udziela się lady doyenne i ta również zaczyna odczuwać ekscytację związaną ze smokami, nawet jeśli miała już okazję niejednokrotnie je widywać. To interesujące, móc spojrzeć na te istoty na świeży sposób, widzieć je po raz pierwszy, dać się zachwycić i wprowadzić w oszołomienie.
- Nie powiedziałabym, że często. Zazwyczaj, kiedy się tu pojawiam, zaszywam się w kancelarii i pracuję z księgowością, rozmawiam z konstruktorami - wyjaśnia przepraszająco, dochodząc do wniosku, że w istocie, jak na przebywanie w tak fascynującym miejscu, zbyt wiele czasu spędza w nudnych częściach Smoczych Ogrodów. - Smoki są możliwe do znalezienia w obserwatorium. To miejsce, gdzie zapraszani są goście oraz media, by móc je podziwiać z bezpiecznej odległości. Jest to jednak dość tłoczne i bardziej uczęszczane miejsce. Musisz mi wybaczyć śmiałość, że chciałam cię mieć na wyłączność. - Zawiesza na nim przydługie spojrzenie, tonąc gdzieś z wolna w czekoladowych oczach, by zamrugać zaraz kilkakrotnie i nabrać więcej powietrza w płuca. - Oczywiście, możemy się tam później wybrać. Nie godzi się, byś odwiedzał Smocze Ogrody i nie zobaczył żadnego z naszych okazów, by na własne oczy przekonać się o ich majestacie. Najwspanialsze, co samej udało mi się zobaczyć, to okres godowy jednego z gatunków na rumuńskich wzgórzach. W pełnym słońcu miotały ogniem, pochłonięte fascynującym tańcem pełnym pasji. Widok równie piękny, co przerażający - powraca wspomnieniem do spędzonych z Tristanem wakacji w Rumunii, do przyjemnej beztroski, kiedy choć na chwilę mogli odsunąć myśli od związanych z Anglią trosk.
- Faktem jest, że nikt nas nie uczy doceniać tego, co się ma. Czerpać radość z drobnostek, tych pojedynczych chwil, jakie pozwalają choć na moment zatracić się w byciu tu i teraz. Uczymy się tego z czasem, niekiedy niestety zbyt późno. - Pozwala sobie na nieco bledszy uśmiech, bo ileż więcej mogłaby czerpać z życia, gdyby ulotność mocniej osadziła się w jej świadomości. - Uświadomiłam to sobie dopiero przed kilkoma miesiącami, że tak naprawdę życie może skończyć się w każdej chwili - mówi zadziwiająco lekkim tonem, nie do końca współgrającym z powagą tych słów, lecz cóż innego jej pozostało, jeśli nie cieszyć się z tego, co ma? Swoje nastawienie zmieniła wraz z dniem, w którym dowiedziała się, że nosi w sobie drugie dziecko, stanowiące poważne zagrożenie dla jej życia. Dokłada wszelkich starań, by Estelle urodziła się cała i zdrowa, marzy o tym, by mieć szansę, by choć potrzymać ją w rękach, ale doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że może nie mieć ku temu okazji.
Przyjmuje zeszyt i przewraca jego strony, zatrzymując się na kolejnych rysunkach. Bladą kobiecą twarz rozświetla szeroki uśmiech.
- Pamiętam ten szkic! - stwierdza nagle z entuzjazmem, wskazując na ten z zawieszonym wysoko ponad jeziorem mostem. - Chowaliśmy się na błoniach, uciekając przed wzrokiem prefektów. Byłeś wtedy na ostatnim roku i skutecznie odciągałam cię od nauki do egzaminów. Przez długi czas miałam z tego tytułu wyrzuty sumienia, ale skoro udało ci się dostać na zagraniczne staże, to chyba nie poszło ci aż tak źle. - W jej głosie czai się nasycone zwątpieniem pytanie, jakby chciała otrzymać zapewnienie, że nie przyczyniła się do żadnej porażki. Skoro nadal dąży do spełnienia niektórych marzeń, to znaczy, że wciąż jest na to szansa.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pamiętałem jak w czasach szkolnych niektóry pytali mnie co jest moją tajemnicą, że spędzam tyle czasu z Evandrą. Koledzy czy też po prostu przypadkowi uczniowie płci męskiej chcieli wiedzieć czy rzuciłem na nią jakiś urok, że chciał spędzać ze mną czas. Nie chcieli przyjąć odpowiedzi, że po prostu jestem przy niej sobą i nie staram się jej za każdym razem podrywać. W zasadzie chyba nigdy jej nie podrywałem, w ogóle początkowo była tylko upierdliwą ślizgonką, która przyczepiła się jak rzep do psiego ogona. Teraz byłem wdzięczny za jej przyjaźń, dzięki niej w jakimś stopniu byłem w stanie poznać sposoby zachowania i etykietę, która panowała między ludźmi o jej statusie. Nie było tego dużo, ale byłem na tyle pilnym uczniem by coś z tego wynieść.
- Nie mam pojęcia, ale naprawdę zmierzył mnie takim spojrzeniem. Czyżby spotykanie się z lady Evandrą było zbrodnią? - spojrzałem na nią z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy, po czym zabawnie poruszałem brwiami – Zarezerwowałem dla ciebie dzisiaj cały dzień, nie musimy się więc śpieszyć. - dodałem po chwili, a widząc jak spuszcza wzrok nie za bardzo wiedziałem jak to odebrać.
Z jednej strony pamiętałem ją jako nastolatkę, teraz jednak miałem przed sobą dorosłą kobietę. Czy powinienem czuć się źle z tym, że serce lekko przyspieszyło kiedy oczy dostrzegły te niewinne spuszczenie wzroku? Sam nie wiedziałem, ale nie zmieniało to jednak faktu, że uczucie, które przez chwilę mną zawładnęło było poniekąd przyjemne. Niepokojące, ale przyjemne.
- Wiesz, pytam ogólnie. - posłałem jej uśmiech – Chociaż nie ukrywam, jakbyś dotarła do informacji, kto zajmował się projektowaniem rezerwatu te lata temu...jestem pewny, że sam dalej byłbym w stanie dotrzeć do ich innych projektów. Narodowe Stowarzyszenie Konstruktorów z całą pewnością przechowuje w swoich archiwach projektu sprzed lat, o ile naturalnie ten konstruktor do niego należało. Wiem jednak, że w przeszłości większość konstruktorów do niego należała, bo dawało to wiele korzyści. Sam osobiście do niego należę, nie chwaląc się oczywiście. - puściłem jej oczko i zaśmiałem się cicho.
Słuchając jej kolejnych słów patrzyłem na nią z lekkim uśmiechem. Naprawdę miło było znów móc spędzić z nią czas. Nawet jeśli w każdej chwili mógł tu ktoś wejść, a mu musielibyśmy zachowywać się profesjonalnie, to wiem, że kiedy znów zostalibyśmy sami, mielibyśmy z tego sporo śmiechu. Na tym polegała nasza znajomość w przeszłości, potrafiliśmy zamienić poważne rzeczy w śmiech, miałem nadzieję, że nadal to potrafiliśmy.
- Naprawdę? Na Merlina, osobiście codziennie bym się udawał do obserwatorium by móc popatrzeć, choćby przez chwilę móc popatrzeć na te majestatyczne stworzenia. - pokręciłem głową patrząc na nią z niedowierzaniem – Masz dostęp do tego codziennie Evandro, to naprawdę wspaniałe. Nawet jeśli spędzasz czas nad księgami to spacer raz na jakiś czas nie zaszkodzi i uwierz mi, wiem co mówię. Sam spędzam godziny przy biurku i plecy czasami wołają o pomstę do nieba. - odparłem z rozbawieniem – Twoja śmiałość jest najbardziej w twoim stylu, byłbym szczerze zawiedziony gdyby było inaczej. - dodałem jeszcze patrząc na nią z uśmiechem – Z chęcią jednak również zobaczę jakiegoś smoka. Nie musi to być teraz, mogę poczekać, w żadnym wypadku mi się nie śpieszy. A więc byłaś w Rumunii, nigdy mnie tam nie poniosło, ale właśnie słyszałem, że jest tam...może nie pięknie, ale interesująco. Twoje słowa o godach smoków jedynie potwierdzają to stwierdzenie.
Dopóki mi o tym nie opowiedziała, nie zdawałem sobie sprawy z tego jak bardzo chciałbym zobaczyć ten spektakl. Przekonać się na własne oczy czy faktycznie jest tak piękny i przerażający zarazem, na pewno byłby fascynujący.
Nie zdawałem sobie sprawy z zagrożenia jakie towarzyszyło jej podczas ciąży, dlatego słysząc jej słowa zmartwiłem się. Nigdy nie dowiedziałem się, że jest chora. Naturalnie bywały momenty w czasach szkolnych kiedy byłem świadkiem krwotoku z nosa, ale zawsze zbywała mnie mówiąc, że to ze zmęczenia, aż w końcu przestałem pytać. Czy byłbym w stanie coś zrobić gdybym wiedział? Teraz nie miałem już szansy się dowiedzieć.
- Nie mów tak. - pokręciłem głową kładąc dłoń na jej dłoni – Jesteś piękną, młodą kobietą spodziewającą się dziecka. Czeka cię jeszcze wiele szczęśliwych dni, pełnych uśmiechu i radości. Wierzę w to z całego serca, bo wiem, że właśnie takie życie ci się należy. - odparłem spokojnie nie odrywając od niej spojrzenia nawet na moment, a kiedy przeglądała stary szkicownik, uśmiechnąłem się łagodnie.
- Tak, masz racje, to było wtedy. I nie przesadzajmy, sam wtedy nie za bardzo byłem chętny do nauki. Przekonany, że posiadłem już całą dostępną dla mnie wiedzę. - zaśmiałem się cicho patrząc na nią z rozbawieniem – Głupiec był wtedy ze mnie, ale to było naprawdę miło spędzone popołudnie. - puściłem jej oczko – I finalnie egzaminy poszły mi naprawdę nieźle...znaczy wiesz, to nie do końca były staże...po prostu pchałem się tam gdzie widziałem możliwości rozwoju. Już w dzieciństwie nauczyłem się, że jak wyrzucają cię drzwiami, to wchodzisz oknem. - pokiwałem głową z uśmiechem zerkając na nią.
- Nie mam pojęcia, ale naprawdę zmierzył mnie takim spojrzeniem. Czyżby spotykanie się z lady Evandrą było zbrodnią? - spojrzałem na nią z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy, po czym zabawnie poruszałem brwiami – Zarezerwowałem dla ciebie dzisiaj cały dzień, nie musimy się więc śpieszyć. - dodałem po chwili, a widząc jak spuszcza wzrok nie za bardzo wiedziałem jak to odebrać.
Z jednej strony pamiętałem ją jako nastolatkę, teraz jednak miałem przed sobą dorosłą kobietę. Czy powinienem czuć się źle z tym, że serce lekko przyspieszyło kiedy oczy dostrzegły te niewinne spuszczenie wzroku? Sam nie wiedziałem, ale nie zmieniało to jednak faktu, że uczucie, które przez chwilę mną zawładnęło było poniekąd przyjemne. Niepokojące, ale przyjemne.
- Wiesz, pytam ogólnie. - posłałem jej uśmiech – Chociaż nie ukrywam, jakbyś dotarła do informacji, kto zajmował się projektowaniem rezerwatu te lata temu...jestem pewny, że sam dalej byłbym w stanie dotrzeć do ich innych projektów. Narodowe Stowarzyszenie Konstruktorów z całą pewnością przechowuje w swoich archiwach projektu sprzed lat, o ile naturalnie ten konstruktor do niego należało. Wiem jednak, że w przeszłości większość konstruktorów do niego należała, bo dawało to wiele korzyści. Sam osobiście do niego należę, nie chwaląc się oczywiście. - puściłem jej oczko i zaśmiałem się cicho.
Słuchając jej kolejnych słów patrzyłem na nią z lekkim uśmiechem. Naprawdę miło było znów móc spędzić z nią czas. Nawet jeśli w każdej chwili mógł tu ktoś wejść, a mu musielibyśmy zachowywać się profesjonalnie, to wiem, że kiedy znów zostalibyśmy sami, mielibyśmy z tego sporo śmiechu. Na tym polegała nasza znajomość w przeszłości, potrafiliśmy zamienić poważne rzeczy w śmiech, miałem nadzieję, że nadal to potrafiliśmy.
- Naprawdę? Na Merlina, osobiście codziennie bym się udawał do obserwatorium by móc popatrzeć, choćby przez chwilę móc popatrzeć na te majestatyczne stworzenia. - pokręciłem głową patrząc na nią z niedowierzaniem – Masz dostęp do tego codziennie Evandro, to naprawdę wspaniałe. Nawet jeśli spędzasz czas nad księgami to spacer raz na jakiś czas nie zaszkodzi i uwierz mi, wiem co mówię. Sam spędzam godziny przy biurku i plecy czasami wołają o pomstę do nieba. - odparłem z rozbawieniem – Twoja śmiałość jest najbardziej w twoim stylu, byłbym szczerze zawiedziony gdyby było inaczej. - dodałem jeszcze patrząc na nią z uśmiechem – Z chęcią jednak również zobaczę jakiegoś smoka. Nie musi to być teraz, mogę poczekać, w żadnym wypadku mi się nie śpieszy. A więc byłaś w Rumunii, nigdy mnie tam nie poniosło, ale właśnie słyszałem, że jest tam...może nie pięknie, ale interesująco. Twoje słowa o godach smoków jedynie potwierdzają to stwierdzenie.
Dopóki mi o tym nie opowiedziała, nie zdawałem sobie sprawy z tego jak bardzo chciałbym zobaczyć ten spektakl. Przekonać się na własne oczy czy faktycznie jest tak piękny i przerażający zarazem, na pewno byłby fascynujący.
Nie zdawałem sobie sprawy z zagrożenia jakie towarzyszyło jej podczas ciąży, dlatego słysząc jej słowa zmartwiłem się. Nigdy nie dowiedziałem się, że jest chora. Naturalnie bywały momenty w czasach szkolnych kiedy byłem świadkiem krwotoku z nosa, ale zawsze zbywała mnie mówiąc, że to ze zmęczenia, aż w końcu przestałem pytać. Czy byłbym w stanie coś zrobić gdybym wiedział? Teraz nie miałem już szansy się dowiedzieć.
- Nie mów tak. - pokręciłem głową kładąc dłoń na jej dłoni – Jesteś piękną, młodą kobietą spodziewającą się dziecka. Czeka cię jeszcze wiele szczęśliwych dni, pełnych uśmiechu i radości. Wierzę w to z całego serca, bo wiem, że właśnie takie życie ci się należy. - odparłem spokojnie nie odrywając od niej spojrzenia nawet na moment, a kiedy przeglądała stary szkicownik, uśmiechnąłem się łagodnie.
- Tak, masz racje, to było wtedy. I nie przesadzajmy, sam wtedy nie za bardzo byłem chętny do nauki. Przekonany, że posiadłem już całą dostępną dla mnie wiedzę. - zaśmiałem się cicho patrząc na nią z rozbawieniem – Głupiec był wtedy ze mnie, ale to było naprawdę miło spędzone popołudnie. - puściłem jej oczko – I finalnie egzaminy poszły mi naprawdę nieźle...znaczy wiesz, to nie do końca były staże...po prostu pchałem się tam gdzie widziałem możliwości rozwoju. Już w dzieciństwie nauczyłem się, że jak wyrzucają cię drzwiami, to wchodzisz oknem. - pokiwałem głową z uśmiechem zerkając na nią.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie wszystkie spotkania ze starymi znajomymi takie są. Nie każdy potrafi przybrać lekkość, porzucić wstyd, nieśmiałość i skrępowanie. Są tacy, którzy trzymają się utartych przez dorosłość szlaków, uginają kark na dźwięk tytułu i wycofują się przed bliskością w obawie o… No właśnie, o co? Czy naprawdę sądzą, że aż tak się zmieniła? Że mogłaby podejść doń z dystansem i niechęcią tylko dlatego, że została żoną nestora? Czy sądzą, iż zatarta niegdyś granica, przybrała na rozmiarze wraz z chwilą wciśnięcia na palec złotego krążka? Nie może za to nikogo winić, ani tym bardziej przekonywać na siłę, że wszystko pozostało tak, jak było. Zmienia się wszystko, ale należy odnaleźć w tym złoty środek, pozostać sobą, a nie ulegać jakże krzywdzącej grze pozorów.
- Zbrodnią nie, to nobilitacja. Z pewnością zastanawiają się, czym sobie zasłużyłeś na moje zainteresowanie - przybiera żartobliwy ton, lecz w tym przypadku jest to prawda. Zważywszy na strój Macnaira można pokusić się o zwątpienie, bo nawet jeśli czarownica w ostatnim czasie przyjmuje tu interesantów, tak starają się oni przywdziewać odpowiedni strój. A raczej odpowiedni, bo przecież pracownicy rezerwatu nie sięgają po stroje wyjściowe do przerzucania smoczego łajna. Uśmiecha się tym szerzej, szczerze zadowolona, że będą mieć dziś dla siebie więcej czasu. Mają sporo do nadrobienia, w spoglądając na jego nastawienie do spotkania i szczerą radość, jaką obdarzył ją już od wejścia, wskazują na to, iż nie będą czuć się skrępowani konwenansami.
- Proszę, proszę, czyli trafił mi się prawdziwie wytrawny konstruktor - kiwa głową z uznaniem. - Cieszę się, że zyskałeś uznanie, będę mogła się tobą chwalić. Twoją pracą - poprawia się od razu, choć pierwsze słowa wypowiada świadomie. Zawsze czuje dumę, gdy okazuje się, że jej bliscy znajomi osiągają sukces. Stara się wspierać ich na każdym kroku, zachęcać do podejmowania odważnych działań, bo dobrze wie, że ryzyko potrafi szybko zaowocować. - I tak, z całą pewnością twórcy rezerwatu przynależeli do tego stowarzyszenia, ale mam nadzieję, że mimo wszystko, będę mogła ci w tej kwestii pomóc.
Pełne niezrozumienia spojrzenie Mitchella sprawia, że Evandra nie jest w stanie powstrzymać uśmiechu. Czarodziej ma rację, powinna częściej doceniać to, co ma. Ludzka natura ma to do siebie, że to, co dostępne na wyciągnięcie ręki, z czasem przestaje interesować, już nie zachwyca, nie rodzi ekscytacji, nie budzi motyli w brzuchu i chęci czerpania zeń pełnymi garściami. Wszystko wreszcie może spowszednieć, więc to ważne, by mieć obok siebie kogoś, kto przypomni cenną beztroskę.
- Masz rację, smoki są majestatyczne, prawdziwie interesujące, ale dobrze wiesz, że moją specjalizacją są inne stworzenia - nawiązuje do trytonów, o których niejednokrotnie mu opowiadała, chwaląc się znajomością ich mowy. - Jeśli Teddris nie uraczy nas swoją obecnością, przejdziemy się do obserwatorium. - To oczywiste, że chce spełnić jego marzenie, zwłaszcza że dla niej nie jest to nic wielkiego. Wprawdzie ma nadzieję, że pojawi się tu jeszcze niejednokrotnie i skorzysta z licznych okazji do obejrzenia smoków, lecz może tym małym pokazem dodatkowo go zmotywuje do przyjęcia zlecenia.
- Oh jest tam naprawdę pięknie! - uaktywnia się znowu, bo wspomnienia z wyprawy są w niej nadal żywe. To pierwsza taka wycieczka od dnia, kiedy straciła status panny, jak i pierwsza w towarzystwie Tristana - oby nie ostatnia. - Wprawdzie głównie zwiedzaliśmy okolice zamku, w którym nas ugoszczono, lecz jestem przekonana, że ich miasta również mają wiele do zaoferowania. Chociażby Cluj-Napoka, serce Transylwanii, jest znanym ośrodkiem kulturowym. Na szczególną uwagę zasługuje ich teatr narodowy, nie tylko pod względem repertuaru, ale i architektury. Oprócz tego, że budynek zapiera dech w piersi, niewiele mogę powiedzieć na jego temat, lecz jeśli zainteresuje cię twórczość Luciana Blagi, na którego cześć nazwano teatr, to służę pomocą.
Momentalnie spuszcza wzrok na dłoń pokrywającą jej własną. Nie chce nią uciekać, nie chce się wycofywać, bo oto czuje płynące od niego ciepło, z którego potrzeby doświadczenia nie zdawała sobie dotąd sprawy. Powstrzymuje się przed zaprzeczeniem, usilną chęcią bycia szczerą i otwartą, ale nie chce wprawiać go w dyskomfort swoim smutkiem i obawami. Widomo śmierci śledzi ją nieuchronnie, spogląda wyczekująco i z niecierpliwością wskazuje na przesypujący się w klepsydrze piasek. Ma zbyt mocną świadomość tego, iż stale ociera się o koniec swego istnienia i tylko prawdziwy cud sprawia, że nadal kroczy po świecie żywych. Cud, bądź cały zastęp uzdrowicieli, których Tristan dla niej wzywa, by pełnili pieczę nad kruchością jej życia. Powraca spojrzeniem do męskiej twarzy, a jej uśmiech nie jest już tak pełny, jak przed momentem.
- Dziękuję - tylko tyle jest w stanie powiedzieć bez użalania się nad sobą.
Pozwala się otulić wspomnieniem wspólnie spędzonych chwil i kiwa zgodnie głową, kiedy Mitch przypomina, że był w tym czasie przeświadczonym o własnej nieomylności młodym czarodziejem.
- Och buty ci nie brakowało - przytakuje rozbawiona. - Ale sprytu także, bo nie pamiętam, byś często trafiał do sali pamięci ze ścierką w ręce. - Ona sama raz została właśnie tam wysłana na szlaban, kiedy osobą przyłapującą ją z wieczornej schadzki nie był pan, a pani profesor. Tak, przy panach udawało się wybrnąć z praktycznie każdych tarapatów. - Powiedz mi wobec tego, jakie masz obecnie plany na siebie? Poza pomocą mi z rezerwatem. Czy masz jeszcze czas, by w beztrosce pochylić się nad rysunkami, czy tworzysz już wyłącznie projekty budynków? - Zamyka szkicownik i zawiesza w ciemnych tęczówkach zaciekawione spojrzenie.
- Zbrodnią nie, to nobilitacja. Z pewnością zastanawiają się, czym sobie zasłużyłeś na moje zainteresowanie - przybiera żartobliwy ton, lecz w tym przypadku jest to prawda. Zważywszy na strój Macnaira można pokusić się o zwątpienie, bo nawet jeśli czarownica w ostatnim czasie przyjmuje tu interesantów, tak starają się oni przywdziewać odpowiedni strój. A raczej odpowiedni, bo przecież pracownicy rezerwatu nie sięgają po stroje wyjściowe do przerzucania smoczego łajna. Uśmiecha się tym szerzej, szczerze zadowolona, że będą mieć dziś dla siebie więcej czasu. Mają sporo do nadrobienia, w spoglądając na jego nastawienie do spotkania i szczerą radość, jaką obdarzył ją już od wejścia, wskazują na to, iż nie będą czuć się skrępowani konwenansami.
- Proszę, proszę, czyli trafił mi się prawdziwie wytrawny konstruktor - kiwa głową z uznaniem. - Cieszę się, że zyskałeś uznanie, będę mogła się tobą chwalić. Twoją pracą - poprawia się od razu, choć pierwsze słowa wypowiada świadomie. Zawsze czuje dumę, gdy okazuje się, że jej bliscy znajomi osiągają sukces. Stara się wspierać ich na każdym kroku, zachęcać do podejmowania odważnych działań, bo dobrze wie, że ryzyko potrafi szybko zaowocować. - I tak, z całą pewnością twórcy rezerwatu przynależeli do tego stowarzyszenia, ale mam nadzieję, że mimo wszystko, będę mogła ci w tej kwestii pomóc.
Pełne niezrozumienia spojrzenie Mitchella sprawia, że Evandra nie jest w stanie powstrzymać uśmiechu. Czarodziej ma rację, powinna częściej doceniać to, co ma. Ludzka natura ma to do siebie, że to, co dostępne na wyciągnięcie ręki, z czasem przestaje interesować, już nie zachwyca, nie rodzi ekscytacji, nie budzi motyli w brzuchu i chęci czerpania zeń pełnymi garściami. Wszystko wreszcie może spowszednieć, więc to ważne, by mieć obok siebie kogoś, kto przypomni cenną beztroskę.
- Masz rację, smoki są majestatyczne, prawdziwie interesujące, ale dobrze wiesz, że moją specjalizacją są inne stworzenia - nawiązuje do trytonów, o których niejednokrotnie mu opowiadała, chwaląc się znajomością ich mowy. - Jeśli Teddris nie uraczy nas swoją obecnością, przejdziemy się do obserwatorium. - To oczywiste, że chce spełnić jego marzenie, zwłaszcza że dla niej nie jest to nic wielkiego. Wprawdzie ma nadzieję, że pojawi się tu jeszcze niejednokrotnie i skorzysta z licznych okazji do obejrzenia smoków, lecz może tym małym pokazem dodatkowo go zmotywuje do przyjęcia zlecenia.
- Oh jest tam naprawdę pięknie! - uaktywnia się znowu, bo wspomnienia z wyprawy są w niej nadal żywe. To pierwsza taka wycieczka od dnia, kiedy straciła status panny, jak i pierwsza w towarzystwie Tristana - oby nie ostatnia. - Wprawdzie głównie zwiedzaliśmy okolice zamku, w którym nas ugoszczono, lecz jestem przekonana, że ich miasta również mają wiele do zaoferowania. Chociażby Cluj-Napoka, serce Transylwanii, jest znanym ośrodkiem kulturowym. Na szczególną uwagę zasługuje ich teatr narodowy, nie tylko pod względem repertuaru, ale i architektury. Oprócz tego, że budynek zapiera dech w piersi, niewiele mogę powiedzieć na jego temat, lecz jeśli zainteresuje cię twórczość Luciana Blagi, na którego cześć nazwano teatr, to służę pomocą.
Momentalnie spuszcza wzrok na dłoń pokrywającą jej własną. Nie chce nią uciekać, nie chce się wycofywać, bo oto czuje płynące od niego ciepło, z którego potrzeby doświadczenia nie zdawała sobie dotąd sprawy. Powstrzymuje się przed zaprzeczeniem, usilną chęcią bycia szczerą i otwartą, ale nie chce wprawiać go w dyskomfort swoim smutkiem i obawami. Widomo śmierci śledzi ją nieuchronnie, spogląda wyczekująco i z niecierpliwością wskazuje na przesypujący się w klepsydrze piasek. Ma zbyt mocną świadomość tego, iż stale ociera się o koniec swego istnienia i tylko prawdziwy cud sprawia, że nadal kroczy po świecie żywych. Cud, bądź cały zastęp uzdrowicieli, których Tristan dla niej wzywa, by pełnili pieczę nad kruchością jej życia. Powraca spojrzeniem do męskiej twarzy, a jej uśmiech nie jest już tak pełny, jak przed momentem.
- Dziękuję - tylko tyle jest w stanie powiedzieć bez użalania się nad sobą.
Pozwala się otulić wspomnieniem wspólnie spędzonych chwil i kiwa zgodnie głową, kiedy Mitch przypomina, że był w tym czasie przeświadczonym o własnej nieomylności młodym czarodziejem.
- Och buty ci nie brakowało - przytakuje rozbawiona. - Ale sprytu także, bo nie pamiętam, byś często trafiał do sali pamięci ze ścierką w ręce. - Ona sama raz została właśnie tam wysłana na szlaban, kiedy osobą przyłapującą ją z wieczornej schadzki nie był pan, a pani profesor. Tak, przy panach udawało się wybrnąć z praktycznie każdych tarapatów. - Powiedz mi wobec tego, jakie masz obecnie plany na siebie? Poza pomocą mi z rezerwatem. Czy masz jeszcze czas, by w beztrosce pochylić się nad rysunkami, czy tworzysz już wyłącznie projekty budynków? - Zamyka szkicownik i zawiesza w ciemnych tęczówkach zaciekawione spojrzenie.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Nobilitacją mówisz? - uniosłem brew ku górze z lekkim rozbawieniem wymalowanym na twarzy, ale zaciekawienie w oczach było jak najbardziej szczere.
Co prawda poniekąd rozumiałem co miała na myśli. Wystarczyło na mnie spojrzeć. Z całą pewnością nie wyglądałem jak typowy interesant lady Rosier. Podejrzewałem, że ludzie, którzy chcieli się przypodobać wskakiwali w szaty wyjściowe by prezentować się jak najlepiej. Oczywiście nie było tak, że ja nie chciałem się prezentować dobrze, ale w końcu znałem Evandrę i wiedziałem, że nie obierze moje ubioru jako obrazy. Zwłaszcza, że we własnym mniemaniu ubrałem się normalnie. Spodnie i koszula były moimi codziennymi ubraniami, ale dzisiaj to nawet tą koszulę wyprasowałem. Nie byłem obszarpańcem jak i nie byłem głupi, może i przyszedłem spotkać się ze starą znajomą, ale jednocześnie była to Lady. I jeśli cokolwiek zostało w tej mojej głowie z lekcji, których mi udzielała w młodości, to na pewno to, że wygląd jest ważny.
- Ależ oczywiście. - pokiwałem głową wypinając dumnie pierś do przodu – Kiedy byłem młodszy mało kto traktował moje gadanie o zostaniu konstruktorem poważnie. Nawet moja babcia początkowo przymykała oko na to wszystko. Ale ja nigdy nie zrezygnowałem z tych marzeń, wiedziałem, że jeśli poświęcę wystarczająco dużo czasu i cierpliwości to osiągnę to wszystko. - uśmiechnąłem się do niej szeroko – A wiesz, że byłaś w szkole jedną z niewielu osób, które mnie wspierały w tym postanowieniu? Więc myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że przyczyniłaś się poniekąd do mojego sukcesu. - puściłem jej oczko – Więc tak, możesz się chwalić, bo to też twoja zasługa.
Taka była prawda. Początkowo mało kto mnie wspierał w tym wszystkim. Nawet nauczyciele kiedy usłyszeli z ust dwunastolatka czym chce się zajmować po opuszczeniu szkoły, patrzyli na mnie z powątpiewaniem. Evandra nigdy nie wątpiła, zawsze mnie wspierała, nawet siedziała ze mną godzinami kiedy pochylałem się nad książkami. Dopiero teraz do mnie dotarło jak wiele jej zawdzięczam. Jak doszło do tego, że w ogóle utraciliśmy kontakt po szkole?
- W takim razie możemy tu sobie jeszcze posiedzieć chwilę. Owszem, pamiętam, ciebie zawsze interesowały trytony. Pamiętam jak kiedyś rozmawiałaś z nimi nad jeziorem, a ja przerażony stałem dziesięć metrów dalej. - roześmiałem się na wspomnienie tamtego dnia.
Nie śpieszyło mi się nigdzie, mogliśmy jeszcze spędzić czas w tym miejscu. Kto wie, może faktycznie smok postanowi wychylić łeb z wody i zaszczycić nas swoją obecnością. W tym czasie jednak słuchałem słów Evandry ze szczerym zaciekawieniem. To z jaka pasją opowiadała o wyjeździe do Rumunii wywołało lekki uśmiech na mojej twarzy. Miałem wrażenie, że znowu siedzimy na korytarzu i opowiada mi z zaangażowaniem o różnych rzeczach.
- Architektura mówisz? Wiesz jak przyciągnąć moją uwagę, nie da się ukryć. - pokręciłem głową z rozbawieniem – Ale cieszę się, że wyjazd ci się udał. Nie na co dzień można doświadczyć takiej podróży i zobaczyć to wszystko czego byłaś świadkiem.
Kiedy zauważyłem coś na wzór zawahania na jej twarzy uniosłem lekko brew ku górze. Czy coś ją martwiło? Przeniosłem wzrok na nasze dłonie, po czym powoli wycofałem swoją. Może czuła się z tym nieswojo? Może przekroczyłem jakąś granicę, o której pojęcia nie miałem?
- Nie masz za co dziękować, naprawdę. Mówię jedynie co myślę. - odparłem w końcu po chwili milczenia i posłałem jej delikatny uśmiech – Prawda, rzadko byłem w sali pamięci, a jeśli już tam trafiłem to przez pomyłkę. Przecież taki dobry i grzeczny uczeń jak ja nie pakował się w żadne szlabanogenne akcje. - poruszałem zabawnie brwiami, po czym roześmiałem się doskonale wiedząc, że nie było to prawdą – Szczerze mówiąc rzadko mam czas na przyjemności ostatnio. Większość czasu poświęcam na pracę, dopracowywanie projektów i tak dalej. Raptem wczoraj byłem w Londynie, Madame Mericourt poprosiła mnie o sporządzenie projektu odbudowy British Museum. - uśmiechnąłem się łagodnie kiwając lekko głową – Aktualnie niestety przerwy w pracy to przywilej, na który ostatnio mnie nie stać.
Co prawda poniekąd rozumiałem co miała na myśli. Wystarczyło na mnie spojrzeć. Z całą pewnością nie wyglądałem jak typowy interesant lady Rosier. Podejrzewałem, że ludzie, którzy chcieli się przypodobać wskakiwali w szaty wyjściowe by prezentować się jak najlepiej. Oczywiście nie było tak, że ja nie chciałem się prezentować dobrze, ale w końcu znałem Evandrę i wiedziałem, że nie obierze moje ubioru jako obrazy. Zwłaszcza, że we własnym mniemaniu ubrałem się normalnie. Spodnie i koszula były moimi codziennymi ubraniami, ale dzisiaj to nawet tą koszulę wyprasowałem. Nie byłem obszarpańcem jak i nie byłem głupi, może i przyszedłem spotkać się ze starą znajomą, ale jednocześnie była to Lady. I jeśli cokolwiek zostało w tej mojej głowie z lekcji, których mi udzielała w młodości, to na pewno to, że wygląd jest ważny.
- Ależ oczywiście. - pokiwałem głową wypinając dumnie pierś do przodu – Kiedy byłem młodszy mało kto traktował moje gadanie o zostaniu konstruktorem poważnie. Nawet moja babcia początkowo przymykała oko na to wszystko. Ale ja nigdy nie zrezygnowałem z tych marzeń, wiedziałem, że jeśli poświęcę wystarczająco dużo czasu i cierpliwości to osiągnę to wszystko. - uśmiechnąłem się do niej szeroko – A wiesz, że byłaś w szkole jedną z niewielu osób, które mnie wspierały w tym postanowieniu? Więc myślę, że mogę śmiało powiedzieć, że przyczyniłaś się poniekąd do mojego sukcesu. - puściłem jej oczko – Więc tak, możesz się chwalić, bo to też twoja zasługa.
Taka była prawda. Początkowo mało kto mnie wspierał w tym wszystkim. Nawet nauczyciele kiedy usłyszeli z ust dwunastolatka czym chce się zajmować po opuszczeniu szkoły, patrzyli na mnie z powątpiewaniem. Evandra nigdy nie wątpiła, zawsze mnie wspierała, nawet siedziała ze mną godzinami kiedy pochylałem się nad książkami. Dopiero teraz do mnie dotarło jak wiele jej zawdzięczam. Jak doszło do tego, że w ogóle utraciliśmy kontakt po szkole?
- W takim razie możemy tu sobie jeszcze posiedzieć chwilę. Owszem, pamiętam, ciebie zawsze interesowały trytony. Pamiętam jak kiedyś rozmawiałaś z nimi nad jeziorem, a ja przerażony stałem dziesięć metrów dalej. - roześmiałem się na wspomnienie tamtego dnia.
Nie śpieszyło mi się nigdzie, mogliśmy jeszcze spędzić czas w tym miejscu. Kto wie, może faktycznie smok postanowi wychylić łeb z wody i zaszczycić nas swoją obecnością. W tym czasie jednak słuchałem słów Evandry ze szczerym zaciekawieniem. To z jaka pasją opowiadała o wyjeździe do Rumunii wywołało lekki uśmiech na mojej twarzy. Miałem wrażenie, że znowu siedzimy na korytarzu i opowiada mi z zaangażowaniem o różnych rzeczach.
- Architektura mówisz? Wiesz jak przyciągnąć moją uwagę, nie da się ukryć. - pokręciłem głową z rozbawieniem – Ale cieszę się, że wyjazd ci się udał. Nie na co dzień można doświadczyć takiej podróży i zobaczyć to wszystko czego byłaś świadkiem.
Kiedy zauważyłem coś na wzór zawahania na jej twarzy uniosłem lekko brew ku górze. Czy coś ją martwiło? Przeniosłem wzrok na nasze dłonie, po czym powoli wycofałem swoją. Może czuła się z tym nieswojo? Może przekroczyłem jakąś granicę, o której pojęcia nie miałem?
- Nie masz za co dziękować, naprawdę. Mówię jedynie co myślę. - odparłem w końcu po chwili milczenia i posłałem jej delikatny uśmiech – Prawda, rzadko byłem w sali pamięci, a jeśli już tam trafiłem to przez pomyłkę. Przecież taki dobry i grzeczny uczeń jak ja nie pakował się w żadne szlabanogenne akcje. - poruszałem zabawnie brwiami, po czym roześmiałem się doskonale wiedząc, że nie było to prawdą – Szczerze mówiąc rzadko mam czas na przyjemności ostatnio. Większość czasu poświęcam na pracę, dopracowywanie projektów i tak dalej. Raptem wczoraj byłem w Londynie, Madame Mericourt poprosiła mnie o sporządzenie projektu odbudowy British Museum. - uśmiechnąłem się łagodnie kiwając lekko głową – Aktualnie niestety przerwy w pracy to przywilej, na który ostatnio mnie nie stać.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
- Po prostu nikt nie miał okazji poznać cię tak dobrze, jak ja. Od razu dostrzegłam w tobie potencjał - stwierdza z tylko trochę żartobliwą dumą, bo przecież nie miała wtedy pojęcia, czy uda mu się osiągnąć upragniony cel. Wprawdzie widziała, że Macnair ma talent, lecz nie znała - jak i nie zna do dziś - kryteriów obowiązujących konstruktorów. Zwyczajnie trzymała za niego kciuki, nie pozwalając, by jego marzenie przygasło. Każdy powinien dążyć do ich spełnienia, a nie pogrążać się w czarnych myślach o niedoścignionych ideałach. - Co jest następne w twoich planach, kiedy już osiągniesz wielką sławę, jako wspaniały twórca niezwykłych konstrukcji? - Przechyla lekko głowę z zaciekawieniem, zastanawiając się, jak daleko sięgają jego aspiracje. Czy skupia się wyłącznie na jednym kierunku, a może podchodzi do życia holistycznie i rozgląda za różnymi opcjami?
- Mówiłam, że nic ci nie zrobią! - śmieje się na wspomnienie o trytonach. - To istoty rozumne, posiadające własną kulturę i cywilizację. Swoją drogą, bardzo ubolewam, że do tej pory nie miałam okazji, by odwiedzić ich królestwo. Wstyd się przyznać, ale w dalszym ciągu nie nauczylam się pływać - dodaje ściszonym teatralnie tonem, jakby zdradzała mu prawdziwy sekret.
Nie umie odepchnąć od siebie wrażenia, że wycofanie dłoni jest jej winą. Jak teraz powiedzieć, że bliskość jest właśnie tym, czego potrzebuje, by jednocześnie nie wykazać się nietaktem? Czy przestraszyła go, onieśmieliła, przekroczyła granicę? Przecież nie ma na myśli niczego złego. Powstrzymuje się jednak przed wyjaśnieniami, które mogłyby tylko pogorszyć sprawę.
- Madame Mericourt, mówisz? - podłapuje nagle na dźwięk znanego nazwiska, natychmiast parując je z twarzą kochanki. Nie powinno jej przecież dziwić, że wykonuje ona swoją rolę namiestniczki. Długimi dniami nie ma jej w Château Rose, zasłaniając się licznymi obowiązkami, których wraz z nadaniem tytułu wyłącznie przybywa. Świadomość, że Śmierciożerczyni poważnie traktuje swoje zadanie, napawa optymizmem. Dzięki niej Londyn coraz bardziej rośnie w siłę, umacniając Anglików w przekonaniu, że staje się on prawdziwą perłą na Wyspach, ich wizytówką i potwierdzeniem o czarodziejskiej sile. - W pierwszej chwili może wywołać onieśmielające wrażenie, ale to utalentowana, oddana swym obowiązkom czarownica. Jest moją dobrą znajomą i z czystym sercem mogę polecić współpracę z nią. Wprost nie mogę się już doczekać otwarcia muzeum, zamierzasz odrestaurować go wedle starych planów, czy też dodać coś z własnej kreatywności? - dopytuje zainteresowana, bo zdarzało się jej bywać w British Museum i wspaniale byłoby móc znów podziwiać zamieszczone w jego salach dzieła.
- W dalszym ciągu uważam, że powinieneś znaleźć w swojej codzienności miejsce na przyjemności. Jeśli nie potrafisz sam o to zadbać, to ja się tym zajmę - mówi poważnym tonem, ale rozbawiona twarz zupełnie przeczy jakiejkolwiek grozie. W jaki sposób może zapewnić mu rozrywkę? Z każdym tygodniem coraz trudniej jest jej przecież poruszać się z trzymanym pod sercem ciężarem. Mimo iż obiecała sobie, że będzie utrzymywać aktywność do ostatniego dnia przed rozwiązaniem, tak nie jest to najłatwiejsze z obranych przez nią zadań.
- Oh, spójrz! - rzuca podekscytowanym, acz silącym się na ściszony tonem, kiedy kątem oka dostrzega mącącą się taflę wody. - Postaraj się nie ruszać - podsuwa jeszcze wskazówkę, swoją uwagę w pełni już skupiając na stawie. Niewprawne oko mogłoby uznać drobną zmarszczkę za wypływającą na moment rybę, która sięga po zdobycz, lecz jeśli mocniej wytężyć wzrok, a nawet wstrzymać na moment oddech, można wychwycić rytmiczną falę, poruszającą grzybieńczykami. Półwila nachyla się ku Mitchowi, by sięgnąć szeptem jego ucha i ciepłem oddechu omieść płatek. - Srebrniki nie zieją ogniem, a na lądzie są mało sprawne, więc nie ma się czego obawiać - chce go uspokoić, w razie, gdyby objął go strach, kiedy tuż nieopodal taflę przebija niespiesznie wysuwający się pokryty srebrną łuską grzbiet. Evandra wyciąga jasną szyję, a uszminkowane czerwienią usta wykrzywiają się w szerszym uśmiechu. Obły kształt coraz mocniej wyłania się spod wody, kierując się w ich stronę, by wreszcie ich oczom ukazał się fragment łba. Ciemne pionowe źrenice obracają się, rozglądając wokół bez potrzeby odwracania paszczy, jakby w poszukiwaniu opiekuna rezerwatu, który przybył tu z dostawą posiłku.
- Mówiłam, że nic ci nie zrobią! - śmieje się na wspomnienie o trytonach. - To istoty rozumne, posiadające własną kulturę i cywilizację. Swoją drogą, bardzo ubolewam, że do tej pory nie miałam okazji, by odwiedzić ich królestwo. Wstyd się przyznać, ale w dalszym ciągu nie nauczylam się pływać - dodaje ściszonym teatralnie tonem, jakby zdradzała mu prawdziwy sekret.
Nie umie odepchnąć od siebie wrażenia, że wycofanie dłoni jest jej winą. Jak teraz powiedzieć, że bliskość jest właśnie tym, czego potrzebuje, by jednocześnie nie wykazać się nietaktem? Czy przestraszyła go, onieśmieliła, przekroczyła granicę? Przecież nie ma na myśli niczego złego. Powstrzymuje się jednak przed wyjaśnieniami, które mogłyby tylko pogorszyć sprawę.
- Madame Mericourt, mówisz? - podłapuje nagle na dźwięk znanego nazwiska, natychmiast parując je z twarzą kochanki. Nie powinno jej przecież dziwić, że wykonuje ona swoją rolę namiestniczki. Długimi dniami nie ma jej w Château Rose, zasłaniając się licznymi obowiązkami, których wraz z nadaniem tytułu wyłącznie przybywa. Świadomość, że Śmierciożerczyni poważnie traktuje swoje zadanie, napawa optymizmem. Dzięki niej Londyn coraz bardziej rośnie w siłę, umacniając Anglików w przekonaniu, że staje się on prawdziwą perłą na Wyspach, ich wizytówką i potwierdzeniem o czarodziejskiej sile. - W pierwszej chwili może wywołać onieśmielające wrażenie, ale to utalentowana, oddana swym obowiązkom czarownica. Jest moją dobrą znajomą i z czystym sercem mogę polecić współpracę z nią. Wprost nie mogę się już doczekać otwarcia muzeum, zamierzasz odrestaurować go wedle starych planów, czy też dodać coś z własnej kreatywności? - dopytuje zainteresowana, bo zdarzało się jej bywać w British Museum i wspaniale byłoby móc znów podziwiać zamieszczone w jego salach dzieła.
- W dalszym ciągu uważam, że powinieneś znaleźć w swojej codzienności miejsce na przyjemności. Jeśli nie potrafisz sam o to zadbać, to ja się tym zajmę - mówi poważnym tonem, ale rozbawiona twarz zupełnie przeczy jakiejkolwiek grozie. W jaki sposób może zapewnić mu rozrywkę? Z każdym tygodniem coraz trudniej jest jej przecież poruszać się z trzymanym pod sercem ciężarem. Mimo iż obiecała sobie, że będzie utrzymywać aktywność do ostatniego dnia przed rozwiązaniem, tak nie jest to najłatwiejsze z obranych przez nią zadań.
- Oh, spójrz! - rzuca podekscytowanym, acz silącym się na ściszony tonem, kiedy kątem oka dostrzega mącącą się taflę wody. - Postaraj się nie ruszać - podsuwa jeszcze wskazówkę, swoją uwagę w pełni już skupiając na stawie. Niewprawne oko mogłoby uznać drobną zmarszczkę za wypływającą na moment rybę, która sięga po zdobycz, lecz jeśli mocniej wytężyć wzrok, a nawet wstrzymać na moment oddech, można wychwycić rytmiczną falę, poruszającą grzybieńczykami. Półwila nachyla się ku Mitchowi, by sięgnąć szeptem jego ucha i ciepłem oddechu omieść płatek. - Srebrniki nie zieją ogniem, a na lądzie są mało sprawne, więc nie ma się czego obawiać - chce go uspokoić, w razie, gdyby objął go strach, kiedy tuż nieopodal taflę przebija niespiesznie wysuwający się pokryty srebrną łuską grzbiet. Evandra wyciąga jasną szyję, a uszminkowane czerwienią usta wykrzywiają się w szerszym uśmiechu. Obły kształt coraz mocniej wyłania się spod wody, kierując się w ich stronę, by wreszcie ich oczom ukazał się fragment łba. Ciemne pionowe źrenice obracają się, rozglądając wokół bez potrzeby odwracania paszczy, jakby w poszukiwaniu opiekuna rezerwatu, który przybył tu z dostawą posiłku.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mimowolnie uśmiechnąłem się na jej słowa. Miała po części racje, w czasach szkolnych znała mnie dość dobrze. Niby zaczęło się od pewnego rodzaju niechęci z mojej strony, kiedy ta mała ślizgonka łaziła za mną po korytarzu, ale finalnie doszło do tego, że naprawdę ją polubiłem i spędzaliśmy dużo czasu razem. Opowiadałem jej o swoich marzeniach, o planach na przyszłość, a ona zawsze mnie w tym wspierała. Zacząłem sobie wyrzucać w tym momencie, że po opuszczeniu murów szkoły nie utrzymywałem z nią kontaktu. Łączyły nas lata znajomości, godziny spędzone na rozmowach i nagle po prostu to zniknęło.
- Hm...szczerze mówiąc nie wiem. - pokręciłem głową lekko wzruszając ramionami – Nie myślałem o tym za bardzo. Na razie skupiam się na tym co teraz. Do osiągnięcia celu jeszcze daleka droga, zdobycie uznania wśród tych wszystkich znanych konstruktorów, zachwycenie społeczeństwa swoimi projektami...to nie jest proste zadanie i wymaga dużo pracy. - odparłem spokojnie – Ale kto wie, może jak już osiągnę to wszystko, to spełnię marzenie mojej babci i znajdę żonę, założę rodzinę? - spojrzałem na nią rozbawiony, poruszając zabawnie brwiami.
W mojej rodzinie było to wręcz zasadą, że mężczyźni nie śpieszyli się do ożenku. Lubiliśmy swój kawalerski stan i nie mieliśmy w w planach ożenku w najbliższym czasie. W każdym razie ja nie miałem, nie mogłem mówić za swoich kuzynów, bo przecież mogło im się to zmienić w każdym momencie.
- I właśnie chyba to mnie wtedy w nich tak przerażało. Mój młody umysł nie potrafił wtedy chyba zrozumieć, że trytony myślą tak jak my. Chyba je klasyfikowałem jako magiczne stworzenia z pokroju druzgotków… - pokręciłem głową z rozbawieniem nad swoją ówczesną głupotą – Teraz naturalnie wiem jak bardzo w błędzie byłem. Nawet widziałem kilka szkiców ich architektury, są godne podziwiania. Nie byłaś tam nigdy? Nigdy nie jest za późno by nauczyć się pływać, teraz pewnie nie będziesz miała za dużo czasu, ale nie poddawaj się. Wszystko jest do osiągnięcia. - posłałem jej delikatny uśmiech.
Pamiętałem jak opowiadała mi o trytonach. Tak jak ja potrafiłem godzinami opowiadać jej o swojej pasji, ona miała tak samo. A ja siedziałem i słuchałem, jednocześnie szkicując to o czym opowiadała, a powstałe przez to rysunki przeważnie przekazywałem jej. Niektóre zatrzymywałem dla siebie i z całą pewnością gdybym ich dokładnie poszukał znalazłabym je, w którymś ze szkicowników, których przez lata nazbierało się kilkanaście.
Słysząc jak Evandra wypowiada się na temat Namiestniczki Londynu, pokiwałem lekko głową z uśmiechem. Zgadzałem się z jej słowami, Madame była utalentowaną czarownicą. Poprzedniego dnia miałem możliwość widzieć ją w akcji i byłem pod dużym wrażeniem.
- Madame ma pomysł na to jak mam odbudować muzeum. Na razie mam się skupić przede wszystkim na zachodnim, magicznym skrzydle, a potem będziemy działać dalej. Naturalnie pod warunkiem, że zgodzi się na to co jej zaproponuje, jeszcze nie przygotowałem całego raportu z oględzin i wyliczeń cenowych. Jestem jednak pewny, że dodamy kilka zabezpieczeń i nowości w muzeum aby dodać mu tego czegoś. - odparłem kiwając lekko głową.
Postanowiłem jednak oszczędzić Evandrze opowieści o tym co wydarzyło się podczas mojego spotkania z Madame. Możliwe, że byłaby zaciekawiona, jednak nie wydawało mi się aby, w obecnym stanie, potrzebowała się denerwować. Walka z rebeliantami była wymagająca, o wiele bardziej niż się tego spodziewaliśmy, a Madame odniosła dość poważne rany. Miałem nadzieję, że ktoś się nimi już zajął.
Uniosłem ręce w poddańczym geście i mimowolnie zaśmiałem się cicho.
- Dobrze, obiecuje, że zrobię co się da by znaleźć trochę czasu dla siebie. - pokręciłem głową z rozbawieniem, chociaż doskonale wiedziałem, że nie będzie to w żadnym razie łatwe do wykonania.
Po chwili jednak znieruchomiałem i powiodłem wzrokiem w około. Na początku nie wiedziałem na co mam patrzeć, ale w końcu zauważyłem małą zmarszczkę na wodzie.
- Trzymam cię za słowo. - szepnąłem zerkając na Evandrę i przez moment patrząc na nią w milczeniu, po czym posłałem jej delikatny uśmiech i wróciłem spojrzeniem do tafli wody.
Nie odrywałem wzroku od miejsca gdzie woda przestała być gładka, złapałem się nawet na tym, że wstrzymałem oddech. Nie chciałem w żaden sposób spłoszyć smoka, który postanowił zaszczycić nas swoją obecnością. Dopiero kiedy poczułem ucisk w płucach, wypuściłem po cichu powietrze nie mogąc nadziwić się temu co widzę. Smok wydawał się jeszcze nas nie zauważyć, rozglądał się w około. Był majestatyczny, piękny.
- Hm...szczerze mówiąc nie wiem. - pokręciłem głową lekko wzruszając ramionami – Nie myślałem o tym za bardzo. Na razie skupiam się na tym co teraz. Do osiągnięcia celu jeszcze daleka droga, zdobycie uznania wśród tych wszystkich znanych konstruktorów, zachwycenie społeczeństwa swoimi projektami...to nie jest proste zadanie i wymaga dużo pracy. - odparłem spokojnie – Ale kto wie, może jak już osiągnę to wszystko, to spełnię marzenie mojej babci i znajdę żonę, założę rodzinę? - spojrzałem na nią rozbawiony, poruszając zabawnie brwiami.
W mojej rodzinie było to wręcz zasadą, że mężczyźni nie śpieszyli się do ożenku. Lubiliśmy swój kawalerski stan i nie mieliśmy w w planach ożenku w najbliższym czasie. W każdym razie ja nie miałem, nie mogłem mówić za swoich kuzynów, bo przecież mogło im się to zmienić w każdym momencie.
- I właśnie chyba to mnie wtedy w nich tak przerażało. Mój młody umysł nie potrafił wtedy chyba zrozumieć, że trytony myślą tak jak my. Chyba je klasyfikowałem jako magiczne stworzenia z pokroju druzgotków… - pokręciłem głową z rozbawieniem nad swoją ówczesną głupotą – Teraz naturalnie wiem jak bardzo w błędzie byłem. Nawet widziałem kilka szkiców ich architektury, są godne podziwiania. Nie byłaś tam nigdy? Nigdy nie jest za późno by nauczyć się pływać, teraz pewnie nie będziesz miała za dużo czasu, ale nie poddawaj się. Wszystko jest do osiągnięcia. - posłałem jej delikatny uśmiech.
Pamiętałem jak opowiadała mi o trytonach. Tak jak ja potrafiłem godzinami opowiadać jej o swojej pasji, ona miała tak samo. A ja siedziałem i słuchałem, jednocześnie szkicując to o czym opowiadała, a powstałe przez to rysunki przeważnie przekazywałem jej. Niektóre zatrzymywałem dla siebie i z całą pewnością gdybym ich dokładnie poszukał znalazłabym je, w którymś ze szkicowników, których przez lata nazbierało się kilkanaście.
Słysząc jak Evandra wypowiada się na temat Namiestniczki Londynu, pokiwałem lekko głową z uśmiechem. Zgadzałem się z jej słowami, Madame była utalentowaną czarownicą. Poprzedniego dnia miałem możliwość widzieć ją w akcji i byłem pod dużym wrażeniem.
- Madame ma pomysł na to jak mam odbudować muzeum. Na razie mam się skupić przede wszystkim na zachodnim, magicznym skrzydle, a potem będziemy działać dalej. Naturalnie pod warunkiem, że zgodzi się na to co jej zaproponuje, jeszcze nie przygotowałem całego raportu z oględzin i wyliczeń cenowych. Jestem jednak pewny, że dodamy kilka zabezpieczeń i nowości w muzeum aby dodać mu tego czegoś. - odparłem kiwając lekko głową.
Postanowiłem jednak oszczędzić Evandrze opowieści o tym co wydarzyło się podczas mojego spotkania z Madame. Możliwe, że byłaby zaciekawiona, jednak nie wydawało mi się aby, w obecnym stanie, potrzebowała się denerwować. Walka z rebeliantami była wymagająca, o wiele bardziej niż się tego spodziewaliśmy, a Madame odniosła dość poważne rany. Miałem nadzieję, że ktoś się nimi już zajął.
Uniosłem ręce w poddańczym geście i mimowolnie zaśmiałem się cicho.
- Dobrze, obiecuje, że zrobię co się da by znaleźć trochę czasu dla siebie. - pokręciłem głową z rozbawieniem, chociaż doskonale wiedziałem, że nie będzie to w żadnym razie łatwe do wykonania.
Po chwili jednak znieruchomiałem i powiodłem wzrokiem w około. Na początku nie wiedziałem na co mam patrzeć, ale w końcu zauważyłem małą zmarszczkę na wodzie.
- Trzymam cię za słowo. - szepnąłem zerkając na Evandrę i przez moment patrząc na nią w milczeniu, po czym posłałem jej delikatny uśmiech i wróciłem spojrzeniem do tafli wody.
Nie odrywałem wzroku od miejsca gdzie woda przestała być gładka, złapałem się nawet na tym, że wstrzymałem oddech. Nie chciałem w żaden sposób spłoszyć smoka, który postanowił zaszczycić nas swoją obecnością. Dopiero kiedy poczułem ucisk w płucach, wypuściłem po cichu powietrze nie mogąc nadziwić się temu co widzę. Smok wydawał się jeszcze nas nie zauważyć, rozglądał się w około. Był majestatyczny, piękny.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +6
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Mała Ślizgonka, którą była w szkole, nie straciła na swoim zapale w dorosłym życiu. Nadal pozbawiona jest skrępowania, kiedy ma do czynienia z entuzjastą, którego pasje może poznać. Nie zniechęca się, kiedy spotyka się z odmową, zbyt przekonana o swojej sile w przekonywaniu. Powściągliwość rozmówców jest najczęściej podyktowana uprzedzeniami, jakich Evandra stara się w życiu unikać, co jednak nie zawsze wychodzi jej na dobre. Dotychczas bywała zbyt ufna, chętna noszenia pomocy i poświęcenia swojej pracy ludziom. Obierane przez nią sposoby wiązały się ze zranieniem, a tych półwila ma już w swym życiu dosyć.
- Nie zwlekaj tylko zbyt długo. Panny zazwyczaj nie cieszą się ze starszych mężów, nie stań się czyimś utrapieniem - odpowiada ze śmiechem, bo podobnych sytuacji bywała świadkiem, pocieszając młode dziewczęta. Czy takie małżeństwa zawsze skazane są na porażkę? Tego Evandra nie może potwierdzić, dzieląca ją z mężem różnica rozpłynęła się gdzieś przed laty, udowadniając, że prawdziwa miłość zawsze odnajdzie drogę. - Życzę ci, by spełniło się wszystko, czego pragniesz. - Posyła mu spojrzenie pełne pewności, że tak właśnie się stanie. Mitch zasługuje na wszystko, co najlepsze.
Nie jest w stanie sobie przypomnieć, czy w swoim pudełku z pamiątkami trzyma nadal szkice Macnaira i zapisuje sobie w pamięci, aby je przejrzeć. Są w nim listy, kamienie, czy zasuszone kwiaty - to, co w danej chwili było dla niej wartościowe. Podążając tym tropem, rysunki także powinny tam być.
- Może jeszcze kiedyś będę mieć ku temu okazję - rzuca beztroskim tonem, bo lekcja pływania jest tym, co odsuwa nieco w czasie, zawsze znajdując wymówki, by się tego podjąć. No i nadal brakuje jej nauczyciela! Do kogo zgłosić się z nietypową prośbą? Czy są czarodzieje, którzy profesjonalnie zajmują się pływactwem, jak i udzielają lekcje? Czy Tristanowi wystarczy cierpliwości, aby podjąć się tej nauki? Momentalnie na myśl nasuwa się ukochana Wyspa Wight, w której okolicach mieści się trytońskie królestwo. Przed miesiącem to miejsce zostało niemalże zmyte z powierzchni ziemi, żywioł siał spustoszenie, a widok terenów wokół Thorness Manor mrożył krew w żyłach. Nie jest to jednak temat, nad którym chce się obecnie pochylać, więc uśmiecha się tylko lekko.
- Jeśli będziesz potrzebować pomocy w pertraktacjach, wiesz, gdzie mnie szukać - oferuje się bez cienia zawahania. - Deirdre potrafi docenić sztukę, lecz bywa w życiu nazbyt pragmatyczna - myśli na głos, dzieląc się spostrzeżeniem, które nie zdradza stopnia zażyłości ich relacji. - Już wkrótce całe muzeum będzie można nazwać magicznym. - Od kiedy Londyn został przejęty przez czarodziejów, nie ma w nim miejsca na to, co mugolskie. Jak bardzo radykalny będzie w swej ocenie Minister? Czy wszelkie dzieła poza czarodziejskie zostaną zniszczone, a może znajdą się wyjątki? - Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam owocnej współpracy. - Muzeum stanie się niebawem miejscem, w którym artyści będą mogli dzielić się swoją niezwykłą sztuką, jaka do tej pory ograniczona była mugolską przestrzenią. Muzeum będzie miejscem, do którego będzie można wybrać się bez żadnego skrępowania, zabrać ze sobą dzieci, zadbać o ich wiedzę, jak i wrażliwość. Swoją drogą to ciekawe, że myśli Evandry coraz częściej uciekają w kierunku pociech, oraz ich przyszłości. Problem z edukacją zdążyła omówić już z Idun i Xavierem, któych dzieci są już w wieku szkolnym. Temat ten podjęła także z Primrose, jak i Hypatią, która niedawno sama ukończyła Hogwart. Wyłapanie dziur i nieścisłości nie stanowi problemu; jest nim znalezienie odpowiednich rozwiązań.
Z przerysowaną dumą przyjmuje obietnicę Macnaira, ufając, że znajdzie on czasem chwilę na odpoczynek. Ludzie, zwłaszcza mężczyźni, borykają się z potrzebą ciągłej pracy, udowadniania swojej wartości i wyższości, okazania sprawczości, umiejętności zadbania o karierę, jak i rodzinę. Nie dziwi się wcale, że Mitch nie jest od podobnego myślenia wolny, zwyczajnie potrzebuje żony, która go od tych obowiązków odciąży.
Wpatruje się przez moment w zmącony staw, póki nie wyczuwa zawieszonego na sobie wzroku. Niemal odrazu łączy z nim spojrzenie, niespeszona byciem obserwowaną odpowiada uśmiechem.
Srebrnik wznosi łeb ponad taflę wody, przez moment nie ruszając się z miejsca. Czerń jego oczu przesuwa się po okolicy, a Evandra ma pewność, że ich zauważył. Póki nie mącą jego spokoju, nie zaatakuje, lecz w jej brzuchu i tak gości przyjemny ścisk ekscytacji.
- Nieśmiały - mówi szeptem, kiedy po wodzie niesie się kolejna zmarszczka, wywołana chowającym się łbem. Czeka moment w milczeniu, łudząc się, że Teddris jeszcze zaszczyci ich swoją obecnością, lecz kiedy to nie następuje, podnosi się powoli z miejsca. Z każdym tygodniem zmiana pozycji przychodzi z coraz większym trudem. - Chodźmy do obserwatorium.
| zt x2
- Nie zwlekaj tylko zbyt długo. Panny zazwyczaj nie cieszą się ze starszych mężów, nie stań się czyimś utrapieniem - odpowiada ze śmiechem, bo podobnych sytuacji bywała świadkiem, pocieszając młode dziewczęta. Czy takie małżeństwa zawsze skazane są na porażkę? Tego Evandra nie może potwierdzić, dzieląca ją z mężem różnica rozpłynęła się gdzieś przed laty, udowadniając, że prawdziwa miłość zawsze odnajdzie drogę. - Życzę ci, by spełniło się wszystko, czego pragniesz. - Posyła mu spojrzenie pełne pewności, że tak właśnie się stanie. Mitch zasługuje na wszystko, co najlepsze.
Nie jest w stanie sobie przypomnieć, czy w swoim pudełku z pamiątkami trzyma nadal szkice Macnaira i zapisuje sobie w pamięci, aby je przejrzeć. Są w nim listy, kamienie, czy zasuszone kwiaty - to, co w danej chwili było dla niej wartościowe. Podążając tym tropem, rysunki także powinny tam być.
- Może jeszcze kiedyś będę mieć ku temu okazję - rzuca beztroskim tonem, bo lekcja pływania jest tym, co odsuwa nieco w czasie, zawsze znajdując wymówki, by się tego podjąć. No i nadal brakuje jej nauczyciela! Do kogo zgłosić się z nietypową prośbą? Czy są czarodzieje, którzy profesjonalnie zajmują się pływactwem, jak i udzielają lekcje? Czy Tristanowi wystarczy cierpliwości, aby podjąć się tej nauki? Momentalnie na myśl nasuwa się ukochana Wyspa Wight, w której okolicach mieści się trytońskie królestwo. Przed miesiącem to miejsce zostało niemalże zmyte z powierzchni ziemi, żywioł siał spustoszenie, a widok terenów wokół Thorness Manor mrożył krew w żyłach. Nie jest to jednak temat, nad którym chce się obecnie pochylać, więc uśmiecha się tylko lekko.
- Jeśli będziesz potrzebować pomocy w pertraktacjach, wiesz, gdzie mnie szukać - oferuje się bez cienia zawahania. - Deirdre potrafi docenić sztukę, lecz bywa w życiu nazbyt pragmatyczna - myśli na głos, dzieląc się spostrzeżeniem, które nie zdradza stopnia zażyłości ich relacji. - Już wkrótce całe muzeum będzie można nazwać magicznym. - Od kiedy Londyn został przejęty przez czarodziejów, nie ma w nim miejsca na to, co mugolskie. Jak bardzo radykalny będzie w swej ocenie Minister? Czy wszelkie dzieła poza czarodziejskie zostaną zniszczone, a może znajdą się wyjątki? - Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam owocnej współpracy. - Muzeum stanie się niebawem miejscem, w którym artyści będą mogli dzielić się swoją niezwykłą sztuką, jaka do tej pory ograniczona była mugolską przestrzenią. Muzeum będzie miejscem, do którego będzie można wybrać się bez żadnego skrępowania, zabrać ze sobą dzieci, zadbać o ich wiedzę, jak i wrażliwość. Swoją drogą to ciekawe, że myśli Evandry coraz częściej uciekają w kierunku pociech, oraz ich przyszłości. Problem z edukacją zdążyła omówić już z Idun i Xavierem, któych dzieci są już w wieku szkolnym. Temat ten podjęła także z Primrose, jak i Hypatią, która niedawno sama ukończyła Hogwart. Wyłapanie dziur i nieścisłości nie stanowi problemu; jest nim znalezienie odpowiednich rozwiązań.
Z przerysowaną dumą przyjmuje obietnicę Macnaira, ufając, że znajdzie on czasem chwilę na odpoczynek. Ludzie, zwłaszcza mężczyźni, borykają się z potrzebą ciągłej pracy, udowadniania swojej wartości i wyższości, okazania sprawczości, umiejętności zadbania o karierę, jak i rodzinę. Nie dziwi się wcale, że Mitch nie jest od podobnego myślenia wolny, zwyczajnie potrzebuje żony, która go od tych obowiązków odciąży.
Wpatruje się przez moment w zmącony staw, póki nie wyczuwa zawieszonego na sobie wzroku. Niemal odrazu łączy z nim spojrzenie, niespeszona byciem obserwowaną odpowiada uśmiechem.
Srebrnik wznosi łeb ponad taflę wody, przez moment nie ruszając się z miejsca. Czerń jego oczu przesuwa się po okolicy, a Evandra ma pewność, że ich zauważył. Póki nie mącą jego spokoju, nie zaatakuje, lecz w jej brzuchu i tak gości przyjemny ścisk ekscytacji.
- Nieśmiały - mówi szeptem, kiedy po wodzie niesie się kolejna zmarszczka, wywołana chowającym się łbem. Czeka moment w milczeniu, łudząc się, że Teddris jeszcze zaszczyci ich swoją obecnością, lecz kiedy to nie następuje, podnosi się powoli z miejsca. Z każdym tygodniem zmiana pozycji przychodzi z coraz większym trudem. - Chodźmy do obserwatorium.
| zt x2
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Srebrny Staw
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Kent :: Smocze Ogrody