Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Schronisko, Torridon
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Schronisko Sùgh-Mhonaidh
Sùgh-Mhonaidh oznacza Górską Stokrotkę, usytuowane w górskich rejonach schronisko jest ostoją turystów przemierzających malownicze okolice. Trójkondygnacyjny budynek oferuje ciepłe posiłki, alkohol i przytulne pokoje na piętrach. Główna sala jest obszerna, wypełniona niedużymi stolikami otoczonymi prostymi drewnianymi krzesłami, wokół których lawiruje obsługa realizująca zamówienie. Wnętrze wyłożone jest drewnianą ciepłą boazerią gdzieniegdzie ozdobioną malunkami ze szkockimi, górskimi lub celtyckimi motywami, z kominka bucha ciepły ogień, a za ladą stoi stary siwy Szkot o twarzy usianej piegami, osłonięty białym fartuchem, który mrukliwie obsługuje kolejnych petentów. W powietrzu unosi się zapach palonego drewna, rozlanego alkoholu i grochówki. Im późniejsza pora, tym obfitsza klientela - i tym większy gwar. W kącie sali lewitują instrumenty, flet oraz harfa, które przygrywają zaczarowane melodie. Schronisko ukryte jest za upiorną iluzją walącej się górskiej skały, która skutecznie odstrasza mugoli.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 21:03, w całości zmieniany 2 razy
« Drzewo niesmagane wichrem, rzadko kiedy wyrasta silne i zdrowe »
Tak naprawdę szczera rozmowa była ciężka do zorganizowania. Jayden z uwagi na aktualną sytuację życiową nie miał tyle czasu co wcześniej, a i Elric nie był człowiekiem wiecznie wolnym. Ich osobiste sprawy stały na pierwszym miejscu, nawet jeżeli musieli poświęcić dla nich swoją przyjaźń. Ale co miało się stać i tak musiało — dwójka czarodziejów spotkała się w wolnym momencie, ceniąc sobie urwane chwile spędzone w swoim towarzystwie. Kiedyś na pewno nie myśleli o tym, jak ciężko miało im przyjść się zobaczyć, jednak dorosłość weryfikowała wiele młodzieńczych przekonań. Być może mimo wszystko mieli silniej doceniać rzadsze spotkania aniżeli wyjątkowo częste i pobieżne. Szczególnie że Lovegood był jedną z niewielu osób, przy których Jayden czuł się jeszcze sobą. Chociaż nie mógł całkowicie zrzucić maski, tkwiącej na jego twarzy... Zauważał to coraz częściej i nie był w stanie z tym walczyć. Z ojcem. Z Maeve. Z Sheltą. Z Dippetem. Być może nigdy już nie miał całkowicie pozbyć się takowej maniery, a może była to część życia i każdy ją posiadał. Nie tylko on. Nawet — a może w szczególności — w obecności swoich bliskich, których chciało się chronić przed własnymi słabościami. Każdy miał także prawo do tajemnic. Prawda?Na słowa przyjaciela astronom odetchnął, czując, jak napięcie zeszło mu z barków. Nie po to się spotkali, by implikować złość, a przecież to nie sylwetka Lovegooda była tak bardzo drażliwa dla profesora. - Wiem. Przepraszam. Po prostu to wszystko powoduje we mnie frustracje - przyznał, łagodniejąc, ale dając wybrzmieć ostatnim kilku słowom o wiele silniej niż reszcie. Do tego mimika jego twarzy potwierdziła irytację tematem oraz prawdomówność mężczyzny. Tego nie dało się zafałszować ani odmówić istnienia. Wszyscy zdawali się zresztą już na granicy wytrzymałości i tolerancji aktualnych wydarzeń. - I nie przepraszaj. Mój prapradziadek dostał list jako głowa naszej rodziny. Widziałem jego treść. Chcieli pomocy, ale my i tak mamy swoje sprawy do załatwienia. Nie możemy pomóc całemu hrabstwu, gdy w Irlandii ludzie także potrzebują wsparcia. Zresztą... - umilkł na chwilę, bawiąc się kuflem i obserwując przelewający się w jego wnętrzu trunek, zupełnie jakby miał tam znaleźć odpowiedź. - Może faktycznie niektórzy kierują się dobrem innych, ale powiedz mi — który z nich faktycznie myśli o ogóle? Gdy czujesz zagrożenie, myślisz o swoich najbliższych. Z tego, co się dzieje i jak działają, odnoszę wrażenie, że w ogóle nie biorą pod uwagę innych ludzi. - Urwał na chwilę, dopijając resztę miodu i łapiąc się na tym, że jedne ze słów przyjaciela zwróciły jego uwagę. Jayden podniósł wzrok, by skupić się na Elricu. - A co? Do was też pisali?
Jednostki niczego nie osiągną, gdy problem leży w społeczeństwie.
Na twarzy profesora pojawił się gniew i srogość w momencie, w którym dotarły do niego słowa drugiego czarodzieja. - To nieprawda. Właśnie takie nastawienie spowodowało, że to wszystko się wydarzyło. Społeczeństwo składa się z jednostek. Jedna osoba może coś zmienić, a wszyscy powinni tego spróbować. - Jako nauczyciel, jako człowiek pragnący coś zmienić, nie mógł zgodzić się z przyjacielem. Nie uważał także, iż zrzucanie winy na społeczeństwo usprawiedliwiało bierność pojedynczych ludzi. Nie każdy miał zasięg taki, jaki posiadał Minister Magii, lecz Jayden wierzył w to, że jedna osoba mogła coś zmienić. Mogła mieć więcej władzy, niż o to się podejrzewała. I właśnie to coś sam kultywował w swoim życiu — teraz być może miał zrobić to wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej. Zaraz jednak uwaga mężczyzny została zwrócona na inny temat.
Powiem tylko, że gdybym znał sposób na to, by odjąć od ciebie, choć część tego bólu, zrobiłbym to.
Na twarzy astronoma pojawił się krótki, wyraźnie smutny, lecz równocześnie szczerze wdzięczny uśmiech. - Wiem, Elric. Wiem - powiedział jedynie, ucinając na tym temat tragicznie zmarłej żony. Dość wdzięcznie jednak obaj zajęli się obmawianiem Maeve, co kolejny raz przerzuciło rozmyślania Vane'a na inny tor. - Nie wiem. Wydaje mi się, że ciągle jest w niej jakiś gniew, którego nigdy wcześniej nie widziałem. A teraz... Łatwo mylić dobro ze złem w takich czasach. - Zerknął przelotnie, acz wymownie na swojego towarzysza. Nie chciał mówić więcej, ale wiedział, że przyjaciel czuł się zaalarmowany. Taki miał być. Jeśli to miało go pchnąć ku zapoznaniu się z aktualnym stanem kuzynki, astronom nie czuł żadnych wyrzutów sumienia dzieląc się własnymi obawami z Lovegoodem.
Gdy dotarły do nich dania, a oni zajęli się jedzeniem, przez jakiś czas nie mówili nic. Pozwoliło to jednak na opadnięcie chmurnej atmosfery i pojawieniem się innej. Niespodziewanej co prawda, ale nie niepożądanej. Chciał rozwinąć co? - Mówisz o Maeve? - Jayden trochę nieelegancko odezwał się, gdy miał jeszcze kawałek ryby w policzku i zerknął znad talerza na Elrica, jakby chciał się upewnić. Nie wydawał się przesadnie zaskoczony czy może tknięty tym, co usłyszał. Był wszak pewien tego, jak postrzegał kuzynkę Lovegooda i jak ona postrzegała jego. Zresztą... - Nie. I nie zrozum mnie źle — kocham ją, ale przez przyjaźń z Calebem, stała się dla mnie jak młodsza siostra, więc... Nie. Jesteśmy blisko, ale nic z tych rzeczy. - Nie byli wszak jedynie przyjaciółmi. Byli rodziną, jaką sobie wybrali. Wspierali się nawzajem, nigdy nie dając sobie nawzajem żadnych znaków, aby myśleć inaczej. Czy interpretować własne intencje na nowo. - Nie chciałbyś zresztą, żebym się związał z twoją kuzynką. Miałbym pełne prawo zarzucić ci twoją obojętność. - Błysk w oku astronoma oznaczał jednak, że nie do końca traktował podobną kwestię poważnie. Uśmiech rozbawienia wyginający jego usta potwierdzał także lekkoduszność wypowiadanych słów. W końcu jako przyjaciel miał o wiele większe kompetencje do strofowania Elrica za brak kontaktu z Maeve i miał to jak najpewniej uczynić. Zamiast kontynuowania jednak owej kwestii profesor wskazał na puste puchary po trójniaku. - Jeszcze jedna porcja?
zt x2?
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niechętnie przetarłem dłonią twarz, kiedy ostre promienie słońca wybudziły mnie z krótkiego, acz głębokiego snu. Leniwie otworzyłem powieki i wbiłem spojrzenie w sufit wynajętego pokoju, by wolno, jakoby w obawie przed własną wyobraźnią, przenieść je w obręb własnego ramienia, gdzie czułem gorący, spokojny oddech. Uśmiechnąłem się pod nosem zdając sobie sprawę, iż wczorajszy wieczór i noc nie były jedynie senną fantazją, a rzeczywistością, która zdawała się zagrać mi na nosie, rozproszyć oraz skłonić do irracjonalnych decyzji. Nim wyślizgnąłem się z łóżka spoglądałem jeszcze chwilę na blond włosy, na nagie, piękne ciało oplatające moje i malinowe usta, które wręcz same prosiły się o długi i czuły pocałunek.
Naciągnąłem na siebie ubranie, upiłem kilka łyków wody, po czym mając w pamięci rysy twarzy, jakie wczoraj przyjąłem, stanąłem przed zakurzonym lustrem i podjąłem próbę metamorfomagicznej przemiany. Blond kolor włosów, niebieskie oczy, pulchne policzki, charakterystyczna blizna ciągnąca się wzdłuż ucha po samą linię ramion oraz długa, niezadbana broda. W teorii nie musiałem obawiać się rozpoznania, wszak znajdowaliśmy się poza granicami kraju, w praktyce wolałem dmuchać na zimne – miałem tak w zwyczaju, szczególnie kiedy liczyłem na spokój – dlatego uznałem to za konieczność.
Niechętnie opuściłem pomieszczenie i ruszyłem stromymi schodami w dół naciągając jeszcze rękawy marynarki po samą linię nadgarstków. Zatrzymawszy się przy barze w przestronnej sali oczekiwałem nadejścia gospodarza, jaki najwyraźniej nie przywykł sprawdzać cierpliwości swych klientów, bowiem zjawił się praktycznie od razu. Zamówiłem ciepłe posiłki oraz butelkę ognistej, z którymi po przeszło kwadransie wracałem już do pokoju.
Łokciem nacisnąłem klamkę i możliwie cicho wślizgnąłem się do środka, gdyż mimo popołudniowej pory, jaka nawet dla mnie była zaskoczeniem, nie chciałem budzić Lucindy. Nie miałem pojęcia, o której godzinie zasnęliśmy, jednakże z pewnością już wtedy świtało. Ustawiwszy wszystko na wąskim stoliku rozsiadłem się na jednym z krzeseł i wpierw otworzyłem alkohol, jakim uzupełniłem szklaneczkę. W głowie huczało od nadmiaru myśli, rozważań, wręcz nagan odnośnie własnego postępowania, lecz zerkanie na kobiece ciało przykryte zaledwie skrawkiem białego materiału było silniejsze. Rozkoszowałem się tym widokiem, złapałem się nawet na lekkim uśmiechu, kiedy zapewne jeszcze w sennym letargu zaczęła sunąć dłonią po powierzchni materaca. Miała te same obawy co ja chwilę po przebudzeniu? -Dzień dobry- rzuciłem i zamoczyłem wargi w trunku. Jak szybko ucieknie? Jak szybko zacznie żałować? Może już zaczęła?
| Opętanie
Ostatnio zmieniony przez Drew Macnair dnia 05.08.23 21:22, w całości zmieniany 1 raz
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 74
'k100' : 74
Łatwo było spoglądać na świat przez różowe okulary, dosięgać wzrokiem tylko tam gdzie przyjemnie, ciepło, zaskakująco miło. Nie sądziła, że cokolwiek lub ktokolwiek będzie w stanie uśpić w niej rozsądek. Zdusić w zarodku natrętny głos nakazujący jej trzeźwość umysłu, sprawowanie kontroli nad otaczającą ją rzeczywistością. Pomyliła się. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Oczywiście chciałaby zrzucić na niego winę. Prawdopodobnie stanie się głównym podejrzanym w procesie jaki będzie prowadzić we własnej głowie, jak tylko zamknie za sobą drzwi własnego mieszkania, ale będzie musiała uznać również własną porażkę. Przez cały wieczór, noc, aż do momentu, gdy jej oczy uległy zmęczeniu – żyła mrzonką. Okupowana szczerą euforią, zamknięta w bańce, do której nie dochodziły wyrzuty sumienia, żal czy waga podjętych decyzji. Miała nadzieje, że nie zdoła ów bańki przebić przez długi czas w końcu od dawna nie spała tak spokojnie.
Nie pamiętała już nocy bez koszmarów. Te przychodziły do niej co noc, nawiedzały ją, zmuszały do przeżywania swego rodzaju katuszy. Często mówiła przez sen, budziła się w zastygłym krzyku. Nie sądziła by cokolwiek takiego dotknęło ją, gdy dziś w końcu poddała się znużeniu. Spała tak głęboko, że kompletnie przeoczyła moment, w którym mężczyzna wyślizgnął się z ciasnego łoża. Nie dochodziły do niej żadne dźwięki, zapachy, nie przeszkadzało jej nawet słońce przedzierające się ostro przez liche kotary w oknach. Bezwolnie przesunęła dłonią po gładkim materacu dopiero, gdy po jej skórze przebiegł pojedynczy dreszcz. Tak jakby jej ciało wiedziało, że nie ma obok osoby, która przez ostatnie godziny utrzymywała jej stałą temperaturę. Nim zdążyła na dobre otworzyć oczy usłyszała pełne rozbawienia powitanie. Pokręciła w odpowiedzi głową i ukryła twarz w wypełnionej pierzem poduszce. Potrzebowała kilku kolejnych minut by zmusić swój mózg do jakiegokolwiek myślenia. Wyciągała się, przykrywała i znów odkrywała nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Usiadła w końcu z udawaną irytacją i naciągnęła prześcieradło tym samym zakrywając swoje ciało przed wścibskim spojrzeniem mężczyzny. Z widocznym smutkiem otworzyła oczy i utkwiła wciąż zaspany wzrok w Drew. – Dzień dobry – odpowiedziała i właściwie nim w ogóle dojrzała stojące na stole półmiski z jedzeniem poczuła zapach, na który zdecydowanie zareagowały jej śliniaki. Prawdopodobnie jadła ostatni posiłek ponad dobę temu. – Przyniosłeś śnia…obiad? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. Wyglądali dość komicznie. Ona zaspana, zaplątana w białe prześcieradło, a on rozparty na krześle ze szklanką wypełnioną alkoholem w dłoni. Położyła się znów na poduszce obracając twarz w jego kierunku i podkuliła nogi. – Chyba myślałam, że kiedy się obudzę już cię tu nie będzie. – nie dlatego, że tego właśnie chciała. Wręcz przeciwnie. Myślała tak, bo choć biorąc pod uwagę chemię między nimi to wszystko było do przewidzenia, ale spoglądając na ich sytuacje już niekoniecznie. Nie dopuszczała do siebie żalu, nagany. Jeszcze nie.
Nie pamiętała już nocy bez koszmarów. Te przychodziły do niej co noc, nawiedzały ją, zmuszały do przeżywania swego rodzaju katuszy. Często mówiła przez sen, budziła się w zastygłym krzyku. Nie sądziła by cokolwiek takiego dotknęło ją, gdy dziś w końcu poddała się znużeniu. Spała tak głęboko, że kompletnie przeoczyła moment, w którym mężczyzna wyślizgnął się z ciasnego łoża. Nie dochodziły do niej żadne dźwięki, zapachy, nie przeszkadzało jej nawet słońce przedzierające się ostro przez liche kotary w oknach. Bezwolnie przesunęła dłonią po gładkim materacu dopiero, gdy po jej skórze przebiegł pojedynczy dreszcz. Tak jakby jej ciało wiedziało, że nie ma obok osoby, która przez ostatnie godziny utrzymywała jej stałą temperaturę. Nim zdążyła na dobre otworzyć oczy usłyszała pełne rozbawienia powitanie. Pokręciła w odpowiedzi głową i ukryła twarz w wypełnionej pierzem poduszce. Potrzebowała kilku kolejnych minut by zmusić swój mózg do jakiegokolwiek myślenia. Wyciągała się, przykrywała i znów odkrywała nie mogąc znaleźć dla siebie miejsca. Usiadła w końcu z udawaną irytacją i naciągnęła prześcieradło tym samym zakrywając swoje ciało przed wścibskim spojrzeniem mężczyzny. Z widocznym smutkiem otworzyła oczy i utkwiła wciąż zaspany wzrok w Drew. – Dzień dobry – odpowiedziała i właściwie nim w ogóle dojrzała stojące na stole półmiski z jedzeniem poczuła zapach, na który zdecydowanie zareagowały jej śliniaki. Prawdopodobnie jadła ostatni posiłek ponad dobę temu. – Przyniosłeś śnia…obiad? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. Wyglądali dość komicznie. Ona zaspana, zaplątana w białe prześcieradło, a on rozparty na krześle ze szklanką wypełnioną alkoholem w dłoni. Położyła się znów na poduszce obracając twarz w jego kierunku i podkuliła nogi. – Chyba myślałam, że kiedy się obudzę już cię tu nie będzie. – nie dlatego, że tego właśnie chciała. Wręcz przeciwnie. Myślała tak, bo choć biorąc pod uwagę chemię między nimi to wszystko było do przewidzenia, ale spoglądając na ich sytuacje już niekoniecznie. Nie dopuszczała do siebie żalu, nagany. Jeszcze nie.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Po wysłaniu listu nie brałem pod uwagę, że wczorajsze spotkanie zaprowadzi nas do tego miejsca. Wspólna, długa noc i po południe przy obiedzie brzmiały niczym mrzonka, irracjonalna sytuacja, jaka po wydarzeniach w Zamglonej Dolinie miała się już nigdy nie wydarzyć. Skłamałbym twierdząc, że nie zajmowała moich myśli i nie pojawiała się w fantazjach, lecz zdążyłem pogodzić się z brakiem możliwości ich urzeczywistnienia. Stało się jednak inaczej, dlatego nie karciłem się za to, że cała moja uwaga skupiona była na dziewczynie. Nie prowadziłem wewnętrznej walki, nie analizowałem wszelkich za i przeciw, bowiem zdawałem sobie sprawę, że płynący czas nieuchronnie zbliżał nas do końca sielanki. Do granicy, przez którą nie przyjdzie nam przejść wspólnie. Ponownie staniemy się wrogami, wyciągniemy różdżki przeciw sobie i będziemy dążyć do osiągnięcia zupełnie odmiennych celów. Tym jednak zamierzałem martwić się kiedy indziej, a wówczas pragnąłem wyszarpnąć jeszcze kilka chwil w jej towarzystwie; rozmów, być może kolejnych zbliżeń. Nie przestawałem jej pragnąć ani przez sekundę, a szalejąca w ciele ekstaza potęgowała z każdym spojrzeniem, czy dotykiem. Rzecz jasna nie chodziło mi tylko o jej ciało, ale pożądanie zdawało się być silniejsze ode mnie. Mogłem to wszystko zrzucić na garb swego rodzaju tęsknoty, ale czy ja w ogóle byłem zdolny do niej?
Westchnąłem z poirytowaniem, gdy zakryła się materiałem, po czym uniosłem szkło i zamoczyłem wargi w trunku. Przez chwilę nie mówiłem zupełnie nic, tylko wpatrywałem się wprost w jej zielone oczy z błądzącym po wargach, szelmowskim uśmiechem. -Uznałem za stosowne zjeść coś nim znów zanurzymy się w pierzynach- rzuciłem nie kryjąc ironii w głosie, choć na dobrą sprawę nie było w mych słowach krzty kłamstwa. -Nie wiem, co dzisiaj zaserwował gospodarz, bardziej skupiłem się na innym aspekcie- dodałem rzucając wymowne spojrzenie na butelkę ognistej.
Chwyciłem w dłoń talerz oraz sztućce, po czym podniosłem się z krzesła i podszedłem do łóżka wręczając jej naczynie. -Lepszego i tak byś nie przyrządziła, więc nie narzekajmy- zaśmiałem się pod nosem wracając do okrągłego stolika, aby uzupełnić trunkiem drugą szklankę. -Jak spałaś?- spytałem zaraz po tym, gdy zająłem miejsce na skraju materaca.
-Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz- odparłem nie kryjąc rozbawienia. Zdawałem sobie sprawę, że wyraziła bardziej swą obawę, jak oczekiwanie, ale nie mogłem się powstrzymać. Z resztą co miałem jej odpowiedzieć? Zawtórować? Sam przecież początkowo miałem wrażenie, iż był to tylko sen, a potem od razu zacząłem jej szukać. Podobnie jak dziewczyna nie chciałbym, aby ktokolwiek z nas wymknął się bez słowa.
-Opowiesz mi o tym?- spytałem przesuwając wolno kciukiem wzdłuż blizny ciągnącej się od łopatki po samą szyję. Zastanawiało mnie to jeszcze w trakcie nocy, ale nie mieliśmy zbyt wielkiej przestrzeni do rozmów – skupiliśmy się tylko i wyłącznie na przyjemności, dlatego wolałem tę rozmowę zostawić na inny moment. Czy ten właśnie nadszedł? -Pamiętałbym, gdybyś miała ją od dawna- dodałem pragnąc od razu pogrzebać argument o przeszłości.
Westchnąłem z poirytowaniem, gdy zakryła się materiałem, po czym uniosłem szkło i zamoczyłem wargi w trunku. Przez chwilę nie mówiłem zupełnie nic, tylko wpatrywałem się wprost w jej zielone oczy z błądzącym po wargach, szelmowskim uśmiechem. -Uznałem za stosowne zjeść coś nim znów zanurzymy się w pierzynach- rzuciłem nie kryjąc ironii w głosie, choć na dobrą sprawę nie było w mych słowach krzty kłamstwa. -Nie wiem, co dzisiaj zaserwował gospodarz, bardziej skupiłem się na innym aspekcie- dodałem rzucając wymowne spojrzenie na butelkę ognistej.
Chwyciłem w dłoń talerz oraz sztućce, po czym podniosłem się z krzesła i podszedłem do łóżka wręczając jej naczynie. -Lepszego i tak byś nie przyrządziła, więc nie narzekajmy- zaśmiałem się pod nosem wracając do okrągłego stolika, aby uzupełnić trunkiem drugą szklankę. -Jak spałaś?- spytałem zaraz po tym, gdy zająłem miejsce na skraju materaca.
-Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz- odparłem nie kryjąc rozbawienia. Zdawałem sobie sprawę, że wyraziła bardziej swą obawę, jak oczekiwanie, ale nie mogłem się powstrzymać. Z resztą co miałem jej odpowiedzieć? Zawtórować? Sam przecież początkowo miałem wrażenie, iż był to tylko sen, a potem od razu zacząłem jej szukać. Podobnie jak dziewczyna nie chciałbym, aby ktokolwiek z nas wymknął się bez słowa.
-Opowiesz mi o tym?- spytałem przesuwając wolno kciukiem wzdłuż blizny ciągnącej się od łopatki po samą szyję. Zastanawiało mnie to jeszcze w trakcie nocy, ale nie mieliśmy zbyt wielkiej przestrzeni do rozmów – skupiliśmy się tylko i wyłącznie na przyjemności, dlatego wolałem tę rozmowę zostawić na inny moment. Czy ten właśnie nadszedł? -Pamiętałbym, gdybyś miała ją od dawna- dodałem pragnąc od razu pogrzebać argument o przeszłości.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Wszystko było na opak. Zaczęło się przecież od sprawdzenia stróżówki. Tym miała się zająć, to było jej zadanie. Postawione przez nią mury pękały jednak z każdym słowem, spojrzeniem, dotykiem. Nie spodziewała się, że zabrną tak daleko. Nie spodziewała się, że ich usta zetkną się ze sobą ponownie, że ulegną żarowi, który wypełniał ich ciała. Nie miała czasu na analizę, nie skupiała się na pozornych konsekwencjach, bo na Merlina to nie miało prawa się zdarzyć. Wybuchła bezwolną tęsknotą, potrzebą i pożądaniem. Wiedziała, że przyjdzie jej się za to karać, ale jeszcze nie rozumiała dlaczego. Była niczym dziecko we mgle, wiedziona jedynie przepuszczeniami, słodkością chwili, zachowywała się tak jakby właśnie odebrała od życia najpiękniejszy prezent. Nie miał znaczenia czas. Rozpadła się na drobne kawałeczki i powtarzała to przez całą noc. Była świadoma i otumaniona zarazem. Trzeźwa i upojona. Nawet w jej własnych myślach brzmiało to jak bełkot. Nie istniało żadne wytłumaczenie dla ów zachowania prócz jednego, do którego nawet nie chciała wracać. Może właśnie dlatego nie przejmowała się tym co przyniesie jutrzejszy dzień? Wszak tak właśnie wyglądało jej życie nim zaczęła się wojna. Brak planów, życie z minuty na minutę, z sekundy na sekundę. Wolność. Teraz sądziła, że to swego rodzaju wolność.
Zwykle nie miała problemu z otrzeźwieniem. Sen miała tak płytki, że wystarczyła dosłownie minuta by znalazła się na nogach całkowicie rozbudzona i świadoma. Teraz czuła się tak jakby ktoś uderzył ją obuchem w głowę. Oczy miała otwarte, ale głowa wciąż potrzebowała chwili by zebrać myśli. Wywróciła oczami słysząc pełne poirytowania westchnięcie, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Jak na razie zasób złośliwości jej się zwyczajnie wyczerpał. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy w końcu się odezwał. – Ja się z nich wcale nie wynurzyłam – odparła zaczepnie. Z jednej strony podziwiała własną pewność siebie, ale z drugiej… nie schlebiała własnej głupocie. Nie chciała myśleć o tym co będzie. Wyparła ze świadomości fakt, że gdzieś wokół nich toczy się życie. Ba! Nawet to, że ktoś może się o nią martwić, bo przecież nie było jej cały dzień i całą noc w domu. – Dlatego jestem zaskoczona obiadem, a nie butelką – dodała w lekkiej złośliwości. Cóż chyba nigdy nie widziała go bez piersiówki bądź butelki w dłoniach. To już zwyczajnie do niego pasowało.
Wyciągnęła dłoń po talerz i już chciała zaprzeczyć kolejnym słowom mężczyzny, ale zdała sobie sprawę z tego, że jego myślenie jest całkiem trafne. Wzruszyła więc jedynie ramionami i uśmiechnęła się szeroko. Nigdy nie ukrywała, że nie jest gospodynią domową. Nie umiała gotować, jedyne co potrafiła przyrządzić to jakieś podstawowe potrawy. Czasami żałowała, że nigdy się tym nie zainteresowała, bo teraz, gdy tak naprawdę była uzależniona od konkretnych produktów często nie wiedziała co z nimi począć. Trudno. Wybrała całkowicie inny sposób na życie, nigdy nie myślała, że przyjdzie jej dzielić z kimś domowe ognisko, a w końcu można nauczyć się wszystkiego. – Chyba… dobrze? – uniosła brew w pytającym geście, gdy zapytał o to jak spała. – Mówiłam coś przez sen? – zapytała z rezerwą. Teraz szczerze zaczęła się nad tym zastanawiać i trochę martwić. Miała nadzieje, że demony postanowiły dać jej dzień wolnego.
Wygłodniałym wzrokiem przyglądała się talerzowi, a przede wszystkim jego zawartości. Gulasz. Na Merlina kiedy ona ostatnim razem jadła gulasz? Bez zawahania nabiła kawałek mięsa na widelec choć w całej tej brei było go zdecydowanie za mało. Mógł myśleć, że zachowuje się jak nienormalna, ale ona naprawdę niewiele jadła. Raz, że nie potrafiła sama przygotować sobie czegoś sensownego, dwa, że szkoda było jej na to czasu, a trzy, że nie stać było jej na to by jeść poza miejscem zamieszkania. Nawet nie chciała. Czułaby się z tym zwyczajnie źle. Kiedy mężczyzna usiadł obok niej, Lucinda przesunęła się delikatnie robiąc mu miejsce na materacu i podała mu swój widelec. Pewnie, gdyby tego nie zrobiła uraczyłby się samym alkoholem. – Gulasz – powtórzyła własne myśli i zaśmiała się pod nosem.
Wcale nie chciała się go pozbyć. Sama nie wiedziała czego właściwie chciała. Z jednej strony byłoby łatwiej, gdyby teraz zwyczajnie się rozstali, ale z drugiej wcale nie chciała opuszczać tego miejsca. Czekała aż wróci do niej rozsądek. On przecież będzie wiedział co robić. Westchnęła przeciągle w udawanej irytacji.
Pojedynczy dreszcz przebiegł przez jej ciało, gdy mężczyzna dotknął jednej z jej blizn. Sam jego dotyk ją elektryzował, a szramy na jej ciele miały własną wrażliwość. Wiedziona jego wzrokiem spojrzała na ślad ciągnący się od szyi po łopatkę i żebra. Widział już tę bliznę. Pokazywała mu ją w Zamglonej Dolinie tylko wtedy była czerwona, brzydka, dopiero zasklepiona. Wbrew pozorom minęło sporo czasu. Zaskoczyło ją to pytanie. Przede wszystkim dlatego, że w jej wspomnieniach to właśnie on ów bliznę jej podarował. Wiedziała, że to była magia, czyste wyobrażenie i anomalia bawiąca się z nimi w chowanego. Widziała jednak jego twarz, słyszała jego głos. Ciężko coś takiego po prostu wyprzeć ze świadomości. – Widziałeś ją już, po prostu ładnie się zagoiła. – odparła i utkwiła spojrzenie w jego oczach. – Nie umiem tego wytłumaczyć bez wchodzenia na tematy, o których nie mogę i nie chcę rozmawiać. – gdybyś tylko wiedział. Zdawała sobie sprawę z tego, że podczas ich poprzedniej nocy dostrzegł wszystkie jej blizny. Tak naprawdę wcale się nimi nie martwiła. O wiele bardziej przejmowała się tymi, które powstawały wewnątrz niej. Równie dobrze mogła go zapytać o tatuaż na przedramieniu choć wcale nie musiała. Wiedziała co ten oznacza. To sprawiało, że czuła się tylko gorzej.
Starając się wypchnąć z głowy niechciane myśli odstawiła półmisek na szafkę obok łóżka i obróciła twarz w jego stronę. – Mogę być z tobą szczera? – zapytała.
Zwykle nie miała problemu z otrzeźwieniem. Sen miała tak płytki, że wystarczyła dosłownie minuta by znalazła się na nogach całkowicie rozbudzona i świadoma. Teraz czuła się tak jakby ktoś uderzył ją obuchem w głowę. Oczy miała otwarte, ale głowa wciąż potrzebowała chwili by zebrać myśli. Wywróciła oczami słysząc pełne poirytowania westchnięcie, ale nie skomentowała tego w żaden sposób. Jak na razie zasób złośliwości jej się zwyczajnie wyczerpał. Uśmiechnęła się pod nosem, gdy w końcu się odezwał. – Ja się z nich wcale nie wynurzyłam – odparła zaczepnie. Z jednej strony podziwiała własną pewność siebie, ale z drugiej… nie schlebiała własnej głupocie. Nie chciała myśleć o tym co będzie. Wyparła ze świadomości fakt, że gdzieś wokół nich toczy się życie. Ba! Nawet to, że ktoś może się o nią martwić, bo przecież nie było jej cały dzień i całą noc w domu. – Dlatego jestem zaskoczona obiadem, a nie butelką – dodała w lekkiej złośliwości. Cóż chyba nigdy nie widziała go bez piersiówki bądź butelki w dłoniach. To już zwyczajnie do niego pasowało.
Wyciągnęła dłoń po talerz i już chciała zaprzeczyć kolejnym słowom mężczyzny, ale zdała sobie sprawę z tego, że jego myślenie jest całkiem trafne. Wzruszyła więc jedynie ramionami i uśmiechnęła się szeroko. Nigdy nie ukrywała, że nie jest gospodynią domową. Nie umiała gotować, jedyne co potrafiła przyrządzić to jakieś podstawowe potrawy. Czasami żałowała, że nigdy się tym nie zainteresowała, bo teraz, gdy tak naprawdę była uzależniona od konkretnych produktów często nie wiedziała co z nimi począć. Trudno. Wybrała całkowicie inny sposób na życie, nigdy nie myślała, że przyjdzie jej dzielić z kimś domowe ognisko, a w końcu można nauczyć się wszystkiego. – Chyba… dobrze? – uniosła brew w pytającym geście, gdy zapytał o to jak spała. – Mówiłam coś przez sen? – zapytała z rezerwą. Teraz szczerze zaczęła się nad tym zastanawiać i trochę martwić. Miała nadzieje, że demony postanowiły dać jej dzień wolnego.
Wygłodniałym wzrokiem przyglądała się talerzowi, a przede wszystkim jego zawartości. Gulasz. Na Merlina kiedy ona ostatnim razem jadła gulasz? Bez zawahania nabiła kawałek mięsa na widelec choć w całej tej brei było go zdecydowanie za mało. Mógł myśleć, że zachowuje się jak nienormalna, ale ona naprawdę niewiele jadła. Raz, że nie potrafiła sama przygotować sobie czegoś sensownego, dwa, że szkoda było jej na to czasu, a trzy, że nie stać było jej na to by jeść poza miejscem zamieszkania. Nawet nie chciała. Czułaby się z tym zwyczajnie źle. Kiedy mężczyzna usiadł obok niej, Lucinda przesunęła się delikatnie robiąc mu miejsce na materacu i podała mu swój widelec. Pewnie, gdyby tego nie zrobiła uraczyłby się samym alkoholem. – Gulasz – powtórzyła własne myśli i zaśmiała się pod nosem.
Wcale nie chciała się go pozbyć. Sama nie wiedziała czego właściwie chciała. Z jednej strony byłoby łatwiej, gdyby teraz zwyczajnie się rozstali, ale z drugiej wcale nie chciała opuszczać tego miejsca. Czekała aż wróci do niej rozsądek. On przecież będzie wiedział co robić. Westchnęła przeciągle w udawanej irytacji.
Pojedynczy dreszcz przebiegł przez jej ciało, gdy mężczyzna dotknął jednej z jej blizn. Sam jego dotyk ją elektryzował, a szramy na jej ciele miały własną wrażliwość. Wiedziona jego wzrokiem spojrzała na ślad ciągnący się od szyi po łopatkę i żebra. Widział już tę bliznę. Pokazywała mu ją w Zamglonej Dolinie tylko wtedy była czerwona, brzydka, dopiero zasklepiona. Wbrew pozorom minęło sporo czasu. Zaskoczyło ją to pytanie. Przede wszystkim dlatego, że w jej wspomnieniach to właśnie on ów bliznę jej podarował. Wiedziała, że to była magia, czyste wyobrażenie i anomalia bawiąca się z nimi w chowanego. Widziała jednak jego twarz, słyszała jego głos. Ciężko coś takiego po prostu wyprzeć ze świadomości. – Widziałeś ją już, po prostu ładnie się zagoiła. – odparła i utkwiła spojrzenie w jego oczach. – Nie umiem tego wytłumaczyć bez wchodzenia na tematy, o których nie mogę i nie chcę rozmawiać. – gdybyś tylko wiedział. Zdawała sobie sprawę z tego, że podczas ich poprzedniej nocy dostrzegł wszystkie jej blizny. Tak naprawdę wcale się nimi nie martwiła. O wiele bardziej przejmowała się tymi, które powstawały wewnątrz niej. Równie dobrze mogła go zapytać o tatuaż na przedramieniu choć wcale nie musiała. Wiedziała co ten oznacza. To sprawiało, że czuła się tylko gorzej.
Starając się wypchnąć z głowy niechciane myśli odstawiła półmisek na szafkę obok łóżka i obróciła twarz w jego stronę. – Mogę być z tobą szczera? – zapytała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pierwsze spotkanie nieopodal stróżówki nie zwiastowało podobnego rozwoju wydarzeń. Kłótnia stanowiąca swego rodzaju preludium na dobre rozbudziła obawy, że i kolejna rozmowa zakończy się w równie nieprzyjemny sposób. Stało się jednak inaczej i nie potrafiłem znaleźć na to jednego, trafnego wytłumaczenia. Być może wycofanie z trudnych tematów zapewniło chwilę wytchnienia? Zapomnienia o trapiących problemach tudzież niepewnościach, które namnażały się z każdym wymienionym listem? W teorii na czas zawieszenia broni byliśmy wolni od wzajemnych podejrzeń, lecz w praktyce takowe kiełkowały zmuszając do zachowania ostrożności. Zignorowaliśmy ją. Pozostawiona za murami portowego domu, gdzie emocje i palące pożądanie wzięło górę, nie mogła liczyć na nasz powrót. Nie zaskoczyliśmy, bowiem zamiast chwycić się zdrowego rozsądku przemieściliśmy się za angielskie granice z nadzieją, że właśnie tam nikt i nic nie będzie w stanie nam przeszkodzić.
-I wcale nie masz zamiaru tego zrobić?- spytałem wyginając wargi w szelmowskim wyrazie. Widziałem, że była zaspana; jej ruchy były powolne, wręcz flegmatyczne, ale nie mogłem się temu dziwić. Nie daliśmy sobie zbyt wiele czasu na sen. Czułem zmęczenie, lecz nie było ono większe niżeli pragnienie wspólnego spędzenia pozostałych godzin. Zegar tykał. Miałem świadomość, że nie mogła zostać tutaj na dłużej, w domu ktoś na nią czekał, a ona nie lubiła pozostawiać przestrzeni do zmartwień, co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. Ponadto ja również musiałem wkrótce powrócić do rzeczywistości – nie miałem jeszcze na tyle wpracowanego schematu, aby móc sobie pozwolić na dłuższą absencję. -Czyli jeśli nie ma śniadania, to dalej nie jest randka?- zaśmiałem się pod nosem powracając pokrótce do naszych wczorajszych przekomarzań. -Wspominałaś, że lubisz jeść. Niestety nie mieli całej główki sałaty- rozłożyłem szeroko ręce w geście bezradności. Rzecz jasna nawet nie zapytałem o wspomniane warzywo, czego szybko pożałowałem, bowiem jej mina z pewnością byłaby bezcenna. -Butelka, butelką. To nie tak jak z kwiatami- odparłem. Domyślałem się, że moje zachowanie zrzuci na karb swego rodzaju troski, lecz nie dbałem o to. Prawdopodobnie miałaby nawet rację – znacznie straciła na wadze i nawet jeśli ukrywała to pod pretekstem ogromnego apetytu, to jej ciało mówiło zupełnie co innego. Unikałem trudnych pytań, wojna dała się we znaki każdemu, dlatego zamiast szukać przyczyn po prostu pomyślałem o posiłku. Sam z resztą też zgłodniałem i nie było w tym nic dziwnego.
-Chyba?- uniosłem pytająco brew, a w kącikach ust zagościł ironiczny uśmiech. -Cały czas mówiłaś, nie dało się zasnąć- skłamałem zachowując poważny ton. Nic nie słyszałem, dosłownie żadnych dźwięków, ale mogło być to winą zmęczenia. Zwykle podświadomie zachowywałem czujność - chyba że przesadziłem z alkoholem - sen miałem płytki i nierzadko głośniejsze trzaśnięcie drzwiami stawiało mnie na nogi. Dziś jednak nie przeszkodziło mi nawet kręcenie się innych ludzi po korytarzu oraz hałasy dochodzące z głównej sali. -Chcesz poznać pikantne szczegóły? Na szczęście powtarzałaś moje imię, bo jeszcze bym uznał, iż fantazjujesz o kimś innym- zacisnąłem wargi starając się nie roześmiać. Drażniłem się, zawsze miałem na to siłę oraz chęci. Lubiłem też charakterystyczny rumieniec, jaki za każdym razem zdobił jej policzki, gdy tylko wspomniałem o intymnych zbliżeniach.
-Smacznego- rzuciłem z uśmiechem, gdy zajęła się zawartością talerza. Tempo, w jakim istna breja znikała, było nieco zadziwiające, ale najwyraźniej smak znacznie przewyższał wizualne wrażenie. -Gulasz, gulasz- odparłem nie kryjąc rozbawienia. Wcale nie wyglądała jak nienormalna, wręcz przeciwnie. Chwyciwszy od niej widelec sam spróbowałem wątpliwej potrawy i faktycznie nie była najgorsza – właściwie smakowała lepiej niżeli większość jedzonych przeze mnie na co dzień. Sam nie potrafiłem gotować i mimo niezłego dostępu do różnych produktów nie potrafiłem z nich złożyć żadnego posiłku. Miałem dwie lewe ręce w kuchni, co zapewne nie było niczym szokującym.
-Może nie lepsze jak ognista, ale- przeciągnąłem ostatnie słowo wzruszając lekko ramionami. -Całe szczęście, że wziąłem dwie porcje, choć jak tak patrzę to i nie wystarczyłby cały kocioł- zacisnąłem wargi starając się zachować powagę, po czym oddałem jej sztuciec i ponownie sięgnąłem po trunek.
Poczułem pod palcami dreszcz przeszywający jej ciało, gdy wolnym ruchem kciuka przesunąłem wzdłuż blizny. Ściągnąłem brwi na wieść, że już ją widziałem – czy naprawdę mogłem o tym zapomnieć? Pamięcią starałem się powrócić do nieszczęsnego spotkania i rzeczywiście musiałem przyznać jej rację. Świeża rana przecinała linię jej obojczyka i wychodziło na to, iż swoją prawdziwą rozległość skryła pod wierzchnim ubraniem. Wtem nawet nie przypuszczałem, że kończyła się dopiero na linii żeber. -Rozumiem- skinąłem lekko głową dając jej tym samym znać, iż nie zamierzałem kontynuować tego tematu. Zamiast tego nachyliłem się i musnąłem wargami zabliźnioną skórę. Mieliśmy swoje tajemnice, musieliśmy je mieć.
-Czy kiedyś nie mogłaś?- spytałem wyprostowując się. -To ten moment kiedy ponownie zapytasz ile masz życzeń?- wbiłem w nią rozbawione spojrzenie. -Wszystkie już spełniłem tej nocy, czyż nie?- dodałem żartobliwym tonem. Przeczuwałem, że chciała mi powiedzieć coś istotnego i z pewnością zauważyła, iż tego wyczekuję, jednakże nie mogłem powstrzymać się przed tym kiepskim żartem. Czasem to naprawdę było silniejsze ode mnie.
-I wcale nie masz zamiaru tego zrobić?- spytałem wyginając wargi w szelmowskim wyrazie. Widziałem, że była zaspana; jej ruchy były powolne, wręcz flegmatyczne, ale nie mogłem się temu dziwić. Nie daliśmy sobie zbyt wiele czasu na sen. Czułem zmęczenie, lecz nie było ono większe niżeli pragnienie wspólnego spędzenia pozostałych godzin. Zegar tykał. Miałem świadomość, że nie mogła zostać tutaj na dłużej, w domu ktoś na nią czekał, a ona nie lubiła pozostawiać przestrzeni do zmartwień, co do tego nie miałem żadnych wątpliwości. Ponadto ja również musiałem wkrótce powrócić do rzeczywistości – nie miałem jeszcze na tyle wpracowanego schematu, aby móc sobie pozwolić na dłuższą absencję. -Czyli jeśli nie ma śniadania, to dalej nie jest randka?- zaśmiałem się pod nosem powracając pokrótce do naszych wczorajszych przekomarzań. -Wspominałaś, że lubisz jeść. Niestety nie mieli całej główki sałaty- rozłożyłem szeroko ręce w geście bezradności. Rzecz jasna nawet nie zapytałem o wspomniane warzywo, czego szybko pożałowałem, bowiem jej mina z pewnością byłaby bezcenna. -Butelka, butelką. To nie tak jak z kwiatami- odparłem. Domyślałem się, że moje zachowanie zrzuci na karb swego rodzaju troski, lecz nie dbałem o to. Prawdopodobnie miałaby nawet rację – znacznie straciła na wadze i nawet jeśli ukrywała to pod pretekstem ogromnego apetytu, to jej ciało mówiło zupełnie co innego. Unikałem trudnych pytań, wojna dała się we znaki każdemu, dlatego zamiast szukać przyczyn po prostu pomyślałem o posiłku. Sam z resztą też zgłodniałem i nie było w tym nic dziwnego.
-Chyba?- uniosłem pytająco brew, a w kącikach ust zagościł ironiczny uśmiech. -Cały czas mówiłaś, nie dało się zasnąć- skłamałem zachowując poważny ton. Nic nie słyszałem, dosłownie żadnych dźwięków, ale mogło być to winą zmęczenia. Zwykle podświadomie zachowywałem czujność - chyba że przesadziłem z alkoholem - sen miałem płytki i nierzadko głośniejsze trzaśnięcie drzwiami stawiało mnie na nogi. Dziś jednak nie przeszkodziło mi nawet kręcenie się innych ludzi po korytarzu oraz hałasy dochodzące z głównej sali. -Chcesz poznać pikantne szczegóły? Na szczęście powtarzałaś moje imię, bo jeszcze bym uznał, iż fantazjujesz o kimś innym- zacisnąłem wargi starając się nie roześmiać. Drażniłem się, zawsze miałem na to siłę oraz chęci. Lubiłem też charakterystyczny rumieniec, jaki za każdym razem zdobił jej policzki, gdy tylko wspomniałem o intymnych zbliżeniach.
-Smacznego- rzuciłem z uśmiechem, gdy zajęła się zawartością talerza. Tempo, w jakim istna breja znikała, było nieco zadziwiające, ale najwyraźniej smak znacznie przewyższał wizualne wrażenie. -Gulasz, gulasz- odparłem nie kryjąc rozbawienia. Wcale nie wyglądała jak nienormalna, wręcz przeciwnie. Chwyciwszy od niej widelec sam spróbowałem wątpliwej potrawy i faktycznie nie była najgorsza – właściwie smakowała lepiej niżeli większość jedzonych przeze mnie na co dzień. Sam nie potrafiłem gotować i mimo niezłego dostępu do różnych produktów nie potrafiłem z nich złożyć żadnego posiłku. Miałem dwie lewe ręce w kuchni, co zapewne nie było niczym szokującym.
-Może nie lepsze jak ognista, ale- przeciągnąłem ostatnie słowo wzruszając lekko ramionami. -Całe szczęście, że wziąłem dwie porcje, choć jak tak patrzę to i nie wystarczyłby cały kocioł- zacisnąłem wargi starając się zachować powagę, po czym oddałem jej sztuciec i ponownie sięgnąłem po trunek.
Poczułem pod palcami dreszcz przeszywający jej ciało, gdy wolnym ruchem kciuka przesunąłem wzdłuż blizny. Ściągnąłem brwi na wieść, że już ją widziałem – czy naprawdę mogłem o tym zapomnieć? Pamięcią starałem się powrócić do nieszczęsnego spotkania i rzeczywiście musiałem przyznać jej rację. Świeża rana przecinała linię jej obojczyka i wychodziło na to, iż swoją prawdziwą rozległość skryła pod wierzchnim ubraniem. Wtem nawet nie przypuszczałem, że kończyła się dopiero na linii żeber. -Rozumiem- skinąłem lekko głową dając jej tym samym znać, iż nie zamierzałem kontynuować tego tematu. Zamiast tego nachyliłem się i musnąłem wargami zabliźnioną skórę. Mieliśmy swoje tajemnice, musieliśmy je mieć.
-Czy kiedyś nie mogłaś?- spytałem wyprostowując się. -To ten moment kiedy ponownie zapytasz ile masz życzeń?- wbiłem w nią rozbawione spojrzenie. -Wszystkie już spełniłem tej nocy, czyż nie?- dodałem żartobliwym tonem. Przeczuwałem, że chciała mi powiedzieć coś istotnego i z pewnością zauważyła, iż tego wyczekuję, jednakże nie mogłem powstrzymać się przed tym kiepskim żartem. Czasem to naprawdę było silniejsze ode mnie.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Dla niej Szkocja nie była najlepszym wyborem. W końcu był to jej nowy dom. Zdążyła już poznać rozchodzące się po horyzont łąki, przepiękne lasy i szum fal uderzający z impetem o skały. Może nie czuła się tu faktycznie jak w domu, ale nie było takiego miejsca w jej życiu, które by ów poczucie gwarantowało. Jej mieszkanie na Pokątnej również było jedynie przystankiem po drodze. Nie wiedziała jednak do czego ta droga miałaby ją zaprowadzić. Do Schroniska nigdy wcześniej nie zawitała więc nie martwiła się, że ktoś ją tu rozpozna tym bardziej, że trafili tu już po zmroku, a większość gości znajdujących się w głównej sali było już w odpowiednim stanie upojenia. Nie oponowała, gdy jej stopy zetknęły się z tak znanym jej gruntem. Musiałaby przyznać się do tego, że właśnie tutaj teraz mieszka, a nie wiedziała czy dzielenie się tego typu informacjami było dla niej bezpieczne. Nie mieszkała w końcu sama, nie mogła narażać innych przez własną tęsknotę i targające nią uczucia. To absurdalne, że była gotowa mu oddać dosłownie wszystko, kochać się z nim, okazywać swoje słabości, ale wciąż wiedziała, że są sprawy, o które musi się zatroszczyć. Nie chciała wracać już myślami do tego co utracili. Cała ich wczorajsza rozmowa była nacechowana przede wszystkim żalem. Mogła się nienawidzić, mogła myśleć, że to dla niej nic nie znaczyło, ale to nie była prawda i nigdy, nawet w najgorszej samokrytyce nie powie, że to co wydarzyło się w porcie i w schronisku było pozbawione znaczenia. Może na jeden dzień stała się kimś innym? Kimś kogo nic nie ogranicza, na kogo nikt nie spogląda i niczego nie oczekuje? Może na jeden dzień była dawną sobą?
Słysząc pytanie z ust mężczyzny wzruszyła ramionami. – Mam zamiar – odpowiedziała, a na jej ustach pojawił się przekorny uśmiech. – Marzę o gorącej wodzie i kąpieli, a ty o czym marzysz? – zapytała wprost. Tak jak wcześniej bawiła się słowem, stawiała małe kroki, opierała się jego dotykowi i wypowiadanym frazom, tak teraz szkoda jej było na to czasu. Nie była typem kobiety, która po tak emocjonalnie spędzonym czasie będzie udawać, że nic się nie wydarzyło, albo co gorsza będzie unikać odpowiedzialności. Mieli mało czasu i chciała ten czas wykorzystać. Widziała po zachowaniu mężczyzny, że ten również nie śpieszy się do wyjścia, nie próbuje jej zbyć lub wzbudzić w niej poczucie winy. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich relacja sama prędzej czy później będzie musiała się zakończyć. Skoro finalnie znaleźli się w takim położeniu dlaczego mieliby jeszcze na chwile nie zapomnieć o wszystkich dzielących ich aspektach? Jeszcze przez chwile być po prostu sobą? Bez przynależności, bez łatek i złożonych obietnic. – Wciąż się nie liczy. To wciąż nie była randka. – pokręciła głową zdecydowanym ruchem. Sama nie znała definicji randki. Na niewielu takich była. Chyba samą ideą pójścia na randkę był fakt, że obie strony zdawały sobie sprawę z intencji z jakimi na ów spotkanie się wybierają? Ona całkowicie nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
Parsknęła głośnym śmiechem, gdy wspomniał o główce sałaty i ukryła twarz w poduszce. – Pomyślą, że przyniosłeś ze sobą królika, albo inne diabelstwo. Wyrzucą nas stąd i to będzie twoja wina. – powiedziała z udawanym wyrzutem, ale po chwili znów szczerze się roześmiała. – Nie wierze, że zapytałeś o sałatę. Zmyślasz, Panie Macnair. – dodała i lekko uderzyła go w ramię. Oczywiście w ramach protestu. Nie spodziewała się, że będzie o tym pamiętał. Wczoraj padło tak wiele słów i tak wiele z nich było pozbawionych sensu, że Lucinda zastanawiała się czy aby na pewno byli w pełni zmysłów. Rozbawiło ją jednak to w jaki sposób kieruje jej własne słowa przeciw niej. Pełen złośliwości.
Kiedy mężczyzna wspomniał o tym, że faktycznie mówiła przez sen cała się spięła. Dopiero po chwili dotarło do niej, że sama dała mu możliwość to wykorzystania tej słabości. Przestała się więc martwić. – Wyspałabym się lepiej, gdybyś tak mnie nie zgniatał. Wiem, że było mało miejsca, ale na Merlina… - westchnęła kręcą przy tym głową z dezaprobatą. – Nie możesz tego wiedzieć. Zasnąłeś przede mną. – dodała jeszcze choć tego nie była pewna. Wyzuta z wszelkich sił nie zarejestrowała nawet kiedy odpłynęła w faktyczny sen. Nie chciała mu dać satysfakcji z naśmiewania się z niej. Wciąż miała wiele do powiedzenia. Odetchnęła z udawaną ulgą. – To dobrze. Jestem pewna, że w snach krzyczałam wiele innych rzeczy. – droczyła się z nim. W końcu nie pamiętała żadnych snów, ale nie chciała by był aż tak pewny swego. Nie wiedzieć czemu wciąż chciała pozostawać niezależna. Gubiła się we własnych uczuciach. Z jednej strony doskonale wiedziała, że nic więcej nie będzie ich łączyć, ale z drugiej… jakaś część jej zawsze będzie należeć do niego. Cóż, faktycznie na jej policzkach pojawił się drobny rumieniec.
Nie kłamała z tym, że lubi jeść. Faktycznie miała słabość do zapachów wydobywających się z kuchni. Jeszcze jako dziecko potrafiła wkradać się do kuchni by tylko przemycić kawałek ciasta lub cztery. Z czasem jednak jedzenie stało się dla niej swego rodzajem rytuałem. Jadła rzadko, ale lubiła się ów posiłkiem rozkoszować. Teraz było już jej wszystko jedno. Nie wybrzydzała, jadła by zaspokoić głód. Chociaż od sprawy z Klątwą Żywego Trupa znów powróciła do fascynowania się każdym smakiem. Moment, w którym nie czuła nic uświadomił jej jak wiele małych aspektów jest całkowicie pomijanych w życiu. – Smacznego – odpowiedziała z uśmiechem, gdy wziął od niej widelec. – Mieli tego cały kocioł? – zapytała szerzej otwierając oczy, ale po chwili parsknęła śmiechem. – Dziękuje. – powiedziała szczerze i utkwiła w nim spojrzenie na dłuższą chwile. Musiała jednak po chwili odwrócić spojrzenie czując narastające między nimi napięcie.
Widziała, że mężczyzna przez chwile zastanawia się nad jej słowami. Prawdopodobnie starał się skojarzyć moment, w którym faktycznie ów bliznę widział. Pokiwała głową, gdy wyraził zrozumienie, ale całkowicie nie spodziewała się tego, że muśnie ją wargami. Właśnie takie sytuacje sprawiały, że łatwo było go kochać. Kiedy byli razem nie widziała w nim tego wszystkiego co widzieli w nim inni. Potrafił zmienić się diametralnie. Potrafił być czuły, a nawet opiekuńczy. Może był taki dla wszystkich kobiet, może nie była żadnym wyjątkiem w tej kwestii, ale zdecydowanie takie sytuacje nie pomagały jej myśleć o nim źle. Wręcz przeciwnie. Dłonią dotknęła delikatnie jego policzka, gdy jeszcze się nad nią pochylał. Znów zadrżała.
Parsknęła choć bez krzty rozbawienia. – Więc tylko o to chodziło? Spłacenie długu? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. Oczywiście wykorzystywała własne pokłady złośliwości. Wiedziała, że działali i wciąż działają pod wpływem impulsu. – Mogłeś powiedzieć… dałabym ci prostsze zadanie. – dodała i uśmiechnęła się kpiąco.
Mężczyzna patrzył na nią wyczekująco więc podniosła się i usiadła tuż za nim. Jej dłonie powędrowały po koszuli mężczyzny by złączyć się w okolicy mostka. Już nie trzymała pościeli. Głowę oparła o jego plecy i po prostu była szczera. – Boję się opuścić ten pokój. Boję się zostać sama z myślami, wyrzutami sumienia, bólem w klatce. Boje się wrócić do realnego życia, bo to wszystko wydaje się być całkowicie nierealne. – dodała szeptem choć wiedziała, że ten usłyszy każde jej słowo.
Słysząc pytanie z ust mężczyzny wzruszyła ramionami. – Mam zamiar – odpowiedziała, a na jej ustach pojawił się przekorny uśmiech. – Marzę o gorącej wodzie i kąpieli, a ty o czym marzysz? – zapytała wprost. Tak jak wcześniej bawiła się słowem, stawiała małe kroki, opierała się jego dotykowi i wypowiadanym frazom, tak teraz szkoda jej było na to czasu. Nie była typem kobiety, która po tak emocjonalnie spędzonym czasie będzie udawać, że nic się nie wydarzyło, albo co gorsza będzie unikać odpowiedzialności. Mieli mało czasu i chciała ten czas wykorzystać. Widziała po zachowaniu mężczyzny, że ten również nie śpieszy się do wyjścia, nie próbuje jej zbyć lub wzbudzić w niej poczucie winy. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że ich relacja sama prędzej czy później będzie musiała się zakończyć. Skoro finalnie znaleźli się w takim położeniu dlaczego mieliby jeszcze na chwile nie zapomnieć o wszystkich dzielących ich aspektach? Jeszcze przez chwile być po prostu sobą? Bez przynależności, bez łatek i złożonych obietnic. – Wciąż się nie liczy. To wciąż nie była randka. – pokręciła głową zdecydowanym ruchem. Sama nie znała definicji randki. Na niewielu takich była. Chyba samą ideą pójścia na randkę był fakt, że obie strony zdawały sobie sprawę z intencji z jakimi na ów spotkanie się wybierają? Ona całkowicie nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.
Parsknęła głośnym śmiechem, gdy wspomniał o główce sałaty i ukryła twarz w poduszce. – Pomyślą, że przyniosłeś ze sobą królika, albo inne diabelstwo. Wyrzucą nas stąd i to będzie twoja wina. – powiedziała z udawanym wyrzutem, ale po chwili znów szczerze się roześmiała. – Nie wierze, że zapytałeś o sałatę. Zmyślasz, Panie Macnair. – dodała i lekko uderzyła go w ramię. Oczywiście w ramach protestu. Nie spodziewała się, że będzie o tym pamiętał. Wczoraj padło tak wiele słów i tak wiele z nich było pozbawionych sensu, że Lucinda zastanawiała się czy aby na pewno byli w pełni zmysłów. Rozbawiło ją jednak to w jaki sposób kieruje jej własne słowa przeciw niej. Pełen złośliwości.
Kiedy mężczyzna wspomniał o tym, że faktycznie mówiła przez sen cała się spięła. Dopiero po chwili dotarło do niej, że sama dała mu możliwość to wykorzystania tej słabości. Przestała się więc martwić. – Wyspałabym się lepiej, gdybyś tak mnie nie zgniatał. Wiem, że było mało miejsca, ale na Merlina… - westchnęła kręcą przy tym głową z dezaprobatą. – Nie możesz tego wiedzieć. Zasnąłeś przede mną. – dodała jeszcze choć tego nie była pewna. Wyzuta z wszelkich sił nie zarejestrowała nawet kiedy odpłynęła w faktyczny sen. Nie chciała mu dać satysfakcji z naśmiewania się z niej. Wciąż miała wiele do powiedzenia. Odetchnęła z udawaną ulgą. – To dobrze. Jestem pewna, że w snach krzyczałam wiele innych rzeczy. – droczyła się z nim. W końcu nie pamiętała żadnych snów, ale nie chciała by był aż tak pewny swego. Nie wiedzieć czemu wciąż chciała pozostawać niezależna. Gubiła się we własnych uczuciach. Z jednej strony doskonale wiedziała, że nic więcej nie będzie ich łączyć, ale z drugiej… jakaś część jej zawsze będzie należeć do niego. Cóż, faktycznie na jej policzkach pojawił się drobny rumieniec.
Nie kłamała z tym, że lubi jeść. Faktycznie miała słabość do zapachów wydobywających się z kuchni. Jeszcze jako dziecko potrafiła wkradać się do kuchni by tylko przemycić kawałek ciasta lub cztery. Z czasem jednak jedzenie stało się dla niej swego rodzajem rytuałem. Jadła rzadko, ale lubiła się ów posiłkiem rozkoszować. Teraz było już jej wszystko jedno. Nie wybrzydzała, jadła by zaspokoić głód. Chociaż od sprawy z Klątwą Żywego Trupa znów powróciła do fascynowania się każdym smakiem. Moment, w którym nie czuła nic uświadomił jej jak wiele małych aspektów jest całkowicie pomijanych w życiu. – Smacznego – odpowiedziała z uśmiechem, gdy wziął od niej widelec. – Mieli tego cały kocioł? – zapytała szerzej otwierając oczy, ale po chwili parsknęła śmiechem. – Dziękuje. – powiedziała szczerze i utkwiła w nim spojrzenie na dłuższą chwile. Musiała jednak po chwili odwrócić spojrzenie czując narastające między nimi napięcie.
Widziała, że mężczyzna przez chwile zastanawia się nad jej słowami. Prawdopodobnie starał się skojarzyć moment, w którym faktycznie ów bliznę widział. Pokiwała głową, gdy wyraził zrozumienie, ale całkowicie nie spodziewała się tego, że muśnie ją wargami. Właśnie takie sytuacje sprawiały, że łatwo było go kochać. Kiedy byli razem nie widziała w nim tego wszystkiego co widzieli w nim inni. Potrafił zmienić się diametralnie. Potrafił być czuły, a nawet opiekuńczy. Może był taki dla wszystkich kobiet, może nie była żadnym wyjątkiem w tej kwestii, ale zdecydowanie takie sytuacje nie pomagały jej myśleć o nim źle. Wręcz przeciwnie. Dłonią dotknęła delikatnie jego policzka, gdy jeszcze się nad nią pochylał. Znów zadrżała.
Parsknęła choć bez krzty rozbawienia. – Więc tylko o to chodziło? Spłacenie długu? – zapytała unosząc brew w pytającym geście. Oczywiście wykorzystywała własne pokłady złośliwości. Wiedziała, że działali i wciąż działają pod wpływem impulsu. – Mogłeś powiedzieć… dałabym ci prostsze zadanie. – dodała i uśmiechnęła się kpiąco.
Mężczyzna patrzył na nią wyczekująco więc podniosła się i usiadła tuż za nim. Jej dłonie powędrowały po koszuli mężczyzny by złączyć się w okolicy mostka. Już nie trzymała pościeli. Głowę oparła o jego plecy i po prostu była szczera. – Boję się opuścić ten pokój. Boję się zostać sama z myślami, wyrzutami sumienia, bólem w klatce. Boje się wrócić do realnego życia, bo to wszystko wydaje się być całkowicie nierealne. – dodała szeptem choć wiedziała, że ten usłyszy każde jej słowo.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Szkocja była pierwszą myślą, jaka pojawiła mi się w głowie, gdy podjęliśmy decyzję o przeniesieniu się w nieco wygodniejsze warunki. Mimo, że nie miałem okazji być w schronisku wcześniej, to słyszałem o nim z opowieści – przyjemna, cicha przestrzeń, którą ludzie traktowali jako przystanek w podróży, a nie miejsce na dłuższy odpoczynek od codzienności. Wieści okazały się prawdziwe, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie, gdy w pośpiechu przekroczyliśmy progi okazałego budynku i po załatwieniu formalności udaliśmy się do niewielkiego pokoju. Do luksusów było mu daleko, ale obydwoje takowych nie potrzebowaliśmy. Na gruzińskich ziemiach spędziliśmy wiele dni w namiocie i żadne z nas nie miało co do tego obiekcji.
-To jeszcze sobie trochę pomarzysz- zaśmiałem się pod nosem mając świadomość, że jedyną łazienką na piętrze była ta na samym końcu korytarza. Dostępna dla wszystkich gości, mało przytulna i zapewne bez dostępu do ciepłej wody. -Lepiej weź ze sobą różdżkę jeśli nie chcesz, aby zmarzł ci tyłek- wygiąłem wargi w kąśliwym wyrazie. -Pozostaje pytanie- przeciągnąłem ostatnie słowo. -Gdzie ona jest?- teatralnie zakryłem dłonią usta w wyrazie rzekomego zaskoczenia. Oczywiście tylko się z niej naigrywałem – do niczego takowa nie była mi potrzebna i nawet przez moment nie przeszło mi przez myśl, aby szukać jej w rzeczach dziewczyny. -No już, żartowałem- powiedziałem po chwili wiedząc, że mogłem poruszyć wyjątkowo drażliwą kwestię. Na pewno analizowała wszelkie za i przeciw, zastanawiała się nad możliwymi konsekwencjami oraz zagrożeniami, bowiem sam miałem podobne myśli. Mimo wszystko tęsknota i irracjonalne pragnienie bliskości wygrały –walczyłem, ale nie miałem z nimi żadnych szans. -Ja?- uniosłem pytająco brew, po czym upiłem trunku. -Unikam marzeń- odparłem wbijając spojrzenie w dziewczynę. Wcześniejsze rozbawienie stało się przeszłością, gdyż nawet jeśli nieświadomie, to powróciła do drażliwej kwestii. -Rzadko można przyznać, że takowe się spełniło, a jakoś nie po drodze mi z rozczarowaniami- dodałem gwoli ścisłości, choć gdzieś w głębi siebie czułem, że przejrzała mnie po pierwszym słowie. Nieważne czy nazwałbym ją marzeniem, czy pragnieniem – w teorii jedno i drugie było skreślone na samym starcie.
Ściągnąłem brwi słysząc, że nie zaliczyła tego na poczet randki. -Czyli jednak wspomniane już wcześniej kwiaty, a tak się wypierałaś- zaśmiałem się pod nosem. -Czy może jednak masz jakieś inne wymagania? Mam nadzieję, że twój przyjaciel jeszcze ich nie odgadnął- zerknąłem na nią z ukosa. -Cholera- rzuciłem, jakby nagle mnie olśniło. -Wystarczyło przynieść zieleninę- westchnąłem głęboko i ponownie sięgnąłem po trunek. Uśmiech czaił się w kącikach ust, ale za wszelką cenę starłem się go powstrzymać.
-Zgodzę się z tobą. Właśnie to jest argument na moją obronę- wskazałem wpierw palcem dziewczynę, a następnie siebie. -Chciałem spędzić spokojną noc, bez zbędnych wizytacji i dwuznacznych pytań, które by się pojawiły gdyby ujrzeli tę sałatę- pokiwałem energicznie głową. -Wyobrażasz sobie gościa z paroma główkami pod pachą w środku nocy? Pomyśleliby, że jestem skończonym idiotą albo coś przemycam- irracjonalna rozmowa, jeszcze bardziej abstrakcyjne pomysły. Lubiłem to w nas – lubiłem to w niej. Dyskusja zupełnie o niczym podszyta dwuznacznościami zrozumiałymi tylko i wyłącznie dla nas. -Ale fakt, masz mnie. Zapomniałem o tych cholernych liściach- wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu czując, jak trąciła mnie w ramię. Dawno nie widziałem jej równie radosnej, choć może była taka zawsze?
-Problem w tym, że niewiele spałem- odparłem nieco ciszej – nie bez powodu. Kolejna gierka, kolejny podany niczym na tacy powód do naigrywania się i mącenia jej w głowie. W rzeczywistości spałem kilka godzin, a dziewczyna wcale nie mówiła przez sen, a tym bardziej nie chrapała – chyba, że po prostu mnie to nie obudziło – jednak moje poczucie humoru nie pozwalało mi pozostawić tego bez komentarza. -Wcale cię nie zgniatałem tylko usnęłaś w trakcie- rzuciłem otwarcie starając się zabrzmieć poważnie. -Twój kolega nauczył cię złych nawyków- skwitowałem mimo kiełkującej zazdrości na samą myśl jakiejkolwiek bliskości pomiędzy tą dwójką.
-Czyli taką masz taktykę? Chcesz mi wmówić, że już wtedy fantazjowałem? Zapomnij Lucindo, nie dam ci tej satysfakcji, a szczególnie nie moje ego- rozłożyłem ręce w geście bezradności. Najwyraźniej podłapała kpinę, bowiem sama zaczęła uderzać w drażliwe punkty. -Z pewnością nie wołałaś swojego przyjaciela, bo już bym używał jego imienia- zerknąłem na nią pozwalając sobie na ironiczny wyraz. -Nie martw się, nic mu nie powiem- nie byłoby ku temu okazji, od razu skręciłbym mu kark.
Drobny rumieniec sprawił, że nachyliłem się w jej kierunku i musnąłem wargami czerwony policzek. Bijące od niej ciepło działało równie rozluźniająco, co otępiająco, ale wówczas nie potrzebowałem niczego więcej. Cieszyłem się każdą chwilą, każdym wymienionym słowem i spojrzeniem. -Bez problemu byś się do niego zmieściła- odparłem i po chwili zasmakowałem potrawy. Podzieliłem jej zdanie, było naprawdę dobre mimo odrzucającego wyglądu.
Nie bywałem opiekuńczy, rzadko myślałem o innych. Zwykle dbałem tylko i wyłącznie o siebie oraz własne potrzeby, dlatego nawet samo przyniesienie obiadu było czymś wręcz – niezwykłym? Sam nie byłem głodny, miałem ochotę jedynie na małą dawkę trunku, a mimo to ważniejsze było dla mnie jej samopoczucie. -Co to za spojrzenie?- spytałem, gdy wpatrywała się we mnie z lekkim uśmiechem. -Mam coś na twarzy, czy przesiąkłem smrodem tego gulaszu?- nie śmierdział, ale było to pierwsze co przyszło mi na myśl.
Zamiast odpowiedzi poczułem ciepło jej skóry na własnej twarzy, a następnie dłonie oplatające klatkę piersiową. Wziąłem głęboki oddech, po czym odstawiłem talerz. Miałem apetyt, ale z pewnością nie na jedzenie. -Czyli nie- mruknąłem pod nosem, z rzekomą urazą. Zwodziła mnie, lubiła to robić, a ja nie zamierzałem pozostawać jej dłużny. -Uwierz, że mam jeszcze kilka asów w rękawie- zaśmiałem się pod nosem, po czym wolnym ruchem obróciłem się w jej kierunku i oparłem czoło o jej skroń. Gorący oddech rozbijał się o policzek, a spragnione ciepła dłonie otuliły nagie, smukłe ciało dziewczyny.
Już miałem złożyć pocałunek na jej szyi, zatracić się w słodkiej rozkoszy, ale z jej ust padły słowa, jakich nie mogłem i nie chciałem pozostawić bez odpowiedzi. Wyprostowałem się i spojrzałem prosto w zielone tęczówki nie dostrzegając wcześniejszego, radosnego błysku. Nie żartowała, naprawdę targały nią te obawy. -Możemy tu zostać ile tylko chcesz- odparłem zdając sobie sprawę, że w żaden sposób nie rozwiązywało to problemu – wręcz przeciwnie. Nawarstwiało go. -Wróć ze mną do Anglii, do domu. Wybrniemy z tego. Przestańmy się w końcu oszukiwać Lucindo, doskonale wiem co do mnie czujesz. Czy to nie wystarczy, aby po prostu odpuścić i zacząć żyć? Spraw, aby ta rzekomo nierealna sytuacja stała się codziennością. Wiem, że tego chcesz- nie zależało mi na powrocie do ciężkich tematów, lecz była to jedyna słuszna odpowiedź. -Ale jeśli mamy się sprzeczać- dodałem właściwie od razu. -To nie róbmy tego, zapomnij o tym co powiedziałem- mogła usłyszeć w mym głosie prośbę, bowiem naprawdę chciałem uniknąć kolejnych kłótni. -Proszę- ledwie wydusiłem z siebie słowo, które nie przechodziło mi przez gardło. Szeptem.
-To jeszcze sobie trochę pomarzysz- zaśmiałem się pod nosem mając świadomość, że jedyną łazienką na piętrze była ta na samym końcu korytarza. Dostępna dla wszystkich gości, mało przytulna i zapewne bez dostępu do ciepłej wody. -Lepiej weź ze sobą różdżkę jeśli nie chcesz, aby zmarzł ci tyłek- wygiąłem wargi w kąśliwym wyrazie. -Pozostaje pytanie- przeciągnąłem ostatnie słowo. -Gdzie ona jest?- teatralnie zakryłem dłonią usta w wyrazie rzekomego zaskoczenia. Oczywiście tylko się z niej naigrywałem – do niczego takowa nie była mi potrzebna i nawet przez moment nie przeszło mi przez myśl, aby szukać jej w rzeczach dziewczyny. -No już, żartowałem- powiedziałem po chwili wiedząc, że mogłem poruszyć wyjątkowo drażliwą kwestię. Na pewno analizowała wszelkie za i przeciw, zastanawiała się nad możliwymi konsekwencjami oraz zagrożeniami, bowiem sam miałem podobne myśli. Mimo wszystko tęsknota i irracjonalne pragnienie bliskości wygrały –walczyłem, ale nie miałem z nimi żadnych szans. -Ja?- uniosłem pytająco brew, po czym upiłem trunku. -Unikam marzeń- odparłem wbijając spojrzenie w dziewczynę. Wcześniejsze rozbawienie stało się przeszłością, gdyż nawet jeśli nieświadomie, to powróciła do drażliwej kwestii. -Rzadko można przyznać, że takowe się spełniło, a jakoś nie po drodze mi z rozczarowaniami- dodałem gwoli ścisłości, choć gdzieś w głębi siebie czułem, że przejrzała mnie po pierwszym słowie. Nieważne czy nazwałbym ją marzeniem, czy pragnieniem – w teorii jedno i drugie było skreślone na samym starcie.
Ściągnąłem brwi słysząc, że nie zaliczyła tego na poczet randki. -Czyli jednak wspomniane już wcześniej kwiaty, a tak się wypierałaś- zaśmiałem się pod nosem. -Czy może jednak masz jakieś inne wymagania? Mam nadzieję, że twój przyjaciel jeszcze ich nie odgadnął- zerknąłem na nią z ukosa. -Cholera- rzuciłem, jakby nagle mnie olśniło. -Wystarczyło przynieść zieleninę- westchnąłem głęboko i ponownie sięgnąłem po trunek. Uśmiech czaił się w kącikach ust, ale za wszelką cenę starłem się go powstrzymać.
-Zgodzę się z tobą. Właśnie to jest argument na moją obronę- wskazałem wpierw palcem dziewczynę, a następnie siebie. -Chciałem spędzić spokojną noc, bez zbędnych wizytacji i dwuznacznych pytań, które by się pojawiły gdyby ujrzeli tę sałatę- pokiwałem energicznie głową. -Wyobrażasz sobie gościa z paroma główkami pod pachą w środku nocy? Pomyśleliby, że jestem skończonym idiotą albo coś przemycam- irracjonalna rozmowa, jeszcze bardziej abstrakcyjne pomysły. Lubiłem to w nas – lubiłem to w niej. Dyskusja zupełnie o niczym podszyta dwuznacznościami zrozumiałymi tylko i wyłącznie dla nas. -Ale fakt, masz mnie. Zapomniałem o tych cholernych liściach- wygiąłem wargi w szerokim uśmiechu czując, jak trąciła mnie w ramię. Dawno nie widziałem jej równie radosnej, choć może była taka zawsze?
-Problem w tym, że niewiele spałem- odparłem nieco ciszej – nie bez powodu. Kolejna gierka, kolejny podany niczym na tacy powód do naigrywania się i mącenia jej w głowie. W rzeczywistości spałem kilka godzin, a dziewczyna wcale nie mówiła przez sen, a tym bardziej nie chrapała – chyba, że po prostu mnie to nie obudziło – jednak moje poczucie humoru nie pozwalało mi pozostawić tego bez komentarza. -Wcale cię nie zgniatałem tylko usnęłaś w trakcie- rzuciłem otwarcie starając się zabrzmieć poważnie. -Twój kolega nauczył cię złych nawyków- skwitowałem mimo kiełkującej zazdrości na samą myśl jakiejkolwiek bliskości pomiędzy tą dwójką.
-Czyli taką masz taktykę? Chcesz mi wmówić, że już wtedy fantazjowałem? Zapomnij Lucindo, nie dam ci tej satysfakcji, a szczególnie nie moje ego- rozłożyłem ręce w geście bezradności. Najwyraźniej podłapała kpinę, bowiem sama zaczęła uderzać w drażliwe punkty. -Z pewnością nie wołałaś swojego przyjaciela, bo już bym używał jego imienia- zerknąłem na nią pozwalając sobie na ironiczny wyraz. -Nie martw się, nic mu nie powiem- nie byłoby ku temu okazji, od razu skręciłbym mu kark.
Drobny rumieniec sprawił, że nachyliłem się w jej kierunku i musnąłem wargami czerwony policzek. Bijące od niej ciepło działało równie rozluźniająco, co otępiająco, ale wówczas nie potrzebowałem niczego więcej. Cieszyłem się każdą chwilą, każdym wymienionym słowem i spojrzeniem. -Bez problemu byś się do niego zmieściła- odparłem i po chwili zasmakowałem potrawy. Podzieliłem jej zdanie, było naprawdę dobre mimo odrzucającego wyglądu.
Nie bywałem opiekuńczy, rzadko myślałem o innych. Zwykle dbałem tylko i wyłącznie o siebie oraz własne potrzeby, dlatego nawet samo przyniesienie obiadu było czymś wręcz – niezwykłym? Sam nie byłem głodny, miałem ochotę jedynie na małą dawkę trunku, a mimo to ważniejsze było dla mnie jej samopoczucie. -Co to za spojrzenie?- spytałem, gdy wpatrywała się we mnie z lekkim uśmiechem. -Mam coś na twarzy, czy przesiąkłem smrodem tego gulaszu?- nie śmierdział, ale było to pierwsze co przyszło mi na myśl.
Zamiast odpowiedzi poczułem ciepło jej skóry na własnej twarzy, a następnie dłonie oplatające klatkę piersiową. Wziąłem głęboki oddech, po czym odstawiłem talerz. Miałem apetyt, ale z pewnością nie na jedzenie. -Czyli nie- mruknąłem pod nosem, z rzekomą urazą. Zwodziła mnie, lubiła to robić, a ja nie zamierzałem pozostawać jej dłużny. -Uwierz, że mam jeszcze kilka asów w rękawie- zaśmiałem się pod nosem, po czym wolnym ruchem obróciłem się w jej kierunku i oparłem czoło o jej skroń. Gorący oddech rozbijał się o policzek, a spragnione ciepła dłonie otuliły nagie, smukłe ciało dziewczyny.
Już miałem złożyć pocałunek na jej szyi, zatracić się w słodkiej rozkoszy, ale z jej ust padły słowa, jakich nie mogłem i nie chciałem pozostawić bez odpowiedzi. Wyprostowałem się i spojrzałem prosto w zielone tęczówki nie dostrzegając wcześniejszego, radosnego błysku. Nie żartowała, naprawdę targały nią te obawy. -Możemy tu zostać ile tylko chcesz- odparłem zdając sobie sprawę, że w żaden sposób nie rozwiązywało to problemu – wręcz przeciwnie. Nawarstwiało go. -Wróć ze mną do Anglii, do domu. Wybrniemy z tego. Przestańmy się w końcu oszukiwać Lucindo, doskonale wiem co do mnie czujesz. Czy to nie wystarczy, aby po prostu odpuścić i zacząć żyć? Spraw, aby ta rzekomo nierealna sytuacja stała się codziennością. Wiem, że tego chcesz- nie zależało mi na powrocie do ciężkich tematów, lecz była to jedyna słuszna odpowiedź. -Ale jeśli mamy się sprzeczać- dodałem właściwie od razu. -To nie róbmy tego, zapomnij o tym co powiedziałem- mogła usłyszeć w mym głosie prośbę, bowiem naprawdę chciałem uniknąć kolejnych kłótni. -Proszę- ledwie wydusiłem z siebie słowo, które nie przechodziło mi przez gardło. Szeptem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Po przekroczeniu progu pustostanu, kiedy ich usta pierwszy raz spotkały się ze sobą po tak długim czasie rozłąki wyłączyła wszelkie hamulce. Pozbyła się każdej rozsądnej myśli uparcie atakującej jej umysł. Można by było pomyśleć, że to chwila uniesienia, która minie wraz z pierwszą sposobnością. Tak się jednak nie stało. Kiedy fasady opadły, a pragnienia wypłynęły na powierzchnie nie potrafiła już odpuścić. Znaleźć w sobie wystarczająco dużo siły i samozaparcia by wmówić własnej świadomości, że należy się wycofać, wrócić do domu i zmierzyć się z konsekwencjami podjętych decyzji. Chciała więcej, chciała zatracić się w tym jeszcze przez chwile bez względu na cenę. Działała jak w amoku, ogłuszona jego obecnością, dotykiem, ciepłem ciała. Było to tak instynktowne, tak pierwotne. Nie zależało jej na wygodach, wyszukanych przestrzeniach, odpowiedniej miękkości pościeli. Nigdy nie przywiązywała do tego typu spraw wielkiej wagi.
Wychodziła z założenia, że o marzeniach warto jest mówić głośno, nawet jeśli miało się świadomość, że mogą się nie ziścić. Nie było przecież nic złego w planowaniu, szukaniu rozwiązań, które mogłyby przybliżyć do zrealizowania celu. Nikt nie chciał mierzyć się z rozczarowaniem, ale to było nieuniknione, bo bez względu na to czy ów nadzieje zostaną wypowiedziane głośno czy też pozostaną głęboko ukryte, to uczucie i tak zaszczyci swą obecnością. Już otworzyła usta by odpowiedzieć na zaczepkę, gdy ten wspomniał o różdżce. Jej wzrok mimowolnie skierował się w stronę przewieszonego przez oparcie krzesła cienkiego płaszcza. To właśnie w jego kieszeni ukryła różdżkę. Musiał dość prędko zauważyć jej reakcje, bo równie szybko się zreflektował. Różdżka była przedłużeniem ręki. Dbała o nią i pilnowała jak największego skarbu. Nie wyobrażała sobie jej stracić. Skrzywiła się i pokręciła głową z rezygnacją. – Straciłbyś rękę – zagroziła gromiąc go jeszcze chwile wzrokiem. – Widzisz… myślałam, że ty zadbasz o to, żebym nie zmarzła, ale jak widać masz ciekawsze plany – dodała wzruszając ramionami, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Wiedziała, że się z niej naśmiewa. Gdyby chciał zabrać jej różdżkę to zrobiłby to od razu, a ona obudziłaby się w pustym pokoju. Gdyby ta była mu do czegokolwiek potrzebna.
Blondynka dostrzegła, że jej pytanie wpłynęło na atmosferę prowadzonej dyskusji. Rozbawienie uleciało i na początku nie wiedziała czym jest to spowodowane. Domyśliła się, że drążenie tematu nie przyniesie rozwiązania. Nie była też aż tak pewna siebie by pomyśleć się iż rozważania dotyczą jej. – To semantyka. Czy marzenia, to tak naprawdę nie cele i plany, które tworzymy? – zapytała retorycznie i westchnęła przeciągle. Tak jak dzień wcześniej byli w stanie wyzbyć się wszelkich trudnych tematów tak czuła, że dziś nie będzie to możliwe.
- Ja się wypierałam? – zapytała z udawanym oburzeniem. – Kwiaty to piękny gest, ale ja nie potrafię sobie wyimaginować ciebie przychodzącego na randkę z bukietem w dłoni. To przekracza nawet moją wybujałą wyobraźnię. – odparła całkowicie ignorując wzmiankę o Elricu. Zamilkła nawet na chwile dając mu przestrzeń do niekończącej się kpiny. Przewróciła oczami, gdy w końcu skończył swój wywód i stwierdził, że nie zapytał o sałatę. To było aż zadziwiające w jak emocjonalny sposób są w stanie zareagować na tak absurdalny temat rozmowy. – Czyli jak przechadzałbyś się z nimi po schronisku w ciągu dnia, to nie wyglądałbyś jak skończony idiota? – zapytała łapiąc go tym samym za słówko. Fakt, chciała go sprowokować. – Może to sprawdzimy? Mamy piękny dzień, na pewno jakaś sałata się znajdzie, a ja obiecuje, że rzetelnie ocenie czy wyglądałeś jak skończony idiota. – zaproponowała kładąc dłoń na mostku w geście obietnicy. Przez dłuższą chwile starała się nie zaśmiać, ukryła nawet profil pod kurtyną włosów by zabrzmieć jak najbardziej poważnie i może zachęcająco?
Nie uwierzyła, gdy wspomniał, że niewiele spał. Oboje byli wykończeni i wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby zasnęła nie kończąc zaczętego zdania. Drew lubił się naigrywać ze wszystkiego, a już w szczególności z ich wspólnych zbliżeń. Nie pozostawała mu dłużna, bo zwyczajnie przyzwyczaiła się już do takiego funkcjonowania w jego towarzystwie. Wspólnie szukali kolejnej przestrzeni do utarcia sobie nosa i było w tym coś niezwykle lekkiego. Dlatego tak łatwo było się przy nim całkowicie zapomnieć. – Zasnęłam w trakcie? – zapytała unosząc brew w zaciekawieniu. – Nie wiem czy to gorzej świadczy o mnie czy o tobie – odparła zakrywając usta w udawanym zaskoczeniu. Po raz drugi zignorowała temat Elrica.
Parsknęła śmiechem, gdy wspomniał o własnym ego. – No tak – westchnęła przeciągle – Twoje ego to oddzielny byt. Nie wiem jak się tam mieścicie – dodała z kpiącym uśmiechem. Trzeciej wzmianki o Elricu nie zignorowała. Nie wiedziała czy zdawał sobie w ogóle sprawę z tego, że tym samym wraca do tematów, o których teraz nie chciała myśleć. Nie chciała mierzyć się z konsekwencjami podjętych decyzji, gdy wciąż była w trakcie ich podejmowania. Westchnęła z irytacją. – Nie wiedziałam, że w tej zazdrości możesz być tak irytujący. – zaczęła spoglądając na niego z zaciekawieniem. – Może powinnam was sobie przedstawić skoro tak bardzo spodobał ci się fakt, że nazwałam go przyjacielem. – dodała już złośliwie chcąc chyba ukrócić całkowicie pojawiający się temat. Nie wzniecała kłótni, nie była zła, ale zwyczajnie podirytowana, a on uwielbiał wprawiać ją w taki stan. Dbał o to by jej serce zawsze biło szybkim tempem. – A może odwróćmy temat? Może opowiedz mi o kobiecie, która czeka na ciebie w domu? – od razu pożałowała własnych słów, gdy je wypowiedziała. Tak naprawdę nie chciała nic o niej wiedzieć, nie chciała nawet myśleć, że takowa gdzieś tam istnieje.
Wiedziała, że ciężko było im odciąć się od istnienia świata zewnętrznego. Zamknęli się w tym pokoju tak jak kiedyś zamknęli się w namiocie. O wiele łatwiej było im tworzyć własną rzeczywistość niż dostosować się do tej, która ich pochłonęła. W tej stworzonej przez nich samych byli dla siebie najważniejsi, ale poza tym miejscem wszystko stawało się istotniejsze. Poczuła ciepłe wargi muskające jej rozgrzany policzek, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. – Nie o kąpiel w gulaszu mi chodziło, ale dobrze wiedzieć – odparła skupiając na nim spojrzenie.
Elektryzował ją swoją obecnością, głosem, ciepłym oddechem na policzku. Nie wiedziała czy to przez świadomość, że to prawdopodobnie ich ostatnie spotkanie czy też z ukrywanej tęsknoty, ale czuła, że nie może się tym nasycić. Utkwiła spojrzenie w kolorze jego źrenic, gdy dłońmi objął jej ciało. Nie chciała psuć tej chwili własnymi obawami, ale rzadko mogła tak swobodnie mówić o swoich odczuciach. Sen na jawie. Tak jakby nic nie mogło wydostać się poza ściany tego pokoju. Objęła dłońmi jego twarz, gdy powiedział, że mogą zostać tu tak długo jak będzie chciała. Oboje wiedzieli, że to niemożliwe. Kolejnymi słowami bardzo ją zaskoczył i to zaskoczenie na pewno było widać w wyrazie jej twarzy. Serce zaczęło jej mocniej bić w obawie. Nie wiedziała jednak czego tak bardzo się przestraszyła. Własnych uczuć, wypowiedzianych słów czy tego, że po nich może nie być już odwrotu do tego co było przed sekundą? Pokręciła głową, gdy z jego ust padła prośba. – Nie będziemy się sprzeczać – wyszeptała nie odrywając spojrzenia od jego twarzy. Dłońmi przejechała po fakturze koszuli by zatrzymać je na przedramionach. W miejscu, gdzie znajdował się znak, który tej nocy zdążył jej się dość mocno wbić w pamięć. Teraz zdawał się palić ją nawet przez materiał ubrania. – Nie da się cofnąć czasu, nie da się wymazać podjętych decyzji. To co czujemy teraz nie zmieni tego kim jesteśmy. Mieliśmy przeżyć wspólnie melancholię by później znów stać się wrogami, czyż nie tak miało być? – to były jego słowa i tak jak teraz wiedzeni uczuciem sądzili, że są w stanie dokonać niemożliwego, tak wszystko ulegnie odwróceniu, gdy świat się o nich upomni. Nachyliła się by musnąć delikatnie własnymi wargami jego wargi. Chcąc zawrzeć w pocałunku, to czego nie była w stanie wyrazić słowami.
Wychodziła z założenia, że o marzeniach warto jest mówić głośno, nawet jeśli miało się świadomość, że mogą się nie ziścić. Nie było przecież nic złego w planowaniu, szukaniu rozwiązań, które mogłyby przybliżyć do zrealizowania celu. Nikt nie chciał mierzyć się z rozczarowaniem, ale to było nieuniknione, bo bez względu na to czy ów nadzieje zostaną wypowiedziane głośno czy też pozostaną głęboko ukryte, to uczucie i tak zaszczyci swą obecnością. Już otworzyła usta by odpowiedzieć na zaczepkę, gdy ten wspomniał o różdżce. Jej wzrok mimowolnie skierował się w stronę przewieszonego przez oparcie krzesła cienkiego płaszcza. To właśnie w jego kieszeni ukryła różdżkę. Musiał dość prędko zauważyć jej reakcje, bo równie szybko się zreflektował. Różdżka była przedłużeniem ręki. Dbała o nią i pilnowała jak największego skarbu. Nie wyobrażała sobie jej stracić. Skrzywiła się i pokręciła głową z rezygnacją. – Straciłbyś rękę – zagroziła gromiąc go jeszcze chwile wzrokiem. – Widzisz… myślałam, że ty zadbasz o to, żebym nie zmarzła, ale jak widać masz ciekawsze plany – dodała wzruszając ramionami, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. Wiedziała, że się z niej naśmiewa. Gdyby chciał zabrać jej różdżkę to zrobiłby to od razu, a ona obudziłaby się w pustym pokoju. Gdyby ta była mu do czegokolwiek potrzebna.
Blondynka dostrzegła, że jej pytanie wpłynęło na atmosferę prowadzonej dyskusji. Rozbawienie uleciało i na początku nie wiedziała czym jest to spowodowane. Domyśliła się, że drążenie tematu nie przyniesie rozwiązania. Nie była też aż tak pewna siebie by pomyśleć się iż rozważania dotyczą jej. – To semantyka. Czy marzenia, to tak naprawdę nie cele i plany, które tworzymy? – zapytała retorycznie i westchnęła przeciągle. Tak jak dzień wcześniej byli w stanie wyzbyć się wszelkich trudnych tematów tak czuła, że dziś nie będzie to możliwe.
- Ja się wypierałam? – zapytała z udawanym oburzeniem. – Kwiaty to piękny gest, ale ja nie potrafię sobie wyimaginować ciebie przychodzącego na randkę z bukietem w dłoni. To przekracza nawet moją wybujałą wyobraźnię. – odparła całkowicie ignorując wzmiankę o Elricu. Zamilkła nawet na chwile dając mu przestrzeń do niekończącej się kpiny. Przewróciła oczami, gdy w końcu skończył swój wywód i stwierdził, że nie zapytał o sałatę. To było aż zadziwiające w jak emocjonalny sposób są w stanie zareagować na tak absurdalny temat rozmowy. – Czyli jak przechadzałbyś się z nimi po schronisku w ciągu dnia, to nie wyglądałbyś jak skończony idiota? – zapytała łapiąc go tym samym za słówko. Fakt, chciała go sprowokować. – Może to sprawdzimy? Mamy piękny dzień, na pewno jakaś sałata się znajdzie, a ja obiecuje, że rzetelnie ocenie czy wyglądałeś jak skończony idiota. – zaproponowała kładąc dłoń na mostku w geście obietnicy. Przez dłuższą chwile starała się nie zaśmiać, ukryła nawet profil pod kurtyną włosów by zabrzmieć jak najbardziej poważnie i może zachęcająco?
Nie uwierzyła, gdy wspomniał, że niewiele spał. Oboje byli wykończeni i wcale nie byłaby zaskoczona, gdyby zasnęła nie kończąc zaczętego zdania. Drew lubił się naigrywać ze wszystkiego, a już w szczególności z ich wspólnych zbliżeń. Nie pozostawała mu dłużna, bo zwyczajnie przyzwyczaiła się już do takiego funkcjonowania w jego towarzystwie. Wspólnie szukali kolejnej przestrzeni do utarcia sobie nosa i było w tym coś niezwykle lekkiego. Dlatego tak łatwo było się przy nim całkowicie zapomnieć. – Zasnęłam w trakcie? – zapytała unosząc brew w zaciekawieniu. – Nie wiem czy to gorzej świadczy o mnie czy o tobie – odparła zakrywając usta w udawanym zaskoczeniu. Po raz drugi zignorowała temat Elrica.
Parsknęła śmiechem, gdy wspomniał o własnym ego. – No tak – westchnęła przeciągle – Twoje ego to oddzielny byt. Nie wiem jak się tam mieścicie – dodała z kpiącym uśmiechem. Trzeciej wzmianki o Elricu nie zignorowała. Nie wiedziała czy zdawał sobie w ogóle sprawę z tego, że tym samym wraca do tematów, o których teraz nie chciała myśleć. Nie chciała mierzyć się z konsekwencjami podjętych decyzji, gdy wciąż była w trakcie ich podejmowania. Westchnęła z irytacją. – Nie wiedziałam, że w tej zazdrości możesz być tak irytujący. – zaczęła spoglądając na niego z zaciekawieniem. – Może powinnam was sobie przedstawić skoro tak bardzo spodobał ci się fakt, że nazwałam go przyjacielem. – dodała już złośliwie chcąc chyba ukrócić całkowicie pojawiający się temat. Nie wzniecała kłótni, nie była zła, ale zwyczajnie podirytowana, a on uwielbiał wprawiać ją w taki stan. Dbał o to by jej serce zawsze biło szybkim tempem. – A może odwróćmy temat? Może opowiedz mi o kobiecie, która czeka na ciebie w domu? – od razu pożałowała własnych słów, gdy je wypowiedziała. Tak naprawdę nie chciała nic o niej wiedzieć, nie chciała nawet myśleć, że takowa gdzieś tam istnieje.
Wiedziała, że ciężko było im odciąć się od istnienia świata zewnętrznego. Zamknęli się w tym pokoju tak jak kiedyś zamknęli się w namiocie. O wiele łatwiej było im tworzyć własną rzeczywistość niż dostosować się do tej, która ich pochłonęła. W tej stworzonej przez nich samych byli dla siebie najważniejsi, ale poza tym miejscem wszystko stawało się istotniejsze. Poczuła ciepłe wargi muskające jej rozgrzany policzek, a na jej ustach pojawił się delikatny uśmiech. – Nie o kąpiel w gulaszu mi chodziło, ale dobrze wiedzieć – odparła skupiając na nim spojrzenie.
Elektryzował ją swoją obecnością, głosem, ciepłym oddechem na policzku. Nie wiedziała czy to przez świadomość, że to prawdopodobnie ich ostatnie spotkanie czy też z ukrywanej tęsknoty, ale czuła, że nie może się tym nasycić. Utkwiła spojrzenie w kolorze jego źrenic, gdy dłońmi objął jej ciało. Nie chciała psuć tej chwili własnymi obawami, ale rzadko mogła tak swobodnie mówić o swoich odczuciach. Sen na jawie. Tak jakby nic nie mogło wydostać się poza ściany tego pokoju. Objęła dłońmi jego twarz, gdy powiedział, że mogą zostać tu tak długo jak będzie chciała. Oboje wiedzieli, że to niemożliwe. Kolejnymi słowami bardzo ją zaskoczył i to zaskoczenie na pewno było widać w wyrazie jej twarzy. Serce zaczęło jej mocniej bić w obawie. Nie wiedziała jednak czego tak bardzo się przestraszyła. Własnych uczuć, wypowiedzianych słów czy tego, że po nich może nie być już odwrotu do tego co było przed sekundą? Pokręciła głową, gdy z jego ust padła prośba. – Nie będziemy się sprzeczać – wyszeptała nie odrywając spojrzenia od jego twarzy. Dłońmi przejechała po fakturze koszuli by zatrzymać je na przedramionach. W miejscu, gdzie znajdował się znak, który tej nocy zdążył jej się dość mocno wbić w pamięć. Teraz zdawał się palić ją nawet przez materiał ubrania. – Nie da się cofnąć czasu, nie da się wymazać podjętych decyzji. To co czujemy teraz nie zmieni tego kim jesteśmy. Mieliśmy przeżyć wspólnie melancholię by później znów stać się wrogami, czyż nie tak miało być? – to były jego słowa i tak jak teraz wiedzeni uczuciem sądzili, że są w stanie dokonać niemożliwego, tak wszystko ulegnie odwróceniu, gdy świat się o nich upomni. Nachyliła się by musnąć delikatnie własnymi wargami jego wargi. Chcąc zawrzeć w pocałunku, to czego nie była w stanie wyrazić słowami.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dostrzegłem konsternację na jej twarzy i szybkie przemknięcie wzrokiem w kierunku płaszcza, na co wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie. Spodziewałem się podobnej reakcji, ale mimo to nie mogłem powstrzymać uśmiechu. -I jakżebyś mnie jej pozbawiła bez różdżki?- uniosłem brew pytająco pragnąc pociągnąć ją nieco za język. -Wzięłabyś ten tępy nóż od gulaszu i cięła na żywca?- wizja dość dramatyczna, ale tonący zwykle brzytwy się chwytał. Szczere wątpiłem, że rzuciłaby się na mnie z zębami, ale właściwie mogłem się po niej spodziewać wszystkiego. Kobiety miały dużo przedziwnych pomysłów i niejednokrotnie już zaskoczyły mnie swą wyobraźnią, a ta dodatkowo w przypadku Lucindy zdawała się nie mieć granic. Była kreatywna, potrafiła znaleźć wyjście nawet z najbardziej absurdalnej sytuacji, dlatego nieszczególnie zaskoczyłbym się, gdyby faktycznie znalazła jakiś sposób na pozbycie się wspomnianej ręki.
Kolejne słowa sprawiły, że w moim oku pojawił się błysk, a na twarzy zawitał wilczy uśmiech. Zmierzyłem ją spojrzeniem i westchnąłem nieco teatralnie, jakoby zawiedziony własnym zachowaniem. -Czekałem, aż mi to zaproponujesz, a jako że jestem dżentelmenem- rzuciłem celowo przeciągając ostatnie słowo. Daleko mi było do niego i Lucinda z pewnością miała tego świadomość. Nie chciałem jednak otwarcie przyznawać, że wcześniej po prostu nie pomyślałem o takim rozwiązaniu, które było równie odważne, co nieodpowiednie wszak mógł nas ktoś nas zobaczyć. Czy jednak miało to jakiekolwiek znaczenie w miejscu, gdzie nasze wizerunki były tylko jednymi z wielu? Szczerze wątpiłem, aby Szkoci przywiązywali wagę do polityki sąsiadów zważywszy chociażby na słowa Evelyn, jaka podkreślała swą neutralność oraz obojętność w stosunku do problemów na angielskich ziemiach. Z pewnością nie była w tym podejściu osamotniona.
Zamyśliłem się nad jej słowami, dlatego nie usłyszała od razu odpowiedzi. Właściwie takowa nie mogła być jednoznaczna, bowiem poniekąd miała rację. Czyż moje cele nie były jednocześnie marzeniami, które pragnąłem spełnić? Każdego dnia dążyłem do ich osiągnięcia, ziszczenia nawet tych najbardziej ukrytych, czy mówiąc ogólnie – prymitywnych, jakie posiadał każdy z nas. -Może i masz rację- odparłem nieco lakonicznie. -Jednak realiści układają plany, jakie są w stanie zrealizować. Nie uzupełniają ich o elementy niezależne od nich tudzież te wykraczające poza możliwości. Marzenia same z siebie brzmią niezwykle odlegle i poza zasięgiem, choć wspomniana przez ciebie kąpiel temu przeczy- rzuciłem przesuwając dłonią wzdłuż brody. Był to ciekawy temat i z pewnością można było wyciągać różne wnioski, być może nawet odnaleźć właściwą odpowiedź. Może jednak wszystko zależało od jednostki? Może rzeczywiście byłem w błędzie i tak naprawdę układane w głowie cele można było postawić na półce tuż obok marzeń?
-Jeszcze się zdziwisz- odparłem pewnym siebie tonem. Faktem było, że nie byłem typem, który obdarowywał kobiety kwiatami, jednakże dla zwykłego utarcia jej nosa z chęcią bym to uczynił. Pozostawało pytanie, czy w ogóle będę mieć jeszcze ku temu okazję i choć odpowiedź nasuwała się sama, to póki co nie chciałem się z nią godzić. Nie miałem zamiaru w ogóle o tym myśleć, bowiem tylko marnowałbym czas, jaki nam pozostał.
Ściągnąłem brwi, gdy obróciła mój własny żart przeciwko mnie. Zacisnąłem wargi w wąską linię chcąc zachować sztuczną powagę, jednak gdy wspomniała o swojej roli, jako spędzi, prychnąłem pod nosem z rozbawienia. -Jeśli tylko zrobisz krótką prezentację, dzięki której zapoznam się z zasadami oceniania, to czemu nie- puściłem jej oczko i upiłem zawartości szkła. Ognista niezmiennie przyjemnie paliła w klatce piersiowej.
Byłem przygotowany na podobny komentarz, dlatego rozłożyłem szeroko ręce w geście niewiedzy, a być może nawet bezradności. -Nigdy wcześniej żadna panna nie usnęła, tobie również się to nie zdarzało- uniosłem brew skupiając spojrzenie na jej tęczówkach. -Wręcz przeciwnie- kontynuowałem odstawiwszy szklaneczkę na blat stolika. -Zwykle trudno było przestać- dodałem znacznie ciszej i nachyliłem się ku jej szyi, by kilkukrotnie musnąć jej delikatną skórę w różnych miejscach. Krótka wędrówka skończyła się na malinowych wargach, których ledwie spróbowałem, bowiem zdawałem sobie sprawę, że nawet chwilowa łapczywość przerwie naszą rozmowę na dłużej.
Zaśmiałem się, gdy wspomniała o ego, jako osobnym bycie. Cóż w moim przypadku dokładnie tak mogło być, choć nie prawiłem o tym głośno. Udowadniałem to jednak gestami, pewnością siebie i wcale nie czułem się z tym źle, gdyż wychodziłem z założenia, iż ta cecha była akurat tą pożądaną. Nie mydliło mi to oczu, nie zasłaniało zdrowego rozsądku – potrafiłem pewne elementy rozgraniczyć i przełożyć siły na zamiary. Nie bujałem w obłokach, nie czułem się niezniszczalny, a już na pewno nie nieśmiertelny. -Potrafimy się dogadać- skwitowałem ze wzruszeniem ramion.
-Oho- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie, gdy w końcu podjęła temat przyjaciela. Wiele razy próbowałem ją podburzyć, ale cierpliwie omijała temat, aż w końcu doszedłem do granicy wspomnianej cechy. -Z chęcią go poznam- odparłem bez ogródek, zgodnie z prawdą. -Wypijemy piwo, poplotkujemy-kpina, aż wylewała się z każdego słowa i z pewnością biła z moich oczu. -Raczej nie czeka- wzruszyłem ramionami. Nie martwiło mnie to, przypuszczałem, że obydwoje czuliśmy, iż nasze drogi nieco się rozeszły. -Pozostaje pytanie co chcesz wiedzieć- uniosłem pytająco brew nie będąc do końca przekonanym, że chciałaby słyszeć cokolwiek. Może inaczej reagowała na zazdrość, może tłumiła ją w sobie nie pozwalając, aby wypełzła na powierzchnię, a może po prostu jej nie czuła. Tylko we mnie gotowało się na samą myśl? Samo irracjonalne wyobrażenie? Byliśmy dorośli i widomym było, że nie przejdziemy przez życie w samotności, ale jednak sama świadomość budziła najgorsze odruchy.
Im dłużej przebywałem w tych czterech ścianach, tym mniejszą miałem ochotę je opuścić. Tutaj nic nie zdawało się mieć większego znaczenia; upływający czas, konflikt, czy podziały, Wielokrotnie powracaliśmy do dni spędzonych na gruzińskich ziemiach, bowiem one właśnie były podobną sielanką, mimo napotkanych na szlaku trudności. Udowodniły, że gdzieś w tym szalonym świecie jest czas na odpoczynek, na spokój i rozmowę, która wcale nie musiała nieść za sobą informacji, czy merytorycznych wartości. Dyskusje o niczym; o sałacie, czy kąpieli w gulaszu – często miała ku temu okazję? Do oddawania się dziecięcej swobodzie? Ja bezsprzecznie o tym zapomniałem i dopiero dzisiejszy dzień pokazał mi, że wbrew pozorom każdemu było to potrzebne. Nawet mi.
Czułem, że ją zaskoczyłem. Właściwie to zdziwiłem sam siebie, bowiem podobne stwierdzenia niezwykle rzadko padały z mych ust. Nie zwykłem prosić – zawsze brałem to na co miałem ochotę, tudzież wycofywałem się słysząc wyraźny sprzeciw. Odpowiedź znałem nim słowa wypełniły pomieszczenie; nic nie mogło zmienić tej sytuacji bez względu na przytoczone argumenty. Faktycznie przyszło nam zatracić się w melancholii, by następnego dnia stanąć naprzeciw siebie z wyciągniętymi różdżkami. Zatrzymałem spojrzenie na jej zielonych tęczówkach, po czym uśmiechnąłem się lekko, chcąc dać tym znak, że rozumiem – choć nie rozumiałem – i zapewnić, iż nic się nie stało. W moich oczach zaś mogła dostrzec swego rodzaju wdzięczność, bowiem naprawdę nie chciałem się kłócić, ani rozdrapywać na nowo tematu, który już w zamglonej dolinie został ostatecznie wyjaśniony. Palnąłem to po prostu bez namysłu. Po raz kolejny niczym dziecko łudząc się o niemożliwe.
Poczułem ciepło jej warg na swoich własnych i oddałem pocałunek, który był inny niżeli te wcześniejsze. Wplątałem dłoń w jej włosy i skradłem kolejną czułość, zaś drugą ręką przycisnąłem do siebie nagie, bezsprzecznie idealne ciało. Nie panowałem przy niej nad słowem, podobnie jak nad pragnieniami i galopującym pożądaniem. Nawet jeśli jutro ponownie miała stać się mym wrogiem, to jeszcze dziś była kochanką, wspomnianym marzeniem, jakich rzekomo nie posiadałem.
Kolejne słowa sprawiły, że w moim oku pojawił się błysk, a na twarzy zawitał wilczy uśmiech. Zmierzyłem ją spojrzeniem i westchnąłem nieco teatralnie, jakoby zawiedziony własnym zachowaniem. -Czekałem, aż mi to zaproponujesz, a jako że jestem dżentelmenem- rzuciłem celowo przeciągając ostatnie słowo. Daleko mi było do niego i Lucinda z pewnością miała tego świadomość. Nie chciałem jednak otwarcie przyznawać, że wcześniej po prostu nie pomyślałem o takim rozwiązaniu, które było równie odważne, co nieodpowiednie wszak mógł nas ktoś nas zobaczyć. Czy jednak miało to jakiekolwiek znaczenie w miejscu, gdzie nasze wizerunki były tylko jednymi z wielu? Szczerze wątpiłem, aby Szkoci przywiązywali wagę do polityki sąsiadów zważywszy chociażby na słowa Evelyn, jaka podkreślała swą neutralność oraz obojętność w stosunku do problemów na angielskich ziemiach. Z pewnością nie była w tym podejściu osamotniona.
Zamyśliłem się nad jej słowami, dlatego nie usłyszała od razu odpowiedzi. Właściwie takowa nie mogła być jednoznaczna, bowiem poniekąd miała rację. Czyż moje cele nie były jednocześnie marzeniami, które pragnąłem spełnić? Każdego dnia dążyłem do ich osiągnięcia, ziszczenia nawet tych najbardziej ukrytych, czy mówiąc ogólnie – prymitywnych, jakie posiadał każdy z nas. -Może i masz rację- odparłem nieco lakonicznie. -Jednak realiści układają plany, jakie są w stanie zrealizować. Nie uzupełniają ich o elementy niezależne od nich tudzież te wykraczające poza możliwości. Marzenia same z siebie brzmią niezwykle odlegle i poza zasięgiem, choć wspomniana przez ciebie kąpiel temu przeczy- rzuciłem przesuwając dłonią wzdłuż brody. Był to ciekawy temat i z pewnością można było wyciągać różne wnioski, być może nawet odnaleźć właściwą odpowiedź. Może jednak wszystko zależało od jednostki? Może rzeczywiście byłem w błędzie i tak naprawdę układane w głowie cele można było postawić na półce tuż obok marzeń?
-Jeszcze się zdziwisz- odparłem pewnym siebie tonem. Faktem było, że nie byłem typem, który obdarowywał kobiety kwiatami, jednakże dla zwykłego utarcia jej nosa z chęcią bym to uczynił. Pozostawało pytanie, czy w ogóle będę mieć jeszcze ku temu okazję i choć odpowiedź nasuwała się sama, to póki co nie chciałem się z nią godzić. Nie miałem zamiaru w ogóle o tym myśleć, bowiem tylko marnowałbym czas, jaki nam pozostał.
Ściągnąłem brwi, gdy obróciła mój własny żart przeciwko mnie. Zacisnąłem wargi w wąską linię chcąc zachować sztuczną powagę, jednak gdy wspomniała o swojej roli, jako spędzi, prychnąłem pod nosem z rozbawienia. -Jeśli tylko zrobisz krótką prezentację, dzięki której zapoznam się z zasadami oceniania, to czemu nie- puściłem jej oczko i upiłem zawartości szkła. Ognista niezmiennie przyjemnie paliła w klatce piersiowej.
Byłem przygotowany na podobny komentarz, dlatego rozłożyłem szeroko ręce w geście niewiedzy, a być może nawet bezradności. -Nigdy wcześniej żadna panna nie usnęła, tobie również się to nie zdarzało- uniosłem brew skupiając spojrzenie na jej tęczówkach. -Wręcz przeciwnie- kontynuowałem odstawiwszy szklaneczkę na blat stolika. -Zwykle trudno było przestać- dodałem znacznie ciszej i nachyliłem się ku jej szyi, by kilkukrotnie musnąć jej delikatną skórę w różnych miejscach. Krótka wędrówka skończyła się na malinowych wargach, których ledwie spróbowałem, bowiem zdawałem sobie sprawę, że nawet chwilowa łapczywość przerwie naszą rozmowę na dłużej.
Zaśmiałem się, gdy wspomniała o ego, jako osobnym bycie. Cóż w moim przypadku dokładnie tak mogło być, choć nie prawiłem o tym głośno. Udowadniałem to jednak gestami, pewnością siebie i wcale nie czułem się z tym źle, gdyż wychodziłem z założenia, iż ta cecha była akurat tą pożądaną. Nie mydliło mi to oczu, nie zasłaniało zdrowego rozsądku – potrafiłem pewne elementy rozgraniczyć i przełożyć siły na zamiary. Nie bujałem w obłokach, nie czułem się niezniszczalny, a już na pewno nie nieśmiertelny. -Potrafimy się dogadać- skwitowałem ze wzruszeniem ramion.
-Oho- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie, gdy w końcu podjęła temat przyjaciela. Wiele razy próbowałem ją podburzyć, ale cierpliwie omijała temat, aż w końcu doszedłem do granicy wspomnianej cechy. -Z chęcią go poznam- odparłem bez ogródek, zgodnie z prawdą. -Wypijemy piwo, poplotkujemy-kpina, aż wylewała się z każdego słowa i z pewnością biła z moich oczu. -Raczej nie czeka- wzruszyłem ramionami. Nie martwiło mnie to, przypuszczałem, że obydwoje czuliśmy, iż nasze drogi nieco się rozeszły. -Pozostaje pytanie co chcesz wiedzieć- uniosłem pytająco brew nie będąc do końca przekonanym, że chciałaby słyszeć cokolwiek. Może inaczej reagowała na zazdrość, może tłumiła ją w sobie nie pozwalając, aby wypełzła na powierzchnię, a może po prostu jej nie czuła. Tylko we mnie gotowało się na samą myśl? Samo irracjonalne wyobrażenie? Byliśmy dorośli i widomym było, że nie przejdziemy przez życie w samotności, ale jednak sama świadomość budziła najgorsze odruchy.
Im dłużej przebywałem w tych czterech ścianach, tym mniejszą miałem ochotę je opuścić. Tutaj nic nie zdawało się mieć większego znaczenia; upływający czas, konflikt, czy podziały, Wielokrotnie powracaliśmy do dni spędzonych na gruzińskich ziemiach, bowiem one właśnie były podobną sielanką, mimo napotkanych na szlaku trudności. Udowodniły, że gdzieś w tym szalonym świecie jest czas na odpoczynek, na spokój i rozmowę, która wcale nie musiała nieść za sobą informacji, czy merytorycznych wartości. Dyskusje o niczym; o sałacie, czy kąpieli w gulaszu – często miała ku temu okazję? Do oddawania się dziecięcej swobodzie? Ja bezsprzecznie o tym zapomniałem i dopiero dzisiejszy dzień pokazał mi, że wbrew pozorom każdemu było to potrzebne. Nawet mi.
Czułem, że ją zaskoczyłem. Właściwie to zdziwiłem sam siebie, bowiem podobne stwierdzenia niezwykle rzadko padały z mych ust. Nie zwykłem prosić – zawsze brałem to na co miałem ochotę, tudzież wycofywałem się słysząc wyraźny sprzeciw. Odpowiedź znałem nim słowa wypełniły pomieszczenie; nic nie mogło zmienić tej sytuacji bez względu na przytoczone argumenty. Faktycznie przyszło nam zatracić się w melancholii, by następnego dnia stanąć naprzeciw siebie z wyciągniętymi różdżkami. Zatrzymałem spojrzenie na jej zielonych tęczówkach, po czym uśmiechnąłem się lekko, chcąc dać tym znak, że rozumiem – choć nie rozumiałem – i zapewnić, iż nic się nie stało. W moich oczach zaś mogła dostrzec swego rodzaju wdzięczność, bowiem naprawdę nie chciałem się kłócić, ani rozdrapywać na nowo tematu, który już w zamglonej dolinie został ostatecznie wyjaśniony. Palnąłem to po prostu bez namysłu. Po raz kolejny niczym dziecko łudząc się o niemożliwe.
Poczułem ciepło jej warg na swoich własnych i oddałem pocałunek, który był inny niżeli te wcześniejsze. Wplątałem dłoń w jej włosy i skradłem kolejną czułość, zaś drugą ręką przycisnąłem do siebie nagie, bezsprzecznie idealne ciało. Nie panowałem przy niej nad słowem, podobnie jak nad pragnieniami i galopującym pożądaniem. Nawet jeśli jutro ponownie miała stać się mym wrogiem, to jeszcze dziś była kochanką, wspomnianym marzeniem, jakich rzekomo nie posiadałem.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Zdecydowanie w życiu była typem altruistki. Potrafiła dzielić się z innymi niemal wszystkim. Jedzeniem, ubraniami, miejscem do spania. Tak było jeszcze na długo przed wojną, a może właściwie było tak od zawsze. Możliwe, że brało się to z tego, że w jej mniemaniu posiadała za dużo. Wiele niepotrzebnych do szczęścia jej rzeczy, które pokrętnie mogły uszczęśliwić kogoś innego. Oczywiście dzięki tej postawie niejednokrotnie w życiu się przejechała, ale nawet to nie zmieniło jej stosunku. Mogła podzielić się własnym dobytkiem, ale różdżka była częścią jej samej. Istniały elementy, bez których nie wyobrażała sobie życia. Coś co robiła dla siebie lub coś co było przypisane tylko jej. Może dlatego była tak zachłanna jeśli chodziło o artefakty? Może dlatego nie potrafiła odpuścić, kiedy czegoś uparcie pragnęła? Prychnęła widząc wylewającą się z niego kpinę i słysząc rozbawienie w jego głosie. – Mogłabym spróbować, czyż nie? – uniosła brew w pytającym geście, ale po chwili na jej ustach również pojawił się uśmiech. Może miała to być dla niego przestroga? Bardziej realny wydawał się fakt, że jej rozsądek dobijał się do świadomości i nakazywał jej czujność. Starała się go słuchać. Wszak w innej sytuacji i w innym miejscu mogłaby obawiać się wszelkich wariantów ich spotkania. Teraz ufała, że wystarczająco mocno sobie zawierzyli.
Doskonale wiedziała, że ten nie przejdzie obojętnie obok jej propozycji i pokrętnie właśnie na to liczyła. Idąc za własnymi słowami o spełnianiu marzeń – nawet tak trywialnych jak kąpiel – postanowiła delikatnie sobie w tym pomóc. Nie martwiła się zimną wodą czy obecnością innych osób w budynku. Nigdy nie była w relacji, w której czułaby się wystarczająco lekko by coś takiego zaproponować. Może to wizja przemijania wprawiła ją w ów nastrój, a może zwyczajnie potrafiła przy nim odtworzyć pewność siebie. Nie miało to jednak znaczenia, bo ostatnie wypowiedziane przez mężczyznę słowo wymusiło na niej głośne parsknięcie. – Oczywiście, że jesteś dżentelmenem – zaczęła szeptem z widocznym sarkazmem. – I pomyśl ile tylko takich propozycji przeszło ci obok nosa. Nie do końca wiem czy ci się to opłaca – dodała. Szkocja żyła swoim życiem, ale to wcale nie znaczyło, że ludzie, którzy tu mieszkali całkowicie zostali oderwani od wojny i jej konsekwencji. Byłaby pozbawiona wyobraźni, gdyby nie bała się, że ktoś ją tu zdemaskuje. Miała w sobie jednak o wiele mniej rezerwy niż powinna. Może to przez wypity wcześniej alkohol, niewielką ilość snu, a może zwyczajnie jego obecność i niemożliwość sytuacji. Nagle więcej rzeczy miało dla niej jakikolwiek sens, a zarazem nic właściwie go nie miało.
Nie była w stanie określić jaką postawę przyjmowała bardziej. Była realistką, optymistką czy pesymistką? A może wszystkim w zależności od tego czego ów postawa miała dotyczyć? Nikogo nie zachęcała do patrzenia na świat przez różowe okulary. Sama w końcu wyznawała zasadę: oczekuj najlepszego, ale przygotuj się na najgorsze. Wierzyła, że świat nie mógł należeć jedynie do jednej z grup. Nawet przez chwile zaczęła się zastanawiać, do której należy Drew. Czy był realistą? Czy taką właśnie postawę przyjmował? A może potrafił dostosować swoje podejście do odpowiedniej sytuacji? Nigdy do tego nie dotarli i nawet nie miało to dla niej wielkiego znaczenia, aczkolwiek samo podejście wiele mówiło o człowieku i jego chęci do życia. Wzruszyła nieznacznie ramionami słysząc jego odpowiedź i utkwiła na dłużej spojrzenie w jego źrenicach. – Jeśli nie jesteś jasnowidzem, to i tak nie jesteś w stanie przewidzieć elementów niezależnych, a nawet tych przekraczających możliwości. Na przykład przez miesiące starasz się dotrzeć do jednego z artefaktów, a gdy masz go na wyciągnięcie ręki ktoś postanawia sprzątnąć ci go sprzed nosa. – dodała z przekąsem nawiązując do momentu ich poznania. Była wtedy wściekła, darła włosy z głowy, bo przecież była tak blisko. Nieprzyzwyczajona do porażek musiała zmierzyć się z rozczarowaniem nawet nie wiedząc dokąd ją to finalnie doprowadzi.
- W takim razie czekam z niecierpliwością – odparła z równą pewnością. Był typem człowieka, który lubi wyzwania. Mało tego, lubił udowadniać, że ludzie mylą się co do niego. Wiedziała, że to kolejna mrzonka, słowa rzucone na wiatr i może właśnie dlatego tak ochoczo przystanęła na jego zapewnienie. Nie będzie już okazji do ponownego spotkania, a jeśli już to z różdżką, a nie kwiatkami w dłoni.
Sztuczna powaga malująca się na jego twarzy jeszcze mocniej ją rozbawiła. Czuła ucisk w żołądku na samą myśl o tej absurdalnej sytuacji. – Nie zdradzę ci kryteriów oceniania, musisz trafić w klucz, ale podpowiem ci, że będę bardzo wyrozumiała. – dodała posyłając mu szeroki i wciąż zachęcający uśmiech. Nie zachowywali się jak dorośli ludzie, nie wpasowywali się w obraz naklejanych im łatek. Ona rebeliantka, istotny element organizacji, on namiestnik i jeden z najwyżej postawionych członków obcej frakcji – rozmawiali o sałacie. Szczerze nie pamiętała kiedy ostatnio pozwoliła sobie na bycie śmieszną.
W oczach blondynki pojawił się błysk, gdy wspomniał, że żadnej innej kobiecie nie zdarzyło się zasnąć w trakcie. Uniosła brew w pytającym geście czekając na to jak rozwinie temat. Burzył jej mury spojrzeniem pełnym dwuznaczności. Po plecach przeszedł jej pojedynczy dreszcz, gdy wargami kreślił ślad na jej szyi. Przymknęła oczy i mimowolnie odchyliła głowę. Dopiero, gdy się odsunął ponownie otworzyła oczy i uśmiechnęła się z równą dwuznacznością.
Cóż, nie wątpiła, że potrafił doskonale dogadać się ze swoim ego. Pokazywał to jej i prawdopodobnie wszystkim, z którymi się stykał. Pewność siebie, którą emanował dawniej w jakimś stopniu ją zawstydzała. Swoją w końcu ukrywała bardzo głęboko i dopiero w odruchach porywczości ta uzewnętrzniała się. Teraz miała jej w sobie o wiele więcej, nie czuła potrzeby skrywania jej tak głęboko. Może również dostrzegała w niej atut?
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że próbuje ją sprowokować. Chciał dowiedzieć się więcej o życiu, które teraz prowadziła? Miał pytania, które wewnętrznie wypalały w nim dziurę? Wolałaby, żeby zapytał wprost lub zwyczajnie odpuścił temat. Zazdrość powinna być im obca, ale jasno określił swoje stanowisko jako psa ogrodnika. Sama nie czuła się dobrze z kwestią, iż jakaś kobieta wciąż istniała w jego codzienności choć nie miała do tego żadnego prawa. Dawniej nie myślała o ich wspólnym życiu, nie zastanawiała się nad tym jaki finał przyjdzie im oglądać. Teraz, gdy wszystko stało się jasne zdała sobie sprawę, że miała większe oczekiwania niżeli sama się spodziewała. Westchnęła przeciągle. – W takim razie pozostaje mi mieć nadzieje, że jednak się nie poznacie. Jesteś przecież okropnym plotkarzem, a to spotkanie nie mogłoby skończyć się dobrze. – odparła przewracając przy tym oczami. Nie chodziło jej wcale o plotki, a finał takiego spotkania. Znała doskonale porywczość jednego i drugiego. – Jeśli chcesz coś wiedzieć możesz równie dobrze zapytać mnie. – dodała unosząc przy tym brew w pytającym geście. Do czegoś te pytania prowadziły, prawda? – Albo… możemy zamknąć się jeszcze na chwile w tej bańce i po prostu o nikim innym nie wspominać. – dodała słysząc, że pomyliła się w osądzie co do jego statusu relacji. Może tak było lepiej? Miała nazbyt wybujałą wyobraźnie by zacząć zadawać pytania dotyczące jego kontaktów z kobietami. Łatwiej było udawać, że w ogóle się tym nie interesuje, ale wątpiła, że uda jej się tym kłamstwem przekonać kogokolwiek.
Stali się znacznie wylewniejsi niż dawniej. Nie wiedziała czy to kwestia dojrzałości czy ulotności chwili, lecz wiele można było wyczytać chociażby z ich gestów i mimiki twarzy. Nie pozwoliłaby sobie na to wcześniej, a przecież i tak oddała mu więcej niżeli komukolwiek. Przez dłuższą chwile jedynie spoglądali na siebie, ale miała wrażenie, że mówią wystarczająco dużo by się porozumieć. Żałowała, że to wszystko potoczyło się w taki sposób. Nie chodziło o obraną przez nią ścieżkę, nic nie zmieniłaby w swoim aktualnym życiu, ale wciąż pozostawał żal, bo przecież nie można mieć wszystkiego. Zawsze trzeba z czegoś zrezygnować, zawsze coś poświęcić. Pokrętnie już się z tym pogodziła, ruszyła do przodu, ale ciężko było jej przejść obojętnie obok przeszłości i tego jak wiele ze sobą przyniosła. Poczuła jak ciepłe wargi mężczyzny oddają zawierzony pocałunek i dostrzegła w nim różnice, swego rodzaju czułość i pożądanie. Splotła dłonie na karku mężczyzny chcąc jeszcze raz zatracić się w tym co zakazane i całkowicie niebezpieczne. Oderwała się na chwile od warg czarodzieja i ustami rozpoczęła wędrówkę po jego żuchwie w kierunku ucha. – Postaram się nie usnąć – szepnęła i zaśmiała się dźwięcznie by po chwili ponownie guzik po guziku pozbywać się muru dzielącego ich ciała.
Doskonale wiedziała, że ten nie przejdzie obojętnie obok jej propozycji i pokrętnie właśnie na to liczyła. Idąc za własnymi słowami o spełnianiu marzeń – nawet tak trywialnych jak kąpiel – postanowiła delikatnie sobie w tym pomóc. Nie martwiła się zimną wodą czy obecnością innych osób w budynku. Nigdy nie była w relacji, w której czułaby się wystarczająco lekko by coś takiego zaproponować. Może to wizja przemijania wprawiła ją w ów nastrój, a może zwyczajnie potrafiła przy nim odtworzyć pewność siebie. Nie miało to jednak znaczenia, bo ostatnie wypowiedziane przez mężczyznę słowo wymusiło na niej głośne parsknięcie. – Oczywiście, że jesteś dżentelmenem – zaczęła szeptem z widocznym sarkazmem. – I pomyśl ile tylko takich propozycji przeszło ci obok nosa. Nie do końca wiem czy ci się to opłaca – dodała. Szkocja żyła swoim życiem, ale to wcale nie znaczyło, że ludzie, którzy tu mieszkali całkowicie zostali oderwani od wojny i jej konsekwencji. Byłaby pozbawiona wyobraźni, gdyby nie bała się, że ktoś ją tu zdemaskuje. Miała w sobie jednak o wiele mniej rezerwy niż powinna. Może to przez wypity wcześniej alkohol, niewielką ilość snu, a może zwyczajnie jego obecność i niemożliwość sytuacji. Nagle więcej rzeczy miało dla niej jakikolwiek sens, a zarazem nic właściwie go nie miało.
Nie była w stanie określić jaką postawę przyjmowała bardziej. Była realistką, optymistką czy pesymistką? A może wszystkim w zależności od tego czego ów postawa miała dotyczyć? Nikogo nie zachęcała do patrzenia na świat przez różowe okulary. Sama w końcu wyznawała zasadę: oczekuj najlepszego, ale przygotuj się na najgorsze. Wierzyła, że świat nie mógł należeć jedynie do jednej z grup. Nawet przez chwile zaczęła się zastanawiać, do której należy Drew. Czy był realistą? Czy taką właśnie postawę przyjmował? A może potrafił dostosować swoje podejście do odpowiedniej sytuacji? Nigdy do tego nie dotarli i nawet nie miało to dla niej wielkiego znaczenia, aczkolwiek samo podejście wiele mówiło o człowieku i jego chęci do życia. Wzruszyła nieznacznie ramionami słysząc jego odpowiedź i utkwiła na dłużej spojrzenie w jego źrenicach. – Jeśli nie jesteś jasnowidzem, to i tak nie jesteś w stanie przewidzieć elementów niezależnych, a nawet tych przekraczających możliwości. Na przykład przez miesiące starasz się dotrzeć do jednego z artefaktów, a gdy masz go na wyciągnięcie ręki ktoś postanawia sprzątnąć ci go sprzed nosa. – dodała z przekąsem nawiązując do momentu ich poznania. Była wtedy wściekła, darła włosy z głowy, bo przecież była tak blisko. Nieprzyzwyczajona do porażek musiała zmierzyć się z rozczarowaniem nawet nie wiedząc dokąd ją to finalnie doprowadzi.
- W takim razie czekam z niecierpliwością – odparła z równą pewnością. Był typem człowieka, który lubi wyzwania. Mało tego, lubił udowadniać, że ludzie mylą się co do niego. Wiedziała, że to kolejna mrzonka, słowa rzucone na wiatr i może właśnie dlatego tak ochoczo przystanęła na jego zapewnienie. Nie będzie już okazji do ponownego spotkania, a jeśli już to z różdżką, a nie kwiatkami w dłoni.
Sztuczna powaga malująca się na jego twarzy jeszcze mocniej ją rozbawiła. Czuła ucisk w żołądku na samą myśl o tej absurdalnej sytuacji. – Nie zdradzę ci kryteriów oceniania, musisz trafić w klucz, ale podpowiem ci, że będę bardzo wyrozumiała. – dodała posyłając mu szeroki i wciąż zachęcający uśmiech. Nie zachowywali się jak dorośli ludzie, nie wpasowywali się w obraz naklejanych im łatek. Ona rebeliantka, istotny element organizacji, on namiestnik i jeden z najwyżej postawionych członków obcej frakcji – rozmawiali o sałacie. Szczerze nie pamiętała kiedy ostatnio pozwoliła sobie na bycie śmieszną.
W oczach blondynki pojawił się błysk, gdy wspomniał, że żadnej innej kobiecie nie zdarzyło się zasnąć w trakcie. Uniosła brew w pytającym geście czekając na to jak rozwinie temat. Burzył jej mury spojrzeniem pełnym dwuznaczności. Po plecach przeszedł jej pojedynczy dreszcz, gdy wargami kreślił ślad na jej szyi. Przymknęła oczy i mimowolnie odchyliła głowę. Dopiero, gdy się odsunął ponownie otworzyła oczy i uśmiechnęła się z równą dwuznacznością.
Cóż, nie wątpiła, że potrafił doskonale dogadać się ze swoim ego. Pokazywał to jej i prawdopodobnie wszystkim, z którymi się stykał. Pewność siebie, którą emanował dawniej w jakimś stopniu ją zawstydzała. Swoją w końcu ukrywała bardzo głęboko i dopiero w odruchach porywczości ta uzewnętrzniała się. Teraz miała jej w sobie o wiele więcej, nie czuła potrzeby skrywania jej tak głęboko. Może również dostrzegała w niej atut?
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że próbuje ją sprowokować. Chciał dowiedzieć się więcej o życiu, które teraz prowadziła? Miał pytania, które wewnętrznie wypalały w nim dziurę? Wolałaby, żeby zapytał wprost lub zwyczajnie odpuścił temat. Zazdrość powinna być im obca, ale jasno określił swoje stanowisko jako psa ogrodnika. Sama nie czuła się dobrze z kwestią, iż jakaś kobieta wciąż istniała w jego codzienności choć nie miała do tego żadnego prawa. Dawniej nie myślała o ich wspólnym życiu, nie zastanawiała się nad tym jaki finał przyjdzie im oglądać. Teraz, gdy wszystko stało się jasne zdała sobie sprawę, że miała większe oczekiwania niżeli sama się spodziewała. Westchnęła przeciągle. – W takim razie pozostaje mi mieć nadzieje, że jednak się nie poznacie. Jesteś przecież okropnym plotkarzem, a to spotkanie nie mogłoby skończyć się dobrze. – odparła przewracając przy tym oczami. Nie chodziło jej wcale o plotki, a finał takiego spotkania. Znała doskonale porywczość jednego i drugiego. – Jeśli chcesz coś wiedzieć możesz równie dobrze zapytać mnie. – dodała unosząc przy tym brew w pytającym geście. Do czegoś te pytania prowadziły, prawda? – Albo… możemy zamknąć się jeszcze na chwile w tej bańce i po prostu o nikim innym nie wspominać. – dodała słysząc, że pomyliła się w osądzie co do jego statusu relacji. Może tak było lepiej? Miała nazbyt wybujałą wyobraźnie by zacząć zadawać pytania dotyczące jego kontaktów z kobietami. Łatwiej było udawać, że w ogóle się tym nie interesuje, ale wątpiła, że uda jej się tym kłamstwem przekonać kogokolwiek.
Stali się znacznie wylewniejsi niż dawniej. Nie wiedziała czy to kwestia dojrzałości czy ulotności chwili, lecz wiele można było wyczytać chociażby z ich gestów i mimiki twarzy. Nie pozwoliłaby sobie na to wcześniej, a przecież i tak oddała mu więcej niżeli komukolwiek. Przez dłuższą chwile jedynie spoglądali na siebie, ale miała wrażenie, że mówią wystarczająco dużo by się porozumieć. Żałowała, że to wszystko potoczyło się w taki sposób. Nie chodziło o obraną przez nią ścieżkę, nic nie zmieniłaby w swoim aktualnym życiu, ale wciąż pozostawał żal, bo przecież nie można mieć wszystkiego. Zawsze trzeba z czegoś zrezygnować, zawsze coś poświęcić. Pokrętnie już się z tym pogodziła, ruszyła do przodu, ale ciężko było jej przejść obojętnie obok przeszłości i tego jak wiele ze sobą przyniosła. Poczuła jak ciepłe wargi mężczyzny oddają zawierzony pocałunek i dostrzegła w nim różnice, swego rodzaju czułość i pożądanie. Splotła dłonie na karku mężczyzny chcąc jeszcze raz zatracić się w tym co zakazane i całkowicie niebezpieczne. Oderwała się na chwile od warg czarodzieja i ustami rozpoczęła wędrówkę po jego żuchwie w kierunku ucha. – Postaram się nie usnąć – szepnęła i zaśmiała się dźwięcznie by po chwili ponownie guzik po guziku pozbywać się muru dzielącego ich ciała.
Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zaśmiałem się pod nosem słysząc coś na wzór groźby, po czym przechyliłem głowę i oparłem policzek o złożoną w pięść dłoń. -Nie mogę się doczekać. To byłaby zupełna nowość, jakbyś goniła mnie z tym tępym nożem. Kusząca wizja- wygiąłem wargi w ironicznym wyrazie nie potrafiąc sobie tego zwizualizować. Przypuszczałem, iż nie była jej obca przemoc, nie od dziś walczyła w tej wojnie i z pewnością miała krew na rękach, jednak nie zdawała się być typem osoby, która czyniła to w równie drastyczny sposób. Choć, gdyby dłużej się nad tym zastanowić, to przecież zaklęcia miały ogromną siłę, nie tylko czarna magia potrafiła zranić, a nawet zabić. Widziałem jej potencjał, obserwowałem wypowiadane inkantacje, jakie dalekie były od tych, które nieznacznie raniły skórę skrytą pod szatą. Ja bym zamordował w ten sposób bez wahania, nawet nie musiałem sięgać daleko pamięcią, kiedy to przeciąłem sztyletem gardło pozornie nieuzbrojonego mugolaka, ale czy ona byłaby do tego zdolna? Być może, w końcu obecny czas zdawał się zakrywać o surrealizm, powrót do błogiej przeszłości, gdzie nasze czyny nie były tematem tabu, gdzie nasze słowa nie musiały być kilkukrotnie analizowane w celu wyczucia ewentualnego podstępu. Obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę, że wspólny czas, bliskość i abstrakcyjna radość stanie się tylko chwilą, mętnym wspomnieniem, gdy na nowo zagorzeją walki.
Oczekiwałem zaprzeczenia, sarkazmu lub salwy śmiechu i właściwie poza tym pierwszym otrzymałem pełen pakiet. Znała mnie na tyle, by doskonale wiedzieć, że moje zachowanie było dalekie od przepełnionego kurtuazją, jednakże nie mogła mi odmówić pokrętnej kultury wobec kobiet. Pokrętnej, bo niesztampowej, czasem przesadnie kpiącej, ale wbrew pozorom kierującej się przede wszystkim szacunkiem. Mogłem rzucać niewybredne komentarze, dwuznaczne propozycje, jakie nijak miały się do rzeczywistości, czy przekraczać sferę komfortu, lecz przy tym potrafiłem wyczuć granicę i nie naginać jej nadto tylko i wyłącznie dla własnej uciechy. Oczywiście – potrafiłem, acz nie lubiłem pilnować własnego języka, mówiłem dokładnie to, co silna przynosiła mi na język, ale gdy pojawiał się element dezorientacji, nierzadko wycofania i próby zaniechania dalszej konwersacji, to prostu odpuszczałem. Nigdy nie byłem napastliwy, czy namolny. Chyba, że ktoś mnie do tego sprowokował. -Żałuję tylko tych, które wyszły od ciebie, a ja jak ostatni małolat się nie połapałem- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, po czym wysunąłem w jej kierunku dłoń. -To co? Idziemy? Czy wygrywa wizja spędzenia ze mną kolejnego dnia w tym- objąłem spojrzeniem posłanie, jakie choć nie należało do najwygodniejszych, to z pewnością sprawdzało się lepiej jak stół. -Łożu- spytałem retorycznie, bowiem doskonale znałem odpowiedź.
Byłem realistą, nie lubiłem elementu zaskoczenia. Snułem plany, szukałem kilku wyjść z sytuacji, aby zawczasu przygotować się na wszelkie ewentualności. W teorii brzmiało to sensownie, pozwalało uniknąć zbędnego ryzyka, ale w praktyce niejednokrotnie przyszło mi dostać mentalnego liścia. Na palcach obu rąk nie zliczę ile razy wszystko wywróciło się do góry nogami, nim udało się zrealizować chociażby pierwszy punkt, dlatego nauczyłem się przyjmować pewne niedogodności, jako siłę wyższą, coś czego nie dało się przewidzieć – bo tak w zasadzie było. Miałem za sobą wiele misji, przeszedłem wiele trudów i niejednokrotnie ledwo uchodziłem z życiem, a mimo to rzeczywistość wciąż potrafiła mnie zaskakiwać. Rzucać pod nogi kłody, o których wcześniej nawet bym nie pomyślał. Irytujące, ale zdążyłem przywyknąć. -Nigdy mi tego nie zapomnisz?- uniosłem pytająco brew. Samo wspomnienie powodowało, że na moich wargach gościł kpiący uśmiech i wówczas nie stało się inaczej. Czasy odległe, choć sam miałem wrażenie, jakby to było miesiąc, maksymalnie dwa temu, mimo że nawet nie pamiętałem cóż jej wtedy skradłem. Sztylet i manuskrypty? Prawdopodobnie, aczkolwiek wolałem się nie dopytywać. -Zdradzisz mi o czym ty marzysz? Poza mną i gorącą kąpielą?- spytałem po chwili. Zastanawiało mnie to, bowiem nigdy wcześniej nie poruszaliśmy tego tematu. Cele były realne? Osiągalne? Czy zakrywały o fantazje?
Niech czeka – lubiłem wyzwania i zapewne doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
-To niesprawiedliwe- odparłem rzekomo obruszony odpowiedzią. -Nawet jeśli udałoby mi się trafić w klucz, to finalnie kazałabyś poprawiać. Wszystko na opak. Może gdybym nie poznał się na twojej złośliwości, to bym poszedł na ten układ- zmierzyłem ją wzrokiem nieustannie zachowując poważną minę, która nijak się miała do tego co czułem w środku. Abstrakcyjna dyskusja – z resztą jak jedna z wielu – nie wzmagała we mnie poczucia straty czasu, wręcz przeciwnie. -No dobra, a jaka jest nagroda? Chyba nie myślisz, że zrobię to bezinteresownie- skrzyżowałem ręce na piersi niczym obrażony siedmiolatek, jaki czekał na słodkości w ramach poprawienia nastroju.
-Udawanie rozzłoszczonej w ogóle ci nie wychodzi- to nas łączyło. Ja również nie potrafiłem na dłuższą metę przyjmować gniewnej pozy, szczególnie jak znajdowała się tak blisko. Krótki, acz słodki spacer wargami wzdłuż jej dekoltu oraz szyi sprawił, że musiałem wziąć głęboki oddech, by opanować coraz silniej buzujące pożądanie, gdy nieznacznie się odsunęła. Choć czy tak naprawdę należało się dziś przed czymkolwiek powstrzymywać? Wbrew jej oczekiwaniu, który dostrzegłem w oczach, nie zamierzałem rozwijać tematu innych kobiet. Był to jedynie żart i nie było sensu się w niego zagłębiać.
Oczywiście, że interesowała mnie jej codzienność. Chciałem wiedzieć gdzie mieszka, z kim, czym się zajmuje i czy w znalazła w życiu wolność, o której tak marzyła. Wątpiłem, że wciąż podróżowała i angażowała się w poszukiwanie artefaktów, aczkolwiek nie mogłem tego wykluczyć. Sam dawno nie miałem okazji na podobny – jak irracjonalnie to nie zabrzmi – wypoczynek z dala od wszystkich spraw, problemów i obowiązków. Ciężko było opuścić Anglię na tydzień, a co dopiero miesiąc, czy kilkanaście tygodni, jakie zwykle trwała eksploracja danego miejsca. Miewałem wieczory, gdy z ognistą w dłoni rozmyślałem o tym i dochodziłem do wniosku, że naprawdę mi tego brakowało. Tej adrenaliny, niekończącej się przygody. Rzecz jasna w trakcie wojennych misji tej pierwszej nie brakowało, ale była ona nieco inna, poważniejsza i bardziej męcząca, co było dość dziwne, bowiem i w jednym i drugim przypadku powinno się ją odczuwać podobnie. Przepadałem za walką, za smakiem zwycięstwa, ale jednak poszukiwania były czymś moim – i tylko moim. Potrafiłem dzielić je tylko z nią.
-Kto wie- wzruszyłem ramionami, a na moich wargach pojawił się ironiczny uśmiech. -Może postaram się go odszukać?- uniosłem kącik ust, po czym sięgnąłem dłonią po szklaneczkę z trunkiem i upiłem zawartości. Tak naprawdę nie chciałem tego robić, na pewno nie kiedy zawieszenie przejdzie do historii, bowiem znając swoje szczęście byłaby pierwszą osobą, na jaką bym wpadł. Wtem nie miałbym wyboru; to nie była walka na opcje czy możliwości. Dziś mogliśmy żyć w tej bańce, dzielić łoże, zatracać się w pocałunkach i rozmowach, natomiast niebawem miała ona pęknąć, a wraz z nią wszystko co stworzyliśmy w jej środku. Nie było od tego odwrotu.
-Dobrze- zgodziłem się. Miała rację – obydwoje unikaliśmy tematów związanych z naszą codziennością i nie było sensu na siłę dopraszać się odpowiedzi. Drążyć, pozostawiać domysłów między wierszami i oczekiwać na moment, w którym można było pociągnąć drugą stronę za język. Nie powinienem wnikać w jej prywatne życie, miała je podobnie jak i ja, nawet jeśli sama myśl o tym powodowała gulę w gardle.
Zaśmiałem się pod nosem słysząc krótkie, acz znaczące zapewnienie. Wiedziałem, że nie zaśnie, czułem, iż obydwoje pragnęliśmy wykorzystać każdą minutę byle tylko zapełnić nadchodzącą pustkę. Rzecz jasna nie było to możliwe, nie potrafiłem się nią nacieszyć i przesycić do tego stopnia, by kilka kolejnych tygodni, miesięcy, czy nawet lat nie myśleć o bliskości.
Zerknąłem na jej dłonie, które sprawnie pozbywały się zbędnej odzieży. Nie pomagałem jej w tym, bowiem rozkoszowałem się widokiem jej nagiego ciała, które z każdą chwilą zdawało się być coraz cieplejsze, wrażliwsze na najmniejszy dotyk. Wzrokiem ponaglałem, wargami muskającymi czułe punkty zachęcałem, aby w końcu do mnie przyległa i kolejny raz odebrała spokojny oddech oraz zdrowy rozsądek. Gdy w końcu garderoba znalazła się na posadzce wciągnąłem ją na siebie i oparłem dłoń o rozgrzane plecy, by na nowo zatracić się w pocałunku oraz palącym pożądaniu.
Z każdą kolejną czułością traciłem chęć na rozmowę, tak naprawdę mogliśmy dzisiejszego dnia nie wymienić już ani jednego słowa.
/zt x2
Oczekiwałem zaprzeczenia, sarkazmu lub salwy śmiechu i właściwie poza tym pierwszym otrzymałem pełen pakiet. Znała mnie na tyle, by doskonale wiedzieć, że moje zachowanie było dalekie od przepełnionego kurtuazją, jednakże nie mogła mi odmówić pokrętnej kultury wobec kobiet. Pokrętnej, bo niesztampowej, czasem przesadnie kpiącej, ale wbrew pozorom kierującej się przede wszystkim szacunkiem. Mogłem rzucać niewybredne komentarze, dwuznaczne propozycje, jakie nijak miały się do rzeczywistości, czy przekraczać sferę komfortu, lecz przy tym potrafiłem wyczuć granicę i nie naginać jej nadto tylko i wyłącznie dla własnej uciechy. Oczywiście – potrafiłem, acz nie lubiłem pilnować własnego języka, mówiłem dokładnie to, co silna przynosiła mi na język, ale gdy pojawiał się element dezorientacji, nierzadko wycofania i próby zaniechania dalszej konwersacji, to prostu odpuszczałem. Nigdy nie byłem napastliwy, czy namolny. Chyba, że ktoś mnie do tego sprowokował. -Żałuję tylko tych, które wyszły od ciebie, a ja jak ostatni małolat się nie połapałem- wygiąłem wargi w szelmowskim wyrazie, po czym wysunąłem w jej kierunku dłoń. -To co? Idziemy? Czy wygrywa wizja spędzenia ze mną kolejnego dnia w tym- objąłem spojrzeniem posłanie, jakie choć nie należało do najwygodniejszych, to z pewnością sprawdzało się lepiej jak stół. -Łożu- spytałem retorycznie, bowiem doskonale znałem odpowiedź.
Byłem realistą, nie lubiłem elementu zaskoczenia. Snułem plany, szukałem kilku wyjść z sytuacji, aby zawczasu przygotować się na wszelkie ewentualności. W teorii brzmiało to sensownie, pozwalało uniknąć zbędnego ryzyka, ale w praktyce niejednokrotnie przyszło mi dostać mentalnego liścia. Na palcach obu rąk nie zliczę ile razy wszystko wywróciło się do góry nogami, nim udało się zrealizować chociażby pierwszy punkt, dlatego nauczyłem się przyjmować pewne niedogodności, jako siłę wyższą, coś czego nie dało się przewidzieć – bo tak w zasadzie było. Miałem za sobą wiele misji, przeszedłem wiele trudów i niejednokrotnie ledwo uchodziłem z życiem, a mimo to rzeczywistość wciąż potrafiła mnie zaskakiwać. Rzucać pod nogi kłody, o których wcześniej nawet bym nie pomyślał. Irytujące, ale zdążyłem przywyknąć. -Nigdy mi tego nie zapomnisz?- uniosłem pytająco brew. Samo wspomnienie powodowało, że na moich wargach gościł kpiący uśmiech i wówczas nie stało się inaczej. Czasy odległe, choć sam miałem wrażenie, jakby to było miesiąc, maksymalnie dwa temu, mimo że nawet nie pamiętałem cóż jej wtedy skradłem. Sztylet i manuskrypty? Prawdopodobnie, aczkolwiek wolałem się nie dopytywać. -Zdradzisz mi o czym ty marzysz? Poza mną i gorącą kąpielą?- spytałem po chwili. Zastanawiało mnie to, bowiem nigdy wcześniej nie poruszaliśmy tego tematu. Cele były realne? Osiągalne? Czy zakrywały o fantazje?
Niech czeka – lubiłem wyzwania i zapewne doskonale zdawała sobie z tego sprawę.
-To niesprawiedliwe- odparłem rzekomo obruszony odpowiedzią. -Nawet jeśli udałoby mi się trafić w klucz, to finalnie kazałabyś poprawiać. Wszystko na opak. Może gdybym nie poznał się na twojej złośliwości, to bym poszedł na ten układ- zmierzyłem ją wzrokiem nieustannie zachowując poważną minę, która nijak się miała do tego co czułem w środku. Abstrakcyjna dyskusja – z resztą jak jedna z wielu – nie wzmagała we mnie poczucia straty czasu, wręcz przeciwnie. -No dobra, a jaka jest nagroda? Chyba nie myślisz, że zrobię to bezinteresownie- skrzyżowałem ręce na piersi niczym obrażony siedmiolatek, jaki czekał na słodkości w ramach poprawienia nastroju.
-Udawanie rozzłoszczonej w ogóle ci nie wychodzi- to nas łączyło. Ja również nie potrafiłem na dłuższą metę przyjmować gniewnej pozy, szczególnie jak znajdowała się tak blisko. Krótki, acz słodki spacer wargami wzdłuż jej dekoltu oraz szyi sprawił, że musiałem wziąć głęboki oddech, by opanować coraz silniej buzujące pożądanie, gdy nieznacznie się odsunęła. Choć czy tak naprawdę należało się dziś przed czymkolwiek powstrzymywać? Wbrew jej oczekiwaniu, który dostrzegłem w oczach, nie zamierzałem rozwijać tematu innych kobiet. Był to jedynie żart i nie było sensu się w niego zagłębiać.
Oczywiście, że interesowała mnie jej codzienność. Chciałem wiedzieć gdzie mieszka, z kim, czym się zajmuje i czy w znalazła w życiu wolność, o której tak marzyła. Wątpiłem, że wciąż podróżowała i angażowała się w poszukiwanie artefaktów, aczkolwiek nie mogłem tego wykluczyć. Sam dawno nie miałem okazji na podobny – jak irracjonalnie to nie zabrzmi – wypoczynek z dala od wszystkich spraw, problemów i obowiązków. Ciężko było opuścić Anglię na tydzień, a co dopiero miesiąc, czy kilkanaście tygodni, jakie zwykle trwała eksploracja danego miejsca. Miewałem wieczory, gdy z ognistą w dłoni rozmyślałem o tym i dochodziłem do wniosku, że naprawdę mi tego brakowało. Tej adrenaliny, niekończącej się przygody. Rzecz jasna w trakcie wojennych misji tej pierwszej nie brakowało, ale była ona nieco inna, poważniejsza i bardziej męcząca, co było dość dziwne, bowiem i w jednym i drugim przypadku powinno się ją odczuwać podobnie. Przepadałem za walką, za smakiem zwycięstwa, ale jednak poszukiwania były czymś moim – i tylko moim. Potrafiłem dzielić je tylko z nią.
-Kto wie- wzruszyłem ramionami, a na moich wargach pojawił się ironiczny uśmiech. -Może postaram się go odszukać?- uniosłem kącik ust, po czym sięgnąłem dłonią po szklaneczkę z trunkiem i upiłem zawartości. Tak naprawdę nie chciałem tego robić, na pewno nie kiedy zawieszenie przejdzie do historii, bowiem znając swoje szczęście byłaby pierwszą osobą, na jaką bym wpadł. Wtem nie miałbym wyboru; to nie była walka na opcje czy możliwości. Dziś mogliśmy żyć w tej bańce, dzielić łoże, zatracać się w pocałunkach i rozmowach, natomiast niebawem miała ona pęknąć, a wraz z nią wszystko co stworzyliśmy w jej środku. Nie było od tego odwrotu.
-Dobrze- zgodziłem się. Miała rację – obydwoje unikaliśmy tematów związanych z naszą codziennością i nie było sensu na siłę dopraszać się odpowiedzi. Drążyć, pozostawiać domysłów między wierszami i oczekiwać na moment, w którym można było pociągnąć drugą stronę za język. Nie powinienem wnikać w jej prywatne życie, miała je podobnie jak i ja, nawet jeśli sama myśl o tym powodowała gulę w gardle.
Zaśmiałem się pod nosem słysząc krótkie, acz znaczące zapewnienie. Wiedziałem, że nie zaśnie, czułem, iż obydwoje pragnęliśmy wykorzystać każdą minutę byle tylko zapełnić nadchodzącą pustkę. Rzecz jasna nie było to możliwe, nie potrafiłem się nią nacieszyć i przesycić do tego stopnia, by kilka kolejnych tygodni, miesięcy, czy nawet lat nie myśleć o bliskości.
Zerknąłem na jej dłonie, które sprawnie pozbywały się zbędnej odzieży. Nie pomagałem jej w tym, bowiem rozkoszowałem się widokiem jej nagiego ciała, które z każdą chwilą zdawało się być coraz cieplejsze, wrażliwsze na najmniejszy dotyk. Wzrokiem ponaglałem, wargami muskającymi czułe punkty zachęcałem, aby w końcu do mnie przyległa i kolejny raz odebrała spokojny oddech oraz zdrowy rozsądek. Gdy w końcu garderoba znalazła się na posadzce wciągnąłem ją na siebie i oparłem dłoń o rozgrzane plecy, by na nowo zatracić się w pocałunku oraz palącym pożądaniu.
Z każdą kolejną czułością traciłem chęć na rozmowę, tak naprawdę mogliśmy dzisiejszego dnia nie wymienić już ani jednego słowa.
/zt x2
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
Obawiałem się odmowy, ale gdzieś z tyłu głowy byłem z nią pogodzony. Przeszło trzy tygodnie nie wymieniliśmy żadnego listu i nie odnieśliśmy się do wydarzeń z pierwszej połowy lipca. Być może pragnęła to wyprzeć, targały ją niepewność i wyrzuty, jednakże nie byliśmy w stanie tego cofnąć. Stało się. Nie pierwszy raz przypadkowe spotkanie zmusiło nas do spojrzenia prawdzie w oczy, do zaprzestania ciągłego oszukiwania samych siebie. Kolejne spędzone razem chwile nie miały większego sensu, prowadziły zupełnie do niczego, ale nie potrafiłem tego zaprzestać. Oderwać się i zdusić irracjonalną chęć, pożądanie. W głowie kiełkowało mi wiele myśli, ale była jak cel, którego nigdy nie byłem w stanie zdobyć, osiągnąć. Niemożliwe, choć takowe rzekomo nie istniało. Była przeszkodą, jakiej nie potrafiłem pokonać, a zarazem wszystkim tym czego pragnąłem jako ja, jako Drew, nie namiestnik, nie możny, nie Śmierciożerca. Jako Drew. Zwykły, pospolity Drew. Czarodziej, który opuścił rodzinne mury z niczym, a wschodnie granice z walizką wiedzy, nic więcej. Nic – więcej. Zero.
Zjawiłem się w schronisku, które jak na tę porę cieszyło się zadziwiająco wielkim zainteresowaniem. Z niezadbaną brodą, długą blizną ciągnącą się od ucha po same ramiona, aż po pulchne policzki, niebieskie oczy i tlenione włosy zjawiłem się nieopodal baru, gdzie skinieniem głową przywitałem barmana. Kojarzyłem mężczyznę w sędziwym wieku, który nie tylko lał popularne w tych okolicach, ciemne piwo, ale dodatkowo wystawiał na ladę zamówione posiłki. Zdążyliśmy się zakolegować w trakcie naszej ostatniej wizyty. Nie czekając na obsługę zająłem jeden ze stolików w bardziej kameralnym miejscu, gdzie choć docierały dźwięki harfy, dało się swobodnie porozmawiać. Oczkując na dziewczynę zamówiłem wpierw ognistą, a później nawet posiłek, bowiem mijała kolejna godzina, a jej dalej nie było. Czyżby jednak zmieniła zdanie? Istniała taka szansa, choć jak ostatni naiwniak wmawiałem sobie, iż coś ją zatrzymało, zmusiło do dłuższego pozostania w domu tudzież innym miejscu. Nie miałem na to wpływu, pozostało mi liczyć, że jednak tego wieczora nie przyjdzie mi spędzić w samotności. Nie ten, nie kiedy mogłem cieszyć się ostatnim dniem festiwalu wśród bliskich mi osób. -To samo- rzuciłem do kelnerki, która po raz kolejny zjawiła się przy moim stoliku. Oczywiście wskazywałem nic innego jak puste szkło.
Drew Macnair
Zawód : Namiestnik hrabstwa Suffolk, fascynat nakładania klątw
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zaręczony
Danger is a beautiful thing when it is purposefully sought out.
OPCM : 40
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +4
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 4
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Metamorfomag
Śmierciożercy
The member 'Drew Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Schronisko, Torridon
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja