Wnętrze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Wnętrze
Jest to ogromne, rozległe pomieszczenie mogące pomieścić w sobie pół kamienicy, posiadające mnóstwo gotyckich okien, niezliczoną ilość stoliczków z krzesełkami oraz morze długich rzędów regałów, po brzegi wypełnionych opasłymi woluminami. Londyńską bibliotekę codziennie odwiedzają głodni wiedzy czarodzieje; obecnie są oni jedynymi gośćmi w progach pokaźnego księgozbioru.
Do wnętrza biblioteki prowadzi przestronny hol wyłożony szachownicą czarnych i białych kafli, ze spiralnymi schodami prowadzącymi na wyższe kondygnacje budynku. Kondygnacje te posiadają balkony z widokiem na niższe piętra, dzięki czemu biblioteka wydaje się być jednym, wielkim, nieskończonym, monumentalnym wręcz pomieszczeniem. Na samej górze budowli umiejscowiona jest sporej wielkości szklana kopuła wpuszczająca do środka morze światła. Podłogi wyłożone są ciemnym kamieniem, w których odbija się blask dziesiątek lamp. Bibliotecznych regałów nie sposób zliczyć, a wszystkie podzielone są na odpowiednie działy tematyczne. Wraz z nastaniem nowego porządku księgozbiory przebrano, usuwając z nich literaturę spod pióra mugoli. Poszczególne działy zostały odizolowane od pozostałych za sprawą dębowych barierek. Czytelnią zaś jest kilkadziesiąt mahoniowych stołów i stoliczków gęsto zastawionych krzesłami.
Cisza niekiedy przerywana jest szelestem przewracanych kartek, a także cichymi szeptami konsultujących się ze sobą czytelników. Dookoła panuje spokojna, typowo naukowa atmosfera.
Do wnętrza biblioteki prowadzi przestronny hol wyłożony szachownicą czarnych i białych kafli, ze spiralnymi schodami prowadzącymi na wyższe kondygnacje budynku. Kondygnacje te posiadają balkony z widokiem na niższe piętra, dzięki czemu biblioteka wydaje się być jednym, wielkim, nieskończonym, monumentalnym wręcz pomieszczeniem. Na samej górze budowli umiejscowiona jest sporej wielkości szklana kopuła wpuszczająca do środka morze światła. Podłogi wyłożone są ciemnym kamieniem, w których odbija się blask dziesiątek lamp. Bibliotecznych regałów nie sposób zliczyć, a wszystkie podzielone są na odpowiednie działy tematyczne. Wraz z nastaniem nowego porządku księgozbiory przebrano, usuwając z nich literaturę spod pióra mugoli. Poszczególne działy zostały odizolowane od pozostałych za sprawą dębowych barierek. Czytelnią zaś jest kilkadziesiąt mahoniowych stołów i stoliczków gęsto zastawionych krzesłami.
Cisza niekiedy przerywana jest szelestem przewracanych kartek, a także cichymi szeptami konsultujących się ze sobą czytelników. Dookoła panuje spokojna, typowo naukowa atmosfera.
Skonfrontował pewne spojrzenie z lordem Blackiem, witając się z nim w ten sam sposób, podobnie też unikając zbędnych uprzejmości. Im szybciej rozprawią się z pismami, tym prędzej ruszy cały mechanizm - w lekkiej naiwności Ulysses liczył na to, że brakujące rdzenie dotrą do zbiorów w tydzień, nie dłużej niż dwa. Z drugiej strony, pękata sakiewka miała talent do wprawiania postępów w ruch, lecz to nie była już jego działka, podjął się bowiem tylko rozwiązania problemów z dokumentami, zalegającymi na biurkach od wielu dni. Zajął więc swoje miejsce, teraz naprzeciw urzędnika, zostawiając zapiski w teczce. Nie były potrzebne do objaśnienia ogółu problemu.
- Od pewnego czasu natrafiamy na problemy z importem rdzeni, rzadziej drewna, choć i takie sytuacje się zdarzają - przyznał, nawet jeśli na ten moment sprawa dotyczyła tylko rdzeni - oby w przyszłości podobne sytuacje były jak najrzadsze. - Zazwyczaj jest to wina dostawców, niepełna dokumentacja, niejasne sformułowania - powody są różne, zawsze jednak jesteśmy w stanie wybrnąć z zamieszania, kontaktując się ze źródłem, dzięki czemu brakujące elementy są uzupełniane i wszystko przebiega sprawnie oraz zgodnie z prawem - kiwnął głową, wykładając najpotrzebniejsze rzeczy od razu, by nie było wątpliwości. - Tym razem natrafiliśmy na problem w innym miejscu, dokumentacja wydaje się kompletna, a my rozkładamy ręce. Parę dostaw zatrzymano na granicach krajów, zaś pisma, jakie są do nas wysyłane, w żaden sposób nie ułatwiają rozwiązania problemu - zaczynając od tego, że nie są wystosowane po angielsku. Zdaje się, że potrzebują dodatkowych dokumentów, choć nie możemy dokładnie stwierdzić, co mają na myśli. Poza tym mam wrażenie, że może za tym siedzieć coś większego - cóż, nie mnie oceniać - przyznał, dopiero teraz wydobywając kolejne pisma z teczki i układając je na blacie według dat, wszystkie były pobieżnie opisane ołówkiem - parę rzeczy, do których udało się dojść zaznajomionym z obcymi językami. - Proszę spojrzeć.
Miał szczerą nadzieję, że do problemów z anomaliami i zasypem klientów, nie dołączą jeszcze prawne utrudnienia - mogli trafić na złe źródła albo ktoś po drodze próbował uprzykrzyć im życie. Nie wykluczał żadnej opcji. Najlepiej byłoby po prostu trafić na najprostszą.
- Od pewnego czasu natrafiamy na problemy z importem rdzeni, rzadziej drewna, choć i takie sytuacje się zdarzają - przyznał, nawet jeśli na ten moment sprawa dotyczyła tylko rdzeni - oby w przyszłości podobne sytuacje były jak najrzadsze. - Zazwyczaj jest to wina dostawców, niepełna dokumentacja, niejasne sformułowania - powody są różne, zawsze jednak jesteśmy w stanie wybrnąć z zamieszania, kontaktując się ze źródłem, dzięki czemu brakujące elementy są uzupełniane i wszystko przebiega sprawnie oraz zgodnie z prawem - kiwnął głową, wykładając najpotrzebniejsze rzeczy od razu, by nie było wątpliwości. - Tym razem natrafiliśmy na problem w innym miejscu, dokumentacja wydaje się kompletna, a my rozkładamy ręce. Parę dostaw zatrzymano na granicach krajów, zaś pisma, jakie są do nas wysyłane, w żaden sposób nie ułatwiają rozwiązania problemu - zaczynając od tego, że nie są wystosowane po angielsku. Zdaje się, że potrzebują dodatkowych dokumentów, choć nie możemy dokładnie stwierdzić, co mają na myśli. Poza tym mam wrażenie, że może za tym siedzieć coś większego - cóż, nie mnie oceniać - przyznał, dopiero teraz wydobywając kolejne pisma z teczki i układając je na blacie według dat, wszystkie były pobieżnie opisane ołówkiem - parę rzeczy, do których udało się dojść zaznajomionym z obcymi językami. - Proszę spojrzeć.
Miał szczerą nadzieję, że do problemów z anomaliami i zasypem klientów, nie dołączą jeszcze prawne utrudnienia - mogli trafić na złe źródła albo ktoś po drodze próbował uprzykrzyć im życie. Nie wykluczał żadnej opcji. Najlepiej byłoby po prostu trafić na najprostszą.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć pisma ułożone zostały według kolejności chronologicznej, tak naprawdę dotyczyły dwóch ważnych aspektów jednej dużej sprawy, co podpowiadał choćby fakt, że jedne sporządzone zostały po włosku, drugie zaś po francusku. Ostrożnie przysunął do siebie na początek pisma podbite pieczęcią włoskiego ministerstwa, powoli zapoznając się z każdym. Pierwszy dokument był sprawozdaniem, zawiadomieniem o pewnych nieprawidłowościach napotkanych podczas przewozu transportu z Rzymu do Mediolanu, przez jeden duży transport został rozbity na dwa. Włoski urzędnik próbował dowieść, że na pewne rdzenie potrzebne są dodatkowe zezwolenia. Le eventuali ulteriori condizioni previste per l'autorizzazione della spedizione sono indicate nel documento uniforme. Wszelkie dodatkowe wymogi należy dołączyć do dokumentu standardowego. Dopiero drugie pismo wyjaśniało, że tak naprawdę rozchodziło się tylko o jeden konkretny rodzaj rdzeni, a właściwie jego legalności, ponieważ jakieś greckie pismo zwyczajnie się zapodziało.
– Włosi z powodów bezpieczeństwa rozbili jeden transport na dwa mniejsze, aby szczególną opieką otoczyć kolce jadowe chimery – wyjaśnił spokojnie, nie odrywając jednak wzroku od dokumentów. – Grecy mieli wiele problemów z nielegalnymi polowaniami na chimery, dlatego transport jakichkolwiek ingrediencji powiązanych z tymi stworzeniami przez Włochy jest obejmowany bardziej restrykcyjnymi przepisami – dodał jeszcze, przybliżając treść pisma, niby trochę już przetłumaczonego, ale niezbyt wprawnie, bo słowa zapisane na marginesie ołówkiem niekiedy były wyrwane z kontekstu. – Z pewnością musiał w tej sprawie zawinić pośrednik, który podjął się zadania ich przewiezienia, skoro nie zadbał o dokumentację. Albo zwyczajnie nie wiedział o zmianie prawa w tej materii.
Jeszcze trzecie pismo po włosku, zawierające już wyraźną sugestię rozwiązania całej sprawy zgodnie z wolą Włochów, było jednak dość mętne. Wyraźnie zmarszczył brwi z niezadowolenia, wręcz obrzydzony tym, jak Włosi chcieli lawirować.
– Włoska strona twierdzi, że przewóz kolców wymaga asysty pracownika włoskiego ministerstwa, co wiąże się z pisaniem kolejnych wniosków. Osobiście uważam to za zbędne. Proponuję wysłać pismo ze sprostowaniem, że jest to nadal transport prywatny, gdyż opłacany jest całkowicie ze środków prywatnych. Ale najpierw trzeba wyjaśnić kwestię legalności zdobycia kolców. List do Greckiego Ministerstwa Magii jest konieczny. Na pewno mają gdzieś zarchiwizowaną dokumentację i właściwie mają obowiązek udostępnić kopię zainteresowanym stronom.
Nawet przez chwilę nie pomyślał, że kolce mogłyby pochodzić z nielegalnego źródła. Ollivanderowie nie pozwoliliby sobie na psucie reputacji w taki sposób dla kilku zaoszczędzonych galeonów.
Otworzył własną teczkę i wyciągnął z niej puste kartki oraz pióro, po czym zaczął sporządzać dokładne tłumaczenie włoskich pism. Chciał jedną sprawę odpowiednio podsumować, dzięki czemu o wiele łatwiej przyjdzie mu zająć się kolejnym aspektem. Podświadomie czuł, że francuskie sztuczki będą o wiele bardziej złożone, a więc zwyczajnie gorsze.
– Włosi z powodów bezpieczeństwa rozbili jeden transport na dwa mniejsze, aby szczególną opieką otoczyć kolce jadowe chimery – wyjaśnił spokojnie, nie odrywając jednak wzroku od dokumentów. – Grecy mieli wiele problemów z nielegalnymi polowaniami na chimery, dlatego transport jakichkolwiek ingrediencji powiązanych z tymi stworzeniami przez Włochy jest obejmowany bardziej restrykcyjnymi przepisami – dodał jeszcze, przybliżając treść pisma, niby trochę już przetłumaczonego, ale niezbyt wprawnie, bo słowa zapisane na marginesie ołówkiem niekiedy były wyrwane z kontekstu. – Z pewnością musiał w tej sprawie zawinić pośrednik, który podjął się zadania ich przewiezienia, skoro nie zadbał o dokumentację. Albo zwyczajnie nie wiedział o zmianie prawa w tej materii.
Jeszcze trzecie pismo po włosku, zawierające już wyraźną sugestię rozwiązania całej sprawy zgodnie z wolą Włochów, było jednak dość mętne. Wyraźnie zmarszczył brwi z niezadowolenia, wręcz obrzydzony tym, jak Włosi chcieli lawirować.
– Włoska strona twierdzi, że przewóz kolców wymaga asysty pracownika włoskiego ministerstwa, co wiąże się z pisaniem kolejnych wniosków. Osobiście uważam to za zbędne. Proponuję wysłać pismo ze sprostowaniem, że jest to nadal transport prywatny, gdyż opłacany jest całkowicie ze środków prywatnych. Ale najpierw trzeba wyjaśnić kwestię legalności zdobycia kolców. List do Greckiego Ministerstwa Magii jest konieczny. Na pewno mają gdzieś zarchiwizowaną dokumentację i właściwie mają obowiązek udostępnić kopię zainteresowanym stronom.
Nawet przez chwilę nie pomyślał, że kolce mogłyby pochodzić z nielegalnego źródła. Ollivanderowie nie pozwoliliby sobie na psucie reputacji w taki sposób dla kilku zaoszczędzonych galeonów.
Otworzył własną teczkę i wyciągnął z niej puste kartki oraz pióro, po czym zaczął sporządzać dokładne tłumaczenie włoskich pism. Chciał jedną sprawę odpowiednio podsumować, dzięki czemu o wiele łatwiej przyjdzie mu zająć się kolejnym aspektem. Podświadomie czuł, że francuskie sztuczki będą o wiele bardziej złożone, a więc zwyczajnie gorsze.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Języki obce okazywały się dziedziną, którą Ollivander zaniedbał, wiele razy obiecując sobie, że kiedyś nadrobi owe niedopatrzenie - niestety, zawsze pojawiało się coś, co absorbowało uwagę bardziej niż nauka włoskiego czy francuskiego, teraz zaś okazji na przesiadywanie ze słownikami zwyczajnie nie było. Zbyt wiele rzeczy działo się wokół, praca - nawet jeśli miewała nieczęste momenty mniejszego natężenia - pochłaniała mnóstwo czasu, zaś gdy do prób okiełznania anomaliowego rozgardiaszu zaczął dodawać rzędy cyferek i numerologiczne poematy, w planie dnia z trudnością mieściły się inne aktywności. Za dziwniejsze uważał, że któryś z Ollivanderów nie rozwikłał zagadki włoskich pism - w ich rodzinie znajomość tego języka nie była niczym nadzwyczajnym - lecz ostatecznie zwalił to na karb przepracowania oraz zawiłości urzędowego żargonu. Dobrze było widzieć, że lord Black tak sprawnie radzi sobie z rozszyfrowywaniem zagadki, szybko wyłapując z niej ciąg przyczynowo-skutkowy. Słuchał go uważnie, nie przerywając, niekoniecznie też zdradzając się z uznaniem - bowiem tak prędkie rozwiązanie uważał za imponujące. Mgliście kojarzył podobny przypadek z przeszłości, jednak jako że opieka nad transportem ani dokumentacja nie należały do jego obowiązków, darował sobie wspominanie o poprzednich zawiłościach - nie wniosłoby to wiele do aktualnej sprawy, zwłaszcza nie znając szczegółów.
- Nie ukrywam - zależy nam na rozwiązaniu najszybszym i najpewniejszym - stwierdził krótko, nie czując potrzeby rozwijania tematu - listy zostały przetłumaczone, rozwiązanie zaproponowane. Nie miał pytań. - Dlatego ufam, że odnalezienie zaginionego potwierdzenia u Greków oraz przedłożenie go włoskiemu Ministerstwu Magii odblokuje ten niefortunny przypadek - spiszę odpowiedni list, jeśli zaś przetłumaczenie go na grecki ma usprawnić proces, będę go potrzebował - dla pewności, szkoda byłoby czekać kolejne dni przez taki szczegół. Zwłaszcza, że urzędy często działały na własnych prawach, w które nie miał ochoty wnikać. Eleganckie pióro, wcześniej zajęte rozpisywaniem na czynniki pierwsze numerologicznych zagadnień, teraz kreśliło niespiesznie zdania rzeczonego listu, prowadzone dłonią różdżkarza. Urzędnik przedstawił sprawę na tyle jasno, że stworzenie prośby o udostępnienie dokumentu nie stanowiło dużego problemu - sporządzone pismo podsunął rozmówcy.
- Nie ukrywam - zależy nam na rozwiązaniu najszybszym i najpewniejszym - stwierdził krótko, nie czując potrzeby rozwijania tematu - listy zostały przetłumaczone, rozwiązanie zaproponowane. Nie miał pytań. - Dlatego ufam, że odnalezienie zaginionego potwierdzenia u Greków oraz przedłożenie go włoskiemu Ministerstwu Magii odblokuje ten niefortunny przypadek - spiszę odpowiedni list, jeśli zaś przetłumaczenie go na grecki ma usprawnić proces, będę go potrzebował - dla pewności, szkoda byłoby czekać kolejne dni przez taki szczegół. Zwłaszcza, że urzędy często działały na własnych prawach, w które nie miał ochoty wnikać. Eleganckie pióro, wcześniej zajęte rozpisywaniem na czynniki pierwsze numerologicznych zagadnień, teraz kreśliło niespiesznie zdania rzeczonego listu, prowadzone dłonią różdżkarza. Urzędnik przedstawił sprawę na tyle jasno, że stworzenie prośby o udostępnienie dokumentu nie stanowiło dużego problemu - sporządzone pismo podsunął rozmówcy.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć ślad uznania na twarzy drugiego szlachcica byłby powodem do satysfakcji, to jednak wcale go nie oczekiwał. Wiedział, że musi przede wszystkim wykonać swoje obowiązki jak najdokładniej. Do każdej sprawy podchodził z takim samym zaangażowaniem, więc i transportu ingrediencji potrzebnych do wytworzenia nowych różdżek nie zamierzał dyskredytować w żaden sposób.
– Najlepiej będzie wysłać list z zapytaniem o odpowiednie zezwolenie zarówno w języku angielskim, jak i greckim. Postaram się przetłumaczyć pismo jeszcze dziś wieczorem i przesłać je lordowi sową – odrzekł spokojnie, przysuwając do siebie pismo lorda Ollivandera bliżej i zerknął na nie pobieżnie. W tłumaczenie na grecki musiał włożyć nieco więcej wysiłku, bo zwyczajnie nie przychodził mu on z tak wielką płynnością jak włoski czy francuski. Nie chciał również dopuścić się żadnego błędu, bo nawet najmniejszy mógłby źle wpłynąć na obiór pisma. – Pozwolę też sobie doradzić wykonanie kopii obu wersji listu i zachowanie ich, gdyby jednak Greckie Ministerstwo Magii nie ustosunkowało się do prośby w wymaganym czasie – przy wypowiadaniu słów analizował już wszystkie możliwe rozwiązania. W głowie porządkował wszystkie kroki, jakie należy poczynić, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że procedur ominąć nie mogą, zaś ich realizacja zawsze jest czasochłonna. Cały problem tkwił w zagubionym zezwoleniu. Najpierw należało załatwić całą sprawę z transportem kolców z Grecji i dopiero z kopią zezwolenia próbować załatwić sprawę z transportem pozostającym we Włoszech. Black powoli zaczął domyślać się, dlaczego francuska strona zatrzymała w pełni legalną część transportu. – Jeśli greccy urzędnicy mają uporządkowane wszystkie dokumenty, sprawa powinna zająć dwa tygodnie. Poproszę jednak odpowiednie organy w Grecji i we Włoszech o rozwiązanie sprawy w trybie pilnym. Jednak to jest wstępne oszacowanie bez znajomości jeszcze stanowiska Francuzów, choć domyślam się o co może im się rozchodzić.
Odsunął od siebie pisma po włosku i skupił się na tych spisanych po francusku. Już z pierwszego jasno wynikało, że wątpliwości budził podział ładunku na dwie części. Dokumenty przesłane do Francji mówiły o jednym dużym ładunku, więc nic się już Francuzom nie zgadzało. Zresztą, ci wymagali opłacenia ładunku obecnego na ich terytorium na nowo. Jednak w kolejnym liście uznawali podzielenie ładunku na dwa mniejsze za alarmujące, dlatego wstrzymali przesłanie części przesłanej już z Włoch i czekają na drugą część. Urzędnik wspomniał też w piśmie o utrzymywaniu kontaktu ze swoim włoskim odpowiednikiem.
– Mamy do czynienia z efektem domina – oznajmił spokojnie. – Trzeba zdobyć zezwolenie Grecji, załatwić sprawę z kolcami chimery we Włoszech, a potem oba ładunki razem przetransportować przez Francję do Wielkiej Brytanii.
Skupił się na przetłumaczeniu francuskich pism, choć znaczna część pierwszego dokumentu była dość kompetentnie rozszyfrowana i tylko pewne specjalistyczne terminy z zakresu ekonomii zbudziły jakieś wątpliwości tłumacza.
– Najlepiej będzie wysłać list z zapytaniem o odpowiednie zezwolenie zarówno w języku angielskim, jak i greckim. Postaram się przetłumaczyć pismo jeszcze dziś wieczorem i przesłać je lordowi sową – odrzekł spokojnie, przysuwając do siebie pismo lorda Ollivandera bliżej i zerknął na nie pobieżnie. W tłumaczenie na grecki musiał włożyć nieco więcej wysiłku, bo zwyczajnie nie przychodził mu on z tak wielką płynnością jak włoski czy francuski. Nie chciał również dopuścić się żadnego błędu, bo nawet najmniejszy mógłby źle wpłynąć na obiór pisma. – Pozwolę też sobie doradzić wykonanie kopii obu wersji listu i zachowanie ich, gdyby jednak Greckie Ministerstwo Magii nie ustosunkowało się do prośby w wymaganym czasie – przy wypowiadaniu słów analizował już wszystkie możliwe rozwiązania. W głowie porządkował wszystkie kroki, jakie należy poczynić, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że procedur ominąć nie mogą, zaś ich realizacja zawsze jest czasochłonna. Cały problem tkwił w zagubionym zezwoleniu. Najpierw należało załatwić całą sprawę z transportem kolców z Grecji i dopiero z kopią zezwolenia próbować załatwić sprawę z transportem pozostającym we Włoszech. Black powoli zaczął domyślać się, dlaczego francuska strona zatrzymała w pełni legalną część transportu. – Jeśli greccy urzędnicy mają uporządkowane wszystkie dokumenty, sprawa powinna zająć dwa tygodnie. Poproszę jednak odpowiednie organy w Grecji i we Włoszech o rozwiązanie sprawy w trybie pilnym. Jednak to jest wstępne oszacowanie bez znajomości jeszcze stanowiska Francuzów, choć domyślam się o co może im się rozchodzić.
Odsunął od siebie pisma po włosku i skupił się na tych spisanych po francusku. Już z pierwszego jasno wynikało, że wątpliwości budził podział ładunku na dwie części. Dokumenty przesłane do Francji mówiły o jednym dużym ładunku, więc nic się już Francuzom nie zgadzało. Zresztą, ci wymagali opłacenia ładunku obecnego na ich terytorium na nowo. Jednak w kolejnym liście uznawali podzielenie ładunku na dwa mniejsze za alarmujące, dlatego wstrzymali przesłanie części przesłanej już z Włoch i czekają na drugą część. Urzędnik wspomniał też w piśmie o utrzymywaniu kontaktu ze swoim włoskim odpowiednikiem.
– Mamy do czynienia z efektem domina – oznajmił spokojnie. – Trzeba zdobyć zezwolenie Grecji, załatwić sprawę z kolcami chimery we Włoszech, a potem oba ładunki razem przetransportować przez Francję do Wielkiej Brytanii.
Skupił się na przetłumaczeniu francuskich pism, choć znaczna część pierwszego dokumentu była dość kompetentnie rozszyfrowana i tylko pewne specjalistyczne terminy z zakresu ekonomii zbudziły jakieś wątpliwości tłumacza.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Z każdym kolejnym podejmowanym wątkiem Ulysses nabierał pewności, że wybór Alpharda do tej sprawy był słuszny - nie wątpił w to, w innym wypadku nie wystosowałby do niego listu, rzadko jednak ufał komukolwiek przed podjęciem pierwszej, realnej współpracy. Zasłyszane opinie pozostawały zaledwie sugestiami, Ollivander zawsze bazował na wnioskach wyciągniętych samodzielnie, mając niebywałe trudności z wiarą w obiektywność innych, doskonale wiedząc też, jak wiele czynników wywierało wpływ na ogólną ocenę. Najbardziej destrukcyjnymi, poza emocjami, były relacje - nawet najgorsze beztalencie pod protekcją wpływowych miało szansę istnieć w hermetycznych światach. Na szczęście w tym wypadku nic podobnego nie miało miejsca.
- Będę wdzięczny, dziękuję - czas zdecydowanie nie był tym, co Ollivanderowie posiadali w nadmiarze, zwłaszcza teraz, przyjął więc słowa rozmówcy z niemałą ulgą. Spodziewał się, że najsprawniej i najłatwiej będzie ruszyć sprawę w granicach kraju, poza nimi mieli mniejszy wpływ na tempo. - Postaram się także o kopie - kiwnął głową, przyjmując bez wahania sugestię, rozsądną - nie musiał znać się na prawie, by rozumieć jej znaczenie; zdarzało się, że sprawy załatwiane w Ministerstwie Magii trwały dłużej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Zwłaszcza, gdy niekompetencja oraz zdarzenia losowe stawały na drodze - w kwietniu miał okazję się o tym przekonać, kończąc w gabinecie urzędnika ze stadem chochlików kornwalijskich, siejących niesamowity zamęt. Ostatecznie spotkanie było przekładane kilkukrotnie.
Nie odzywał się zbyt wiele, ograniczając do skinięć na znak przyjmowania wyjaśnień lorda Blacka - rozumiał je, stąd nie czuł potrzeby zadawania pytań, a przynajmniej nie na tyle naglących czy szczególnie istotnych, by przerywać mężczyźnie. Dwa tygodnie nie brzmiały tragicznie, spodziewał się podobnego okresu, nie znając jeszcze sedna sprawy, i choć cicho liczył na sprawniejsze rozwiązanie, nie próbował nastawać na dalsze kombinowanie w przyspieszeniu całego procesu - podejrzewał, że gdyby przeskoczenie pewnych rzeczy było możliwe, to alternatywna droga także zostałaby mu przedstawiona. Z rodowym nazwiskiem przypadła mu też rodowa cierpliwość - nie wymagali niemożliwego. Gorzej, jeśli musieliby czekać dłużej, zwłoka mimo wszystko generowała problemy.
- Rozumiem. Mogę liczyć na pańską pomoc, jeśli to możliwe - pośrednictwo, podczas każdego z przystanków tej trasy? - zapytał, prośbę z miejsca uzupełniając wyjaśnieniem - Wolę powierzyć sprawę w doświadczone ręce niż ryzykować opóźnieniami z powodu własnych niedopatrzeń i nieznajomości języków. Wnioskuję też, że ewentualne komplikacje nie staną na drodze, a jeśli im się zdarzy - z naszej dwójki nie byłbym tym, który znalazłby najlepsze rozwiązanie - przyznał, zawierając w pytaniu także pochwałę dla sprawnego rozpracowania problemu.
- Będę wdzięczny, dziękuję - czas zdecydowanie nie był tym, co Ollivanderowie posiadali w nadmiarze, zwłaszcza teraz, przyjął więc słowa rozmówcy z niemałą ulgą. Spodziewał się, że najsprawniej i najłatwiej będzie ruszyć sprawę w granicach kraju, poza nimi mieli mniejszy wpływ na tempo. - Postaram się także o kopie - kiwnął głową, przyjmując bez wahania sugestię, rozsądną - nie musiał znać się na prawie, by rozumieć jej znaczenie; zdarzało się, że sprawy załatwiane w Ministerstwie Magii trwały dłużej niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Zwłaszcza, gdy niekompetencja oraz zdarzenia losowe stawały na drodze - w kwietniu miał okazję się o tym przekonać, kończąc w gabinecie urzędnika ze stadem chochlików kornwalijskich, siejących niesamowity zamęt. Ostatecznie spotkanie było przekładane kilkukrotnie.
Nie odzywał się zbyt wiele, ograniczając do skinięć na znak przyjmowania wyjaśnień lorda Blacka - rozumiał je, stąd nie czuł potrzeby zadawania pytań, a przynajmniej nie na tyle naglących czy szczególnie istotnych, by przerywać mężczyźnie. Dwa tygodnie nie brzmiały tragicznie, spodziewał się podobnego okresu, nie znając jeszcze sedna sprawy, i choć cicho liczył na sprawniejsze rozwiązanie, nie próbował nastawać na dalsze kombinowanie w przyspieszeniu całego procesu - podejrzewał, że gdyby przeskoczenie pewnych rzeczy było możliwe, to alternatywna droga także zostałaby mu przedstawiona. Z rodowym nazwiskiem przypadła mu też rodowa cierpliwość - nie wymagali niemożliwego. Gorzej, jeśli musieliby czekać dłużej, zwłoka mimo wszystko generowała problemy.
- Rozumiem. Mogę liczyć na pańską pomoc, jeśli to możliwe - pośrednictwo, podczas każdego z przystanków tej trasy? - zapytał, prośbę z miejsca uzupełniając wyjaśnieniem - Wolę powierzyć sprawę w doświadczone ręce niż ryzykować opóźnieniami z powodu własnych niedopatrzeń i nieznajomości języków. Wnioskuję też, że ewentualne komplikacje nie staną na drodze, a jeśli im się zdarzy - z naszej dwójki nie byłbym tym, który znalazłby najlepsze rozwiązanie - przyznał, zawierając w pytaniu także pochwałę dla sprawnego rozpracowania problemu.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kończył tłumaczenie pism wysłanych przez Francuskie Ministerstwo Magii, kreśląc zgrabnie kolejne słowa na pergaminie. Zrozumienie płynąc ze strony rozmówcy oraz brak pytań z pewnością ułatwiały to zadanie, pozwalały sukcesywnie podzielić uwagę pomiędzy słowo mówione, jak i pisane.
Potrafił wykonywać swoje obowiązki. Pomagała mu przede wszystkim doskonała znajomość języków, ale również zdobyte niegdyś znajomości poza granicami kraju, choć w tym przypadku te nie pomogą mu wielce. Choć kilku francuskich przyjaciół mogłoby na jego prośbę zainteresować się sprawą, lecz głupotą byłoby uzależniać swój sukces od innych osób. Zresztą, o ostatnim etapie swych działań, czyli wyjaśnianiem wszystkim ze stroną francuską, będzie myślał już na samym końcu. Jeśli spotka przeszkodę, wówczas zdecyduje się na użycie koneksji.
– Dopilnuję wszystkiego – udzielił odpowiedzi na zadane pytanie bez najmniejszego zawahania, w głowie mając już ułożony w najmniejszych szczegółach plan działania. Zresztą, cała sprawa tylko pozornie wydawała się skomplikowana. Jeśli ktoś doskonale znał mechanizmy ministerialnych organów, które w każdym państwie europejskim pozostawały do siebie zbliżone dzięki coraz sprawniej postępującej kodyfikacji prawa na szczeblu międzynarodowym, to łatwo mógł odnaleźć rozwiązanie złożonej sytuacji. Wystarczyło zadziałać przy źródle całego zamieszania. Po nitce do kłębka. Miał wiedzę i środki, dlatego postanowił przyjąć zadanie. Skoro już sam Ollivander zaledwie po tym jedynym spotkaniu zdołał zauważyć, że jego realizacja nie przyniesie Blackowi żadnych trudności. – Nie przewiduję żadnych komplikacji, to nie jest sprawa wagi państwowej – stwierdził po chwili, lecz zaraz zmarszczył brwi, gdy do głowy przyszła mu niewygodna myśl na kształt ostrzeżenia. – Jeśli jednak komplikacje się pojawią, wówczas można śmiało snuć podejrzenia, że komuś bardzo zależy na opóźnieniu transportu ingrediencji do Wielkiej Brytanii – dodał po chwili. Być może niepotrzebnie było martwić Ulyssesa, wszak o tym żaden z ich dwójki nie wiedział, dlatego Alphard pozwolił sobie na odrobinę swobody, a więc i ekspresji; ot machnął niedbale dłonią jakby odganiając od siebie niewidzialną muchę. – Nie ma co się martwić na zapas – rzekł spokojnie, chcąc tym samym zaznaczyć, że wcześniej dał znać jedynie o ewentualności.
Potrafił wykonywać swoje obowiązki. Pomagała mu przede wszystkim doskonała znajomość języków, ale również zdobyte niegdyś znajomości poza granicami kraju, choć w tym przypadku te nie pomogą mu wielce. Choć kilku francuskich przyjaciół mogłoby na jego prośbę zainteresować się sprawą, lecz głupotą byłoby uzależniać swój sukces od innych osób. Zresztą, o ostatnim etapie swych działań, czyli wyjaśnianiem wszystkim ze stroną francuską, będzie myślał już na samym końcu. Jeśli spotka przeszkodę, wówczas zdecyduje się na użycie koneksji.
– Dopilnuję wszystkiego – udzielił odpowiedzi na zadane pytanie bez najmniejszego zawahania, w głowie mając już ułożony w najmniejszych szczegółach plan działania. Zresztą, cała sprawa tylko pozornie wydawała się skomplikowana. Jeśli ktoś doskonale znał mechanizmy ministerialnych organów, które w każdym państwie europejskim pozostawały do siebie zbliżone dzięki coraz sprawniej postępującej kodyfikacji prawa na szczeblu międzynarodowym, to łatwo mógł odnaleźć rozwiązanie złożonej sytuacji. Wystarczyło zadziałać przy źródle całego zamieszania. Po nitce do kłębka. Miał wiedzę i środki, dlatego postanowił przyjąć zadanie. Skoro już sam Ollivander zaledwie po tym jedynym spotkaniu zdołał zauważyć, że jego realizacja nie przyniesie Blackowi żadnych trudności. – Nie przewiduję żadnych komplikacji, to nie jest sprawa wagi państwowej – stwierdził po chwili, lecz zaraz zmarszczył brwi, gdy do głowy przyszła mu niewygodna myśl na kształt ostrzeżenia. – Jeśli jednak komplikacje się pojawią, wówczas można śmiało snuć podejrzenia, że komuś bardzo zależy na opóźnieniu transportu ingrediencji do Wielkiej Brytanii – dodał po chwili. Być może niepotrzebnie było martwić Ulyssesa, wszak o tym żaden z ich dwójki nie wiedział, dlatego Alphard pozwolił sobie na odrobinę swobody, a więc i ekspresji; ot machnął niedbale dłonią jakby odganiając od siebie niewidzialną muchę. – Nie ma co się martwić na zapas – rzekł spokojnie, chcąc tym samym zaznaczyć, że wcześniej dał znać jedynie o ewentualności.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dokładne wyjaśnienia, przechodzące przez każdy etap, stawiały sprawę wystarczająco jasno, by i Ulysses nie widział jej w formie wyjątkowo skomplikowanego procederu - spodziewał się jednak problemów z komunikacją, gdyż zaszły już wcześniej. Oddanie wszystkich formalności pod wodze jednego człowieka było zdecydowanie wygodniejsze i rozsądniejsze niż komunikacja z paroma tłumaczami po drodze - nawet Ollivander, zazwyczaj skłaniający się ku załatwianiu wszystkiego samodzielnie, widział w tym rozwiązaniu największy sens. Ostatnio pojedynczych spraw pojawiało się zbyt wiele, by brać na siebie każdą z nich.
- Dziękuję, to wiele ułatwi - kiwnął zachowawczo głową. Zastanawiał się, czy stała współpraca z Blackiem nie okazałaby się dobrym pomysłem, lecz było zdecydowanie za wcześnie żeby to oceniać - zresztą, sprawy lubiły zmieniać się w ekspresowym tempie, ciężko było zgadnąć, co przyniesie los - dlatego nie wyrywał się z żadnymi propozycjami ani sugestiami.
Pociągnięcie tematu komplikacji nie wzbudziło żadnych zaskoczeń, nawet kwestia celowego opóźniania transportu okazała się czymś, co zdołał wcześniej przemyśleć - ba, czasem poruszali ten temat w szerszym gronie, dyskutując o różdżkarstwie, stanowiącym rodową dumę. Zmarszczył brwi lekko, ze zrozumieniem, niekoniecznie zadowolony z samej możliwości, ale jednocześnie jej świadom, co też zdradzała mina. - Nie posiadamy licznej konkurencji, ale takie sytuacje zdarzają się od czasu do czasu. Jeśli problemy będą się powtarzać, zwłaszcza w obrębie któregoś z państw pośredniczących w tym transporcie, będziemy mieli podstawy do zmartwień - przyznał. Różdżkarstwo było trudną dziedziną, niszową, lecz istnieli ludzie, którzy próbowali podejmować się tego wyzwania na własną rękę, co bez doświadczenia zazwyczaj prowadziło do rychłego upadku przedsięwzięcia. Najczęściej nie musieli się przejmować, przeczekując - klientów nie brakowało, a fakt, że zajmowali się wytwórstwem i opieką nad różdżkami od wieków, działał na ich korzyść. - Na ten moment nie sądzę, by było się czym przejmować. Niemniej, jeśli dostrzeże lord coś niepokojącego, proszę o informacje - wszak zagrożenia nie należało ignorować. Podał rozmówcy dłoń, zmierzając już ku pożegnaniom - wszystko zostało ustalone, nie musieli przedłużać rozmowy. - Zostanę na miejscu, szkoda nie skorzystać z tak bogatych zbiorów - przyznał, planując wrócić do zgłębiania praw numerologicznych. - Jeszcze raz dziękuję za współpracę.
| zt
- Dziękuję, to wiele ułatwi - kiwnął zachowawczo głową. Zastanawiał się, czy stała współpraca z Blackiem nie okazałaby się dobrym pomysłem, lecz było zdecydowanie za wcześnie żeby to oceniać - zresztą, sprawy lubiły zmieniać się w ekspresowym tempie, ciężko było zgadnąć, co przyniesie los - dlatego nie wyrywał się z żadnymi propozycjami ani sugestiami.
Pociągnięcie tematu komplikacji nie wzbudziło żadnych zaskoczeń, nawet kwestia celowego opóźniania transportu okazała się czymś, co zdołał wcześniej przemyśleć - ba, czasem poruszali ten temat w szerszym gronie, dyskutując o różdżkarstwie, stanowiącym rodową dumę. Zmarszczył brwi lekko, ze zrozumieniem, niekoniecznie zadowolony z samej możliwości, ale jednocześnie jej świadom, co też zdradzała mina. - Nie posiadamy licznej konkurencji, ale takie sytuacje zdarzają się od czasu do czasu. Jeśli problemy będą się powtarzać, zwłaszcza w obrębie któregoś z państw pośredniczących w tym transporcie, będziemy mieli podstawy do zmartwień - przyznał. Różdżkarstwo było trudną dziedziną, niszową, lecz istnieli ludzie, którzy próbowali podejmować się tego wyzwania na własną rękę, co bez doświadczenia zazwyczaj prowadziło do rychłego upadku przedsięwzięcia. Najczęściej nie musieli się przejmować, przeczekując - klientów nie brakowało, a fakt, że zajmowali się wytwórstwem i opieką nad różdżkami od wieków, działał na ich korzyść. - Na ten moment nie sądzę, by było się czym przejmować. Niemniej, jeśli dostrzeże lord coś niepokojącego, proszę o informacje - wszak zagrożenia nie należało ignorować. Podał rozmówcy dłoń, zmierzając już ku pożegnaniom - wszystko zostało ustalone, nie musieli przedłużać rozmowy. - Zostanę na miejscu, szkoda nie skorzystać z tak bogatych zbiorów - przyznał, planując wrócić do zgłębiania praw numerologicznych. - Jeszcze raz dziękuję za współpracę.
| zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przesunął po gładkim blacie stołu francuskie pisma dostarczone przez Ulyssesa, w taki oto sposób oddając je całkowicie właścicielowi, ale również przekazał swoje własne tłumaczenia, z którymi nie miał większych problemów. Tylko język grecki może okazać się chwilami wyzwaniem, ale to nie była aż tak wielka przeszkoda, jak mogłoby się pozornie wydawać. Miał czas, a podszlifowanie języka obcego od zawsze stanowiło dla niego prawdziwą przyjemność, bo i przychodziło mu z ogromną łatwością. Odłożył pióro na bok, zawinął z powrotem niewykorzystane pergaminy, po czym niepotrzebne już przedmioty schował do nesesera.
Od razu dostrzegł, że lord Ollivander nie wydał się zaskoczony jego sugestią o sabotowaniu przez kogoś dotarcia transportu z ingrediencjami do Wielkiej Brytanii. W jednej chwili zawładnęła nim ciekawość i naprawdę miał ochotę spytać, czy takie rzeczy zdarzały się już wcześniej. Musiał jednak zapomnieć o swoich zachciankach i skupić się na tym, co było istotne, czyli na jak najszybszym załatwieniu całej sprawy z uwzględnieniem wszystkich detali. Spodziewał się, że w tym przypadku każdy szczegół będzie miał niebagatelne znaczenie.
– Będę o wszystkim informował na bieżąco aż do czasu zakończenia całej sprawy – poinformował z jak największą powagą, chcąc pokazać się od jak najlepszej strony. Był profesjonalistą i jeszcze nie zdarzyło się, aby nie poradził sobie z powierzonym mu zadaniem.
Nadszedł czas pożegnania. Powstał ze swojego miejsca i śmiało uścisnął wyciągniętą ku niemu dłoń, uśmiechając się przy tym nikle poprzez subtelne uniesienie kącików ust. Nawet się cieszył, że takie zadanie spadło na jego barki, było ono wystarczająco ciekawe, aby szybko się wciągnął w jego wykonanie. Zamierzał dotrzymać słowa i jeszcze tego wieczoru wysłać list z odpowiednimi pismami.
– Pozostaje mi zatem życzyć owocnego korzystania ze wspaniałości obecnego tu księgozbioru – dodał w ramach pożegnania, nie chcąc odpowiadać na podziękowania, na które w jego mniemaniu było za wcześnie. Jeśli pomyślnie doprowadzi do sprowadzenia całego transportu, wówczas chętnie je przyjmie. Złapał za przewieszony przez oparcie krzesła czarny płaszcz i chwycił zaraz za skórzaną rączkę teczki. Skinął jeszcze uprzejmie głową szlachetnie urodzonemu rozmówcy, po czym skierował się bez żalu do wyjścia.
| z tematu
Od razu dostrzegł, że lord Ollivander nie wydał się zaskoczony jego sugestią o sabotowaniu przez kogoś dotarcia transportu z ingrediencjami do Wielkiej Brytanii. W jednej chwili zawładnęła nim ciekawość i naprawdę miał ochotę spytać, czy takie rzeczy zdarzały się już wcześniej. Musiał jednak zapomnieć o swoich zachciankach i skupić się na tym, co było istotne, czyli na jak najszybszym załatwieniu całej sprawy z uwzględnieniem wszystkich detali. Spodziewał się, że w tym przypadku każdy szczegół będzie miał niebagatelne znaczenie.
– Będę o wszystkim informował na bieżąco aż do czasu zakończenia całej sprawy – poinformował z jak największą powagą, chcąc pokazać się od jak najlepszej strony. Był profesjonalistą i jeszcze nie zdarzyło się, aby nie poradził sobie z powierzonym mu zadaniem.
Nadszedł czas pożegnania. Powstał ze swojego miejsca i śmiało uścisnął wyciągniętą ku niemu dłoń, uśmiechając się przy tym nikle poprzez subtelne uniesienie kącików ust. Nawet się cieszył, że takie zadanie spadło na jego barki, było ono wystarczająco ciekawe, aby szybko się wciągnął w jego wykonanie. Zamierzał dotrzymać słowa i jeszcze tego wieczoru wysłać list z odpowiednimi pismami.
– Pozostaje mi zatem życzyć owocnego korzystania ze wspaniałości obecnego tu księgozbioru – dodał w ramach pożegnania, nie chcąc odpowiadać na podziękowania, na które w jego mniemaniu było za wcześnie. Jeśli pomyślnie doprowadzi do sprowadzenia całego transportu, wówczas chętnie je przyjmie. Złapał za przewieszony przez oparcie krzesła czarny płaszcz i chwycił zaraz za skórzaną rączkę teczki. Skinął jeszcze uprzejmie głową szlachetnie urodzonemu rozmówcy, po czym skierował się bez żalu do wyjścia.
| z tematu
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Trzynaście sekund, zmieniło się w trzynaście minut pełnych niezrozumienia i stale rosnącego niepokoju, kiedy próby rzucenia banalnie prostych zaklęć we własnym mieszkaniu spełzły na niczym. Na niczym, kompletnie niczym. Nie dowierzał, nie rozumiał. Winę pokładał w anomalii, ale nie wyczuwał żadnej magii wokół siebie, żadnych zaburzeń. Wtem winą obłożył różdżkę, która przez noc, może pełnię księżyca? musiała utracić swoją moc. Nie słuchała go, nie wykonywała najprostszych poleceń, wydawała się być kompletnie bezużyteczna. Nie mógł pojąć, co się wydarzyło, czy w ogóle coś się zdarzyło. Chociaż w swoim mieszkaniu był zupełnie sam, nie okazał zdenerwowana, które zaczynał odczuwać. Dotąd nie dopuszczał myśli, że mógł czarować w niewłaściwy sposób. Skończył trzydzieści lat przed paroma dniami, był wprawnym czarodziejem, zdolnym, silnym i potężnym czarnoksiężnikiem. Nigdy dotąd nie zdarzyło się nic podobnego, ale wątpliwości rozsiały się w jego umyśle. Zachowując spokój spróbował więc znów, sięgając po magię czarną i plugawą, ale i to się nie sprawdzało. Spróbował pozbawić się też cielesnej formy, zmienić w bezkształtną czarną mgłę, masę, której nic nie mogło powstrzymać, nic nie mogło zranić ani dotknąć, ale i tego nie potrafił uczynić, choć było to coś, co wychodziło całkiem naturalnie. Wtedy paskudna myśl dopadła go po raz pierwszy — utracił swą moc. Utracił magię. Nie, nie mógł w to uwierzyć, nie był charłakiem, a doskonałym czarodziejem, dotąd niepokonanym, niezwyciężonym. Ale kolejne próby zawodziły, a on nie mógł poczynić nic, co związane było z magią.
Spojrzał na swoje dłonie, jakby to w nich czaił się sekret odpowiedzialny za to wszystko, ale linie nie odpowiedziały na niezadane pytania. Zadrżały — z gniewu, z przerażenia, rosnącej w środku rozpaczy, której nie mógł w żaden sposób opanować. Emocje nie były mu bliskie, wyzbywał się ich sukcesywnie, stawał twardy jak skała i zimny, jak lód. A one wezbrały nagle, jak rzeka, której koryto było zbyt płytkie. Rozbudziły się wszystkie na raz, a on czuł jak rozchodzą się po ciele, jak gorąc walczy z chłodem, jak gęsia skórka pojawia się naprzemiennie z kroplami potu, jak dreszcze błądzą mu po plecach, a ciało napina się w nerwowych spazmach. To był odruch, kiedy zepchnął ze stołu wszystkie przedmioty, zrzucając na ziemię szkło, butelki, pergaminy, atrament. Odruchem było też poderwanie samego stołu i przewrócenie go na drugą stronę, ciśnięcie krzesłami w ścianę, butelką po whisky w okno, które roztrzaskało się w drobny mak w zetknięciu z twardą szyjką. To wszystko wybuchło, zwaliło się na niego, a następnie opuściło go, pozostawiając po sobie pustkę. Nie było nic. Nagły, niekontrolowany i zupełnie niepodobny atak przerwała panika. Nie miał magii. Ani krzty magii w sobie.
Bezczynność nie leżała w jego naturze, siedzenie w domu i wpatrywanie się tępo w różdżkę nie mogło odwrócić tego stanu rzeczy. Zabrał więc ze sobą płaszcz i wyszedł czym prędzej na dwór, pozostawiając mieszkanie otwarte, bo nawet jego zamknięcie zwykle wiązało się z użyciem przez niego mocy. Deszcz zacinał z nieba, burza wciąż szalała nad Londynem, ale była najmniejszym jego zmartwieniem w tej chwili. Anomalie, anomalie, parszywe anomalie musiały za to odpowiadać. Powinien udać się do Ministerstwa Magii, do Departamentu Tajemnic, ale nie mógłby tam nic zdziałać bez różdżki, ani niczego się dowiedzieć. Nie zdecydował się też poinformować kogokolwiek, odrzucił od razu wizytę u uzdrowicieli, rozważał odwiedzenie Edgara, który mógł potwierdzić jego przypuszczenia, coby to nie była żadna klątwa, którą ktoś na niego złośliwie rzucił. Wpierw skierował się do biblioteki, gdzie miał nadzieję zasięgnąć fachowej literatury, być może historia znała takie przypadki utraty magii, być może był na to jakiś sposób. Bez magii, bez różdżki, bez czarów był całkowicie bezbronny — i pierwszy raz w życiu, zagubiony, nie potrafił żyć bez niej.
Przemoczony wkroczył do gmachu, nie patrząc kogo mija i w jaki sposób. Spieszyło mu się rozwikłać zagadkę. Kroczył szybko, nie tracąc jednak swojej sprężystości ruchów. Woda spływała mu z włosów po skroniach, za kołnierz rozpiętej pod szyją koszuli. Wpadł na kogoś i nie zwróciłby na to uwagi, gdyby nie sterta książek, która zawirowała w powietrzu wraz z pergaminami, które na moment przysłoniły mu widok.
— Oczy służą do patrzenia, nie do wyglądania— warknął poirytowany zdarzeniem, dopiero po chwili uświadamiając sobie, kiedy wszystko opadło, że kobieta, którą potrącił była mu znana. Powinien ją zostawić, ale z pewnością zdążyła go już rozpoznać. Nie mógł pozwolić na to, by pozostawić po sobie zamieszanie i niesmak.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Parszywa pogoda była dużo łatwiejsza do zniesienia, gdy pozostawała w domyśle, daleko za grubymi murami. Był to jeden z wielu powodów, dla których po dotarciu do Londynu Elaine bardzo chętnie spędziła w Bibliotece Londyńskiej kilka dobrych godzin. Szukała tu nie tylko wiedzy, ale i spokoju, które czasowo było nierozłączne z oderwaniem od codzienności. W czarnej sukni, skromnej, surowej, praktycznie nie wyróżniała się niczym wokół innych znajdujących się wokół kobiet. Atmosfera i zasady tu panujące oraz cel, dla którego przychodzili tu ludzie właściwie gwarantowały, że nawet nieliczne osoby, które mogły ją rozpoznać nie byłyby najprawdopodobniej szczególnie skore do rozmów. Dotąd.
Jeszcze na ułamek sekundy przed zderzeniem, czując jedynie, że ktoś gwałtownie przekroczył granicę jej osobistej przestrzeni pomyślała o różdżce. Żeby po nią sięgnąć, potrzebowałaby jednak wolnej ręki a niosąc, faktycznie niosąc, całą stertę książek była zupełnie bezbronna i... po chwili już ich nie trzymała. Nie trzymała się nawet za bardzo na nogach, dość silnie potrąconego przez mężczyznę znacznie większego od niej a w dodatku poruszającego się z dużym impetem. Złapała równowagę i głęboko odetchnęła.
Była rozdarta między ratowaniem pergaminów i ksiąg, a reakcją na niezamierzony raczej atak. Niektóre z woluminów były naprawdę wiekowe a poza wszystkim żaden wybrany przez nią nie zasługiwał na zagięcie, nie wspominając nawet o poważniejszym uszkodzeniu. Wygrał jednak instynkt i wszystkie doniesienia o pogarszającej się sytuacji w kraju, o niebezpieczeństwie czyhającym w najmniej oczekiwanych miejscach. Dłoń przesunęła bliżej różdżki, mięśnie napięły się nieco. Zanim jednak zdążyła odwrócić się i spojrzeć na winowajcę całego zamieszania, oberwała nie zaklęciem, lecz naganą. Jej usta zacisnęły się w wąską linię. Odwróciła się. Stanęła prosto, uniosła podbródek trochę wyżej niż było to naturalne, po to tylko by po chwili pochylić głowę w uprzejmym skinieniu.
- Oczywiście ma pan rację. - Wypowiedziała powoli i ze spokojem, przeciągając odrobinę sylaby. Nie podniosła głosu. Wręcz przeciwnie, mówiła szeptem z szacunku dla innych znajdujących się w pomieszczeniu. Sądząc, że odnalazła w jego spojrzeniu błysk już nie tyle irytacji, co rozpoznania, trochę po czasie, jej i własnej sytuacji kontynuowała. - A skoro już odzyskały obydwie funkcje, będę wdzięczna za pomoc.
Chociaż bardzo drażnił ją sam widok rozrzuconych na ziemi ksiąg i bardzo starych pergaminów, nie ruszyła się pierwsza. Oczekiwała na reakcję Ramseya. Miała dzięki temu okazję przyjrzeć mu się bliżej. Nie wyglądał zbyt dobrze. Jego aparycja oczywiście miała swój urok, którego w najmniejszym stopniu nie obniżała aktualna prezencja, ta jednak sama w sobie pozostawiała dużo do życzenia. Zła pogoda nie była czymś szczególnie nieprzewidywalnym. Jego nieuwaga więc nie ograniczała się do sposobu poruszania się po bibliotece (Elaine wciąż nie widziała powodu, żeby dzielić się odpowiedzialnością za zderzenie, nawet jeśli sama nie widziała prawie nic zza ilości wybranych woluminów, które zresztą ledwo była w stanie unieść). Co takiego mogło się stać, żeby tak z nagła, tak pilnie potrzebował czegoś z biblioteki. Czegoś, lub kogoś. Wyraz jej twarzy nieco złagodniał.
- Jeśli szuka pan konkretnej pozycji, być może też mogę pomóc. Tutejszy system katalogowania bywa czasem nieoczywisty. - Zaoferowała ostrożnie. Chociaż zbiory biblioteki były ogromne, miała w nich rzeczywiście całkiem przyzwoitą orientację. Czy podobną miał Ramsey i czy w takim stanie potrafiłby ją wykorzystać nie była pewna. Tak czy inaczej, uważała za stosowne pokazać, że nawet jeśli oczekuje jakiegoś zadośćuczynienia za zaistniałą sytuację, jest ponad traktowaniem jej zbyt poważnie. Wypadki i wpadki chodzą po ludziach. Wyniosłość nie była zbyt twarzowa. Obok własnego ego, w grę wchodziła tu też sama znajomość z Mulciberem. Nie była nigdy szczególnie bliska, ale Elaine wciąż darzyła go sympatią. Przypominał jej o czasach kiedy sama była zatrudniona w Ministerstwie. To był dobry dla niej etap życia, paradoksalnie spokojniejszy i prostszy od następującego po nim okresie, w którym była już tylko arystokratką, żoną, matką, wreszcie wdową. Opiekunką archiwów należących do i dotyczących jedynie czarodziei równych jej statusem. Pomoc Ramseyowi wciąż mogła liczyć jako drogę do swojego celu, nawet bardziej ewidentnego oderwania się od życia takiego, jakie wiodła w ostatnim okresie. Okresie, bo nie zamierzała ciągnąć go w nieskończoność. Wciąż zbyt wiele ją ograniczało. Zamierzała sięgnąć jeszcze wyżej.
Jeszcze na ułamek sekundy przed zderzeniem, czując jedynie, że ktoś gwałtownie przekroczył granicę jej osobistej przestrzeni pomyślała o różdżce. Żeby po nią sięgnąć, potrzebowałaby jednak wolnej ręki a niosąc, faktycznie niosąc, całą stertę książek była zupełnie bezbronna i... po chwili już ich nie trzymała. Nie trzymała się nawet za bardzo na nogach, dość silnie potrąconego przez mężczyznę znacznie większego od niej a w dodatku poruszającego się z dużym impetem. Złapała równowagę i głęboko odetchnęła.
Była rozdarta między ratowaniem pergaminów i ksiąg, a reakcją na niezamierzony raczej atak. Niektóre z woluminów były naprawdę wiekowe a poza wszystkim żaden wybrany przez nią nie zasługiwał na zagięcie, nie wspominając nawet o poważniejszym uszkodzeniu. Wygrał jednak instynkt i wszystkie doniesienia o pogarszającej się sytuacji w kraju, o niebezpieczeństwie czyhającym w najmniej oczekiwanych miejscach. Dłoń przesunęła bliżej różdżki, mięśnie napięły się nieco. Zanim jednak zdążyła odwrócić się i spojrzeć na winowajcę całego zamieszania, oberwała nie zaklęciem, lecz naganą. Jej usta zacisnęły się w wąską linię. Odwróciła się. Stanęła prosto, uniosła podbródek trochę wyżej niż było to naturalne, po to tylko by po chwili pochylić głowę w uprzejmym skinieniu.
- Oczywiście ma pan rację. - Wypowiedziała powoli i ze spokojem, przeciągając odrobinę sylaby. Nie podniosła głosu. Wręcz przeciwnie, mówiła szeptem z szacunku dla innych znajdujących się w pomieszczeniu. Sądząc, że odnalazła w jego spojrzeniu błysk już nie tyle irytacji, co rozpoznania, trochę po czasie, jej i własnej sytuacji kontynuowała. - A skoro już odzyskały obydwie funkcje, będę wdzięczna za pomoc.
Chociaż bardzo drażnił ją sam widok rozrzuconych na ziemi ksiąg i bardzo starych pergaminów, nie ruszyła się pierwsza. Oczekiwała na reakcję Ramseya. Miała dzięki temu okazję przyjrzeć mu się bliżej. Nie wyglądał zbyt dobrze. Jego aparycja oczywiście miała swój urok, którego w najmniejszym stopniu nie obniżała aktualna prezencja, ta jednak sama w sobie pozostawiała dużo do życzenia. Zła pogoda nie była czymś szczególnie nieprzewidywalnym. Jego nieuwaga więc nie ograniczała się do sposobu poruszania się po bibliotece (Elaine wciąż nie widziała powodu, żeby dzielić się odpowiedzialnością za zderzenie, nawet jeśli sama nie widziała prawie nic zza ilości wybranych woluminów, które zresztą ledwo była w stanie unieść). Co takiego mogło się stać, żeby tak z nagła, tak pilnie potrzebował czegoś z biblioteki. Czegoś, lub kogoś. Wyraz jej twarzy nieco złagodniał.
- Jeśli szuka pan konkretnej pozycji, być może też mogę pomóc. Tutejszy system katalogowania bywa czasem nieoczywisty. - Zaoferowała ostrożnie. Chociaż zbiory biblioteki były ogromne, miała w nich rzeczywiście całkiem przyzwoitą orientację. Czy podobną miał Ramsey i czy w takim stanie potrafiłby ją wykorzystać nie była pewna. Tak czy inaczej, uważała za stosowne pokazać, że nawet jeśli oczekuje jakiegoś zadośćuczynienia za zaistniałą sytuację, jest ponad traktowaniem jej zbyt poważnie. Wypadki i wpadki chodzą po ludziach. Wyniosłość nie była zbyt twarzowa. Obok własnego ego, w grę wchodziła tu też sama znajomość z Mulciberem. Nie była nigdy szczególnie bliska, ale Elaine wciąż darzyła go sympatią. Przypominał jej o czasach kiedy sama była zatrudniona w Ministerstwie. To był dobry dla niej etap życia, paradoksalnie spokojniejszy i prostszy od następującego po nim okresie, w którym była już tylko arystokratką, żoną, matką, wreszcie wdową. Opiekunką archiwów należących do i dotyczących jedynie czarodziei równych jej statusem. Pomoc Ramseyowi wciąż mogła liczyć jako drogę do swojego celu, nawet bardziej ewidentnego oderwania się od życia takiego, jakie wiodła w ostatnim okresie. Okresie, bo nie zamierzała ciągnąć go w nieskończoność. Wciąż zbyt wiele ją ograniczało. Zamierzała sięgnąć jeszcze wyżej.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Rozpoznanie jej ograniczało jego pole manewru, o ile chciał zachować twarz, pozory, nie poddając się emocjom, które w tym dniu w nim wrzały, kiedy rozpaczliwie szukały ujścia. Potrafił nad sobą panować, z czasem przecież stał się mistrzem samokontroli, a w tej jednej chwili mógł zaprzepaścić wszystko na co pracował i w co wierzył. Był ponad to — ponad strach, który pojawił się wraz z zanikiem magicznych umiejętności, strach najgorszy i najczarniejszy, a niewiele było rzeczy na tym świecie, których mógł się obawiać. Był zbyt arogancki, aby odczuwać lęk, a jednak nie opuszczał go ani na krok, odkąd zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Był też ponad gniew, który wrzał w nim jak magma, która mogła lada moment opuścić krater, aby siać zniszczenie i zamęt, bowiem nigdy nie był on dobrym doradcą. Czarownica, którą niewątpliwie potrącił, choć odruchowo w pierwszej chwili postanowił obarczyć niewinną dziewczynę całą winą za swoją nieuwagę i rozkojarzenie — była damą, której winien był szacunek, której uroda dotąd zachwycała, której umysł intrygował, którą znał i pamiętał z dawnych dziejów. Była więc też kobietą, której towarzystwo ktoś taki jak on w normalnych warunkach i innych okolicznościach doceniał. Głupio by postąpił, zaprzepaszczając wszystko dla cienia emocji, które pod wpływem jakiejś anomalii, kaprysu, błędu, czy tego czegoś, co odebrało mu możliwość bycia sobą, dawał upust. Na błyskawiczną reakcję było już zbyt późno, ale musiał się zreflektować, szukając w sobie pokładów spokoju i obojętności. Wyciągnął rękę przed siebie — zachwiała się bowiem pod wpływem starcia — w razie gdyby miał ją złapać, chroniąc przed upadkiem.
— Lady Avery — powitał ją chłodniej, dopiero po chwili łagodniejąc na twarzy; Elaine nie powinna być obiektem rozładowania złości.— Wybacz zamieszanie — rzekł uprzejmym i nienagannym tonem, choć niewiele pozostało z wpajanych mu do głowy zasad dobrego wychowania przez Rosierów, nie było w tym też wiele skruchy, jego zazwyczaj zimne i obojętne oczy wciąż płonęły. — Pospieszyłem się z oceną. Mam nadzieję, że stała ci się żadna krzywda.— Pozwolił sobie jednak na własną, nieco swawolną ocenę, mierząc ją wzrokiem od góry do dołu. W przeciwieństwie do niego strój i wizerunek był nienaganny, nic nie uległo zniszczeniu, naruszeniu — może poza dumą, kiedy ją zrugał za coś, co było jego przewinieniem, a mimo to ciężko przytaknęła jego słowom. Jej rodzina była szanowana, wyznawała słuszne zasady, wychowywała dzieci w odpowiednim dla czarodziejów duchu — byli też sojusznikami wartości reprezentowanych przez niego samego, Rycerzy i Czarnego Pana. Mierzył się więc z nią przez chwilę na spojrzenia — jej uniesiona wysoko broda i przeciągane sylaby subtelnie wyraziły niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Uniósł nieznacznie lewą brew, słysząc jej prośbę. Pergaminy powoli osiadały już na chłodnej ziemi, a spojrzenia osób wokół zaczęły wreszcie uciekać w swoją stronę. Odpowiedział jej skinięciem głowy i milczeniem. Odruchowo sięgnął po różdżkę, ale w mig przypomniał sobie o upośledzeniu, które go dopadło. Miast uczynić to za pomocą magii, kucnął przed lady Avery, aby zebrać rozrzucone pergaminy, tuż przed nią, na jeden większy krok, zmniejszając dzielący ich dystans; schodząc w dół, śmiało przemykając spojrzeniem po jej sylwetce. Nie przywykł do takiej różnicy i zarysowanej w podobny sposób, ale jego duma rzadko cierpiała. Będąc bardzo interesownym często czynił rzeczy, które wielu były nie w smak, ale które mogły zapewnić osiąganie zamierzonych rezultatów. Sięgnął dłonią do pierwszych kartek, nie spiesząc się przy tym, prześlizgując dzięki temu swobodnie po nakreślonych słowach, tytułach i frazach. Ułożył zwoje na księgach, spoczywających tuż przed jej stopami.
— Trudno mówić o konkretnej pozycji. Interesują mnie wszystkie wzmianki na jeden temat. Wszystkie znane i zgromadzone w tym miejscu teksty, woluminy, dzienniki, raporty i wspomnienia. Mam do przeanalizowania trudne i raczej niezbadane dotąd zagadnienie — odpowiedział po chwili z nutą prowokacji w głosie, nieco później unosząc na nią wzrok z dołu. Mówił cicho, na tyle, aby nie denerwować czytelników i władz biblioteki i na tyle, aby Elaine musiała skupić się na nim, aby zrozumieć każde pojedyncze słowo.— Masz tak rozległą wiedzę, lady? Jeśli tak, chętnie skorzystam z propozycji. — Uśmiechnął się, lecz tylko kącikami ust, które drgnęły lekko w szelmowskim wyrazie. Nie wątpił, aby mogła mu rzeczywiście pomóc. Pamiętał, czym się zajmowała i wiedział, że jej wiedza mogła być nie tylko wartościowa, ale i całkiem obszerna. Nie chciał i nie mógł jej się przyznać do swoich bolączek; nie wyrażał słabości. Pochwycił księgi i luźne pergaminy zgromadzone u szczytu i wstał powoli, znów śmiało spoglądając na nią z góry. Zatrzymał przy sobie dzielące ich tytuły, póki nie wyraziła zainteresowania wyzwaniem — było to bowiem jak szukanie igły w stogu siana, samodzielnie mógł zacząć poszukiwania od najbardziej oczywistych ksiąg, by w końcu przerzucić się na wzmianki, a do swych poszukiwania nie mógł skorzystać z magii. Lecz póki znajdowali się między mugolami, jego sekret — bolący i uciążliwy — pozostawał uzasadnioną tajemnicą.
— Lady Avery — powitał ją chłodniej, dopiero po chwili łagodniejąc na twarzy; Elaine nie powinna być obiektem rozładowania złości.— Wybacz zamieszanie — rzekł uprzejmym i nienagannym tonem, choć niewiele pozostało z wpajanych mu do głowy zasad dobrego wychowania przez Rosierów, nie było w tym też wiele skruchy, jego zazwyczaj zimne i obojętne oczy wciąż płonęły. — Pospieszyłem się z oceną. Mam nadzieję, że stała ci się żadna krzywda.— Pozwolił sobie jednak na własną, nieco swawolną ocenę, mierząc ją wzrokiem od góry do dołu. W przeciwieństwie do niego strój i wizerunek był nienaganny, nic nie uległo zniszczeniu, naruszeniu — może poza dumą, kiedy ją zrugał za coś, co było jego przewinieniem, a mimo to ciężko przytaknęła jego słowom. Jej rodzina była szanowana, wyznawała słuszne zasady, wychowywała dzieci w odpowiednim dla czarodziejów duchu — byli też sojusznikami wartości reprezentowanych przez niego samego, Rycerzy i Czarnego Pana. Mierzył się więc z nią przez chwilę na spojrzenia — jej uniesiona wysoko broda i przeciągane sylaby subtelnie wyraziły niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Uniósł nieznacznie lewą brew, słysząc jej prośbę. Pergaminy powoli osiadały już na chłodnej ziemi, a spojrzenia osób wokół zaczęły wreszcie uciekać w swoją stronę. Odpowiedział jej skinięciem głowy i milczeniem. Odruchowo sięgnął po różdżkę, ale w mig przypomniał sobie o upośledzeniu, które go dopadło. Miast uczynić to za pomocą magii, kucnął przed lady Avery, aby zebrać rozrzucone pergaminy, tuż przed nią, na jeden większy krok, zmniejszając dzielący ich dystans; schodząc w dół, śmiało przemykając spojrzeniem po jej sylwetce. Nie przywykł do takiej różnicy i zarysowanej w podobny sposób, ale jego duma rzadko cierpiała. Będąc bardzo interesownym często czynił rzeczy, które wielu były nie w smak, ale które mogły zapewnić osiąganie zamierzonych rezultatów. Sięgnął dłonią do pierwszych kartek, nie spiesząc się przy tym, prześlizgując dzięki temu swobodnie po nakreślonych słowach, tytułach i frazach. Ułożył zwoje na księgach, spoczywających tuż przed jej stopami.
— Trudno mówić o konkretnej pozycji. Interesują mnie wszystkie wzmianki na jeden temat. Wszystkie znane i zgromadzone w tym miejscu teksty, woluminy, dzienniki, raporty i wspomnienia. Mam do przeanalizowania trudne i raczej niezbadane dotąd zagadnienie — odpowiedział po chwili z nutą prowokacji w głosie, nieco później unosząc na nią wzrok z dołu. Mówił cicho, na tyle, aby nie denerwować czytelników i władz biblioteki i na tyle, aby Elaine musiała skupić się na nim, aby zrozumieć każde pojedyncze słowo.— Masz tak rozległą wiedzę, lady? Jeśli tak, chętnie skorzystam z propozycji. — Uśmiechnął się, lecz tylko kącikami ust, które drgnęły lekko w szelmowskim wyrazie. Nie wątpił, aby mogła mu rzeczywiście pomóc. Pamiętał, czym się zajmowała i wiedział, że jej wiedza mogła być nie tylko wartościowa, ale i całkiem obszerna. Nie chciał i nie mógł jej się przyznać do swoich bolączek; nie wyrażał słabości. Pochwycił księgi i luźne pergaminy zgromadzone u szczytu i wstał powoli, znów śmiało spoglądając na nią z góry. Zatrzymał przy sobie dzielące ich tytuły, póki nie wyraziła zainteresowania wyzwaniem — było to bowiem jak szukanie igły w stogu siana, samodzielnie mógł zacząć poszukiwania od najbardziej oczywistych ksiąg, by w końcu przerzucić się na wzmianki, a do swych poszukiwania nie mógł skorzystać z magii. Lecz póki znajdowali się między mugolami, jego sekret — bolący i uciążliwy — pozostawał uzasadnioną tajemnicą.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Był interesującą osobą, wyrazistą szczególnie na tle ministerialnych urzędników. Sam fakt nie był może wielkim osiągnięciem. Czasy owszem, zmieniały się, ale w stronę posad ministerialnych grawitował wciąż w większości specyficznie niespecyficzny typ osobowości, niezależnie od tego skąd akurat wiał wiatr. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Mulciber nie wyróżniał się w sposób tyleż pospolity, co prostacki nadmierną ekspresją, która zmusza wszystkich wokół do zwrócenia uwagi na osobę nią obdarzoną, lecz jej przeciwieństwem. Nie wymuszał uwagi, ale ją ściągał. Nie wszystkich, oczywiście. Prawdopodobnie nie taki miał zresztą cel. Dla tych, którzy chcieli tylko zrobić co do nich należy i doczekać weekendu, człowiek nienarzucający się był z pewnością łatwy do zupełnego pominięcia. Dla współpracowników... kto tam wie, jakimi prawami rządzą się stosunki między niewymownymi? Na pewno jednak dla osóbki młodej, której praca zawodowa, choćby w skromnym wymiarze była bardziej fanaberią niż koniecznością, wydawał się z daleka i z bliska interesujący. Nienagannie opanowany nie mniej niż teraz, kiedy coś nim wzburzyło.
- Pan Mulciber. - Wypowiedziała jego nazwisko miękko. Było w nim coś dystyngowanego, niemal szlacheckiego ale i swoboda, na którą mógł pozwolić sobie tylko ktoś spoza jej sfer. Coś nieuchwytnego, czego tak bardzo zazdrościła jemu podobnym. Teraz jednak wydawał się, ironicznie biorąc pod uwagę stan ubrań wskazujący na pewną desperację, jeszcze bardziej zdyscyplinowany niż kiedyś, zaciekle broniący się przed pełnym okazaniem własnych uczuć. - Nie, ucierpiał tylko papier - zapewniła go, chociaż cierpki uśmiech na jej twarzy sugerował, że traktowała go niemal jak przedłużenie siebie samej. Nie wystarczająco jednak, by postawić jego ratunek ponad własne ego.
Moment, w którym Ramsey pochylił się przed nią przyniósł odrobinę satysfakcji. Śmierć jej męża odbiła się na jej statusie wśród Averych, zdrada tak bliskiego jej brata mogła odbić się na postrzeganiu ją przez resztę liczącej się szlachty. Chociaż wiele rzeczy związanych z wysoką pozycją w społeczeństwie wydawało jej się nieznośnych, przyzwyczajona do respektu właściwie podświadomie poszukiwała poświadczenia, że jeszcze się nim cieszy. Świadomie zaś zawstydziła się nieco sama przed sobą. Nie po to opuściła rodową siedzibę, żeby szukać służby gdzie indziej. Nie po to zamknęła się w bibliotece, żeby odgrywanie szlacheckiego teatrzyku stawiać ponad wiedzę i jej źródła. Śladem Mulcibera przykucnęła i szybko zebrała książki i zwoje, które znajdowały się bliżej niej. Kątem oka odnotowała zainteresowanie, jakim mężczyzna obdarzył dobrany przez nią zbiór. Zdawała sobie jednak sprawę, że zapewne nie odnajdzie w nim zapewne niczego wyjątkowo zajmującego. Wybrała dość obszerne pozycje, traktowały jednak w większości o aspektach obrony przed czarną magią znanych każdemu, kto posiadał nawet najbardziej przeciętną wiedzę w tym obszarze. Zupełnie czego innego zdawał się poszukiwać sam Mulciber. Jego zapowiedź brzmiała interesująco. Nie to, żeby Elaine była wrażliwa na wyzwania...
- Cóż, będę potrzebowała odrobinę więcej informacji. - Wtrąciła ze wzruszeniem ramion, wstając z klęczek. Niewinne zaciekawienie powoli ustępowało miejsca zacięciu; mimo uśmiechu jej twarz nabrała niemal... drapieżnego wyrazu. - Nie wiem wszystkiego o czymkolwiek. Ale jestem dość dobra w zdobywaniu tego, czego potrzebuję. - Rzuciła szybko okiem na trzymane przez Ramseya księgi i zwoje. Mogła szukać kolejnych, ale nawet to stawało się z czasem nużące właśnie przez swoją prostotę. Podjęła decyzję. - Jeśli pozwolisz, chętnie pomogę.
- Pan Mulciber. - Wypowiedziała jego nazwisko miękko. Było w nim coś dystyngowanego, niemal szlacheckiego ale i swoboda, na którą mógł pozwolić sobie tylko ktoś spoza jej sfer. Coś nieuchwytnego, czego tak bardzo zazdrościła jemu podobnym. Teraz jednak wydawał się, ironicznie biorąc pod uwagę stan ubrań wskazujący na pewną desperację, jeszcze bardziej zdyscyplinowany niż kiedyś, zaciekle broniący się przed pełnym okazaniem własnych uczuć. - Nie, ucierpiał tylko papier - zapewniła go, chociaż cierpki uśmiech na jej twarzy sugerował, że traktowała go niemal jak przedłużenie siebie samej. Nie wystarczająco jednak, by postawić jego ratunek ponad własne ego.
Moment, w którym Ramsey pochylił się przed nią przyniósł odrobinę satysfakcji. Śmierć jej męża odbiła się na jej statusie wśród Averych, zdrada tak bliskiego jej brata mogła odbić się na postrzeganiu ją przez resztę liczącej się szlachty. Chociaż wiele rzeczy związanych z wysoką pozycją w społeczeństwie wydawało jej się nieznośnych, przyzwyczajona do respektu właściwie podświadomie poszukiwała poświadczenia, że jeszcze się nim cieszy. Świadomie zaś zawstydziła się nieco sama przed sobą. Nie po to opuściła rodową siedzibę, żeby szukać służby gdzie indziej. Nie po to zamknęła się w bibliotece, żeby odgrywanie szlacheckiego teatrzyku stawiać ponad wiedzę i jej źródła. Śladem Mulcibera przykucnęła i szybko zebrała książki i zwoje, które znajdowały się bliżej niej. Kątem oka odnotowała zainteresowanie, jakim mężczyzna obdarzył dobrany przez nią zbiór. Zdawała sobie jednak sprawę, że zapewne nie odnajdzie w nim zapewne niczego wyjątkowo zajmującego. Wybrała dość obszerne pozycje, traktowały jednak w większości o aspektach obrony przed czarną magią znanych każdemu, kto posiadał nawet najbardziej przeciętną wiedzę w tym obszarze. Zupełnie czego innego zdawał się poszukiwać sam Mulciber. Jego zapowiedź brzmiała interesująco. Nie to, żeby Elaine była wrażliwa na wyzwania...
- Cóż, będę potrzebowała odrobinę więcej informacji. - Wtrąciła ze wzruszeniem ramion, wstając z klęczek. Niewinne zaciekawienie powoli ustępowało miejsca zacięciu; mimo uśmiechu jej twarz nabrała niemal... drapieżnego wyrazu. - Nie wiem wszystkiego o czymkolwiek. Ale jestem dość dobra w zdobywaniu tego, czego potrzebuję. - Rzuciła szybko okiem na trzymane przez Ramseya księgi i zwoje. Mogła szukać kolejnych, ale nawet to stawało się z czasem nużące właśnie przez swoją prostotę. Podjęła decyzję. - Jeśli pozwolisz, chętnie pomogę.
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Z trudem przychodziło mu zapanowanie nad sobą dziś, ale potrafił to uczynić i mógł, jeśli tylko chciał, jeśli tylko dostatecznie się postarał. Spokój był mu obcy, odkąd jego myśli spowiła ciężka i gęsta mgła bezradności i bezsilności, która dla czarodzieja takiego jak on, uznających niemagicznych za gorszych od samego siebie, była ciosem prosto w serce. To, co mu się przytrafiło okazało się być — zaskakująco dla niego — jedną z tych rzeczy, których naprawdę się bał, a których nigdy nie traktował poważnie, bo nigdy nie były możliwe. A jednak stał przed nią, przed znakomitą arystokratką, damą, czarownicą, choć dumny i poważny, całkowicie pozbawiony mocy, magii i czuł się z tym mniej pewny niż kiedykolwiek dotąd. Jego wzrok uciekł gdzieś w bok, w poszukiwaniu ciemnego kąta, w którym zatopi się dopóki nie odnajdzie sposobu na magiczną dysfunkcję, na ułomność — najbardziej upokarzającą jaką mógł sobie tylko wyobrazić. Nie szukał więc odpowiedzi u Cassandry, nie szukał też u czarodziejów zdolnych, a może wybitniejszych od siebie. Sama myśl o tym, że miałby przyznać się do tego była na swój sposób uwłaczająca. Uważał się za zdolnego czarodzieja, silnego czarnoksiężnika, całe swoje życie poświęcił zgłębianiu tajników magii, badaniu jej istoty, a teraz wszystko przepadło, legło w gruzach. Jego świat się walił, trząsł w posadach, wytrącając go z równowagi. Był pewien, że otaczali go ludzie, którzy mogliby spróbować coś zaradzić, a dzięki magii mieli znacznie więcej możliwości ku temu, by zbadać jego nagłą ułomność, ale odsuwał ich na bok, pozostawiając kontakt w tej sprawie jako ostateczność, akt desperacji, bezsilności, której nie chciał nikomu okazać. Rozedrganie było widoczne w jego oczach, choć twarz pozostawała kamienna, niewzruszona. Nauczył się kontrolować mimikę twarzy i własne ruchy, ale nie zdołał zagłuszyć donośnie bijącego serca i chaosu w szarych tęczówkach. Miał szczęście — tak w tej chwili sądził — że natrafił na nią; mógł przecież spotkać tu ludzi, którzy szybciej wychwyciliby jego niedyspozycję i zamęt i z pewnością dobrze skorzystali ze zdobytej wiedzy. Elaine wydawała się spokojna, cierpliwa,, jej aura niosła ze sobą poczucie swobody, której z każdą chwilą zaczynał potrzebować coraz silniej.
— Pozwól więc, że spróbuję ci to jakoś wynagrodzić.— Może nie teraz, nie dziś, lecz w przyszłości, kiedy (jeśli?) wszystko wróci do normy, a on będzie w stanie pewnie zrekompensować jej nieprzyjemne starcie jej drobnego ciała z nieostrożnym przechodniem. Nie obchodził go sam papier, który dla niej był tak istotny. Jej cierpki uśmiech uznał za urazę względem swego zachowania, musiał więc to naprawić. Rodzina Averych miała ogromne znaczenie, nie wspominając o tym, jak wiele mogła mu napomknąć o samym Percivalu, gdyby tylko spróbował subtelnie o niego wypytać. Ale i to musiało poczekać, były sprawy ważniejsze w tej chwili.
— Doskonale, będę wielce zobowiązany — skinął jej lekko głową, przyjmując propozycję. Była zaciekawiona i choć niekoniecznie wymagał jej pomocy, mogła znacząco przyspieszyć jego poszukiwania. Sprowokowana podjęła wyzwanie, a on nie zamierzał się już ze złożonej propozycji wycofać. Postąpił więc krok, choć nie bezpośrednio w jej stronę, lecz tym samym zachęcając ją do towarzyszenia mu w kierunku centrum biblioteki i regałów. — Poszukuję informacjo o nagłych i gwałtownych zanikach magii u czarodziejów. Wszystko, co może mieć z tym jakikolwiek związek. — Ocierał się niebezpiecznie blisko o kwestie obskurusów; nie chciał jej niczego sugerować, lecz przecież te kwestie zgłębiał już dostatecznie długo i intensywnie, by wiedzieć, czym prowadziło wyparcie. — Głównie samoistne, niezwiązane z czynnikami społecznymi — uściślił więc, chcąc odwieść jej myśli od tego tematu, jeśli kiedykolwiek się z nim zetknęła. — Chciałbym się dowiedzieć, czy podobne przypadki zostały odnotowane w historii, jakie były tego przyczyny i skutki — nagłego charłactwa? Anomalie umagiczniały niemagicznych, potrafiły też odbierać czarodziejom magię? Czy jeśli one ustaną jego magia wróci? A może mógł to w jakikolwiek sposób przyspieszyć?— Oczywiście, interesuje mnie to również jeśli tyczy się wiedzy mrocznej i zakazanej.— Był badaczem, mógł tym uzasadnić każdą poszukiwaną informację.
— Pozwól więc, że spróbuję ci to jakoś wynagrodzić.— Może nie teraz, nie dziś, lecz w przyszłości, kiedy (jeśli?) wszystko wróci do normy, a on będzie w stanie pewnie zrekompensować jej nieprzyjemne starcie jej drobnego ciała z nieostrożnym przechodniem. Nie obchodził go sam papier, który dla niej był tak istotny. Jej cierpki uśmiech uznał za urazę względem swego zachowania, musiał więc to naprawić. Rodzina Averych miała ogromne znaczenie, nie wspominając o tym, jak wiele mogła mu napomknąć o samym Percivalu, gdyby tylko spróbował subtelnie o niego wypytać. Ale i to musiało poczekać, były sprawy ważniejsze w tej chwili.
— Doskonale, będę wielce zobowiązany — skinął jej lekko głową, przyjmując propozycję. Była zaciekawiona i choć niekoniecznie wymagał jej pomocy, mogła znacząco przyspieszyć jego poszukiwania. Sprowokowana podjęła wyzwanie, a on nie zamierzał się już ze złożonej propozycji wycofać. Postąpił więc krok, choć nie bezpośrednio w jej stronę, lecz tym samym zachęcając ją do towarzyszenia mu w kierunku centrum biblioteki i regałów. — Poszukuję informacjo o nagłych i gwałtownych zanikach magii u czarodziejów. Wszystko, co może mieć z tym jakikolwiek związek. — Ocierał się niebezpiecznie blisko o kwestie obskurusów; nie chciał jej niczego sugerować, lecz przecież te kwestie zgłębiał już dostatecznie długo i intensywnie, by wiedzieć, czym prowadziło wyparcie. — Głównie samoistne, niezwiązane z czynnikami społecznymi — uściślił więc, chcąc odwieść jej myśli od tego tematu, jeśli kiedykolwiek się z nim zetknęła. — Chciałbym się dowiedzieć, czy podobne przypadki zostały odnotowane w historii, jakie były tego przyczyny i skutki — nagłego charłactwa? Anomalie umagiczniały niemagicznych, potrafiły też odbierać czarodziejom magię? Czy jeśli one ustaną jego magia wróci? A może mógł to w jakikolwiek sposób przyspieszyć?— Oczywiście, interesuje mnie to również jeśli tyczy się wiedzy mrocznej i zakazanej.— Był badaczem, mógł tym uzasadnić każdą poszukiwaną informację.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Okulary w niezwykle grubych oprawkach zsunnęły się niemalże do końca haczykowatego nosa Kelly Perkins. Grawitacja zadziałała na nie bezbłędnie głównie dlatego, że od kilku chwil przyglądała się dwóm podejrzanym sylwetkom, które z pewnością czyhały na londyńsk księgozbiór. Oj, znała takich gagatków; niby eleganckie persony, niby czyste ubrania oraz drogie płaszcze, ale gdzieś pod tymi znakami dobrobytu kryli się prawdziwi kryminaliści. Bibliotekarka siedziała za wysokim kredensem, gdzie w skupieniu przybijała pieczątki do kart oraz sprawdzała zawartość księgozbioru z zakresu sztuk pięknych, nie traciła jednak czujności - kochała to miejsce i kochała każdą stronicę, każdą okładkę, każdą obwolutę; swoje serce i całe życie powierzyła książkom, przysięgając, że obroni je przed zakusami brudasów oraz szaleńców, którzy gotowi byli wyrywać kartki, robić notatki na marginesach lub co gorsza - zaginać stronice.
Coś w rozmowie dwójki gości Bibliotek Londyńskiej mocno się Kelly nie spodobało; postanowiła więc zaufać swemu instynktowi i szybko wstała zza biureczka, poprawiając wełnianą kamizelkę oraz kraciastą spódnicę, by dzięki perfekcyjnemu wizerunkowi dodać sobie animuszu. Później wysoko podniosła głowę, poprawiła okulary i dziarskim krokiem ruszyła ku dwójce zanurzonych w rozmowie osobników.
- A co tu się wyrabia? - spytała dychawicznym szeptem, stając naprzeciwko kobiety i mężczyzny. Dłonie zaplotła na suchotycznej piersi, a siwe włosy zdawały się być naelektryzowane. Zwracała się bardziej do jegomościa niż do pani, nauczona wieloletnim doświadczeniem, że to głównie przedstawiciele rodzaju męskiego są przyczyną wszelkich kłopotów. Tak jak ten okrutny Thomas, który złamał jej przed laty serce, wybierając blondwłosą lafiryndę! Thom miał podobne oczy do wysokiego mężczyzny, stojącego tuż przed nią, dlatego od razu zapałała do niego niechęcią. - W bibliotece nie można rozmawiać, przeszkadzają państwo innym czytelnikom - łypnęła złowrogo także i na kobietę, powracając wzrokiem do mężczyzny. - Proszę pokazać mi kartę czytelnika - dodała autorytarnym tonem. - I czego tutaj szukacie? Nie widziałam was przy stanowisku z informacją czytelniczą - kontynuowała zaciekle, wpatrując się wytrzeszczonymi oczami w Ramseya - a źrenice, powiększone jeszcze przez szkła okularów, nadawały jej nieco szaleńczego wyglądu.
Coś w rozmowie dwójki gości Bibliotek Londyńskiej mocno się Kelly nie spodobało; postanowiła więc zaufać swemu instynktowi i szybko wstała zza biureczka, poprawiając wełnianą kamizelkę oraz kraciastą spódnicę, by dzięki perfekcyjnemu wizerunkowi dodać sobie animuszu. Później wysoko podniosła głowę, poprawiła okulary i dziarskim krokiem ruszyła ku dwójce zanurzonych w rozmowie osobników.
- A co tu się wyrabia? - spytała dychawicznym szeptem, stając naprzeciwko kobiety i mężczyzny. Dłonie zaplotła na suchotycznej piersi, a siwe włosy zdawały się być naelektryzowane. Zwracała się bardziej do jegomościa niż do pani, nauczona wieloletnim doświadczeniem, że to głównie przedstawiciele rodzaju męskiego są przyczyną wszelkich kłopotów. Tak jak ten okrutny Thomas, który złamał jej przed laty serce, wybierając blondwłosą lafiryndę! Thom miał podobne oczy do wysokiego mężczyzny, stojącego tuż przed nią, dlatego od razu zapałała do niego niechęcią. - W bibliotece nie można rozmawiać, przeszkadzają państwo innym czytelnikom - łypnęła złowrogo także i na kobietę, powracając wzrokiem do mężczyzny. - Proszę pokazać mi kartę czytelnika - dodała autorytarnym tonem. - I czego tutaj szukacie? Nie widziałam was przy stanowisku z informacją czytelniczą - kontynuowała zaciekle, wpatrując się wytrzeszczonymi oczami w Ramseya - a źrenice, powiększone jeszcze przez szkła okularów, nadawały jej nieco szaleńczego wyglądu.
I show not your face but your heart's desire
Mógłby przysiąc, przysiąc na wszystko, co umiał, co znał i potrafił, że gdyby tylko różdżka tego dnia nie odmawiała mu posłuszeństwa, gdyby w jego dłoniach pozostała choć odrobina magii, urządziłby tą starą, zawracająca mu głowę babę tak, że nie wróciłaby tu do pracy nigdy więcej. Nie znajdowali się w magicznej części biblioteki, a strój kobiety podpowiadał mu, że nie miała z magią nic wspólnego, był pewien, że gdyby stanęła krok bliżej poczułby jej szlamowaty odór — tym bardziej zapałał do niej niechęcią tak wielką, jak nigdy. Zwykle ich ignorował, traktował jak robactwo, które gniótł kiedy należało. Nie robili na nim najmniejszego wrażenia, stanowili zbędne tło jego własnej egzystencji. Ale ten dzień nie był jak wszystkie do tej pory. Tego dnia obudził się pozbawiony magicznych zdolności, upośledzony, nagi, zupełnie bezbronny. Zwykle cierpliwy dziś nie potrafił zapanować nad własnymi odruchami, a emocje wyzierały z niego jak gryzący dym z płonącego domu. Widok takich jak ona przypominał mu o tym, co mu się przytrafiło, a jej obecność jedynie odciągała go od prób odnalezienia rozwiązania na dręczący go problem. Zmierzył ją zimnym, przeszywającym spojrzeniem, powstrzymując w sobie odruch sięgnięcia dłońmi do jej szyi i zaciśnięcia na niej palców.
— A na co wygląda?— spytał leniwym tonem, nie spuszczając z niej wzroku; spojrzenia wilka czającego się na zwierzynę, jakby lada chwila miał rzucić jej się do gardła i przegryźć tętnice, a później patrzeć jak się wykrwawia. — Nikt się nie skarży — zauważył, odpowiadając jej nieco głośniej, w zaczepce, której nie potrafił powstrzymać. Spojrzał na towarzyszącą mu lady Avery, a później znów na kobietę, której oczy zza grubych okularów wydawały się dwukrotnie większe i bardziej rozmazane. — Szukamy książek. Wydawało mi się, że właśnie to robi się w bibliotece. Szuka lektur, interesujących pozycji. A co pani tutaj robi, prócz zawracania ludziom głowy? Nie powinna pani iść posprzątać po młodzieży, albo posegregować literatury pięknej?— Zmarszczył brwi, licząc na to, ze szybko i bezboleśnie pozbędzie się kobiety. Nie miał czasu na tłumaczenie jej, nie wspominając już o tym, że wystarczyłoby machnięcie różdżką, a jedno zaklęcie zmusiłoby do wykonania prostego rozkazu.
— A na co wygląda?— spytał leniwym tonem, nie spuszczając z niej wzroku; spojrzenia wilka czającego się na zwierzynę, jakby lada chwila miał rzucić jej się do gardła i przegryźć tętnice, a później patrzeć jak się wykrwawia. — Nikt się nie skarży — zauważył, odpowiadając jej nieco głośniej, w zaczepce, której nie potrafił powstrzymać. Spojrzał na towarzyszącą mu lady Avery, a później znów na kobietę, której oczy zza grubych okularów wydawały się dwukrotnie większe i bardziej rozmazane. — Szukamy książek. Wydawało mi się, że właśnie to robi się w bibliotece. Szuka lektur, interesujących pozycji. A co pani tutaj robi, prócz zawracania ludziom głowy? Nie powinna pani iść posprzątać po młodzieży, albo posegregować literatury pięknej?— Zmarszczył brwi, licząc na to, ze szybko i bezboleśnie pozbędzie się kobiety. Nie miał czasu na tłumaczenie jej, nie wspominając już o tym, że wystarczyłoby machnięcie różdżką, a jedno zaklęcie zmusiłoby do wykonania prostego rozkazu.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Wnętrze
Szybka odpowiedź