Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia
Maige Tuired
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
Maige Tuired
Równina Maige Tuired to legendarne miejsce bitew dawnych celtyckich władców, zaczarowane pole objęte jest magią czarodziejów jeszcze z czasów szlachetnego Merlina; pojawia się i znika wzdłuż całego kraju, czasem materializując się nad wybrzeżem, innym razem w górskich grzbietach, zawsze jednak z dala od skupisk mugoli. Nie przepada za słoneczną pogodą, tam, gdzie się pojawia, dmie porywisty wiatr. Aktualne odnalezienie umiejscowienia równiny jest możliwe dzięki astronomii i astrologii, wędruje według pewnego rytmu. Na Maige Tuired poległo wielu wybitnych czarodziejów, których duchy ponoć karmię zaklętą w niej magię - ci, którzy odwiedzili to miejsce, zgodnie twierdzą, że ich obecność jest tutaj bardziej niż wyczuwalna.
Rzuć kością k6:
1: Przez łąkę przebiega dziewczyna usiłująca zatrzymać odjeżdżającego jeźdźca.
2: Za waszymi plecami przebiega duchowy koń, który zgubił jeźdźca, jest ubrudzony krwią.
3: Nieopodal pojawiają się zjawy rycerzy, które rozpoczynają walkę.
4: Przez niebo przelatuje chmara wron.
5: Wyczuwasz pod stopą coś twardego, to broń; złamany miecz z dawnych czasów.
6: Być może to złudne wrażenie, być może to słońce chyli się ku zachodowi, ale masz dziwne wrażenie, że niebo zaszło czerwienią.
Lokacja zawiera kości.Rzuć kością k6:
1: Przez łąkę przebiega dziewczyna usiłująca zatrzymać odjeżdżającego jeźdźca.
2: Za waszymi plecami przebiega duchowy koń, który zgubił jeźdźca, jest ubrudzony krwią.
3: Nieopodal pojawiają się zjawy rycerzy, które rozpoczynają walkę.
4: Przez niebo przelatuje chmara wron.
5: Wyczuwasz pod stopą coś twardego, to broń; złamany miecz z dawnych czasów.
6: Być może to złudne wrażenie, być może to słońce chyli się ku zachodowi, ale masz dziwne wrażenie, że niebo zaszło czerwienią.
Hałas związany z Sylwestrem w Dolinie Godryka powoli odchodził w zapomnienie, a głosy poruszone całym przedsięwzięciem ucichły, dając możliwość do zamyślenia. Cisza, która zapadła dokoła domu Lupina pozwoliła mu na ponowne zagłębienie się w swój jedyny cel, jaki teraz posiadał. Lub właściwie jeden z dwóch równie ważnych i równolegle podobnych. Bo czy nie stracił trzech bliskich sobie osób przez innego? Czy historia nie powtarzała się w jakiś ironiczny sposób, naśmiewając się równocześnie z niego i jego starań? Czy nie odczuwał, że zawiódł w równym stopniu, chociaż miał ochraniać słabszych przed niebezpieczeństwem? Czy nie spóźnił się w jednym i drugim przypadku, żeby zastać cierpienie i koszmar, do którego dopuścił? Czy nie był ślepy na znaki? Czy jego życie nie było ironiczne? Wpierw nie obronił swojego mentora, później odebrał życie Laurel, a na końcu dopuścił do tego, żeby jego własna siostra została zmasakrowana przez mężczyznę, który obiecał ją chronić. Był idiotą, zwiastunem śmierci i przypomnieniem o tym, że cokolwiek miało się wydarzyć, przeszłość nie zapominała. Lyall zamierzał znaleźć wilkołaka, który zmienił w bestię kobietę, którą kochał. Z zabójcą Betty wiązał plany na wespół z Randallem. Jeden, jak i drugi cel wiązał się ze śmiercią. Lupin nie musiał mówić na głos swoich opinii, żeby jego bliźniak wiedział, co miało wiązać się z odnalezieniem każdego z winnych. Czy ich zabicie miało go uwolnić? Lyall nie liczył na to, bo spokój duszy nie miał mu nigdy zostać przywrócony, przez co nie był opcją do osiągnięcia. Ani wtedy, ani później. Zdziczał podczas tych miesięcy długich poszukiwań, jednak długo zajęło mu pojęcie lekcji, że wpierw musiał stać się taki, jak ci, których szukał, żeby w ogóle zrozumieć, na jakiej zasadzie działali. Dla niego wilkołaki były zwierzętami, bestiami, gorszymi niż najobrzydliwsze ze stworzeń — a on robił wszystko, by stać się ich ludzkim odpowiednikiem. Kimś, kto będzie w stanie być o krok przed nimi, pojąć ich motywy, zachowania, wyprzedzi ich tok instynktownego myślenia. I robił to, dzięki czemu dotarł aż tutaj.
Poszukiwany przez niego wilkołak przeskakiwał zwinnie między kolejnymi lokacjami, zmieniając co chwila miejsca pobytu. Stawał się o wiele szybszy, ślady pojawiały się gęściej, jednak Lyall wiedział, że był to dobry znak. Był na tym jednym tropie tyle czasu, że zdążył go już poznać i wiedzieć, że nie należało to do jego zwyczajów. Nie musiał się jednak martwić — częsta zmiana miejsca pobytu, pozostawiane w chaosie ślady świadczyły tylko o tym, że jego cel czuł na karku oddech pościgu. Znajomy, wilczy trop pozostawiony w błocie przyciągał do siebie łowcę zupełnie jakby w jego oczach rozbłyskiwał innym światłem. Brygadzista przykucnął przy nim i badał jakąś dłuższą chwilę, dostrzegając tak wiele cech, które widział już wcześniej. Dziesiątki, setki już razy. Ten zagięty pazur, który wystawał i powodował utykanie na lewą nogę nie mógł zostać przeoczony - odciśnięcie łapy było wręcz idealne do zbadania. Pełnia nadchodziła i wkrótce jego przyjaciel miał przybrać na sile, ale również i poddać się zwierzęcym instynktom, które mogły go wystawić oraz uczynić łatwiejszym celem. Oby. Ile to już razy się mijali i nigdy nie był na czas? Lyall odetchnął głęboko, podnosząc spojrzenie, by sięgnąć nim dalej w mglistą przestrzeń kryjącą się nad morzem traw. Wiatr gnał niewidzialne bałwany raz z większą, raz z mniejszą siłą, powodując, że ciężko było nie pozwolić ubraniom łopotać na jego potężnym powiewie. Jednak nie tylko ten problem powodowała aktualna pogoda — zapach zaczynał wietrzeć i nawet jeśli piętnaście minut temu przebiegałby tędy wilkołak, ciężko byłoby z powrotem odnaleźć odpowiedni trop. Lupin przekonał się już jak pomocne w takich sytuacjach bywały ogary, jednak jego Lancelot padł podczas podróży przez Alpy i od tego czasu nie miał okazji przystanąć, żeby odnaleźć odpowiedniego czworonoga do łowów. Jeszcze jakiś czas musiał radzić sobie sam, jednak nie przejmował się zbytnio. Na wszystko miał przyjść czas. Nie spodziewał się tylko, że aktualne poszukiwania zostaną mu przerwane i to w tak niespodziewany sposób. Jak widać przeszłość goniła go w każdej możliwej postaci...
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sroga, długotrwała zima od zawsze stanowiła ulubione, wyczekiwane zjawisko. Charakterystyczna, spokojna, lecz ponura aura przyzwalała na odosobniony, intymny stan. Grube, spadające z rozwartego nieba płatki, potęgowały melancholię; uspokajały zszargane nerwy, błądzące, nieokiełznane myśli. Wyciszały umysł, pozwalając skupić się na wykonywanych czynnościach. Fabularne historie, trudne frazesy, skomplikowane definicje, smakowały w tym czasie tak samo wybornie jak świeże, korzenne ciastka. Pozwalała na całkowite odcięcie od pędzącego, niezrozumiałego świata. Nie wymagała niejasnych wymówek; wyrozumiale akceptowała pierwsze symptomy ciężkiej, przewlekłej choroby, niechęć, czy ogrom nagromadzonych obowiązków. Zastępowała upragnione, rozbudzające ciepło, usypiającym trzaskiem domowego paleniska. Rozluźniającym spięte, zziębnięte mięśnie. Aranżowała rodzinne wieczory, pełne gwarnych rozmów, śmiechów i godzinnych opowiadań. Chciała zaciskać rozluźnione więzi; sprawiać wrażenie spójności, całości i zrozumienia. Czyż nie piękną wizję snuła sponiewierana świadomość? Czyż nie był to cień wspomnień, które od ponad 11 lat trwały w jego wnętrzu? Czy z umiłowanych momentów pozostał jedynie smutek, osłabienie, żałość? Czy rozbielone, opadające elementy nie zwiastowały kolejnego, parszywego nieszczęścia? Stracił rodzinę, bezpieczne lokum, dawne, nierzeczywiste życie. Pozostał samotną jednostką, walczącą o każdy, życiodajny oddech. Usilnie walczył z perspektywą rzucenia bezwładnego ciała w ciemną nieskończoność. Zanurzyć się w otchłań zapomnienia.
Każdy miał swój cel, za którym ślepo podążał. Nie patrząc na konsekwencje zatracał w jego przebiegu, próbując osiągnąć upragnione rezultaty. Gubił ostatnie zalążki człowieczeństwa, zmieniając oblicze; eksponując to co najgorsze. Często, całkowicie nie zwracał uwagi jak zgubne i bezsensowne okazywało się ślepe podążanie. Ale czy wiara nie czyni nas silniejszym, sprawniejszym, a przede wszystkim pewniejszym? Minęło niespełna osiem – długich, mozolnych, zimnych dni w nowej, zapomnianej rzeczywistości. Koszmar, który przekształcił się w najprawdziwszą, istniejącą jawę. Odwiecznie wizje kreowane w chłonnym umyśle miały urzeczywistnić się na przełomie miesięcy. Po raz pierwszy skonfrontuje się z najbliższymi, którzy już dawno wyparli go ze swojej pamięci. A może z całego życia? Nie wiedział jak powinien się zachować; jakie korki podjąć, aby planowany proces zakończył się sukcesem. Rozpoczął od nawiązywaniu dialogu – głupiej korespondencji, w której nieskładność i niespójność słów, porażała od pierwszej, pochyłej linijki. Nie spodziewał się przychylności, ckliwej odpowiedzi, ani zrozumienia. Był przygotowany na każdy, nawet najgorszy scenariusz. Rozpoczął od siostry – miał nadzieję, że w jej twardym, nieokiełznanym wnętrzu tli się ostatni płomyk nadziei, czekający na gorejące wzniecenie. Instynktownie wyczuwał, że mogła dać mu szansę; dość spontanicznie i lekkomyślnie przystać na jego propozycje. Zaaranżują spotkanie na neutralnym gruncie; oddadzą jego przebieg w ręce potężnej Morgany. Lecz najgorsze było przed nim. Najcięższa bariera w postaci bezwzględnego rodziciela, przed którym nie miał odwagi ukazać się jako pierwszy. Odwlekał ten moment w daleką nieskończoność, licząc na pomyślną pomoc ze strony otoczenia. Spotkanie było ogromną niewiadomą; nawet najwybitniejszy jasnowidz nie byłby w stanie przewidzieć zakończenia. A zakończenia są dwa: życie, albo śmierć.
Zmaterializował się gdzieś w południowej części rozległych terenów. Wylądował miękko wśród ciasnych skupisk gęstych traw. Porywisty wiatr, kierował swoje podmuchu prosto w zaczerwienioną twarz. Wykręcał cienki materiał grafitowego płaszcza, rozwiewał włosy; ograniczał widoczność, akompaniując gęstej, nieprzepuszczalnej mgle. Było zimno, lecz przeszywające powietrze niosło ze sobą inne, nieokreślone odczucia. Napawały przybysza enigmatycznością ów miejsca. Wdrażały dziwny, nieposkromiony niepokój. Ziemia była naznaczona. Wracał z misji, która należała do mniej wymagających. Klątwa, którą nałożono na przedmiot nie okazała się skomplikowana – jej rozpracowanie wymagało zużycia dużej ilości energii, a także nabawienia kilku nowych poparzeń. Dyszał ciężko, nie mogąc złapać właściwego oddechu. Postanowił choć na chwilę rzucić się w roślinną gęstwinę, aby doznać upragnionego wytchnienia. Pamiętał historię tego miejsca, którą z ogromną ochotą opowiadała mu matka. Jedna ze starych, celtyckich opowieści, które niezmiernie uwielbiał. Dawne czasy, zahaczające o barwne życie czarodziejskiego pioniera, od zawsze stanowiły silny i nierozerwalny punkt zainteresowań. Od zawsze pragnął odwiedzić macierzyste tereny; poczuć mistyczny, nadzwyczajny klimat. Bez żadnego niepokoju ujrzeć przemijających, walczących czarodziejów. Po kilku chwilach, powstał powolnie, rozpoczynając samotną wędrówkę. Skłębione myśli nakazały odszukać samotni, w której przemyśli nurtujące kwestie, przeanalizuje kolejne kroki, zazna wyciszenia. Prawe przedramię dokuczało promiennym, pulsującym bólem. Mężczyzna krzywił się co chwilę walcząc z podwójnymi przeciwnościami. W żadnej z przemijających chwil nie pomyślał o tym, że inna, odludna jednostka skrzyżuje z nim swoją drogę. Ciemna, zadymiona sylwetka widniała w oddali, gdy z dokładnością i skupioną uwagą przymrużał błękitne oczy. Nieświadomie zbliżał się w jej kierunku myląc rzeczywistość z barwnymi halucynacjami. Dłoń przesunęła się do obszernej kieszeni, zaciskając na drewnianym trzonku. Serce przyspieszyło swój bieg, a krew zawrzała mimowolnie. Gdy był już na tyle blisko, aby stwierdzić, że tembr głosu okaże się słyszalny, zatrzymał się i rzucił głośne: - Hej Ty! – różdżkę przełożył do rękawa, będąc w gotowości, aby w tym samym momencie dodać: - Kim jesteś?
[bylobrzydkobedzieladnie]
Każdy miał swój cel, za którym ślepo podążał. Nie patrząc na konsekwencje zatracał w jego przebiegu, próbując osiągnąć upragnione rezultaty. Gubił ostatnie zalążki człowieczeństwa, zmieniając oblicze; eksponując to co najgorsze. Często, całkowicie nie zwracał uwagi jak zgubne i bezsensowne okazywało się ślepe podążanie. Ale czy wiara nie czyni nas silniejszym, sprawniejszym, a przede wszystkim pewniejszym? Minęło niespełna osiem – długich, mozolnych, zimnych dni w nowej, zapomnianej rzeczywistości. Koszmar, który przekształcił się w najprawdziwszą, istniejącą jawę. Odwiecznie wizje kreowane w chłonnym umyśle miały urzeczywistnić się na przełomie miesięcy. Po raz pierwszy skonfrontuje się z najbliższymi, którzy już dawno wyparli go ze swojej pamięci. A może z całego życia? Nie wiedział jak powinien się zachować; jakie korki podjąć, aby planowany proces zakończył się sukcesem. Rozpoczął od nawiązywaniu dialogu – głupiej korespondencji, w której nieskładność i niespójność słów, porażała od pierwszej, pochyłej linijki. Nie spodziewał się przychylności, ckliwej odpowiedzi, ani zrozumienia. Był przygotowany na każdy, nawet najgorszy scenariusz. Rozpoczął od siostry – miał nadzieję, że w jej twardym, nieokiełznanym wnętrzu tli się ostatni płomyk nadziei, czekający na gorejące wzniecenie. Instynktownie wyczuwał, że mogła dać mu szansę; dość spontanicznie i lekkomyślnie przystać na jego propozycje. Zaaranżują spotkanie na neutralnym gruncie; oddadzą jego przebieg w ręce potężnej Morgany. Lecz najgorsze było przed nim. Najcięższa bariera w postaci bezwzględnego rodziciela, przed którym nie miał odwagi ukazać się jako pierwszy. Odwlekał ten moment w daleką nieskończoność, licząc na pomyślną pomoc ze strony otoczenia. Spotkanie było ogromną niewiadomą; nawet najwybitniejszy jasnowidz nie byłby w stanie przewidzieć zakończenia. A zakończenia są dwa: życie, albo śmierć.
Zmaterializował się gdzieś w południowej części rozległych terenów. Wylądował miękko wśród ciasnych skupisk gęstych traw. Porywisty wiatr, kierował swoje podmuchu prosto w zaczerwienioną twarz. Wykręcał cienki materiał grafitowego płaszcza, rozwiewał włosy; ograniczał widoczność, akompaniując gęstej, nieprzepuszczalnej mgle. Było zimno, lecz przeszywające powietrze niosło ze sobą inne, nieokreślone odczucia. Napawały przybysza enigmatycznością ów miejsca. Wdrażały dziwny, nieposkromiony niepokój. Ziemia była naznaczona. Wracał z misji, która należała do mniej wymagających. Klątwa, którą nałożono na przedmiot nie okazała się skomplikowana – jej rozpracowanie wymagało zużycia dużej ilości energii, a także nabawienia kilku nowych poparzeń. Dyszał ciężko, nie mogąc złapać właściwego oddechu. Postanowił choć na chwilę rzucić się w roślinną gęstwinę, aby doznać upragnionego wytchnienia. Pamiętał historię tego miejsca, którą z ogromną ochotą opowiadała mu matka. Jedna ze starych, celtyckich opowieści, które niezmiernie uwielbiał. Dawne czasy, zahaczające o barwne życie czarodziejskiego pioniera, od zawsze stanowiły silny i nierozerwalny punkt zainteresowań. Od zawsze pragnął odwiedzić macierzyste tereny; poczuć mistyczny, nadzwyczajny klimat. Bez żadnego niepokoju ujrzeć przemijających, walczących czarodziejów. Po kilku chwilach, powstał powolnie, rozpoczynając samotną wędrówkę. Skłębione myśli nakazały odszukać samotni, w której przemyśli nurtujące kwestie, przeanalizuje kolejne kroki, zazna wyciszenia. Prawe przedramię dokuczało promiennym, pulsującym bólem. Mężczyzna krzywił się co chwilę walcząc z podwójnymi przeciwnościami. W żadnej z przemijających chwil nie pomyślał o tym, że inna, odludna jednostka skrzyżuje z nim swoją drogę. Ciemna, zadymiona sylwetka widniała w oddali, gdy z dokładnością i skupioną uwagą przymrużał błękitne oczy. Nieświadomie zbliżał się w jej kierunku myląc rzeczywistość z barwnymi halucynacjami. Dłoń przesunęła się do obszernej kieszeni, zaciskając na drewnianym trzonku. Serce przyspieszyło swój bieg, a krew zawrzała mimowolnie. Gdy był już na tyle blisko, aby stwierdzić, że tembr głosu okaże się słyszalny, zatrzymał się i rzucił głośne: - Hej Ty! – różdżkę przełożył do rękawa, będąc w gotowości, aby w tym samym momencie dodać: - Kim jesteś?
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 09.10.19 15:33, w całości zmieniany 3 razy
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Był jak stworzenie, którego śladem podążał — z nosem przy ziemi tropił niczym pies swoją zdobycz i chociaż gonił za nią latami, nie miało to znaczenia. Był cierpliwym myśliwym i z każdym kolejnym dniem uczył się nowych technik, dostawał nowe informacje o wilkołaku, wzmacniał mięśnie treningiem. Jednak nie tylko to motywowało go do dalszego działania. Wiedział, że prędzej czy później jeden z nich zginie i łowy się zakończą. Ale czyim zwycięstwem? Kto miał wyjść cało z opresji? Ścigany czy ścigający? Ciężko było powiedzieć, szczególnie że Lyall spokój miał już chyba tylko odnaleźć we własnej śmierci. Bo i gdzie indziej? Jak indziej? Parząc na to, czego dokonał, nie można było się dziwić temu, że kompletnie zdziczał i jedynie na otwartym terytorium czuł się jak we własnym świecie. Miasto go przytłaczało, ciasne uliczki wprawiały w klaustrofobiczne odruchy. Ostatnie lata spędził w Europie, łaknąc zemsty, a wilkołak nie mógł ukryć się wśród ludzi, więc wybierał okolice większych aglomeracji lub zupełną dzicz, w którą podążał za nim niestrudzony brygadier. Bo Lyall nie miał nic do stracenia, chociaż oddałby wszystko, żeby po zamknięciu śledztwa tyczącego się śmierci Laurel Skamander, skazali go na największe katusze. Tak się jednak nie stało, wszak wykonywał swoją pracę. Zabił kobietę, którą kochał nad życie; którą chciał chronić i przyrzekł jej, że nic się nie wydarzy. Że po jego powrocie wezmą ślub i wszystko się zmieni. Owszem. Dotrzymał słowa i wszystko się zmieniło, lecz nie tak jakby tego sobie życzył. Bo wykonał swoją pieprzoną pracę. Powinien był nigdy nie wyjeżdżać, nigdy nie wchodzić do tej przeklętej jaskini... Gdyby dotarł wpierw do Laurel, dowiedziałby się z listu, że padła ofiarą najgorszej z klątw i nic nie było w stanie jej wyleczyć. Żyłaby jednak. Poradziliby sobie jakoś i nauczyli żyć, z miesiąca na miesiąc wypatrując odpowiedniej nocy, żeby uniknąć cierpień. Tak się jednak nie stało i musiał żyć z tą świadomością już do końca. Każdego dnia smakował jej gęstej krwi na swojej twarzy, gdy ciało wilkołaka roztrzaskało się pod głazami tuż przed nim. Czuł wtedy satysfakcję i adrenalinę buchającą w żyłach. Oto kim był. Oto kim był człowiek, którego tak wielu chwaliło za oddanie Ministerstwu Magii i jego obowiązkom. Prawda była jednak taka, że Lupin miał w dupie kto zasiadał na stołku Ministra Magii. Malfoy, Bones, Tuft, Longbottom — jeden pies. Oni wszyscy byli siebie warci. Nie zrobili nic, co wzmocniłoby rozdzielony świat czarodziejów. Kiedyś może i by go to interesowało.
A teraz? Teraz nie miał nic i liczyła się jedynie zemsta, za którą gnał i nie widział nic innego. Służył już jedynie wyciu tęsknoty. Pochylony nad śladami nie był w stanie patrzeć na to, co działo się za jego plecami. Przez pierwszy moment zdawało mu się, że słyszał odgłos szumu traw w oddali, które położyły się od silniejszego powiewu wiatru, lecz to nie było to. Zamarł z dłonią zanurzoną w lepkim błocie, drugą natomiast poprawiając chwyt na jasnym, wysłużonym już drewnie swojej różdżki. Ktoś lub coś się zbliżało, a on musiał być gotowy bez względu na wszystko. Nie zamierzał dać się podejść jak jakiś uczniak, chociaż wiedział, że nie było już możliwości ukrycia się. Jego towarzysz był za blisko. Kim jesteś?!. rozległo się po trawiastych łanach. Lyall nie zamierzał - Orcumiano - rzucił, nawet się specjalnie nie zastanawiając, czy miał to być jakiś przypadkowy przechodzień. Jeśli tak, nic nie miało mu grozić, jeśli inaczej... Cóż. Tak czy inaczej, Lupina nie obchodziło, że ktoś miał pobrudzić sobie płaszcz.
|1. zaklęcie 2. duchy
A teraz? Teraz nie miał nic i liczyła się jedynie zemsta, za którą gnał i nie widział nic innego. Służył już jedynie wyciu tęsknoty. Pochylony nad śladami nie był w stanie patrzeć na to, co działo się za jego plecami. Przez pierwszy moment zdawało mu się, że słyszał odgłos szumu traw w oddali, które położyły się od silniejszego powiewu wiatru, lecz to nie było to. Zamarł z dłonią zanurzoną w lepkim błocie, drugą natomiast poprawiając chwyt na jasnym, wysłużonym już drewnie swojej różdżki. Ktoś lub coś się zbliżało, a on musiał być gotowy bez względu na wszystko. Nie zamierzał dać się podejść jak jakiś uczniak, chociaż wiedział, że nie było już możliwości ukrycia się. Jego towarzysz był za blisko. Kim jesteś?!. rozległo się po trawiastych łanach. Lyall nie zamierzał - Orcumiano - rzucił, nawet się specjalnie nie zastanawiając, czy miał to być jakiś przypadkowy przechodzień. Jeśli tak, nic nie miało mu grozić, jeśli inaczej... Cóż. Tak czy inaczej, Lupina nie obchodziło, że ktoś miał pobrudzić sobie płaszcz.
|1. zaklęcie 2. duchy
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lyall Lupin' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'k6' : 2
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'k6' : 2
Kiedy inni z zaangażowaniem oddawali się zawodowym obowiązkom, on poszukiwał upragnionego skupienia. Nie potrafił zaznać spokoju ducha; całkowicie oddać absorbującym sprawunkom. Myśli przenosiły go w odległe odmęty zachmurzonych wspomnień. Tracił efektywność, szybko się rozpraszał – nie wszystkie zaklęcia rozwiązywały problemy występujące podczas trwania wymagających misji. Frustracja, zdenerwowanie i zrezygnowanie wypełniało jego wnętrze. Tracił chęć; całkowitą przyjemność z wykonywanych obowiązków. Nawet nowa, nieznana lektura nie potrafiła poprawić parszywego nastroju. Nadchodzące wydarzenia, które realizował w swojej wyobraźni, wydawały się paraliżujące, niemożliwe i nierealne. W głębinach przywiezionego bagażu, znajdował się zawinięty, pognieciony pergamin – gotowy do wysyłki. Mężczyzna już jakiś czas temu wystosował odpowiednie słowa; nieskładną plątaninę pochyłych wyrazów, mających przekonać członka rodziny do rychłego, szczerego spotkania. Nie pamiętał dokładnie jak wiele razy powracał do listu. Jak często wymieniał zdewastowane kartki, nie potrafiąc przenieść odczuwalnych intencji. Poszukiwał symboli, znaczeń, zwrotów, które charakteryzowały tylko jego. Takich rzeczy się nie zapomina, prawda? Śnieżnobiała sowa przyglądała się niezgrabnym poczynaniom, chcąc na nowo wczuć w rolę podniebnego posłańca. Szczypała smukłe palce, gdy po raz kolejny pozbywał się rozpoczętej korespondencji. Czyżby brakowało mu odwagi, która w codziennym życiu towarzyszyła mu przy prawie każdym działaniu? Czy uwierzy i zaufa? Jak przyjmie niezapowiedziany powrót? Rozpozna, przywita, potraktuje morderczym zaklęciem? A może wystawi ostateczny wyrok, który na dobre pozbawi go życia. A on wyrozumiale poddałby się karze. Nareszcie odkupił wszystkie swoje winy.
Uciekł przed odpowiedzialnością, sądząc, że dzięki temu odmieni swoje życie. Zejdzie z oczu najbliższym, którzy już dawno spisali go na straty. Przecież nie spełniał wymogów, norm, specyfikacji, które zostały mu przedstawione. Miał z zaangażowaniem kultywować nierozerwalne tradycje rodzinne; bronić i szerzyć poglądy, kształtujące zuchwałych wojowników. Walczyć z nikczemnością, która bezkarnie krążyła po otaczającym świecie. Powinien orientować się w działalności politycznej, która władała ich podatnym na wpływy światem. Ale czy naprawdę było to aż tak istotne? Czy kierujący nie byli jedynie pionkami w skomplikowanej grze, sterując ogromnym organizmem? Czy można przypisać im wybitne zasługi? Czy komukolwiek żyło się lepiej? Nie wierzył w poczynania, które reprezentowało sobą Ministerstwo. Owszem, dawało ogrom możliwości osobom, które dopiero wkraczały w dorosłą rzeczywistość, lecz szereg zobowiązań górowały nad wymiernymi korzyściami. Kontrola, wnikliwość, odpowiadanie przed wyższością. Czyż nie zabierało to upragnionej swobody? Ograniczało pasję, zawężało możliwości – ujmowało talentom i zapałowi młodego praktykanta. Gubił się w przeraźliwej ideologii, którą wpajano mu na siłę. Postanowił przeciwstawić się dominacji i wziąć sprawy w swoje ręce. Opracowując nieidealny plan, rzucił się w wir niepoznanego, wystawiając na niebezpieczeństwo. Mógł zaadaptować i przystosować się do nowego otoczenia, lub kompletnie w nim zatracić. Wybrał poszukiwanie własnej drogi; materializowania i urzeczywistniania opanowanej teorii. Dzięki temu zyskał i przeżył naprawdę wiele. Z otwartością i tolerancją był gotowy na więcej – porzucając niewygodne i panujące podziały. Przecież każdy z nas ma tyle samo dobra co zła.
Zimno wnikało w każdy milimetr zziębniętego ciała. Wiatr nie dawał za wygraną siłując się z tajemniczym przybyszem. Oddychał ciężko przy każdym, niepewnym kroku. Wydawało mu się, że słyszy przestarzałe dźwięki historycznych i krwawych walk. Miał nieodparte wrażenie, że czyjaś niezidentyfikowana obecność krąży wokół zmęczonej sylwetki. Był niepewny, ostrożny, przygotowany na każde, osobliwe zdarzenie. I kiedy to przyszło szybciej niż mógł się tego spodziewać, zamarł w bezruchu próbując określić położenie, strukturę i realność napotkanego zjawiska. Kim był osobnik ukryty za mleczną kotarą? Bezwzględny wróg, czy łagodny przyjaciel? A może zjawa błądząca po dawnym terenie; poszukująca świetności? Jaką miał pozycję, chyba nie był do końca wyprostowany. Czy to na pewno człowiek? Mężczyzna zbliżał się coraz szybciej, wydobywając z siebie pierwsze dźwięki. Gęsta trawa utrudniała przejście, ból mięśni spowalniał ruchy, lecz ten z determinacją odkrywał nieznane. Chwilę po skończeniu ponownego nawoływania, czujna i sprawna reakcja, wyciągnięta różdżka okazała się niezbędna. Zaklęcie mknęło w jego stronę. Jedyne co mógł zrobić to zamachnąć pospiesznie i wypowiedzieć niezgrabne: - Protego! – licząc na jego bezgraniczną pomyślność. Złość napełniała wąskie naczynia krwionośne. Sytuacja nabierała powagi. Osobnik nieopodal stawiał opór, walczył. Nie wiadomo kim był. Co reprezentował. Nie wiadome było również co przyniosą dalsze sekundy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Uciekł przed odpowiedzialnością, sądząc, że dzięki temu odmieni swoje życie. Zejdzie z oczu najbliższym, którzy już dawno spisali go na straty. Przecież nie spełniał wymogów, norm, specyfikacji, które zostały mu przedstawione. Miał z zaangażowaniem kultywować nierozerwalne tradycje rodzinne; bronić i szerzyć poglądy, kształtujące zuchwałych wojowników. Walczyć z nikczemnością, która bezkarnie krążyła po otaczającym świecie. Powinien orientować się w działalności politycznej, która władała ich podatnym na wpływy światem. Ale czy naprawdę było to aż tak istotne? Czy kierujący nie byli jedynie pionkami w skomplikowanej grze, sterując ogromnym organizmem? Czy można przypisać im wybitne zasługi? Czy komukolwiek żyło się lepiej? Nie wierzył w poczynania, które reprezentowało sobą Ministerstwo. Owszem, dawało ogrom możliwości osobom, które dopiero wkraczały w dorosłą rzeczywistość, lecz szereg zobowiązań górowały nad wymiernymi korzyściami. Kontrola, wnikliwość, odpowiadanie przed wyższością. Czyż nie zabierało to upragnionej swobody? Ograniczało pasję, zawężało możliwości – ujmowało talentom i zapałowi młodego praktykanta. Gubił się w przeraźliwej ideologii, którą wpajano mu na siłę. Postanowił przeciwstawić się dominacji i wziąć sprawy w swoje ręce. Opracowując nieidealny plan, rzucił się w wir niepoznanego, wystawiając na niebezpieczeństwo. Mógł zaadaptować i przystosować się do nowego otoczenia, lub kompletnie w nim zatracić. Wybrał poszukiwanie własnej drogi; materializowania i urzeczywistniania opanowanej teorii. Dzięki temu zyskał i przeżył naprawdę wiele. Z otwartością i tolerancją był gotowy na więcej – porzucając niewygodne i panujące podziały. Przecież każdy z nas ma tyle samo dobra co zła.
Zimno wnikało w każdy milimetr zziębniętego ciała. Wiatr nie dawał za wygraną siłując się z tajemniczym przybyszem. Oddychał ciężko przy każdym, niepewnym kroku. Wydawało mu się, że słyszy przestarzałe dźwięki historycznych i krwawych walk. Miał nieodparte wrażenie, że czyjaś niezidentyfikowana obecność krąży wokół zmęczonej sylwetki. Był niepewny, ostrożny, przygotowany na każde, osobliwe zdarzenie. I kiedy to przyszło szybciej niż mógł się tego spodziewać, zamarł w bezruchu próbując określić położenie, strukturę i realność napotkanego zjawiska. Kim był osobnik ukryty za mleczną kotarą? Bezwzględny wróg, czy łagodny przyjaciel? A może zjawa błądząca po dawnym terenie; poszukująca świetności? Jaką miał pozycję, chyba nie był do końca wyprostowany. Czy to na pewno człowiek? Mężczyzna zbliżał się coraz szybciej, wydobywając z siebie pierwsze dźwięki. Gęsta trawa utrudniała przejście, ból mięśni spowalniał ruchy, lecz ten z determinacją odkrywał nieznane. Chwilę po skończeniu ponownego nawoływania, czujna i sprawna reakcja, wyciągnięta różdżka okazała się niezbędna. Zaklęcie mknęło w jego stronę. Jedyne co mógł zrobić to zamachnąć pospiesznie i wypowiedzieć niezgrabne: - Protego! – licząc na jego bezgraniczną pomyślność. Złość napełniała wąskie naczynia krwionośne. Sytuacja nabierała powagi. Osobnik nieopodal stawiał opór, walczył. Nie wiadomo kim był. Co reprezentował. Nie wiadome było również co przyniosą dalsze sekundy.
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 20.10.19 0:32, w całości zmieniany 2 razy
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 33
'k100' : 33
Nie oczekiwał żadnych spotkań po latach po swoim powrocie do Wielkiej Brytanii. Owszem, wiedział, że rodzina miała do niego zapewne wiele pytań, jednak ich łatwo było zbyć. Odsunąć się, unikać. Uciekał, zaszywał się w Dolinie Godryka lub spędzał kolejne dni w terenie, nie dając znaku życia. Udawał, że nikogo nie miał i tak właśnie zamierzał prowadzić całą resztę swojej marnej egzystencji — z daleka od innych. O ludziach, którzy mianowali się jego przyjaciółmi czy dawnymi towarzyszami zapomniał lub specjalnie odepchnął ich istnienie od siebie, równocześnie spychając pamięć o nich na peryferia własnego umysłu. Tak było łatwiej. Prościej. Stać się bezwzględnym, pustym naczyniem, w którym gromadziła się jedynie negatywna energia. Bo Lyall nie pragnął bliskości z innymi, wierząc w to, że był przeklęty. Że towarzystwo jego osoby sprowadzało cierpienie i rozpacz. Mentor padł pierwszy, zaraz później Laurel, a niedawno Betty... Nie. To nie mogło dłużej trwać. Miał wystarczająco dużo krwi na rękach i nie obchodziła go wilkołacza maź — myślał o bliskich, do których śmierci dopuścił lub jej nie zapobiegł. A przecież wystarczyło wrócić przed ślubem siostry, zobaczyć w oczach jej wybranka przemoc... Taką samą, jaka tkwiła w jego własnych. Powstrzymałby to szaleństwo, ale wolał rozpaczać i doprowadził do tragedii. Obiecał im, gdy byli jeszcze dziećmi, że będzie je chronił. Mentorowi przysiągł, że zaopiekuje się jego rodziną. Żadnych z tych obietnic nie dotrzymał. Czy zabicie dwóch, znienawidzonych przez siebie istnień miało więc się dopełnić? Lyall wiedział, że tak. Skoro otaczała go śmierć, w końcu miała nadejść i doścignąć winnych. Bo w końcu nie liczył się czas — mógł polować dniami, tygodniami, miesiącami lub dekadami. Nie miało to znaczenia, bo nie miał zrezygnować, aż do momentu, w którym poczuje satysfakcję i wyeliminuje obu morderców. Do tego potrzebne było wyzbycie się emocji, a Lupin zamknął się w sobie na tyle dobrze i sprawnie pod wpływem wszystkich zdarzeń, że było to dla niego naturalne już niczym oddychanie. Nauczył się żyć z dala od siedlisk ludzkich i dlatego też starał się wmawiać sobie, że tak było lepiej dla wszystkich. On nie czuł napięcia, że przywlecze za sobą nieszczęście, a reszta... Żyła w nieświadomości potwora, który czaił się za ich oknami. I bynajmniej w tej wersji nie był to ścigany przez Lupina wilkołak czy morderca jego siostry.
Randall zdawał się nie dostrzegać lub specjalnie ignorował zachowanie brata. Chciał, tylko żeby jego bliźniak wrócił. Najwidoczniej nie mógł się pogodzić z faktem, że to było niemożliwe. Że chłopak, którego znał, już nie istniał. Zakopanemu w rozpaczy Lyallowi ciężko było poczuć się ponownie na swoim miejscu. Dolina Godryka nie była jego domem, dlatego nie był w stanie powiedzieć, że powrócił na stare śmieci. Wszystko było obce. Nawet dom. Pogrzeb siostry go ominął, jednak żałoba wciąż trwała i w niczym ten klimat nie przypominał wesołych dni dzieciństwa. Człowiek, którym się stał, był bezpaństwowcem i taki już miał pozostać. Gdyby cokolwiek innego go rozpraszało niż jego cel, nie byłby w stanie się mu poświęcić, a tak zostało mu już tylko to zadanie.
Dlatego reakcja na pojawienie się nieznanej figury na kompletnym odludziu nie mogła być inna. Błyskawiczny gest, świst różdżki, światło zaklęcia lecącego w stronę nieznajomego, błąd przeciwnika. To wszystko sprawiało, że brygadzista był górą w tym przypadku. Niezwykle skuteczny czar momentalnie pogrążył drugiego czarodzieja, wciągając go w ziemisty rów, przy którym zaraz znalazł się Lupin. Poruszał się powoli, ale bardzo zwinnie. Nie tylko treningi na łowcę wilkołaków mu w tym pomagały, lecz bokserskie techniki przydawały się mu już nie raz w terenie. I teraz również. Podszedł do granicy dołu, zachowując odpowiedni dystans i wycelował czarodziejską broń wprost w postać znajdującą się na pod jego stopami. Mgła jeszcze nie opadła, dlatego nie mógł dostrzec szczegółów. Był jednak gotowy zaatakować ponownie, gdyby chociaż coś przeczuwał. - Co tu robisz, do cholery? - warknął, nie opuszczając różdżki. Nie widział jeszcze twarzy umieszczonego we wnęce maga, ale nie oznaczało to, że miał się z nim obejść łagodnie. Znajdował się w miejscu ściśle związanym z poszukiwaniami, a Lyall nie wierzył w przypadki. Kątem oka brygadzista mógł dostrzec ruch przypominający ruch konia, który z rozmytym przez echo rżeniem przebiegał po antycznym polu bitwy. A więc legendy okazały się prawdą — krwawy ubój na tych polach nie był jedynie mrzonką. Czy miał powrócić również i teraz? Gdy Lupin bez miłosierdzia celował w przeciwnika.
Randall zdawał się nie dostrzegać lub specjalnie ignorował zachowanie brata. Chciał, tylko żeby jego bliźniak wrócił. Najwidoczniej nie mógł się pogodzić z faktem, że to było niemożliwe. Że chłopak, którego znał, już nie istniał. Zakopanemu w rozpaczy Lyallowi ciężko było poczuć się ponownie na swoim miejscu. Dolina Godryka nie była jego domem, dlatego nie był w stanie powiedzieć, że powrócił na stare śmieci. Wszystko było obce. Nawet dom. Pogrzeb siostry go ominął, jednak żałoba wciąż trwała i w niczym ten klimat nie przypominał wesołych dni dzieciństwa. Człowiek, którym się stał, był bezpaństwowcem i taki już miał pozostać. Gdyby cokolwiek innego go rozpraszało niż jego cel, nie byłby w stanie się mu poświęcić, a tak zostało mu już tylko to zadanie.
Dlatego reakcja na pojawienie się nieznanej figury na kompletnym odludziu nie mogła być inna. Błyskawiczny gest, świst różdżki, światło zaklęcia lecącego w stronę nieznajomego, błąd przeciwnika. To wszystko sprawiało, że brygadzista był górą w tym przypadku. Niezwykle skuteczny czar momentalnie pogrążył drugiego czarodzieja, wciągając go w ziemisty rów, przy którym zaraz znalazł się Lupin. Poruszał się powoli, ale bardzo zwinnie. Nie tylko treningi na łowcę wilkołaków mu w tym pomagały, lecz bokserskie techniki przydawały się mu już nie raz w terenie. I teraz również. Podszedł do granicy dołu, zachowując odpowiedni dystans i wycelował czarodziejską broń wprost w postać znajdującą się na pod jego stopami. Mgła jeszcze nie opadła, dlatego nie mógł dostrzec szczegółów. Był jednak gotowy zaatakować ponownie, gdyby chociaż coś przeczuwał. - Co tu robisz, do cholery? - warknął, nie opuszczając różdżki. Nie widział jeszcze twarzy umieszczonego we wnęce maga, ale nie oznaczało to, że miał się z nim obejść łagodnie. Znajdował się w miejscu ściśle związanym z poszukiwaniami, a Lyall nie wierzył w przypadki. Kątem oka brygadzista mógł dostrzec ruch przypominający ruch konia, który z rozmytym przez echo rżeniem przebiegał po antycznym polu bitwy. A więc legendy okazały się prawdą — krwawy ubój na tych polach nie był jedynie mrzonką. Czy miał powrócić również i teraz? Gdy Lupin bez miłosierdzia celował w przeciwnika.
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zupełnie inną strategię, odmienny sposób działania objął nieoczekiwany towarzysz. Mimo dość introwertycznego usposobienia, częstego przebywania we własnej sferze komfortu, praca z ludźmi wyzwalała nieznane dotąd doznania. Dziwnym trafem pragnął zupełnie innej, pobudzającej energii. Adaptację w nowym środowisku, poznawanie otoczenia, zbliżenie do niedalekich współpracowników, traktował jak trudne, decyzyjne, a przede wszystkim intensywne wyzwanie. Charakter jego pracy choć bardzo jednostkowy, wymagał kontaktu z innymi, doświadczonymi łamaczami - przy dość dużych zleceniach spędzali ze sobą krótkie dni, długie wieczory debatując nad głównym przesłaniem, problemem nadchodzącej misji. Całkowita zmiana środowiska wydawała się kluczowa. On też w jakimś stopniu odciął się od dawnych przyjaciół, rodziny, znajomych. Pozostawił ogromną niewiadomą, czarną dziurę przekazując zdawkowe informacje tylko nielicznym. Prosił o całkowitą dyskrecję, mimo głębokiego przeświadczenia i świadomości, że nikt nie zapragnie poszukiwać dorosłego, myślącego i decydującego za siebie człowieka. Lecz czas, w którym beztroska anonimowość przestawała działać na niekorzyść innych, powoli dobiegała końca. Macierzyste tereny spowiła ciemna kotara bezwzględnej wojny. Nastał niespokojny, niepewny czas pełen trudnych i wyniszczających momentów. Rozpoczęto bezwzględną walkę; osoby najbliższe poświęcały życie, aby inni mogli choć na chwilę poczuć się jak dawniej. Pragnęli pokoju, sprawiedliwości i pojednania. Czy dadzą sobie radę? Czy zapał, potężna moc, zaangażowanie wystarczą, aby rozprawić się z przeciwnikiem? Czyż nie przydadzą się każde ręce gotowe do ochotniczej, oddanej pracy? Miał nadzieję, że dzięki temu odkupi swoje winy. Wniknie we wnętrze dawnych znajomości; wspomoże, odratuje pojedyncze jednostki. I choć nie będzie łatwo, pokaże na ile go stać. Udowodni, że mimo długiej nieobecności jest godnym zaufania, silnym, bezwzględnym wojownikiem.
Każda jednostka zupełnie inaczej przeżywa odejście najbliższych osób. Najtrudniejszą sytuację stanowi niespodziewana, nienaturalna śmierć, która wywraca do góry nogami cały, dotychczasowy żywot. Rujnuje egzystencje siedmioletniego dziecka, wkraczającego w ciemne odmęty dorosłości. Obala jego sposób myślenia, wdraża okrutne poczucie winy, które zagnieżdża się w podświadomości do dnia dzisiejszego. Odbiera życiodajny oddech i wszelkie chęci do dalszego funkcjonowania. Wprowadza chaos – zaburza profil dwóch pokrewnych dusz tonących w paraliżującym konflikcie. Przerzucających zobowiązaniami, trwając w własnej agonii, zamiast wyszukać i wypracować odpowiednie rozwiązanie, zachowanie. Oddalają się od siebie doprowadzając do kolejnej, nieodwracalnej tragedii. A on stał się przecież głównym uczestnikiem, uciekinierem i tchórzem, który pozostawiając to co niedokończone, samolubnie oddalił się od najbliższych. Porzucił przeszłość ratując samego siebie. Dlatego też najlepszym rozwiązaniem, które miało skutecznie odciągnąć od przerażających wspomnień okazała się wymagająca praca, z którą obcował od najniższych podstaw. Będąc na obczyźnie, korzystając z każdej, możliwej sposobności, starał się poszerzać wiedzę na upragniony temat. Niejednokrotnie sięgał myślami do odległej Anglii, gdzie grono pasjonatów łamania zaklęć i uroków zgłębiało swoją wiedzę pod wodzą ministerialnych ekspertów. Jego doświadczenie pochodziło z wypożyczonych ksiąg, obserwacji, praktyki oraz rozmów z kapryśnymi dowódcamy wypraw i organizatorami misji. Ogromnym szczęściem było napotkanie na swojej drodze mistrza, który zgodził się na indywidulane nauki. Całodniowe, wymagające i ciężkie. Zmieniające sposób myślenia, postępowania i przede wszystkim zachowania. Otwierające umysł i wyczulające zmysły, które bez problemu rozpoznawały teren skażony plugawą klątwą. Naciskał na technikę, ułożenie ciała, gesty – był bezwzględny i surowy, lecz taka postawa najlepiej działała na młodego podróżnika. Zapomniał o dawnych, odległych czasach, odwiódł wszelkie skojarzenia z najbliższym, utęsknionym domem rodzinnym, wyparł pogodne twarze, niejednokrotnie nawiedzające podczas niespokojnej nocy. Wybrał cel zamiast swojego, bezpiecznego miejsca na ziemi. Zgubił go i chyba już nigdy nie odnajdzie.
Dziwna, mistyczna atmosfera skłębiona w postaci gęstej, mlecznej mgły wydawała się zyskać na intensywności. Widoczność otoczenia spadała z każdą przemijającą sekundą. Głuchą ciszę rozwiewał świst chłodnego, przenikliwego wiatru w akompaniamencie odległych krzyków i rżenia koni. A może to tylko zgubna halucynacja? Mężczyzna ukryty w podłużnej gęstwinie wykonał niedokładny, niepewny ruch głogową różdżką. Stróżka światła wydobyła się z przedmiotu w tym samym czasie, gdy siarczyste przekleństwo dało upust skołatanym nerwom, dziwnym emocjom, urwanym oddechom. Również w tym samym momencie kiedy ogromny dół wyrósł pod stopami, pochłaniając zmęczoną sylwetkę nieświadomego czarodzieja. Upadł boleśnie próbując jak najlepiej zamortyzować kolizje. Hałdy ziemi przysypały ubranie, włosy, twarz, powodując niespodziewany, niekontrolowany kaszel. Plecy, a także lewą nogę przeszywał niechciany, niezidentyfikowany ból. Chyba nic sobie nie złamał? Oddychał ciężko nabuzowany od krótkich, niespodziewanych wydarzeń. Co się do cholery działo? Dlaczego obcy osobnik atakuje na środku pustkowia? Dlaczego milczy, kim jest? Dlaczego czar zawiódł? Próbując zetrzeć ziemisty pył, nie usłyszał nadchodzącego oprawcy. Stłumiony głos dotarł do bębenków słuchowych wywołując szybką, nerwową i niewyraźną reakcje: - To samo pytanie mógłbym zadać tobie. – odrzucił burkliwie, pewnym, stanowczym głosem osoby, która ewidentnie z czymś się siłowała; przez którą przemawiał niewypowiedziany dyskomfort. Napastnik celował różdżką, lecz drewniana obrończyni leżała gdzieś nieopodal ofiary. – Leżę… – dodał, próbując dźwignąć się o własnych siłach. W dość nieoczywisty sposób bagatelizował zagrożenie, jednakże nie był w stanie atakować. Uznał, że osoba stojąca na krawędzi zaprzestanie gwałtownych ruchów. Nie zamierzał również pospiesznie schylać się po różdżkę – wystrzegał się widocznej i perfidnej prowokacji. Absurd sytuacji wyprowadzał go z równowagi. Niezbyt często padał ofiarą bezmyślnego ataku, co więcej w tak nieoczywistym miejscu. Co jakiś czas mrużył oczy w skupieniu próbując rozszyfrować ciemną posturę: szmalcownik, handlarz, czarnoksiężnik, pasjonat, kim byłeś? – Nie szkoda ci siły na atakowanie niewinnych czarodziejów? – odparł złośliwie dźwigając się na kolana. Pył opadł ze wszystkich części ciała, a mężczyzna dość energicznie wspomagał ten proces. Jeszcze kilka razy kaszlnął zdawkowo, czując jak niewygodny ból rozpływa się po całym ciele. Nachylił się do ziemi, aby odnaleźć zakopaną różdżkę. W jednym momencie z ziemi wyłonił się zachowany kawałek metalowego, pozłacanego i ostrego miecza. Czarnowłosy rozszerzył źrenice w niemym zdumieniu – całkowicie stracił orientację. Szereg bezsensownych wydarzeń odbierał chęci do działania i wdawania się w polemikę. Zaczął powoli dźwigać się na nogi, aby jak najszybciej wydostać się z tego niewdzięcznego obszaru, dołu i miejsca. Westchnął ciężko, aby rzucić ponownie: – Skoro już tak stoisz to może byś mi pomógł? – pomógł wydostać, albo ponownie zaatakować. To twój wybór nieznajomy. Chcesz walki czy rozmowy?
Każda jednostka zupełnie inaczej przeżywa odejście najbliższych osób. Najtrudniejszą sytuację stanowi niespodziewana, nienaturalna śmierć, która wywraca do góry nogami cały, dotychczasowy żywot. Rujnuje egzystencje siedmioletniego dziecka, wkraczającego w ciemne odmęty dorosłości. Obala jego sposób myślenia, wdraża okrutne poczucie winy, które zagnieżdża się w podświadomości do dnia dzisiejszego. Odbiera życiodajny oddech i wszelkie chęci do dalszego funkcjonowania. Wprowadza chaos – zaburza profil dwóch pokrewnych dusz tonących w paraliżującym konflikcie. Przerzucających zobowiązaniami, trwając w własnej agonii, zamiast wyszukać i wypracować odpowiednie rozwiązanie, zachowanie. Oddalają się od siebie doprowadzając do kolejnej, nieodwracalnej tragedii. A on stał się przecież głównym uczestnikiem, uciekinierem i tchórzem, który pozostawiając to co niedokończone, samolubnie oddalił się od najbliższych. Porzucił przeszłość ratując samego siebie. Dlatego też najlepszym rozwiązaniem, które miało skutecznie odciągnąć od przerażających wspomnień okazała się wymagająca praca, z którą obcował od najniższych podstaw. Będąc na obczyźnie, korzystając z każdej, możliwej sposobności, starał się poszerzać wiedzę na upragniony temat. Niejednokrotnie sięgał myślami do odległej Anglii, gdzie grono pasjonatów łamania zaklęć i uroków zgłębiało swoją wiedzę pod wodzą ministerialnych ekspertów. Jego doświadczenie pochodziło z wypożyczonych ksiąg, obserwacji, praktyki oraz rozmów z kapryśnymi dowódcamy wypraw i organizatorami misji. Ogromnym szczęściem było napotkanie na swojej drodze mistrza, który zgodził się na indywidulane nauki. Całodniowe, wymagające i ciężkie. Zmieniające sposób myślenia, postępowania i przede wszystkim zachowania. Otwierające umysł i wyczulające zmysły, które bez problemu rozpoznawały teren skażony plugawą klątwą. Naciskał na technikę, ułożenie ciała, gesty – był bezwzględny i surowy, lecz taka postawa najlepiej działała na młodego podróżnika. Zapomniał o dawnych, odległych czasach, odwiódł wszelkie skojarzenia z najbliższym, utęsknionym domem rodzinnym, wyparł pogodne twarze, niejednokrotnie nawiedzające podczas niespokojnej nocy. Wybrał cel zamiast swojego, bezpiecznego miejsca na ziemi. Zgubił go i chyba już nigdy nie odnajdzie.
Dziwna, mistyczna atmosfera skłębiona w postaci gęstej, mlecznej mgły wydawała się zyskać na intensywności. Widoczność otoczenia spadała z każdą przemijającą sekundą. Głuchą ciszę rozwiewał świst chłodnego, przenikliwego wiatru w akompaniamencie odległych krzyków i rżenia koni. A może to tylko zgubna halucynacja? Mężczyzna ukryty w podłużnej gęstwinie wykonał niedokładny, niepewny ruch głogową różdżką. Stróżka światła wydobyła się z przedmiotu w tym samym czasie, gdy siarczyste przekleństwo dało upust skołatanym nerwom, dziwnym emocjom, urwanym oddechom. Również w tym samym momencie kiedy ogromny dół wyrósł pod stopami, pochłaniając zmęczoną sylwetkę nieświadomego czarodzieja. Upadł boleśnie próbując jak najlepiej zamortyzować kolizje. Hałdy ziemi przysypały ubranie, włosy, twarz, powodując niespodziewany, niekontrolowany kaszel. Plecy, a także lewą nogę przeszywał niechciany, niezidentyfikowany ból. Chyba nic sobie nie złamał? Oddychał ciężko nabuzowany od krótkich, niespodziewanych wydarzeń. Co się do cholery działo? Dlaczego obcy osobnik atakuje na środku pustkowia? Dlaczego milczy, kim jest? Dlaczego czar zawiódł? Próbując zetrzeć ziemisty pył, nie usłyszał nadchodzącego oprawcy. Stłumiony głos dotarł do bębenków słuchowych wywołując szybką, nerwową i niewyraźną reakcje: - To samo pytanie mógłbym zadać tobie. – odrzucił burkliwie, pewnym, stanowczym głosem osoby, która ewidentnie z czymś się siłowała; przez którą przemawiał niewypowiedziany dyskomfort. Napastnik celował różdżką, lecz drewniana obrończyni leżała gdzieś nieopodal ofiary. – Leżę… – dodał, próbując dźwignąć się o własnych siłach. W dość nieoczywisty sposób bagatelizował zagrożenie, jednakże nie był w stanie atakować. Uznał, że osoba stojąca na krawędzi zaprzestanie gwałtownych ruchów. Nie zamierzał również pospiesznie schylać się po różdżkę – wystrzegał się widocznej i perfidnej prowokacji. Absurd sytuacji wyprowadzał go z równowagi. Niezbyt często padał ofiarą bezmyślnego ataku, co więcej w tak nieoczywistym miejscu. Co jakiś czas mrużył oczy w skupieniu próbując rozszyfrować ciemną posturę: szmalcownik, handlarz, czarnoksiężnik, pasjonat, kim byłeś? – Nie szkoda ci siły na atakowanie niewinnych czarodziejów? – odparł złośliwie dźwigając się na kolana. Pył opadł ze wszystkich części ciała, a mężczyzna dość energicznie wspomagał ten proces. Jeszcze kilka razy kaszlnął zdawkowo, czując jak niewygodny ból rozpływa się po całym ciele. Nachylił się do ziemi, aby odnaleźć zakopaną różdżkę. W jednym momencie z ziemi wyłonił się zachowany kawałek metalowego, pozłacanego i ostrego miecza. Czarnowłosy rozszerzył źrenice w niemym zdumieniu – całkowicie stracił orientację. Szereg bezsensownych wydarzeń odbierał chęci do działania i wdawania się w polemikę. Zaczął powoli dźwigać się na nogi, aby jak najszybciej wydostać się z tego niewdzięcznego obszaru, dołu i miejsca. Westchnął ciężko, aby rzucić ponownie: – Skoro już tak stoisz to może byś mi pomógł? – pomógł wydostać, albo ponownie zaatakować. To twój wybór nieznajomy. Chcesz walki czy rozmowy?
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Lyall nie chciał adaptacji w nowym środowisku napotykanych osób. Nie chciał ich akceptacji ani zrozumienia. Nie interesowali go inni, gdy cel miał wyraźnie wyrysowany przed oczami. Nie w momencie, gdy liczyło się coś, czego nikt inny nie mógł mu zapewnić. Ani rodzina, ani przyjaciele, ani cała reszta. Ścigał kogoś, kto był winien największej tragedii, jaka przydarzyć się mogła w ludzkiej historii. Zabicie własnoręcznie ukochanej osoby... Co więcej można było zrobić? Co gorszego można było przeżyć? Czego się dopuścić? Być zarówno ofiarą, jak i mordercą? W ciele brygadzisty pozostawała już jedynie nienawiść do innych, samego siebie, do wilkołaka, którego tropem podążał tak nieustannie. To było męczące i wyczerpujące, lecz nie poprzestawał. Gdy nie mógł złapać oddechu, nie przestawał, a przyspieszał, wiedząc, że jak chociażby przez moment pozostanie w tyle, wszystko się rozsypie. Całe jego starania ostatnich miesięcy i lat zostaną po prostu rozmyte w pył. To była jego kara, której poddawał się z uwielbieniem i oddaniem. Bo tylko ona mu pozostała. Z nosem przy ziemi węszył znajomego, wciąż nieuchwytnego zapachu. Zemsta towarzyszyła mu już od długiego czasu i nie był w stanie patrzeć na życie inaczej niż właśnie poprzez ten element. Była nim, zawładnęła nim, kierowała go, a on świadomie się jej poddawał. Nie zamierzał dopatrywać się w ludziach wypełnienia, bo to już kiedyś znalazł i oddał Laurel. Zawierzył jej, nie pragnąc nikogo innego. Wciąż miał w głowie uczucie towarzyszące mu w momentach, gdy stawał pod domem Skamandera czekając na niego i wpatrując się w okno należące do jego córki. Zawsze patrzyła na niego swoimi sarnimi oczami i posyłała najpiękniejsze z uśmiechów. Początkowo zupełnie nic nie znaczące, z czasem zaczęły stawać się czymś więcej nad jedynie uprzejmością. Tęsknił za nią. Tęsknił całym sobą za tym, co utracił. Za wspomnieniem jej osoby, które coraz mocniej zamazywało się w jego umyśle i co powodowało największy z bólów. Świadomość, że zapominał.
Czy powrót do ojcowizny go ucieszyła? Nie można było powiedzieć, że poczuł cokolwiek. Dopiero wiadomość o śmierci Betty wstrząsnęła nim niemiłosiernie, jednak, zamiast zjednoczyć rodzinę Lupinów, zmotywowała brygadzistę do jeszcze większego wysiłku. Do ścigania nie tyle, co wilkołaka, ale również i człowieka. Tak jak niegdyś Vincent odciął się od swoich bliskich, Lupin zrobił to niecałe dwa lata wstecz, stając się jakby kimś, kto odwrócił dawne dzieje przyjaciela. A przynajmniej kogoś, kogo uważał niegdyś za przyjaciela, bo wraz z odejściem Rinehearta świadomość ucieczki oraz odrzucenia uderzyły w młodego Lyalla z niewysłowioną mocą. Odebrało mu to równocześnie pierwszą cząstkę zaufania do innych. W końcu przyjaciel nigdy by czegoś takiego nie zrobił, prawda? Teraz nie zdawał sobie sprawy, że wpatrywał się właśnie w niego. Mgielne obłoki wciąż przeszkadzały w odpowiednim podglądzie, ale nie łagodniał ani na moment. Gdzieś przed sobą zdawało mu się widział wśród wysokich traw przebiegającego, okrwawionego konia w pełnej zbroi, a jego przerażone rżenie poniosło się echem po polach na chwilę przypominając o legendarności przebytych tam bitew.
- Nie ja leżę w rowie. Co tu robisz? - powtórzył Lyall, otrząsając się z chwilowej nostalgii, a jego słowa nie miały w sobie nic z żartu ani nie należały do łagodnych. Lupin był zdeterminowany w swoich poszukiwaniach i każdy, kto miał mu przeszkadzać w dojściu do prawdy, musiał ponieść karę. Nie miał czasu na fałszywe tropy podczas gdy zabójca Laurel mógł w tym samym momencie wymykać się spomiędzy jego palców. Sama świadomość podobnych zdarzeń wywoływała jeszcze większą determinację i obniżony punkt pobłażliwości. Z drugiej mógł mieć przed sobą odpowiedź na wszystkie pytania... Rozdarcie między dalszym pościgiem a tkwieniem w miejscu było okropne. Nie zamierzał pomagać nieznajomemu do momentu, w którym miał mieć absolutną pewność, że nie miał do czynienia z poszukiwanym przez siebie wilkołakiem. Uniósł różdżkę i wycelował w mężczyznę. - Nie powtórzę ponownie - warknął, a jego głos wydobył się z najniższych partii gardła. Im dłużej stał nad jamą, tym mocniej zdawał się upewniać w przekonaniu, że przed nim nie znajdował się ten, kogo szukał.
Czy powrót do ojcowizny go ucieszyła? Nie można było powiedzieć, że poczuł cokolwiek. Dopiero wiadomość o śmierci Betty wstrząsnęła nim niemiłosiernie, jednak, zamiast zjednoczyć rodzinę Lupinów, zmotywowała brygadzistę do jeszcze większego wysiłku. Do ścigania nie tyle, co wilkołaka, ale również i człowieka. Tak jak niegdyś Vincent odciął się od swoich bliskich, Lupin zrobił to niecałe dwa lata wstecz, stając się jakby kimś, kto odwrócił dawne dzieje przyjaciela. A przynajmniej kogoś, kogo uważał niegdyś za przyjaciela, bo wraz z odejściem Rinehearta świadomość ucieczki oraz odrzucenia uderzyły w młodego Lyalla z niewysłowioną mocą. Odebrało mu to równocześnie pierwszą cząstkę zaufania do innych. W końcu przyjaciel nigdy by czegoś takiego nie zrobił, prawda? Teraz nie zdawał sobie sprawy, że wpatrywał się właśnie w niego. Mgielne obłoki wciąż przeszkadzały w odpowiednim podglądzie, ale nie łagodniał ani na moment. Gdzieś przed sobą zdawało mu się widział wśród wysokich traw przebiegającego, okrwawionego konia w pełnej zbroi, a jego przerażone rżenie poniosło się echem po polach na chwilę przypominając o legendarności przebytych tam bitew.
- Nie ja leżę w rowie. Co tu robisz? - powtórzył Lyall, otrząsając się z chwilowej nostalgii, a jego słowa nie miały w sobie nic z żartu ani nie należały do łagodnych. Lupin był zdeterminowany w swoich poszukiwaniach i każdy, kto miał mu przeszkadzać w dojściu do prawdy, musiał ponieść karę. Nie miał czasu na fałszywe tropy podczas gdy zabójca Laurel mógł w tym samym momencie wymykać się spomiędzy jego palców. Sama świadomość podobnych zdarzeń wywoływała jeszcze większą determinację i obniżony punkt pobłażliwości. Z drugiej mógł mieć przed sobą odpowiedź na wszystkie pytania... Rozdarcie między dalszym pościgiem a tkwieniem w miejscu było okropne. Nie zamierzał pomagać nieznajomemu do momentu, w którym miał mieć absolutną pewność, że nie miał do czynienia z poszukiwanym przez siebie wilkołakiem. Uniósł różdżkę i wycelował w mężczyznę. - Nie powtórzę ponownie - warknął, a jego głos wydobył się z najniższych partii gardła. Im dłużej stał nad jamą, tym mocniej zdawał się upewniać w przekonaniu, że przed nim nie znajdował się ten, kogo szukał.
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rozumiał ten tok postępowania. Skupienie na własnych, doczesnych celach, wyzwaniach i możliwościach. Samolubne podejście do życia bez ogólnej atencji osób trzecich. Dbanie o osobiste potrzeby, podczas gdy większość znajomych nie była w stanie udzielić odpowiedniej pomocy, wesprzeć, ani podzielać planów i podejmowanych decyzji. Wiedział jak to jest walczyć o swoje, słysząc wszechstronną dezaprobatę. Jedni zmagali się w boju o odkupienie, wybaczenie, akceptację, inni natomiast próbowali samoistnie zgładzić bezwzględnego zabójcę, który jednym ciosem uczynił z dotychczasowej egzystencji zatrważającą mękę. Najgorsze stawały się wątpliwości - brak efektów, przybliżających do rozwiązania nurtujących problemów. Wróg objawiał się w różnorodnym, zmiennym wydaniu. Potrafił przyjmować znajome kształty postaci ludzkiej; przerażający profil potężnej, krwiożerczej zwierzyny. Nie odpuszczał. Zmuszał do bezwzględnej walki, stawiania oporu, ucieczki. On sam zaprzestał sporu wraz z dniem, w którym opuścił rozległe tereny macierzystej Anglii. Pierwszy raz od kilku lat poczuł ogarniającą swobodę, brak kontroli, ingerencji w doczesne postepowanie. Stał się wolny, niedościgniony, odpowiadał za własne kontrowersyjne decyzje. Mimo strachu przed nieznanym, serce uwolniło się od paraliżującej udręki. Umysł pozostawił plątaninę negatywnych myśli, gdzieś na kamiennym, wąskim brzegu. Pamiętał ten moment, w którym stojąc na najwęższej części statku, żegnał się z przeszłością. Wiatr rozwiewał ciemne włosy, zimne podmuchy łaskotały odkryte elementy ciała. Szare, nieregularne rysy znienawidzonego miasta, oddalały się równomiernie, intensywnie, prawdziwie. Odżywał, nie wiedząc co go czeka. Odradzał, niegotowy na niebezpieczeństwa, egzystowanie na własną rękę. Przebudzał, nieprzystosowany do ciężkiej fizycznej pracy, której będzie musiał się podjąć. Odnawiał, świadomy niepowodzenia, do którego nie mógł dopuścić. A teraz wracał – czy wszystkie, zamierzchłe troski powrócą wraz z pierwszym krokiem na wojennej ścieżce? Czy zyskają na intensywności? Czy ze zmienionym charakterem będzie w stanie stawić im czoła? Nie potrzebował tej wiedzy, przynajmniej na razie.
Zdarzają się momenty, które w gwałtowny sposób skłaniają do zmiany decyzji, codziennego postępowania. Coś w nim drgnęło. Okrutna myśli zagnieździła się w głębinie podświadomości. Postanowił być potrzebny, na nowo. Wejść w sam środek zatruwającej, niebezpiecznej wojny, próbując znaleźć odkupienie nie tylko dla siebie, lecz także dla bliskich. Stawać u ich boku, walczyć o dobro, bronić do ostatniego tchu. Spróbować wkupić się w ich łaski – wyjaśnić kwestie, które od lat wisiały w pogrążającym eterze. Odzyskać zaufanie. Ukazać prawdziwe uczucia, w których zbiorowisku przodowała tęsknota, ból i przywiązanie. Chciał odzyskać przyjaźnie, których pozbył się w najgorszy, możliwy sposób. Zostawił jednostki, darzące go bezwzględnym, nieustępliwym zaufaniem. Przyczynił się do najgorszego, a może nieodwracalnego czynu? Czym się kierował? Czy na pewno chciał ich chronić? Zapobiec przekazu informacji? Przed kim tak naprawdę uciekał? Przyjaciel nigdy nie zrobiłby czegoś takiego drugiemu przyjacielowi. Jeden z nich paraliżował go groźnym, wnikliwym spojrzeniem wydzierającym najskrytsze odmęty duszy. Mleczna mgła otaczała profil; wiatr zagłuszał plątaninę słów. Dźwięki walki, końskich kopyt uderzał gdzieś w pobliżu. Tworzył srogi akompaniament napiętej atmosfery. Wywoływał dreszcze. Łamacz schylił się po różdżkę. Ulokował ją gdzieś w okolicy prawego uda. Nie szykował się do ataku, czekał w gotowości. Lekko pochylona postawa wskazywała na niedawny, bolesny upadek. Westchnął ciężko, miał dosyć tej bezsensownej, słownej przepychanki. – Po prostu jestem. – zatrzymał wymownie stwierdzenie. Żartobliwy ton głosu, wydawał się zelżeć na intensywności. Ustępował miejsca postępującemu zniecierpliwieniu. - Wracam z misji. Jako łamacz klątw, zlecenia rzucają mnie w różne strony. – rozłożył ręce w geście mówiącym o braku sprzeciwu do takiego obrotu sprawy. Stwierdzał fakt, nie kłamał. Zazwyczaj poddawał się odgórnym wytycznym, przykładał się do wymaganych zajęć. Trafił w to miejsce przypadkiem chcąc zebrać skołatane myśli. Czy musiał tłumaczyć mu wszystkie pobudki? – Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje? Pomożesz mi wyjść, czy dasz mi po prostu spokój? – dopytał sarkastycznie. Tracili czas, energię oraz zdrowie. Nie miał zamiaru przeszkadzać mu w dochodzeniu. Nie spodziewał się żadnej, żywej duszy ukrytej w głębokich zaroślach. Sytuacją od samego początku kierował niekontrolowany przypadek. Ponownie otrzepał ostatnie drobiny kurzu. Uniósł głowę i ulokował błękit spojrzenia: – A ty, co robisz na takim niebezpiecznym odludziu? – oczy zalśniły, głos zmienił się na bardziej tajemniczy. Nie zatrważała go paskudna groźba. Dobrze wiedział, że jeszcze przez jakiś czas zostanie w ziemistym zagłębieniu. Nie spodziewał się odkupienia; zagra w tę samą grę. Był rozbawiony – jedna niekontrolowana reakcja mogła kosztować go kolejny atak. Czy warto było się narażać? – A może pójdziemy o krok dalej i powiesz dodatkowo kim jesteś? Sądząc po tak wnikliwych pytaniach możesz być… – zatrzymał. – Funkcjonariuszem magicznej policji? – czy uda mu się zdobyć jego zaufanie? Poznać prawdziwe zamiary? A może pomorze w działaniach? Nie miał złych intencji, a oprawca musiał to w końcu potwierdzić. Bezwzględnie.
Zdarzają się momenty, które w gwałtowny sposób skłaniają do zmiany decyzji, codziennego postępowania. Coś w nim drgnęło. Okrutna myśli zagnieździła się w głębinie podświadomości. Postanowił być potrzebny, na nowo. Wejść w sam środek zatruwającej, niebezpiecznej wojny, próbując znaleźć odkupienie nie tylko dla siebie, lecz także dla bliskich. Stawać u ich boku, walczyć o dobro, bronić do ostatniego tchu. Spróbować wkupić się w ich łaski – wyjaśnić kwestie, które od lat wisiały w pogrążającym eterze. Odzyskać zaufanie. Ukazać prawdziwe uczucia, w których zbiorowisku przodowała tęsknota, ból i przywiązanie. Chciał odzyskać przyjaźnie, których pozbył się w najgorszy, możliwy sposób. Zostawił jednostki, darzące go bezwzględnym, nieustępliwym zaufaniem. Przyczynił się do najgorszego, a może nieodwracalnego czynu? Czym się kierował? Czy na pewno chciał ich chronić? Zapobiec przekazu informacji? Przed kim tak naprawdę uciekał? Przyjaciel nigdy nie zrobiłby czegoś takiego drugiemu przyjacielowi. Jeden z nich paraliżował go groźnym, wnikliwym spojrzeniem wydzierającym najskrytsze odmęty duszy. Mleczna mgła otaczała profil; wiatr zagłuszał plątaninę słów. Dźwięki walki, końskich kopyt uderzał gdzieś w pobliżu. Tworzył srogi akompaniament napiętej atmosfery. Wywoływał dreszcze. Łamacz schylił się po różdżkę. Ulokował ją gdzieś w okolicy prawego uda. Nie szykował się do ataku, czekał w gotowości. Lekko pochylona postawa wskazywała na niedawny, bolesny upadek. Westchnął ciężko, miał dosyć tej bezsensownej, słownej przepychanki. – Po prostu jestem. – zatrzymał wymownie stwierdzenie. Żartobliwy ton głosu, wydawał się zelżeć na intensywności. Ustępował miejsca postępującemu zniecierpliwieniu. - Wracam z misji. Jako łamacz klątw, zlecenia rzucają mnie w różne strony. – rozłożył ręce w geście mówiącym o braku sprzeciwu do takiego obrotu sprawy. Stwierdzał fakt, nie kłamał. Zazwyczaj poddawał się odgórnym wytycznym, przykładał się do wymaganych zajęć. Trafił w to miejsce przypadkiem chcąc zebrać skołatane myśli. Czy musiał tłumaczyć mu wszystkie pobudki? – Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje? Pomożesz mi wyjść, czy dasz mi po prostu spokój? – dopytał sarkastycznie. Tracili czas, energię oraz zdrowie. Nie miał zamiaru przeszkadzać mu w dochodzeniu. Nie spodziewał się żadnej, żywej duszy ukrytej w głębokich zaroślach. Sytuacją od samego początku kierował niekontrolowany przypadek. Ponownie otrzepał ostatnie drobiny kurzu. Uniósł głowę i ulokował błękit spojrzenia: – A ty, co robisz na takim niebezpiecznym odludziu? – oczy zalśniły, głos zmienił się na bardziej tajemniczy. Nie zatrważała go paskudna groźba. Dobrze wiedział, że jeszcze przez jakiś czas zostanie w ziemistym zagłębieniu. Nie spodziewał się odkupienia; zagra w tę samą grę. Był rozbawiony – jedna niekontrolowana reakcja mogła kosztować go kolejny atak. Czy warto było się narażać? – A może pójdziemy o krok dalej i powiesz dodatkowo kim jesteś? Sądząc po tak wnikliwych pytaniach możesz być… – zatrzymał. – Funkcjonariuszem magicznej policji? – czy uda mu się zdobyć jego zaufanie? Poznać prawdziwe zamiary? A może pomorze w działaniach? Nie miał złych intencji, a oprawca musiał to w końcu potwierdzić. Bezwzględnie.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Obaj się zmienili i być może dlatego rozpoznanie przyjaciela z dzieciństwa było czymś wręcz niemożliwym, bo nawet nie w czystej fizyczności leżał problem, lecz również i w postawie oraz ukrytym gniewie, który kotłował się pod stwardniałą od życia skórą. U niego płonący żywym ogniem od ponad dwóch lat wcale nie gasł, a jedynie przycichał od czasu do czasu, lecz zawsze tam był. I zawsze miał być. Lupin cierpiał każdego dnia, nie potrafiąc znaleźć wytchnienia ani tym bardziej wypełnienia swojej zemsty, do której pałał całym sobą. Owszem, poszukiwał odpowiedzialnego za tragedię, która była jedynie kolejnym koszmarem w jego życiu, łapiąc po drodze inne wilkołaki, lecz nie znalazł tego właściwego. Oddawał się, zanurzał w pracy, która jako jedyna jeszcze utrzymywała do w pionie, by całkowicie nie zniknął we własnym szale i ciemności pokrywającej niegdyś pogodę serce. Tak, zmienił się nie do poznania i nawet rodzice nie potrafili w dorosłym czarodzieju odnaleźć swojego dziecka, które zapowiadało się na tak szczęśliwego człowieka. Na kogoś, kto pomagał i chciał to robić, chciał bronić słabszych od siebie, zapominając o sobie samym. Nikt nie spodziewał się wybuchu natury byka, które kryło jego wnętrze, ale czy najspokojniejsi ludzie nie cierpią najboleśniej? Pozostawił swój dom i swoich bliskich zanurzając się całkowicie w poszukiwaniach i nienawiści, która gromadziła się z każdym kolejnym dniem — do siebie, do wilkołaka, który zmienił mu ukochaną osobę w potwora. I równocześnie robiąc to samo z samym brygadzistą. Nigdy nie chciał nikogo zabijać i nawet szalone, puszczone, samowolne wilkołaki starał się ujarzmiać bez większych konsekwencji dla ich zdrowia. Tak było jednak kiedyś. Aktualnie nie podzielał myśli przyświecającej niektórym z jego kolegów, preferując szybkie, sprawne rozwiązania, skuteczne, pomijając długą drogę do osiągnięcia tego samego celu, lecz pozbawioną ran. Przestało mu zależeć na dobru drugich, zamkniętych w ciele zmutowanych wilków ludzi, dostrzegając jedynie zagrożenie. Kły, pazury i niebezpieczeństwo. Nie było w nich ludzi i nigdy nie miał ich tam dostrzec. Nie po tym co mu zrobili.
Jednak to nie tylko wilkołaków się wystrzegał, bo uciekał również przed ludźmi, którzy stali się dla niego całkowicie obcy. Stronił od ich towarzystwa, woląc przetrwać samemu pomiędzy dzikimi ostępami, z wioską ukrytą mile dalej. Czy takiego mógł go pamiętać jego drogi przyjaciel, który niejako ironicznie znajdował się tuż przed Lupinem? Ktoś, kogo starał się szukać tak wiele czasu, wpadł w końcu pod działaniem jego zaklęcia, lecz to spotkanie nigdy nie miało tak wyglądać. Pogodzony z ucieczką towarzysza hogwarckich korytarzy nie mógłby przypuszczać, że przyjdzie mu celować w niego z pełną wyczekiwania wizją zakończenia długoletnich łowów. Lyall nigdy nie dowiedział się, co tak naprawdę wygnało Rinehearta z domu, lecz domyślał się całym sobą, że sprawa leżała w postaci Kierana. Mało rozmów odbyli na jego temat? Młody Krukon nie wspominał o odcięciu się od dawnego życia? Jak mógł rozpoznać, jak mógł podejrzewać, że znajdujący się przed nim czarodziej, będzie właśnie nim? Spłoszonym apodyktycznym rodzicem dzieckiem, które poszukiwało samego siebie? Im dłużej jednak znajdowali się i rozmawiali w tym momencie, tym słowa nieznajomego stawały się dla brygadzisty coraz bardziej znajome. Jakby głos, który tak dobrze znał w dzieciństwie, rozbrzmiał na nowo, a delikatna ironia czająca się za rzucanymi słowami zniekształcała przekaz. Jednak dopiero gdy kurz opadł, a mgła odsączyła się dalej, Lyall dostrzegł rysy twarzy tego, którego złapał. Były tak charakterystyczne, że nie sposób było ich nie przypisać do odpowiedniej osoby. Orli nos, surowe brwi, spojrzenie pełne hardości i metalicznej odwagi. - Vincent? - wyrwało mu się w pełnym zaskoczenia szoku, a koniec różdżki zadrżał niepewnie. Nie dane było jednak Lupinowi całkowicie się porwać ów nieznanym uczuciom. W tym samym czasie wszak coś poruszyło się w oddali, przyciągając uwagę brygadzisty. Jakby nie wiedząc, co zrobić, Lupin zerknął jeszcze na znajdującego się w dole dawnego przyjaciela, ale koniec końców odwrócił się i pognał za szumem uciekającej zwierzyny. Czuł się rozdarty, winny i wciąż skołowany, niosąc w sobie straszną świadomość. Uciekał, żałując, że był to Vincent. Równocześnie też żałował, że nie był to jego poszukiwany wilkołak i nie mógł tego zakończyć właśnie tam. W dole w ziemi.
|zt
Jednak to nie tylko wilkołaków się wystrzegał, bo uciekał również przed ludźmi, którzy stali się dla niego całkowicie obcy. Stronił od ich towarzystwa, woląc przetrwać samemu pomiędzy dzikimi ostępami, z wioską ukrytą mile dalej. Czy takiego mógł go pamiętać jego drogi przyjaciel, który niejako ironicznie znajdował się tuż przed Lupinem? Ktoś, kogo starał się szukać tak wiele czasu, wpadł w końcu pod działaniem jego zaklęcia, lecz to spotkanie nigdy nie miało tak wyglądać. Pogodzony z ucieczką towarzysza hogwarckich korytarzy nie mógłby przypuszczać, że przyjdzie mu celować w niego z pełną wyczekiwania wizją zakończenia długoletnich łowów. Lyall nigdy nie dowiedział się, co tak naprawdę wygnało Rinehearta z domu, lecz domyślał się całym sobą, że sprawa leżała w postaci Kierana. Mało rozmów odbyli na jego temat? Młody Krukon nie wspominał o odcięciu się od dawnego życia? Jak mógł rozpoznać, jak mógł podejrzewać, że znajdujący się przed nim czarodziej, będzie właśnie nim? Spłoszonym apodyktycznym rodzicem dzieckiem, które poszukiwało samego siebie? Im dłużej jednak znajdowali się i rozmawiali w tym momencie, tym słowa nieznajomego stawały się dla brygadzisty coraz bardziej znajome. Jakby głos, który tak dobrze znał w dzieciństwie, rozbrzmiał na nowo, a delikatna ironia czająca się za rzucanymi słowami zniekształcała przekaz. Jednak dopiero gdy kurz opadł, a mgła odsączyła się dalej, Lyall dostrzegł rysy twarzy tego, którego złapał. Były tak charakterystyczne, że nie sposób było ich nie przypisać do odpowiedniej osoby. Orli nos, surowe brwi, spojrzenie pełne hardości i metalicznej odwagi. - Vincent? - wyrwało mu się w pełnym zaskoczenia szoku, a koniec różdżki zadrżał niepewnie. Nie dane było jednak Lupinowi całkowicie się porwać ów nieznanym uczuciom. W tym samym czasie wszak coś poruszyło się w oddali, przyciągając uwagę brygadzisty. Jakby nie wiedząc, co zrobić, Lupin zerknął jeszcze na znajdującego się w dole dawnego przyjaciela, ale koniec końców odwrócił się i pognał za szumem uciekającej zwierzyny. Czuł się rozdarty, winny i wciąż skołowany, niosąc w sobie straszną świadomość. Uciekał, żałując, że był to Vincent. Równocześnie też żałował, że nie był to jego poszukiwany wilkołak i nie mógł tego zakończyć właśnie tam. W dole w ziemi.
|zt
i’ll tell you a secret. the really bad monsters never look like monsters.
ALL DARK, ALL BLOODY,
MY HEART.
MY HEART.
Lyall Lupin
Zawód : Brygadzista
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Way deep down
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
Leaving me in a run around
Wanna care but
I don’t do Whats right
I won’t Wanna be found
Lettin loose the inner animal
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od zawsze wydawało mu się, że posiada całkiem dobrą pamięć do twarzy. Zapoznając nowe osoby, bardzo szybko zapamiętywał ich imiona, wyraziste elementy twarzy, sylwetki, czy zachowania. Podczas nauki w Hogwarcie, często łapał się na tym, iż pojedyncze jednostki nie odwzajemniały niewinnego uśmiechu, czy swobodnego machnięcia. Im więcej takowych sytuacji pojawiało się w jego obrębie, tym bardziej zamykał się w swojej własnej strefie komfortu. Odstęp czasu, w którym dostrzegał niedawno poznanego znajomego, nie trwał dłużej niż okrągły rok. Czy w przypadku intensywnej, długotrwałej nieobecności byłby w stanie rozpoznać najlepszego przyjaciela? Czy będąc związanym niewypowiedzianymi, zdumiewającymi, niekreślonymi więzami wzajemnej troski, wyrozumiałości, zrozumienia, można zapomnieć charakterystyczne elementy? Czy rysy twarzy, postura, przekształca się tak niewyobrażalnie? On również odnotował zmiany – były przewrotne, dopasowane, wyjątkowe. Nie przychodziły gwałtownie; każda z nich rozpoczynała się wraz z podejmowaniem nowego wyzwania. Szybko odnotował, iż o wiele bardziej otwiera się na ludzi. Jest w stanie inicjować rozmowy, pochłaniać się w beztroskiej wymianie zdań, żartować, wymieniać spostrzeżenia. Lgnął do kolorowych sylwetek widzianych w różnych, zagranicznych miastach. Uwielbiał pochłaniać ich kulturę, wysmakowany język. Raczyć wyśmienitymi potrawami, trunkami, innymi, nieznanymi specjałami. Zwiększył ambicje, determinację i zaangażowanie. Był nadmiernie cierpliwy, opanowany i dokładny. Zyskiwał przewagę. Zwiększona emocjonalność, od jakiegoś czasu zaczęła wylewać się na zewnątrz. Przybierała formę mocnych dyskusji, wyraźnych wyrzutów, zaczepnych spostrzeżeń i kąśliwym uwag. Kilka lat wstecz, byłaby wyważona, odpowiednio dobrana, stonowana. Od kilku lat wydawał się nieco bardziej wyrazisty, żywy, prawdziwy. Kiedyś? Nikł w obszernym tłumie uczniaków, nie chcąc, aby ktokolwiek zawracał mu głowę. Jednakże identycznie jak w czasach zmierzchłych, uwielbiał wyszukiwać i tworzyć indywidualną samotnię. Mógł bez problemu oddać się lekturom opasłych tomiszczy, obserwacji nieba, wolnym, analitycznym przemyśleniom nad światem doczesnym. Tak jak teraz, gdy dość przypadkiem znalazł się na mglistej, odosobnionej, uraczonej krwią polanie.
Przywyknął do przebywania w gronie nieznajomych. Na początku nie czuł się nader komfortowo. Statek wypełniony o wiele starszymi mężczyznami, wywoływał niepokój, strach, świadomość niedopasowania. Nie rozumiał ich obleśnych żartów, ciężkich anegdot, gwałtownego sposobu bycia. Nie reagował na nadmierny rechot, pijacki bełkot, czy przepaloną krtań. Posłusznie wykonywał wszelkie polecenia; rozciągnięte wieczory spędzał na najodleglejszej części statku. Oglądał niebo, podziwiał gwiazdy, doglądał falującej struktury ciemnej, rozświetlonej księżycem wody. Tęsknił, za przyjaciółmi, którzy zapewne zastanawiali się gdzie się podział. Miejscami, w których czuł się bezpiecznie, znał od podszewki. Za rodziną, która doprowadziła do takiego stanu rzeczy. Za matką, spoglądającą z rozległych niebios na parszywy los jedynego syna. Ty byś tego nie chciała, prawda? Uciekając przed ludźmi, wpadał w ramiona zupełnie innych środowisk. Aż do teraz nie dowierzał, że z biegiem lat nawiąże mnogą ilość relacji, nowych przyjaźni, przelotnych miłostek – spotka mentorów, którzy ukierunkują poszukiwaną drogę kariery. Był samolubny. Nie zdawał sobie sprawy, że tam, na rozległych terenach macierzystej ziemi pozostawił jednostki, które nie pogodziły się z jego odejściem. Osobę, pragnącą poznać prawdę, ukarać winnych, odszukać zagubionego. Nie przypuszczał, iż kiedykolwiek spotka ich ponownie. Nie zakładał, że dzisiejszego popołudnia, eteryczna, zamglona postać, mierząca z otwartej broni, okaże się demonem przeszłości. Czy przypadkiem, los nie lubił płatać figli?
Mgła gęstniała z każdą minutą. Zakrywała ciemną sylwetkę; widział jedynie niekształtny zarys. Nieznajomy mężczyzna skutecznie unikał odpowiedzi. Wypowiedziane głoski wędrowały w bezdenny eter, odbijane przez powtarzalne podmuchy chłodnego wiatru. Westchnął ciężko znudzony, zdenerwowany i zaniepokojony ów sytuacją. Odgarnął przeszkadzające kosmyki, ograniczał gwałtowne ruchy, będąc na samym środku celownika. Czego chciał? Dlaczego nic nie mówił? Kim był, czyżby zjawą? Zmarszczył brwi oraz powieki, aby jeszcze intensywniej dostrzec przeciwnika. Czy mógł go znać? Czy kształt nie poruszał się w znajomy sposób? A ton głosu, wypowiedź, charakterystyczna wymowa? Mgła opadła nieznacznie, a on o wiele wyraźniej dostrzegł wyróżniki. Ciemne brwi, zacięty wyraz twarzy, nieco kwadratowa szczęka, złowrogie spojrzenie, które mierzyło jego profil. Niemożliwe! – Lyall? – wypowiedział niemalże w tym samym czasie. Dźwięk jego imienia odbił się od ziemistych ścian obszernego zagłębienia. Mężczyzna zamarł w niemym, ciężkim, zaskakującym szoku. To nie mogła być prawda! Chciał zrobić krok, wyciągnąć rękę, wydostać się z pułapki. Zmienić ton, zacząć rozmowę, potwierdzić tożsamość. Serce kołatało energicznie, wnętrzności wykręciły w wyraźnym niepokoju. Sylwetka poruszyła się nieznacznie, uciekał? – Ej zaraz, poczekaj! – krzyknął, pragnąc, aby się zatrzymał. Może puścić za nim zaklęcie? Może pognać w niedoścignionym biegu? Dawny przyjacielu, co robiłeś w tak tajemniczym miejscu? Dlaczego tak się zachowujesz? Mierzysz z broni, nie odpowiadasz? Czy był to sen, perfidna, nocna mara? Potrząsnął głową, aby powrócić do rzeczywistości. Ból w okolicy serca wzrastał na intensywności. Na polanie znów rozbłysły dźwięki walki. Lecz on był nieporuszony. Jednym ruchem teleportował się do tymczasowego domu. Obskurnego, portowego pokoju, w którym poddał się głębokim przemyśleniom. Czy coś jeszcze może go zaskoczyć?
| zt
Przywyknął do przebywania w gronie nieznajomych. Na początku nie czuł się nader komfortowo. Statek wypełniony o wiele starszymi mężczyznami, wywoływał niepokój, strach, świadomość niedopasowania. Nie rozumiał ich obleśnych żartów, ciężkich anegdot, gwałtownego sposobu bycia. Nie reagował na nadmierny rechot, pijacki bełkot, czy przepaloną krtań. Posłusznie wykonywał wszelkie polecenia; rozciągnięte wieczory spędzał na najodleglejszej części statku. Oglądał niebo, podziwiał gwiazdy, doglądał falującej struktury ciemnej, rozświetlonej księżycem wody. Tęsknił, za przyjaciółmi, którzy zapewne zastanawiali się gdzie się podział. Miejscami, w których czuł się bezpiecznie, znał od podszewki. Za rodziną, która doprowadziła do takiego stanu rzeczy. Za matką, spoglądającą z rozległych niebios na parszywy los jedynego syna. Ty byś tego nie chciała, prawda? Uciekając przed ludźmi, wpadał w ramiona zupełnie innych środowisk. Aż do teraz nie dowierzał, że z biegiem lat nawiąże mnogą ilość relacji, nowych przyjaźni, przelotnych miłostek – spotka mentorów, którzy ukierunkują poszukiwaną drogę kariery. Był samolubny. Nie zdawał sobie sprawy, że tam, na rozległych terenach macierzystej ziemi pozostawił jednostki, które nie pogodziły się z jego odejściem. Osobę, pragnącą poznać prawdę, ukarać winnych, odszukać zagubionego. Nie przypuszczał, iż kiedykolwiek spotka ich ponownie. Nie zakładał, że dzisiejszego popołudnia, eteryczna, zamglona postać, mierząca z otwartej broni, okaże się demonem przeszłości. Czy przypadkiem, los nie lubił płatać figli?
Mgła gęstniała z każdą minutą. Zakrywała ciemną sylwetkę; widział jedynie niekształtny zarys. Nieznajomy mężczyzna skutecznie unikał odpowiedzi. Wypowiedziane głoski wędrowały w bezdenny eter, odbijane przez powtarzalne podmuchy chłodnego wiatru. Westchnął ciężko znudzony, zdenerwowany i zaniepokojony ów sytuacją. Odgarnął przeszkadzające kosmyki, ograniczał gwałtowne ruchy, będąc na samym środku celownika. Czego chciał? Dlaczego nic nie mówił? Kim był, czyżby zjawą? Zmarszczył brwi oraz powieki, aby jeszcze intensywniej dostrzec przeciwnika. Czy mógł go znać? Czy kształt nie poruszał się w znajomy sposób? A ton głosu, wypowiedź, charakterystyczna wymowa? Mgła opadła nieznacznie, a on o wiele wyraźniej dostrzegł wyróżniki. Ciemne brwi, zacięty wyraz twarzy, nieco kwadratowa szczęka, złowrogie spojrzenie, które mierzyło jego profil. Niemożliwe! – Lyall? – wypowiedział niemalże w tym samym czasie. Dźwięk jego imienia odbił się od ziemistych ścian obszernego zagłębienia. Mężczyzna zamarł w niemym, ciężkim, zaskakującym szoku. To nie mogła być prawda! Chciał zrobić krok, wyciągnąć rękę, wydostać się z pułapki. Zmienić ton, zacząć rozmowę, potwierdzić tożsamość. Serce kołatało energicznie, wnętrzności wykręciły w wyraźnym niepokoju. Sylwetka poruszyła się nieznacznie, uciekał? – Ej zaraz, poczekaj! – krzyknął, pragnąc, aby się zatrzymał. Może puścić za nim zaklęcie? Może pognać w niedoścignionym biegu? Dawny przyjacielu, co robiłeś w tak tajemniczym miejscu? Dlaczego tak się zachowujesz? Mierzysz z broni, nie odpowiadasz? Czy był to sen, perfidna, nocna mara? Potrząsnął głową, aby powrócić do rzeczywistości. Ból w okolicy serca wzrastał na intensywności. Na polanie znów rozbłysły dźwięki walki. Lecz on był nieporuszony. Jednym ruchem teleportował się do tymczasowego domu. Obskurnego, portowego pokoju, w którym poddał się głębokim przemyśleniom. Czy coś jeszcze może go zaskoczyć?
| zt
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
7 lipca
Wiał porywisty wiatr, a lipcowe popołudnie było lodowate. Tonks cieszył się, że jego stara peleryna skutecznie chroniła go przed chłodem. W normalnej sytuacji wybrałby się na trening w zwykłej koszuli, ale od początku kwietnia wszędzie zabierał płaszcz z kapturem. Od czerwca zaczął się pocić i zazdrościć siostrze sztuce metamorfomagii.
Dzięki znajomości astronomii, potrafił wyznaczyć miejsce dzisiejszego pojawienia się Maige Tuired, a równinę wybrał na trening z uwagi na jej umiejętność pojawiania sią z dala od mugoli. Dodatkowym smaczkiem była oczywiście historia tego miejsca - w głębi duszy, Michael zastanawiał się, czy spotkają dzisiaj jakiegoś ducha.
Wysłał Dearbornowi listownie przewidywaną lokalizację bitwewnego pola - z uwagi na specyficzne właściwości równiny, musieli dolecieć tu na miotłach. Wylądował zwinnie na trawie i zaczął się rozglądać, ciekaw czy i przyjaciel trafi tu bez problemu. Po chwili zobaczył przed sobą znajomą sylwetkę i skinął Cedrikowi głową.
-Ej, jak ty sobie radzisz bez ministerialnej stołówki? - rzucił z ciekawości, zamiast powitania. Dopiero dzisiaj uderzyło go, że Dearborn chyba jakoś wychudł od czasów Bezksiężycowej Nocy. W maju nie rzucało się to aż tak bardzo w oczy, zresztą mieli wtedy pilniejsze rzeczy do roboty. -Bo wiesz, moja siostra świetnie gotuje. - dodał litościwie. Nie miał zbyt wielu gości w nowym domu i niewiele osób dopuściłby do Kerstin, ale Cedric był godny zaufania - i wyglądał, jakby potrzebował porządnego obiadu.
Cieszył się z nadchodzącego treningu, wymówki dla spotkania i spokojniejszej rozmowy. Poza weselem Macmillanów - którego wspomnienie napawało go zażenowaniem i wspomnieniem okropnego kaca - nie miał w końcu zbyt wielu okazji, by spędzić czas z przyjacielem. Może i często pojawiał się w Oazie, ale wciąż miał ręce pełne roboty. Obowiązki aurorów z każdym dniem zdawały się wzmagać - tyle, że teraz nikt im za nie nie płacił.
Odgarnął z czoła nieco przydługie włosy. Naiwnie łudził się, że zmiana fryzury i zapuszczenie brody nieco go zakamuflują, ale i tak był zbyt charakterystyczny i zbyt znany by bezproblemowo poruszać się po Londynie i po kraju. Na szczęście, na równinie byli całkiem sami. A skoro to miejsce widziało już wiele bitew, to mogli sobie na wiele pozwolić.
-Słyszałem, że niedługo dołączysz do nas w Starej Chacie. - rzucił, zamiast gratulacji. Nie było zresztą czego gratulować, dołączenie do Zakonu było pewnie dobrowolnym samobójstwem. Mimo wszystko, Michael ani razu nie obejrzał się za siebie - tyle, że jemu nic innego w życiu nie zostało. Wilkołak był dobrym mięsem armatnim.
Kojarzył, że Dearborn zmaga się z demonami nieco innego rodzaju. Sam krył zresztą jego wypadek przy pracy, choć łudził się, że Cedric zostawił tamto morderstwo za sobą i że zdążył już przeboleć stratę swojej rodziny. Nigdy nie założył swojej rodziny, nie wiedział więc, jak to boli. Astrid co prawda nadal prześladowała go czasem w snach, ale śmierć dawnej kochanki miał bezpośrednio na sumieniu, więć to co innego.
-Gotowy? - zagaił, ale nie miał zamiaru dać przyjacielowi przewagi. Uśmiechnął się wilczo, dając mu jedynie sekundę na reakcję. -Ventum rota. - rzucił, chcąc wykorzystać siłę wiatru, który szarpał obecnie ich ubraniami. Jeszcze nie skończył rozmowy z Cedrikiem, ale jeśli ten nie obroni się przed jego atakiem - będą mieli chwilę by pogadać.
1. zaklęcie
2. kość lokacji, może zobaczymy ducha!
Wiał porywisty wiatr, a lipcowe popołudnie było lodowate. Tonks cieszył się, że jego stara peleryna skutecznie chroniła go przed chłodem. W normalnej sytuacji wybrałby się na trening w zwykłej koszuli, ale od początku kwietnia wszędzie zabierał płaszcz z kapturem. Od czerwca zaczął się pocić i zazdrościć siostrze sztuce metamorfomagii.
Dzięki znajomości astronomii, potrafił wyznaczyć miejsce dzisiejszego pojawienia się Maige Tuired, a równinę wybrał na trening z uwagi na jej umiejętność pojawiania sią z dala od mugoli. Dodatkowym smaczkiem była oczywiście historia tego miejsca - w głębi duszy, Michael zastanawiał się, czy spotkają dzisiaj jakiegoś ducha.
Wysłał Dearbornowi listownie przewidywaną lokalizację bitwewnego pola - z uwagi na specyficzne właściwości równiny, musieli dolecieć tu na miotłach. Wylądował zwinnie na trawie i zaczął się rozglądać, ciekaw czy i przyjaciel trafi tu bez problemu. Po chwili zobaczył przed sobą znajomą sylwetkę i skinął Cedrikowi głową.
-Ej, jak ty sobie radzisz bez ministerialnej stołówki? - rzucił z ciekawości, zamiast powitania. Dopiero dzisiaj uderzyło go, że Dearborn chyba jakoś wychudł od czasów Bezksiężycowej Nocy. W maju nie rzucało się to aż tak bardzo w oczy, zresztą mieli wtedy pilniejsze rzeczy do roboty. -Bo wiesz, moja siostra świetnie gotuje. - dodał litościwie. Nie miał zbyt wielu gości w nowym domu i niewiele osób dopuściłby do Kerstin, ale Cedric był godny zaufania - i wyglądał, jakby potrzebował porządnego obiadu.
Cieszył się z nadchodzącego treningu, wymówki dla spotkania i spokojniejszej rozmowy. Poza weselem Macmillanów - którego wspomnienie napawało go zażenowaniem i wspomnieniem okropnego kaca - nie miał w końcu zbyt wielu okazji, by spędzić czas z przyjacielem. Może i często pojawiał się w Oazie, ale wciąż miał ręce pełne roboty. Obowiązki aurorów z każdym dniem zdawały się wzmagać - tyle, że teraz nikt im za nie nie płacił.
Odgarnął z czoła nieco przydługie włosy. Naiwnie łudził się, że zmiana fryzury i zapuszczenie brody nieco go zakamuflują, ale i tak był zbyt charakterystyczny i zbyt znany by bezproblemowo poruszać się po Londynie i po kraju. Na szczęście, na równinie byli całkiem sami. A skoro to miejsce widziało już wiele bitew, to mogli sobie na wiele pozwolić.
-Słyszałem, że niedługo dołączysz do nas w Starej Chacie. - rzucił, zamiast gratulacji. Nie było zresztą czego gratulować, dołączenie do Zakonu było pewnie dobrowolnym samobójstwem. Mimo wszystko, Michael ani razu nie obejrzał się za siebie - tyle, że jemu nic innego w życiu nie zostało. Wilkołak był dobrym mięsem armatnim.
Kojarzył, że Dearborn zmaga się z demonami nieco innego rodzaju. Sam krył zresztą jego wypadek przy pracy, choć łudził się, że Cedric zostawił tamto morderstwo za sobą i że zdążył już przeboleć stratę swojej rodziny. Nigdy nie założył swojej rodziny, nie wiedział więc, jak to boli. Astrid co prawda nadal prześladowała go czasem w snach, ale śmierć dawnej kochanki miał bezpośrednio na sumieniu, więć to co innego.
-Gotowy? - zagaił, ale nie miał zamiaru dać przyjacielowi przewagi. Uśmiechnął się wilczo, dając mu jedynie sekundę na reakcję. -Ventum rota. - rzucił, chcąc wykorzystać siłę wiatru, który szarpał obecnie ich ubraniami. Jeszcze nie skończył rozmowy z Cedrikiem, ale jeśli ten nie obroni się przed jego atakiem - będą mieli chwilę by pogadać.
1. zaklęcie
2. kość lokacji, może zobaczymy ducha!
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 17.04.21 18:43, w całości zmieniany 1 raz
Strona 1 z 3 • 1, 2, 3
Maige Tuired
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Irlandia