Domek na drzewie
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Domek na drzewie
Nikt naprawdę nie wie, kto wzniósł domek na drzewie na Wierzbowej Alei, pewnego dnia po prostu pojawił się pośród zielonych gałęzi jednego z najwyższych drzew - a do jego wnętrza prowadziła linowa drabinka, która sama wciąga czarodzieja na górę, jeśli wypowie się właściwe hasło: w górę! Obiekt jest chroniony przed oczami mugoli, ale dostępny dla czarodziejów. Z góry, przez okna, rozciąga się zniewalający widok na panoramę miasta, a wystrój wnętrza wcale nie jest tak surowy, jak mogłoby się wydawać - podpróchniałą drewnianą posadzkę zdobi bowiem stary wytarty dywan tkany w orientalne wzory.
Rzuć kością k100:
1-94: Nic się nie dzieje.
95+: Dywan magicznie ożywa i zabiera cię wraz z towarzystwem na szalony przelot pośród chmur. Masz nadzieję, że dywan również chroniony jest przed wzrokiem mugoli!
Lokacja zawiera kości.Rzuć kością k100:
1-94: Nic się nie dzieje.
95+: Dywan magicznie ożywa i zabiera cię wraz z towarzystwem na szalony przelot pośród chmur. Masz nadzieję, że dywan również chroniony jest przed wzrokiem mugoli!
Panna Burroughs zaśmiała się dźwięcznie na słowa, jakie padły z ust Audrey, przez jedną chwilę czując się, jakby przeniosła się w czasie do pozbawionych trosk szkolnych lat. Co prawda ona już wtedy odczuwała na barkach ciężar dorosłości, zwłaszcza gdy jechała do domu, w zamku jednak największym zmartwieniem zdawały się być prace domowe, zbliżające się egzaminy oraz psotni koledzy z innych domów, czasem uprzykrzający życie niektórych uczniów. Wszystko wtedy wydawało się być prostsze i z pewnością mniej skomplikowane niż dorosła rzeczywistość… Albo Frances doświadczała zjawiska mitu złotego wieku, gdy to przeszłość zdawała się posiadać mniej wad, w porównaniu do rzeczywistości, nawet jeśli ona na rzeczywistość narzekać z pewnością nie powinna. - No wiem, kto by się spodziewał… - Odpowiedziała, przekonana, że obie posiadały zupełnie inne wyobrażenie dorosłego życia.
A gdy już odkleiły się od siebie, Frances pociągnęła pannę Figg w kierunku starego, wytartego dywanu na którym zdążyła przed jej przyjściem rozłożyć magiczny zestaw do przygotowywania herbaty. Niestety, w domku nie było żadnej kanapy, foteli czy chociażby chyboczących się krzesełek to też dziewczyna ostrożnie usiadła na dywanie, poprawiając materiał zwiewnej, niebieskiej sukienki. I mimo iż od jej wyjścia z Ravenclaw minęło już kilka, długich lat eteryczna blondynka nadal uwielbiała ubierać się we wszystkich odcieniach niebieskości.
- Moja droga, mam Ci tyle do opowiedzenia! Mam wrażenie, że ostatnie tygodnie transformowano w konie, które ruszyły szaleńczym galopem. - Zaczęła, nie mając pojęcia od czego powinna zacząć. Bo czy powinna zacząć odpowiedź od nowości dotyczących jej pracy? A może od kolejnego, wielkiego kroku jaki popełniła w kwestii spełniania swoich marzeń?
Czy może jednak ciekawsza byłaby opowieść o pierwszych krokach, jakie stawiała w świecie relacji romantycznych? Dziewczę posłało pannie Figg przepraszający uśmiech. - Och, tyle tego się działo, że nie mam pojęcia, od czego powinnam zacząć. - Wyznała, na chwilę uciekając wzrokiem na srebrny czajniczek. Ostrożnie panna Burroughs uniosła niewielkie wieczko, by upewnić się czy herbata jest już gotowa.
- Opowiedz lepiej co u Ciebie? Jak w pracy? I czy wzeszły Ci begonie, których cebulki ostatnio Ci wysłałam? - Porcja pytań opuściła usta Frances gdy ta uważnie rozlewała herbatę do dwóch, niewielkich filiżanek które również ze sobą przyniosła. Blondynka nie ruszała się w dalsze wycieczki bez zestawu, umożliwiającego jej przygotowanie gorącego naparu w każdych możliwych warunkach. Nie potrafiła powstrzymać się przed zarzuceniem Audrey pytaniami, chcąc nadrobić towarzyskie straty, jakie między nimi się namnożyły.
A gdy już odkleiły się od siebie, Frances pociągnęła pannę Figg w kierunku starego, wytartego dywanu na którym zdążyła przed jej przyjściem rozłożyć magiczny zestaw do przygotowywania herbaty. Niestety, w domku nie było żadnej kanapy, foteli czy chociażby chyboczących się krzesełek to też dziewczyna ostrożnie usiadła na dywanie, poprawiając materiał zwiewnej, niebieskiej sukienki. I mimo iż od jej wyjścia z Ravenclaw minęło już kilka, długich lat eteryczna blondynka nadal uwielbiała ubierać się we wszystkich odcieniach niebieskości.
- Moja droga, mam Ci tyle do opowiedzenia! Mam wrażenie, że ostatnie tygodnie transformowano w konie, które ruszyły szaleńczym galopem. - Zaczęła, nie mając pojęcia od czego powinna zacząć. Bo czy powinna zacząć odpowiedź od nowości dotyczących jej pracy? A może od kolejnego, wielkiego kroku jaki popełniła w kwestii spełniania swoich marzeń?
Czy może jednak ciekawsza byłaby opowieść o pierwszych krokach, jakie stawiała w świecie relacji romantycznych? Dziewczę posłało pannie Figg przepraszający uśmiech. - Och, tyle tego się działo, że nie mam pojęcia, od czego powinnam zacząć. - Wyznała, na chwilę uciekając wzrokiem na srebrny czajniczek. Ostrożnie panna Burroughs uniosła niewielkie wieczko, by upewnić się czy herbata jest już gotowa.
- Opowiedz lepiej co u Ciebie? Jak w pracy? I czy wzeszły Ci begonie, których cebulki ostatnio Ci wysłałam? - Porcja pytań opuściła usta Frances gdy ta uważnie rozlewała herbatę do dwóch, niewielkich filiżanek które również ze sobą przyniosła. Blondynka nie ruszała się w dalsze wycieczki bez zestawu, umożliwiającego jej przygotowanie gorącego naparu w każdych możliwych warunkach. Nie potrafiła powstrzymać się przed zarzuceniem Audrey pytaniami, chcąc nadrobić towarzyskie straty, jakie między nimi się namnożyły.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 45
'k100' : 45
Wbrew wrodzonej pogodzie ducha i licznym błogosławieństwom jakim obdarzył ją los Audrey czasami lubiła ponarzekać na swój ciężki żywot. W czasach zarówno dzieciństwa jak i nauki szkolnej nigdy do końca nie zdała sobie sprawy, że niektórzy mogli mieć w życiu większe problemy niż narzekająca matka czy uciążliwe obowiązki domowe. Ta przywara z okresu błogich i spokojnych lat miała swoje odzwierciedlenie również w dorosłym życiu. Dlatego naprawdę ciężko byłoby się nie zgodzić z panną Burroughs, że ta dwójka miała zupełnie różne wyobrażenie odnoście tego konkretnego etapu życia.
Bez większej zwłoki Audrey rozsiadła się wygodnie na dywanie zupełnie nie przejmując się brakiem choćby zwykłej poduszki. Widząc dobrze jej znany zestaw do herbaty klasnęła radośnie w dłonie. Czy czegoś więcej można było chcieć do szczęścia? Jednak gdy spojrzała na niebieską sukienkę swojej towarzyszki niemal machinalnie zaczęła oceniać krój i jakość materiału. Zdając sobie sprawę z tego co się dzieję szybko potrząsnęła głową ganiąc się w myślach. Przecież podobne kwestie miała zostawić w czterech ścianach butiku a nie ciągnąć je wszędzie za sobą. Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze z cichym świstem. Czyżby powoli stawała się pracoholikiem? To by dopiero było zabawne.
Głos Frances wyrwał ją z zamyślenia. Kiwnęła głową w geście zrozumienia a w błękitnych oczach panny Figg pojawiła się iskierka świadcząca o zaciekawieniu. Wzięła w dłonie jedną z filiżanek i upiła łyk herbaty. Na wspomnienie o przysłanych sadzonkach o mało nie wylała na siebie całej zawartości naczynia.
- Nawet sobie tego nie wyobrażasz jak szybko rosną!- na wspomnienie o kwiatach na twarzy Audrey pojawiły wyraz pełen zachwytu. - Na początku zasadziłam je w doniczkach na parapetach ale gdy tylko moja matka zobaczyła jak wychodzą pierwsze liście kazała przesadzić je do ogrodu. Czuje, że jak pojawią się pierwsze kwiaty całą zasługę przypisze sobie ale nie martw się będę dzielnie bronić naszego honoru! - wyprostowała się i z dumą naburmuszonego pięciolatka wypięła dumnie pierś. Długo jednak nie wytrzymała w takiej pozycji i zaczęła się śmiać. Gdy się już uspokoiła, wydęła policzki i wypuściła powietrze z głośnym świstem. Nie była pewna czy w ciągu ostatnich kilku tygodniu w jej życiu zdarzyło się coś naprawdę interesującego. - Lato nadchodzi wielkimi krokami i nagle wszystkim przypomniało się, że wypadałoby odświeżyć garderobę - zaczęła powoli. Na swój sposób było to dość zabawne, że mimo tego co się ostatnio działo do butiki madame Malkin wciąż przylatywały sowy z nowymi zamówieniami. Wojna wojną ale angielskie modnisie musiały przecież jakoś wyglądać. - Użeranie się ze szlachetnie urodzinami - dwa ostatnie słowa wymówiła z francuskim akcentem - Jest jak zwykle bardzo…- w tym miejscu odchrząknęła - intrygującym zajęciem. Człowiek aż się czasem zastanawia czy wciąż ma tak silny lewy sierpowy jak kiedyś - roześmiała się pod nosem. Oczywiście mocno przesadzała ale przecież trochę pożartować nie zaszkodzi. - Tak ogólnie to nie wiem czy zauważyłaś, że jest bardzo cienka granica między tym, że twój szef ci ufa i powierza ci nowe zadania a tym, że cię najzwyczajniej w świecie wykorzystuje. - Zdmuchnęła kosmyk włosów, który spadł jej na oczy. - Podsumowując, czekam na dzień w którym będę mogła paść na łóżko i spać przez cały dzień - teatralnym gestem opadła na dywan śmiejąc się przy tym wesoło. - Teraz twoja kolej. Najpierw opowiedz mi o pracy - wystawiła rękę nad głowę z wystawionym jednym palcem - Po tym czy coś się ruszyło w kwestii twoich planów - wystawiła drugi palec - A później może o tym czy poznałaś kogoś ciekawego ostatnio - uśmiechnęła się figlarnie. Choć panna Figg jeszcze nigdy nie była zakochana to bardzo zależało jej na tym by Frances znalazła kogoś kto ją pokocha i zaopiekuję się dziewczyną bez względu na wszystko. Nawet uparte szkotkim bywają romantyczkami o miękkich sercach.
Bez większej zwłoki Audrey rozsiadła się wygodnie na dywanie zupełnie nie przejmując się brakiem choćby zwykłej poduszki. Widząc dobrze jej znany zestaw do herbaty klasnęła radośnie w dłonie. Czy czegoś więcej można było chcieć do szczęścia? Jednak gdy spojrzała na niebieską sukienkę swojej towarzyszki niemal machinalnie zaczęła oceniać krój i jakość materiału. Zdając sobie sprawę z tego co się dzieję szybko potrząsnęła głową ganiąc się w myślach. Przecież podobne kwestie miała zostawić w czterech ścianach butiku a nie ciągnąć je wszędzie za sobą. Wzięła głęboki wdech i wypuściła powietrze z cichym świstem. Czyżby powoli stawała się pracoholikiem? To by dopiero było zabawne.
Głos Frances wyrwał ją z zamyślenia. Kiwnęła głową w geście zrozumienia a w błękitnych oczach panny Figg pojawiła się iskierka świadcząca o zaciekawieniu. Wzięła w dłonie jedną z filiżanek i upiła łyk herbaty. Na wspomnienie o przysłanych sadzonkach o mało nie wylała na siebie całej zawartości naczynia.
- Nawet sobie tego nie wyobrażasz jak szybko rosną!- na wspomnienie o kwiatach na twarzy Audrey pojawiły wyraz pełen zachwytu. - Na początku zasadziłam je w doniczkach na parapetach ale gdy tylko moja matka zobaczyła jak wychodzą pierwsze liście kazała przesadzić je do ogrodu. Czuje, że jak pojawią się pierwsze kwiaty całą zasługę przypisze sobie ale nie martw się będę dzielnie bronić naszego honoru! - wyprostowała się i z dumą naburmuszonego pięciolatka wypięła dumnie pierś. Długo jednak nie wytrzymała w takiej pozycji i zaczęła się śmiać. Gdy się już uspokoiła, wydęła policzki i wypuściła powietrze z głośnym świstem. Nie była pewna czy w ciągu ostatnich kilku tygodniu w jej życiu zdarzyło się coś naprawdę interesującego. - Lato nadchodzi wielkimi krokami i nagle wszystkim przypomniało się, że wypadałoby odświeżyć garderobę - zaczęła powoli. Na swój sposób było to dość zabawne, że mimo tego co się ostatnio działo do butiki madame Malkin wciąż przylatywały sowy z nowymi zamówieniami. Wojna wojną ale angielskie modnisie musiały przecież jakoś wyglądać. - Użeranie się ze szlachetnie urodzinami - dwa ostatnie słowa wymówiła z francuskim akcentem - Jest jak zwykle bardzo…- w tym miejscu odchrząknęła - intrygującym zajęciem. Człowiek aż się czasem zastanawia czy wciąż ma tak silny lewy sierpowy jak kiedyś - roześmiała się pod nosem. Oczywiście mocno przesadzała ale przecież trochę pożartować nie zaszkodzi. - Tak ogólnie to nie wiem czy zauważyłaś, że jest bardzo cienka granica między tym, że twój szef ci ufa i powierza ci nowe zadania a tym, że cię najzwyczajniej w świecie wykorzystuje. - Zdmuchnęła kosmyk włosów, który spadł jej na oczy. - Podsumowując, czekam na dzień w którym będę mogła paść na łóżko i spać przez cały dzień - teatralnym gestem opadła na dywan śmiejąc się przy tym wesoło. - Teraz twoja kolej. Najpierw opowiedz mi o pracy - wystawiła rękę nad głowę z wystawionym jednym palcem - Po tym czy coś się ruszyło w kwestii twoich planów - wystawiła drugi palec - A później może o tym czy poznałaś kogoś ciekawego ostatnio - uśmiechnęła się figlarnie. Choć panna Figg jeszcze nigdy nie była zakochana to bardzo zależało jej na tym by Frances znalazła kogoś kto ją pokocha i zaopiekuję się dziewczyną bez względu na wszystko. Nawet uparte szkotkim bywają romantyczkami o miękkich sercach.
Gość
Gość
The member 'Audrey Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 77
'k100' : 77
Do sukni, jaką miała na sobie panna Burroughs daleko było do zdobnych, wykonanych z najlepszych materiałów sukni, jakie wychodziły z pracowni madame Malkin. W rodzinie dziewczyny bywało różnie z pieniędzmi, dlatego też nauczyła się samej robić dla siebie oraz młodszej siostry ubrania, szyjąc sukienki ze starych zasłon bądź nieużywanych obrusów. Teraz jednak, było ją stać na nieco lepsze, nowe materiały nadal jednak lubiła czasem uszyć dla siebie suknię, zwyczajnie czując się źle, z wydawaniem na siebie większych sum, w czasie gdy musiała pomagać schorowanej matce oraz młodszemu rodzeństwu. Na Keata, jak zawsze, liczy nie mogła, z jemu tylko znanych powodów.
Ciepły uśmiech zagościł na ustach Frances widząc reakcję przyjaciółki na zestaw do herbaty, z którym dziewczyna praktycznie się nie rozstawała. I ona uniosła filiżankę, gdy tylko skończyła mówić, aby upić łyk napoju i zasłuchać się w słowa panny Figg.
- To fantastycznie! - Ach, a tak się martwiła, czy nie za wcześnie wysłała jej cebulki ślicznych, czerwonych kwiatów. - Mój rycerzu! - Odpowiedziała z rozbawieniem, na wzmiankę o bronieniu honoru. Co jak co, ale to od wielu lat doskonale wychodziło Audrey, zwłaszcza gdy blondynka sama często bała się odezwać. Szaroniebieskie tęczówki z zachwytem przyglądały się siedzącej naprzeciwko dziewczynie. Frances pod natłokiem nauki oraz obowiązków w ostatnich tygodniach zapomniała, jak to jest gdy w spokoju pije się gorący napar oraz śmieje, z mało istotnych rzeczy. W tym momencie była przekonana, że panna Figg ma w sobie coś, co rozwiewa ciemne chmury znad głów.
Eteryczna blondynka zaśmiała się pod nosem, gdy temat zszedł na tych, szlachetnie urodzonych.
Cóż, nawet ona miała z nimi parę razy do czynienia.
- Aha, coś o tym wiem. Kilku szlachetnie urodzonych pracuje u nas w szpitalu. Wyobraź sobie, że jeden z nich każde mówić do siebie per lordzie nawet na sali zabiegowej. - Panna Burroughs pokręciła głową, tym samym wyrażając swoją dezaprobatę, dla podobnych zachowań. W końcu w świecie nauki jaką były alchemia oraz połowicznie uzdrowicielstwo (w oczach dziewczęcia zawsze wypadające gorzej, niż ukochane eliksiry) nie było miejsca na inne tytuły, niż naukowe. - Aż tak szlachcianki dają Ci się we znak? - Dopytała, nie chcąc być obojętną na problemy, jakie mogła mieć panna Figg.
Frances zamoczyła usta w filiżance z herbatą by po chwili z jej ust wyrwało się delikatne westchnienie. - Zauważyłam, najgorsze, że robią to w taki sposób, że nie masz innego wyjścia tylko się zgodzić. - Przyznała Audrey rację, by po chwili zawtórować jej śmiechem. Ona sama była o wiele bardziej statyczną osobą niż roztrzepana panna Figg, to też siedziała, popijając od czasu do czasu herbatę.
Potrzebowała chwili, aby ułożyć sobie opowieść w głowie, a gdy już ubrała myśli w słowa, rozpoczęła zdawanie raportu, z ostatnich tygodni swojego życia.
- W pracy ciągle dostaję nadgodziny, udało mi się jednak załapać na konferencję astronomiczną dzięki przełożonemu. Staram się również o awans, nie wiem jednak, czy go dostanę. - Ciche westchnienie opuściło usta dziewczyny. -Tylko przez to, że ukończyłam inny kurs alchemiczny muszę starać się dwa razy bardziej i na każdym kroku udowadniać, że posiadam wiedzę. Ach, chyba przydałby mi się Twój lewy sierpowy. - Wyznała, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech, który szybko się poszerzył, gdy przeszła do kolejnego punktu opowieści. - Rozpoczęłam własne badania! - Pochwaliła się, pełnym radości głosem. - Przyrządzam eliksir, pod którego wpływem, przez krótki czas będzie odczuwało się zaufanie wobec osoby podającej miksturę. Spędziłam kilka miesięcy na nauce, żeby w końcu móc spokojnie działać w tej kwestii. - Ach, miała nadzieję, że w przeciwieństwie do rodziny panna Figg zroumie, jak wiele te badania dla niej znaczą. A były one dla niej pierwszym krokiem, w kierunku faktycznego spełniania swoich, najskrytszych marzeń.
Blade policzki blondynki zarumieniły się delikatnie, gdy dziewczyna rozważała, jak powinna określić to, co się działo. - W zasadzie… Od jakiegoś czasu, w miarę regularnie widuję się z jednym czarodziejem. Moja mama zgłosiła mnie do konkursu na randkę w ciemno w walentynki i tak jakoś wyszło, że z jednego spotkania zrobiło się ich… trochę. - W miarę jak mówiła, policzki dziewczyny przybrały barwę szkarłatu, a szaroniebieskie spojrzenie skupiło się na wzorach zdobiących stary dywan. - Wiesz, że nie mam doświadczenia w takich relacjach, nie jestem też pewna, jak to wszystko określić… Och, Audrey, to jest tak skomplikowane! - Pożaliła się pannie Figg. Nie było tajemnicą, że Frances należała do dziewcząt bardzo nieśmiałych. Jej szkolne zauroczenia kończyły się fiaskiem, jeszcze nim zdążyła odważyć się do nich odezwać. Nic więc też dziwnego, że randka w ciemno była jej pierwszą randką a świat relacji damsko - męskich jedną, wielką tajemnicą.
Ciepły uśmiech zagościł na ustach Frances widząc reakcję przyjaciółki na zestaw do herbaty, z którym dziewczyna praktycznie się nie rozstawała. I ona uniosła filiżankę, gdy tylko skończyła mówić, aby upić łyk napoju i zasłuchać się w słowa panny Figg.
- To fantastycznie! - Ach, a tak się martwiła, czy nie za wcześnie wysłała jej cebulki ślicznych, czerwonych kwiatów. - Mój rycerzu! - Odpowiedziała z rozbawieniem, na wzmiankę o bronieniu honoru. Co jak co, ale to od wielu lat doskonale wychodziło Audrey, zwłaszcza gdy blondynka sama często bała się odezwać. Szaroniebieskie tęczówki z zachwytem przyglądały się siedzącej naprzeciwko dziewczynie. Frances pod natłokiem nauki oraz obowiązków w ostatnich tygodniach zapomniała, jak to jest gdy w spokoju pije się gorący napar oraz śmieje, z mało istotnych rzeczy. W tym momencie była przekonana, że panna Figg ma w sobie coś, co rozwiewa ciemne chmury znad głów.
Eteryczna blondynka zaśmiała się pod nosem, gdy temat zszedł na tych, szlachetnie urodzonych.
Cóż, nawet ona miała z nimi parę razy do czynienia.
- Aha, coś o tym wiem. Kilku szlachetnie urodzonych pracuje u nas w szpitalu. Wyobraź sobie, że jeden z nich każde mówić do siebie per lordzie nawet na sali zabiegowej. - Panna Burroughs pokręciła głową, tym samym wyrażając swoją dezaprobatę, dla podobnych zachowań. W końcu w świecie nauki jaką były alchemia oraz połowicznie uzdrowicielstwo (w oczach dziewczęcia zawsze wypadające gorzej, niż ukochane eliksiry) nie było miejsca na inne tytuły, niż naukowe. - Aż tak szlachcianki dają Ci się we znak? - Dopytała, nie chcąc być obojętną na problemy, jakie mogła mieć panna Figg.
Frances zamoczyła usta w filiżance z herbatą by po chwili z jej ust wyrwało się delikatne westchnienie. - Zauważyłam, najgorsze, że robią to w taki sposób, że nie masz innego wyjścia tylko się zgodzić. - Przyznała Audrey rację, by po chwili zawtórować jej śmiechem. Ona sama była o wiele bardziej statyczną osobą niż roztrzepana panna Figg, to też siedziała, popijając od czasu do czasu herbatę.
Potrzebowała chwili, aby ułożyć sobie opowieść w głowie, a gdy już ubrała myśli w słowa, rozpoczęła zdawanie raportu, z ostatnich tygodni swojego życia.
- W pracy ciągle dostaję nadgodziny, udało mi się jednak załapać na konferencję astronomiczną dzięki przełożonemu. Staram się również o awans, nie wiem jednak, czy go dostanę. - Ciche westchnienie opuściło usta dziewczyny. -Tylko przez to, że ukończyłam inny kurs alchemiczny muszę starać się dwa razy bardziej i na każdym kroku udowadniać, że posiadam wiedzę. Ach, chyba przydałby mi się Twój lewy sierpowy. - Wyznała, posyłając dziewczynie delikatny uśmiech, który szybko się poszerzył, gdy przeszła do kolejnego punktu opowieści. - Rozpoczęłam własne badania! - Pochwaliła się, pełnym radości głosem. - Przyrządzam eliksir, pod którego wpływem, przez krótki czas będzie odczuwało się zaufanie wobec osoby podającej miksturę. Spędziłam kilka miesięcy na nauce, żeby w końcu móc spokojnie działać w tej kwestii. - Ach, miała nadzieję, że w przeciwieństwie do rodziny panna Figg zroumie, jak wiele te badania dla niej znaczą. A były one dla niej pierwszym krokiem, w kierunku faktycznego spełniania swoich, najskrytszych marzeń.
Blade policzki blondynki zarumieniły się delikatnie, gdy dziewczyna rozważała, jak powinna określić to, co się działo. - W zasadzie… Od jakiegoś czasu, w miarę regularnie widuję się z jednym czarodziejem. Moja mama zgłosiła mnie do konkursu na randkę w ciemno w walentynki i tak jakoś wyszło, że z jednego spotkania zrobiło się ich… trochę. - W miarę jak mówiła, policzki dziewczyny przybrały barwę szkarłatu, a szaroniebieskie spojrzenie skupiło się na wzorach zdobiących stary dywan. - Wiesz, że nie mam doświadczenia w takich relacjach, nie jestem też pewna, jak to wszystko określić… Och, Audrey, to jest tak skomplikowane! - Pożaliła się pannie Figg. Nie było tajemnicą, że Frances należała do dziewcząt bardzo nieśmiałych. Jej szkolne zauroczenia kończyły się fiaskiem, jeszcze nim zdążyła odważyć się do nich odezwać. Nic więc też dziwnego, że randka w ciemno była jej pierwszą randką a świat relacji damsko - męskich jedną, wielką tajemnicą.
Sometimes like a tree in flower,
Sometimes like a white daffadowndilly, small and slender like. Hard as di'monds, soft as moonlight. Warm as sunlight, cold as frost in the stars. Proud and far-off as a snow-mountain, and as merry as any lass I ever saw with daisies in her hair in springtime.
Frances Wroński
Zawód : Alchemiczka
Wiek : 21
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Even darkness must pass. A new day will come. And when the sun shines, it'll shine out the clearer.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Frances Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
| 17 sierpnia
Parę dni wcześniej, Forsythia przesłała swojej drogiej przyjaciółce wiadomość z lokalizacją miejsca ich kolejnego spotkania. Między pracą a powinnościami towarzyskimi, starała się wybrać z domowej biblioteki odpowiednie tomiszcza potrzebne kobietom do studiowania magii. Choć większość znała właściwie na pamięć, tak powtórne powtórzenie konkretnego opisu przed rzuceniem danego zaklęcia na pewno nie będzie nieprzydatne. Wyposażona w torbę z książkami, wyruszyła bladym świtem w kierunku wierzbowej alei, gdzie znajdował się domek na drzewie, w którym kobiety już nie pierwszy raz miały się spotkać. Ubrana w zwiewną, błękitną suknię maszerowała wesoło przez ulice Londynu, odbywając przy okazji odżywczy spacer. Kochała chodzić, przemierzać ulice o świcie, gdy wszędzie panowała cisza – kiedy nocne zbiry już dawno drzemały, a poranni pracownicy dopiero szykowali się do rozpoczęcia dnia.
Domki na drzewach miały w sobie tyle dobrego, że stanowiły również powrót do dzieciństwa, dzięki swojej niebywałej atmosferze. Teraz pośród gęstych gałęzi, obleczonych finezyjnymi listeczkami, soczyście zielonymi jak na sierpniową porę przystało, domek skrywał się wprost idealnie, aby stworzyć azyl dla młodych kobiet, pragnących podszkolić się w sztukach magicznych. Zupełnie jak wtedy gdy wymykały się z Hogwartu na błonie lub umykały w ostępy, nie bacząc na opiekunki lub rodziców – dwie iskry, będące żywym srebrem.
Chwilę zajęło jej odnalezienie drabinki, a gdy tylko wypowiedziała odpowiednie hasło, po chwili była już na górze i mogła sycić wzrok widokami z drewnianych okien. Położyła torbę na ziemi, a zaraz potem wyjęła z niej dwie poduszeczki, jakie zabrała z domu, koc i kilka książek. Wszystko rozłożyła na dywanie, aby uprzyjemnić jak najbardziej wnętrze. Miała nadzieję, że lady Burke nie będzie tym razem chciała trenować bombardy, a nawet jeśli – to najwyżej wyjdą znów na zewnątrz, aby nie demolować starego domku.
Wiedziała, że przyszła znacznie wcześniej, niemal godzinę przed czasem, ale wolała na kogoś oczekiwać, będąc pewną, że nie zawiodła danej osoby i nie marnowała jej czasu. Sama nie przywiązywała wagi do tego, czy ktoś się spóźniał, czy nie. Chciała być po prostu fair ze swojej strony – nic więcej. Usytuowała się na ziemi, kładąc na dywanie, brzuchem do dołu. Poduszkę podsunęła pod łokcie, aby było jej wygodnie i splotła ze sobą kostki, unosząc mimowolnie nogi do góry. Wybrała pierwszą lepszą książkę, traktującą o technikach obrony przed czarną magią, zatapiając w niej wzrok. Zwrócona w kierunku wejścia do domku, oczekiwała w ten sposób przyjaciółki.
Parę dni wcześniej, Forsythia przesłała swojej drogiej przyjaciółce wiadomość z lokalizacją miejsca ich kolejnego spotkania. Między pracą a powinnościami towarzyskimi, starała się wybrać z domowej biblioteki odpowiednie tomiszcza potrzebne kobietom do studiowania magii. Choć większość znała właściwie na pamięć, tak powtórne powtórzenie konkretnego opisu przed rzuceniem danego zaklęcia na pewno nie będzie nieprzydatne. Wyposażona w torbę z książkami, wyruszyła bladym świtem w kierunku wierzbowej alei, gdzie znajdował się domek na drzewie, w którym kobiety już nie pierwszy raz miały się spotkać. Ubrana w zwiewną, błękitną suknię maszerowała wesoło przez ulice Londynu, odbywając przy okazji odżywczy spacer. Kochała chodzić, przemierzać ulice o świcie, gdy wszędzie panowała cisza – kiedy nocne zbiry już dawno drzemały, a poranni pracownicy dopiero szykowali się do rozpoczęcia dnia.
Domki na drzewach miały w sobie tyle dobrego, że stanowiły również powrót do dzieciństwa, dzięki swojej niebywałej atmosferze. Teraz pośród gęstych gałęzi, obleczonych finezyjnymi listeczkami, soczyście zielonymi jak na sierpniową porę przystało, domek skrywał się wprost idealnie, aby stworzyć azyl dla młodych kobiet, pragnących podszkolić się w sztukach magicznych. Zupełnie jak wtedy gdy wymykały się z Hogwartu na błonie lub umykały w ostępy, nie bacząc na opiekunki lub rodziców – dwie iskry, będące żywym srebrem.
Chwilę zajęło jej odnalezienie drabinki, a gdy tylko wypowiedziała odpowiednie hasło, po chwili była już na górze i mogła sycić wzrok widokami z drewnianych okien. Położyła torbę na ziemi, a zaraz potem wyjęła z niej dwie poduszeczki, jakie zabrała z domu, koc i kilka książek. Wszystko rozłożyła na dywanie, aby uprzyjemnić jak najbardziej wnętrze. Miała nadzieję, że lady Burke nie będzie tym razem chciała trenować bombardy, a nawet jeśli – to najwyżej wyjdą znów na zewnątrz, aby nie demolować starego domku.
Wiedziała, że przyszła znacznie wcześniej, niemal godzinę przed czasem, ale wolała na kogoś oczekiwać, będąc pewną, że nie zawiodła danej osoby i nie marnowała jej czasu. Sama nie przywiązywała wagi do tego, czy ktoś się spóźniał, czy nie. Chciała być po prostu fair ze swojej strony – nic więcej. Usytuowała się na ziemi, kładąc na dywanie, brzuchem do dołu. Poduszkę podsunęła pod łokcie, aby było jej wygodnie i splotła ze sobą kostki, unosząc mimowolnie nogi do góry. Wybrała pierwszą lepszą książkę, traktującą o technikach obrony przed czarną magią, zatapiając w niej wzrok. Zwrócona w kierunku wejścia do domku, oczekiwała w ten sposób przyjaciółki.
Wyczekiwała sowy od panny Crabbe, a kiedy otrzymała potwierdzenie ich spotkania ruszyła do biblioteki szukając odpowiednich tomów traktujących o zaklęciach. Parę pozycji należało do zbioru ksiąg, które posiada każda szanująca się rodzina magiczna, ale nie zabrakło też paru, które nie były ogólnodostępne. Rodzina Burke posiadała w swoim księgozbiorze dzieła traktujące o sztuce magii w inny sposób niż powszechnie uważano. Odwoływała się do starszych technik magicznych, którym bliżej było rytuałom i zrozumieniu otaczającego świata. To właśnie te księgi pomogły Prim zrozumieć numerologię oraz pozwalały na zagłębienie astronomii, teraz mogły pomóc przy dokształceniu się z zaklęć. Następnie zaczęła szukać książek traktujących o oklumencji. Pamiętała, że Sythia poprosiła ją o małą przysługę, a Prim nie zwykła odmawiać przyjaciołom, zwłaszcza gdy chcieli osiągnąć wiedzę. Spakowała książki do torebki by parę dni później zaopatrzona w przekąski od Maczka oraz butelkę lemoniady udać się na miejsce spotkania. Ubrana w ciemnozieloną jedwabną sukienkę przepasaną w tali paskiem przemierzała okolice widząc z daleka domek na drzewie. Widok ten skojarzył się jej z czasami dzieciństwa kiedy to właśnie takie miejsca były najlepszą kryjówką i pozwalały na chwilę wytchnienia. Spojrzała na zegarek upewniając się, że jest o czasie. Prim nie lubiła się spóźniać i nie ukrywała swojej dezaprobaty dla tych, którzy to robili. Była to oznaka braku szacunku dla drugiej osoby. Wiedziała jednak, że Forsythia zapewne już siedzi w domku, gdyż zwykła przychodzić sporo przed czasem. Czarownica podchodząc do drzewa wypowiedziała hasło i już po chwili była w środku.
-Dzień dobry – rzuciła w stronę przyjaciółki kładąc na ziemi torbę by wyciągnąć z niej smakołyki, lemoniadę oraz dwa kubki. - Maczek nie puścił by mnie bez czegoś dobrego.
Kiedy wspomniała skrzata wymawiała jego imię z miękką nutą, która świadczyła o tym, że panna Burke była dość mocno przywiązana do skrzata i wiązało się z nim wiele miłych wspomnień.
-Wzięłam też parę książek o oklumencji – podała je dziewczynie i usiadła obok na dywanie. - Mam nadzieję, że pomogą.
Wyciągnęła resztę książek o zaklęciach, które miały pozaznaczane strony z hasłami jakie interesowały pannę Burke. Nie brakowało więc odnośników do zaklęć obronnych, które zostały podzielone na trzy poziomu od łatwych po bardzo trudne, które wymagały dużo skupienia. Znajdował się też tajemniczy zapis: medytacja a rzucanie uroków czy numerologiczna liczba a potencjał zaklęć. Widać, że Primrose przygotowała się do ich spotkania i wręcz odrobiła zadanie domowe niczym w szkole. Można było być jednak pewnym, że sprawiło jej to wiele przyjemności.
-Dzień dobry – rzuciła w stronę przyjaciółki kładąc na ziemi torbę by wyciągnąć z niej smakołyki, lemoniadę oraz dwa kubki. - Maczek nie puścił by mnie bez czegoś dobrego.
Kiedy wspomniała skrzata wymawiała jego imię z miękką nutą, która świadczyła o tym, że panna Burke była dość mocno przywiązana do skrzata i wiązało się z nim wiele miłych wspomnień.
-Wzięłam też parę książek o oklumencji – podała je dziewczynie i usiadła obok na dywanie. - Mam nadzieję, że pomogą.
Wyciągnęła resztę książek o zaklęciach, które miały pozaznaczane strony z hasłami jakie interesowały pannę Burke. Nie brakowało więc odnośników do zaklęć obronnych, które zostały podzielone na trzy poziomu od łatwych po bardzo trudne, które wymagały dużo skupienia. Znajdował się też tajemniczy zapis: medytacja a rzucanie uroków czy numerologiczna liczba a potencjał zaklęć. Widać, że Primrose przygotowała się do ich spotkania i wręcz odrobiła zadanie domowe niczym w szkole. Można było być jednak pewnym, że sprawiło jej to wiele przyjemności.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Panna Crabbe zapomniała całkowicie o fakcie zabrania ze sobą jakiegokolwiek prowiantu. Raczej założyła, że kupi coś, gdy zgłodnieje, zresztą nigdy nie przywiązywała większej uwagi do pożywienia, nawet w czasach szkolnych polegała bardziej na tym, że ktoś ją poczęstował. Posiłki wówczas wydawały się jej zbytnią stratą czasu, a przecież studiowanie ksiąg w bibliotece było znacznie bardziej pasjonujące! Już nie wspominając o wycieczkach po błoniach wielkiego zamczyska, do jakich dopuszczała się przez lata nauki w Hogwarcie.
Przerzuciła stronę, delikatnie muskając róg kartki, analizując inkantację oraz gesty zaklęcia obronnego, które chciała podszkolić. Lecz z drugiej strony, nerwowo zerkała wciąż na księgę o technikach obrony umysłu, jaką już wielokrotnie przeglądała w domowym zaciszu. Cóż więcej mogła z niej wyciągnąć? Potrzebowała czegoś więcej, a to mogła otrzymać od damy, z którą umówiła się na to potajemne spotkanie.
- Prim! Dzień dobry – uśmiechnęła się, widząc przyjaciółkę i kiwnęła jej na powitanie głową, lecz nie podnosiła się z miejsca. Śledziła lady Burke wzrokiem, przyglądając się różnościom, jakie wyjmowała ze swej torby. – Skrzaty są takie kochane – stwierdziła, przekrzywiając głowę i wspierając lekko brodę na ramieniu. Jednak jej oczy rozbłysnęły natychmiast, gdy dama obwieściła, iż zabrała ze sobą wyczekiwane przez pannę Crabbe tomiszcza. Wyciągnęła się po nie, kładąc potem przed sobą i studiując co rusz tytuły okładek, potem przemknęła po nich palcami, aż poczuła dziwne mrowienie ekscytacji. – Dziękuję.
Przez chwilę przekartkowywała książki, sprawdzając, o czym traktowały – zdecydowanie większość z nich posiadała więcej wartościowych informacji, niż te, które Forsythia znalazła w domowej biblioteczce. Podniosła się do pozycji siedzącej, po czym podsunęła pod pośladek poduszkę dla wygody i zerknęła na pozostałe pozycje literackie. – Medytacja? – zapytała, unosząc lekko brwi. – To by się zgadzało względem tego dywanu – wskazała na wytarty, wiekowy kobierzec. – Brat opowiadał mi, że kiedyś udało mu się na nim polecieć, ile w tym prawdy? Nie wiem – wzruszyła ramionami, a potem wzięła do ręki książkę.
- Co chciałabyś dzisiaj konkretnie przećwiczyć? – zagaiła, spoglądając na młodą kobietę zza książki. Chociaż była gotowa przysłuchiwać się jej wypowiedzi, tak spojrzenie wróciło do słów opowiadających o równowadze, jaka była potrzebna do początkowych ćwiczeń zamykania umysłu przed niepożądanymi gośćmi. O ile odgrodzenie się od rzeczywistości, nie stanowiłoby dla niej, aż tak sporego problemu, tak wyłączenie emocji było nie lada wyzwaniem, które w tym wszystkim przerażało ją najbardziej. Mogła przed innymi ukrywać się pod woalką stoickiej mimiki i udawać opanowanie, jakiego od niej wymagano, lecz głęboko w duszy panowała zawierucha, jakiej nie sposób było zapobiec i to nad nią należało zapanować. Już nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz chciała być oazą, chciała stać się opanowana, bezwiednie spełniając w ten sposób największe marzenie ojca. Jednakże tłumaczyła to sobie własnymi ambicjami i własną chęcią odgrodzenia się od tego człowieka.
(rzucam na latanie dywanikiem)
Przerzuciła stronę, delikatnie muskając róg kartki, analizując inkantację oraz gesty zaklęcia obronnego, które chciała podszkolić. Lecz z drugiej strony, nerwowo zerkała wciąż na księgę o technikach obrony umysłu, jaką już wielokrotnie przeglądała w domowym zaciszu. Cóż więcej mogła z niej wyciągnąć? Potrzebowała czegoś więcej, a to mogła otrzymać od damy, z którą umówiła się na to potajemne spotkanie.
- Prim! Dzień dobry – uśmiechnęła się, widząc przyjaciółkę i kiwnęła jej na powitanie głową, lecz nie podnosiła się z miejsca. Śledziła lady Burke wzrokiem, przyglądając się różnościom, jakie wyjmowała ze swej torby. – Skrzaty są takie kochane – stwierdziła, przekrzywiając głowę i wspierając lekko brodę na ramieniu. Jednak jej oczy rozbłysnęły natychmiast, gdy dama obwieściła, iż zabrała ze sobą wyczekiwane przez pannę Crabbe tomiszcza. Wyciągnęła się po nie, kładąc potem przed sobą i studiując co rusz tytuły okładek, potem przemknęła po nich palcami, aż poczuła dziwne mrowienie ekscytacji. – Dziękuję.
Przez chwilę przekartkowywała książki, sprawdzając, o czym traktowały – zdecydowanie większość z nich posiadała więcej wartościowych informacji, niż te, które Forsythia znalazła w domowej biblioteczce. Podniosła się do pozycji siedzącej, po czym podsunęła pod pośladek poduszkę dla wygody i zerknęła na pozostałe pozycje literackie. – Medytacja? – zapytała, unosząc lekko brwi. – To by się zgadzało względem tego dywanu – wskazała na wytarty, wiekowy kobierzec. – Brat opowiadał mi, że kiedyś udało mu się na nim polecieć, ile w tym prawdy? Nie wiem – wzruszyła ramionami, a potem wzięła do ręki książkę.
- Co chciałabyś dzisiaj konkretnie przećwiczyć? – zagaiła, spoglądając na młodą kobietę zza książki. Chociaż była gotowa przysłuchiwać się jej wypowiedzi, tak spojrzenie wróciło do słów opowiadających o równowadze, jaka była potrzebna do początkowych ćwiczeń zamykania umysłu przed niepożądanymi gośćmi. O ile odgrodzenie się od rzeczywistości, nie stanowiłoby dla niej, aż tak sporego problemu, tak wyłączenie emocji było nie lada wyzwaniem, które w tym wszystkim przerażało ją najbardziej. Mogła przed innymi ukrywać się pod woalką stoickiej mimiki i udawać opanowanie, jakiego od niej wymagano, lecz głęboko w duszy panowała zawierucha, jakiej nie sposób było zapobiec i to nad nią należało zapanować. Już nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz chciała być oazą, chciała stać się opanowana, bezwiednie spełniając w ten sposób największe marzenie ojca. Jednakże tłumaczyła to sobie własnymi ambicjami i własną chęcią odgrodzenia się od tego człowieka.
(rzucam na latanie dywanikiem)
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Wypakowała maślane ciasteczka oraz dwa jabłka i miskę orzechów. Obok postawiła kubki i butelkę lemoniady. Usiadła wygodniej na dywanie i ułożyła książki przed sobą. Spojrzała z lekkim rozbawieniem na Sythię kiedy ta wygłodniałym wzrokiem wodziła po okładkach opracowań, które przyniosła. Znała to spojrzenie i pragnienie poznania co zawiera każda karta książki, co znaczy każde zdanie, jaką niesie ze sobą wiedzę.
-Myślę, że może szczególnie cię zainteresować ta pozycja, rozdział czwarty – Prim wskazała księgę o skórzanej okładce i mosiężnych wzmocnieniach z tłoczonym tytułem. – To dość stara książka, możliwe, że możesz znaleźć jakieś notatki czy adnotacje poczynione przez kogoś z rodu Burke. W każdym razie traktuje on o tym, że jedną z metod jest wyłączenie emocji, ale drugą jest użycie ich przeciwko drugiej stronie. Najlepiej tych, których druga strona nie zna lub nie doświadczyła. Wyobrażam to sobie jako wypchnięcie kogoś z naszego umysłu, jak za drzwi. Nie zaś całkowity brak dostępu, ale wtedy trzeba mieć pełną świadomość i kontrolę nad emocjami.
Podzieliła się swoim spostrzeżeniem, gdyż nie omieszkała przewertować paru książek zaciekawiona tym tematem. Nie pytała dlaczego Sythia chce się uczyć oklumencji. Może pragnęła posiąść wiedzę, której standardowo nie uczono, a może realnie chciała się przed kimś bronić. Nagle przeszło Prim przez myśl, ze przecież członkowie Zakonu mogą chcieć próbować wnikać w ich umysły i warto jednak zatroszczyć się o swoje bezpieczeństwo. Jednak panna Burke nie stanowiła dla Zakonu żadnego zagrożenia więc raczej nie było powodu aby mieli wdzierać się do jej umysłu. Zresztą poza wiedzą z książek nie znajdą w nim nic na temat działań rycerzy czy śmierciożerców. Bracia i kuzyn niczego jej nie mówili, zapewne starając się chronić kobietę, co sprawiało jedynie, ze martwiła się o nich jeszcze bardziej każdego dnia.
-Tak, medytacja. Książka ta traktuje, że spokojny i oczyszczony umysł potrafi rzucać lepsze zaklęcia kiedy technika jest gorsza. Chociażby w czasie stresu czy nagłej reakcji. – Otworzyła książkę na odpowiedniej stronie i wskazała zaznaczone fragmenty – „Przyjmuje się, że opanowany umysł nie działa pod wpływem emocji a chłodnej kalkulacji, dzięki temu czarodziej dokonuje lepszego wyboru jakie zaklęcie rzucić, a będąc wyciszonym zaklęcie zostaje rzucone lepiej. Drżenie głosu oraz natłok myśli, może sprawić, że obrona będzie słabsza. Co zaś tyczy się ataków, emocje są ważne ale należy umiejętnie je wykorzystać. Medytacja pozwala na ich kontrolę aby nie przejęły we władanie całego umysłu rzucającego”
Przeczytała zaznaczony fragment i spojrzała na Sythię co o tym sądzi.
-Uważam to za ciekawą teorię wartą sprawdzenia – spojrzała na dywan, na którym siedziały. – Słyszałam, ze potrafi się nagle zerwać, ale nie da się go kontrolować.
Miała jednak cichą nadzieję, że dywan nie zerwie się nagle bo nie chciała pogubić cennych tomów z posiadłości rodowej Burków. Sięgnęła po swoje notatki.
-Myślałam aby popracować nad techniką rzucania zaklęcia, jak trzymać różdżkę, jaki gest wykonać. Jest sporo porad jak operować też swoim ciałem aby wydobyć z zaklęcia jak najwięcej. Chociażby takie Finite incantatem czy Mobilicorpus albo Protego. Są to zaklęcia, które muszą działać, niezależnie od sytuacji, zwłaszcza Protego.
Pamiętała jak przy ostatnim spotkaniu dały popis marnych zaklęć i prawie się ze wstydu spaliła. Siedzenie w bezpiecznych murach Durham rozleniwił ją. Spędzała całe dnie na badaniu artefaktów czy tworzeniu talizmanów, nauce run oraz numerologii, ale nie skupiła się na podstawie jaką powinien osiągnąć czarodziej – rzucanie zaklęć.
-Myślę, że może szczególnie cię zainteresować ta pozycja, rozdział czwarty – Prim wskazała księgę o skórzanej okładce i mosiężnych wzmocnieniach z tłoczonym tytułem. – To dość stara książka, możliwe, że możesz znaleźć jakieś notatki czy adnotacje poczynione przez kogoś z rodu Burke. W każdym razie traktuje on o tym, że jedną z metod jest wyłączenie emocji, ale drugą jest użycie ich przeciwko drugiej stronie. Najlepiej tych, których druga strona nie zna lub nie doświadczyła. Wyobrażam to sobie jako wypchnięcie kogoś z naszego umysłu, jak za drzwi. Nie zaś całkowity brak dostępu, ale wtedy trzeba mieć pełną świadomość i kontrolę nad emocjami.
Podzieliła się swoim spostrzeżeniem, gdyż nie omieszkała przewertować paru książek zaciekawiona tym tematem. Nie pytała dlaczego Sythia chce się uczyć oklumencji. Może pragnęła posiąść wiedzę, której standardowo nie uczono, a może realnie chciała się przed kimś bronić. Nagle przeszło Prim przez myśl, ze przecież członkowie Zakonu mogą chcieć próbować wnikać w ich umysły i warto jednak zatroszczyć się o swoje bezpieczeństwo. Jednak panna Burke nie stanowiła dla Zakonu żadnego zagrożenia więc raczej nie było powodu aby mieli wdzierać się do jej umysłu. Zresztą poza wiedzą z książek nie znajdą w nim nic na temat działań rycerzy czy śmierciożerców. Bracia i kuzyn niczego jej nie mówili, zapewne starając się chronić kobietę, co sprawiało jedynie, ze martwiła się o nich jeszcze bardziej każdego dnia.
-Tak, medytacja. Książka ta traktuje, że spokojny i oczyszczony umysł potrafi rzucać lepsze zaklęcia kiedy technika jest gorsza. Chociażby w czasie stresu czy nagłej reakcji. – Otworzyła książkę na odpowiedniej stronie i wskazała zaznaczone fragmenty – „Przyjmuje się, że opanowany umysł nie działa pod wpływem emocji a chłodnej kalkulacji, dzięki temu czarodziej dokonuje lepszego wyboru jakie zaklęcie rzucić, a będąc wyciszonym zaklęcie zostaje rzucone lepiej. Drżenie głosu oraz natłok myśli, może sprawić, że obrona będzie słabsza. Co zaś tyczy się ataków, emocje są ważne ale należy umiejętnie je wykorzystać. Medytacja pozwala na ich kontrolę aby nie przejęły we władanie całego umysłu rzucającego”
Przeczytała zaznaczony fragment i spojrzała na Sythię co o tym sądzi.
-Uważam to za ciekawą teorię wartą sprawdzenia – spojrzała na dywan, na którym siedziały. – Słyszałam, ze potrafi się nagle zerwać, ale nie da się go kontrolować.
Miała jednak cichą nadzieję, że dywan nie zerwie się nagle bo nie chciała pogubić cennych tomów z posiadłości rodowej Burków. Sięgnęła po swoje notatki.
-Myślałam aby popracować nad techniką rzucania zaklęcia, jak trzymać różdżkę, jaki gest wykonać. Jest sporo porad jak operować też swoim ciałem aby wydobyć z zaklęcia jak najwięcej. Chociażby takie Finite incantatem czy Mobilicorpus albo Protego. Są to zaklęcia, które muszą działać, niezależnie od sytuacji, zwłaszcza Protego.
Pamiętała jak przy ostatnim spotkaniu dały popis marnych zaklęć i prawie się ze wstydu spaliła. Siedzenie w bezpiecznych murach Durham rozleniwił ją. Spędzała całe dnie na badaniu artefaktów czy tworzeniu talizmanów, nauce run oraz numerologii, ale nie skupiła się na podstawie jaką powinien osiągnąć czarodziej – rzucanie zaklęć.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Gdy tylko Prim wypowiedziała numer rozdziału, panna Crabbe natychmiast przekartkowała księgę do niego, analizując tekst oraz słowa damy. W oczach Forsythii pojawił się dziwny blask, być może z lekka niepokojący, wskazujący, z jaką fascynacją chciała zagłębić się w temat. O ile pierwsza metoda była dla niej oczywista, tak kolejna stanowiła nowość, otwierającą dla niej drzwi do upragnionej wiedzy. – Primrose… to jest absolutnie genialne! – wykrztusiła jedynie, śledząc wzrokiem zapiski poczynione przez przodków damy na marginesach stronic. Tylko czy potrafiła być na tyle silna, aby wyprzeć kogoś ze swojego umysłu? Czy miała w sobie tak wiele doświadczeń, które dałyby jej dostateczny wachlarz odczuć, jakie mogła wystosować przeciwko danej osobie jako broń? Zmarszczyła brwi na tyle mocno, aby jej czoło wypełniło się licznymi zmarszczkami. Miała ten wachlarz, owszem. Była w stanie przywołać miłość, przyjaźń, pożądanie, zaskoczenie, ale również smutek, rozpacz, żałobę, frustrację, gniew i… strach. Poczuła dziwny dreszcz, który przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, a ekscytacji nie było końca. Kolejne strony traktowały o dalszych technikach wypędzania innych ze swego umysłu – było to o tyle łatwiejsze, że pozwalało zrozumieć pannie Crabbe cały koncept odgradzania i bronienia swoich myśli.
Zerknęła w kierunku lady Burke, słuchając uważnie cytowanych słów – nie mogła się z takimi słowami nie zgodzić, trafnie przypominały jej lekcje obrony przed czarną magią, podczas których faktycznie esencjonalna stawała się kalkulacja, gdyż ciągłe wznoszenie nieudolnego protego było niewystarczające. O czym zresztą obie czarownice przekonały się na ich poprzednim spotkaniu, gdy każda z nich sromotnie poległa ze wstydem znosząc kolejny widok nieudanego zaklęcia. Potem już jedynie kiwnęła głową, ale nie kontynuowała tematu latającego tematu, zamiast tego wolała skupić się na propozycjach ćwiczeń, którym miały się dzisiaj poświęcić.
- O tak, Protego ostatnio okazało się… fatalne w naszym wykonaniu – zauważyła, ponownie przypominając sobie tragiczny pokaz braku umiejętności. Odłożyła stare tomiszcze na bok i chwytając ciastko, podniosła się do pozycji stojącej. – Dobrze, w takim razie rzucę zaklęcie, a ty powiesz mi, co robię źle – zaanonsowała, robiąc piruet na środku dywanu i przeżuwając w zamyśleniu ciastko. Dopiero gdy je skonsumowała, wyciągnęła różdżkę z kieszeni. Tęskno zerknęła w kierunku księgi o oklumencji, ale zaraz potem wróciła spojrzeniem do lady Burke. Wciągnęła powietrze do płuc i powoli je wypuściła, starając się wyobrazić sobie, jak wraz z ulatującym oddechem cały jej bałagan stabilizował się w jej ciele i umyśle. Wyprostowała się, uniosła różdżkę wdzięcznie, jak gdyby zaraz miała zacząć tańczyć. – Protego – gest dłoni podążył za ruchem z pamięci, a słowa rozbrzmiały tak cicho, że można by pokusić się o stwierdzenie, jak gdyby panna Crabbe próbowała rzucić zaklęcie niewerbalnie. Być może dlatego zaklęcie Forsythii nie wyszło, a magia, która wydobyła się z różdżki, spłynęła niedbale na dywan, rozpływając się bez spełniania woli młodej czarownicy. – Nawet mnie to nie dziwi – pokręciła głową z zażenowaniem. – Nie oszczędzaj mnie, Prim. Muszę się poprawić – dodała, zachęcając lady Burke do nie krępowania się w słowach przy poprawkach.
Zerknęła w kierunku lady Burke, słuchając uważnie cytowanych słów – nie mogła się z takimi słowami nie zgodzić, trafnie przypominały jej lekcje obrony przed czarną magią, podczas których faktycznie esencjonalna stawała się kalkulacja, gdyż ciągłe wznoszenie nieudolnego protego było niewystarczające. O czym zresztą obie czarownice przekonały się na ich poprzednim spotkaniu, gdy każda z nich sromotnie poległa ze wstydem znosząc kolejny widok nieudanego zaklęcia. Potem już jedynie kiwnęła głową, ale nie kontynuowała tematu latającego tematu, zamiast tego wolała skupić się na propozycjach ćwiczeń, którym miały się dzisiaj poświęcić.
- O tak, Protego ostatnio okazało się… fatalne w naszym wykonaniu – zauważyła, ponownie przypominając sobie tragiczny pokaz braku umiejętności. Odłożyła stare tomiszcze na bok i chwytając ciastko, podniosła się do pozycji stojącej. – Dobrze, w takim razie rzucę zaklęcie, a ty powiesz mi, co robię źle – zaanonsowała, robiąc piruet na środku dywanu i przeżuwając w zamyśleniu ciastko. Dopiero gdy je skonsumowała, wyciągnęła różdżkę z kieszeni. Tęskno zerknęła w kierunku księgi o oklumencji, ale zaraz potem wróciła spojrzeniem do lady Burke. Wciągnęła powietrze do płuc i powoli je wypuściła, starając się wyobrazić sobie, jak wraz z ulatującym oddechem cały jej bałagan stabilizował się w jej ciele i umyśle. Wyprostowała się, uniosła różdżkę wdzięcznie, jak gdyby zaraz miała zacząć tańczyć. – Protego – gest dłoni podążył za ruchem z pamięci, a słowa rozbrzmiały tak cicho, że można by pokusić się o stwierdzenie, jak gdyby panna Crabbe próbowała rzucić zaklęcie niewerbalnie. Być może dlatego zaklęcie Forsythii nie wyszło, a magia, która wydobyła się z różdżki, spłynęła niedbale na dywan, rozpływając się bez spełniania woli młodej czarownicy. – Nawet mnie to nie dziwi – pokręciła głową z zażenowaniem. – Nie oszczędzaj mnie, Prim. Muszę się poprawić – dodała, zachęcając lady Burke do nie krępowania się w słowach przy poprawkach.
Uśmiechnęła się pod nosem widząc roziskrzone spojrzenie Sythi. Sama takie miała przed sobą coś nowego, co otwierało kolejne drzwi. Raczej też dla nikogo nie było zaskoczeniem, że w rodzie Burke istniały książki, które były ciężko dostępne w innych miejscach. Szukając odpowiednich pozycji dla przyjaciółki sama trafiła na te, które traktowały o animagii. Coś czym była Prim zafascynowana od jakiegoś czasu, ale z żalem książkę odłożyła na półkę wiedząc, że nie może chwytać zbyt wielu srok za ogon. Chciała teraz skupić się na runach, numerologii oraz zaklęciach. Potem przyjdzie czas na kolejną dawkę wiedzy z innych dziedzin. Ktoś by zapytał na co szlachciance tyle wiedzy? W końcu wymaga się od niej aby ładnie wyglądała, rodziła kolejnych synów i organizowała przyjęcia. Mało kto wiedział, że szlachcianki musiały posiadać ogromną wiedzę aby móc wpływać na kierunek w jakim zmierza świat. Nie rzadko potrafiły sterować swoimi mężami, a nie mogły tego robić będąc głupiutkimi gąskami. Musiały wiedzieć co się dzieje w świecie, znać wiele dziedzin magii by móc aktywnie wspierać męża. Nie raz się mówiło, że za czarodziejem sukcesu stoi jego małżonka. Prim też chciała zaistnieć w świecie nauki zdominowanym przez mężczyzn. Wiedziała, że to proces długi i pełen kamieni oraz cierniowych ścieżek, ale była gotowa ją przejść, kalecząc sobie stopy i dłonie. Stawiała właśnie pierwsze kroki.
Zgodziła się bez słów z tym, że Protego ostatnio było ich słabym punktem dlatego z ochotą przystąpiła do praktycznych ćwiczeń. Usadowiła się wygodniej i skupiła całą swoją uwagę na Sythi i temu co robi. Patrzyła na jej postawę oraz ruch ręki, zerknęła na książkę, którą miała na kolanach gdzie dokładnie opisano zaklęcie. Kiedy usłyszała prawie szept z ust panny Crabe zmarszczyła lekko brwi. Wróciła do książki ponownie, a słysząc słowa młodej czarownicy nie miała żadnych oporów aby ją wypunktować.
-Na sam początek – zaczęła i schowała książkę o oklumencji do torby. – Odkładamy wszelkie rozpraszacze naszej uwagi. Kolejno… nie wydaje mi się aby szeptanie tego zaklęcia ci pomogło. Nawet w myślach musi je wykrzyczeć. Pamiętaj też, że zaklęcie to połączenie emocji i ruchu. Może powinnaś sobie zwizualizować jak energia przepływa z twojej dłoni aż do różdżki. Jak tworzy tarczę ochronną lub odbija niczym piłkę zaklęcie przeciwnika?
Patrzyła przez chwilę na Forysthię jakby analizowała wyraz jej twarzy, nawet najmniejsze drgnięcie powieki czy kącika ust.
-Możliwe, ze też myślisz za dużo? Albo… nie masz poczucia zagrożenia?
To zawsze wydawało się bardzo proste, ot machnąć różdżką. Tak naprawdę był to bardziej skomplikowany proces i choć już dużo wiedzieli na ten temat to nadal posiadał wiele aspektów jeszcze nie zbadanych, czekających na odkrycie. Mogła jedynie opierać się na własnej wiedzy i tym co wyczyta w innych książkach.
-Może spróbuj wyobrazić sobie, że bronisz kogoś na kim ci bardzo zależy. – Doradziła jeszcze.
Zgodziła się bez słów z tym, że Protego ostatnio było ich słabym punktem dlatego z ochotą przystąpiła do praktycznych ćwiczeń. Usadowiła się wygodniej i skupiła całą swoją uwagę na Sythi i temu co robi. Patrzyła na jej postawę oraz ruch ręki, zerknęła na książkę, którą miała na kolanach gdzie dokładnie opisano zaklęcie. Kiedy usłyszała prawie szept z ust panny Crabe zmarszczyła lekko brwi. Wróciła do książki ponownie, a słysząc słowa młodej czarownicy nie miała żadnych oporów aby ją wypunktować.
-Na sam początek – zaczęła i schowała książkę o oklumencji do torby. – Odkładamy wszelkie rozpraszacze naszej uwagi. Kolejno… nie wydaje mi się aby szeptanie tego zaklęcia ci pomogło. Nawet w myślach musi je wykrzyczeć. Pamiętaj też, że zaklęcie to połączenie emocji i ruchu. Może powinnaś sobie zwizualizować jak energia przepływa z twojej dłoni aż do różdżki. Jak tworzy tarczę ochronną lub odbija niczym piłkę zaklęcie przeciwnika?
Patrzyła przez chwilę na Forysthię jakby analizowała wyraz jej twarzy, nawet najmniejsze drgnięcie powieki czy kącika ust.
-Możliwe, ze też myślisz za dużo? Albo… nie masz poczucia zagrożenia?
To zawsze wydawało się bardzo proste, ot machnąć różdżką. Tak naprawdę był to bardziej skomplikowany proces i choć już dużo wiedzieli na ten temat to nadal posiadał wiele aspektów jeszcze nie zbadanych, czekających na odkrycie. Mogła jedynie opierać się na własnej wiedzy i tym co wyczyta w innych książkach.
-Może spróbuj wyobrazić sobie, że bronisz kogoś na kim ci bardzo zależy. – Doradziła jeszcze.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Słuchała uważnie wskazówek lady Burke, zdając sobie sprawę jak wiele z nich było już nawet nie tyle, co trafnych, a całkowicie zgodnych. Odłożyć wszystko na bok… Łatwo było mówić, gorzej zrobić – przynajmniej dla panny Crabbe. Skrzywiła się nieco na gest schowania książki, ale rozumiała, o co chodziło przyjaciółce. Z drugiej strony chciała zaprotestować, przecież w prawdziwej walce – o ile taka miała kiedykolwiek nadejść - nie będzie miała czasu na uprzątnięcie przestrzeni wokół, która ją dekoncentrowała. A co z emocjami i wydarzeniami, które również mogły wpłynąć negatywnie na jej stan? Wzruszyła po prostu ramionami, ostatecznie akceptując taki przebieg wydarzeń. Może faktycznie należało wrócić od podstaw, a rzucanie zaklęć w stresowych sytuacjach miało przyjść z czasem.
Wizualizowanie przepływającej magii brzmiało jak dobry plan, lecz to ostatnie słowa Prim wpłynęły na Forsythię najbardziej i to na nich postanowiła oprzeć swoją kolejną próbę. Przez jej myśli przemknęła rzesza osób, ale postawiła się w sytuacji, w której musiałaby obronić swojego brata, wydawał się najcenniejszą osobą, jaką chciała obronić, lecz... przecież tego nie zrobiła, więc właściwie obrona była zaledwie niespełnionym marzeniem, którego miała nigdy nie spełnić. Ścisnęła różdżkę, a wyobrażenie jego twarzy przemknęło w głowie, lecz w chwili, w której powinna skupić się na kreacji zaklęcia, tak wyobrażenie Perseusa zbrzydło, przybierając pośmiertną maskę. - Protego – powiedziała nieco głośniej niż wcześniej i machnęła różdżką bezskutecznie, tym razem nawet iskra magii nie błysnęła z różdżki. Wyobrażenie martwego brata całkowicie wytrąciło ją z równowagi, może powinna pomyśleć o kimś innym? Skrzywiła się, kręcąc głową z dezaprobatą, zażenowana takim przebiegiem próby. Jednak nie była z tych, którzy tak łatwo się poddawali. – W porządku… Do trzech razy sztuka – westchnęła głośno. Spróbowała odłożyć wszystkie sprawy zaprzątające jej głowę na bok. Historia z ojcem, bratem, również wszelkie rozważania na temat wojny, która toczyła się na londyńskich ulicach, własne dywagacje względem ideałów rządzących w górnych warstwach społeczeństwa. Wyprostowała się, unosząc wyżej brodę i przekręciła lekko nadgarstek, przygotowując się do wyraźnego ruchu. Poczuła się jakby stała przed ojcem i to przed nim próbowała obronić samą siebie, chciała się od niego odgrodzić, nie pozwolić na to, aby skrzywdził ją w jakikolwiek sposób.
- Protego! - głos odbił się od ścian domku mocniej i wyraźniej niż wcześniej. Ruch ręki był niemal taneczny, ale wykalkulowany z precyzją, jakby wyliczony. Czubek różdżki zalśnił i zaraz potem przed Forsythią rozlała się bariera, wibrująca silną magią, zdolną powstrzymać niebezpieczne zaklęcie. Kąciki ust młodej czarownicy zadrżały, ostatecznie wznosząc się do góry wraz z brwiami. – Chyba… w porządku – stwierdziła, po czym ściągnęła barierę, opadając na poduszkę, wyraźnie zadowolona ze swojego dzieła. Jednocześnie pochwyciła kolejne ciastko, jako swoją nagrodę i przystąpiła do konsumpcji, przyglądając się lady Burke. – Chcesz teraz ty spróbować? – zapytała, zachęcając damę ruchem głowy do wykonania przedstawienia.
Wizualizowanie przepływającej magii brzmiało jak dobry plan, lecz to ostatnie słowa Prim wpłynęły na Forsythię najbardziej i to na nich postanowiła oprzeć swoją kolejną próbę. Przez jej myśli przemknęła rzesza osób, ale postawiła się w sytuacji, w której musiałaby obronić swojego brata, wydawał się najcenniejszą osobą, jaką chciała obronić, lecz... przecież tego nie zrobiła, więc właściwie obrona była zaledwie niespełnionym marzeniem, którego miała nigdy nie spełnić. Ścisnęła różdżkę, a wyobrażenie jego twarzy przemknęło w głowie, lecz w chwili, w której powinna skupić się na kreacji zaklęcia, tak wyobrażenie Perseusa zbrzydło, przybierając pośmiertną maskę. - Protego – powiedziała nieco głośniej niż wcześniej i machnęła różdżką bezskutecznie, tym razem nawet iskra magii nie błysnęła z różdżki. Wyobrażenie martwego brata całkowicie wytrąciło ją z równowagi, może powinna pomyśleć o kimś innym? Skrzywiła się, kręcąc głową z dezaprobatą, zażenowana takim przebiegiem próby. Jednak nie była z tych, którzy tak łatwo się poddawali. – W porządku… Do trzech razy sztuka – westchnęła głośno. Spróbowała odłożyć wszystkie sprawy zaprzątające jej głowę na bok. Historia z ojcem, bratem, również wszelkie rozważania na temat wojny, która toczyła się na londyńskich ulicach, własne dywagacje względem ideałów rządzących w górnych warstwach społeczeństwa. Wyprostowała się, unosząc wyżej brodę i przekręciła lekko nadgarstek, przygotowując się do wyraźnego ruchu. Poczuła się jakby stała przed ojcem i to przed nim próbowała obronić samą siebie, chciała się od niego odgrodzić, nie pozwolić na to, aby skrzywdził ją w jakikolwiek sposób.
- Protego! - głos odbił się od ścian domku mocniej i wyraźniej niż wcześniej. Ruch ręki był niemal taneczny, ale wykalkulowany z precyzją, jakby wyliczony. Czubek różdżki zalśnił i zaraz potem przed Forsythią rozlała się bariera, wibrująca silną magią, zdolną powstrzymać niebezpieczne zaklęcie. Kąciki ust młodej czarownicy zadrżały, ostatecznie wznosząc się do góry wraz z brwiami. – Chyba… w porządku – stwierdziła, po czym ściągnęła barierę, opadając na poduszkę, wyraźnie zadowolona ze swojego dzieła. Jednocześnie pochwyciła kolejne ciastko, jako swoją nagrodę i przystąpiła do konsumpcji, przyglądając się lady Burke. – Chcesz teraz ty spróbować? – zapytała, zachęcając damę ruchem głowy do wykonania przedstawienia.
Udawała, że widzi tego krzywienia się i marudzenia pod nosem. Zdawała sobie również sprawę, że w normalnym starciu będzie wiele rozpraszaczy, ale teraz musimy powrócić do podstaw, niczym w szkolnej klasie. Patrzyła uważnie jak panna Crabbe szykuje się do rzucenia kolejnego zaklęcia. Widziała skupienie na jej twarzy, jak słucha słów Prim, które przytaczała z książki. Nie uszło jej uwadze również to, że Forsythia miała smutek w oczach, może nawet ból? Co też ta młoda czarownica przeszła ostatnio? Panna Burke wiedziała, że ludzie się zmieniają wraz z wiekiem. Doświadczenia życiowe i zwykle ludzkie dramaty potrafiły mocno się odbić na psychice i zachowaniu, wtedy śmiało stwierdzamy, że kogoś całkowicie nie poznajemy.
Czasy dzieciństwa i beztroski były już dawno za nimi. Każda z nich żyła w innym świecie, miała inne problemy, czasami zbieżne, ale w większości wypadków zmagały się z innymi demonami i trudnościami. Okres, w którym przyszło im żyć też nie sprzyjał spokojnemu życiu. Wokół nich trwała zawierucha nawet jeśli dążyły do normalności i starały się znaleźć chwilę spokoju i wytchnienia w szalonych czasach. Czasach, które zapewne będę opisywane bardzo dokładnie w kolejnych podręcznikach do historii magii. Czy ludzie, których znają będę wymienieni na ich kartach? Jak oceni ich historia? Czy może zostaną wymazani i zapomniani jak wielu przed nimi.
Patrzyła jak Sythia podnosi różdżkę wypowiada zaklęcie i nic się nie stało. Nawet powietrze nie zadrżało od gromadzonej energii. Nic. Prim przekrzywiła lekko głowę marszcząc brwi. Co mogło nie zadziałać?
-Spróbuj jeszcze raz... - Zachęciła kobietę i w ostatniej chwili powstrzymała się od stwierdzenia, że ewidentnie coś ją trapi. Widziała upór i zawziętość w oczach Sythi, nie chciała jej jeszcze dokładać. W końcu miały sobie pomóc i się wspierać. Nawet czasami ostry język należy powstrzymać. Tym razem rzuciła zaklęcie pewnym głosem i wykonała ruch dłoni bez wahania, wiedziała co chce osiągnąć i się jej udało.
-Brawo! Oto chodziło! - Klasnęła w dłonie widząc jak wibrująca w powietrzu magia formuje się na kształt tarczy, która śmiało mogła odbić silne zaklęcie. Wstała ze swojego miejsca gotowa podjąć wyzwanie i kolejną próbę rzucenia zaklęcia.
Zacisnęła mocniej dłonie na różdżce i zaczęła wyobrażać sobie magię jako złote pasma, które są owinięte wokół jej dłoni i powoli oplatają różdżkę, by potem uformować się w tarczę ochronną niczym mur, przez który nic się nie może przebić.
-Protego – głos miała pewny, ale nie wymówiła zbyt głośno zaklęcia jakby bała się, że przedobrzy. W końcu zbyt dużo emocji też nie sprzyjało rzucaniu zaklęcia, a bardzo chciała aby się jej udało. W końcu od tego może nie raz zależeć jej życie. Musiała opanować dobrze to zaklęcie. Powietrze zawibrowało, nawet zdawało się, że już kształtuje się tarcza, kiedy nagle wszystko przestało, a Prim z rozczarowaniem patrzyła jak możliwa tarcza niczym smutne kawałki nadpalonego płótna opadają na podłogę.
-Jeszcze raz – oznajmiła uparcie i wykonała gest różdżką. - Protego!
Teraz było jeszcze gorzej. Podobnie jak u Sythi drugie zaklęcie prawie nie zadziałało. Najzwyczajniej zawibrowało i tyle. Nawet nie zaczęła się kształtować tarcza. Panna Burke opuściła rękę w dół.
-Zdecydowanie robię coś nie tak. - Mruknęła pod nosem i spojrzała na książkę od zaklęć.
Czasy dzieciństwa i beztroski były już dawno za nimi. Każda z nich żyła w innym świecie, miała inne problemy, czasami zbieżne, ale w większości wypadków zmagały się z innymi demonami i trudnościami. Okres, w którym przyszło im żyć też nie sprzyjał spokojnemu życiu. Wokół nich trwała zawierucha nawet jeśli dążyły do normalności i starały się znaleźć chwilę spokoju i wytchnienia w szalonych czasach. Czasach, które zapewne będę opisywane bardzo dokładnie w kolejnych podręcznikach do historii magii. Czy ludzie, których znają będę wymienieni na ich kartach? Jak oceni ich historia? Czy może zostaną wymazani i zapomniani jak wielu przed nimi.
Patrzyła jak Sythia podnosi różdżkę wypowiada zaklęcie i nic się nie stało. Nawet powietrze nie zadrżało od gromadzonej energii. Nic. Prim przekrzywiła lekko głowę marszcząc brwi. Co mogło nie zadziałać?
-Spróbuj jeszcze raz... - Zachęciła kobietę i w ostatniej chwili powstrzymała się od stwierdzenia, że ewidentnie coś ją trapi. Widziała upór i zawziętość w oczach Sythi, nie chciała jej jeszcze dokładać. W końcu miały sobie pomóc i się wspierać. Nawet czasami ostry język należy powstrzymać. Tym razem rzuciła zaklęcie pewnym głosem i wykonała ruch dłoni bez wahania, wiedziała co chce osiągnąć i się jej udało.
-Brawo! Oto chodziło! - Klasnęła w dłonie widząc jak wibrująca w powietrzu magia formuje się na kształt tarczy, która śmiało mogła odbić silne zaklęcie. Wstała ze swojego miejsca gotowa podjąć wyzwanie i kolejną próbę rzucenia zaklęcia.
Zacisnęła mocniej dłonie na różdżce i zaczęła wyobrażać sobie magię jako złote pasma, które są owinięte wokół jej dłoni i powoli oplatają różdżkę, by potem uformować się w tarczę ochronną niczym mur, przez który nic się nie może przebić.
-Protego – głos miała pewny, ale nie wymówiła zbyt głośno zaklęcia jakby bała się, że przedobrzy. W końcu zbyt dużo emocji też nie sprzyjało rzucaniu zaklęcia, a bardzo chciała aby się jej udało. W końcu od tego może nie raz zależeć jej życie. Musiała opanować dobrze to zaklęcie. Powietrze zawibrowało, nawet zdawało się, że już kształtuje się tarcza, kiedy nagle wszystko przestało, a Prim z rozczarowaniem patrzyła jak możliwa tarcza niczym smutne kawałki nadpalonego płótna opadają na podłogę.
-Jeszcze raz – oznajmiła uparcie i wykonała gest różdżką. - Protego!
Teraz było jeszcze gorzej. Podobnie jak u Sythi drugie zaklęcie prawie nie zadziałało. Najzwyczajniej zawibrowało i tyle. Nawet nie zaczęła się kształtować tarcza. Panna Burke opuściła rękę w dół.
-Zdecydowanie robię coś nie tak. - Mruknęła pod nosem i spojrzała na książkę od zaklęć.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Strona 2 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Domek na drzewie
Szybka odpowiedź