Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Schronisko Sùgh-Mhonaidh
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:03, w całości zmieniany 2 razy
- Wyspa nie musiała być od samego początku opustoszała, czy bezludna... - nazwał to co chciała zasugerować, chcąc by ta skondensowana myśl zawisła w powietrzu niczym uniesiona przy oknie zasłona pozwalająca paść na blat promieniom słońca pozwalając tym samym spojrzeć na sprawę inaczej. Wyprawa Bagmana miała miejsce w okolicach 1923. Wtedy sama wyspa nosiła status co najmniej śmiertelnej, tajemniczej, niezamieszkałej, lecz przecież wcale tak nie musiało być wcześniej. Mogła na niej kwitnąć chociażby i mugolska społeczność dekady bądź set lecia wcześniej.
- [...] Zwłaszcza, jeśli to nie czarodzieje.
- Zwłaszcza, jeśli to zacofani nie-czarodzieje. Sam proces degradacji społeczeństwa mógł mieć miejsce set-lecia temu. Sama wyprawa Bagmana miała miejsce ponad cztery dekady temu - kiwną głową z uznaniem za spostrzeżenie mogąc sobie z łatwością wyobrazić jakąś tropikalną brać przywdzianą w trawiaste sukienki, która robiła za granulat dla śmierciotul. Łokcie ramion podpierały się o stół, palce dłoni splotły się w, można by rzec, modlitewnym geście.
- Możliwe, lecz jest zbyt duża szansa na to, że mimo wszystko jest w tych bajkach więcej magii niż być powinno. Możemy wziąć pod uwagę i taką właśnie możliwość - że kiedyś, co najmniej przed 1923 - czyli przed wyprawą Bagmana - wyspa była zamieszkana. Ale po kolei - Teraz zróbmy przesiew wskazanych przez ciebie obszarów pod kątem tego, które z wysp są wyludnione, straszą, na które nikt nie zagląda w oparciu o mapy które zniosłem. Później spośród tych wyszczególnionych sprawdzimy, które były kiedyś zamieszkałe. Niestety zebrane przeze mnie mapy szlaków zostały wydane po '23 więc się na nic nie przydadzą. Będziesz musiała to dokończyć sama. Chyba, że masz coś przy sobie... - podniósł na nią pytające spojrzenie bo przecież skoro miała podejrzenia to może z przezorności przygotowała jakieś materiały mogące je poprzeć? A jeżeli nie to bez wątpienia jej, mieszkającej w Londynie i mającej swobodny dostęp do bibliotek i magicznych ośrodków nauki pozyskać podobne mapy było zdecydowanie łatwiej. [bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 21.07.20 1:43, w całości zmieniany 1 raz
Przytaknęła głową zadowolona, kiedy wypowiedział to, co miała na myśli. Dłoń powędrowała do góry, by jej wierzch potarł czubek nosa. To było coś, co musieli brać jako jedną z możliwości. Wyspa nie musiała od zawsze być niebezpieczna i bezludna. Mogła się taką stać wraz z biegiem czasu. Nie znalazła żadnych informacji, które potwierdziłby, że mugole są w stanie skutecznie bronić się przed śmierciotulą. A to znaczyło, że przy spotkaniu z nią zwyczajnie nie mieli szans. Przytaknęła głową raz jeszcze, kiedy Skamander ponownie zabrał głos. W tym miejscu ich pogląd na sprawę wyglądał podobnie. Jasne tęczówki unosiły się ku górze, zawieszając na twarzy mężczyzny. W pewnym momencie, krótki, zajmując tylko chwilę zrozumiała, że cała ta rozmowa przynosi jej przyjemność. Odchrząknęła i poprawiła się na krześle spoglądając na mapy na stole.
- To prawda. Istnieje możliwość, że to tylko bajki. - zgodziła się z nim spokojnie, bo i tą ewentualność brała pod uwagę. Trudno było jednoznacznie stwierdzić, która z informacji jest całkowicie prawdziwa. Musieli pamiętać, że Bagman posiadał te same informacje, możliwe też że inne, których nie zdobył w Dziale Ksiąg Zakazanych a inaczej. Pokręciła przecząco głową na zadane przez niego pytanie na końcu wypowiedzi.
- Nie mam. - wypowiedziała, trochę zasępiając się tym, że nie pomyślała o tym, by załatwić ze sobą też coś takiego. Trochę się zmieszała, odwracając głowę na bok i spoglądając za okno. Zmarszczyła pokaźne brwi i wydęła odrobinę usta, by po chwili westchnąć. Odwróciła głowę spoglądając jasnymi tęczówkami na mężczyznę. Odchyliła się na krześle milcząc jeszcze chwilę, zastanawiając się nad czymś. - Dokończę sama. - stwierdziła tylko biorąc jedną z map, jednak zawahała się krótką chwilę. - Jak zrobimy to, to reszta nie sprawi mi problemów. - była o tym przekonana. Właściwie i to mogła zrobić sama. - Właściwie, to też mogę zrobić sama. - stwierdziła po chwili wymawiając na głos własne myśli. Uniosła rękę by potrzeć czubek nosa ponownie. Pewnie miał jeszcze inne rzeczy do zrobienia, możliwe że ważniejsze, albo równie ważne. Nie było potrzeby, by koncentrował swój czas tutaj. Jej wzrok od momentu zabrania mapy skupiał się na niej, a Hagrid przesuwała po niej spojrzeniem, próbując skupić się na tym, co ma przed sobą.
for angels to fly
- Trudno - mrukną bez rozżalenia bo przecież kto mógł się spodziewać podobnego zwrotu akcji - Nie przejmuj się, nie jesteś jasnowidzem by być na wszystko przygotowaną. Ja zresztą, jak widzisz też nie jestem - dodał widząc, że być może brała to zbyt na poważnie, a przynajmniej tak też odczytał jej zmieszanie - Grunt, że wiemy jak to ugryźć dalej i nie stoimy w miejscu - o to przecież wszystkim się rozchodziło. O to by uniknąć stagnacji. O ile więc kiwną potakująco głową słysząc, ze tak jak zaproponował - dokończy tą ostatnią cześć samodzielnie o tyle uniósł ku górze obie brwi kiedy to niosła się z zamiarem odfajkowania roboty która przecież mogli zrobić wspólnie w tym momencie - Tak właściwie to też mogłem w sumie sobie przestudiować runoznastwo, a następnie zoologię i zrobić wszystko samemu ale potem siadłem i pomyślałem sobie - po co - zaczął snuć nieco absurdalny obrazek teoretycznie rozważanej rzeczywistości - po co ty chcesz robić samej wszystko, kiedy jestem już tu obok, a na stole leżą mapy. Hm? Nie zrozum mnie źle, cieszę się, że jesteś gotowa wykazać się samodzielnością, jednak kiedy jest to możliwe i możesz korzystaj ze wsparcia tych będących pod ręką - póki są, póki żyją - Tak się składa, że obecnie ja tu jestem. Co prawda nie mam jakiejś rozległej, wybujałej wiedzy astrologiczno-historycznej, lecz myślę że razem damy radę Papui i Filipinom, czy tam tej Gwinei i powinno pójść nam sprawnie jeżeli weźmiemy się za to zgodnie z ustaleniami. I nie mówię tego z uprzejmości Tangie czy też dobroci serca. Zwyczajnie zależy mi na tym by dopiąć sprawę do końca, a nie uda mi się tego zrobić jeżeli będę wszystko spychał na twój garb doprowadzając cię na kres wytrzymałości. I tak już wystarczająco dużo zależy w całej tej wyprawie od ciebie. Daj mi wziąć część tej odpowiedzialności - spojrzał na nią uważnie - Może potrzebujesz coś zjeść bo zwyczajnie dziwnie smętne rzeczy mówisz - może spadł jej cukier, czy co? - chcesz jakiś deser...? - Pomyślał zaraz podnosząc nawołująco rękę tak by przyciągnąć uwagę jakiejś kelnerki. Nie stresował się tym, że stół był wyścielany mapami. Znajdowali się w górskim schronisku, na przecięciu szlaków - nie mogło to budzić jakiejkolwiek dociekliwości, a mapy same w sobie niewiele na pierwszy rzut oka mówiły
- Trochę ulga. - mruknęła, kiedy zdradził że nie jest przygotowany całkowicie. Co prawda, ona mogła dokładniej pomyśleć, ale nie zrobiła tego. Wyrzucanie sobie przeszłości nigdy nie było rozsądne, zwłaszcza że na tą, nie dało się wpłynąć. Skinęła głową na kolejne słowa,, by unieść rękę i potrzeć nią czubek nosa.
Kiedy jednak Anthony zaczął mówić ponownie, przesunęła na niego niebieskie tęczówki, które trochę skryły się pod marszczący się z każdym kolejnym słowem. Otworzyła usta, jakby chcąc coś powiedzieć, jednak nim zdążyła wydać z siebie choćby dźwięk, kontynuował. Siedziała więc ze zmarszczonymi brwiami i uchylonymi ustami. Tak po prostu. Jak z Filipin znaleźli się przy jedzeniu? Deser? Co? Zamrugała kilka razy jakby całkowicie zagubiona w tym, co właśnie się stało. Zamknęła usta, nadal jednak marszcząc brwi. Milcząc i nadrabiając wszystkie słowa, które padły. I które na kilka chwil wprawiły ją w stan całkowitego zagubienia.
- Chce. - powiedziała w końcu zgodnie z własną zachcianką, która pojawiła się w momencie w którym o deserze wspomniał. Może rzeczywiście potrzebowała trochę cukru. Czekolady, albo czegoś słodkiego. Czegokolwiek. - I nie wiem o co mi szło. - mruknęła jeszcze po chwili szczerze, zgodnie z prawdą. Bo musiała zgodzić się, że smętne to było i nie całkiem jak ona. Uniosła rękę żeby przeczesać nią krnąbrne kosmyki falujących włosów na czubku głowy najpierw wydymając usta, a później wypuszczając powietrze nadal odrobinę marszcząc brwi. Zaśmiała się trochę nerwowo, biorąc wdech w płuca. W końcu ułożyła dłonie na stole i skupiła się na mapach. Prawa ręką powędrowała do góry, a jej palec wskazujący podrapał czubek nosa. - Weź Filipiny. - zdecydowała, przesuwając odpowiedni papier w jego kierunku. - Swoją drogą, myślałam że przestudiowałeś już trochę runoznastwa. - dodała przyciągając do siebie mapę Papuii Nowej Gwinei, tylko na chwilę unosząc wzrok, by zerknąć na Skamandera.
for angels to fly
- Doskonale - osądził prosząc kelnerkę by poleciła jakiś deser, coś śniadaniowego i dwie kawy. Gdy odeszła zerkną na dziewczynę tak jakby jej humor był czymś z czego w zasadzie nie musiała się spowiadać, czymś zwyczajnym, nie takim dziwnym w jej sytuacji - Zmęczenie i frustracja czasem napędzają głupie myśli. Strzelam, że praca w Ministerstwie nie jest za bardzo kolorowa - zauważył ze zrozumieniem. Być może tam musiała robić wszystko sama...? Może przyzwyczajenie to miało zdecydowanie dłuższą historię...? Zielone tęczówki powędrowały za jej nurkującą w niesfornych kosmykach ręką. Wyglądała na zmęczoną - Może powinnaś spróbować odpocząć. Jakkolwiek absurdalnie to nie brzmi biorąc pod uwagę okoliczności - zasugerował przyjmując podsuwaną do niego mapę. Wypuścił szybciej powietrze nosem. Kąciki ust drgnęły - Trochę to słowo klucz - zauważył łapiąc jej spojrzenie po to by zaraz poświęcić większą uwagę zadaniu. Zbliżył mapy, sięgnął po pióro i rozpoczął mozolny proces analizowania zebranych materiałów tak, by ułatwić później w miarę możliwości dokończenie zadania czarownicy. Błądził za morskimi szlakami zwracając uwagę na ich datowanie skrupulatnie wypisując wszystko na kawałku czystego pergaminu po to by będąc już pewnym zacząć kolejno zakreślać na mapie konkretne obszary, a raczej punkty. Dawno nie pracował z mapami, lecz szybko okazało się, że umiejętność ta nigdzie nie przepadła, a sama praca przybrała na wyraźnej płynności wraz z czasem. Przy popełnianych oznaczeniach drobną czcionką dodawał daty - być może dzięki nim łatwiej będzie im dość do źródła. Nie wiedział. W każdym razie lepiej było popełnić za dużo pracy niż za mało.
- Mój szef wczoraj powiedział mi, że powinnam wiedzieć jak nakładać klątwy, bo samo ich ściągnie nie przyniesie pożytku Ministerstwu. - skrzywiła usta obracając głową, by rozluźnić mięśnie na szyi. - Zdziwiło mnie to i nie zrozumiałam o co mu chodzi. Więc no powiedziałam mu, że przecież w teorii wiem jak je nakładać, bo gdybym nie wiedziała, nie wiedziałabym też jak je ściągać. - to dość logiczne przecież było. Jej brwi zmarszczyły się, nadal nie bardzo rozumiała czemu tak strasznie się rozeźlił. Zatrzymała na chwilę głowę, by zaraz zacząć poruszać nią w drugą stronę. - Na co on stwierdził, że to podnosi moją wartość i ma dla mnie przedmiot na który chce żebym nałożyła klątwę. - opuściła dłoń i zaplotła ręce na piersi. - Wyjaśniłam mu, że nie jestem w stanie tego zrobić, bo przeklęty przedmiot trzeba czarną magią napełnić, a ja ni w ząb jej nie znam i w obronnej się specjalizuję. - uniosła dłoń by potrzeć nią czubek nosa niezmiennie marszcząc brwi, rękę wplatając pod drugą. - Na co on stwierdził, że skoro tej magii nie znam, to kolejny czas spędze na pomocy przy testowaniu i sprawdzeniu działania nowych zaklęć z niej. - westchnęła, ale nie skończyła jeszcze. - Więc no, zapytałam jaki jest sens, żebym rzucała rzucała zaklęcia z dziedziny której nie znam, skoro jest duża szansa, że nie uda mi się ich rzucić należycie. - bo to też było prawdą, wiedziała przecież, jak wyglądała jej skuteczność, jeśli chodziło o Uroki, Czarna Magia powinna iść jej jeszcze gorzej, bo nie znała jej wcale. - Strasznie poczerwieniał i zaczął warczeć coś, że swoje miejsce znać powinnam bo tylko mieszańcem jestem. I obecnie ściąganie klątw nie jest przydatne a moja wartość robi się prawie żadna, gdyż nikt nie ośmieliłby się zagrozić Ministerstwu w ten sposób. I że na razie mam mu z oczu zniknąć, a on weźmie i zastanowi się nad tym, czy w ogóle w progach Ministerstwa jestem potrzebna jeszcze. - rozplotła dłonie, żeby rozłożyć je w bezradnym geście. - Jak wychodziłam to warknął jeszcze, że skoro takich zaklęć rzucać nie umiem, to może nauczyć się powinnam, albo może on powinien postawić mnie żebym przed nimi się broniła, skoro ze mnie taka specjalistka jest. - zakończyła krótką relację, swoje spojrzenie przenosząc na kelnerkę, która wracała w kierunku ich stolika niosąc zamówienie.
- Odpoczywam właśnie z tobą. - stwierdziła, przysuwając do siebie najpierw kawę której napiła się tylko odrobinkę. By zaraz wyciągnąć ręce po deser. Wkładając do ust łyżeczkę słodkiego deseru zawiesiła na nim błękitne ślepia i z nią w ustach uśmiechnęła się. Przez jakiś czas po prostu siedząc, zaplatając stopę o stopę i patrząc jak pracuje, sama pochłaniała słodki pokarm. Chyba rzeczywiście tego potrzebowała, bo humor jakby lżejszy się zrobił. W końcu odsunęła od siebie talerz, zostawiając z pół porcji nie będąc w stanie więcej już zmieścić by sama sięgnąć po mapy. Trochę koślawo nucąc pod nosem sama zaczęła najpierw wynotowywać interesujące ją informacje, a później zaznaczać pierwsze miejsca, dopisując do nich daty, sprawdzając czy nie popełniła jakiegoś błędu. Przeważnie nie pracowała z mapami, a właściwie to nie pracowała z nimi na co dzień, bo zwykle - wcześniej, wysyłano ją na miejsce zdarzenia. Ale ojciec zadbał o to, by w razie potrzeby nie miała z nimi większych problemów. Nie liczyła minut, nie sprawdzała czasu bo i ten jej się nie dłużył. Co jakiś czas sięgała po kubek z kawą by upić z niego trochę i powrócić do obranego zajęcia. W końcu odchyliła się.
- Skończyłam. - oznajmiła spoglądając na siedzącego obok mężczyznę, któremu podczas mapowego zajęcia nie poświęcała uwagi. - Streszczę ci potem, co ustalić mi się udało jak ojca mapy przejrzę. - zaproponowała oczekując na dalsze instrukcje, jeśli jakieś miał. Sama postanowiła, że kolejnym krokiem będzie jej opustoszały dom w Gloucestershire. Tam powinna znaleźć wszystko co potrzebowała i mieć więcej niż chwilę spokoju.
| zt?
for angels to fly
Pomagał przy skupieniu wszystkich potrzebnych rzeczy. Nie chciał, żeby pakowanie trwało długo. I tak już stracili sporo czasu na przemieszczanie się od miejsca do miejsca. Nie mówiąc już o próbach opóźnienia potencjalnego pościgu oraz zatarciu wszystkich śladów po obecności zbiegów.
Na koniec zebrania tutejszej grupy pomógł przemieścić czarodzieja, który nie mógł podnieść się o własnych siłach. Miał tylko nadzieję, że transport przez świstoklik nie miał mu zaszkodzić jeszcze bardziej. Oby. Ani pozostałym. Mieli pomóc, a nie narobić jeszcze większej krzywdy. Ci ludzie i tak już wystarczająco wycierpieli.
W międzyczasie rozmyślał nad tym, co powiedziała panna Figg. Kilka razy powstrzymywał się przed zapytaniem jej jak to się stało, że wróg poznał kryjówki. Właściwie, przed zapytaniem co zrobił Steffen, że tak się stało. Nie potrafił sobie wyobrazić jak miałoby do tego dojść. Jako Zakonnik na pewno był ostrożny. Prawda? To znaczy… przypadki chodziły po ludziach. Może Cattermole, tak jak pomyślał to wcześniej Macmillan, zapomniał się i był nieuważny… przypadkiem, oczywiście… albo… nie wiedział już sam. Odganiał od siebie te myśli, żeby jak najszybciej wykonać zadanie. Rzucał to Chłoszczyć, to Evanesco na poplamione i zabrudzone ubrania i przedmioty. Nie przejmował się już rzucaniem Salvio Hexia. Skoro zaklęcie nie chciało zadziałać, to po prostu musieli działać szybciej. Ponownie wytłumaczył co i jak i przyglądał się znikającej grupie.
Po przeniesieniu wszystkich – ruszyli dalej. Schronisko w Torridonie nie było tak daleko, ale właściwie wracali się na północ. Musieli lecieć szybko, jeszcze szybciej niż dotychczas. Nie wiedział już ile mieli czasu ani jak szybko Ministerstwo lub czarnoksiężnicy mieli dotrzeć do wyznaczonych miejsc. Jego mina pokazywała skupienie i zawziętość. Ściskał usta, jak gdyby miało mu to dodać na szybkości, a przecież nie miało jak.
W schronisku zachował się podobnie jak w barze. W milczeniu i piorunując spojrzeniem niektórych gapiów przedarł się do odpowiedniego pomieszczenia. Za Williamem i Marcellą zatrzasnął drzwi i pierwsze co zrobił, to ponownie spróbował ukryć wszelką obecność:
– Salvio Hexia.
Potem, nie chowając różdżki, powtórzył wyćwiczoną już dzisiaj formułkę.
– Macmillan – przedstawił się krótko. – Niestety, Ministerstwo dowiedziało się o naszych schronieniach. Musimy przenieść was w nowe, bezpieczne miejsce. Nie mamy wiele czasu. Proszę nie panikować – zaznaczył od razu, trochę ostrzejszym tonem, widząc jak kilka osób zaczęło nerwowo poruszać się na łóżkach. Miał przy tym nadzieję, że nikt nie miał zamiaru wziąć go za jakiegoś gbura lub przestraszyć się jeszcze bardziej. Chciał bardziej zadziałać na ludzi motywująco. – Proszę was o przygotowanie najpotrzebniejszych rzeczy, niezbędnych w nowym miejscu, których nie będziemy w stanie od razu wam dostarczyć. Pomożemy w pakowaniu. Pani jest odpowiedzialna za grupę – wyznaczył uzdrowicielkę. – Dajmy sobie dziesięć do piętnastu minut, nie więcej.
Uśmiechnął się na koniec łagodnie i ruszył do pomocy. Natychmiast zaczął rzucać Chłoszczyć i Evanesco, jak w poprzednim miejscu, a za tym zaczął pakować z uzdrowicielką najbardziej potrzebne eliksiry.
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
'k100' : 82
Wszedł do środka za Anthonym, bez zawahania podchodząc do pierwszego mężczyzny, który wyglądał, jakby miał problem z chodzeniem; fakt, że był to już trzeci punkt, który odwiedzili, sprawiał, że tym mocniej czuł na barkach ciężar upływającego czasu; jeśli Ministerstwo Magii siedziało im na ogonie, z pewnością zaczęli już sprawdzać niektóre miejsca – i pozostawało mu mieć nadzieję, że zaczęli od tych najbardziej oczywistych. – Co ma p-p-pan ze sobą? Tę walizkę? – zapytał, wskazując na niewielki pakunek, który spoczywał pod prowizorycznym łóżkiem. Kiedy staruszek skinął głową, schylił się, żeby wysunąć torbę i zaczął szybko wkładać do niej wszystko, co znajdowało się na szafce: ubrania, fiolki z leczniczymi eliksirami (zawinąwszy je wcześniej ostrożnie w miękki materiał), skórzany woreczek, który wyglądał na lekki, ale w rzeczywistości okazał się dziwnie ciężki. Nie zadawał jednak pytań. – P-p-postaram się ją zaczarować, żeby było ją lep-p-piej nieść – zaproponował, wyciągając różdżkę i kierując ją na walizkę. – Libramuto – wypowiedział starannie, starając się nie myśleć o tym, w jakich okolicznościach było mu dane użyć tego zaklęcia po raz ostatni. – P-p-proszę – pomogę – powiedział później, pomagając mężczyźnie się podnieść i prowadząc go do miejsca, skąd miał wystartować świstoklik. Kątem oka dostrzegł dwójkę dzieci, może kilkuletnich; wydawały się wystraszone i bez opieki, przyglądając się z przestrachem temu, co się działo. Ruszył więc do nich w następnej kolejności, przykucając i uśmiechając się. – Cześć, mam na imię B-b-billy – powiedział, spoglądając najpierw na dziewczynkę, a później na chłopca. – Wiem, że się boicie, ale z-za-zabieramy was w bezpieczne miejsce. Później p-p-pomożemy się wam tam urządzić, w porządku? – Uniósł wyżej brwi. – Jest tu ktoś z wami? M-m-mama? Ciocia? – Kiedy pokręciły głowami, westchnął bezgłośnie, podnosząc się i wyciągając do nich ręce – Chodźcie – poprosił, łapiąc je za dłonie – delikatnie, ale pewnie, prowadząc je w stronę świstoklika. Gdy już tam dotarli, zaczepił jedną z kobiet, która wydawała się zdrowa – pomagała ustawić się innym w zgrabny okrąg. – Dop-p-pilnuje pani, żeby trafiły na miejsce? Zdaje się, że nie mają opiekuna – powiedział, wskazując na dzieci.
Upewniwszy się, że były pod dobrą opieką, zaczął obchodzić resztę pomieszczenia, pomagając w pakowaniu, rzucając zaklęcia sprzątające i przeszukując zakamarki, które inni mogli pominąć: przestrzenie pod łóżkami, zapomniane szuflady, podnosząc prześcieradła i poduszki. Kiedy przestrzeń zaczęła pustoszeć, a większość ludzi znalazła się na środku, odnalazł spojrzeniem Marcellę. – Co dalej? – zapytał, odstawiając na ziemię skórzaną torbę, która zagrzechotała lekko; była pełna fiolek, których zawartości nie znał, ale uznał, że mogą być przydatne.
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
'k100' : 69
Musiał przejść przez walkę, której nie udało mu się przeżyć.
- Hej, Ty… - Poprosiła jednego z mężczyzn, którzy nosili medykamenty do przeniesienia ich świstoklikiem. - Weź jego ciało i kiedy się przeniesiecie, zorganizuj mu pogrzeb. - Chłopak niepewnie odpowiedział, że nawet nie wie jak mężczyzna się nazwał, ale Figg nie chciała tego słuchać. Po prostu powtórzyła polecenie, a gdy chłopak zabrał ciało, wyczyściła to miejsce zaklęciem. Zabrała tez ze sobą wszystkie zakrwawione bandaże, by położyć je na jedną kupę, a gdy dołączyły do tego rzeczy zebrane przez Billy’ego i Anthony’ego, rzuciła Incendio, by zamienić wszystkie leżące tu opatrunki w kupkę popiołu.
Kiedy zostali sami, mogli tak naprawdę przez chwilę zastanowić się nad tym, co powinni zrobić. - Musimy pomóc im zorganizować pracę w nowym miejscu… Nałożyć zabezpieczenia. - Przetarła lekko skronie. - Poza tym będę pilnować nowego obozu. Chodźmy stąd zanim ktokolwiek nas tu zastanie.
Kiwnęła głową na Anthony’ego, by aktywował świstoklik. Nie było sensu, by poruszać się dalej na miotle. Miała ochotę zaproponować wspólną ognistą na dobre wykonanie zadania, ale wykonywanie się nie zakończyło. Ważne, że ludzie Szkocji na razie są bezpieczni.
| ztx3, koniec!
Ostatnio zmieniony przez Marcella Figg dnia 16.02.21 7:54, w całości zmieniany 1 raz
Anthony, William i Marcella zjawili się w schronisku, w którym według posiadanych informacji gromadzili się ranni i potrzebujący ludzie. Bez trudu przeprowadzili ewakuację, pozbywając się przy tym śladów krwi i bandaży, które mogły stanowić dla uciekających kolejne niebezpieczeństwo, gdyby dostały się w ręce wrogów.
Po ugryzieniu zaklętego ciastka padliście ofiarą niechcianej teleportacji – a po krótkiej chwili wylądowaliście tutaj: postać A na skraju ścieżki górskiego szlaku, a postać B tuż za nią; wyglądało na to, że świstoklik nie zadziałał do końca tak jak powinien, bo noga postaci B zsunęła się lekko w tył, ześlizgując się ze stromego wzgórza - z pomocą postaci A mogła jednak wdrapać się z powrotem na szlak. Lał rzęsisty deszcz.
Gdy tylko wasze spojrzenia się spotkają, ogarną was silne emocje, do złudzenia przypominające miłość: będziecie mieć wrażenie, że dla drugiej osoby zrobicie absolutnie wszystko, poczujecie oddanie, szczęście i tęsknotę do czegoś, czego nie będziecie potrafili określić; wyda wam się najpiękniejsza na świecie; będziecie gotowi poświęcić wiele, by spędzić z nią resztę życia.
Przez czarne niebo przemknęła błyskawica zwiastująca jesienną burzę, wkrótce rozległ się grzmot tak silny, że ziemia zdawała się drżeć. W kilka chwil wasze ubrania przemokły do suchej nitki, ciążąc i wywołując szczęk zębów. Było wam zimno i mokro, szczęśliwie nie tak daleko dało się dostrzec - przez gęste opady i wywołaną przez nie mgłę - światła w oknach pobliskiego budynku. Było to schronisko, w którym na wasz widok gospodarz uśmiechnie się serdecznie. Nie mieliście przy sobie pieniędzy, ale ktoś wynajął dla was pokój - jeden, z podwójnym małżeńskim łożem, do którego przyniesiono wam też po kubku gorącej czekolady z bitą śmietaną i pachnącym cynamonem. W pokoju płonął ogień romantycznego kominka, a jeżeli wyjrzeliście przez okno, mogliście dostrzec pogoń duchów wylatujących na tradycyjny dla Nocy Duchów łów.
W dowolnym momencie trwania wątku możecie wykonać rzut na dodatkowe zdarzenie kością podpisaną jako Kupidynek.
Efekty zjedzenia zaklętego ciastka ustąpią następnego dnia, wraz ze wschodem słońca; po romantycznej schadzce pozostaną wam wspomnienia i potężny ból głowy, który ustąpi dopiero po 24 godzinach.
Jednak Aurora była już dorosłą kobietą, którą oprócz wojny trapiło coś jeszcze. Zaręczyny Aresa — jego rzewne zapewnienia o miłości i oddaniu okazały się równie trwałe co motyli kurz ze skrzydeł. Wystarczyło trącić i następował koniec smętny, nieprzyjemny, ale najbardziej jednak żałosna. I tak właśnie czuła się, gdy wieczorem weszła do swojej sypialni — pomimo panującego już na zewnątrz chłodu, okno zostawiła w pokoju otwarte, jakby zimno było częścią swoistego samobiczowania albo mogło pomóc otrzeźwić nieco przyćmiony smutkiem umysł. Wszystko pozornie było w porządku, jednak umysł Aurory posiadał przedziwną zdolność do zapamiętywania wszelkiego rodzaju szczegółów danych ludzi, miejsc. A nie było przecież miejsca na świecie, które znałaby lepiej niż swoją sypialnię. W pierwszej chwili nie mogła znaleźć wzrokiem zmiany, musiała być naprawdę drobna, a jednak zatrzymała kobietę trzy kroki za progiem. Wzrokiem omiotła pokój — biurko pozostało bez zmian, klatka Duke’a również, przy otwartym oknie jedynie rośliny. Dopiero gdy zerknęła w stronę łóżka, dostrzegła, że na nocnej szafce stoi ciastko. I wtedy dopiero zdała sobie sprawę, że wolniejsza reakcja spowodowana była tym, że w jej umyśle rozchodziła się delikatna mgła, przyjemna i kojąca. Może to jej mama, widząc smutek, w jakim pogrążona jest jej córka, postanowiła wesprzeć ją w tych trudnych chwilach, oferując nieco domowych łakoci.
Poczuła rozczulenie, że tak o nią dba, że tak pragnie jej spokoju. Może tym razem oni wpadli na pomysł z eliksirem na przykład słodkiego snu, by ich córka mogła przespać spokojnie chociaż jedną noc. I ten pomysł, wcale nie wydał jej się zły — sięgnęła po babeczkę i wzięła pierwszy kęs.
Jeszcze czuła w ustach korzenny smak pierwszego kawałka ciastka, gdy w twarz uderzyły ją krople deszczu. Przyjemna mgła zasnuła jej umysł całkowicie i nie podawała przez nią w wątpliwość nic, co działo się wokół, bo tak przecież miało być, prawda?
Nagły rumor za jej plecami sprawił, że odwróciła się na pięcie, idealnie w momencie, żeby dostrzec, że jakaś postać zsuwa się po zboczu. Nie myśląc wiele, doskoczyła do sylwetki i zaskakująco mocno schwyciła jedną dłonią w łokciu, drugą za odzienie, próbując przyciągnąć ją do siebie. Kilka wystraszonych oddechów, pierwszy dotyk i spojrzenie w oczy, gdy wreszcie udało się odzyskać grunt pod nogami.
No właśnie… Te oczy…
- Ojej… - Wyszeptała przejęta Aurora, czując, jak płoną jej policzki. - Dobry wieczór… - Tyle jedynie zdołała wydusić z siebie, nie będąc pewną, czy jej głos przebił się przez zacinający wokół deszcz.
I understand.
Because who would really choose a daisy,
in a field of roses?
Dyniowa tartaletka na parapecie wagonu przyciągnęła go interesującym zapachem właściwie od razu, dawno już nie miał w ustach słodyczy, a ta wyglądała nie tylko na słodką, ale i pyszną, rozpływającą się w ustach, pachnącą i ... nuty tartaletki mieszały się z zapachami cyrku, areną, potem - upewnił się, że nie był to jego pot - zapachem londyńskiej rzeki, nie zastanawiał się ni chwili, kiedy zdecydował się wziąć ciasto do rąk i z zamkniętymi oczami delektując się najpierw zapachem, wziąć jej kęs. Był pewien, że pozostawił mu ją ktoś uprzejmy, może z kuchennego namiotu, może któraś z nowych akrobatek? , nie myślał wiele, nim nie skosztował puszystego ciasta, w dezorientacji nie pojmując, co się dzieje, gdy świat nagle zawirował, porywając go z cyrkowych terenów.
Dokąd - trudno stwierdzić, stabilny grunt wnet zmienił się w stromy uskok, na którym podjechała mu stopa - błyskawicznie wbił palce w mokrą od deszczu ziemię, chcąc powstrzymać spektakularny upadek, gdy nagle zjawił mu się na pomoc prawdziwy anioł. Pierwszym, co dostrzegł, był blask jasnych oczu - potem dopiero poczuł jej uścisk, na ramieniu, na skrawkach ponaciąganego swetra - skończył właśnie trening, przebrał się w codzienne ubrania, znoszone spodnie, wczorajszy wczorajszy sweter, brak odzienia wierzchniego - zdecydowanie nie był przygotowany na wycieczkę - wywołał przejmujący chłód, ale zdawał się go nie dostrzegać, nazbyt uwiązany, spojrzeniem, gestem, emocją, do czarownicy, którą napotkał. Otrzeźwiał po chwili - z jej pomocą wracając na szlak, był doskonale wysportowany, złapanie równowagi nawet w trudnej sytuacji nie sprawiło mu większej trudności, a lekka sylwetka nie mogła być zbyt dużym obciążeniem dla drobnej kobiety. W końcu stanął na dwóch nogach - naprzeciw niej - wciąż wpatrując się w jej oczy - czym były te myśli, które nagle zakłębiły się w jego głowie, czy znał ją skądś wcześniej, czy teraz dopiero ją poznał, ale ściągnęło ich ku sobie czyste przeznaczenie? Wydawała się parę ładnych lat starsza, ale była piękniejsza też od dziewcząt w jego wieku. I choć nie wypowiedziała jeszcze ni jednego słowa, on czuł, jakby znali się od zawsze, jakby łączyła ich niewidzialna, niedostrzegalna dla ludzkiego oka nić porozumienia. Pełne usta, oczy skrojone w kształt migdałów, szlachetny profil twarzy i w końcu szkarłatny rumieniec, który otulił bladość jej skóry.
- Dzień - zaczął niemal w tym samym czasie, w porę gryząc się w język. - Dobry wieczór - poprawił się; rzęsisty deszcz lał prosto na nich, krople deszczu spływały tak o po jego, jak jej włosach, coraz silniejszymi strugami opływając również po jej twarzy. - Caelum - wypowiedział nagle, ni stąd ni zowąd, w dżentelmeńskim geście chcąc ochronić ją przed deszczem - to że i jemu było mokro nie miało teraz znaczenia. - Przepraszam, nie wiem skąd... jak... - Skąd się tu wziął? Dlaczego tu był? - Chyba ktoś mi zrobił głupi żart i prawie na panią spadłem - Jakkolwiek to brzmiało, ale konsternacja nad faktami nadeszła dopiero, kiedy wypowiedział te słowa. Uniósł spojrzenie na czarne niebo, kiedy błysnęła przez nie złota błyskawica. Zbierała się potężna burza. - Tam... tam jest jakiś budynek, może znajdziemy schronienie? Pani... pani też wygląda na zagubioną - dodał, badawczo śledząc mimikę jej twarzy, była tu sama, czekała na kogoś, dokąd zmierzała? Nie chciał jej opuszczać.
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja