Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Ben Nevis
Znikająca wieża
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Znikająca wieża
Na brzegu malowniczego jeziora, o trudnej do wymówienia nazwie Lochan Meall an t-Suidhe, stoi wysoka, kamienna wieża. Czy może raczej - stoi tam czasami; budowla, choć przed wzrokiem mugoli ukryta jest całkowicie, wśród czarodziejów również znana jest z uporczywej skłonności do znikania. Niektórzy mówią, że zobaczyć można ją tylko w wyjątkowo zachmurzone dni, inni - że ujawnia się w konkretnych fazach księżyca, a miłośnicy starych opowieści twierdzą, że pokazuje się tylko tym, którym przeznaczona jest wielkość. Wokół wieży krąży bowiem legenda o zamieszkującym ją niegdyś czarodzieju, sławnym łowcy czarnoksiężników, który na stare lata wyrobił w sobie taki strach przed tropiącymi go wrogami, że zamknął się w obłożonej zaklęciami twierdzy. Według tej historii, ochronne czary miały przepuścić tylko godnego mu następcę - nie wiadomo jednak, czy ktoś taki rzeczywiście za życia starca się pojawił.
Sama wieża, jeżeli się już do niej wejdzie, rzeczywiście wygląda jak kryjówka aurora - w środku znajdują się księgi z zaklęciami, kukły do trenowania i mnóstwo instrumentów wykrywających nieprzyjaciół. Niczego nie można jednak wynieść na zewnątrz, bo przy próbie kradzieży drzwi zamykają się na cztery spusty, a w wieży uaktywnia się zaklęcie uniemożliwiające opuszczenie jej murów, wygasające dopiero wraz z zachodem słońca.
Nocą urokliwa okolica zmienia się nie do poznania - roślinność i drobne zwierzęta zdają budzić się do życia, a powietrze wypełnia się niekończącą się kakofonią szmerów i brzęczenia. Nad jeziorem pojawią się błędne ogniki, z daleka wyglądające jak latarenki; wabią one nieuważnych wędrowców, którzy - zahipnotyzowani niecodziennym zjawiskiem - wchodzą prosto w wody jeziora, a następnie są porywani przez żyjące w nim kelpie.
Po przybyciu do lokacji, jedna z osób z pary może wykonać rzut kością k6. Wynik należy zinterpretować zgodnie z poniższą rozpiską:
1, 2 - nie dzieje się nic; wieża nie ukazuje się waszym oczom;
3 - dostrzegacie wieżę, a drzwi do środka okazują się otwarte - możecie wejść i swobodnie rozejrzeć się dookoła;
4 - dostrzegacie wieżę, a drzwi do środka okazują się otwarte, jednak po przestąpieniu progu zatrzaskują się wam za plecami, a znajdujące się w wieży instrumenty zaczynają wariować; uaktywnia się zaklęcie Incarcerare, więżąc was w środku aż do zachodu słońca;
5 - dostrzegacie wieżę, ale drzwi do środka okazują się zamknięte i nie jesteście w stanie otworzyć ich za pomocą żadnego zaklęcia;
6 - wieża nie ukazuje się waszym oczom, w jeziorze zauważacie jednak parę kelpii; jeżeli będziecie ostrożni, możecie podejść bliżej - nie zaatakują was.
Sama wieża, jeżeli się już do niej wejdzie, rzeczywiście wygląda jak kryjówka aurora - w środku znajdują się księgi z zaklęciami, kukły do trenowania i mnóstwo instrumentów wykrywających nieprzyjaciół. Niczego nie można jednak wynieść na zewnątrz, bo przy próbie kradzieży drzwi zamykają się na cztery spusty, a w wieży uaktywnia się zaklęcie uniemożliwiające opuszczenie jej murów, wygasające dopiero wraz z zachodem słońca.
Nocą urokliwa okolica zmienia się nie do poznania - roślinność i drobne zwierzęta zdają budzić się do życia, a powietrze wypełnia się niekończącą się kakofonią szmerów i brzęczenia. Nad jeziorem pojawią się błędne ogniki, z daleka wyglądające jak latarenki; wabią one nieuważnych wędrowców, którzy - zahipnotyzowani niecodziennym zjawiskiem - wchodzą prosto w wody jeziora, a następnie są porywani przez żyjące w nim kelpie.
Po przybyciu do lokacji, jedna z osób z pary może wykonać rzut kością k6. Wynik należy zinterpretować zgodnie z poniższą rozpiską:
1, 2 - nie dzieje się nic; wieża nie ukazuje się waszym oczom;
3 - dostrzegacie wieżę, a drzwi do środka okazują się otwarte - możecie wejść i swobodnie rozejrzeć się dookoła;
4 - dostrzegacie wieżę, a drzwi do środka okazują się otwarte, jednak po przestąpieniu progu zatrzaskują się wam za plecami, a znajdujące się w wieży instrumenty zaczynają wariować; uaktywnia się zaklęcie Incarcerare, więżąc was w środku aż do zachodu słońca;
5 - dostrzegacie wieżę, ale drzwi do środka okazują się zamknięte i nie jesteście w stanie otworzyć ich za pomocą żadnego zaklęcia;
6 - wieża nie ukazuje się waszym oczom, w jeziorze zauważacie jednak parę kelpii; jeżeli będziecie ostrożni, możecie podejść bliżej - nie zaatakują was.
Lokacja zawiera kości.
Zdawał sobie sprawę, że okoliczności, w jakich odbywała się wyprawa, znajdowały się daleko od idealnych, spodziewał się więc, że w trakcie przedstawiania zdobytych przed wyjazdem informacji mogą pojawić się pytania, ale nie przypuszczał, by takowe miało paść już na wstępie – w trakcie wymieniania imion członków przedsięwzięcia. Urwał zaskoczony, najpierw rzucając pytające spojrzenie w stronę Bena, a później przenosząc je na Matta. W jego oczach błysnęła chwilowa dezorientacja, bardzo szybko zastąpiona jednak opanowaniem; oczywistym było, że mężczyźni się znają – i, o ile Percival właściwie zinterpretował treść wymienionych przytyków, że znajomość ta sięga czasów zapuszczonej kawalerki na Nokturnie, w której sam bywał niejednokrotnie. – Dosyć – rzucił krótko i stanowczo, zaraz po słowach Botta; nie miał zamiaru pozwolić na rozgrzebywanie prywatnych animozji, nie tutaj – nie mieli na to czasu; każda chwila, którą spędzali w namiocie sprawiała, że mieli coraz mniejsze szanse na uratowanie zagubionych stworzeń i ludzi. – Osobiście zaaprobowałem uczestnictwo wszystkich członków tej wyprawy, więc jeżeli któryś – lub któraś – z was ma problem z tą decyzją, możemy podyskutować o tym po zebraniu. Wolałbym też, żebyście prywatne konflikty rozwiązali, cóż, prywatnie, albo przynajmniej odłożyli na bok do czasu powrotu do obozu. – Spojrzał po wszystkich, chwilowym milczeniem dając uczestnikom wyprawy szansę na wypowiedzenie się, po czym temat uznał za zamknięty, przechodząc płynnie do kwestii naprawdę istotnych – zupełnie jakby wcale mu nie przerwano.
Kiedy Ben zapytał o eliksiry, uniósł spojrzenie znad mapy, wysłuchując najpierw jego słów, a następnie tych wypowiedzianych przez Coriandera. Kiwnął głową. – Coriander ma rację, smoczycy prawdopodobnie podawano uspokajające mikstury, ale nie w pojedynczej, końskiej dawce. Możliwe, że wciąż jest otumaniona, jeśli jednak uwolniła się z klatki i jest na tyle przytomna, że lata nad górami, to musimy założyć, że jej opiekunowie już od jakiegoś czasu nie byli w stanie karmić jej eliksirami. No i nie wiemy, jaki wpływ mają na nią te opary – dodał, wskazując dłonią w nieokreślonym kierunku na zewnątrz; chodziło mu jednak rzecz jasna o białe obłoki mgły, otulające gęsto górskie zbocza.
Słowa Matta, pozornie żartobliwe, w jego umyśle odbiły się nieco grobowym echem – oczywiście dopuszczał do siebie perspektywę, że załoga powozów mogła być martwa, wolałby jednak wierzyć w zupełnie inny scenariusz; taki, w którym – dla odmiany – znajduje żywych, nie trupy. – Niekoniecznie – odpowiedział, kręcąc głową. – Na pokładzie znajdowali się doświadczeni czarodzieje, którzy wiedzieli, jak obchodzić się z niebezpiecznymi stworzeniami. Nawet jeżeli te się uwolniły, mogli być w stanie uchronić się przed ewentualnym atakiem, by następnie poszukać schronienia – zauważył, świadomie ignorując, że jego rozumowanie miało jedną, sporych rozmiarów dziurę w logice: jeżeli członkowie załogi odnaleźli bezpieczne miejsce, dlaczego nie wysłali do tej pory patronusów z prośbą o pomoc w zejściu na dół?
Zerknął na Botta z błyskiem zainteresowania, gdy ten wspomniał o oku ślepego. – Jak działa ten artefakt? – zapytał; jeżeli istniało cokolwiek, co mogłoby im pomóc, głupotą byłoby tego nie wykorzystać.
W następnej kolejności odwrócił się w stronę Charlene, kiwając głową w odpowiedzi na jej pytanie, ale słowa kierując również ku Roselyn. – Tak byłoby najlepiej. – Wskazał na mapę, tuż obok zakreślonej w kółko siódemki. – Według lokalnych alchemików, tutaj znajduje się najbliższe nam skupisko akonitu. Otrzymaliśmy też od nich recepturę eliksiru, sam nic z niej nie rozumiem, ale myślę, że dla Charlene nie powinna stanowić wyzwania. Przygotujcie tyle porcji antidotum, ile będziecie w stanie – mogą potrzebować go również zwierzęta. – Uśmiechnął się lekko. – Droga w dolinę jest stosunkowo bezpieczna, ale, Sue – odwrócił się w kierunku jasnowłosej kobiety – chciałbym, żebyś również z nimi poszła i poszukała śladów magicznych stworzeń. Jeżeli część z nich się uwolniła, istnieje duże prawdopodobieństwo, że instynktownie uciekły jak najdalej od burzy, w stronę doliny – wyjaśnił, posyłając pytające spojrzenie ku Susanne; nie wątpił w jej umiejętności, wiedział, że nie znalazła się tutaj przypadkiem – ale nie chciał też zmuszać jej do trudnej wspinaczki, ani wysyłać ich jedynego alchemika i uzdrowiciela gdziekolwiek bez towarzystwa kogoś specjalizującego się w magicznych stworzeniach.
Niewybredny żart rzucony przez Bena dotarł do niego akurat, gdy sięgał po kawę, zdecydowanie utrudniając mu zachowanie powagi; parsknął prosto w kubek, reflektując się po sekundzie i próbując zamaskować śmiech nagłym atakiem kaszlu. Odstawił naczynie ostrożnie, dalej słuchając już padających deklaracji w spokoju i kiwając głową. – W takim razie ja, Ben, Matt i Coriander zaczniemy od sprawdzenia pierwszego źródła dymu. Najszybsza droga to ta – powiedział, wskazując na linię łączącą jedynkę z czwórką, oznaczoną symbolem wykrzyknika – ale jest też stroma i trudna. Możemy iść tędy wszyscy i później się rozdzielić, albo od razu wyruszyć w dwóch grupach – wtedy jedna sprawdzi drugi, dłuższy szlak, zahaczający o Carn Dearg, i spotkamy się na szczycie. Co o tym sądzicie? – zapytał, przemykając spojrzeniem po ich twarzach; wiedział, że ostateczna decyzja należała do niego, ale był ciekaw ich opinii – doświadczenie niejednokrotnie nauczyło go już ją szanować.
Wyprostował się po chwili, znów zwracając się do wszystkich. – Zanim wyruszymy, chciałbym, żebyśmy ustalili też kilka zasad. Tak, jak już wcześniej mówiłem, poruszanie się po zmroku w tej okolicy jest niepewne i niebezpieczne, dlatego pilnujcie czasu – mamy mniej więcej osiem godzin zanim zacznie się ściemniać; na mapie zaznaczone są orientacyjne czasy potrzebne na przejście od punktu do punktu, sugerujcie się nimi, kiedy będziecie planować powrót. Nikt nie zostaje na zewnątrz w nocy, i nikt nie porusza się sam, przemieszczajcie się w grupach minimum dwuosobowych. – Samotnie zapewne zdołaliby sprawdzić większą połać terenu, ale nie miał zamiaru narażać ich na niepotrzebne ryzyko. – Czy wszyscy znają zaklęcie Periculum? – zapytał, szukając w ich twarzach potwierdzenia bądź zaprzeczenia. – Będziemy używać go jako sygnału. Jedno wyrzucenie w górę iskier oznacza, że znaleźliście i zabezpieczyliście magiczne stworzenie lub członka załogi, i potrzebujecie pomocy w przeniesieniu go do obozu. Pracownicy rezerwatu będą czekać na te sygnały – ciągnął, mając oczywiście na myśli czarodziejów, którzy zajęli się rozstawieniem obozowiska i oceną warunków, zanim ich grupa w ogóle pojawiła się w Szkocji. – Dwukrotnym wystrzeleniem iskier sygnalizujcie, jeśli napotkacie kłopoty i potrzebujecie pomocy, ale nie znajdujecie się w bezpośrednim zagrożeniu – wtedy grupa znajdująca się najbliżej powinna ruszyć w waszą stronę. Rzucenie zaklęcia trzy razy to ostateczność, skorzystajcie z niej, jeśli znajdziecie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Jeżeli ktokolwiek zobaczy taki sygnał, ma obowiązek natychmiast ruszyć na pomoc – o ile ma taką możliwość. – Miał nadzieję, że wszystko to stanowiło jedynie niepotrzebną przezorność, ale wolał być zbyt ostrożny, niż zbyt lekkomyślny. – Możecie też przesyłać nagłe wiadomości za pomocą patronusów, jeżeli jesteście w stanie je rzucić.
Oderwał dłonie od blatu, robiąc krok do tyłu, spoglądając na mapę z dystansu; czy o wszystkim pamiętał? – Jakieś pytania? – rzucił, samemu również się nad tym zastanawiając, szukając luk i przeoczeń.
| Informacyjnie: w poprzednim poście nastąpiła pomyłka, odwrotnie podpisałam Wam punkty 6 i 7 na mapie, zamieniając miasteczko z zamkiem; w tej chwili już to poprawiłam, powinno być w porządku.
| Znów - umawiamy się na 48 godzin, i o ile nikt nie zgłosi protestów, następną kolejkę możemy zacząć już podzieleni, na koniec tury Ain Eingarp przerzuci Was do nowych lokacji. <3
Kiedy Ben zapytał o eliksiry, uniósł spojrzenie znad mapy, wysłuchując najpierw jego słów, a następnie tych wypowiedzianych przez Coriandera. Kiwnął głową. – Coriander ma rację, smoczycy prawdopodobnie podawano uspokajające mikstury, ale nie w pojedynczej, końskiej dawce. Możliwe, że wciąż jest otumaniona, jeśli jednak uwolniła się z klatki i jest na tyle przytomna, że lata nad górami, to musimy założyć, że jej opiekunowie już od jakiegoś czasu nie byli w stanie karmić jej eliksirami. No i nie wiemy, jaki wpływ mają na nią te opary – dodał, wskazując dłonią w nieokreślonym kierunku na zewnątrz; chodziło mu jednak rzecz jasna o białe obłoki mgły, otulające gęsto górskie zbocza.
Słowa Matta, pozornie żartobliwe, w jego umyśle odbiły się nieco grobowym echem – oczywiście dopuszczał do siebie perspektywę, że załoga powozów mogła być martwa, wolałby jednak wierzyć w zupełnie inny scenariusz; taki, w którym – dla odmiany – znajduje żywych, nie trupy. – Niekoniecznie – odpowiedział, kręcąc głową. – Na pokładzie znajdowali się doświadczeni czarodzieje, którzy wiedzieli, jak obchodzić się z niebezpiecznymi stworzeniami. Nawet jeżeli te się uwolniły, mogli być w stanie uchronić się przed ewentualnym atakiem, by następnie poszukać schronienia – zauważył, świadomie ignorując, że jego rozumowanie miało jedną, sporych rozmiarów dziurę w logice: jeżeli członkowie załogi odnaleźli bezpieczne miejsce, dlaczego nie wysłali do tej pory patronusów z prośbą o pomoc w zejściu na dół?
Zerknął na Botta z błyskiem zainteresowania, gdy ten wspomniał o oku ślepego. – Jak działa ten artefakt? – zapytał; jeżeli istniało cokolwiek, co mogłoby im pomóc, głupotą byłoby tego nie wykorzystać.
W następnej kolejności odwrócił się w stronę Charlene, kiwając głową w odpowiedzi na jej pytanie, ale słowa kierując również ku Roselyn. – Tak byłoby najlepiej. – Wskazał na mapę, tuż obok zakreślonej w kółko siódemki. – Według lokalnych alchemików, tutaj znajduje się najbliższe nam skupisko akonitu. Otrzymaliśmy też od nich recepturę eliksiru, sam nic z niej nie rozumiem, ale myślę, że dla Charlene nie powinna stanowić wyzwania. Przygotujcie tyle porcji antidotum, ile będziecie w stanie – mogą potrzebować go również zwierzęta. – Uśmiechnął się lekko. – Droga w dolinę jest stosunkowo bezpieczna, ale, Sue – odwrócił się w kierunku jasnowłosej kobiety – chciałbym, żebyś również z nimi poszła i poszukała śladów magicznych stworzeń. Jeżeli część z nich się uwolniła, istnieje duże prawdopodobieństwo, że instynktownie uciekły jak najdalej od burzy, w stronę doliny – wyjaśnił, posyłając pytające spojrzenie ku Susanne; nie wątpił w jej umiejętności, wiedział, że nie znalazła się tutaj przypadkiem – ale nie chciał też zmuszać jej do trudnej wspinaczki, ani wysyłać ich jedynego alchemika i uzdrowiciela gdziekolwiek bez towarzystwa kogoś specjalizującego się w magicznych stworzeniach.
Niewybredny żart rzucony przez Bena dotarł do niego akurat, gdy sięgał po kawę, zdecydowanie utrudniając mu zachowanie powagi; parsknął prosto w kubek, reflektując się po sekundzie i próbując zamaskować śmiech nagłym atakiem kaszlu. Odstawił naczynie ostrożnie, dalej słuchając już padających deklaracji w spokoju i kiwając głową. – W takim razie ja, Ben, Matt i Coriander zaczniemy od sprawdzenia pierwszego źródła dymu. Najszybsza droga to ta – powiedział, wskazując na linię łączącą jedynkę z czwórką, oznaczoną symbolem wykrzyknika – ale jest też stroma i trudna. Możemy iść tędy wszyscy i później się rozdzielić, albo od razu wyruszyć w dwóch grupach – wtedy jedna sprawdzi drugi, dłuższy szlak, zahaczający o Carn Dearg, i spotkamy się na szczycie. Co o tym sądzicie? – zapytał, przemykając spojrzeniem po ich twarzach; wiedział, że ostateczna decyzja należała do niego, ale był ciekaw ich opinii – doświadczenie niejednokrotnie nauczyło go już ją szanować.
Wyprostował się po chwili, znów zwracając się do wszystkich. – Zanim wyruszymy, chciałbym, żebyśmy ustalili też kilka zasad. Tak, jak już wcześniej mówiłem, poruszanie się po zmroku w tej okolicy jest niepewne i niebezpieczne, dlatego pilnujcie czasu – mamy mniej więcej osiem godzin zanim zacznie się ściemniać; na mapie zaznaczone są orientacyjne czasy potrzebne na przejście od punktu do punktu, sugerujcie się nimi, kiedy będziecie planować powrót. Nikt nie zostaje na zewnątrz w nocy, i nikt nie porusza się sam, przemieszczajcie się w grupach minimum dwuosobowych. – Samotnie zapewne zdołaliby sprawdzić większą połać terenu, ale nie miał zamiaru narażać ich na niepotrzebne ryzyko. – Czy wszyscy znają zaklęcie Periculum? – zapytał, szukając w ich twarzach potwierdzenia bądź zaprzeczenia. – Będziemy używać go jako sygnału. Jedno wyrzucenie w górę iskier oznacza, że znaleźliście i zabezpieczyliście magiczne stworzenie lub członka załogi, i potrzebujecie pomocy w przeniesieniu go do obozu. Pracownicy rezerwatu będą czekać na te sygnały – ciągnął, mając oczywiście na myśli czarodziejów, którzy zajęli się rozstawieniem obozowiska i oceną warunków, zanim ich grupa w ogóle pojawiła się w Szkocji. – Dwukrotnym wystrzeleniem iskier sygnalizujcie, jeśli napotkacie kłopoty i potrzebujecie pomocy, ale nie znajdujecie się w bezpośrednim zagrożeniu – wtedy grupa znajdująca się najbliżej powinna ruszyć w waszą stronę. Rzucenie zaklęcia trzy razy to ostateczność, skorzystajcie z niej, jeśli znajdziecie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Jeżeli ktokolwiek zobaczy taki sygnał, ma obowiązek natychmiast ruszyć na pomoc – o ile ma taką możliwość. – Miał nadzieję, że wszystko to stanowiło jedynie niepotrzebną przezorność, ale wolał być zbyt ostrożny, niż zbyt lekkomyślny. – Możecie też przesyłać nagłe wiadomości za pomocą patronusów, jeżeli jesteście w stanie je rzucić.
Oderwał dłonie od blatu, robiąc krok do tyłu, spoglądając na mapę z dystansu; czy o wszystkim pamiętał? – Jakieś pytania? – rzucił, samemu również się nad tym zastanawiając, szukając luk i przeoczeń.
| Informacyjnie: w poprzednim poście nastąpiła pomyłka, odwrotnie podpisałam Wam punkty 6 i 7 na mapie, zamieniając miasteczko z zamkiem; w tej chwili już to poprawiłam, powinno być w porządku.
| Znów - umawiamy się na 48 godzin, i o ile nikt nie zgłosi protestów, następną kolejkę możemy zacząć już podzieleni, na koniec tury Ain Eingarp przerzuci Was do nowych lokacji. <3
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
Nachmurzony patrzyłem krzywo na tę kudłatą małpę spode łba. Wbrew pozorom nie uśmiechało mi się szarpać czy to słownie czy to werbalnie z gościem, lecz no zignorować tego, że na mnie najeżdżał nie mogłem. Może to to ta moja buta, może to też przyzwyczajenie wyniesione z Nokturnu na którym pobłażanie kończyło się źle, a może po prostu zmiksowana trzepaczką twarz gościa sama w sobie była zachętą do jakieś bitki. No ja nie wiem. Zdenerwowałem się.
- Tsk - fuknąłem kiedy to szef stanowczo uciął wymianę zdań. Naburmuszony zaplotłem ramiona na piersi jeszcze ciaśniej przechylając spojrzenie gdzieś w bok żałując, że w sumie nie dowaliłem czegoś o gnidach i szturchaniu przez trolla no ale trudno. Słuchałem uwagi kierowanej moim skromnym zdaniem w zasadzie bardziej do Bena niż mnie, bo mnie to w sumie powiewało i dyndało z kim pracowałem póki forsa się zgadzała więc w zasadzie to on miał problem, nie ja. No chyba, że miał zamiar mnie tak dociskać to w zasadzie mógł mieć jeszcze większy problem. Myśl ta poprawiła mi humor - Mi to nie przeszkadza, szefie - podkreśliłem więc zadzierając podbródek i spoglądając złośliwie w stronę Bena, który jeżeli miał zamiar wykreślić stąd moją obecność to pęto mu w dupsko, hehe.
Potem słuchałem o tej przeprawie która nas czeka. Niby coś tam starałem się ogarnąć z tej mapy, lecz koniec końców i tak pewnie będę szedł za kimś kto się bardziej w terenie orientuje. W końcu wątpiłem w to by ktokolwiek tu sobie wyobrażał z mojej strony jakieś wychylanie się i błyszczenie inicjatywą o czym ten przerośnięty burak zresztą mnie przekonał. Wcale mi to nie przeszkadzało. Naprawdę.
- Eeee...no, jak się go pomaca to się widzi zamiast kolorów i innych takich ciapki ciepła. Widoczność z tego co mówisz zapowiada się chujowa, a różnica temperatury jest spora miedzy tym co dookoła, a tym co żyje i nie zamarzło więc w zasadzie, może ułatwić wyłapanie czegoś z tego co szukamy - tłumaczę czując się trochę dziwnie. Myślałem, że takie pierścienie są dość popularne ale może jednak tak mi się wydawało. Ja sam wykorzystywałem go by unikać kłopotów nocą w niebezpiecznych alejkach lub kiedy to w nich kogoś szukałem.
Nie miałem żadnych pytań. Zaklęcie znałem, było proste, jak coś - powinienem dać radę. Wszystko wydawało się jasne i oczywiście: trzeba było szukać nie wiadomo jakichś futrzaków, ludzi, jaj, smoków i nie dać się zabić anomaliom. Luz. W sumie pierwsza taka akcja w życiu dla mnie była więc nawet nie bardzo wiedziałem o co powinienem się niepokoić o ile w ogóle bym potrafił - no byłem Bottem, co zrobić. pokiwałem więc przecząco głową drapiąc się po brodzie i czekając na ten przydział elków.
- To jak, wyskakujesz z tymi elkisrami, mała?
- Tsk - fuknąłem kiedy to szef stanowczo uciął wymianę zdań. Naburmuszony zaplotłem ramiona na piersi jeszcze ciaśniej przechylając spojrzenie gdzieś w bok żałując, że w sumie nie dowaliłem czegoś o gnidach i szturchaniu przez trolla no ale trudno. Słuchałem uwagi kierowanej moim skromnym zdaniem w zasadzie bardziej do Bena niż mnie, bo mnie to w sumie powiewało i dyndało z kim pracowałem póki forsa się zgadzała więc w zasadzie to on miał problem, nie ja. No chyba, że miał zamiar mnie tak dociskać to w zasadzie mógł mieć jeszcze większy problem. Myśl ta poprawiła mi humor - Mi to nie przeszkadza, szefie - podkreśliłem więc zadzierając podbródek i spoglądając złośliwie w stronę Bena, który jeżeli miał zamiar wykreślić stąd moją obecność to pęto mu w dupsko, hehe.
Potem słuchałem o tej przeprawie która nas czeka. Niby coś tam starałem się ogarnąć z tej mapy, lecz koniec końców i tak pewnie będę szedł za kimś kto się bardziej w terenie orientuje. W końcu wątpiłem w to by ktokolwiek tu sobie wyobrażał z mojej strony jakieś wychylanie się i błyszczenie inicjatywą o czym ten przerośnięty burak zresztą mnie przekonał. Wcale mi to nie przeszkadzało. Naprawdę.
- Eeee...no, jak się go pomaca to się widzi zamiast kolorów i innych takich ciapki ciepła. Widoczność z tego co mówisz zapowiada się chujowa, a różnica temperatury jest spora miedzy tym co dookoła, a tym co żyje i nie zamarzło więc w zasadzie, może ułatwić wyłapanie czegoś z tego co szukamy - tłumaczę czując się trochę dziwnie. Myślałem, że takie pierścienie są dość popularne ale może jednak tak mi się wydawało. Ja sam wykorzystywałem go by unikać kłopotów nocą w niebezpiecznych alejkach lub kiedy to w nich kogoś szukałem.
Nie miałem żadnych pytań. Zaklęcie znałem, było proste, jak coś - powinienem dać radę. Wszystko wydawało się jasne i oczywiście: trzeba było szukać nie wiadomo jakichś futrzaków, ludzi, jaj, smoków i nie dać się zabić anomaliom. Luz. W sumie pierwsza taka akcja w życiu dla mnie była więc nawet nie bardzo wiedziałem o co powinienem się niepokoić o ile w ogóle bym potrafił - no byłem Bottem, co zrobić. pokiwałem więc przecząco głową drapiąc się po brodzie i czekając na ten przydział elków.
- To jak, wyskakujesz z tymi elkisrami, mała?
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Nie mógł uwierzyć w to, co słyszał - i wcale nie chodziło o szczegóły smoczych łowów, jakie rozpisywał przed nimi Percival, a o zachowanie tego obdartusa z Nokturnu. Benjamin wytrzeszczył czekoladowe oczy jeszcze szerzej, a później łypnął na Botta z gniewem pomieszanym z pogardą. - Jesteś jasnowidzem, co? Bo ten dźwięk to twoje pękające dupsko za pięć minut, jeśli nie przymkniesz jadaczki - odparł w niezwykle eleganckim stylu, prawie podnosząc się z krzesła. Matthew przypominał mu bowiem stare, dobre czasy, kiedy to wystarczyło krzywe spojrzenie, by sprowokować go do bezsensownej bójki. - Gumochłon posolony - burknął pod nosem, dalej posyłając mężczyźnie złowrogie spojrzenie spode łba, gdy Percy ukrócił wspaniałą wymianę zdań, zapewne wprowadzającą zgromadzone przy stole damy w stan bliski euforii. Krzywe spojrzenie przesunął także na Percivala, dając mu jasno do zrozumienia, że oczywiście, że o tym porozmawiają, ale w namiocie, gdy bez skrępowania będzie mógł połamać mu ten głupi mózg, który wpadł na pomysł zapraszania tutaj męta z Nokturnu. I nie chodziło o to, że jego obecność rani męską dumę Benjamina - a przynajmniej tak sobie naiwnie wmawiał - a o to, że mógł mieć powiązania z Rycerzami. A wtedy zagubiony, agresywny smok mógł być ich ostatnim powodem do zmartwienia.
Zmiął w ustach kolejne przekleństwa, osuwając się niżej na krześle i zaplatając ręce na szerokiej piersi: wyglądał dokładnie tak, jak wtedy, gdy w wieku piętnastu lat źle odpowiedział na pytanie zadane na lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami, więc chował się nieco za ławką, złorzecząc pod kawalerskim wąsem na śmierdzących zgnilizną Ślizgonów. Uniósł się więc dumą, spoglądając jednak na Coriandra. Dalej niezbyt podobał mu się ten przystojniaczek, ale bez wątpienia posiadał potrzebną im wiedzę a do tego - na galopujące gargulce - zaśmiał się z jego żartu. Wright nieco się rozpogodził, postanawiając, że jednak nie będzie boczył się na Sprouta tylko dlatego, że ten może pochwalić się przyjemną dla oka fizjonomią oraz dawną znajomością z Percivalem, po czym przesunął wzrok na wypowiadające się alchemiczki. Doceniał ich odwagę oraz talent w warzeniu eliksirów, kiwnął tylko głową, powracając spojrzeniem - dalej nieco urażonym - do Blake'a.
- Podział na grupy brzmi sensownie, ale nie idę z tym wąsatym gumochłonem - powiedział niezwykle dojrzale, łypiąc przez stół na Matthew. Właściwie wiadome było, z kim chciał udać się na wyprawę, ale nie zamierzał przyznawać się publicznie do takiej słabości. Zastanowił się jednakże nad sygnałami. - A nie lepiej, żeby to jeden snop iskier sugerował niebezpieczeństwo? Jak naprawdę stanie się coś przejeba...takiego no, groźnego, to możemy nie być w stanie strzelać trzy razy - zaproponował, chcąc zabłysnąć intelektem - albo równie rubaszną dwuznacznością, powstrzymał jednak rechocik i znów opadł na krzesło. Jakoś mimowolnie powracając do czasów chłopięcych; może to przez tablicę, mapę i Percivala u boku, może w wyniku adrenaliny związanej z przygodą: wycelował pod stołem różdżkę w Botta, zamierzając posłać w jego stronę upiorogacka. W ramach dowodu swej dojrzałości, rzecz jasna.
Zmiął w ustach kolejne przekleństwa, osuwając się niżej na krześle i zaplatając ręce na szerokiej piersi: wyglądał dokładnie tak, jak wtedy, gdy w wieku piętnastu lat źle odpowiedział na pytanie zadane na lekcji opieki nad magicznymi stworzeniami, więc chował się nieco za ławką, złorzecząc pod kawalerskim wąsem na śmierdzących zgnilizną Ślizgonów. Uniósł się więc dumą, spoglądając jednak na Coriandra. Dalej niezbyt podobał mu się ten przystojniaczek, ale bez wątpienia posiadał potrzebną im wiedzę a do tego - na galopujące gargulce - zaśmiał się z jego żartu. Wright nieco się rozpogodził, postanawiając, że jednak nie będzie boczył się na Sprouta tylko dlatego, że ten może pochwalić się przyjemną dla oka fizjonomią oraz dawną znajomością z Percivalem, po czym przesunął wzrok na wypowiadające się alchemiczki. Doceniał ich odwagę oraz talent w warzeniu eliksirów, kiwnął tylko głową, powracając spojrzeniem - dalej nieco urażonym - do Blake'a.
- Podział na grupy brzmi sensownie, ale nie idę z tym wąsatym gumochłonem - powiedział niezwykle dojrzale, łypiąc przez stół na Matthew. Właściwie wiadome było, z kim chciał udać się na wyprawę, ale nie zamierzał przyznawać się publicznie do takiej słabości. Zastanowił się jednakże nad sygnałami. - A nie lepiej, żeby to jeden snop iskier sugerował niebezpieczeństwo? Jak naprawdę stanie się coś przejeba...takiego no, groźnego, to możemy nie być w stanie strzelać trzy razy - zaproponował, chcąc zabłysnąć intelektem - albo równie rubaszną dwuznacznością, powstrzymał jednak rechocik i znów opadł na krzesło. Jakoś mimowolnie powracając do czasów chłopięcych; może to przez tablicę, mapę i Percivala u boku, może w wyniku adrenaliny związanej z przygodą: wycelował pod stołem różdżkę w Botta, zamierzając posłać w jego stronę upiorogacka. W ramach dowodu swej dojrzałości, rzecz jasna.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 72
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie czuła potrzeby odzywania się przy bezpośredniej uwadze, rzuconej przez Percivala, dlatego przemilczała temat, zerkając jedynie na dwójkę, od której ten mały konflikt wyszedł, przerzucając co raz spojrzenie z Benjamina do Matta i na odwrót. Sromotną porażkę poniosła przy próbie stłumienia chichotu na gumochłonowy przytyk Wrighta, lecz powstrzymała się od komentarzy, udając, że żaden dźwięk nie wydobył się z krtani.
Podjęty opis sytuacji sprawił, że myślami mimowolnie wróciła do Bushy Park, gdzie anomalia, a raczej jej ognisko, miało na zwierzynę okropny wpływ - magiczne, czy niemagiczne, mniej i bardziej odporne, wszystkie cierpiały, stawały się nieprzewidywalne, dlatego nawet nie chciała myśleć, jak mgła mogła zadziałać na smoka.
- Nie wiemy też, w jakim stanie mogą być ci ludzie - wtrąciła, gdy Percival pociągnął temat załogi, ku jej uldze podchodząc do sprawy z większym… optymizmem. Była przeczulona na punkcie krzywd. - Tak jak smoczyca i reszta stworzeń, wystawieni na działanie anomalii mogą nie przypominać siebie - jeśli przeżyli, wolała jednak myśleć, że szansa na ratunek jest duża. Tu z kolei jako wskazówka odnośnie stanu ludzi przyszła wizyta na statku rejsowym - tam, wraz z Elyon, zdołały uratować strapionego ciemną mocą marynarza. Może tu miało być podobnie. - Nie spisujcie ich na straty - czuła się zobowiązana do dodania tego szczegółu. W razie potrzeby lepiej było ich unieszkodliwić i zadbać o przetransportowanie do bezpieczniejszego miejsca.
Z zainteresowaniem wysłuchała opisu artefaktu, obiecując sobie, że zapamięta ten twór - wyglądał na naprawdę przydatny drobiazg. Zerknęła na pierścień, przekrzywiając głowę i obserwowała go przez chwilę, dopiero usłyszawszy imię oderwała spojrzenie, przenosząc je na Percivala. Zmarszczyła na moment brwi, dopatrując się w tej decyzji niepotrzebnej protekcjonalności. Nie była zadowolona. Nie zamierzała się burzyć i protestować - nie wyobrażała sobie, by Charlene i Roselyn miały oddalać się od obozu w samotności, ale równie dobrze kobietom mógł towarzyszyć ktoś z obozu, potencjalnie mogący zapewnić lepsze bezpieczeństwo. Człowiek, którego dowódca znał bardziej niż ją. Burzliwa, gryfońska dusza od razu zapragnęła udowodnić, że sobie poradzi i żadne wspinaczki ani anomalie nie będą jej straszne. Mierzyła Blake’a wzrokiem, wlewając w błękit tęczówek uprzejmą podejrzliwość i krztę niezrozumienia.
- Sądzisz, że sobie nie poradzę, prawda? - zapytała głosem bardzo łagodnym, w którym wyczucie wyzwania albo wyrzutu graniczyło z cudem. Nie próbowała go ukryć, kłamać - skądże - zwyczajnie wyrzutów nie miała, poniekąd była przyzwyczajona - ach, mała, drobna kobieta. Zazwyczaj w takich sytuacjach od razu szła w zakłady, tym razem skupiła się na misji i próbowała myśleć rozsądnie, logicznie. Wciąż sądziła, że zaproponowane rozwiązanie nie jest najlepszym. Nie przybyła tu, by unikać niebezpieczeństwa, tylko pomóc załodze. - Mogły uciekać w dół - w każdym kierunku. Mogły też pochować się po kątach, skoro trafiły w tak silny żywioł, mogły nie mieć czasu na ucieczkę - instynkt przestrzegał przed. Wcześniej usłyszeli, że burza trwała nieprzerwanie od miesiąca. - Może to były stworzenia z gór, może nie, może w ogóle nie potrafią się tu odnaleźć. Naprawdę mam sprawdzać od dołu, losowo, zamiast próbować szukać śladów od źródła - gdzie prawdopodobnie będą? Dlaczego? - zapytała, nie wykazując żadnych oznak zniecierpliwienia ani irytacji. Jeśli wcześniej odkryli w tym rejonie wskazówki, mogła ruszać już teraz i zbadać je, ale o niczym podobnym nie było mowy, dlatego poczuła się nieco dziwnie. Gdyby nie znalazła nic, nie mogłaby już wyruszyć w góry - nie sama - to już było marnowaniem czasu. - Mogę sprawdzić ten teren, ale jeśli chodzi tylko o odsunięcie mnie od niebezpieczeństwa, to wolę od razu ruszyć w górę - wzruszyła ramionami.
- Ben ma rację. Poza tym trzy strzały w niebezpieczeństwie to większe szanse na anomalie, które mogą przechylić szalę - stwierdziła. Patronusy wydawały się najlepszą opcją.
- Znam się na transmutacji, więc gdyby ktoś potrzebował wzmocnienia przed wyprawą, mogę spróbować - dodała jeszcze, zanim upiła kolejny łyk herbaty. Na własną odpowiedzialność - każde zaklęcie mogło pogorszyć sytuację i spotęgować burzę. Saxio wychodziło jej całkiem nieźle, teraz zaś wydawało się idealne.
Podjęty opis sytuacji sprawił, że myślami mimowolnie wróciła do Bushy Park, gdzie anomalia, a raczej jej ognisko, miało na zwierzynę okropny wpływ - magiczne, czy niemagiczne, mniej i bardziej odporne, wszystkie cierpiały, stawały się nieprzewidywalne, dlatego nawet nie chciała myśleć, jak mgła mogła zadziałać na smoka.
- Nie wiemy też, w jakim stanie mogą być ci ludzie - wtrąciła, gdy Percival pociągnął temat załogi, ku jej uldze podchodząc do sprawy z większym… optymizmem. Była przeczulona na punkcie krzywd. - Tak jak smoczyca i reszta stworzeń, wystawieni na działanie anomalii mogą nie przypominać siebie - jeśli przeżyli, wolała jednak myśleć, że szansa na ratunek jest duża. Tu z kolei jako wskazówka odnośnie stanu ludzi przyszła wizyta na statku rejsowym - tam, wraz z Elyon, zdołały uratować strapionego ciemną mocą marynarza. Może tu miało być podobnie. - Nie spisujcie ich na straty - czuła się zobowiązana do dodania tego szczegółu. W razie potrzeby lepiej było ich unieszkodliwić i zadbać o przetransportowanie do bezpieczniejszego miejsca.
Z zainteresowaniem wysłuchała opisu artefaktu, obiecując sobie, że zapamięta ten twór - wyglądał na naprawdę przydatny drobiazg. Zerknęła na pierścień, przekrzywiając głowę i obserwowała go przez chwilę, dopiero usłyszawszy imię oderwała spojrzenie, przenosząc je na Percivala. Zmarszczyła na moment brwi, dopatrując się w tej decyzji niepotrzebnej protekcjonalności. Nie była zadowolona. Nie zamierzała się burzyć i protestować - nie wyobrażała sobie, by Charlene i Roselyn miały oddalać się od obozu w samotności, ale równie dobrze kobietom mógł towarzyszyć ktoś z obozu, potencjalnie mogący zapewnić lepsze bezpieczeństwo. Człowiek, którego dowódca znał bardziej niż ją. Burzliwa, gryfońska dusza od razu zapragnęła udowodnić, że sobie poradzi i żadne wspinaczki ani anomalie nie będą jej straszne. Mierzyła Blake’a wzrokiem, wlewając w błękit tęczówek uprzejmą podejrzliwość i krztę niezrozumienia.
- Sądzisz, że sobie nie poradzę, prawda? - zapytała głosem bardzo łagodnym, w którym wyczucie wyzwania albo wyrzutu graniczyło z cudem. Nie próbowała go ukryć, kłamać - skądże - zwyczajnie wyrzutów nie miała, poniekąd była przyzwyczajona - ach, mała, drobna kobieta. Zazwyczaj w takich sytuacjach od razu szła w zakłady, tym razem skupiła się na misji i próbowała myśleć rozsądnie, logicznie. Wciąż sądziła, że zaproponowane rozwiązanie nie jest najlepszym. Nie przybyła tu, by unikać niebezpieczeństwa, tylko pomóc załodze. - Mogły uciekać w dół - w każdym kierunku. Mogły też pochować się po kątach, skoro trafiły w tak silny żywioł, mogły nie mieć czasu na ucieczkę - instynkt przestrzegał przed. Wcześniej usłyszeli, że burza trwała nieprzerwanie od miesiąca. - Może to były stworzenia z gór, może nie, może w ogóle nie potrafią się tu odnaleźć. Naprawdę mam sprawdzać od dołu, losowo, zamiast próbować szukać śladów od źródła - gdzie prawdopodobnie będą? Dlaczego? - zapytała, nie wykazując żadnych oznak zniecierpliwienia ani irytacji. Jeśli wcześniej odkryli w tym rejonie wskazówki, mogła ruszać już teraz i zbadać je, ale o niczym podobnym nie było mowy, dlatego poczuła się nieco dziwnie. Gdyby nie znalazła nic, nie mogłaby już wyruszyć w góry - nie sama - to już było marnowaniem czasu. - Mogę sprawdzić ten teren, ale jeśli chodzi tylko o odsunięcie mnie od niebezpieczeństwa, to wolę od razu ruszyć w górę - wzruszyła ramionami.
- Ben ma rację. Poza tym trzy strzały w niebezpieczeństwie to większe szanse na anomalie, które mogą przechylić szalę - stwierdziła. Patronusy wydawały się najlepszą opcją.
- Znam się na transmutacji, więc gdyby ktoś potrzebował wzmocnienia przed wyprawą, mogę spróbować - dodała jeszcze, zanim upiła kolejny łyk herbaty. Na własną odpowiedzialność - każde zaklęcie mogło pogorszyć sytuację i spotęgować burzę. Saxio wychodziło jej całkiem nieźle, teraz zaś wydawało się idealne.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Charlie uśmiechnęła się lekko do Roselyn, zdając sobie sprawę, że jej kuzynka wychowała się w Szkocji i darzyła te ziemie sentymentem, tak jak ona swoją rodzinną Kornwalię. Pewnie czuła się tu jak w domu – a raczej czułaby się, gdyby nie anomalie sprawiające, że to miejsce nie było tak urokliwe i przyjemne jak pewnie byłoby w normalnych warunkach. Mimo to alchemiczka cieszyła się, że Percival postanowił zaprosić ją na tę wyprawę i miała nadzieję, że go nie zawiedzie. Ani jego, ani innych, tym bardziej że towarzystwo było jej w większości dobrze znane poza obcym mężczyzną który podobno był z Nokturnu, a i Coriandera nie znała dobrze. Cieszyła się jednak z obecności Rose, Sue i Bena, a także samego Percivala. Mimo mrocznej przeszłości, którą ostatnio się z nią podzielił, sprawiał wrażenie czarodzieja kompetentnego i z pasją.
Sprzeczka Bena z nieznajomym mężczyzną także zdawała się przybrać na sile.
- Ben! – szepnęła z naciskiem do swojego kuzyna, w końcu to nie był najlepszy czas na kłótnie, skoro zaraz miało odbyć się zebranie a potem mieli wyruszać.
Niemniej jednak niedługo później zjawił się Percival i ukrócił tę niezbyt dojrzałą wymianę zdań między mężczyznami. Rozpoczęło się spotkanie i nie było czasu na dłuższe beztroskie pogawędki, a Charlie skupiła się na słowach Percivala oraz na tym, co im pokazywał. Nawet tu i teraz wypowiadał się bardzo rzeczowo, konkretnie i z pasją. To z pewnością nie była pierwsza wyprawa którą organizował, a informacje które im podawał mogły być bardzo ważne, zwłaszcza gdyby napotkali na jakieś problemy. Dlatego dobrze było wiedzieć którędy wrócić i gdzie ewentualnie poszukać schronienia, gdyby nie dało się dotrzeć z powrotem do obozu. W górach pewnie łatwo było się zgubić, zwłaszcza gdy było się nieprzyzwyczajonym do takich miejsc. Dla wychowanej nad morzem Charlie było to coś zupełnie nowego, dlatego najprawdopodobniej nie miałaby dość kondycji, by wspinać się na sam szczyt. Na co dzień chodziła po płaskim terenie, a większość czasu spędzała stojąc nad kociołkiem lub siedząc nad książkami. Tylko spowalniałaby pozostałych i zawadzała im, a czas był zbyt ważny. Nie pomoże im, gdy będzie przeszkadzać.
Ucieszyła się, kiedy Roselyn ją wsparła i zgodziła się razem z nią udać na poszukiwania akonitu. Rzuciła jej szeroki, przyjazny uśmiech. Będą więc miały dużo czasu na rozmowę, kiedy będą szukać roślin i następnie oporządzać je, by przygotować eliksir. Poza tym raźniej i bezpieczniej będzie wyruszać w większej grupce niż pojedynczo.
- Jasne – przytaknęła na słowa Rose, a potem zwróciła się do Percivala. – Zapoznam się z tą recepturą – zapewniła; jej z pewnością powie ona o wiele więcej niż komuś, kto nie zajmował się eliksirami każdego dnia. Skoro dawała sobie już radę z Felix felicis, to i z tym sobie da. Była w końcu profesjonalistką. – Możemy więc pójść do tego najbliższego skupiska akonitu, nazbierać go ile zdołamy, przy okazji rozejrzeć się za zwierzętami, które mogły uciec w dolinę, a potem wrócić i zacząć warzyć? – podsumowała; ucieszyła się że Percival zasugerował dołączenie do nich Susanne, choć panna Lovegood nie wydawała się tą propozycją zachwycona. Zapewne chciała pokazać wszystkim że nie boi się wyzwań (w to Charlie nie wątpiła), była w końcu prawdziwą Gryfonką, w przeciwieństwie do zachowawczej, krukońskiej Charlene która, choć tak dobra w wiedzowych sprawach, zdawała sobie sprawę ze swoich braków w odwadze, sile i umiejętnościach wymagających używania różdżki. – Sue, twoja obecność bardzo nam pomoże, zwłaszcza gdybyśmy rzeczywiście napotkały spłoszone zwierzęta. Nie będę ukrywać, że o wiele pewniej czuję się nad kociołkiem i nie jestem zbyt dobra w obronie, o urokach nie wspominając, więc czułabym się dużo bezpieczniej, mając u swego boku tak dzielną gryfońską duszę jak ty. We dwie możemy nie być w stanie schwytać większych magicznych stworzeń, a nie wiemy, co oprócz smoczycy i jej jaj było w powozach – zwróciła się do niej, podkreślając jej przymioty, by nie czuła, że wysłanie jej w dół jest przejawem lekceważenia jej. Wątpiła zresztą, by Percival chciał ją wysłać z nimi, bo ją lekceważył. Gdyby tak było, nie zaprosiłby jej na wyprawę.
Mogły rzeczywiście bardzo potrzebować jej wiedzy i umiejętności, i to nie tylko tych dotyczących magicznych stworzeń. Charlie zdawała sobie sprawę, że zarówno ona jak i Rose, choć były dobre w swoich dziedzinach, miały spore braki w kwestii uroków i obrony. W trójkę będzie im wszystkim bezpieczniej, zwłaszcza gdyby rzeczywiście napotkały jakieś zwierzę, a to wcale nie musiały być malutkie i potulne istoty. Nie wiadomo, co poza smokiem znajdowało się w powozach i co mogło teraz biegać po tych okolicach. Zgadzała się z Percivalem, że wystraszone, spłoszone zwierzęta mogły zbiec w dół do doliny w poszukiwaniu bezpieczniejszych miejsc, byle dalej od burzy i mgły. Mogły też napotkać inne komplikacje, jak choćby anomalie. Ale oby nie.
- To dobry pomysł, Percivalu, choć również zgadzam się z Benem i Sue, że w naprawdę niebezpiecznej sytuacji może nie być okazji strzelić trzy razy, do tego dochodzą anomalie. Są teraz naprawdę niebezpieczne, a jeśli gdzieś w tych górach jest jakieś ich źródło, nadmierne użycie magii może je destabilizować. A skoro dochodzi tu do różnych dziwnych zjawisk, jak ta mgła, to całkiem prawdopodobne, że gdzieś w górach znajduje się siedlisko anomalii – zgodziła się więc z jego propozycją, także tą dotyczącą sygnałów, choć czuła się w obowiązku ostrzec przed anomaliami, w końcu nie wszyscy tutaj byli w Zakonie i nie każdy pewnie zdawał sobie sprawę jak niebezpieczne one były. Ciekawe, czy Percival miał już okazję się z nimi zetknąć po nawróceniu lub jeszcze przed nim? Całkiem możliwe, że tak. Miała też nadzieję, że żadna z nich nie wpadnie w poważne niebezpieczeństwo i że wyprawa po akonit i z powrotem przebiegnie bezproblemowo i bez konieczności odciągania innych od ich zadań. Według mapy droga tam miała zająć dwie godziny w jedną stronę (choć biorąc pod uwagę jej brak znaczącej kondycji, możliwe że trochę dłużej), a po powrocie będą mogły sprawnie zrobić eliksir dla tych, którzy powrócą z gór. Oby udało im się pomyślnie odnaleźć stworzenia i załogę.
Później, pod koniec spotkania, starając się nie speszyć po uwadze mężczyzny z Nokturnu, wyjęła z torby zapasik eliksirów i pokrótce wyjaśniła, co było w poszczególnych fiolkach. Większość miała pozostać w obozie, ale część mogła rozdać już teraz. Wśród fiolek były także specyfiki możliwe do podania zwierzętom, jak różne mikstury uspokajające i usypiające, a znawcy magicznej fauny z pewnością poradzą sobie z odmierzeniem odpowiednich dawek.
| Eliksiry które przyniosłam na wyprawę (zwłaszcza te dla stworzeń) są w domyśle, „fikcyjne”, ale jeśli ktoś potrzebuje czegoś prawdziwego z mojego wyposażenia, to proszę o kontakt na priv.
Sprzeczka Bena z nieznajomym mężczyzną także zdawała się przybrać na sile.
- Ben! – szepnęła z naciskiem do swojego kuzyna, w końcu to nie był najlepszy czas na kłótnie, skoro zaraz miało odbyć się zebranie a potem mieli wyruszać.
Niemniej jednak niedługo później zjawił się Percival i ukrócił tę niezbyt dojrzałą wymianę zdań między mężczyznami. Rozpoczęło się spotkanie i nie było czasu na dłuższe beztroskie pogawędki, a Charlie skupiła się na słowach Percivala oraz na tym, co im pokazywał. Nawet tu i teraz wypowiadał się bardzo rzeczowo, konkretnie i z pasją. To z pewnością nie była pierwsza wyprawa którą organizował, a informacje które im podawał mogły być bardzo ważne, zwłaszcza gdyby napotkali na jakieś problemy. Dlatego dobrze było wiedzieć którędy wrócić i gdzie ewentualnie poszukać schronienia, gdyby nie dało się dotrzeć z powrotem do obozu. W górach pewnie łatwo było się zgubić, zwłaszcza gdy było się nieprzyzwyczajonym do takich miejsc. Dla wychowanej nad morzem Charlie było to coś zupełnie nowego, dlatego najprawdopodobniej nie miałaby dość kondycji, by wspinać się na sam szczyt. Na co dzień chodziła po płaskim terenie, a większość czasu spędzała stojąc nad kociołkiem lub siedząc nad książkami. Tylko spowalniałaby pozostałych i zawadzała im, a czas był zbyt ważny. Nie pomoże im, gdy będzie przeszkadzać.
Ucieszyła się, kiedy Roselyn ją wsparła i zgodziła się razem z nią udać na poszukiwania akonitu. Rzuciła jej szeroki, przyjazny uśmiech. Będą więc miały dużo czasu na rozmowę, kiedy będą szukać roślin i następnie oporządzać je, by przygotować eliksir. Poza tym raźniej i bezpieczniej będzie wyruszać w większej grupce niż pojedynczo.
- Jasne – przytaknęła na słowa Rose, a potem zwróciła się do Percivala. – Zapoznam się z tą recepturą – zapewniła; jej z pewnością powie ona o wiele więcej niż komuś, kto nie zajmował się eliksirami każdego dnia. Skoro dawała sobie już radę z Felix felicis, to i z tym sobie da. Była w końcu profesjonalistką. – Możemy więc pójść do tego najbliższego skupiska akonitu, nazbierać go ile zdołamy, przy okazji rozejrzeć się za zwierzętami, które mogły uciec w dolinę, a potem wrócić i zacząć warzyć? – podsumowała; ucieszyła się że Percival zasugerował dołączenie do nich Susanne, choć panna Lovegood nie wydawała się tą propozycją zachwycona. Zapewne chciała pokazać wszystkim że nie boi się wyzwań (w to Charlie nie wątpiła), była w końcu prawdziwą Gryfonką, w przeciwieństwie do zachowawczej, krukońskiej Charlene która, choć tak dobra w wiedzowych sprawach, zdawała sobie sprawę ze swoich braków w odwadze, sile i umiejętnościach wymagających używania różdżki. – Sue, twoja obecność bardzo nam pomoże, zwłaszcza gdybyśmy rzeczywiście napotkały spłoszone zwierzęta. Nie będę ukrywać, że o wiele pewniej czuję się nad kociołkiem i nie jestem zbyt dobra w obronie, o urokach nie wspominając, więc czułabym się dużo bezpieczniej, mając u swego boku tak dzielną gryfońską duszę jak ty. We dwie możemy nie być w stanie schwytać większych magicznych stworzeń, a nie wiemy, co oprócz smoczycy i jej jaj było w powozach – zwróciła się do niej, podkreślając jej przymioty, by nie czuła, że wysłanie jej w dół jest przejawem lekceważenia jej. Wątpiła zresztą, by Percival chciał ją wysłać z nimi, bo ją lekceważył. Gdyby tak było, nie zaprosiłby jej na wyprawę.
Mogły rzeczywiście bardzo potrzebować jej wiedzy i umiejętności, i to nie tylko tych dotyczących magicznych stworzeń. Charlie zdawała sobie sprawę, że zarówno ona jak i Rose, choć były dobre w swoich dziedzinach, miały spore braki w kwestii uroków i obrony. W trójkę będzie im wszystkim bezpieczniej, zwłaszcza gdyby rzeczywiście napotkały jakieś zwierzę, a to wcale nie musiały być malutkie i potulne istoty. Nie wiadomo, co poza smokiem znajdowało się w powozach i co mogło teraz biegać po tych okolicach. Zgadzała się z Percivalem, że wystraszone, spłoszone zwierzęta mogły zbiec w dół do doliny w poszukiwaniu bezpieczniejszych miejsc, byle dalej od burzy i mgły. Mogły też napotkać inne komplikacje, jak choćby anomalie. Ale oby nie.
- To dobry pomysł, Percivalu, choć również zgadzam się z Benem i Sue, że w naprawdę niebezpiecznej sytuacji może nie być okazji strzelić trzy razy, do tego dochodzą anomalie. Są teraz naprawdę niebezpieczne, a jeśli gdzieś w tych górach jest jakieś ich źródło, nadmierne użycie magii może je destabilizować. A skoro dochodzi tu do różnych dziwnych zjawisk, jak ta mgła, to całkiem prawdopodobne, że gdzieś w górach znajduje się siedlisko anomalii – zgodziła się więc z jego propozycją, także tą dotyczącą sygnałów, choć czuła się w obowiązku ostrzec przed anomaliami, w końcu nie wszyscy tutaj byli w Zakonie i nie każdy pewnie zdawał sobie sprawę jak niebezpieczne one były. Ciekawe, czy Percival miał już okazję się z nimi zetknąć po nawróceniu lub jeszcze przed nim? Całkiem możliwe, że tak. Miała też nadzieję, że żadna z nich nie wpadnie w poważne niebezpieczeństwo i że wyprawa po akonit i z powrotem przebiegnie bezproblemowo i bez konieczności odciągania innych od ich zadań. Według mapy droga tam miała zająć dwie godziny w jedną stronę (choć biorąc pod uwagę jej brak znaczącej kondycji, możliwe że trochę dłużej), a po powrocie będą mogły sprawnie zrobić eliksir dla tych, którzy powrócą z gór. Oby udało im się pomyślnie odnaleźć stworzenia i załogę.
Później, pod koniec spotkania, starając się nie speszyć po uwadze mężczyzny z Nokturnu, wyjęła z torby zapasik eliksirów i pokrótce wyjaśniła, co było w poszczególnych fiolkach. Większość miała pozostać w obozie, ale część mogła rozdać już teraz. Wśród fiolek były także specyfiki możliwe do podania zwierzętom, jak różne mikstury uspokajające i usypiające, a znawcy magicznej fauny z pewnością poradzą sobie z odmierzeniem odpowiednich dawek.
| Eliksiry które przyniosłam na wyprawę (zwłaszcza te dla stworzeń) są w domyśle, „fikcyjne”, ale jeśli ktoś potrzebuje czegoś prawdziwego z mojego wyposażenia, to proszę o kontakt na priv.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Uznała, że lepiej jest przemilczyć słowną potyczkę dwóch mężczyzn. Zresztą chwilę później Percival podjął próbę uspokojenia ich. Zacisnęła usta w wąską linię, by nie dać po sobie poznać, że cokolwiek mogło ją tutaj rozbawić. Czułaby się głupio i nie na miejscu, gdyby zaśmiała się na głos. Mimo wszystko nie do końca było jej do śmiechu, bo wolałaby myśleć, że obecni tu smoczy łowcy nie są tak bardzo podzieleni. Miała więc nadzieję, że to tylko zwykłe przepychanki i w razie czego obaj będą w stanie ze sobą współpracować.
Podobnie jak Charlie nie czuła się zbyt pewnie w terenie. O ile znała i w młodości nawykła do górzystego terenu Szkocji, o tyle mogła niezbyt dobrze znieść wspinaczkę na strome szczyty. Była przygotowana na to, że wyprawa będzie ciężka. Wiedziała jednak, że prawdopodobnie byłaby kulą u nogi dla reszty grupy. Pomoc przy zbiorze tojadu, stworzeniu eliksiru czy przygotowanie miejsca dla ewentualnych rannych było znacznie bliższe jej umiejętnościom i kompetencjom. - Zajmiemy się zbiorem akonitu jak najszybciej jak to możliwe, a gdy już wrócimy postaramy się jak najlepiej przygotować obóz na wasz powrót. Nie będziemy się rozdzielać, a w razie niebezpieczeństwa użyjemy zaklęcia Periculum - zapewniła Percivala, powtarzając jego przykazy. - Miejmy nadzieję, że odnajdziecie pozostałych i wrócicie cali i zdrowi. Przejrzę nasz asortyment i w razie potrzeby zrobimy dodatkowe maści na oparzenia czy odmrożenia.
Nie chciała zabierać głosu w sprawie Sue, gdyż nie miała większego pojęcia o jej umiejętnościach. Zgadzała się z Percivalem - bardzo prawdopodobne, że zwierzęta aby skryć się przed burzą uciekły właśnie w dół doliny. Słowa Charlie również miały dużo racji - nawet jeśli były w stanie poradzić sobie z mniejszym stworzeniem, nie miały zbyt wielkich szans na opanowanie większego, być może jeszcze bardziej agresywnego na skutek anomalii. Potrzebowały eksperta jakim był Coriander czy też Sue. O ile o ich bezpieczeństwo mógł zadbać inny wyszkolony uczestnik wyprawy, o tyle przydałby się ktoś kto posiadał szeroką wiedzę w tej dziedzinie, a właśnie taką osobą była panna Lovegood. Dlatego też decyzja Blake’a jej nie dziwiła.
Podobnie jak Charlie nie czuła się zbyt pewnie w terenie. O ile znała i w młodości nawykła do górzystego terenu Szkocji, o tyle mogła niezbyt dobrze znieść wspinaczkę na strome szczyty. Była przygotowana na to, że wyprawa będzie ciężka. Wiedziała jednak, że prawdopodobnie byłaby kulą u nogi dla reszty grupy. Pomoc przy zbiorze tojadu, stworzeniu eliksiru czy przygotowanie miejsca dla ewentualnych rannych było znacznie bliższe jej umiejętnościom i kompetencjom. - Zajmiemy się zbiorem akonitu jak najszybciej jak to możliwe, a gdy już wrócimy postaramy się jak najlepiej przygotować obóz na wasz powrót. Nie będziemy się rozdzielać, a w razie niebezpieczeństwa użyjemy zaklęcia Periculum - zapewniła Percivala, powtarzając jego przykazy. - Miejmy nadzieję, że odnajdziecie pozostałych i wrócicie cali i zdrowi. Przejrzę nasz asortyment i w razie potrzeby zrobimy dodatkowe maści na oparzenia czy odmrożenia.
Nie chciała zabierać głosu w sprawie Sue, gdyż nie miała większego pojęcia o jej umiejętnościach. Zgadzała się z Percivalem - bardzo prawdopodobne, że zwierzęta aby skryć się przed burzą uciekły właśnie w dół doliny. Słowa Charlie również miały dużo racji - nawet jeśli były w stanie poradzić sobie z mniejszym stworzeniem, nie miały zbyt wielkich szans na opanowanie większego, być może jeszcze bardziej agresywnego na skutek anomalii. Potrzebowały eksperta jakim był Coriander czy też Sue. O ile o ich bezpieczeństwo mógł zadbać inny wyszkolony uczestnik wyprawy, o tyle przydałby się ktoś kto posiadał szeroką wiedzę w tej dziedzinie, a właśnie taką osobą była panna Lovegood. Dlatego też decyzja Blake’a jej nie dziwiła.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Na zewnątrz namiotu z każdą chwilą robiło się jaśniej - nad Ben Nevis wstawał dzień, a co za tym idzie, rozpoczęło się odliczanie do ponownego zapadnięcia zmroku, niosącego ze sobą nieznane jeszcze zagrożenia. Jeżeli członkowie wyprawy nie chcieli stracić cennych minut, powinni wyruszyć lada moment.
Informacyjnie:
Wkrótce zaczniemy właściwą część zabawy, jeżeli pozostały Wam więc jeszcze do dokonania jakieś ustalenia, postarajcie się je zmieścić w ciągu następnych 72 godzin. Do tego czasu wszyscy, którzy decydują się na opuszczenie obozu, powinni napisać w tym temacie post kończący, określając (najlepiej poza główną treścią posta): skład grupy, w jakiej wychodzą; kierunek, w którym podążają; ekwipunek, który ze sobą zabierają. W momencie, w którym wszystkie postacie z danej grupy dodadzą posty, w których opuszczają temat, otrzymają pw z linkiem do posta Ain Eingarp w nowej lokacji i ewentualnymi wskazówkami/mechaniką. Postacie pozostające w obozie nie muszą dodawać postów kończących, swoje wytyczne otrzymają po upływie obecnie trwającej kolejki.
W razie pytań, problemów z terminem (wiem, że walczycie teraz z pracami i sesją) lub czymkolwiek innym - proszę o info bezpośrednio do Percivala.
Informacyjnie:
Wkrótce zaczniemy właściwą część zabawy, jeżeli pozostały Wam więc jeszcze do dokonania jakieś ustalenia, postarajcie się je zmieścić w ciągu następnych 72 godzin. Do tego czasu wszyscy, którzy decydują się na opuszczenie obozu, powinni napisać w tym temacie post kończący, określając (najlepiej poza główną treścią posta): skład grupy, w jakiej wychodzą; kierunek, w którym podążają; ekwipunek, który ze sobą zabierają. W momencie, w którym wszystkie postacie z danej grupy dodadzą posty, w których opuszczają temat, otrzymają pw z linkiem do posta Ain Eingarp w nowej lokacji i ewentualnymi wskazówkami/mechaniką. Postacie pozostające w obozie nie muszą dodawać postów kończących, swoje wytyczne otrzymają po upływie obecnie trwającej kolejki.
W razie pytań, problemów z terminem (wiem, że walczycie teraz z pracami i sesją) lub czymkolwiek innym - proszę o info bezpośrednio do Percivala.
I show not your face but your heart's desire
Nie chciał na nowo rozniecać powstałej niespodziewanie sprzeczki, zdecydował się więc nie wtrącać ani nie wracać do tematu, licząc na to, że nie zrobią tego również pozostali. Skłamałby mówiąc, że nie ciekawiło go źródło tego nieporozumienia – aż do tej pory nie zdawał sobie sprawy z tego, że Matta i Bena mogła łączyć jakaś przeszłość – i w spokojniejszej chwili na pewno miał zapytać o to obie strony, ale zebranie przed ważną wyprawą nie było ku temu odpowiednim miejscem, nie wspominając już o umykającym im przez palce czasie. Skinął więc jedynie głową w reakcji na odpowiedzi, bardziej skupiając się na opisie przyniesionego przez Botta artefaktu. – Świetnie, na pewno nam się przyda – odpowiedział, nie potrafiąc nie docenić potencjalnych korzyści płynących z możliwości wykrycia obecności innych żywych istot, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że niektóre mogły starać się przed nimi ukryć; z kolei członkowie wyprawy, ranni i wycieńczeni, mogli nie być w stanie samodzielnie zwrócić uwagi grupy poszukiwawczej, nawet jeżeli ta przemieszczałaby się tuż obok. – Nikogo nie spisujemy na straty – potwierdził słowa Susanne, to nie tak, że wartościował życie tych ludzi niżej, niż konieczność schwytania smoczycy – ale ta również i dla nich mogła stanowić większe zagrożenie niż mróz i anomalie.
Wysłuchał z uwagą wszystkich uwag na temat podziału na grupy, robiąc w myślach mentalną notatkę, żeby przypadkiem nie posyłać Bena i Matta samych – ale na dłużej ponownie skupiając się na jasnowłosej czarownicy. Zmarszczył brwi zastanawiając się na moment nad jej słowami, wcale niezrażony podważeniem jego decyzji; minął już czas, kiedy zwykł korzystać w pełni z przywilejów dowodzenia, ignorując zupełnie zdanie pozostałych przy podejmowaniu wyborów – doświadczenie wyjątkowo boleśnie nauczyło go brać pod uwagę każdy głos, zwłaszcza jeżeli pobrzmiewała w nim pewność i rozwaga. – Nie – odpowiedział jej spokojnie – raczej nie jestem pewien, czy sobie poradzisz, bo nie znam twoich umiejętności. Ale jeżeli chcesz iść w górę – w porządku. – Skinął głową; każdy sam najlepiej zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń, wierzył więc, że Sue również znała swoje – lepiej od niego. Powrócił spojrzeniem do mapy. – W takim razie ja, Matthew i Susanne pójdziemy w stronę szczytu dłuższą drogą. Ben, Coriander – weźcie tę krótszą. Jeżeli dotrzecie na miejsce pierwsi, zaczekajcie na nas – ale nie dłużej, niż godzinę – powiedział, podnosząc na moment wzrok i zatrzymując go na Wrightcie; wolałby, żeby mogli wyruszyć razem, był jednak jednocześnie członkiem wyprawy, któremu ufał najbardziej, który miał w podobnych wyprawach doświadczenie – nie wyobrażał sobie powierzenia pieczy nad drugą grupą nikomu innemu. Odwrócił się w stronę Charlene i Roselyn. – Charlie, Rose – wyślę razem z wami Timothy’ego. Nie pomoże wam z akonitem, ale zna już tę część terenu i potrafi radzić sobie z magicznymi stworzeniami – powiedział; miejsce, w które się wybierały, miało być bezpieczne, ale mimo wszystko wciąż nie chciał wysyłać ich tam samotnie. Ufał ludziom – nie mógł jednak tego samego powiedzieć o anomaliach.
Oparł się obiema dłońmi o blat stołu. – Oboje macie rację – przyznał po krótkim namyśle. – Odwróćmy w takim razie oznaczenia: niech jeden wystrzał oznacza śmiertelne niebezpieczeństwo, dwa – potrzebę wsparcia, i trzy – zabezpieczone magiczne stworzenie, które trzeba zabrać do obozu. – Wyprostował się. – Zabierzcie wszystko, czego wam potrzeba, przygotujcie się. Sue – odwrócił się w stronę jasnowłosej kobiety – na czym mogłoby polegać to wzmocnienie? – zapytał; nie znał się na sztuce transmutacji, ale jeżeli mogła im w jakiś sposób pomóc – mogło być to warte ryzyka.
Nie zauważył upiorogacka, mknącego radośnie pod stołem.
| Nie wychodzę jeszcze z tematu, zrobię to na końcu - ale jeżeli już niczego od Percy'ego nie potrzebujecie, możecie śmiało dawać zt. <3
Wysłuchał z uwagą wszystkich uwag na temat podziału na grupy, robiąc w myślach mentalną notatkę, żeby przypadkiem nie posyłać Bena i Matta samych – ale na dłużej ponownie skupiając się na jasnowłosej czarownicy. Zmarszczył brwi zastanawiając się na moment nad jej słowami, wcale niezrażony podważeniem jego decyzji; minął już czas, kiedy zwykł korzystać w pełni z przywilejów dowodzenia, ignorując zupełnie zdanie pozostałych przy podejmowaniu wyborów – doświadczenie wyjątkowo boleśnie nauczyło go brać pod uwagę każdy głos, zwłaszcza jeżeli pobrzmiewała w nim pewność i rozwaga. – Nie – odpowiedział jej spokojnie – raczej nie jestem pewien, czy sobie poradzisz, bo nie znam twoich umiejętności. Ale jeżeli chcesz iść w górę – w porządku. – Skinął głową; każdy sam najlepiej zdawał sobie sprawę z własnych ograniczeń, wierzył więc, że Sue również znała swoje – lepiej od niego. Powrócił spojrzeniem do mapy. – W takim razie ja, Matthew i Susanne pójdziemy w stronę szczytu dłuższą drogą. Ben, Coriander – weźcie tę krótszą. Jeżeli dotrzecie na miejsce pierwsi, zaczekajcie na nas – ale nie dłużej, niż godzinę – powiedział, podnosząc na moment wzrok i zatrzymując go na Wrightcie; wolałby, żeby mogli wyruszyć razem, był jednak jednocześnie członkiem wyprawy, któremu ufał najbardziej, który miał w podobnych wyprawach doświadczenie – nie wyobrażał sobie powierzenia pieczy nad drugą grupą nikomu innemu. Odwrócił się w stronę Charlene i Roselyn. – Charlie, Rose – wyślę razem z wami Timothy’ego. Nie pomoże wam z akonitem, ale zna już tę część terenu i potrafi radzić sobie z magicznymi stworzeniami – powiedział; miejsce, w które się wybierały, miało być bezpieczne, ale mimo wszystko wciąż nie chciał wysyłać ich tam samotnie. Ufał ludziom – nie mógł jednak tego samego powiedzieć o anomaliach.
Oparł się obiema dłońmi o blat stołu. – Oboje macie rację – przyznał po krótkim namyśle. – Odwróćmy w takim razie oznaczenia: niech jeden wystrzał oznacza śmiertelne niebezpieczeństwo, dwa – potrzebę wsparcia, i trzy – zabezpieczone magiczne stworzenie, które trzeba zabrać do obozu. – Wyprostował się. – Zabierzcie wszystko, czego wam potrzeba, przygotujcie się. Sue – odwrócił się w stronę jasnowłosej kobiety – na czym mogłoby polegać to wzmocnienie? – zapytał; nie znał się na sztuce transmutacji, ale jeżeli mogła im w jakiś sposób pomóc – mogło być to warte ryzyka.
Nie zauważył upiorogacka, mknącego radośnie pod stołem.
| Nie wychodzę jeszcze z tematu, zrobię to na końcu - ale jeżeli już niczego od Percy'ego nie potrzebujecie, możecie śmiało dawać zt. <3
do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep
I am not there
I do not sleep
- Gumochłon posolony
- Ciamarnica popieprzona - fuknąłem. Jak siedziałem w krześle tak jednak dalej w nim tkwiłem manifestując fakt, że się nigdzie nie wybieram bez względu na to, jak mu to się nie podoba. W oczach niewątpliwie zaiskrzyła mi butna złośliwość. Tym bardziej, kiedy to szef zaznaczył, że skoro jestem tu z jego woli to miałem być i zostać. Pewnie tej małpie się to nie podobało i nic z tym nie mogła zrobić. I bardzo dobrze. Aż się jakoś cieplej na sercu robiło. Nie rozluźniłem się jednak i mając wciąż zaplecione ramiona na piersi uczestniczyłem w dalszej części ustaleń.
Również nie spisywałem nikogo z góry na starty. W końcu to, że rozbici pracownicy mogli być zanętą dla smoka wcale nie oznaczało, że już się to stało. Nie byłem jednak takim optymistą by nie dopuszczać do siebie takiej możliwości. Wychodziłem więc z założenia, że znaleźć pewnie ich znajdziemy i raczej nie zaskoczy mnie to w jakim właściwie stanie wówczas będą. Przeciwne jednak odczucia miałem co do osoby Susanne, która najwyraźniej zamierzała się pchać w teren. Nie podobało mi się to głównie przez to, że ją znałem. Nie jakoś dobrze, lecz wystarczyło mi to, że mieszkała w Ruderze oraz łączyła ją znacząca przyjaźń z Bertim. Miałem nadzieję, że szef ją zniechęci bo ja właśnie tak ją widziałem - jak wór cienkich, krótkich kości który trzeba ciągnąć za sobą na tyle delikatnie by nie rozpierdolić ich o jakiś wystający kamień. No może przesadzałem, lecz tak to widziałem. Nie odezwałem się jednak w chwili w której Percival przystał na jej przyłączenie się do grupy zmierzającej w stronę gór. Było to w końcu jego piaskownica i zamierzałem się bawić w niej takimi grabkami jakie mi darował to jednak nie oznaczało, że nie mogę pilnować czy Sus ostrożnie wywija wiaderkiem. Wolałbym by wróciła w jednym kawałku.
Wysłuchiwałem ostatnich uwag oraz zachęty do szykowania się i w zasadzie już miałem wstawać kiedy to ogarnął mnie momentalnie przestrach tak wielki, że niemalże podskoczyłem w krześle jakby rażony prądem. Przewróciłem kubek niedopitej herbaty który zalał mi portki budząc tym samym we mnie złość pod wpływem którego wydusiłem z siebie nokturnowy bluzg. Zaraz jednak niepocieszony ogarnąłem się i wyszedłem uprzednio obserwując bykiem twarze zgromadzonych pod namiotem osób szukając winnego chociaż osobiście wiedziałem czyjej włochatej, szczerzącej się mordy spodziewać. Zazgrzytałem tylko zębami i postanowiłem się wbrew sobie wyjść i zacząć szykować się do wymarszu. Ostatnio starałem się być najlepszą wersją siebie i nie zamierzałem tego od tak zaprzepaścić przez jednego chuja.
|Będę wychodzić w grupie: Percival, Ja, Susanne
|Kierunek: Szczyt 4 dłuższą drogą z odbiciem na prawo
|Ekwipunek: Magiczna torba, a w niej magiczny kompas, piersiówka "Bezdna", propeller żądlibąkowy, brzękadło, zapalniczka, paczka fajek, zwykła miotła do latania, liny, konserwa turystyczna, kanapka z serem, na ręce bransoletka z włosów syreny, na szyi wisior z czarną perłą, juchtowa szarfa (+30PŻ), na palcu oko ślepego, nóż
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Ciamarnica popieprzona - fuknąłem. Jak siedziałem w krześle tak jednak dalej w nim tkwiłem manifestując fakt, że się nigdzie nie wybieram bez względu na to, jak mu to się nie podoba. W oczach niewątpliwie zaiskrzyła mi butna złośliwość. Tym bardziej, kiedy to szef zaznaczył, że skoro jestem tu z jego woli to miałem być i zostać. Pewnie tej małpie się to nie podobało i nic z tym nie mogła zrobić. I bardzo dobrze. Aż się jakoś cieplej na sercu robiło. Nie rozluźniłem się jednak i mając wciąż zaplecione ramiona na piersi uczestniczyłem w dalszej części ustaleń.
Również nie spisywałem nikogo z góry na starty. W końcu to, że rozbici pracownicy mogli być zanętą dla smoka wcale nie oznaczało, że już się to stało. Nie byłem jednak takim optymistą by nie dopuszczać do siebie takiej możliwości. Wychodziłem więc z założenia, że znaleźć pewnie ich znajdziemy i raczej nie zaskoczy mnie to w jakim właściwie stanie wówczas będą. Przeciwne jednak odczucia miałem co do osoby Susanne, która najwyraźniej zamierzała się pchać w teren. Nie podobało mi się to głównie przez to, że ją znałem. Nie jakoś dobrze, lecz wystarczyło mi to, że mieszkała w Ruderze oraz łączyła ją znacząca przyjaźń z Bertim. Miałem nadzieję, że szef ją zniechęci bo ja właśnie tak ją widziałem - jak wór cienkich, krótkich kości który trzeba ciągnąć za sobą na tyle delikatnie by nie rozpierdolić ich o jakiś wystający kamień. No może przesadzałem, lecz tak to widziałem. Nie odezwałem się jednak w chwili w której Percival przystał na jej przyłączenie się do grupy zmierzającej w stronę gór. Było to w końcu jego piaskownica i zamierzałem się bawić w niej takimi grabkami jakie mi darował to jednak nie oznaczało, że nie mogę pilnować czy Sus ostrożnie wywija wiaderkiem. Wolałbym by wróciła w jednym kawałku.
Wysłuchiwałem ostatnich uwag oraz zachęty do szykowania się i w zasadzie już miałem wstawać kiedy to ogarnął mnie momentalnie przestrach tak wielki, że niemalże podskoczyłem w krześle jakby rażony prądem. Przewróciłem kubek niedopitej herbaty który zalał mi portki budząc tym samym we mnie złość pod wpływem którego wydusiłem z siebie nokturnowy bluzg. Zaraz jednak niepocieszony ogarnąłem się i wyszedłem uprzednio obserwując bykiem twarze zgromadzonych pod namiotem osób szukając winnego chociaż osobiście wiedziałem czyjej włochatej, szczerzącej się mordy spodziewać. Zazgrzytałem tylko zębami i postanowiłem się wbrew sobie wyjść i zacząć szykować się do wymarszu. Ostatnio starałem się być najlepszą wersją siebie i nie zamierzałem tego od tak zaprzepaścić przez jednego chuja.
|Będę wychodzić w grupie: Percival, Ja, Susanne
|Kierunek: Szczyt 4 dłuższą drogą z odbiciem na prawo
|Ekwipunek: Magiczna torba, a w niej magiczny kompas, piersiówka "Bezdna", propeller żądlibąkowy, brzękadło, zapalniczka, paczka fajek, zwykła miotła do latania, liny, konserwa turystyczna, kanapka z serem, na ręce bransoletka z włosów syreny, na szyi wisior z czarną perłą, juchtowa szarfa (+30PŻ), na palcu oko ślepego, nóż
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Ostatnio zmieniony przez Matthew Bott dnia 26.07.19 15:39, w całości zmieniany 1 raz
Benjamin wyszczerzył beztrosko zęby do swej drogiej kuzynki - nie chciał epatować moralną zgnilizną przed tak niewinną istotką, jaką bez wątpienia była Charlene, ale czasem osiągnięcie zamierzonego celu wymagało kontrowersyjnych środków. Co prawda nie do końca wiedział, co chciał osiągnąć denerwując zapchlonego Botta z Nokturnu, lecz nigdy nie przyznałby się przed samym sobą, że chodziło o uleczoną dumę i urażone męskie ego. Wspaniałomyślnie nie próbował ich leczyć publicznie, zadowalając się wstępną pyskówką oraz niedżentelmeńsko skierowaną w Matthew różdżkę, skrytą pod deskami stołu przed karcącym wzrokiem przywódcy wyprawy.
Naprawdę go słuchał, starając się przywołać na twarzy wyraz zadumy oraz skupienia, ale nie mógł powstrzymać naburmuszenia, połączone w dziwnym tangu emocji z zadowoleniem wynikającym z tego, gdzie się znalazł. Gdzie się znaleźli, razem; Percy przewodził im rozsądnie, rozdzielając zadania oraz separując ich na grupy, mające największą szansę na odnalezienie zagubionej karawany żmijozębki. Jaimie obrócił się przez ramię, taksując Coriandra wzrokiem: z dwojga złego wolał, by Blake ruszył w górę z tym błotoryjem Bottem niż z eleganckim przystojniaczkiem, który z pewnością posiadał nie tylko więcej zdrowego rozsądku, ale i wiadomości dotyczących magicznych stworzeń. - Doskonale - mruknął pod nosem, powracając wzrokiem do Percivala i nie mogąc odmówić sobie teatralnego wywrócenia oczami. Liczył na to, że ruszą na szczyt razem, ramię w ramię, ale taki podział był sensowny. No i dawał Benjaminowi szansę na wypytanie Sprouta o pewne niecierpiące zwłoki szczegóły jego relacji z Percy'm.
Zauważenie nagłego przestrachu, prawie zrzucającego tyłek Matthew z krzesła, poprawiło humor brodacza jeszcze bardziej. Zarechotał głucho pod nosem niczym mistrz dyskretnego sprawiania psikusów, po czym wstał z własnego siedziska, przeciągając się. - No to ruszamy w drogę, Sprout - powiedział, spoglądając śmiało na urokliwego przyjemniaczka, ciekawy, jak ten sprawi się podczas trudnej wspinaczki. - Weź plecak i ruszamy, nie ma na co czekać - polecił swobodnie, po czym samemu wyszedł z głównego namiotu, by szybko wskoczyć jeszcze do własnego legowiska po niezbędne rzeczy - a później razem z Coriandrem ruszyli, by zdobywać wspólnie szczyt.
| ruszam z Coriandrem krótszą drogą
ekwipunek: różdżka, propeller żądlibąkowyx1, piersiówka Bez Dna wypełniona ognistą whisky; do tego plecak a w nim sznur, sprzęt wspinaczkowy, 5 wielkich kanapek z mięsem, konserwa mięsna + przedmioty z bonusem
Naprawdę go słuchał, starając się przywołać na twarzy wyraz zadumy oraz skupienia, ale nie mógł powstrzymać naburmuszenia, połączone w dziwnym tangu emocji z zadowoleniem wynikającym z tego, gdzie się znalazł. Gdzie się znaleźli, razem; Percy przewodził im rozsądnie, rozdzielając zadania oraz separując ich na grupy, mające największą szansę na odnalezienie zagubionej karawany żmijozębki. Jaimie obrócił się przez ramię, taksując Coriandra wzrokiem: z dwojga złego wolał, by Blake ruszył w górę z tym błotoryjem Bottem niż z eleganckim przystojniaczkiem, który z pewnością posiadał nie tylko więcej zdrowego rozsądku, ale i wiadomości dotyczących magicznych stworzeń. - Doskonale - mruknął pod nosem, powracając wzrokiem do Percivala i nie mogąc odmówić sobie teatralnego wywrócenia oczami. Liczył na to, że ruszą na szczyt razem, ramię w ramię, ale taki podział był sensowny. No i dawał Benjaminowi szansę na wypytanie Sprouta o pewne niecierpiące zwłoki szczegóły jego relacji z Percy'm.
Zauważenie nagłego przestrachu, prawie zrzucającego tyłek Matthew z krzesła, poprawiło humor brodacza jeszcze bardziej. Zarechotał głucho pod nosem niczym mistrz dyskretnego sprawiania psikusów, po czym wstał z własnego siedziska, przeciągając się. - No to ruszamy w drogę, Sprout - powiedział, spoglądając śmiało na urokliwego przyjemniaczka, ciekawy, jak ten sprawi się podczas trudnej wspinaczki. - Weź plecak i ruszamy, nie ma na co czekać - polecił swobodnie, po czym samemu wyszedł z głównego namiotu, by szybko wskoczyć jeszcze do własnego legowiska po niezbędne rzeczy - a później razem z Coriandrem ruszyli, by zdobywać wspólnie szczyt.
| ruszam z Coriandrem krótszą drogą
ekwipunek: różdżka, propeller żądlibąkowyx1, piersiówka Bez Dna wypełniona ognistą whisky; do tego plecak a w nim sznur, sprzęt wspinaczkowy, 5 wielkich kanapek z mięsem, konserwa mięsna + przedmioty z bonusem
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
sori wszystkim za zawias :c
Raz zauważone, mniej lub bardziej skryte objawy animozji między Benem a Mattem bardzo szybko mu zobojętniały i stały się zaledwie białym szumem, na tle którego wydarzały się faktycznie istotne sprawy. W odpowiedzi na uzupełnienie Percivala dotyczące podawania eliksirów smokom kiwnął jedynie głową; wpływ anomalii na smoczycę był rzeczywiście trudny do przewidzenia. Nawet znając reakcje innych magicznych stworzeń przechowywanych w londyńskim przytułku na nietypowe zjawiska nie miał do zaoferowania pewnych informacji wykraczających poza banał, więc po prostu nie odezwał się wcale. Podobne odczucia towarzyszyły mu w trakcie dywagacji dotyczących stanu osób transportujących stworzenia, po chwili wahania zabrał jednak głos.
- Skoro nie możemy być pewni skutków, jakie niesie ze sobą ekspozycja na te... opary, warto zachować dodatkową ostrożność w kontakcie z każdym, kto był na nie narażony, zwierzę czy człowiek.
Zamilkł znowu, jeśli pominąć napominające odkaszlnięcie w reakcji na sposób, w jaki Matt zwrócił się do Charlene. Decyzje o podziale na grupy, miejsce spotkania, sposób komunikowania, wszystko to przyjmował krótkimi skinieniami głowy, skrzętnie odnotowując wytyczne w pamięci. Ostatnie, na co miał ochotę to wcinać się w zarządzanie wyprawą. Mimo to... poczuł niepokój na myśl o tym, że i on i Susanne wyruszą w stronę szczytu. Z jednej strony, znawca magicznych stworzeń mógł się przydać na każdej z tras, z drugiej jednak słowa Percivala dotyczące możliwości napotkania ich także niżej, w tym przypadku przez Rosalyn i Charlene bez wsparcia też nie należały do mało przekonujących. Zanim jednak zdecydował się znowu zabrać głos, znalazło się i rozwiązanie. Kim był Timothy nie miał pojęcia. Ale skoro ufał mu Percival, Sprout nie zamierzał się sprzeczać. Z ciekawością zareagował na możliwość wzmocnienia zaproponowaną przez Susanne, jego uwagę odwrócił jednak zauważony kątem oka ruch, a wreszcie i głos Matta. Bez większego zastanowienia wzrok natychmiast przeniósł na Benjamina. Nie trzeba było Sherlocka Holmesa, by domyślić się, kto stał za tym małym wypadkiem. Tym razem jednak próżno było szukać na twarzy Coriandra rozbawienia, które wywołał w nim wcześniejszy, słowny żart Wrighta. Jego spojrzenie było bardziej badawcze, oceniające. Mężczyzna miał być jego towarzyszem, na ile jednak mógł mu właściwie ufać?
- Do za chwilę. - odpowiedział krótko, po czym przeszedł jeszcze w stronę Charlene, by przykucnąć przy niej i przekazać swoją prośbę. Nie chciał zbytnio nadwyrężać jej i Rosalyn, ale odrobina przezorności nie zaszkodzi. - Jakby co, krzyczcie. Wrócę.
Ostatnie słowa skierował do Susanne i Percivala, wracając jeszcze do kwestii potencjalnego wzmacniania uczestników wyprawy magią, po czym pomachał do reszty i ruszył w stronę swojego namiotu, żeby zebrać i sprawdzić bagaż przed wyprawą.
| szczytujemy z Benjaminam na skróty
ekwipunek: różdżka, sprzęt wspinaczkowy, termos z kawą, podstawowy sprzęt chirurgiczny i leczniczy (dedykowany magicznym stworzeniom), trzy kanapki z serem, paczka suszonego mięsa, maść z wodnej gwiazdy (od Charlene)
Raz zauważone, mniej lub bardziej skryte objawy animozji między Benem a Mattem bardzo szybko mu zobojętniały i stały się zaledwie białym szumem, na tle którego wydarzały się faktycznie istotne sprawy. W odpowiedzi na uzupełnienie Percivala dotyczące podawania eliksirów smokom kiwnął jedynie głową; wpływ anomalii na smoczycę był rzeczywiście trudny do przewidzenia. Nawet znając reakcje innych magicznych stworzeń przechowywanych w londyńskim przytułku na nietypowe zjawiska nie miał do zaoferowania pewnych informacji wykraczających poza banał, więc po prostu nie odezwał się wcale. Podobne odczucia towarzyszyły mu w trakcie dywagacji dotyczących stanu osób transportujących stworzenia, po chwili wahania zabrał jednak głos.
- Skoro nie możemy być pewni skutków, jakie niesie ze sobą ekspozycja na te... opary, warto zachować dodatkową ostrożność w kontakcie z każdym, kto był na nie narażony, zwierzę czy człowiek.
Zamilkł znowu, jeśli pominąć napominające odkaszlnięcie w reakcji na sposób, w jaki Matt zwrócił się do Charlene. Decyzje o podziale na grupy, miejsce spotkania, sposób komunikowania, wszystko to przyjmował krótkimi skinieniami głowy, skrzętnie odnotowując wytyczne w pamięci. Ostatnie, na co miał ochotę to wcinać się w zarządzanie wyprawą. Mimo to... poczuł niepokój na myśl o tym, że i on i Susanne wyruszą w stronę szczytu. Z jednej strony, znawca magicznych stworzeń mógł się przydać na każdej z tras, z drugiej jednak słowa Percivala dotyczące możliwości napotkania ich także niżej, w tym przypadku przez Rosalyn i Charlene bez wsparcia też nie należały do mało przekonujących. Zanim jednak zdecydował się znowu zabrać głos, znalazło się i rozwiązanie. Kim był Timothy nie miał pojęcia. Ale skoro ufał mu Percival, Sprout nie zamierzał się sprzeczać. Z ciekawością zareagował na możliwość wzmocnienia zaproponowaną przez Susanne, jego uwagę odwrócił jednak zauważony kątem oka ruch, a wreszcie i głos Matta. Bez większego zastanowienia wzrok natychmiast przeniósł na Benjamina. Nie trzeba było Sherlocka Holmesa, by domyślić się, kto stał za tym małym wypadkiem. Tym razem jednak próżno było szukać na twarzy Coriandra rozbawienia, które wywołał w nim wcześniejszy, słowny żart Wrighta. Jego spojrzenie było bardziej badawcze, oceniające. Mężczyzna miał być jego towarzyszem, na ile jednak mógł mu właściwie ufać?
- Do za chwilę. - odpowiedział krótko, po czym przeszedł jeszcze w stronę Charlene, by przykucnąć przy niej i przekazać swoją prośbę. Nie chciał zbytnio nadwyrężać jej i Rosalyn, ale odrobina przezorności nie zaszkodzi. - Jakby co, krzyczcie. Wrócę.
Ostatnie słowa skierował do Susanne i Percivala, wracając jeszcze do kwestii potencjalnego wzmacniania uczestników wyprawy magią, po czym pomachał do reszty i ruszył w stronę swojego namiotu, żeby zebrać i sprawdzić bagaż przed wyprawą.
| szczytujemy z Benjaminam na skróty
ekwipunek: różdżka, sprzęt wspinaczkowy, termos z kawą, podstawowy sprzęt chirurgiczny i leczniczy (dedykowany magicznym stworzeniom), trzy kanapki z serem, paczka suszonego mięsa, maść z wodnej gwiazdy (od Charlene)
przyjdź śmierci, ale tak skrycie, tak skrycie bym nie czuł twego zbliżenia, bo sama rozkosz konania, rozkosz konania mogłaby
wrócić mi życie
wrócić mi życie
Coriander Sprout
Zawód : magiwet
Wiek : 31 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
raise a glass to freedom,
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
something they can
never take away,
no matter what
they tell you
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nim uciekła się do słów, uśmiechnęła się lekko do Charlene i Roselyn, kiedy spokojnie słuchała sugestii alchemiczki. Wiedziała, że po części panna Leighton mogła mieć rację, lecz Zakonniczka nie czuła się pewnie w roli obstawy - jej umiejętności obrony były dobre, coraz lepsze, ale nie przodowała w tej dziedzinie. Nie po to zresztą tu przybyła. Nie mogła odpuścić drogi prowadzącej do pewniejszego celu na rzecz tej, na której mogła strwonić czas, jeśli zwierzęta uciekły w innym kierunku.
- Poradzę sobie - odpowiedziała Percivalowi, tak samo spokojnie i łagodnie, jak wcześniej, kiwnąwszy głową. Była świadoma, że wyprawa nie będzie prosta i przyjemna. Chodzenie na łatwiznę nie było tym, czego chciała ani oczekiwała. Była drobnej budowy, ale potrafiła pokonywać własne słabości, dobrze znosiła ból i wysiłek. Potwierdziła nową wersję składów skinięciem głowy, godząc się na podróż dłuższą drogą.
- Charlie, ja też jestem beznadziejna w urokach - przypomniała uprzejmie, rozkładając ręce. - Dziękuję za miłe słowa. Gdyby nie to, że bardzo chciałabym odnaleźć jak najwięcej rozbitków, chętnie poszłabym z wami. Ten zakątek i zejście to malutka część całych gór. Tak czy siak nie wyruszycie same. Prawda? - zapytała, kierując spojrzenie na Percivala, który chwilę później rozwiał wszelkie wątpliwości. Skoro Timothy znał teren, mogły się czuć spokojne - tak też poczuła się Susanne, widząc w tym wyjściu więcej rozsądku, bowiem nie zdążyła poznać drogi, jaką miały podążać dziewczęta. Przy okazji wyjęła z torby ingrediencje, które przekazała wprost do rąk Charlene, wiedząc, że będzie potrafiła zdziałać z nimi cuda. - Ropa czyrakobulwy, czułki szczuroszczeta, żądło mantykory - powiedziała od razu, gdyż wszystkie kryły się w woreczku, przewiązanym żółtą wstążką, wraz z ususzonym kwiatem.
- Każdy powinien mieć mapę - stwierdziła jeszcze. Nikt o tym nie wspomniał, a pamięć potrafiła być zawodna. Co, gdyby - jakimś cudem albo zwykłym przypadkiem ktoś oddzielił się od swojej grupy? - I pamiętać o zaklęciu czterech stron świata.
Zastanowiła się chwilę, słysząc pytanie dowódcy. Chciała opisać efekt czaru w miarę sensownie i prosto, nie wnikając w zawiłość całego procesu. - Jest takie zaklęcie, Saxio. Wzmacnia ciało, jakby trochę zmieniało je w kamień - ale nie jak Duro. Nie unieruchamia, tylko utrudnia zranienie - wyjaśniła pokrótce.
| oddaję Charlene: ropa czyrakobulwy, czułki szczuroszczeta, żądło mantykory
| idę z Percivalem i Matthew dłuższą drogą
| ekwipunek: przedmioty: różdżka, zmiennokształtny koral, fluoryt, magiczna torba i w niej - mapa (?), jedzonko (dużo kanapek, magiczny termos z herbatą, woda, czekolada, ciasteczka), miotła (bez bonusów), zabezpieczony nóż (bez bonusów), lina, apteczka z magicznymi specyfikami do opatrunków, bezoar, eliksiry lecznicze (dla zwierzątek), faktyczne eliksiry (od Charlene, bo wszystkie moje w Azkabanie): maść z wodnej gwiazdy, eliksir giętkiej mowy x2
jeśli ktoś chce Saxio niech da znać na pw, rzucę w szafkach zniknięć czy coś!
- Poradzę sobie - odpowiedziała Percivalowi, tak samo spokojnie i łagodnie, jak wcześniej, kiwnąwszy głową. Była świadoma, że wyprawa nie będzie prosta i przyjemna. Chodzenie na łatwiznę nie było tym, czego chciała ani oczekiwała. Była drobnej budowy, ale potrafiła pokonywać własne słabości, dobrze znosiła ból i wysiłek. Potwierdziła nową wersję składów skinięciem głowy, godząc się na podróż dłuższą drogą.
- Charlie, ja też jestem beznadziejna w urokach - przypomniała uprzejmie, rozkładając ręce. - Dziękuję za miłe słowa. Gdyby nie to, że bardzo chciałabym odnaleźć jak najwięcej rozbitków, chętnie poszłabym z wami. Ten zakątek i zejście to malutka część całych gór. Tak czy siak nie wyruszycie same. Prawda? - zapytała, kierując spojrzenie na Percivala, który chwilę później rozwiał wszelkie wątpliwości. Skoro Timothy znał teren, mogły się czuć spokojne - tak też poczuła się Susanne, widząc w tym wyjściu więcej rozsądku, bowiem nie zdążyła poznać drogi, jaką miały podążać dziewczęta. Przy okazji wyjęła z torby ingrediencje, które przekazała wprost do rąk Charlene, wiedząc, że będzie potrafiła zdziałać z nimi cuda. - Ropa czyrakobulwy, czułki szczuroszczeta, żądło mantykory - powiedziała od razu, gdyż wszystkie kryły się w woreczku, przewiązanym żółtą wstążką, wraz z ususzonym kwiatem.
- Każdy powinien mieć mapę - stwierdziła jeszcze. Nikt o tym nie wspomniał, a pamięć potrafiła być zawodna. Co, gdyby - jakimś cudem albo zwykłym przypadkiem ktoś oddzielił się od swojej grupy? - I pamiętać o zaklęciu czterech stron świata.
Zastanowiła się chwilę, słysząc pytanie dowódcy. Chciała opisać efekt czaru w miarę sensownie i prosto, nie wnikając w zawiłość całego procesu. - Jest takie zaklęcie, Saxio. Wzmacnia ciało, jakby trochę zmieniało je w kamień - ale nie jak Duro. Nie unieruchamia, tylko utrudnia zranienie - wyjaśniła pokrótce.
| oddaję Charlene: ropa czyrakobulwy, czułki szczuroszczeta, żądło mantykory
| idę z Percivalem i Matthew dłuższą drogą
| ekwipunek: przedmioty: różdżka, zmiennokształtny koral, fluoryt, magiczna torba i w niej - mapa (?), jedzonko (dużo kanapek, magiczny termos z herbatą, woda, czekolada, ciasteczka), miotła (bez bonusów), zabezpieczony nóż (bez bonusów), lina, apteczka z magicznymi specyfikami do opatrunków, bezoar, eliksiry lecznicze (dla zwierzątek), faktyczne eliksiry (od Charlene, bo wszystkie moje w Azkabanie): maść z wodnej gwiazdy, eliksir giętkiej mowy x2
jeśli ktoś chce Saxio niech da znać na pw, rzucę w szafkach zniknięć czy coś!
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
I Charlie miała nadzieję, że między mężczyznami nie działo się nic poważnego i będą w stanie ze sobą współpracować po opuszczeniu obozu. Wyruszali w końcu w niebezpieczne miejsce. Odwzajemniła jednak uśmiech Bena, choć jej własny był nieco niepewny, bo nadal nie wiedziała, co się między nimi działo.
Alchemiczka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie należała do osób silnych fizycznie ani utalentowanych w magii wymagającej używania różdżki, dlatego czułaby się bezpieczniej, gdyby ktoś jeszcze towarzyszył jej i Roselyn jakby napotkały jakieś większe i bardziej groźne zwierzęta. Było jej trochę smutno że Sue nie chciała z nimi iść, ale zapewne wolała być bliżej centrum głównych wydarzeń, kiedy napotkają na jakieś ślady smoczycy, załogi i powozów. Była zdolną czarownicą, więc na pewno świetnie sobie tam poradzi i będzie dobrą pomocą dla reszty. Nie wiedziała, kim jest Timothy, ale przyjęła z ulgą wieść, że ktoś znający drogę i przeszkolony w chwytaniu magicznych stworzeń jednak miał z nimi iść.
- W porządku, Percivalu – przytaknęła więc na taką propozycję podziału. – Z akonitem sobie poradzimy, potrzebujemy tylko kogoś, kto pomoże nam ze stworzeniami gdybyśmy jakieś napotkały. – Oprócz zwierząt mogły też spotkać jakąś anomalię. Albo rannego członka załogi, który zszedł na dół szukając pomocy. Ale gdyby kogoś znalazły to Rose na pewno da radę się o niego zatroszczyć.
Spotkanie dobiegało końca. Gdy Sue podeszła do niej, by przekazać jej kilka składników, Charlie uśmiechnęła się do niej.
- Dzięki, na pewno się przydadzą – powiedziała, chowając składniki do torby. – Jeśli kryją się tam jakieś stworzenia to na pewno je znajdziesz. Ale uważaj na siebie, dobrze? Wszyscy uważajcie.
Podarowała jej parę fiolek z eliksirami. Kiedy podszedł do niej Coriander, jemu również podarowała to, o co poprosił i życzyła mu powodzenia. Mimo wszystko czuła się lepiej że będą mieli choć minimalne środki zaradcze gdyby tak coś się stało, choć miała nadzieję że ominą ich poważniejsze zdarzenia i wrócą wszyscy w jednym kawałku.
Potem zwróciła się do Roselyn.
- Chodź, Rose. Sprawdźmy czy mamy wszystko czego potrzebujemy i możemy iść.
Nie było co zwlekać, w końcu droga miała trochę potrwać, a potem musiały wrócić i przygotować obóz na powrót reszty. I eliksiry, bo mogli ich potrzebować. Po sprawdzeniu swojego ekwipunku i zgarnięciu Timothy’ego mogły wyruszać na spotkanie przygodzie.
| zt.
Charlie i Roselyn idą drogą w kierunku punktu 7, do najbliższego skupiska akonitu
Mam przy sobie różdżkę, fioletowy kryształ, fluoryt, onyks czarny, zaczarowaną torbę, a w niej bezbonusowy kociołek, bezbonusową miotłę, kilka kanapek (z serem), butelkę wody i czekoladę, a także 1 porcję eliksiru giętkiej mowy (stat. 20), a także kilka fikcyjnych eliksirów dla zwierzątek i rannej załogi jakby coś lub kogoś napotkały
Alchemiczka doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie należała do osób silnych fizycznie ani utalentowanych w magii wymagającej używania różdżki, dlatego czułaby się bezpieczniej, gdyby ktoś jeszcze towarzyszył jej i Roselyn jakby napotkały jakieś większe i bardziej groźne zwierzęta. Było jej trochę smutno że Sue nie chciała z nimi iść, ale zapewne wolała być bliżej centrum głównych wydarzeń, kiedy napotkają na jakieś ślady smoczycy, załogi i powozów. Była zdolną czarownicą, więc na pewno świetnie sobie tam poradzi i będzie dobrą pomocą dla reszty. Nie wiedziała, kim jest Timothy, ale przyjęła z ulgą wieść, że ktoś znający drogę i przeszkolony w chwytaniu magicznych stworzeń jednak miał z nimi iść.
- W porządku, Percivalu – przytaknęła więc na taką propozycję podziału. – Z akonitem sobie poradzimy, potrzebujemy tylko kogoś, kto pomoże nam ze stworzeniami gdybyśmy jakieś napotkały. – Oprócz zwierząt mogły też spotkać jakąś anomalię. Albo rannego członka załogi, który zszedł na dół szukając pomocy. Ale gdyby kogoś znalazły to Rose na pewno da radę się o niego zatroszczyć.
Spotkanie dobiegało końca. Gdy Sue podeszła do niej, by przekazać jej kilka składników, Charlie uśmiechnęła się do niej.
- Dzięki, na pewno się przydadzą – powiedziała, chowając składniki do torby. – Jeśli kryją się tam jakieś stworzenia to na pewno je znajdziesz. Ale uważaj na siebie, dobrze? Wszyscy uważajcie.
Podarowała jej parę fiolek z eliksirami. Kiedy podszedł do niej Coriander, jemu również podarowała to, o co poprosił i życzyła mu powodzenia. Mimo wszystko czuła się lepiej że będą mieli choć minimalne środki zaradcze gdyby tak coś się stało, choć miała nadzieję że ominą ich poważniejsze zdarzenia i wrócą wszyscy w jednym kawałku.
Potem zwróciła się do Roselyn.
- Chodź, Rose. Sprawdźmy czy mamy wszystko czego potrzebujemy i możemy iść.
Nie było co zwlekać, w końcu droga miała trochę potrwać, a potem musiały wrócić i przygotować obóz na powrót reszty. I eliksiry, bo mogli ich potrzebować. Po sprawdzeniu swojego ekwipunku i zgarnięciu Timothy’ego mogły wyruszać na spotkanie przygodzie.
| zt.
Charlie i Roselyn idą drogą w kierunku punktu 7, do najbliższego skupiska akonitu
Mam przy sobie różdżkę, fioletowy kryształ, fluoryt, onyks czarny, zaczarowaną torbę, a w niej bezbonusowy kociołek, bezbonusową miotłę, kilka kanapek (z serem), butelkę wody i czekoladę, a także 1 porcję eliksiru giętkiej mowy (stat. 20), a także kilka fikcyjnych eliksirów dla zwierzątek i rannej załogi jakby coś lub kogoś napotkały
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Spotkanie zmierzało ku końcowi. Chłonęła ostatnie informacje, starając się nie pominąć niczego ważnego. Nie chciała, aby chwila nieuwagi okazała się tragiczna w skutkach. Zaczęła się martwić tym co wydarzy się w ciągu kilku następnych godzin. Wraz z Charlie miały zebrać akonit i chociaż nie było to tak niebezpieczne zadanie przed jakim mieli stanąć łowcy, to zdawała sobie sprawę z tego, że może nie być łatwo. Nie miały pewności czy po drodze nie natrafią na anomalię, dzikie zwierzę albo czy nie napotkają innej trudności. Nie chciała żeby coś stało się Charlie, jej samej czy Timothy’emu, który miał im towarzyszyć. Nie mówiąc już o tym co zagrażało tym, którzy mieli pójść w stronę szczytu. Mogła mieć tylko nadzieję, że wszystko skończy się sukcesem, a jej pomoc tutaj okażę się co najmniej zbędna, bo żaden uzdrowiciel nie będzie im potrzebny. Było to bardzo naiwne życzenie. Starała się jednak nie zamęczać pesymistycznymi myślami, które ostatnimi czasy były jej bliższe niż kiedykolwiek wcześniej. Przede wszystkim należało działać, wykonać powierzone zadania i zrobić wszystko, by już po zakończeniu wyprawy wrócić do domu ojca - cała i zdrowa -, by zabrać z niego Melanie.
- Dziękujemy, Percivalu - odparła, spoglądając z ulgą w stronę mężczyzny. Czuła się bezpieczniej, mając świadomość że nie wysyła je tam same. Szczególnie, gdy poinstruowano ich już co do możliwych zagrożeń.
Dało się wyczuć, że już za chwilę mają opuścić namiot, a każde z nich miało pójść w swoją stronę. Gdy Susanne przypomniała o mapach, wzięła jedną z nich dla pewności, gdyby coś stało się z tą Charlene. - Uważaj na siebie - uśmiechnęła się nieznacznie do Coriandera, gdy ten podszedł do Charlie po eliksiry. Zapakowała wszystko do skórzanej torby, która miała przy sobie.
- Oczywiście - odrzekła na słowa kuzynki, wstając i ruszając za nią w stronę wyjścia. - Powodzenia - powiedziała, starając się aby jej głos nie brzmiał tak jakby była strapiona. Pożegnała ich lekkim uśmiechem i wyszła zaraz za Charlene. Miały przed sobą pracowity dzień. Tak też wróciły do swojego namiotu, by zabrać resztę rzeczy i wraz z Timothym ruszyły w stronę doliny.
| zt
Idę z Charlie w stronę skupiska akonitu
Ekwipunek: różdżka, skórzana torba (zwykła), a w niej mapa, 2 kanapki, butelka z wodą, scyzoryk, a do zaczarowanej torby Charlene wrzucam bezbonusową miotłę
- Dziękujemy, Percivalu - odparła, spoglądając z ulgą w stronę mężczyzny. Czuła się bezpieczniej, mając świadomość że nie wysyła je tam same. Szczególnie, gdy poinstruowano ich już co do możliwych zagrożeń.
Dało się wyczuć, że już za chwilę mają opuścić namiot, a każde z nich miało pójść w swoją stronę. Gdy Susanne przypomniała o mapach, wzięła jedną z nich dla pewności, gdyby coś stało się z tą Charlene. - Uważaj na siebie - uśmiechnęła się nieznacznie do Coriandera, gdy ten podszedł do Charlie po eliksiry. Zapakowała wszystko do skórzanej torby, która miała przy sobie.
- Oczywiście - odrzekła na słowa kuzynki, wstając i ruszając za nią w stronę wyjścia. - Powodzenia - powiedziała, starając się aby jej głos nie brzmiał tak jakby była strapiona. Pożegnała ich lekkim uśmiechem i wyszła zaraz za Charlene. Miały przed sobą pracowity dzień. Tak też wróciły do swojego namiotu, by zabrać resztę rzeczy i wraz z Timothym ruszyły w stronę doliny.
| zt
Idę z Charlie w stronę skupiska akonitu
Ekwipunek: różdżka, skórzana torba (zwykła), a w niej mapa, 2 kanapki, butelka z wodą, scyzoryk, a do zaczarowanej torby Charlene wrzucam bezbonusową miotłę
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Strona 2 z 4 • 1, 2, 3, 4
Znikająca wieża
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Ben Nevis