Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
Choć Michael nie miał dużego budżetu na urządzenie swojego własnego gniazdka, postarał się wyciągnąć jak największy potencjał ze wszystkich pomieszczeń. Kuchnia, zarówno jak salon, spełniający również rolę sypialni, potrzebowała gruntownego remontu, którym zajął się sam właściciel mieszkania. Niewielkie, choć praktycznie zaprojektowane wnętrze, z przeważającą liczbą ciepłych odcieni żółci, pomarańczy i ciemnego brązu drewna, pozwala na swobodę gotowania. Scaletta jednak rzadko staje przy garach - uważa, że zupełnie się do tego nie nadaje, wyznając przy tym otwarcie, że został wychowany w typowo włoskich realiach, gdzie żona przygotowuje obiad dla męża, gdy ten wraca z pracy. Oczywiście mężczyzna średnio może się do tego odwoływać (a raczej nawet nie powinien), zważywszy na jego nieulegający zmianie stan kawalera; zresztą, nawet jeśli miałby partnerkę, to wolałby dołożyć wszelkich starań, by zamiast niej, posiłki przygotowywał domowy skrzat. W obecnym stanie rzeczy, Michael najczęściej jada na mieście; czasem też zdarza mu się wpaść na obiadek to matki, choć tę opcję wybiera znacznie rzadziej - konfrontacja wiąże się zawsze z niewygodnymi pytaniami skierowanymi w stronę młodzieńca. Kuchnia, choć wyremontowana i całkiem nieźle urządzona, nie bywa użytkowana. Jedyne, czym Scaletta się frasuje, i to każdego ranka i wieczoru, jest gotowanie wody na kawę i herbatę. W półkach można znaleźć też suche artykuły, niewymagające specjalnych warunków przechowywania, jak mąka, cukier czy różne kształty makaronu gotowego do ugotowania (za który, gdyby tylko wiedziała o tym jego sycylijska babka, dostałby porządne lanie). Główne oświetlenie stanowią lampy, bo jedyne okno znajdujące się w tym pomieszczeniu, znajduje się po północnej stronie kamienicy, co skutkuje krótkotrwałym nasłonecznieniem wnętrza, niezależnie od panującej pory roku. Pomimo ubogiego dostępu do promieni słonecznych, jest to najcieplejsze miejsce w mieszkaniu, bowiem to tutaj znajduje się masywny piec grzewczy.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
| 2 lipca
Za oknem letni skwar, krzyki niesfornych żartów i fatalnych awantur; gdzieś niedaleko pewnie waliły się mury, gdzieś niedaleko pewnie ktoś przeżywał życiowy kryzys. W kawalerce brzdękało cicho radyjko, na przemian przyćpany blues i klimatyczny jazz. Kuchenny blat wygrzewał się w słoneczku, w skondensowanym w czterech ścianach powietrzu stała gęsta atmosfera beztroski i ulotnej chwili. Udzielił mu się wakacyjny szał, paradował bowiem w fikuśnej, wzorzystej koszuli, gdzie kołnierzyk leżał bezwładnie, pierwsze guziki błagały o zapięcie, długie rękawy złożone były w nieporządne warstwy, aż do samych łokci. Sielska pogoda, sielskie okoliczności, sielskie towarzystwo, lepiej być nie może, aż głupio narzekać na pierdoły codzienności. Włosy opadały same na zmarszczone czoło, muchy same wlatywały przez otwarte szyby, coby to nie było zbyt pięknie. Spokojnie, zaraz będzie, niechże tylko znajdzie w tym pierdolniku zbawczego suszu, dorzuci do niego trochę tytoniu, sprytnie pokręci paluszkami pomiędzy cienką bletką, poślini tu i tam, a potem już tylko ulegnie iluzji kreatywnego umysłu i niestandardowego relaksu. Szperał po szufladach krótki moment, w końcu znalazł, co trzeba; uciekł do kuchni, znalazł czysty kawałek płyty, przygotował zielsko i machorkę, ukręcił sprawnie eleganckiego lolka. Wrócił do niej, z zadowoleniem przedstawił uformowanego szluga: - Jaramy na pół, nie chciało mi się skręcać dwóch, to wjebałem wszystko razem - przyznał, wciskając nieodpalonego kiepa w złodziejskie ręce. Wyjątkowo nie był sam, wyjątkowo nie był jedynym grzesznikiem pośród murów mieszkania tejże kamienicy; doceniał ten fakt, sympatyzował z jej obecnością, cieszył się na zastany stan rzeczy, bo tego właśnie mu brakowało. Dość miał anonimowości, dość miał emocjonalnego letargu i dystansu; lekkość ducha podpowiadała mu niedbalstwo, nie wobec relacji, a nieistotnych udręk. Takich, co to spędzały mu sen z powiek, choć bynajmniej nie było ku temu powodu. Nie chciał nonsensownie przeżywać, nie chciał się przejmować; pragnął przewartościować dotychczasowe priorytety i wbrew wyznaczonemu przez siebie kodeksowi, buntowniczo sięgał po nieznane. Poddawał się pokusom względnie rajskich używek, bo czuł tym samym, że młodzieńczo korzysta z życia. Bo kiedy, jak nie teraz? Kiedy, jeśli odpowiedzialność, jeśli rozsądne doliniarstwo je wykluczały? Odrzucił rutynę, próbował zapomnieć o wykształconej sztucznie personie, nie było łatwo, bo często łapał się na tym, że przyzwyczajenia ciężko jest przeobrazić. Ale przynajmniej podjął się jakiejś akcji, przynajmniej pragnął coś zmienić. Nie dążył do wyprostowania moralnego kręgosłupa, nie objął za cel rzeczy, bynajmniej jak na razie niemożliwych. Pragmatyczny łeb obudził się z marazmu człowieczeństwa, dostrzegł zastały deficyt, a w konsekwencji domagał się choćby jego niewielkiej dozy. Nie było w tym skomplikowanych złożoności czy wzniosłej filozofii i Scaletta zdawał się to rozumieć. Pewnie dlatego był tu dziś razem z nią, pewnie dlatego nie spalał w odosobnieniu ubitych lufek ani nie popijał drinków w podrzędnym barze. Nie przyzna tego na głos, zapewne nawet nigdy o tym świadomie nawet nie pomyśli, ale nie to było teraz istotne. Chodziło przecież tylko o ulotną chwilę, wspólny przebłysk krótkowzrocznej euforii. Wdech za wdechem, wraz z dymem zginęły stres i niepewność, w głowie urodziły się fantazje. Przysiadł leniwie na kanapie, ta westchnęła pod jego ciężarem; roztrzepał bardziej włosy, powstał ponownie, zbliżył się do okienka: - Madon', ale duszno. Chodź. - Odwrócił się do niej, skierował do drzwi wyjściowych, zarzucił prędko podniszczone buty, zakurzone i ze startymi zelówkami. Wyleźli po schodach na zewnątrz, wprost zszargane mury kamienicy.
Za oknem letni skwar, krzyki niesfornych żartów i fatalnych awantur; gdzieś niedaleko pewnie waliły się mury, gdzieś niedaleko pewnie ktoś przeżywał życiowy kryzys. W kawalerce brzdękało cicho radyjko, na przemian przyćpany blues i klimatyczny jazz. Kuchenny blat wygrzewał się w słoneczku, w skondensowanym w czterech ścianach powietrzu stała gęsta atmosfera beztroski i ulotnej chwili. Udzielił mu się wakacyjny szał, paradował bowiem w fikuśnej, wzorzystej koszuli, gdzie kołnierzyk leżał bezwładnie, pierwsze guziki błagały o zapięcie, długie rękawy złożone były w nieporządne warstwy, aż do samych łokci. Sielska pogoda, sielskie okoliczności, sielskie towarzystwo, lepiej być nie może, aż głupio narzekać na pierdoły codzienności. Włosy opadały same na zmarszczone czoło, muchy same wlatywały przez otwarte szyby, coby to nie było zbyt pięknie. Spokojnie, zaraz będzie, niechże tylko znajdzie w tym pierdolniku zbawczego suszu, dorzuci do niego trochę tytoniu, sprytnie pokręci paluszkami pomiędzy cienką bletką, poślini tu i tam, a potem już tylko ulegnie iluzji kreatywnego umysłu i niestandardowego relaksu. Szperał po szufladach krótki moment, w końcu znalazł, co trzeba; uciekł do kuchni, znalazł czysty kawałek płyty, przygotował zielsko i machorkę, ukręcił sprawnie eleganckiego lolka. Wrócił do niej, z zadowoleniem przedstawił uformowanego szluga: - Jaramy na pół, nie chciało mi się skręcać dwóch, to wjebałem wszystko razem - przyznał, wciskając nieodpalonego kiepa w złodziejskie ręce. Wyjątkowo nie był sam, wyjątkowo nie był jedynym grzesznikiem pośród murów mieszkania tejże kamienicy; doceniał ten fakt, sympatyzował z jej obecnością, cieszył się na zastany stan rzeczy, bo tego właśnie mu brakowało. Dość miał anonimowości, dość miał emocjonalnego letargu i dystansu; lekkość ducha podpowiadała mu niedbalstwo, nie wobec relacji, a nieistotnych udręk. Takich, co to spędzały mu sen z powiek, choć bynajmniej nie było ku temu powodu. Nie chciał nonsensownie przeżywać, nie chciał się przejmować; pragnął przewartościować dotychczasowe priorytety i wbrew wyznaczonemu przez siebie kodeksowi, buntowniczo sięgał po nieznane. Poddawał się pokusom względnie rajskich używek, bo czuł tym samym, że młodzieńczo korzysta z życia. Bo kiedy, jak nie teraz? Kiedy, jeśli odpowiedzialność, jeśli rozsądne doliniarstwo je wykluczały? Odrzucił rutynę, próbował zapomnieć o wykształconej sztucznie personie, nie było łatwo, bo często łapał się na tym, że przyzwyczajenia ciężko jest przeobrazić. Ale przynajmniej podjął się jakiejś akcji, przynajmniej pragnął coś zmienić. Nie dążył do wyprostowania moralnego kręgosłupa, nie objął za cel rzeczy, bynajmniej jak na razie niemożliwych. Pragmatyczny łeb obudził się z marazmu człowieczeństwa, dostrzegł zastały deficyt, a w konsekwencji domagał się choćby jego niewielkiej dozy. Nie było w tym skomplikowanych złożoności czy wzniosłej filozofii i Scaletta zdawał się to rozumieć. Pewnie dlatego był tu dziś razem z nią, pewnie dlatego nie spalał w odosobnieniu ubitych lufek ani nie popijał drinków w podrzędnym barze. Nie przyzna tego na głos, zapewne nawet nigdy o tym świadomie nawet nie pomyśli, ale nie to było teraz istotne. Chodziło przecież tylko o ulotną chwilę, wspólny przebłysk krótkowzrocznej euforii. Wdech za wdechem, wraz z dymem zginęły stres i niepewność, w głowie urodziły się fantazje. Przysiadł leniwie na kanapie, ta westchnęła pod jego ciężarem; roztrzepał bardziej włosy, powstał ponownie, zbliżył się do okienka: - Madon', ale duszno. Chodź. - Odwrócił się do niej, skierował do drzwi wyjściowych, zarzucił prędko podniszczone buty, zakurzone i ze startymi zelówkami. Wyleźli po schodach na zewnątrz, wprost zszargane mury kamienicy.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Ulotny skwar zawisł nad kamienicą przy Crimson Street. Alex lekko zaszklonym okiem, podatnym na uderzające w jej spojówki promienie, obserwowała jak falbany migoczącego światła prezentowały na parapecie skoczny taniec. Padające na zamknięte szyby kuchni Scaletty promyczki, tworzyły z nich arystokratyczny witraż, choć oprawa skromnego mieszkania nie przypominała w żaden sposób urokliwego dworu ciotki Eleonory. I w zasadzie cholerny kunszt widziała tylko w porcelanowej filiżance, z której sączyła teraz najtańszą herbatę, którą ze sobą przyniosła. Tak naprawdę, chciała się po prostu pozbyć tego paskudztwa, dlatego postanowiła podrzucić je do szafki Michaela, jednak gdy zaproponował drobną filiżaneczkę, byłoby zasadniczo podejrzane, gdyby nie przytaknęła na tę inicjatywę. Temperatura trawiła jej całe ciało, a gorący płyn jeszcze bardziej podbijał upalną gorączkę. Najchętniej wylałaby zawartość tego niezbyt sporego kubeczka wprost do roślinki, która stała niewinnie obok, jednak Davies miała przeczucie, że biedaczysko mogłoby jeszcze uschnąć. Upijając ostatni łyk, skrzywiła się wymownie, po czym niezdarnie odłożyła naczynie na stolik. Filiżanka lekko się zachwiała, jednak szybko chwyciła ją oburącz i bezdźwięcznie odłożyła na miejsce, oglądając się przy tym za siebie, by upewnić się, że Scaletta nie zobaczył jej błahej niezdarności. Być może oszalała, jednak cholernie zależało jej na tym, by w jego towarzystwie wypaść jak najlepiej i nie wiązało się to z żadnymi głębszymi uprzejmościami, czy uczuciami. Jednak granie przewrażliwionej snobki, często i ją samą spędzało do bezgranicznej uciechy, do której nie potrzebna jej była ani ognista, ani cokolwiek innego. Nieprzewidywalność grała w jej naturze pierwsze skrzypce i choć może nie było po niej tego widać, miała duszę prawdziwej romantyczki, a powszechnie wiadomo, że ludzie tego pokroju są zdolni do wymyślania niekończących się opowieści ; niezbyt logicznych i czasem nawet uciążliwych. Dzisiaj jednak przy adrenalinie skwierczącego na jej skórze gorąca, wpadła w pospolicie znużony nastrój, zduszony przy okazji ciepłą herbatką z wytartą torebeczką. Jedynie pałętająca się pod nogami Atena, choć na momencik odbierała od niej pochmurne nastroje i poczucie czystej bezradności, względem tego lenistwa, które odczuwała w takie pogody.
Wzięła ją na ręce, jednak ta nie była wystarczająco chętna na pieszczoty, co poskutkowało tym, że nie utrzymała jej na rękach dłużej niż przez ułamek sekundy. Trudno było jednak nie zauważyć, że nie próbowała podjąć jakichkolwiek interakcji ze zwierzakiem, bo oprószył jej czarne spodnie warstwą wypadającego futra. Nerwowo strzepując z siebie nadmiar kłaków, szybko się poddała, nauczona życiem z Ateną pod jednym dachem, której zbite kłębki sierści wciąż walały się po kątach mieszkania Alex, tworząc artystyczny nieład. Poziom znużenia ponownie się podniósł, gdy ospała osunęła się na fotel, jednak słyszała już kroki Michaela, a także czuła ten specyficzny, tak dobrze znany jej zapach. Uśmiechnęła się do niego, gdy podawał jej zielsko zawinięte w zgrabny rulon. Nie był to jednak nader wybitny towar, jednak adekwatny do ich przyzwyczajeń. Przynajmniej było to coś innego od fajek, które ostatnimi czasy paliła wyjątkowo często. Pociągnęła niewielkiego macha, próbując się doszczętnie zrelaksować.
━ Dobrze ci idzie w robocie? Nie chce nic mówić, ale towar daje wiele do życzenia... ━ Zaczęło się. Traktowali to już chyba jako swoistą tradycję ; docinki, przekomarzanie się i tym podobne. ━ No już dobrze, żartowałam. Nie rób takiej miny. ━ rzuciła w jego stronę już lekko rozbawiona, wciąż delektując się czy to smakiem, czy zapachem, który unosił się po całym pomieszczeniu. Fakt, faktem zrobiło się cholernie gorąco, choć Davies jeszcze przed kilkunastoma minutami mogłaby przysiąc, że goręcej nie może już być i o ile temperatura była do wytrzymania, gdy siedziała tutaj sama, sącząc tę obrzydliwą herbatę, tak obecność jeszcze jednej osoby i zamglone już nieco powietrze sprawiały, że oboje byli bliscy omdlenia z tej duchoty.
━ Nienawidzę tej pogody, chyba gdybym zamknęła się w piecyku byłoby mi chłodniej... ━ wstała z siedziska i poszła za Michaelem wprost przed drzwi frontowe. Pomimo wpatrującego się w nią bezlitośnie słońca, nadmiar gorąca lekko spłynął, dzięki lekkiemu wiaterkowi, który omiatał teraz jej policzki. Joint się kończył, dlatego poleciła Scalettcie przynieść drugiego, jednak ten spojrzał na nią niepewnie.
━ Bez przymusu. Czymś innym też nie pogardzę. ━ Szybko włożyła rękę do kieszeni i wyciągnęła resztkę pieniędzy, którą akurat miała przy sobie, po czym wcisnęła w dłoń Scaletty. Cóż, sama wiedziała, że trzeba płacić za tak hojny poczęstunek, a i ona gdyby była na jego miejscu chętnie wzięłaby tę kasę.
Wzięła ją na ręce, jednak ta nie była wystarczająco chętna na pieszczoty, co poskutkowało tym, że nie utrzymała jej na rękach dłużej niż przez ułamek sekundy. Trudno było jednak nie zauważyć, że nie próbowała podjąć jakichkolwiek interakcji ze zwierzakiem, bo oprószył jej czarne spodnie warstwą wypadającego futra. Nerwowo strzepując z siebie nadmiar kłaków, szybko się poddała, nauczona życiem z Ateną pod jednym dachem, której zbite kłębki sierści wciąż walały się po kątach mieszkania Alex, tworząc artystyczny nieład. Poziom znużenia ponownie się podniósł, gdy ospała osunęła się na fotel, jednak słyszała już kroki Michaela, a także czuła ten specyficzny, tak dobrze znany jej zapach. Uśmiechnęła się do niego, gdy podawał jej zielsko zawinięte w zgrabny rulon. Nie był to jednak nader wybitny towar, jednak adekwatny do ich przyzwyczajeń. Przynajmniej było to coś innego od fajek, które ostatnimi czasy paliła wyjątkowo często. Pociągnęła niewielkiego macha, próbując się doszczętnie zrelaksować.
━ Dobrze ci idzie w robocie? Nie chce nic mówić, ale towar daje wiele do życzenia... ━ Zaczęło się. Traktowali to już chyba jako swoistą tradycję ; docinki, przekomarzanie się i tym podobne. ━ No już dobrze, żartowałam. Nie rób takiej miny. ━ rzuciła w jego stronę już lekko rozbawiona, wciąż delektując się czy to smakiem, czy zapachem, który unosił się po całym pomieszczeniu. Fakt, faktem zrobiło się cholernie gorąco, choć Davies jeszcze przed kilkunastoma minutami mogłaby przysiąc, że goręcej nie może już być i o ile temperatura była do wytrzymania, gdy siedziała tutaj sama, sącząc tę obrzydliwą herbatę, tak obecność jeszcze jednej osoby i zamglone już nieco powietrze sprawiały, że oboje byli bliscy omdlenia z tej duchoty.
━ Nienawidzę tej pogody, chyba gdybym zamknęła się w piecyku byłoby mi chłodniej... ━ wstała z siedziska i poszła za Michaelem wprost przed drzwi frontowe. Pomimo wpatrującego się w nią bezlitośnie słońca, nadmiar gorąca lekko spłynął, dzięki lekkiemu wiaterkowi, który omiatał teraz jej policzki. Joint się kończył, dlatego poleciła Scalettcie przynieść drugiego, jednak ten spojrzał na nią niepewnie.
━ Bez przymusu. Czymś innym też nie pogardzę. ━ Szybko włożyła rękę do kieszeni i wyciągnęła resztkę pieniędzy, którą akurat miała przy sobie, po czym wcisnęła w dłoń Scaletty. Cóż, sama wiedziała, że trzeba płacić za tak hojny poczęstunek, a i ona gdyby była na jego miejscu chętnie wzięłaby tę kasę.
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
Za oknem alejka pełna truposzy, na klatce świr albo pijak, pod kamienicą typ wątpliwej sławy. Przeklęte, śmierdzące Crimson Street, wśród tego osobliwego towarzystwa oni - dwójka bezwstydnych grzeszników, pieprzonych nierobów, leniwych złodziejaszków. Po wszystko wyciągali łapczywie rączki, przygarniali chętne zaplute drobniaki, paczki tanich fajek, plastikowe pierścionki; zgromadzone fanty wpychali głupawym handlarzom, skondensowane w sakiewce sykle liczyli powoli, a potem wydawali na to ścierwo, które teraz wciskał w cienką bibułkę. Inaczej chyba się nie dało, na taki los już skazało ich fatalne przeznaczenie: na jaranie gówna, sączenie paskudnej herbatki, nihilistyczną manierę wyalienowanych buntowników. Z dala od zmanipulowanych mózgów tych wszystkich idiotów, z dala od konwenansu czy powinności, w ciszy rozpalonej słońcem kawalerki, ze skrętem w łapach i gustowną filiżaneczką na stoliku. Na parapecie tańczący błysk, na kanapie ładna znajoma z kotem na kolanach, on poddany machinalnej sile nienaturalnie dobrego humoru i większego od znamiennego wyjebania. Istny król życia, beztroski, wyglądający na głupka, ale przynajmniej zadowolony. Dobry był ten tymczasowy luz, zmartwiony umysł gasł w obliczu niedrogiej rozrywki. Do absolutnego szczęścia brakowało tylko finansowego dostatku (i jakiejś przyzwoitej dziewuchy przy boku, choć to była kwestia drugorzędna). Przekraczając próg kuchni wtłoczył w siebie parę buchów, później podał lolka Alex, co to od pierwszej chwili kręciła nosem na wszystko.
- Świetnie, ale znam twój gust i specjalnie dla ciebie załatwiłem takie badziewie. - Zaczyna się, przyniosła mu na chatę jakiegoś sierściucha (a ten poroznosi przecież wszędzie swoje kłaki), krzywi się na nienajgorszą herbatkę i darmowy towar, typowa baba, która umie tylko narzekać. Bynajmniej go to nie ruszyło, przyzwyczajony był do tych złośliwości, sam zresztą uczestniczył w nich z satysfakcją. Grymas na twarzy był machinalny, wcale niewywołany jej komentarzem, a ostrym promieniem przebijającym się przez szkło starych szyb; te spoczęło na skupionej twarzy Scaletty, zajętej podziwianiem Ateny oraz jej właścicielki, stopniowo umierających roślinek, zadymionego powietrza saloniku. Istotnie dało się omdleć od tego parującego skwaru, bliski był już chyba zawału czy innej zapaści; pieprzone lato, tylko pot, obniżona umiejętność pragmatycznego myślenia, ogrom robali, ciepła z natury wódka i ciepła z natury dzisiejszość. Na poprawę humoru pochwycił tylko z jej rąk tą marną końcówkę żarzącego się jointa, chwilę później gasząc jego pozostałości w osmolonej papierośnicy.
- Możemy to przetestować... - odpowiedział szybko na jej narzekanie, prędko zarzucił buty, zaraz wylazł razem z nią przed kamienicę w poszukiwaniu upragnionego chłodu, choć i tam go nie znaleźli. - Na razie musi ci wystarczyć zaledwie moje towarzystwo. Później spalimy drugiego - zapewnił, przyjąwszy kasę bez zająknięcia. Rozejrzał się po okolicy, bo było jakoś nienormalnie cicho; gdzie podziali się miejscowi żule, gdzie pochowali się szaleni skurwysyni? Chętnie rozkręciłby teraz dla zabawy jakąś niepotrzebną aferę, posłuchał jak podpite mordy kłócą się o ostatni łyk mocnego sikacza, albo którychś z wariatów opracowuje plan morderstwa, które nigdy nie nastąpi. Coś jednak zakręciło mu się między nogami; długi ogon, czarne futro, przenikliwe oczy, wychudzone cielsko. Urzekający, wyglądający na niczyjego kocur, co to łasił się przesadnie, jakby wyczuł, że łaskawe serce i zjarany łeb Scaletty wyrozumiale spoglądają na niego w ciszy.
- Nie kręć się tak, i tak cię nie przygarnę. - Chłodna obietnica, dosadny ton, udawane nieprzejęcie, choć przecież już kucał z zainteresowaniem, już głaskał przybłędę. - Atena jest już z tobą od dawna? - podpytał Alex, wzrok wciąż koncentrując na zwierzęciu. W myślach krążył durny pomysł i kwestionujące go słowa, niczym paradoks wirowały razem w niezdecydowaniu.
Nawet o tym nie myśl.
rzucamy kością k6, żeby zobaczyć, jak bardzo diable ziele strzeliło nam do głowy:
1, 2 - wciąż za mało, potrzeba chyba ogarnąć wiadro
3, 4 - już jest dobrze, ale parę machów by się jeszcze zdało
5, 6 - jest epicko, łeb spalony już potężnie, zaraz wjedzie gastro
- Świetnie, ale znam twój gust i specjalnie dla ciebie załatwiłem takie badziewie. - Zaczyna się, przyniosła mu na chatę jakiegoś sierściucha (a ten poroznosi przecież wszędzie swoje kłaki), krzywi się na nienajgorszą herbatkę i darmowy towar, typowa baba, która umie tylko narzekać. Bynajmniej go to nie ruszyło, przyzwyczajony był do tych złośliwości, sam zresztą uczestniczył w nich z satysfakcją. Grymas na twarzy był machinalny, wcale niewywołany jej komentarzem, a ostrym promieniem przebijającym się przez szkło starych szyb; te spoczęło na skupionej twarzy Scaletty, zajętej podziwianiem Ateny oraz jej właścicielki, stopniowo umierających roślinek, zadymionego powietrza saloniku. Istotnie dało się omdleć od tego parującego skwaru, bliski był już chyba zawału czy innej zapaści; pieprzone lato, tylko pot, obniżona umiejętność pragmatycznego myślenia, ogrom robali, ciepła z natury wódka i ciepła z natury dzisiejszość. Na poprawę humoru pochwycił tylko z jej rąk tą marną końcówkę żarzącego się jointa, chwilę później gasząc jego pozostałości w osmolonej papierośnicy.
- Możemy to przetestować... - odpowiedział szybko na jej narzekanie, prędko zarzucił buty, zaraz wylazł razem z nią przed kamienicę w poszukiwaniu upragnionego chłodu, choć i tam go nie znaleźli. - Na razie musi ci wystarczyć zaledwie moje towarzystwo. Później spalimy drugiego - zapewnił, przyjąwszy kasę bez zająknięcia. Rozejrzał się po okolicy, bo było jakoś nienormalnie cicho; gdzie podziali się miejscowi żule, gdzie pochowali się szaleni skurwysyni? Chętnie rozkręciłby teraz dla zabawy jakąś niepotrzebną aferę, posłuchał jak podpite mordy kłócą się o ostatni łyk mocnego sikacza, albo którychś z wariatów opracowuje plan morderstwa, które nigdy nie nastąpi. Coś jednak zakręciło mu się między nogami; długi ogon, czarne futro, przenikliwe oczy, wychudzone cielsko. Urzekający, wyglądający na niczyjego kocur, co to łasił się przesadnie, jakby wyczuł, że łaskawe serce i zjarany łeb Scaletty wyrozumiale spoglądają na niego w ciszy.
- Nie kręć się tak, i tak cię nie przygarnę. - Chłodna obietnica, dosadny ton, udawane nieprzejęcie, choć przecież już kucał z zainteresowaniem, już głaskał przybłędę. - Atena jest już z tobą od dawna? - podpytał Alex, wzrok wciąż koncentrując na zwierzęciu. W myślach krążył durny pomysł i kwestionujące go słowa, niczym paradoks wirowały razem w niezdecydowaniu.
Nawet o tym nie myśl.
rzucamy kością k6, żeby zobaczyć, jak bardzo diable ziele strzeliło nam do głowy:
1, 2 - wciąż za mało, potrzeba chyba ogarnąć wiadro
3, 4 - już jest dobrze, ale parę machów by się jeszcze zdało
5, 6 - jest epicko, łeb spalony już potężnie, zaraz wjedzie gastro
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Michael Scaletta' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 1
'k6' : 1
Beztrosko pulsująca skóra, topiła się w nieustępliwej fali gorąca. Słup światła oplatał jej policzki, tworząc okrągłe zarumienienia. Odwróciła uwagę od promiennego tańca, który skupiał jej wzrok na przeszklonym światłem parapecie, Scaletta bowiem nie dawał jej możliwości, by dalej oglądać naturalny teatrzyk, zrodzony najpewniej z nudy i paraliżu związanym z temperaturą, która dzisiaj aż zanadto im doskwierała. Sumienność owej duchoty przewyższała jej największe i najszczersze, desperacko podejmowane działania. Ta bezwładność ogarnęła ją całkowicie; jakby przygniatała jej nogi i ręce, co najmniej kilkoma kilogramami piasku. Nie wiedziała, czy ten parny wyziew sączył się z tej spleśniałej herbaty, czy z rosy, która świeżo opięła ich ciała, jednak Atena również nie wyglądała na kogoś, kto błogo się relaksuje. Gdy tylko zeskoczyła z kolan, ułożyła się na letniej posadzce, przywierając do niej jak martwa, wraz z rozwartymi ślepiami. Otumaniona słonecznym nastrojem Alex, osunęła się z fotela do pozycji leżącej, po czym zaczęła kosztować towaru, którym częstował ją Michael. Błogo chwiejące się przed jej oczami plamki, były najprawdopodobniej konsekwencją wysokiej temperatury, choć chciała wierzyć, że pulsujące odłamy mieszkania Scaletty to złudzenie wywołane zielskiem; to pieprzone pragnienie resetu i swoistego odpoczynku, spędzało jej sen z powiek, który teraz przywarł do niej porównywalnie do nieprzespanej nocy. I gdy przed jej oczyma tworzyły się rozmaite kształty, których nawet nie miała siły identyfikować, poczuła nienaturalny napływ gorąca w okolicy kolan. No tak... oblała się tym paskudztwem, którego smak oraz zapach przyprawiały ją o wymioty. Cholerna ironia. W takich chwilach marzyła jedynie o świeżo wypranej, jakby oprószonej fiołkami sukni, spoczywającej w szafie ciotki. Wyobrażała sobie aksamitne obrazy, tworzone pod presją przez nieznanych artystów, a wraz ze wspomnieniem dworu, czuła dostarczający upragnionego schłodzenia wiaterek, omiatający jej zatroskaną buzię. Fikcja dawnego życia rzucała tylko brutalny cień na rzeczywistość. Siedziała w klitce Michaela sącząc lolka, rozkładając się bezkarnie na jego mebelkach. Wychodząc z wyimaginowanej sfery dawnych marzeń i ambicji, piekły ją oczy - być może z powodu gęstego dymu, który unosił się nad ich głowami, a być może z udręki, którą zawsze odczuwała, powracając do teraźniejszości.
━ Cieszę się, że cenisz mój gust na tyle, aby się pode mnie przystosowywać. W końcu to moje gusta i opinie spoglądają surowym okiem na ciebie od góry do dołu. ━ odpowiedziała, niechętnie podnosząc się z zajmowanego dotychczas miejsca. Ta marna konkluzja właśnie znalazła swój finał, dlatego oboje mogli opuścić saunę, w którą zamieniło się mieszanie jej towarzysza. Cholerna symbioza upadła w kontekście tego podłego skwaru. Tym razem skrupulatnie odstawiając już opróżnioną filiżaneczkę na stolik, zerwała się z miejsca, by uwolnić się z sytuacji braku jakiejkolwiek wentylacji i wymiany powietrza.
Wiatr w postaci błogosławieństwa dla jej umęczonej gorącem głowy chłodził zakamarki ciała, choć wciąż oblewała ją znienawidzona temperatura, delikatnie niwelowana przez podmuch zbawczego powietrza. Odwróciła się o kilka stopni, by nie móc spotkać się twarzą z górującym nad nią słońcem. Palenie w atmosferze otwartej przestrzeni stwarzało o wiele lepszą perspektywę do całkowitego zjarania, choć Michaelowi szło raczej opornie. Cóż, widać miał więcej sposobności do randek z używkami niż ona. Nie definiowała tego jednak w kontekście żadnego pożądania, czy pragnienia. Robili to dla przyjemności, nie z powodu zepsucia, choć zapewne wielu mogłoby tak pomyśleć. Mieszkali jednak w dzielnicy, w której nikogo nie dziwił widok człowieka z jointem w ustach, choć nie wiedziała, czy w tych czasach kogokolwiek to jeszcze zadziwia. Dywagacje należało skończyć, bo Scaletta zaczął do siebie gadać, wobec czego natychmiastowo odwróciła wzrok, by spojrzeć, co zainteresowało chłopaka.
━ Jejku, jaki słodziak... ━ powiedziała, sama już nie kontrolując tej paplaniny. Widok małego kota po prostu rozczulił jej zszargane lipcowym dniem serce, dlatego natychmiast wzięła malucha pod pachę, głaszcząc niewielki, czarny pyszczek.
━ Ty i kot? Mamma mia, kto by pomyślał. W sumie możesz go wziąć, o ile zniesiesz wyczesywanie tych kłaków, które tak właściwie zdaje się na nic, bo i tak wszędzie będzie zostawiał po sobie poszlaki. ━ rzuciła, lekko go naśladując (w końcu to nie ona miała w zwyczaju wplatać włoskie wyrazy w zdania). Nie wiedziała, czy to zielsko tak działało na Scalettę, ale patrzył na ich nowego kompana nader przychylnie (a przynajmniej tak się jej wydawało). Nie chciała zostawiać zwierzęcia, szczególnie w tak niepohamowany przypływ temperatury, jednak podświadomie czuła, że Michael w końcu się ulituje i weźmie go ze sobą. Niechętnie odstawiła kota na ziemię, by mógł nawiązać jakiś kontakt z potencjalnym właścicielem. Nie było wątpliwości, że walczył o pozycję, bo nie mógł odpędzić się od ocierania się o łydki Scaletty.
━ Mam ją już ze dwa lata, a przynajmniej tak mi się wydaje. Szczerze mówiąc, nie prowadzę kalendarzyka, a rachuba czasu nie jest moją mocną stroną. To co, jak go nazwiesz? ━ Popatrzyła się na niego, pewna, że zwierzak ma zapewniony dom nad głową. W zasadzie nie wiedziała jaką decyzję podejmie, jednak jej już trochę niewydolna podświadomość podpowiadała jej, że nie pozostanie obojętny. Stali jeszcze przez chwilę w ciszy, on najpewniej rozmyślając nad skutkami ewentualnej akceptacji, ona rozkoszując się widokiem malca. Cóż, jeśli się zdecyduje, na pewno mu pomoże, da mu trochę jedzenia, czy udostępni stare posłanie Ateny, przynajmniej dopóki Scaletta się nie wyposaży. Już zaczęła gdybać, gdy on nawet się nie określił, no właśnie. Jej niepohamowana fantazja dała o sobie znać.
━ Cieszę się, że cenisz mój gust na tyle, aby się pode mnie przystosowywać. W końcu to moje gusta i opinie spoglądają surowym okiem na ciebie od góry do dołu. ━ odpowiedziała, niechętnie podnosząc się z zajmowanego dotychczas miejsca. Ta marna konkluzja właśnie znalazła swój finał, dlatego oboje mogli opuścić saunę, w którą zamieniło się mieszanie jej towarzysza. Cholerna symbioza upadła w kontekście tego podłego skwaru. Tym razem skrupulatnie odstawiając już opróżnioną filiżaneczkę na stolik, zerwała się z miejsca, by uwolnić się z sytuacji braku jakiejkolwiek wentylacji i wymiany powietrza.
Wiatr w postaci błogosławieństwa dla jej umęczonej gorącem głowy chłodził zakamarki ciała, choć wciąż oblewała ją znienawidzona temperatura, delikatnie niwelowana przez podmuch zbawczego powietrza. Odwróciła się o kilka stopni, by nie móc spotkać się twarzą z górującym nad nią słońcem. Palenie w atmosferze otwartej przestrzeni stwarzało o wiele lepszą perspektywę do całkowitego zjarania, choć Michaelowi szło raczej opornie. Cóż, widać miał więcej sposobności do randek z używkami niż ona. Nie definiowała tego jednak w kontekście żadnego pożądania, czy pragnienia. Robili to dla przyjemności, nie z powodu zepsucia, choć zapewne wielu mogłoby tak pomyśleć. Mieszkali jednak w dzielnicy, w której nikogo nie dziwił widok człowieka z jointem w ustach, choć nie wiedziała, czy w tych czasach kogokolwiek to jeszcze zadziwia. Dywagacje należało skończyć, bo Scaletta zaczął do siebie gadać, wobec czego natychmiastowo odwróciła wzrok, by spojrzeć, co zainteresowało chłopaka.
━ Jejku, jaki słodziak... ━ powiedziała, sama już nie kontrolując tej paplaniny. Widok małego kota po prostu rozczulił jej zszargane lipcowym dniem serce, dlatego natychmiast wzięła malucha pod pachę, głaszcząc niewielki, czarny pyszczek.
━ Ty i kot? Mamma mia, kto by pomyślał. W sumie możesz go wziąć, o ile zniesiesz wyczesywanie tych kłaków, które tak właściwie zdaje się na nic, bo i tak wszędzie będzie zostawiał po sobie poszlaki. ━ rzuciła, lekko go naśladując (w końcu to nie ona miała w zwyczaju wplatać włoskie wyrazy w zdania). Nie wiedziała, czy to zielsko tak działało na Scalettę, ale patrzył na ich nowego kompana nader przychylnie (a przynajmniej tak się jej wydawało). Nie chciała zostawiać zwierzęcia, szczególnie w tak niepohamowany przypływ temperatury, jednak podświadomie czuła, że Michael w końcu się ulituje i weźmie go ze sobą. Niechętnie odstawiła kota na ziemię, by mógł nawiązać jakiś kontakt z potencjalnym właścicielem. Nie było wątpliwości, że walczył o pozycję, bo nie mógł odpędzić się od ocierania się o łydki Scaletty.
━ Mam ją już ze dwa lata, a przynajmniej tak mi się wydaje. Szczerze mówiąc, nie prowadzę kalendarzyka, a rachuba czasu nie jest moją mocną stroną. To co, jak go nazwiesz? ━ Popatrzyła się na niego, pewna, że zwierzak ma zapewniony dom nad głową. W zasadzie nie wiedziała jaką decyzję podejmie, jednak jej już trochę niewydolna podświadomość podpowiadała jej, że nie pozostanie obojętny. Stali jeszcze przez chwilę w ciszy, on najpewniej rozmyślając nad skutkami ewentualnej akceptacji, ona rozkoszując się widokiem malca. Cóż, jeśli się zdecyduje, na pewno mu pomoże, da mu trochę jedzenia, czy udostępni stare posłanie Ateny, przynajmniej dopóki Scaletta się nie wyposaży. Już zaczęła gdybać, gdy on nawet się nie określił, no właśnie. Jej niepohamowana fantazja dała o sobie znać.
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
The member 'Alex Davies' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
Wokoło wszechobecny spokój, jakby gdzieś niedaleko wcale nie waliły się mury ani nie lała niewinna krew. Tu beztroska i harmonia, ciepły wieczorek skąpany w barwach oderwania od rzeczywistości; tam walka, granica życia i śmierci, duszne powietrze z posmakiem narastającej niepewności, zupełnie realnej, namacalnej. Fatalna była wojna, okrutny był ten absolutny kryzys - te ponoć nie zajmowały jego zdezorientowanego umysłu, ponoć nie tyczyły się jego niestabilnej statury, ponoć niezainteresowanej podłą dzisiejszością. Czytanie manipulatorskich kolumn prasy pomagało mu w kreacji pozorów niewiedzy? Z kolei ludzkie, emocjonalne przejęcie to powstałe na zasadzie symbiozy zjawisko opozycji wobec przyjętego niedbalstwa? Zwykłe pieprzenie, nawet dla niego to wszystko nie było tak nieskomplikowane, nawet dla niego miało jakiekolwiek znaczenie. Byt, w przeciwieństwie do postawy, nie był ledwie ideą czy metafizycznym frazesem; miał faktyczną wartość, kumulował w sobie kompleks istot, a przede wszystkim był totalnie fizyczny. Chyba tylko wariat, podobny tym, co to szwendali się po ich parszywej dzielnicy, stwierdziłby inaczej; chyba tylko zupełny fanatyk postrzegał egzystencję jako nicość, którą bezwstydnie można odbierać. Scaletta daleki był zaangażowaniu, egoizm przysłaniał mu możliwość bohaterskiego heroizmu, a cwaniactwo sugerowało przeciwstawne sercu, acz zgodne z umysłem wybory. Dobrze było nie nadstawiać karku, dobrze było wylegiwać się teraz w słońcu, po lolku, jednocząc się z kumpelą o tym samym, nieetycznym fachu, ale cholera, czasem zjadał go ten dziwaczny wyrzut. Jak gdyby sumienie wypominało mu wszystkie grzeszki, szepcąc mu do ucha jakieś tandetne teorie o odwadze i lojalności, tym samym przypomniawszy mu postać ojca mugola. Tego, którego w obecnej codzienności zapewne chroniłby bez zająknięcia; dla którego ryzykowałby wszystko, byleby tylko uchronić go od zła, byleby tylko odciąć go doszczętnie od chorego aparatu władzy. Ale ojca nie było, a on niechlubnie wypiął się niewypowiedzianego głośno obowiązku, uciekł od tego już na samym starcie, dla własnego komfortu i bezpieczeństwa zgodził się na współpracę z odpowiedzialnymi za wszystko skurwysynami. I choć zdawał się nie wracać do tego myślami, błądząc gdzieś zupełnie indziej, wmówiwszy sobie przedtem obojętność, niekiedy dopadał go ten moralny kac - poczucie destrukcyjnej bezsilności, umotywowanej wyłącznie niechęcią i brakiem empatii. Czy wczoraj padł jego ofiarą? Czy jutro wstanie z wyra rześkim rankiem, tłumiąc wewnętrznie gorycz prawdy? Czy i dziś, nim zaspokoił się nieco tym ścierwem, dręczył go ten marazm?
I czy k t o k o l w i e k zdołał to dostrzec?
Zapewne nie, kisił w sobie rozgoryczenie i złość, błyszczał jedynie fałszywym uśmiechem albo nieszczerą beznamiętnością. Milczeniem przyzwalał tylko na więcej. Jak dużo czasu jeszcze minie, nim sam wpadnie w wir obłąkania? Czy w tym wszystkim było choćby ziarno autentyzmu? Nikt nie wiedział, nawet on sam. Wszelka refleksja zniknęła wraz z szybkimi wdechami, przeżywanie w hierarchii priorytetu stoczyło się gdzieś na dno. Łatwiej było mieć wyjebane, umierać od gorąca, nie zastanawiać się zbytnio, po prostu tkwić w rutynie jednoznaczności.
- Nie myl doceniania z gościnnością, Davies. - No tak, bynajmniej niczego nie doceniał, taki był z niego cierpki cynik. - Chyba nie muszę dodawać, gdzie mam te twoje surowe oko? - Cóż za sarkastyczny popis Scaletta, istnie błyskotliwy. Może to nie pogoda, a te żenujące teksy przywiodły tu tyle nienaturalnej duchoty? Niemniej jednak wypadało wystawić w końcu łeb spoza zadymionej klitki, bo już powoli zaczynał nieznośnie kręcić nosem na każdy fakt. Chyba potrzebował więcej tego gówna (albo przeciwnie, wcale, bo bywał po nim irytujący i to bardziej niż zwykle). Czarny kocur zdołał jednak wystarczająco go rozproszyć, Alex zresztą też; wychudzone cielsko zwierzęcia, co to ocierało się z intencją o jego nogi, początkowo odebrało mu mowę, potem wymusiło głośne zaprzeczenie. - Che cazzo*? Nigdzie go nie zabieram. - Twarz pozbawiona była emocji, choć jej próba naśladowania jego włoskich wtrąceń wywoływała wewnętrzne, zarazem szczere parsknięcie śmiechem. Śmieszne to było bajdurzenie, ale jakby chciała, to nauczy ją kiedyś czegoś bardziej zaawansowanego, na przykład kilku uniwersalnych wulgaryzmów. Tymczasem jednak patrzył na sierściucha z dziwną przychylnością. Był zdezorientowany, wahał się nad wyborem, który początkowo tak usilnie od siebie odsuwał. Ale jak już wysłuchał opowieści o Atenie, napatrzył się na przyjazną przybłędę, dodatkowo zjarał trochę tym paździerzem, nie miał głowy do racjonalnych decyzji. - Pancrazio - rzucił od tak, jakby gadka dziewczyny ostatecznie go przekonała, a dusza zlitowała się nad futrzakiem. Westchnął cicho, złapał kota z nieznaną czułością, wrócił do murów kawalerki, postawił go w progu nowego domu. - Jutro będę tego żałował... - stwierdził cicho, zamknąwszy drzwi mieszkania za złodziejską towarzyszką. - Ale póki co idę zrobić kolejnego skręta.
*che cazzo? - co do kurwy? (taki włoski odpowiednik wtf)
I czy k t o k o l w i e k zdołał to dostrzec?
Zapewne nie, kisił w sobie rozgoryczenie i złość, błyszczał jedynie fałszywym uśmiechem albo nieszczerą beznamiętnością. Milczeniem przyzwalał tylko na więcej. Jak dużo czasu jeszcze minie, nim sam wpadnie w wir obłąkania? Czy w tym wszystkim było choćby ziarno autentyzmu? Nikt nie wiedział, nawet on sam. Wszelka refleksja zniknęła wraz z szybkimi wdechami, przeżywanie w hierarchii priorytetu stoczyło się gdzieś na dno. Łatwiej było mieć wyjebane, umierać od gorąca, nie zastanawiać się zbytnio, po prostu tkwić w rutynie jednoznaczności.
- Nie myl doceniania z gościnnością, Davies. - No tak, bynajmniej niczego nie doceniał, taki był z niego cierpki cynik. - Chyba nie muszę dodawać, gdzie mam te twoje surowe oko? - Cóż za sarkastyczny popis Scaletta, istnie błyskotliwy. Może to nie pogoda, a te żenujące teksy przywiodły tu tyle nienaturalnej duchoty? Niemniej jednak wypadało wystawić w końcu łeb spoza zadymionej klitki, bo już powoli zaczynał nieznośnie kręcić nosem na każdy fakt. Chyba potrzebował więcej tego gówna (albo przeciwnie, wcale, bo bywał po nim irytujący i to bardziej niż zwykle). Czarny kocur zdołał jednak wystarczająco go rozproszyć, Alex zresztą też; wychudzone cielsko zwierzęcia, co to ocierało się z intencją o jego nogi, początkowo odebrało mu mowę, potem wymusiło głośne zaprzeczenie. - Che cazzo*? Nigdzie go nie zabieram. - Twarz pozbawiona była emocji, choć jej próba naśladowania jego włoskich wtrąceń wywoływała wewnętrzne, zarazem szczere parsknięcie śmiechem. Śmieszne to było bajdurzenie, ale jakby chciała, to nauczy ją kiedyś czegoś bardziej zaawansowanego, na przykład kilku uniwersalnych wulgaryzmów. Tymczasem jednak patrzył na sierściucha z dziwną przychylnością. Był zdezorientowany, wahał się nad wyborem, który początkowo tak usilnie od siebie odsuwał. Ale jak już wysłuchał opowieści o Atenie, napatrzył się na przyjazną przybłędę, dodatkowo zjarał trochę tym paździerzem, nie miał głowy do racjonalnych decyzji. - Pancrazio - rzucił od tak, jakby gadka dziewczyny ostatecznie go przekonała, a dusza zlitowała się nad futrzakiem. Westchnął cicho, złapał kota z nieznaną czułością, wrócił do murów kawalerki, postawił go w progu nowego domu. - Jutro będę tego żałował... - stwierdził cicho, zamknąwszy drzwi mieszkania za złodziejską towarzyszką. - Ale póki co idę zrobić kolejnego skręta.
*che cazzo? - co do kurwy? (taki włoski odpowiednik wtf)
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nienagannie umykający srebrnym kurzem wiaterek, omiatał jej poliki, które teraz zajmowały padające pod skosem promienie. Słońce bawiło się ostatnimi chwilami na widnokręgu, tańcząc do zagranej przez wicher muzyki, a skoczna smuga ozdabiała front ich kamienicy przy Crimson Street. Odłam oświetlonego zakątka, jawił się teraz jako piękny zabytek, oblany nutą jakiejś marnej nostalgii, którą oboje przeżywali. Nie wiedziała już nawet, czy ten spektakl mityzacji własnego nieudacznictwa to wynik coraz bardziej działającej trawy, czy może kolejny wybryk jej nieokiełznanej wyobraźni. Jednak to chyba popęd za używkami i nienazwane pragnienie inicjowało ten niecodzienny widok, który budził w niej najskrajniejsze emocje. Samodzielność przylgnęła do niej właśnie tutaj; i choć miała to za przytułek dla nieudaczników, zdążyła zaprzyjaźnić się z kurzem w kątach i zapachem stęsknionej Ateny. W sercu tego domu, tliło się ognisko, które nie potrafiła zapalić w Hogsmeade, Hogwarcie, czy u ciotki. Każde z tych miejsc swą metryką nie było wystarczającym kandydatem do miana własnego gniazda. Każde z nich jednak pozostawiło w Alex niespędzony ślad w postaci dominujących wartości, czy moralnych zdrad, pod którymi kruszył się jej kręgosłup - stłamszony nadmiarem presji i oczekiwań. To dziwne, jednak destrukcyjny obraz przeszłości normował się pod znakiem własnej dojrzałości i niezależności, którą czuła bardzo wyraźnie - choć wciąż niezłomnie wierzyła w zatracenie tego długo poszukiwanego pozytywu. Jej rozterka nie była jednak adekwatna ani do sytuacji, ani do niczego, co aktualnie powinno zajmować jej myśli. Bezsprzecznie jednak kochała odpływać, tonąć we własnych porachunkach z przeszłością i wpływem na przyszłość. Naiwnie wierzyła, że uda jej się rozliczyć ze starymi błędami i zrzucić z siebie ciężar ambicji - była bowiem głupia, jakby uwięziona w tej niewiedzy, która spędzała jej sen z powiek. Wiedziała, że w końcu będzie musiała zrezygnować z drogi, którą obrała - będzie musiała, ponieważ złodziejskie życie nie leżało w jej tonie, choć niesamowicie ją kręciło, przypominając jednak o zawodzie, który sama sobie sprawiła i, który prawdopodobnie wszczyna jej uciążliwe czasem sądy i wyroki, która sama nad sobą wydaje. Żaden z nich nie był jednak na tyle mocny, by zmusić ją do metamorfozy, być może otwierającą przed nią niejedne drzwi. W brutalnej rzeczywistości była jednak przeciętną złodziejką, ot co. Siedziała z Michaelem na rogu kamienicy i patrzyła się na jakiegoś zwierzaka, usilnie starającego się o względy Scaletty. Cóż, przynajmniej on wiedział jak sobie poradzić w życiu, bo Scaletta wydawał się mięknąć z każdą sekundą. Ta, zdecydowanie ten przebiegły wąsacz dogadałby się z królową mieszkania numer 2 ; Ateną. Chociaż one mogły poczuć się jak panicze na włościach...
Tętniący ostatnimi siłami skwar, opalał jej dłonie, wyciągnięte w stronę nowego towarzysza. Ten jednak miał ją totalnie gdzieś, zauroczył się Scalettą i wcale mu się nie dziwiła. Chyba tylko ktoś nienormalny odmówiłby mu urody, dlatego idealnie rozumiała umizgi futrzaka, choć bił się raczej o miseczkę karmy, niźli o życiowego partnera... Sama już nawet nie wiedziała co myśli, zjarała się, choć doszczętnie się kontrolowała (no może oprócz kilku myślowych wyskoków). Nie pozwolił sobie na faux pas, choć wiedziała, że od katastrofy dzieli ją tylko kilka machów. Cieszyła się, że ten cholerny skręt się skończył, choć jej otumaniony z lekka łeb miał szansę odpocząć. Dlatego całą energię pochłaniała na baczną obserwację Scaletty, który wciąż się wahał, jednak jej pytanie zmusiło go od natychmiastowej odpowiedzi. I mimo chwilowego zaprzeczenia, które wydawało się głosem jego rozsądku, w końcu przypieczętował los nowego domownika.
━ Pancrazio? Założę się, że będzie z was idealna parka przyjaciół. ━ wtrąciła, gdy Scaletta po nieco dłużącym się czasie oczekiwania, wyjawił imię wychudzonego zwierzaka. Ta metryczka pasowała do niego idealnie, tym bardziej pasowała do natury i sposobu samego Michaela - być może dlatego to imię tak bardzo jej się spodobało. Zresztą nie tylko jej, bo gdy Pancrazio przekroczył próg mieszkania swojego właściciela, prawie nie oszalał ze szczęścia. Alex napotkała tylko wzrok zblazowanej Ateny, pogrążonej w ostatecznej formie lenistwa. Kotka chyba nie bardzo przejęła się nowym towarzystwem, dlatego, gdy Scaletta poszedł po nową porcję towaru, Davies wyszła, zamykając za sobą drzwi, no i zostawiając Michaela z dwoma kotami... Przynajmniej ten fakt motywował ją do szybkiego powrotu. W mgnieniu oka przekręciła klucz w zamku własnego mieszkania, chwyciła kubeczek i zapełniła go karmą.
━ Scaletta, już jestem. ━ minęło może siedem minut odkąd wyszła. Michael wciąż siedział w kuchni, nie wiedziała nawet, czy zauważył jej nieobecność. Jednak to, co przykuło uwagę Alex, to oczywiście Pancrazio starający zmieścić się do kojca wraz z Ateną. No cóż, niezły spryciarz. Atena jednak specjalnie rozkładała się tak, by mały nie był w stanie znaleźć idealnego miejsca. Młody chyba szybko to zrozumiał, bo chwilę później w ramach odwetu, rąbnął Atenie zapinkę od obroży.
━ Przysięgam, ten kot mieszka z tobą niecałe dziesięć minut, a już zachowuje się jak ty... ━ powiedziała, po czym położyła kotkę na fotelu, ustępując miejsca nowemu domownikowi. ━ Masz gdzieś jakąś miskę? Przyniosłam trochę karmy. ━ rzuciła szybko, po czym weszła do kuchni.
Tętniący ostatnimi siłami skwar, opalał jej dłonie, wyciągnięte w stronę nowego towarzysza. Ten jednak miał ją totalnie gdzieś, zauroczył się Scalettą i wcale mu się nie dziwiła. Chyba tylko ktoś nienormalny odmówiłby mu urody, dlatego idealnie rozumiała umizgi futrzaka, choć bił się raczej o miseczkę karmy, niźli o życiowego partnera... Sama już nawet nie wiedziała co myśli, zjarała się, choć doszczętnie się kontrolowała (no może oprócz kilku myślowych wyskoków). Nie pozwolił sobie na faux pas, choć wiedziała, że od katastrofy dzieli ją tylko kilka machów. Cieszyła się, że ten cholerny skręt się skończył, choć jej otumaniony z lekka łeb miał szansę odpocząć. Dlatego całą energię pochłaniała na baczną obserwację Scaletty, który wciąż się wahał, jednak jej pytanie zmusiło go od natychmiastowej odpowiedzi. I mimo chwilowego zaprzeczenia, które wydawało się głosem jego rozsądku, w końcu przypieczętował los nowego domownika.
━ Pancrazio? Założę się, że będzie z was idealna parka przyjaciół. ━ wtrąciła, gdy Scaletta po nieco dłużącym się czasie oczekiwania, wyjawił imię wychudzonego zwierzaka. Ta metryczka pasowała do niego idealnie, tym bardziej pasowała do natury i sposobu samego Michaela - być może dlatego to imię tak bardzo jej się spodobało. Zresztą nie tylko jej, bo gdy Pancrazio przekroczył próg mieszkania swojego właściciela, prawie nie oszalał ze szczęścia. Alex napotkała tylko wzrok zblazowanej Ateny, pogrążonej w ostatecznej formie lenistwa. Kotka chyba nie bardzo przejęła się nowym towarzystwem, dlatego, gdy Scaletta poszedł po nową porcję towaru, Davies wyszła, zamykając za sobą drzwi, no i zostawiając Michaela z dwoma kotami... Przynajmniej ten fakt motywował ją do szybkiego powrotu. W mgnieniu oka przekręciła klucz w zamku własnego mieszkania, chwyciła kubeczek i zapełniła go karmą.
━ Scaletta, już jestem. ━ minęło może siedem minut odkąd wyszła. Michael wciąż siedział w kuchni, nie wiedziała nawet, czy zauważył jej nieobecność. Jednak to, co przykuło uwagę Alex, to oczywiście Pancrazio starający zmieścić się do kojca wraz z Ateną. No cóż, niezły spryciarz. Atena jednak specjalnie rozkładała się tak, by mały nie był w stanie znaleźć idealnego miejsca. Młody chyba szybko to zrozumiał, bo chwilę później w ramach odwetu, rąbnął Atenie zapinkę od obroży.
━ Przysięgam, ten kot mieszka z tobą niecałe dziesięć minut, a już zachowuje się jak ty... ━ powiedziała, po czym położyła kotkę na fotelu, ustępując miejsca nowemu domownikowi. ━ Masz gdzieś jakąś miskę? Przyniosłam trochę karmy. ━ rzuciła szybko, po czym weszła do kuchni.
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
Zachodzące słońce rzuciło ostatni cień na alejki parszywej dzielnicy, ich rozluźnione ciała, spalone umysły. W powietrzu zastygła cicha niewiadoma, przerywana tylko durnym bajdurzeniem dwójki złodziejaszków albo mruczeniem natrętnego sierściucha. Ona z dziwacznym podziwem spoglądała na podstarzałe mury, ten nachalny kocur chyba też (kto by mu się dziwił? wszystko było lepsze od zimnej posadzki i przypadkowego żarcia ze śmietnika); bowiem coś prawdziwego było w tej onirycznej wizji starych kamienic, coś jakby pokrętnie pięknego. I choć tynk odpadał tu i ówdzie, choć gdzieniegdzie jebało okrutnie szczynami miejscowych moczymord, było jakoś tak spokojnie, tak autentycznie. Może i biednie, może skromnie, może zgoła posępnie, ale zarazem swojsko, bez nadęcia, ze świadomością własnej niezależności. Dzieciaki arystokrackich bufonów rodzą się w przepychu, żyją w bogactwie i w nim też umierają, o ile nie zdążą go wcześniej roztrwonić. On musiał radzić sobie sam, bez majątku starych w skrytce; ciułał grosze, co to zarobił w podłym barze, polował na ulicy na sakiewki wspomnianych wcześniej bachorów, coby to nie poprzewracało im się we łbie od tego dobrobytu, aż w końcu mógł zapomnieć o marudzeniu swojej porywczej matki. Wolność być może strzeliła mu zbytnio do głowy, bo zaraz rzucił tę żałosną robotę w pizdu, miast niej anonimowo grasując wśród nieuważnych przechodniów. Nie było lekko, czasem łamał go wpół pech albo naturalna forma poczucia winy; bynajmniej jednak nie przymierał głodem, a i na fajki znalazł zawsze zaplutego sykla. Ot, życiowe priorytety, byleby było co włożyć do garnka i zapalić przed snem. Ona pewnie żyła podobnie, nią pewnie kierowało to samo (no może jako baba miała nieco wyższy standard, ale kto wie?) - dlatego też nigdy jej nie ocenił, nie dopuściwszy się fatalnej hipokryzji; dlatego też, tak po ludzku, się rozumieli. Łączyło ich pewnie coś więcej niż analogiczne grzechy i niezbadane mroki duszy, ale ona nie mogła wiedzieć. Jak dużo czasu minie, nim w końcu przejrzy go na wylot? A może już miała tę świadomość, choć wybrała wymowne milczenie? Nie chciał nawet przypuszczać, na pewno nie teraz, gdy głowa była gdzieś poza stabilną, ziemską rzeczywistością, a myśli zaprzątał głównie ten durny kot. Wychudzony, niezadbany, porzucony, samotny zwierzak; gapił się głupio na Scalettę, przelotnym spojrzeniem uraczył też Davies, uprzednio wszedłszy w wiarygodną rolę ofiary. Zrobił wielkie oczy, chrząkał trochę jakby wzruszony, kręcił się między nogami, po prostu sprytnie manipulował, aż dziw, że krętacz nie poznał się na podobnym sobie cwaniaku. A on, ulegle i z dziwacznie łaskawym sercem, uznał go za swojego, z nietypową litością wpuścił do ciasnej klitki, zobowiązał się do opieki. To takie nie w jego stylu, zupełnie nie po jego pragmatycznej myśli, ale stało się, poczuł jakąś niestandardową więź z tym zapchlonym futrzakiem i po prostu musiał go przygarnąć, nawet jeśli to wynik jakiejś intrygi, gdzie stawką była miska z kocią karmą, a nie ludzki przyjaciel.
- Chujowy z niego kumpel, skoro nie mogę napić się z nim wódki. - No już, nie zdążyli jeszcze dobrze się poznać, a ten kręcił na to wszystko nosem. Chyba szukał rozpaczliwie usprawiedliwienia dla swoich działań, bo gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, czy to w ogóle było słuszne i konieczne. Cóż, nie pozostało nic innego, jak uznać to za dzieło ostatecznego przeznaczenia, z którym nie należało igrać. Wszakże miast przegonić znajdę z mieszkania, puścił go wolno, pozwalając na szybkie rozeznanie. Największa uwaga (czemu zupełnie się nie dziwił...) przypadła jednak Atenie - na początku nieco spłoszony obserwował jej zblazowaną postać, później z większą pewnością siebie zbliżył się do miejsca jej spoczynku, niby niewinnie, choć ewidentnie starając się o jej uwagę. Scaletta, w przeciwieństwie do smukłej kotki, dał się złapać na te desperackie próby, niemniej jednak teraz z rozbawieniem oceniał sytuację, poszukując w komódce skrzętnie schowanego grama. Co za pieprzony amant. W końcu znalazł działkę, skruszył ją niedokładnie, zaraz zmieszał z tytoniem, aż w końcu wepchnął całość finezyjnie w bletkę. Nim zdążył zacząć zamartwiać się nieobecnością Alex, ta już wróciła, razem z prowiantem dla dachowca, który wpychał się nieznośnie do kojca kocicy. - To zarzut czy komplement? - spytał z nieskrępowanym uśmieszkiem, bynajmniej nie oczekując od niej odpowiedzi. Lolka wsadził sobie do ust, szybko podpalił go różdżką, potem skierował się do kuchni w poszukiwaniu miski. Tę znalazł gdzieś pomiędzy chaosem garnków, których i tak nie zwykł używać; bezwstydnie skorzystał z przyniesionej przez nią karmy, zaraz też podzielił się skrętem z towarzyszką. Kot na widok żarcia niemalże zwariował, acz wcale nie od razu zaprzestał złośliwości względem Ateny. A oni, Davies i Scaletta, sterczeli pośrodku pokoju, jarali, w milczeniu gapili się na całość tejże pokazówki.
- Co za mały skurwysyn. Tylko dziewuchy ci we łbie - skomentował, podtykając mu miseczkę niemalże pod nos.
- Chujowy z niego kumpel, skoro nie mogę napić się z nim wódki. - No już, nie zdążyli jeszcze dobrze się poznać, a ten kręcił na to wszystko nosem. Chyba szukał rozpaczliwie usprawiedliwienia dla swoich działań, bo gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, czy to w ogóle było słuszne i konieczne. Cóż, nie pozostało nic innego, jak uznać to za dzieło ostatecznego przeznaczenia, z którym nie należało igrać. Wszakże miast przegonić znajdę z mieszkania, puścił go wolno, pozwalając na szybkie rozeznanie. Największa uwaga (czemu zupełnie się nie dziwił...) przypadła jednak Atenie - na początku nieco spłoszony obserwował jej zblazowaną postać, później z większą pewnością siebie zbliżył się do miejsca jej spoczynku, niby niewinnie, choć ewidentnie starając się o jej uwagę. Scaletta, w przeciwieństwie do smukłej kotki, dał się złapać na te desperackie próby, niemniej jednak teraz z rozbawieniem oceniał sytuację, poszukując w komódce skrzętnie schowanego grama. Co za pieprzony amant. W końcu znalazł działkę, skruszył ją niedokładnie, zaraz zmieszał z tytoniem, aż w końcu wepchnął całość finezyjnie w bletkę. Nim zdążył zacząć zamartwiać się nieobecnością Alex, ta już wróciła, razem z prowiantem dla dachowca, który wpychał się nieznośnie do kojca kocicy. - To zarzut czy komplement? - spytał z nieskrępowanym uśmieszkiem, bynajmniej nie oczekując od niej odpowiedzi. Lolka wsadził sobie do ust, szybko podpalił go różdżką, potem skierował się do kuchni w poszukiwaniu miski. Tę znalazł gdzieś pomiędzy chaosem garnków, których i tak nie zwykł używać; bezwstydnie skorzystał z przyniesionej przez nią karmy, zaraz też podzielił się skrętem z towarzyszką. Kot na widok żarcia niemalże zwariował, acz wcale nie od razu zaprzestał złośliwości względem Ateny. A oni, Davies i Scaletta, sterczeli pośrodku pokoju, jarali, w milczeniu gapili się na całość tejże pokazówki.
- Co za mały skurwysyn. Tylko dziewuchy ci we łbie - skomentował, podtykając mu miseczkę niemalże pod nos.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Smęt tej zgorzkniałej sytuacji - pochłoniętej gęstością używkowej przyjemności - i tępego oszołomienia, delektowały skrawy jej ciała, kojąc nerwy miękkim rytmem, pulsującym na fali największych doznań, które przeżywała. Bajka przebrzydłego bogactwa właśnie się kończyła, autor zapisywał już ostatnie stopy pergaminu, po czym ona, czyli główna bohaterka tej nieskończonej żywotności, w końcu mogła zaczerpnąć słodkiego smaku kojącej nieodpowiedzialności, wiedząc, że robi to, posługując się obślizgłymi banknotami, których ma na pęczki. I tutaj się budzi. Z dawnej opowieści został jedynie smród taniego towaru i kryzys pogody: zapalniki tragizmu, który przeżywa, sunąc po zamkniętych sferach nieokiełznanej przyszłości, której nigdy nie będzie w stanie dosięgnąć. Fałsz ambicji obijał się o jej otępienie i zostawiał smugi nieprzyjemnego snu, który znowu ją dręczył. Idealizowana arkadia została za nią, jako wymysł jej naiwnej wyobraźni. Intuicyjnie dotknęła tylko swojej zmechaconej bluzy, by przypomnieć sobie, że arystokratyczność nie leży w jej kreacji samej siebie. Przypomniała sobie o własnej dramaturgii, którą sama tworzy, tocząc ze sobą potyczkę, wywołaną najdoskonalszą formą zjarania. Przeklęte uczucie. Czerpała z niego niewyobrażalną przyjemność, drażniąc swoją racjonalnie myślącą połowę - dręcząc niemożliwym i smutnym, co bynajmniej nie wskazywało na znęcanie. Grywalne cierpienie jednak nie robiło na niej wrażenia, mimo ogłupienia, wiedziała, że nie powinna zajmować się tymi bzdurnymi dylematami, które ustawały z każdą kolejną chwilą resetu.
Zamknięta pod kloszem sączącego dymu klita Michaela zdawała się już o wiele mniej upalna niż przed kilkunastoma minutami. Spętana wizją niezawinionego zainteresowania, patrzyła jak Pancrazio wsuwa przyniesioną przez nią karmę. Zdając sobie sprawę, że oddała Michaelowi ostatnie pieniądze za ten syf, zaczęła coraz intensywniej zamykać się na myśl kolejnej roboty, którą miała wykonać. Pieprzona fucha, ot co. Musiała jednak zarobić, chociażby dlatego, żeby wykarmić tego wybrednego persa. Karmazynowa poświata ogarnęła pokój, a oczy samoistnie zaczęły ją piec, jakby potraktowane ostatkami palącej się fajki. Otrząsnęła się z tego marnego otumanienia, obserwując niewinnie opadły na parapet kurz, co najmniej tak, jakby był pieprzonym dziełem sztuki. Jej życie było nudnawe - brakowało jej cholernej adrenaliny, którą mogło zapewnić jej choćby pociągnięcie macha. Blada rzeczywistość w nią uderzała i obnażała wszystkie niedociągnięcia. Tak banalnie zinfantylizowany morał zupełnie jej nie pociągał. Miała wiele powodów do narzekania, jednak dzisiaj faktyczny interes toczył się wokół rzeczy bardzo przyziemnych, dlatego lekki myślowy wyskok można było interpretować jako nieuniknioną godzinę kryzysu w jaraniu.
━ Sam odpowiedz sobie na to pytanie, Michael. ━ Dziwnie było jej zwracać się do niego po imieniu. Chyba zielsko totalnie spięło jej mózg. Karmiąc się czystymi niedorzecznościami, wzięła od Scaletty miskę, bo jego pupil zdążył dobrać się już do smakołyków. Pieprznęła tym kawałkiem plastiku o podłogę, po czym napełniła go po brzegi śmierdzącym przysmakiem. Widziała błysk nadziei w oczach Ateny, jakoby liczyła, że będzie mogła poczęstować się żarciem przyniesionym przez Davies. 'O nie koleżanko, tobie już wystarczy' mówiła sama do siebie, bynajmniej tak, jakby Atena miała ją usłyszeć. Pieprzona niedorzeczność.
━ Scaletta, za chwilę się porzygam. ━ ostrzegła go, gdy ten podawał jej rulonik. No cóż, chyba nie chciał iść na ugodę, dlatego pozwoliła upodlić się tej wyśmienitości jeszcze bardziej. Powietrze z niej zeszło i znowu poczuła to ukojenie, jednak w zupełnie innej formie niż poprzednio. Chyba wracał do niej humor, choć mogło wydawać się to złudne. W milczeniu jedynie zmagali się z własną odpornością, obserwując teatrzyk, które odstawiały ich koty. Dobrze, że ten cholerny Scaletta się przypałętał na jej drogę. Ten niefortunny zbieg okoliczności spowodował, że zapomniała w jakimś stopniu o samotności. Widziała w nim przyjaciela, któremu chciała ufać, choć ich relacja niekiedy była oparta na sprzecznych wartościach i etyce, której nie lubiła przestrzegać. Może dlatego dobrze się dogadywali?
━ Mógłbyś wziąć z niego przykład. ━ zażartowała, choć nie wiedziała, czy to sucho rzucone stwierdzenia przybrało formę błahostki, którą uwolniła w całym tym zjaraniu i atmosferze czystego niechcenia. By zdusić gotującą się w niej niezręczność, walnęła w guzik uruchamiający małe radyjko, stojące na parapecie. Jednak toń nie przypominała rozweselającego utworu, zaś smętną wędrówkę w stronę nieuchronnego zaśnięcia. ━ Jak to się do cholery przełącza? ━ próbowała walczyć z prostym układem guzików, jednak daremnie.
Zamknięta pod kloszem sączącego dymu klita Michaela zdawała się już o wiele mniej upalna niż przed kilkunastoma minutami. Spętana wizją niezawinionego zainteresowania, patrzyła jak Pancrazio wsuwa przyniesioną przez nią karmę. Zdając sobie sprawę, że oddała Michaelowi ostatnie pieniądze za ten syf, zaczęła coraz intensywniej zamykać się na myśl kolejnej roboty, którą miała wykonać. Pieprzona fucha, ot co. Musiała jednak zarobić, chociażby dlatego, żeby wykarmić tego wybrednego persa. Karmazynowa poświata ogarnęła pokój, a oczy samoistnie zaczęły ją piec, jakby potraktowane ostatkami palącej się fajki. Otrząsnęła się z tego marnego otumanienia, obserwując niewinnie opadły na parapet kurz, co najmniej tak, jakby był pieprzonym dziełem sztuki. Jej życie było nudnawe - brakowało jej cholernej adrenaliny, którą mogło zapewnić jej choćby pociągnięcie macha. Blada rzeczywistość w nią uderzała i obnażała wszystkie niedociągnięcia. Tak banalnie zinfantylizowany morał zupełnie jej nie pociągał. Miała wiele powodów do narzekania, jednak dzisiaj faktyczny interes toczył się wokół rzeczy bardzo przyziemnych, dlatego lekki myślowy wyskok można było interpretować jako nieuniknioną godzinę kryzysu w jaraniu.
━ Sam odpowiedz sobie na to pytanie, Michael. ━ Dziwnie było jej zwracać się do niego po imieniu. Chyba zielsko totalnie spięło jej mózg. Karmiąc się czystymi niedorzecznościami, wzięła od Scaletty miskę, bo jego pupil zdążył dobrać się już do smakołyków. Pieprznęła tym kawałkiem plastiku o podłogę, po czym napełniła go po brzegi śmierdzącym przysmakiem. Widziała błysk nadziei w oczach Ateny, jakoby liczyła, że będzie mogła poczęstować się żarciem przyniesionym przez Davies. 'O nie koleżanko, tobie już wystarczy' mówiła sama do siebie, bynajmniej tak, jakby Atena miała ją usłyszeć. Pieprzona niedorzeczność.
━ Scaletta, za chwilę się porzygam. ━ ostrzegła go, gdy ten podawał jej rulonik. No cóż, chyba nie chciał iść na ugodę, dlatego pozwoliła upodlić się tej wyśmienitości jeszcze bardziej. Powietrze z niej zeszło i znowu poczuła to ukojenie, jednak w zupełnie innej formie niż poprzednio. Chyba wracał do niej humor, choć mogło wydawać się to złudne. W milczeniu jedynie zmagali się z własną odpornością, obserwując teatrzyk, które odstawiały ich koty. Dobrze, że ten cholerny Scaletta się przypałętał na jej drogę. Ten niefortunny zbieg okoliczności spowodował, że zapomniała w jakimś stopniu o samotności. Widziała w nim przyjaciela, któremu chciała ufać, choć ich relacja niekiedy była oparta na sprzecznych wartościach i etyce, której nie lubiła przestrzegać. Może dlatego dobrze się dogadywali?
━ Mógłbyś wziąć z niego przykład. ━ zażartowała, choć nie wiedziała, czy to sucho rzucone stwierdzenia przybrało formę błahostki, którą uwolniła w całym tym zjaraniu i atmosferze czystego niechcenia. By zdusić gotującą się w niej niezręczność, walnęła w guzik uruchamiający małe radyjko, stojące na parapecie. Jednak toń nie przypominała rozweselającego utworu, zaś smętną wędrówkę w stronę nieuchronnego zaśnięcia. ━ Jak to się do cholery przełącza? ━ próbowała walczyć z prostym układem guzików, jednak daremnie.
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
Umysł miotał się chaotycznie pod ciężarem dziwacznych myśli; głupi kot, głupi sąsiad, co to szlajał się teraz hałaśliwie po klatce, i głupi Scaletta, który zaufał chytrej Davies. Czy powinien? Ich relacja nosiła znamiona niepokojącej przyjaźni, gdzie wyrzutki półświatka zjednoczyły się w jakiejś niedosłownej konfrontacji z grzechem. Na szczęście miał nad nią przewagę, w końcu to on miał zwycięską świadomość; zazwyczaj było na odwrót, zazwyczaj ktoś szantażował swoją nieprzychylną wiedzą jego zszargane nerwy. Pewnie stąd ta potrzeba luzu, bodaj chwilowego zapomnienia o tych wrogich łbach, co to zawsze mogły go wsypać. Bez tego pewnie błąkałby się bez celu po tym śmierdzącym Londynie, jakby w gorączce lub innym poruszeniu; bez tego biadoliłby niczym szaleniec, bo wpadłby w sidła absolutnych wyrzutów sumienia. I tak, niczym zupełny degenerat, walczyłby z wewnętrznym rozgoryczeniem, albo przeciwnie, w obliczu załamania wcale by nie próbował. Dobrze, że jeszcze doszczętnie nie oszalał, a co najwyżej pierdolił głupoty, przy tym bawiąc się przednio cyklem własnego, monotonnego życia - o ile etyczne dylematy można uznać za rozrywkę. Tak czy siak wolał chyba - dla poczucia spokojniejszej od znamiennej niestabilności - napić się podłego trunku albo wziąć macha tego ścierwa. W innym przypadku musiał starać się o absolutny cynizm, a ten - wbrew pozorom - nie istniał w jego podświadomości samoistnie. Był raczej wyuczony, teoretycznie nie dla pokazu, bo kogo obchodziłby cudzy system wartości; w istocie jednak Scaletta nie potrafił przyswoić idei dalekiej rozumowi, tym samym słowa znaczyły dla niego tyle co nic. Wszakże czyny mówiły same za siebie, w jego przypadku decydowały właściwie o wszystkim. Wraz z potrzebą popełniania grzeszków pojawiła się też swoiście nihilistyczna wizja wizerunku. Pospolity, anonimowy, nijaki, zdefiniowany jedynie przez niechlubne zajęcie, i to też tylko dla wybranych, co to przyłapali go na gorącym uczynku, albo bez namacalnych dowodów wyczuli jego aktorskie zmanierowanie. Pewnie i ona myślała o nim podobnie, no może dodałaby tu i ówdzie jakiś pejoratywny epitet, ale nic szczególnego. I o to właśnie chodziło, miał przypominać ducha, choć daleko mu przecież było do materii. Ku czemu cały ten cyrk? Dla tych zaplutych sykli?
Skręt głodny ognia od razu rozjuszył się jasno, wypluł z siebie kłęby gęstego dymu, przypomniawszy mu o spontanicznej decyzji sprzed kilku minut. Przywołał też ten, bynajmniej dla niego nienaturalny chaos myśli, przywołał rozkurcz spiętych mięśni. Dobrze było truć się w ten sposób, dla tej chwili spokoju i wytchnienia, gdzieś z dala od koszmarów rzeczywistości. Jeszcze niedawno sam roznosił to młodym chłystkom, ale szybko zmienił zdanie, bo bogate dzieciaczki myślały, że obejmuje ich inny standard i mogą mu zatruwać dupsko w dzień i noc. Układ z cwanym dilerem też nie był najkorzystniejszy, procent od sprzedaży był stały, ale zarobki w znacznym stopniu zależały od zaangażowania Michaela. Wtedy nawet na pewien okres porzucił uliczne łowy, miast nich skupiwszy się na czasochłonnych eskapadach do miejsc, gdzie mógł zjawić się potencjalny klient. Finalnie wychodziło więcej zachodu niż pożytku, ryzyko było większe, a on przecież cenił sobie święty spokój.
- Czyli komplement - uznał bezwstydnie, wypuściwszy z ust dymne kółko; potem z zastanowieniem spojrzał w mglistą przestrzeń skromnego saloniku, aż w końcu oparł wzrok na towarzyszce i dwójce sierściuchów. Koty zdawały się w ciszy walczyć o dostęp do miski, Davies jednak od razu orzekła zwycięstwo świeżaka, co spotkało się z ewidentnym niezadowoleniem Ateny. Ta bowiem usiadła obrażona, choć dumna, nie rzuciwszy nawet okiem na właścicielkę. Potem przysiadł ociężale na rozgrzanym, zakurzonym parapecie (mógłby przysiąc, że wczoraj wieczorem ogarniał chałupę; skąd brał się cały ten syf?); za plecami była szyba, co to dzieliła go od parszywej dzielnicy, gdzie w postępującym powoli mroku nierównomiernym światłem błyskały latarnie. Zaraz jednak Alex dołączyła do niego z powrotem; Scaletta dzielił się z nią zielskiem, Pancrazio pałaszował łapczywie karmę, biała kocica wciąż łypała gniewnie, teraz już na wszystkich.
- Tylko nie na dywan - rzucił ze spokojem, dopiero po chwili wybuchnąwszy szczerym śmiechem: - Potrzymam ci włosy... - To nie kwestia ugody, a uczciwości. Wiedział, że jej też się nie przelewa, tym samym wcześniej wcisnęła mu, być może, swoje ostatnie grosze, więc oboje winni niegodnie się dziś spalić. Kto wie, kiedy pojawi się ku temu następna okazja, w tym towarzystwie, w tych okolicznościach. Trzeba łapać chwile, nawet te najbardziej przyziemne, bo następnego dnia wszystko może się spieprzyć, zwłaszcza w ich przypadku. Do tej pory jednak nie rozumiał, jakim cudem zdołał dogadać się z babą, która próbowała - w tak znajomej mu inicjatywie - pozbawić go złota, co to sobie wcześniej przywłaszczył. Ale z jakiegoś powodu się rozumieli, stąd też nie myślał aż tyle o tej skomplikowanej relacji. Zjarany łeb przeszkodził mu też w odpowiednim zrozumieniu jej niedosłownej rady, choć nawet na trzeźwo nie był specjalnie domyślny; przemilczał ten krótki komentarz, myśląc chwilowo o kobietach, potem jednak roztargniony wstał z miejsca i ruszył z pomocą w ogarnianiu muzyczki. - Czekaj, nie wciskaj wszystkiego naraz... - Nadusił na odpowiedni przycisk, a z niewielkiego głośniczka wypłynęła melancholijna melodia. - Co za gówno, przełączam te smuty - zadecydował, chaotycznie zmieniając stacje, aż w końcu znalazł jej ulubiony jazz.
Skręt głodny ognia od razu rozjuszył się jasno, wypluł z siebie kłęby gęstego dymu, przypomniawszy mu o spontanicznej decyzji sprzed kilku minut. Przywołał też ten, bynajmniej dla niego nienaturalny chaos myśli, przywołał rozkurcz spiętych mięśni. Dobrze było truć się w ten sposób, dla tej chwili spokoju i wytchnienia, gdzieś z dala od koszmarów rzeczywistości. Jeszcze niedawno sam roznosił to młodym chłystkom, ale szybko zmienił zdanie, bo bogate dzieciaczki myślały, że obejmuje ich inny standard i mogą mu zatruwać dupsko w dzień i noc. Układ z cwanym dilerem też nie był najkorzystniejszy, procent od sprzedaży był stały, ale zarobki w znacznym stopniu zależały od zaangażowania Michaela. Wtedy nawet na pewien okres porzucił uliczne łowy, miast nich skupiwszy się na czasochłonnych eskapadach do miejsc, gdzie mógł zjawić się potencjalny klient. Finalnie wychodziło więcej zachodu niż pożytku, ryzyko było większe, a on przecież cenił sobie święty spokój.
- Czyli komplement - uznał bezwstydnie, wypuściwszy z ust dymne kółko; potem z zastanowieniem spojrzał w mglistą przestrzeń skromnego saloniku, aż w końcu oparł wzrok na towarzyszce i dwójce sierściuchów. Koty zdawały się w ciszy walczyć o dostęp do miski, Davies jednak od razu orzekła zwycięstwo świeżaka, co spotkało się z ewidentnym niezadowoleniem Ateny. Ta bowiem usiadła obrażona, choć dumna, nie rzuciwszy nawet okiem na właścicielkę. Potem przysiadł ociężale na rozgrzanym, zakurzonym parapecie (mógłby przysiąc, że wczoraj wieczorem ogarniał chałupę; skąd brał się cały ten syf?); za plecami była szyba, co to dzieliła go od parszywej dzielnicy, gdzie w postępującym powoli mroku nierównomiernym światłem błyskały latarnie. Zaraz jednak Alex dołączyła do niego z powrotem; Scaletta dzielił się z nią zielskiem, Pancrazio pałaszował łapczywie karmę, biała kocica wciąż łypała gniewnie, teraz już na wszystkich.
- Tylko nie na dywan - rzucił ze spokojem, dopiero po chwili wybuchnąwszy szczerym śmiechem: - Potrzymam ci włosy... - To nie kwestia ugody, a uczciwości. Wiedział, że jej też się nie przelewa, tym samym wcześniej wcisnęła mu, być może, swoje ostatnie grosze, więc oboje winni niegodnie się dziś spalić. Kto wie, kiedy pojawi się ku temu następna okazja, w tym towarzystwie, w tych okolicznościach. Trzeba łapać chwile, nawet te najbardziej przyziemne, bo następnego dnia wszystko może się spieprzyć, zwłaszcza w ich przypadku. Do tej pory jednak nie rozumiał, jakim cudem zdołał dogadać się z babą, która próbowała - w tak znajomej mu inicjatywie - pozbawić go złota, co to sobie wcześniej przywłaszczył. Ale z jakiegoś powodu się rozumieli, stąd też nie myślał aż tyle o tej skomplikowanej relacji. Zjarany łeb przeszkodził mu też w odpowiednim zrozumieniu jej niedosłownej rady, choć nawet na trzeźwo nie był specjalnie domyślny; przemilczał ten krótki komentarz, myśląc chwilowo o kobietach, potem jednak roztargniony wstał z miejsca i ruszył z pomocą w ogarnianiu muzyczki. - Czekaj, nie wciskaj wszystkiego naraz... - Nadusił na odpowiedni przycisk, a z niewielkiego głośniczka wypłynęła melancholijna melodia. - Co za gówno, przełączam te smuty - zadecydował, chaotycznie zmieniając stacje, aż w końcu znalazł jej ulubiony jazz.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Banalność wrzawy, wokół której skupiały się jej zmysły, działała kojąco na zatroskany umysł, niedostatecznie wolny od generacji tęgich i niewygodnych myśli, przykrzących się w upale przy cholernej bezradności i tonie beztroskiego majaczenia, wybrzmiałego dzięki tak prostym przyjemnością. Adekwatny do standardów poczęstunek był ratunkiem, a może ostateczną oznaką niemocy. Marne na pozór mięśnie stawały się coraz cięższe, jakby przywarły do ziemi, zasypane toną rozgrzewającego, nadmorskiego piasku. Nie wiedziała czy była to już najdoskonalsza forma, którą pragnęła osiągnąć, ale przy proroctwie nieuchronnie nadchodzącego wieczora, odczuwała nienazwaną błogość. Bezproblemowe życie, które niegdyś pragnęła wieść spłonęło w płomieniach bezlitosnego buntu, który jako najgroźniejsza plaga, spustoszył obrazek dostatniego jutra. Ta brutalność jednak ją oszczędziła, nie pozwalając zapomnieć o przegranym życiu. Jednak Alex szybko zmieniła się z zachłannej materialistki w kogoś na pozór normalnego, dla którego dostatek stał się marzeniem, nie zaś marnym wspomnieniem, torującym drogę do dalszego, szczęśliwego życia. Nie żyła w prawdzie jako porządny obywatel, a raczej jako nędzarka, żerująca na dziurawych kieszeniach przechodniów. Czy była nieszczęśliwa? Nie, już dawno pogodziła się z mieszkaniem na Crimson Street i jaraniem najtańszego towaru jaki istnieje. Do grubiańskich bogaczy czuła zaś obrzydzenie, w końcu miała okazję żyć w towarzystwie tego zepsucia pieniądzem. I choć monety miała za obraz czystego brudu, tak były jedyną materią, która pozwalała jej zachować dogodne warunki życia. Cóż, pieniądz skradziony obleśnemu towarzystwu smakuje o wiele lepiej, wiedząc, że nie zostanie przegrany w kasynie. Cholerna dobroczynność, ot co. Davies bynajmniej nie czuła do siebie morderczych wyrzutów, spowodowanych być może nie przegraną szansą, a wplątaniem się w ten mechanizm zepsucia i niefortunnej zgnilizny. Fortuna bowiem; ta namacalna, jak i nie, chyba nigdy jej nie sprzyjała, dlatego też kasa nie trzymała się kieszeni Alex.
Wydawała się jakby stęskniona tego splendoru szczęścia, który budował w niej pozytywne emocje. Być może znów założyła na nos różowe okulary, choć jej zazwyczaj markotny nastrój, przyćmiłaby nawet niewielka, pojedyncza endorfina. Pieprzony sposób bycia... Scaletta chyba nie filozofował jak ona, bo teraz on walczył z radyjkiem, próbując znaleźć nastrojową muzykę. Cóż, szło mu to dość nieudolnie, jednak zdawał się być na tyle zdeterminowany, by w końcu odszukać adekwatną stację. Davies w tym czasie patrzyła na naburmuszonego kocura, który leżał w kącie, jakby obrażony przypałętaniem się nowego uciążliwego sierściucha. Uwagę wybrednej kotki przyciągnął jednak owad, który wykorzystując skraw uchylnej szyby, wprosił się na posiadówkę u Michaela. Atena zafascynowana mikroskopijnym niechcianym gościem, podążyła za nim w stronę przedpokoju. Została tylko ona, Scaletta, potulnie mruczący przy misce Pancrazio i to cholerne, odmawiające współpracy radio...
━ Dzięki za troskę. ━ zareagowała na jego propozycję przytrzymania włosów. Nie miałaby nic przeciwko, choć stan graniczący z perfekcyjnym zjaraniem ponownie odchodził, a samo ostrzeżenie miało na celu zakomunikować, że powinno jej już wystarczyć... Po chmarze tych smętnych, nałogowo przełączanych melodii, w końcu z toni popłynął kojący dźwięk jej ukochanego jazzu. ━ Brakuje już tylko lampki wina i dobrego papieroska. ━ rzuciła, jakby rozmarzona. Widać nie było jej mało doznań jak na jeden dzień, choć dobrze wiedziała, że jeśli chcieliby spróbować wina, musiałaby je komuś zwinąć. Przynajmniej Davies nie chowała w komodzie takich skarbów, mogła więc przypuszczać, że Michaela nie kręci tak niskoprocentowy alkohol. Jednak gorzkość sączonej fajki i słodycz wina były jej ulubioną formą rozrywki, choć na faktyczny stan wcale nie miała zamiaru narzekać.
━ Poprosiłbyś do tańca, a nie patrzysz się nie wiadomo na co. ━ trzeba było zagaić rozmowę na nowo, w końcu niewinne szarpaniny z radiem nie były żadną formą towarzyskiej konwersacji. Chwyciła go za rękę, podkręciła muzykę i stanęła ze Scalettą na środku kuchni. Pod ich nogami odzywał się tylko Pancrazio, jakby zazdrosny o swego właściciela.
━ Chyba ktoś ubiega się tu o twoją uwagę. ━ zażartowała, po czym pogłaskała jeszcze niechcącego się zamknąć kota, licząc, że na cokolwiek się to zda. ━ Wygląda na to, że mamy dodatkowy akompaniament ━ niezdarnie, choć na pewno z zaangażowaniem oddała się rytmowi, próbując rozruszać zastygnięte kości Michaela. Być może z lekka się zagalopowała, ale gdy słyszała jazz, nie czuła żadnych hamulców. Muzyka była zdecydowanie jej pierwszą miłością, no może nie licząc tego parszywego egoisty Taylora.
Wydawała się jakby stęskniona tego splendoru szczęścia, który budował w niej pozytywne emocje. Być może znów założyła na nos różowe okulary, choć jej zazwyczaj markotny nastrój, przyćmiłaby nawet niewielka, pojedyncza endorfina. Pieprzony sposób bycia... Scaletta chyba nie filozofował jak ona, bo teraz on walczył z radyjkiem, próbując znaleźć nastrojową muzykę. Cóż, szło mu to dość nieudolnie, jednak zdawał się być na tyle zdeterminowany, by w końcu odszukać adekwatną stację. Davies w tym czasie patrzyła na naburmuszonego kocura, który leżał w kącie, jakby obrażony przypałętaniem się nowego uciążliwego sierściucha. Uwagę wybrednej kotki przyciągnął jednak owad, który wykorzystując skraw uchylnej szyby, wprosił się na posiadówkę u Michaela. Atena zafascynowana mikroskopijnym niechcianym gościem, podążyła za nim w stronę przedpokoju. Została tylko ona, Scaletta, potulnie mruczący przy misce Pancrazio i to cholerne, odmawiające współpracy radio...
━ Dzięki za troskę. ━ zareagowała na jego propozycję przytrzymania włosów. Nie miałaby nic przeciwko, choć stan graniczący z perfekcyjnym zjaraniem ponownie odchodził, a samo ostrzeżenie miało na celu zakomunikować, że powinno jej już wystarczyć... Po chmarze tych smętnych, nałogowo przełączanych melodii, w końcu z toni popłynął kojący dźwięk jej ukochanego jazzu. ━ Brakuje już tylko lampki wina i dobrego papieroska. ━ rzuciła, jakby rozmarzona. Widać nie było jej mało doznań jak na jeden dzień, choć dobrze wiedziała, że jeśli chcieliby spróbować wina, musiałaby je komuś zwinąć. Przynajmniej Davies nie chowała w komodzie takich skarbów, mogła więc przypuszczać, że Michaela nie kręci tak niskoprocentowy alkohol. Jednak gorzkość sączonej fajki i słodycz wina były jej ulubioną formą rozrywki, choć na faktyczny stan wcale nie miała zamiaru narzekać.
━ Poprosiłbyś do tańca, a nie patrzysz się nie wiadomo na co. ━ trzeba było zagaić rozmowę na nowo, w końcu niewinne szarpaniny z radiem nie były żadną formą towarzyskiej konwersacji. Chwyciła go za rękę, podkręciła muzykę i stanęła ze Scalettą na środku kuchni. Pod ich nogami odzywał się tylko Pancrazio, jakby zazdrosny o swego właściciela.
━ Chyba ktoś ubiega się tu o twoją uwagę. ━ zażartowała, po czym pogłaskała jeszcze niechcącego się zamknąć kota, licząc, że na cokolwiek się to zda. ━ Wygląda na to, że mamy dodatkowy akompaniament ━ niezdarnie, choć na pewno z zaangażowaniem oddała się rytmowi, próbując rozruszać zastygnięte kości Michaela. Być może z lekka się zagalopowała, ale gdy słyszała jazz, nie czuła żadnych hamulców. Muzyka była zdecydowanie jej pierwszą miłością, no może nie licząc tego parszywego egoisty Taylora.
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
Rzeczywistość była dziwacznie spokojna, beztroska, czysta niczym łza albo jakieś abstrakcyjne źródełko, wyrzeźbione przez absolutną Naturę, skryte gdzieś w przytłaczającym gąszczu lasu, gdzieś na niezbrukanych cywilizacją ziemiach. O nich opowiadał mu niegdyś ojciec, kiedy to kształtował mu przed oczyma malowniczy obraz górskiej wędrówki na terenach gorącej, włoskiej wyspy; o nich słyszał od znajomego marynarza, co to odwiedzał skandynawskie połacie zieleni, tu i ówdzie przyprószone jeszcze topniejącym śniegiem. Jak się zjarał, to zawsze myśli zaprzątały mu pragnienia, często odsuwane od duszy za trzeźwego, wszak wybrzmiewały w głowie jakoś zbyt surrealistycznie. Tak jak ta sprzed chwili, gdy - przynajmniej chwilowo - zdołał zapomnieć o zamknięciu w starych murach kamienicy, pośród alejek parszywej dzielnicy, w śmierdzącym zbrodnią i grzechem mieście; wszystko to w ramach byle idei, rozmarzonego snu na jawie o poszukiwaniu nieodgadnionego wytchnienia, z dala od londyńskiego chaosu, w granicach stabilnej, choć niekiedy też oszalałej przyrody. Sprawdziłby się chyba jako rolnik albo inny sprzymierzeniec natury. Trwałby gdzieś na ciepłej, śródziemnomorskiej ziemi, dokładnie tam, gdzie za młodu jego ojciec uprawiał ziemię; doglądałby hektarów cytrusowych drzewek, oliwek, szczepów winogron, pomidorów - cokolwiek, bez zająknięcia na fakt, że to mugolskie, na dodatek też żmudne zajęcie. Zapewne nie pojmował nawet trudu obowiązków tożsamych z prowadzeniem gospodarstwa; zapewne nie miał pojęcia, jak ciężki był to kawał chleba, zwłaszcza na biednej Sycylii, gdzie warunki stawiali niemagiczni zbrodniarze. Z niewiedzy wynikać musiała ta jego nienormalna fascynacja tym regionem, tym samym nieuzasadnione poczucie, że tam było jego miejsce, jego opoka, swoisty azyl. Dziwnie wierzył też, że właśnie tam odnalazłby chęć do zmian, rozpocząłby nowy rozdział, w swoim życiu i mentalności w ogóle, wyzbywszy się niemoralnych standardów na rzecz dawnej, zgodnej obyczajowo dzisiejszości. Głupia to była myśl, znając jego zatwardziałość i marazm żadnej z tych sennych mrzonek najpewniej nie spełni - w końcu były to tylko oniryczne imaginacje powstałe za sprawą spalonych lolków, nic nieznaczące fantazmaty o rzeczywistej, jednocześnie skrajnie surrealistycznej przyszłości, która nie miała nigdy nastąpić. On dobrze o tym wiedział, dlatego też usychał zwykle w gorzkiej świadomości, zupełnie jakby los był ostateczny, niezmienny. Jednocześnie daleki był nieszczęściu, doceniał wszelkie przyziemne niuanse, począwszy od skromnych murów kawalerki, skończywszy na tym, że finalnie miał co do gęby włożyć, a i na fajki, rum albo to ścierwo też znalazł się grosz. Nie czas jednak na przesadne rozmyślanie, lepiej było w determinacji, nieco jednak przygaszonej przez jaranie, walczyć z niepokornym radyjkiem, co to wypluwało z siebie teraz niezrozumiały stek melodii i informacji. Bowiem Scaletta kręcił jak pojebany gałką od częstotliwości, na ślepo i bez większego zastanowienia szukając czegoś lepszego od tych smętów dla bab w średnim wieku. Bowiem początkowo rozbrzmiewała wyłącznie melodyjka któregoś z ckliwych utworów Celestyny Warbeck; dopiero później, w spiętrzeniu dźwięków, zasłyszany został wokal Elvisa, co to podbijał bezwstydnie serca nastolatek i tych nieco starszych dziewuch, niezidentyfikowany głos radiowego prezentera, aż w końcu przedarł się do stacji z jazzową nutą. Wraz z nią pojawiło się jej kolejne życzenie, cholera, jakie kobiety bywały wymagające. Gdzieś głęboko w szafce trzymał podejrzaną nalewkę, którą dostał w prezencie od nemezis, co to mieszkał naprzeciwko, może też znalazłby w odmętach kredensu jakieś nienajgorsze wino, ale szczerze w to wątpił, takie dobroci nie gościły w jego klitce zbyt długo. Zresztą, czy ona nie wiedziała, że nie można było tego gówna z niczym mieszać? Cholera, nie daj Boże dać im tu gorzałkę, to zaraz oboje padną upodleni, albo gorzej, coś skrajnie idiotycznego przyjdzie do głowy i zrobi tam niepotrzebny zamęt. Papieroskiem jednak mógł ją poczęstować, co w każdym razie poczynił bez słowa, z jakimś niezrozumiałym zamyśleniem obserwując towarzyszkę, trochę jakby nieobecnym wzrokiem analizował każdy jej ruch. Bynajmniej nie o to się teraz rozchodziło, było wszakże zbyt sielankowo, jak na podejrzliwe interpretacje; co innego krążyło mu teraz we łbie, szybko jednak został wyrwany z transu, kiedy to znów się odezwała.
- Chujowy ze mnie tancerz - stwierdził z przekąsem, mimo wszystko podążywszy pewnie za jej inicjatywą. Stanął na środku niewielkiej kuchni, bliski chyba zapaści albo podobnego paraliżu; sam już nie wiedział, co odebrało mu dotychczasową energię - może narastający upał, może spotęgowane rozluźnienie umysłu i mięśni, może jeszcze co innego, właściwie to ciężko było stwierdzić. I tak, w maksymalnym rozstroju ciała, złapał ją za ręce, gotów na niezdarną potańcówkę. Gdzieś między nogami kręcił się Pancrazio, zaraz jednak wygonił go z kuchni, miast tego uwagę koncentrując na swojej partnerce do tańca. Tym samym zgoła go rozruszała, niebawem zapomniał bowiem o uprzednim zmęczeniu, jakby nareszcie wstąpiło w niego trochę życia. Uśmiechał się głupawo, wywijał na kuchennym parkiecie najlepiej jak potrafił, aż ostatecznie na koniec pioseneczki objął ją w jakimś nietypowym dla niego spoufaleniu. Zapewne dłużej, niźli winien, ale kto po tym zielsku postrzegałby prawidłowo mijający czas?
- Chujowy ze mnie tancerz - stwierdził z przekąsem, mimo wszystko podążywszy pewnie za jej inicjatywą. Stanął na środku niewielkiej kuchni, bliski chyba zapaści albo podobnego paraliżu; sam już nie wiedział, co odebrało mu dotychczasową energię - może narastający upał, może spotęgowane rozluźnienie umysłu i mięśni, może jeszcze co innego, właściwie to ciężko było stwierdzić. I tak, w maksymalnym rozstroju ciała, złapał ją za ręce, gotów na niezdarną potańcówkę. Gdzieś między nogami kręcił się Pancrazio, zaraz jednak wygonił go z kuchni, miast tego uwagę koncentrując na swojej partnerce do tańca. Tym samym zgoła go rozruszała, niebawem zapomniał bowiem o uprzednim zmęczeniu, jakby nareszcie wstąpiło w niego trochę życia. Uśmiechał się głupawo, wywijał na kuchennym parkiecie najlepiej jak potrafił, aż ostatecznie na koniec pioseneczki objął ją w jakimś nietypowym dla niego spoufaleniu. Zapewne dłużej, niźli winien, ale kto po tym zielsku postrzegałby prawidłowo mijający czas?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Kondensacja totalnego lenistwa osiągnęła szczyt. Oboje w swoim najdosadniejszym niechceniu, wzajemnie obserwowali majaczące do tytoniowych obłoków oczy, które raz po raz jakby spragnione, szukały nieistniejącej aury tego pięknego zachodu bądź porozumienia między sobą. Bursztyn oblewał ich skórę, zostawiając ostatnie promienie dnia na ich skażonych używką ciałach. Mętna atmosfera relaksu i jazz płynący z toni sprawiał, że coraz bardziej pogrążała się w onirycznym pragnieniu stylowej zabawy, upiększonej szklaneczką drapiącej whisky, którą na jednym ze swoich zamykanych kredensików trzymał Aleksander Davies. Niewiedza targała jej myślami, do których bezustannie dobijał się obraz dawnego życia, pozostawionego w cieniu wyższych pobudek i lepszego, własnego życia. Czy niejaki Davies jeszcze żył? Być może nie. Zostawiając rodzinę, zostawił także ostatni zastrzyk gotówki, a jej daleko było do współczucia utracjuszom. Taką właśnie była ironicznie mówiąc, wyrodną córką. Wpleciony w jej życiorys człowiek już dawno został usunięty z prywaty, nie obejmowały go ani jej troski ani szczere, rodzinne uczucie. Był jedynie przemgloną sylwetką, zamkniętą pod kloszem własnej, destrukcyjnej ambicji, która być może i go zabiła. Smęty nieodgadnionego czasu rozdawały karty w osobistych porachunkach, jednak z pola przegranego wychodziła z łupem doświadczalnym, który pozwalał jej zainicjować metamorfozę. Z każdym dniem była coraz bliżej własnego ideału, którego kształt nie do końca znała. Intuicja zaczęła grać główne skrzypce, choć w palecie skrajności, sama zaczęła wybierać przemawiające przez nią kolory. Uczyła się opanowania, trzymania nerwów na wodzy i choć nie wychodziło jej to perfekcyjnie, nie chciała wyzbywać się całego uroku dawnego postępowania. To nie była zmiana z przymusu, lecz koniecznością, którą odczuwała. Wzrok innych, piętrzący w niej obraz biedaczki z lepkimi rączkami, jednoznacznie ją dyskredytował nawet we własnych oczach. Od zawsze chciała być kimś więcej i nawet, gdyby to więcej miało oznaczać jakąś parszywą fuchę za barem, uznałaby to za sukces. Pieprzona dziura. Spływał z niej jednak ten nadmiar biernej determinacji, zamiast bowiem iść i zarabiać na życie, tudzież szukać innej lub też jakiejkolwiek pracy, ona jarała zielsko w mieszkaniu Michaela. No właśnie, historia zatacza koło, już po raz kolejny. Oboje chcieliby być głusi na biedę, lecz właśnie wydają ostatnie pieniądze na kilka machów i stan cholernej błogości. Przy nim zapominała o swoich troskach, braku motywacji do czynnego działania. Być może dlatego, że poniekąd był taki jak ona. Mieszkał w tej menelskiej okolicy z kotem i kilkoma papierosami w kieszeni. Może nawet mu zazdrościła? Nie wydawał się być samotnikiem, ona miała tylko jego. Był jej najbliższym kumplem do tego stopnia, że postanowiła się z nim zjarać. Choć łudziła się, że taka krótka znajomość może jej zapełnić pustkę po rodzinie. Alex mimo różnych osądów to przykładna dusza towarzystwa, dlatego właśnie tak ciężko było jej znieść deficyt w otoczeniu ludźmi. Pesymizm mieszał się z optymizmem, trącając nutę realizmu. Mimo ambicji (odziedziczonych z pewnością po tatusiu), nie było jej tak źle w tej komórce. Chęć awansu była wszak pokierowana skazą życia w bogactwie, które nawet nie należało do niej. Bodziec ingerencji we własną pozycję był jednak na tyle silny, że Davies postanowiła się go podjąć. Nie chciała robić z siebie arystokracji, jedynie zarabiać o kilka galeonów więcej, bo do towarzystwa podejrzanych typów zdążyła już przywyknąć.
━ Nie da się ukryć, Mike. ━ przyznała mu rację w żartobliwym tonie, choć wcale nie okazał się być tak fatalny, jak zapowiadał. Przynajmniej dobrze asystował, a jego mięśnie jakby na pozór zastygłe, poddały się chwilowemu rozluźnieniu, po czym stanęli w gęstej atmosferze niezręczności (choć nie było to może trafne określenie). Skumulowane emocje i stan pozwalał jej na śmielsze ruchy, w końcu przed chwilą poprosiła go do tańca. Jedną z zalet dzisiejszego spotkania był fakt, że zaczynała otwierać się przed nim, jak przed nikim innym dotąd. Być może miała go za przyjaciela, tudzież kumpla na papierosa, którego od razu przyjęła. Poddawała pod wątpliwość klarowność tej sytuacji, jednak starając się o tym nie myśleć, wyrwała się z rąk Scaletty, oświadczając, że jej łeb już nie wytrzyma i powinna wrócić do domu.
━ Do zobaczenia. ━ uśmiechnęła się, zostawiając na jego gorącym policzku pożegnalnego całusa. To była oznaka, że naprawdę jej już wystarczy. Choć w jej odczuciu był to jedynie gest uprzejmości, nie zaś pretekst do przerysowanej gloryfikacji, czy też nadinterpretacji. Chociaż?
ztx2
━ Nie da się ukryć, Mike. ━ przyznała mu rację w żartobliwym tonie, choć wcale nie okazał się być tak fatalny, jak zapowiadał. Przynajmniej dobrze asystował, a jego mięśnie jakby na pozór zastygłe, poddały się chwilowemu rozluźnieniu, po czym stanęli w gęstej atmosferze niezręczności (choć nie było to może trafne określenie). Skumulowane emocje i stan pozwalał jej na śmielsze ruchy, w końcu przed chwilą poprosiła go do tańca. Jedną z zalet dzisiejszego spotkania był fakt, że zaczynała otwierać się przed nim, jak przed nikim innym dotąd. Być może miała go za przyjaciela, tudzież kumpla na papierosa, którego od razu przyjęła. Poddawała pod wątpliwość klarowność tej sytuacji, jednak starając się o tym nie myśleć, wyrwała się z rąk Scaletty, oświadczając, że jej łeb już nie wytrzyma i powinna wrócić do domu.
━ Do zobaczenia. ━ uśmiechnęła się, zostawiając na jego gorącym policzku pożegnalnego całusa. To była oznaka, że naprawdę jej już wystarczy. Choć w jej odczuciu był to jedynie gest uprzejmości, nie zaś pretekst do przerysowanej gloryfikacji, czy też nadinterpretacji. Chociaż?
ztx2
Success is the abilityto go from one failure to another with no loss of enthusiasm.
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź