Łazienka
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Łazienka
Łazienka Gwen to najmniejsze pomieszczenie w całym domu. Drzwi do niej prowadzą z przedpokoju. Utrzymana jest w niebieskiej kolorystyce. Nie ma w niej zbyt wielu rzeczy: toaleta, umywalka z prostym lustrem, niewielka szafka i prysznic to właściwie cały jej asortyment. Pomieszczenie ma też niewielkie okno, przysłonięte dość ciężką zasłonką. Gwen pilnuje, aby nie wnosić tu zbyt wielu szpargałów i raczej zachowuje czystość, aby w razie odwiedzin niespodziewanych gości nie mieć się czego wstydzić.
Nie, nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę. Moje serce tak mocno zaczęło pompować krew, że poczułem jak gotująca się posoka wypełnia moje ciało, docierając do każdej komórki, twarz zalśniła purpurą, a oddech przyspieszył. Miałem ochotę dać sobie w mordę, albo chociaż się uszczypnąć i sprawdzić, czy to aby nie senny koszmar. Robiłem przy Gwen głupie rzeczy, ale tyle wstydu co w tej chwili nie najadłem się nigdy; była zbyt niewinna bym opowiadał jej o swojej mrocznej stronie, a teraz wszystko spadało na nią jak grom z jasnego nieba. Ten wyjec, każde wykrzyczane słowo, było aż nader dobitne. Widziałem po jej minie, że wie już o co chodzi; miażdży mnie spojrzeniem, a ja czuję się taki malutki, że mógłbym całkowicie zniknąć i o niczym innym w tej chwili nie marzę. Rozmyślam gorączkowo nad jakąś wymówką, ale nic sensownego nie przychodzi mi do głowy, więc... cóż, chyba będę musiał powiedzieć prawdę, jak bardzo pokręcona i niedorzeczna by nie była. Kompletnie nie wiem od czego w ogóle powinienem zacząć, więc w pierwszej chwili podnoszę się na równe nogi, ale nie wychodzę z brodzika, ba! Zatrzaskuję kabinę i wspieram dłonie na szybie, oddzielającej mnie od dziewczyny. To takie zabezpieczenie jakby nagle wpadła w szał, bo chociaż nie wyobrażałem sobie rozgniewanej do granic możliwości Gwen, to jednak obawiałem się trochę reakcji. Z drugiej strony ostatnio jak się zdenerwowała to zamieniła mnie w gęś, więc może ta bariera wątpliwej jakości miała być także prowizoryczną tarczą.
- Ja... sam nie wiem od czego zacząć... - przygryzam dolną wargę tak mocno, że czuję na języku metaliczny posmak krwi - Po prostu to był ciężki miesiąc, okej? Musiałem jakoś odreagować i, no, odreagowałem jakby trochę za mocno? Wpadłem w jakiś dziwny ciąg zdarzeń, który rzucał mną od jednych ramion do drugich, a do tego wszystkiego jeszcze ten alkohol i... wszystko. Nie spodobało się jej to - nie wspominam o chorobie wenerycznej, bo nie chciałem gorszyć jej jeszcze bardziej; to i tak musiał być szok - Jezu, ona mnie zabije - jęczę przeciągle, bo wyobrażam sobie, że Phillie mnie zabije własnymi rękami, ożywi, i ukatrupi ponownie, nie wybaczy mi nigdy, a nie wyobrażałem sobie życia bez niej, dreszcz biegnie mi po kręgosłupie, wprawiając w drganie całe ciało. Oddycham jeszcze szybciej, krótki oddech dogania kolejny, jeszcze krótszy, zaczynam panikować; byłem kompletnie bezradny i nie umiałem sobie z tym poradzić.
- Ja... sam nie wiem od czego zacząć... - przygryzam dolną wargę tak mocno, że czuję na języku metaliczny posmak krwi - Po prostu to był ciężki miesiąc, okej? Musiałem jakoś odreagować i, no, odreagowałem jakby trochę za mocno? Wpadłem w jakiś dziwny ciąg zdarzeń, który rzucał mną od jednych ramion do drugich, a do tego wszystkiego jeszcze ten alkohol i... wszystko. Nie spodobało się jej to - nie wspominam o chorobie wenerycznej, bo nie chciałem gorszyć jej jeszcze bardziej; to i tak musiał być szok - Jezu, ona mnie zabije - jęczę przeciągle, bo wyobrażam sobie, że Phillie mnie zabije własnymi rękami, ożywi, i ukatrupi ponownie, nie wybaczy mi nigdy, a nie wyobrażałem sobie życia bez niej, dreszcz biegnie mi po kręgosłupie, wprawiając w drganie całe ciało. Oddycham jeszcze szybciej, krótki oddech dogania kolejny, jeszcze krótszy, zaczynam panikować; byłem kompletnie bezradny i nie umiałem sobie z tym poradzić.
Ostatnio zmieniony przez Johnatan Bojczuk dnia 13.12.19 12:17, w całości zmieniany 1 raz
Zdziwienie Gwen z każdą chwilą było coraz większe. Johnatan Bojczuk, ten geniusz, wpadł teraz na pomysł, aby zatrzasnąć się w jej kabinie.
– Co ty robisz? – spytała, marszcząc brwi i nie rozumiejąc, do czego chłopak zmierza.
Gdy zaczął się tłumaczyć, jego głos rozniósł się echem po pomieszczeniu. Kabina stworzyła swoistą tubę, sprawiając, że wypowiadane przez chłopaka słowa brzmiały jeszcze bardziej niedorzecznie. Gwen starała się zachować spokój, ale Johnatan nie dał jej łatwego zadania. Och, na Boga, biedna, naiwna dziewczyna. Co prawda, wcale na taką biedną nie brzmiała, ale… skąd jej przyszło do głowy, że spanie z Bojczukiem to kiedykolwiek dobry pomysł? Wprawdzie sama nigdy nawet nie całowała się z mężczyzną, a gdy było już blisko to odkryła, że jej wybranek serca jest żonaty, ale och, jak głupim trzeba być! Przecież to Johny! Wymaganie od niego przyzwoitości to naprawdę za wysoko postawiona poprzeczka.
Otworzyła drzwi kabiny, gdy malarz skończył mówić. Nie miała zamiaru przemawiać do niego zza szkła.
– Naprawdę myślisz, że właśnie TO miała na myśli? – spytała. – Nie wydaje ci się, że chodzi o coś więcej? – Przekrzywiła głowę, zakładając ręce na piersi. – Chyba całkiem słusznie cię zabije.
Westchnęła, kręcąc głową. Pierwsze emocje zaczynały powoli mijać. Co prawda, ten wyjec był zdecydowanym przegięciem z jego strony, ale jednak trochę go znała. To nie było aż tak bardzo nie w jego stylu, a że jakakolwiek próba zmiany Johnatana była spisana na porażkę to…
Chociaż… Spojrzała na chwilę pod nogi, jakby sobie coś przypominając, pokręciła głową, po czym znów spojrzała na Bojczuka:
– Wiesz… właściwie… ty naprawdę masz co odreagowywać, wiesz? Szlajasz się po porcie, robisz co chcesz i nie przejmujesz się niczym. Malujesz, bierzesz te zlecenia, które ci wpadną i się spodobają… Nie krytykuje tego, Johny. Ale odreagowywać to ty naprawdę chyba nie masz co – mówiła stosunkowo spokojnym tonem. – Chyba, że ja o czymś nie wiem? Masz może jakieś opłaty na głowie? Długi? Nie wiem… spłonęło ci mieszkanie? Spotkałeś wilkołaka w lesie, zakochałeś się w żonatej szlachciance, bahanki chciały zjeść twoją sowę, hm? – Uniosła brew. Nie mówiła o tym wszystkim Johnatanowi, nie widząc sensu w tłumaczeniu mu się z takich rzeczy. Nie zmieniało to jednak faktu, że w tej chwili, z jej perspektywy, nawet ona miała gorzej i trudniej. Nie żeby narzekała. Panna Grey doskonale wiedziała, że ma całkiem przyjemne życie. To jednak nie zmieniało tego, że Bojczuk czuł się całkowicie zwolniony z większości ludzkich obowiązków. I jeszcze raczył się żalić.
– Co ty robisz? – spytała, marszcząc brwi i nie rozumiejąc, do czego chłopak zmierza.
Gdy zaczął się tłumaczyć, jego głos rozniósł się echem po pomieszczeniu. Kabina stworzyła swoistą tubę, sprawiając, że wypowiadane przez chłopaka słowa brzmiały jeszcze bardziej niedorzecznie. Gwen starała się zachować spokój, ale Johnatan nie dał jej łatwego zadania. Och, na Boga, biedna, naiwna dziewczyna. Co prawda, wcale na taką biedną nie brzmiała, ale… skąd jej przyszło do głowy, że spanie z Bojczukiem to kiedykolwiek dobry pomysł? Wprawdzie sama nigdy nawet nie całowała się z mężczyzną, a gdy było już blisko to odkryła, że jej wybranek serca jest żonaty, ale och, jak głupim trzeba być! Przecież to Johny! Wymaganie od niego przyzwoitości to naprawdę za wysoko postawiona poprzeczka.
Otworzyła drzwi kabiny, gdy malarz skończył mówić. Nie miała zamiaru przemawiać do niego zza szkła.
– Naprawdę myślisz, że właśnie TO miała na myśli? – spytała. – Nie wydaje ci się, że chodzi o coś więcej? – Przekrzywiła głowę, zakładając ręce na piersi. – Chyba całkiem słusznie cię zabije.
Westchnęła, kręcąc głową. Pierwsze emocje zaczynały powoli mijać. Co prawda, ten wyjec był zdecydowanym przegięciem z jego strony, ale jednak trochę go znała. To nie było aż tak bardzo nie w jego stylu, a że jakakolwiek próba zmiany Johnatana była spisana na porażkę to…
Chociaż… Spojrzała na chwilę pod nogi, jakby sobie coś przypominając, pokręciła głową, po czym znów spojrzała na Bojczuka:
– Wiesz… właściwie… ty naprawdę masz co odreagowywać, wiesz? Szlajasz się po porcie, robisz co chcesz i nie przejmujesz się niczym. Malujesz, bierzesz te zlecenia, które ci wpadną i się spodobają… Nie krytykuje tego, Johny. Ale odreagowywać to ty naprawdę chyba nie masz co – mówiła stosunkowo spokojnym tonem. – Chyba, że ja o czymś nie wiem? Masz może jakieś opłaty na głowie? Długi? Nie wiem… spłonęło ci mieszkanie? Spotkałeś wilkołaka w lesie, zakochałeś się w żonatej szlachciance, bahanki chciały zjeść twoją sowę, hm? – Uniosła brew. Nie mówiła o tym wszystkim Johnatanowi, nie widząc sensu w tłumaczeniu mu się z takich rzeczy. Nie zmieniało to jednak faktu, że w tej chwili, z jej perspektywy, nawet ona miała gorzej i trudniej. Nie żeby narzekała. Panna Grey doskonale wiedziała, że ma całkiem przyjemne życie. To jednak nie zmieniało tego, że Bojczuk czuł się całkowicie zwolniony z większości ludzkich obowiązków. I jeszcze raczył się żalić.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Opuszczam ręce, kiedy odsuwa kabinę i znowu nic nie stoi między nami; wbijam w Gwen smutne spojrzenie, ale milczę - nie chcę powiedzieć nic więcej, nawet nie wiem jak bym mógł ubrać to wszystko w słowa, by nie wyjść na kompletnego degenerata. Słuchaj Gwen, jakaś dziwka, nawet nie wiem która, bo tyle ich było w ostatnim czasie, zaraziła mnie chorobą weneryczną, którą BYĆ MOŻE, rozniosłem po całym porcie. Wczoraj byłem w Mungu i jakiś gość wyrywał mi pióra z fujary, po prostu świetna zabawa, ale nie polecam jak coś. Nie, to nawet w mojej głowie nie brzmiało dobrze. Nabieram więc wody usta, ściągając wargi w jeszcze ciaśniejszą kreskę. Chwila milczenia, całkowitej ciszy, dłuży się w nieskończoność, ale to panna Grey w końcu decyduje się na jej przerwanie. Wbijam w nią spojrzenie; każde kolejne słowo sprawia mi wręcz fizyczny ból, odbija się echem od łazienkowych ścian i dudni mi w głowie. A oprócz tego słyszę szepty, jakby ktoś stał tuż obok mnie i mruczał mi do obu uszu.
Właśnie, ona ma rację. Kim jesteś, żeby się żalić? Przecież sam tkasz swój własny los, pamiętasz? Przecież robisz co chcesz i plujesz na zasady. I co? Nawet do tego się nie nadajesz? Nawet sobą nie umiesz się zająć? Jakie ty masz problemy? Żadne, nieistotne, nie mają znaczenia... Bo co? Źle ci w Fantasmagorii? Ojej, biedaku... Traktują cię tam jak śmiecia? O nie, to okropne. A nie pomyślałeś, że mają rację? Przecież jesteś nikim, zwykłym karaluchem, zrób światu przysługę i skończ ze sobą. Och, tęsknisz za oceanem? Prawdziwa tragedia. Nie chcą cię na żadnym statku? A dziwisz się? Co ty w ogóle potrafisz? Upijać się do nieprzytomności? Pogratulować, naprawdę. Jesteś żałosny, a nikt nie potrzebuje takich żałosnych szczurów... A ona? Nie pomyślałeś, że może mieć własne problemy? Co z ciebie za przyjaciel? Czemu nigdy nie pytasz? Jesteś egoistą. Beznadziejnym, żałosnym, nic nie wartym egoistą...
Mam ochotę krzyczeć, by zagłuszyć to nieprzyjemne syczenie, które w tym momencie rozrywa mi uszy. Chcę uciekać, gdziekolwiek, byle dalej od wszystkiego. Zerkam na dziewczynę, pustym, pozbawionym emocji spojrzeniem.
- Ja... pójdę zaparzyć herbatę - kiwam lekko głową i wymijam ją, ale zatrzymuję się w progu, bo znowu to słyszę - kolejny szyderczy szept wwierca mi się w bębenki uszne - no tak, najlepiej uciec, w tym jednym jesteś faktycznie dobry, w uciekaniu, ale kiedyś się potkniesz i dasz złapać... Ten głos... miał rację. Byłem beznadziejny, zawalałem na każdej płaszczyźnie. Unoszę dłonie, by oprzeć je o framugi i zerkam przez ramię w kierunku panny Grey.
- Gwen... czy jest coś, o czym chcesz mi powiedzieć? - jeśli faktycznie było, to właśnie nadarzyła się dobra okazja do zwierzeń.
Właśnie, ona ma rację. Kim jesteś, żeby się żalić? Przecież sam tkasz swój własny los, pamiętasz? Przecież robisz co chcesz i plujesz na zasady. I co? Nawet do tego się nie nadajesz? Nawet sobą nie umiesz się zająć? Jakie ty masz problemy? Żadne, nieistotne, nie mają znaczenia... Bo co? Źle ci w Fantasmagorii? Ojej, biedaku... Traktują cię tam jak śmiecia? O nie, to okropne. A nie pomyślałeś, że mają rację? Przecież jesteś nikim, zwykłym karaluchem, zrób światu przysługę i skończ ze sobą. Och, tęsknisz za oceanem? Prawdziwa tragedia. Nie chcą cię na żadnym statku? A dziwisz się? Co ty w ogóle potrafisz? Upijać się do nieprzytomności? Pogratulować, naprawdę. Jesteś żałosny, a nikt nie potrzebuje takich żałosnych szczurów... A ona? Nie pomyślałeś, że może mieć własne problemy? Co z ciebie za przyjaciel? Czemu nigdy nie pytasz? Jesteś egoistą. Beznadziejnym, żałosnym, nic nie wartym egoistą...
Mam ochotę krzyczeć, by zagłuszyć to nieprzyjemne syczenie, które w tym momencie rozrywa mi uszy. Chcę uciekać, gdziekolwiek, byle dalej od wszystkiego. Zerkam na dziewczynę, pustym, pozbawionym emocji spojrzeniem.
- Ja... pójdę zaparzyć herbatę - kiwam lekko głową i wymijam ją, ale zatrzymuję się w progu, bo znowu to słyszę - kolejny szyderczy szept wwierca mi się w bębenki uszne - no tak, najlepiej uciec, w tym jednym jesteś faktycznie dobry, w uciekaniu, ale kiedyś się potkniesz i dasz złapać... Ten głos... miał rację. Byłem beznadziejny, zawalałem na każdej płaszczyźnie. Unoszę dłonie, by oprzeć je o framugi i zerkam przez ramię w kierunku panny Grey.
- Gwen... czy jest coś, o czym chcesz mi powiedzieć? - jeśli faktycznie było, to właśnie nadarzyła się dobra okazja do zwierzeń.
Nie rozumiała, co się dzieje. Johnatan powinien przecież się kłócić, dyskutować czy przepraszać. Albo obrócić wszystko w żart. Nie powinien zostawić jej słów ot tak. Zamiast tego spoglądał na nią pustym ze smutku wzrokiem. Gwen, zdziwiona, zamilkła i zmarszczyła brwi, przyglądając się przyjacielowi.
Cofnęła się bez słowa, gdy Bojczuk wyszedł z kabiny, nie spuszczając z niego wzroku. O co chodziło? Johnatan nigdy jeszcze się tak nie zachowywał. Być może dlatego, że nigdy nie znaleźli się w takiej sytuacji. Zwykle… po prostu wszystko było między nimi w porządku. Nie zwierzali się sobie z wielkich prywatnych problemów, skupiając rozmowy na sztuce i przyjemnych aspektach życia. Jeśli się kłócili to dlatego, że chłopak przekraczał wyznaczoną przez Gwen linię, chwilę później po prostu ją przepraszając. Może po prostu obydwoje nie wiedzieli jak się zachować? Tylko czemu w takim razie Johnatan zareagował na jej słowa w tak niepokojący sposób?
Może to jej słowa były za ostre. Może nie powinna tego mówić w taki sposób? Albo w ogóle… powinna przemilczeć sprawę? Przygryzła usta. Nie miała zamiaru tego tak zostawiać. Skoro Johnatan nie był w nastroju to siłą rzeczy ona też.
Rzuciła okiem na panujący w łazience bałagan. Jej wcześniejsza praca poszła na marne: pomieszczenie wyglądało gorzej, niż wcześniej. Nie miała już jednak nastroju na porządki, choć wiedziała, że będzie musiała do nich wrócić wcześniej, niż później. Jeszcze ktoś zrobi sobie krzywdę na mokrych kafelkach. Ale to mogło zaczekać.
– Pomogę – mruknęła cicho.
Podeszła do Johnatana, ostrożnie kładąc mu dłoń na plecy i przechodząc pod opartym o framugę drzwi ramieniem. Przytuliła się do niego na chwilę i delikatnie pociągnęła do przodu.
Spojrzała na doskonale znaną sobie twarz Bojczuka, wzdychając i kręcąc głową.
– Chyba… chyba nie – powiedziała. Wszystkie te sprawy były przecież już zamknięte, nie było sensu do nich wracać, prawda? – Ale powinieneś przeprosić tę dziewczynę, kimkolwiek by nie była. Tylko może lepiej nie teraz… Niech trochę ochłonie, jeszcze zmieniłaby cię w coś gorszego od gęsi. Ja.... przepraszam, Johny.
Cofnęła się bez słowa, gdy Bojczuk wyszedł z kabiny, nie spuszczając z niego wzroku. O co chodziło? Johnatan nigdy jeszcze się tak nie zachowywał. Być może dlatego, że nigdy nie znaleźli się w takiej sytuacji. Zwykle… po prostu wszystko było między nimi w porządku. Nie zwierzali się sobie z wielkich prywatnych problemów, skupiając rozmowy na sztuce i przyjemnych aspektach życia. Jeśli się kłócili to dlatego, że chłopak przekraczał wyznaczoną przez Gwen linię, chwilę później po prostu ją przepraszając. Może po prostu obydwoje nie wiedzieli jak się zachować? Tylko czemu w takim razie Johnatan zareagował na jej słowa w tak niepokojący sposób?
Może to jej słowa były za ostre. Może nie powinna tego mówić w taki sposób? Albo w ogóle… powinna przemilczeć sprawę? Przygryzła usta. Nie miała zamiaru tego tak zostawiać. Skoro Johnatan nie był w nastroju to siłą rzeczy ona też.
Rzuciła okiem na panujący w łazience bałagan. Jej wcześniejsza praca poszła na marne: pomieszczenie wyglądało gorzej, niż wcześniej. Nie miała już jednak nastroju na porządki, choć wiedziała, że będzie musiała do nich wrócić wcześniej, niż później. Jeszcze ktoś zrobi sobie krzywdę na mokrych kafelkach. Ale to mogło zaczekać.
– Pomogę – mruknęła cicho.
Podeszła do Johnatana, ostrożnie kładąc mu dłoń na plecy i przechodząc pod opartym o framugę drzwi ramieniem. Przytuliła się do niego na chwilę i delikatnie pociągnęła do przodu.
Spojrzała na doskonale znaną sobie twarz Bojczuka, wzdychając i kręcąc głową.
– Chyba… chyba nie – powiedziała. Wszystkie te sprawy były przecież już zamknięte, nie było sensu do nich wracać, prawda? – Ale powinieneś przeprosić tę dziewczynę, kimkolwiek by nie była. Tylko może lepiej nie teraz… Niech trochę ochłonie, jeszcze zmieniłaby cię w coś gorszego od gęsi. Ja.... przepraszam, Johny.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Spoglądam na Gwen kiedy przeciska się pod moją ręką i obdarza krótkim uściskiem. Wbijam spojrzenie w jej twarz, wspierając dłonie na dziewczęcych ramionach i kiwam głową. Wiem, że muszę przeprosić Phillie i strasznie się tego boję, jeszcze nie do końca rozumiejąc źródło tego lęku. Przecież znaliśmy się jak łyse konie i mogłem przewidzieć jak będzie wyglądać nasze najbliższe spotkanie - niezbyt miło, ale w końcu jej przejdzie... Kiedyś, prędzej czy później. Mam nadzieję; wcześniej miałbym pewność, ale teraz już nie byłem pewny niczego, ba, rosło we mnie coraz więcej obaw, przed którymi nie potrafiłem się bronić, nawet jeśli bardzo chciałem. Ponownie zgarniam Gwen w ramiona, tym razem przytulając ją tak bardzo mocno, tak jak chyba jeszcze nigdy. Zaciskam palce na tyle jej ubrania.
- Nie przepraszaj, Gwen, nie masz za co. To ja powinienem, Boże, tak mi przykro - mówię; łzy cisną mi się do oczu, ale nie pozwalam spłynąć choćby pojedynczej, w zamian wypuszczając dziewczynę z objęć. Obdarzam ją bladym, trochę wymuszonym uśmiechem, zaś kiedy przechodzimy do kuchni, zasiadam ciężko na jednym z krzeseł stojących przy stoliku. Miałem parzyć herbatę, ale zdążyłem już o tym zapomnieć, w zamian opieram się o blat, prawie na nim leżąc. Przesuwam jednym palcem po okręgu niesprzątniętego kubka.
- Gwen... ja właściwie... - marszczę lekko brwi, bo nie do końca wiem jak ubrać w słowa to, co gra mi aktualnie w duszy, chyba też trochę dlatego, że totalnie się w tym wszystkim pogubiłem i nie wiedziałem gdzie szukać wyjścia - Zawsze tylko gadam i gadam i zadręczam cię swoimi problemami, a ty... ty jesteś naprawdę kochana, ale nigdy nie wspominasz o... o swoich, a przecież... przecież każdy jakieś ma - przestaję sunąć palcem po krawędzi naczynia, w zamian krzyżując ręce na blacie, układam na nich głowę, z boku przyglądając się pannie Grey - Chciałbym, żebyś wiedziała, że możesz powiedzieć mi wszystko - dodaję po chwili, chociaż w uszach znowu słyszę szydzący głosik; teraz zaczęło cię to interesować? Teraz to już trochę za późno. Nigdy nie będziesz dobrym przyjacielem, Bojczuk, nie potrafisz obchodzić się z ludźmi, nie ufają ci, bo tobie nie da się zaufać.
- Nie przepraszaj, Gwen, nie masz za co. To ja powinienem, Boże, tak mi przykro - mówię; łzy cisną mi się do oczu, ale nie pozwalam spłynąć choćby pojedynczej, w zamian wypuszczając dziewczynę z objęć. Obdarzam ją bladym, trochę wymuszonym uśmiechem, zaś kiedy przechodzimy do kuchni, zasiadam ciężko na jednym z krzeseł stojących przy stoliku. Miałem parzyć herbatę, ale zdążyłem już o tym zapomnieć, w zamian opieram się o blat, prawie na nim leżąc. Przesuwam jednym palcem po okręgu niesprzątniętego kubka.
- Gwen... ja właściwie... - marszczę lekko brwi, bo nie do końca wiem jak ubrać w słowa to, co gra mi aktualnie w duszy, chyba też trochę dlatego, że totalnie się w tym wszystkim pogubiłem i nie wiedziałem gdzie szukać wyjścia - Zawsze tylko gadam i gadam i zadręczam cię swoimi problemami, a ty... ty jesteś naprawdę kochana, ale nigdy nie wspominasz o... o swoich, a przecież... przecież każdy jakieś ma - przestaję sunąć palcem po krawędzi naczynia, w zamian krzyżując ręce na blacie, układam na nich głowę, z boku przyglądając się pannie Grey - Chciałbym, żebyś wiedziała, że możesz powiedzieć mi wszystko - dodaję po chwili, chociaż w uszach znowu słyszę szydzący głosik; teraz zaczęło cię to interesować? Teraz to już trochę za późno. Nigdy nie będziesz dobrym przyjacielem, Bojczuk, nie potrafisz obchodzić się z ludźmi, nie ufają ci, bo tobie nie da się zaufać.
Nie przewidziała aż tak mocnego uścisku ze strony Johnatana. Zabrakło jej tchu, a do nosa dotarł – mocniej niż zwykle – zapach mieszanki alkoholu i farb. Nie próbowała się jednak wyrywać, licząc chyba, że odrobina ciepła poprawi humor Bojczuka i kto wie, może sprawi, że chłopak znów będzie tryskał swoją nieco chaotyczną, radosną energią?
– Chodź – powiedziała tylko cicho na jego przeprosiny, ciągnąc go do kuchni. Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, więc po prostu postanowiła nie mówić nic więcej. Mogliby stać i przepraszać się nawzajem, ale czy z tego cokolwiek by wynikło?
Johny natychmiast znalazł się przy stole. Gwen, nie myśląc już o zadaniu, które mu zadała, odruchowo nalała do czajnika wody. Gdy chłopak zaczął mówić, odwróciła się w jego stronę. Choć wyraźnie nie był w najlepszym stanie, dalej był sobą. Niewysoki, zajmował dwa razy więcej miejsca niż normalny człowiek, rozkładając się na stole tak, że matka panny Grey od razu zwróciłaby mu uwagę. Tej jednak tu nie było, a Gwen z biegiem czasu coraz mniej przejmowała się matczynymi zasadami. To już przecież prawie rok „wolności”. Czas, by zaczęła układać sobie życie po swojemu.
Wysłuchała chłopaka, opierając się o kuchenny blat i przygryzając wargę. Pokiwała głową.
– Wiem, Johny, wiem – powiedziała, uśmiechając się delikatnie. – Przecież nie zadręczasz… – Westchnęła. – Każdy ma problemy… ale no wiesz… radzę sobie. – Wzruszyła ramionami. – Czasami… trochę mniej, ale zawsze jakoś. Nie narzekam na duże dramaty.
Nie było to w pełni prawdą. Owszem, teraz czuła się względnie szczęśliwa. Nie cieszyła ją polityka magicznego świata, ale miała przecież nową posadę, nie chorowała. Względnie poradziła sobie z miłosnymi uniesieniami, które dręczyły ją jeszcze niedawno. Były jednak przecież chwile, w których naprawdę czuła się samotnie. Szczególnie, że Johnatan miał tendencje do znikania z horyzontu na dłuższy czas. Tylko co on poradziłby na te żale? Nie sądziła (szczególnie po tym wyjcu), aby chłopak był w stanie powiedzieć coś na jej problemy sercowe, a mimo wszystko, mężczyźnie wolała się nie zwierzać. Samotność? Gdy akurat włóczył się za nią, na nią nie narzekała. Z kuchnią poradziła sobie sama, z bahankami pomógł jej Scaletta, a polityka raczej nie była tematem, który Johnatana by interesował. Najzwyczajniej w świecie nie miała po co go zadręczać rzeczami, z którymi i tak jakoś sobie radziła.
Czajnik zagwizdał. Gwen odwróciła się, aby zalać wrzątkiem dzbanek.
– Chodź – powiedziała tylko cicho na jego przeprosiny, ciągnąc go do kuchni. Nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów, więc po prostu postanowiła nie mówić nic więcej. Mogliby stać i przepraszać się nawzajem, ale czy z tego cokolwiek by wynikło?
Johny natychmiast znalazł się przy stole. Gwen, nie myśląc już o zadaniu, które mu zadała, odruchowo nalała do czajnika wody. Gdy chłopak zaczął mówić, odwróciła się w jego stronę. Choć wyraźnie nie był w najlepszym stanie, dalej był sobą. Niewysoki, zajmował dwa razy więcej miejsca niż normalny człowiek, rozkładając się na stole tak, że matka panny Grey od razu zwróciłaby mu uwagę. Tej jednak tu nie było, a Gwen z biegiem czasu coraz mniej przejmowała się matczynymi zasadami. To już przecież prawie rok „wolności”. Czas, by zaczęła układać sobie życie po swojemu.
Wysłuchała chłopaka, opierając się o kuchenny blat i przygryzając wargę. Pokiwała głową.
– Wiem, Johny, wiem – powiedziała, uśmiechając się delikatnie. – Przecież nie zadręczasz… – Westchnęła. – Każdy ma problemy… ale no wiesz… radzę sobie. – Wzruszyła ramionami. – Czasami… trochę mniej, ale zawsze jakoś. Nie narzekam na duże dramaty.
Nie było to w pełni prawdą. Owszem, teraz czuła się względnie szczęśliwa. Nie cieszyła ją polityka magicznego świata, ale miała przecież nową posadę, nie chorowała. Względnie poradziła sobie z miłosnymi uniesieniami, które dręczyły ją jeszcze niedawno. Były jednak przecież chwile, w których naprawdę czuła się samotnie. Szczególnie, że Johnatan miał tendencje do znikania z horyzontu na dłuższy czas. Tylko co on poradziłby na te żale? Nie sądziła (szczególnie po tym wyjcu), aby chłopak był w stanie powiedzieć coś na jej problemy sercowe, a mimo wszystko, mężczyźnie wolała się nie zwierzać. Samotność? Gdy akurat włóczył się za nią, na nią nie narzekała. Z kuchnią poradziła sobie sama, z bahankami pomógł jej Scaletta, a polityka raczej nie była tematem, który Johnatana by interesował. Najzwyczajniej w świecie nie miała po co go zadręczać rzeczami, z którymi i tak jakoś sobie radziła.
Czajnik zagwizdał. Gwen odwróciła się, aby zalać wrzątkiem dzbanek.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
Unoszę lekko głowę, opierając policzek na nadgarstku i wbijam spojrzenie w dziewczynę, jak się krząta po kuchni, zajmując tym, czym ja powinienem. Nie miałem jednak głowy do... do niczego właściwie. Byłem przygnębiony i rozkojarzony, wszystko mnie rozpraszało bądź irytowało, a to z kolei sprawiało, że czułem się zwyczajnie zmęczony. Wzdycham przeciągle, jakbym właśnie przebiegł maraton, a przecież pokonałem ledwie drogę z łazienki do kuchni.
- A na małe? - pytam. Nie życzyłem jej żadnych. Problemów ani dramatów. Chciałem wierzyć, że wszystko jest w porządku, że sobie radzi, ale mimo iż próbowałem sobie to wmówić, odczuwałem pewien niepokój; tylko czy faktycznie martwiłem się o Gwen, czy jednak o siebie? Chryste, ta myśl dobiła mnie jeszcze bardziej. Starałem się więc zająć czymś innym, ale w chaosie, który szalał mi pod kopułą nie potrafiłem się odnaleźć. Gubiłem się coraz bardziej. Mój wzrok ucieka gdzieś za okno i łapię się na tym, że nagle przestaję jej słuchać. Z zamyślenia wyrywa mnie dopiero gwizd czajnika podskakuję na krześle i powracam spojrzeniem do dziewczyny, obserwując jak zalewa dwa kubki. Wrzątek paruje, a ja powoli podnoszę się z miejsca, żeby podejść bliżej drzwi. Krzyżuję ręce piersi, zaciskając palce na ramionach i rozglądam się dookoła. Jestem nieobecny, przynajmniej duchem, ciągle błądzę po labiryntach własnych myśli i nie odnajduję właściwych dróg.
- Muszę już iść Gwen, odezwę się do ciebie niebawem - rzucam nagle, chociaż wiem, że teraz zniknę. Nie mam pojęcia na jak długo - być może na kilka dni, a może na całą wieczność. Czasem tak znikałem, oddawałem się wówczas słodkiej rozpuście w myśl hedonistycznych filozofii, ale teraz miało być inaczej. Teraz nie łaknąłem żadnego towarzystwa, nawet swojego własnego, a może przede wszystkim swojego. Nie miałem żadnych planów, właściwie nie wiedziałem co robić. Chciałbym usnąć i już nigdy się nie obudzić. Resztę życia spędzić gdzieś w sennych marzeniach, tak daleko od szarej rzeczywistości jak to tylko możliwe. Pospiesznie zarzucam na ramiona płaszcz i uciekam. Bo w tym przecież jestem najlepszy, w uciekaniu.
/ztx2
- A na małe? - pytam. Nie życzyłem jej żadnych. Problemów ani dramatów. Chciałem wierzyć, że wszystko jest w porządku, że sobie radzi, ale mimo iż próbowałem sobie to wmówić, odczuwałem pewien niepokój; tylko czy faktycznie martwiłem się o Gwen, czy jednak o siebie? Chryste, ta myśl dobiła mnie jeszcze bardziej. Starałem się więc zająć czymś innym, ale w chaosie, który szalał mi pod kopułą nie potrafiłem się odnaleźć. Gubiłem się coraz bardziej. Mój wzrok ucieka gdzieś za okno i łapię się na tym, że nagle przestaję jej słuchać. Z zamyślenia wyrywa mnie dopiero gwizd czajnika podskakuję na krześle i powracam spojrzeniem do dziewczyny, obserwując jak zalewa dwa kubki. Wrzątek paruje, a ja powoli podnoszę się z miejsca, żeby podejść bliżej drzwi. Krzyżuję ręce piersi, zaciskając palce na ramionach i rozglądam się dookoła. Jestem nieobecny, przynajmniej duchem, ciągle błądzę po labiryntach własnych myśli i nie odnajduję właściwych dróg.
- Muszę już iść Gwen, odezwę się do ciebie niebawem - rzucam nagle, chociaż wiem, że teraz zniknę. Nie mam pojęcia na jak długo - być może na kilka dni, a może na całą wieczność. Czasem tak znikałem, oddawałem się wówczas słodkiej rozpuście w myśl hedonistycznych filozofii, ale teraz miało być inaczej. Teraz nie łaknąłem żadnego towarzystwa, nawet swojego własnego, a może przede wszystkim swojego. Nie miałem żadnych planów, właściwie nie wiedziałem co robić. Chciałbym usnąć i już nigdy się nie obudzić. Resztę życia spędzić gdzieś w sennych marzeniach, tak daleko od szarej rzeczywistości jak to tylko możliwe. Pospiesznie zarzucam na ramiona płaszcz i uciekam. Bo w tym przecież jestem najlepszy, w uciekaniu.
/ztx2
Strona 2 z 2 • 1, 2
Łazienka
Szybka odpowiedź