Ptasie Trele
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Ptasie Trele
Ptasie Trele to urokliwy lokal usytuowany nad jednym z bardziej malowniczych brzegów Tamizy, silna magia utrzymuje to miejsce w czystości, czyniąc wodę krystalicznie przejrzystą. Kamienne płytki eleganckiego deptaku tuż przed wejściem do niewielkiego budynku nabierają jaskrawych barw, na pierwszy rzut oka w ogóle do siebie nie pasujących, na drugi – zlewający się w przepiękną artystyczną całość. Budynek z zewnątrz obłożony jest drewnem, a nad drzwiami wisi pozbawiony oznakowań szyld w kształcie ptaka; wysokie wąskie okna zdają się wpuszczać do wnętrza niewiele światła i wrażenie to nie przemija, kiedy wejdzie się do środka i wtopi w panujący tam półmrok. Tym, co rzuca się w oczy najmocniej, są klatki poustawiane wzdłuż ściany naprzeciw: jedne zamknięte, inne otwarte, wszystkie wypełnione ptakami, których melodie wypełniają pomieszczenie. Miękkie fotele poobijane błękitnymi aksamitami tłoczą się wokół wąskich owalnych stolikach na jednej nóżce, na niektórych znajdują się ptasie żerdzie – i czasem zlatują na nie ptaki. W lokalu nie widać żadnej obsługi, ale kiedy pomyśli się życzenie, na stoliku materializują się zachcianki charakterystyczne dla kawiarni. Stali bywalcy twierdzą, że to miejsce nie ma swojego klucza: jego charakter zdaje się zmieniać codziennie.
Rzuć kością k6:
1: Ptaki to zwykłe pocztowe sowy, które od czasu do czasu pohukują; jedna z nich zleciała na wasz stolik, a przy jej nóżce przyczepiony był list. Jeśli zdecydujecie się go odpiąć i przeczytać, znajdziecie w nim notatkę o treści „bon apetit”, a po przeczytaniu jej na głos przed wami zmaterializują się misy przepełnione orzechami pochodzącymi z różnych stron świata.
2: Jeśli posiadacie biegłość ONMS, możecie rozpoznać dziwnie milczące ptaki o jaskrawym upierzeniu jako świergotniki: uciszane zaklęciami, bowiem ich śpiew doprowadza czarodziejów do szaleństwa. Zwierzęta patrzą na was, ale nie wydają z siebie żadnego dźwięku, a wam towarzyszy mało komfortowe poczucie bycia śledzonym. Gdzieś pośród nich zamajaczy również ponura sylwetka lelka wróżebnika.
3: W klatkach znajdują się niewielkie wróble, ozdobne gołębie, domowe kury, przepiórki oraz bażanty, a nawet jeden paw o okazałym ogonie, który zgubił jedno pióro w okolicach waszego stolika. Wszystkie przystawki i desery, jakie zamówicie, będą miały dodatek jajka.
4: Wielobarwne, różnorodne pióra oraz wysokie ptasie trele wypełniające pomieszczenie już od progu zwiastują pojawienie się słowików i kanarków. Te śliczne ptaszki będą raz za czas przysiadać na żerdzi przy waszym styliku, świergocząc melodię, a po każdej zakończonej przyśpiewce pojawią się przed wami półmiski z egzotycznymi owocami.
5: Pomieszczenie wypełnione jest kolibrami, zbyt małymi, by mogły je zatrzymać zbyt duże kraty klatek. Maleńkie wielokolorowe ptaszki śpiewają, czasem przysiadając na ramionach i wyciągniętych dłoniach gości. Do wszystkich zamawianych deserów, przystanek oraz napojów, podany zostanie również miód.
6: Mieszkańcami klatek są dzisiaj papugi, które śpiewają, a czasem nawet porozumiewają się z gośćmi. Można zadać im pytanie, rzucając dodatkową kością, wynik parzysty oznacza odpowiedź „tak”, wynik nieparzysty – „nie”. Piękne wielobarwne pióra raz za czas spadają na stolik, przy którym siedzicie.
Lokacja zawiera kości.Rzuć kością k6:
1: Ptaki to zwykłe pocztowe sowy, które od czasu do czasu pohukują; jedna z nich zleciała na wasz stolik, a przy jej nóżce przyczepiony był list. Jeśli zdecydujecie się go odpiąć i przeczytać, znajdziecie w nim notatkę o treści „bon apetit”, a po przeczytaniu jej na głos przed wami zmaterializują się misy przepełnione orzechami pochodzącymi z różnych stron świata.
2: Jeśli posiadacie biegłość ONMS, możecie rozpoznać dziwnie milczące ptaki o jaskrawym upierzeniu jako świergotniki: uciszane zaklęciami, bowiem ich śpiew doprowadza czarodziejów do szaleństwa. Zwierzęta patrzą na was, ale nie wydają z siebie żadnego dźwięku, a wam towarzyszy mało komfortowe poczucie bycia śledzonym. Gdzieś pośród nich zamajaczy również ponura sylwetka lelka wróżebnika.
3: W klatkach znajdują się niewielkie wróble, ozdobne gołębie, domowe kury, przepiórki oraz bażanty, a nawet jeden paw o okazałym ogonie, który zgubił jedno pióro w okolicach waszego stolika. Wszystkie przystawki i desery, jakie zamówicie, będą miały dodatek jajka.
4: Wielobarwne, różnorodne pióra oraz wysokie ptasie trele wypełniające pomieszczenie już od progu zwiastują pojawienie się słowików i kanarków. Te śliczne ptaszki będą raz za czas przysiadać na żerdzi przy waszym styliku, świergocząc melodię, a po każdej zakończonej przyśpiewce pojawią się przed wami półmiski z egzotycznymi owocami.
5: Pomieszczenie wypełnione jest kolibrami, zbyt małymi, by mogły je zatrzymać zbyt duże kraty klatek. Maleńkie wielokolorowe ptaszki śpiewają, czasem przysiadając na ramionach i wyciągniętych dłoniach gości. Do wszystkich zamawianych deserów, przystanek oraz napojów, podany zostanie również miód.
6: Mieszkańcami klatek są dzisiaj papugi, które śpiewają, a czasem nawet porozumiewają się z gośćmi. Można zadać im pytanie, rzucając dodatkową kością, wynik parzysty oznacza odpowiedź „tak”, wynik nieparzysty – „nie”. Piękne wielobarwne pióra raz za czas spadają na stolik, przy którym siedzicie.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:07, w całości zmieniany 1 raz
| 18.01?
Z wielką ulgą powitała zakończenie koszmaru anomalii. Cudownie było wstawać rankiem bez strachu, że przez noc jej dzieciom mogło przytrafić się coś przykrego związanego z wypaczoną mocą. Mogła znowu cieszyć się tym, jak się rozwijały już uwolnione od anomalnych sił, już nie krzyczące z powodu koszmarów. Od razu stała się radośniejsza, kiedy anomalii już nie było. Znów często można ją było dostrzec uśmiechniętą, poprawiło się także natchnienie do tworzenia nowych obrazów. Pod okiem męża i jego krewnych zaczynała pracować nad obrazami na kolejny, cokwartalny wernisaż.
Dzięki ustaniu anomalii magicznych i pogodowych oraz odzyskaniu możliwości teleportacji mogła też znów zacząć pielęgnować swoje życie rodzinne, towarzyskie i artystyczne. Nawet w dorosłości nie stała się salonową lwicą, ale zdawała sobie sprawę, jak ważna jest dbałość o rodzinne i towarzyskie więzi z tymi osobami, które jej pozostały – a niestety polityczne zawirowania zaczęły drążyć przepaść pomiędzy rodami i niektóre przyjaźnie nie były już możliwe, w każdym razie nie w takim stopniu jak kiedyś. W dzieciństwie jednak wszystko było dużo prostsze i nikt aż tak nie przejmował się tym, co robiły dzieci dopóki nie było to nic niestosownego. Jednak w dorosłości wszystkiemu dodawano dodatkowego wymiaru, co coraz częściej zaczynała zauważać nawet ona, osoba żyjąca w swoim świecie, oderwana od rzeczywistości i nieobeznana w politycznych zawiłościach.
Zawsze czuła się dość wyobcowana i odstająca od swojej siostry i większości szlacheckich koleżanek. Brylowanie na salonach nie przychodziło jej z podobną łatwością co im, zawsze była nieśmiała, zahukana, niepewna siebie i przepełniona kompleksami rodzącymi się w jej głowie ilekroć pan ojciec idealizował i stawiał jej za wzór starsze rodzeństwo, a ona rozpaczliwie próbowała im dorównać i być w jego oczach równie dobra, by pokochał ją równie mocno. Choć nigdy nie zapominała o wpojonych jej zasadach oraz o powinnościach, które jako dama musiała spełniać, przed ślubem na salonach trzymała się na uboczu, łatwo się peszyła, oblewała rumieńcem i była przez dziewczęta uważana za dość dziwną. Dzika Flintówna z lasu, tak czasem szeptały przed laty niektóre dziewczęta. Jednak parę miesięcy po skończeniu szkoły zaaranżowano jej zaręczyny, a później oddano na żonę Williamowi Fawleyowi, dekadę starszemu od niej mecenasowi sztuki, który podczas jej debiutanckiego sabatu wyciągnął do niej rękę i zaprosił do tańca, zaintrygowany jej nietypową urodą oraz nadzwyczajnymi artystycznymi talentami, o których miał już okazję słyszeć. Starał się ją ośmielać i uczyć poczucia własnej wartości, wydobywać z niej ukryty blask.
Ale, jak się okazywało, nie tylko ona na salonach była szarą myszką żyjącą w swoim świecie. Juno Travers poznała niegdyś właśnie podczas jednej z wielu szlacheckich okazji, gdzie obie szukały samotności i jakimś trafem znalazły się w tym samym miejscu – gdzie po początkowo niepewnej wymianie zdań okazało się, że łączy je pewna dziwaczność i towarzyskie braki. Cressie miała wrażenie, że mogłaby dobrze się dogadać z Juno, niestety uczyły się w różnych szkołach, więc bardzo rzadko miały okazję się spotykać przed końcem swojej edukacji. Dopiero wtedy ich znajomość mogła odżyć, a Cressie uważała, że Juno jest naprawdę ciekawą osobą, choć nie odkryła jeszcze wszystkich jej sekretów. W końcu obie były nieśmiałe i skryte, dlatego ich znajomość rodziła się powoli, ale wydawała się mieć potencjał.
Korzystając z końca anomalii mogły znów się spotkać, co w minionych tygodniach było znacząco utrudnione. Cressie zaproponowała na miejsce spotkania lokal, który od dawna pragnęła odwiedzić, a mieścił się on w londyńskiej dzielnicy portowej, miejscu, które wydawało jej się dość naturalnym środowiskiem dla Traversów, dlatego uznała, że Juno powinien spodobać się ten wybór.
Jej samej podobał się przez wzgląd na fascynację ptakami, których mowę rozumiała, choć nie obnosiła się ze swoim darem i poza rodziną niewielu wiedziało o tym, co potrafiła. Gdy tylko weszła do lokalu w towarzystwie służki pełniącej zarazem rolę przyzwoitki oraz towarzyszki wyprawiającej się do miasta lady, otoczyły ją ptasie szepty, które rozumiała tak, jakby to były głosy ludzi. Jej umysł był jednak przystosowany do zwierzęcoustości, więc gwar ten nie doprowadzał ją do szaleństwa, choć niewątpliwie nie będzie mogła tu przesiadywać bardzo długo.
Zajęła miejsce przy jednym ze stolików, rozsiadając się na obitym aksamitem krześle i rozglądając się z ciekawością po otoczeniu, by w oczekiwaniu na Juno obejrzeć ptaki.
Z wielką ulgą powitała zakończenie koszmaru anomalii. Cudownie było wstawać rankiem bez strachu, że przez noc jej dzieciom mogło przytrafić się coś przykrego związanego z wypaczoną mocą. Mogła znowu cieszyć się tym, jak się rozwijały już uwolnione od anomalnych sił, już nie krzyczące z powodu koszmarów. Od razu stała się radośniejsza, kiedy anomalii już nie było. Znów często można ją było dostrzec uśmiechniętą, poprawiło się także natchnienie do tworzenia nowych obrazów. Pod okiem męża i jego krewnych zaczynała pracować nad obrazami na kolejny, cokwartalny wernisaż.
Dzięki ustaniu anomalii magicznych i pogodowych oraz odzyskaniu możliwości teleportacji mogła też znów zacząć pielęgnować swoje życie rodzinne, towarzyskie i artystyczne. Nawet w dorosłości nie stała się salonową lwicą, ale zdawała sobie sprawę, jak ważna jest dbałość o rodzinne i towarzyskie więzi z tymi osobami, które jej pozostały – a niestety polityczne zawirowania zaczęły drążyć przepaść pomiędzy rodami i niektóre przyjaźnie nie były już możliwe, w każdym razie nie w takim stopniu jak kiedyś. W dzieciństwie jednak wszystko było dużo prostsze i nikt aż tak nie przejmował się tym, co robiły dzieci dopóki nie było to nic niestosownego. Jednak w dorosłości wszystkiemu dodawano dodatkowego wymiaru, co coraz częściej zaczynała zauważać nawet ona, osoba żyjąca w swoim świecie, oderwana od rzeczywistości i nieobeznana w politycznych zawiłościach.
Zawsze czuła się dość wyobcowana i odstająca od swojej siostry i większości szlacheckich koleżanek. Brylowanie na salonach nie przychodziło jej z podobną łatwością co im, zawsze była nieśmiała, zahukana, niepewna siebie i przepełniona kompleksami rodzącymi się w jej głowie ilekroć pan ojciec idealizował i stawiał jej za wzór starsze rodzeństwo, a ona rozpaczliwie próbowała im dorównać i być w jego oczach równie dobra, by pokochał ją równie mocno. Choć nigdy nie zapominała o wpojonych jej zasadach oraz o powinnościach, które jako dama musiała spełniać, przed ślubem na salonach trzymała się na uboczu, łatwo się peszyła, oblewała rumieńcem i była przez dziewczęta uważana za dość dziwną. Dzika Flintówna z lasu, tak czasem szeptały przed laty niektóre dziewczęta. Jednak parę miesięcy po skończeniu szkoły zaaranżowano jej zaręczyny, a później oddano na żonę Williamowi Fawleyowi, dekadę starszemu od niej mecenasowi sztuki, który podczas jej debiutanckiego sabatu wyciągnął do niej rękę i zaprosił do tańca, zaintrygowany jej nietypową urodą oraz nadzwyczajnymi artystycznymi talentami, o których miał już okazję słyszeć. Starał się ją ośmielać i uczyć poczucia własnej wartości, wydobywać z niej ukryty blask.
Ale, jak się okazywało, nie tylko ona na salonach była szarą myszką żyjącą w swoim świecie. Juno Travers poznała niegdyś właśnie podczas jednej z wielu szlacheckich okazji, gdzie obie szukały samotności i jakimś trafem znalazły się w tym samym miejscu – gdzie po początkowo niepewnej wymianie zdań okazało się, że łączy je pewna dziwaczność i towarzyskie braki. Cressie miała wrażenie, że mogłaby dobrze się dogadać z Juno, niestety uczyły się w różnych szkołach, więc bardzo rzadko miały okazję się spotykać przed końcem swojej edukacji. Dopiero wtedy ich znajomość mogła odżyć, a Cressie uważała, że Juno jest naprawdę ciekawą osobą, choć nie odkryła jeszcze wszystkich jej sekretów. W końcu obie były nieśmiałe i skryte, dlatego ich znajomość rodziła się powoli, ale wydawała się mieć potencjał.
Korzystając z końca anomalii mogły znów się spotkać, co w minionych tygodniach było znacząco utrudnione. Cressie zaproponowała na miejsce spotkania lokal, który od dawna pragnęła odwiedzić, a mieścił się on w londyńskiej dzielnicy portowej, miejscu, które wydawało jej się dość naturalnym środowiskiem dla Traversów, dlatego uznała, że Juno powinien spodobać się ten wybór.
Jej samej podobał się przez wzgląd na fascynację ptakami, których mowę rozumiała, choć nie obnosiła się ze swoim darem i poza rodziną niewielu wiedziało o tym, co potrafiła. Gdy tylko weszła do lokalu w towarzystwie służki pełniącej zarazem rolę przyzwoitki oraz towarzyszki wyprawiającej się do miasta lady, otoczyły ją ptasie szepty, które rozumiała tak, jakby to były głosy ludzi. Jej umysł był jednak przystosowany do zwierzęcoustości, więc gwar ten nie doprowadzał ją do szaleństwa, choć niewątpliwie nie będzie mogła tu przesiadywać bardzo długo.
Zajęła miejsce przy jednym ze stolików, rozsiadając się na obitym aksamitem krześle i rozglądając się z ciekawością po otoczeniu, by w oczekiwaniu na Juno obejrzeć ptaki.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Cressida Fawley' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Wydaje się, że Juno była jedną z niewielu osób, których anomalie nie przerażały. Siedząc na parapecie swojego pokoju z zafascynowanie obserwowała burzowe chmury zbierające się nad krajem. W tych nagłych zmianach widziała podobieństwo do sztormu i niczego więcej. Przecież każda burza musi się w końcu skończyć. Nie martwiła się nawet o rodzinne szklarnie czy pobliskie hodowle. To, co zostało zniszczone da się odbudować. Przecież na tej zasadzie opierał się cały świat. Mimo wszystko przedłużające się zamknięcie w rodzinnej rezydencji zaczęło ją nużyć. Dlatego z radością przyjęła propozycję spotkania od Cressidy. Na swój sposób Juno widziała w lady Fawley pokrewną duszę zarówno pod względem charakteru jak i zainteresowań. Bardzo możliwe, że w przyszłości, gdy Juno zostanie już czyjąś żoną Cressida stanie się również wzorem do naśladowania. Jednak taki scenariusz był bardzo mało prawdopodobny. Lady Travers wciąż wyraźnie pamiętała wyraz twarzy swojej siostry, gdy kilkunastoletnia wówczas Juno nie wyrażała zainteresowania planowanym w rodzinie ślubem. To właśnie wtedy miały paść słowa o tym, że nikt nie zechce upośledzonej psychicznie żony i Juno na zawsze zostanie starą panną. Podobnie wówczas jak i teraz wygłoszona przez siostrę groźba nie przeraziła adresatki. Staropanieństwo nie wydawało jej się czymś złym. Miałaby więcej czasu tylko dla siebie, ale, po co zastanawiać się nad czymś, co jeszcze nie nadeszło i może nigdy się nie wydarzyć?
Zmierzając w stronę umówionego miejsca Juno zachodziła w głowę, jakim cudem jeszcze tam nie trafiła. Okolicę portu były jej dobrze znane. Gdy była dzieckiem często chodziła tam wraz z nianią na spacery. Lubiła sobie wyobrażać i dopowiadać historię o tym skąd przybyły poszczególne statki. To ją uspokajało i pobudzało chęci do dalszej nauki. W samej podróży do miejsca docelowego towarzyszyła dziewczynie jedna ze służących jednak zanim Juno weszła do Ptasich Treli odesłała przyzwoitkę by załatwiła inne sprawy. Nie potrzebuje przecież dodatkowej pary oczy by móc porozmawiać z inną damą. W końcu weszła do środka i od razu uderzyła ją ta niezwykła mnogość latających stworzeń. Z dziecięcą ciekawością zaczęła się przyglądać kolejnym papugom analizując ich kolory i pióra. Tak, to było odpowiednie miejsce dla niej. W końcu wróciła na ziemie, gdy dostrzegła znajomą sylwetkę. Szybkim krokiem podeszła do Cressidy. - Wybacz mi moja droga. Pewnych przyzwyczajeń trudno się wyzbyć- uśmiechnęła się przyjaźnie wciąż uciekając wzrokiem na wszystkie strony.
Zmierzając w stronę umówionego miejsca Juno zachodziła w głowę, jakim cudem jeszcze tam nie trafiła. Okolicę portu były jej dobrze znane. Gdy była dzieckiem często chodziła tam wraz z nianią na spacery. Lubiła sobie wyobrażać i dopowiadać historię o tym skąd przybyły poszczególne statki. To ją uspokajało i pobudzało chęci do dalszej nauki. W samej podróży do miejsca docelowego towarzyszyła dziewczynie jedna ze służących jednak zanim Juno weszła do Ptasich Treli odesłała przyzwoitkę by załatwiła inne sprawy. Nie potrzebuje przecież dodatkowej pary oczy by móc porozmawiać z inną damą. W końcu weszła do środka i od razu uderzyła ją ta niezwykła mnogość latających stworzeń. Z dziecięcą ciekawością zaczęła się przyglądać kolejnym papugom analizując ich kolory i pióra. Tak, to było odpowiednie miejsce dla niej. W końcu wróciła na ziemie, gdy dostrzegła znajomą sylwetkę. Szybkim krokiem podeszła do Cressidy. - Wybacz mi moja droga. Pewnych przyzwyczajeń trudno się wyzbyć- uśmiechnęła się przyjaźnie wciąż uciekając wzrokiem na wszystkie strony.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W klatkach znajdowały się dziś papugi, choć pamiętała, że gdy była tu poprzednim razem, były to inne ptaki. Najwyraźniej właściciele lokalu posiadali naprawdę dużo różnych ptaków i regularnie dostarczali tu inne. Zastanawiała się jednak, czy na pewno było to dla nich dobre i czy zapewniano im odpowiednie warunki? Nie była entuzjastką trzymania ptaków zamkniętych w ciasnych klatkach, przez wzgląd na swój dar zawsze wykazując się dużą ilością empatii wobec skrzydlatych przyjaciół. Klatka jej sowy zawsze była otwarta, by Piórko mogła wyfruwać kiedy chciała. Cressie lubiła rozmawiać ze swoją sową i wciąż pamiętała pierwszy dzień, kiedy nowa rodzina ją na tym nakryła i musiała wytłumaczyć się krewnym męża ze swojej anormalności. Williamowi na szczęście jej nie przeszkadzała jej odmienność – ani rozmawianie z ptactwem, ani fakt, że była osobą tak nieśmiałą i wysoce wrażliwą.
Dla jej ojca jej umiejętności zawsze były czymś problematycznym. To właśnie jej dar obwiniał o to, że Cressida nigdy nie chciała polować z resztą Flintów i płakała na widok martwych ptaków, a nawet nie chciała jadać ptasiego mięsa. Była za miękka nawet jak na kobietę, ale Fawleyom jej miękkość i słabość nie przeszkadzała. Dla swego ojca była wadliwym egzemplarzem, ale nie dla Williama który twierdził, że ze wszystkich dam na salonach to właśnie jej zapragnął.
Nie uważała Juno za straconą. Może jakiś inny mężczyzna pokroju Williama czekał właśnie na nią i nie szukał lwicy salonowej która nie miała do zaoferowania nic poza piękną twarzą, a damy mądrej i stonowanej. Nie brakowało jej urody ani talentów, choć należało spędzić z nią więcej czasu by dostrzec co kryło się pod warstwą nieśmiałości i zahukania. W szlacheckich rodach rzadko jednak było tak, że rodzina przejmowała się zdaniem córek. Często wydawano je za mąż tak, aby było to korzystnie politycznie. Cressie do tej pory nie wiedziała, dlaczego ojciec zgodził się by oddać ją Fawleyowi, skoro wówczas nie łączył ich sojusz; ten narodził się dopiero niedawno, na mocy zawartego między Cressidą i Williamem małżeństwa. Może po prostu bał się, że nikt inny jej nie zechce, więc był skłonny wepchnąć ją w ręce pierwszego adoratora, który sam o nią zabiegał, by pozbyć się problemu, jakim stałaby się, gdyby nie udało mu się jej za nikogo wydać? Tak przynajmniej myślała o tym Cressida, która uważała siebie za wybrakowaną i niedoskonałą, czuła się tą najmniej kochaną córką i trudno jej było uwierzyć, że srogi i konserwatywny Leander Flint mógłby kierować się jej szczęściem (choć być może po prostu oceniała go niesprawiedliwie i nadmiernie się deprecjonowała). Bo czasem wciąż nie mogła uwierzyć, że spotkało ją takie szczęście jak małżeństwo z Williamem, który był dla niej dobry, szanował ją, adorował i akceptował mimo tych wszystkich rzeczy, które uważała za swoją wadę. Póki nie oświadczył jej się William i ona bała się, że czeka ją los starej panny – dla niej o tyle tragiczny i smutny, że wówczas nie mogłaby mieć dzieci, a pragnęła ich.
Niedługo później dostrzegła Juno idącą w stronę jej stolika. Wtedy odesłała swoją przyzwoitkę, by mogły porozmawiać same, tylko we dwie, bez krępującego towarzystwa i spojrzeń dodatkowych osób. I dla Cressie to było krępujące, a wciąż pamiętała, że na etapie narzeczeństwa z Williamem w miejscach publicznych ciągle towarzyszyła im przyzwoitka lub ktoś z ich rodzin.
- Tak się cieszę, że cię widzę – odezwała się, dostrzegając, że i Juno jest zaciekawiona ptakami, choć zapewne nie słyszała wydawanych przez nie dźwięków w taki sam sposób jak Cressida. Starała się jednak nie skupiać na konwersacjach ptaków, a na swojej towarzyszce. – Prawda, że to cudowne miejsce? Polubiłam je od pierwszego wejrzenia, jest... wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju – dodała; czuła się, jakby stworzono je specjalnie dla takich jak ona. Ciekawe czy właściciel tego miejsca też posiadał podobny „defekt” co ona? Zawsze marzyła o poznaniu innych ptakoustych czarodziejów. – Przez ostatnie tygodnie tak rzadko bywałam w Londynie. Rzadko w ogóle opuszczałam dwór mego męża, więc nie dane było nam się spotkać. Ale... jak minęły ci święta? – zapytała grzecznie. Spojrzała na Juno, by później znów zerknąć na przyglądające im się z uwagą papugi w najbliższych klatkach. Cressie była istotką strachliwą, lękliwą i delikatną, więc w dobie anomalii nie opuszczała posiadłości bez ważnego powodu. Panicznie bała się anomalii, nie lubiła też zbyt długo przebywać daleko od dzieci. Właściwie opuszczała wtedy dworek tylko przy okazji odwiedzin u panieńskiego rodu oraz sporadycznych spotkań z innymi krewnymi i przyjaciółmi, albo wydarzeń związanych ze sztuką, na które zabierał ją William. Bo gdyby nie on i jego usilne wyciąganie jej do ludzi, pewnie opuszczałaby komnaty jeszcze rzadziej. – Tak cudownie jest móc znowu wychodzić na świeże powietrze i czarować.
Zdawała sobie sprawę, że w relacji z Juno to mimo wszystko ona mówiła więcej. Przynajmniej tak było dotychczas. Największe problemy miała z otwieraniem się przy mężczyznach, przy damach mimo wszystko było łatwiej, przynajmniej tych w podobnym wieku. A w Juno wyczuwała pokrewną dziwną duszę, co na salonach było rzadkością.
Dla jej ojca jej umiejętności zawsze były czymś problematycznym. To właśnie jej dar obwiniał o to, że Cressida nigdy nie chciała polować z resztą Flintów i płakała na widok martwych ptaków, a nawet nie chciała jadać ptasiego mięsa. Była za miękka nawet jak na kobietę, ale Fawleyom jej miękkość i słabość nie przeszkadzała. Dla swego ojca była wadliwym egzemplarzem, ale nie dla Williama który twierdził, że ze wszystkich dam na salonach to właśnie jej zapragnął.
Nie uważała Juno za straconą. Może jakiś inny mężczyzna pokroju Williama czekał właśnie na nią i nie szukał lwicy salonowej która nie miała do zaoferowania nic poza piękną twarzą, a damy mądrej i stonowanej. Nie brakowało jej urody ani talentów, choć należało spędzić z nią więcej czasu by dostrzec co kryło się pod warstwą nieśmiałości i zahukania. W szlacheckich rodach rzadko jednak było tak, że rodzina przejmowała się zdaniem córek. Często wydawano je za mąż tak, aby było to korzystnie politycznie. Cressie do tej pory nie wiedziała, dlaczego ojciec zgodził się by oddać ją Fawleyowi, skoro wówczas nie łączył ich sojusz; ten narodził się dopiero niedawno, na mocy zawartego między Cressidą i Williamem małżeństwa. Może po prostu bał się, że nikt inny jej nie zechce, więc był skłonny wepchnąć ją w ręce pierwszego adoratora, który sam o nią zabiegał, by pozbyć się problemu, jakim stałaby się, gdyby nie udało mu się jej za nikogo wydać? Tak przynajmniej myślała o tym Cressida, która uważała siebie za wybrakowaną i niedoskonałą, czuła się tą najmniej kochaną córką i trudno jej było uwierzyć, że srogi i konserwatywny Leander Flint mógłby kierować się jej szczęściem (choć być może po prostu oceniała go niesprawiedliwie i nadmiernie się deprecjonowała). Bo czasem wciąż nie mogła uwierzyć, że spotkało ją takie szczęście jak małżeństwo z Williamem, który był dla niej dobry, szanował ją, adorował i akceptował mimo tych wszystkich rzeczy, które uważała za swoją wadę. Póki nie oświadczył jej się William i ona bała się, że czeka ją los starej panny – dla niej o tyle tragiczny i smutny, że wówczas nie mogłaby mieć dzieci, a pragnęła ich.
Niedługo później dostrzegła Juno idącą w stronę jej stolika. Wtedy odesłała swoją przyzwoitkę, by mogły porozmawiać same, tylko we dwie, bez krępującego towarzystwa i spojrzeń dodatkowych osób. I dla Cressie to było krępujące, a wciąż pamiętała, że na etapie narzeczeństwa z Williamem w miejscach publicznych ciągle towarzyszyła im przyzwoitka lub ktoś z ich rodzin.
- Tak się cieszę, że cię widzę – odezwała się, dostrzegając, że i Juno jest zaciekawiona ptakami, choć zapewne nie słyszała wydawanych przez nie dźwięków w taki sam sposób jak Cressida. Starała się jednak nie skupiać na konwersacjach ptaków, a na swojej towarzyszce. – Prawda, że to cudowne miejsce? Polubiłam je od pierwszego wejrzenia, jest... wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju – dodała; czuła się, jakby stworzono je specjalnie dla takich jak ona. Ciekawe czy właściciel tego miejsca też posiadał podobny „defekt” co ona? Zawsze marzyła o poznaniu innych ptakoustych czarodziejów. – Przez ostatnie tygodnie tak rzadko bywałam w Londynie. Rzadko w ogóle opuszczałam dwór mego męża, więc nie dane było nam się spotkać. Ale... jak minęły ci święta? – zapytała grzecznie. Spojrzała na Juno, by później znów zerknąć na przyglądające im się z uwagą papugi w najbliższych klatkach. Cressie była istotką strachliwą, lękliwą i delikatną, więc w dobie anomalii nie opuszczała posiadłości bez ważnego powodu. Panicznie bała się anomalii, nie lubiła też zbyt długo przebywać daleko od dzieci. Właściwie opuszczała wtedy dworek tylko przy okazji odwiedzin u panieńskiego rodu oraz sporadycznych spotkań z innymi krewnymi i przyjaciółmi, albo wydarzeń związanych ze sztuką, na które zabierał ją William. Bo gdyby nie on i jego usilne wyciąganie jej do ludzi, pewnie opuszczałaby komnaty jeszcze rzadziej. – Tak cudownie jest móc znowu wychodzić na świeże powietrze i czarować.
Zdawała sobie sprawę, że w relacji z Juno to mimo wszystko ona mówiła więcej. Przynajmniej tak było dotychczas. Największe problemy miała z otwieraniem się przy mężczyznach, przy damach mimo wszystko było łatwiej, przynajmniej tych w podobnym wieku. A w Juno wyczuwała pokrewną dziwną duszę, co na salonach było rzadkością.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
- Ja również - kiwnęła potakująco głową dla podkreślenia swoich słów. W przypadku Junony podobna swoboda w obyciu mogła się wydawać dość nienaturalna, ale z drugiej strony były tylko one dwie i kilka tuzinów ptaków, co mogło pójść nie tak? - Nic dodać nic ująć - odpowiedziała powoli obracając się wokół własnej osi.- Aż dziw, że wcześniej o nim nie słyszałam. Chociaż z drugiej strony nie znam zbyt wielu osób, które czują podobną więź z ptakami co ty - uśmiechnęła się przyjaźnie po czym zajęła miejsce przy jednym ze stolików. Oczywiście był to z jej strony spory eufemizm, ale po co roztrząsać podobne sprawy. Gdy już się wygodnie usadowiła na jednym z foteli poprawiła swoją suknię tak by ta zbytnio się nie pogniotła jednak, gdy usłyszała sformułowanie „dwór mego męża” zastygła na chwilę i przeniosła wzrok na swoją towarzyszkę. Jednak nie skomentowała tego w żaden sposób. Nie chciała, bowiem urazić kobiety, chociaż podobny zwrot wydawał się jej wyjątkowo nieadekwatny. Z tego, co zdążyła zauważyć większość arystokratek po zawarciu związku małżeńskiego niemal natychmiast uznaje własność małżonka za swoją. Postanowiła dopisać słowa Cressie do wydłużające się powoli listy pewnych anomalii dotyczących ludzkich zachowań. Każde odstępstwo od normy jest godne analizy. Gdy temat rozmowy zszedł na ostatnie wydarzenia Juno kiwnęła głową w geście zrozumienia. Przez chwilę zastanawiała się jak opisać święta w rodzinie Traversów. Prawdę mówiąc nie miała zbyt dużo do powiedzenia. Głównie ze względu na fakt, że ich nie pamiętała. Gdy tylko zbyt duża ilość osób pojawiała się przy rodzinnym stole miała tendencje do wyłączania się i czekania na zakończenie tortur. - Wesoło - to teoretycznie nie było kłamstwo bo przecież Juno tego nie potrafi. - Nowe pokolenie Traversów wzięło w panowanie całą rezydencję. To, że nikt nie stracił zębów można było uznać za spory sukces - zażartowała. - Oczywiście w między czasie okazało się, że czeka mnie kolejne wesele ale w sumie można było się tego spodziewać. Nigdy do końca nie zrozumiem dlaczego ludzie upatrzyli sobie święta na zaręczyny - przyznała całkiem szczerze. - A jak tam twoje maluchy? Święta przyniosły im ukojenie po tym co się działo? - Junona oczywiście nie mogła wiedzieć jak wyglądała sytuacja w domu Fawleyów jednak z zasłyszanych formacji wnioskowała, że to dzieci najgorzej znosiły kwestię anomalii. Same zbyt wrażliwe przejmowały dodatkowy niepokój panujący w ich otoczeniu. Jednym z powodów dla, których Juno nigdy nie widziała się w roli matki był właśnie fakt, że o ile zrozumienie dorosłych jest dla niej sporym wyzwaniem dzieci to jedna wielka zagadka.
Juno po raz kolejny przytaknęła, gdy jej rozmówczyni wyraziła swoją radość w kwestii odzyskanej wolności.- Rozumiem, że ostatnie wydarzenia nie sprzyjały inwencji twórczej- sama nigdy nie uważała się za artystkę ale przez te wszystkie lata zdążyła zauważyć pewien ciąg przyczynowo skutkowy. Jeśli twórca cieszy się z nastania nowych okoliczności oznacza to, że poprzednia sytuacja zaczynała poważnie mu doskwierać a to zawsze negatywnie wpływało na jego działalności. Może nie wydaje się to zbyt logiczne ale u Juno wyciągnie równie specyficznych wniosków było niemal codziennością.
Juno po raz kolejny przytaknęła, gdy jej rozmówczyni wyraziła swoją radość w kwestii odzyskanej wolności.- Rozumiem, że ostatnie wydarzenia nie sprzyjały inwencji twórczej- sama nigdy nie uważała się za artystkę ale przez te wszystkie lata zdążyła zauważyć pewien ciąg przyczynowo skutkowy. Jeśli twórca cieszy się z nastania nowych okoliczności oznacza to, że poprzednia sytuacja zaczynała poważnie mu doskwierać a to zawsze negatywnie wpływało na jego działalności. Może nie wydaje się to zbyt logiczne ale u Juno wyciągnie równie specyficznych wniosków było niemal codziennością.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cressida była odmieńcem. Dar, który posiadała był rzadki, więc czarodziejów w tym kraju, którzy również nim władali, pewnie można by zliczyć na palcach. Żadne z jej rodzeństwa ani rodziców go nie posiadało – tylko ona urodziła się taka. Od dziecka lubiła wymykać się do lasu Charnwood, by rozmawiać z ptasimi przyjaciółmi, a wiedząc o zbliżających się polowaniach ostrzegała ich. Także w szkole często wymykała się na zewnątrz i szukała towarzystwa ptaków, zwłaszcza na początku nauki, kiedy jeszcze miała tak duże problemy z zaadaptowaniem się w nowym miejscu odmiennym od tego, co znała. W szkole nauczyła się też tego, że nie powinna się obnosić ze swoją odmiennością i osób, którym o niej opowiedziała, było niewiele, w Beauxbatons może kilka. Nie chciała by postrzegano ją jako jeszcze większe dziwadło i wytykano palcami, choć i tak wszystkich zawsze zadziwiało, że ptaki na błoniach podchodziły do niej bardzo blisko i na lekcjach opieki nad magicznymi stworzeniami zawsze najlepiej radziła sobie z ptakami, którymi zajmowali się pod pieczą nauczyciela.
- Ja też nie – przyznała, ale w głębi duszy pragnęła kogoś takiego poznać. Kogoś, kto dzielił z nią odmienność także pod względem słyszenia ptasich głosów. – Ale miejsce samo w sobie ma urok, więc muszę tu zaglądać, ilekroć przyjdzie mi odwiedzać dzielnicę portową. – Pojawiała się tu stosunkowo rzadko, ale się zdarzało, gdy z małżonkiem chodzili na występy do Fantasmagorii.
Cressida w duchu nadal była bardziej sową niż łabędziem, a jeśli już, to sama pewnie prędzej określiłaby się mianem „brzydkiego kaczątka” niż pięknego łabędzia. Słysząc słowo „dom” najpierw w jej myślach pojawiały się przesycone nostalgią wspomnienia z Charnwood, a dopiero później uświadamiała sobie, że teraz domem musi nazywać Ambleside. Nadal jednak często przyłapywała się na tym, że myślała o miejscu swego zamieszkania jako o dworze męża. Była osobą, która do wszelkich zmian przystosowywała się powoli i nie należała do dam, które z chwilą ślubu od razu czuły się częścią nowej rodziny i zapominały o tej starej. U niej proces transformacji z Flinta w Fawleya trwał długo i nadal czuła, że stoi na pograniczu, nie chciała też pozbywać się tej części swojej tożsamości, a przecież jej osobowość i światopogląd zostały ukształtowane przez Flintów, to oni wychowywali ją przez niemal dziewiętnaście lat i nadal byli jej najbliższą rodziną. Z Fawleyami nadal uczyła się obcować, starając się ich nie zawieść i być jak najlepszą żoną dla Williama. Przed zaręczynami i ślubem nie łączyły jej jednak z tą rodziną żadne bliższe więzi, więc dopiero je tworzyła.
Wysłuchała opowieści Juno o świętach z uśmiechem pojawiającym się na piegowatej buzi.
- U nas też było raczej... miło. Byłam ja, mój mąż, jego rodzice, a także wujostwo i kuzynostwo. Przed świętami z jedną z kuzynek mego małżonka pomagałyśmy w dekorowaniu dworku. To były już moje drugie święta po ślubie, przy pierwszych czułam się dużo bardziej... niezręcznie – wyznała. Pierwsze święta spędzane z nową rodziną należały do dziwnych przeżyć i napawały ją tak wielkim onieśmieleniem, że prawie się nie odzywała i przez większość czasu rumieniła się pod piegami ilekroć zagadywał ją jakiś krewny Williama. – Później z mężem odwiedziliśmy moją rodzinę, więc widziałam się też z rodzicami i rodzeństwem. – Pan ojciec nadal był dla niej największym autorytetem i nikogo innego nie darzyła tak wielkim respektem ani niczyje inne zdanie tak nie wpływało na jej poczucie własnej wartości. Była też nadal blisko związana z rodzeństwem. – Och, i jakie wesele? Czy żeni się ktoś z Traversów? – zapytała z ciekawością, zastanawiając się, czy to był ktoś, kogo znała. – Święta to chyba ładny czas na zaręczyny, choć mnie akurat mąż oświadczył się jesienią, ślub zaś wzięliśmy pod koniec maja, w otoczeniu lasu i kwiatów.
Uśmiechnęła się znowu, po czym zamówiła sobie coś do picia i jedzenia; już wiedziała, że tutaj wystarczy wypowiedzieć swoje życzenie i przekąski same pojawią się na stole.
- Kiedy nadszedł koniec anomalii, moje dzieci zostały od nich uwolnione. Czują się dużo lepiej, raczkują i podejmują nieśmiałe próby wypowiadania pierwszych słów – powiedziała z dumą. Po ustaniu anomalii znów mogła spędzać z dziećmi dużo więcej czasu i obserwować tak ważne momenty. Według opiekunki, która wcześniej już odchowywała dzieci kuzynów Williama, kwestią najbliższego czasu były pierwsze kroki i pierwsze wyraźne słowa.
- Tworzyłam, ale mniej. Trudno było mi się skupić na malowaniu, kiedy moim dzieciom źle się działo – dodała; sztuka była dobrą ucieczką od trosk, ale czasem przykuwały ją one do ziemi z taką siłą, że nie potrafiła wznieść się na wyżyny twórczego natchnienia, dlatego były dni, kiedy w ogóle nie dotykała pędzla, a tylko siedziała w komnatach i piła podsuwane jej ziółka uspokajające.
- A ty? Czy zajmowałaś się ostatnio czymś szczególnie ciekawym, o czym mogłabyś mi opowiedzieć? – zapytała, dostrzegając kątem oka, jak z jednej z najbliższych klatek wypada na ich stolik niebieskie papuzie pióro. Wzięła je z ciekawością do ręki i zaczęła uważnie oglądać, w końcu nie były to ptaki występujące w Anglii, a mogła je podziwiać tylko w ptaszarni w ogrodzie magizoologicznym... No i tutaj.
- Ja też nie – przyznała, ale w głębi duszy pragnęła kogoś takiego poznać. Kogoś, kto dzielił z nią odmienność także pod względem słyszenia ptasich głosów. – Ale miejsce samo w sobie ma urok, więc muszę tu zaglądać, ilekroć przyjdzie mi odwiedzać dzielnicę portową. – Pojawiała się tu stosunkowo rzadko, ale się zdarzało, gdy z małżonkiem chodzili na występy do Fantasmagorii.
Cressida w duchu nadal była bardziej sową niż łabędziem, a jeśli już, to sama pewnie prędzej określiłaby się mianem „brzydkiego kaczątka” niż pięknego łabędzia. Słysząc słowo „dom” najpierw w jej myślach pojawiały się przesycone nostalgią wspomnienia z Charnwood, a dopiero później uświadamiała sobie, że teraz domem musi nazywać Ambleside. Nadal jednak często przyłapywała się na tym, że myślała o miejscu swego zamieszkania jako o dworze męża. Była osobą, która do wszelkich zmian przystosowywała się powoli i nie należała do dam, które z chwilą ślubu od razu czuły się częścią nowej rodziny i zapominały o tej starej. U niej proces transformacji z Flinta w Fawleya trwał długo i nadal czuła, że stoi na pograniczu, nie chciała też pozbywać się tej części swojej tożsamości, a przecież jej osobowość i światopogląd zostały ukształtowane przez Flintów, to oni wychowywali ją przez niemal dziewiętnaście lat i nadal byli jej najbliższą rodziną. Z Fawleyami nadal uczyła się obcować, starając się ich nie zawieść i być jak najlepszą żoną dla Williama. Przed zaręczynami i ślubem nie łączyły jej jednak z tą rodziną żadne bliższe więzi, więc dopiero je tworzyła.
Wysłuchała opowieści Juno o świętach z uśmiechem pojawiającym się na piegowatej buzi.
- U nas też było raczej... miło. Byłam ja, mój mąż, jego rodzice, a także wujostwo i kuzynostwo. Przed świętami z jedną z kuzynek mego małżonka pomagałyśmy w dekorowaniu dworku. To były już moje drugie święta po ślubie, przy pierwszych czułam się dużo bardziej... niezręcznie – wyznała. Pierwsze święta spędzane z nową rodziną należały do dziwnych przeżyć i napawały ją tak wielkim onieśmieleniem, że prawie się nie odzywała i przez większość czasu rumieniła się pod piegami ilekroć zagadywał ją jakiś krewny Williama. – Później z mężem odwiedziliśmy moją rodzinę, więc widziałam się też z rodzicami i rodzeństwem. – Pan ojciec nadal był dla niej największym autorytetem i nikogo innego nie darzyła tak wielkim respektem ani niczyje inne zdanie tak nie wpływało na jej poczucie własnej wartości. Była też nadal blisko związana z rodzeństwem. – Och, i jakie wesele? Czy żeni się ktoś z Traversów? – zapytała z ciekawością, zastanawiając się, czy to był ktoś, kogo znała. – Święta to chyba ładny czas na zaręczyny, choć mnie akurat mąż oświadczył się jesienią, ślub zaś wzięliśmy pod koniec maja, w otoczeniu lasu i kwiatów.
Uśmiechnęła się znowu, po czym zamówiła sobie coś do picia i jedzenia; już wiedziała, że tutaj wystarczy wypowiedzieć swoje życzenie i przekąski same pojawią się na stole.
- Kiedy nadszedł koniec anomalii, moje dzieci zostały od nich uwolnione. Czują się dużo lepiej, raczkują i podejmują nieśmiałe próby wypowiadania pierwszych słów – powiedziała z dumą. Po ustaniu anomalii znów mogła spędzać z dziećmi dużo więcej czasu i obserwować tak ważne momenty. Według opiekunki, która wcześniej już odchowywała dzieci kuzynów Williama, kwestią najbliższego czasu były pierwsze kroki i pierwsze wyraźne słowa.
- Tworzyłam, ale mniej. Trudno było mi się skupić na malowaniu, kiedy moim dzieciom źle się działo – dodała; sztuka była dobrą ucieczką od trosk, ale czasem przykuwały ją one do ziemi z taką siłą, że nie potrafiła wznieść się na wyżyny twórczego natchnienia, dlatego były dni, kiedy w ogóle nie dotykała pędzla, a tylko siedziała w komnatach i piła podsuwane jej ziółka uspokajające.
- A ty? Czy zajmowałaś się ostatnio czymś szczególnie ciekawym, o czym mogłabyś mi opowiedzieć? – zapytała, dostrzegając kątem oka, jak z jednej z najbliższych klatek wypada na ich stolik niebieskie papuzie pióro. Wzięła je z ciekawością do ręki i zaczęła uważnie oglądać, w końcu nie były to ptaki występujące w Anglii, a mogła je podziwiać tylko w ptaszarni w ogrodzie magizoologicznym... No i tutaj.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
- To zrozumiałe - przyznała kiwając potakująco głową, chcąc tym samym pokreślić swoje słowa. Chociaż w ustach Juno mogło brzmieć to trochę ironicznie. W przypadku panny Travers pojawienie się w pomieszczeniu pięciu osób nawet najbliższych jej sercu wprawiało ją w spore zakłopotanie. Za dużo par oczu i za dużo myśli, które trzeba w nich wyczytać. Gdy usłyszała własne nazwisko w zdaniu związanym ze ślubem poczuła na plecach nieprzyjemny dreszcz. Nie licząc kilku nieletni kuzynek i kuzynów, którzy obecnie znajdowali się na środku morza to ona była pierwsza do odstrzału. Może to niezbyt ładne określenie, ale według Juno to całkiem prawdziwe. - Nie. To Rosierowie i Selwynowie postanowili po raz kolejny połączyć swoje rody. Tak się akurat złożyło, że jestem bliską kuzynką obu stron - Nie była pewna czy mogła głośno mówić o tej nowinie ale w sumie czemu nie? Lady Fawley była przecież członkiem szlachty, jeśli taka będzie jej wola na pewno pojawi się na weselu w towarzystwie swojego szlachetnego małżonka. Wzmianka o ponownym połączeniu obu rodów wynikała z prostego faktu, że czy to się komuś podoba czy nie wszyscy szlachcice byli kuzynami. Junona mogła się założyć o całą flotę rodu Traversów, że nawet najwięksi wrogowie są połączeni jak nie w piątym to w piętnastym pokoleniu. Jak to mówią wszystko zostaje w rodzinie a arystokracja uwielbia prześcigać się w hipokryzji. -Nie lubię zimy - przyznała całkiem szczerze, jednak urwała temat. Kontynuowanie go oznaczałoby rozważania na tematy zbyt związane z estetyką i filozofią by Junona mogła czuć się w nich komfortowo. Obserwując swoją rozmówczynię zrozumiała na jakich zasad działa tutaj obsługa i po kilku chwilach sama piła gorącą herbatę. Ukryta za swoją filiżanką z ciekawością obserwowała dumę malującą się na twarzy Cressidy. Powoli zaczęła się przyzwyczajać do myśli, że nigdy nie zrozumie ludzkiej zdolności do tworzenia praktycznie nierozerwanych więzi. - Cieszę się, że to słyszę - przyznała całkiem szczerz - Tylko nie martw się tylko dlatego, że nie zmieszczą się w ramach czasowych ustanowionych przez jakąś tam nianie. - Juno była bardzo wrażliwa na tą kwestię od momentu w którym usłyszała historię o tym jak rodzice obawiali się, że jest półgłówkiem tylko dlatego, że dość późno zaczęła mówić. - I proszę ucałuj ich ode mnie - uśmiechnęła się lekko i upiła kolejny łyk ze swojej filiżanki. Gdy usłyszała o tym, że niepokój dzieci wpłynął na twórczość lady Fawley kiwnęła głową ze zrozumieniem. W duchu była z siebie dumna za poprawne przewidzenie przyczyn i skutków. Po tym jak została zapytana o własne zajęcia na jej policzkach pojawił się lekki rumieniec. - W zasadzie to będę mieć do ciebie małą prośbę. Obecnie zajmuję się projektowaniem jednostki, którą mogłabym wypłynąć i- zawahała się przez chwilę. Proszenie o pomoc zawsze przychodziło Juno z lekkim trudem - Czy stworzyłabyś dla choćby projekt galionu? Wiem, że nie zajmujesz się rzeźbą ale sam rysunek stanowiłby dla mnie ogromną pomoc. Sama nigdy nie dysponowałabym zbyt dużą wyobraźnią w kwestii sztuki. -Uciekła wzrokiem w stronę piór leżących na ziemi. Sama podniosła jedno z nich i zaczęła się nim bawić próbując zamaskować własne zakłopotanie. - Galion to ta dużo ozdobna rzeźba na dziobie - dodała pospiesznie gdyby Cressida nie wiedziała o czym mówi. - Wbrew pozorom ma duże znaczenie dla charakteru całego statku.
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Cressida chyba nie miała aż tak dużych problemów towarzyskich – w każdym razie nie przy rodzinie, bo obcy to zupełnie inna historia i zbyt dużo towarzystwa obserwujących ją uważnie nieznajomych naraz sprawiało, że miała ochotę czmychnąć. Wśród Flintów zawsze czuła się dobrze, wśród Fawleyów uczyła się tak czuć, bo w jej przypadku musiało minąć trochę czasu, żeby zaadaptowała się do życia w nowym otoczeniu, nowej rodzinie. Pierwsze miesiące i pierwsze święta były więc stresujące, choć w ich trakcie była już brzemienna i zdążyła się zaprzyjaźnić z mężem. Ale mąż był jeden, a jego rodzina długo jawiła się jako obcy ludzie, z których obecnością musiała się oswoić, a oni z nią. W większości byli jednak wobec niej życzliwi i cierpliwi, co ułatwiało proces aklimatyzacji, bo gdyby w nowej rodzinie zetknęła się z niechęcią i napotkała na mur niezrozumienia, z pewnością bardzo mocno odbiłoby się to na jej delikatnej psychice. Była bardzo wrażliwa na to, jak postrzegali ją inni i mocno brała do siebie wszelkie nieprzyjemne sytuacje.
- Och, masz na myśli Isabellę Selwyn? – zapytała; to był jedyny planowany związek Rosierów i Selwynów o którym słyszała. – Isabella jest też kuzynką mego męża, zdążyłam ją jakiś czas temu poznać. Prawda, że to wspaniała wiadomość? Mam nadzieję że jest teraz bardzo szczęśliwa – podekscytowała się; nie znała Isabelli dobrze, bo przez naukę w różnych szkołach poznały się dopiero po ich ukończeniu, ale cieszyła się, że Isabella miała trafić w ręce godnego lorda z dobrego rodu, choć nawet ona mimo życiowej naiwności podejrzewała, że taki wybór ma podłoże polityczne. W tych czasach nigdzie nie udało się uciec od tej wstrętnej zmory, jaką była polityka, choć Cressida ogólnie jak najbardziej popierała aranżowanie małżeństw dla dbałości o zachowanie czystości rodu. W rodzinnym domu zawsze powtarzano jej, że tak trzeba, że wybór męża należy do rodu i kobieta winna jest podporządkować się, a potem pokornie wyjść za mąż i rodzić swemu równie szlachetnemu mężowi dzieci. Wierzyła więc, że Selwynowie kierowali się dobrem Isabelli i że ona sama musi być szczęśliwa, że wkrótce wypełni powinność i zostanie uwolniona od widma staropanieństwa, choć Cressida była pewna, że tak ślicznej niewieście by ono nigdy nie groziło. Junonie też nie brakowało urody i Cressie wierzyła, że ktoś pewnego dnia wybawi ją od przepaści stanu staropanieńskiego. Miała jeszcze kilka lat czasu, zanim zaczną się niechętne szepty i krzywe spojrzenia, piętnujące ją jako niechcianą starą pannę. Cressie przed końcem szkoły bała się, że ją to czeka, że nikt nie zechce jej na narzeczoną, ale jej obawy okazały się bezpodstawne, bo adorator pojawił się bardzo szybko, i to na tyle uparty, by nie zrazić się początkowo chłodnym przyjęciem jej ojca, który jako człowiek konserwatywny i bardzo przyziemny nigdy nie traktował zbyt poważnie artystów.
- Ja też nie przepadam, wolę wiosnę, jednak chociaż jest zimno, pogoda i tak jest dużo lepsza niż w poprzednich miesiącach – przyznała. – Poza tym zima potrafi być piękna, kiedy świat jest otulony białym puchem, gałęzie drzew iskrzą się od szronu, a woda w jeziorach zamarza – rozmarzyła się nad tą artystyczną wizją. Chyba powinna namalować jakiś zimowy pejzaż. Nie było anomalii, nie było burzy, więc zawsze to zmiana na lepsze i z tą myślą dało się znieść ten dotkliwy mróz. Z nadzieją wyglądała jednak końca zimnych dni i nadejścia wiosny. Wraz z jej nadejściem pierwszy rok życia miały ukończyć jej dzieci. To były jej pierwsze dzieci, więc w kwestii ich rozwoju opierała się głównie na słowach starszych kobiet z rodzin swojej oraz męża i opiekunek, choć zdawała sobie sprawę, że każde dziecko jest inne. Sama podobno też dość późno zaczęła się odzywać, wcześniej głównie obserwując otoczenie dużymi, zielonymi oczami. – Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku i te anomalie im nie zaszkodziły. – Miała zawsze takie obawy, że anomalie szkodzą jej dzieciom, dlatego gdyby się nie zakończyły gotowa była wyjechać wraz z nimi i mężem do rodziny Williama we Francji. Uzdrowiciel co prawda mówił że wszystko w porządku i rozwój przebiega prawidłowo, ale i tak trochę się stresowała. Widocznie tak to już było kiedy zostawało się matką, nagle wszystko co dotyczyło dzieci stawało się sprawą najwyższej wagi.
Uśmiechnęła się do Juno i zajęła się swoją herbatką i przekąskami, jednocześnie kątem oka obserwując zachowanie papug. Były to dla niej naprawdę nietypowe ptaki, a ich głosy były bardzo skrzekliwe, dużo bardziej niż u krajowych leśnych ptaków. Ich słowa wdzierały się w jej uszy, więc musiała bardzo się skupić, by zrozumieć sens wypowiedzi Juno.
- Tak zrobię, dziękuję – powiedziała, po czym wysłuchała kolejnych słów lady Travers. Początkowo nie była pewna, czym jest ów galion, w końcu nie znała się na żeglarstwie, ale po wyjaśnieniach dziewczyny udało jej się uświadomić sobie, co to jest. – Nie znam się na statkach i nie przygotuję profesjonalnego projektu, ale mogłabym spróbować coś namalować, gdybyś mi powiedziała, co ta rzeźba ma przedstawiać i z czego będzie wykonana? – zapytała; podejrzewała że z drewna, ale nie była pewna. – Jak twoja rodzina zapatruje się na twój pomysł z wypłynięciem? – spytała jeszcze, choć podejrzewała, że Juno miałaby towarzystwo mężczyzn z rodu, w końcu damom nie pozwalano samotnie podróżować, a już na pewno nie tak daleko i w tak niebezpieczne miejsce jak morze. Cressida nie mogła udawać się sama nawet do Londynu, nie tylko ze względu na to, że nie wypadało, ale też dla bezpieczeństwa. Była w końcu słabą, bezbronną lady. Myśl o Junonie samotnej w szerokim świecie również napełniała ją przestrachem.
- Och, masz na myśli Isabellę Selwyn? – zapytała; to był jedyny planowany związek Rosierów i Selwynów o którym słyszała. – Isabella jest też kuzynką mego męża, zdążyłam ją jakiś czas temu poznać. Prawda, że to wspaniała wiadomość? Mam nadzieję że jest teraz bardzo szczęśliwa – podekscytowała się; nie znała Isabelli dobrze, bo przez naukę w różnych szkołach poznały się dopiero po ich ukończeniu, ale cieszyła się, że Isabella miała trafić w ręce godnego lorda z dobrego rodu, choć nawet ona mimo życiowej naiwności podejrzewała, że taki wybór ma podłoże polityczne. W tych czasach nigdzie nie udało się uciec od tej wstrętnej zmory, jaką była polityka, choć Cressida ogólnie jak najbardziej popierała aranżowanie małżeństw dla dbałości o zachowanie czystości rodu. W rodzinnym domu zawsze powtarzano jej, że tak trzeba, że wybór męża należy do rodu i kobieta winna jest podporządkować się, a potem pokornie wyjść za mąż i rodzić swemu równie szlachetnemu mężowi dzieci. Wierzyła więc, że Selwynowie kierowali się dobrem Isabelli i że ona sama musi być szczęśliwa, że wkrótce wypełni powinność i zostanie uwolniona od widma staropanieństwa, choć Cressida była pewna, że tak ślicznej niewieście by ono nigdy nie groziło. Junonie też nie brakowało urody i Cressie wierzyła, że ktoś pewnego dnia wybawi ją od przepaści stanu staropanieńskiego. Miała jeszcze kilka lat czasu, zanim zaczną się niechętne szepty i krzywe spojrzenia, piętnujące ją jako niechcianą starą pannę. Cressie przed końcem szkoły bała się, że ją to czeka, że nikt nie zechce jej na narzeczoną, ale jej obawy okazały się bezpodstawne, bo adorator pojawił się bardzo szybko, i to na tyle uparty, by nie zrazić się początkowo chłodnym przyjęciem jej ojca, który jako człowiek konserwatywny i bardzo przyziemny nigdy nie traktował zbyt poważnie artystów.
- Ja też nie przepadam, wolę wiosnę, jednak chociaż jest zimno, pogoda i tak jest dużo lepsza niż w poprzednich miesiącach – przyznała. – Poza tym zima potrafi być piękna, kiedy świat jest otulony białym puchem, gałęzie drzew iskrzą się od szronu, a woda w jeziorach zamarza – rozmarzyła się nad tą artystyczną wizją. Chyba powinna namalować jakiś zimowy pejzaż. Nie było anomalii, nie było burzy, więc zawsze to zmiana na lepsze i z tą myślą dało się znieść ten dotkliwy mróz. Z nadzieją wyglądała jednak końca zimnych dni i nadejścia wiosny. Wraz z jej nadejściem pierwszy rok życia miały ukończyć jej dzieci. To były jej pierwsze dzieci, więc w kwestii ich rozwoju opierała się głównie na słowach starszych kobiet z rodzin swojej oraz męża i opiekunek, choć zdawała sobie sprawę, że każde dziecko jest inne. Sama podobno też dość późno zaczęła się odzywać, wcześniej głównie obserwując otoczenie dużymi, zielonymi oczami. – Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku i te anomalie im nie zaszkodziły. – Miała zawsze takie obawy, że anomalie szkodzą jej dzieciom, dlatego gdyby się nie zakończyły gotowa była wyjechać wraz z nimi i mężem do rodziny Williama we Francji. Uzdrowiciel co prawda mówił że wszystko w porządku i rozwój przebiega prawidłowo, ale i tak trochę się stresowała. Widocznie tak to już było kiedy zostawało się matką, nagle wszystko co dotyczyło dzieci stawało się sprawą najwyższej wagi.
Uśmiechnęła się do Juno i zajęła się swoją herbatką i przekąskami, jednocześnie kątem oka obserwując zachowanie papug. Były to dla niej naprawdę nietypowe ptaki, a ich głosy były bardzo skrzekliwe, dużo bardziej niż u krajowych leśnych ptaków. Ich słowa wdzierały się w jej uszy, więc musiała bardzo się skupić, by zrozumieć sens wypowiedzi Juno.
- Tak zrobię, dziękuję – powiedziała, po czym wysłuchała kolejnych słów lady Travers. Początkowo nie była pewna, czym jest ów galion, w końcu nie znała się na żeglarstwie, ale po wyjaśnieniach dziewczyny udało jej się uświadomić sobie, co to jest. – Nie znam się na statkach i nie przygotuję profesjonalnego projektu, ale mogłabym spróbować coś namalować, gdybyś mi powiedziała, co ta rzeźba ma przedstawiać i z czego będzie wykonana? – zapytała; podejrzewała że z drewna, ale nie była pewna. – Jak twoja rodzina zapatruje się na twój pomysł z wypłynięciem? – spytała jeszcze, choć podejrzewała, że Juno miałaby towarzystwo mężczyzn z rodu, w końcu damom nie pozwalano samotnie podróżować, a już na pewno nie tak daleko i w tak niebezpieczne miejsce jak morze. Cressida nie mogła udawać się sama nawet do Londynu, nie tylko ze względu na to, że nie wypadało, ale też dla bezpieczeństwa. Była w końcu słabą, bezbronną lady. Myśl o Junonie samotnej w szerokim świecie również napełniała ją przestrachem.
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Juno kiwnęła potakująco głową tym samym potwierdzając domysły lady Fawley. Uśmiechnęła się przy tym lekką nutą ironii. Nie była pewna czy w ogóle może mówić o zaręczynach a tu się okazuje, że wieść jest powszechnie znana. - Na tak zapomniała, że ciotka pochodzi z rodu twojego męża - mówiąc ciotka miała oczywiście na myśli matkę Isabelli. Sama Juno do końca nie była przekonana o tym czy te zaręczyny były rzeczywiście taką wspaniałą wiadomością ale te myśli jak zresztą i wiele innych, musiała zachować dla siebie. Czy będą szczęśliwi? Prawdopodobieństwo były zatrważająco niskiej ale czy komuś z arystokracji naprawdę trzeba było to tłumaczyć? To nie tak, że Juno przeczytawszy tuziny romansideł zaczęła wierzyć w idę prawdziwej miłości, prawdę mówiąc nit nie była zwolenniczką tego typy lektur. Juno po prostu potrafiła dostrzec, co się wokół niej działo.- Oboje z pewnością na to zasługują - odpowiedziała dyplomatycznie i upiła łyk herbaty.
Dla Juno zima wiązała się ze sztormami, zakazem wypływania z portu czy możliwością swobodnych spacerów. Zima była jedną wielką pustką przesyconą bielą, która czasem przyprawiała o ból głowy. Zamiast jednak wyrazić swoją opinię na głos po prostu kiwnęła głową dając tym samym znać, że rozumie i szanuje opinię swojej rozmówczyni.
Rozumiała, że prośba może wydawać się Cressidzie dziwna dlatego gdy ta wyraziła swoje wątpliwości Juno uśmiechnęła się przyjaźnie. - Chciałabym by przedstawiała smoka, najlepiej z rozwiniętymi skrzydłami. Wiem, że to dziwne połączenie- wzruszyła lekko ramionami - Ale smoki to nie tylko ogień i zniszczenie. To miałaby być taka moja mała prośba dla losu by mój statek spokojnie przelatywał nad falami - gdy zdradzała swój pomysł na bladej twarzy pojawił się wyraźny rumieniec świadczący o zawstydzeniu. Wiedziała, że to, co mówiła mogło się wydawać naprawdę niedorzeczne. - Z drewna, poza zdobieniami inny materiał nie wchodzi w grę - stwierdziła spokojnie rozumiejąc, że nie wszyscy muszą to wiedzieć. Zaraz po tym jak padło pytanie dotyczące zdania rodziny Juno spoważniała. - Sama chciałabym to wiedzieć - westchnęła ciężko. - Dalej głęboko wierzę w to, że słowo lorda jest dla niego świętością.- Próbowała się uśmiechnąć ale słabo jej to wyszło. - Liczę, że w przyszłym roku wszystko będzie już gotowe- tym razem udało się jej wydobyć większe pokłady entuzjazmu.
Po kilku minutach zauważyła jak do lokalu wchodzi jej służąca. Było to znak, że pewnie na żądanie matki musiała już wracać do zamku. - Wybacz moja droga ale czas już na mnie. Mam nadzieję, że niedługo znów się spotkamy- poniosła się z miejsca, przytuliła Cresside w geście pożegnanie i sama ruszyła w stronę wyjścia
Dla Juno zima wiązała się ze sztormami, zakazem wypływania z portu czy możliwością swobodnych spacerów. Zima była jedną wielką pustką przesyconą bielą, która czasem przyprawiała o ból głowy. Zamiast jednak wyrazić swoją opinię na głos po prostu kiwnęła głową dając tym samym znać, że rozumie i szanuje opinię swojej rozmówczyni.
Rozumiała, że prośba może wydawać się Cressidzie dziwna dlatego gdy ta wyraziła swoje wątpliwości Juno uśmiechnęła się przyjaźnie. - Chciałabym by przedstawiała smoka, najlepiej z rozwiniętymi skrzydłami. Wiem, że to dziwne połączenie- wzruszyła lekko ramionami - Ale smoki to nie tylko ogień i zniszczenie. To miałaby być taka moja mała prośba dla losu by mój statek spokojnie przelatywał nad falami - gdy zdradzała swój pomysł na bladej twarzy pojawił się wyraźny rumieniec świadczący o zawstydzeniu. Wiedziała, że to, co mówiła mogło się wydawać naprawdę niedorzeczne. - Z drewna, poza zdobieniami inny materiał nie wchodzi w grę - stwierdziła spokojnie rozumiejąc, że nie wszyscy muszą to wiedzieć. Zaraz po tym jak padło pytanie dotyczące zdania rodziny Juno spoważniała. - Sama chciałabym to wiedzieć - westchnęła ciężko. - Dalej głęboko wierzę w to, że słowo lorda jest dla niego świętością.- Próbowała się uśmiechnąć ale słabo jej to wyszło. - Liczę, że w przyszłym roku wszystko będzie już gotowe- tym razem udało się jej wydobyć większe pokłady entuzjazmu.
Po kilku minutach zauważyła jak do lokalu wchodzi jej służąca. Było to znak, że pewnie na żądanie matki musiała już wracać do zamku. - Wybacz moja droga ale czas już na mnie. Mam nadzieję, że niedługo znów się spotkamy- poniosła się z miejsca, przytuliła Cresside w geście pożegnanie i sama ruszyła w stronę wyjścia
Junona Travers
Zawód : geograf, podróżnik teoretyczny, naukowiec
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Samotność ma swoje przywileje; w samotności można robić to, na co ma się ochotę.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Takie wieści rozchodziły się dość szybko, tym bardziej że Cressida znała samą zainteresowaną i czasem wymieniały listy. W przypadku jej i Williama również prędko okazało się, że na salonach nie jest to żadną tajemnicą, że przystojny mecenas sztuki oświadczył się tej rudej, zahukanej Flintównie, którą adorował od jej debiutanckiego sabatu. Salony żyły wieściami o zaręczynach i ślubach, o nowych sojuszach, ale także o konfliktach i innych wydarzeniach rozgrywających się w obrębie wyższych sfer. O ile było jej wiadomo, matka Isabelli była krewną ojca jej męża, stąd też miała okazję ją poznać. Dopiero w dorosłości, bo wcześniej przez różne szkoły nie było im dane się spotkać i zawrzeć znajomości. Nauka w Beauxbatons, choć obfitująca w artystyczne doznania, sprawiła, że dopiero w wieku dorosłym mogła zacząć bliżej poznawać dziewczęta niegdyś uczące się w Hogwarcie, których wcześniej (nie licząc tych spokrewnionych lub należących do rodów przyjaciół Flintów) nie znała w ogóle lub znała je słabo, jedynie z jakichś wakacyjnych wydarzeń towarzyskich lub artystycznych. Pozostawało też faktem, że rody Skorowidzu były połączone licznymi powiązaniami, i gdyby tak się zastanowić, pewnie nawet Cressida i Juno miały jakichś wspólnych przodków kilka pokoleń wstecz. Kiedy można było aranżować małżeństwa tylko w obrębie określonych rodzin wybór nie był wielki, dlatego ich środowisko pozostawało hermetyczne i odizolowane.
Wierzyła też, że aranżowane małżeństwo nie musi być nieszczęśliwe. Sama była dobrym przykładem tego, że z mężem można żyć w zgodzie i przyjaźni, nie tracąc więzi z panieńskim rodem ani swoich pasji, że wypełnianie obowiązku wobec rodu może przynosić szczęście i spełnienie. Cressida zawsze marzyła o byciu żoną i matką, to była jej największa życiowa ambicja, która się spełniła, choć jeszcze nie całkiem, bo chciałaby mieć więcej niż dwoje dzieci.
Chciała wierzyć, że i inne dziewczęta, w tym Isabella, odnajdą swoje szczęście wśród obowiązków, które musiały wypełnić dla dobra swoich rodów. Ojciec zawsze jej mówił, że obowiązek wobec rodu jest najważniejszy, podobnie jak zapewnienie jego ciągłości z zachowaniem linii czystej krwi. Tak naprawdę dla wyższych sfer nic innego się nie liczyło. Nie miłość, nie szczęście jednostki, a podtrzymanie ciągłości rodu i pielęgnowanie odwiecznych tradycji. Nawet Cressida za młodu nie była tak naiwna, by marzyć o wielkiej miłości, wiedziała że przede wszystkim musi spełnić oczekiwania wobec rodu i ojca, choć w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że jej udało się ją odnaleźć. Nie od razu, nie w chwili kiedy się poznali, ale teraz, po miesiącach od ślubu, czuła że kochała swojego męża i miała w nim bratnią duszę, prawdziwego przyjaciela. Anomalie były jednak na tyle trudnym okresem, że mocno odzywała się w niej tęsknota za rodziną i żal, że nie mogła być przy nich cały czas. Ale teraz już ich nie było i przynajmniej część problemów spadła z jej wątłych barków.
- Czas pokaże, jak ułoży się ich związek, oby jak najlepiej – powiedziała i znowu napiła się herbaty, jednocześnie przez moment wsłuchując się w skrzekliwe głosy papug, które przekrzykiwały się między sobą. – Niemniej jednak to nadal szczęśliwa wiadomość. Sama wiem, jak wspaniale jest zostać narzeczoną, a później żoną.
Dla Cressidy było to wybawienie od staropanieństwa, którego się bała, a także ulga, że w ogóle ktoś ją zechciał mimo że była w swoim mniemaniu wybrakowana i gorsza od siostry. Nadal napawało ją to zdumieniem, że z nich dwóch to ona wyszła za mąż jako pierwsza.
- Smoka? – wyraźnie się zdziwiła, pamiętając że smoki nie były częścią symboliki Traversów, kojarzyły jej się raczej z Rosierami mającymi swój smoczy rezerwat. – Jeśli masz takie życzenie, narysuję smoka – zgodziła się. Nigdy nie widziała tych stworzeń z bliska, ale miała okazję podziwiać ich malunki na kartach książek, w końcu jako Flintówna poznała podstawy magizoologii, choć najmocniej fascynowały ją ptaki, a także inne stworzenia z lasów Flintów, i to o nich wiedziała najwięcej. – To wydaje się naprawdę ciekawy motyw łodzi – dodała, nie chcąc w żaden sposób szydzić z takiego pomysłu, choć ją zaskoczył, bo spodziewała się raczej symboliki mocniej związanej z morzem lub samymi Traversami i ich historią. Nie było też wiadomo czy ród Juno rzeczywiście pozwoli jej jako kobiecie na taką wyprawę i czy projekt w ogóle zostanie zrealizowany, ale mogła namalować artystyczny, nie mający wiele wspólnego z technicznymi, obcymi jej jako malarce szczegółami projekt smoczego przodu statku. Nie dopytywała więc dłużej, bo obie wiedziały, że przyszłość Juno leżała w rękach jej ojca i nestora i to od nich będzie zależeć, czy pozwolą jej przed ślubem spełnić marzenie o podróży, czy też nie. Cressie nigdy podobnie śmiałych marzeń nie miała, jej fantazje skupiały się raczej na tym, że będzie mieć dobrego męża i dużo dzieci, a także będzie malować piękne obrazy. Wiedziała, że dalekie podróże, i to bez męża u boku, nie są pisane damom.
Porozmawiały jeszcze chwilę, ale wkrótce później okazało się, że Junona musi już iść.
- Też na to liczę. Kiedy coś namaluję, napiszę ci list – zapewniła. Pożegnała Juno ciepło i sama jeszcze chwilę w lokalu została, dopiero po wyjściu koleżanki pozwalając sobie odpowiedzieć na ptasie szepty. Później, gdy skończyła herbatkę, i ona podniosła się z miejsca i później wraz ze swoją służką opuściły „Ptasie Trele”, choć dziewczątko było przekonane, że jeszcze kiedyś je odwiedzi.
| zt. dla Cressie
Wierzyła też, że aranżowane małżeństwo nie musi być nieszczęśliwe. Sama była dobrym przykładem tego, że z mężem można żyć w zgodzie i przyjaźni, nie tracąc więzi z panieńskim rodem ani swoich pasji, że wypełnianie obowiązku wobec rodu może przynosić szczęście i spełnienie. Cressida zawsze marzyła o byciu żoną i matką, to była jej największa życiowa ambicja, która się spełniła, choć jeszcze nie całkiem, bo chciałaby mieć więcej niż dwoje dzieci.
Chciała wierzyć, że i inne dziewczęta, w tym Isabella, odnajdą swoje szczęście wśród obowiązków, które musiały wypełnić dla dobra swoich rodów. Ojciec zawsze jej mówił, że obowiązek wobec rodu jest najważniejszy, podobnie jak zapewnienie jego ciągłości z zachowaniem linii czystej krwi. Tak naprawdę dla wyższych sfer nic innego się nie liczyło. Nie miłość, nie szczęście jednostki, a podtrzymanie ciągłości rodu i pielęgnowanie odwiecznych tradycji. Nawet Cressida za młodu nie była tak naiwna, by marzyć o wielkiej miłości, wiedziała że przede wszystkim musi spełnić oczekiwania wobec rodu i ojca, choć w głębi duszy zdawała sobie sprawę, że jej udało się ją odnaleźć. Nie od razu, nie w chwili kiedy się poznali, ale teraz, po miesiącach od ślubu, czuła że kochała swojego męża i miała w nim bratnią duszę, prawdziwego przyjaciela. Anomalie były jednak na tyle trudnym okresem, że mocno odzywała się w niej tęsknota za rodziną i żal, że nie mogła być przy nich cały czas. Ale teraz już ich nie było i przynajmniej część problemów spadła z jej wątłych barków.
- Czas pokaże, jak ułoży się ich związek, oby jak najlepiej – powiedziała i znowu napiła się herbaty, jednocześnie przez moment wsłuchując się w skrzekliwe głosy papug, które przekrzykiwały się między sobą. – Niemniej jednak to nadal szczęśliwa wiadomość. Sama wiem, jak wspaniale jest zostać narzeczoną, a później żoną.
Dla Cressidy było to wybawienie od staropanieństwa, którego się bała, a także ulga, że w ogóle ktoś ją zechciał mimo że była w swoim mniemaniu wybrakowana i gorsza od siostry. Nadal napawało ją to zdumieniem, że z nich dwóch to ona wyszła za mąż jako pierwsza.
- Smoka? – wyraźnie się zdziwiła, pamiętając że smoki nie były częścią symboliki Traversów, kojarzyły jej się raczej z Rosierami mającymi swój smoczy rezerwat. – Jeśli masz takie życzenie, narysuję smoka – zgodziła się. Nigdy nie widziała tych stworzeń z bliska, ale miała okazję podziwiać ich malunki na kartach książek, w końcu jako Flintówna poznała podstawy magizoologii, choć najmocniej fascynowały ją ptaki, a także inne stworzenia z lasów Flintów, i to o nich wiedziała najwięcej. – To wydaje się naprawdę ciekawy motyw łodzi – dodała, nie chcąc w żaden sposób szydzić z takiego pomysłu, choć ją zaskoczył, bo spodziewała się raczej symboliki mocniej związanej z morzem lub samymi Traversami i ich historią. Nie było też wiadomo czy ród Juno rzeczywiście pozwoli jej jako kobiecie na taką wyprawę i czy projekt w ogóle zostanie zrealizowany, ale mogła namalować artystyczny, nie mający wiele wspólnego z technicznymi, obcymi jej jako malarce szczegółami projekt smoczego przodu statku. Nie dopytywała więc dłużej, bo obie wiedziały, że przyszłość Juno leżała w rękach jej ojca i nestora i to od nich będzie zależeć, czy pozwolą jej przed ślubem spełnić marzenie o podróży, czy też nie. Cressie nigdy podobnie śmiałych marzeń nie miała, jej fantazje skupiały się raczej na tym, że będzie mieć dobrego męża i dużo dzieci, a także będzie malować piękne obrazy. Wiedziała, że dalekie podróże, i to bez męża u boku, nie są pisane damom.
Porozmawiały jeszcze chwilę, ale wkrótce później okazało się, że Junona musi już iść.
- Też na to liczę. Kiedy coś namaluję, napiszę ci list – zapewniła. Pożegnała Juno ciepło i sama jeszcze chwilę w lokalu została, dopiero po wyjściu koleżanki pozwalając sobie odpowiedzieć na ptasie szepty. Później, gdy skończyła herbatkę, i ona podniosła się z miejsca i później wraz ze swoją służką opuściły „Ptasie Trele”, choć dziewczątko było przekonane, że jeszcze kiedyś je odwiedzi.
| zt. dla Cressie
Wszyscy chcą rozumieć malarstwoDlaczego nie próbują zrozumieć śpiewu ptaków?
Cressida Fawley
Zawód : Arystokratka, malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To właśnie jest wspaniałe w malarstwie:
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
można przywołać coś, co się utraciło i zachować to na zawsze.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
3 września 1957 rok
Wstała jak zwykle o świecie ciesząc się pięknem poranka. Na zewnątrz zachowywała spokój, ale w środku była cała podekscytowana. Jak zawsze kiedy miała otrzymać zlecenie stworzenia talizmanu pod konkretną osobę. Dzięki temu mogła rozwijać swoje umiejętności i jednocześnie otrzymywała wyzwanie, które z wielką ochotną chciała podjąć i robiła to.
Sowa, z pytaniem czy podejmie się zlecenia była tym czego panna Burke potrzebowała. Ostatnie spotkania i wydarzenia sprawiły, że miała wiele myśli, które wciąż kotłowały się w jej głowie, a ona nie potrafiła ich ułożyć. W takich chwilach oddawała się pracy lub gry na skrzypcach, które ostatnio stały się jej nową pasją. Dzisiaj jednak to praca miała ją odciągnąć od ponurych myśli. Połączenie słowa praca oraz szlachcianka dla niektórych było czymś kuriozalnym i nie pasującym do siebie. Jednak gdy dołożyć do tego nazwisko – Burke jakoś łatwiej było to przełknąć. Nie było tajemnicą czym zajmuje się ta rodzina, jakie prowadzi interesy, a każdy z jej członków starał się dołożyć swoją cegiełkę. W przypadku Prim było to tworzenie talizmanów. Te, które stworzyła w pracowni wystawiano potem na specjalnie przygotowanej witrynie i każdy mógł jest nabyć. Kiedy widziała, że jakiś egzemplarz zniknął rozpierała ją do duma sprawiając, że pracowała jeszcze ciężej. Szukała składników, poznawała je za pomocą numerologii i sprawdzała z jakimi runami są najbardziej kompatybilne. Szukała informacji w książkach, zdobywała wiedzę, którą potem sprawdzała w praktyce. Kiedy wychodziła do kominka w Durham i wychodziła z niego na Nokturnie mieszkańcy zamku wiedzieli, że panna Burke nie wróci wcześniej jak późnym wieczorem albo w nocy zmęczona ale zadowolona z tego co danego dnia zrobiła. Tym razem było jednak inaczej ubrana w beżową, lejącą spódnicę podkreślającą smukłą talię panny Burke, która nie była skrępowana gorsetem, do tego jasno – błękitną bluzkę oraz sweterek o delikatnym splocie nie wyglądała jakby miała iść pracować w sklepie. Przysiadła na skraju łóżka aby zawiązać do końca wysokie niebiesko – kremowe trzewiki wytłaczane w kwiatowe wzory, by zaraz sięgnąć po apaszkę, którą zawiązała na szyi i obejrzała się w lustrze dokładnie. Wygładziła dłońmi spódnicę i poprawiła grzywkę, która opadała na czoło. Włosy upięła tuż nad karkiem w typowy dla siebie niedbały kok, który przyozdobiona jak zwykle jednym z grzebieni, które upodobała. W uszach znalazły się perły, a na palcu pysznił się pierścień z zielonym kamieniem. Podeszła do stolika żeby zebrać swoje notatki i wyszła z pokoju wypijając szybko filiżankę herbaty, którą jak co ranek przynosił jej skrzat – Maczek do pokoju.
-Nie wiem, o której wrócę – rzuciła do Skrzata, który stał pod jej drzwiami z miną mówiącą o tym, że jeżeli myśli iż pójdzie gdzieś sama to się głęboko myli. Skrzat ruszył za nią bezszelestnie. Prim obejrzała się przez ramię uśmiechając się pod nosem. To wszystko sprawka Edgara, wiedziała o tym doskonale. Brat wiedząc jak wygląda sytuacja zlecił aby nie opuszczała domu bez skrzata u boku, chyba, że szła do sklepu lub do posiadłości kogoś, kogo znali lub na spotkanie z osobą, która mogła w jakiś sposób zapewnić jej bezpieczeństwo. Szła na spotkanie z klientką więc nie kwalifikowało się to do żadnego z powyższych.
Port części czarodziejskiej o tej porze tętnił życiem, ale Prim nie miała czasu zachwycać się tym widokiem, gdyż swoje kroki kierowała w konkretnym kierunku. Stukot obcasów był miarowy i równy, a krok pewny. Już z daleka widziała szyld Ptasich Treli i bez wahania przekroczyła ich próg, a za nią Maczek. Wybrała stolik najbliżej okna i usiadła przy nim. Była chwilę przed czasem aby móc się przygotować na spotkanie, teraz wykładała swoje notatki i szkice innych prac, które już wykonała. Rozejrzała się po pomieszczeniu i spojrzała na klatki ciekawa jakie tym razem będą towarzyszyć im ptaki.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Primrose Burke' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 3
'k6' : 3
Była to przedziwna orkiestra. Delikatna, flegmatyczna, prawie enigmatyczna w swej tonacji, w wygrywanych przez ptasie dzioby nutach. Najgłośniej ćwierkały dziś wróble. Spoglądały na świat spomiędzy prętów dużych klatek, śpiewały ku uciesze skromnej klienteli raz po raz przewijającej się przez lokal; wtórowały im kolorowe gołębie. Wydawać by się mogło, że dokładnie w rytm wspólnego chóru przekrzywiały głowy, kołysały długimi szyjami, tańczyły w znany sobie sposób, jedyny, jakim mogły się pochwalić - pozbawione możliwości latania pod samym sufitem. Pod wieloma względami ich los był ponury. Smutny. Głosy nikły w ścianach drewnianej konstrukcji, niosły się echem pośród myśli, lecz zapominano o nich szybko; czasem przytłaczał je smak serwowanych przekąsek, głębszy i bardziej nęcący niż nawet najpiękniejszy ćwierk. Jedna ze ścian była całkowicie wyłożona podłużnym, okratowanym padokiem, którym przechadzał się paw. Dumnie prezentował kolorowy ogon, zabawiał głębią szmaragdu, szafiru i jaskrawych żółci. Dziś to on był tu królem. I wiedział o tym, wiedział na pewno, od czasu do czasu przemierzając całą długość swego królestwa, opustoszałego imperium, w którym rządził ptasim proletariatem; to właśnie nieopodal jego klatki miejsce wybrała sobie Primrose Burke. W towarzystwie trzymającego się na uboczu skrzata domowego zasiadła przy stole jako pierwsza, choć do przybytku Wren dotarła niedługo później - jeszcze przed czasem. Planowała pojawić się tu przed szlachcianką, zrobić dobre wrażenie, nie przewidziała jednak, że panna Burke zjawi się tak wcześnie; na moment zatrzymała się w drewnianych drzwiach, taksując uważnym spojrzeniem otoczenie. Najwyraźniej były tu same. Nikt inny nie gościł przy zastawionych stolikach, dokoła nie uwijała się obsługa, nikt nie serwował orzeźwiających napojów, nie wyjaśniał pochodzenia ptaków. Nic dziwnego - słyszała przecież, że miejsce to było magiczne. Inne niż wszystkie. Z cieniem firmowego uśmiechu wyginającym lekko usta ruszyła zatem w kierunku swojej umówionej towarzyszki, nim zatrzymała się nieopodal obranego przez nią miejsca.
- Lady Burke - zaczęła miękko, skinąwszy jej głową w pełnym szacunku geście powitalnym. Nie mogła się pomylić; choć chował się w ciemnościach, skrzat doszczętnie zdradził jej tożsamość kobiety. Niewielu czarodziejów mogło pozwolić sobie na posiadanie tych wiernych, służalczych stworzeń; kosztowały majątek, najczęściej zatem towarzyszyły szlachcicom - a czy było to jakkolwiek prawdopodobne, by spotkać tu arystokratkę inną niż zaproszoną przez Azjatkę? - Jeszcze raz bardzo dziękuję za możliwość spotkania i poświęcony czas. Czyżbym wykazała się nietaktem i kazała lady czekać na siebie zbyt długo? - zmarszczyła brwi w idealnie oddanym zatroskaniu, gdy spojrzenie nagle przykuło coś kolorowego spoczywającego na ziemi. Wren pochyliła się zwinnie, sięgnęła po zgubę i zaraz ku górze uniosła okazałe ptasie pióro. Pawie. Zachowane perfekcyjnie, nieposzarpane, skąpane w feerii barw i tint. Z wyuczonym, przyjemnym uśmiechem ułożyła znalezisko na stole.
- Odbierzmy to jako błogosławieństwo Ptasiego Trelu, co lady o tym myśli? Najwyraźniej sprzyjają nam tutejsi wodzireje - zaproponowała i dopiero wtedy zajęła miejsce na krześle naprzeciwko Primrose. Pas skórzanej torby przewiesiła przez siedzenie, po czym splotła ze sobą dłonie, przyglądając się nieznajomej. Robiła to jednak nienachalnie. Wszystko z wyczuciem, bez przesady, bez nadmiernej kokieterii - nie było to w końcu jej pierwszym spotkaniem z jakąkolwiek godnie urodzoną damą. Ani tym bardziej ostatnim. - Pozwoli lady, że przedstawię się oficjalnie, nie tylko listownie. Wren Chang. Handlarz ingrediencjami z ulicy Pokątnej - lub krwawa matrona na usługach znamienitej części arystokracji, o czym Primrose wiedzieć mogła, lecz nie musiała. Choć persona jawiła się faktem, jej nazwisko wciąż krążyło gdzieś w szeptanych kuluarach. Przedstawiało ją bezpośrednie polecenie lub szczwane podpytanie co bardziej zorientowanych sprzedawców na handlowej dzielnicy w sercu brytyjskiego, magicznego świata - nie działała otwarcie, nie chwaliła się naturą swojej przedsiębiorczości, jeśli nie była pewna, komu ten sekret powierza.
- Lady Burke - zaczęła miękko, skinąwszy jej głową w pełnym szacunku geście powitalnym. Nie mogła się pomylić; choć chował się w ciemnościach, skrzat doszczętnie zdradził jej tożsamość kobiety. Niewielu czarodziejów mogło pozwolić sobie na posiadanie tych wiernych, służalczych stworzeń; kosztowały majątek, najczęściej zatem towarzyszyły szlachcicom - a czy było to jakkolwiek prawdopodobne, by spotkać tu arystokratkę inną niż zaproszoną przez Azjatkę? - Jeszcze raz bardzo dziękuję za możliwość spotkania i poświęcony czas. Czyżbym wykazała się nietaktem i kazała lady czekać na siebie zbyt długo? - zmarszczyła brwi w idealnie oddanym zatroskaniu, gdy spojrzenie nagle przykuło coś kolorowego spoczywającego na ziemi. Wren pochyliła się zwinnie, sięgnęła po zgubę i zaraz ku górze uniosła okazałe ptasie pióro. Pawie. Zachowane perfekcyjnie, nieposzarpane, skąpane w feerii barw i tint. Z wyuczonym, przyjemnym uśmiechem ułożyła znalezisko na stole.
- Odbierzmy to jako błogosławieństwo Ptasiego Trelu, co lady o tym myśli? Najwyraźniej sprzyjają nam tutejsi wodzireje - zaproponowała i dopiero wtedy zajęła miejsce na krześle naprzeciwko Primrose. Pas skórzanej torby przewiesiła przez siedzenie, po czym splotła ze sobą dłonie, przyglądając się nieznajomej. Robiła to jednak nienachalnie. Wszystko z wyczuciem, bez przesady, bez nadmiernej kokieterii - nie było to w końcu jej pierwszym spotkaniem z jakąkolwiek godnie urodzoną damą. Ani tym bardziej ostatnim. - Pozwoli lady, że przedstawię się oficjalnie, nie tylko listownie. Wren Chang. Handlarz ingrediencjami z ulicy Pokątnej - lub krwawa matrona na usługach znamienitej części arystokracji, o czym Primrose wiedzieć mogła, lecz nie musiała. Choć persona jawiła się faktem, jej nazwisko wciąż krążyło gdzieś w szeptanych kuluarach. Przedstawiało ją bezpośrednie polecenie lub szczwane podpytanie co bardziej zorientowanych sprzedawców na handlowej dzielnicy w sercu brytyjskiego, magicznego świata - nie działała otwarcie, nie chwaliła się naturą swojej przedsiębiorczości, jeśli nie była pewna, komu ten sekret powierza.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Ćwierkające wróble przykuły uwagę Primrose, która siedząc blisko ptaków patrzyła na nie z zaciekawieniem. Siedziały małe na gałązkach w swoich klatkach i dawały koncert, a może rozmawiały między sobą. Trele dla słuchacza były niczym śpiew, ale dla ptaków mogły być dyskusją lub skargą na to, że nie mogą unosić się pod sufitem. Gołębie bujały się na boki dołączając od czasu do czasu w ptasie trele, a paw, który niczym władca całości zakrzyknął głośno oznajmiając swoją obecność. Długi, szmaragdowy ogon ciągnął się za nim niczym płaszcz koronacyjny. Nikt nie mógł mu odmówić majestatu godnego króla ptaków. Przystanął i spojrzał na młodą czarownicę, która również nie potrafiła oderwać do niego swojego spojrzenia. To miejsce miało w sobie atmosferę, która nie pozwalała na zbyt gwałtowne ruchy czy głośne rozmowy. Mogły one spłoszyć ptaki, wznieść w górę tuman kurzu gdyby zaczęły trzepotać w panice skrzydłami. Należało zachować spokój w ich obecności. Wróciła spojrzeniem do swoich notatek i szkiców sprawdzając czy wszystko ze sobą wzięła, a Maczek przysiadł w rogu aby nie przeszkadzać pannie Burke ale jednocześnie mieć ją na oku. Nie wiedzieć czemu czuła się przy nim bezpieczniej. Prim uśmiechnęła się do własnych myśli naśmiewając się z samej siebie. Podniosła głowę słysząc, że ktoś przekroczył progi Ptasich Treli i zobaczyła Wren Chang. Zerknęła na zegarek – przed czasem. Punktualność była w cenie, a Prim nie przepadała za spóźnialskimi. Kiedy sama się miała spóźnić ogarniała ją złość na samą siebie, że nie przewidziała tego iż może się spóźnić. Tym razem jednak było inaczej i nie musiała się tym martwić. Wstała od stolika podając dłoń w geście powitania.
-Dzień dobry panno Chang – przywitała się z uprzejmym uśmiechem na twarzy, głos miała melodyjny, prawie śpiewny gdyby nie ta jedna twarda, ostrzejsza nuta, tak charakterystyczną dla rodu Burke, ale jednocześnie nie psująca odbioru słów jakie wypowiadała kobieta. - Miło mi poznać panią osobiście.
Zachęciła gestem dłoni aby zajęła miejsce przy stoliku i spojrzała na wspaniałe pióro, które podniosła Azjatka.
-Możemy uznać to za dobry omen – zgodziła się nie zwracając uwagi na taksujące acz nienachalne spojrzenie. Była przyzwyczajona do tego, że ciągle ktoś ją obserwowała, oceniał wygląd, gesty, wyłapywał słowa jakie wypowiadała. Wciąż pod stałą obserwacją i ciągłą oceną. - Sama przybyłam przed chwilą.
Zapewniła towarzyszkę i poszukała wzrokiem obsługę aby złożyć zamówienie na herbatę oraz jakieś przekąski. Poczekała aż Wren również przekaże co by skosztowała i zwróciła się do niej,
-W takim razie, jak mogę pomóc? Z listu niestety nie mogłam zbyt wiele wywnioskować czego dokładnie pani potrzebuje, panno Chang.
Położyła przed sobą notatnik aby móc zapisać wszystko na podstawie czego będzie miała za zadanie stworzyć amulet.
-Może zacznijmy od tego czy talizman ma być dla pani czy dla kogoś innego?
-Dzień dobry panno Chang – przywitała się z uprzejmym uśmiechem na twarzy, głos miała melodyjny, prawie śpiewny gdyby nie ta jedna twarda, ostrzejsza nuta, tak charakterystyczną dla rodu Burke, ale jednocześnie nie psująca odbioru słów jakie wypowiadała kobieta. - Miło mi poznać panią osobiście.
Zachęciła gestem dłoni aby zajęła miejsce przy stoliku i spojrzała na wspaniałe pióro, które podniosła Azjatka.
-Możemy uznać to za dobry omen – zgodziła się nie zwracając uwagi na taksujące acz nienachalne spojrzenie. Była przyzwyczajona do tego, że ciągle ktoś ją obserwowała, oceniał wygląd, gesty, wyłapywał słowa jakie wypowiadała. Wciąż pod stałą obserwacją i ciągłą oceną. - Sama przybyłam przed chwilą.
Zapewniła towarzyszkę i poszukała wzrokiem obsługę aby złożyć zamówienie na herbatę oraz jakieś przekąski. Poczekała aż Wren również przekaże co by skosztowała i zwróciła się do niej,
-W takim razie, jak mogę pomóc? Z listu niestety nie mogłam zbyt wiele wywnioskować czego dokładnie pani potrzebuje, panno Chang.
Położyła przed sobą notatnik aby móc zapisać wszystko na podstawie czego będzie miała za zadanie stworzyć amulet.
-Może zacznijmy od tego czy talizman ma być dla pani czy dla kogoś innego?
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Ptasie Trele
Szybka odpowiedź