Łazienka
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Łazienka
Łazienka Gwen to najmniejsze pomieszczenie w całym domu. Drzwi do niej prowadzą z przedpokoju. Utrzymana jest w niebieskiej kolorystyce. Nie ma w niej zbyt wielu rzeczy: toaleta, umywalka z prostym lustrem, niewielka szafka i prysznic to właściwie cały jej asortyment. Pomieszczenie ma też niewielkie okno, przysłonięte dość ciężką zasłonką. Gwen pilnuje, aby nie wnosić tu zbyt wielu szpargałów i raczej zachowuje czystość, aby w razie odwiedzin niespodziewanych gości nie mieć się czego wstydzić.
| z biblioteki
Już gdy wkładała klucz do zamka, przy drzwiach dało się słyszeć węszenie, a następnie drapanie do drzwi połączone z popiskiwaniem. Betty nigdy nie przechodziła obojętne obok powrotu swojej właścicieli do domu, co nawet w najgorszy dzień poprawiało humor dziewczyny.
– To tylko pies, nic nie zrobi – ostrzegła Michaela, nim pchnęła drzwi.
Weszła do środka, wpuszczając mężczyznę do przedpokoju. Mieszkanie Gwen nie było szczególnie duże, ale było urządzone na nowoczesną, mugolską modłę. Niestety, panował w nim dość duży chaos. Już na szafce przy wejściu stał kubek, notes i sporo szpargałów, a jeśli tylko Michael zajrzał do salonu, mógł dostrzec, że cały stół jest zakryty rozstawionymi na nim rzeczami. Gwen zapomniała, w jak złym stanie zostawiła to miejsce: była w za dużej rozsypce, aby o tym myśleć.
W pierwszej chwili Gwen pogłaskała wariującego, dorastającego szczeniaka, po czym spojrzała na mężczyznę, sprawdzając, czy ten nie boi się czarnej kuli sierści.
– To Betty – przedstawiła psa, chwilę później gestem pokazując Michaelowi gdzie może odwiesić wierzchni strój i odłożyć buty. Sama też ściągnęła zbędne odzienie.
Wtedy właśnie dotarło do niej, że coś jednak w mieszkaniu nie gra. Owszem, był bałagan, ale… drzwi do łazienki chyba pozostawiła zamknięte? Teraz były uchylone, a zawsze pilnowała, by Betty nie wchodziła do tego pomieszczenia bez potrzeby. Marszcząc brwi, zajrzała do środka, pozwalając Michaelowi przywitać się z psem.
Rzeczywiście, Betty jakimś cudem udało się wejść do środka. Piesek ściągnął rolkę z papierem toaletowym i postanowił się nim zabawić, dlatego po całej podłodze walały się szare, jeszcze wilgotne od psiej śliny kawałki. Dywanik, który zwykle leżał przy prysznicu, znajdował się teraz przy pralce, a widzący przy ścianie ręcznik dumnie spoczywał obok niego. Szczeniak wyraźnie się nudził i postanowił popisać się kreatywnością.
Otworzyła szerzej drzwi, aby Michael zobaczył, co powyrabiało jej psisko.
– Musisz dać mi chwilę, chyba jednak za długo mnie nie było. – Co prawda do pracy wychodziła na dłużej, ale najwidoczniej jej dzisiejsza wizyta do biblioteki zajęła, zdaniem Betty, za dużo czasu.
Nie zwlekając, zaczęła zbierać skrawki i układać dywanik, aby chociaż przywrócić miejsce do użytkowego stanu.
Już gdy wkładała klucz do zamka, przy drzwiach dało się słyszeć węszenie, a następnie drapanie do drzwi połączone z popiskiwaniem. Betty nigdy nie przechodziła obojętne obok powrotu swojej właścicieli do domu, co nawet w najgorszy dzień poprawiało humor dziewczyny.
– To tylko pies, nic nie zrobi – ostrzegła Michaela, nim pchnęła drzwi.
Weszła do środka, wpuszczając mężczyznę do przedpokoju. Mieszkanie Gwen nie było szczególnie duże, ale było urządzone na nowoczesną, mugolską modłę. Niestety, panował w nim dość duży chaos. Już na szafce przy wejściu stał kubek, notes i sporo szpargałów, a jeśli tylko Michael zajrzał do salonu, mógł dostrzec, że cały stół jest zakryty rozstawionymi na nim rzeczami. Gwen zapomniała, w jak złym stanie zostawiła to miejsce: była w za dużej rozsypce, aby o tym myśleć.
W pierwszej chwili Gwen pogłaskała wariującego, dorastającego szczeniaka, po czym spojrzała na mężczyznę, sprawdzając, czy ten nie boi się czarnej kuli sierści.
– To Betty – przedstawiła psa, chwilę później gestem pokazując Michaelowi gdzie może odwiesić wierzchni strój i odłożyć buty. Sama też ściągnęła zbędne odzienie.
Wtedy właśnie dotarło do niej, że coś jednak w mieszkaniu nie gra. Owszem, był bałagan, ale… drzwi do łazienki chyba pozostawiła zamknięte? Teraz były uchylone, a zawsze pilnowała, by Betty nie wchodziła do tego pomieszczenia bez potrzeby. Marszcząc brwi, zajrzała do środka, pozwalając Michaelowi przywitać się z psem.
Rzeczywiście, Betty jakimś cudem udało się wejść do środka. Piesek ściągnął rolkę z papierem toaletowym i postanowił się nim zabawić, dlatego po całej podłodze walały się szare, jeszcze wilgotne od psiej śliny kawałki. Dywanik, który zwykle leżał przy prysznicu, znajdował się teraz przy pralce, a widzący przy ścianie ręcznik dumnie spoczywał obok niego. Szczeniak wyraźnie się nudził i postanowił popisać się kreatywnością.
Otworzyła szerzej drzwi, aby Michael zobaczył, co powyrabiało jej psisko.
– Musisz dać mi chwilę, chyba jednak za długo mnie nie było. – Co prawda do pracy wychodziła na dłużej, ale najwidoczniej jej dzisiejsza wizyta do biblioteki zajęła, zdaniem Betty, za dużo czasu.
Nie zwlekając, zaczęła zbierać skrawki i układać dywanik, aby chociaż przywrócić miejsce do użytkowego stanu.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Zgrzyt zamka, węszenie, drapanie pazurami w drzwi. Wciąż czuł ten duszący zapach kurzu, pergaminu, wilgoci. A bibliotekę opuścili już dawno. Gdzieś jeszcze unosiła się, zgoła już wywietrzała, gorzka woń, dla niektórych drażniąca, dla innych już przyjemna. Ona była jednak stałym elementem, który zdołał wsiąknąć w każdy cal jego ciała, każdy kosmyk włosów, każdy skrawek materiału. Na wiadomość o piesku rzucił tylko obojętne spojrzenie. Bez obaw, jeśli za drzwiami nie czyhało na niego smok. Ani żadne inne magiczne stworzenie, wobec których słusznie powinien zachowywać dystans. Ale z reguły lubił zwierzątka, a one lubiły jego. Miał do nich słabość, o ile nie brakowało im charakteru i futerka do przygładzania. Nie miał własnego, ale do tych cudzych był nadzwyczaj otwarty. Chyba nawet bardziej niż do ich właścicieli. Ale tak już miał, rezerwa była czynnikiem koniecznym, coby to nie sparzyć się zbytnio. Zwłaszcza, że mało kto okazywał się być godnym zaufania. Jej prawie w ogóle nie znał, raptem pogadali sobie parę razy gdzieś między drewnianymi półkami uginającymi się pod ciężarem książek. Z drugiej strony, nie przypuszczał też, by w tej relacji istniało jakiekolwiek ryzyko, którego powinien się wystrzegać. Mimo tego, ostrożności nigdy zbyt wiele, ot co.
Wszedł za nią do mieszkania, nie zaczepiając oka na niczym konkretnym. Główną uwagę skupił na Betty, która wyglądała bardziej jak niemowlę niedźwiedzia, aniżeli pies. Ta wątpliwość poszła jednak prędko w zapomnienie; merdający ogon, zadowolony pyszczek, język na wierzchu, gęsta sierść - to było teraz priorytetem. Nie potrafił powstrzymać łap od pogłaskania jej; gdzieś w międzyczasie zdjął jeszcze buty i płaszcz, przyjrzał się też wystrojowi domu, niespecjalnie zajmując myśli bałaganem. Chaos był czymś naturalnym, tak samo jak szkody wyrządzone przez pozostawioną samotnie, wariującą istotkę. Istotkę, która zdawała się być zadowolona z jego obecności. No ale kto by nie był, będąc mizianym? Zaglądając do środka łazienki już trzymał Betty na rękach. Na twarzy błąkał mu się uśmiech, swoimi zręcznymi palcami targał tę czarną czuprynę. Z grzeczności zadał krótkie pytanie:
- Pomóc ci? - Spojrzał na nieporządek w toalecie. Nie mógł uwierzyć, że ta dysząca mu na rękach kulka tak narozrabiała. Gdyby był Gwen, pewnie nie byłby nawet w stanie się za to wkurzać. Uroku nie można było jej odebrać.
Wszedł za nią do mieszkania, nie zaczepiając oka na niczym konkretnym. Główną uwagę skupił na Betty, która wyglądała bardziej jak niemowlę niedźwiedzia, aniżeli pies. Ta wątpliwość poszła jednak prędko w zapomnienie; merdający ogon, zadowolony pyszczek, język na wierzchu, gęsta sierść - to było teraz priorytetem. Nie potrafił powstrzymać łap od pogłaskania jej; gdzieś w międzyczasie zdjął jeszcze buty i płaszcz, przyjrzał się też wystrojowi domu, niespecjalnie zajmując myśli bałaganem. Chaos był czymś naturalnym, tak samo jak szkody wyrządzone przez pozostawioną samotnie, wariującą istotkę. Istotkę, która zdawała się być zadowolona z jego obecności. No ale kto by nie był, będąc mizianym? Zaglądając do środka łazienki już trzymał Betty na rękach. Na twarzy błąkał mu się uśmiech, swoimi zręcznymi palcami targał tę czarną czuprynę. Z grzeczności zadał krótkie pytanie:
- Pomóc ci? - Spojrzał na nieporządek w toalecie. Nie mógł uwierzyć, że ta dysząca mu na rękach kulka tak narozrabiała. Gdyby był Gwen, pewnie nie byłby nawet w stanie się za to wkurzać. Uroku nie można było jej odebrać.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Michael najwyraźniej nie miał nic przeciwko Betty. Mężczyzna zaczął ją głaskać i tarmosić, co szczeniakowi jak najbardziej się podobało. Kupka sierści tarzała się po podłodze, domagając się większej ilości pieszczot, a olbrzymi, psi ogon sprawnie zamiatał podłogę. Gwen uśmiechnęła się na ten widok, choć w oczach dziewczyny wciąż dało się dostrzec smutek.
– Chyba cię lubi – powiedziała.
Skrawki papieru, rozrzucone przez Betty, były właściwe wszędzie: nie była w stanie teraz pozbierać wszystkich. Nie miała więc nawet zamiaru próbować. Miała gościa i to nie sprzątanie było najważniejsze. Grunt, to pozbierać wszystko tak, by nie przeszkadzało za bardzo! Dlatego gdy Michael stanął w drzwiach ze szczeniakiem na rękach i zadał malarce pytanie, Gwen pokręciła głową.
– Nie trzeba, posprzątam dokładniej później. – Westchnęła. – Czasami jest niemożliwa… Chodź do salonu.
Gdy znaleźli się już w pomieszczeniu, Gwen prędko zebrała ze stolika niepotrzebne papiery, kładąc je w nieładzie na szafkę. Prędko zapytała gościa o coś do picia, prędko przygotowując i przynosząc wszystko do salonu. Mogła nie mieć nastroju, ale to nie oznaczało, że ma źle przyjąć gościa… którego sama zaprosiła. Poza tym takie proste, codzienne czynności miały w sobie coś uspokajającego. Pozwalały zapomnieć, jak katastrofalne rzeczy działy się w magicznym świecie.
Dopiero, gdy na kawowym stoliku znajdowało się wszystko, by Michael mógł poczuć się dobrze ugoszczony, malarka zajęła miejsce na kanapie. W kominku trzaskał wesoło ogień, a niedaleko okna siedziała olbrzymia sowa. Varda spała, czasem tylko kątem oka łypiąc na Gwen i jej gościa. Wszystko wydawało się takie… zwyczajne. Normalne.
– Wiesz, Michael – zaczęła, próbując wrócić do rozmowy z biblioteki: – Ciekawi mnie… czy gdyby tak przycisnąć choćby takiego Szafiqa. Czy on wiedziałby coś więcej? Ech, aurorzy nie powinni być tak blisko związani z Ministerstwem. Może są przez to zbyt skorumpowani? Nie mogą przesłuchać szlachty, która dzierży władzę? Ta sprawa z Bones… – myślała na głos. – Wiesz, czasem myślę, że przydałby się jakiś oddolny ruch. Zwykli czarodzieje, którzy po prostu zajęliby się tym problemem. Tylko to wymaga wiedzy, wpływów i pieniędzy. A ja ich nie mam. – Wzruszyła ramionami.
Nie znała się na polityce, naprawdę nie. Ale skoro departament przestrzegania prawa czarodziejów nie był w stanie nic zrobić to zwykli ludzie powinni się zebrać. Prorok Codzienny wspierał obywateli dobrym słowem, ale to było za mało, by poradzić sobie ze szlachecką plagą, jaka ogarnęła Wielką Brytanię.
– Chyba cię lubi – powiedziała.
Skrawki papieru, rozrzucone przez Betty, były właściwe wszędzie: nie była w stanie teraz pozbierać wszystkich. Nie miała więc nawet zamiaru próbować. Miała gościa i to nie sprzątanie było najważniejsze. Grunt, to pozbierać wszystko tak, by nie przeszkadzało za bardzo! Dlatego gdy Michael stanął w drzwiach ze szczeniakiem na rękach i zadał malarce pytanie, Gwen pokręciła głową.
– Nie trzeba, posprzątam dokładniej później. – Westchnęła. – Czasami jest niemożliwa… Chodź do salonu.
Gdy znaleźli się już w pomieszczeniu, Gwen prędko zebrała ze stolika niepotrzebne papiery, kładąc je w nieładzie na szafkę. Prędko zapytała gościa o coś do picia, prędko przygotowując i przynosząc wszystko do salonu. Mogła nie mieć nastroju, ale to nie oznaczało, że ma źle przyjąć gościa… którego sama zaprosiła. Poza tym takie proste, codzienne czynności miały w sobie coś uspokajającego. Pozwalały zapomnieć, jak katastrofalne rzeczy działy się w magicznym świecie.
Dopiero, gdy na kawowym stoliku znajdowało się wszystko, by Michael mógł poczuć się dobrze ugoszczony, malarka zajęła miejsce na kanapie. W kominku trzaskał wesoło ogień, a niedaleko okna siedziała olbrzymia sowa. Varda spała, czasem tylko kątem oka łypiąc na Gwen i jej gościa. Wszystko wydawało się takie… zwyczajne. Normalne.
– Wiesz, Michael – zaczęła, próbując wrócić do rozmowy z biblioteki: – Ciekawi mnie… czy gdyby tak przycisnąć choćby takiego Szafiqa. Czy on wiedziałby coś więcej? Ech, aurorzy nie powinni być tak blisko związani z Ministerstwem. Może są przez to zbyt skorumpowani? Nie mogą przesłuchać szlachty, która dzierży władzę? Ta sprawa z Bones… – myślała na głos. – Wiesz, czasem myślę, że przydałby się jakiś oddolny ruch. Zwykli czarodzieje, którzy po prostu zajęliby się tym problemem. Tylko to wymaga wiedzy, wpływów i pieniędzy. A ja ich nie mam. – Wzruszyła ramionami.
Nie znała się na polityce, naprawdę nie. Ale skoro departament przestrzegania prawa czarodziejów nie był w stanie nic zrobić to zwykli ludzie powinni się zebrać. Prorok Codzienny wspierał obywateli dobrym słowem, ale to było za mało, by poradzić sobie ze szlachecką plagą, jaka ogarnęła Wielką Brytanię.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Chyba nie mógł zaprzeczyć. Nie mógł też zakwestionować faktu, że najwyraźniej lepiej dogadywał się ze zwierzętami, aniżeli z ludźmi. Szkopuł leżał w zaufaniu i tym, być może nie zawsze koniecznym, dystansie. No ale gdyby chciał, już dawno wiele rzeczy by w swoim życiu pozmieniał. Pewnie tracił przez to na charakterze, wydawał się nudny; pewnie zdawał się być z tego powodu nijaki i transparentny. Jasne, był prosty. Rzadko kiedy nieprzewidywalny, wszak często schematyczny, tak samo regularny i logiczny, jak fakt, że bo jeden jest dwa. Miał też swoje paradoksalne strony, poglądy i zachowania, jednak one wchodziły w grę wartą świeczki. Na co dzień był realistą i cwaniaczkiem. Nie obraziłby się wcale za parę gorzkich słów krytyki, bo i tak jej do siebie nie przyjmuje. Obecny stan rzeczy mu odpowiadał, stąd też nie zebrał się na żadne zmiany. Nawet jeśli aktualne podejście sprowadza go do miejsca, gdzie jest sam jak palec.
Nie trzymał Betty zbyt długo na ramionach, pomimo tego, że tkwiła w nich siła zdolna dźwigać wiele kilogramów. Sądził też zresztą, że Gwen chętnie przyjmie jego pomocną do sprzątania dłoń; szybko jednak sama ogarnęła bałagan, który powstał w wyniku szarżowań szczeniaka. Chwilę później dostał też kubek gorącej herbatki, aż w końcu oboje zasiedli przy stoliku w salonie. Przy okazji zwrócił też uwagę na dużą sowę, która spała, jednocześnie łypiąc na Scalettę od czasu do czasu.
- Nepotyzm i korupcja to problemy, których nie da się od tak przeskoczyć. Bez interwencji społeczeństwa, rząd się nie zmieni - mruknął, chłodząc oddechem bursztynowy wrzątek. - Hierarchia musi przestać się liczyć. Ale i do tego konieczna jest inna mentalność, chyba zbyt odległa, jak na obecną sytuację polityczną. - On też nie znał się na polityce, historię magii olewał tak samo, jak wszystkie inne przedmioty, ale posiadał tę podstawową wiedzę - po prostu miał świadomość tego, czego chce i oczekuje. Miał też nakreślone konkretne poglądy; ich nie trzymał się aż tak kurczowo, był w tej kwestii elastyczny, potrafił dopasować się do sytuacji, coby to nie wpaść w jakieś kłopoty. Z Grey mógł wyrażać swoje myśli otwarcie, nie frasował się słusznością swoich tez, dyskutował z nią szczerze, nie bijąc się jednocześnie z myślami. Bo nie było potrzeby przed nią udawać czy naginać własnych rozszalałych idei. - Z wiedzą, wpływami i pieniędzmi to już nie byłaby grupka zwykłych ludzi, Gwen. A bez nich nic nie da się wskórać, a nawet gdyby, to po pewnym czasie pozmieniałyby się priorytety i byłoby tak samo, jak poprzednio. Nie mówię tu o tobie, mam na myśli konkretną grupę zaangażowanych, którym cele zmieniłyby się wraz z faktem znalezienia się na szczycie tej pieprzonej hierarchii. - Wziął łyka herbaty. Być może był pesymistą, a może rzeczywiście rzeczony stan rzeczy był już zgoła niemożliwy do zmiany?
Nie trzymał Betty zbyt długo na ramionach, pomimo tego, że tkwiła w nich siła zdolna dźwigać wiele kilogramów. Sądził też zresztą, że Gwen chętnie przyjmie jego pomocną do sprzątania dłoń; szybko jednak sama ogarnęła bałagan, który powstał w wyniku szarżowań szczeniaka. Chwilę później dostał też kubek gorącej herbatki, aż w końcu oboje zasiedli przy stoliku w salonie. Przy okazji zwrócił też uwagę na dużą sowę, która spała, jednocześnie łypiąc na Scalettę od czasu do czasu.
- Nepotyzm i korupcja to problemy, których nie da się od tak przeskoczyć. Bez interwencji społeczeństwa, rząd się nie zmieni - mruknął, chłodząc oddechem bursztynowy wrzątek. - Hierarchia musi przestać się liczyć. Ale i do tego konieczna jest inna mentalność, chyba zbyt odległa, jak na obecną sytuację polityczną. - On też nie znał się na polityce, historię magii olewał tak samo, jak wszystkie inne przedmioty, ale posiadał tę podstawową wiedzę - po prostu miał świadomość tego, czego chce i oczekuje. Miał też nakreślone konkretne poglądy; ich nie trzymał się aż tak kurczowo, był w tej kwestii elastyczny, potrafił dopasować się do sytuacji, coby to nie wpaść w jakieś kłopoty. Z Grey mógł wyrażać swoje myśli otwarcie, nie frasował się słusznością swoich tez, dyskutował z nią szczerze, nie bijąc się jednocześnie z myślami. Bo nie było potrzeby przed nią udawać czy naginać własnych rozszalałych idei. - Z wiedzą, wpływami i pieniędzmi to już nie byłaby grupka zwykłych ludzi, Gwen. A bez nich nic nie da się wskórać, a nawet gdyby, to po pewnym czasie pozmieniałyby się priorytety i byłoby tak samo, jak poprzednio. Nie mówię tu o tobie, mam na myśli konkretną grupę zaangażowanych, którym cele zmieniłyby się wraz z faktem znalezienia się na szczycie tej pieprzonej hierarchii. - Wziął łyka herbaty. Być może był pesymistą, a może rzeczywiście rzeczony stan rzeczy był już zgoła niemożliwy do zmiany?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Michael wyraźnie stał po tej samej stronie barykady, co ona. Pewnie też czasami musiało nie być mu łatwo. Podejrzewała jednak, że mimo wszystko mężczyźnie łatwiej było odeprzeć, lub zignorować pewne ataki. Przy tym Scaletta chyba nie należał do słabych charakterów. Gwen nie znała go wprawdzie najlepiej, ale wydawało jej się, że znajomy może być osobą, która zachowa zimną krew nawet w najgorszej sytuacji. Podziwiała to. Nad panowaniem nad sobą wciąż pracowała. Chyba miała w sobie zbyt dużo empatii: to zdecydowanie utrudniało jej życie.
Widziała jednak postępy. Dorastała i coraz rzadziej bała się wyrażać własne zdanie. Nawet rzucanie uroków na innych przestało jej się wydawać tak… straszne. Jakoś musiała się bronić, a czasem atak jest jedynym wyjściem. Szczególnie biorąc pod uwagę najnowsze, podane przez Proroka wieści.
Wysłuchała mężczyzny, który ponownie miał wiele racji, jednak Gwen nie chciała podchodzić do świata aż tak surowo.
– Jeśli nawet, to przynajmniej na chwilę moglibyśmy odetchnąć, Michael – stwierdziła. – My… ludzie, nie jesteśmy idealni, ale to nie znaczy, że nie możemy próbować czegoś zmieniać, prawda? Wolę próbować, niż zarzucać sobie, że nic nie zrobiłam.
Przypomniała sobie rozmowę z Gillan. Ta nieznajoma chyba miała podobne podejście do Scaletty, choć mężczyzna wydawał się Gwen wrażliwszy. Po prostu nie spoglądał na świat tak radośnie i naiwnie jak ona. Rudowłosa zdawała sobie sprawę z tego, że czasem ma zbyt wiele wiary w ludzi i chłodny ogląd na sprawę był jej czasem potrzebny. Spotkana na Pokątnej redaktorka była jednak w tym zbyt pozbawiona emocji.
Westchnęła, po czym dodała:
– Nie wiem jak, Michael, ale ja naprawdę chciałabym coś zrobić. Tylko ciągle wiem i umiem za mało. Mam wrażenie, że bezczynność mnie zabija. Jak mogę siedzieć w domu i tworzyć, gdy dzieją się takie rzeczy? – Ukryła na chwilę twarz w dłoniach. – Wybacz, chyba nie powinnam cię tak tym wszystkim męczyć. Pewnie masz na głowie poważniejsze sprawy, a ja tylko marudzę. Zwykle… no wiesz, zwykle tego unikam, ale to co stało się dzisiaj…
Przygryzła wargę. Nie chciała, aby Michael uznał, że tylko marudzi i nie potrafi nic zrobić, ale z drugiej strony naprawdę czuła potrzebę, by się komuś wyżalić. I może znaleźć sojusznika? Nie znała go za dobrze. Może Scaletta miał możliwości i umiejętności, których jej brakowało?
Widziała jednak postępy. Dorastała i coraz rzadziej bała się wyrażać własne zdanie. Nawet rzucanie uroków na innych przestało jej się wydawać tak… straszne. Jakoś musiała się bronić, a czasem atak jest jedynym wyjściem. Szczególnie biorąc pod uwagę najnowsze, podane przez Proroka wieści.
Wysłuchała mężczyzny, który ponownie miał wiele racji, jednak Gwen nie chciała podchodzić do świata aż tak surowo.
– Jeśli nawet, to przynajmniej na chwilę moglibyśmy odetchnąć, Michael – stwierdziła. – My… ludzie, nie jesteśmy idealni, ale to nie znaczy, że nie możemy próbować czegoś zmieniać, prawda? Wolę próbować, niż zarzucać sobie, że nic nie zrobiłam.
Przypomniała sobie rozmowę z Gillan. Ta nieznajoma chyba miała podobne podejście do Scaletty, choć mężczyzna wydawał się Gwen wrażliwszy. Po prostu nie spoglądał na świat tak radośnie i naiwnie jak ona. Rudowłosa zdawała sobie sprawę z tego, że czasem ma zbyt wiele wiary w ludzi i chłodny ogląd na sprawę był jej czasem potrzebny. Spotkana na Pokątnej redaktorka była jednak w tym zbyt pozbawiona emocji.
Westchnęła, po czym dodała:
– Nie wiem jak, Michael, ale ja naprawdę chciałabym coś zrobić. Tylko ciągle wiem i umiem za mało. Mam wrażenie, że bezczynność mnie zabija. Jak mogę siedzieć w domu i tworzyć, gdy dzieją się takie rzeczy? – Ukryła na chwilę twarz w dłoniach. – Wybacz, chyba nie powinnam cię tak tym wszystkim męczyć. Pewnie masz na głowie poważniejsze sprawy, a ja tylko marudzę. Zwykle… no wiesz, zwykle tego unikam, ale to co stało się dzisiaj…
Przygryzła wargę. Nie chciała, aby Michael uznał, że tylko marudzi i nie potrafi nic zrobić, ale z drugiej strony naprawdę czuła potrzebę, by się komuś wyżalić. I może znaleźć sojusznika? Nie znała go za dobrze. Może Scaletta miał możliwości i umiejętności, których jej brakowało?
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Dorosłe życie zaskakiwało swoją gorzką rzeczywistością. Zupełnie nie przypominało swoim wyglądem tych wyobrażeń i oczekiwań. Wolność okazała się pozorna, indywidualność też przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Zasady obowiązywały również w tym otwartym świecie, szkoła nie była jedynym miejscem, gdzie należało ich przestrzegać. Akurat on i jego zakrzywiony kręgosłup moralny stanowiły raczej społeczny ewenement, wszak większość społeczeństwa żyły w zgodzie z prawem. Sam sobie wybrał to wieczne ryzyko i stres, często niewart przysłowiowej świeczki, ale przynajmniej wyrzuty sumienia były ulotną kwestią. Nimi od dawna się już nie zadręcza, a swoje czyny, z czystego przyzwyczajenia, zaczął traktować już jako coś nieuniknionego. Nie może więc też na swoje życie narzekać; może i nie żyje w dostatkach, a jego skrytka u Gringotta zwykle świeci pustkami, ale to nie pieniądze są najważniejsze. Wymagający wobec życia nie jest, stąd też nie załamuje rąk nad brakiem monet w portfelu - co najwyżej bierze się wówczas do roboty, bo pełny żołądek i papierośnica to priorytety. Starał się rozumieć kryzys Gwen, jednak i to było raczej odległe od jego świadomości. Nigdy nie będzie na tej samej pozycji, bo nikt nie będzie prześladował go za pochodzenie. Mógł jedynie przypuszczać, jak wyglądało jej życie i domyślać się, że nie było ono łatwe. Trudno mu jednak było znaleźć w sobie to ziarno empatii, by miast dobijać ją cierpkimi realiami, zapewnić o lepszym jutrze. Przecież nic nie mógł obiecać, a naiwny nie był. Nie zamierzał rzucać nic nieznaczących słów, byleby tylko obudzić w niej tę cienką nić nadziei. Zresztą, akurat w tej kwestii, o ironio, było to chyba lepsze rozwiązanie. Może ta nieprzyjemna prawda w nią ukłuje i zlikwiduje w niej tą łatwowierność. Ta bezkrytyczność mogła być dla niej po prostu szkodliwa. No ale przecież to nie jego sprawa, nie powinno go to w ogóle interesować.
- Chce ci się angażować tylko dla tej chwili? Dla tego krótkiego momentu, po którym poprzedni stan rzeczy może wrócić ze zdwojoną siłą? - Rozumiał, co ma na myśli. Wiedział, że jej obywatelska troska po prostu bierze w tym wszystkim górę. Ale Michael nie kierował się w tym wszystkim emocjami, rozważał o tym czysto logicznie. Zachód był, według niego, zbyt duży, jak na teoretyczne efekty. - Och, Gwen, nabierz obiektywizmu. I dystansu. To nie ty odpowiadasz za to, co się dzieje, a sama świata nie zbawisz - dodał, upijając kolejnego łyka herbaty. Miała w sobie za dużo tej niepotrzebnej wrażliwości. Akurat w owej materii mogła być ona zgubna.
Z Tremaine jeszcze nie miał pogawędek na tematy polityczne. Przy niej zresztą na pewno nie wyrażałby swoich myśli równie otwarcie, głównie dlatego, że znała jego słodką tajemnicę. Wolał wkurzać ją samą swoją obecnością, aniżeli prowadzić debaty o rządzie i czyichś przekonaniach. Z Gwendolyn krytyka przychodziła mu łatwiej.
- Niepotrzebnie zaprzątasz tym sobie głowę. - Tkwiła w nieokreślonej beznadziei i przygnębieniu, zarzucając sobie nieporadność i niemożność. Przez chwilę nawet pojawił się cień współczucia z jego strony; na tyle jednak słaby, że nie zdobył się na słowa wsparcia. Po prostu nie potrafił, nie umiał wykrzesać z siebie tego zrozumienia. Nie leżało to w jego naturze, nie był zwyczajny do podnoszenia ludzi na duchu. Ale spojrzał na nią sugestywnie, upijając herbatki, coby to nie myślała sobie, że wcale nie ma serca. - Możesz marudzić dalej, jeśli poczujesz się z tym jakoś lepiej. Każdy musi czasem ponarzekać - wydusił, przyjmując łagodną postawę. Jeśli zechce biadolić dłużej, on jej wysłucha.
Akurat tego nikt zarzucić mu nie mógł.
- Chce ci się angażować tylko dla tej chwili? Dla tego krótkiego momentu, po którym poprzedni stan rzeczy może wrócić ze zdwojoną siłą? - Rozumiał, co ma na myśli. Wiedział, że jej obywatelska troska po prostu bierze w tym wszystkim górę. Ale Michael nie kierował się w tym wszystkim emocjami, rozważał o tym czysto logicznie. Zachód był, według niego, zbyt duży, jak na teoretyczne efekty. - Och, Gwen, nabierz obiektywizmu. I dystansu. To nie ty odpowiadasz za to, co się dzieje, a sama świata nie zbawisz - dodał, upijając kolejnego łyka herbaty. Miała w sobie za dużo tej niepotrzebnej wrażliwości. Akurat w owej materii mogła być ona zgubna.
Z Tremaine jeszcze nie miał pogawędek na tematy polityczne. Przy niej zresztą na pewno nie wyrażałby swoich myśli równie otwarcie, głównie dlatego, że znała jego słodką tajemnicę. Wolał wkurzać ją samą swoją obecnością, aniżeli prowadzić debaty o rządzie i czyichś przekonaniach. Z Gwendolyn krytyka przychodziła mu łatwiej.
- Niepotrzebnie zaprzątasz tym sobie głowę. - Tkwiła w nieokreślonej beznadziei i przygnębieniu, zarzucając sobie nieporadność i niemożność. Przez chwilę nawet pojawił się cień współczucia z jego strony; na tyle jednak słaby, że nie zdobył się na słowa wsparcia. Po prostu nie potrafił, nie umiał wykrzesać z siebie tego zrozumienia. Nie leżało to w jego naturze, nie był zwyczajny do podnoszenia ludzi na duchu. Ale spojrzał na nią sugestywnie, upijając herbatki, coby to nie myślała sobie, że wcale nie ma serca. - Możesz marudzić dalej, jeśli poczujesz się z tym jakoś lepiej. Każdy musi czasem ponarzekać - wydusił, przyjmując łagodną postawę. Jeśli zechce biadolić dłużej, on jej wysłucha.
Akurat tego nikt zarzucić mu nie mógł.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Uniosła do ust filiżankę, wypijając z niej odrobinę herbaty. Jej spojrzenie na chwilę utkwiło w palącym się kominku, dzięki któremu po pomieszczeniu rozlewało się przyjemne ciepło i zapach palonego, sosnowego drewna. W tym widoku było coś nostalgicznego, kojarzącego się z dzieciństwem. To przy kominku słuchała opowieści ojca i to przy nim często uczyła się w Hogwarcie. Przygryzła na chwilę wargę, odkładając filiżankę i spoglądając na Scalettę.
– Tego nie wiesz, Michael. Nikt nie wie – powiedziała. – Może się nic nie zmienić, może być gorzej… a może byłoby lepiej? Nie chcę się zastanawiać nad tym, co by było gdyby. Wolałabym… wolałabym chyba po prostu na to „gdyby” wpłynąć.
Dłoń dziewczyny mimowolnie dotknęła karku.
– Sama nie. Wiem, że to trudne. I trochę naiwne, Michael. Ale jeśli nikt nic nie zrobi… – Pokręciła głową. Ktoś musiał zacząć wprowadzać zmiany. Ktoś musiał zacząć mówić na głos, co myśli. Czyż nie tak działali ludzie? Jedna osoba powstawała, a za nią szli kolejni. Po prostu musiała pojawić się jednostka, która pociągnie wszystkich za sobą. Tylko czy ona nią była? Czuła się na to zbyt młoda, zbyt niedoświadczona i, jak zauważył Michael, nie miała odpowiedniej dawki dystansu do całej tej sytuacji.
Uśmiechnęła się smutno. Naprawdę nie chciała, aby Michael miał ją za marudę. To nie było w jej stylu. Szczególnie, gdy spotykała się z kimś, kogo właściwie bliżej nie znała. Bo co ją właściwie łączyło ze Scalettą? Kilka wspólnych wizyt w bibliotece? Co prawda teraz, gdy Michael odwiedził jej dom, w pewnym sensie dołączył do jej grona nieco bliższych znajomych, ale w dalszym ciągu niewiele o nim wiedziała.
– Nie, to nie ma sensu – powiedziała, wzdychając.– Nawet nie powinnam zaczynać… Ale dziękuję za cierpliwość. Chyba powinnam ci się jakoś za to odwdzięczyć – dodała, poprawiając swoje rude loki.
Nie miała jednak pojęcia, w jaki sposób mogłaby to zrobić. Może wyśle mu w liście czekoladową żabę? To zawsze był miły upominek. Chyba. Co prawda mogłaby mu zawsze zaoferować jakąś pomoc… ale pomoc w czym? Michael nie wyglądał na mężczyznę, który szukałby jakiekolwiek wsparcia. Gwen wydawało się, że jest jedną z tych osób, które naprawdę muszą kogoś blisko poznać, by w ogóle prosić ją o przysługę.
– Tego nie wiesz, Michael. Nikt nie wie – powiedziała. – Może się nic nie zmienić, może być gorzej… a może byłoby lepiej? Nie chcę się zastanawiać nad tym, co by było gdyby. Wolałabym… wolałabym chyba po prostu na to „gdyby” wpłynąć.
Dłoń dziewczyny mimowolnie dotknęła karku.
– Sama nie. Wiem, że to trudne. I trochę naiwne, Michael. Ale jeśli nikt nic nie zrobi… – Pokręciła głową. Ktoś musiał zacząć wprowadzać zmiany. Ktoś musiał zacząć mówić na głos, co myśli. Czyż nie tak działali ludzie? Jedna osoba powstawała, a za nią szli kolejni. Po prostu musiała pojawić się jednostka, która pociągnie wszystkich za sobą. Tylko czy ona nią była? Czuła się na to zbyt młoda, zbyt niedoświadczona i, jak zauważył Michael, nie miała odpowiedniej dawki dystansu do całej tej sytuacji.
Uśmiechnęła się smutno. Naprawdę nie chciała, aby Michael miał ją za marudę. To nie było w jej stylu. Szczególnie, gdy spotykała się z kimś, kogo właściwie bliżej nie znała. Bo co ją właściwie łączyło ze Scalettą? Kilka wspólnych wizyt w bibliotece? Co prawda teraz, gdy Michael odwiedził jej dom, w pewnym sensie dołączył do jej grona nieco bliższych znajomych, ale w dalszym ciągu niewiele o nim wiedziała.
– Nie, to nie ma sensu – powiedziała, wzdychając.– Nawet nie powinnam zaczynać… Ale dziękuję za cierpliwość. Chyba powinnam ci się jakoś za to odwdzięczyć – dodała, poprawiając swoje rude loki.
Nie miała jednak pojęcia, w jaki sposób mogłaby to zrobić. Może wyśle mu w liście czekoladową żabę? To zawsze był miły upominek. Chyba. Co prawda mogłaby mu zawsze zaoferować jakąś pomoc… ale pomoc w czym? Michael nie wyglądał na mężczyznę, który szukałby jakiekolwiek wsparcia. Gwen wydawało się, że jest jedną z tych osób, które naprawdę muszą kogoś blisko poznać, by w ogóle prosić ją o przysługę.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Para z herbaty, trzask z kominka, aromat zaparzonych liści, zapach żywicy. Skupił się na jej słowach, ignorując wcześniej wspomniane czynniki. Pewnie miała rację; pewnie gdybanie w ostateczności do niczego nie prowadziło. Ale czy jakiś poryw jednej z czarownic zmieniłby coś w tej kwestii? Pewnie nie. A o ile za taką Gwen, pojedynczą jednostką, nie podążyłby tłum, wszystko miało raczej znikomy wymiar. Wszakże dziwił go wciąż ten zapał, potrzeba zmian i ta cholerna naiwność. Zgubna, dziecięca łatwowierność i wiara w lepsze jutro. On podchodził do tego wszystkiego dużo bardziej realistycznie. Nie miał też w sobie tyle obywatelskiej troski, by tak się zaangażować. Nie miał w zwyczaju nadstawiać dla nikogo karku; interesował go jedynie czubek własnego nosa. Nie widział w tym też zbytnio problemu, pomimo wielokrotnych cudzych stwierdzeń, sugerujących jego skrajny egoizm. Rzadko kiedy zdarzało się, żeby ktoś dobrze wychodził na swojej bezinteresowności (a przynajmniej Michael nie znał zbyt wielu takich przypadków, więc jedynym punktem odniesienia względem tej tezy są własne, niekoniecznie słuszne założenia). Stąd też krytyka zdawała się w tej materii po nim spływać (swoją drogą jak i w każdej innej...), a zachowania i przyzwyczajenia pozostały takie same.
- Jeśli pomysł działań jest konkretny, to i gdybanie nabiera sensu - mruknął, przenosząc spojrzenie na sowę w klatce. Niepotrzebnie się tym wszystkim tak przejmowała. Nie tylko od niej zależały przyszłe losy państwa i czarodziejskiej społeczności, więc pomimo chęci, siła przebicia zdawała się być minimalna. A być może to prostu jej cecha charakteru. Te uporczywe dążenie do zmian i poczucie beznadziei wskutek niemocy. - A więc działaj, skoro hipotetyczne konsekwencje nie mają znaczenia - stwierdził, z wyczuwalnie chłodnym tonem w głosie. Niech robi co chce, jeśli twierdzi, że to lepsze rozwiązanie od bezczynności. Chyba nawet tą zgoła pesymistyczną gadką nie był w stanie zgasić jej naiwności. No cóż, trudno. Przecież nie jest już dzieckiem, a jego nie powinno to wszystko obchodzić. W teorii tak było; w praktyce z kolei podświadomie chyba nie chciał, żeby podejmowała nierozsądne decyzje, bo wydawała mu się zbyt bezbronna na zmierzenie się z ich potencjalnymi konsekwencjami. A jako marudy wcale jej nie postrzegał, po prostu powinna nabrać do tego wszystkiego dystansu, ot co. I choć nie znali się dobrze, nie miał jej niczego za złe. Akurat w tej kwestii był wyrozumiały.
- Daj spokój, Gwen. Bywam roszczeniowy, ale bez przesady. - Uśmiechnął się, wypijając kolejny łyk herbatki. - Dobrze jest tak czasem głośno pomyśleć też o tych ważnych rzeczach. Mało kto teraz się nimi przejmuje - dodał, całkowicie opróżniając swoją filiżankę. Zapewne chwilę jeszcze pogadali o czymś nieistotnym, a potem już zarzucał na ramiona swój płaszcz. Podziękował też za gościnę i niedługo później zostawił samą z tymi przemyśleniami.
- Jeśli pomysł działań jest konkretny, to i gdybanie nabiera sensu - mruknął, przenosząc spojrzenie na sowę w klatce. Niepotrzebnie się tym wszystkim tak przejmowała. Nie tylko od niej zależały przyszłe losy państwa i czarodziejskiej społeczności, więc pomimo chęci, siła przebicia zdawała się być minimalna. A być może to prostu jej cecha charakteru. Te uporczywe dążenie do zmian i poczucie beznadziei wskutek niemocy. - A więc działaj, skoro hipotetyczne konsekwencje nie mają znaczenia - stwierdził, z wyczuwalnie chłodnym tonem w głosie. Niech robi co chce, jeśli twierdzi, że to lepsze rozwiązanie od bezczynności. Chyba nawet tą zgoła pesymistyczną gadką nie był w stanie zgasić jej naiwności. No cóż, trudno. Przecież nie jest już dzieckiem, a jego nie powinno to wszystko obchodzić. W teorii tak było; w praktyce z kolei podświadomie chyba nie chciał, żeby podejmowała nierozsądne decyzje, bo wydawała mu się zbyt bezbronna na zmierzenie się z ich potencjalnymi konsekwencjami. A jako marudy wcale jej nie postrzegał, po prostu powinna nabrać do tego wszystkiego dystansu, ot co. I choć nie znali się dobrze, nie miał jej niczego za złe. Akurat w tej kwestii był wyrozumiały.
- Daj spokój, Gwen. Bywam roszczeniowy, ale bez przesady. - Uśmiechnął się, wypijając kolejny łyk herbatki. - Dobrze jest tak czasem głośno pomyśleć też o tych ważnych rzeczach. Mało kto teraz się nimi przejmuje - dodał, całkowicie opróżniając swoją filiżankę. Zapewne chwilę jeszcze pogadali o czymś nieistotnym, a potem już zarzucał na ramiona swój płaszcz. Podziękował też za gościnę i niedługo później zostawił samą z tymi przemyśleniami.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nie była w nastroju, aby reagować gwałtowniej na jego chłodny ton. I tak znosił cierpliwie jej narzekanie. Westchnęła tylko, nie mając sił na kłótnie, czy większe, słowne spory. Naprawdę nie znali się najlepiej, nawet jeśli Michael siedział właśnie na jej kanapie, w jej własnym mieszkaniu. Przeszło jej przez myśl, że jako samotna kobieta nie powinna zapraszać ludzi spotkanych kilkukrotnie w bibliotece do swojego mieszkania, ale z drugiej strony, Scaletta chyba nie stanowił zagrożenia. Gdyby knuł wobec niej niecne plany już dawno skorzystałby z okazji.
– Myślisz? – mruknęła tylko, nim dopił herbatę i zaczął wstawać. Nie miała zamiaru go dłużej zatrzymywać. Pewnie miał inne rzeczy na głowie… niezależnie od tego, czym w gruncie rzeczy się zajmował. Dopytywanie się o zawód i wykształcenie raczej nie było w stylu panny Grey. Nie praca i nie ubiór świadczyły o człowieku, choć przy bliższej znajomości lepiej było wiedzieć, kim się druga osoba zajmuje. To zawsze otwierało nowe ścieżki, czyż nie?
Odprowadziła Michela do drzwi. Betty podążyła za nimi, trzymając się metr za dziewczyną. Być może szczeniak polubił Scalettę, jednak i on nie znał mężczyzny najlepiej. Nie miał więc zamiaru za nim biec. Gwen zorientowała się, że właściwie niedługo powinna zabrać podopieczną na spacer. Betty siedziała w domu od dobrych kilku godzin.
Po chwili drzwi za mężczyzną zatrzasnęły się, a Gwen ponownie została sama. Wzięła głęboki oddech, zerkając na czarnego psa i ruszając do salonu, aby wypuścić Vardę z klatki. Nie lubiła, gdy sowa siedziała zamknięta, nawet jeśli wypuszczona wszędzie pozostawiała swoje odchody. Ech, dom na wsi przy tych zwierzakach to byłby dobry pomysł. Może naprawdę powinna kiedyś przenieś się do Kornwalii? Tylko kiedy uda jej się tyle zarobić? Nie wiodło jej się źle, ale nie było też nadzwyczaj dobrze. W końcu samotna, młoda artystka to wcale nie jest pewna funkcja. Zwłaszcza, gdy samodzielnie utrzymuje mieszkanie.
Usiadła na kanapie, spoglądając w kominek. Cóż… Przynajmniej czuła się spokojniejsza. Rozmowa zdecydowanie pomagała na zły nastrój.
| zt x2
– Myślisz? – mruknęła tylko, nim dopił herbatę i zaczął wstawać. Nie miała zamiaru go dłużej zatrzymywać. Pewnie miał inne rzeczy na głowie… niezależnie od tego, czym w gruncie rzeczy się zajmował. Dopytywanie się o zawód i wykształcenie raczej nie było w stylu panny Grey. Nie praca i nie ubiór świadczyły o człowieku, choć przy bliższej znajomości lepiej było wiedzieć, kim się druga osoba zajmuje. To zawsze otwierało nowe ścieżki, czyż nie?
Odprowadziła Michela do drzwi. Betty podążyła za nimi, trzymając się metr za dziewczyną. Być może szczeniak polubił Scalettę, jednak i on nie znał mężczyzny najlepiej. Nie miał więc zamiaru za nim biec. Gwen zorientowała się, że właściwie niedługo powinna zabrać podopieczną na spacer. Betty siedziała w domu od dobrych kilku godzin.
Po chwili drzwi za mężczyzną zatrzasnęły się, a Gwen ponownie została sama. Wzięła głęboki oddech, zerkając na czarnego psa i ruszając do salonu, aby wypuścić Vardę z klatki. Nie lubiła, gdy sowa siedziała zamknięta, nawet jeśli wypuszczona wszędzie pozostawiała swoje odchody. Ech, dom na wsi przy tych zwierzakach to byłby dobry pomysł. Może naprawdę powinna kiedyś przenieś się do Kornwalii? Tylko kiedy uda jej się tyle zarobić? Nie wiodło jej się źle, ale nie było też nadzwyczaj dobrze. W końcu samotna, młoda artystka to wcale nie jest pewna funkcja. Zwłaszcza, gdy samodzielnie utrzymuje mieszkanie.
Usiadła na kanapie, spoglądając w kominek. Cóż… Przynajmniej czuła się spokojniejsza. Rozmowa zdecydowanie pomagała na zły nastrój.
| zt x2
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
| 28 marca
Johnatan był czasami jak jej cień. Przesiadywał w jej domu, chodząc za nią i właściwie niewiele robiąc. Może próbował znaleźć inspiracje, a może nie miał się akurat gdzie podziać – kto go tam wie. Gwen akceptowała to bez narzekań i krzywych spojrzeń, właściwie ciesząc się z tego, że nie jest sama. Szczególnie, że dopóki Bojczuk nie wpadał na swój kolejny genialny pomysł potrafił być całkiem pomocny.
Nie zawsze jego towarzystwo było jej na rękę. Czasami trzeba było na przykład wypucować łazienkę, a robienie tego z mężczyzną nad ramieniem niekoniecznie było komfortowe. Gwen nie miała zamiaru proponować chłopakowi pomocy (fuj! Nawet jeśli w pewnym względzie to była ich łazienka), ale przecież nie mogła mu powiedzieć, aby tak po prostu sobie poszedł, skoro miał ochotę jej towarzyszyć.
Ubrana w stary strój, sterczała nad toaletą, zastanawiając się, czy magia poradzi sobie z dokładnym czyszczeniem. Miała wrażenie, że lepiej idzie jej to ręcznie, ale z drugiej strony towarzystwo Johnatana w tym miejscu naprawdę ją krępowało. Wzdychając, spojrzała na chłopaka i wyciągnęła różdżkę, którą wycelowała w sedes.
– Chłoszczyść – mruknęła, czekając aż czar skończy sprzątać toaletę. Następnie chwyciła leżącą nieopodal szmatkę i zabrała się za sprzątanie umywalki. To już mogła zrobić ręcznie. Naprawdę miała to wewnętrzne poczucie, że co zrobi ręcznie, to jej.
Jednocześnie myśli dziewczyny krążyły gdzieś wokół jej nowej pracy, zleceń od Steffena i kolejnych plenerów. Miała wielkie plany na to lato. Chciała jak najwięcej czasu spędzić z pędzlem w ręku. Rozwój był dla niej kluczową sprawą. Ciekawe, czy udałoby jej się dostać kiedykolwiek do Akademii Sztuk Pięknych? Może powinna kogoś zapytać o dokumenty potwierdzające skończenie szkoły? Hogwart przecież musiał wydawać takie potwierdzenie! Wtedy mogłaby starać się od października, by dołączyć do londyńskiej szkoły. Och, to byłoby coś! Marzyła, aby móc bezustannie przebywać w akademicko-artystycznych murach. Czuła jednak, że Hogwart zamknął jej wiele dróg. Chociaż może naprawdę powinna napisać do dyrekcji?
Mogła się o to oczywiście spytać Johnatana, ale miała wrażenie, że chłopak niekoniecznie by to zrozumiał. Nie wyobrażała sobie, aby taki wolny duch miał ochotę spędzić kolejne lata za szkolnymi murami.
Johnatan był czasami jak jej cień. Przesiadywał w jej domu, chodząc za nią i właściwie niewiele robiąc. Może próbował znaleźć inspiracje, a może nie miał się akurat gdzie podziać – kto go tam wie. Gwen akceptowała to bez narzekań i krzywych spojrzeń, właściwie ciesząc się z tego, że nie jest sama. Szczególnie, że dopóki Bojczuk nie wpadał na swój kolejny genialny pomysł potrafił być całkiem pomocny.
Nie zawsze jego towarzystwo było jej na rękę. Czasami trzeba było na przykład wypucować łazienkę, a robienie tego z mężczyzną nad ramieniem niekoniecznie było komfortowe. Gwen nie miała zamiaru proponować chłopakowi pomocy (fuj! Nawet jeśli w pewnym względzie to była ich łazienka), ale przecież nie mogła mu powiedzieć, aby tak po prostu sobie poszedł, skoro miał ochotę jej towarzyszyć.
Ubrana w stary strój, sterczała nad toaletą, zastanawiając się, czy magia poradzi sobie z dokładnym czyszczeniem. Miała wrażenie, że lepiej idzie jej to ręcznie, ale z drugiej strony towarzystwo Johnatana w tym miejscu naprawdę ją krępowało. Wzdychając, spojrzała na chłopaka i wyciągnęła różdżkę, którą wycelowała w sedes.
– Chłoszczyść – mruknęła, czekając aż czar skończy sprzątać toaletę. Następnie chwyciła leżącą nieopodal szmatkę i zabrała się za sprzątanie umywalki. To już mogła zrobić ręcznie. Naprawdę miała to wewnętrzne poczucie, że co zrobi ręcznie, to jej.
Jednocześnie myśli dziewczyny krążyły gdzieś wokół jej nowej pracy, zleceń od Steffena i kolejnych plenerów. Miała wielkie plany na to lato. Chciała jak najwięcej czasu spędzić z pędzlem w ręku. Rozwój był dla niej kluczową sprawą. Ciekawe, czy udałoby jej się dostać kiedykolwiek do Akademii Sztuk Pięknych? Może powinna kogoś zapytać o dokumenty potwierdzające skończenie szkoły? Hogwart przecież musiał wydawać takie potwierdzenie! Wtedy mogłaby starać się od października, by dołączyć do londyńskiej szkoły. Och, to byłoby coś! Marzyła, aby móc bezustannie przebywać w akademicko-artystycznych murach. Czuła jednak, że Hogwart zamknął jej wiele dróg. Chociaż może naprawdę powinna napisać do dyrekcji?
Mogła się o to oczywiście spytać Johnatana, ale miała wrażenie, że chłopak niekoniecznie by to zrozumiał. Nie wyobrażała sobie, aby taki wolny duch miał ochotę spędzić kolejne lata za szkolnymi murami.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Początek wiosny o dziwo nie przyniósł ze sobą wiele radości; wydawało mi się, że po premierze odetchnę z ulgą, ale wcale nie czułem się lepiej, ba! Kiedy przypominałem sobie dzień, w którym dopinaliśmy ostatnie guziki scenografii, to chciało mi się rzygać. Wcześniej bywałem w balecie tylko przelotem, większość rzeczy robiąc w zaciszu własnego domu (chociaż czy można mówić o zaciszu, jeśli ma się na myśli Ruderę?) lub porozumiewając się z przełożoną listownie, czasem tylko rozmawialiśmy twarzą w twarz i teraz, kiedy miałem za sobą cały dzień spędzony z innymi pracownikami Fantasmagorii, mogłem szczerze przyznać, że madame Mericourt była prawdziwym ANIOŁEM. Jasne, może i nie traktowała mnie jak równego sobie, ale miałem wrażenie, że naprawdę dostrzega mój potencjał, że dała mi szansę, bo wiedziała, że to się uda, wierzyła w moje umiejętności, czego nie można powiedzieć o reszcie. Dopóki nie przyszło mi współpracować z innymi zatrudnionymi w balecie, nie sądziłem, że człowiek może pałać do drugiego człowieka aż taką nienawiścią, wszyscy traktowali mnie tam jak śmiecia, jak najgorsze ścierwo, które nie powinno w ogóle pchać się na świat, które trzeba zniszczyć zanim się zacznie rozmnażać. Powinienem śmiać im się prosto w twarz, zagrać na nosie i pokazać środkowy palec, ale zamiast tego... ja naprawdę zacząłem im wierzyć. Czułem się jak gówno. Wcześniej ufałem, że ten sukces doda mi skrzydeł, ale zderzenie z rzeczywistością połamało je doszczętnie. Moja samoocena była aktualnie równa zeru albo i niższa.
Dobijał mnie także fakt, że niedługo minie pół roku od mojej ostatniej podróży. Chciałbym rzucić wszystko i wsiąść na jakikolwiek statek, ale nie miałem odwagi. Ja, człowiek, który wcześniej nie bał się żadnych zmian, który przygód potrzebował jak powietrza, teraz obawiałem się przed postawieniem choćby jednego kroku. Zatrzymałem się w miejscu i nie wiedziałem, w którą stronę powinienem iść. No i na domiar złego złapałem tą przeklętą wenerę, której co prawda udało się pozbyć, ale zostawiła po sobie ślad na mojej psychice.
Od rana włóczyłem się za Gwen jak cień, bo zwyczajnie nie miałem co ze sobą zrobić. Starałem się zachowywać normalnie, chociaż nie mówiłem za wiele i ciągle byłem jakiś rozkojarzony. Ale blady uśmiech wykrzywiał moje usta jak tylko panna Grey zerkała w moją stronę. Nie chciałem jej martwić, zadręczać swoimi durnymi problemami, więc wszelkie negatywne emocje dusiłem w sobie, czując jak palą mi trzewia. Opieram się o framugę i przyglądam jak czyści kibel, zaś kiedy bierze w obroty umywalkę, ja sam przeciskam się wgłąb by usiąść na desce klozetowej; opadam nań z głośnym westchnięciem i zerkam za okno. Wiosna przyszła w samą porę - po historycznie mroźnej zimie, przyroda wreszcie budziła się do życia, topniały zaspy śniegu, a słońce dłużej widniało na horyzoncie. Nie odczuwałem jednak radości z tego powodu, a najchętniej zakopałbym się w jakiejś ciemnej piwnicy z butelką wódki i spędził tam... może resztę życia.
- Przepraszam, mówiłaś coś? Zamyśliłem się... - odwracam się powoli do Gwen i wbijam w nią spojrzenie. Patrzę jak szoruje porcelanę, po czym wzdycham lekko - Mogę ci jakoś pomóc, czy coś? - pytam, bo może by wypadało, a poza tym zajęcie czymś myśli chyba dobrze mi zrobi.
Dobijał mnie także fakt, że niedługo minie pół roku od mojej ostatniej podróży. Chciałbym rzucić wszystko i wsiąść na jakikolwiek statek, ale nie miałem odwagi. Ja, człowiek, który wcześniej nie bał się żadnych zmian, który przygód potrzebował jak powietrza, teraz obawiałem się przed postawieniem choćby jednego kroku. Zatrzymałem się w miejscu i nie wiedziałem, w którą stronę powinienem iść. No i na domiar złego złapałem tą przeklętą wenerę, której co prawda udało się pozbyć, ale zostawiła po sobie ślad na mojej psychice.
Od rana włóczyłem się za Gwen jak cień, bo zwyczajnie nie miałem co ze sobą zrobić. Starałem się zachowywać normalnie, chociaż nie mówiłem za wiele i ciągle byłem jakiś rozkojarzony. Ale blady uśmiech wykrzywiał moje usta jak tylko panna Grey zerkała w moją stronę. Nie chciałem jej martwić, zadręczać swoimi durnymi problemami, więc wszelkie negatywne emocje dusiłem w sobie, czując jak palą mi trzewia. Opieram się o framugę i przyglądam jak czyści kibel, zaś kiedy bierze w obroty umywalkę, ja sam przeciskam się wgłąb by usiąść na desce klozetowej; opadam nań z głośnym westchnięciem i zerkam za okno. Wiosna przyszła w samą porę - po historycznie mroźnej zimie, przyroda wreszcie budziła się do życia, topniały zaspy śniegu, a słońce dłużej widniało na horyzoncie. Nie odczuwałem jednak radości z tego powodu, a najchętniej zakopałbym się w jakiejś ciemnej piwnicy z butelką wódki i spędził tam... może resztę życia.
- Przepraszam, mówiłaś coś? Zamyśliłem się... - odwracam się powoli do Gwen i wbijam w nią spojrzenie. Patrzę jak szoruje porcelanę, po czym wzdycham lekko - Mogę ci jakoś pomóc, czy coś? - pytam, bo może by wypadało, a poza tym zajęcie czymś myśli chyba dobrze mi zrobi.
Nie była świadoma tego, co gra w duszy Johnatana. Był nieco bardziej cichy, niż zazwyczaj, ale nie zwróciło to szczególnie uwagi dziewczyny. Może się naćpał, może był zbyt pijany, a może po prostu obmyślał w głowie kolejne punkty do Manifestu Nowej Sztuki, kto go tam wie. Kwestionowanie i analiza wszystkich zachować chłopaka mogłaby przyprawić ją o ból głowy, dlatego dopóki coś wyraźnie się nie zmieniało, Gwen nie miała zamiaru gwałtownie reagować. A jeśli coś naprawdę się działo to przecież mógł jej po prostu powiedzieć.
Skupiona na szorowaniu umywalki, podniosła głowę, gdy Johnatan się odezwał.
– Hm? – mruknęła w pierwszej chwili. – Co? Nie, nic nie mówiłam – powiedziała, kręcąc głową i wracając do sprzątania.
Wzruszyła ramionami, gdy spytał, czy może pomóc.
– Mówiłam już, że sama zajmę się łazienką – przypomniała mu. – Nie wiem, jak chcesz być pomocny… może zaparz herbatę? Albo weź Betty na spacer, akurat skończę – zaproponowała. Wypadałoby wyjść z psem, a przez towarzystwo Johnatana Gwen trochę rozregulowała czas dzisiejszych spacerów. Szczeniak wprawdzie akurat spał, ale dziewczyna była przekonana, że odrobina ruchu dobrze mu zrobi.
Sprzątała dalej, czekając na decyzję przyjaciela, w międzyczasie zaczynając mówić:
– Widziałeś te moje ilustracje w „Czarownicy”? Starałam się, ale nie wiem, czy na pewno pasują do tego pisma… i w ogóle, żebyś ty wiedział, jakie Heath robi postępy! To zdolny chłopiec, mógłby być kim tylko chce. Nie ważne, czy wybierze pędzel, miotłę, czy cokolwiek innego. Chciałabym mieć taką relację z ojcem jak on… dogadują się z lordem Macmillanem bez słów. – Westchnęła, rozmarzona. Cudownie jest być dzieckiem otoczonym miłością, o którego rozwój dbają wszyscy wokół. Finanse rodziny na pewno w tym pomagały, ale to oczywiście nie było kluczowe. Heath był olbrzymim szczęściarzem i chyba, mimo wieku, zdawał sobie z tego sprawę. Nawet, jeśli tylko podświadomie.
Umywalka była już wypucowana, więc dziewczyna przeszła do sprzątania prysznica. Gdy Johnatan wyjdzie zająć się herbatą albo psem na pewno będzie jej wygodniej. Łazienka była mała, więc niemal obijała się o nogi chłopaka.
Skupiona na szorowaniu umywalki, podniosła głowę, gdy Johnatan się odezwał.
– Hm? – mruknęła w pierwszej chwili. – Co? Nie, nic nie mówiłam – powiedziała, kręcąc głową i wracając do sprzątania.
Wzruszyła ramionami, gdy spytał, czy może pomóc.
– Mówiłam już, że sama zajmę się łazienką – przypomniała mu. – Nie wiem, jak chcesz być pomocny… może zaparz herbatę? Albo weź Betty na spacer, akurat skończę – zaproponowała. Wypadałoby wyjść z psem, a przez towarzystwo Johnatana Gwen trochę rozregulowała czas dzisiejszych spacerów. Szczeniak wprawdzie akurat spał, ale dziewczyna była przekonana, że odrobina ruchu dobrze mu zrobi.
Sprzątała dalej, czekając na decyzję przyjaciela, w międzyczasie zaczynając mówić:
– Widziałeś te moje ilustracje w „Czarownicy”? Starałam się, ale nie wiem, czy na pewno pasują do tego pisma… i w ogóle, żebyś ty wiedział, jakie Heath robi postępy! To zdolny chłopiec, mógłby być kim tylko chce. Nie ważne, czy wybierze pędzel, miotłę, czy cokolwiek innego. Chciałabym mieć taką relację z ojcem jak on… dogadują się z lordem Macmillanem bez słów. – Westchnęła, rozmarzona. Cudownie jest być dzieckiem otoczonym miłością, o którego rozwój dbają wszyscy wokół. Finanse rodziny na pewno w tym pomagały, ale to oczywiście nie było kluczowe. Heath był olbrzymim szczęściarzem i chyba, mimo wieku, zdawał sobie z tego sprawę. Nawet, jeśli tylko podświadomie.
Umywalka była już wypucowana, więc dziewczyna przeszła do sprzątania prysznica. Gdy Johnatan wyjdzie zająć się herbatą albo psem na pewno będzie jej wygodniej. Łazienka była mała, więc niemal obijała się o nogi chłopaka.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
- A - musiało mi się wydawać. Wzdycham lekko i rozsiadam się wygodniej na klozecie, odwracając w kierunku Gwen i opieram łokieć na tylnej części kibla. Przyglądam się jej dłoniom walczącym z brudem na umywalce, wsłuchuję w kolejne słowa i kiwam leniwie głową, równie niespiesznie podnosząc tyłek z siedziska - W takim razie najpierw zaleję herbatę, a później wyjdę z Betty, chętnie się przewietrzę, zapalę po drodze - w mieszkaniu Gwen czuję się bardzo swobodnie, wiem dokładnie gdzie co leży, więc nie muszę nawet pytać o to gdzie szukać kubków, a gdzie czajnika czy herbaty. Niby słucham co do mnie mówi, ale myślami trochę błądzę po nieznanych dotąd labiryntach, mój wzrok ponownie ucieka za szybę, szczególnie, że gdzieś na horyzoncie majaczy mi dziwnie znajoma, ptasia sylwetka... tylko póki co wydaje mi się to po prostu niemożliwe.
- Widziałem, były naprawdę świetne - kiwam głową, chociaż w tonie mojego głosu brakuje normalnego dla mnie podekscytowania; zwykle każde wspomnienie o sztuce rozpalało moją duszę, ale tym razem pozostawała dziwnie obojętna - Tak?... - rzucam tylko na wzmiankę o małym lordzie, a później marszczę mocniej brwi i kiwam z niedowierzaniem głową - Co? Nie, to przecież niemożliwe... - mruczę pod nosem do samego siebie, ale to nie omamy - naprawdę widzę Majtka lecącego w tę stronę, więc uchylam okno zanim uderzy w szybę. Sowa przysiada na parapecie, oddając w moje ręce niewielką, czerwoną kopertę, po czym otrzepuje się gubiąc kilka pogniecionych piór. Oglądam list z każdej strony, w międzyczasie drapiąc listonosza po łbie, ale on domaga się także pieszczot od Gwen (założę się, że za każdym razem gdy siadał na jej parapecie bezinteresownie dawała mu ich więcej niż ja), skrzecząc głośno i wbijając w nią intensywne spojrzenie.
- O nie, onieonieonie - kręcę głową, bo oto uświadamiam sobie, że właśnie dostałem wyjca i doskonale wiedziałem od kogo - pismo panny Moss rozpoznam wszędzie. Spodziewałem się także co może być powodem takiej ostrej korespondencji i nie chciałem, żeby Gwen musiała być tego świadkiem. W panice otwieram kibel i wrzucam do niego kopertę, a później spłukuję wodę, ale pieprzony papier nie chce zejść - wiruje w klozecie, a lak ustępuje pod wpływem wilgoci i zamiast przepaść gdzieś w rurach list wystrzeliwuje w moją stronę, chlastając mnie przy okazji w twarz. Jednak prawdziwe piekło rozpętuje się później, kiedy krzyk Phillie odbija się od ścian, stawiając na nogi połowę kamienicy. Po prostu wybornie! W tym momencie chciałbym zapaść się pod ziemię, a na domiar złego wyjec na koniec robi agresywny ruch w moją stronę - nie chcę ponownie oberwać mokrym papierem, więc cofam się kilka kroków, wpadając prosto w otwartą kabinę prysznicową. Zanim obiję sobie tyłek, zdążę jeno cicho jęknąć. List rozrywa się na strzępy, które z wolna opadają na podłogę, a ja wbijam w Gwen kompletnie przerażone spojrzenie i nie mam bladego pojęcia co powiedzieć. W mojej głowie totalna pusta.
- Widziałem, były naprawdę świetne - kiwam głową, chociaż w tonie mojego głosu brakuje normalnego dla mnie podekscytowania; zwykle każde wspomnienie o sztuce rozpalało moją duszę, ale tym razem pozostawała dziwnie obojętna - Tak?... - rzucam tylko na wzmiankę o małym lordzie, a później marszczę mocniej brwi i kiwam z niedowierzaniem głową - Co? Nie, to przecież niemożliwe... - mruczę pod nosem do samego siebie, ale to nie omamy - naprawdę widzę Majtka lecącego w tę stronę, więc uchylam okno zanim uderzy w szybę. Sowa przysiada na parapecie, oddając w moje ręce niewielką, czerwoną kopertę, po czym otrzepuje się gubiąc kilka pogniecionych piór. Oglądam list z każdej strony, w międzyczasie drapiąc listonosza po łbie, ale on domaga się także pieszczot od Gwen (założę się, że za każdym razem gdy siadał na jej parapecie bezinteresownie dawała mu ich więcej niż ja), skrzecząc głośno i wbijając w nią intensywne spojrzenie.
- O nie, onieonieonie - kręcę głową, bo oto uświadamiam sobie, że właśnie dostałem wyjca i doskonale wiedziałem od kogo - pismo panny Moss rozpoznam wszędzie. Spodziewałem się także co może być powodem takiej ostrej korespondencji i nie chciałem, żeby Gwen musiała być tego świadkiem. W panice otwieram kibel i wrzucam do niego kopertę, a później spłukuję wodę, ale pieprzony papier nie chce zejść - wiruje w klozecie, a lak ustępuje pod wpływem wilgoci i zamiast przepaść gdzieś w rurach list wystrzeliwuje w moją stronę, chlastając mnie przy okazji w twarz. Jednak prawdziwe piekło rozpętuje się później, kiedy krzyk Phillie odbija się od ścian, stawiając na nogi połowę kamienicy. Po prostu wybornie! W tym momencie chciałbym zapaść się pod ziemię, a na domiar złego wyjec na koniec robi agresywny ruch w moją stronę - nie chcę ponownie oberwać mokrym papierem, więc cofam się kilka kroków, wpadając prosto w otwartą kabinę prysznicową. Zanim obiję sobie tyłek, zdążę jeno cicho jęknąć. List rozrywa się na strzępy, które z wolna opadają na podłogę, a ja wbijam w Gwen kompletnie przerażone spojrzenie i nie mam bladego pojęcia co powiedzieć. W mojej głowie totalna pusta.
Mruknęła potakująco. Właściwie niech robi sobie co chce. Koniec końców nie sądziła jednak, aby Johnatan wykonał w pełni dwa polecenia. Ale może przynajmniej ruszy się z sedesu, robiąc jej trochę więcej miejsca.
Posłała chłopakowi uważne spojrzenie, gdy ten reagował na jej słowa bez typowego dla siebie entuzjazmu. Wydawał się wyprany z emocji. Może naprawdę coś ćpał? Coś poważniejszego, niż diable ziele?
Odwróciła się w stronę prysznica, aby po chwili ponownie spojrzeć na Bojczuka, marszcząc brwi.
– Co niemożliwe? – spytała, zerkając w stronę okna. Majtek leciał prosto w stronę łazienkowej szyby. Johnatan miał na szczęście niezły refleks i w porę otworzył okno. Jego sowa nie należała do szczególnie… cóż, elokwentnych.
Gwen odruchowo podeszła do ptaka, bez wahania nagradzając go drapaniem po głowie, którego tak się domagał. Sowa przyjaciela chyba całkiem ją lubiła, w przeciwieństwie do Vardy. Zwykle zostawała w jej domu godzinę czy dwie, nim odleciała do Johnatana, a Gwen nie szczędziła jej smakołyków.
Mina dziewczyny zbladła, gdy zauważyła, że to, co przyszło do Bojczuka, wygląda jak pełnoprawny wyjec. Wyjec, którego nigdy nie dostała, ale będąc w Hogwarcie, miała okazję kilkukrotnie go widzieć. Oczy dziewczyny zrobiły się wielkie jak dwa galeony.
– Johny…? – mruknęła, zaskoczona.
To jednak nie był koniec przedziwnych zdarzeń. Johnatan wpadł na mądry pomysł utopienia listu w toalecie. Z marnym skutkiem, za to rozlewając wodę w absolutnie całej łazience. Mokry, wściekły kawałek papieru i tak spróbował go zaatakować, spychając Bojczuka do kabiny. Nie to było jednak dla dziewczyny najbardziej szokujące. Z każdym krzykiem wyjca, na twarzy Gwen malowało się coraz większe zdziwienie.
Johnatan. Dziwki. Port. Zbok. Dmuchanie i utrata zębów. Miejsca intymne… Czego nie mógł upilnować? Gwen, woląca nie wnikać w TĄ część życia Johnatana, potrzebowała dłuższej chwili głębokiego namysłu, aby zrozumieć do czego pije wściekła na chłopaka dziewczyna. Gdy w końcu to do niej dotarło, szczęka dziewczyny opadła.
– Johny? – ruszyła powoli w jego stronę, stając tuż nad nim. Johnatan wciąż siedział w brodziku kabiny. – Johnatan? Co TO miało znaczyć? – spytała ostrym tonem. Oczy dziewczyny wciąż były szeroko otwarte, a jej umysł pracował na zwiększonych obrotach. Och, zdecydowanie wolałaby o tym wszystkim po prostu nie wiedzieć. To przecież nawet nie były jej sprawy!
Posłała chłopakowi uważne spojrzenie, gdy ten reagował na jej słowa bez typowego dla siebie entuzjazmu. Wydawał się wyprany z emocji. Może naprawdę coś ćpał? Coś poważniejszego, niż diable ziele?
Odwróciła się w stronę prysznica, aby po chwili ponownie spojrzeć na Bojczuka, marszcząc brwi.
– Co niemożliwe? – spytała, zerkając w stronę okna. Majtek leciał prosto w stronę łazienkowej szyby. Johnatan miał na szczęście niezły refleks i w porę otworzył okno. Jego sowa nie należała do szczególnie… cóż, elokwentnych.
Gwen odruchowo podeszła do ptaka, bez wahania nagradzając go drapaniem po głowie, którego tak się domagał. Sowa przyjaciela chyba całkiem ją lubiła, w przeciwieństwie do Vardy. Zwykle zostawała w jej domu godzinę czy dwie, nim odleciała do Johnatana, a Gwen nie szczędziła jej smakołyków.
Mina dziewczyny zbladła, gdy zauważyła, że to, co przyszło do Bojczuka, wygląda jak pełnoprawny wyjec. Wyjec, którego nigdy nie dostała, ale będąc w Hogwarcie, miała okazję kilkukrotnie go widzieć. Oczy dziewczyny zrobiły się wielkie jak dwa galeony.
– Johny…? – mruknęła, zaskoczona.
To jednak nie był koniec przedziwnych zdarzeń. Johnatan wpadł na mądry pomysł utopienia listu w toalecie. Z marnym skutkiem, za to rozlewając wodę w absolutnie całej łazience. Mokry, wściekły kawałek papieru i tak spróbował go zaatakować, spychając Bojczuka do kabiny. Nie to było jednak dla dziewczyny najbardziej szokujące. Z każdym krzykiem wyjca, na twarzy Gwen malowało się coraz większe zdziwienie.
Johnatan. Dziwki. Port. Zbok. Dmuchanie i utrata zębów. Miejsca intymne… Czego nie mógł upilnować? Gwen, woląca nie wnikać w TĄ część życia Johnatana, potrzebowała dłuższej chwili głębokiego namysłu, aby zrozumieć do czego pije wściekła na chłopaka dziewczyna. Gdy w końcu to do niej dotarło, szczęka dziewczyny opadła.
– Johny? – ruszyła powoli w jego stronę, stając tuż nad nim. Johnatan wciąż siedział w brodziku kabiny. – Johnatan? Co TO miało znaczyć? – spytała ostrym tonem. Oczy dziewczyny wciąż były szeroko otwarte, a jej umysł pracował na zwiększonych obrotach. Och, zdecydowanie wolałaby o tym wszystkim po prostu nie wiedzieć. To przecież nawet nie były jej sprawy!
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Strona 1 z 2 • 1, 2
Łazienka
Szybka odpowiedź