Targowisko na dworcu
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Targowisko na dworcu
Wiele lat minęło odkąd na stacji pojawił się ostatni, mugolski pociąg. Co jakiś czas tylko po szynach mknie widmo maszyny parowej, która niegdyś rozbiła się w okolicy zabijając setki ludzi. Dworzec już od dawna nie spełnia swojej roli – teraz znajduje się tu targ, na którym można nabyć wiele rzeczy w bardzo okazyjnych cenach i niezmiernie wątpliwej jakości. Czasem, wśród licznych amuletów, eliksirów i pamiątek trafiają się najprawdziwsze przedmioty obłożone klątwą. Znacznie łatwiej jednak nabyć tu tęgoskór żelaznozęby i eliksiry. W dużej mierze trucizny, ale też i autorskie specyfiki mające odurzać. Oprócz nich znajdują się stragany z jedzeniem, z przedmiotami codziennego użytku, które ledwo, ale wciąż działają albo takie, które działać już przestały. Sprzedawać może każdy, wystarczy koc, na którym będzie można rozłożyć swój dobytek. Czasem w masie śmieci marnej jakości zdarzają się jednak perełki, stąd na targowisko na stacji przychodzą nie tylko stali bywalcy.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:09, w całości zmieniany 1 raz
Nad magicznym portem przez kilka chwil krążyła jako kłąb czarnej mgły obserwując okolicę, by wreszcie zdematerializować się u brzegu Tamizy i tam czekać na czarodziejów, z którymi miała się tego wieczoru spotkać, wsparta o kamienny murek, z papierosem w ustach. Niemal letni już zmierzch był ciepły, dlatego miała na sobie jedynie lekką szatę czarownicy, składającą się z materiałowych spodni i dłuższej tuniki z cienkiego materiału. Przez ramię przewiesiła sobie zaczarowaną torbę, w której ukryła kilka fiolek z eliksirami* i sprawną miotłę. Na serdeczny palec wsunęła pierścień z Okiem Ślepego, dlatego zbliżającego Caelana dostrzegła nim jeszcze wyłonił się z ciemności. Obserwowała jak barczysta plama ciepła powiększa się i powiększa, aż wreszcie staje przy niej. Sigrun chciała, by towarzyszył jej tego wieczoru, bo jak nikt w szeregach Rycerzy Walpurgii znał magiczny prot i doki, a zamierzała odwiedzić targowisko przy starym dworcu na Isle of Dogs.
- Czekamy jeszcze na Claude Cun-coś-tam. Chce wesprzeć naszą sprawę, więc sprawdzimy co potrafi - poinformowała żeglarza, obdarzając go krótkim, badawczym spojrzeniem, po czym rozejrzała się w poszukiwaniu nowego sojusznika Rycerzy Walpurgii, któremu nakazała pojawić się nad Tamizą. Gdy i on się pojawił zlustrowała go wzrokiem od stóp do głów, jakby mogła przeszyć go nim na wskroś i zorientować się co kryje się pod skórą. Czarodziej, któremu mogli zaufać, na którego mogli liczyć, czy też nie?
- Targowiskiem obok dawnego dworca rządzi teraz jakaś banda portowych rzezimieszków. Uważają się za nie wiadomo kogo i zbierają haracze. To mi się nie podoba i nie ma na to naszej zgody - opowiedziała mężczyznom po krótce o tym, czego się dowiedziała i gdzie zmierzali, gdy ruszyła do przodu pierwsza, kierując się na Isle of Dogs. Dzielił ich od niego kawał drogi, lecz nie była pewna ilu bandytów liczyła ta hołota i czy mieli wystawione czujki w okolicach.
O tej porze na targowisku próżno było szukać handlarzy, czy klientów. Wydawało się opustoszałe, lecz w centralnej części placu, w niewielkim budynku, świeciło się światło - tam właśnie zmierzali. Sigrun zasłoniła twarz maską Śmierciożercy, bo to w imieniu Czarnego Pana się tu zjawiała, a to była jej nowa, właściwa twarz. Wokół wściekłej maski opadły jasne, proste włosy.
Przed budynkiem stał ochroniarz, w którego natychmiast wycelowała rózdżką.
- Kto wami rządzi? - spytała opryskliwie, bez ogródek, rozglądając się uważnie, bo podejrzewała, ze nie jest tu sam.
| mam przy sobie różdżkę, maskę śmierciożercy, fluoryt, oko ślepego, zaczarowaną torbę, a w niej miotłę i eliksiry (ale jeśli zajdzie taka potrzeba, to wyślę je ponumerowane do Mistrza Gry drogą prywatnej wiadomości, to tylko eliksiry, które mam w ekwipunku na dzień 24.06.2020)
rzucam na spostrzegawczość (poziom II, +30)
- Czekamy jeszcze na Claude Cun-coś-tam. Chce wesprzeć naszą sprawę, więc sprawdzimy co potrafi - poinformowała żeglarza, obdarzając go krótkim, badawczym spojrzeniem, po czym rozejrzała się w poszukiwaniu nowego sojusznika Rycerzy Walpurgii, któremu nakazała pojawić się nad Tamizą. Gdy i on się pojawił zlustrowała go wzrokiem od stóp do głów, jakby mogła przeszyć go nim na wskroś i zorientować się co kryje się pod skórą. Czarodziej, któremu mogli zaufać, na którego mogli liczyć, czy też nie?
- Targowiskiem obok dawnego dworca rządzi teraz jakaś banda portowych rzezimieszków. Uważają się za nie wiadomo kogo i zbierają haracze. To mi się nie podoba i nie ma na to naszej zgody - opowiedziała mężczyznom po krótce o tym, czego się dowiedziała i gdzie zmierzali, gdy ruszyła do przodu pierwsza, kierując się na Isle of Dogs. Dzielił ich od niego kawał drogi, lecz nie była pewna ilu bandytów liczyła ta hołota i czy mieli wystawione czujki w okolicach.
O tej porze na targowisku próżno było szukać handlarzy, czy klientów. Wydawało się opustoszałe, lecz w centralnej części placu, w niewielkim budynku, świeciło się światło - tam właśnie zmierzali. Sigrun zasłoniła twarz maską Śmierciożercy, bo to w imieniu Czarnego Pana się tu zjawiała, a to była jej nowa, właściwa twarz. Wokół wściekłej maski opadły jasne, proste włosy.
Przed budynkiem stał ochroniarz, w którego natychmiast wycelowała rózdżką.
- Kto wami rządzi? - spytała opryskliwie, bez ogródek, rozglądając się uważnie, bo podejrzewała, ze nie jest tu sam.
| mam przy sobie różdżkę, maskę śmierciożercy, fluoryt, oko ślepego, zaczarowaną torbę, a w niej miotłę i eliksiry (ale jeśli zajdzie taka potrzeba, to wyślę je ponumerowane do Mistrza Gry drogą prywatnej wiadomości, to tylko eliksiry, które mam w ekwipunku na dzień 24.06.2020)
rzucam na spostrzegawczość (poziom II, +30)
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Stał w przedpokoju swojego mieszkania. W ciszy zapinał guziki wiosennej, wierzchniej szaty zza której wyłaniał się gładki kołnierz białej koszuli. Poprawił go jeszcze przed wyjściem co skontrolował w odbiciu owalnego lustra. Wygładził wysokiej jakości materiał pozbawiony zdobień czy fikuśnych ulepszeń mogących krępować ruch - choć nie był obrośnięty w doświadczenie wojownika tak jednak domyślał się jak do tej się przygotować. Z czasem będzie to łatwiejsze. Bo nie miał wątpliwości co do tego, że dzisiejszy debiut miał w przyszłości okazać się kroplą w morzu wojennych zmagań. To był dopiero początek. I to nie on decydował o tym, gdzie miał znajdować się koniec.
Do Londynu dotarł konno. Skrzydlaty, magiczny wierzchowiec poniósł czarodzieja pod obrzeża niespokojnego miasta którymi dalej przemieszczał się już pieszo w stronę dzielnicy portowej. Zmarszczył nos robiąc kwaśną minę w chwili w której specyficzny zapach przemysłowej, nabrzeżnej okolicy natrętnie informował o tym, że był już blisko celu. W punkcie zbiórki dostrzegł dwie sylwetki - kobiecą i męską.
- Pani Rookwood - pochylił czoła w geście powitania, jak i wyrażenia szacunku. Czarownica przed zasługiwała na uznanie za swoje wojenne dokonania na rzecz Voldemorta - pana będącego panem jego pana. Nie było to takie skomplikowane. W kierunku mężczyzny skinął głową domyślając się, że to nie jest czas ani miejsce na bardziej wylewne celebrowanie spotkania. Stojąc przy nich słuchał i chłoną informacje co do tego czego, a właściwie kogo mieli znaleźć - Wiemy jak wygląda ktokolwiek kto do nich przynależy...? - do tych portowych rzezimieszków...? Tak szczerze to trudno było mu uwierzyć, że w tej dzielnicy mieszkają jacyś nie-rzezimieszkowie. Może jednak ci konkretni czymś się wyróżniali? Może byli zebrani w jakimś bardziej konkretnym miejscu niż targowisko koło dworca...? W zasadzie o tym ostatnim przekonał się dość szybko - wystarczyło jedynie podążać za zorientowaną w okolicy Rookwood, która bezpośrednio wycelowała różdżką w stojącego przed drzwiami ochroniarza. Claude poprawił uchwyt dłoni na różdżce czyniąc to samo co ona. Krew zawrzała poruszona adrenaliną. Czarodziej starał się jednak mimo wszystko zachować trzeźwość myśli i obserwował okolicę. Starał znajdować się blisko dwójki pozostałych czarodziei, tak by móc w razie konieczności spróbować ich obronić w razie konieczności.
|Ekwipunek: Eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 10, moc 105); Eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 5), Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu, 2 fiolki (nie mam jeszcze podsumowania pod KP dlatego odsyłam tutaj jako dowód tego, że je posiadam
|Pierwsza kość - spostrzegawczość (+60); druga kość - atak NPC Strażnika (OPCM 15, transmutacja 30, żywotność 100) zaklęcie bombino we mnie (Claude)
Do Londynu dotarł konno. Skrzydlaty, magiczny wierzchowiec poniósł czarodzieja pod obrzeża niespokojnego miasta którymi dalej przemieszczał się już pieszo w stronę dzielnicy portowej. Zmarszczył nos robiąc kwaśną minę w chwili w której specyficzny zapach przemysłowej, nabrzeżnej okolicy natrętnie informował o tym, że był już blisko celu. W punkcie zbiórki dostrzegł dwie sylwetki - kobiecą i męską.
- Pani Rookwood - pochylił czoła w geście powitania, jak i wyrażenia szacunku. Czarownica przed zasługiwała na uznanie za swoje wojenne dokonania na rzecz Voldemorta - pana będącego panem jego pana. Nie było to takie skomplikowane. W kierunku mężczyzny skinął głową domyślając się, że to nie jest czas ani miejsce na bardziej wylewne celebrowanie spotkania. Stojąc przy nich słuchał i chłoną informacje co do tego czego, a właściwie kogo mieli znaleźć - Wiemy jak wygląda ktokolwiek kto do nich przynależy...? - do tych portowych rzezimieszków...? Tak szczerze to trudno było mu uwierzyć, że w tej dzielnicy mieszkają jacyś nie-rzezimieszkowie. Może jednak ci konkretni czymś się wyróżniali? Może byli zebrani w jakimś bardziej konkretnym miejscu niż targowisko koło dworca...? W zasadzie o tym ostatnim przekonał się dość szybko - wystarczyło jedynie podążać za zorientowaną w okolicy Rookwood, która bezpośrednio wycelowała różdżką w stojącego przed drzwiami ochroniarza. Claude poprawił uchwyt dłoni na różdżce czyniąc to samo co ona. Krew zawrzała poruszona adrenaliną. Czarodziej starał się jednak mimo wszystko zachować trzeźwość myśli i obserwował okolicę. Starał znajdować się blisko dwójki pozostałych czarodziei, tak by móc w razie konieczności spróbować ich obronić w razie konieczności.
|Ekwipunek: Eliksir kociego kroku (1 porcja, stat. 10, moc 105); Eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 5), Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu, 2 fiolki (nie mam jeszcze podsumowania pod KP dlatego odsyłam tutaj jako dowód tego, że je posiadam
|Pierwsza kość - spostrzegawczość (+60); druga kość - atak NPC Strażnika (OPCM 15, transmutacja 30, żywotność 100) zaklęcie bombino we mnie (Claude)
The member 'Claude Cunningham' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 34
--------------------------------
#2 'k100' : 14
#1 'k100' : 34
--------------------------------
#2 'k100' : 14
Choć nie mógł powiedzieć, by dobrze wspominał czy starcie w antykwariacie, czy majową potyczkę opodal Big Bena, to nie zamierzał cofać się przed kolejną okazją do zwiększenia wpływów Rycerzy w mieście. Wiedział, że zaprowadzenie w Londynie porządku będzie nie tylko z korzyścią dla ich organizacji, zgodne z wolą Czarnego Pana, ale i przyniesie namiastkę spokoju ducha, zmniejszy lęk o najbliższych - uparcie trzymanych w domu Catrionę z dziećmi, pomieszkującą na Pokątnej Calanthe. Dlatego też do wskazanego przez Rookwood miejsca dotarł na piechotę, daleko nie miał, w kieszeniach spodni kryjąc kilka niewielkich fiolek z eliksirami, różdżkę trzymając na widoku, w ręce; wolał nie ryzykować, że da się zaskoczyć jakiemuś z wciąż pałętających się po mieście rebeliantów. Dostrzegł sylwetkę wiedźmy opierającą się o kamienny murek, skrócił dzielącą ich odległość bez zastanowienia; nie było na co czekać. A przynajmniej tak myślał. Dopiero po chwili oświeciła go, że czekają na jeszcze jedną osobę, nową, do sprawdzenia. Uniósł wyżej brwi, lecz nie powiedział nawet słowa. Niech i tak będzie - nie mógł wiedzieć, z kim przyjdzie im się mierzyć tego wieczoru, czy Zakon Feniksa znów nie postanowi pokrzyżować im planów, dlatego nie zamierzał narzekać na dodatkową osobę do pomocy. Kiedy już Cunningham pojawił się na miejscu, odpowiedział mu oszczędnym skinieniem głowy. - Słyszałem o nich - przyznał burkliwie, dopalając ćmionego od jakiegoś czasu papierosa, rzucając go na bruk. Gdyby tak zdołali się ich pozbyć, mogliby korzystać z targowiska jak z cennego źródła informacji.
W ciszy podążył za Sigrun, która doskonale wiedziała, gdzie powinni skierować swe kroki, wciąż trzymając różdżkę w pogotowiu. Wątpił, by mieli załatwić tę sprawę w dyplomatyczny sposób. Kątem oka spojrzał ku pobłyskującej w świetle nielicznych lamp masce śmierciożerczyni; nie musieli się kryć ze swoją przynależnością do popleczników Czarnego Pana, już nie. Po chwili stanęli przed budynkiem, w którym miał się znajdować dowódca rzezimieszków, lecz stojący na straży czarodziej nie wyglądał na skorego do pomocy. Co więcej, dość szybko sięgnął po magię, najwidoczniej nie chcąc z nimi rozmawiać - choć jego zaklęcie nie wyszło, to Goyle nie miał zamiaru tego zignorować. - Decollatio - warknął, celując w rękę (Ochroniarz), która nie była wiodąca.
| próbuję z Decollatio, mam -5 do ST i idziemy do szafki: tutaj
Daję też znać, że tutaj czekam na rozliczenie rozwoju.
Ekwipunek: różdżka, eliksiry: [?] Smocza Łza (1 porcja, stat. 32), Wieczny Płomień (1 porcja, stat 32. z mocą 114 oczek), Veritaserum (1 porcja, stat. 40, moc +10, uwarzony 01.09), Kameleon (1 porcja, stat. 32, z mocą 114 oczek)
W ciszy podążył za Sigrun, która doskonale wiedziała, gdzie powinni skierować swe kroki, wciąż trzymając różdżkę w pogotowiu. Wątpił, by mieli załatwić tę sprawę w dyplomatyczny sposób. Kątem oka spojrzał ku pobłyskującej w świetle nielicznych lamp masce śmierciożerczyni; nie musieli się kryć ze swoją przynależnością do popleczników Czarnego Pana, już nie. Po chwili stanęli przed budynkiem, w którym miał się znajdować dowódca rzezimieszków, lecz stojący na straży czarodziej nie wyglądał na skorego do pomocy. Co więcej, dość szybko sięgnął po magię, najwidoczniej nie chcąc z nimi rozmawiać - choć jego zaklęcie nie wyszło, to Goyle nie miał zamiaru tego zignorować. - Decollatio - warknął, celując w rękę (Ochroniarz), która nie była wiodąca.
| próbuję z Decollatio, mam -5 do ST i idziemy do szafki: tutaj
Daję też znać, że tutaj czekam na rozliczenie rozwoju.
Ekwipunek: różdżka, eliksiry: [?] Smocza Łza (1 porcja, stat. 32), Wieczny Płomień (1 porcja, stat 32. z mocą 114 oczek), Veritaserum (1 porcja, stat. 40, moc +10, uwarzony 01.09), Kameleon (1 porcja, stat. 32, z mocą 114 oczek)
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'k10' : 9
#1 'k100' : 97
--------------------------------
#2 'k10' : 9
pojedynek w szafce zniknięć - wygrany
170/215 (-45 psychiczne)
Zdecydowała się sięgnąć po to samo zaklęcie, którym Goyle bardzo szybko powalił na ziemię i pozbawił przytomności czarodzieja przed budynkiem. Trudne i okrutne, ale jakże potężne. Pozwalające bardzo szybko zdobyć przewagę. Może przede wszystkim - robiące wrażenie. Dobrze i celnie rzucone właściwie pozbawiało wroga kończyny. Tak samo postąpiła przecież z Justine Tonks kilka miesięcy wcześniej, gdy odrąbała jej tym właśnie zaklęciem nogę. Wielka szkoda, że udało się szlamie ją odzyskać, pomimo że rany po czarnej magii nie chciały się goić.
Rzuciwszy jednak zaklęcie Sigrun sama poczuła znów ból w skroniach. Nie tak silny jak przy pierwszej próbie zmiażdżenia kości nieznajomego czarodzieja, ale był dotkliwy. Jasnowłosej wiedźmie pociemniało przed oczyma. Dobrze, że miała na twarzy maskę i grymas bólu pozostał dla jej towarzyszy niewidoczny. Nie pozwoliła sobie nawet na westchnięcie, mimo że zakręciło się jej w głowie. Rookwood wzięła jedynie głębszy oddech, zacisnęła na kilka chwil powieki, próbując zebrać myśli i spojrzała znów w górę, by obserwować z satysfakcją jak strażnik wrzeszczy z bólu, niemal pozbawiony ręki. Jego krzyk także ucichł, bo nie był w stanie znieść tak potwornego cierpienia i osunął się na ziemię nieprzytomny, znikając im z oczu. Nie obawiała się jednak, że ich zaatakuje - raczej nie będzie już w stanie. Zaklęcie było silne.
- Wygląda na to, że mamy ich z głowy. Dobra robota - wyrzekła Śmierciożerczyni, obracając głowę ku dwójce Rycerzy, którzy jej towarzyszyli. - Nieźle władasz zaklęciami defensywnymi. To dobrze - zauważyła Sigrun, zwracając się do Claude; trudno było ocenić to, co potrafił po tak krótkim pojedynku, rzucił zaledwie kilka zaklęć, lecz popisał się silną tarczą i celnym zaklęciem petryfikującym. - Obrona jest ważna. Nasz wróg nie jest ani głupi, ani słaby. Potrafią walczyć. Na pewno lepiej niż ta dwójka tutaj - przyznała z niechęcią, mając na myśli - rzecz jasna - Zakon Feniksa. Claude musiał się zresztą tego domyślać. Gdyby było przecież inaczej, to dawno już zgnietliby ich jak robaka butem. - Potrafisz rzucać zaklęcia ochronne? Pułapki? - spytała sojusznika; to, co potrafił Caelan już wiedziała.
170/215 (-45 psychiczne)
Zdecydowała się sięgnąć po to samo zaklęcie, którym Goyle bardzo szybko powalił na ziemię i pozbawił przytomności czarodzieja przed budynkiem. Trudne i okrutne, ale jakże potężne. Pozwalające bardzo szybko zdobyć przewagę. Może przede wszystkim - robiące wrażenie. Dobrze i celnie rzucone właściwie pozbawiało wroga kończyny. Tak samo postąpiła przecież z Justine Tonks kilka miesięcy wcześniej, gdy odrąbała jej tym właśnie zaklęciem nogę. Wielka szkoda, że udało się szlamie ją odzyskać, pomimo że rany po czarnej magii nie chciały się goić.
Rzuciwszy jednak zaklęcie Sigrun sama poczuła znów ból w skroniach. Nie tak silny jak przy pierwszej próbie zmiażdżenia kości nieznajomego czarodzieja, ale był dotkliwy. Jasnowłosej wiedźmie pociemniało przed oczyma. Dobrze, że miała na twarzy maskę i grymas bólu pozostał dla jej towarzyszy niewidoczny. Nie pozwoliła sobie nawet na westchnięcie, mimo że zakręciło się jej w głowie. Rookwood wzięła jedynie głębszy oddech, zacisnęła na kilka chwil powieki, próbując zebrać myśli i spojrzała znów w górę, by obserwować z satysfakcją jak strażnik wrzeszczy z bólu, niemal pozbawiony ręki. Jego krzyk także ucichł, bo nie był w stanie znieść tak potwornego cierpienia i osunął się na ziemię nieprzytomny, znikając im z oczu. Nie obawiała się jednak, że ich zaatakuje - raczej nie będzie już w stanie. Zaklęcie było silne.
- Wygląda na to, że mamy ich z głowy. Dobra robota - wyrzekła Śmierciożerczyni, obracając głowę ku dwójce Rycerzy, którzy jej towarzyszyli. - Nieźle władasz zaklęciami defensywnymi. To dobrze - zauważyła Sigrun, zwracając się do Claude; trudno było ocenić to, co potrafił po tak krótkim pojedynku, rzucił zaledwie kilka zaklęć, lecz popisał się silną tarczą i celnym zaklęciem petryfikującym. - Obrona jest ważna. Nasz wróg nie jest ani głupi, ani słaby. Potrafią walczyć. Na pewno lepiej niż ta dwójka tutaj - przyznała z niechęcią, mając na myśli - rzecz jasna - Zakon Feniksa. Claude musiał się zresztą tego domyślać. Gdyby było przecież inaczej, to dawno już zgnietliby ich jak robaka butem. - Potrafisz rzucać zaklęcia ochronne? Pułapki? - spytała sojusznika; to, co potrafił Caelan już wiedziała.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Choć nie wszystkie wypowiadane przez niego inkantacje zakończyły się sukcesem, to nie miał na co narzekać - silne czarnomagiczne zaklęcia pozwoliły na unieszkodliwienie stojącego bliżej przeciwnika, z kolei tarcza ochroniła ich nowego sojusznika przez zostaniem niezbyt przydatną w tej sytuacji żabą. Co więcej, nawet mimo sięgania po plugawą dziedzinę Caelan wciąż był w pełni sił, nie odczuł choćby najmniejszego zawrotu głowy, z jego nosa nie puściła się farba. Nie był jednak głupi, nie sądził, by mógł zawdzięczać to praktyce i stałemu doskonaleniu swych umiejętności - kapryśna czarna magia zbierała swe żniwo niezależnie od doświadczenia.
Odetchnął spokojniej, głębiej, bo choć ani przez chwilę nie wątpił w powodzenie ich akcji, to nie mógł mieć pewności, czy przypadkiem nie spotkają przy tym zbłąkanych buntowników, kolejnych wandali rozwieszających po mieście karykatury ministra. A nie wątpił, bo choć co prawda nie wiedział, na co było stać towarzyszącego im Cun-coś-tam, jak to określiła go Sigrun, lecz doskonale wiedział, ile potrafiła ona. Pamiętał, z jaką wprawą torturowała przyprowadzonego olbrzymom złodzieja. Nie bez powodu została wyniesiona do grona Śmierciożerców, doceniona mrocznym znakiem. - I oby w środku nie było ich więcej - mruknął, wciąż nie chowając różdżki, mając się na baczności. Mógł jedynie domyślać się, z jak wielu czarodziejów składała się szajka, którą mieli tej nocy rozbić. Tak naprawdę nie potrzebowali jednak wielu ludzi, by zastraszać targowisko, by ściągać haracz.
Zgadzał się z zamaskowaną towarzyszką; obrona była ważna, niejednokrotnie przekonał się o tym na własnej skórze i dlatego w ostatnim czasie skupiał się nie tyle na zgłębianiu tajników czarnej magii, a na stawaniu się coraz pewniejszym i bieglejszym w defensywie. Wyglądało na to, że starcia z Zakonem Feniksa miały stawać się częstsze; te karaluchy, mimo wprowadzonych przez ministerstwo ograniczeń, wciąż znajdowały drogę do stolicy, za bariery ochronne - by robić im wbrew.
Kiedy Rookwood rozmawiała z sojusznikiem, Caelan uważnie rozglądał się dookoła, próbując dostrzec coś w najbliższej okolicy. Nie powinni zwlekać.
Odetchnął spokojniej, głębiej, bo choć ani przez chwilę nie wątpił w powodzenie ich akcji, to nie mógł mieć pewności, czy przypadkiem nie spotkają przy tym zbłąkanych buntowników, kolejnych wandali rozwieszających po mieście karykatury ministra. A nie wątpił, bo choć co prawda nie wiedział, na co było stać towarzyszącego im Cun-coś-tam, jak to określiła go Sigrun, lecz doskonale wiedział, ile potrafiła ona. Pamiętał, z jaką wprawą torturowała przyprowadzonego olbrzymom złodzieja. Nie bez powodu została wyniesiona do grona Śmierciożerców, doceniona mrocznym znakiem. - I oby w środku nie było ich więcej - mruknął, wciąż nie chowając różdżki, mając się na baczności. Mógł jedynie domyślać się, z jak wielu czarodziejów składała się szajka, którą mieli tej nocy rozbić. Tak naprawdę nie potrzebowali jednak wielu ludzi, by zastraszać targowisko, by ściągać haracz.
Zgadzał się z zamaskowaną towarzyszką; obrona była ważna, niejednokrotnie przekonał się o tym na własnej skórze i dlatego w ostatnim czasie skupiał się nie tyle na zgłębianiu tajników czarnej magii, a na stawaniu się coraz pewniejszym i bieglejszym w defensywie. Wyglądało na to, że starcia z Zakonem Feniksa miały stawać się częstsze; te karaluchy, mimo wprowadzonych przez ministerstwo ograniczeń, wciąż znajdowały drogę do stolicy, za bariery ochronne - by robić im wbrew.
Kiedy Rookwood rozmawiała z sojusznikiem, Caelan uważnie rozglądał się dookoła, próbując dostrzec coś w najbliższej okolicy. Nie powinni zwlekać.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czas jakby na chwilę zwolnił w chwili w której śmiertelnie rażony klątwą strażnik osuną się dzieląc los swojego towarzysza. Jeżeli żył to nie potrwa to dłużej niż kilka kolejnych tąpnięć serca. Otwarta rana krwawiła najpewniej wyjątkowo obficie. Czy towarzyszyły temu konwulsje...?
Zamrugał po kilkakroć szybciej w chwili w której śmierciożerczyni przelała na niego swoją uwagę. Jej głos był trzeźwiący, przyciągający do trwającej wciąż rzeczywistości.
- Dziękuję, ma'am - przyjął uznanie choć nie uważał je za takie na które mógł w tym pojedynku zasłużyć. Zerkną przy tym z ukosa na Caleana, który to przecież skierował w jego kierunku pomocną różdżkę kiedy nie zdołał uformować własnej maximy. Był mu wdzięczny - gdyby nie czarodziej to w tym momencie rechotałby pod stopami obojga rycerzy - Domyślam się. Jeżeli któregoś napotkam to nie zlekceważę możliwego zagrożenia z ich strony, ma'am - nie wątpił w to, że zgraja ulicznych, samozwańczych ochroniarzy raczej nie miała na co dzień za wiele wspólnego z rzemiosłem walki. Z ciężkim sercem musiał przyznać, przynajmniej przed sobą samym, że najpewniej jego własne umiejętności wojaczki można było przypisać właśnie do pokonanej już dwójki. Miał nadzieję, że jeżeli przyjdzie stanąć mu w szranki z faktycznym wrogiem to stanie na wysokości zadania.
- Niestety nakładanie zabezpieczeń to nie jest coś czym zajmuję się na co dzień dlatego też pomimo biegłości w białej magii w zasadzie niewiele z nich znajduje się w zasięgu moich możliwości. Poradzę sobie jednak z naturą większości podstawowych, jak i zawieruchą czy oczobłyskiem należących do tych bardziej skomplikowanych. - Następnym razem będzie bardziej przygotowany - obiecał sobie poprawę, uzupełnienie braków, wyszlifowanie tego co już umiał. Niewątpliwie będzie zmuszony pochylić się nad opasłymi księgami związanymi swą naturą z numerologią czy też starożytnymi runami co go wcale nie płoszyło.
Poprawił uchwyt różdżki w dłoni zgadzając się w pełni z Goylem.
Zamrugał po kilkakroć szybciej w chwili w której śmierciożerczyni przelała na niego swoją uwagę. Jej głos był trzeźwiący, przyciągający do trwającej wciąż rzeczywistości.
- Dziękuję, ma'am - przyjął uznanie choć nie uważał je za takie na które mógł w tym pojedynku zasłużyć. Zerkną przy tym z ukosa na Caleana, który to przecież skierował w jego kierunku pomocną różdżkę kiedy nie zdołał uformować własnej maximy. Był mu wdzięczny - gdyby nie czarodziej to w tym momencie rechotałby pod stopami obojga rycerzy - Domyślam się. Jeżeli któregoś napotkam to nie zlekceważę możliwego zagrożenia z ich strony, ma'am - nie wątpił w to, że zgraja ulicznych, samozwańczych ochroniarzy raczej nie miała na co dzień za wiele wspólnego z rzemiosłem walki. Z ciężkim sercem musiał przyznać, przynajmniej przed sobą samym, że najpewniej jego własne umiejętności wojaczki można było przypisać właśnie do pokonanej już dwójki. Miał nadzieję, że jeżeli przyjdzie stanąć mu w szranki z faktycznym wrogiem to stanie na wysokości zadania.
- Niestety nakładanie zabezpieczeń to nie jest coś czym zajmuję się na co dzień dlatego też pomimo biegłości w białej magii w zasadzie niewiele z nich znajduje się w zasięgu moich możliwości. Poradzę sobie jednak z naturą większości podstawowych, jak i zawieruchą czy oczobłyskiem należących do tych bardziej skomplikowanych. - Następnym razem będzie bardziej przygotowany - obiecał sobie poprawę, uzupełnienie braków, wyszlifowanie tego co już umiał. Niewątpliwie będzie zmuszony pochylić się nad opasłymi księgami związanymi swą naturą z numerologią czy też starożytnymi runami co go wcale nie płoszyło.
Poprawił uchwyt różdżki w dłoni zgadzając się w pełni z Goylem.
Minęło 48h.
Czarna magia oferowała potężną moc, ogromną siłę, jeśli tylko miało się odwagę, by to udźwignąć, żądała jednak wiele w zamian. Im mag był bardziej doświadczony, tym rzadziej miało to miejsce, lecz nie istniała żadna reguła kiedy ciemne moce upomną się o swoje. Mimo wszystko każdego mogło to spotkać - tak jak Sigrun teraz. Pogodziła się z tym, płaciła tę cenę, nie miała innego wyjścia przecież, bo nie zrezygnowałaby z czarnej magii. Lgnęła do niej niczym ćma do ognia - pomimo bólu i związanych zeń niebezpieczeństw. Skronie pulsowały wciąż bólem, lecz nie na tyle silnym, by wyeliminować czarownicę z gry. Znosiła o wiele gorszy i to już wielokrotnie. Kilka głębszych oddechów pozwoliło zepchnąć ten ból na skraj świadomości, zacząć go ignorować i skupić się na zadaniu.
- Nawet jeśli w środku jest ich więcej, to podzielą los swoich towarzyszy, nie będziemy się z nimi cackać - odparła na słowa Caelana stanowczym tonem. Przypuszczała jednak, że o tej porze budynek był pusty. Ochroniarz i strażnik krzyczeli tak głośno, że trudno byłoby to zignorować. Nawet jeśli nie przebywali w środku, a w okolicach, to mieli dość czasu, by już się tu zjawić.
- Świetnie - odpowiedziała Cunninghamowi, który sprawiał wrażenie niezwykle kulturalnego i dobrze wychowanego czarodzieja. Może nawet lepiej od niektórych szlachetnie urodzonych lordów, których kiedyś przyszło jej poznać. Zwracał się do niej z szacunkiem, jaki wynikał nie tylko z osiągniętej przezeń pozycji w hierarchii Rycerzy Walpurgii, to była jakaś nowość. Chyba miała wokół siebie łowców i barowych cwaniaczków jak Macnair, że zwracała na to uwagę.
- A czym zajmujesz się na co dzień? - spytała sojusznika, ruszając w stronę budynku; zbyt niewiele o nim wiedziała. Nad nieprzytomnym ciałem ochroniarza, który leżał w kałuży własnej krwi, niemal pozbawiony ręki, przeszła jak gdyby nigdy nic, omijając juchę, by nie ubrudzić sobie butów. Otworzyła drzwi na rozcież i uniosła różdżkę. - Oczobłysk, czy Zawierucha będą w porządku. Im więcej, tym lepiej. Lepiej dla nas, by nikt się tu nie zbliżał - oznajmiła, oglądając się na Caelana i Claude. Obojętne jej było, który z nich wybierze Oczobłysk, a który Zawieruchę, może Goyle znał więcej pułapek.
Sama zdecydowała się na klamki w budynku nałożyć zaklęcie Lepkich rąk, wykonała więc prawą ręką kilka odpowiednich gestów, mrucząc pod nosem inkantacje.
Czarna magia oferowała potężną moc, ogromną siłę, jeśli tylko miało się odwagę, by to udźwignąć, żądała jednak wiele w zamian. Im mag był bardziej doświadczony, tym rzadziej miało to miejsce, lecz nie istniała żadna reguła kiedy ciemne moce upomną się o swoje. Mimo wszystko każdego mogło to spotkać - tak jak Sigrun teraz. Pogodziła się z tym, płaciła tę cenę, nie miała innego wyjścia przecież, bo nie zrezygnowałaby z czarnej magii. Lgnęła do niej niczym ćma do ognia - pomimo bólu i związanych zeń niebezpieczeństw. Skronie pulsowały wciąż bólem, lecz nie na tyle silnym, by wyeliminować czarownicę z gry. Znosiła o wiele gorszy i to już wielokrotnie. Kilka głębszych oddechów pozwoliło zepchnąć ten ból na skraj świadomości, zacząć go ignorować i skupić się na zadaniu.
- Nawet jeśli w środku jest ich więcej, to podzielą los swoich towarzyszy, nie będziemy się z nimi cackać - odparła na słowa Caelana stanowczym tonem. Przypuszczała jednak, że o tej porze budynek był pusty. Ochroniarz i strażnik krzyczeli tak głośno, że trudno byłoby to zignorować. Nawet jeśli nie przebywali w środku, a w okolicach, to mieli dość czasu, by już się tu zjawić.
- Świetnie - odpowiedziała Cunninghamowi, który sprawiał wrażenie niezwykle kulturalnego i dobrze wychowanego czarodzieja. Może nawet lepiej od niektórych szlachetnie urodzonych lordów, których kiedyś przyszło jej poznać. Zwracał się do niej z szacunkiem, jaki wynikał nie tylko z osiągniętej przezeń pozycji w hierarchii Rycerzy Walpurgii, to była jakaś nowość. Chyba miała wokół siebie łowców i barowych cwaniaczków jak Macnair, że zwracała na to uwagę.
- A czym zajmujesz się na co dzień? - spytała sojusznika, ruszając w stronę budynku; zbyt niewiele o nim wiedziała. Nad nieprzytomnym ciałem ochroniarza, który leżał w kałuży własnej krwi, niemal pozbawiony ręki, przeszła jak gdyby nigdy nic, omijając juchę, by nie ubrudzić sobie butów. Otworzyła drzwi na rozcież i uniosła różdżkę. - Oczobłysk, czy Zawierucha będą w porządku. Im więcej, tym lepiej. Lepiej dla nas, by nikt się tu nie zbliżał - oznajmiła, oglądając się na Caelana i Claude. Obojętne jej było, który z nich wybierze Oczobłysk, a który Zawieruchę, może Goyle znał więcej pułapek.
Sama zdecydowała się na klamki w budynku nałożyć zaklęcie Lepkich rąk, wykonała więc prawą ręką kilka odpowiednich gestów, mrucząc pod nosem inkantacje.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Pewny ton czarownicy nie niósł złudzeń co do tego jak miałaby wyglądać dalsza konfrontacja z potencjalnym wrogiem gnieżdżącym się wewnątrz budynku - szybka, bezpośrednia i przede wszystkim krwawa. Rozumiał to. Akceptował. Sam jednak nie do końca potrafił jeszcze się odnaleźć w takiej roli. Jeszcze. Bezwzględności i wyrachowania dało się jednak wyuczyć, przyswoić. Przynajmniej taką miał nadzieję. Przyzwyczajony i nauczony był jednak do poszanowania hierarchii, pozycji - swojej, jak i cudzej. Naturalnie przychodziło mu więc wychodzenie na przeciw czarownicy z odpowiednim dla niej uznaniem. "Świetnie". Przymkną oczy na sekundę dłużej, tak, że nie dało się tego pomylić z mrugnięciem. Skiną przy tym nieznacznie głową. Dziękuję ma'am - zawisło niemo w powietrzu. Ruszył za nią.
- Służę w Chateau Rose pod komendą sir Nestora Rosiera, jestem lokajem, ma'am - podążając za nią nie mógł wyczytać jakie też emocje wzbudziła w niej ta informacja. Nawet gdyby spoglądał w przysłoniętą maską twarz wątpił by coś w tej materii miało się zmienić. Nie miało to jednak w zasadzie żadnego znaczenia. Claude był dumny ze swojej roli, pracy determinującej całej jego obecne, jak i przyszłe życie. Można było jednak wydedukować, że z samą wojenną posługą do chwili obecnej nie miał za wiele wspólnego - to chyba było ważne, to by wiedziała, że nie miał doświadczenia w wypadach tego typu. Zdając sobie z tego sprawę postanowił po chwili uzupełnić swoją odpowiedź - Nie miałem okazji parać się czymkolwiek innym w swoim życiu. Przyuczany byłem do zawodu od lat nastoletnich - w zasadzie od maleńkości, lecz dla niego samego przełomem, jak i początkiem wszystkiego była jego misja w Beauxbatons.
Przeszedł obok ciała martwego już ochroniarza zaglądając z niepokojącą ciekawością w ziejące już pustką oczodoły. Poczuł jak skóra mu ścierpła na karku. Podążył jednak dalej - do wnętrza niewielkiej, nieco obskurnej sieni w której leżały kolejne zwłoki - tym razem strażnika. Starając się ignorować wystrój oraz atmosferę wnętrza starał się zrelaksować tak, by z powodzeniem rozścielić zaraz za wejściem zaklęcie ochronne atakujące narząd oczu. Oczobłysk.
- Służę w Chateau Rose pod komendą sir Nestora Rosiera, jestem lokajem, ma'am - podążając za nią nie mógł wyczytać jakie też emocje wzbudziła w niej ta informacja. Nawet gdyby spoglądał w przysłoniętą maską twarz wątpił by coś w tej materii miało się zmienić. Nie miało to jednak w zasadzie żadnego znaczenia. Claude był dumny ze swojej roli, pracy determinującej całej jego obecne, jak i przyszłe życie. Można było jednak wydedukować, że z samą wojenną posługą do chwili obecnej nie miał za wiele wspólnego - to chyba było ważne, to by wiedziała, że nie miał doświadczenia w wypadach tego typu. Zdając sobie z tego sprawę postanowił po chwili uzupełnić swoją odpowiedź - Nie miałem okazji parać się czymkolwiek innym w swoim życiu. Przyuczany byłem do zawodu od lat nastoletnich - w zasadzie od maleńkości, lecz dla niego samego przełomem, jak i początkiem wszystkiego była jego misja w Beauxbatons.
Przeszedł obok ciała martwego już ochroniarza zaglądając z niepokojącą ciekawością w ziejące już pustką oczodoły. Poczuł jak skóra mu ścierpła na karku. Podążył jednak dalej - do wnętrza niewielkiej, nieco obskurnej sieni w której leżały kolejne zwłoki - tym razem strażnika. Starając się ignorować wystrój oraz atmosferę wnętrza starał się zrelaksować tak, by z powodzeniem rozścielić zaraz za wejściem zaklęcie ochronne atakujące narząd oczu. Oczobłysk.
- Oczywiście - odpowiedział lakonicznie, bez wdawania się w dłuższe dyskusje, zwracając przy tym uwagę na stanowczość, z którą przemawiała Rookwood. Nie wątpił, że zajęliby się ewentualnym dodatkowym towarzystwem w odpowiedni sposób, wyraźnie zaznaczając swą obecność, szybko doprowadzając do wyłączenia przeciwników z dalszej walki. Lecz właśnie z tego powodu wolał nie spuszczać gardy, jeszcze nie teraz; musieli być czujni, uważni, jeśli nie chcieli popsuć tego udanego początku. Starał się również nie zwracać większej uwagi na sposób, w jaki nowy sojusznik Rycerzy przemawiał, francuskie naleciałości, przesadna i jakże zbędna w tej sytuacji grzeczność - zaraz jednak zrozumiał, skąd się to wzięło, gdy Cunningham odpowiedział na pytanie śmierciożerczyni. Lokaj Rosiera, na proszę, teraz przynajmniej rozumiał już, kto odpowiadał za wtajemniczenie nowego.
Podążył śladem pozostałych do wnętrza budynku, nie zaszczycając nieruchomego ciała stojącego na drzwiach czarodzieja choćby przelotnym spojrzeniem; gdyby miał rozckliwiać się nad każdym poharatanym czy doprowadzonym do agonii przeciwnikiem, już dawno musiałby zrezygnować ze służby Czarnemu Panu. - W takim razie zajmę się Zawieruchą - dodał, nie chcąc, by przypadkiem weszli sobie wzajemnie w kompetencje. W dziedzinie magii obronnej czuł się coraz pewniej, również nakładanie związanych z nią pułapek przychodziło mu z większą łatwością. Odetchnął głębiej, uparcie ignorując kolejnego trupa, który tonął w kałuży powoli rozpływającej się po brudnej podłodze krwi. Nie myślał teraz o obskurnym lokalu, zamiast tego skupiał się na przywołaniu z otchłani pamięci wyobrażenia bitwy między poplecznikami Merlina i Morgany, która miała posłużyć do stworzenia utrudniającej rozeznanie się w sytuacji iluzji. Przez krótką chwilę tkał Zawieruchę, dbając o to, by nie popełnić żadnego błędu, a przy tym ciesząc się, że tym razem mieli znacznie lepsze warunki do zabezpieczenia przejętego punktu. Wolał nie rozpamiętywać walki w antykwariacie, ani tego, w jaki sposób się skończyła, jak spędzili tamtą noc na reanimowaniu Macnaira.
Podążył śladem pozostałych do wnętrza budynku, nie zaszczycając nieruchomego ciała stojącego na drzwiach czarodzieja choćby przelotnym spojrzeniem; gdyby miał rozckliwiać się nad każdym poharatanym czy doprowadzonym do agonii przeciwnikiem, już dawno musiałby zrezygnować ze służby Czarnemu Panu. - W takim razie zajmę się Zawieruchą - dodał, nie chcąc, by przypadkiem weszli sobie wzajemnie w kompetencje. W dziedzinie magii obronnej czuł się coraz pewniej, również nakładanie związanych z nią pułapek przychodziło mu z większą łatwością. Odetchnął głębiej, uparcie ignorując kolejnego trupa, który tonął w kałuży powoli rozpływającej się po brudnej podłodze krwi. Nie myślał teraz o obskurnym lokalu, zamiast tego skupiał się na przywołaniu z otchłani pamięci wyobrażenia bitwy między poplecznikami Merlina i Morgany, która miała posłużyć do stworzenia utrudniającej rozeznanie się w sytuacji iluzji. Przez krótką chwilę tkał Zawieruchę, dbając o to, by nie popełnić żadnego błędu, a przy tym ciesząc się, że tym razem mieli znacznie lepsze warunki do zabezpieczenia przejętego punktu. Wolał nie rozpamiętywać walki w antykwariacie, ani tego, w jaki sposób się skończyła, jak spędzili tamtą noc na reanimowaniu Macnaira.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
|otwieram II kolejkę nakładania zabezpieczeń
Przesuwał różdżką przelewając białą magię na pomieszczenie tak, by zaklinana moc w razie konieczności zaatakowała zmysł wzroku nieproszonego gościa. Gdy skończył podniósł się z podłogi przy której przyklękał. Stojąc, ponownie zwrócił uwagę na leżącego przy oknie martwego człowieka nie zapominając o tym rozłożonym przy wejściu do budynku - Powinienem po wszystkim powiadomić służby porządkowe ministerstwa by tu posprzątały, czy to ja powinienem się tym zająć? - uniósł nieznacznie jedną brew w geście zastanowienia się nad losem rozkrojonych oprychów. Targowisko było bardzo ruchliwym miejscem. To tu ludzie przychodzili odsprzedawać resztki zapasów i z tego też powodu było to jedno z istotniejszych miejsc w Londynie. Rozchlastane ciała oprawców-strażników częściowo mogły wzbudzić spokój wśród ludzi, którzy do tej pory łożyli na nich daniny, lecz niewątpliwie ich gnijące ciała przede wszystkim mogły budzić strach i niepewność mogącą rozgonić miejscowych straganiarzy w inne części stolicy. Chyba należało upewnić się, że tak się nie stanie. A przynajmniej tak mu się wydawało. Z tego też powodu spoglądał to na śmierciożerczynie, to zaraz na Goyle'a pytająco nie wiedząc czy zadbanie o to by tak się nie stało leżało w jego gestii czy tez jednak nie do końca. Nie przeszło mu przez myśl, że zająć miałby się ktokolwiek inny z ich trójki - on tu był najmłodszy stażem, uczył się więc domyślał się, ze potencjalnie brudna robota była odgórnie przydzielona właśnie jemu. Swoją drogą to było nieco absurdalne. To, jak po barbarzyńskiej walce w okolicy panowała co do zasady cisza naruszana jedynie przez nich samych. Ciekawe, jak dzisiejsze wydarzenia wpłyną na sprzedawców. Czy zrozumieją, że jedyna ochrona i kara może spłynąć z ich strony - Rycerzy Walpurgii?
Zastanawiał się nad kolejnym urokiem ochronnym. Nie wiele miał w sumie zaoferowania od siebie pod tym kątem, lecz ostatecznie poruszył różdżką - Nałożę cave inimicum. Jeżeli ktoś nieproszony naruszy ramy zaklęcia niezwłocznie poinformuję będących gotowych do interwencji Rycerzy - poinformował przelewając zamiar w czyn i tym samym rozciągając moc zaklęcia na wnętrze pomieszczenia.
Przesuwał różdżką przelewając białą magię na pomieszczenie tak, by zaklinana moc w razie konieczności zaatakowała zmysł wzroku nieproszonego gościa. Gdy skończył podniósł się z podłogi przy której przyklękał. Stojąc, ponownie zwrócił uwagę na leżącego przy oknie martwego człowieka nie zapominając o tym rozłożonym przy wejściu do budynku - Powinienem po wszystkim powiadomić służby porządkowe ministerstwa by tu posprzątały, czy to ja powinienem się tym zająć? - uniósł nieznacznie jedną brew w geście zastanowienia się nad losem rozkrojonych oprychów. Targowisko było bardzo ruchliwym miejscem. To tu ludzie przychodzili odsprzedawać resztki zapasów i z tego też powodu było to jedno z istotniejszych miejsc w Londynie. Rozchlastane ciała oprawców-strażników częściowo mogły wzbudzić spokój wśród ludzi, którzy do tej pory łożyli na nich daniny, lecz niewątpliwie ich gnijące ciała przede wszystkim mogły budzić strach i niepewność mogącą rozgonić miejscowych straganiarzy w inne części stolicy. Chyba należało upewnić się, że tak się nie stanie. A przynajmniej tak mu się wydawało. Z tego też powodu spoglądał to na śmierciożerczynie, to zaraz na Goyle'a pytająco nie wiedząc czy zadbanie o to by tak się nie stało leżało w jego gestii czy tez jednak nie do końca. Nie przeszło mu przez myśl, że zająć miałby się ktokolwiek inny z ich trójki - on tu był najmłodszy stażem, uczył się więc domyślał się, ze potencjalnie brudna robota była odgórnie przydzielona właśnie jemu. Swoją drogą to było nieco absurdalne. To, jak po barbarzyńskiej walce w okolicy panowała co do zasady cisza naruszana jedynie przez nich samych. Ciekawe, jak dzisiejsze wydarzenia wpłyną na sprzedawców. Czy zrozumieją, że jedyna ochrona i kara może spłynąć z ich strony - Rycerzy Walpurgii?
Zastanawiał się nad kolejnym urokiem ochronnym. Nie wiele miał w sumie zaoferowania od siebie pod tym kątem, lecz ostatecznie poruszył różdżką - Nałożę cave inimicum. Jeżeli ktoś nieproszony naruszy ramy zaklęcia niezwłocznie poinformuję będących gotowych do interwencji Rycerzy - poinformował przelewając zamiar w czyn i tym samym rozciągając moc zaklęcia na wnętrze pomieszczenia.
Powiedzieć, że lubiła, gdy to właśnie Goyle towarzyszył jej podczas wykonywania rozkazów Czarnego Pana to to dość nieodpowiednie słowo, lecz zdecydowanie czuła się spokojniejsza. Nie ze względu na łączące ich relacje, nie mające związku z owymi rozkazami, ale na to, że można było na nim polegać. Zjawiał się zawsze tam, gdzie powinien, zachowywał zimną krew i nie zawodził. Godnie i dobrze służył Jemu, wiedźma zaś czuła, że razem mają większe szanse na sukces, dlatego w jej głosie rozbrzmiewała taka niezachwiana pewność, gdy mówiła, że w razie potrzeby zajmą się tymi, którzy wciąż czaili się w środku. Póki co nie wyglądało na to, by ktokolwiek jeszcze miał im przeszkodzić.
Faktycznie odpowiedź Cunninghama na pytanie czym zajmuje się na co dzień rozwiewała wiele wątpliwości i wyjaśniała jego zachowanie godne francuskiego dżentelmena, do którego nie przywykła. Uniosła nawet brew pod maską, kiedy dodał, że był do tego zawodu przyuczany już od lat nastoletnich. Sigrun nie przypuszczała, że bycie lokajem może być aż tak skomplikowane, by wymagało to specjalnych nauk, z drugiej strony jednak - skoro był lokajem samego Tristana Rosiera, to może faktycznie ich potrzebował. Najbliższy Panu Śmierciożerca wydawał się człowiekiem niezwykle wymagającym. Ciężko było jedynie Rookwood sobie wyobrazić cóż takiego może Rycerzom Walpurgii zaoferować lokaj, lecz przecież zaprezentował już im swoje nieprzeciętne umiejętności z dziedziny obronnej. Może był człowiekiem Rosiera do zadań specjalnych. Potwierdził to propozycją posprzątania rozczłonkowanych ciał, które lada chwila będą mogli nazwać po prostu zwłokami, bo krew nie przestawała płynąć - oni zaś wzywać uzdrowicieli nie zamierzali.
- Skoro już to zaproponowałeś, to jak najbardziej. Zajmiesz się tym, by nie było po nich śladu. Jakby nigdy ich tu nie było - odpowiedziała pogodnie Sigrun. Sama nie zamierzała ich tu tak zostawić, lecz w pierwszej kolejności zamierzała zabezpieczyć teren. Claude chyba przywykł do sprzątania, nie będzie potrzebował ich pomocy, doskonale się składało, bo ani Rookwood, ani Goyle nie byli zbyt uczynnymi czarodziejami. Lepkie ręce/i] nałożyła z sukcesem, wystarczyło pułapkę jedynie aktywować, nim odejdą, lecz to było za mało. [i]Oczobłysk, Zawierucha i zaproponowane przez Claude Cave Inicum - na co Rookwood skinęła z aprobatą głową - również.
Mając na celu wciąż najbliższą okolicę wokół budynku, większość placu, a również jego wnętrze, zaczęła wykonywać odpowiednie ruchy różdżką, czemu towarzyszyły znów ciche inkantacje, by nałożyć na te miejsca czar Starego szewca.
Faktycznie odpowiedź Cunninghama na pytanie czym zajmuje się na co dzień rozwiewała wiele wątpliwości i wyjaśniała jego zachowanie godne francuskiego dżentelmena, do którego nie przywykła. Uniosła nawet brew pod maską, kiedy dodał, że był do tego zawodu przyuczany już od lat nastoletnich. Sigrun nie przypuszczała, że bycie lokajem może być aż tak skomplikowane, by wymagało to specjalnych nauk, z drugiej strony jednak - skoro był lokajem samego Tristana Rosiera, to może faktycznie ich potrzebował. Najbliższy Panu Śmierciożerca wydawał się człowiekiem niezwykle wymagającym. Ciężko było jedynie Rookwood sobie wyobrazić cóż takiego może Rycerzom Walpurgii zaoferować lokaj, lecz przecież zaprezentował już im swoje nieprzeciętne umiejętności z dziedziny obronnej. Może był człowiekiem Rosiera do zadań specjalnych. Potwierdził to propozycją posprzątania rozczłonkowanych ciał, które lada chwila będą mogli nazwać po prostu zwłokami, bo krew nie przestawała płynąć - oni zaś wzywać uzdrowicieli nie zamierzali.
- Skoro już to zaproponowałeś, to jak najbardziej. Zajmiesz się tym, by nie było po nich śladu. Jakby nigdy ich tu nie było - odpowiedziała pogodnie Sigrun. Sama nie zamierzała ich tu tak zostawić, lecz w pierwszej kolejności zamierzała zabezpieczyć teren. Claude chyba przywykł do sprzątania, nie będzie potrzebował ich pomocy, doskonale się składało, bo ani Rookwood, ani Goyle nie byli zbyt uczynnymi czarodziejami. Lepkie ręce/i] nałożyła z sukcesem, wystarczyło pułapkę jedynie aktywować, nim odejdą, lecz to było za mało. [i]Oczobłysk, Zawierucha i zaproponowane przez Claude Cave Inicum - na co Rookwood skinęła z aprobatą głową - również.
Mając na celu wciąż najbliższą okolicę wokół budynku, większość placu, a również jego wnętrze, zaczęła wykonywać odpowiednie ruchy różdżką, czemu towarzyszyły znów ciche inkantacje, by nałożyć na te miejsca czar Starego szewca.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sapnął cicho, gdy skończył nakładać na przejęty budynek zabezpieczenie mające wywołać w przypadku pojawienia się intruzów iluzję. Dopiero wtedy rozejrzał się dookoła, rozważając, jaką jeszcze pułapkę mógł nałożyć, która pasowałaby do rozkładu pomieszczeń, ich najbliższej okolicy. Nie brał aktywnego udziału w przesłuchiwaniu Claude'a, ciężar - bądź przyjemność - prowadzenia rozmowy pozostawiając przewodzącej im tej nocy śmierciożerczyni. Zainteresował się towarzyszami dopiero wtedy, gdy lokaj zapytał o to, co powinien zrobić z ciałami. Goyle wzniósł brwi do góry, samemu przenosząc wzrok na zamaskowaną twarz Rookwood; podejmowanie decyzji należało do niej. On sam ani nie palił się do roboty, ani nie miał zamiaru kręcić nosem, gdyby jednak miał pozbyć się poharatanych pozostałości dwóch dopiero co unieszkodliwionych przeciwników. - Wspaniale - skwitował zarówno wyrok wiedźmy, jak i też kolejną uwagę towarzyszącego im sługi Rosierów. - W takim razie ja zajmę się zabezpieczeniem, które powinno uniemożliwić aportowanie się na terenie budynku i w jego najbliższej okolicy - dodał. Nie chciał, by ktokolwiek spróbował dostać się w ten sposób na dach lub pozostałe piętra; kto wie, czy w ten sposób nie udałoby się im ominąć niektórych z nałożonych do tej pory pułapek. Z kolei miejsce na wyższych kondygnacjach mogło pozwolić na spokojne obserwowanie targowiska, podsłuchiwanie toczących się tam rozmów... Oni i tylko oni mieli mieć dostęp do cennych, przekazywanych wśród stałych bywalców targowiska informacji - nikt więcej.
Zrobił kilka kroków w stronę schodów prowadzących na górę, później zaś - podszedł do jednego z okien, odsunął dłonią brudną, prującą się kotarę, spokojnie badając okolicę uważnym spojrzeniem. Próbował wyobrazić sobie cały obszar, który chciał objąć działaniem zaklęcia, a przy okazji dostrzec, czy na ulicy nie pojawił się ktokolwiek, kogo mogły zwabić odgłosy niedawnej walki. Wyglądało jednak na to, że wciąż byli sami. Skupił się więc na nałożeniu Tenuistis, które uniemożliwiałoby aportację zarówno na terenie ceglanej budowli, jak i otaczającego ją targowiska.
Zrobił kilka kroków w stronę schodów prowadzących na górę, później zaś - podszedł do jednego z okien, odsunął dłonią brudną, prującą się kotarę, spokojnie badając okolicę uważnym spojrzeniem. Próbował wyobrazić sobie cały obszar, który chciał objąć działaniem zaklęcia, a przy okazji dostrzec, czy na ulicy nie pojawił się ktokolwiek, kogo mogły zwabić odgłosy niedawnej walki. Wyglądało jednak na to, że wciąż byli sami. Skupił się więc na nałożeniu Tenuistis, które uniemożliwiałoby aportację zarówno na terenie ceglanej budowli, jak i otaczającego ją targowiska.
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Targowisko na dworcu
Szybka odpowiedź