Wnętrze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze
Jest to ogromne, rozległe pomieszczenie mogące pomieścić w sobie pół kamienicy, posiadające mnóstwo gotyckich okien, niezliczoną ilość stoliczków z krzesełkami oraz morze długich rzędów regałów, po brzegi wypełnionych opasłymi woluminami. Londyńską bibliotekę codziennie odwiedzają głodni wiedzy czarodzieje; obecnie są oni jedynymi gośćmi w progach pokaźnego księgozbioru.
Do wnętrza biblioteki prowadzi przestronny hol wyłożony szachownicą czarnych i białych kafli, ze spiralnymi schodami prowadzącymi na wyższe kondygnacje budynku. Kondygnacje te posiadają balkony z widokiem na niższe piętra, dzięki czemu biblioteka wydaje się być jednym, wielkim, nieskończonym, monumentalnym wręcz pomieszczeniem. Na samej górze budowli umiejscowiona jest sporej wielkości szklana kopuła wpuszczająca do środka morze światła. Podłogi wyłożone są ciemnym kamieniem, w których odbija się blask dziesiątek lamp. Bibliotecznych regałów nie sposób zliczyć, a wszystkie podzielone są na odpowiednie działy tematyczne. Wraz z nastaniem nowego porządku księgozbiory przebrano, usuwając z nich literaturę spod pióra mugoli. Poszczególne działy zostały odizolowane od pozostałych za sprawą dębowych barierek. Czytelnią zaś jest kilkadziesiąt mahoniowych stołów i stoliczków gęsto zastawionych krzesłami.
Cisza niekiedy przerywana jest szelestem przewracanych kartek, a także cichymi szeptami konsultujących się ze sobą czytelników. Dookoła panuje spokojna, typowo naukowa atmosfera.
Do wnętrza biblioteki prowadzi przestronny hol wyłożony szachownicą czarnych i białych kafli, ze spiralnymi schodami prowadzącymi na wyższe kondygnacje budynku. Kondygnacje te posiadają balkony z widokiem na niższe piętra, dzięki czemu biblioteka wydaje się być jednym, wielkim, nieskończonym, monumentalnym wręcz pomieszczeniem. Na samej górze budowli umiejscowiona jest sporej wielkości szklana kopuła wpuszczająca do środka morze światła. Podłogi wyłożone są ciemnym kamieniem, w których odbija się blask dziesiątek lamp. Bibliotecznych regałów nie sposób zliczyć, a wszystkie podzielone są na odpowiednie działy tematyczne. Wraz z nastaniem nowego porządku księgozbiory przebrano, usuwając z nich literaturę spod pióra mugoli. Poszczególne działy zostały odizolowane od pozostałych za sprawą dębowych barierek. Czytelnią zaś jest kilkadziesiąt mahoniowych stołów i stoliczków gęsto zastawionych krzesłami.
Cisza niekiedy przerywana jest szelestem przewracanych kartek, a także cichymi szeptami konsultujących się ze sobą czytelników. Dookoła panuje spokojna, typowo naukowa atmosfera.
Była skora spokojnie posłużyć się stwierdzeniem, że jej małżonek, jeszcze do końca zdawał sobie sprawę co tak naprawdę oznaczała zgodą, którą jej ofiarował. Ale wraz z wywalczonym pozwoleniem koła machiny zostały wprawione w ruch. A Melisande, popchnięta jeszcze mocniej, jeszcze bardziej niż wcześniej do działania. Wcześniej niezmiennie pozostawała skupiona na obranym celu, krok po kroku, rozgryzła skomplikowaną teorię a potem i praktykę tworzenia świstoklików. Ale nawet wtedy czuła, że może i chce więcej. Była niezaspokojenia, nienasycona jeszcze. Głód, który w niej się znajdował zdawał się przypominać raczej przestwór bez dna. Dlatego teraz, w swych działaniach jedynie nabierać tempa. Jakby tylko czekała na te konkretne słowa. Nie jakby - czekała właśnie na nie. Była gotowa. A docierające do niej stwierdzenia o komecie, skutecznie co jakiś czas kierowały jej myśli w jej stronę. Zwłaszcza, że ona sama wpływała na swoje otoczenie nie tylko światłem, które rzucała ale i aurą którą obejmowała otoczenie. Świadkowie właśnie ją winili za kolejne niewyjaśnione zdarzenia, które stawały na ich drodze. Ją też obarczano za bezsenność i rozdrażnienie. Przekrój winy przypisywanej komecie był spory - i jak Melisande zdążyła już zauważyć - trudny do określenia w jednym aspekcie. Nic więc dziwnego, że jedną z pierwszych myśli, kiedy skupiła się na niej mocniej, osiągając w końcu pierwsze sukcesy w tworzeniu świstoklików, było udanie się do biblioteki. Pamiętała kwestię anomalii z którą poruszała wraz z Ramseyem i choć, komenta nie zdawała się ich przypominać dokładnie, to wychwytywała pewne punkty wspólne między jednym zaburzeniem a drugim. Oba mogły - o ile oczywiście zakładać, że świadkowie w istocie poprawnie za pewne sytuacje winili kometę - oddziaływać na otoczenie. W tym kometa, zdawała się mieć większe pole działania, przy nie tak destrukcyjnej mocy. Cóż, żeby spojrzeć w przyszłość, najpierw dobrze było zerknąć w przeszłość. Kompletną nielogicznością i całkowitą stratą czasu byłoby pochylanie się nad tematem nie zbadawszy najpierw, czy w przeszłości nie zaistniało podobne zjawisko. Może właśnie w przeszłości istniała szansa by odnaleźć odpowiedzi, albo chociaż wskazówkę, czym mogła być kometa, która zaistniała na znajdującym się nad ich głowami niebie. Nie była naiwna, zakładała, że ktoś już się nad tym pochylił w ten sposób. Ktoś musiał? Prawda? Ktoś kto mocniej orientował się w astronomii ale zwabiona skrytą za tym niewiadomą ruszyła sama. Zakładała, że prawdopodobnie sama wizyta w oficjalnej części biblioteki niewiele jej da, jednak skrupulatnie wypełniała kolejne punkty na powstałym planie, nawet jeśli zakładała że nie przyniosą jej one tego, czego chciała na dany moment. Potwierdzenie założonej tezy było lepsze niż zignorowanie jej i możliwe przeoczenie ważnych informacji. Kolejny raz już zjawiła się w Londyńskiej Bibliotece i utnąwszy krótką pogawędkę z bibliotekarką, która wskazała jej odpowiednie rzędy przystanęła przy regałach opiewających w astronomiczną historię, rozległe atlasy spisanych odkryć. Niewielka zmarszczka pojawiła się na jej czole, gdy przesuwała się wzdłuż obszernych półek. Godziny - jeśli nie dnie, tyle jej zajmie przedarcie się przez przeszłość ku teraźniejszości. Ale nie poczuła zniechęcenia, wręcz większy zapał. Sięgnęła po pierwszą z poleconych dzisiaj ksiąg - te wcześniejsze nie posiadały nic co mogłoby jej pomóc, zabrała jeszcze kilka, których tytuły zdawały się najbardziej zbliżone do obszaru jej badań i zasiadła przy jednym ze stolików. Powracanie do Corbenic i wracanie tu znów nie wydawało jej się rozsądne, zwłaszcza, że nie zamierzała czytać całych ksiąg, jedynie je wertując w poszukiwaniu czegoś co zwróciłoby jej uwagę. Szukała wskazówek, podobieństw z tym, co górowało nad nimi teraz. Wzmianek w przeszłości o czymś, co mogło - ale wcale nie musiało być jednakim tworem. Może istniejąca kometa pojawiła się już wcześniej, określono ją jednak inaczej. Wspomniano o niej nie tylko w literaturze faktu, ale jakiejś legendzie. Czyimś wspomnieniu, słowie. Może coś miało jednakie działanie, ale znów objawiło się w innej formie. Każda możliwa cząstka informacji była odpowiednio ważna. Ale też każdy jej brak, niósł swój jej ładunek. I choć - możliwie że dla wielu - zatapianie się w starych woluminach, sunięcie przez historię, wybieranie się na poszukiwania nie mając pojęcia, czy w istocie cokolwiek się znajdzie mogło wydawać się nużące, Melisande nie zerkała ku temu w ten sposób. Każdą zagadkę dało się rozwiązać - racjonalnie i logicznie wytłumaczyć. Każde niezgłębione - a interesujące ją - zagadanie wlewało w nią swoistego rodzaju zaciekawienie, nieokreślony głód by dowiedzieć się więcej. Nawet ekscytacje, lubiła to uczucie, ten smak niewielkiego zwycięstwa, gdy stojące w miejscu rozważania, nagle poruszyły się na przód. Za sprawą jednego podobnego zdarzenia. Faktu, wspomnienia. Tego właśnie szukała, choć znaleźć punkty wspólne teraźniejszości z przeszłością. Bo może w niej znajdowała się odpowiedzieć. Ale nie przeszkadzałoby jej, gdyby nie. Bo gdyby kometa była zjawiskiem unikatowym, zajęcie się nią, przyjrzenie było zajęciem równie interesującym. Umysł miała lotny, pozwolono jej się rozwijać i kształcić. Potrafiła zbierać fakty, łączyć kropki, stawiać wnioski. Wyruszyła na przygodę, swoją własną na razie, nie wspominając o niej praktycznie nikomu. Miała swój własny sekret, tajemnicę którą mogła zostawić dla siebie, lub podzielić się nią z tymi z którymi chciała.
W końcu coś zwróciło, choć nie miała pojęcia ile czasu spędziła zatopiona w przeglądaniu wybranej pozycji. Minuty, godziny? Uniosła tęczówki zwabiona - przeczuciem, promieniem słońca, które przemknęło po jej twarzy odbijając się od drogiej ozdoby, a może czymś jeszcze. Ciemne, bystre spojrzenie uniosło się zawieszając na kobiecie, której skinęła uprzejmie głową mrużąc odrobinę oczy. Jeśli dobrze kojarzyła szlachcianka, w temacie którego właśnie dotykała mogła orientować się bardziej. Rodzinne niesnaski w obliczu nurtujących pytań mogły stracić na wadze. Możliwe że szczęście, postanowiło jej dzisiaj sprzyjać.
Zapraszam, Wendelino - pomówmy, możesz mi się przydać.
| szukam wzmianek o podobnym do komety zjawisku - albo nieregularnych zdarzeniach w przeszłości które mogą przypominać to co dzieje się teraz
Historia II, Astronomia I, Numerologia II
W końcu coś zwróciło, choć nie miała pojęcia ile czasu spędziła zatopiona w przeglądaniu wybranej pozycji. Minuty, godziny? Uniosła tęczówki zwabiona - przeczuciem, promieniem słońca, które przemknęło po jej twarzy odbijając się od drogiej ozdoby, a może czymś jeszcze. Ciemne, bystre spojrzenie uniosło się zawieszając na kobiecie, której skinęła uprzejmie głową mrużąc odrobinę oczy. Jeśli dobrze kojarzyła szlachcianka, w temacie którego właśnie dotykała mogła orientować się bardziej. Rodzinne niesnaski w obliczu nurtujących pytań mogły stracić na wadze. Możliwe że szczęście, postanowiło jej dzisiaj sprzyjać.
Zapraszam, Wendelino - pomówmy, możesz mi się przydać.
| szukam wzmianek o podobnym do komety zjawisku - albo nieregularnych zdarzeniach w przeszłości które mogą przypominać to co dzieje się teraz
Historia II, Astronomia I, Numerologia II
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Melisande Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Rozległa znajomość poznawanej przez lata astronomii dawała lady Selwyn łatwość nie tylko w odpowiednim rozumieniu rządzącym się niebem praw, ale również pozwalała jej wybierać pracę prawdziwych autorytetów w dziedzinie co w nauce było sprawą wręcz równie ważną. Nie dało się jednak ukryć, że jej zainteresowania astronomią były nieco inne, niż lady Travers. Nie interesowała ją tak bardzo zła aura otaczająca kometę, jak jej położenie, wpływ na inne ciała niebieskie oraz — co chyba dla alchemiczny było najważniejsze — jej ewentualny wpływ na wytwarzane eliksiry. Nie była też odkrywcą zainteresowanym starym.
Wendelina kochała to, co nieodkryte i nowe. Świeżo odkryte gwiazdy i układy, przełomy związane z panującymi w kosmosie siłami i najnowsze badania, które sięgały do nieznanych rejonów. Jako prawdziwa miłośniczka gwiazd wiedziała, że w starych opowieściach często można znaleźć wiele wskazówek co do prawdziwego stanu rzeczy, ale po prawdzie, zwykle czekała aż po prostu zajmą się tym inni. Jak na damę przystało, miała podstawową wiedzę na temat literatury, a swego czasu nawet zdarzało jej się pisać nieco poezji, ale nie dało się ukryć, że nie było to w centrum jej zainteresowań.
Dlatego też raczej nie zajmowała się starszymi pracami z tej dziedziny, jeśli nie musiała (a po prawdzie, te najważniejsze już dawno poznała). Tego dnia jednak naprawdę wyjątkowo mało nowych, interesujących pozycji wpadło w blade dłonie lady Selwyn, toteż stopniowo brnęła przed siebie, szukając nawet nie tyle, co pozycji o ciele niebieskim, które pojawiło się na horyzoncie, a po prostu intrygujących tytułów i koncepcji, które jeszcze mogłaby poznać. Nie miała najmniejszej ochoty na tak szybki powrót do pałacu, w którym i tak ostatnio spędziła zdecydowanie zbyt dużo czasu.
Gdy Wendelina dostrzegła Melisandre posłała jej zza trzymanych w dłoniach ksiąg grzeczny, dość ciepły uśmiech i skinęła głową.
— Dzień dobry, lady Travers — powiedziała półgłosem, nie chcąc zanadto zaburzać panującej w bibliotece ciszy.
Nie spytała o pogodę i o samopoczucie, ani o to, co siostra Tristana robi w bibliotece i czego tu szuka. Świątynia nauki nie była wszak miejscem na takie rozmowy i dyskusje, zwłaszcza jeśli przynajmniej jedna z osób była zagłębiona w samodzielnym poszukiwaniu wiedzy. Co prawda Wendelina była nieco zdziwiona jej obecnością, bo nie wiedziała nic o tym, by Melisandre specjalizowała się w tej dziedzinie, ale przecież od tego były biblioteki, by móc zacząć to robić.
Wtem uwagę lady Selwyn zwrócił tytuł jednej z ksiąg, której nie pamiętała i na pewno nie miała w swych rodzinnych zbiorach. Odłożyła trzymane pozycje na krawędź półki i ostrożnie wyjęła Jak gwiazdy wyzwalają w eliksirach najlepsze cechy? Badania okresowe. Otworzyła księgę na pierwszej stronie, spoglądając na nazwiska współautorów i z ledwością stłumiła parsknięcie. Och, to musiał być jakiś żart.
Wendelina kochała to, co nieodkryte i nowe. Świeżo odkryte gwiazdy i układy, przełomy związane z panującymi w kosmosie siłami i najnowsze badania, które sięgały do nieznanych rejonów. Jako prawdziwa miłośniczka gwiazd wiedziała, że w starych opowieściach często można znaleźć wiele wskazówek co do prawdziwego stanu rzeczy, ale po prawdzie, zwykle czekała aż po prostu zajmą się tym inni. Jak na damę przystało, miała podstawową wiedzę na temat literatury, a swego czasu nawet zdarzało jej się pisać nieco poezji, ale nie dało się ukryć, że nie było to w centrum jej zainteresowań.
Dlatego też raczej nie zajmowała się starszymi pracami z tej dziedziny, jeśli nie musiała (a po prawdzie, te najważniejsze już dawno poznała). Tego dnia jednak naprawdę wyjątkowo mało nowych, interesujących pozycji wpadło w blade dłonie lady Selwyn, toteż stopniowo brnęła przed siebie, szukając nawet nie tyle, co pozycji o ciele niebieskim, które pojawiło się na horyzoncie, a po prostu intrygujących tytułów i koncepcji, które jeszcze mogłaby poznać. Nie miała najmniejszej ochoty na tak szybki powrót do pałacu, w którym i tak ostatnio spędziła zdecydowanie zbyt dużo czasu.
Gdy Wendelina dostrzegła Melisandre posłała jej zza trzymanych w dłoniach ksiąg grzeczny, dość ciepły uśmiech i skinęła głową.
— Dzień dobry, lady Travers — powiedziała półgłosem, nie chcąc zanadto zaburzać panującej w bibliotece ciszy.
Nie spytała o pogodę i o samopoczucie, ani o to, co siostra Tristana robi w bibliotece i czego tu szuka. Świątynia nauki nie była wszak miejscem na takie rozmowy i dyskusje, zwłaszcza jeśli przynajmniej jedna z osób była zagłębiona w samodzielnym poszukiwaniu wiedzy. Co prawda Wendelina była nieco zdziwiona jej obecnością, bo nie wiedziała nic o tym, by Melisandre specjalizowała się w tej dziedzinie, ale przecież od tego były biblioteki, by móc zacząć to robić.
Wtem uwagę lady Selwyn zwrócił tytuł jednej z ksiąg, której nie pamiętała i na pewno nie miała w swych rodzinnych zbiorach. Odłożyła trzymane pozycje na krawędź półki i ostrożnie wyjęła Jak gwiazdy wyzwalają w eliksirach najlepsze cechy? Badania okresowe. Otworzyła księgę na pierwszej stronie, spoglądając na nazwiska współautorów i z ledwością stłumiła parsknięcie. Och, to musiał być jakiś żart.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kolejne opasłe tomiszcza wertowane na ślepo nie mogły przynieść zadawalających odpowiedzi, Melisande wiedziała, że musiała zawęzić swoje poszukiwania. Różnorodne legendy, dawne podania, zmyślne historie, wszystko przemykało przez jej umysł wartkim i szybkim nurtem nie niosącym jednak żadnych konkretnych odpowiedzi. Nie wiedziała o mapie nieba wystarczająco dużo, by zastanowić się nad sensem zjawiska typowo astronomicznego, lecz czy dawniej kiedyś mogła mieć miejsce podobna seria niefortunnych zdarzeń? Pomór bydła był jednym z omenów, lecz zdarzał się przy każdej większej epidemii i żadna z wertowanych przez nią dotąd ksiąg nie dawała satysfakcjonującej odpowiedzi. Krwisty księżyc był z kolei zjawiskiem damie zupełnie nieznanym i nie kojarzył się z niczym. Nagłe problemy czarodziejów ze zdrowiem, dziwne, niepokojące zachowanie zwierząt, niecodzienne i niepokojące zdarzenia niewiadomego pochodzenia - była przekonana, że kiedyś w historii podobne sytuacje również miały miejsce, blada myśl kojarzyła fakty, krystalizowała się jednak bardzo powoli. Zrodziło się w niej silne przekonanie, że jest w stanie wskazać legendę, w której czarodzieje stanęli naprzeciw podobnie przedziwnym i przerażającym okolicznościom. Być może jeśli zacznie szukać informacji opartych na tej konkretnej urwanej myśli, jeśli tylko ją skrystalizuje i namierzy, sięgnie po właściwe pozycje - tylko jakie?
Waszym mistrzem gry jest Tristan, ewentualne pytania oraz wątpliwości należy kierować do niego. Mistrz gry nie oczekuje rzutu kością w dalszych krokach postaci.
Potrzebowała zaczepiania, punktu, kotwicy, czegoś od czego mogłaby wyjść dalej. Wiedziała dokładnie że tak - bo w ten sposób, od jednej myśli zaczynała się reszta wędrówki. z początku jednak jej myśli był zbyt rozległe. Patrzyła na wszystko, wiedząc, że wszystko to za wiele. Pomór bydła zdawał się dość znanym omenem, ale niekoniecznie musiał coś znaczyć. Czasem choroba zwyczajnie rozprzestrzeniała się szybko. Tylko, czy i tym można było teraźniejsze zjawiska tłumaczyć? Ale jedna myśl, powracała do Melisande niczym fala, obmywająca spokojnie brzeg. Zmarszczyła mocniej brwi odchylając się na krześle. Księżyc w jej rodowej - domowej - barwie. Spowity rubinowym kolorem. Oparła plecy o krzesło zaplatając dłonie na piersi, jedną z nich unosząc, spoglądając w nieokreślone miejsce przed siebie, pozwalając na to, by jedna z dłoni uniosła się wyżej, a palce najpierw zatańczyły pod jej brodą. Dręcząco nie przynosił jej żadnych skojarzeń. Z głębokim wdechem oparła dłonie o blat biurka przy którym siedziała pochylając głowę nad przeglądaną książką, ale nie spoglądając na nią. Jej oczy mimowolnie przesuwały się od jednej strony do drugiej, kiedy przeszukiwała myśli i wspomnienia.
Przypomnij sobie, Melisande. Nakazała sobie samej w głowie. Najbardziej frustrujący moment myśli majaczące gdzieś na horyzoncie, ale znajdującej się jednocześnie daleko, dalej niż była w stanie w danej chwili i danym momencie dostrzec. Czemu niektóre sprawy wydawały jej się znajome? Zmarszczyła mocniej brwi.
Czerwień poza rubinem i różami od zawsze - a może najczęściej, kojarzona była przecież z krwią. Pierwsza z myśli nadeszła do niej wraz z tym wątkiem. A ten jak wydawało jej się gdzieś w czasach średniowiecznych obarczany był różnymi klęskami które zapowiadał łącznie z czarodziejami. Chaosem i duchami. W niektórych wieścić miała końce świata, ale Melisande rzadko dawała się ponieść omenom i wierzeniom. Ale nie ulegało wątpliwości, że zaraz po nim pojawiało się coś, co ktoś inny, mógłby określić jako znaki. Słyszała przecież o dziwnych wydarzeniach, padających zwierzętach, cieniach, które pojawiały się wśród ludzi. Pytanie jednak które pojawiło się w jej głowie było takie - czy jeśli w istocie o nim wspominali, jako mit, albo część opowieści to czy i na ich niebie wtedy się pojawił? Skąd o nim wiedzieli? Najpierw musiała je namierzyć. Uniosła głowę, spoglądając na książki które przyniosła na swój stolik. A później na leżącą obok niej kartkę łapiąc za pióro. Pierwsze myśli, po których pójdzie dalej. Księżyc - sam w sobie, albo jako część jestestwa jakiegoś bóstwa może z nim skorelowany był jakiś mit, legenda. Wypisała kilka Artemis, Hekate, Thoth. Uniosła rękę podnosząc głowę, marszcząc brwi. Nie mogła jej konkretnie skonkretyzować, ale wydawało jej się, że wspomnienie księżyca - a może wpływu na świat - pojawiało się więcej niż raz i daleko w czasie chyba już u Majów, możliwe że gdzieś w Indiach dalej, niż sama kiedykolwiek była. Ale chyba i wśród mugoli wieszczona różnymi zdarzeniami miała być apokalipsa. Wydęła lekko usta, odwracając głowę w poszukiwaniu swojej służki, chcąc wydać jej polecenie by przyniosła jej książki, które dotykają tych czasów i tych tematów. Sama odwróciła głowę, na stole miała już jedną. Jedną z tych, których nie przejrzała całkowicie i dokładnie zanim poszła poznać swojego męża. Może dziś powinna pochylić się nad nią bardziej? Sprawdzić, skoro miała ją już pod ręką, a potem pójść dalej, po zapisanych terminach i boginiach. Ciągnęło ją w tamtym kierunku, może trochę nierozważnie, może przez to, że ostatnio używała z niej terminów, może przy okazji chciała zgłębić ją jeszcze bardziej by móc wykorzystać w nadchodzącej przyszłości. A może zwyczajnie, jakieś nieokreślone przeczucie pchało ją właśnie tam - choć temu ostatniemu ufała zawsze najmniej. Odnaleźć w opowieściach i mitach coś co mogła by skorelować z tym, co działo się wokół nich dzisiaj. Zatopiła się w micie o Machy od niego przechodząc dalej imię Rhiannon przyciągnęło jej wzrok na dłużej - zapadła w lekturę.
Uniosła w pewnym momencie głowę, tchnięta myślą, a może właśnie zwabiona czymś innym. Ciemne spojrzenie zawieszając na znajomej jednostce. Mrużąc lekko oczy.
- W istocie, to dobry dzień, lady Selwyn. - odpowiedziała jej, odrywając się od czytanej frazy na dłużej niż na chwilę, wydęła odrobinę wargi. Powędrowała za nim wzrokiem marszcząc brwi. - Jeśli mnie pamięć nie myli, zawsześ miała smykałkę do astronomii. Powiedz mi, czy orientujesz się zatem, by termin księżyca zachodzącego szkarłatem; rubinowy, krwawy - nazwij go jak chcesz, czerwony w swojej barwie - zajaśniał na niebie wcześniej? - nie bawiła się, jej czas był cenny a cel był jasny, przed nią było jeszcze wiele ksiąg i wiele tropów do zbadania, jeśli wywodząca się z próbującego podnieść się z niełaski rodu kobieta nic nie wiedziała, mogła po prostu wrócić do czytanych wcześniej ksiąg. A dźwięcząca jej w głowie myśl, mogła nic nie znaczyć. Jeśli jednak miałaby poparcie w przeszłej mapie nieba, mogłaby wiedzieć w którą stronę swoich rozważań - a może bardziej nieśmiałych poszukiwań się skierować. Zbada każdą możliwość, powoli i metodycznie, żmudnie. Nie podda się, póki nie stwierdzi z całkowitą pewnością, że tutaj nie znajdzie już niczego.
Przypomnij sobie, Melisande. Nakazała sobie samej w głowie. Najbardziej frustrujący moment myśli majaczące gdzieś na horyzoncie, ale znajdującej się jednocześnie daleko, dalej niż była w stanie w danej chwili i danym momencie dostrzec. Czemu niektóre sprawy wydawały jej się znajome? Zmarszczyła mocniej brwi.
Czerwień poza rubinem i różami od zawsze - a może najczęściej, kojarzona była przecież z krwią. Pierwsza z myśli nadeszła do niej wraz z tym wątkiem. A ten jak wydawało jej się gdzieś w czasach średniowiecznych obarczany był różnymi klęskami które zapowiadał łącznie z czarodziejami. Chaosem i duchami. W niektórych wieścić miała końce świata, ale Melisande rzadko dawała się ponieść omenom i wierzeniom. Ale nie ulegało wątpliwości, że zaraz po nim pojawiało się coś, co ktoś inny, mógłby określić jako znaki. Słyszała przecież o dziwnych wydarzeniach, padających zwierzętach, cieniach, które pojawiały się wśród ludzi. Pytanie jednak które pojawiło się w jej głowie było takie - czy jeśli w istocie o nim wspominali, jako mit, albo część opowieści to czy i na ich niebie wtedy się pojawił? Skąd o nim wiedzieli? Najpierw musiała je namierzyć. Uniosła głowę, spoglądając na książki które przyniosła na swój stolik. A później na leżącą obok niej kartkę łapiąc za pióro. Pierwsze myśli, po których pójdzie dalej. Księżyc - sam w sobie, albo jako część jestestwa jakiegoś bóstwa może z nim skorelowany był jakiś mit, legenda. Wypisała kilka Artemis, Hekate, Thoth. Uniosła rękę podnosząc głowę, marszcząc brwi. Nie mogła jej konkretnie skonkretyzować, ale wydawało jej się, że wspomnienie księżyca - a może wpływu na świat - pojawiało się więcej niż raz i daleko w czasie chyba już u Majów, możliwe że gdzieś w Indiach dalej, niż sama kiedykolwiek była. Ale chyba i wśród mugoli wieszczona różnymi zdarzeniami miała być apokalipsa. Wydęła lekko usta, odwracając głowę w poszukiwaniu swojej służki, chcąc wydać jej polecenie by przyniosła jej książki, które dotykają tych czasów i tych tematów. Sama odwróciła głowę, na stole miała już jedną. Jedną z tych, których nie przejrzała całkowicie i dokładnie zanim poszła poznać swojego męża. Może dziś powinna pochylić się nad nią bardziej? Sprawdzić, skoro miała ją już pod ręką, a potem pójść dalej, po zapisanych terminach i boginiach. Ciągnęło ją w tamtym kierunku, może trochę nierozważnie, może przez to, że ostatnio używała z niej terminów, może przy okazji chciała zgłębić ją jeszcze bardziej by móc wykorzystać w nadchodzącej przyszłości. A może zwyczajnie, jakieś nieokreślone przeczucie pchało ją właśnie tam - choć temu ostatniemu ufała zawsze najmniej. Odnaleźć w opowieściach i mitach coś co mogła by skorelować z tym, co działo się wokół nich dzisiaj. Zatopiła się w micie o Machy od niego przechodząc dalej imię Rhiannon przyciągnęło jej wzrok na dłużej - zapadła w lekturę.
Uniosła w pewnym momencie głowę, tchnięta myślą, a może właśnie zwabiona czymś innym. Ciemne spojrzenie zawieszając na znajomej jednostce. Mrużąc lekko oczy.
- W istocie, to dobry dzień, lady Selwyn. - odpowiedziała jej, odrywając się od czytanej frazy na dłużej niż na chwilę, wydęła odrobinę wargi. Powędrowała za nim wzrokiem marszcząc brwi. - Jeśli mnie pamięć nie myli, zawsześ miała smykałkę do astronomii. Powiedz mi, czy orientujesz się zatem, by termin księżyca zachodzącego szkarłatem; rubinowy, krwawy - nazwij go jak chcesz, czerwony w swojej barwie - zajaśniał na niebie wcześniej? - nie bawiła się, jej czas był cenny a cel był jasny, przed nią było jeszcze wiele ksiąg i wiele tropów do zbadania, jeśli wywodząca się z próbującego podnieść się z niełaski rodu kobieta nic nie wiedziała, mogła po prostu wrócić do czytanych wcześniej ksiąg. A dźwięcząca jej w głowie myśl, mogła nic nie znaczyć. Jeśli jednak miałaby poparcie w przeszłej mapie nieba, mogłaby wiedzieć w którą stronę swoich rozważań - a może bardziej nieśmiałych poszukiwań się skierować. Zbada każdą możliwość, powoli i metodycznie, żmudnie. Nie podda się, póki nie stwierdzi z całkowitą pewnością, że tutaj nie znajdzie już niczego.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lady Selwyn uważała, że pochodzenie autorów ma wcale nie mniejsze znaczenie, niżeli ich wiedza. Jedno i drugie musiało się zgadzać, aby twórca faktycznie był według Wendeliny godny zainteresowania. Oczywiście, czasem odkrycia zapoczątkowywały osoby o nieznanym pochodzeniu, jednak jeśli nie zostało ono potwierdzone przez jakiegoś znamienitego czarodzieja z dobrego domu, uznawała, że nie ma większego sensu się na nim skupiać, chyba że sama chciała być tym, kto je potwierdzi. Nie dało się jednak ukryć, że jako dama miała zbyt wiele zajęć, ponadto pochłaniała ją również alchemia. W związku z tym studiowała astronomię raczej teoretycznie, odkrycia pozostawiając innym. Co rzecz jasna nie oznaczało, że nie była do nich zdolna. Głęboko wierzyła w to, że była — po prostu miała inne priorytety.
Wśród współautorów książki były zaś co najmniej dwa nazwiska, które nie brzmiały jej czarodziejsko, wręcz przeciwnie, lady Selwyn była przekonana o mugolskim pochodzeniu twórców. Toteż mimo zainteresowania tematem uniosła jedynie brew z powątpiewaniem i odłożyła księgę na półkę. Musi później zgłosić bibliotekarkę, że tego typu brednie zdecydowanie powinny zostać spalone, a nie zdobić półki londyńskiej biblioteki.
Nie musiała jednak zaprzątać sobie dłużej głowy księgą, bowiem lady Travers poszukiwała pomocy, a lady Selwyn była zawsze więcej, niż rada, gdy mogła przekazać swoją gromadzoną przez lata wiedzę innym. Niewielu arystokratów było szczerze zainteresowanych nauką, nad czym Wendelina każdego dnia ubolewała, dlatego też każdy objaw zainteresowania miała zamiar wykorzystywać, pod warunkiem oczywiście, że sprzyjało to również jej rodzinie oraz że sama miała na to czas. W tym momencie tego drugiego jej nie brakowało, a wsparcie udzielone Melisandre bez wątpienia mogło później zaowocować. Wszak nie dość, że była siostrą sir Tristana Rosiera, to na dodatek wstąpiła w szeregi rodu Traversów, z którymi jej rodzina od dłuższego czasu próbowała poprawić stosunki.
Uśmiechnęła się więc ciepło, tak czarująco, jak tylko była w stanie mimo wciąż chorego ciała i zbliżyła się do kobiety.
— Nie mogłoby być inaczej, lady Travers. Mało które zjawisko na nieboskłonie nigdy się nie powtarza. Kosmos istnieje w harmonii, a harmonia nie może powstać bez powtórzeń. Słyszała lady o zaćmieniu słońca? A księżyca? Krwawy księżyc powstaje właśnie w trakcie niego, gdy dochodzi do całkowitego zaćmienia. Wówczas światło nadaje mu rubinowej barwy, która sprawia, że ukochany naszej gwiazdy wygląda, jakby krwawił — wyjaśniła. — To zaiste piękne zjawisko, warto szukać go na niebie. Ostatnim razem zdarzyło się to w maju, jednak nie było widoczne z Anglii. — Wendelina jakby posmutniała. Niestety, nie mogła sobie wówczas pozwolić na tak odległą wyprawę: krwawy księżyc był widoczny przede wszystkim w Australii. — Szuka lady jakiś konkretnych informacji? Wpływu krwawego księżyca na zaklęcia, eliksiry…? — podpowiedziała.
Wśród współautorów książki były zaś co najmniej dwa nazwiska, które nie brzmiały jej czarodziejsko, wręcz przeciwnie, lady Selwyn była przekonana o mugolskim pochodzeniu twórców. Toteż mimo zainteresowania tematem uniosła jedynie brew z powątpiewaniem i odłożyła księgę na półkę. Musi później zgłosić bibliotekarkę, że tego typu brednie zdecydowanie powinny zostać spalone, a nie zdobić półki londyńskiej biblioteki.
Nie musiała jednak zaprzątać sobie dłużej głowy księgą, bowiem lady Travers poszukiwała pomocy, a lady Selwyn była zawsze więcej, niż rada, gdy mogła przekazać swoją gromadzoną przez lata wiedzę innym. Niewielu arystokratów było szczerze zainteresowanych nauką, nad czym Wendelina każdego dnia ubolewała, dlatego też każdy objaw zainteresowania miała zamiar wykorzystywać, pod warunkiem oczywiście, że sprzyjało to również jej rodzinie oraz że sama miała na to czas. W tym momencie tego drugiego jej nie brakowało, a wsparcie udzielone Melisandre bez wątpienia mogło później zaowocować. Wszak nie dość, że była siostrą sir Tristana Rosiera, to na dodatek wstąpiła w szeregi rodu Traversów, z którymi jej rodzina od dłuższego czasu próbowała poprawić stosunki.
Uśmiechnęła się więc ciepło, tak czarująco, jak tylko była w stanie mimo wciąż chorego ciała i zbliżyła się do kobiety.
— Nie mogłoby być inaczej, lady Travers. Mało które zjawisko na nieboskłonie nigdy się nie powtarza. Kosmos istnieje w harmonii, a harmonia nie może powstać bez powtórzeń. Słyszała lady o zaćmieniu słońca? A księżyca? Krwawy księżyc powstaje właśnie w trakcie niego, gdy dochodzi do całkowitego zaćmienia. Wówczas światło nadaje mu rubinowej barwy, która sprawia, że ukochany naszej gwiazdy wygląda, jakby krwawił — wyjaśniła. — To zaiste piękne zjawisko, warto szukać go na niebie. Ostatnim razem zdarzyło się to w maju, jednak nie było widoczne z Anglii. — Wendelina jakby posmutniała. Niestety, nie mogła sobie wówczas pozwolić na tak odległą wyprawę: krwawy księżyc był widoczny przede wszystkim w Australii. — Szuka lady jakiś konkretnych informacji? Wpływu krwawego księżyca na zaklęcia, eliksiry…? — podpowiedziała.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Ksiąg było od groma, służka posłusznie wędrowała od regałów do stolika Melisande, piętrząc przed nią kolejne stosy. Ciężkie pozycje traktujące o Ameryce Południowej pojawiły się trzy, jedna miała stron sześćset, druga siedemset, trzecia tysiąc jeden, wszystkie rozpoczynały się opisem kolonializmu. Służka zniosła jej na stół także podstawy mugoloznastwa. Celtyckie mity, które przeglądała, o królowej Machy, opowiadały o jej wielkiej miłości do koni, ale i świętach podobnych temu, które niebawem miało się wydarzyć. Czy jej historia mogła w jakikolwiek sposób wiązać się z historią Artemidy, nad którą również zastanawiała się młoda czarownica? Trzy imiona, Artemis, Hekate, Thoth, Melisande musiała czytać więcej - i zastanowić się nad tym, co wyczyta w pozycjach, które zdecyduje się wybrać. Znak księżyca przewijał się przez większość tych historii, a czy w którejś z nich mógł mieć cokolwiek wspólnego z tym, co działo się dziś? Myśli Melisande błąkały się chaotycznie, odbijając się od jednego tematu do drugiego, na żadnym z nich nie zatrzymując się na dłużej, ani też nie krystalizując powziętej myśli. Musiała wgłębić się w detale.
Wendelina doskonale wiedziała, czym było zjawisko krwawego księżyca. Zadziwiające jednak dla niej mogło zdać się w tym momencie, iż pomimo rzadkości i niezwykłości podobnego widoku, żadne przeglądane przez nią czasopisma ani też inni alchemicy, z jakimi miała okazję pomówić, nie ekscytowali się nadchodzącym zjawiskiem. Sama Wendelina również nie - bowiem od maja czasu minęło zbyt mało, by mogło wydać się to w lipcu realne.
Wendelina doskonale wiedziała, czym było zjawisko krwawego księżyca. Zadziwiające jednak dla niej mogło zdać się w tym momencie, iż pomimo rzadkości i niezwykłości podobnego widoku, żadne przeglądane przez nią czasopisma ani też inni alchemicy, z jakimi miała okazję pomówić, nie ekscytowali się nadchodzącym zjawiskiem. Sama Wendelina również nie - bowiem od maja czasu minęło zbyt mało, by mogło wydać się to w lipcu realne.
Stos ksiąg piętrzył się przed Melisande jednocześnie wzbudzając w niej dziwnego rodzaju ekscytację, ale i rozdrażnienie. Chciała już wiedzieć. Nie była z natury cierpliwa, cierpliwości z której korzystała na co dzień nauczyła się wraz z czasem. Hamowała ją, czuła jej oznaki, wciskała paznokcie w gładkie dłonie pozostawiając ślady. Jedynie pozornie mogła czasem zdawać się niewzruszona, tak naprawdę łatwo było ją zirytować - albo jeśli szło o ludzi, zniechęcić. Badania, zawsze rozbijały ją na pół. Znała swój cel - a do niego potrafiła dążyć wytrwałe, jednocześnie niewypowiedziane, niezbadane rzeczy - zagadki - pociągały ją całkiem. Z drugiej, jeśli coś zabierało więcej czasu czuła rozbijającą się o nią irytację. Niecodzienna mieszanka kotłowała się w środku zmieniając na swoistego rodzaju paliwo, napęd, które nie tylko popychało ją dalej - do kolejnego wniosku, kolejnej książki - ale i przeciągało czasem momenty wzmożonego wysiłku.
Księżyc z pewnością łączył je wszystkie, ale znajdowane informacje w których na razie zapadała zdawały się chaotycznie nie mówić niczego. Czytała więc dalej, że dziwieniem sięgając po mugolską książkę. Sama kazała ją przynieść? Zmarszczyła lekko brwi. Znaki apokalipsy? Przekrzywiła głowę. Przesuwając spojrzeniem. Ale odsunęła ją. Ciągnęło ją w jednym kierunku. Może dlatego, że słowa Tristana dźwięczały w jej głowie. Coś znalazła, na pewno nie z całkowitą pewnością, ale to pociągnęło ją za sobą dalej. Od Machy dotarła do Rhiannon, były swoimi odmianami, jeśli dobrze kojarzyła fakty, razem z Eponą, boginie koni ale i księżyca. Spisała je na pergaminie, ruszając za drugą. Za kosami, które były jej symbolami, które miały należeć do zaświatów. Zapisała kilka słów kluczy ruszając dalej. Artemidę, poza zwyczajowymi informacjami przeczytała że czczono również jako boginię śmierci; niekiedy utożsamiano ją z Hekate, patronką czarów i mistrzynię czarownic, również uważaną za boginię śmierć, śmierci którą utożsamiano z ciemną, nieznaną stroną Księżyca. Więc może i właśnie ciemną - w znaczeniu krwawą. W pewnych aspektach ta zdawała się być odpowiednikiem celtyckiej Morrgian – choć ta znów odpowiadała za wojnę. Choć źródła podawały, że miała więcej inne swe oblicza. Tak wróciła do Machy. I… nagle się zatrzymała. Marszcząc brwi. Zaświaty. Czy nie wierzono że ten świat od boskiego dzieli kurtyna tak było przecież w przypadku Mag Mell, czy jeśli cienie uznać za twory zza niej - czym była kometa? Brakowało jej sensu, wniosku i tez. Pokręciła głową do siebie, jakby chcąc wytrząsnąć z niej myśli, które były już zbędne. Nie tylko z Mag Mell tak było, była niemal pewna. - Znajdź mi opis nadchodzącego święta. - poleciła służące. Zaświaty, boginie śmierci ale i księżyca, patronki czarów i krain śmierci - albo same czuwające nad nią. Miały kilka wspólnych punktów, może to właśnie za nimi powinna pójść dalej? Za tymi, które rzeczywiście wywodziły się z wierzeń święta, które było już za rogiem.
Brwi nadal marszczyły jej się lekko. Uwagi poświęciła tylko tyle swojej towarzyszce, by nie wyjść na nader nieuprzejmą nadal przesuwając się we własnych myślach. Może ona mogła znać odpowiedź na kwestię czerwonego księżyca. Może zbierając daty i znaczenia będzie mogła określić coś - cóż, najlepiej - bliżej niż dalej. Połączyć fakty. Znaleźć odpowiedzi, albo chociaż określić kierunek w którym udać się dalej. Brwi Melisande uniosły się na słowa Wendeliny. Nawet odpowiedniki poszczególnych bogiń zaczynały jej się pozwoli w pewien wzór układać. Rozdrażniła ją odrobinę marszcząc jej nos, nie miała czasu na bzdury o harmonii wszechświata. A gdy Wendelina dotarła do uromantycznienia księżyca jej brew mimowolnie drgnęła do góry. Zmarszczyła nos w końcu dostając jakąś konkretną odpowiedź - datę. Nie znosiła, kiedy ludzie zbyt długo płynęli do brzegu. W maju. Odchyliła się na krześle zaplatając dłonie.
- … zachowanie zwierząt, ich zgony, oddziaływanie na środowisko i magię - w tym i zaklęcia. Kiedy były wcześniejsze? Czy i jak daleko w przeszłość możesz je wskazać. I kiedy nadejdzie następne. Da się to jakoś wyliczyć, albo sprawdzić? - przeszła od razu do rzeczy nie czekając. Zmrużyła lekko oczy. - Zastanowiłabym się też, lady Selwyn, czy zasadnym jest wygłaszać tezy o harmonii i powtarzalności zjawisk na nieboskłonie, kiedy właśnie nad głową - jeśli wierzyć Wielkiemu Magowi - mamy jedno, które nie zdarzyło się wcześniej. Chyba że masz w tej kwestii więcej informacji. - zadanie postawiła jednocześnie zakończone ale i zachęcające do udowodnienia jej błędu we własnej obserwacji. Zmarszczyła brwi. Kiedy właściwie pojawiły się cienie? Czy te dwa zdarzenia mogły być ze sobą powiązane? Nie była pewna, mimo to, wspomnianą przez kobietę datę zapisała na kartce.
Księżyc z pewnością łączył je wszystkie, ale znajdowane informacje w których na razie zapadała zdawały się chaotycznie nie mówić niczego. Czytała więc dalej, że dziwieniem sięgając po mugolską książkę. Sama kazała ją przynieść? Zmarszczyła lekko brwi. Znaki apokalipsy? Przekrzywiła głowę. Przesuwając spojrzeniem. Ale odsunęła ją. Ciągnęło ją w jednym kierunku. Może dlatego, że słowa Tristana dźwięczały w jej głowie. Coś znalazła, na pewno nie z całkowitą pewnością, ale to pociągnęło ją za sobą dalej. Od Machy dotarła do Rhiannon, były swoimi odmianami, jeśli dobrze kojarzyła fakty, razem z Eponą, boginie koni ale i księżyca. Spisała je na pergaminie, ruszając za drugą. Za kosami, które były jej symbolami, które miały należeć do zaświatów. Zapisała kilka słów kluczy ruszając dalej. Artemidę, poza zwyczajowymi informacjami przeczytała że czczono również jako boginię śmierci; niekiedy utożsamiano ją z Hekate, patronką czarów i mistrzynię czarownic, również uważaną za boginię śmierć, śmierci którą utożsamiano z ciemną, nieznaną stroną Księżyca. Więc może i właśnie ciemną - w znaczeniu krwawą. W pewnych aspektach ta zdawała się być odpowiednikiem celtyckiej Morrgian – choć ta znów odpowiadała za wojnę. Choć źródła podawały, że miała więcej inne swe oblicza. Tak wróciła do Machy. I… nagle się zatrzymała. Marszcząc brwi. Zaświaty. Czy nie wierzono że ten świat od boskiego dzieli kurtyna tak było przecież w przypadku Mag Mell, czy jeśli cienie uznać za twory zza niej - czym była kometa? Brakowało jej sensu, wniosku i tez. Pokręciła głową do siebie, jakby chcąc wytrząsnąć z niej myśli, które były już zbędne. Nie tylko z Mag Mell tak było, była niemal pewna. - Znajdź mi opis nadchodzącego święta. - poleciła służące. Zaświaty, boginie śmierci ale i księżyca, patronki czarów i krain śmierci - albo same czuwające nad nią. Miały kilka wspólnych punktów, może to właśnie za nimi powinna pójść dalej? Za tymi, które rzeczywiście wywodziły się z wierzeń święta, które było już za rogiem.
Brwi nadal marszczyły jej się lekko. Uwagi poświęciła tylko tyle swojej towarzyszce, by nie wyjść na nader nieuprzejmą nadal przesuwając się we własnych myślach. Może ona mogła znać odpowiedź na kwestię czerwonego księżyca. Może zbierając daty i znaczenia będzie mogła określić coś - cóż, najlepiej - bliżej niż dalej. Połączyć fakty. Znaleźć odpowiedzi, albo chociaż określić kierunek w którym udać się dalej. Brwi Melisande uniosły się na słowa Wendeliny. Nawet odpowiedniki poszczególnych bogiń zaczynały jej się pozwoli w pewien wzór układać. Rozdrażniła ją odrobinę marszcząc jej nos, nie miała czasu na bzdury o harmonii wszechświata. A gdy Wendelina dotarła do uromantycznienia księżyca jej brew mimowolnie drgnęła do góry. Zmarszczyła nos w końcu dostając jakąś konkretną odpowiedź - datę. Nie znosiła, kiedy ludzie zbyt długo płynęli do brzegu. W maju. Odchyliła się na krześle zaplatając dłonie.
- … zachowanie zwierząt, ich zgony, oddziaływanie na środowisko i magię - w tym i zaklęcia. Kiedy były wcześniejsze? Czy i jak daleko w przeszłość możesz je wskazać. I kiedy nadejdzie następne. Da się to jakoś wyliczyć, albo sprawdzić? - przeszła od razu do rzeczy nie czekając. Zmrużyła lekko oczy. - Zastanowiłabym się też, lady Selwyn, czy zasadnym jest wygłaszać tezy o harmonii i powtarzalności zjawisk na nieboskłonie, kiedy właśnie nad głową - jeśli wierzyć Wielkiemu Magowi - mamy jedno, które nie zdarzyło się wcześniej. Chyba że masz w tej kwestii więcej informacji. - zadanie postawiła jednocześnie zakończone ale i zachęcające do udowodnienia jej błędu we własnej obserwacji. Zmarszczyła brwi. Kiedy właściwie pojawiły się cienie? Czy te dwa zdarzenia mogły być ze sobą powiązane? Nie była pewna, mimo to, wspomnianą przez kobietę datę zapisała na kartce.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Była przekonana, że skoro lady Travers sama zadała jej pytania, będzie zachwycona jej odpowiedzią. Ta jednak marszczyła nosek niczym rozpieszczona suka, której podano udziec zamiast polędwiczki, mimo że przecież nie sprecyzowała oczekiwań. Nie takiej reakcji spodziewała się Wendelina. Potencjalna nieco bliższa znajomość z Melisandre mogła być jednak zbyt istotna dla jej rodziny. Dlatego astrolożka postanowiła zrobić dobrą minę do złej gry. Gdyby siostra Tristana miała kogoś innego na podorędziu, pewnie nie siedziałaby w bibliotece i nie szukała informacji, mimo braku specjalizacji w dziedzinie, prawda? Selwyn doskonale wiedziała, że arystokratki musiały dbać o swój wizerunek i nie o wszystko warto się było pytać. Nawet mimo posiadania funduszy i koneksji, które mogłyby załatwić problem w kilka chwil.
Wendelina wzięła głęboki oddech.
— Część obliczeń mówi, że nadejdzie już wkrótce. Jednak środowisko nie jest zbyt pozytywnie nastawiona do tej wieści. To znaczy, oczywiście, sam krwawy księżyc jest zawsze wart obserwacji, ale biorąc pod uwagę majowe wydarzenie… to raczej nie zdarza się tak często. Jeśli chodzi o oddziaływanie… Widziałam tu przed chwilą wolumin poruszający ten temat, znamienitego autorstwa, trudno o lepsze źródło — powiedziała, rozglądając się wokół. Zrobiła krok w stronę półek.
Gdy Melisande zwróciła jej uwagę na błąd, Wendelina uniosła brew, spoglądając na nią z ukosa.
— Jak powiedziałam, mało które zjawisko się nie powtarza. Wszechświat jest ogromem, lady Travers.
Gdy kończyła mówić, w końcu dostrzegła to, czego szukała. Elegancka księga z pozłacanymi obiciami po chwili znalazła się w jej dłoni. Wendelina wzięła ją ostrożnie, niosąc w stronę Melisande. Położyła księgę tuż przed nią, otwierając ją delikatnie. Jeśli gdzieś mają znaleźć się informacje o wpływie krwawego księżyca na magiczny świat to właśnie tutaj.
Lady Selwyn mogła oczywiście opowiedzieć Melisande o tych, które występują najczęściej, jednak język potrafi się mylić, a pamięć zawodzić. Biorąc zaś pod uwagę postawę lady Travers, szczerze wolała zostawić ją z woluminem dotyczącym nieco bardziej zaawansowanej alchemii, niż opowiadać coś aroganckiej ignorantce z ciętym językiem.
W dalszym jednak ciągu nie miała zamiaru tego dać po sobie absolutnie poznać. Dlatego łagodnie przesunęła dłonią po tytułowej karcie, spoglądając na lady Travers:
— Wiedza zaklęta w książkach to nasza największa moc, czyż nie? W tych rozdziałach powinny znaleźć się odpowiedzi na większość pytań w tym temacie…
Przynajmniej jeśli jest się amatorem, jak lady Melisande.
Wendelina wzięła głęboki oddech.
— Część obliczeń mówi, że nadejdzie już wkrótce. Jednak środowisko nie jest zbyt pozytywnie nastawiona do tej wieści. To znaczy, oczywiście, sam krwawy księżyc jest zawsze wart obserwacji, ale biorąc pod uwagę majowe wydarzenie… to raczej nie zdarza się tak często. Jeśli chodzi o oddziaływanie… Widziałam tu przed chwilą wolumin poruszający ten temat, znamienitego autorstwa, trudno o lepsze źródło — powiedziała, rozglądając się wokół. Zrobiła krok w stronę półek.
Gdy Melisande zwróciła jej uwagę na błąd, Wendelina uniosła brew, spoglądając na nią z ukosa.
— Jak powiedziałam, mało które zjawisko się nie powtarza. Wszechświat jest ogromem, lady Travers.
Gdy kończyła mówić, w końcu dostrzegła to, czego szukała. Elegancka księga z pozłacanymi obiciami po chwili znalazła się w jej dłoni. Wendelina wzięła ją ostrożnie, niosąc w stronę Melisande. Położyła księgę tuż przed nią, otwierając ją delikatnie. Jeśli gdzieś mają znaleźć się informacje o wpływie krwawego księżyca na magiczny świat to właśnie tutaj.
Lady Selwyn mogła oczywiście opowiedzieć Melisande o tych, które występują najczęściej, jednak język potrafi się mylić, a pamięć zawodzić. Biorąc zaś pod uwagę postawę lady Travers, szczerze wolała zostawić ją z woluminem dotyczącym nieco bardziej zaawansowanej alchemii, niż opowiadać coś aroganckiej ignorantce z ciętym językiem.
W dalszym jednak ciągu nie miała zamiaru tego dać po sobie absolutnie poznać. Dlatego łagodnie przesunęła dłonią po tytułowej karcie, spoglądając na lady Travers:
— Wiedza zaklęta w książkach to nasza największa moc, czyż nie? W tych rozdziałach powinny znaleźć się odpowiedzi na większość pytań w tym temacie…
Przynajmniej jeśli jest się amatorem, jak lady Melisande.
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Melisande dumała nad kolejnymi zjawiskami, a służka zgodnie z jej wolą przyniosła jej kolejne pozycje, tym razem opisujące zbliżające się święto.
Wendelina trafnie wskazała księgę, która w podstawowy sposób opisywały efekty krwawego księżyca, w tej podstawowej pozycji na próżno było jednak szukać informacji choćby zbliżonych do tych, które opisywałaby miniony ciąg niefortunnych zdarzeń. Wykresy, choć proste, wydawały się Melisande skomplikowane, wskazywały głównie na możliwość zwarzenia się zbyt tłustych eliksirów i przestrzegały przed niewytłumaczalnym wzrostem zasadowości odczynów. Wendelina znała legendy, które wskazywałyby na czerwony księżyc pojawiający się przed krwawymi starciami i nieszczęściami, lecz nie było to nic, co mogłaby potwierdzić w sposób jakkolwiek naukowy.
Mistrz gry nadzoruje wątek, ale nie interweniuje, w przypadku, gdy uzna, że interwencja jest konieczna, powróci do wątku.
Wendelina trafnie wskazała księgę, która w podstawowy sposób opisywały efekty krwawego księżyca, w tej podstawowej pozycji na próżno było jednak szukać informacji choćby zbliżonych do tych, które opisywałaby miniony ciąg niefortunnych zdarzeń. Wykresy, choć proste, wydawały się Melisande skomplikowane, wskazywały głównie na możliwość zwarzenia się zbyt tłustych eliksirów i przestrzegały przed niewytłumaczalnym wzrostem zasadowości odczynów. Wendelina znała legendy, które wskazywałyby na czerwony księżyc pojawiający się przed krwawymi starciami i nieszczęściami, lecz nie było to nic, co mogłaby potwierdzić w sposób jakkolwiek naukowy.
Mistrz gry nadzoruje wątek, ale nie interweniuje, w przypadku, gdy uzna, że interwencja jest konieczna, powróci do wątku.
Nie potrafiła zdecydować się jednoznacznie, który wątek pociągnąć za sobą. Komety, czy wspomnianych duchów i cieni. Czy w istocie były ze sobą powiązane, czy może tylko uznała że być mogą? Na razie nic nie potwierdzało tej tezy. Kometa w źródłach miała różne znaczenia przypisane. Miała oznaczać niezadowolenie bogów. Inne źródła podawały, że jej kształt kojarzony z ognistym mieczem, był znakiem wojny i śmierci. W chinach wierzono, że komety zaburzają równowagę - co, jeśli spojrzeć na cienie, wędrujące po Anglii cienie mogłoby mieć rację, tylko że, kolejność zdawały się mieć zgoła odwrotne. Ponoć towarzyszyła śmierci niektórym władcom i mogły być zwiastunem klęsk, jako kar za dokonane zbrodnie. Była omenem już od wieków, niezbyt pozytywnym, co zdołała zrozumieć Melisande. Ale czy mogła mieć wpływ na wszystko co działo się wokół i siłę sprawczą? Trudno było jej to jednoznacznie powiedzieć. Natrafiła co prawda na zapiski komety, panującej na niebie kiedy w dalekiej Wirginii ludzi pochłaniały choroby, wojna i głód. I tam zatrzymała się na chwilę. Epidemia dżumy na Wyspach Brytyjskich, ledwie chwilę po kolejnej komecie. Przypadek czy trop? Ludzie tworzyli historię, czy ona odpowiadała sama za siebie? Nie miała argumentów, by jednoznacznie odpowiedzieć. Znów, nadchodzące święto, coraz mocniej skupiało jej uwagę. Jeśli w istocie sprawy mogłyby się ze sobą wiązać. Celtyckie zaświaty, kometa jako zapowiedź tego, co nadejdzie i czerwony księżyc jako moment w którym granica między nimi jest najcieńsza, może wtedy nastąpiłoby otwarcie, jednego świata na drugi. Tylko, czy była jeszcze potrzeba? Kiedy te dwa się ze sobą mieszały już teraz? A może ten nie znany, przenikał do tego co jest teraz?
- Wkrótce – Melisande zmarszczyła brwi lekko spoglądając na swoją rozmówczynię. Jej brew mimowolnie uniosła się do góry w wyrazie jednoczesnego rozdrażnienia jak i politowania. Nic takiej jej nie irytowało jak nie określanie wartości kiedy potrafiło się ją wskazać. Niedługo, wkrótce, nie teraz, za chwilę, w swoim czasie. – Czyli nie wiesz dokładnie, lady Selwyn? - pytała, choć brzmiało to bardziej jak stwierdzenie. Za dużo niepotrzebnych słów. Za mało faktów. Rozpatrywać coś pod względem filozoficznym czasem nawet lubiła. Mówić, rozmawiać czasami - zależnie od sytuacji. Ale teraz oczekiwała konkretnych informacji a Wendelina snuła historię niczym wprawiony bard. - Będę wdzięczna za wolumin o którym wspominasz. - możliwe że tam znajdują się w fakty i wzory których szukała - bo o te od samej Wendeliny było trudno.
- [b]Yhm. Mało które. - powtórzyła po niej, nie zauważając w pierwszej chwili mruknięcia. Ledwie powstrzymała westchnie nad samą sobą. - Kosmos w istocie jest ogromem, Lady Selwyn, trudno się z tym sprzeczać. Jednak teza o jego harmonii złożonej z powtórzeń jest zwyczajnie… nieodpowiednia skoro zdarzają się zjawiska które tych powtórzeń nie uraczyły, prawda? - zapytała jej retorycznie, z ulgą przyjmując fakt, że Wendelina niosła ku niej księgę.
- Dziękuję. - wypadło z jej warg. Spojrzała na położoną przez nią księgę, zgłębiając się w we wskazanym miejscu. Choć z irytacją zauważyła, że wykresy które znajdowały się przed jej oczami nie wiele jej mówiły. Zmarszczka na czole pogłębiła się. Jeśli dobrze rozumiała - a nie rozumiała - ale już się domyślała, że Wendelina nie będzie miała dla niej nic istotnego - to książka nie wskazywała na nic o czym mówiła wcześniej. Przewróciła stronę na kolejną. Ale słowa Wendeliny zatrzymały ją w pół gestu. Spojrzała ku niej unosząc brwi do góry. Nie. To były pierwsze słowa, które cisnęły się Melisande na usta. Nie zamierzała uznawać książek za swoją największą moc. Własnej siły, dopatrywała się też w innych miejscach. Wiedza, była jej potrzebna, ale nie była jedynym co miała do zaoferowania.
- Nawet jeśli - co już sugerowało, że Melisande o ile z pomocy ksiąg korzystała, uważała je raczej za medium. - to moc, to należy też wiedzieć w jaki sposób ją dzierżyć. - odpowiedziała, uprzejmy uśmiech pozostał na jej ustach. Zdawała się bardziej snuć filozoficzne rozważnie, niż odnosić stricte do Wendeliny. - Nie sposób jest wygrać walki bronią o nieostrych krawędziach martwiąc się o możliwe zacięcia. - dodała. Melisande teraz już rozumiała, że wizja czegoś kompleksowo złożonego, abstrakcyjnego nawet i łączącego w sobie więcej niż kilka ingrediencji może przerastać możliwość pojmowania Wendeliny. Nie mogła jej jednak winić za to, że umysł miała ograniczony. Może - albo aż - jej limitem było zrozumienie złożoności alchemii i wspomagającej jej w działaniu astronomii. Może nie potrafiła wyjrzeć dalej, poza ramy tego, co już wiadome i znane. Może się bała. Wszak, nie każdy musiał posiadać w sobie odwagę, by wkroczyć na ścieżki jeszcze niezbadane. - Dziękuję, że poświęciłaś mi swój czas z chęcią pomocy. - orzekła, przesuwając ją na skraj stołu. Sięgając znów po pozycję opisującą celtyckie święto, które miało dopiero nadejść. - Jeśli nie posiadasz innych informacji o księżycu, lub czymś co wiąże się ze zjawiskiem nad naszymi głowami, pozwól, że nie będę zajmować ci więcej czasu. - dodała, bo jeśli Wendelina nie była w stanie wnieść nic do jej badań, to nie widziała sensu by pozostawała obok. Nie miała czasu, żeby wysłuchiwać romantycznych historii i słońcach i księżycach, poszukiwała faktów i odniesień do rzeczywistości w legendach, nie zaś baśniowych historii nijak mających się do tego co usiłowała zrobić. Legendy, skrywały sobie prawdy, choć skryte pod metaforami, dlatego przez nie zdecydowała się przemierzyć po tym, co dowiedziała się od Tristana. Ale słuchać upiększonych wynurzeń słuchać nie zamierzała - bowiem ścieżka pomiędzy nimi wiodła donikąd.
- Wkrótce – Melisande zmarszczyła brwi lekko spoglądając na swoją rozmówczynię. Jej brew mimowolnie uniosła się do góry w wyrazie jednoczesnego rozdrażnienia jak i politowania. Nic takiej jej nie irytowało jak nie określanie wartości kiedy potrafiło się ją wskazać. Niedługo, wkrótce, nie teraz, za chwilę, w swoim czasie. – Czyli nie wiesz dokładnie, lady Selwyn? - pytała, choć brzmiało to bardziej jak stwierdzenie. Za dużo niepotrzebnych słów. Za mało faktów. Rozpatrywać coś pod względem filozoficznym czasem nawet lubiła. Mówić, rozmawiać czasami - zależnie od sytuacji. Ale teraz oczekiwała konkretnych informacji a Wendelina snuła historię niczym wprawiony bard. - Będę wdzięczna za wolumin o którym wspominasz. - możliwe że tam znajdują się w fakty i wzory których szukała - bo o te od samej Wendeliny było trudno.
- [b]Yhm. Mało które. - powtórzyła po niej, nie zauważając w pierwszej chwili mruknięcia. Ledwie powstrzymała westchnie nad samą sobą. - Kosmos w istocie jest ogromem, Lady Selwyn, trudno się z tym sprzeczać. Jednak teza o jego harmonii złożonej z powtórzeń jest zwyczajnie… nieodpowiednia skoro zdarzają się zjawiska które tych powtórzeń nie uraczyły, prawda? - zapytała jej retorycznie, z ulgą przyjmując fakt, że Wendelina niosła ku niej księgę.
- Dziękuję. - wypadło z jej warg. Spojrzała na położoną przez nią księgę, zgłębiając się w we wskazanym miejscu. Choć z irytacją zauważyła, że wykresy które znajdowały się przed jej oczami nie wiele jej mówiły. Zmarszczka na czole pogłębiła się. Jeśli dobrze rozumiała - a nie rozumiała - ale już się domyślała, że Wendelina nie będzie miała dla niej nic istotnego - to książka nie wskazywała na nic o czym mówiła wcześniej. Przewróciła stronę na kolejną. Ale słowa Wendeliny zatrzymały ją w pół gestu. Spojrzała ku niej unosząc brwi do góry. Nie. To były pierwsze słowa, które cisnęły się Melisande na usta. Nie zamierzała uznawać książek za swoją największą moc. Własnej siły, dopatrywała się też w innych miejscach. Wiedza, była jej potrzebna, ale nie była jedynym co miała do zaoferowania.
- Nawet jeśli - co już sugerowało, że Melisande o ile z pomocy ksiąg korzystała, uważała je raczej za medium. - to moc, to należy też wiedzieć w jaki sposób ją dzierżyć. - odpowiedziała, uprzejmy uśmiech pozostał na jej ustach. Zdawała się bardziej snuć filozoficzne rozważnie, niż odnosić stricte do Wendeliny. - Nie sposób jest wygrać walki bronią o nieostrych krawędziach martwiąc się o możliwe zacięcia. - dodała. Melisande teraz już rozumiała, że wizja czegoś kompleksowo złożonego, abstrakcyjnego nawet i łączącego w sobie więcej niż kilka ingrediencji może przerastać możliwość pojmowania Wendeliny. Nie mogła jej jednak winić za to, że umysł miała ograniczony. Może - albo aż - jej limitem było zrozumienie złożoności alchemii i wspomagającej jej w działaniu astronomii. Może nie potrafiła wyjrzeć dalej, poza ramy tego, co już wiadome i znane. Może się bała. Wszak, nie każdy musiał posiadać w sobie odwagę, by wkroczyć na ścieżki jeszcze niezbadane. - Dziękuję, że poświęciłaś mi swój czas z chęcią pomocy. - orzekła, przesuwając ją na skraj stołu. Sięgając znów po pozycję opisującą celtyckie święto, które miało dopiero nadejść. - Jeśli nie posiadasz innych informacji o księżycu, lub czymś co wiąże się ze zjawiskiem nad naszymi głowami, pozwól, że nie będę zajmować ci więcej czasu. - dodała, bo jeśli Wendelina nie była w stanie wnieść nic do jej badań, to nie widziała sensu by pozostawała obok. Nie miała czasu, żeby wysłuchiwać romantycznych historii i słońcach i księżycach, poszukiwała faktów i odniesień do rzeczywistości w legendach, nie zaś baśniowych historii nijak mających się do tego co usiłowała zrobić. Legendy, skrywały sobie prawdy, choć skryte pod metaforami, dlatego przez nie zdecydowała się przemierzyć po tym, co dowiedziała się od Tristana. Ale słuchać upiększonych wynurzeń słuchać nie zamierzała - bowiem ścieżka pomiędzy nimi wiodła donikąd.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Lady Selwyn nie wierzyła we wróżby i we wróżbitów. Nie wierzyła więc też w to, aby magiczne zdarzenia miały wpływ na wybór władców, czyjąś śmierć czy boskie preferencje. Idea boga wydawała się jej zresztą równie głupia, co wróżby ulicznych cyganek. Owszem, konstelacje miały wpływ na czary i ich moc, na eliksiry oraz działanie magicznych artefaktów. Jednakże wszechświat był raczej zbyt potężny, aby przejmować się czymś takim, jak cudze narodziny, albo nastrój. Nawet jeśli byłby to humor jakiegoś bożka.
— Studiuje niebo, odkąd pamiętam, lady Travers — powiedziała, tuż po wręczeniu jej woluminu. Ton Wendeliny stał się ostrzejszy: — Proponuje podchodzić do niego z większym szacunkiem, jeśli pragnie lady zagłębiać i podważać jego tajemnice. Zrozumienie jego harmonii i działań, oraz pogodzenie się z tym, że nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć co do dnia i godziny to coś, co największym potrafi zająć długie lata badań. — A nie dało się ukryć, że Melisande jeszcze daleko było do takowych. Toż to naprawdę była po prostu rozpieszczona dziewucha, pozbawiona szacunku do mocy, która płynie z prawdziwej wiedzy i nauki. Najwyraźniej brakowało jej nie tylko mądrości, ale również wygimnastykowanego umysłu, który pozwalałby na odpowiednie zrozumienie przekazywanych jej słów.
Gdy siostra Tristana przeszła do snucia filozofii, na ustach lady Selwyn ponownie pojawił się delikatny uśmiech.
— Nie każdy jest jednak w stanie się tego nauczyć, lady Travers. Nie wątpię, że ostre krawędzie pomagają w osiągnięciu zwycięstwa, lecz wybitny szermierz z tępym narzędziem postawiony przed amatorem z najlepszym mieczem i tak zawsze odniesie zwycięstwo, czyż nie? — uniosła brew.
Uniosła ją zaś jeszcze wyżej, gdy Melisdande zasugerowała brak wiedzy ze strony Wendeliny. Nie miała jednak zamiaru się zniżać do komentarza, doskonale wiedząc, że jeśli kobieta chce jakkolwiek rozwiązać swoją zagadkę, i tak będzie potrzebowała pomocy z zewnątrz.
— Cóż, powodzenia lady Travers — powiedziała, oddalając się.
Po drodze zebrała księgi, które przygotowała sobie wcześniej. Nie miała zamiaru ich oczywiście wypożyczać. Nim opuści bibliotekę, będzie musiała tylko przysiąść, aby zrobić adekwatną listę, zgodnie z którą słudzy poczynią adekwatne zakupy. Jej rodzinna biblioteka musiała zawierać wszystkie interesujące pozycje w tym temacie, zważając na obecność w jej murach wyjątkowo utalentowanej astrolożki.
| zt
— Studiuje niebo, odkąd pamiętam, lady Travers — powiedziała, tuż po wręczeniu jej woluminu. Ton Wendeliny stał się ostrzejszy: — Proponuje podchodzić do niego z większym szacunkiem, jeśli pragnie lady zagłębiać i podważać jego tajemnice. Zrozumienie jego harmonii i działań, oraz pogodzenie się z tym, że nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć co do dnia i godziny to coś, co największym potrafi zająć długie lata badań. — A nie dało się ukryć, że Melisande jeszcze daleko było do takowych. Toż to naprawdę była po prostu rozpieszczona dziewucha, pozbawiona szacunku do mocy, która płynie z prawdziwej wiedzy i nauki. Najwyraźniej brakowało jej nie tylko mądrości, ale również wygimnastykowanego umysłu, który pozwalałby na odpowiednie zrozumienie przekazywanych jej słów.
Gdy siostra Tristana przeszła do snucia filozofii, na ustach lady Selwyn ponownie pojawił się delikatny uśmiech.
— Nie każdy jest jednak w stanie się tego nauczyć, lady Travers. Nie wątpię, że ostre krawędzie pomagają w osiągnięciu zwycięstwa, lecz wybitny szermierz z tępym narzędziem postawiony przed amatorem z najlepszym mieczem i tak zawsze odniesie zwycięstwo, czyż nie? — uniosła brew.
Uniosła ją zaś jeszcze wyżej, gdy Melisdande zasugerowała brak wiedzy ze strony Wendeliny. Nie miała jednak zamiaru się zniżać do komentarza, doskonale wiedząc, że jeśli kobieta chce jakkolwiek rozwiązać swoją zagadkę, i tak będzie potrzebowała pomocy z zewnątrz.
— Cóż, powodzenia lady Travers — powiedziała, oddalając się.
Po drodze zebrała księgi, które przygotowała sobie wcześniej. Nie miała zamiaru ich oczywiście wypożyczać. Nim opuści bibliotekę, będzie musiała tylko przysiąść, aby zrobić adekwatną listę, zgodnie z którą słudzy poczynią adekwatne zakupy. Jej rodzinna biblioteka musiała zawierać wszystkie interesujące pozycje w tym temacie, zważając na obecność w jej murach wyjątkowo utalentowanej astrolożki.
| zt
Czas to przestrzeń.
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Poruszasz się przez galaktykę.
Zaczekaj na
najjaśniejsze gwiazdy
Ostatnio zmieniony przez Wendelina Selwyn dnia 15.10.23 21:36, w całości zmieniany 2 razy
Wendelina Selwyn
Zawód : alchemiczka, astrolożka
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Gdy Wasz świat spłonie, mój rozkwitnie pełnią swoich sił
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nic na razie się nie składało, zbyt wiele wątków były możliwych zbyt mało faktów - albo informacji, którymi mogłaby je przerzedzić. W jej głowie nadal żywo obijała się opowieść Tristana o druidach i o mocy, którą uwolnili. Nie była w stanie ani potwierdzić, ani z pewnością zaprzeczyć połączeniu pomiędzy kometą a cieniami. Istniało, czy nie? Nie wiedziała i to budziło w niej jednoczesną ciekawość i irytacje - niezmiennie towarzyszący jej kontrast. Zamierzała wykorzystać Wedneline bez mrugnięcia okiem. Nie miała względem niej żadnych szczególnych emocji - żadnych budować też nie zamierzała, ale jej obecność mogła być podobna. Przynajmniej tak pomyślała w pierwszym momencie szybko - i gorzko - się rozczarowując. Co za stratu cennego czasu. Mogła wczytać się w roztrwoniony minutach dokładniej w legendy celtów poszukując możliwe informacje o druidach. Powtrzymała chęć wywrócenia oczami. Tylko i wyłączenie zadała jej pytania, bo jak sądziła - Wendelina zna się na temacie. Ale nie potrafiła jej tego udowodnić, jedynie wypowiadając jakieś górnolotne frazesy nie mające w sobie żadnego pokładu wartości.
- Na większość pytań, lady Selwyn, można odpowiedzieć po prostu: tak, nie, albo nie wiem zamiast ubierać je w patetyczne zgłoski, żeby wybrzmiały lepiej. Rozwijać zaś wtedy, kiedy jawi się ku temu potrzeba. Poddaje jedynie pod wątpliwość twoją umiejętność składania odpowiedzi. - wypadło z ust Melisande, jej wargi nadal obejmował łagodnie uprzejmy uśmiech, głowa przekrzywiła się lekko. Wewnętrznie była zirytowana. Selwynowa dama prawiła jej tutaj morały na temat szacunków, kiedy przez okres całej rozmowy nie podała jej niczego istotnego. Nic istotnego nie zawierała również księga, która przed sobą miała. A z ust kobiety nadal nie wypadła żadna konkretna data. Trudno, będzie musiała poradzić sobie tak, jak planowała wcześniej - samotnie, przynajmniej na razie. Ze spokojem wysłuchała też jej odpowiedzi - jej uśmiech pogłębił się jeszcze trochę.
- Oh, nie każdy - to pewne. - zgodziła się z nią, posyłając jej uśmiech. - Nie, lady Selwyn, jeśli ten który szczyci się swą wybitnością, nie bierze nawet miecza do ręki - wtedy, pokonanie go, przyjdzie dostatecznie łatwo. - orzekła ze spokojem, zamykając przyniesioną księgę i odsuwając ją na bok. Rozmowę uważała za skończoną - a Wendeline za kompletnie nieprzydatną. Wychwalała się swoją wiedzą, widocznie - jeśli rzeczywiście jakąś posiadała - nie potrafiąc z niej korzystać. To sprawiło, że Melisande szybko zrewidowała swoje plany. Brak współpracy z jej strony był przeszkodą - mogła co prawda poszukać kogoś, kto będzie wiedział równie dużo, ale kwestię samych cieni o których wspominał Tristan, mogła zbadać szybciej - i łatwiej. Większość osób które wspomniał, było jej przychylnych a wraz z wspomnieniem tego słów i oni winni się przed nią otworzył. Została jej jednak chwila do kolacji, postnawiła więc przebrnąć przez książkę dotyczącą mającego się odbyć święta. Ogólnodostępną - co przyniosło Melisande kolejną myśl, powinna wystąpić o pozwolenie na wejście do Działu Ksiąg Zakazanych - tam mogło znajdować się coś bardziej interesującego.
- Wzajemnie, lady Selwyn. - odpowiedziała kobiecie, nie podnosząc już na nią spojrzenia, kompletnie tracąc nią zainteresowanie. Niczego więcej nie mogła - albo nie chciała - dać Melisande. A Melisande nie zamierzała nikogo o nic upraszać. Nie zrobiła tego przed Manannanem, tym bardziej nie zamierzała zrobić przed lady z niepewnego domu.
| zt
dzięki Miszczu
- Na większość pytań, lady Selwyn, można odpowiedzieć po prostu: tak, nie, albo nie wiem zamiast ubierać je w patetyczne zgłoski, żeby wybrzmiały lepiej. Rozwijać zaś wtedy, kiedy jawi się ku temu potrzeba. Poddaje jedynie pod wątpliwość twoją umiejętność składania odpowiedzi. - wypadło z ust Melisande, jej wargi nadal obejmował łagodnie uprzejmy uśmiech, głowa przekrzywiła się lekko. Wewnętrznie była zirytowana. Selwynowa dama prawiła jej tutaj morały na temat szacunków, kiedy przez okres całej rozmowy nie podała jej niczego istotnego. Nic istotnego nie zawierała również księga, która przed sobą miała. A z ust kobiety nadal nie wypadła żadna konkretna data. Trudno, będzie musiała poradzić sobie tak, jak planowała wcześniej - samotnie, przynajmniej na razie. Ze spokojem wysłuchała też jej odpowiedzi - jej uśmiech pogłębił się jeszcze trochę.
- Oh, nie każdy - to pewne. - zgodziła się z nią, posyłając jej uśmiech. - Nie, lady Selwyn, jeśli ten który szczyci się swą wybitnością, nie bierze nawet miecza do ręki - wtedy, pokonanie go, przyjdzie dostatecznie łatwo. - orzekła ze spokojem, zamykając przyniesioną księgę i odsuwając ją na bok. Rozmowę uważała za skończoną - a Wendeline za kompletnie nieprzydatną. Wychwalała się swoją wiedzą, widocznie - jeśli rzeczywiście jakąś posiadała - nie potrafiąc z niej korzystać. To sprawiło, że Melisande szybko zrewidowała swoje plany. Brak współpracy z jej strony był przeszkodą - mogła co prawda poszukać kogoś, kto będzie wiedział równie dużo, ale kwestię samych cieni o których wspominał Tristan, mogła zbadać szybciej - i łatwiej. Większość osób które wspomniał, było jej przychylnych a wraz z wspomnieniem tego słów i oni winni się przed nią otworzył. Została jej jednak chwila do kolacji, postnawiła więc przebrnąć przez książkę dotyczącą mającego się odbyć święta. Ogólnodostępną - co przyniosło Melisande kolejną myśl, powinna wystąpić o pozwolenie na wejście do Działu Ksiąg Zakazanych - tam mogło znajdować się coś bardziej interesującego.
- Wzajemnie, lady Selwyn. - odpowiedziała kobiecie, nie podnosząc już na nią spojrzenia, kompletnie tracąc nią zainteresowanie. Niczego więcej nie mogła - albo nie chciała - dać Melisande. A Melisande nie zamierzała nikogo o nic upraszać. Nie zrobiła tego przed Manannanem, tym bardziej nie zamierzała zrobić przed lady z niepewnego domu.
| zt
dzięki Miszczu
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
blizej przodkow
siódmy sierpnia pięćdziesiątego ósmego
— Nyke jaelagon naejot rȳbagon ao — kolejne słowa otwierały możliwości podwodnych eksploracji. Przed dziewczętami stały sterty książek, festiwal sprzyjał częstszym wizytom w londyńskiej bibliotece, tym bardziej, gdy lady Travers zwykła korzystać ze zbiorów rodzimych bibliotek. Nie oddała się całkowicie szaleństwu, dalej poświęcała czas nauce — to właśnie wytrwałość, gorliwe powtórki i sumienność doprowadziły ją do znajomości kilku, znanych już języków, teraz była gotowa zdobywać umiejętności w kolejnym. Trytoński przewijał się, tak samo jak francuski, od dziecka w murach Corbenic. Babcia, dziadek, matka, bracia — wszyscy mówili dość dobrze w języku morskich istot, ona jednak nie miała do niego wystarczająco dużo serca, aby określić swą wątłą wiedzę jako jakąkolwiek znajomość. Teraz natomiast nabrała motywacji, sił i chęci, zasiadając nad trytońskim codziennie. Poświęcała mu kilka godzin w tygodniu, minimum pół godziny dziennie na powtórki. Matka wielokrotnie kierowała do niej słowa niezrozumiałe w dosłownym brzmieniu, ale w całym kontekście odbierane mimiką i tonem - teraz nabierały one sensu.
Zapisała wypowiedzianą sentencję, ukazując karteczkę w stronę Marii.
— To znaczy, że chciałabym cię usłyszeć. Na przykład... Nyke jaelagon naejot rȳbagon ao isse issa vāedar, czyli chciałabym cię usłyszeć z w mojej piosence. Trochę nie rozumiem, dlaczego akurat w taki sposób akcentują vāedar, gdy vāettan jest dużo miękksze, ale... no niech będzie. Nyke jaelagon naejot rȳbagon aōha vāedar — Chciałabym usłyszeć twoją piosenkę, zabrzmiało wreszcie i podkuliła nogi pod krzesło, przesuwając świeczkę bliżej ich notatek. Sterty książek odgradzały je od wątłego korytarza, którym nikt o tej godzinie zdawał się nie chodzić. Zaczesawszy włos za ucho, na powrót spojrzała na marysiową buzię, uśmiechając się łagodnie.
— Widzimy się tu za tydzień? Piętnastego? — Planowały to już od dawna, nic nie miało przecież stanąć na przeszkodzie edukacji. Były w stanie coraz więcej powiedzieć; wspólna nauka motywowała, potęgowała chęci do zdobywania kolejnych słów. Nie mniej, Imogen nie zapominała też o przypominaniu sobie niemieckiego czy norweskiego, tym jednak poświęcała mniej czasu, niezmiennie korzystając z nauki tutorów. Trytoński, poza matką, szkoliła sama, aby w pewien sposób, w jej pokrętnym rozumieniu, być bliżej Marii i tego, że jej na nauczycieli stać nie było. Rzecz jasna mogła zapraszać ją na wykupowane lekcje, nestor i rodzice stawiali jednak na to, że gdy już korzystała z pomocy nauczycieli, to ci mieli poświęcić jej pełne skupienie. Brwi młodej kobiety zmarszczyły się więc, a usta zbiły w cienką linię, kiedy zamrugała kilkukrotnie nad zapisanym zdaniem. Charakterystyczna dla niej kursywa przeszkadzała w alfabecie, który fonetycznie utworzono dla języka trytońskiego, starała się więc pisać na wprost, by swoimi zapiskami dzielić się z bliską koleżanką, podczas gdy i ona ukazywała jej zapiski. Notatnik wypełnił się w mgnieniu oka wszelkimi informacjami, tłumaczeniami i wyjątkami, a to dopiero początek.
— Znalazłaś tłumaczenie tego zdania z poprzedniej strony? Moim zdaniem to wodorosty, ale nie jestem pewna.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Język trytoński do niedawna był zupełną zagadką. Czymś, czego nie spodziewała się nigdy usłyszeć, w jego dość chropowatej formie na powierzchni, na lądzie. A jednak czerwcowe spotkanie z kapitanem rozbitego statku w Kent, który posługiwał się tymże językiem tak dobrze, jakby był to jego ojczysty język, rozbudziło chęć nauki, chęć, której płomyk w normalnych warunkach zgasłby raczej prędzej niż później, przykryty szklanym wiekiem obowiązków, które miała do wykonania w pracy, kolejnymi godzinami poświęcanymi na studiowanie rycin o — dla odmiany — anatomii człowieka i zupełnym brakiem kierunku, którym powinna podążyć w nauce nowego języka. Francuskiego uczył ją ojciec, najpierw tylko konwersacyjnie, dopiero później podsuwając pod nos najmłodszej córki książki, z których uczyła się literackiej wersji języka. Teraz gdy przy jej boku znajdowała się lady Imogen, z którą poczęła już wymieniać listy w języku morskich istot, nauka wreszcie poczęła nabierać usystematyzowanych kształtów. I przynosić wyraźne efekty.
Dziewczę oparło łokcie na stole, wychylając tułów bliżej, aby z bliska przyjrzeć się krojonym z pełną gracją literom. Ciężar ciała oparła na jednej nodze, która zgięta w kolanie, łydką i stopą spoczywała na zajmowanym przez nią wcześniej krześle, druga zaś służyła do stabilizacji pozy, będącej żywym przykładem naukowej determinacji. Być bliżej, zobaczyć więcej, usłyszeć to, co niedosłyszalne. W bibliotece porozumiewały się bardziej niż zwykle ściszonymi szeptami, w szacunku do spokoju innych, korzystających ze zbiorów.
— Vāettan wydaje mi się bardziej... — szarozielone oczy skupiły się na moment na kartce, niemalże tak intensywnie, jakby pragnęła siłą woli przeciąć ją na pół, aż wreszcie cofnęła się trochę na swoje miejsce, na moment siadając na nodze, której wciąż nie spuściła z krzesła. Kilka sekund zaciekłego wertowania słownika opłaciło się wreszcie — To forma przeszła. Nie wiem, czy to może być jakaś sugestia, ale vāettan jako forma przeszła może być miękksza, bo... Wracamy do wspomnień? A one się zacierają? — odważna teoria lingwistyczna, ale bardziej poparta naukami Marii, które ta pobierała w międzyczasie o syrenach i trytonach, a które według niej miały dać jej pełny obraz ich języka. Wychodziła bowiem z założenia, że najlepiej poznawać językowe zawiłości, gdy znało się zawiłości ludzi — czy, jak w tym przypadku, istot — którzy się nim posługiwali.
Chwila ciszy zawisła nad nimi, gdy twarz Marii, oświetlona kolejną ze świec, zastygła w skupieniu odbitym przede wszystkim na jej brwiach, ściągniętych teraz do środka i ustach, zaciśniętych w wąską kreskę. Jej notatnik nie był dużych rozmiarów — karty pergaminu obite były w prostą, noszącą ślady użytkowania skórę, ale nie rozsypywał się, pomimo wielu podróży spełniając swoją funkcję naprawdę oddanie i dobrze.
— Tōma ampā — odpowiedziała wreszcie, z szerokim uśmiechem, używając do odpowiedzi właśnie języka trytońskiego. Kiedy bowiem, jak nie teraz, z nią, mogła się uczyć poprawnej wymowy? Rozmawianie samej ze sobą było jakimś środkiem, niedoskonałym, podobnie jak niedoskonałe były próby powtarzania wszystkich zapamiętanych fraz, gdy wkładała twarz do miski z wodą, w której nareszcie trytoński brzmiał prawdziwie pięknie i dźwięcznie. Imogen wyłapywała czasami jej niepoprawne naleciałości i korygowała je z niemalże matczyną czułością, w sposób, który zupełnie Marii nie peszył, a tylko dodawał motywacji do dalszej nauki. Poświęcała jej czas, była dla niej naprawdę dobra, stąd też panna Multon nie chciała w żadnym przypadku urazić damy. Na pewno nie swoim nieróbstwem.
— Hae jehikagrī hae qēlossās issi embar rūkluni. Tak jasne jak gwiazdy są... kwiaty morza. Może nie ma bezpośredniej translacji na słowo "wodorosty"? To najwięcej, co udało mi się znaleźć...
Dziewczę oparło łokcie na stole, wychylając tułów bliżej, aby z bliska przyjrzeć się krojonym z pełną gracją literom. Ciężar ciała oparła na jednej nodze, która zgięta w kolanie, łydką i stopą spoczywała na zajmowanym przez nią wcześniej krześle, druga zaś służyła do stabilizacji pozy, będącej żywym przykładem naukowej determinacji. Być bliżej, zobaczyć więcej, usłyszeć to, co niedosłyszalne. W bibliotece porozumiewały się bardziej niż zwykle ściszonymi szeptami, w szacunku do spokoju innych, korzystających ze zbiorów.
— Vāettan wydaje mi się bardziej... — szarozielone oczy skupiły się na moment na kartce, niemalże tak intensywnie, jakby pragnęła siłą woli przeciąć ją na pół, aż wreszcie cofnęła się trochę na swoje miejsce, na moment siadając na nodze, której wciąż nie spuściła z krzesła. Kilka sekund zaciekłego wertowania słownika opłaciło się wreszcie — To forma przeszła. Nie wiem, czy to może być jakaś sugestia, ale vāettan jako forma przeszła może być miękksza, bo... Wracamy do wspomnień? A one się zacierają? — odważna teoria lingwistyczna, ale bardziej poparta naukami Marii, które ta pobierała w międzyczasie o syrenach i trytonach, a które według niej miały dać jej pełny obraz ich języka. Wychodziła bowiem z założenia, że najlepiej poznawać językowe zawiłości, gdy znało się zawiłości ludzi — czy, jak w tym przypadku, istot — którzy się nim posługiwali.
Chwila ciszy zawisła nad nimi, gdy twarz Marii, oświetlona kolejną ze świec, zastygła w skupieniu odbitym przede wszystkim na jej brwiach, ściągniętych teraz do środka i ustach, zaciśniętych w wąską kreskę. Jej notatnik nie był dużych rozmiarów — karty pergaminu obite były w prostą, noszącą ślady użytkowania skórę, ale nie rozsypywał się, pomimo wielu podróży spełniając swoją funkcję naprawdę oddanie i dobrze.
— Tōma ampā — odpowiedziała wreszcie, z szerokim uśmiechem, używając do odpowiedzi właśnie języka trytońskiego. Kiedy bowiem, jak nie teraz, z nią, mogła się uczyć poprawnej wymowy? Rozmawianie samej ze sobą było jakimś środkiem, niedoskonałym, podobnie jak niedoskonałe były próby powtarzania wszystkich zapamiętanych fraz, gdy wkładała twarz do miski z wodą, w której nareszcie trytoński brzmiał prawdziwie pięknie i dźwięcznie. Imogen wyłapywała czasami jej niepoprawne naleciałości i korygowała je z niemalże matczyną czułością, w sposób, który zupełnie Marii nie peszył, a tylko dodawał motywacji do dalszej nauki. Poświęcała jej czas, była dla niej naprawdę dobra, stąd też panna Multon nie chciała w żadnym przypadku urazić damy. Na pewno nie swoim nieróbstwem.
— Hae jehikagrī hae qēlossās issi embar rūkluni. Tak jasne jak gwiazdy są... kwiaty morza. Może nie ma bezpośredniej translacji na słowo "wodorosty"? To najwięcej, co udało mi się znaleźć...
Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Wnętrze
Szybka odpowiedź