Wydarzenia


Ekipa forum
Glen Nevis
AutorWiadomość
Glen Nevis [odnośnik]04.05.19 23:53
First topic message reminder :

Glen Nevis

Glen Nevis (a właściwie Gleann Nibheis) to ponad dziesięciokilometrowa dolina, biegnąca u podnóży jednych z najwyższych górskich szczytów Wielkiej Brytanii, od jednej strony zamknięta przez mugolskie miasteczko Fort William. Niegdyś stanowiąca popularne miejsce spacerów, obecnie opanowana jest głównie przez magiczną florę i faunę, a niemagiczni - przezornie - omijają ją z daleka. Nie do końca zasadnie, bo chociaż zalegająca tutaj niczym mgła magia rzeczywiście budzi się do życia wraz z zapadnięciem zmroku, to w ciągu dnia wędrówka doliną jest względnie bezpieczna: żyjące w okolicy trolle raczej unikają zapuszczania się na główny szlak, rezydując jednak dosyć licznie wśród rozproszonych na zboczach grot. Oprócz nich, dolinę zamieszkują także dzikie garborogi, które przy odrobinie szczęścia można zaobserwować, gdy raz dziennie przechodzą z jednej strony szlaku na drugą, przecinając go całym stadem. Nieniepokojone nie atakują, lecz dla własnego bezpieczeństwa lepiej zachować od nich bezpieczny dystans, zwłaszcza, jeżeli niektóre z nich są akurat dosiadane przez trolle.
Dolina, choć malownicza i spokojna w świetle słońca, nocą staje się niezwykle niebezpieczna: nieliczni, którzy zapuścili się tutaj po zmroku i powrócili w jednym kawałku, opowiadają niewiarygodne historie o drzewach budzących się do życia, diabelskich sidłach wypełzających z zagłębień, i atakujących wędrowców hordach leśnych lich - przerażających psów-duchów, z natury podobnych nieco do ponuraków.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Glen Nevis - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Glen Nevis [odnośnik]03.08.20 0:03
| 6 czerwca

Szeroki uśmiech tkwił na ustach Kaia od dłuższego czasu. Wyrwanie się poza, panujący w Londynie chaos, działał na niego wyjątkowo. Wbrew głoszonym przez prasę pochwałom i wieściom, jak fantastycznie kwitło miasto bez obecności mugoli - nie zmieniło się wiele. Wędrowanie wciąż pustymi uliczkami niosło ze sobą ryzyko i jeśli nie musiał, wszystko załatwiał poza jego granicami. Tym bardziej więc odetchnął z ulgą, gdy przyjęte zlecenie wiązało się z nieco dłuższą wyprawą w głuszę. I gdyby nie mały "mankament", na który trafił, spędziłby bardzo odprężające kilka dni. Nikt przecież nie spodziewał się, że trafi... na klątwę. A przynajmniej takie informacje otrzymał, gdy dowiadywał się o jednym z dolinnych przejść i niedużej jaskini, wypełnionej, jak zdążył ustalić, kilkoma bardzo ważnymi dla realizacji ziołami. Jeśli już miał pchać się w paszczę mantykory, to przynajmniej wolał mieć odpowiednio skuteczne w radzeniu sobie z przekleństwami - towarzystwo.
Oparł się o pień przekwitającej już mocno czeremchy, czując pod stopami resztki, opadłych i nie przegnanych przez wiatr, białych płatków. Chociaż woń kwiatów nie była już tak intensywna, wciąż przyciągała do siebie mnóstwo owadów, te jednak trwały wysoko, między liśćmi chroniąc się przed kołyszącym gałęziami wiatrem - Po czym wnioskujesz - odpowiedział bez namysłu z wciąż trwającym na ustach uśmiechem, który poszerzył się jeszcze bardziej w znajomej, nieco bardziej zawadiackiej wersji. Nie widział Jade długo i musiał przyznać, że czas odznaczył się na jej postaci w przyjemnie kobiecym wydaniu. Smugi tatuażów nie stanowiły dla niego nowości. Widział wiele, będąc jeszcze w Rumunii i w nieokreślony sposób, pozwiązywał je z runami. A tym przecież trudniła się panna Sykes, naznaczając swoją obecność charakterystyczną aurą tajemnicy. On sam, chociaż zainteresowany, nigdy nie zgłębił zagadnień, które kryły się za klątwami. I stąd pojawił się list, który nakreślił pospiesznie do runistki. Ta, szczęśliwie zgodziła się na jego prośbę i zlecenie jednocześnie.
Rozplótł zaplecione do tej pory dłonie i odbił się od drzewa, o które się opierał. Uśmiech zgasł, chociaż w jasnych źrenicach nadal tańczyła iskra rozbawienia - Dla ciebie, mam nadzieję nie będzie tajemnicza - zaczął, przyglądając się kobiecej twarzy - ot, podejrzenie klątwy, albo miejsca przeklętego. I wolałbym nie testować tej ewentualności na sobie bezpośrednio - kąciki ust drgnęły, ignorując szorstkość wcześniejszego pytania, które otrzymał. Nachylił się, wysuwając z odstawionej pod drzewem torby - mapę, którą rozłożył i różdżką, wysuniętą z kieszeni cienkiego płaszcza, oznaczył na niej punkt, który znacznie przybliżył teren - mamy stąd jakieś pół godziny drogi - wolał załatwić całość na przestrzeni jednego dnia. Wieczory i noce w tych okolicach, trafnie miały renomę niebezpiecznych i wolał nie ścigać się dodatkowo z leśnymi lichami, czy trollami o swoje życie - Poprowadzę - dodał jeszcze, chowając mapę do kieszeni, i zakładając torbę na ramię. Posłał przy tym nieco bardziej skupiony uśmiech - Nie martw się, następnym razem przyniosę tłuczki na zachętę - po czym, nie czekając na ripostę (która zapewne od razu nadeszła), ruszył, wyznaczonym wcześniej szlakiem - Trzymaj się blisko - kontrolnie obrócił się przez ramię, zastanawiając się, ile symbolicznych dziur zdążyła wywiercić w jego plecach. Odkąd pamiętał, zawsze żywiła wobec niego pewną iskrzącą oschłość, najbardziej widoczną podczas meczy quidditcha. Tak żywotna natura dla puchonki była na swój sposób, mocno intrygująca. A, że dobrze dogadywał się z jej braćmi, traktował jej humor bardziej z rozbawieniem, prawdopodobnie prowokując do kolejnych incydentów. Potrzebował jednak czasu, by odkryć, ile z jej dawnych nawyków pozostało do dziś. Pierwsze słowa i nastawienie, mówiły mu jednak, że pod linią tatuaży i twardym spojrzeniem, kryła się ta sama Jade. Chyba.


Ostatnio zmieniony przez Kai Clearwater dnia 06.08.20 22:26, w całości zmieniany 2 razy
Kai Clearwater
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Cze­mu ty się, zła go­dzi­no,
z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8473-kai-clearwater-budowa#246888 https://www.morsmordre.net/t8515-yippe#248176 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-lancashire-lancaster-17-2 https://www.morsmordre.net/t8520-skrytka-nr-2013#248322 https://www.morsmordre.net/t8516-kai-clearwater#248180
Re: Glen Nevis [odnośnik]06.08.20 20:44
Byłam gotowa postawić najlepszej jakości szkocką temu, kto był mi skory wyjaśnić, dlaczego Kai tak mocno grał mi na nerwach tym, że po prostu był.
Zdawało się, że z moją rodziną żył w zgodzie. W ogóle, zajmował się przecież ciekawymi rzeczami, wydawać by się mogło, że i w gębie nie kulał, a i prezencję miał całkiem przyjemną. Może drażniła mnie ta nieprzyzwoita radość, ta lekkość bytu - którą przecież miałam i ja sama. W szkole irytowała mnie jego popularność, wszystkie dziewczyny w dormitorium rozpływały się nad tym, że dzisiaj to właśnie do nich puścił szelmowskie oko. W piwniczce Hufflepuffu powstało tyle peanów na jego cześć, że czasami, kiedy szłam na zajęcia, bałam się, że wyskoczy mi z torby. Może więc wcale nie chodziło o niego, a o intensywność, z jaką wzdychało do niego pół szkoły, a już z pewnością wszystkie Puchonki z mojego rocznika - z wyjątkiem mnie?
Ale gdyby tak było - gdyby rzeczywiście chodziło o to, że po prostu wtedy obmierzło mi słuchanie o Kaiu w koło Macieju - to chyba powinnam przyjąć to spotkanie jakoś cieplej. A wystarczyło, że zobaczyłam te wietrzące się zęby. Nie wiem. Może ja byłam jakaś nienormalna. Z drugiej strony, kusił mnie. Ciekawą wycieczką. I rozsądną zapłatą. Ta pierwsza była dla mnie wystarczającą przynętą, ale tego wiedzieć nie musiał.
-  Po twoim głupkowatym uśmiechu - pytał, a więc byłam gotowa odpowiadać. Nie zastanawiałam się nad tą odpowiedzią, a za kąśliwą uwagą w ślad poszedł chytry uśmiech. - Wyprowadź mnie z błędu, jeśli się mylę. - Złożyłam broń. Zawsze musiałam być o krok do przodu, pochyliłam więc kark, żeby przypadkiem nie miał za co złapać. Wychowałam się z trójką starszego rodzeństwa. W tym dwójką braci. A Jocunda była prawie jak chłopak. Miałam więc swoją szkołę życia.
- Po czym wnioskujesz - weszłam mu w środek zdania, owszem, niegrzecznie, ale chyba nie spodziewał się, że przez te kilkanaście lat przybyło mi ogłady. Niektórzy pewnie liczyli na to, że małżeństwo mnie zmieni. Ale przy Solasie tylko zaostrzył mi się język. Miałam szczęście być Sykesem. Z takim rodowodem nikt nie próbował ujarzmić mojego temperamentu. - Ale wiesz, że któreś z nas będzie musiało? - Odparłam szorstko, chociaż to wcale nie była prawda. Miałam grobową minę, podczas gdy wpuszczałam go w maliny. Po co? Umarłabym z nudów, gdybym była śmiertelnie poważna. - Chyba lubisz przodować, Clearwater? - Dodałam na zachętę, nie spuszczając z tonu ani trochę.  
To by było na tyle, jeśli chodzi o humorki w czasach wojny. Tutaj prawie się jej nie dostrzegało, podobnie z resztą jak w Leicestershire. W Londynie faktycznie można było odczuć oddech Ministerstwa na karku, ale ostatnie lata chyba wszystkim dały w kość, na nowo definiując normalność. Grindewald, Tuft, później anomalie, a na sam koniec wielki spór między arystokratami. Dla mnie wyglądało to jak zwyczajne przepychanki między tym, którzy od zawsze byli u władzy. Z resztą, komu wiatr nie wiał w oczy. Mnie też się oberwało. I wcale nie od tych, o których rozpisywały się brukowce. Sama sobie wytyczyłam ścieżkę gehenny.
- Następnym razem? To groźba, czy obietnica? Zwykle słyszę to zdanie dopiero pod koniec. - Prawie się roześmiałam. Co to za plany już ze mną wiązał? Teraz już musiałam wiedzieć. Taka byłam. Wystarczyło mi dać palec, a ja już chciałam bawić się świetnie. - Co znajduje się w tym miejscu? - Zapytałam z dziewczęcą ciekawością, gdy już ruszyliśmy. Nawet jeśli samego Kaia traktowałam z dystansem, praca była pracą. Nie pytałam z natręctwa. Często już sam rodzaj chronionej rzeczy pozwalał mi domyślić się, z jaką klątwą przyjdzie się zmierzyć.
Jade Sykes
Jade Sykes
Zawód : łamaczka klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa

her attitude kinda savage
but her heart is gold

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7327-jade-sykes https://www.morsmordre.net/t7337-carnelian#200427 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f266-lancashire-abbeystead-peregrine-hill https://www.morsmordre.net/t7338-skrytka-bankowa-nr-1785#200430 https://www.morsmordre.net/t8674-jade-sykes#256273
Re: Glen Nevis [odnośnik]11.08.20 21:12
Przypominała mu trochę burzę, tę początkowo ukrytą. Wiosenną, która przychodziła nagle, niepostrzeżenie wyrywając z rąk wszystko co się miało, by zniknąć równie gwałtownie, rozświetlając niebo słoneczna aurą. Taką ją zapamiętał ze szkolnych lat, taką, która kryła tę ciepłą naturę puchonki pod maską zgryźliwej riposty. I właściwie musiał przyznać, że było w tym coś przyjemnie pociągającego, tym bardziej, że lubił pewne siebie kobiety, chociaż nie przekraczając pewnej granicy. Nie próbowała być agresywna, gubiąc po drodze kobiecą naturę. Być może dlatego, tak dobrze pamiętał jej zacięta minę, gdy starała się cisnąć w niego tłuczkiem i swój własny śmiech, który prawdopodobnie prowokował do dalszej inferencji. I mimo, że minęło tak wiele lat i zmieniło się - praktycznie wszystko - wciąż potrafił wyobrazić ją sobie tak, siedzącą na miotle z wojowniczym błyskiem w oku, jak i tę łagodniejszą, nieczęsto widzianą. Nawet sieć widocznych tatuaży i cień, który drgał gdzieś na dnie piwnych źrenic, nie rozmył utrwalonego obrazu. Nawet jeśli wiedział, że za chwilę mógł ulec aktualizacji.
Nigdy nie ukrywał, nawet w czasach szkolnych, że był świadomy popularności, jaką miał wśród dziewczęcych spojrzeń. Nie przeczył też, że często pogrywał sobie z kierowanym ku niemu wyznaniami. A może był nawet czasem zmęczony tym i tak miła odmiana, mało nachalnego towarzystwa była mu przyjemna?
Podobno wielokrotnie, szczególnie na zajęciach z historii magii, miał tendencję do mieszania faktów. Zapamiętywał za to ludzi i towarzyszące im relacje. To też skłoniło go do zwrócenia się do Sykes. To i reputacja bardzo zdolnej łamaczki klątw. W przypadku zaistniałego podczas zlecenia kłopotu, nie widział innego wyboru - Akurat on świadczy o czymś zgoła innym - na moment zgasił uśmiech, przyglądając się z ciekawością swej towarzyszce. Przeciągnął dłoń przez krótką brodę, by z powracającym błyskiem w oczach nachylić się i zgarnąć z ziemi kilka zdeptanych płatków - właściwie, to nie muszę. Stoisz na dowodach. Czujesz je nawet - podniósł się i rozplótł zaciśnięte na zdobyczy palce, wypuszczając zawartość. Nieco mocniej wciągnął powietrze przez nos. Nie czekał jednak na kontynuację dyskusji o zasadności swojej, czy jej wiedzy dotyczącej bytności czeremchy.
- Po twojej obecności - wzruszył ramieniem, zupełnie tak, jakby stwierdzał oczywistość. Gdyby się nie zjawiła, tajemnica pozostałby tajemnicą. Przynajmniej dla niej, a ta przecież zawsze kusiła - Zapewne, ale przynajmniej powiesz, jakie będą konsekwencje - nie, żeby ignorował niebezpieczeństwo, ale jego praca często polegała na na ryzyku, gdyby go nie podejmował - połowa jego zleceń nie miałaby racji realizacji. Na powagę, reagował kolejną zagrywką, pozwalając, by znajomy wyraz wypełzł na usta - Zawsze - skwitował tylko krótko, nie próbując nawet się tłumaczyć. Było coś odprężającego w ich wymianie zdań, a urok polegał też na tym, że nie musiał wracać do ponurej rzeczywistości tętniącej w centrum Londynu i rozlewającej się coraz dalej, jak przerośnięta szarańcza bahanek. Trochę chyba udając, że świat poza ich przygodą w głuszy, nie istniał. Przynajmniej przez chwilę.
- Ani jedno, ani drugie - na moment zawiesił głos, chociaż odwrócił głowę, by zerknąć na idącą za nim czarownicę - Wróżę - wyszczerzył się mocniej, by wrócić do prowadzenia. Ścieżka powoli schodziła w dół z rozchodzącą się po obu stronach ścianą wzgórz. Ścieżka zrobiła się nieco bardziej wyraźna, na tyle, by zwolnił, równając krok z czarownicą - Zmierzamy do jednej jaskini. Prawdopodobnie kiedyś używanej, albo przez kogoś zamieszkałej. Pozostały tylko niejasne plotki i skrawki informacji o klątwę, ale w tej kwestii musisz pytać bardziej szczegółowo - zrelacjonował, spoglądając na kobiecy profil - A tutaj - gestem wskazał okolicę - nieco bardziej magiczna dolina - chociaż chciałby zażartować, tereny rzeczywiście słynęły z różnych, mniej lub bardziej prawdziwych opowieści o nadnaturalnych zjawiskach. Część z nich należała stricte do świata czarodziejskiego. Część była wyolbrzymioną strachem mugoli legendą - Musimy zdążyć przed zmierzchem - dodał jeszcze, gdy ciemna poświata wyłaniającego się w dole wejścia do jaskini, zaznaczyła swoją obecność. Było dziwnie cicho i już sam fakt wprawiał myśli w dziwnie, alarmującą formę.


Ostatnio zmieniony przez Kai Clearwater dnia 13.08.20 0:07, w całości zmieniany 1 raz
Kai Clearwater
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Cze­mu ty się, zła go­dzi­no,
z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8473-kai-clearwater-budowa#246888 https://www.morsmordre.net/t8515-yippe#248176 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-lancashire-lancaster-17-2 https://www.morsmordre.net/t8520-skrytka-nr-2013#248322 https://www.morsmordre.net/t8516-kai-clearwater#248180
Re: Glen Nevis [odnośnik]12.08.20 23:46
- O czym? - Podniosłam na niego wzrok, z energią drapieżnego ptaka, który dostrzegł swoją ofiarę. Nie ze mną były enigmatyczne półsłówka, które rzucało się bez pokrycia. To nie tak, że nie lubiłam słownych zagrywek. Po prostu rozbijałam je na części pierwsze. Lubiłam wiedzieć, co dokładnie snuje się w głowach moich rozmówców. Nie domyślać się. Nie przypisywać temu swoje interpretacje. Byłam dociekliwa jak niuchacze w poszukiwaniu świecidełek.
Poza tym byłam o krok od rozwikłania zagadki z młodości. Przyczyna uśmiechu Clearwatera. Niech ktoś da mi zmieniacz czasu tylko po to, żebym mogła cofnąć się do szóstej klasy i opowiedzieć o tym koleżankom z roku. Być może wtedy zaznałbym trochę spokoju.
- Nie mów mojemu tacie. - Rozkazałam krótko, zażenowana własną niewiedzą w dziedzinie zielarstwa. Faktycznie, kiedy powiedział o zapachu, ten momentalnie wrył się obecnością w moich zmysłach. Warty zapamiętania. Kontrolnie spojrzałam na Kaia. W zasadzie gdyby mu powiedział, to nic wielkiego by się nie stało, ale warto było sprawdzić, czy Clearwatera stać na milczenie. - Mojemu bratu też nie. - Rozpustna byłam w tym nakreślaniu granic.
Sparafrazował mnie, podobnie jak ja chwilę wcześniej jego. Grał oko za oko, co uznałam za słuszne dotrzymania kroku mojej szorstkiej naturze. Jeden punkt dla Gryffindoru, Clearwater.    
- To popsułoby całą zabawę. Zadbam o poziom twojej adrenaliny. - Odparłam lekko, siejąc wiatr z uśmiechem na ustach. Nie tak szerokim; raczej skąpym, z kącikami lekko zadartymi ku górze, pochmurnym czołem i bystrym spojrzeniem. Był pewny siebie, cechę tę przypisywałam raczej do zalet. Nie potrafiłam rozmawiać z osobami cichymi czy wycofanymi, bo później dopadały mnie wyrzuty sumienia, że znowu kogoś zdominowałam. Straszne skurwysyństwo, czuć się źle za bycie sobą.
Gdyby się tylko tak nie szczerzył jak Poltergeist, nawet mogłabym go polubić.
- Żeby tak wróżyć, musiałbyś jednak mieć jakieś chęci na nasze ponowne spotkanie - zauważyłam nieznośnie, nie dając mu się ukryć za tym uśmiechem. Drążyłam, krążyłam, jak taka nieznośna osa, która nie wiadomo, czego chce - czy upierdolić, czy może tylko pozwiedzać.
Teren zaczął się wznosić, a po chwili byliśmy już na kamienistej ścieżce - jaskinia musiała być blisko.
- Co? - Albo czegoś nie zrozumiałam, albo Kai nie zrozumiał mnie, albo zwyczajnie nie miał pojęcia po co miałam gimnastykować się nad klątwą. Chociaż w sumie było mi wszystko jedno po co. Klątwa to klątwa, za jej złamanie mi płacił. - Stój. - Szarpnęłam go z całej siły za rękę, zanim przekroczył linię cienia odcinającą się przed zejściem do jaskini. Miałam przeczucie - zapewne słuszne - że nie należało jej przekraczać. Ostrożnie pociągnęłam Kaia za siebie, jak małego chłopca - bo chociaż nim nie był, to jednak w zderzeniu z klątwami można było o nim myśleć w tych kategoriach. - Stój tam gdzie stoisz. Hexa Revelio - Wyinkantowałam, a powietrze od razu stało się ciężkie. gęste. - Inaczej naprawdę sprawdzisz jak działa klątwa. - Uśmiechnęłam się krótko do Kaia, ale już po chwili na moje oblicze wpełzła cała mieszanka emocji. Powaga, czujność, ekscytacja. Nakierowałam różdżkę w kierunku wejścia, a lekka wibracja pozwoliła mi odczuć obecność klątwy. Była tutaj - wystarczyło odnaleźć wyrytą inskrypcję. - Jeśli chcesz mi pomóc, rozejrzyj się. Musimy znaleźć zapis klątwy. Runiczny. Kreski, znaczki. No wiesz. Musi być gdzieś tutaj wyryty. Nie przekraczaj linii cienia. Jeśli znajdziesz symbole, nie dotykaj ich. - Poinstruowałam go, trochę szorstko, ale klątwy to nie były rurki z kremem. Sama również skupiłam się na poszukiwaniach.

[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Jade Sykes dnia 18.08.20 11:42, w całości zmieniany 1 raz
Jade Sykes
Jade Sykes
Zawód : łamaczka klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa

her attitude kinda savage
but her heart is gold

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7327-jade-sykes https://www.morsmordre.net/t7337-carnelian#200427 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f266-lancashire-abbeystead-peregrine-hill https://www.morsmordre.net/t7338-skrytka-bankowa-nr-1785#200430 https://www.morsmordre.net/t8674-jade-sykes#256273
Re: Glen Nevis [odnośnik]13.08.20 19:48
Powietrze było rześkie, czyste, zupełnie różne od dusznego Londynu. I był to jeden z powodów, dla których tak bardzo odnajdował się w swojej profesji, zazwyczaj daleko poza granicami miasta. Nie licząc samych finalizacji transakcji, mógł cieszyć się przygodą.
Uchwycił uniesiony wzrok, który starał się przyszpilić intensywnością i wyrwać odpowiedź. Miała do tego jakąś naturalną zdolność, czego nie rozgryzł do tej pory. Wydawała się czasem zaglądać nieco głębiej, śmielej wyłuskując dobre ziarna prawdy, od tych fałszywych, wypchniętych na pierwszy plan. I to - również wywoływało w nim uśmiech. Satysfakcji. I udanej konfrontacji, zupełnie, jakby nieświadomie czekał, aż ktoś przełamie czar. Ten sam, który sam rzucał.
Początkowo rzeczywiście mógł się zgrywać. Miał to w zwyczaju. Działał niemal instynktownie, pozwalając by usta rozciągały się w uśmiechu. Ale i ten miał wiele odsłon, dlatego pytanie sięgające źródła, trąciło niejasną strunę wrażeń odkrycia. Sprytna łamaczka klątw. Ale to nie będzie takie proste - O tym, że lubię, gdy się mnie o to pyta - przesunął linię wrażeń na czar cwaniaka, bo właściwie, nawet tak czasem było. Ludzie nie wierzyli, że można zachować lekkość postrzegania wszystkiego i wszystkich. I często mieli rację, a on traktował uśmiech niczym broń - na bardzo wielu frontach działania. Nie tylko kobiet. Nie tylko prowokacji. Jako atak i jako obrona. Tym mocniej nacechowana tymi ostatnimi, od śmierci brata. Ale czy był jeszcze ktoś, kto nie wybrał swojej broni? Sykes też miała swoją. I nawet mógłby zgadywać, co nią było - Nie jesteśmy w szkole, żeby biegać na skargę do rodziców - wyszczerzył się. Tak, znowu to zrobił. Z pełną premedytacją - albo braci - zamrugał, przez moment samemu mając w wizji Caleba. Cień przemknął przez myśli i być może przez twarz, ale uniesione w śmiechu wargi, rozmyły wspomnienie. To nie był ani czas ani miejsce na to.
- Doceniam - a jednak, udało się wyrwać z ust czarownicy ten niejednoznaczny grymas. I rzeczywiście doceniał. Nie lubił się nudzić, ciężko było mu usiedzieć w jednym miejscu zbyt długo. Nawet jeśli czasem zahaczało to o brawurę. Ot - stereotyp gryfońskiej natury. Nie od parady przydzielony został do tego, konkretnego Domu. Miał to we krwi.
- A powiedziałem, że nie mam? - odpowiedział niemal beztrosko, nawet nie odwracając głowy ku czarownicy. Lubił prowokacje, podobno sam był w tym specjalistą i zazwyczaj nie przepuszczał okazji, jeśli już ktoś podejmował podobna grę - Nieco bardziej na stałe wróciłem do Anglii, a więc i w pracy będę potrzebował kogoś o twoich zdolnościach na miejscu - idąc równo z kobietą i na tyle blisko, by nawet katem oka chwytać ciemnooki profil, mógł pozwolić sobie na więcej - I cóż, może cię po prostu lubię - masz, poradzisz sobie z taką prawdą?. Tym razem nie zagrał kpiną, wyciągając z talii zachowań tak rzadką kartę powagi. I był to dobry moment na głębsza czujność. Bez sprzeciwu, niemal w pół kroku - zatrzymał się. I chociaż to łamaczka klątw odepchnęła go do tyłu, mimowolnie chwycił ją za ramię, starając się zrobić dokładnie ten sam zabieg - Któreś z nas i tak miało to sprawdzić - mruknął, ale nie był kretynem, by bezmyślnie zgrywać chojraka. Nie miał większego pojęcia o działaniu klątw, opierając się tylko na niejasnych plotkach i punktowej wiedzy, którą zdobył jeszcze w szkole. Tyle, że - w ten punkt trudno było mu teraz trafić. I właśnie dlatego zatrudnił Jade. Jeśli miał sfinalizować zlecenie i zdobyć potrzebne ingrediencje, potrzebował czystej, nie-przeklętej drogi.
Skinął głową, skupiając się na półprzeźroczystej linii cienia, w której chowało się niemal całe wejście do jaskini. Podążył w przeciwną do wyboru runistki stronę. Być może nie rozpoznawał znaczenia wskazanych symboli, ale potrafił wyłapać zmiany w otoczeniu, czynione ręką ludzką. Wspiął się nawet na skalisty nasyp, zatrzymując się, gdy rzeczywiście, wśród obrośniętych mchem głazów, dostrzec coś bardziej regularnego - Tu coś chyba mam. Ładny wzorek - odezwał się nieco głośniej, chwytając spojrzeniem pochyloną sylwetkę czarownicy. Sam z chęcią by to zrobił, tym bardziej, że dostrzegł niemały wysyp piołunu wokół dostrzeżonego znaku. Kuszące. Ale niewystarczająco, by złamać dyspozycję łamaczki klątw. Zapowiadało się, że miejsce może być rzeczywiście obfite w ingrediencyjne perełki.


Ostatnio zmieniony przez Kai Clearwater dnia 15.08.20 13:45, w całości zmieniany 1 raz
Kai Clearwater
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Cze­mu ty się, zła go­dzi­no,
z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8473-kai-clearwater-budowa#246888 https://www.morsmordre.net/t8515-yippe#248176 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-lancashire-lancaster-17-2 https://www.morsmordre.net/t8520-skrytka-nr-2013#248322 https://www.morsmordre.net/t8516-kai-clearwater#248180
Re: Glen Nevis [odnośnik]15.08.20 13:42
Nasze spojrzenia spotkały się. Jak dwa ostre miecze w starciu sił. Widziałam, do czego dążył. Odwracał kota ogonem, ukrywał to, co miał do ukrycia - i choć nie wiedziałam jeszcze, co to było, w tej krótkiej chwili, jednym błyskiem w oku, dałam mu do zrozumienia, że go widzę. Bez tego uśmiechu, bez aury, którą wznosił wokół siebie jak fortecę.
Co gryzło Kaia Clearwatera?
- To chyba najgłupsza wymiana zdań jaką mogłabym sobie wyobrazić. - Po uprzejmości i grzeczności proszę do innych wdówek. Albo panienek. Lub mężatek. - Powinieneś dostać order. - Każde mistrzostwo zasługiwało na uznanie. - Przebiłeś nawet gobliny, Clearwater. Chociaż może nie powinno mnie to dziwić. One są całkiem błyskotliwe. - Nie podejmowałam bezmyślnie rzuconej rękawicy, bo nie miałam w zwyczaju zużywać swojej energii tam, gdzie nie można było dostrzec efektów. Dyskusje, z których nic nie wynikało, odkładałam na półkę, razem z tymi książkami, które nie zasługiwały na dotrwanie z nimi do ostatnich stron.
- Pamiętam cię raczej z Hogwartu, nie wydaje mi się, żebyś bardzo się zmienił. - Odszczekałam się. Hau hau.
Byliśmy już prawie u celu, a moje myśli zajmowały raczej potencjalne klątwy, niż słowa Kaia - kiedy jednak z uporem ciągnięty za język w końcu poddał się mojej dociekliwości, nie umknęło to mojej uwadze. - W końcu zaczynasz mówić z sensem. - Przyznałam, przelotnie zerkając na niego z ukosa. Ostatecznie, była to całkiem przyjemna wróżba - po tym, jak już odkryłam, że poziom irytacji, który podnosił mi się w jego towarzystwie, był całkiem przyjemny do znoszenia. Co prawda obiecał mi przygodę, nie rozrywkę w postaci słownych przepychanek, czułam więc lekkie uczucie rozczarowania. Tym bardziej, że to on odnalazł źródło klątwy.
Jeśli rzeczywiście się nie pomylił.
Zgrabnie wspięłam się za nim, przypominając, aby nie używał magii. Wyryte na kamieniu runy nie pozostawiały cienia wątpliwości, że miejsce było objęte klątwą. Trzy razy analizowałam zapis, choć już po pierwszym rzucie oka rozpoznałam, z czym mieliśmy do czynienia. Nie mogłam jednak pozwolić sobie na błąd.  
- Klątwa stosu. Lepiej się odsuń, i to sporo, bo jeśli coś pójdzie nie tak, wszystko zajmie się ogniem. - Poczekałam, aż zejdzie ze skalnej półki, kreśląc w powietrzu runy w odwrotnej pozycji niż te, z którymi miałam do czynienia, następnie przyłożyłam koniec różdżki do kamienia, w myślach układając słowa finite incantatem. Serce zaczęło bić mocniej, magia zaprotestowała - czułam jak podłoże zaczęło robić się cieplejsze, jednak szybko ustąpiło, a kamień, na którym jeszcze przed chwilą widniały runy, na powrót stał się gładki. Przeniosłam spojrzenie na Clearwatera, skinieniem głowy dając mu do zrozumienia, że wszystko poszło zgodnie z planem. - Rozejrzyjmy się jeszcze chwilę, zanim wejdziesz do środka. Jedna klątwa wcale nie musi oznaczać końca przeszkód. Byłabym wręcz zawiedziona, gdyby tak było.
Obiecywał przygodę. I gdzie była moja przygoda?
Jade Sykes
Jade Sykes
Zawód : łamaczka klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa

her attitude kinda savage
but her heart is gold

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7327-jade-sykes https://www.morsmordre.net/t7337-carnelian#200427 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f266-lancashire-abbeystead-peregrine-hill https://www.morsmordre.net/t7338-skrytka-bankowa-nr-1785#200430 https://www.morsmordre.net/t8674-jade-sykes#256273
Re: Glen Nevis [odnośnik]16.08.20 21:49
- Zawsze do usług - odsłonił zęby w pełnym uśmiechu, w tonie głosu imitując powagę. Nawet jeśli zrozumiał przekaz skrzyżowanych spojrzeń, nie podejmował prób zgaszenia, tłumaczenia, czy choćby próby wyprowadzenia z sugerowanego błędu. Zgrywanie cwaniaka wychodziło mu zazwyczaj całkiem przyzwoicie - Podziękuję. Nie zmieści się z moim ego w jednym pokoju. Ale doceniam chęci. - utrzymał rozbawiony grymas na ustach, pozwalając sobie nawet na zatrzymanie palców na brodzi, jakby rzeczywiście zastanawiał się nad propozycją otrzymania wyróżnienia. Parsknął tylko na koniec, przecierając skroń i kontynuując wędrówkę, której się podjęli. Zdążył prześledzić szlak i wiedział gdzie powinna znajdować się jaskinia. Tym co go niepokoiło, to uzyskane skrawki informacji o klątwie. I jakoś nie przewidywał, że wszystko pójdzie gładko. Mówiła mu o ty okolica i osobiste doświadczenie.
- Pamiętasz? - kącik ust powędrował w górę. W końcu, mieli swoje lata, szkolne czasy rozmywały się w czasie, pozostawiając wyraźniejszy zarys tylko w tych znaczący momentach. Mógł oczywiście nadinterpretować, a nawet drażnić się że to robi, ale widocznie nie był tylko miałkim, rozmytym wspomnieniem osoby, którą mijała na korytarzu. Pamiętała, a więc znaczył - przynajmniej w teorii, coś więcej. Na tę myśl poczuł przyjemna wersję satysfakcji - ..ale nie wyciągaj pochopnych wniosków - skwitował, kończąc tę konkretną partię ich rozrywkowej wymiany zdań. Umilanie sobie czasu rozmową, pomiędzy pracą było odprężające, ale jaskinia do której się zbliżyli, była częścią zadania. Dopóki nie był pewien, że nie wdepnie w jakieś przeklęte (i to dosłownie) gówno, nie mógł swobodnie pracować. A okolica i zgarnięte wcześniej informacje mówiły, że ten opuszczony zakątek miał do zaoferowania kilka ingrediencyjnych skarbów - Czasem mi się zdarza - wykrzywił usta, ale te nie ułożyły się ostatecznie w znajomy wyraz - a Ty? - skoro już sam zahaczył o własne plany, czemu i ona nie mogła podzielić się swoimi?
Obserwował z żywym zaciekawieniem tak sam "wzorek", jak i zbliżającą się łamaczkę klątw - te runy...co oznaczają? - nazwę klątwy poznał, ale czy była to rozpisana nazwa, czy tylko odpowiedni układ? Odsunął się jednak zgodnie z dyspozycja,nie chcąc narażać ani siebie, ani czarownicę, ani swoje zlecenie na porażkę. I chociaż w milczeniu starał się ogarnąć to, co właściwie działała kobieta, miał wrażenie, że szło... zbyt prosto - wyjątkowo, nie mam dziś ochoty zostać pieczonką - mruknął tylko do siebie, pozostawiając klątwiarce działanie.
Odpowiedział skinieniem na gest, zbliżając się do czarownicy i decydując się na ponowne przeszukanie okolicy wokół jaskini. Moment jednak skupienia nie zakończył się kolejnym znaleziskiem. Przynajmniej w jego wypadku - Na zewnątrz wydaje się być już bezpiecznie... - zmarszczył ciemne brwi, wpatrując się w cień niknącego wgłąb korytarza - zobaczymy, co nas przywita w środku - zakończył, z gestem zaproszenia, przekroczyć próg wilgotnego zejścia.
Jaskinia była szeroką tylko u wylotu, zwężając się i zakręcając już po kilku metrach wędrówki. Wysunięta różdżka rozlała się blaskiem lumosa, które rozlewało wyraźniejszą widoczność stawianych kroków. Kai dodatkowo wyciągnął z torby kredę, odznaczając rozwidlenia, którym podążali. Od czasu do czasu rzucając nawet zaklęcie wykrywające pułapki, czy inne, praktyczne czary. Zdążył zauważyć  i minąć kilka omszałych, zwierzęcych szkieletów, nieco pokracznie rosnące grzyby, ale wiedział, że jego cel znajduje się nieco głębiej. I wyżej. Podziemne polany nie zdążały się często, ale tu, było możliwe wszystko. I fakt ów potwierdzały nieliczne, ale wiarygodne relacje wędrowców, którzy znaleźli górny wylot.
Zatrzymał się, nachylając nad jednym ze znalezisk. Karłowata, ale rozległa kępka ziół nie była wcale skarbem, ale mogła się przydać. To jednak, co wywołało zdziwienie, to cienka, bieląca się linia kresek, która widniała na jednej z wilgotnych od mchu ścian, ślad po kredzie - Nie szliśmy tędy - i nie chodziło nawet o to, że nie rozpoznawał rozwidlenia. Im dalej szli, tym mocniej zmieniała się flora i fauna spotykanych żyjątek. Szczęśliwie dla nich, nic większego nie zalęgło się w środku, chociaż zdjęta klątwa u wejścia mogła robić za skuteczny odstraszacz. Wciąż jednak nie zgadzało mu się kilka rzeczy - Czy jest możliwość, że istnieje jakaś klątwa, czy pułapka, która miesza zmysły...albo drogi? - obrócił się na pięcie, wracając niemal po własnych śladach. Okolica zmieniała się. Nie był jednak pewien, czy tak, jak powinna - zgubiliśmy się - stwierdził ostateczne oczywistość. I chociaż sytuacja wcale nie napawała radością, a tym bardziej zapowiadała niepokojącą możliwość niebezpieczeństwa, z jakimś nienaturalnym, chociaż poważnym błyskiem zwrócił się do Jade - Nie masz wyjścia. Musisz spędzić ze mną noc - Tu. Nie zaśmiał się i bardzo śmiało patrzył na czarownicę, czekając na redakcję.
Kai Clearwater
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Cze­mu ty się, zła go­dzi­no,
z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8473-kai-clearwater-budowa#246888 https://www.morsmordre.net/t8515-yippe#248176 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-lancashire-lancaster-17-2 https://www.morsmordre.net/t8520-skrytka-nr-2013#248322 https://www.morsmordre.net/t8516-kai-clearwater#248180
Re: Glen Nevis [odnośnik]18.08.20 12:17
- Zaimponowałeś mi, Clearwater. Rzadko spotyka się tak świadome przypadki - trochę się z niego nabijałam, a trochę zyskał w moich oczach. Za tą konsekwentność. I szczerość, na którą mało kogo było stać. Ludzie zazwyczaj ukrywali swoje motywy za uprzejmym uśmiechem, wielkimi gestami, a pogardę chowali po kieszeniach, rozkoszując się w nią w domowym zaciszu. Świat byłby lepszym miejscem, gdybyśmy wszyscy potrafili przyznawać się do siebie. I za siebie nie wstydzić. Nie wiem, kto nam nałożył te wszystkie kodeksy, które określały, co wypadało, a co już nie. Zwłaszcza kobietom. Chociaż mężczyźni też - mieli być silni, mieli być twardzi, emocje trzymać w ryzach - chyba, że był to gniew. Gniew był w porządku i należało się z nim afiszować. Co to w ogóle były za idiotyzmy? Nie wiem, może my, Sykesowie, byliśmy chowani na modłę jakiejś wymarłej cywilizacji.
- Tak. Zwłaszcza ten mecz, na którym prawie spadłeś z miotły po moim tłuczku. - Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie; byłam zaciętym graczem, miałam mocne i celne odbicie. Co prawda dopóki w drużynie Gryfonów grał jeszcze Wright to nie mogłam się z nim równać, ale ten koleś akurat po czasie okazał się jednym z najwybitniejszych pałkarzy w historii quidditcha. - Próbujesz mi powiedzieć, że masz już lepszy refleks? - Zażartowałam uszczypliwie. Nie wiedziałam jak potoczyły się jego losy odkąd skończył szkołę - i podobnie on nie mógł znać moich. Nawet jeśli przez chwilę gościłam na łamach brukowców jako morderczyni własnego męża, był zbyt daleko, by móc wiedzieć o moich kłopotach z prawem. O utracie pracy w Gringocie. I miłości mojego życia. A ja niechętnie o tym opowiadałam.
- Od dłuższego czasu bez zmian. Idę pod wiatr i płynę pod prąd. - Odparłam wymijająco, nie koniecznie chcąc dzielić się z nim swoimi planami. Te, oczywiście, były wielkie. Symbole runiczne śniły mi się po nocach, nasuwając nowe teorie, nowe pomysły i kusząc swoimi tajemnicami, które pozostawały nieodkryte. To była jedna strona medalu. Drugą stanowiła ta, w której zasuwałam na Nokturn, opychając skradzione artefakty. Ale o tym Kai wiedzieć nie musiał.  
- Zapis tej samej klątwy nie zawsze wygląda tak samo - zaczęłam mu tłumaczyć, gdy zneutralizowalam już przekleństwo stosu. - Ale klątwy związane z ogniem łatwo rozpoznać, bo zazwyczaj zawierają w sobie Kenaz. To akurat jedna z moich ulubionych run, jest nacechowana oświeceniem, inspiracją. I ogniem. Z całą jego symboliką. To może być iskra, początek, ale też ciepło domowego ogniska, oświecenie, pożądanie, wypalenie. - Mógł usłyszeć, jak ekscytacja mimowolnie wbijała się radosnym tembrem w mój głos. Nie przerywałam jednak poszukiwań, dalej przeczesując okolicę, wspomagając się zaklęciami z dziedziny obrony przed czarną magią. - Tutaj znalazła się też runa Fehu, kolejna związana z ogniem - ale już innym, takim, którego nie da się ujarzmić. Tę samą runę stosuje się też przy klątwie pożogi. - Buzia mi się nie zamykała, a Kai pewnie już żałował, że zapytał. - Ale to właśnie użycie Kenaz w zestawieniu z Fehu wskazywało na klątwę stosu. Klątwa pożogi wymyka się jakiejkolwiek kontroli. - Nikt inny nie przekonał się o tym mocniej niż ja. - Użyto tu też Thurisaza, czyli runy ochronnej. Cokolwiek znajduje się w twojej jaskini, jest raczej cenne, bo ktoś zadał sobie sporo trudu, żeby zabezpieczyć to miejsce. - Po takim wstępie wręcz spodziewałam się kolejnych pułapek, ochoczo więc podążyłam za Kaiem w głąb jaskini. Może jednak przygoda, którą mi obiecał, nie była słowem rzuconym na wiatr?
Długo krążyliśmy po korytarzach - znacznie dłużej niż przypuszczałam, ale głównie za sprawą ostrożności, której mocno pilnowałam. Każde pochopnie rzucone hexa revelio mogło uratować nam życie. Clearwater też zdawał się być doświadczony w podobnych wyprawach. Ale nawet to nie wystarczyło, abyśmy w końcu zostali zmuszeni do przyznania prawdy.
- Nie spotkałam się z czymś takim. - Zmarszczyłam czoło, próbując wyłowić z pamięci choćby jakieś niepotwierdzone wzmianki, na które mogłam natknąć się podczas wieloletniej nauki. Nic jednak nie przychodziło mi do głowy. - Przynajmniej nie w przypadku miejsca, które mogłoby działać w taki sposób. Ale to niczego nie wyklucza. Mam jednak złą wiadomość, Clearwater. Jeśli to klątwa, to już stąd nie wyjdziemy. Chyba, że ktoś ją dla nas zdejmie. - Wzruszyłam ramionami - nie miałam podstaw, aby tak bardzo się pomylić. Jeśli magia nie była przeciwko nam, znalezienie wyjścia było tylko kwestią czasu. - To może być jakiś zmodyfikowany abscondens. Czyli raczej nas nie zabije. Znasz się na roślinach. - Zauważyłam. - Jak myślisz, ile wyżyjemy na tych grzybkach? - Zjadłam już wszystkie kanapki, które ze sobą miałam, a na kilku kostkach czekolady nie dało się przetrwać zbyt długo. Wraz z jego bezczelną propozycją - mógł przecież inaczej dobrać słowa - obróciłam się wokół własnej osi, teatralnie rozglądając się po jaskini. Umyślnie chwyciłam ten haczyk. - Inaczej wyobrażałam sobie naszą pierwszą wspólną noc. - Odpowiedziałam mu równie śmiałym spojrzeniem, podbródkiem lekko zadartym ku górze i lekkim uniesieniem ust. Nie byłam łatwo płochliwą łanią - jeśli chciał mnie wpędzić w zakłopotanie, musiał się bardziej przyłożyć. - A, kto wie, może nie ostatnią. - To nie były czcze obietnice. Ostatecznie żadne z nas nie wiedziało, kiedy uda nam się wyjść. Nie panikowałam - jeszcze. Póki mieliśmy wodę i jedzenie, wszystko było w naszych rękach. Nie pierwszy raz zgubiłam się w jaskini. Chociaż zwykle to Solas był moim towarzyszem niedoli. Snuliśmy wtedy opowieści o przyszłości, byleby tylko nie myśleć o obecnej sytuacji - albo opowiadaliśmy zapomniane historie. Zwłaszcza on. Wiedział więcej niż ja, ja zaś chłonęłam jego słowa niczym gąbka. Nauczył zachowywać mnie w podobnych sytuacjach zimną krew.
I podobnie było tym razem.
Zsunęłam z ramienia torbę, od razu przechodząc do czynów. Vigilia, następnie Veritas Claro, Salvio Hexia, Muffilato i Bubonem. W ten sposób powinniśmy być bezpieczni. Usiadłam na kamieniu, popijając nieco wody z bukłaka. Przeszliśmy dziś sporo kilometrów w niełatwym terenie - były miejsca, gdzie musieliśmy się wspinać, mięśniom należał się odpoczynek.
- Masz może piersiówkę, czy będę musiała znosić cię na trzeźwo? - Rzuciłam dziarsko, w ogóle niezakłopotana całą tą sytuacją. Wręcz przeciwnie. Czekałam na historie, które był gotowe sprzedać mi Clearwater. One jedyne, niczym ostatni bastion, były w stanie przepędzić z myśli czarne smugi, które odcinały drogę powrotną.

zt
Jade Sykes
Jade Sykes
Zawód : łamaczka klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa

her attitude kinda savage
but her heart is gold

OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7327-jade-sykes https://www.morsmordre.net/t7337-carnelian#200427 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f266-lancashire-abbeystead-peregrine-hill https://www.morsmordre.net/t7338-skrytka-bankowa-nr-1785#200430 https://www.morsmordre.net/t8674-jade-sykes#256273
Re: Glen Nevis [odnośnik]20.08.20 19:53
- A wciąż wiesz o mnie niewiele - zaśmiał się już mocno, nie starając się nawet utrzymać pozorów powagi. Jego głos rozszedł się echem i jeszcze moment po tym, jak urwał, słyszał szum w uszach. W ciągu dnia mógł sobie pozwolić na podobną beztroskę. Zreflektował się jednak, nieco głębiej wciągając rześkie powietrze. Musiał sobie przypominać, że jego wolność nie była tak otwarta, jak kiedyś. Ale miał pracę i to taką, która mimo ograniczeń, dawała mu mnóstwo satysfakcji, właśnie przez formę nieostającej zmiany. Nie było dwóch takich samych zleceń, każde zlecenie różniło się, a on mógł dowolnie decydować, w jaki sposób zdobyć potrzebne składniki i jak sfinalizować całość.
- Nie ważne jak, ważne, że pamiętasz - puścił jej "perskie" oczko, tylko przez moment skupiając się na jej twarzy - tym bardziej, że nie byłem dłużny. I wygraliśmy - chociaż była to wspomnieniowa satysfakcja, uwielbiał smak zwycięstwa. I chociaż nigdy tak naprawdę widział siebie, jako zawodowego gracza, wiązał quidditcha z pierwiastkiem równie wolnościowym - Zawsze miałem - wzruszył ramionami, pozostawiając dalsze przekomarzanie na boczny plan. Mieli przed sobą wejście do jaskini. Dokładnie tę, którą polecono mu przeszukać w poszukiwaniu rzadkich ingrediencji. Co prawda nie było doprecyzowane, co właściwie miał tam znaleźć, ale sama okolica podpowiadała, że będzie mógł się całkiem sensownie obłowić. Nie wykluczając składników tak roślinnych, jak i odzwierzęcych. Miał tylko nadzieję, że oprócz klątwy, nie będą mieli okazji spotykać się z plagą bahanek, czy nieco większym i bardziej niebezpiecznym stworzeniem, jak choćby akromantula.
- Mhm - może nie był mistrzem spostrzegawczości, ale podobna odpowiedź znaczyła tylko tyle co goń się, nic ci nie powiem. Naciskać nie miał zamiaru. Każdy miał swoje tajemnice, którymi nie chciał się dzielić z innymi. Przynajmniej do czasu.
Nie przerywał czarownicy, gdy z lekkością i widocznym błyskiem w oczach, opowiadała o runach i klątwie. Być może też dlatego, że wiedza, którą mu przekazywała, mogła mu się jeszcze przydać w przyszłości. Nawet przez moment zastanawiał się, czy sam wyglądał podobnie, gdy opowiadał o hipogryfach? Tym bardziej o tych bardziej groźnych momentach? Niebezpieczeństwo w jakiś sposób fascynowało, a tajemnica i nie znane - pociągało - Kenaz, Fehu i Thurisaz - powtórzył za czarownicą, niby podsumowanie przedstawionego, mini wykładu. To konkretne niebezpieczeństwo było zażegnane, ale czekała ich tajemnica do odkrycia dalej, dlatego wargi unosiły się lekko - To bardziej brzmi, jakby został tam ukryty artefakt, chociaż - kto wie, może znajdę jakiś skład bezoaru, albo części feniksa? Ten ogień nawet by pasował - do momentu jednak, w którym rzeczywistość przypomniała o swojej kapryśności, nie znaleźli niczego, co wpisywałoby się we wcześniej snute teorie. Kai zrobił niewielki zapas, znalezionych po drodze ziół, cienka, krucha skórka, najprawdopodobniej jadowitego boomslanga i kilka innych drobiazgów. Nic jednak, co mogłoby opłacić się z nadwyżką w zleceniu.
Zaplótł ramiona przed sobą, cofając chęć oparcia pleców o wilgotną od zielonego śluzu ściany - Cóż, w miejscu pozostać nie możemy. Przynajmniej nie w tym - omiótł wzrokiem wąską przestrzeń - na grzybach - niewiele - odpowiedział, w skupieniu nachylając się na zdobiący dół ściany, biały mech - dla człowieka, nie mają zbyt wiele odżywczych składników do zaoferowania. A dodatkowo, mogła wywołać... efekty, których pożądają rozrywkowi szlachcie - przez twarz przemknął cień - dużo wilgoci i mało światła, to niezbyt dobre połączenie - kontynuował, wysuwając z cholewy buta niewielki scyzoryk, by zebrać na ostrze nieco osadu. Uniósł go do nosa, ale od razu odsunął się, odrzucając znalezisko. Wyprostował się, wycierając brzegi ostrza - ale jest kilka wartościowych ziół, które mogą pomóc - zakończył, przesuwając torbę do przodu, by zerknąć na zebrane zapasy.
Spotkanie tak bezpośrednie pary źrenic z żywotnym błyskiem, który w nich tańczył, miało w sobie coś wyzwania. Niekoniecznie zamkniętego w tej konkretnej sytuacji - Często jestem bohaterem takich wyobrażeń? - skoro pogrywała taką odwagą i on mógł postąpić dalej z bezczelnością.
Zajął się krótkim rekonesansem, wspomagając czarownicę własną porcją zaklęć i dbając rzeczywiście o kilka składników, które nadawały się do ewentualnego spożycia. Usiadł niedługo potem wyciągając z torby piersiówkę - Mam, nie jestem tylko pewien czy ci posmakuje za pierwszym razem - sam nie był przekonany na początku, ale z czasem specyfika smaku kojarzyła mu się dobrze - To mieszanka na bazie rumuńskiej Pálenki - odpowiedział z charakterystyczny, obcym akcentem. Odkręcił i sam pociągnął łyk, czując jak paląca część trunku rozlewa się w gardle. Posmak miał długo pozostać na języku - spróbuj - usiadł bliżej i podał czarownicy naczynie. I jak się okazało, jedna piersiówka miała wystarczyć do rana, gdy w końcu udało im się wrócić na właściwą ścieżkę.

| zt
Kai Clearwater
Kai Clearwater
Zawód : Łowca ingrediencji, podróżnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Cze­mu ty się, zła go­dzi­no,
z nie­po­trzeb­nym mie­szasz lę­kiem?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8473-kai-clearwater-budowa#246888 https://www.morsmordre.net/t8515-yippe#248176 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f182-lancashire-lancaster-17-2 https://www.morsmordre.net/t8520-skrytka-nr-2013#248322 https://www.morsmordre.net/t8516-kai-clearwater#248180
Re: Glen Nevis [odnośnik]21.02.22 22:00
10 marca

Nie mógł zebrać myśli, kiedy siedział w domu przez ostatnie kilka dni - a wrócił przecież nie tak dawno! Powinno być z nim już lepiej, ale te sny o tonięciu go przerastały - wielokrotnie budził się cały spocony, przerażony, a często i z kaszlem, jakby jego płuca były wypełnione wodą i coś go szarpało. Dlaczego to wszystko było tak realistyczne?! Niby wiedział, że wtedy nad tą rzeką... Że wpadł do niej... Ale jednocześnie tak niewiele rzeczy pamiętał z tego wszystkiego.
Nawet na wybrzeżu w Rhyl czuł ten paranoiczny niepokój niepozwalający mu się skupić na czymkolwiek. Był pewny, że to zwykłe przemęczenie - był przecież wtedy ranny, teleportował się dwa razy, wcześniej jeszcze przemienił w gęś.
Zakuł go ból smutku po raz kolejny na myśl o Kerstin. Chciał ją zobaczyć, porozmawiać, spróbować się wytłumaczyć, ale mimo rozległej wyobraźni, nawet w wyimaginowanym spotkaniu brakowało mu słów. Co miałby jej powiedzieć? Okłamać..? Justine na pewno jej przekazała już wszystko, a może i nawet powiedziała, że znaleźli go martwego? Może tak było lepiej? Na pewno było lepiej, nie sprowadziłby na nią już więcej kłopotów, nawet jeśli ta myśl tak bardzo go bolała.
Nie powinien się zjawiać w domu. Głupi był, że wtedy przyszedł... Ale zawsze wracał. Nie był w stanie nie wrócić do rodzeństwa, mimo że wiedział jak bardzo był tylko przeszkodą. Bał się, że James znów pokłóci się z Eve przez niego, przez ten jej sen... Bał się, że Sheila znów będzie się zamartwiać, ale co na to mógł poradzić? Musiałby sprawić, żeby go znienawidziła, ale czy to w ogóle byłoby możliwe?
Chociaż wszyscy inni mieli o nim najgorsze możliwe mniemanie, kiedy on nawet nie wiedział czy rzeczywiście wtedy zabił. Był w stanie to zrobić? Robiło mu się słabo na samą myśl o tym, że mógłby kogoś zabić, nie potrafił sobie tego wyobrazić. Nie wierzył w to, że był do tego zdolny, a jednak... zabił. Mówił wtedy prawdę? Kłamał? Sam nie był pewny. Mógłby przysiąc, że mówił prawdę wtedy Justine, a jednak brzmiało to jak jedna z jego wyimaginowanych historii.
Miał nadzieję, że ten spacer jakoś mu pomoże - przewietrzy umysł i myśli, nawet jeśli jego myśli na zmianę wracały do Kerstin, do Jeanie, do wydarzeń znad rzeki, szedł wciąż otulony szalikiem, z rękami wciśniętymi w kieszeni kurtki. Prawą rękę zaciskał na różdżce w jakimś dziwnym odruchu strachu i niepewności; czuł ból drugiej, wciąż związany ze złamaniem. Powinien wrócić do Walii, do Hectora? Oferował pomoc, ale...
... co jeśli sprowadziłby na niego tylko kłopoty?
Sweter od Kerry nieco gryzł, ale nie przeszkadzało mu to wcale. Lubił go, lubił myśl że zrobiła go sama, nawet jeśli miałby jej już nigdy nie zobaczyć, to chociaż to z nim zostanie. I był ciepły, a to najważniejsze - a może sam sobie wmawiał, że był?
Już nawet nie miał siły płakać, kiedy myślał o tym wszystkim. Był zmęczony bólem ręki, nieprzespanymi nocami, tęsknotą za Tonksówną, pogrążeniem w niepewności i tym stanem, w którym się znajdywał... Zapominał o czym rozmawiali, czasem miał zwidy, czasem nie mógł oddychać w trakcie rozmowy. Nie rozumiał skąd się to wszystko brało.
Dostrzegając na ziemi zaspę śniegu, wyraźnie pozostałość po próbie ulepienia bałwana, zacisnął zęby i zaraz kopnął w niego z całej siły, jakby chciał się na nim wyżyć. Ten poleciał, rozsypując się w powietrzu, a Thomas zaraz schylił się po leżącą nieopodal gałąź i również nią rzucił z cichym krzykiem. Dalej za kulą śnieżną, choć gałązka nie poleciała zbyt daleko. Zaraz po tym znów coś chwycił, co było pod ręką - jakiś kamyk, może szyszkę, a może jakiś śmieć? - i ponownie rzucił, czując jak znów narasta w nim frustracja.
- Do cholery ze wszystkim! - warknął bardziej do siebie, znów zaraz szukając czegokolwiek na czym mógłby wyżyć swoją złość. Resztka śniegu zmieszana z mokrą ziemią i może mchem, którym zdecydował się rzucić, tym razem poleciał w kierunku - jak początkowo myślał - drzewa, które zaraz okazało się być sylwetką. Nie spodziewał się spotkać tutaj nikogo, tym bardziej że był niemalże pewny, że zboczył już dawno z głównego szlaku w tych okolicach.
Ale nie zdążył powstrzymać ręki, która rzuciła śnieżkę.
Nie czekał jednak, kiedy pocisk uderzy.
- Przepraszam! Nie chciałem! To przypadek, przepraszam, czy wszystko w porządku? Nic się nie stało?! - zaraz zawołał po gaelicku, pamiętając jednak że znajdywał się w Szkocji i czasem niektórzy byli w stanie przychylniej na niego spojrzeć, kiedy używał właśnie tego języka zamiast angielskiego, choć wciąż dało się wyczuć po jego akcencie, że nie był stąd.

| Gaelicki na I.
Zakładam, że Evelyn nie znajduje się dalej niż 10 pól, więc ST rzutu to 20 (30 - 10 za I poziom spostrzegawczości), do rzutu dodaję 2xZwinność. Tomek poza rzutem w sylwetkę nie celuje dokładnie, więc k3 na co wypadło.

1. Kula śniegu i ziemi uderza w bark Evelyn.
2. Kula śniegu i ziemi w udo Evelyn.
3. Kula śniegu i ziemi uderza w głowę Evelyn.


Glen Nevis - Page 2 EbVqBwL
Thomas Doe
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Glen Nevis - Page 2 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380
Re: Glen Nevis [odnośnik]21.02.22 22:00
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością


#1 'k100' : 61

--------------------------------

#2 'k3' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Glen Nevis - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Glen Nevis [odnośnik]24.02.22 0:23
Trzy dni. Zostały trzy dni do jej trzydziestych pierwszych urodzin, a czas zamiast zwolnić, począł narzucać coraz większe tempo, wypychając z łatwością powietrze z płuc Szkotki.
Zaczęło się pięć dni temu, gdy księżyc zaokrąglił się wysoko na nocnym niebie, pozostając w towarzystwie najpiękniejszych gwiazd jakie nieboskłon był w stanie nosić. Randka z ciemnością z której pamiętała jedynie prędkie okuwanie się w łańcuchy i… Ból. Trzask łamanych kości miażdżący jej uszy, choć przecież gdyby ktoś stał obok, słyszał by jedynie niemrawe gruchnięcia, ale w niej, w środku, odczuwała to inaczej. Ścięgna syczały groźnie, naprężając się do granic, by zaraz zacząć pękać i zrastać się na nowo, wymierzając kolejne fale cierpienia. Oczy zachodzące czerwoną mgłą, wonią krwi, odległej, ale dla bestii przejmującej wątłe, kobiece ciało, nie liczył się dystans. Nie mogła się poddać, musiała zdążyć, musiała zapiąć jeszcze tylko jeden łańcuch wokół nadgarstka, uniemożliwić ucieczkę potworowi, ale zostało tak mało czasu, tak mało… Pamiętała swój krzyk protestu, ostatni, który rozbrzmiał się ludzko, a na końcu tchnienia zmodulował się w potworny, tubalny ryk. Nie zdążyła.
Obudziła się wczesnym rankiem, choć to raczej po prostu było odzyskiwaniem zniewolonej świadomości. Zimna posadzka dawała ukojenie rozpalonej, nagiej skórze. Przeżyła wszystko od nowa, lecz w zmienionej kolejności. Było inaczej niż zwykle. Jej prawa dłoń pulsowała bólem, nadgarstek nie był nawet złamany, ale łamanie i zrastanie kości samo w sobie było bolesnym procesem, co dopiero teraz. Najwyraźniej wilkołak nie mógł odpuścić sobie walki, gdy zauważył, że jedna z łap nie jest uwięziona i próbował się uwolnić nie bacząc na ewentualne konsekwencje. Tępy ból głowy, mgła przed oczami i nieznośny ucisk w klatce piersiowej, to były jedynie comiesięczne skutki pełni księżyca. Evelyn wiedziała, że w kilka godzin te rany się zagoją, tak samo jak zrastały się jej kości, jak ścięgna mocowały na nowo, jak serce zmieniało prędkość pompowania krwi w rytmie czarownicy, nie bestii. Jednak wyczerpywało to ją samą, a ogólne rozbicie i tkliwość trwały zdecydowanie dłużej. Nie powinna pracować, a kolejny tydzień miał pozostać pod znakiem bólu.
Każdego dnia obiecywała sobie, że przyhamuje, da sobie na wstrzymanie i odpocznie, ale przy prowadzeniu hodowli natłok pracy nie pozwala na złapanie oddechu, zwierzęta zaś błędów nie wybaczały. W pocie czoła pracowała ponad swoje siły, choć każdy gwałtowny ruch był odczuwalny tak, jakby fragmenty ostrego szkła przemieszczały się pod jej skórą. Widziała ukradkowo rzucane zmartwione spojrzenia Everetta, które zmuszały ją do zagryzania zębów i odgrywania silniejszej, twardszej, bo jej duma była większa, ale czy właśnie na taką nie wychowali jej rodzice?
Nora, jej matka, od najmłodszych lat wtłaczała jej truciznę do głowy. Wmawiała, że musi być silna, nie okazywać słabości, ma nie płakać, prowadzić zdawkowe, przyjemne rozmowy i wysoko nosić głowę, a przede wszystkim prędko wyjść za mąż za kogoś, kto zostanie jej podyktowany. Tylko ta sama matka uważała krew swojego męża za plugawą, żałując małżeństwa i stoczenia się w niższe sfery, jak to miała w zwyczaju określać. Ta sama kobieta była w stanie uderzyć własną córkę, gdy ta dostała się do hufflepuffu. Nora Despenser próbowała zrobić wszystko, by jej własne dziecko ją znienawidziło i to się stało. Evelyn prędko zaczęła działać na odwrót, ku przekorze, na złość. Płaciła za to ogromną cenę, co jedynie wyostrzało jej temperament. Jednak nauczyła się wiele od matki, którą tak kochała, że aż nienawidziła.
Nie płakała po zaginięciu brata, ani gdy zostawiono ją samą na pastwę losu z hodowlą na barkach, a tym bardziej po śmierci rodziców. Nie uroniła nawet łzy, gdy widziała śmierć przyjaciela, gdy patrzyła na jego krew barwiącą śnieg, ani gdy wykrwawiała się przyparta o drzewo, wpatrując się w ślepia własnego brata, który miał przynieść jej śmierć. Zamiast tego stawała się zimna, z każdą kolejną traumą, z każdą koszmarną pełnią, dniem walki, głodu, braku sił – nie ugięła kolan. Nosiła brodę wysoko, oszukiwała rzeczywistość, bawiła się ułudą i wmawiała całemu światu, że jest silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Wyniszczała się, próbując utrzymać prestiż hodowli, poświęcała się pracy i blokowała emocje. Stała się zgorzkniała, ironiczna, nieprzebierająca w słowach i nieufna do cna. Nie była dobrym bohaterem, na wzór tych o których tyle czytała w swych książkach. Była na granicy, splątanym rozdrożu, gdzie żadna ścieżka nie była konkretnie zła, ani dobra.
A teraz, trzy dni przed trzydziestymi pierwszymi urodzinami nie mogła zebrać myśli. Uciekła od własnej pracy w stronę Gleann Nibheis. W miejsce, do którego zabierał ją ojciec, jedno ze źródeł wspomnień, które chciałaby przywrócić, odtworzyć raz jeszcze, by zmienić zakończenie, wydłużyć ostatni dzień ze swoim tatą, tym świadomym, wiecznie martwiącym się i wspierającym radą. Tym, który tak wiele ją nauczył i którego wiele nauk zapomniała. Mężczyzna, który miał jedno z największych serc, mogące obdarować cały świat dobrocią, a jednocześnie potrafił być surowy, stanowczy i chmurny. Dzień po tej wycieczce zaczął odchodzić od zmysłów, zaledwie w kilka dni zapomniał o niej, choć od czasu do czasu jego umysł dopuszczał prześwity wspomnień. Wiedział, że to się stanie, że zachoruje, inaczej nie zapisałby hodowli własnej córce w tak młodym wieku. Gdyby miała wtedy coś do powiedzenia, błagałaby go żeby tego nie robił.
Szła teraz, dotykając każde drzewo, które wtedy mijała wraz z ojcem. Słuchała treli ptaków, oddychała mroźnym powietrzem, które z dnia na dzień coraz bardziej pachniało wiosną. Nie spodziewała się tu nikogo, to też zagłuszała własną ostrożność wspomnieniami, które niemal przelewały się przed jej oczami. Krążyła tu już kolejną godzinę, próbując poradzić sobie z natłokiem wspomnień. Próbując przetrawić własne wspomnienia, pogodzić się z demonami, odciąć się od tego, co ją blokowało, ale ból nie pozwalał na takie zagrywki. Przywracał ją ze słodkiej krainy, gdzie wciąż była córką własnego ojca, gdzie jedynym zmartwieniem było to, czy matka znów jej nie skrzyczy, a Soren nie zrani nikogo z jej szkolnego grona w czczej przepychance.
Wtedy też poczuła głuche, ciężkie uderzenie w tył głowy, które rozlało się bólem po czaszce.
Szkotka zgięła się wpół, zamroczona do tego stopnia, że aż zrobiło się jej niedobrze. Głowa bolała ją wciąż po pełni, a teraz uderzenie jedynie spotęgowało to uczucie. Nie trwało to długo, lecz było na tyle gwałtowne, że wytrąciło jej powietrze z płuc, aż musiała je nabrać głośnym haustem. Widziała śnieg, który rozsypał się wokół niej, czuła zimno spływające po głowie, przez kark, aż za kołnierz płaszcza wzdłuż kręgosłupa. Zadrżała, próbując odzyskać władzę nad własnym ciałem i wtedy zrozumiała, że to nie mogła wziąć się znikąd. Usłyszała głos, zrozumiała słowa wygłoszone językiem, którego dawno nie przyszło jej słuchać, choć te ewidentnie nie należały do żadnego Szkota z krwi i kości. Odwróciła się prędko, zbyt szybko, aż pociemniało jej przed oczami, ale dostrzegła sylwetkę, która z każdą chwilą łapała na wyrazistości. Zacisnęła zęby, a jej usta prędko pobielały od siły nacisku. – Nic nie jest w porządku angolski głupcze! – jej głos wydobył się wprost z gardła, nadając barwie wrogą warstwę, a jej akcent sprawiał, że angielski na jej języku brzmiał obco, niekształtnie i niechlujnie. Zmierzyła nieufnym spojrzeniem młodego mężczyznę, wypuszczając głośniej powietrze przez nos. Rozejrzała się zaraz, by sprawdzić, czy nigdzie tu nie ma ich więcej. Mocno chwyciła różdżkę, spoczywającą w lewej kieszeni bordowej spódnicy. Jak mogła być tak głupia, że dała się pochłonąć własnym demonom i nie pilnować otoczenia? To był czczy żart, a mężczyźnie życie ewidentnie było niemiłe. - Przypadek?! Czy mało masz tu drzew do wyładowania młodzieńczych pokładów energii? A może tak traktujecie Szkotów w twoich rejonach? – nie trzeba było oglądać jej stonowanej mimiki, niewidzialnej maski, którą przybierała, wystarczyło słuchać głosu, by wiedzieć, że złość była teraz najmniejszym z problemów. Czuła się zaatakowana, zupełnie nie wierzyła zielonookiemu mężczyźnie. Była pewna, że się nie znają, nie kojarzyła jego twarzy, a więc i on nie mógł jej znać. Wyciągnęła różdżkę, asekuracyjnie trzymając ją przy udzie. – Kim jesteś, Angliku i czego tu szukasz? -  pytanie brzmiało tak, jakby niezależnie od potencjalnej odpowiedzi wyrok w umyśle kruczowłosej już zapadł. Niby dawała mu szansę na wytłumaczenie, a jednak jej chmurne, stalowoniebieskie oczy wskazywały na to, że nie będzie wierzyła w ani jedno jego słowo, o ile nie miał żadnego zrozumiałego dla niej celu.


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Glen Nevis - Page 2 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691
Re: Glen Nevis [odnośnik]26.02.22 1:35
To nie było jego zamiarem! Nie chciał znów komuś nadepnąć na odcisk, nie chciał znów sprawiać kłopotów - przecież właśnie po to znalazł się tutaj, w tym miejscu tak oddalonym od reszty Anglii i ludzi, gdzieś w dziczy, gdzie nie każdy chciał się sam zapuszczać - i nawet tego nie potrafił zrobić! Zaszyć się w Szkocji, którą darzył tak wieloma sprzecznymi uczuciami. Był o wiele spokojniejszy tutaj, nie tylko przez brak wojny, ale i przez jakąś nostalgię, która jednocześnie potrafiła go wytrącić z dobrego nastroju na rzecz smutku.
A teraz jeszcze znów sprawił kłopoty.
Mimo nieprzyjaznego tonu kobiety, nie zatrzymał swoich kroków, kiedy kierował się w jej stronę. Powinien to zrobić, powinien zrozumieć ostrzeżenie w jej głosie, a mimo to zdecydował się je zignorować. Chciał pomóc, chciał to w jakiś sposób naprawić - to uderzenie, tę śnieżkę w głowę, która poleciała!
Gdyby był w stanie jakoś cofnąć czas, zapobiec czemukolwiek co kiedykolwiek zrobił.
Zatrzymał się na dwa susy przed nieznajomą, dostrzegając że ta już celowała w niego różdżką. Intuicyjnie uniósł dłonie w geście poddania, chcąc pokazać że on sam nie miał złych zamiarów, a tym bardziej nie chciał jej zaatakować.
- Nie jestem Angolem! Jestem Romem! - oburzył się, marszcząc brwi i nos w niezadowoleniu na taką omyłkę ze strony kobiety. Cóż, ciemne i nieco dłuższe włosy lokowały się, jego skóra mimo zimy stulecia nie była aż tak jasna jak niektórych Anglików, choć stanowczo w tym momencie była nieco szara. Gdyby mu się bardziej przyjrzeć, można było zauważyć, że nie wyglądał w pełni jak typowy przedstawiciel południowej części Wysp Brytyjskich, ale czy wyglądał do końca na Cygana? Również nie do końca było to powiedziane - i czasem było to zbawieniem, a czasem przekleństwem. Dla niego osobiście najczęściej było to nieprzyjemnym wspomnieniem, że miał ojca Anglika.
- Przypadek! Nie zauważyłem... Nie patrzyłem gdzie rzucam, przepraszam! Nie atakuję wszystkich Szkotów, po co bym miał?! Moja żona była Szkotką, dlaczego miałbym ich źle traktować?! - oburzył się, chociaż nieco ścisnęło go w gardle po własnym wspomnieniu o Jeanie. No tak, była. Czy Kerstin była bezpieczniejsza bez niego? Na pewno... Wiedział, że tak. Zresztą, chyba został pospolitym mordercą. Wciąż nie był pewny co do tego, co miało miejsce tam nad Lune, czukając zwyczajną pustkę i frustrację. Denerwował się na tę lukę w pamięci, a jednocześnie szybko jego złość traciła paliwo, bo... nie wiedział co miał o tym myśleć. Wiedział, co mówił wtedy na przesłuchaniu - próbował pomóc, zadziałać w jakiś sposób, wyprowadzić tę szóstkę dzieciaków, nawet za cenę jednego. Nie próbował wtedy uciekać? Stąd te rany? Nie był pewny, bo to nie brzmiało... jak on. Był tchórzem, to była jedyna rzecz, której był pewny i na pewno w sytuacji zagrożenia wybrałby życie swoje i swojej rodziny ponad cudze, a jednocześnie miał dziwne wrażenia, że podczas przesłuchania mówił prawdę. Nie rozumiał tak wielu rzeczy, nie dawało mu to spokoju.
Zawahał się jednak na moment, słysząc kolejne słowa kobiety. Opuścił powoli dłonie. Co tutaj robił? Sprawiał kolejne kłopoty komuś, komu nie chciał - kogo nawet nie znał, nie miał powodów, aby sprawiać kłopoty. Wydał się przez moment zagubiony, może nieco wystraszony jak zganione dziecko we mgle, które nie rozumiało, o co było ganione. To nie było prawdą, rozumiał aż za dobrze i było mu jeszcze bardziej głupio za wszystko co zrobił. To poczucie winy znów go uderzył, znów go bardziej ściągnęło w dół, znów zaczęło mu ciążyć. Robiło to za każdym razem, kiedy w końcu przestawał już o nim myśleć.
Był odpowiedzialny za wszystko co złe. Każdy błąd, każda krzywda, w tym momencie był już zwyczajnie w świecie przekonany, że chodził po świecie jak jakieś cholerne fatum, sprowadzając na wszystkich kłopoty. Nienawidził tego, nienawidził, że znów komuś przypadkiem zrobił na złość.
- Spokoju... Przepraszam... Nie chciałem... nie chciałem w ciebie trafić, naprawdę... Ja... po prostu chciałem się wyciszyć tutaj - powiedział cicho, odwracając wzrok od kobiety. Nawet tego nie powinien robić, iść na spacer w jakieś miejsce, które znał lepiej czy gorzej. Nie mógł się nacieszyć ciszą i spokojem, szczególnie kiedy i samemu je odbierał komuś.

k6:


Glen Nevis - Page 2 EbVqBwL
Thomas Doe
Thomas Doe
Zawód : Złodziej, grajek
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Things didn't go exactly as planned
but I'm not dead so it's a win
OPCM : 5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 20
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Glen Nevis - Page 2 AGJxEk6
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9764-thomas-doe?nid=5#297075 https://www.morsmordre.net/t9998-buleczka?highlight=Bu%C5%82eczka https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f358-doki-pont-street-13-7 https://www.morsmordre.net/t9797-skrytka-bankowa-nr-2234 https://www.morsmordre.net/t9798-thomas-doe#297380
Re: Glen Nevis [odnośnik]26.02.22 1:35
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 2
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Glen Nevis - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Glen Nevis [odnośnik]03.04.22 2:27
Nie chciała by się zbliżał, ten jednak nie słuchał, bądź nie rozumiał brzmienia jej głosu, którego nie można było nijak nazwać przyjaznym, chętnym do kontaktów. Cofnąć się jednak nie zamierzała, zamiast tego czujnie obserwowała każdy krok mężczyzny, kątem oka lustrując każdy, nawet najmniejszy gest. Jakby… Sama się bała? Cóż, Evelyn w ostatnim czasie miała zaufanie znacznie poniżej standardowego poziomu, a jej pustelniczy tryb życia jeszcze bardziej nakręcał spiralę nieprzyjazności i nieobycia w kontaktach międzyludzkich, w każdym nieznajomym widziała wroga, kogoś kto mógłby wyrządzić jej krzywdę, a tego zamierzała się wystrzegać za wszelką cenę.
Przechyliła głowę w reakcji na uniesione dłonie mężczyzny, był to dość jasny sygnał, a w połączeniu z młodym wiekiem mężczyzny, wzbudził w kruczowłosej małą iskierkę zawahania. Czy naprawdę miała teraz zamiar celować różdżką w każdego człowieka, niezależnie od jego zamiarów? Opuściła powoli różdżkę z grymasem na ustach, mając cichą nadzieję, że nie będzie tego żałować.
- Romem? – zmarszczyła brwi, zupełnie jakby nie rozumiała jakim cudem mógł się tutaj znaleźć. Nieczęsto spotkała jego pobratymców na terenach Szkocji, a przynajmniej nie napataczali jej się pod nogi w tak jawny sposób, jak ten tutaj. Uśmiechnęła się kpiąco, zawsze miała cyganów za wyrzutków, ale mimo to wciąż stadnych, a ten tu… Cóż, był sam. – Zabawne, w życiu bym nie powiedziała -  przyznała otwarcie z prychnięciem pod nosem. Może miało to związek z nieobyciem, nieznajomością, a może było zwyczajną ignorancją w przypadku szczegółów, ale jedno było pewne – wyglądał jej na Anglika bardziej niż na Roma. Ta zachowawczość, ten upór, przypominał jej o śnie, o własnej ignorancji, chęci bycia ponad wszystkimi. Od razu się zjeżyła na to wspomnienie. Nie. Dzisiaj tak nie będzie.
Przetarła dłonią włosy i kark, zupełnie jakby chciała pozbyć się nieprzyjemnego uczucia zimna, które rozchodziło się po jej ciele za sprawą mroźnej cieczy. Otrzepała dłoń, strząsając krople wody w ziemię i na powrót skierowała swe spojrzenie ku nieznajomemu. – Była? Już nie jest? – uniosła pytająco jedną z brwi, zupełnie nie przejmując się taktem, bowiem zakładała, że kobieta wciąż żyje, choć może nie powinna, szczególnie w obecnych czasach? Szkotom, zwłaszcza tym, którzy nosa nie wychylali, zazwyczaj nie groziła prędka, młodociana śmierć, o ile oczywiście nie napatoczyli się na jakąś z powszechnych chorób, niemniej jednak to też nawet jej przez myśl nie przeszło. Pewnie poddawałaby w wątpienie też samo małżeństwo, ale ostatnio zaczęło do niej docierać, że to ona stoi w miejscu, a świat idzie dalej, więc mężczyzna przed nią spokojnie mógł być w wieku kwalifikującym go do ożenku, nawet jeżeli w jej oczach miał mleko pod nosem i powinien jeszcze dostawać po głowie od profesorów Hogwartu. Chciała cos powiedzieć o złych stosunkach z teściami, ale odpowiednio wcześniej ugryzła się w język, przecież nie każdy chciał otruć własną teściową, prawda?
Nie umknęła jej też zmiana w postawie mężczyzny, co jeszcze bardziej ją zacietrzewiło. Jakby stało przed nią dziecko, które właśnie się przewróciło i miało się zaraz rozpłakać – do tego mogła tę sytuację porównać, bo była na wskroś tym widokiem zdezorientowana i nie wiedziała jak do tego podejść. Zacisnęła mocniej zęby, aż zadrgał jej mięsień na policzku. – Przestań się mazać, zrobiłeś źle, nie wybaczę ci tego, ale powiedzmy, że nie stało się nic wielkiego, od tego się nie umiera – mruknęła twardo, zbyt szorstko jak na to, że próbowała ułagodzić swój ton głosu i udawać, że wcale nie jest rozeźlona do cna. Nie spodziewała się, że to cokolwiek pomoże, ale miała wielką nadzieję, że przynajmniej nie będzie musiała oglądać zaraz całkowitego załamania się mężczyzny i wylewu emocji. Musiała tylko zrobić coś, tylko w tym przypadku najłatwiej byłoby uciec, pożegnać się pośpiesznie i odejść, ale jednak jej stopy nie oderwały się od ziemi, a ona wciąż tkwiła w miejscu. Nie mogła zostawić tu roztrzęsionego mężczyzny, nawet jeżeli nijak nie interesowałoby jej to, że pożrą go wilki, a jego kości z czasem wtopią się w szkockie ziemie. Czuła, że nie powinna odchodzić, a zazwyczaj ufała własnym przeczuciom i nie zamierzała tego zmieniać. A niech cię, Merlinie.
Westchnęła ciężko, przewracając oczami i zaraz schowała różdżkę do kieszeni ciemnobordowej spódnicy. – Jesteś osobliwym przypadkiem, nieznajomy. Zazwyczaj rekomenduje się w takich sytuacjach wychylenie kilku łyków ognistej w samotności, a ty przybyłeś do Szkocji samobiczować się po dolinach, czy – jak to ująłeś – wyciszać się? Cokolwiek to znaczy. – Nie trzeba było geniusza, by się po tych słowach zauważyć, że Evelyn była naprawdę ostatnią osobą, która wiedziała jak nie kopać leżącego. Miała dobre zamiary, ale zwyczajnie nie czuła się w takich sytuacjach odpowiednią osobą do rozmowy. Nie wiedziała też i zresztą nie chciała wiedzieć o żadnych szczegółach z życia młodocianego, ale nie spodziewała się, by ten zrobił coś okrutnego, przynajmniej nie wyglądał na kogoś, kto czyniłby zło świadomie. Zakładała za to jakąś błahostkę, której za kilka lat nie będzie nawet pamiętał, więc w swojej głowie bagatelizowała problem mężczyzny.
[bylobrzydkobedzieladnie]


I survived because the fire inside me burned brighter than the fire around me


Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 07.05.22 2:25, w całości zmieniany 1 raz
Evelyn Despenser
Evelyn Despenser
Zawód : hodowca aetonanów, opiekun magicznych zwierząt
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
My poor mother begged for a sheep but raised a wolf.
OPCM : 11 +2
UROKI : 5 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Wilkołak
Glen Nevis - Page 2 Tumblr_o97lpoOPDW1ua7067o2_250
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9065-evelyn-despender https://www.morsmordre.net/t9070-wloczykij#273545 https://www.morsmordre.net/t12156-evelyn-despenser#374148 https://www.morsmordre.net/f168-szkocja-balmaha-farma-despenser https://www.morsmordre.net/t9075-skrytka-bankowa-2130 https://www.morsmordre.net/t9076-evelyn-despender#273691

Strona 2 z 3 Previous  1, 2, 3  Next

Glen Nevis
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach