Zatopieni chłopcy
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zatopieni chłopcy
Legenda głosi, że to właśnie oni jako pierwsi przybyli na wyspę, gdy mugole pomału ją wyludniali i przy pomocy czarnej magii wygonili resztę. Podobno chcieli stworzyć drugą dzielnicę Śmiertelnego Nokturnu, której mieli zostać niepodzielnymi władcami. Mieli, bowiem aurorzy nie zamierzali pozwolić, by w Londynie powstało kolejne siedlisko czarnoksiężników. W pamiętnej bitwie, w której poległo pięciu pracowników ministerstwa, wszyscy czarnoksiężnicy zostali zamienieni w drewniane lalki, które po dziś dzień stoją w wodach otaczających wyspę. Tak głosi legenda. Faktem jest, że od figurek bije niepokojąca aura magiczna, która sprawia, że wszyscy wolą trzymać się od nich na bezpieczną odległość. Co oczywiście sprawia, że najbliższa im okolica stała się miejscem wymiany informacji - pozwala uniknąć przypadkowych świadków, którzy sami z siebie się w nią nie zapuszczą.
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13
'k100' : 13
Zima była tutaj inna.
Zupełnie inna, zupełnie niepodobna, częściej skąpana w brzydkiej chlapie i smugach szarego, na wpół roztopionego śniegu; nie było głębokich, ciężkich zasp i przenikliwego mrozu, który kąsał policzki i utrudniał wyjście z domu – być może Dolohov była wariatką, że tęskniła za czymś tak nieprzyjaznym wobec ludzkiego organizmu, ale w zgodzie z własną kapryśnością i niechęcią wobec Anglii, była skłonna narzekać nawet na przyjemną, niesrogą zimę.
Choć temperatury dalekie były pokaźnym minusom, które pamiętała z rodzinnych stron, otuliła ciało ciężkimi warstwami ubrań; ciepłymi spodniami i wełnianym golfem, całość zakrywając grafitowym płaszczem przewiązanym w talii paskiem, wokół obszernego kaptura przyozdobionym norkowym futrem. Odziane w skórzane rękawiczki dłonie; jedna z nich, lewa, spoczywała w kieszeni, druga dzierżyła różdżkę, przedłużenie ręki spływające wzdłuż ciała, reagujące wraz z każdym kolejnym spojrzeniem posyłanym w kierunku wynurzonych na wpół figur, jak gdyby Tatiana czuła, że w nieodpowiedniej chwili, któraś z nich może powstać i zaatakować. Legendy były tylko legendami; nieprawdą z ziarnem faktu.
Lewe przedramię wciąż pobolewało, choć pozbyła się już usztywnienia; ból głowy i przeziębienie zniknęły wraz z podmuchami zbliżających się świąt, choć momentami wciąż miała wrażenie – i powody do narzekania z tegoż tytułu – że wciąż nie jest to pełnia sił.
Nie była; nie z samego faktu nabawienia się odmrożeń i zestawu siniaków, zadrapań i blizn – gdzieś w środku mdlący posmak porażki, choć zdecydowała się o niej nie rozmawiać, drażnił bardziej niż uszkodzone kości i obolałe mięśnie.
Może to pozbawiało ją codziennego polotu; może dodatkowa atmosfera minionych wydarzeń i przeświadczenie o spędzeniu kolejnych świąt, nieważne jak obojętne dla niej były, w obcym miejscu, obdzierały ją z naturalnej, czasem nieco kąśliwej, czasem uroczo złośliwej beztroski. Może dlatego uwaga, która uleciała z ust Sigrun spotkała się jedynie z drobnym uniesieniem kącika warg w jej wykonaniu; żadna z nich nie była gospodynią, żadnej z nich nie potrafiła wyobrazić sobie w roli troskliwej kobiety przygotowującej świąteczne wypieki z okazji zbliżających się obchodów.
Może to i lepiej?
Wzrok Tatiany na dłużej niż chwilę osiadł na jednej z figur – tylko figur? - kiedy ton głosu Multon wyraźnie zaalarmował; Rosjanka uniosła spojrzenie w tym samym momencie, w którym padła następna inkantacja.
- Caeruleusio!
ekwipunek wysłany do MG
rzucam za czarodzieja C
Zupełnie inna, zupełnie niepodobna, częściej skąpana w brzydkiej chlapie i smugach szarego, na wpół roztopionego śniegu; nie było głębokich, ciężkich zasp i przenikliwego mrozu, który kąsał policzki i utrudniał wyjście z domu – być może Dolohov była wariatką, że tęskniła za czymś tak nieprzyjaznym wobec ludzkiego organizmu, ale w zgodzie z własną kapryśnością i niechęcią wobec Anglii, była skłonna narzekać nawet na przyjemną, niesrogą zimę.
Choć temperatury dalekie były pokaźnym minusom, które pamiętała z rodzinnych stron, otuliła ciało ciężkimi warstwami ubrań; ciepłymi spodniami i wełnianym golfem, całość zakrywając grafitowym płaszczem przewiązanym w talii paskiem, wokół obszernego kaptura przyozdobionym norkowym futrem. Odziane w skórzane rękawiczki dłonie; jedna z nich, lewa, spoczywała w kieszeni, druga dzierżyła różdżkę, przedłużenie ręki spływające wzdłuż ciała, reagujące wraz z każdym kolejnym spojrzeniem posyłanym w kierunku wynurzonych na wpół figur, jak gdyby Tatiana czuła, że w nieodpowiedniej chwili, któraś z nich może powstać i zaatakować. Legendy były tylko legendami; nieprawdą z ziarnem faktu.
Lewe przedramię wciąż pobolewało, choć pozbyła się już usztywnienia; ból głowy i przeziębienie zniknęły wraz z podmuchami zbliżających się świąt, choć momentami wciąż miała wrażenie – i powody do narzekania z tegoż tytułu – że wciąż nie jest to pełnia sił.
Nie była; nie z samego faktu nabawienia się odmrożeń i zestawu siniaków, zadrapań i blizn – gdzieś w środku mdlący posmak porażki, choć zdecydowała się o niej nie rozmawiać, drażnił bardziej niż uszkodzone kości i obolałe mięśnie.
Może to pozbawiało ją codziennego polotu; może dodatkowa atmosfera minionych wydarzeń i przeświadczenie o spędzeniu kolejnych świąt, nieważne jak obojętne dla niej były, w obcym miejscu, obdzierały ją z naturalnej, czasem nieco kąśliwej, czasem uroczo złośliwej beztroski. Może dlatego uwaga, która uleciała z ust Sigrun spotkała się jedynie z drobnym uniesieniem kącika warg w jej wykonaniu; żadna z nich nie była gospodynią, żadnej z nich nie potrafiła wyobrazić sobie w roli troskliwej kobiety przygotowującej świąteczne wypieki z okazji zbliżających się obchodów.
Może to i lepiej?
Wzrok Tatiany na dłużej niż chwilę osiadł na jednej z figur – tylko figur? - kiedy ton głosu Multon wyraźnie zaalarmował; Rosjanka uniosła spojrzenie w tym samym momencie, w którym padła następna inkantacja.
- Caeruleusio!
ekwipunek wysłany do MG
rzucam za czarodzieja C
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Tatiana Dolohov' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 1, 6, 5, 8
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'k8' : 5, 1, 6, 5, 8
pojedynek z npc - wygrany
Trójka nieznajomych zaatakowała czarownice nagle, z ukrycia, niespodziewanie. Półmrok wieczoru rozjaśniły promienie zaklęć, które przecięły powietrze, pędząc ku nim - mniej lub bardziej celnie. Sigrun nie wiedziała kim są ci mężczyźni, nie znała ich, nawet kiedy podeszła bliżej i przyjrzała się ich twarzom, teraz nieprzytomnym i niemal pozbawionym życia, nikogo jej nie przypominali. Czy mogli mieć cokolwiek wspólnego z rebelią Harolda Longbottoma? Szczerze wątpiła. Przejęli Londyn. Miasto właściwie w całości znalazło się pod kontrolą Rycerzy Walpurgii. Dochodziło, oczywiście, do nielicznych incydentów, do prób wdarcia się do miasta przez te karaluchy - to się jednak nie skończy, dopóki nie stłamszą rebelii całkowicie i nie wymordują lub nie uwiężą wszystkich członków Zakonu Feniksa. Czarodzieje, z którymi przyszło się zmierzyć Rookwood, Dolohov i Multon musieli być chłopcy nie chcący dopuścić do tego, by Ministerstwo Magii zaczęło mieszać się w sprawy portu, aby nikt niepożądany nie przeniknął do przestępczego półświatka. Na to było już jednak stanowczo za późno. W magicznym porcie rządził twardą ręką Caelan Goyle i to nie ulegnie zmianie, tego Rookwood była pewna.
Nie mogli też pozwolić, aby tutejszych informatorów i kontakty spróbował wykorzystać Zakon Feniksa. Londyn należał do nich, lecz jak zaznaczył Macnair na minionym spotkaniu Rycerzy Walpurgii - pozostało kilka istotnych punktów bez należytej ochrony, należało to zmienić.
Nie uważała, aby rozlew krwi w przypadku tej trójki był konieczny, lecz to oni jako pierwsi zaatakowali. Nie wiedząc kim są, ani po co tu przyszły. Nie zadawali pytań. Sigrun zaś na ogień odpowiadała ogniem - była bezwzględna. Trzy trupy w jedną, czy drugą stronę nie robiły jej żadnej różnicy. Może jeszcze żyli, ale to kwestia kilku minut. Każdego z nich potraktowała zaklęciem tak potężnym i okrutnym, że wymagało natychmiastowej pomocy uzdrowiciela, by przeżyli. Uzdrowiciel stał bardzo blisko, lecz nie zamierzał im tej pomocy udzielać - nie, kiedy ledwie kilka chwil wcześniej sam rzucał w nich zaklęcia niewybaczalne.
- Robicie postępy, nieźle - pochwaliła czarownice, obracając różdżkę w palcach; zawiesiła spojrzenie na Elvirze, która zdecydowała się rzucić Crucio. - Bardziej skup się na pragnieniu zadawania bólu, wtedy Crucio będzie silniejsze - pouczyła Multon, wyjątkowo bez złośliwości i kąśliwości w tonie głosu - udzielała jej po prostu rady. Przeniosła zaraz potem wzrok na Tatianę, która wydawała się nieco bardziej... niewyraźna? - W porządku? - spytała ją. Sięganie po czarną magię miało swoją cenę.
Sigrun zaczęła iść w stronę figur przedstawiających zatopionych chłopców, gestem dłoni zachęcając, aby obydwie czarownice ruszyły jej śladem.
Trójka nieznajomych zaatakowała czarownice nagle, z ukrycia, niespodziewanie. Półmrok wieczoru rozjaśniły promienie zaklęć, które przecięły powietrze, pędząc ku nim - mniej lub bardziej celnie. Sigrun nie wiedziała kim są ci mężczyźni, nie znała ich, nawet kiedy podeszła bliżej i przyjrzała się ich twarzom, teraz nieprzytomnym i niemal pozbawionym życia, nikogo jej nie przypominali. Czy mogli mieć cokolwiek wspólnego z rebelią Harolda Longbottoma? Szczerze wątpiła. Przejęli Londyn. Miasto właściwie w całości znalazło się pod kontrolą Rycerzy Walpurgii. Dochodziło, oczywiście, do nielicznych incydentów, do prób wdarcia się do miasta przez te karaluchy - to się jednak nie skończy, dopóki nie stłamszą rebelii całkowicie i nie wymordują lub nie uwiężą wszystkich członków Zakonu Feniksa. Czarodzieje, z którymi przyszło się zmierzyć Rookwood, Dolohov i Multon musieli być chłopcy nie chcący dopuścić do tego, by Ministerstwo Magii zaczęło mieszać się w sprawy portu, aby nikt niepożądany nie przeniknął do przestępczego półświatka. Na to było już jednak stanowczo za późno. W magicznym porcie rządził twardą ręką Caelan Goyle i to nie ulegnie zmianie, tego Rookwood była pewna.
Nie mogli też pozwolić, aby tutejszych informatorów i kontakty spróbował wykorzystać Zakon Feniksa. Londyn należał do nich, lecz jak zaznaczył Macnair na minionym spotkaniu Rycerzy Walpurgii - pozostało kilka istotnych punktów bez należytej ochrony, należało to zmienić.
Nie uważała, aby rozlew krwi w przypadku tej trójki był konieczny, lecz to oni jako pierwsi zaatakowali. Nie wiedząc kim są, ani po co tu przyszły. Nie zadawali pytań. Sigrun zaś na ogień odpowiadała ogniem - była bezwzględna. Trzy trupy w jedną, czy drugą stronę nie robiły jej żadnej różnicy. Może jeszcze żyli, ale to kwestia kilku minut. Każdego z nich potraktowała zaklęciem tak potężnym i okrutnym, że wymagało natychmiastowej pomocy uzdrowiciela, by przeżyli. Uzdrowiciel stał bardzo blisko, lecz nie zamierzał im tej pomocy udzielać - nie, kiedy ledwie kilka chwil wcześniej sam rzucał w nich zaklęcia niewybaczalne.
- Robicie postępy, nieźle - pochwaliła czarownice, obracając różdżkę w palcach; zawiesiła spojrzenie na Elvirze, która zdecydowała się rzucić Crucio. - Bardziej skup się na pragnieniu zadawania bólu, wtedy Crucio będzie silniejsze - pouczyła Multon, wyjątkowo bez złośliwości i kąśliwości w tonie głosu - udzielała jej po prostu rady. Przeniosła zaraz potem wzrok na Tatianę, która wydawała się nieco bardziej... niewyraźna? - W porządku? - spytała ją. Sięganie po czarną magię miało swoją cenę.
Sigrun zaczęła iść w stronę figur przedstawiających zatopionych chłopców, gestem dłoni zachęcając, aby obydwie czarownice ruszyły jej śladem.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Niewystarczająco; skupienia, siły, przekonania? Sama nie wiedziała, może była zwyczajnie zbyt rozkojarzona, zbyt zaczepiona myślami w tym, co minęło i w tym, co miało się dopiero stać; niedostatecznie skoncentrowana na tym co tu i teraz – aktualnie to nie było już ważne.
Uleciało wraz z przepływającym w niebyt życiem trójki mężczyzn; kolejnych bez imienia, tożsamości, zamiarów, przede wszystkim bez rozumu; być może Dolohov miałaby w sobie choć odrobinę faktycznego zastanowienia się nad ich losem, gdyby nie wyciągnęli w ich kierunku różdżek jako pierwsi – cóż innego im zostało, jak nie się bronić?
Ale nie po to tu przyszły, choć wzrokiem, odrobinę mętnym, jakby postawionym za taflą mlecznego szkła, obserwowała naznaczone krwawymi smugami ciała; do jednego z nich nawet podeszła, by niedługo później stopą odchylić głowę w bok i przyjrzeć się twarzy – bez skutku i identyfikacji, jakby w ogóle jej na tym zależało. Ciche, ciężkie westchnięcie, które uleciało spomiędzy jej ust, miało w sobie więcej irytacji, niźli jakiegokolwiek żalu; tym razem wymierzonej w samą siebie, nie sytuację.
Przyzwyczaić się do żarłoczności czarnej magii nie było łatwo.
Tracące resztki ciepła ciało prędko straciło jej zainteresowanie; przekrzywiając głowę raz w jedną, później drugą stronę, jak gdyby rozciągała obolały kark, przymknęła na moment oczy, później przybliżając się do swoich towarzyszek; beztrosko, powoli, bez zbędnego zerkania w stronę tego, co zostawiały za sobą. Być może gdyby miały odrobinę więcej czasu, zaczęłaby się zastanawiać – szukać punktu w czasie – kiedy granica zniknęła; między sentymentem a zwyczajnym chłodem. Jak gdyby sami byli nieżywymi figurami. Teraz naprawdę je przypominali.
Na moment wysunęła lewą rękę z kieszeni; uniosła ją w górę, chcąc rozprostować stawy, później ujęła w palce różdżkę, sprawdzając chwyt, zasięg i faktyczne możliwości, które mógł w ogóle zaoferować uszkodzony nadgarstek. Później tarninowe drewno wróciło na swoje miejsce, po prawicy, a ona sama uniosła wzrok, kierując go na blondynkę, z odrobiną spóźnionego refleksu.
– W porządku – powtórzyła, przytakując głową na pytanie Rookwood, choć samej chyba trudno było jej jeszcze do końca zidentyfikować stan, w którym w drobnej chwili uleciała z niej porcja energii, na swoje miejsce sprowadzając ból; teraz był już praktycznie niewyczuwalny, niewidoczny, pamiętany jedynie cieniem otępienia.
Nie miały na to czasu.
Odchrząknęła cicho, wyprostowała plecy, przez moment poruszała też ramionami w geście przypominającym boksera rozgrzewającego się przed walką; niedługo później ruszyła w ślad za Sigrun, zerkając kątem oka na Elvirę i krótkim gestem skinienia głową zgadzając się ze słowami pochwały odnośnie zaklęcia niewybaczalnego.
Uleciało wraz z przepływającym w niebyt życiem trójki mężczyzn; kolejnych bez imienia, tożsamości, zamiarów, przede wszystkim bez rozumu; być może Dolohov miałaby w sobie choć odrobinę faktycznego zastanowienia się nad ich losem, gdyby nie wyciągnęli w ich kierunku różdżek jako pierwsi – cóż innego im zostało, jak nie się bronić?
Ale nie po to tu przyszły, choć wzrokiem, odrobinę mętnym, jakby postawionym za taflą mlecznego szkła, obserwowała naznaczone krwawymi smugami ciała; do jednego z nich nawet podeszła, by niedługo później stopą odchylić głowę w bok i przyjrzeć się twarzy – bez skutku i identyfikacji, jakby w ogóle jej na tym zależało. Ciche, ciężkie westchnięcie, które uleciało spomiędzy jej ust, miało w sobie więcej irytacji, niźli jakiegokolwiek żalu; tym razem wymierzonej w samą siebie, nie sytuację.
Przyzwyczaić się do żarłoczności czarnej magii nie było łatwo.
Tracące resztki ciepła ciało prędko straciło jej zainteresowanie; przekrzywiając głowę raz w jedną, później drugą stronę, jak gdyby rozciągała obolały kark, przymknęła na moment oczy, później przybliżając się do swoich towarzyszek; beztrosko, powoli, bez zbędnego zerkania w stronę tego, co zostawiały za sobą. Być może gdyby miały odrobinę więcej czasu, zaczęłaby się zastanawiać – szukać punktu w czasie – kiedy granica zniknęła; między sentymentem a zwyczajnym chłodem. Jak gdyby sami byli nieżywymi figurami. Teraz naprawdę je przypominali.
Na moment wysunęła lewą rękę z kieszeni; uniosła ją w górę, chcąc rozprostować stawy, później ujęła w palce różdżkę, sprawdzając chwyt, zasięg i faktyczne możliwości, które mógł w ogóle zaoferować uszkodzony nadgarstek. Później tarninowe drewno wróciło na swoje miejsce, po prawicy, a ona sama uniosła wzrok, kierując go na blondynkę, z odrobiną spóźnionego refleksu.
– W porządku – powtórzyła, przytakując głową na pytanie Rookwood, choć samej chyba trudno było jej jeszcze do końca zidentyfikować stan, w którym w drobnej chwili uleciała z niej porcja energii, na swoje miejsce sprowadzając ból; teraz był już praktycznie niewyczuwalny, niewidoczny, pamiętany jedynie cieniem otępienia.
Nie miały na to czasu.
Odchrząknęła cicho, wyprostowała plecy, przez moment poruszała też ramionami w geście przypominającym boksera rozgrzewającego się przed walką; niedługo później ruszyła w ślad za Sigrun, zerkając kątem oka na Elvirę i krótkim gestem skinienia głową zgadzając się ze słowami pochwały odnośnie zaklęcia niewybaczalnego.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Wrogowie wypełzli z cienia jak robaki zatruwające porządek rodzimej posiadłości. Ich motywy nie miały najmniejszego znaczenia, złamanie prawa dokonało się z chwilą uniesienia różdżek, z pierwszymi sylabami zaklęć skierowanych w strażniczki nowego ładu. Elvira nie czuła strachu, nie czuła też ani grama litości, kiedy stanęła u boku Sigrun i Tatiany, obserwując przemianę młodych mężczyzn w sponiewierane, broczące krwią strzępy człowieka. Mroczna magia przychodziła jej dziś z wyjątkową lekkością, ponieważ włożyła w nią cały gniew, cały ból, który od dłuższego czasu ciążył w zmęczonej duszy. Na każdym kroku próbowano udowodnić jej, że nie poradzi sobie z przeciwnościami, a ona uparcie podnosiła się z kolan, otrzepując je z krwi i popiołu. Pulsowanie w skroniach było minimalne i szybko zanikło, poradziła z nim sobie równie gładką inkantacją uzdrowicielską. Gdyby nie Crucio, które wysyczała uprzednio z zajadłością przydeptanej żmii, można byłoby pomyśleć, że jest ostoją spokoju, królową lodu w zimowym płaszczu i eleganckich butach. Dłuższą chwilę obserwowała bordową krew wsiąkającą w szpary między kostką brukową, a potem odwróciła się w stronę Sigrun, oczekując na dalsze polecenie.
Niesnaski nie miały już większego znaczenia. Nie na misji, nie po tym wszystkim. Frywolność niejednokrotnie okazywała się mieć dla nich zgubny skutek, nie mogli sobie na nią pozwolić. Uwaga Rookwood była zaskakująca; Elvira nie spodziewała się usłyszeć z ust wiedźmy niczego, co choć odrobinę przypominałoby pochwałę. Okazało się jednak, że nawet odczuwając w piersi ciepły rozlew satysfakcji, nie potrafiła zmusić mięśni mimicznych do skromnego uśmiechu. Była nieruchoma, bezbarwna jak duch, w milczeniu analizując daną wskazówkę. Pragnienie zadania bólu - czy właśnie to kierowało Drew, kiedy sięgał po czarną magię w podziemiach domu pogrzebowego? Jakże nie chciała się nad tym zastanawiać. Musiała skupić myśli na sobie, na własnym pragnieniu. Nie było wystarczające, jeżeli śmierciożerczyni uważała, że może dać z siebie więcej. Zrobi to.
Lekkim, rytmicznym krokiem podążyła za kobietami, ale śladem Rookwood nie odrywała spojrzenia od poszarzałej twarzy Tatiany. Czy czarna magią ją dotknęła, czy może czuła się źle od samego początku? Czarowanie nie wychodziło jej dziś najlepiej, lecz równie dobrze odpowiadać za to mogły efekty kapryśnej różdżki.
- Paxo Horribilis - rzekła cicho, gdy zbliżyła się do dziewczyny wystarczająco, aby zetknąć końcówkę różdżki z jej skronią; nie zapowiedziała swojego zamiaru, ale nie sądziła, że Tatiana może zareagować na nią z wrogością. - Powiedz, czy jest lepiej - dodała na granicy polecenia, strzepując ciepły rękaw płaszcza.
Niesnaski nie miały już większego znaczenia. Nie na misji, nie po tym wszystkim. Frywolność niejednokrotnie okazywała się mieć dla nich zgubny skutek, nie mogli sobie na nią pozwolić. Uwaga Rookwood była zaskakująca; Elvira nie spodziewała się usłyszeć z ust wiedźmy niczego, co choć odrobinę przypominałoby pochwałę. Okazało się jednak, że nawet odczuwając w piersi ciepły rozlew satysfakcji, nie potrafiła zmusić mięśni mimicznych do skromnego uśmiechu. Była nieruchoma, bezbarwna jak duch, w milczeniu analizując daną wskazówkę. Pragnienie zadania bólu - czy właśnie to kierowało Drew, kiedy sięgał po czarną magię w podziemiach domu pogrzebowego? Jakże nie chciała się nad tym zastanawiać. Musiała skupić myśli na sobie, na własnym pragnieniu. Nie było wystarczające, jeżeli śmierciożerczyni uważała, że może dać z siebie więcej. Zrobi to.
Lekkim, rytmicznym krokiem podążyła za kobietami, ale śladem Rookwood nie odrywała spojrzenia od poszarzałej twarzy Tatiany. Czy czarna magią ją dotknęła, czy może czuła się źle od samego początku? Czarowanie nie wychodziło jej dziś najlepiej, lecz równie dobrze odpowiadać za to mogły efekty kapryśnej różdżki.
- Paxo Horribilis - rzekła cicho, gdy zbliżyła się do dziewczyny wystarczająco, aby zetknąć końcówkę różdżki z jej skronią; nie zapowiedziała swojego zamiaru, ale nie sądziła, że Tatiana może zareagować na nią z wrogością. - Powiedz, czy jest lepiej - dodała na granicy polecenia, strzepując ciepły rękaw płaszcza.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 1, 6, 6, 2, 5
#1 'k100' : 98
--------------------------------
#2 'k8' : 2, 1, 6, 6, 2, 5
Tatiana spojrzała w stronę Rookwood z lekkim opóźnieniem, jej głos zabrzmiał jakby słabiej, twarz wydawała się bledsza. Łowczyni domyślała się co mogło być tego powodem. Pulsujący, silny ból w potylicy, skroniach, niekiedy przeszywająca fala ukłuć w trzewiach, klatce piersiowej, mroczki przed oczyma. Sama doświadczyła tego niejednokrotnie. Doświadczała tego nadal, mimo że w w dziedzinie czarnej magii osiągnęła właściwie mistrzostwo, a jej czary były potężne - o czym przekonało się kilku śmiałków, chcących obronić wyspę i Zatopionych chłopców przed nieproszonymi intruzami, teraz leżących bez życia na ziemi - jednak taka potęga miała swoją cenę. Wysoką i bolesną. Czarna magia upominała się o nią szczególnie na początku drogi, którą zaczynała kroczyć Tatiana. Rosjanka nie musiała nic mówić. Sigrun rozumiała, lecz jednocześnie... Nie miała zamiaru dawać jej przez to taryfy ulgowej. Ani jej, ani Elvirze. To był ból do wytrzymania. Ból, który mógł czarownice jedynie umocnić. Sama wiedziała o tym doskonale. Droga ku potędze nie mogła być łatwa - była wyboista, pełna niebezpieczeństw, pokonać ją mogli jedynie najsilniejsi. Sigrun skinęła więc Rosjance tylko głową, kątem oka dostrzegając jak Elvira rzuca na nią zaklęcie. Brzmiało znajomo. Oby tylko zrobiła to dziś lepiej niż podczas feralnego spotkania Rycerzy Walpurgii. Dolohov nie dostała jednak ataku padaczki, nie zaczęła drżeć i się miotać, mogły więc chyba ruszyć dalej.
Wokół nich zapadła cisza. Miasto po drugiej stronie brzegu wydawało się uśpione. Odkąd przegonili z nich mugoli, większość dzielnic była zupełnie pusta, ciemna i cicha. Teraz słyszały jedynie mewy i inne ptaszyska. Drewniane figury czarnoksiężników, wystających z szumiących spokojnie wód Tamizy spoglądały na nich złowrogo. Czy nie powinno ich tu być? Rookwood niewiele to obchodziło. Miała cel i zamierzała go osiągnąć. Wszystkie możliwe miejsca, gdzie Zakon Feniksa mógłby coś ugrać należało zabezpieczyć przed nimi.
- Zajmę się Zawieruchą i Oczobłyskiem. Wy też nie marnujcie czasu - poinformowała swoje towarzyszki, oglądając się na nie przez ramię; drugie zdanie wypowiedziała bardziej władczym tonem - jak polecenie. Mogły to być zaklęcia słabsze, lecz im ich więcej, tym dla nich lepiej.
Śmierciożerczyni uniosła różdżkę i skupiła się na tym, aby cały brzeg, cały ten plac, który otaczali Zatopieni Chłopcy objąć działaniem zaklęcia Zawierucha. Przypominała sobie z lekcji historii magii jedną z bitew z czasów buntu goblinów, skupiła na tym, aby wymusić magią jej realną wizualizację, jeśli do Zatopionych Chłopców zbliży się ktokolwiek z Zakonu Feniksa lub powiązany z rebelią Harolda Longbottoma. Szeptała pod nosem odpowiednie inktantacje, czemu towarzyszyły pasujące doń ruchy różdżką, drobniejsze i żywsze gesty. Mijały minuty, ona zaś pozostawała w pełni skupiona na nakładaniu czaru.
nakładam Zawieruchę
Wokół nich zapadła cisza. Miasto po drugiej stronie brzegu wydawało się uśpione. Odkąd przegonili z nich mugoli, większość dzielnic była zupełnie pusta, ciemna i cicha. Teraz słyszały jedynie mewy i inne ptaszyska. Drewniane figury czarnoksiężników, wystających z szumiących spokojnie wód Tamizy spoglądały na nich złowrogo. Czy nie powinno ich tu być? Rookwood niewiele to obchodziło. Miała cel i zamierzała go osiągnąć. Wszystkie możliwe miejsca, gdzie Zakon Feniksa mógłby coś ugrać należało zabezpieczyć przed nimi.
- Zajmę się Zawieruchą i Oczobłyskiem. Wy też nie marnujcie czasu - poinformowała swoje towarzyszki, oglądając się na nie przez ramię; drugie zdanie wypowiedziała bardziej władczym tonem - jak polecenie. Mogły to być zaklęcia słabsze, lecz im ich więcej, tym dla nich lepiej.
Śmierciożerczyni uniosła różdżkę i skupiła się na tym, aby cały brzeg, cały ten plac, który otaczali Zatopieni Chłopcy objąć działaniem zaklęcia Zawierucha. Przypominała sobie z lekcji historii magii jedną z bitew z czasów buntu goblinów, skupiła na tym, aby wymusić magią jej realną wizualizację, jeśli do Zatopionych Chłopców zbliży się ktokolwiek z Zakonu Feniksa lub powiązany z rebelią Harolda Longbottoma. Szeptała pod nosem odpowiednie inktantacje, czemu towarzyszyły pasujące doń ruchy różdżką, drobniejsze i żywsze gesty. Mijały minuty, ona zaś pozostawała w pełni skupiona na nakładaniu czaru.
nakładam Zawieruchę
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dobra passa nie ustępowała, drwiąc niejako z Elviry i jej beznamiętnego nastroju. Zwykle, gdy przygotowywała się do misji, wkładając całe skupienie w podejmowany wysiłek, magia przejawiała swą kapryśność, podporządkowując się i mącąc na zmianę - teraz Elvira wyszła na wezwanie Rookwood bez większego entuzjazmu, wciąż odczuwając bolesne skutki przegranej walki z opętanym Macnairem. I co się okazało? Ta emocjonalna izolacja, chłód, brak jakichkolwiek skrupułów zaowocowały zgodnością z czarną magią, na jaką dotąd nie mogła liczyć. Być może odkryła właśnie klucz do sukcesu, złoty środek pozwalający okiełznać chaotyczny potencjał. Jeżeli tak - mogła tylko uśmiechnąć się do siebie sucho, ponuro, ponieważ w najbliższym czasie brak zaangażowania mógł wyjść jej jedynie na dobre. Musiała wyzbyć się żalu, przykrości, nawet gniewu, wszystkich tych emocji, które raz za razem ściągały ją w dół.
A pod tym wszystkim, najbardziej gorzka, najbardziej okrutna była m...
- Teraz nie powinnaś odczuwać już niczego uciążliwego - powiedziała szybko, aby przerwać kaskadę myśli, raz jeszcze postawić w głowie lustrzaną barierę, odgradzającą teraz od dawniej, kiedyś, od może. - Mów, gdy tylko będziesz mieć problem. Od tego tu jestem, żeby dbać o wasze ciała... i głowy - zauważyła ponuro, wodząc spojrzeniem za sylwetką Sigrun, która jak zwykle bez najmniejszego problemu wcieliła się w rolę lidera, wydając rozkazy i wiodąc prym.
Gdyby przed miesiącami ktoś zasugerował Elvirze, że będzie zginać się na każde jej skinienie, wyśmiałaby te słowa okrutnie. Teraz jednak nie mogła odmówić Rookwood doświadczenia, potęgi i wiedzy. Uczestnictwa w planie, w którym Multon powinna znaleźć się już dawno, gdyby pościg za płonną karierą nie zaślepił jej i nie odebrał szansy na lepszy start. Ta wojna zaczęła się wieki temu, zanim jeszcze Ministerstwo przepędziło szlam z Londynu.
- Opowiedz mi o tych zabezpieczeniach - powiedziała cicho, szeptem prawie, ale kąciki jej ust i oczu ani drgnęły.
Nie potrafiła ich nakładać, nie robiła tego nigdy, a sama wiedza książkowa nie była wystarczająca, aby próbować swych sił w magii tak subtelnej, wymagającej skupienia i precyzji - dokładnie tak jak czary uzdrowicielskie, które ćwiczyła wszakże od lat bez przerwy.
A pod tym wszystkim, najbardziej gorzka, najbardziej okrutna była m...
- Teraz nie powinnaś odczuwać już niczego uciążliwego - powiedziała szybko, aby przerwać kaskadę myśli, raz jeszcze postawić w głowie lustrzaną barierę, odgradzającą teraz od dawniej, kiedyś, od może. - Mów, gdy tylko będziesz mieć problem. Od tego tu jestem, żeby dbać o wasze ciała... i głowy - zauważyła ponuro, wodząc spojrzeniem za sylwetką Sigrun, która jak zwykle bez najmniejszego problemu wcieliła się w rolę lidera, wydając rozkazy i wiodąc prym.
Gdyby przed miesiącami ktoś zasugerował Elvirze, że będzie zginać się na każde jej skinienie, wyśmiałaby te słowa okrutnie. Teraz jednak nie mogła odmówić Rookwood doświadczenia, potęgi i wiedzy. Uczestnictwa w planie, w którym Multon powinna znaleźć się już dawno, gdyby pościg za płonną karierą nie zaślepił jej i nie odebrał szansy na lepszy start. Ta wojna zaczęła się wieki temu, zanim jeszcze Ministerstwo przepędziło szlam z Londynu.
- Opowiedz mi o tych zabezpieczeniach - powiedziała cicho, szeptem prawie, ale kąciki jej ust i oczu ani drgnęły.
Nie potrafiła ich nakładać, nie robiła tego nigdy, a sama wiedza książkowa nie była wystarczająca, aby próbować swych sił w magii tak subtelnej, wymagającej skupienia i precyzji - dokładnie tak jak czary uzdrowicielskie, które ćwiczyła wszakże od lat bez przerwy.
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Droga rozpościerała się przed nimi powoli, leniwie, coraz szerzej i dalej; cisza przedzierała nienaturalnie między sylwetkami, zostawionymi za plecami ciałami i upiornie wystającymi figurami – pomiędzy kolejnymi, odrobinę mętnymi spojrzeniami, Tatiana zastanawiała się, czy faktycznie zatopieni chłopcy mogli mieć w sobie jakieś uśpione życie. Emanowali nieprzyjazną aurą, ale ostatnie czego tak naprawdę mogłaby chcieć, to przekonanie się o tym na własnej skórze. Zwłaszcza w tym momencie.
Krótkim, ale uciążliwym, na tyle przejmującym, że minęła dłuższa chwila, nim zarejestrowała różdżkę Elviry muskającą jej skroń, a później fale ulgi rozchodzącą się po ciele, jak energetyczny zastrzyk, który rozjaśnił głowę, poprawił wzrok i wypuścił cichy pomruk spomiędzy ust Dolohov.
– Dzięki, Multon – rzuciła z nutą zwyczajowej dla siebie przekorności, ale mimo wszystko z sympatią, posyłając dziewczynie drobny uśmiech i kiwnięcie głową w ramach aprobaty; krótki, bo chwilę później wzrok powędrował ponownie w kierunku Sigrun. Tatiana przez jakiś czas obserwowała jej ruchy, pewne i opanowane – takie jakie powinny być. Nie miały czasu, tak naprawdę wcale nie chciała go mieć; czym prędzej zajmą się tym, co należy, tym prędzej wrócą do domu.
Kolejny podmuch wiatru wdarł się pod materiał płaszcza, więc otuliła się nim szczelniej, obracając w odzianej rękawiczką dłoni różdżkę, wzrokiem wędrując po okolicy. Uwaga Rookwood spotkała się z krótkim skinieniem głową; później Dolohov oddaliła się powoli, stawiając kroki ostrożnie, wciąż raz po raz przeskakując spojrzeniem po specyficznych dla tego miejsca figurach żołnierzy.
Charakterystyczne miejsce odbijało jej kroki, posadzka placu dudniła głucho, kiedy okrążała odpowiedni teren ze skupieniem, unosząc tarninowe drewno w górę, by odpowiednim zaklęciem zabezpieczyć teren; zabezpieczyć, naznaczyć, zdobyć. Zrobić z niego ten, który miał się przysłużyć, przede wszystkim jednak zamknąć na tych, których angielski świat nazywał rebelią.
Na moment wyłączyła inne myśli, wyłączyła też słuch, oddalona od swoich towarzyszek na odległość kilkunastu kroków, skoncentrowana na szeptach i muskających ognikach magii, które przepływały przez jej ciało i różdżkę, finalnie spływając na nakreślany teren; teren, który miał stać się wrogi dla Zakonu Feniksa.
nakładam Bubonem
Krótkim, ale uciążliwym, na tyle przejmującym, że minęła dłuższa chwila, nim zarejestrowała różdżkę Elviry muskającą jej skroń, a później fale ulgi rozchodzącą się po ciele, jak energetyczny zastrzyk, który rozjaśnił głowę, poprawił wzrok i wypuścił cichy pomruk spomiędzy ust Dolohov.
– Dzięki, Multon – rzuciła z nutą zwyczajowej dla siebie przekorności, ale mimo wszystko z sympatią, posyłając dziewczynie drobny uśmiech i kiwnięcie głową w ramach aprobaty; krótki, bo chwilę później wzrok powędrował ponownie w kierunku Sigrun. Tatiana przez jakiś czas obserwowała jej ruchy, pewne i opanowane – takie jakie powinny być. Nie miały czasu, tak naprawdę wcale nie chciała go mieć; czym prędzej zajmą się tym, co należy, tym prędzej wrócą do domu.
Kolejny podmuch wiatru wdarł się pod materiał płaszcza, więc otuliła się nim szczelniej, obracając w odzianej rękawiczką dłoni różdżkę, wzrokiem wędrując po okolicy. Uwaga Rookwood spotkała się z krótkim skinieniem głową; później Dolohov oddaliła się powoli, stawiając kroki ostrożnie, wciąż raz po raz przeskakując spojrzeniem po specyficznych dla tego miejsca figurach żołnierzy.
Charakterystyczne miejsce odbijało jej kroki, posadzka placu dudniła głucho, kiedy okrążała odpowiedni teren ze skupieniem, unosząc tarninowe drewno w górę, by odpowiednim zaklęciem zabezpieczyć teren; zabezpieczyć, naznaczyć, zdobyć. Zrobić z niego ten, który miał się przysłużyć, przede wszystkim jednak zamknąć na tych, których angielski świat nazywał rebelią.
Na moment wyłączyła inne myśli, wyłączyła też słuch, oddalona od swoich towarzyszek na odległość kilkunastu kroków, skoncentrowana na szeptach i muskających ognikach magii, które przepływały przez jej ciało i różdżkę, finalnie spływając na nakreślany teren; teren, który miał stać się wrogi dla Zakonu Feniksa.
nakładam Bubonem
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sigrun czuła doskonale jak magia przepływa przez jej rękę, aż do różdżki. Blade strużki światła wyłaniały się z cisowego drewna i rozciągały, wydłużały się, później rozdzielały i splatały ze sobą, by w końcu rozmyć się w powietrzu. Przenikały w tutejsze miejsce, napełniały je swoją energią, zaklęcie zaczynało układać się w całość. Mijała minuta za minutą, wiedźma zaś nie opuściła różdżki ani na chwilę, w pełni skupiona na tym, co robiła. Słyszała słowa wypowiadane przez Elvirę za swoimi plecami. Rzucała coś na Tatianę i zapewniła, że powinna czuć się po tym dobrze - podejrzewała więc, że jej przypuszczenia co do czarnej magii były słuszne, lecz o tym zamierzała się upewnić, gdy skończą z Zatopionymi Chłopcami. Noc była jeszcze młoda, miały czas na pogaduszki.
Poczuła jedynie irytację, kiedy Multon, zamiast wziąć się do roboty, pyta o zabezpieczenia. Nie słyszała padających z jej ust inkantacji, a szczerze wątpiła, by uzdrowicielka uczyniła to niewerbalnie. Ostatecznie, kiedy zakończyła proces nakładania na okolicę Zawieruchy odwróciła się do niej ze zniecierpliwioną miną.
- Od tygodni wiesz, że zabezpieczamy miasto przez Zakonem Feniksa i nie nauczyłaś się jeszcze czym są te czary?[b] - spytała Sigrun z dezaprobatą, niemal sykliwie, obdarzając Elvirę nieprzyjemnym spojrzeniem. Jeszcze nie czuła się wściekła, lecz oczekiwała od Rycerza Walpurgii, który mógł zasiadać przy ich stole, znacznie więcej. Musiała się uczyć. - [b]Zawierucha sprawi, że każdy członek zakonu feniksa, ktokolwiek powiązany z rebelią stanie się świadkiem wielkiej, historycznej bitwy sprzed lat. Nie odróżni prawdziwych zaklęć od iluzji. Będzie zdezorientowany i zagubiony. Inne czary zaalarmują nas, odbierając im czas. Oczobłysk oślepia intruza. Jeśli nie znasz żadnego takiego czaru, to po prostu nie przeszkadzaj - wyjaśniła ostatecznie, nieco wyniosłym tonem, miała jednak nadzieję, że Multon chociaż z tego cokolwiek wyniesie.
Zaraz po tym odwróciła się od niej i znowu uniosła różdżkę. Tym razem, tak jak zapowiedziała, rozpoczęła proces nałożenia na tę samą okolicę czaru zwanego Oczobłyskiem. Chciała, aby jego promień oślepił każdego intruza - Zakonnika, czy rebelianta, każdego to ich wspierał. Skupiła się w pełni na tym, by magię nałożyć w odpowiedni sposób, nie pominąć ani cala placu.
Oczobłysk nakładam
Poczuła jedynie irytację, kiedy Multon, zamiast wziąć się do roboty, pyta o zabezpieczenia. Nie słyszała padających z jej ust inkantacji, a szczerze wątpiła, by uzdrowicielka uczyniła to niewerbalnie. Ostatecznie, kiedy zakończyła proces nakładania na okolicę Zawieruchy odwróciła się do niej ze zniecierpliwioną miną.
- Od tygodni wiesz, że zabezpieczamy miasto przez Zakonem Feniksa i nie nauczyłaś się jeszcze czym są te czary?[b] - spytała Sigrun z dezaprobatą, niemal sykliwie, obdarzając Elvirę nieprzyjemnym spojrzeniem. Jeszcze nie czuła się wściekła, lecz oczekiwała od Rycerza Walpurgii, który mógł zasiadać przy ich stole, znacznie więcej. Musiała się uczyć. - [b]Zawierucha sprawi, że każdy członek zakonu feniksa, ktokolwiek powiązany z rebelią stanie się świadkiem wielkiej, historycznej bitwy sprzed lat. Nie odróżni prawdziwych zaklęć od iluzji. Będzie zdezorientowany i zagubiony. Inne czary zaalarmują nas, odbierając im czas. Oczobłysk oślepia intruza. Jeśli nie znasz żadnego takiego czaru, to po prostu nie przeszkadzaj - wyjaśniła ostatecznie, nieco wyniosłym tonem, miała jednak nadzieję, że Multon chociaż z tego cokolwiek wyniesie.
Zaraz po tym odwróciła się od niej i znowu uniosła różdżkę. Tym razem, tak jak zapowiedziała, rozpoczęła proces nałożenia na tę samą okolicę czaru zwanego Oczobłyskiem. Chciała, aby jego promień oślepił każdego intruza - Zakonnika, czy rebelianta, każdego to ich wspierał. Skupiła się w pełni na tym, by magię nałożyć w odpowiedni sposób, nie pominąć ani cala placu.
Oczobłysk nakładam
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zdawała sobie sprawę z własnych braków w wiedzy, lecz nie czuła obciążającego wstydu. Być może zaślepiła ją wiecznie żywa arogancja, może podświadomie nadała sobie prawo do nauki, do przekraczania granic stopniowo, a nie za jednym zamachem. Może zachowała obojętną minę z przekory wobec Sigrun i jej rozbijających się o ścianę milczenia szczeniackich przytyków. A może rozwiązanie leżało zupełnie gdzie indziej - po prostu nie miała głowy do tego, aby zadręczać się czymś tak błahym jak konieczność dopytania o charakter nakładanych zabezpieczeń.
- Wszystko już rozumiem - odrzekła cicho, nieco sucho i z wyraźną nutą niechęci, kiedy każdy czar po kolei został jej skrupulatnie wyjaśniony. - Nie znałam tego, co nakładacie, ale sama też o czymś pomyślałam - Sigrun mogła myśleć, że Elvira przyszła na misję zupełnie nieprzygotowana, ale była w błędzie.
Być może jej idea nie była tak spektakularna ani pozbawiona śladów, ale każda niewielka cegiełka dołożona do wielkiego planu składała się na ich zwycięstwo. Skinęła głową Tatianie, gdy ta również w skupieniu uniosła różdżkę. Potem poprawiła futrzany kołnierz swojego płaszcza, podwinęła do góry poły szaty i weszła na kilka kroków do zimnej, mulistej wody Tamizy. Przebywanie w otoczeniu figur, wedle legendy zaklętych, wzbudzało specyficzne uczucie niepokoju, jakby w istocie jej magiczna istota wyczuwała krążącą między nimi mroczną energię. Pokręciła głową dla rozjaśnienia myśli i sięgnęła do zarzuconej na ramię torby, aby wyjąć z niej magicznie pomniejszony portret - dokładną kopię tego, który wisiał na Nokturnie w Białej Wywernie. Maleńki człowieczek na płótnie obluzgał ją wstępnie za trzymanie w ciasnej kieszeni, ale uspokoił się i spokorniał, kiedy przywróciła mu neutralną wielkość i przy pomocy zaklęcia przybiła do pleców najszerszej figury. Porysowana, stara rama dopasowała się do brudnego drewna, choć całość i tak wyglądała groteskowo. Szpiegujący mężczyzna, wiekowy czarnoksiężnik, miał teraz donosić im o działaniach na terenie tej części wyspy. Dzięki temu mogli obserwować, wiedzieć, na bieżąco otrzymywać najważniejsze informacje. Pouczyła go o zadaniu i przykazała, w jaki sposób nie rzucać się w oczy. Pozostawało liczyć na to, że wszystko przebiegnie gładko.
Nakładam Czaroszpiega
- Wszystko już rozumiem - odrzekła cicho, nieco sucho i z wyraźną nutą niechęci, kiedy każdy czar po kolei został jej skrupulatnie wyjaśniony. - Nie znałam tego, co nakładacie, ale sama też o czymś pomyślałam - Sigrun mogła myśleć, że Elvira przyszła na misję zupełnie nieprzygotowana, ale była w błędzie.
Być może jej idea nie była tak spektakularna ani pozbawiona śladów, ale każda niewielka cegiełka dołożona do wielkiego planu składała się na ich zwycięstwo. Skinęła głową Tatianie, gdy ta również w skupieniu uniosła różdżkę. Potem poprawiła futrzany kołnierz swojego płaszcza, podwinęła do góry poły szaty i weszła na kilka kroków do zimnej, mulistej wody Tamizy. Przebywanie w otoczeniu figur, wedle legendy zaklętych, wzbudzało specyficzne uczucie niepokoju, jakby w istocie jej magiczna istota wyczuwała krążącą między nimi mroczną energię. Pokręciła głową dla rozjaśnienia myśli i sięgnęła do zarzuconej na ramię torby, aby wyjąć z niej magicznie pomniejszony portret - dokładną kopię tego, który wisiał na Nokturnie w Białej Wywernie. Maleńki człowieczek na płótnie obluzgał ją wstępnie za trzymanie w ciasnej kieszeni, ale uspokoił się i spokorniał, kiedy przywróciła mu neutralną wielkość i przy pomocy zaklęcia przybiła do pleców najszerszej figury. Porysowana, stara rama dopasowała się do brudnego drewna, choć całość i tak wyglądała groteskowo. Szpiegujący mężczyzna, wiekowy czarnoksiężnik, miał teraz donosić im o działaniach na terenie tej części wyspy. Dzięki temu mogli obserwować, wiedzieć, na bieżąco otrzymywać najważniejsze informacje. Pouczyła go o zadaniu i przykazała, w jaki sposób nie rzucać się w oczy. Pozostawało liczyć na to, że wszystko przebiegnie gładko.
Nakładam Czaroszpiega
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Drobne mrowienie przemykało przez palce stykające się z magicznym drewnem; czuła, jak magia wędruje z wnętrza, obejmuje różdżkę i spływa na posadzkę placu. Nie docierały do niej rzucane za plecami słowa towarzyszek; z odrobinę przymrużonymi oczyma, szeptem na ustach i ze skupieniem w głowie starała wyobrazić sobie działanie nakładanego zabezpieczenia. Niemal usłyszeć dźwięczący, irytujący pisk, który będzie w stanie zdezorientować intruza na tyle, by choć na moment był niezdolny do dalszych działań.
Londyn pogrążał się w tego typu momentach – tego typu czarach i zabezpieczeniach; musieli naznaczyć teren, uchronić go, wyraźnie określić jego przynależność. I choć miejsc, które otoczone zostały rycerską magią i protekcją przybywało, Zakon wciąż i wciąż zapuszczał się dalej, śmielej, głupiej. Głupieli, bezsensownie rzucali z motyką na słońce, bez pomyślunku i planu; i choć wydarzenia z Niebieskiego Lasu odcisnęły na niej piętno – na niej i na towarzyszącym jej kobietach – wciąż przypisywała trzem śmiałkom zwycięstwo z tytułu szczęścia. Głupiego szczęścia, które przemknęło przez śnieżną zamieć.
Los mógł im sprzyjać, mógł puszczać do nich oko i wyciągać z opresji – ale nie mógł chronić ich wiecznie. Nie przed zimą, ubóstwem, głodem i śmiercią.
Smugi magii zmaterializowały się na moment, by niedługo później rozpłynąć się w eterze. Wraz z jaśniejącą dookoła poświatą, na moment opuściła różdżkę, odwracając się przez ramię i obejmując spojrzeniem swoje towarzyszki. Kontrolnie, krótko, nie przerywając skupienia żadnej z nich. Miały mnóstwo czasu na rozmowy, i choć Dolohov zwykle nie stroniła od relacji najpierw przyjemności, potem przyjemności, na samym końcu zostawiając faktyczny obowiązek, tak teraz – być może w obliczu mroźnego powiewu wiatru, upiorności figur wyłaniających się z lodowatej toni, nieprzyjemnej aury kłębiącej się w ostatnich dniach roku – rzeczywiście skupiała się, tylko i wyłącznie, na powierzonym zadaniu.
Wypuściła z ust powietrze, nim nie rozpoczęła znów przechadzać się wokół określonego obszaru; tym razem wyszła nieco dalej, poza teren, który został potraktowany Bubonem. Różdżka powędrowała w górę, a w rzeczywistość wpłynęły ciche słowa odpowiednich inkantacji. Płynne ruchy dłonią znaczyły okręgi i ścieżki, a te miały niedługo stać się niemal ich własnością. Należeć do nich i buntować się przed nieproszonymi gośćmi.
nakładam Cave Inimicum
Londyn pogrążał się w tego typu momentach – tego typu czarach i zabezpieczeniach; musieli naznaczyć teren, uchronić go, wyraźnie określić jego przynależność. I choć miejsc, które otoczone zostały rycerską magią i protekcją przybywało, Zakon wciąż i wciąż zapuszczał się dalej, śmielej, głupiej. Głupieli, bezsensownie rzucali z motyką na słońce, bez pomyślunku i planu; i choć wydarzenia z Niebieskiego Lasu odcisnęły na niej piętno – na niej i na towarzyszącym jej kobietach – wciąż przypisywała trzem śmiałkom zwycięstwo z tytułu szczęścia. Głupiego szczęścia, które przemknęło przez śnieżną zamieć.
Los mógł im sprzyjać, mógł puszczać do nich oko i wyciągać z opresji – ale nie mógł chronić ich wiecznie. Nie przed zimą, ubóstwem, głodem i śmiercią.
Smugi magii zmaterializowały się na moment, by niedługo później rozpłynąć się w eterze. Wraz z jaśniejącą dookoła poświatą, na moment opuściła różdżkę, odwracając się przez ramię i obejmując spojrzeniem swoje towarzyszki. Kontrolnie, krótko, nie przerywając skupienia żadnej z nich. Miały mnóstwo czasu na rozmowy, i choć Dolohov zwykle nie stroniła od relacji najpierw przyjemności, potem przyjemności, na samym końcu zostawiając faktyczny obowiązek, tak teraz – być może w obliczu mroźnego powiewu wiatru, upiorności figur wyłaniających się z lodowatej toni, nieprzyjemnej aury kłębiącej się w ostatnich dniach roku – rzeczywiście skupiała się, tylko i wyłącznie, na powierzonym zadaniu.
Wypuściła z ust powietrze, nim nie rozpoczęła znów przechadzać się wokół określonego obszaru; tym razem wyszła nieco dalej, poza teren, który został potraktowany Bubonem. Różdżka powędrowała w górę, a w rzeczywistość wpłynęły ciche słowa odpowiednich inkantacji. Płynne ruchy dłonią znaczyły okręgi i ścieżki, a te miały niedługo stać się niemal ich własnością. Należeć do nich i buntować się przed nieproszonymi gośćmi.
nakładam Cave Inimicum
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Tym razem - wyjątkowo - nie było w słowach Sigrun złośliwości, czy przekąsu. Nie chciała Elvirze dokuczyć, lecz wytknąć braki. Ta mogła już do tego przywyknąć. Rookwood nie należała do pokroju wyrozumiałych nauczycielek, nie tłumaczyła łagodnie, nie dawała taryfy ulgowej. Wymagała wiele, jeśli miała poświęcać im swój czas i energię. Chciała widzieć efekty i to, że się przykładają. Obie z nich. Nie miało znaczenia która była młodsza, a która starsza. Zarówno na Tatianę, jak i Elvirę patrzyła w tym momencie dość protekcjonalnie - różnica tkwiła w tym, że Tatianę lubiła.
- Powinnaś się tego nauczyć. To magia defensywna, obronna. Masz w niej zaległości - powiedziała Sigrun, zawieszając na twarzy Elviry zacięte spojrzenie. W jej głosie teraz też nie zabrzmiała złośliwość. - Jeśli chcesz znów iść na pole walki, to musisz nad nią popracować. Zakon Feniksa potrafi zaatakować celnie i mocno. Przekonałaś się o tym. Musisz się nauczyć przed tym bronić. Prawda jest taka, że sama ofensywa nie wystarczy - nie zdążysz wyprowadzić nawet i najsilniejszego Cruciatusa, jeśli zaatakują pierwsi i znowu zmienią cię w żabę - wyrzekła, mając nadzieję, że Multon to przemyśli. Poważnie. - Inaczej będziesz tylko kulą u nogi, jeśli ktoś będzie musiał ratować twój tyłek. A ty, Dolohov, też nie osiadaj na laurach. Ćwicz i atak, i obronę. Możecie pomóc sobie wzajemnie - powiedziała głośniej, unosząc lewą dłoń na Rosjankę, by zwrócić na nią swoją uwagę. Młodsza czarownica w Niebieskim Lesie dowiodła, że dobrze panuje nad białą magią - lecz wciąż musiała ćwiczyć, by wymierzać coraz potężniejsze zaklęcia.
Na zapewnienie Elviry, że coś przygotowała skinęła tylko głową z ponagleniem. Niech zatem weźmie się do roboty i dowiedzie, że tak było naprawdę. Rookwood zajęła się bardziej skomplikowanym Oczobłyskiem; wydawało jej się, że obie czarownice opuściły swoje różdżki w czasie, kiedy ona nadal szeptała odpowiednie inkantacje. Oczobłysk był dość zaawansowanym zaklęciem, choć nie najsilniejszym jakie znała - o niektórych jednak wciąż wiedziała jedynie w teorii, niektóre dziedziny magii były dlań na tyle obce, że pozostawały poza zasięgiem.
- Na czym to polega? Co ma to robić? - zapytała Elviry, podchodząc bliżej, aby przyjrzeć się niewielkiemu portretowi, który ta umieściła na figurze.
- Powinnaś się tego nauczyć. To magia defensywna, obronna. Masz w niej zaległości - powiedziała Sigrun, zawieszając na twarzy Elviry zacięte spojrzenie. W jej głosie teraz też nie zabrzmiała złośliwość. - Jeśli chcesz znów iść na pole walki, to musisz nad nią popracować. Zakon Feniksa potrafi zaatakować celnie i mocno. Przekonałaś się o tym. Musisz się nauczyć przed tym bronić. Prawda jest taka, że sama ofensywa nie wystarczy - nie zdążysz wyprowadzić nawet i najsilniejszego Cruciatusa, jeśli zaatakują pierwsi i znowu zmienią cię w żabę - wyrzekła, mając nadzieję, że Multon to przemyśli. Poważnie. - Inaczej będziesz tylko kulą u nogi, jeśli ktoś będzie musiał ratować twój tyłek. A ty, Dolohov, też nie osiadaj na laurach. Ćwicz i atak, i obronę. Możecie pomóc sobie wzajemnie - powiedziała głośniej, unosząc lewą dłoń na Rosjankę, by zwrócić na nią swoją uwagę. Młodsza czarownica w Niebieskim Lesie dowiodła, że dobrze panuje nad białą magią - lecz wciąż musiała ćwiczyć, by wymierzać coraz potężniejsze zaklęcia.
Na zapewnienie Elviry, że coś przygotowała skinęła tylko głową z ponagleniem. Niech zatem weźmie się do roboty i dowiedzie, że tak było naprawdę. Rookwood zajęła się bardziej skomplikowanym Oczobłyskiem; wydawało jej się, że obie czarownice opuściły swoje różdżki w czasie, kiedy ona nadal szeptała odpowiednie inkantacje. Oczobłysk był dość zaawansowanym zaklęciem, choć nie najsilniejszym jakie znała - o niektórych jednak wciąż wiedziała jedynie w teorii, niektóre dziedziny magii były dlań na tyle obce, że pozostawały poza zasięgiem.
- Na czym to polega? Co ma to robić? - zapytała Elviry, podchodząc bliżej, aby przyjrzeć się niewielkiemu portretowi, który ta umieściła na figurze.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Czas działał na ich korzyść – nawet kiedy zima coraz dobitniej przypominała o swoim panowaniu na angielskich ziemiach, przeziębienie sprzed dwóch tygodni wciąż upominało się o swoje, a nadgarstek raz po raz pulsował tępym bólem – Dolohov była tego pewna. Nie w obliczu jednego popołudnia, nie w obliczu zostawionych za sobą, zaledwie kilkanaście minut temu, ciał; dalekosiężne cele i długofalowe skutki – dzięki temu mieli Londyn pod swoim panowaniem.
Mieli – sama przestała zauważać, kiedy przekonanie o nich, zmieniło się na my. Być może wciąż poszerzający się krąg, nie tyle co znajomości, co dostarczanych informacji i rozumianych sygnałów, dawał jej dostateczny powód, by faktycznie się zaangażować. Być może dla brata – żywego lub martwego – nader wszystko dla samej siebie.
Egocentryzm w czystej postaci, w idealnie wymuskanej miłości wobec własnej, robaczywej duszy; czymże było kilka przypadkowych żyć odebranych siłą, czym krew spływająca po posadzce i zabezpieczanie terenów wrogimi dla rebelii czarami, skoro robiła to w trosce o samą siebie? Swój byt, wygodę, interes, może nawet odrobinę przekonania.
Rodzina była wartością niezbywalną – Tatiana wierzyła w to całe życie, by ostatecznie zderzyć się z ponurą rzeczywistością, nie za sprawą wojny, choroby czy nagłej śmierci; fałszywe wspomnienia rozkruszyły niemal wszystko.
Teraz miała nową rodzinę.
Magia wciąż płynęła z różdżki, słowa wciąż padały z ust, myśli wciąż kłębiły się wokół jednego celu; skupiona na nakładaniu zabezpieczeń przechadzała się wzdłuż terenu, a kiedy ostatnia, jasna smuga czaru opuściła tarninowe drewno, Dolohov uniosła spojrzenie, by niedługo później wrócić do swoich towarzyszek, w kilku dłuższych, spokojnych krokach, naznaczonych głuchym stukotem ciężkich butów.
– Masz rację – skinęła głową wraz z prostym podsumowaniem; miały sobie pomagać. Musiały sobie pomagać, jeśli zaprzysięgał je wspólny cel. A treningi z panną Multon były raczej przyjemnością, ciekawą odskocznią w nużącej codzienności, niźli faktycznym obowiązkiem, którymi przecież od zawsze pogardzała, wybierając jak najlżejsze i najmniej wymagające drogi na skróty.
– Chyba jest w porządku – mruknęła, na moment obejmując spojrzeniem teren wokół zatopionych figur, które każda z nich potraktowała odpowiednią ilością magii – Możemy wracać? Czy... coś jeszcze? – wraz z uniesieniem brwi zerknęła znów na Sigrun, później Elvirę.
O dziwo głowy nie zajęły myśli o tym, co dalej – a dalej zwykle sprowadzało się do wysokiego kieliszka czystej wódki. Tym razem nie miała na to ochoty; dziwaczna sprawa.
Mieli – sama przestała zauważać, kiedy przekonanie o nich, zmieniło się na my. Być może wciąż poszerzający się krąg, nie tyle co znajomości, co dostarczanych informacji i rozumianych sygnałów, dawał jej dostateczny powód, by faktycznie się zaangażować. Być może dla brata – żywego lub martwego – nader wszystko dla samej siebie.
Egocentryzm w czystej postaci, w idealnie wymuskanej miłości wobec własnej, robaczywej duszy; czymże było kilka przypadkowych żyć odebranych siłą, czym krew spływająca po posadzce i zabezpieczanie terenów wrogimi dla rebelii czarami, skoro robiła to w trosce o samą siebie? Swój byt, wygodę, interes, może nawet odrobinę przekonania.
Rodzina była wartością niezbywalną – Tatiana wierzyła w to całe życie, by ostatecznie zderzyć się z ponurą rzeczywistością, nie za sprawą wojny, choroby czy nagłej śmierci; fałszywe wspomnienia rozkruszyły niemal wszystko.
Teraz miała nową rodzinę.
Magia wciąż płynęła z różdżki, słowa wciąż padały z ust, myśli wciąż kłębiły się wokół jednego celu; skupiona na nakładaniu zabezpieczeń przechadzała się wzdłuż terenu, a kiedy ostatnia, jasna smuga czaru opuściła tarninowe drewno, Dolohov uniosła spojrzenie, by niedługo później wrócić do swoich towarzyszek, w kilku dłuższych, spokojnych krokach, naznaczonych głuchym stukotem ciężkich butów.
– Masz rację – skinęła głową wraz z prostym podsumowaniem; miały sobie pomagać. Musiały sobie pomagać, jeśli zaprzysięgał je wspólny cel. A treningi z panną Multon były raczej przyjemnością, ciekawą odskocznią w nużącej codzienności, niźli faktycznym obowiązkiem, którymi przecież od zawsze pogardzała, wybierając jak najlżejsze i najmniej wymagające drogi na skróty.
– Chyba jest w porządku – mruknęła, na moment obejmując spojrzeniem teren wokół zatopionych figur, które każda z nich potraktowała odpowiednią ilością magii – Możemy wracać? Czy... coś jeszcze? – wraz z uniesieniem brwi zerknęła znów na Sigrun, później Elvirę.
O dziwo głowy nie zajęły myśli o tym, co dalej – a dalej zwykle sprowadzało się do wysokiego kieliszka czystej wódki. Tym razem nie miała na to ochoty; dziwaczna sprawa.
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Zatopieni chłopcy
Szybka odpowiedź