Nędzny salonik
AutorWiadomość
Nędzny salonik
Był to salon dość duży, ale niezbyt zachęcający. Stare tapety dawno utraciły swój kolor, a gdzieniegdzie odklejały się samoistnie pod ciężarem długiej historii. Wewnątrz znajdowała się rzeźbiona sofa z podrapaną tapicerką, przykryta różową płachtą. Obok niej stała lampa - lekko przekrzywiona, przystrojona kremowym abażurem z brązowymi frędzlami. Dziury i plamy na ścianach przykrywały rozmaite fotografie oraz malunki. Na suficie widniał ślad po lampie, ale dawno jej tam nie było. Podłoga skrzypiała przy cięższym kroku, a słońce chętnie wdzierało się do środka. Może dlatego wielkie okna przykrywały grube, wypłowiałe kotary. Na stoliku stał kubek z niedopitą czarną herbatą, a obok niego leżał jakiś stary numer "Czarownicy". Pachniało tanimi damskimi perfumami i starym drewnem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Philippa Moss dnia 09.07.19 18:22, w całości zmieniany 13 razy
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
12 listopada?
Jeden, dwa trzy i cztery. Mijały sekundy, a zanurzone w głębi wanny spojrzenie traciło ostrość. Łapała ostatnie resztki oddechu, doświadczając przedziwnego uczucia. Czysta, nieskażona dymem papierosów i lepkością wódki pod podeszwą pantofli. Czysta i niezagłuszona przez żywiołową pijaczą balladę oraz dźwięk rozbijającego się o drewnianą posadzkę szkła. Po prostu wolna i przeżywająca swój własny moment totalnie po swojemu. Gwałtownie podniosła głowę, czując, że dłużej nie wytrzyma. Posklejany włosy ciężko spływały wodą po plecach, a policzki zbladły. Jeszcze przez chwilę trwała skulona, łapiąc nerwowe oddechy. Przyjemny zapach mydła nasączył jej skórę. Dopiero poczuwszy chłód, wstała. Mieszkała tu całkiem sama, nie musiała zasłaniać kotary, nie musiała też za dnia przykrywać okien, bo wyższe piętro oddzielało ją o ciekawskiego spojrzenia ulicy. Nocą też rzadko to robiła, a później rano, gdy budziło się słońce, wściekle wyklinała natarczywe promienie gorąca przeciskające się przez pęknięte okno w sypialni. Pochmurna pogoda o poranku okazywała się największą korzyścią wynikającą z upiornych anomalii.
Mieszkanie Philippy było obskurne, bardzo skromne. Dopiero niedawno uzbierała na tyle dużo pieniędzy, by mogła pozwolić sobie na jedną z najgorszych portowych klitek. Co prawda i tak nie obyło się bez pożyczki u pani Boyle, ale od kilku miesięcy wreszcie mogła się cieszyć własnym, parszywym lokum. Przez moment zwątpiła w cały ten pomysł, bo spłukała się totalnie, ale czas zawahania szybko się rozmywał, gdy po całonocnej zmianie w knajpie wracała do swojego łóżka – wolnego od pijackich krzyków i gęstego dymu. Na szczęście jadła niewiele i głównie w tawernie, więc nie musiała płacić. Pani Boyle traktowała ją niemal jak córkę i na wiele pozwalała. Długie lata Phils mieszkała w pokoju nad Pasażerem i nie musiała nic płacić. Bardzo szanowała właścicielkę i okazaną pomoc. Nie mogła i nie chciałaby jej nigdy zawieść. Przy niej pierwszy raz od dawna dla kogoś chciała się starać, dla kogoś się nie poddać – przy niej też zrozumiała, że ma walczyć przede wszystkim o siebie i w sobie tę największą siłę odnaleźć. Dawała jej wszystko, ale stała się nienazwaną matką, której nigdy nie miała. Wyszarpała Phils z ramion ponurej ulicy.
Otulone szlafrokiem ciało przeszło mokrym śladem przez cały dom, zahaczając przy okazji o kuchnię. Machnęła różdżką i wstawiła wodę na herbatę. W korytarzyku przed lustrem rozczesała włosy i zerknęła przelotnie na wiszący na ścianie zegar. Był tu, odkąd się wprowadziła, ale jakoś nigdy dotąd nie zwracała na niego uwagi. Nie mogła wiedzieć, że spóźniał się o kilkadziesiąt minut. Później przeszła jeszcze do sypialni i wyciągnęła z szafy oliwkową sukienkę z czarnym kołnierzykiem. Zaczęła się ubierać, będąc przekonaną, że ma jeszcze trochę czasu, nim u progu pojawi się gość. Scaletta. Wydawał się miłym chłopakiem, kolejnym cwaniaczkiem, który dźwigał na barkach przeszłość. Przychodził do Pasażera, rozmawiali, a czasem Phils podkradała mu papierosy. Podobno paliła rzadko, podobno też nigdy nie musiała kupować ani robić swoich, bo w pubie zawsze się znalazł ktoś, kto z błyskiem w oku zerkał na czarującą barmankę. Czy on był jednym z nich? Na pewno miał do niej jakiś interes, bo zgodził się wpaść i pomóc z pewną sprawą… Odruchowo zerknęła na jedną ze ścian w sypialni – sprawczynię całego zamieszania. Zamyśliła się i wkrótce, nim zdążyła zapiąć ostatnie dwa guziczki z przodu sukienki, zabrzmiał dzwoneczek. Albo raczej upierdliwy pisk mordowanego ptaszyska. Boso przemknęła przez korytarz i przekręciła zamek w drzwiach.
- Scaletta – stwierdziła chyba trochę zaskoczona. Wydawało jej się, że miała jeszcze trochę czasu. Niemniej otworzyła szeroko drzwi. – Chodź – rzuciła, cofając się o krok do tyłu. Później tylko zamknęła obdrapane wrota do swojego królestwa i odwróciła się w jego stronę. – Napijesz się herbaty? – spytała, przemykając na palcach do kuchni. Być może tak roztargnionej jej jeszcze nie widział. Przecież w knajpie była mistrzynią organizacji, nie latała boso, a tym bardziej bez makijażu. Czajnik zawył.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Stał w progu drzwi wejściowych, niecierpliwie spoglądając na niewielką, prostokątną tarczę swojego zegarka. Lewą rękę wsadził do jednej z przednich kieszeń spodni, tułowiem opierając się o framugę. Otwarte drzwi odbijały się od jego stóp, nie mogąc zatrzymać się w miejscu - przeciąg wprawiał je w ruch, ale nogi Michaela uniemożliwiały im zaryglowanie. Matka zatrzymała go przed samym wyjściem; przecież nie mogła go wypuścić z pustymi rękami. Choć od początku zarzekał się, że nie jest głodny, ani nie ma teraz na to czasu, matka śmiertelnie by się na niego obraziła, gdyby wyszedł bez jej cukierniczego specjału. Co parę dni piekła coś słodkiego, w nadziei że syn lub sąsiadka z góry przyjdą, by móc skosztować owoców jej pracy; sama czynność gotowania była dla niej terapią, dzięki której polepszał się jej stan. Zawsze jednak zostawiała kawałek ciasta, który podświadomie miał być dla jej męża, jakoby on do tej pory nie wrócił z roboty do domu.
Bez słowa przyjął od niej fragment placka, po czym szybko pożegnał się z rodzicielką - musiał się pospieszyć, jeśli chciał przybyć do Philippy na czas. Właściwie, sam nie wiedział, dlaczego na to przystał - nie znał jej przecież zbyt dobrze, a nigdy nie robił rzeczy bezinteresownie. Tym razem jednak zgodził się jej pomóc, niekoniecznie licząc nawet na jakikolwiek zysk. Tak jak rzadko działał na niego urok osobisty, tak w tym przypadku było wręcz przeciwnie. Już sam fakt tego, że Mike ochoczo dzielił się z nią, w teorii niepalącą, swoimi papierosami, był tego potwierdzeniem. I nawet jeśli nie przyznał się do tego głośno, tak w głębi serca wiedział, co jest na rzeczy, i dlaczego godzi się na wszystko, co Phils mu zaproponuje. Ale pocieszał się tym, że nie on pierwszy, i nie ostatni.
Po teleportacji do siebie, placek od matki pozostawił na kuchennym blacie, a flanelową koszulę, która nieco przykurzyła się od popiołu, kiedy to grzebał przy piecu w swoim rodzinnym mieszkaniu, zmienił na inną, czystą i wyprasowaną. Podejrzewał, że i po tych odwiedzinach wróci do domu w poplamionej koszuli, no bo przecież Moss nie prosiłaby go o przysługę, gdyby nie chodziło o brudną robotę. Przed wyjściem zamknął okno, przez które do pomieszczenia doszło wystarczająca ilość świeżego powietrza; nie wiedział, jak długo zejdzie mu się przy tej sprawie, a nie chciał sobie wyziębić mieszkania, które nawet po napaleniu oscylowało pomiędzy osiemnastoma a dwudziestoma stopniami.
Energicznym krokiem pokonał pierwsze stopnie, wchodząc do kamienicy. Długo nie musiał szukać numeru piątego, choć drzwi oznaczone tą cyfrą wymagały od niego przejścia kilkunastu schodów. Dzięki Bogu, jego kondycja nadal nie była w najgorszym stanie - dzwoniąc do drzwi przynajmniej nie sapał jak miech kowalski.
- Moss - odpowiedział, śmiało wkraczając do środka. Zauważył jej zaskoczenie; dyskretnie zerknął na tarczę swojego zegara. Był niemal idealnie o czasie, przyszedł zaledwie parę minut później, niż się umawiali.
Mieszkanie, tak samo jak i jego norka, było skromne; Scaletta jednak nie uważał, że jakkolwiek ujmuje to temu miejscu. Dla niego zawsze liczyło się to, że miał swój własny kąt i podejrzewał, że Philippa ma w tym temacie podobne zdanie.
- Tak, chętnie. - Tylko głupiec pogardziłby herbatą w taki zimny, listopadowy wieczór.
Michael, wciąż stojąc w korytarzyku, zdjął z ramion materiałowy płaszcz, po czym powiesił go na wieszaku. Zdjął również buty, napotykając przy tym wzrokiem zegar na ścianie. Godzina znacząco różniła się od tej, którą chwilę temu sprawdzał na swoim zegarku; nie miał już zatem żadnych złudzeń, dlaczego kobieta wydawała się zdziwiona jego obecnością. Przelotnie również spojrzał w lustro, po czym wszedł do kuchni, gdzie Moss wlewała wrzątek do kubków; woda w nich niemal natychmiast przybrała złocisty kolor, a większość liści herbaty wypłynęło na wierzch. Rzeczywiście, do tej pory nie widział jej w takiej odsłonie; dopiero teraz zauważył, że jest bosa, a na jej twarzy nie ma ani odrobiny makijażu. Zdawała się teraz być kimś zupełnie innym - jak do tej pory, Michael miał okazję widzieć ją tylko w Pasażerze, gdzie zawsze prezentowała się idealnie. Nie żeby Scaletta teraz myślał inaczej; sądził po prostu, że w domowym zaciszu traciła dla niego status maskotki lokalu.
- Więc, z czym miałbym Ci pomóc?
Bez słowa przyjął od niej fragment placka, po czym szybko pożegnał się z rodzicielką - musiał się pospieszyć, jeśli chciał przybyć do Philippy na czas. Właściwie, sam nie wiedział, dlaczego na to przystał - nie znał jej przecież zbyt dobrze, a nigdy nie robił rzeczy bezinteresownie. Tym razem jednak zgodził się jej pomóc, niekoniecznie licząc nawet na jakikolwiek zysk. Tak jak rzadko działał na niego urok osobisty, tak w tym przypadku było wręcz przeciwnie. Już sam fakt tego, że Mike ochoczo dzielił się z nią, w teorii niepalącą, swoimi papierosami, był tego potwierdzeniem. I nawet jeśli nie przyznał się do tego głośno, tak w głębi serca wiedział, co jest na rzeczy, i dlaczego godzi się na wszystko, co Phils mu zaproponuje. Ale pocieszał się tym, że nie on pierwszy, i nie ostatni.
Po teleportacji do siebie, placek od matki pozostawił na kuchennym blacie, a flanelową koszulę, która nieco przykurzyła się od popiołu, kiedy to grzebał przy piecu w swoim rodzinnym mieszkaniu, zmienił na inną, czystą i wyprasowaną. Podejrzewał, że i po tych odwiedzinach wróci do domu w poplamionej koszuli, no bo przecież Moss nie prosiłaby go o przysługę, gdyby nie chodziło o brudną robotę. Przed wyjściem zamknął okno, przez które do pomieszczenia doszło wystarczająca ilość świeżego powietrza; nie wiedział, jak długo zejdzie mu się przy tej sprawie, a nie chciał sobie wyziębić mieszkania, które nawet po napaleniu oscylowało pomiędzy osiemnastoma a dwudziestoma stopniami.
Energicznym krokiem pokonał pierwsze stopnie, wchodząc do kamienicy. Długo nie musiał szukać numeru piątego, choć drzwi oznaczone tą cyfrą wymagały od niego przejścia kilkunastu schodów. Dzięki Bogu, jego kondycja nadal nie była w najgorszym stanie - dzwoniąc do drzwi przynajmniej nie sapał jak miech kowalski.
- Moss - odpowiedział, śmiało wkraczając do środka. Zauważył jej zaskoczenie; dyskretnie zerknął na tarczę swojego zegara. Był niemal idealnie o czasie, przyszedł zaledwie parę minut później, niż się umawiali.
Mieszkanie, tak samo jak i jego norka, było skromne; Scaletta jednak nie uważał, że jakkolwiek ujmuje to temu miejscu. Dla niego zawsze liczyło się to, że miał swój własny kąt i podejrzewał, że Philippa ma w tym temacie podobne zdanie.
- Tak, chętnie. - Tylko głupiec pogardziłby herbatą w taki zimny, listopadowy wieczór.
Michael, wciąż stojąc w korytarzyku, zdjął z ramion materiałowy płaszcz, po czym powiesił go na wieszaku. Zdjął również buty, napotykając przy tym wzrokiem zegar na ścianie. Godzina znacząco różniła się od tej, którą chwilę temu sprawdzał na swoim zegarku; nie miał już zatem żadnych złudzeń, dlaczego kobieta wydawała się zdziwiona jego obecnością. Przelotnie również spojrzał w lustro, po czym wszedł do kuchni, gdzie Moss wlewała wrzątek do kubków; woda w nich niemal natychmiast przybrała złocisty kolor, a większość liści herbaty wypłynęło na wierzch. Rzeczywiście, do tej pory nie widział jej w takiej odsłonie; dopiero teraz zauważył, że jest bosa, a na jej twarzy nie ma ani odrobiny makijażu. Zdawała się teraz być kimś zupełnie innym - jak do tej pory, Michael miał okazję widzieć ją tylko w Pasażerze, gdzie zawsze prezentowała się idealnie. Nie żeby Scaletta teraz myślał inaczej; sądził po prostu, że w domowym zaciszu traciła dla niego status maskotki lokalu.
- Więc, z czym miałbym Ci pomóc?
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Być może powstydziłaby się wpuszczać go do środka, gdyby był jakimś wielkim paniczem z wyższych sfer. Tymczasem to tylko ten Scaletta, swój człowiek. Ktoś, kto pewnie mieszkał w identycznej norze jak ta. Próbowała sobie nawet przypomnieć, czy kiedykolwiek wspominał o swoim domu, ale chyba niczego takiego nie usłyszała. Niemniej należeli chyba do tej samej grupy społecznej, ich życie pełne było połamanych knutów, szczurów i porozciąganych swetrów. Mogła tylko dziękować za liczne znajomości, które udało jej się zawrzeć dzięki pracy w tawernie. Jej mentorka w kółko powtarzała, aby nigdy nie lekceważyć człowieka, bo w którymś momencie może być ostatnią deską ratunku. Wątpiła co prawda, aby istnieli ludzie niezastąpieni, ale gdzieś tam podświadomie wiedziała, że rzadko w pobliżu jest ta właściwa osoba.
Otoczyła go ciepłym spojrzenie, gdy wszedł do kuchni. W zasadzie to nie oczekiwała odmowy, nawet wyprzedziła jego słowo i zdążyła przygotować dwa naczynia. Miała tylko czarną zwykłą herbatę i wywietrzałą kawę, więc zbyt wielkiego wyboru nie było. Jedno jednak przelotnie zerknięcie na Michaela pozwalało stwierdzić, że na zewnątrz jest dość chłodno. Zresztą odkąd anomalie pustoszyły świat czarodziejów, burza nie ustawała ani na moment, a teraz do gęstych kropli deszczu dołączyły wielkie płaty ostrego śniegu. Koszmar! – To chodź – mruknęła, łapiąc dwa parujące kubki w swoje malutkie, ale dość zręczne dłonie. Pamiętała swoje kiepskie początki barmańskiej kariery. Nim dotknęła szkła, szorowała stoły, wycierała rzygowiny i ogarniała kible. Dopiero później, gdy Boyle upewniła się co do jej zaangażowania i uczciwości, stanęła za barem, wzbudzając niemałe zainteresowanie pośród lokalnych obdartusów. Śliczna i wciąż niezdarna, ale pojętna. Dość szybko załapała, na czym polega ta praca. Tu nie chodziło o polewanie alkoholu, a o bycie niepisaną boginią w gronie tych wszystkich udręczonych dusz. Wódka była wymówką, aby wpaść do Pasażera.
Przeszła do salonu i postawiła herbatę na stoliku. Obróciła się w stronę swojego gościa. – Zacznijmy od herbaty – zaproponowała, uznając, że powinien się najpierw ogrzać. Sprawa nie był łatwa. Zresztą sama Philippa niezbyt wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. – Dziękuję, że zgodziłeś się wpaść. Usiądź – powiedziała miękko, po czym sama przysiadła na kanapie. Akurat ten mebel, choć wyglądał nieciekawie, to jednak należał do wygodnych. Często zapadała się w cudownie mięciutkim siedzeniu.
– Słodzisz? – spytała, sięgając po słoik, który udawał cukierniczkę. – Nie pracujesz dzisiaj? – mówiła dalej i lekko przesunęła po ustach słodką łyżeczką. Coś tam wiedziała o jego brzydkich interesach. Sam sobie był szefem i pewnie miał wolne, kiedy tylko tego zapragnął. Szkoda tylko, że ten zawód był dość niepewny. Czy jednak jakakolwiek robota wydawała się stabilna? W tych czasach nie istniało coś takiego jak poczucie poukładanego życia. Tak przynajmniej twierdziła.
- Mam problem ze ścianą – wypaliła w końcu. Zero konkretu i doza wielkiej tajemniczości. Chciała jedna, aby najpierw się ogrzał. Zresztą to nie było tak, że potrzebowała go tylko do tego. Nie? W to chyba chciała wierzyć, rzadko jednak gardziła dobrym towarzystwem. Scaletta wydawał się w porządku. Byle kogo nie wpuszczała do swojego mieszkanka.
Otoczyła go ciepłym spojrzenie, gdy wszedł do kuchni. W zasadzie to nie oczekiwała odmowy, nawet wyprzedziła jego słowo i zdążyła przygotować dwa naczynia. Miała tylko czarną zwykłą herbatę i wywietrzałą kawę, więc zbyt wielkiego wyboru nie było. Jedno jednak przelotnie zerknięcie na Michaela pozwalało stwierdzić, że na zewnątrz jest dość chłodno. Zresztą odkąd anomalie pustoszyły świat czarodziejów, burza nie ustawała ani na moment, a teraz do gęstych kropli deszczu dołączyły wielkie płaty ostrego śniegu. Koszmar! – To chodź – mruknęła, łapiąc dwa parujące kubki w swoje malutkie, ale dość zręczne dłonie. Pamiętała swoje kiepskie początki barmańskiej kariery. Nim dotknęła szkła, szorowała stoły, wycierała rzygowiny i ogarniała kible. Dopiero później, gdy Boyle upewniła się co do jej zaangażowania i uczciwości, stanęła za barem, wzbudzając niemałe zainteresowanie pośród lokalnych obdartusów. Śliczna i wciąż niezdarna, ale pojętna. Dość szybko załapała, na czym polega ta praca. Tu nie chodziło o polewanie alkoholu, a o bycie niepisaną boginią w gronie tych wszystkich udręczonych dusz. Wódka była wymówką, aby wpaść do Pasażera.
Przeszła do salonu i postawiła herbatę na stoliku. Obróciła się w stronę swojego gościa. – Zacznijmy od herbaty – zaproponowała, uznając, że powinien się najpierw ogrzać. Sprawa nie był łatwa. Zresztą sama Philippa niezbyt wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. – Dziękuję, że zgodziłeś się wpaść. Usiądź – powiedziała miękko, po czym sama przysiadła na kanapie. Akurat ten mebel, choć wyglądał nieciekawie, to jednak należał do wygodnych. Często zapadała się w cudownie mięciutkim siedzeniu.
– Słodzisz? – spytała, sięgając po słoik, który udawał cukierniczkę. – Nie pracujesz dzisiaj? – mówiła dalej i lekko przesunęła po ustach słodką łyżeczką. Coś tam wiedziała o jego brzydkich interesach. Sam sobie był szefem i pewnie miał wolne, kiedy tylko tego zapragnął. Szkoda tylko, że ten zawód był dość niepewny. Czy jednak jakakolwiek robota wydawała się stabilna? W tych czasach nie istniało coś takiego jak poczucie poukładanego życia. Tak przynajmniej twierdziła.
- Mam problem ze ścianą – wypaliła w końcu. Zero konkretu i doza wielkiej tajemniczości. Chciała jedna, aby najpierw się ogrzał. Zresztą to nie było tak, że potrzebowała go tylko do tego. Nie? W to chyba chciała wierzyć, rzadko jednak gardziła dobrym towarzystwem. Scaletta wydawał się w porządku. Byle kogo nie wpuszczała do swojego mieszkanka.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
On, choć sam nie mieszkał na pałacach, powstydziłby się swojego mieszkania, tylko wtedy, gdyby wpuszczając gościa, miał w nim nieporządek. Samo mieszkanie kupił za pieniądze, które na przestrzeni lat zdołał zaoszczędzić. Znaczną większość wyposażenia kupił za sumę, którą otrzymał od matki; jedynie pojedyncze przedmioty znalazły się tam w wyniku kradzieży. Prawdopodobnie jego wiecznie wyziębiona klitka stanowiłaby przedmiot żartów wśród zamożnych czarodziejów, ale jakoś go to nie obchodziło. Lubił tam być, przesiadywać, czytać, spać, nawet jeśli dłonie w natychmiastowym tempie drętwiały mu z zimna - świadomość posiadania czegoś na własność była silniejsza od potrzeby życia w luksusach.
Nie mógł narzekać na niewielki wybór ciepłych napojów - ba, gdyby Philippa nie miała nawet tej zwietrzałej kawy i herbaty, wypiłby nawet wrzątek. Na dworze naprawdę nie było przyjemnie, bo do nieustających burz wywołanych przez anomalie dołączył deszcz ze śniegiem.
Nie potrzebował zawiłej zachęty - pewnym krokiem zbliżył się do blatu i chwycił szklankę w obie ręce. Gorąco przebijające się przez szkło go nie zraziło, choć różnica temperatur wywołała mrowienie w dłoniach. Cicho podziękował jej za herbatę i, wedle jej propozycji, skierował się w stronę salonu.
Michael nie znał dokładnie historii o awansie Philippy, ale gdyby ktoś kiedyś zadał mu pytanie, dlaczego zdecydował się na życie uzależnione od kieszonkostwa, pewnie przywołałby ją jako przykład. Właśnie dlatego nie zdecydował się na pracę - bo nie chciał myć kibli, wycierać rzygowin, czy wynosić zapitych zwłok jakichś parszywców, i to za tak kiepskie stawki. Paradoksalnie, zawsze uważał, że stać go na coś więcej, i nie krył się pod tym wstręt do pracy czy wstyd z wykonywanego zawodu, bo przecież żadna praca nie hańbi; po prostu wiedział, że jeśli będzie uczciwy, to będzie mu trudniej wiązać koniec z końcem, niż jeśli będzie trudnił się drobnymi kradzieżami. Podchodził też do tego bardzo swobodnie - miał poczucie, że nie ma w życiu nic do stracenia, a jest to dla niego szansa na lepsze życie. Może nie dorobił się dzięki temu kokosów, ale to też wynikało z jego nielogicznej moralności - Michael nie miał problemu z kradzieżą kilku sykli z kieszeni płaszcza, inaczej już myślał o całym portfelu pieniędzy. Z czasem uzależnił się od doliniarstwa, ale jak do tej pory, niewiele osób zdawało sobie w ogóle z tego sprawę; nikt zatem nie był w stanie przemówić mu do rozsądku, żeby przestał, na poczet legalnej pracy, bowiem nie przechwalał się tym na prawo i lewo.
Usłuchał i usiadł we wskazanym przez nią miejscu, wciąż ściskając w dłoniach kubek gorącej herbaty. Dyskretnym podmuchem powietrza wypuszczanym z ust ochładzał napój; większość liści zdążyło już opaść na dno.
- Od dwóch miesięcy ciągle zapominam kupić cukier do herbaty i od tamtego czasu nie słodzę. Teraz to już mi nawet nie przeszkadza, że piję ją gorzką - odparł, spoglądając na Philippę siedzącą naprzeciwko. Wreszcie zdecydował się na łyk; na szczęście, zdążyła już zgoła ostygnąć.
Na pytanie o pracę, kącik jego ust uniósł się w dyskretnym uśmiechu. Nie pamiętał już, co jej mówił, zwłaszcza że często prowadzili rozmowy, gdy Scaletta był podchmielony. Wydawało mu się jednak, że kiedyś przypadkiem wypaplał jej się o tym, że nie ma stałego zatrudnienia, ale czy wspominał wtedy o swoich codziennych występkach wbrew prawu? Niegrzecznie odpowiedział jej pytaniem na pytanie:
- A Ty? Chyba rzadko masz wolne?
Wziął kolejny łyk herbaty, po czym odstawił szklane naczynie na stół. Właściwie, jakby się nad tym bardziej zastanowić, to chyba pierwszy raz Michael miał okazję rozmawiać z nią na trzeźwo, na dodatek w zupełnie innym miejscu i okolicznościach, niż zawsze. Nie żeby Mike wiecznie chodził pijany; paradoksalnie, rzadko kiedy zdarzało mu się sięgać po alkohol - po prostu każda jego wizyta w Pasażerze wiązała się z choć jednym kieliszkiem wódki. Nigdy jednak nie doprowadził się stanu, który można by uznać za nieodpowiedni - tolerancję na procenty miał dosyć wysoką, dodatkowo jadał tłusto (choć nie było tego po nim widać) i pijał w ciągu dnia dużo wody; codziennie więc stwarzał dla swojego organizmu idealne warunki do picia trunków.
-Madonna mia*, zaczynam się bać, czy będę w stanie ci pomóc. - Nie wiedział, co może oznaczać problem ze ścianą, nie był też żadnym specjalistą; póki co jednak, nie dopytywał o to zbytnio. Spojrzał na Moss niepewnym wzrokiem, wyjmując z kieszeni papierośnicę; jednego z papierosów włożył sobie do ust, proponując również swojej towarzyszce. Znał jej podejście do palenia; chociaż podawała się za niepalącą, nie szczędziła sobie darmowych wyrobów tytoniowych, oferowanych przez klientów lokalu.
- Mogę zapalić, prawda? - spytał dopiero teraz, chowając papierośnicę z powrotem.
*Madonna mia - dosłownie moja Madonna; używa się w charakterze wykrzyknika
Nie mógł narzekać na niewielki wybór ciepłych napojów - ba, gdyby Philippa nie miała nawet tej zwietrzałej kawy i herbaty, wypiłby nawet wrzątek. Na dworze naprawdę nie było przyjemnie, bo do nieustających burz wywołanych przez anomalie dołączył deszcz ze śniegiem.
Nie potrzebował zawiłej zachęty - pewnym krokiem zbliżył się do blatu i chwycił szklankę w obie ręce. Gorąco przebijające się przez szkło go nie zraziło, choć różnica temperatur wywołała mrowienie w dłoniach. Cicho podziękował jej za herbatę i, wedle jej propozycji, skierował się w stronę salonu.
Michael nie znał dokładnie historii o awansie Philippy, ale gdyby ktoś kiedyś zadał mu pytanie, dlaczego zdecydował się na życie uzależnione od kieszonkostwa, pewnie przywołałby ją jako przykład. Właśnie dlatego nie zdecydował się na pracę - bo nie chciał myć kibli, wycierać rzygowin, czy wynosić zapitych zwłok jakichś parszywców, i to za tak kiepskie stawki. Paradoksalnie, zawsze uważał, że stać go na coś więcej, i nie krył się pod tym wstręt do pracy czy wstyd z wykonywanego zawodu, bo przecież żadna praca nie hańbi; po prostu wiedział, że jeśli będzie uczciwy, to będzie mu trudniej wiązać koniec z końcem, niż jeśli będzie trudnił się drobnymi kradzieżami. Podchodził też do tego bardzo swobodnie - miał poczucie, że nie ma w życiu nic do stracenia, a jest to dla niego szansa na lepsze życie. Może nie dorobił się dzięki temu kokosów, ale to też wynikało z jego nielogicznej moralności - Michael nie miał problemu z kradzieżą kilku sykli z kieszeni płaszcza, inaczej już myślał o całym portfelu pieniędzy. Z czasem uzależnił się od doliniarstwa, ale jak do tej pory, niewiele osób zdawało sobie w ogóle z tego sprawę; nikt zatem nie był w stanie przemówić mu do rozsądku, żeby przestał, na poczet legalnej pracy, bowiem nie przechwalał się tym na prawo i lewo.
Usłuchał i usiadł we wskazanym przez nią miejscu, wciąż ściskając w dłoniach kubek gorącej herbaty. Dyskretnym podmuchem powietrza wypuszczanym z ust ochładzał napój; większość liści zdążyło już opaść na dno.
- Od dwóch miesięcy ciągle zapominam kupić cukier do herbaty i od tamtego czasu nie słodzę. Teraz to już mi nawet nie przeszkadza, że piję ją gorzką - odparł, spoglądając na Philippę siedzącą naprzeciwko. Wreszcie zdecydował się na łyk; na szczęście, zdążyła już zgoła ostygnąć.
Na pytanie o pracę, kącik jego ust uniósł się w dyskretnym uśmiechu. Nie pamiętał już, co jej mówił, zwłaszcza że często prowadzili rozmowy, gdy Scaletta był podchmielony. Wydawało mu się jednak, że kiedyś przypadkiem wypaplał jej się o tym, że nie ma stałego zatrudnienia, ale czy wspominał wtedy o swoich codziennych występkach wbrew prawu? Niegrzecznie odpowiedział jej pytaniem na pytanie:
- A Ty? Chyba rzadko masz wolne?
Wziął kolejny łyk herbaty, po czym odstawił szklane naczynie na stół. Właściwie, jakby się nad tym bardziej zastanowić, to chyba pierwszy raz Michael miał okazję rozmawiać z nią na trzeźwo, na dodatek w zupełnie innym miejscu i okolicznościach, niż zawsze. Nie żeby Mike wiecznie chodził pijany; paradoksalnie, rzadko kiedy zdarzało mu się sięgać po alkohol - po prostu każda jego wizyta w Pasażerze wiązała się z choć jednym kieliszkiem wódki. Nigdy jednak nie doprowadził się stanu, który można by uznać za nieodpowiedni - tolerancję na procenty miał dosyć wysoką, dodatkowo jadał tłusto (choć nie było tego po nim widać) i pijał w ciągu dnia dużo wody; codziennie więc stwarzał dla swojego organizmu idealne warunki do picia trunków.
-Madonna mia*, zaczynam się bać, czy będę w stanie ci pomóc. - Nie wiedział, co może oznaczać problem ze ścianą, nie był też żadnym specjalistą; póki co jednak, nie dopytywał o to zbytnio. Spojrzał na Moss niepewnym wzrokiem, wyjmując z kieszeni papierośnicę; jednego z papierosów włożył sobie do ust, proponując również swojej towarzyszce. Znał jej podejście do palenia; chociaż podawała się za niepalącą, nie szczędziła sobie darmowych wyrobów tytoniowych, oferowanych przez klientów lokalu.
- Mogę zapalić, prawda? - spytał dopiero teraz, chowając papierośnicę z powrotem.
*Madonna mia - dosłownie moja Madonna; używa się w charakterze wykrzyknika
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Mógł się zatem cieszyć jakimkolwiek wyposażeniem w przeciwieństwie do Filipy, która ledwo co miała w salonie sofę i stoliczek. Dorobiła się oprócz tego jedynie zasłon i stojącej, wysokiej lampy z pięknym abażurem. Choć jak tak przyglądała się jej codziennie, to zaczynała czuć pewną irytację względem tych frędzli. Chyba przestała jej się podobać, ale mimo to dalej była najpiękniejszą rzeczą w tym salonie. Miała też kilka obrazów i fotografii. Część z nich wytargała z piwniczki Pasażera; nie wiedziała nawet, kto był na tych zdjęciach, ale podobały jej się. Obrazy wcisnął jej Bojczuk – lub też ona wysępiła od niego te kilka przypadkowych malunków, żeby mieć czym zakryć dziury w ścianie oraz te brzydkie zacieki. Tak sobie wymyśliła, że któregoś dnia odmaluje salon, ale wciąż brakowało pieniędzy i czasu. W całym swoim domku najbardziej kochała łóżko. Było wielkie i zajmowało większą część sypialni. Skrzypiało za każdym razem, gdy przewracała się z boku na bok, ale materac okazał się całkiem miękki. Uwielbiała na nim leżeć i każda pobudka stawała się mimowolną torturą. Tak ciężko było wysunąć stopę spod kołdry, szczególnie gdy na zewnątrz szalała śnieżyca.
Praca Phils nie kończyła się na tych obrzydliwościach. Właściwie to teraz już się nimi nie zajmowała. Boyle szybko uznała, że nie może się dziewczyna marnować przy zapaskudzonych klozetach. Dlatego uczyniła z niej perłę. Swoją nierodzoną córkę i wojowniczkę Pasażera. Obdarzyła ją zaufaniem świętym i nigdy niesplugawionym. Rozumiały się, wyczuwały swoje nastroje i przewidywały decyzje. Dorothea od pierwszego spotkania dostrzegła w ciemnych oczach Annie Philippę, którą sama niegdyś była jako młoda dziewczyna. Dziś istniały jako matka i jako córka – dwie kobiety, bez których nie istniałby Pasażer. Niektórzy zapominali, że to mąż Boyle był głównym właścicielem tego przybytku. Jednak tawerna nauczyła Moss szacunku do pracy i samej pracy w ogóle. Pasażer ją ukształtował. Bez niego droga jej i Scaletty nigdy by się nie zbiegły.
- Ja nie potrafię się powstrzymać – wyznała szczerze, a ten figlarny uśmieszek pałętał się po jej ustach. Raczej rzadko jadała słodycze, więc ta słodka łyżeczka przy herbacie zaspokajała nieprzyzwoite pragnienie cukru. I tak sięgnęła po swój kubek, aby lekko zmoczyć wargi gorącym napojem. Wciąż tylko dla smaku, bo nie lubiła parzyć ust. Wolała letnie lub chłodniejsze napoje.
Czy zawiódł ją sprytnym obróceniem pytania? Nie miała niczego do ukrycia, ale on tylko podsycił kobiecą ciekawość. Oczywiście wiedziała, że pewnie planował coś niedobrego i nie ufał jej na tyle, by wtajemniczyć ją w te plany. Słusznie. Phils dużo wiedziała i niektóre informacje puszczała dalej, najwyraźniej wyczuwając w tym jakiś interes. Niektóre pijacze gęby zbyt łatwo się przed nią otwierały. Trzeźwy Scaletta wydawał się bardziej tajemniczy niż zwykle. Postanowiła jednak nie wnikać i nie zamęczać go upierdliwymi pytaniami. Przynajmniej przez chwilę.
- Widzisz, Michaelu, nie radzą sobie beze mnie – powiedziała dumnie, choć z nutą żartu. Lekko przechyliła głowę, spoglądając na niego przez cały czas. – Pewne jest tylko to, że dziś moja noga tam nie postanie.
Dla niej to także nowe doświadczenie – przyjmowanie gościa z baru w swoim mieszkaniu. Nie czuła jednak większej różnicy. Jedynie otoczenie wysyłało całkiem inne sygnały. Brakowało odgłosów ocierający się o siebie kufli i głośno wznoszonych toastów. Brakowało również przerywających im w połowie zdania klientów, upominających się o swoją dolewkę. Mimo to wciąż byli tymi samymi osobami; teraz może bardziej skupionymi na sobie, a przynajmniej tak to wyglądało w przypadku Philippy. Czy Scaletta mógł czuć się wyróżniony? Pozornie na pewno.
- Z pewnością będziesz… - I tu urwała, koncentrując uwagę na papierośnicy. – W stanie – dokończyła płynniej i pozwoliła sobie na jeszcze jeden łyk herbaty. Nim zdążył zadać właściwe pytanie, nim zdążył zaproponować jej papierosa, ona już podnosiła się z sofy. Wciąż miała mokre włosy, ale wierzyła, że kilka minut przy otwartym oknie nie skończy się stuletnią grypą. – Śmiało – powiedziała, okręcając się wokół stolika. Jednocześnie też sama podziękowała za papierosa.
Wkrótce znów siedziała przy nim. Czy był zaintrygowany? Phils z pewnością była, chociaż nie do końca wiedziała, jak to wszystko się skończy i czy w ogóle cokolwiek uda się im zdziałać. – Musimy rozwalić ścianę – zaczęła konspiracyjnie, nie bawiąc się już w żadne bajki. – Odkryłam na pewnym kawałku ściany dziwne ślady, wydaje mi się, że za nią coś jest. Ściana jest cienka, ale tylko na niewielkiej przestrzeni. Chcę to sprawdzić – oznajmiła całkiem poważnie.
Był gotowy na wspólne śledztwo? Miała nadzieję, że sam pomysł nie wyda mu się zbyt abstrakcyjny.
Praca Phils nie kończyła się na tych obrzydliwościach. Właściwie to teraz już się nimi nie zajmowała. Boyle szybko uznała, że nie może się dziewczyna marnować przy zapaskudzonych klozetach. Dlatego uczyniła z niej perłę. Swoją nierodzoną córkę i wojowniczkę Pasażera. Obdarzyła ją zaufaniem świętym i nigdy niesplugawionym. Rozumiały się, wyczuwały swoje nastroje i przewidywały decyzje. Dorothea od pierwszego spotkania dostrzegła w ciemnych oczach Annie Philippę, którą sama niegdyś była jako młoda dziewczyna. Dziś istniały jako matka i jako córka – dwie kobiety, bez których nie istniałby Pasażer. Niektórzy zapominali, że to mąż Boyle był głównym właścicielem tego przybytku. Jednak tawerna nauczyła Moss szacunku do pracy i samej pracy w ogóle. Pasażer ją ukształtował. Bez niego droga jej i Scaletty nigdy by się nie zbiegły.
- Ja nie potrafię się powstrzymać – wyznała szczerze, a ten figlarny uśmieszek pałętał się po jej ustach. Raczej rzadko jadała słodycze, więc ta słodka łyżeczka przy herbacie zaspokajała nieprzyzwoite pragnienie cukru. I tak sięgnęła po swój kubek, aby lekko zmoczyć wargi gorącym napojem. Wciąż tylko dla smaku, bo nie lubiła parzyć ust. Wolała letnie lub chłodniejsze napoje.
Czy zawiódł ją sprytnym obróceniem pytania? Nie miała niczego do ukrycia, ale on tylko podsycił kobiecą ciekawość. Oczywiście wiedziała, że pewnie planował coś niedobrego i nie ufał jej na tyle, by wtajemniczyć ją w te plany. Słusznie. Phils dużo wiedziała i niektóre informacje puszczała dalej, najwyraźniej wyczuwając w tym jakiś interes. Niektóre pijacze gęby zbyt łatwo się przed nią otwierały. Trzeźwy Scaletta wydawał się bardziej tajemniczy niż zwykle. Postanowiła jednak nie wnikać i nie zamęczać go upierdliwymi pytaniami. Przynajmniej przez chwilę.
- Widzisz, Michaelu, nie radzą sobie beze mnie – powiedziała dumnie, choć z nutą żartu. Lekko przechyliła głowę, spoglądając na niego przez cały czas. – Pewne jest tylko to, że dziś moja noga tam nie postanie.
Dla niej to także nowe doświadczenie – przyjmowanie gościa z baru w swoim mieszkaniu. Nie czuła jednak większej różnicy. Jedynie otoczenie wysyłało całkiem inne sygnały. Brakowało odgłosów ocierający się o siebie kufli i głośno wznoszonych toastów. Brakowało również przerywających im w połowie zdania klientów, upominających się o swoją dolewkę. Mimo to wciąż byli tymi samymi osobami; teraz może bardziej skupionymi na sobie, a przynajmniej tak to wyglądało w przypadku Philippy. Czy Scaletta mógł czuć się wyróżniony? Pozornie na pewno.
- Z pewnością będziesz… - I tu urwała, koncentrując uwagę na papierośnicy. – W stanie – dokończyła płynniej i pozwoliła sobie na jeszcze jeden łyk herbaty. Nim zdążył zadać właściwe pytanie, nim zdążył zaproponować jej papierosa, ona już podnosiła się z sofy. Wciąż miała mokre włosy, ale wierzyła, że kilka minut przy otwartym oknie nie skończy się stuletnią grypą. – Śmiało – powiedziała, okręcając się wokół stolika. Jednocześnie też sama podziękowała za papierosa.
Wkrótce znów siedziała przy nim. Czy był zaintrygowany? Phils z pewnością była, chociaż nie do końca wiedziała, jak to wszystko się skończy i czy w ogóle cokolwiek uda się im zdziałać. – Musimy rozwalić ścianę – zaczęła konspiracyjnie, nie bawiąc się już w żadne bajki. – Odkryłam na pewnym kawałku ściany dziwne ślady, wydaje mi się, że za nią coś jest. Ściana jest cienka, ale tylko na niewielkiej przestrzeni. Chcę to sprawdzić – oznajmiła całkiem poważnie.
Był gotowy na wspólne śledztwo? Miała nadzieję, że sam pomysł nie wyda mu się zbyt abstrakcyjny.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Naprawdę nie mógł narzekać. Co prawda, zmuszony był spać na zapadającej się wersalce, zimą będąc przykrytym kołdrą od stóp do głów, nawet jeśli uprzednio zadbał o płomień w piecyku, ale z czasem przestał zwracać na to uwagę. Wiedział, że zawsze mogło być gorzej, a w swojej naturze nie miał zwyczaju narzekać. Wyposażenie, jak na to, że mieszkał tam sam, zdawało się być całkiem obszerne; w kuchni bez problemu można było gotować posiłki, a salon-sypialnia był na tyle przestronny, że spełniał warunki obu rodzajów pomieszczeń; za dnia mógł się odprężyć na kanapie, popijając jednocześnie kawę i paląc papierosa, podczas gdy wieczorem sofa rozrastała się do rozmiarów ciasnego, ale dwuosobowego łóżka. Znalazło się też miejsce na stolik, fotel, szafę z ubraniami, a gdy potrzebował odciąć się od świata zewnętrznego, po prostu zasuwał żaluzje w oknie. Śmiało mógł nazwać swoją norę pełnoprawnym mieszkaniem. I właściwie nie miał problemu z tym, że nie zarobił na nie ani knuta.
Mieszkanie Philippy było nawet skromniejsze od jego kawalerki na Crimson Street. Nie miała tak bogatego wyposażenia, a i stan domu Scaletty zdawał się być lepszy; w końcu, zanim się tam wprowadził, pozmieniał to i owo według swoich preferencji. Remont co prawda nie był gruntowny, bo zależało mu na tym, żeby nie wydać na ten etap kroci; w gruncie rzeczy okazało się to sensownym krokiem, bo wszystko prezentowało się bez zarzutów, w przeciwieństwie do klitki Moss, gdzie odpadająca farba ze ścian została przykryta oprawionymi fotografiami. Dziwiło go jednak nieco, że do tej pory nie naciągnęła żadnego faceta z baru, by pomógł jej chociaż odmalować pokoje. No chyba, że nikogo obcego tu nie wpuszczała, nawet jeśli miałby on odwalić dla niej brudną robotę. Michael złapał się na tym, że on sam, częściowo przyszedł w tym celu; może nie chodziło konkretnie o odświeżenie koloru, ale bezinteresownie zgodził się jej pomóc. Zabawne, jak łatwo było go do czegoś przekonać, a Moss się to udało - w końcu siedział tu teraz, w jej salonie.
Czy miał dużo do ukrycia, czy nie, pozostawało już do indywidualnej interpretacji, ale Mike potrafił kłamać i zbywać odpowiedzi, nawet jeśli przedmiotem sprawy było to, co jadł wczoraj na obiad. Od dziecka był raczej skryty, a mało kto wiedział, co tak naprawdę sobie myśli. Zatem tym bardziej nie rozpowiadał ludziom, czym się tak naprawdę zajmuje; owszem, parę osób wiedziało o jego przestępstwach, ale to tylko dlatego, że byli z tej samej branży lub kiedyś go na tym przyłapali. Podejrzewał zresztą, że Philippa i tak wie o jego występkach; nie miał jednak co do tego żadnej pewności, dopóty ta sama tego nie potwierdzi.
- Ano domyślam się, przecież większość klienteli przychodzi tam tylko dla Ciebie - przyznał jej szczerze, przenosząc wzrok na szklankę herbaty. Choć wypowiadał się o innych, częściowo też odnosił się do siebie. Nigdzie indziej wódka nie smakowała tak dobrze, jak w Pasażerze, i to wcale nie ze względu na jej lepszą jakość. - Zatem pewnym jest też, że dzisiaj bar nie będzie miał rekordu sprzedaży - stwierdził, chwytając za kubek i upijając z niego łyk. Czy czuł się wyróżniony? Z jednej strony tak, bo to właśnie jego Phils poprosiła o pomoc, jednocześnie pozwalając mu przekroczyć próg mieszkania. Z drugiej jednak, pamiętał o tym, ilu mężczyzn się przy niej kręciło - zarówno tych cywilizowanych, jak i wiecznie pijanych obdartusów. Wiedział, że tych drugich do siebie nie dopuszcza, ale czy i w ten sam sposób postępuje z pozostałymi gośćmi? Tego już mógł się tylko domyślać.
Korzystając z pozwolenia, pod jej chwilową nieobecność zapalił papierosa. Coraz intensywniej zaczął się zastanawiać, co go czeka, co kryje się za słowami Mam problem ze ścianą. Chwilę później kobieta była z powrotem w saloniku.
- Pokaż mi tę ścianę - rzekł, będąc gotowym do bawienia się z nią w detektywów. Rzeczywiście, pomysł wydawał mu się trochę szalony, zwłaszcza że mieszkanie nie było w najlepszym stanie. Scaletta nie podejrzewał, że znajdą tam coś szczególnego; ot co, po prostu zdeformowany fragment muru. Ale miał się zaraz o tym przekonać. I był ciekaw rezultatów.
Mieszkanie Philippy było nawet skromniejsze od jego kawalerki na Crimson Street. Nie miała tak bogatego wyposażenia, a i stan domu Scaletty zdawał się być lepszy; w końcu, zanim się tam wprowadził, pozmieniał to i owo według swoich preferencji. Remont co prawda nie był gruntowny, bo zależało mu na tym, żeby nie wydać na ten etap kroci; w gruncie rzeczy okazało się to sensownym krokiem, bo wszystko prezentowało się bez zarzutów, w przeciwieństwie do klitki Moss, gdzie odpadająca farba ze ścian została przykryta oprawionymi fotografiami. Dziwiło go jednak nieco, że do tej pory nie naciągnęła żadnego faceta z baru, by pomógł jej chociaż odmalować pokoje. No chyba, że nikogo obcego tu nie wpuszczała, nawet jeśli miałby on odwalić dla niej brudną robotę. Michael złapał się na tym, że on sam, częściowo przyszedł w tym celu; może nie chodziło konkretnie o odświeżenie koloru, ale bezinteresownie zgodził się jej pomóc. Zabawne, jak łatwo było go do czegoś przekonać, a Moss się to udało - w końcu siedział tu teraz, w jej salonie.
Czy miał dużo do ukrycia, czy nie, pozostawało już do indywidualnej interpretacji, ale Mike potrafił kłamać i zbywać odpowiedzi, nawet jeśli przedmiotem sprawy było to, co jadł wczoraj na obiad. Od dziecka był raczej skryty, a mało kto wiedział, co tak naprawdę sobie myśli. Zatem tym bardziej nie rozpowiadał ludziom, czym się tak naprawdę zajmuje; owszem, parę osób wiedziało o jego przestępstwach, ale to tylko dlatego, że byli z tej samej branży lub kiedyś go na tym przyłapali. Podejrzewał zresztą, że Philippa i tak wie o jego występkach; nie miał jednak co do tego żadnej pewności, dopóty ta sama tego nie potwierdzi.
- Ano domyślam się, przecież większość klienteli przychodzi tam tylko dla Ciebie - przyznał jej szczerze, przenosząc wzrok na szklankę herbaty. Choć wypowiadał się o innych, częściowo też odnosił się do siebie. Nigdzie indziej wódka nie smakowała tak dobrze, jak w Pasażerze, i to wcale nie ze względu na jej lepszą jakość. - Zatem pewnym jest też, że dzisiaj bar nie będzie miał rekordu sprzedaży - stwierdził, chwytając za kubek i upijając z niego łyk. Czy czuł się wyróżniony? Z jednej strony tak, bo to właśnie jego Phils poprosiła o pomoc, jednocześnie pozwalając mu przekroczyć próg mieszkania. Z drugiej jednak, pamiętał o tym, ilu mężczyzn się przy niej kręciło - zarówno tych cywilizowanych, jak i wiecznie pijanych obdartusów. Wiedział, że tych drugich do siebie nie dopuszcza, ale czy i w ten sam sposób postępuje z pozostałymi gośćmi? Tego już mógł się tylko domyślać.
Korzystając z pozwolenia, pod jej chwilową nieobecność zapalił papierosa. Coraz intensywniej zaczął się zastanawiać, co go czeka, co kryje się za słowami Mam problem ze ścianą. Chwilę później kobieta była z powrotem w saloniku.
- Pokaż mi tę ścianę - rzekł, będąc gotowym do bawienia się z nią w detektywów. Rzeczywiście, pomysł wydawał mu się trochę szalony, zwłaszcza że mieszkanie nie było w najlepszym stanie. Scaletta nie podejrzewał, że znajdą tam coś szczególnego; ot co, po prostu zdeformowany fragment muru. Ale miał się zaraz o tym przekonać. I był ciekaw rezultatów.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wywróciła oczami, gdy przyznał, że klienci przychodzą tam dla niej. Przez moment poczuła na plecach powiew dumy, ale jednak... No bez przesady! Co prawda była skłonna przystać na takowy stan rzeczy i poniekąd nawet pobrzmiewała w tym śmiałym stwierdzeniu prawda, ale to nie do końca tak. Parszywy Pasażer był tawerną, miejscem, w którym żałośnie niosła się pieśń żeglarzy i do którego powracały chętnie załogi umęczone długą, morską wyprawą. To punkt stały, miejsce, które istnieć będzie po wsze czasy – po prostu. Chodziło o ludzi, muzykę, występy kochliwych panienek i ten nieokreślony dom, to wyobrażenie miejsca, które nie pyta, a które jednocześnie zawsze zrozumie i przyjemnie ukołysze swym gwarem. Poza Philippą Moss pracowały tam także inne barmanki i barmani. W wypełnionym po brzegi lokalu potrzebna była zwarta i gotowa do wielu wyzwań ekipa. Na szczęście właściciele umieli o to zadbać, choć należało otwarcie przyznać, iż mieli dość niekonwencjonalne metody znajdowania nowych pracowników. Najlepszym przykładem była właśnie Phils – wzięta prosto z największego ulicznego gnoju. A kim stała się teraz, po tych ośmiu latach?
- Przesadzasz, Scaletta – wymruczała dość chłodno, zakładając zwinnie nogę na nogę. Tak siedziało się o wiele wygodniej, chociaż chyba zapomniała w tamtej chwili o bosych stopach. Możliwe, że to bardzo niewdzięczne tak się odsłaniać przed mężczyzną, ale naprawdę miała to gdzieś. Zresztą ona była przeciwniczką ukrywania się przed tymi oczami. Uważała, że kobieta powinna swoje wdzięki sprytnie wykorzystywać. Mentorka nauczyła ją tej zwodniczej sztuki i Phils musiała przyznać, że niejednokrotnie dzięki temu wyplątała się z kłopotów lub pozyskała ciekawe informacje. Działało? Dlaczego więc miałaby unikać tych głodnych spojrzeń? Oczywiście, poniekąd kusiła los, ale umiała się bronić i była pewna, że w razie czego będzie potrafiła odpowiednio uderzyć. Czasem wystarczyło nawet słowem, by zgasić czyjś kiepski zapał. Tani bajer raczej na nią nie działał, przez lata spędzone w tawernie zdążyła się już uodpornić.
Być może tylko jej się wydawało, ale miała dziwne wrażenie, że się przed nią płaszczył. Uniosła wysoko brew, słysząc o rekordach sprzedaży. Więc to tak ją postrzegał. – Nie miej złudzeń. Wszystkie dbamy o dobrą sprzedaż – powiedziała otwarcie, okazując lojalność pozostałym dziewczętom, które wstępowały za bar. – Zresztą tu chodzi o muzykę, Scaletta. O muzykę i rum, a dopiero potem kokieterię – stwierdziła dość śmiało, chociaż nie była tak do końca przekonana. Mimo to mówiła pewnie – jak zawsze. Większość chłopów przychodziła odpocząć od zagrzybiałych bab, mieli dość ich wiecznego jęczenia im nad uchem. Inną kwestią było cieszenie swego oka. Od patrzenia nie zamieszała nikomu wydłubywać oczu. Dotyk…. To już nieco inna kwestia. Phils jednak nie była żadną pustą lafiryndą. Nie tak łatwo było wzbudzić w niej pożądanie.
- To tutaj – powiedziała, znów wstając. – Zaraz za tym, lustrem – mówiła, przechodząc na drugi koniec pomieszczenia. Znajdowało się tam pęknięte zwierciadło bez ramy. Przez jego róg przewieszony był kawałek krwistoczerwonego materiału. Chwyciła lustro w obie dłonie i przestawiła je tak, aby mogli spokojnie przyjrzeć się owemu kawałkowi ściany. Scaletta mógł dostrzec wyraźny ślad po próbie przedziurawienia jej.
– O, widzisz. Próbowałam z młotkiem, ale chyba nie mam tyle siły. Magia to też kiepski pomysł przy tych anomaliach, jeszcze wysadziłabym całe mieszkanie w powietrze. Ale widzisz… - Puknęła demonstracyjnie dłonią w ścianę. – Pusto. Kawałek dalej już jest zupełnie inny odgłos.
Możliwe, że zwariowała i tylko tak jej się wydawało, ale to mieszkanie od samego początku było jakieś wyjątkowe. Większość pozostawionych gratów i mebli wydawała jej się dość cenna i w dodatku naznaczona namiastką historii. Prawie wszystkie sobie zachowała. Nie zdziwiłaby się, gdyby za ścianą odnaleźli jakaś skrytkę. Oby tylko nie było tam zwłok. Nie chciała tu policji.
- Przesadzasz, Scaletta – wymruczała dość chłodno, zakładając zwinnie nogę na nogę. Tak siedziało się o wiele wygodniej, chociaż chyba zapomniała w tamtej chwili o bosych stopach. Możliwe, że to bardzo niewdzięczne tak się odsłaniać przed mężczyzną, ale naprawdę miała to gdzieś. Zresztą ona była przeciwniczką ukrywania się przed tymi oczami. Uważała, że kobieta powinna swoje wdzięki sprytnie wykorzystywać. Mentorka nauczyła ją tej zwodniczej sztuki i Phils musiała przyznać, że niejednokrotnie dzięki temu wyplątała się z kłopotów lub pozyskała ciekawe informacje. Działało? Dlaczego więc miałaby unikać tych głodnych spojrzeń? Oczywiście, poniekąd kusiła los, ale umiała się bronić i była pewna, że w razie czego będzie potrafiła odpowiednio uderzyć. Czasem wystarczyło nawet słowem, by zgasić czyjś kiepski zapał. Tani bajer raczej na nią nie działał, przez lata spędzone w tawernie zdążyła się już uodpornić.
Być może tylko jej się wydawało, ale miała dziwne wrażenie, że się przed nią płaszczył. Uniosła wysoko brew, słysząc o rekordach sprzedaży. Więc to tak ją postrzegał. – Nie miej złudzeń. Wszystkie dbamy o dobrą sprzedaż – powiedziała otwarcie, okazując lojalność pozostałym dziewczętom, które wstępowały za bar. – Zresztą tu chodzi o muzykę, Scaletta. O muzykę i rum, a dopiero potem kokieterię – stwierdziła dość śmiało, chociaż nie była tak do końca przekonana. Mimo to mówiła pewnie – jak zawsze. Większość chłopów przychodziła odpocząć od zagrzybiałych bab, mieli dość ich wiecznego jęczenia im nad uchem. Inną kwestią było cieszenie swego oka. Od patrzenia nie zamieszała nikomu wydłubywać oczu. Dotyk…. To już nieco inna kwestia. Phils jednak nie była żadną pustą lafiryndą. Nie tak łatwo było wzbudzić w niej pożądanie.
- To tutaj – powiedziała, znów wstając. – Zaraz za tym, lustrem – mówiła, przechodząc na drugi koniec pomieszczenia. Znajdowało się tam pęknięte zwierciadło bez ramy. Przez jego róg przewieszony był kawałek krwistoczerwonego materiału. Chwyciła lustro w obie dłonie i przestawiła je tak, aby mogli spokojnie przyjrzeć się owemu kawałkowi ściany. Scaletta mógł dostrzec wyraźny ślad po próbie przedziurawienia jej.
– O, widzisz. Próbowałam z młotkiem, ale chyba nie mam tyle siły. Magia to też kiepski pomysł przy tych anomaliach, jeszcze wysadziłabym całe mieszkanie w powietrze. Ale widzisz… - Puknęła demonstracyjnie dłonią w ścianę. – Pusto. Kawałek dalej już jest zupełnie inny odgłos.
Możliwe, że zwariowała i tylko tak jej się wydawało, ale to mieszkanie od samego początku było jakieś wyjątkowe. Większość pozostawionych gratów i mebli wydawała jej się dość cenna i w dodatku naznaczona namiastką historii. Prawie wszystkie sobie zachowała. Nie zdziwiłaby się, gdyby za ścianą odnaleźli jakaś skrytkę. Oby tylko nie było tam zwłok. Nie chciała tu policji.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Mike właściwie nie wypowiadał się o innych; w tamtym momencie myślał raczej o sobie, i akurat w tej kwestii się nie oszukiwał. Parszywy Pasażer nie był wyjątkowo atrakcyjnym dla niego miejscem - znajdował się w portowej części miasta, gdzie Scaletta nie bywał za często, na dodatek gromadził społeczność, z którą nie miał kontaktu. Do tego odór moczu, męskiego potu, zgniłych ryb i ostry zapach alkoholu unoszący się w powietrzu; nigdy też nie wiesz, czy jakiś pijany marynarz nie pomyli cię ze swoim największym wrogiem i wyzwie do nieuzasadnionego pojedynku. Michaelowi nigdy nie było tam po drodze, a też nie był to lokal jego pierwszego wyboru; zawsze jednak, jak był gdzieś w pobliżu, nie omieszkał tam wstąpić, licząc na konwersację z Moss. I na pewno nie chodziło tylko o słodkie uśmieszki barmanek, aczkolwiek Scaletta, po paru wizytach, wyciągnął pewne wnioski. Chyba po prostu nie potrafił spojrzeć na tę tawernę z innej strony; może, gdyby też trudził się pracą na morzu, widziałby w tym miejscu coś więcej, niż spelunę z miłą obsługą.
Na jej stwierdzenie o przesadzie, wzruszył jedynie ramionami. Pewnie przesadzał, i mówiąc to wtedy, zdawał sobie z tego sprawę; w życiu by jednak nie przyznał wprost, że odnosi się tylko do siebie, no bo przecież nie ma żadnego innego punktu odniesienia. Wydając swe subiektywne opinie, polegał tylko na swoich spostrzeżeniach, a że Pasażer, jako lokal sam w sobie, nie oferował mu nic, co mogłoby go tam przyciągnąć, to rzeczywiście zjawiał się tam tylko z nadzieją na spotkanie z Phils. Bo tego nie mógł zanegować - znał ją słabo, ale już zdążył polubić. Widzi, że jest sprytna i bystra - trudno nie dostrzec, że kobieta umyślnie wykorzystuje swoje atuty, chociażby w swojej barmańskiej karierze. Cenił takie cechy u innych, i choć nie był ufnym człowiekiem, takie rzeczy minimalnie skracały dystans, jaki wyznaczał.
Michael raczej nie płaszczy się przed ludźmi, a jeśli już to robi, to wbrew sobie; zawsze jednak pamięta, że jego działania przyniosą mu konkretny cel, dla niego akurat korzystny, dlatego jest w stanie się poświęcić. Tym razem, po prostu chciał być miły - być może powinien ująć to w inne słowa, być może powinien po prostu posłuchać się swojej złotej zasady: lepiej mądrze milczeć, niż głupio się odezwać; swoich słów już cofnąć nie mógł, choć gdyby mógł, na pewno by to zrobił, bo został źle zrozumiany. Nie miał natomiast ani chęci, ani siły na to, żeby teraz tłumaczyć się Moss. Już przestało go interesować, co sobie o nim myśli. Postanowił sobie tylko, że już nie będzie na siłę starał się być uprzejmy, bo to chyba nie leżało w jego naturze. W końcu, jego intencje były różne, od końcowej interpretacji Philippy - mówiąc o rekordach sprzedaży chciał zwrócić uwagę na to, jak jest błyskotliwa; ona jednak odebrała to jako zarzut, czy oskarżenie o bycie pustą lafiryndą. Nikt nie musiał Scaletty o tym zapewniać - Pasażer był tawerną, a nie lupanarem.
Wstał z fotela, zmierzając za nią do miejsca, które miała wskazać. Chciałby jej pomóc, w końcu nie przyszedł do niej, żeby napić się herbaty, wiedział też, jak irytujące jest, gdy ktoś marnuje twój czas; wciąż jednak nie miał pomysłu, czy będzie w stanie rozwalić wskazany fragment ściany bez uszczerbku na pozostałej części mieszkania. Obserwował, jak Philippa łapie za lustro, ogałacając w ten sposób mur. Od razu dostrzegł tam próby przedziurawienia. Wysłuchał jej w ciszy, po czym nacisnął dłonią dwa różne miejsca ściany - w jednym z nich poczuł wyraźnie cienki fragment, jakby murek był w tym miejscu zdeformowany.
- Rzeczywiście, tutaj jest cieniej, tak jakby były tu kiedyś drzwi, a ktoś chciał to wejście zamurować. Ale najwyraźniej zrobił to na odpieprz, stąd ta różnica w grubości muru. A skoro w tym miejscu najprawdopodobniej były niegdyś drzwiczki, bo spójrz - przejechał ręką po niemal całej długości ściany, gdzie stukanie palcem przynosiło wyraźny odgłos - na całej tej długości jest dobudówka. - Spojrzał na Moss, oczekując na jej przyzwolenie. Bez jej rozkazu nie zamierzał nawet drgnąć.
- Masz gdzieś jeszcze ten młotek? - spytał, wysyłając jej subtelny uśmiech. Był podekscytowany tym, czym znajdą, o ile w ogóle cokolwiek znajdą, jeśli Phils zdecyduje się na wyburzenie tego fragmentu. Nie martwił się o zepsucie ściany - wydawała się być cienka, i nawet nie musiałby wkładać w to dużo siły, by kiepsko wykonana robótka runęła. Miał jednak wątpliwości co do tego, jak to wszystko naprawią; mimo wszystko, nie poruszał póki co tego tematu.
Na jej stwierdzenie o przesadzie, wzruszył jedynie ramionami. Pewnie przesadzał, i mówiąc to wtedy, zdawał sobie z tego sprawę; w życiu by jednak nie przyznał wprost, że odnosi się tylko do siebie, no bo przecież nie ma żadnego innego punktu odniesienia. Wydając swe subiektywne opinie, polegał tylko na swoich spostrzeżeniach, a że Pasażer, jako lokal sam w sobie, nie oferował mu nic, co mogłoby go tam przyciągnąć, to rzeczywiście zjawiał się tam tylko z nadzieją na spotkanie z Phils. Bo tego nie mógł zanegować - znał ją słabo, ale już zdążył polubić. Widzi, że jest sprytna i bystra - trudno nie dostrzec, że kobieta umyślnie wykorzystuje swoje atuty, chociażby w swojej barmańskiej karierze. Cenił takie cechy u innych, i choć nie był ufnym człowiekiem, takie rzeczy minimalnie skracały dystans, jaki wyznaczał.
Michael raczej nie płaszczy się przed ludźmi, a jeśli już to robi, to wbrew sobie; zawsze jednak pamięta, że jego działania przyniosą mu konkretny cel, dla niego akurat korzystny, dlatego jest w stanie się poświęcić. Tym razem, po prostu chciał być miły - być może powinien ująć to w inne słowa, być może powinien po prostu posłuchać się swojej złotej zasady: lepiej mądrze milczeć, niż głupio się odezwać; swoich słów już cofnąć nie mógł, choć gdyby mógł, na pewno by to zrobił, bo został źle zrozumiany. Nie miał natomiast ani chęci, ani siły na to, żeby teraz tłumaczyć się Moss. Już przestało go interesować, co sobie o nim myśli. Postanowił sobie tylko, że już nie będzie na siłę starał się być uprzejmy, bo to chyba nie leżało w jego naturze. W końcu, jego intencje były różne, od końcowej interpretacji Philippy - mówiąc o rekordach sprzedaży chciał zwrócić uwagę na to, jak jest błyskotliwa; ona jednak odebrała to jako zarzut, czy oskarżenie o bycie pustą lafiryndą. Nikt nie musiał Scaletty o tym zapewniać - Pasażer był tawerną, a nie lupanarem.
Wstał z fotela, zmierzając za nią do miejsca, które miała wskazać. Chciałby jej pomóc, w końcu nie przyszedł do niej, żeby napić się herbaty, wiedział też, jak irytujące jest, gdy ktoś marnuje twój czas; wciąż jednak nie miał pomysłu, czy będzie w stanie rozwalić wskazany fragment ściany bez uszczerbku na pozostałej części mieszkania. Obserwował, jak Philippa łapie za lustro, ogałacając w ten sposób mur. Od razu dostrzegł tam próby przedziurawienia. Wysłuchał jej w ciszy, po czym nacisnął dłonią dwa różne miejsca ściany - w jednym z nich poczuł wyraźnie cienki fragment, jakby murek był w tym miejscu zdeformowany.
- Rzeczywiście, tutaj jest cieniej, tak jakby były tu kiedyś drzwi, a ktoś chciał to wejście zamurować. Ale najwyraźniej zrobił to na odpieprz, stąd ta różnica w grubości muru. A skoro w tym miejscu najprawdopodobniej były niegdyś drzwiczki, bo spójrz - przejechał ręką po niemal całej długości ściany, gdzie stukanie palcem przynosiło wyraźny odgłos - na całej tej długości jest dobudówka. - Spojrzał na Moss, oczekując na jej przyzwolenie. Bez jej rozkazu nie zamierzał nawet drgnąć.
- Masz gdzieś jeszcze ten młotek? - spytał, wysyłając jej subtelny uśmiech. Był podekscytowany tym, czym znajdą, o ile w ogóle cokolwiek znajdą, jeśli Phils zdecyduje się na wyburzenie tego fragmentu. Nie martwił się o zepsucie ściany - wydawała się być cienka, i nawet nie musiałby wkładać w to dużo siły, by kiepsko wykonana robótka runęła. Miał jednak wątpliwości co do tego, jak to wszystko naprawią; mimo wszystko, nie poruszał póki co tego tematu.
Ostatnio zmieniony przez Michael Scaletta dnia 11.07.19 14:05, w całości zmieniany 1 raz
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Wciąż dobrze go nie znała. Był jednym z wielu. Wielu spośród tych, którzy pewnego dnia nakapali na drewnianą podłogę i których oczy niepostrzeżenie przeniknęły przez nieposkromionego ducha tamtej barmanki. Rzadko czuła coś takiego. Codziennie przebieranie między śmierdzącym stadem prymitywnych głów dawało jej siłę, ale jednocześnie też odbierało namiastkę ostatniej wrażliwości. Nie lubiła się przyznawać, że jest w niej coś więcej. Dążyła do budowania własnego charakteru na ciężkich fundamentach samoświadomości, podłej kobiecości i paru zręcznych kłamstewkach. Nie poszukiwała w tym głębi, nie podejmowała próby wydobywania nowych sensów. Spodobała się sobie w tej przyjemnej skorupce, więc po cóż miałaby dążyć do czegoś więcej. Dlatego gniła tu jak ta ostatnia mrówcza królowa – przekonana, że nikt i nic jej już nie zaskoczy. Przynajmniej nie w tym życiu. Nawet Annie, która przecież zniknęła dawno temu, którą pogrzebała brutalnie, upewniając wielokrotnie, że wyssała z niej ostatni nędzny oddech życia.
Jakże miałaby ujrzeć w nim oblicze człowieka będącego ponad bluźnierczym pogłosem? Widziała w nim jednego ze swoich, być może intrygującego, być może bardziej błyskotliwego. Zaciągając go na Pont Street, uczyniła go towarzyszem własnej przygody. Odkrywcą głębi jej sekretów. Miał przedrzeć się przez mury przeszłości. Lub po prostu rozwalić tamtą gównianą ścianę, aby mogli sprawdzić, czy nie ma za nią złotej obietnicy lepszego życia. O tym myślała, parząc herbatę i o tym myślała, spoglądając na niego ze szczyptą zaciekawienia. Jego osobiste pobudki pozostawały dla niej nieprzeniknioną tajemnicą. Mimo to zdołała uformować milion teorii, uwierzyła, że zna jego motywację. Bo wciąż był chłopcem spod tej ciemnej gwiazdy – wyczuwała w nim to, co wyczuwała w sobie. Wieczną walkę o swoje i zagłuszone sumienie. Nawet jeśli alkohol tak odważnie nie rozplątywał mu języka, to Phils i tak zakładała swoje, nie wyobrażając sobie, aby miał cokolwiek z tego dobrego chłopca. Tym lepiej. Przynajmniej nie był tak nudny i przewidywalny, mógł zrobić krok, a ona nie zawsze wiedziała, w którą stronę podąży dalej.
Założyła dłonie na biodrach, obserwując, jak badał ścianę. Liznęła w życiu wiele męskich zajęć, ale z żalem musiała przyznać, iż do wielu z nich oni po prostu byli stworzeni, posiadali ten przeklęty instynkt drwala, mieli dłonie, które nie potrzebowały różdżki, by obudzić magię. Phils umiała się nauczyć niektórych rzeczy, ale brakowało jej surowego, technicznego podejścia. Zawzięcie i ta mała, słodka furia nie nadawały się do wyburzania ścian. Potrzebowała więc jego. Potrzebowała Scaletty.
– Więc to jednak tajemne przejście? – Nie powstrzymywała jawnego podekscytowania w głosie. Mimowolnie nachyliła się w kierunku tamtej dziury, śledziła ruchy przesuwających się po ścianie palców mężczyzny. – A ta nora wyglądała tak niepozornie… – dodała jeszcze, prostując znów plecy. Pierwszemu wejrzeniu do tego mieszkania towarzyszyło pewne namolne uczucie; wiele śladów wskazywało na to, że ktoś w pośpiechu je opuszczał, zostały meble, a nawet jakieś osobiste rzeczy. – Jesteś pewien, że młotek wystarczy? – spytała, idąc już po ów przedmiot do kuchni. Wróciła za chwilę, trzymając go w obu dłoniach. Bez magii człowiek staje się taki niezręczny. Tymczasem jednak Michael wydawał się wiedzieć, jak należy postąpić.
– Czaruj – zamruczała, otaczając go intensywnym, mocnym spojrzeniem. Mógłby jeszcze zdjąć koszulę, ale nie była aż tak prosta, aby wyrazić tę myśl głośno.
Stali przed wrotami tajemnicy albo przed kolejnym kłopotem.
Jakże miałaby ujrzeć w nim oblicze człowieka będącego ponad bluźnierczym pogłosem? Widziała w nim jednego ze swoich, być może intrygującego, być może bardziej błyskotliwego. Zaciągając go na Pont Street, uczyniła go towarzyszem własnej przygody. Odkrywcą głębi jej sekretów. Miał przedrzeć się przez mury przeszłości. Lub po prostu rozwalić tamtą gównianą ścianę, aby mogli sprawdzić, czy nie ma za nią złotej obietnicy lepszego życia. O tym myślała, parząc herbatę i o tym myślała, spoglądając na niego ze szczyptą zaciekawienia. Jego osobiste pobudki pozostawały dla niej nieprzeniknioną tajemnicą. Mimo to zdołała uformować milion teorii, uwierzyła, że zna jego motywację. Bo wciąż był chłopcem spod tej ciemnej gwiazdy – wyczuwała w nim to, co wyczuwała w sobie. Wieczną walkę o swoje i zagłuszone sumienie. Nawet jeśli alkohol tak odważnie nie rozplątywał mu języka, to Phils i tak zakładała swoje, nie wyobrażając sobie, aby miał cokolwiek z tego dobrego chłopca. Tym lepiej. Przynajmniej nie był tak nudny i przewidywalny, mógł zrobić krok, a ona nie zawsze wiedziała, w którą stronę podąży dalej.
Założyła dłonie na biodrach, obserwując, jak badał ścianę. Liznęła w życiu wiele męskich zajęć, ale z żalem musiała przyznać, iż do wielu z nich oni po prostu byli stworzeni, posiadali ten przeklęty instynkt drwala, mieli dłonie, które nie potrzebowały różdżki, by obudzić magię. Phils umiała się nauczyć niektórych rzeczy, ale brakowało jej surowego, technicznego podejścia. Zawzięcie i ta mała, słodka furia nie nadawały się do wyburzania ścian. Potrzebowała więc jego. Potrzebowała Scaletty.
– Więc to jednak tajemne przejście? – Nie powstrzymywała jawnego podekscytowania w głosie. Mimowolnie nachyliła się w kierunku tamtej dziury, śledziła ruchy przesuwających się po ścianie palców mężczyzny. – A ta nora wyglądała tak niepozornie… – dodała jeszcze, prostując znów plecy. Pierwszemu wejrzeniu do tego mieszkania towarzyszyło pewne namolne uczucie; wiele śladów wskazywało na to, że ktoś w pośpiechu je opuszczał, zostały meble, a nawet jakieś osobiste rzeczy. – Jesteś pewien, że młotek wystarczy? – spytała, idąc już po ów przedmiot do kuchni. Wróciła za chwilę, trzymając go w obu dłoniach. Bez magii człowiek staje się taki niezręczny. Tymczasem jednak Michael wydawał się wiedzieć, jak należy postąpić.
– Czaruj – zamruczała, otaczając go intensywnym, mocnym spojrzeniem. Mógłby jeszcze zdjąć koszulę, ale nie była aż tak prosta, aby wyrazić tę myśl głośno.
Stali przed wrotami tajemnicy albo przed kolejnym kłopotem.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Oboje nie wiedzieli o sobie zbyt wiele, więc wydawanie jakichkolwiek opinii na tym etapie znajomości mogło okazać się krzywdzące. On nie wiedział nic o jej przeszłości, jak znalazła się w tym miejscu, w którym teraz jest; tak naprawdę, nie znał też jej prawdziwej osobowości, charakteru i temperamentu. Nie miał pojęcia, czy Philippa, z którą miał do czynienia w tawernie, była tą samą osobą poza nią. Dlatego starał się do tego podchodzić neutralnie, mając gdzieś z tyłu głowy nadzieję, że i ona zachowa się podobnie wobec niego. On też miał swoją historię, która wpłynęła na to, czym się trudzi, jakim jest człowiekiem, i jakie ma poglądy. Ale już nie raz spotkał się z brakiem akceptacji - bo był biedny, półkrwi, na dodatek mieszaniec narodowościowy, z ojcem mugolem i złodziejem - w końcu jaki ojciec, taki syn, pieprzony nierób i pasożyt społeczny. Krzywe spojrzenia kiedyś zmuszały go do refleksji; teraz natomiast miał już to wszystko gdzieś. Przestał dbać o to, jak jest postrzegany - był jaki był, a jeśli czegoś w sobie nie zmieniał, to znaczy, że nie odczuwał takiej potrzeby. A nie robił rzeczy wbrew sobie, bo coś jest powszechnie poprawne; owszem, uważał że człowiek uczy się całe życie, a rozwój stanowi jego istotny element, ale nie zawsze postępował, tak jak należy. Od dziecka nie bał się mówić otwarcie co myśli, być indywidualistą; nigdy nie chodziło mu o to, żeby wyróżniać się z tłumu na siłę - po prostu chciał podążać swoimi ścieżkami, niezależnie od tego, czy będą się one wpasowywały w przyjęte normy. I odnosił wrażenie, że Phils jest pod tym względem do niego podobna. Nie miał co do tego stuprocentowej pewności i podejrzewał, że raczej nigdy nie będzie jej miał, ale wystarczyło mu to, czego się domyślał. Może też właśnie z tego powodu był wobec niej nieco bardziej otwarty, niż do reszty nowo poznanych osób. Oczywiście, tak jak wszystkim, tak i jej nie ufał, choć w tej materii była to kwestia czasu; czuł, że byłby w stanie nabrać do niej zaufania w takim tempie, jak przekonał się o sympatii, jaką ją darzył.
Dzięki temu, że w dzieciństwie spędzał sporo czasu ze swoim ojcem, nie pozostał zupełną sierotą w kwestii załatwiania takich spraw. Tata nie był czarodziejem, więc wszystkie takie problemy rozwiązywał bez użycia magii. Później, gdy już go zabrakło, Michael zajął jego miejsce - nie chciał dokładać matce dodatkowych obowiązków, a że był jeszcze niepełnoletni i nie mógł posługiwać się różdżką, wszystkie męskie robótki wykonywał manualnie. Zresztą, nawet jeśli chodziło o korzystanie z czarodziejskich umiejętności na co dzień, raczej to ograniczał, zwłaszcza w czasach anomalii. Był zatem pewien, że poradzi sobie z tym przy użyciu młotka Philippy oraz swoich sił.
- Bo może jest niepozorna, tylko niepotrzebnie się nakręcamy - stwierdził, przenosząc wzrok na Moss. Gdy poinformowała go o swoich wątpliwościach, mimo wszystko idąc w stronę kuchni po pożądany przedmiot, spytał z uśmiechem:
- Nie ufasz mi? Nie bój się, nie zburzę Ci domu, no a nawet jeśli, to możesz te parę dni przekimać u mnie.
Przejął od niej młotek, zaciskając dłoń na drewnianej rączce. Lewą ręką ponownie dotknął ściany, poszukując newralgicznego punktu w konstrukcji. Było ono mniej więcej na środku muru, nieco poniżej miejsca, gdzie Phils zrobiła dziurę. Kucnął, by mieć większą kontrolę nad swoimi ruchami i lekko zamachnął się narzędziem, wciąż jednak nie uderzając w fragment na ścianie.
- Błagam, tylko niech tam nie leży żaden trup - mruknął, po czym z wyważoną siłą uderzył metalową końcówką o ścianę. Stopniowo zwiększał ilość wkładanej w to mocy, aż w końcu w ścianie pojawiła się nieduża dziura na wylot. Pokracznie wcisnął w nią swoją dłoń, powiększając w ten sposób otwór do okręgu o średnicy około stopy. Z kieszeni spodni wyjął różdżkę, cicho wypowiedział zaklęcie Lumos, oświetlając sobie w ten sposób przestrzeń znajdującą się po drugiej stronie.
- Splendido.* - Zgasił światło z końca różdżki, schował ją z powrotem do spodni i obrócił się w stronę Moss. - Póki co nie widać zwłok, ale za to... a zresztą, sama zobacz - zachęcił, robiąc jej miejsce obok, by mogła zajrzeć, co właśnie odkryli.
*Splendido - wspaniale
Dzięki temu, że w dzieciństwie spędzał sporo czasu ze swoim ojcem, nie pozostał zupełną sierotą w kwestii załatwiania takich spraw. Tata nie był czarodziejem, więc wszystkie takie problemy rozwiązywał bez użycia magii. Później, gdy już go zabrakło, Michael zajął jego miejsce - nie chciał dokładać matce dodatkowych obowiązków, a że był jeszcze niepełnoletni i nie mógł posługiwać się różdżką, wszystkie męskie robótki wykonywał manualnie. Zresztą, nawet jeśli chodziło o korzystanie z czarodziejskich umiejętności na co dzień, raczej to ograniczał, zwłaszcza w czasach anomalii. Był zatem pewien, że poradzi sobie z tym przy użyciu młotka Philippy oraz swoich sił.
- Bo może jest niepozorna, tylko niepotrzebnie się nakręcamy - stwierdził, przenosząc wzrok na Moss. Gdy poinformowała go o swoich wątpliwościach, mimo wszystko idąc w stronę kuchni po pożądany przedmiot, spytał z uśmiechem:
- Nie ufasz mi? Nie bój się, nie zburzę Ci domu, no a nawet jeśli, to możesz te parę dni przekimać u mnie.
Przejął od niej młotek, zaciskając dłoń na drewnianej rączce. Lewą ręką ponownie dotknął ściany, poszukując newralgicznego punktu w konstrukcji. Było ono mniej więcej na środku muru, nieco poniżej miejsca, gdzie Phils zrobiła dziurę. Kucnął, by mieć większą kontrolę nad swoimi ruchami i lekko zamachnął się narzędziem, wciąż jednak nie uderzając w fragment na ścianie.
- Błagam, tylko niech tam nie leży żaden trup - mruknął, po czym z wyważoną siłą uderzył metalową końcówką o ścianę. Stopniowo zwiększał ilość wkładanej w to mocy, aż w końcu w ścianie pojawiła się nieduża dziura na wylot. Pokracznie wcisnął w nią swoją dłoń, powiększając w ten sposób otwór do okręgu o średnicy około stopy. Z kieszeni spodni wyjął różdżkę, cicho wypowiedział zaklęcie Lumos, oświetlając sobie w ten sposób przestrzeń znajdującą się po drugiej stronie.
- Splendido.* - Zgasił światło z końca różdżki, schował ją z powrotem do spodni i obrócił się w stronę Moss. - Póki co nie widać zwłok, ale za to... a zresztą, sama zobacz - zachęcił, robiąc jej miejsce obok, by mogła zajrzeć, co właśnie odkryli.
*Splendido - wspaniale
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Obydwoje targali za sobą jakąś tam przeszłość. Jakąś, niespecjalną, trudną, wypisywaną niewykorzystanymi szansami, błogimi wiosennymi porankami i chwilami szaleńczych prób niepamiętania. Tak wyglądało życie. Może jedynie nie urodzili się pod tą dobrą gwiazdą, ale wciąż mieli długie kilometry ścieżek do przejścia. Jeszcze się nie poddawali. Przekazywali między dłońmi ten młotek, te resztki schowanego przed mrokiem ciepła, te spojrzenia, które nie musiały wyrażać niczego i jednocześnie też mogły objawiać wszystko. Czy byli podobni? Nie wiedli życia bajkowego, ale wciąż mogli je wieźć. Piękno i niezwykłość przyjmowały tak różne oblicza. Sami mogli je sobie stworzyć.
Wiedziała, że nie umiałaby dogadać się z kimś, kogo czubki butów błyszczały mocniej niż galeon w dniu wypłaty. Nigdy tez nikogo takiego nie poznała na tyle, aby móc sprawdzić, na ile ta myśl się sprawdzi. Wyobrażała sobie wiele rzeczy do przodu, kierowała się gdzieś tam podsłyszanymi opowieściami i własną, uformowaną przez rozmaite czynniki opinią. Słuchała siebie, bo w tym wszystkim przecież to o nią chodziło, o jej własne pragnienia i o wybory, które mogły przemieniać los. O doświadczenie, które wymusi na niej pogodzenie się lub podjęcie walki. Życie dawało w kość, przekonała się o tym zbyt wiele razy. O pewnych sprawach nie dało się zapomnieć, ale pewne myśli można było zdusić i tak powoli przeobrażać słabość w moc. Świat skonstruowany był w oczach Filipy dość pokracznie, zbyt wiele rzeczy się nie zgadzało, wiele dróg nie miało prawa się krzyżować i – wreszcie – niemożliwe zawsze było możliwe. Kiedyś dla Annie Philippa była zjawiskiem, o którym nie ośmieliła się nawet pomyśleć, które nie mieściło się w żadnym przywołanym wyobrażeniu. Tymczasem ona istniała. A może nawet istniały obydwie?
Michael i Philippa nigdy nie będą czystokrwistymi arystokratami, nigdy nie będą wymalowanym na obrazie ideałem, ale posiadali coś wyjątkowego: byli wolni. Bardziej wolni od tych uwikłanych w tradycje damulek, od tych szlachetnych panów, którzy nigdy nie doświadczyli brudu i głodu. Wolni, bo mogli sami decydować o swoim losie. To Phils kochała w swoim życiu najbardziej. Nikt nie dyktował jej, co mogła mówić i z kim się mogła spotykać. Nikt nie wymuszał na niej określonych postaw i nie wciskał jej piersi w ciasne więzienie gorsetu. Mogła oddychać, dosłownie.
I może dlatego nawet nie dopinała guziczków sukienki. Mało wiarygodne wytłumaczenie, prawda?
– Czasem dobrze jest się nakręcić, Michaelu – powiedziała trochę zaczepnie. Wciąż tak mocno błyszczały jej oczy. – Nie mów mi, że nie czujesz tego podniecenia… – dodała, oddając mu ten młotek. Phils uwielbiała gierki słowne, a przy tym nie szczędziła dość niejednoznacznych spojrzeń. Tak bardzo nie rozumiała tych wszystkich grzecznych panienek, który nie potrafiły spojrzeć mężczyźnie w oczy. To musiało być straszne. Czy jednak sama kiedyś nie zachowywała się dokładnie tak samo?
– Nie ufam nikomu – rzuciła krótko, dość chłodno. Nie bała się. Nigdy się nie bała. Kiedyś obiecała sobie, że nigdy już strach nie sparaliżuje jej ciała, nigdy nie zamknie w pułapce tej żywej duszy. Philippie nie wolno było się bać. Wolno jej natomiast zajrzeć do jego sypialni, więc nie miałaby nic przeciwko, gdyby zrobił tu większy bajzel. Obawiała się tylko, że nie zniósłby jej pod swoim dachem przez te kilka dni.
Z góry obserwowała, jak mierzył się ze ścianą. Chyba faktycznie miał talent w rękach, bo wyglądało na to, że to nie był jego pierwszy raz. Może nawet poczuła niewielką ulgę. Chyba nie było już ryzyka, że zaraz padnie cała ściana. Gdy błysnął promień światła z jego różdżki, kucnęła przy nim i popatrzyła na poprzecinaną ciemność. Poczuła powiew gęstej, mdłej duchoty, ale nie było to nic zaskakującego. Rzuciła mu przelotne spojrzenie, gdy wymówił słowo w nieznanym jej języku. Nie to jednak teraz było najciekawsze.
– Schody – wymówiła z jakimś dziwnym przejęciem. To jakaś droga. Niczego więcej nie widziała, ale upewnili się chyba, że to nie była żadna skryta wnęka. Tam musiało chować się pomieszczenie znacznie większe. I tak odruchowo uniosła głowę, kierując spojrzenie na sufit. – No, no, Scaletta, myślisz, że znajdziemy tam jakiś sekretny pokój tortur? – zapytała, powracając do niego spojrzeniem swych ciemnych oczu.
Wiedziała, że nie umiałaby dogadać się z kimś, kogo czubki butów błyszczały mocniej niż galeon w dniu wypłaty. Nigdy tez nikogo takiego nie poznała na tyle, aby móc sprawdzić, na ile ta myśl się sprawdzi. Wyobrażała sobie wiele rzeczy do przodu, kierowała się gdzieś tam podsłyszanymi opowieściami i własną, uformowaną przez rozmaite czynniki opinią. Słuchała siebie, bo w tym wszystkim przecież to o nią chodziło, o jej własne pragnienia i o wybory, które mogły przemieniać los. O doświadczenie, które wymusi na niej pogodzenie się lub podjęcie walki. Życie dawało w kość, przekonała się o tym zbyt wiele razy. O pewnych sprawach nie dało się zapomnieć, ale pewne myśli można było zdusić i tak powoli przeobrażać słabość w moc. Świat skonstruowany był w oczach Filipy dość pokracznie, zbyt wiele rzeczy się nie zgadzało, wiele dróg nie miało prawa się krzyżować i – wreszcie – niemożliwe zawsze było możliwe. Kiedyś dla Annie Philippa była zjawiskiem, o którym nie ośmieliła się nawet pomyśleć, które nie mieściło się w żadnym przywołanym wyobrażeniu. Tymczasem ona istniała. A może nawet istniały obydwie?
Michael i Philippa nigdy nie będą czystokrwistymi arystokratami, nigdy nie będą wymalowanym na obrazie ideałem, ale posiadali coś wyjątkowego: byli wolni. Bardziej wolni od tych uwikłanych w tradycje damulek, od tych szlachetnych panów, którzy nigdy nie doświadczyli brudu i głodu. Wolni, bo mogli sami decydować o swoim losie. To Phils kochała w swoim życiu najbardziej. Nikt nie dyktował jej, co mogła mówić i z kim się mogła spotykać. Nikt nie wymuszał na niej określonych postaw i nie wciskał jej piersi w ciasne więzienie gorsetu. Mogła oddychać, dosłownie.
I może dlatego nawet nie dopinała guziczków sukienki. Mało wiarygodne wytłumaczenie, prawda?
– Czasem dobrze jest się nakręcić, Michaelu – powiedziała trochę zaczepnie. Wciąż tak mocno błyszczały jej oczy. – Nie mów mi, że nie czujesz tego podniecenia… – dodała, oddając mu ten młotek. Phils uwielbiała gierki słowne, a przy tym nie szczędziła dość niejednoznacznych spojrzeń. Tak bardzo nie rozumiała tych wszystkich grzecznych panienek, który nie potrafiły spojrzeć mężczyźnie w oczy. To musiało być straszne. Czy jednak sama kiedyś nie zachowywała się dokładnie tak samo?
– Nie ufam nikomu – rzuciła krótko, dość chłodno. Nie bała się. Nigdy się nie bała. Kiedyś obiecała sobie, że nigdy już strach nie sparaliżuje jej ciała, nigdy nie zamknie w pułapce tej żywej duszy. Philippie nie wolno było się bać. Wolno jej natomiast zajrzeć do jego sypialni, więc nie miałaby nic przeciwko, gdyby zrobił tu większy bajzel. Obawiała się tylko, że nie zniósłby jej pod swoim dachem przez te kilka dni.
Z góry obserwowała, jak mierzył się ze ścianą. Chyba faktycznie miał talent w rękach, bo wyglądało na to, że to nie był jego pierwszy raz. Może nawet poczuła niewielką ulgę. Chyba nie było już ryzyka, że zaraz padnie cała ściana. Gdy błysnął promień światła z jego różdżki, kucnęła przy nim i popatrzyła na poprzecinaną ciemność. Poczuła powiew gęstej, mdłej duchoty, ale nie było to nic zaskakującego. Rzuciła mu przelotne spojrzenie, gdy wymówił słowo w nieznanym jej języku. Nie to jednak teraz było najciekawsze.
– Schody – wymówiła z jakimś dziwnym przejęciem. To jakaś droga. Niczego więcej nie widziała, ale upewnili się chyba, że to nie była żadna skryta wnęka. Tam musiało chować się pomieszczenie znacznie większe. I tak odruchowo uniosła głowę, kierując spojrzenie na sufit. – No, no, Scaletta, myślisz, że znajdziemy tam jakiś sekretny pokój tortur? – zapytała, powracając do niego spojrzeniem swych ciemnych oczu.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Na przeszłość żadne z nich nie miało już wpływu (wychodząc z założenia, że nie igrali z czasem); mogli jednak wciąż zmienić swoje przyszłe losy oraz działać na to, co dzieje się tu i teraz - wszystko tylko zależało od nich samych. Michael nigdy nie dążył do tego, by stać się kimś innym; owszem, nie pogniewałby się, gdyby jego skrytka bankowa błyszczała od stosu wartościowych przedmiotów i wieżyczek utworzonych z monet, lecz nie był to jego życiowy cel. Swojego pochodzenia nie mógł w żaden sposób zatuszować, zresztą nawet nie miał potrzeby tego robić - był dumny ze swoich angielsko-sycylijskich korzeni i czystości krwi, których, nawet jeśli miałby możliwość, nigdy by nie zmienił; a bynajmniej tak mu się wydawało, bo kto wie, czy gdyby zasmakował arystokratycznego życia, nie zacząłby myśleć inaczej? Teraz jednak przekonany był o tym, że został po prostu ulepiony z innej gliny, niż przedstawiciele szlacheckich rodów, i wolał swoją skromną norę od pałacowych dworków. Dodatkowo, tak samo jak Philippa, wyjątkowo cenił wolność, która była mu dana.
- Wolę się nie nakręcać niepotrzebnie, bo wiem, że mogę się zawieść. A nie lubię być rozczarowany - stwierdził, lustrując ją wzrokiem od góry do dołu. Chyba ta rozwaga w uleganiu emocjom pojawiła się na tym samym etapie jego życia, co nieufność i tendencja do kłamstwa, czyli po śmierci ojca. Nie znaczyło to jednak, że był kompletnym drewnem bez uczuć; po prostu rzadko je okazywał, będąc raczej oszczędnym w opisach swoich wrażeń. Choć złości i dobrego humoru nie ukrywał.
- Rzeczywiście, aż się zrobiło goręcej - odpowiedział, uśmiechając się pod nosem. Nigdy nie rozumiał, dlaczego ludzie patrzą krzywymi spojrzeniami na gry słowne, takie jak ta. Być może dwuznaczne słowa wprawiały ich w zakłopotanie, być może niektórzy uważali, że nie przystoi o tym rozmawiać; Scaletta jednak nie brał tego wszystkiego na poważnie - zwykłe zdanie, o rożnych znaczeniach, zależnych od kontekstu i okoliczności, ot co.
- I słusznie. Ale chałupy ci nie rozwalę - zapewnił, z nutą wątpliwości w tonie. Sam nie był naiwny; wiedział, ile może stracić, bezpodstawnie komuś ufając. A on zawsze myślał o korzyściach, więc nie interesowało go to, że może odstraszać swoją nieufnością. I tak był introwertykiem, chociaż, tak jak każdy, samotność czasami go przytłaczała, więc pewnie nie narzekałby, gdyby Moss zawitałaby w jego mieszkaniu, bodaj na te kilka dni. Zwykle nie miał do kogo otworzyć gęby przez większość dnia, i zdawało się, że na co dzień mu to nie przeszkadza; w rzeczywistości jednak często zdawał sobie sprawę z tego, jak samotny jest.
Schody. Czyli jednak były tu niegdyś drzwi, ale poprzedni właściciel nie życzył sobie, żeby nowy najemca odkrył to pomieszczenie, więc nieumiejętnie zamurował wejście. Oku Philippy jednak nie umknęła ta różnica w grubości ściany, dzięki czemu mieli właśnie odkryć tajemnicę. Spojrzał na syf, jaki powstał na podłodze od zrobienia dziury, a był to dopiero początek. Czuł, że wyjdzie stąd dzisiaj z kilogramem tynku we włosach.
- Nie wiem, Moss. Nie znam fetyszy poprzedniego właściciela - odpowiedział obojętnie, skupiając się na pozostałej części muru, której chciał się teraz pozbyć. Zamierzał powiększyć otwór, by mieć możliwość przejścia do niezidentyfikowanej wciąż części mieszkania. Już nawet nie używał do tego młotka - cienką ściankę, kawałek po kawałku, zupełnie jakby urywał fragmenty bochenka chleba, łapał w dwie ręce i używając siły, wyburzał. Przy tej czynności już nieco się zmęczył; nadal jednak nie odzywał się słowem, skupiając się na swoim zadaniu. Normalnie pewnie zdążyłby już dziesięć razy przerwać, tylko po to, by zakląć bajzel, który powstał wokół niego. Po paru minutach grzebania rękoma przy ścianie, zdołał powiększyć dziurę do rozmiarów, przez którą byli w stanie przejść.
- Ja pieprzę... Jeśli uświniłem się tym gównem - spojrzał poirytowany na rękawy swojej koszuli, które pokryte były pyłem i fragmentami tynku - tylko po to, żebyś znalazła tam, co najwyżej, zdechłą mysz... - nie skończył, otrzepując dłonie z białego proszku; chwilę później roztrzepał również swoją, i tak wiecznie rozwichrzoną, fryzurę. Odsunął się od ściany i wstał, w celu rozprostowania nóg. Wreszcie nie musiał patrzeć na Phils z dołu.
- Panie przodem. - Wskazał ręką na dziurę, wyjmując ze spodni różdżkę, szeptem wypowiadając Lumos.
- Wolę się nie nakręcać niepotrzebnie, bo wiem, że mogę się zawieść. A nie lubię być rozczarowany - stwierdził, lustrując ją wzrokiem od góry do dołu. Chyba ta rozwaga w uleganiu emocjom pojawiła się na tym samym etapie jego życia, co nieufność i tendencja do kłamstwa, czyli po śmierci ojca. Nie znaczyło to jednak, że był kompletnym drewnem bez uczuć; po prostu rzadko je okazywał, będąc raczej oszczędnym w opisach swoich wrażeń. Choć złości i dobrego humoru nie ukrywał.
- Rzeczywiście, aż się zrobiło goręcej - odpowiedział, uśmiechając się pod nosem. Nigdy nie rozumiał, dlaczego ludzie patrzą krzywymi spojrzeniami na gry słowne, takie jak ta. Być może dwuznaczne słowa wprawiały ich w zakłopotanie, być może niektórzy uważali, że nie przystoi o tym rozmawiać; Scaletta jednak nie brał tego wszystkiego na poważnie - zwykłe zdanie, o rożnych znaczeniach, zależnych od kontekstu i okoliczności, ot co.
- I słusznie. Ale chałupy ci nie rozwalę - zapewnił, z nutą wątpliwości w tonie. Sam nie był naiwny; wiedział, ile może stracić, bezpodstawnie komuś ufając. A on zawsze myślał o korzyściach, więc nie interesowało go to, że może odstraszać swoją nieufnością. I tak był introwertykiem, chociaż, tak jak każdy, samotność czasami go przytłaczała, więc pewnie nie narzekałby, gdyby Moss zawitałaby w jego mieszkaniu, bodaj na te kilka dni. Zwykle nie miał do kogo otworzyć gęby przez większość dnia, i zdawało się, że na co dzień mu to nie przeszkadza; w rzeczywistości jednak często zdawał sobie sprawę z tego, jak samotny jest.
Schody. Czyli jednak były tu niegdyś drzwi, ale poprzedni właściciel nie życzył sobie, żeby nowy najemca odkrył to pomieszczenie, więc nieumiejętnie zamurował wejście. Oku Philippy jednak nie umknęła ta różnica w grubości ściany, dzięki czemu mieli właśnie odkryć tajemnicę. Spojrzał na syf, jaki powstał na podłodze od zrobienia dziury, a był to dopiero początek. Czuł, że wyjdzie stąd dzisiaj z kilogramem tynku we włosach.
- Nie wiem, Moss. Nie znam fetyszy poprzedniego właściciela - odpowiedział obojętnie, skupiając się na pozostałej części muru, której chciał się teraz pozbyć. Zamierzał powiększyć otwór, by mieć możliwość przejścia do niezidentyfikowanej wciąż części mieszkania. Już nawet nie używał do tego młotka - cienką ściankę, kawałek po kawałku, zupełnie jakby urywał fragmenty bochenka chleba, łapał w dwie ręce i używając siły, wyburzał. Przy tej czynności już nieco się zmęczył; nadal jednak nie odzywał się słowem, skupiając się na swoim zadaniu. Normalnie pewnie zdążyłby już dziesięć razy przerwać, tylko po to, by zakląć bajzel, który powstał wokół niego. Po paru minutach grzebania rękoma przy ścianie, zdołał powiększyć dziurę do rozmiarów, przez którą byli w stanie przejść.
- Ja pieprzę... Jeśli uświniłem się tym gównem - spojrzał poirytowany na rękawy swojej koszuli, które pokryte były pyłem i fragmentami tynku - tylko po to, żebyś znalazła tam, co najwyżej, zdechłą mysz... - nie skończył, otrzepując dłonie z białego proszku; chwilę później roztrzepał również swoją, i tak wiecznie rozwichrzoną, fryzurę. Odsunął się od ściany i wstał, w celu rozprostowania nóg. Wreszcie nie musiał patrzeć na Phils z dołu.
- Panie przodem. - Wskazał ręką na dziurę, wyjmując ze spodni różdżkę, szeptem wypowiadając Lumos.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
– Nie będziesz rozczarowany – wymruczała dość tajemniczo, błądząc po jego twarzy spojrzeniem nieodgadnionym, być może skąpanym w jej własnej wariacji myśli.
Przecież sama nie kiwnęłaby palcem, gdyby nie przeczuwała, że ta kamienica może odsłonić przed nią pewien kuszący mrok. W delikatnym postukiwaniu o ściany kryło się echo zapieczętowanego grzechu, skrzypiąca podłoga zdradzała obecność dawnych kroków. Wiele niewidzialnych dusz mogło spływać lawiną po schodach korytarzy. W krzywych spojrzeniach współlokatorów widziała grymas – nikt nie chciał widzieć tu tej młodej lafiryndy, nikt nie chciał patrzeć w młode, rozpalone emocją oczy. W oczy, które mogły przeniknąć przez grube mury i odczytać zaszyfrowane w smugach na murach karty niewygodnej historii. Żaden z sąsiadów nie pomógłby jej rozebrać zamurowanych wrót. Nikt nie uwierzyłby w jej przeczucie. Przecież mieszkała tu dopiero kilka miesięcy, przecież nie dzieliła się cukrem i nie podlewała kwiatków. Była cieniem, znikała zbyt często i nosiła zbyt kuse odzienie. Nie hałasowała. Aż do dzisiaj, gdy z wysokiego piętra Pont Street 13 grzmiał młot.
Nie dbała o myślenie obcych, niewiele ją to obchodziło. Gdzieś miała ich obrzydliwy, stary smród, ich własne brudy wyszarpywane w krzykach prosto na klatkę schodową. Nie obchodziły jej wściekłe poszczekiwania psów tego durnego dziada z parteru. Tego samego oczekiwała od innych – zakleszczenia nosa jedynie w swojej sprawie. Wąchanie czyiś smrodów mogło się skończyć bardzo źle. Gdy Philippa Moss była zła, drżały głębokie fundamenty, iskrzyły się wieczne pioruny ponad kamienicą. Nikt nie miał prawa podsuwać jej dróg, niczyjej woli nie podlegała. Za to pod jej własną kruszyły się mury.
– Nie śmiałbyś spróbować – rzuciła z przekąsem. Postanowiła jednak już się zamknąć i dać mu pracować. Czuła, że nadawał się do tego jak nikt inny. Miał równie przenikliwe, zaintrygowane spojrzenie. Tajemnicą przestrzeni za ścianą podzielą się po równo. To jego dłonie ją odsłonią, ale to jej oczy chciały zajrzeć jako pierwsze. Chociaż pozostawała łasa na ewentualne drogocenne przedmioty lub interesujące dokumenty, to raczej spodziewała się kupy syfu, którego zapewne nie będzie miała ochoty sprzątać. Gorzej jak faktycznie grasowała tam jakaś nieoswojona bestia. Póki co jednak towarzyszyła jej postawa podobna do Scaletty i starała się schłodzić nieco własną wyobraźnię.
Nie wiedziała, kto mieszkał tu wcześniej. Jednak niektóre znalezione bibeloty wskazywały co najwyżej na… obwoźnego sprzedawczyka. Było ich dużo i niektóre nawet niezłe, ale bez znamion większej wartości. Stare pamiątki, stare śmieci. Jednak nie wiadomo, jak wiele lat ściana była zamurowana. Może mieszkający przed nią człowiek nie wiedział o istnieniu tego przesmyku, może żył tu długie lata, mając pod nosem śpiącą zagadkę z dawnych lat.
– Nie tylko po to, Scaletta – odpowiedziała, obserwując, jak wydłubywał palcami popękane kawałki ściany. Mogłaby pociągnąć to dalej, wyrzucając mu, że przecież zdobył się na ten uroczy, przyjacielski gest. Tylko że wokół Phils rzadko było uroczo. Zwykle przyciągała jedynie syf, zwykle jej życie było zorganizowanym chaosem, ustatkowanym bajzlem, z którego tylko ona jedna umiała się z wdziękiem wygrzebywać każdego pieprzonego dnia. – Ale ta mysz tam jest, to ci mogę obiecać – dodała, patrząc na jego pobrudzoną pyłem twarz. Stłumiła śmiech i lekko pokręciła głową. Mina jej jednak zrzedła, gdy roztrzepał włosy, oprószając i ją tym pyłem. Nie skomentowała. Chyba zbyt rozwiązłe, grząskie myśli chodziły jej po głowie. Nie planowała go nimi atakować.
– Najwyżej zeżre panią, a pan zdąży zwiać – rzuciła tylko, po czym odważnie przecisnęła się przez dziurę. Była drobna, zmieściłaby się i w mniejszej. Szkoda tylko tych umazanych ramion i splugawionej sukienki. No nic, mogła pomyśleć o tym wcześniej. Tak samo jak i o nagich stopach. Nie byłby to jednak pierwszy raz, gdy jej bose stopy przemierzały tajemniczą ciemność, gdy mokre i ubłocone ubranie ciążyło. Teraz jednak czuła ten dreszcz przyjemnej ekscytacji. Podobała jej się cholernie ta sytuacja. I podobało jej się to, że był z nią.
Nie piszczała jak panienka, stawiając krok za krokiem na zasyfionej drewnianej podłodze. Przemknęła po schodach bez trudu. Ponad nimi kryła się mroczna przestrzeń. Gdy poczuła, że stanął za nią, gdy światło z jego różdżki łakomie pożerało nieprzeniknione ciemności, otworzyła nieco szerzej usta. Chyba przeklęła. To było dobre, cholernie dobre.
– Jakiś prywatny strych – wydusiła, połykając kurz. Dziarsko przeszła bardziej do środka pomieszczenia. Stosy gratów, jakieś pudła i nawet okno przysłonięte szmatą. Ktoś tu składował swą przeszłość. Ktoś też bardzo nie chciał, aby te tajemnice ujrzały światło dnia. Odwróciła się powoli do Scaletty. Zdążyła rzucić kilka głodnych spojrzeń. Półmrok nie odsłaniał pełni sekretu, ale wiedzieli już dużo. – Chyba nie ma trupa, Scaletta – odparła, poszukując jego oczu. Nie cuchnęło też aż tak strasznie, jak się spodziewało. Wyobrażała sobie, że miną długie tygodnie, zanim się przekopie przez to składowisko śmieci. – O Merlinie… – I tak zrobiła krok w jego stronę. Nigdy nie sądziła, że zdoła tak szybko dorobić się osobistego poddasza. Jak dobrze, że pająki nigdy nie robiły na niej wrażenia. – Splugawiliśmy czyjś sekrecik – stwierdziła, nie kryjąc podekscytowania. Coś niebezpiecznego błysnęło w jej oczach.
Przecież sama nie kiwnęłaby palcem, gdyby nie przeczuwała, że ta kamienica może odsłonić przed nią pewien kuszący mrok. W delikatnym postukiwaniu o ściany kryło się echo zapieczętowanego grzechu, skrzypiąca podłoga zdradzała obecność dawnych kroków. Wiele niewidzialnych dusz mogło spływać lawiną po schodach korytarzy. W krzywych spojrzeniach współlokatorów widziała grymas – nikt nie chciał widzieć tu tej młodej lafiryndy, nikt nie chciał patrzeć w młode, rozpalone emocją oczy. W oczy, które mogły przeniknąć przez grube mury i odczytać zaszyfrowane w smugach na murach karty niewygodnej historii. Żaden z sąsiadów nie pomógłby jej rozebrać zamurowanych wrót. Nikt nie uwierzyłby w jej przeczucie. Przecież mieszkała tu dopiero kilka miesięcy, przecież nie dzieliła się cukrem i nie podlewała kwiatków. Była cieniem, znikała zbyt często i nosiła zbyt kuse odzienie. Nie hałasowała. Aż do dzisiaj, gdy z wysokiego piętra Pont Street 13 grzmiał młot.
Nie dbała o myślenie obcych, niewiele ją to obchodziło. Gdzieś miała ich obrzydliwy, stary smród, ich własne brudy wyszarpywane w krzykach prosto na klatkę schodową. Nie obchodziły jej wściekłe poszczekiwania psów tego durnego dziada z parteru. Tego samego oczekiwała od innych – zakleszczenia nosa jedynie w swojej sprawie. Wąchanie czyiś smrodów mogło się skończyć bardzo źle. Gdy Philippa Moss była zła, drżały głębokie fundamenty, iskrzyły się wieczne pioruny ponad kamienicą. Nikt nie miał prawa podsuwać jej dróg, niczyjej woli nie podlegała. Za to pod jej własną kruszyły się mury.
– Nie śmiałbyś spróbować – rzuciła z przekąsem. Postanowiła jednak już się zamknąć i dać mu pracować. Czuła, że nadawał się do tego jak nikt inny. Miał równie przenikliwe, zaintrygowane spojrzenie. Tajemnicą przestrzeni za ścianą podzielą się po równo. To jego dłonie ją odsłonią, ale to jej oczy chciały zajrzeć jako pierwsze. Chociaż pozostawała łasa na ewentualne drogocenne przedmioty lub interesujące dokumenty, to raczej spodziewała się kupy syfu, którego zapewne nie będzie miała ochoty sprzątać. Gorzej jak faktycznie grasowała tam jakaś nieoswojona bestia. Póki co jednak towarzyszyła jej postawa podobna do Scaletty i starała się schłodzić nieco własną wyobraźnię.
Nie wiedziała, kto mieszkał tu wcześniej. Jednak niektóre znalezione bibeloty wskazywały co najwyżej na… obwoźnego sprzedawczyka. Było ich dużo i niektóre nawet niezłe, ale bez znamion większej wartości. Stare pamiątki, stare śmieci. Jednak nie wiadomo, jak wiele lat ściana była zamurowana. Może mieszkający przed nią człowiek nie wiedział o istnieniu tego przesmyku, może żył tu długie lata, mając pod nosem śpiącą zagadkę z dawnych lat.
– Nie tylko po to, Scaletta – odpowiedziała, obserwując, jak wydłubywał palcami popękane kawałki ściany. Mogłaby pociągnąć to dalej, wyrzucając mu, że przecież zdobył się na ten uroczy, przyjacielski gest. Tylko że wokół Phils rzadko było uroczo. Zwykle przyciągała jedynie syf, zwykle jej życie było zorganizowanym chaosem, ustatkowanym bajzlem, z którego tylko ona jedna umiała się z wdziękiem wygrzebywać każdego pieprzonego dnia. – Ale ta mysz tam jest, to ci mogę obiecać – dodała, patrząc na jego pobrudzoną pyłem twarz. Stłumiła śmiech i lekko pokręciła głową. Mina jej jednak zrzedła, gdy roztrzepał włosy, oprószając i ją tym pyłem. Nie skomentowała. Chyba zbyt rozwiązłe, grząskie myśli chodziły jej po głowie. Nie planowała go nimi atakować.
– Najwyżej zeżre panią, a pan zdąży zwiać – rzuciła tylko, po czym odważnie przecisnęła się przez dziurę. Była drobna, zmieściłaby się i w mniejszej. Szkoda tylko tych umazanych ramion i splugawionej sukienki. No nic, mogła pomyśleć o tym wcześniej. Tak samo jak i o nagich stopach. Nie byłby to jednak pierwszy raz, gdy jej bose stopy przemierzały tajemniczą ciemność, gdy mokre i ubłocone ubranie ciążyło. Teraz jednak czuła ten dreszcz przyjemnej ekscytacji. Podobała jej się cholernie ta sytuacja. I podobało jej się to, że był z nią.
Nie piszczała jak panienka, stawiając krok za krokiem na zasyfionej drewnianej podłodze. Przemknęła po schodach bez trudu. Ponad nimi kryła się mroczna przestrzeń. Gdy poczuła, że stanął za nią, gdy światło z jego różdżki łakomie pożerało nieprzeniknione ciemności, otworzyła nieco szerzej usta. Chyba przeklęła. To było dobre, cholernie dobre.
– Jakiś prywatny strych – wydusiła, połykając kurz. Dziarsko przeszła bardziej do środka pomieszczenia. Stosy gratów, jakieś pudła i nawet okno przysłonięte szmatą. Ktoś tu składował swą przeszłość. Ktoś też bardzo nie chciał, aby te tajemnice ujrzały światło dnia. Odwróciła się powoli do Scaletty. Zdążyła rzucić kilka głodnych spojrzeń. Półmrok nie odsłaniał pełni sekretu, ale wiedzieli już dużo. – Chyba nie ma trupa, Scaletta – odparła, poszukując jego oczu. Nie cuchnęło też aż tak strasznie, jak się spodziewało. Wyobrażała sobie, że miną długie tygodnie, zanim się przekopie przez to składowisko śmieci. – O Merlinie… – I tak zrobiła krok w jego stronę. Nigdy nie sądziła, że zdoła tak szybko dorobić się osobistego poddasza. Jak dobrze, że pająki nigdy nie robiły na niej wrażenia. – Splugawiliśmy czyjś sekrecik – stwierdziła, nie kryjąc podekscytowania. Coś niebezpiecznego błysnęło w jej oczach.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Miał wątpliwości co do jej zapewnień. W ogóle, miał wątpliwości czy słusznym było grzebać w tej ścianie, bo nawet jeśli okaże się, że odkryją coś po drugiej stronie, to niewiadomą pozostawało, czy było to warte jego zachodu. A Scaletta naprawdę nie lubił robić rzeczy na oślep, a ta była jedna z nią. Z drugiej strony, to nie w jego mieszkaniu zrobi się syf i zniknie fragment muru. Gdyby o niego chodziło, on chyba nie zdecydowałby się na taki ruch, nawet jeśli zżerałaby go ciekawość. W końcu, ktoś musiał to posprzątać, a odkąd panowały anomalie, Michael robił takie rzeczy bez użycia czarów.
Jego klitka znajdowała się na Crimson Street, gdzie wszystko na pierwszy rzut oka wydawało się od dawna opuszczone i niezamieszkane. Wbrew pozorom, miał kilku sąsiadów, ale niemal każdy z nich należał raczej do marginesu społecznego. Mike zatem nie stanowił w tamtej dzielnicy wyjątku, biorąc pod uwagę jego złodziejską karierę.
- Tak sądzisz? To ja tu trzymam młotek, Moss - odpowiedział zaczepnie, rzucając jej krótkie spojrzenie. Rozbierając stopniowo mur, w myślach wciąż nie dowierzał, że jednak zgodził się pomóc. Na początku usprawiedliwiał się tym, że skoro już tutaj przyszedł, wypadałoby rzeczywiście przejść do sedna sprawy, a nie tylko pić herbatkę. Teraz natomiast, kiedy zdołał liznąć tajemnicy, nie mógł pozostawić jej bez wyjaśnienia. Ciekawość przewyższyła niepewność i nawet powstały w trakcie bajzel nie był w stanie go zirytować. Bynajmniej na razie, dopóki sumiennie ogałacał ścianę i nie miał pewności, co się za nią kryje.
Sproszkowane fragmenty ściany zdążyły już dostatecznie wsiąknąć w materiał jego koszuli, osiąść na twarzy, włosach i karku, więc pomimo jego gwałtownych ruchów, wciąż zdawał się przypominać ducha. Głównie, za sprawą białawych miejsc skoncentrowanego pyłu na twarzy, o których Philippa nie raczyła go poinformować; do tego ciemnobrązowe włosy, tracące na intensywności w kolorze, jakby zaczął już siwieć. Otrzepując się, nie miał w zamiarze ubrudzić i jej, ale teraz przynajmniej było widać, że Phils też była zaangażowana w ten chaos. Przynajmniej nie czuł się już wykorzystanym. Sądził, że wytknie mu celowe robienie jej na złość, zatem zdziwił się, gdy powstrzymała się od jakiegoś gorzkiego komentarza.
- Chyba nie obawiasz się tej zdechłej myszy? - spytał z uśmiechem, obserwując jak mimo to, odważnie przeszła przez otwór. Nie ociągając się, sam przeszedł na drugą stronę. Musiał uważać, żeby nie zaczepić którąś częścią ciała o resztę dobudówki, a że był od Moss trochę większy, przeciskał się przez otwór z większym skupieniem. Równie dokładnie oświetlał sobie przestrzeń przed sobą i pod nogami; trudno było go czymś przestraszyć, ale naprawdę nie chciałby nastąpić na rozkładające się ciało, niezależnie czy należałoby ono do myszy, czy do człowieka. Wzdrygnął się na samą myśl o tym.
Równie szybkim krokiem pokonał zakurzone stopnie; znajdując się tuż za plecami Philippy, kurczowo trzymał w ręku różdżkę, z której wydobywał się wąski promień światła. Zapach wilgoci i kurz w powietrzu stał się jeszcze intensywniejszy.
- Poprzedni właściciel musiał być strasznie skąpy, skoro wolał zamurować tamto wejście, tylko żebyś nie miała dostępu do pozostawionych przez niego śmieci - mruknął, oświetlając z zaciekawieniem karton pokryty grubą warstwą brudu. - Jak na skromnie żyjącą barmankę, to masz całkiem duże to mieszkanie. Razem z tym strychem wyjdzie dobre kilkadziesiąt stóp kwadratowych. - Wycofał się z rogu, gdzie od dłuższej chwili przyglądał się składowisku bezwartościowych przedmiotów, zbliżając się w ten sposób w stronę Phils.
- Może i splugawiliśmy, ale nie ma na czym oka zawiesić. Zostawił tu same bibeloty. - Trochę się zapomniał, wymawiając te słowa. Nie żeby wchodził do tego syfu z nadzieją, że wpadnie mu do kieszeni coś wartościowego, po prostu obudziła się w nim ta obojętna strona, która oceniała przedmioty według ich materialnej ceny. Zupełnie nie pomyślał wtedy o tym, że w tych kartonach, być może kryją się rzeczy, które dla ostatniego najemcy miały wyjątkowe znaczenie, zwłaszcza to sentymentalne. Dodatkowo, nadal nie wiedział, czy Moss zdaje sobie sprawę z jego przestępstw, a jeśli tak było, tylko to potwierdził.
- Chodź, Moss. Od tego smrodu już boli mnie głowa - powiedział, kierując się w stronę schodów. Przystanął w miejscu, obserwując postać Philippy w panującym półmroku.
Jego klitka znajdowała się na Crimson Street, gdzie wszystko na pierwszy rzut oka wydawało się od dawna opuszczone i niezamieszkane. Wbrew pozorom, miał kilku sąsiadów, ale niemal każdy z nich należał raczej do marginesu społecznego. Mike zatem nie stanowił w tamtej dzielnicy wyjątku, biorąc pod uwagę jego złodziejską karierę.
- Tak sądzisz? To ja tu trzymam młotek, Moss - odpowiedział zaczepnie, rzucając jej krótkie spojrzenie. Rozbierając stopniowo mur, w myślach wciąż nie dowierzał, że jednak zgodził się pomóc. Na początku usprawiedliwiał się tym, że skoro już tutaj przyszedł, wypadałoby rzeczywiście przejść do sedna sprawy, a nie tylko pić herbatkę. Teraz natomiast, kiedy zdołał liznąć tajemnicy, nie mógł pozostawić jej bez wyjaśnienia. Ciekawość przewyższyła niepewność i nawet powstały w trakcie bajzel nie był w stanie go zirytować. Bynajmniej na razie, dopóki sumiennie ogałacał ścianę i nie miał pewności, co się za nią kryje.
Sproszkowane fragmenty ściany zdążyły już dostatecznie wsiąknąć w materiał jego koszuli, osiąść na twarzy, włosach i karku, więc pomimo jego gwałtownych ruchów, wciąż zdawał się przypominać ducha. Głównie, za sprawą białawych miejsc skoncentrowanego pyłu na twarzy, o których Philippa nie raczyła go poinformować; do tego ciemnobrązowe włosy, tracące na intensywności w kolorze, jakby zaczął już siwieć. Otrzepując się, nie miał w zamiarze ubrudzić i jej, ale teraz przynajmniej było widać, że Phils też była zaangażowana w ten chaos. Przynajmniej nie czuł się już wykorzystanym. Sądził, że wytknie mu celowe robienie jej na złość, zatem zdziwił się, gdy powstrzymała się od jakiegoś gorzkiego komentarza.
- Chyba nie obawiasz się tej zdechłej myszy? - spytał z uśmiechem, obserwując jak mimo to, odważnie przeszła przez otwór. Nie ociągając się, sam przeszedł na drugą stronę. Musiał uważać, żeby nie zaczepić którąś częścią ciała o resztę dobudówki, a że był od Moss trochę większy, przeciskał się przez otwór z większym skupieniem. Równie dokładnie oświetlał sobie przestrzeń przed sobą i pod nogami; trudno było go czymś przestraszyć, ale naprawdę nie chciałby nastąpić na rozkładające się ciało, niezależnie czy należałoby ono do myszy, czy do człowieka. Wzdrygnął się na samą myśl o tym.
Równie szybkim krokiem pokonał zakurzone stopnie; znajdując się tuż za plecami Philippy, kurczowo trzymał w ręku różdżkę, z której wydobywał się wąski promień światła. Zapach wilgoci i kurz w powietrzu stał się jeszcze intensywniejszy.
- Poprzedni właściciel musiał być strasznie skąpy, skoro wolał zamurować tamto wejście, tylko żebyś nie miała dostępu do pozostawionych przez niego śmieci - mruknął, oświetlając z zaciekawieniem karton pokryty grubą warstwą brudu. - Jak na skromnie żyjącą barmankę, to masz całkiem duże to mieszkanie. Razem z tym strychem wyjdzie dobre kilkadziesiąt stóp kwadratowych. - Wycofał się z rogu, gdzie od dłuższej chwili przyglądał się składowisku bezwartościowych przedmiotów, zbliżając się w ten sposób w stronę Phils.
- Może i splugawiliśmy, ale nie ma na czym oka zawiesić. Zostawił tu same bibeloty. - Trochę się zapomniał, wymawiając te słowa. Nie żeby wchodził do tego syfu z nadzieją, że wpadnie mu do kieszeni coś wartościowego, po prostu obudziła się w nim ta obojętna strona, która oceniała przedmioty według ich materialnej ceny. Zupełnie nie pomyślał wtedy o tym, że w tych kartonach, być może kryją się rzeczy, które dla ostatniego najemcy miały wyjątkowe znaczenie, zwłaszcza to sentymentalne. Dodatkowo, nadal nie wiedział, czy Moss zdaje sobie sprawę z jego przestępstw, a jeśli tak było, tylko to potwierdził.
- Chodź, Moss. Od tego smrodu już boli mnie głowa - powiedział, kierując się w stronę schodów. Przystanął w miejscu, obserwując postać Philippy w panującym półmroku.
Michael Scaletta
Zawód : kradnie, co popadnie
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm a lesser man, a lesser man
a lesser man than you think i am
a lesser man than you think i am
OPCM : 4 +2
UROKI : 7 +3
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 6 +3
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Nędzny salonik
Szybka odpowiedź