Palarnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Palarnia
To dość niskie pomieszczenie, najmniejsze ze wszystkich w lokalu, znajduje się w podziemiach i zamknięte jest dla nieletnich czarodziei. Swoich gości wita silnie korzennym zapachem, który z każdym krokiem w dół kamiennych schodów ustępuje charakterystycznemu zapachowi dymu Fajki Niepamięci, którą można tu zakupić. Na różnych poziomach rozlokowane są tutaj bogato zdobione materace i poduszki, nie ma natomiast stolików i krzeseł.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 19:39, w całości zmieniany 1 raz
Z niechęcią zauważała, że Cillian miał rację w wielu kwestiach, w tym w najbardziej drażliwych, intymnych – rodzinnych. Przekonana o potędze rodziny, stawianiu jej zawsze na pierwszym miejscu i przekładaniu niektórych osób ponad bliskich, nie podejrzewała, że kiedykolwiek przekona się na własnej skórze o tym, jak krucha granica oddzielała ją w rzeczywistości od porzucenia takiego nastawienia. O ile początek roku był niepewny dla wszystkich i odnosiła wrażenie, że w tamtym czasie większość handlarzy błądziła we mgle, niepewna tego, co przyniesie jutro, o tyle pogłębiający się od niemal marca brak współpracy pomiędzy nią a rodziną powoli przekonywał Włoszkę do zrobienia tego samego, co Giovanna; pójścia na swoje. Pielęgnowane latami kontakty w dużej mierze utrzymywały się tylko dzięki niej, podobnie podróże po świeże towary i zawiązywanie dalszych współpracy, a biżuterię, kamienie, które sprzedawała w ostatnim czasie z dużym powodzeniem wystarczały kobiecie na spełnianie swoich zachcianek. Jedynie dziwne przekonanie, że to dzięki podarowanemu wychowaniu i oferowanym możliwościom znajduje się tu, gdzie jest teraz, skutecznie utrzymywało ją na rodzinnej, zaciskającej się nieustannie wokół szyi smyczy. I świadomość, że w porównaniu z ojcem dla niej odnalezienie się w nowej rzeczywistości nie było już tak kłopotliwe a ponoć na starość role odwracały się i to dzieci musiały opiekować się swoimi dawcami życia. Przyzwyczajona do trudności, które właściwie nie zmieniały się od wielu miesięcy, obyta z pozyskiwaniem niekoniecznie legalnych i normalnych zleceń brnęła do celu, który nie zmieniał się od lat.
To właśnie ten cel pchnął ją przed paroma dniami do Grecji, potem z powrotem do stolicy, choć do niej wracała akurat niechętnie a skończenie wcześniej dnia pracy w piątkowy wieczór nie mogło wiązać się z niczym innym, jak odwiedzeniem w drodze do domu pobliskiego lokalu z równie doborowym towarzystwem wyniosłej Rosjanki. Kiedy tylko znalazła się wewnątrz u boku swojej przyjaciółki, niemal od razu pokierowała się do prawie pustej palarni.
– Musisz przyznać, że jest tutaj całkiem przytulnie – zrzuciła wierzchnią szatę, usiadła na pufie w zapraszającym geście wskazując siedzisko obok siebie – twój narzeczony nie chciał przyjść? – złośliwy uśmieszek zniknął równie szybko, co zagościł na różowych wargach, nie była w stanie powstrzymać się, by o to nie zapytać. To nie tak, że kpiła, czy zazdrościła; miała jednak dziwne przeczucia, że ów cudowny narzeczony w niedalekiej przyszłości miał zamienić się w kulę u nogi, człowieka, który chciałby sprawować kontrolę nad wszystkim, w tym nad swoją lubą. Znała ten typ, bo czyż nie podobny był jej małżonkiem przez niecałe pół roku?
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Lubiła spoglądać na przemijalność, choć ta wydawała się być tylko marną ułudą; przemijające cudowności nader prędko zastępowane były czymś innym; tańce goniły tańce, a góry złota w gringockiej skrytce prędko się kończyły, by niedługo później tajemnica tej najobszerniejszej, najznamienitszej, została przypisana komuś innemu; ach, jakże te kobiety lubiły plotki na tegoż typu tematy. Który był najprzystojniejszy, który najdostojniejszy, który wykazał się nienagannymi manierami; w istocie Tatianę interesował – chwilowo, jednak wciąż – jeden aspekt. Który był najbogatszy.
Którego z nich góra złota nie spadała w zatrważającym tempie, którego nie dało się wykurzyć z mrocznych kątów bankowej twierdzy.
Słodki pan narzeczony potępiłby myśli tak nieodpowiednie, czymże jednak była odrobina grzechu każąca umysł, w nieustającej paradzie zabaw, kotylionów, regat i rozgrywek polo.
Ta sama wąska grupka ludzi, ten sam bezmyślny gwar, te same przewinienia, te same pragnienia; te same, niezaspokojone żądze.
Jakże dalekie od cudownych wojaży. Nie miała czasu na myśli o dalekich destynacjach, ni krzty momentu, by móc pozwolić sobie chociażby na plan odwiedzin ojczystej ziemi – była teraz Angielką, czyż nie? Idealną panną na idealnym miejscu, z wpływowym mężczyzną u boku, wzbudzając szepty i fałszywe uśmiechy, lawirując między stołami suto zastawionymi jedzeniem; myśląc tylko o tym, by wlać w siebie kolejną lampkę szampana. Jakim ukojeniem bywał wtedy Nokturn; brzydki, brudny, mokry; dający wytchnienie od iście karnawałowej maski.
Jaką ulgą propozycja drogiej Franceski.
– Zawsze byłam zdania, że masz na mnie demoralizujący wpływ – wyznała, nie szczędząc sobie krótkiego prychnięcia; ironicznego, wciąż jednak na swój sposób pobłażliwego – Ale owszem, całkiem przytulnie. Naprawdę za mną tęskniłaś.
Miękkie słowa, zabarwione nutą czystego, jakże niewinnego droczenia się. Czyż nie było to miejsce idealne; nie tylko zważywszy na ich charaktery, temperament; obcy i niecodzienny w zakutej w sztywnym gorsecie Anglii; co zwyczajną intymność, którą ów lokacja mogła im zapewnić. Gdyby Włoszka uparła się na ekstrawagancką restaurację, Tatiana zgodziłaby się zapewne bez wahania; jakim jednak przyjemnym zaskoczeniem była chęć wspólnej wizyty w palarni.
Lekki, starannie uszyty płaszczyk spoczął gdzieś z boku, nim panna Dolohov nie zajęła miejsca nieopodal młodej kobiety, nie potrafiąc pohamować krótkiego prychnięcia śmiechem za sprawą pytania z ust Franceski.
– Och, był niepocieszony, gdy mu odmówiłam. To w końcu damski wieczór, czyż nie? – zabawne, z jaką łatwością przychodziło jej powtarzanie wyuczonych, rutynowych słów wysoko urodzonych. Jak łatwo przychodziło jej mówić o tym, który faktycznie nie wiedział niczego (a tak jej się przynajmniej wydawało) o ciemniejszej stronie Rosjanki.
– A ty, skarbie? Mam być gotowa uwierzyć, że kierowała tobą czysta nostalgia? Nuda? - kącik ust drgnął ku górze, towarzysząc brwi, która również uniosła się nieco - Znudziłaś się jakimś mężczyzną?
Którego z nich góra złota nie spadała w zatrważającym tempie, którego nie dało się wykurzyć z mrocznych kątów bankowej twierdzy.
Słodki pan narzeczony potępiłby myśli tak nieodpowiednie, czymże jednak była odrobina grzechu każąca umysł, w nieustającej paradzie zabaw, kotylionów, regat i rozgrywek polo.
Ta sama wąska grupka ludzi, ten sam bezmyślny gwar, te same przewinienia, te same pragnienia; te same, niezaspokojone żądze.
Jakże dalekie od cudownych wojaży. Nie miała czasu na myśli o dalekich destynacjach, ni krzty momentu, by móc pozwolić sobie chociażby na plan odwiedzin ojczystej ziemi – była teraz Angielką, czyż nie? Idealną panną na idealnym miejscu, z wpływowym mężczyzną u boku, wzbudzając szepty i fałszywe uśmiechy, lawirując między stołami suto zastawionymi jedzeniem; myśląc tylko o tym, by wlać w siebie kolejną lampkę szampana. Jakim ukojeniem bywał wtedy Nokturn; brzydki, brudny, mokry; dający wytchnienie od iście karnawałowej maski.
Jaką ulgą propozycja drogiej Franceski.
– Zawsze byłam zdania, że masz na mnie demoralizujący wpływ – wyznała, nie szczędząc sobie krótkiego prychnięcia; ironicznego, wciąż jednak na swój sposób pobłażliwego – Ale owszem, całkiem przytulnie. Naprawdę za mną tęskniłaś.
Miękkie słowa, zabarwione nutą czystego, jakże niewinnego droczenia się. Czyż nie było to miejsce idealne; nie tylko zważywszy na ich charaktery, temperament; obcy i niecodzienny w zakutej w sztywnym gorsecie Anglii; co zwyczajną intymność, którą ów lokacja mogła im zapewnić. Gdyby Włoszka uparła się na ekstrawagancką restaurację, Tatiana zgodziłaby się zapewne bez wahania; jakim jednak przyjemnym zaskoczeniem była chęć wspólnej wizyty w palarni.
Lekki, starannie uszyty płaszczyk spoczął gdzieś z boku, nim panna Dolohov nie zajęła miejsca nieopodal młodej kobiety, nie potrafiąc pohamować krótkiego prychnięcia śmiechem za sprawą pytania z ust Franceski.
– Och, był niepocieszony, gdy mu odmówiłam. To w końcu damski wieczór, czyż nie? – zabawne, z jaką łatwością przychodziło jej powtarzanie wyuczonych, rutynowych słów wysoko urodzonych. Jak łatwo przychodziło jej mówić o tym, który faktycznie nie wiedział niczego (a tak jej się przynajmniej wydawało) o ciemniejszej stronie Rosjanki.
– A ty, skarbie? Mam być gotowa uwierzyć, że kierowała tobą czysta nostalgia? Nuda? - kącik ust drgnął ku górze, towarzysząc brwi, która również uniosła się nieco - Znudziłaś się jakimś mężczyzną?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie odpowiedziała niczym więcej na zarzut przyjaciółki niż teatralnym ukłonem i figlarnym rozciągnięciem różowych warg – demoralizowanie płynęło jej we krwi, o czym wiedział każdy przy bliższym poznaniu Włoszki. Pewna siebie stąpała po ziemi własnymi ścieżkami, za nic mając sobie przyjęte odgórnie społecznie normy i konwenanse. Nie tylko wykonywała męski zawód, mierząc się w dalszym ciągu z pełnymi niezrozumienia reakcjami, ale z perspektywy czasu widziała, że w jakimś stopniu przejęła część zachowań nieprzypisanych do jej płci, choćby niestałość w uczuciach i egocentryzm. Dla wielu to zachowanie było nie do przyjęcia, na szczęście jednak miała wokół wąskie grono bliskich, takich jak siedząca nieopodal Rosjanka.
Ściągnęła usta w wąską kreskę i odwróciła spojrzenie z przyjaciółki niby zainteresowana przechodzącym obok człowiekiem, chociaż tak naprawdę nie wiedziała, czy jej pytanie było rzucone bezpodstawnie, czy w całej niezrozumiałej mistycznej solidarności jajników po prostu przeczuwała co było częściowym powodem tego spotkania. Ostatnie dni spędzone u boku Macnaira w ciepłej i tak odmiennej Grecji, podczas których co prawda wykonywała powierzone jej odgórnie zadanie, mimo wszystko przywołały zbyt dużo wspomnień, sentymentu, którego jak zauważyła, wcale się nie wyzbyła. Pokazało natomiast, że jeśli oboje chcą, to potrafią dalej rozmawiać jakby nie miały miejsca żadne przykre sytuacje pomiędzy nimi, co uważała za powód nie odzywania się do siebie od powrotu do domu. Unikali siebie jak powietrze i to poniekąd ją gryzło, ale nie czuła się – przynajmniej na razie – w nastroju do zwierzeń.
– Nie doceniasz mnie – westchnęła w końcu – czy naprawdę muszę się kimś znudzić, żeby chcieć spotkać się z tobą? – a i przy okazji nie rozumiała czemu każda z jej bliskich sercu przyjaciółek zadawała w kółko podobne pytania. Kochała mężczyzn, ich energię potrzebną w pewnym stopniu światu, nigdy jednak nie uzależniała swoich decyzji i życia od żadnego z nich, jak i nie odczuwała potrzeby przebywania z nimi non stop. – Przywiozłam ci drobny upominek z moich niedawnych wojaży po słonecznej krainie miodem i oliwą płynącej – dodała szybko, zupełnie niecelowo chcąc odwrócić uwagę przyjaciółki od swojego dziwnego zadumania i na potwierdzenie swoich słów wyjęła z torebki niewielkie pudełeczko przewiązane kokardą – co prawda to nie perły, które też mogłabym ci bez trudu podarować, ale to już powinno leżeć po stronie twojego narzeczonego... w razie czego, wie gdzie mnie szukać – usadowiła się wygodnie i z zaciekawieniem obserwowała reakcję Tatiany; drobna, pozłacana bransoletka z drobnymi naturalnymi kamyczkami w różnych kolorach wydawała się czarownicy odpowiednim prezentem, z pewnością lepszym od lokalnych przysmaków – te raczej nie szły w parze z rosyjskim podniebieniem.
– Jak się czujesz? – spytała wreszcie, nie proponując jeszcze zapalenia fajki niepamięci. W końcu wcale nie musiały uciekać się do palenia, równie dobrze mógł wystarczyć sam rozluźniający zapach.
Ściągnęła usta w wąską kreskę i odwróciła spojrzenie z przyjaciółki niby zainteresowana przechodzącym obok człowiekiem, chociaż tak naprawdę nie wiedziała, czy jej pytanie było rzucone bezpodstawnie, czy w całej niezrozumiałej mistycznej solidarności jajników po prostu przeczuwała co było częściowym powodem tego spotkania. Ostatnie dni spędzone u boku Macnaira w ciepłej i tak odmiennej Grecji, podczas których co prawda wykonywała powierzone jej odgórnie zadanie, mimo wszystko przywołały zbyt dużo wspomnień, sentymentu, którego jak zauważyła, wcale się nie wyzbyła. Pokazało natomiast, że jeśli oboje chcą, to potrafią dalej rozmawiać jakby nie miały miejsca żadne przykre sytuacje pomiędzy nimi, co uważała za powód nie odzywania się do siebie od powrotu do domu. Unikali siebie jak powietrze i to poniekąd ją gryzło, ale nie czuła się – przynajmniej na razie – w nastroju do zwierzeń.
– Nie doceniasz mnie – westchnęła w końcu – czy naprawdę muszę się kimś znudzić, żeby chcieć spotkać się z tobą? – a i przy okazji nie rozumiała czemu każda z jej bliskich sercu przyjaciółek zadawała w kółko podobne pytania. Kochała mężczyzn, ich energię potrzebną w pewnym stopniu światu, nigdy jednak nie uzależniała swoich decyzji i życia od żadnego z nich, jak i nie odczuwała potrzeby przebywania z nimi non stop. – Przywiozłam ci drobny upominek z moich niedawnych wojaży po słonecznej krainie miodem i oliwą płynącej – dodała szybko, zupełnie niecelowo chcąc odwrócić uwagę przyjaciółki od swojego dziwnego zadumania i na potwierdzenie swoich słów wyjęła z torebki niewielkie pudełeczko przewiązane kokardą – co prawda to nie perły, które też mogłabym ci bez trudu podarować, ale to już powinno leżeć po stronie twojego narzeczonego... w razie czego, wie gdzie mnie szukać – usadowiła się wygodnie i z zaciekawieniem obserwowała reakcję Tatiany; drobna, pozłacana bransoletka z drobnymi naturalnymi kamyczkami w różnych kolorach wydawała się czarownicy odpowiednim prezentem, z pewnością lepszym od lokalnych przysmaków – te raczej nie szły w parze z rosyjskim podniebieniem.
– Jak się czujesz? – spytała wreszcie, nie proponując jeszcze zapalenia fajki niepamięci. W końcu wcale nie musiały uciekać się do palenia, równie dobrze mógł wystarczyć sam rozluźniający zapach.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Nieszczęścia chodziły parami; choć w tym przypadku ciężkim było wyrokowanie, czy którakolwiek z kobiet, urokliwych niewiast o subtelnym uśmiechu i z iskrą w spojrzeniu mogła uchodzić za jakiekolwiek nieszczęście. Wielu okrzyknęłoby je mianem całkowicie odwrotnym, upatrując w urodzie i śmiałości w słowach jedynie przyjemności; w prawdzie słodka, niewinna wręcz demoralizacja, której obydwie dopuszczały się nader często, nie mogła być czymś złym, nieprawdaż?
Być może świat; obcy i niechciany, w którym przyszło im żyć był wystarczającym spoiwem łączącym obydwa charaktery; być może duet składający się z córy słonecznej Italii i owianej mroźną surowością Tatiany był dowodem na to, że duchy zbyt wolne i nieposkromione musiały trzymać się razem. Być może w całej gamie szorstkich bytów, fałszu, obłudy i rynsztoka deszczowej Brytanii warto było mieć sprzymierzeńca; tego nie z musu, a z wyboru.
Ciemne brwi ściągnęły się nieco; cisza, którą Francesca potraktowała drobne, niezobowiązujące, jakże charakterystyczne dla Dolohov pytanie, wzbudziła lekki cień podejrzenia; to jednak wciąż nie doczekało się odpowiedzi. Rozsiadając się wygodnie na jednym z siedzisk przekrzywiła głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, jak gdyby rozciągała spięte mięśni karku, mrużąc ślepia niczym kot wśród miękkości poduszek.
– Och, droczę się tylko, Fran – rzuciła, wpuszczając na wargi urokliwy, zupełnie szczery uśmiech; odrobinę zmęczony, odrobinę rozbawiony – czymże się stały, nie znajdując już rozchichotanego cienia adrenaliny w mężczyznach przemykających między frontowymi drzwiami, salonem, sypialnią, by w końcu zniknąć za rogiem ulicy? Wzniosłe momenty, uniesienia, śmiechy i westchnienia; pryskały jak rozbijana o najdrobniejszy przedmiot bańka mydlana; nie tak urokliwa jak kiedyś, a matowa i nieco nużąca.
– Jesteś niezastąpiona, na Merlina, doprawdy urocza – zachichotała, niby niezobowiązująco, w praktyce jasne oczy rozbłysły nieco; panna Dolohov i jej iście sroczy charakter zamigotał w spojrzeniu, a wyciągnięte pudełeczko skradło uwagę. Rozpakowała pakunek sprawnie, ujrzawszy urokliwą biżuterię pozwoliła sobie odsłonić rząd białych zębów.
– Rozpieszczasz mnie – stwierdziła, pozwalając sobie zaśmiać się krótko, nim nie otuliła drobnym gestem dłoni policzka kobiety, kciukiem znacząc gładką skórę delikatnym okręgiem – Dziękuję – za zasilenie kolekcji, za powód do zazdrości dla słodkiego pana narzeczonego, za pamięć. Złoty łańcuszek ozdobionymi migotliwymi kamieniami zajął miejsce na smukłym nadgarstku niedługo później.
– Dobrze, Franiu. Lepiej – przypuszczenia, bo czy naprawdę była tego pewna? Minęło wszakże sporo czasu od schowania ciała brata w kojącej ziemi; ale czy jakikolwiek czas był wystarczający? Czy w Londynie faktycznie można było czuć się dobrze? Co znaczyło dobrze?
– Więc? Poznałaś jakiegoś...Greka? Mówi się Greka, prawda? – uniosła brew ku górze, z nutą rozbawienia – Czy może to jakiś Anglik cię znudził? Interesy były, jak mniemam, ciekawsze od towarzyszących ci mężczyzn?
Być może świat; obcy i niechciany, w którym przyszło im żyć był wystarczającym spoiwem łączącym obydwa charaktery; być może duet składający się z córy słonecznej Italii i owianej mroźną surowością Tatiany był dowodem na to, że duchy zbyt wolne i nieposkromione musiały trzymać się razem. Być może w całej gamie szorstkich bytów, fałszu, obłudy i rynsztoka deszczowej Brytanii warto było mieć sprzymierzeńca; tego nie z musu, a z wyboru.
Ciemne brwi ściągnęły się nieco; cisza, którą Francesca potraktowała drobne, niezobowiązujące, jakże charakterystyczne dla Dolohov pytanie, wzbudziła lekki cień podejrzenia; to jednak wciąż nie doczekało się odpowiedzi. Rozsiadając się wygodnie na jednym z siedzisk przekrzywiła głowę raz w jedną, raz w drugą stronę, jak gdyby rozciągała spięte mięśni karku, mrużąc ślepia niczym kot wśród miękkości poduszek.
– Och, droczę się tylko, Fran – rzuciła, wpuszczając na wargi urokliwy, zupełnie szczery uśmiech; odrobinę zmęczony, odrobinę rozbawiony – czymże się stały, nie znajdując już rozchichotanego cienia adrenaliny w mężczyznach przemykających między frontowymi drzwiami, salonem, sypialnią, by w końcu zniknąć za rogiem ulicy? Wzniosłe momenty, uniesienia, śmiechy i westchnienia; pryskały jak rozbijana o najdrobniejszy przedmiot bańka mydlana; nie tak urokliwa jak kiedyś, a matowa i nieco nużąca.
– Jesteś niezastąpiona, na Merlina, doprawdy urocza – zachichotała, niby niezobowiązująco, w praktyce jasne oczy rozbłysły nieco; panna Dolohov i jej iście sroczy charakter zamigotał w spojrzeniu, a wyciągnięte pudełeczko skradło uwagę. Rozpakowała pakunek sprawnie, ujrzawszy urokliwą biżuterię pozwoliła sobie odsłonić rząd białych zębów.
– Rozpieszczasz mnie – stwierdziła, pozwalając sobie zaśmiać się krótko, nim nie otuliła drobnym gestem dłoni policzka kobiety, kciukiem znacząc gładką skórę delikatnym okręgiem – Dziękuję – za zasilenie kolekcji, za powód do zazdrości dla słodkiego pana narzeczonego, za pamięć. Złoty łańcuszek ozdobionymi migotliwymi kamieniami zajął miejsce na smukłym nadgarstku niedługo później.
– Dobrze, Franiu. Lepiej – przypuszczenia, bo czy naprawdę była tego pewna? Minęło wszakże sporo czasu od schowania ciała brata w kojącej ziemi; ale czy jakikolwiek czas był wystarczający? Czy w Londynie faktycznie można było czuć się dobrze? Co znaczyło dobrze?
– Więc? Poznałaś jakiegoś...Greka? Mówi się Greka, prawda? – uniosła brew ku górze, z nutą rozbawienia – Czy może to jakiś Anglik cię znudził? Interesy były, jak mniemam, ciekawsze od towarzyszących ci mężczyzn?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nie widziała w swoim prezencie niczego nieodpowiedniego, ot, obdarowywała bliskie jej sercu osoby tym co mogło później okazać się przydatne. O ile nie posądzała Dolohov o brak pieniędzy i bransoletka stanowiła w dużej mierze ozdobę, o tyle w przypadku Cassandry, czy Belviny, prezentowane błyskotki miały swoją wartość, którą zabezpieczała je obie na czarną godzinę. Oczywiście liczyła na to, że ta nigdy nie nadejdzie a jednak pewna troska o przyjaciółki i myśl, że tylko w ten sposób jest w stanie im pomóc, zaprzątała jej głowę wystarczająco często, by rozważania zamieniły się w czyny. Dbała o interesy, pieniądze i bliskich, choć jej działania nie do końca były bezinteresowne; wiedziała, że gdyby potrzebowała, to żadna z kobiet nie odmówi jej pomocy o czym przekonała się już kilkukrotnie na własnej skórze.
– Moje interesy zazwyczaj są ciekawsze od mężczyzn – zaznaczyła z udawaną powagą, ale niemal natychmiastowo uśmiechnęła się rozbawiona – dobrze wiesz, że stawiam swoją pracę nad wszystko a teraz, cóż, powiedzmy, że miałam ograniczony czas – i możliwości zresztą też, gdy była niemal nierozłączna podczas tej podróży z Macnairem. Być może musieli opuścić Anglię, by móc ponownie zacząć się ze sobą dogadywać lub myliła się co do niego i poprawił swoje zdolności aktorskie w robieniu dobrej miny do złej gry. W końcu z początku w ogóle nie chciał z nią jechać, dopóki nie przedstawiła mu pobieżnego planu i kwoty, którą miał na tym zarobić, ale to co było dlań niepokojące to fakt, że odkąd wrócili Cillian zapadł się pod ziemię. Nie, żeby celowo go szukała, ale ignorowanie wysłanych listów traktowała jak czerwoną lampkę ostrzegawczą. Dziwiła się nieco, skoro Grecja okazała się wyjątkowo spokojna jak na ich charaktery, jednak ostatecznie nie zaprzątała tym sobie za bardzo głowy; nie miała zamiaru ani czasu szukać go po Wyspach, tym bardziej jeśli nie zamierzał odebrać należnych mu pieniędzy.
– Powinnaś się tam kiedyś wybrać – podjęła, ostrożnie nakierowując rozmowę na inny tor – jest cieplej, niż w Rosji i Anglii, ale widoki, atmosfera i jedzenie zachwycają – kto wie, może musiała zabrać przyjaciółkę w urodziny na wycieczkę do odległego kraju, z daleka od tego, co miały tutaj na co dzień? – a najlepiej do mnie, do Włoch, moja nonna przyrządza najlepsze owoce morza na świecie – rozmarzona dla podkreślenia swojego zachwytu złączyła kciuk, palec wskazujący i środkowy, i przyłożyła do ust wykonując charakterystyczny gest zadowolenia – Tatiuszko, a wino z okolicznych winnic... i lokalne sery w knajpce z widokiem na morze, mamma mia, lećmy tam nawet dzisiaj – zerknęła na towarzyszkę z zawadiackim uśmiechem, starając się dostrzec na jej drobnej twarzy jakiejkolwiek reakcji: zadowolenia, czy rozbawienia myślą, że oszalała, czy niemej zgody, po której szybko zorganizowałaby świstoklik do rodzinnego kraju. Nie wiedziała, czy jej przyjaciółka miała w sobie na tyle odwagi, żeby zniknąć bez słowa przed swoim narzeczonym.
– Moje interesy zazwyczaj są ciekawsze od mężczyzn – zaznaczyła z udawaną powagą, ale niemal natychmiastowo uśmiechnęła się rozbawiona – dobrze wiesz, że stawiam swoją pracę nad wszystko a teraz, cóż, powiedzmy, że miałam ograniczony czas – i możliwości zresztą też, gdy była niemal nierozłączna podczas tej podróży z Macnairem. Być może musieli opuścić Anglię, by móc ponownie zacząć się ze sobą dogadywać lub myliła się co do niego i poprawił swoje zdolności aktorskie w robieniu dobrej miny do złej gry. W końcu z początku w ogóle nie chciał z nią jechać, dopóki nie przedstawiła mu pobieżnego planu i kwoty, którą miał na tym zarobić, ale to co było dlań niepokojące to fakt, że odkąd wrócili Cillian zapadł się pod ziemię. Nie, żeby celowo go szukała, ale ignorowanie wysłanych listów traktowała jak czerwoną lampkę ostrzegawczą. Dziwiła się nieco, skoro Grecja okazała się wyjątkowo spokojna jak na ich charaktery, jednak ostatecznie nie zaprzątała tym sobie za bardzo głowy; nie miała zamiaru ani czasu szukać go po Wyspach, tym bardziej jeśli nie zamierzał odebrać należnych mu pieniędzy.
– Powinnaś się tam kiedyś wybrać – podjęła, ostrożnie nakierowując rozmowę na inny tor – jest cieplej, niż w Rosji i Anglii, ale widoki, atmosfera i jedzenie zachwycają – kto wie, może musiała zabrać przyjaciółkę w urodziny na wycieczkę do odległego kraju, z daleka od tego, co miały tutaj na co dzień? – a najlepiej do mnie, do Włoch, moja nonna przyrządza najlepsze owoce morza na świecie – rozmarzona dla podkreślenia swojego zachwytu złączyła kciuk, palec wskazujący i środkowy, i przyłożyła do ust wykonując charakterystyczny gest zadowolenia – Tatiuszko, a wino z okolicznych winnic... i lokalne sery w knajpce z widokiem na morze, mamma mia, lećmy tam nawet dzisiaj – zerknęła na towarzyszkę z zawadiackim uśmiechem, starając się dostrzec na jej drobnej twarzy jakiejkolwiek reakcji: zadowolenia, czy rozbawienia myślą, że oszalała, czy niemej zgody, po której szybko zorganizowałaby świstoklik do rodzinnego kraju. Nie wiedziała, czy jej przyjaciółka miała w sobie na tyle odwagi, żeby zniknąć bez słowa przed swoim narzeczonym.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Jasne spojrzenie na dłuższą chwilę spoczęło na połyskujących, wielobarwnych punkcikach połączonych ze sobą metalem; Dolohov była sroką, łasą nawet na najmniejszą błyskotkę, a fakt, że ów bransoletka podarowana była z sentymentem i szczerością, a także niosła za sobą pewne zaplecze egzotyczne, dodawały niepozornej biżuterii znaczniej wyższej wartości. Opuściła rękę dopiero po dłuższej chwili, rozsiadając się wygodnie w miękkich poduszkach, w międzyczasie mimowolnie rozglądając się po okolicy.
Zakupione niedługo po wejściu do lokalu, dwie fajki spoczywające w kieszeni płaszcza wydawały się nawoływać z ciemnego wnętrza materiału.
– Aż zbyt dobrze o tym wiem, Fran – odpowiedziała, wtórując kobiecie drobnym rozbawieniem. W międzyczasie smukła dłoń, teraz odziana w urokliwą błyskotkę, odtworzyła drogę w kierunku zostawionego nieopodal płaszcza; Dolohov zanurkowała długimi palcami we wnętrzu kieszeni, wysuwając z niej niezbędny element, który sprawiał, że miejsce, w którym się znalazły, w ogóle nazwano palarnią. Jedna z fajek niepamięci wylądowała na wierzchu otwartej dłoni, podsuniętej w kierunku Francesci.
– Zazdroszczę ci – wypowiedziała po chwili, układając się wygodniej, przyjmując miękkość poduszki z cichym westchnięciem wypuszczonym spomiędzy warg – Tych podróży – sprecyzowała, niedługo później w pozycji półleżącej wsuwając fajkę do ust, a jej koniec podpalając z pomocą własnej różdżki.
Borgia miała niebywałe szczęście, mogąc w ramach interesów – mniej i bardziej legalnych, tych ciekawszych i obrzydliwie nudnych – zwiedzać ekscytujące miejsca. Być może wcale jednak nie zazdrościła jej tej różnorodności, wolności pod palcami i dalekich destynacji, a samego faktu, że udawało jej się wyrwać z tej przeklętej Anglii.
Usta Rosjanki nawiedził uśmiech, wtórujący temu rozmarzonemu w wykonaniu Francesci, gdy ta zaczęła opowiadać o smakołykach greckiej krainy. Milczała; przez jakiś czas, wyobrażając sobie obrazy, miejsca, smaki, tak odległe i kuszące jednocześnie, niemalże jak piękny, słoneczny sen. Zabawne, nigdy nie rozmyślała nad ciepłymi krajami jako miejscach, które faktycznie mogłyby przynieść jej odrobinę wytchnienia, czy coś na kształt błogiego szczęścia.
Zaciągnęła się podwójnie, zaraz potem wypuszczając mglisty obłoczek z ust.
– Cillianowi się podobało?
Nie musiała mówić słowa o Macnairze, żeby wiadomym było, że towarzyszył jej podczas greckich wojaży. Może powinna była złożyć gratulacje, że udało jej - im - się wyjść z tego cało?
Zakupione niedługo po wejściu do lokalu, dwie fajki spoczywające w kieszeni płaszcza wydawały się nawoływać z ciemnego wnętrza materiału.
– Aż zbyt dobrze o tym wiem, Fran – odpowiedziała, wtórując kobiecie drobnym rozbawieniem. W międzyczasie smukła dłoń, teraz odziana w urokliwą błyskotkę, odtworzyła drogę w kierunku zostawionego nieopodal płaszcza; Dolohov zanurkowała długimi palcami we wnętrzu kieszeni, wysuwając z niej niezbędny element, który sprawiał, że miejsce, w którym się znalazły, w ogóle nazwano palarnią. Jedna z fajek niepamięci wylądowała na wierzchu otwartej dłoni, podsuniętej w kierunku Francesci.
– Zazdroszczę ci – wypowiedziała po chwili, układając się wygodniej, przyjmując miękkość poduszki z cichym westchnięciem wypuszczonym spomiędzy warg – Tych podróży – sprecyzowała, niedługo później w pozycji półleżącej wsuwając fajkę do ust, a jej koniec podpalając z pomocą własnej różdżki.
Borgia miała niebywałe szczęście, mogąc w ramach interesów – mniej i bardziej legalnych, tych ciekawszych i obrzydliwie nudnych – zwiedzać ekscytujące miejsca. Być może wcale jednak nie zazdrościła jej tej różnorodności, wolności pod palcami i dalekich destynacji, a samego faktu, że udawało jej się wyrwać z tej przeklętej Anglii.
Usta Rosjanki nawiedził uśmiech, wtórujący temu rozmarzonemu w wykonaniu Francesci, gdy ta zaczęła opowiadać o smakołykach greckiej krainy. Milczała; przez jakiś czas, wyobrażając sobie obrazy, miejsca, smaki, tak odległe i kuszące jednocześnie, niemalże jak piękny, słoneczny sen. Zabawne, nigdy nie rozmyślała nad ciepłymi krajami jako miejscach, które faktycznie mogłyby przynieść jej odrobinę wytchnienia, czy coś na kształt błogiego szczęścia.
Zaciągnęła się podwójnie, zaraz potem wypuszczając mglisty obłoczek z ust.
– Cillianowi się podobało?
Nie musiała mówić słowa o Macnairze, żeby wiadomym było, że towarzyszył jej podczas greckich wojaży. Może powinna była złożyć gratulacje, że udało jej - im - się wyjść z tego cało?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Miała szczęście. Wiedziała o tym od pierwszego dnia, gdy rodzice sami zachęcali ją do nabywania wiedzy nie tylko o tajnikach handlu, ale i przeglądania atlasów geograficznych. Nie każda kobieta w ich świecie miała takie możliwości, niezależnie od statusu społecznego i wykonywanego zawodu, nie każda rodziła się w rodzinie, w której żyłach płynęło podróżowanie związane z pracą... dlatego każdego dnia była niezwykle wdzięczna za to, co robiła, gdzie była i gdzie mogłaby teraz być, chociaż wiedziała, że sama poprowadziła swój los w tym kierunku przyczyniając się do pozbycia męża. Gdyby żył zapewne skończyłaby jak inne: w sklepie, bez możliwości wejścia na statek, pielęgnując resztki domowego ogniska i opinii pośród społeczności. A ona nigdy nie godziła się na takie życie.
– Nie zazdrość – machnęła ręką – dobrze wiesz, że jeśli tylko wspomnisz słowem, to zabiorę cię tam, gdzie chcesz – tak najzwyczajniej, po przyjacielsku. Miała taką możliwość, dlaczego więc miałaby z tego nie korzystać? Dbała o rodzinę, ale równie mocno dbała o swoje przyjaciółki, bez których niejednokrotnie by sobie nie poradziła. Przemiła chwila nie trwała szczególnie długo. Nie ukrywała swojego uwielbienia wobec Rosjanki, ale nie kryła też faktu, że czasami miała ochotę udusić ją gołymi rękoma. Bo kiedy tylko próbowała uniknąć danego tematu – i dawała nawet ku temu wszelkie sygnały, być może zbyt subtelne i niezauważalne – czarownica przeważnie i tak go poruszała. Tak jak teraz. Francesca niemal westchnęła i chyba tylko resztkami słabej woli wstrzymała się przed wzniesieniem oczu ku schowanego za dymem sufitowi.
– Jesteś subtelna jak avada rzucona prosto między oczy – odparła z przekąsem, nawet nie próbując zaprzeczać. Znały się w końcu nie od dzisiaj, a do tego przeklęta i okropnie bystra lodowata piękność była wtajemniczona w sprawy na linii Borgia–Macnair na tyle, że nie sądziła, by dała się tak łatwo oszukać. Dla równowagi ona, jak zwykle, zrobiła utrzymującą w napięciu pauzę z pozoru tylko po to, by zaciągnąć się fajką. W rzeczywistości potrzebowała chwili na oszacowanie tego jak bardzo zepsuje sobie nastrój poruszając kwestię Cilliana. Jeszcze przed paroma dniami nie przejęłaby się nim, ale im dłużej słane wiadomości pozostawały bez odzewu, tym większe zdenerwowanie weń narastało.
– Nie odzywa się od powrotu – zaczęła taktycznie, siląc się na neutralny ton – jak zwykle zresztą, więc przecież wcale nie powinno mnie to dziwić – gładkie dotychczas czoło Włoszki przecięła poprzeczna bruzda a jej wzrok utkwił we własnych stopach. Chociaż rzeczywiście bywało tak, że po spotkaniach na drugim końcu świata nie odzywali się do siebie pozwalając losowi spleść ich drogi ponownie za jakiś czas, tym razem miała wrażenie, że milczenie było nie w porządku wobec rozmowy, którą odbyli. Nie bez powodu wreszcie każde z nich wyrzuciło przynajmniej część frustracji, której powodem była ta druga strona, żeby teraz wracać do punktu wyjścia i uporczywego unikania się wzajemnie. Skłonna była nawet stwierdzić, że Macnair po prostu nie dojrzał do zachowywania się jak dorosły, gdyby nie intuicja, która podszeptywała jej, że coś mogło się stać.
– Jesteśmy dobrym przykładem relacji anty damsko–męskiej, na podstawie której powinni pisać poradniki – parsknęła rozbawiona dla rozgonienia kłębiących się nad jej głową chmur, ale wiedziała, że to był dopiero początek rozmowy; czekała więc spokojnie na zdanie Tatiany, z nadzieją, że może tym razem odpuści i zmieni temat.
– Nie zazdrość – machnęła ręką – dobrze wiesz, że jeśli tylko wspomnisz słowem, to zabiorę cię tam, gdzie chcesz – tak najzwyczajniej, po przyjacielsku. Miała taką możliwość, dlaczego więc miałaby z tego nie korzystać? Dbała o rodzinę, ale równie mocno dbała o swoje przyjaciółki, bez których niejednokrotnie by sobie nie poradziła. Przemiła chwila nie trwała szczególnie długo. Nie ukrywała swojego uwielbienia wobec Rosjanki, ale nie kryła też faktu, że czasami miała ochotę udusić ją gołymi rękoma. Bo kiedy tylko próbowała uniknąć danego tematu – i dawała nawet ku temu wszelkie sygnały, być może zbyt subtelne i niezauważalne – czarownica przeważnie i tak go poruszała. Tak jak teraz. Francesca niemal westchnęła i chyba tylko resztkami słabej woli wstrzymała się przed wzniesieniem oczu ku schowanego za dymem sufitowi.
– Jesteś subtelna jak avada rzucona prosto między oczy – odparła z przekąsem, nawet nie próbując zaprzeczać. Znały się w końcu nie od dzisiaj, a do tego przeklęta i okropnie bystra lodowata piękność była wtajemniczona w sprawy na linii Borgia–Macnair na tyle, że nie sądziła, by dała się tak łatwo oszukać. Dla równowagi ona, jak zwykle, zrobiła utrzymującą w napięciu pauzę z pozoru tylko po to, by zaciągnąć się fajką. W rzeczywistości potrzebowała chwili na oszacowanie tego jak bardzo zepsuje sobie nastrój poruszając kwestię Cilliana. Jeszcze przed paroma dniami nie przejęłaby się nim, ale im dłużej słane wiadomości pozostawały bez odzewu, tym większe zdenerwowanie weń narastało.
– Nie odzywa się od powrotu – zaczęła taktycznie, siląc się na neutralny ton – jak zwykle zresztą, więc przecież wcale nie powinno mnie to dziwić – gładkie dotychczas czoło Włoszki przecięła poprzeczna bruzda a jej wzrok utkwił we własnych stopach. Chociaż rzeczywiście bywało tak, że po spotkaniach na drugim końcu świata nie odzywali się do siebie pozwalając losowi spleść ich drogi ponownie za jakiś czas, tym razem miała wrażenie, że milczenie było nie w porządku wobec rozmowy, którą odbyli. Nie bez powodu wreszcie każde z nich wyrzuciło przynajmniej część frustracji, której powodem była ta druga strona, żeby teraz wracać do punktu wyjścia i uporczywego unikania się wzajemnie. Skłonna była nawet stwierdzić, że Macnair po prostu nie dojrzał do zachowywania się jak dorosły, gdyby nie intuicja, która podszeptywała jej, że coś mogło się stać.
– Jesteśmy dobrym przykładem relacji anty damsko–męskiej, na podstawie której powinni pisać poradniki – parsknęła rozbawiona dla rozgonienia kłębiących się nad jej głową chmur, ale wiedziała, że to był dopiero początek rozmowy; czekała więc spokojnie na zdanie Tatiany, z nadzieją, że może tym razem odpuści i zmieni temat.
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Drobny śmiech potoczył się w eter, przemknął przez puchate poduszki i obłoczki z dymu, odbił od ścian, finalnie wracając na kąciki ust, kiedy Dolohov pokręciła głową.
Być może potrafiłaby to sobie wyobrazić; samą siebie, wolną, niepodległą, gdzieś daleko, może w jakimś słonecznym, jasnym miejscu, naznaczonym winem, wybornym jedzeniem i nieustającą beztroską, kiedy piach parzy stopy i spiętrzone fale przynoszą ochłapy ulgi.
Być może było to nawet prawdopodobne i możliwe, zostawienie wszystkiego za sobą, ucieczka od życia, które wybrała – nieświadomie bądź z pełną premedytacją, to nie miało znaczenia – udawanie, że nie było niczego, a jedyne co ma, to przyszłość.
Być może.
– Nawet na koniec świata? – mruknęła, unosząc brew z rozbawieniem. Możliwe, że zazdrościła jej bardziej zapartości i prostoty, z jaką rzucała się z motyką na słońce, niźli samych możliwości, jakie stwarzało podróżowanie. Paradoksalnie, bowiem czy samą sobą nie krzyczała wszem i wobec bluźnierczych, nieodpowiednich słów, układających się w coś na kształt pierdolić konwenanse?
– Jak zawsze, kotku – mogła porzucić temat Cilliana, zepchnąć gdzieś na pobocze świadomości, zacząć udawać, że Macnair wcale nie istniał, skupić się tylko na cudownych krajobrazach, wyobrażeniach egzotycznych smaków i ulotnych wspomnień. Przyszłoby jej to z niebywałą łatwością, zignorować dziwaczny temat, jakim była relacja Francesci z mężczyzną, z którym – o zgrozo – i ją samą coś niegdyś łączyło.
Los bywał obrzydliwie przewrotny.
Pozwoliła jej kontynuować, słuchała słów w ciszy przerywanej jedynie skwierczącym dźwiękiem unoszącym się z fajki; ta zaczynała działać, zbawiennie, miło błogo, pozwalając myślom Tatiany i słowom Borgii lawirować gdzieś w rzeczywistości, pod sufitem, w który wlepiła spojrzenie.
– Po co w ogóle zabierasz go gdziekolwiek? – znała odpowiedź, dawno przed postawieniem samego pytania, musiała ją znać, prowadząc z Francescą całe morza rozmów, nierzadko kropionych szczerością alkoholu.
Może tego dziwacznego uczucia, obdarzenia kogoś czymś na kształt przynależności, sentymentu, atrapy prawdziwych uczuć – czegokolwiek – też jej zazdrościła.
– Zbiłabyś fortunę. Może to kolejny z chodliwych towarów?
Być może potrafiłaby to sobie wyobrazić; samą siebie, wolną, niepodległą, gdzieś daleko, może w jakimś słonecznym, jasnym miejscu, naznaczonym winem, wybornym jedzeniem i nieustającą beztroską, kiedy piach parzy stopy i spiętrzone fale przynoszą ochłapy ulgi.
Być może było to nawet prawdopodobne i możliwe, zostawienie wszystkiego za sobą, ucieczka od życia, które wybrała – nieświadomie bądź z pełną premedytacją, to nie miało znaczenia – udawanie, że nie było niczego, a jedyne co ma, to przyszłość.
Być może.
– Nawet na koniec świata? – mruknęła, unosząc brew z rozbawieniem. Możliwe, że zazdrościła jej bardziej zapartości i prostoty, z jaką rzucała się z motyką na słońce, niźli samych możliwości, jakie stwarzało podróżowanie. Paradoksalnie, bowiem czy samą sobą nie krzyczała wszem i wobec bluźnierczych, nieodpowiednich słów, układających się w coś na kształt pierdolić konwenanse?
– Jak zawsze, kotku – mogła porzucić temat Cilliana, zepchnąć gdzieś na pobocze świadomości, zacząć udawać, że Macnair wcale nie istniał, skupić się tylko na cudownych krajobrazach, wyobrażeniach egzotycznych smaków i ulotnych wspomnień. Przyszłoby jej to z niebywałą łatwością, zignorować dziwaczny temat, jakim była relacja Francesci z mężczyzną, z którym – o zgrozo – i ją samą coś niegdyś łączyło.
Los bywał obrzydliwie przewrotny.
Pozwoliła jej kontynuować, słuchała słów w ciszy przerywanej jedynie skwierczącym dźwiękiem unoszącym się z fajki; ta zaczynała działać, zbawiennie, miło błogo, pozwalając myślom Tatiany i słowom Borgii lawirować gdzieś w rzeczywistości, pod sufitem, w który wlepiła spojrzenie.
– Po co w ogóle zabierasz go gdziekolwiek? – znała odpowiedź, dawno przed postawieniem samego pytania, musiała ją znać, prowadząc z Francescą całe morza rozmów, nierzadko kropionych szczerością alkoholu.
Może tego dziwacznego uczucia, obdarzenia kogoś czymś na kształt przynależności, sentymentu, atrapy prawdziwych uczuć – czegokolwiek – też jej zazdrościła.
– Zbiłabyś fortunę. Może to kolejny z chodliwych towarów?
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
– Nawet na koniec świata – przytaknęła czarownica nie powstrzymując się wcześniej przed posłaniem Tatianie zdumionego spojrzenia. Była bowiem pewna, że nie musiała mówić takich rzeczy na głos, skoro w jej rozumieniu przyjaźnie zawierało się niemal z przysięgą porównywalną z tą, składaną na ślubnym kobiercu; w zdrowiu i w chorobie, w dostatku i biedzie, na zawsze. Ale z drugiej strony rozumiała, że niektóre rzeczy od czasu do czasu należało przypominać i przede wszystkim werbalizować – nie każdy posiadał przecież umiejętność odgadywania ludzkich gestów i czytania intencji, choć Rosjankę zawsze umiejscawiała w grupie, która tę wiedzę posiadała.
Zadane pytanie chciała uznać za retoryczne, jednak zamiast uciszyć się i zbyć je milczeniem, wzruszyła ramionami i westchnęła.
– Niezbadane są odmęty damskiego umysłu o czym się już przekonałyśmy – skwitowała nie wdając się zbytnio w dyskusję. Nie chciała zaczynać jej po raz kolejny tylko po to, by obie doszły do wniosku, że emocje siały spustoszenie a wchodzenie po raz kolejny do tej samej rzeki – chociaż idiotyczne – było ekscytujące. Zwłaszcza jeśli wobec tej rzeki w dalszym ciągu czuło się coś więcej, mimo naturalnego mechanizmu wyparcia. W tej sytuacji Włoszka widziała jednak dwa wyjścia: albo tym razem pływanie powiedzie się albo wreszcie się utopi, nic pomiędzy. O ile przed paroma laty końskie zaloty, czy najzwyklejsze potyczki nie sprawiały jej problemu, o tyle teraz, gdy była starsza, nie miała ani na nie siły ani ochoty. Potrzebowała stabilności, lecz tej nie upatrywała absolutnie w tworzeniu rodziny i domu, ale świadomość, że może na kimś polegać wydawała się wystarczająca. Miała przyjaciółki, a te narzeczonych, czy nawet dzieci, ona tymczasem miała tylko psa, który wypełniał pustą przestrzeń w domu.
– Pomyślę o tym – o kolejnym planie na biznes, a tych w zanadrzu miała w dalszym ciągu sporo. Po kolejnym pociągnięciu fajki błogość i zapomnienie zniknęło, ustępując miejsca ciężkości myśli, które zaczęły zalewać jej umysł. A na to znała tylko jeden sposób. – Bardzo śpieszysz się do domu? Mam w domu butelkę francuskiego wina – zaproponowała i zerknęła mimochodem w kierunku wyjścia.
zt
Zadane pytanie chciała uznać za retoryczne, jednak zamiast uciszyć się i zbyć je milczeniem, wzruszyła ramionami i westchnęła.
– Niezbadane są odmęty damskiego umysłu o czym się już przekonałyśmy – skwitowała nie wdając się zbytnio w dyskusję. Nie chciała zaczynać jej po raz kolejny tylko po to, by obie doszły do wniosku, że emocje siały spustoszenie a wchodzenie po raz kolejny do tej samej rzeki – chociaż idiotyczne – było ekscytujące. Zwłaszcza jeśli wobec tej rzeki w dalszym ciągu czuło się coś więcej, mimo naturalnego mechanizmu wyparcia. W tej sytuacji Włoszka widziała jednak dwa wyjścia: albo tym razem pływanie powiedzie się albo wreszcie się utopi, nic pomiędzy. O ile przed paroma laty końskie zaloty, czy najzwyklejsze potyczki nie sprawiały jej problemu, o tyle teraz, gdy była starsza, nie miała ani na nie siły ani ochoty. Potrzebowała stabilności, lecz tej nie upatrywała absolutnie w tworzeniu rodziny i domu, ale świadomość, że może na kimś polegać wydawała się wystarczająca. Miała przyjaciółki, a te narzeczonych, czy nawet dzieci, ona tymczasem miała tylko psa, który wypełniał pustą przestrzeń w domu.
– Pomyślę o tym – o kolejnym planie na biznes, a tych w zanadrzu miała w dalszym ciągu sporo. Po kolejnym pociągnięciu fajki błogość i zapomnienie zniknęło, ustępując miejsca ciężkości myśli, które zaczęły zalewać jej umysł. A na to znała tylko jeden sposób. – Bardzo śpieszysz się do domu? Mam w domu butelkę francuskiego wina – zaproponowała i zerknęła mimochodem w kierunku wyjścia.
zt
My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me
Paradoksalnie, choć starała się oddalać jak tylko mogła od wszelkich norm, wszelkich zobowiązań i uwiązań, którymi w mniemaniu Rosjanki były wszelakie relacje, poza zwyczajną korzyścią – materialną, duchową, wedle interpretacji – jej przyjaźń z Francescą była po prostu...przyjemna.
Czasem konieczna, czasem wyczekana; spotkania miały w sobie całe morze swobody i miliony niedopowiedzeń, a mimo to zespalały w ten przyjemny sposób, gdy o pewnych rzeczach nie trzeba mówić, pewnych gestów nie trzeba wykonywać – nie trzeba nawet raczyć się kontaktem; finalnie jakimś dziwnym trafem zawsze się znajdywały, w mniej lub bardziej oczywistych warunkach czy miejscach.
Fakt, że również nie była stąd, a Anglia potrafiła ją równie mocno wkurwić, faktycznie plusował ich relacji.
– Aleś rozmowna – wychrypiałym słowom akompaniowało pokręcenie głową; skoro Borgia nie chciała rozmawiać, nie naciskała. Być może nawet taki stan rzeczy podobał jej się bardziej, kiedy przez dłużej niż chwilę po prostu milczały, myśli przewijały się od egzotycznych obrazów po szpetotę Londynu, od unoszącego się dymu po ładne poduszki; w całej absurdalności danej chwili, całkowicie luźnej i oderwanej od rzeczywistości, Dolohov zapragnęła mieć jedną z tych fikuśnych poszewek z frędzlami we własnej sypialni.
A może to fajka robiła już swoje, kiedy rozsiadała się wygodniej, próbując zepchnąć na bok rozważania o sferze uczuciowej. Zabawne – miała w tej materii tak wiele, a jednocześnie niemalże nic do powiedzenia; nie wiedziała jak wyglądają związki, jak wyglądają te prawdziwe związki, bez całego brudu, strachu, wykorzystywania; żaden mężczyzna dotąd – poza Grahamem – tak naprawdę jej nie obchodził.
Byli uroczy; jedni przystojny, drudzy jakoś ciekawie brzydcy, biedni i bogaci – to tych drugich lubiła o wiele, wiele bardziej – ciekawi i nudni; o przeróżnych potrzebach – jeden chciał zwojować świat, drugiego zadowoliłby tylko ciepły język oplatający kutasa.
Obrzydliwie przewidywalni, prości, schematyczni.
A przy tym tak rozkosznie cudowni.
Tatiana zdecydowanie nie nadawała się do tworzenia jakiejkolwiek wartościowej relacji.
– Nie musisz powtarzać mi dwa razy – wino było idealnym zwieńczeniem popołudnia; czymś na kształt ładniejszej herbaty, którą Brytyjczycy tak namiętnie pijali.
Kiedy nasunęła na siebie płaszcz odłożyła fajkę, równie prędko sięgając po własną papierośnicę, a peta wsuwając do ust nim wyszły z palarni.
zt
Czasem konieczna, czasem wyczekana; spotkania miały w sobie całe morze swobody i miliony niedopowiedzeń, a mimo to zespalały w ten przyjemny sposób, gdy o pewnych rzeczach nie trzeba mówić, pewnych gestów nie trzeba wykonywać – nie trzeba nawet raczyć się kontaktem; finalnie jakimś dziwnym trafem zawsze się znajdywały, w mniej lub bardziej oczywistych warunkach czy miejscach.
Fakt, że również nie była stąd, a Anglia potrafiła ją równie mocno wkurwić, faktycznie plusował ich relacji.
– Aleś rozmowna – wychrypiałym słowom akompaniowało pokręcenie głową; skoro Borgia nie chciała rozmawiać, nie naciskała. Być może nawet taki stan rzeczy podobał jej się bardziej, kiedy przez dłużej niż chwilę po prostu milczały, myśli przewijały się od egzotycznych obrazów po szpetotę Londynu, od unoszącego się dymu po ładne poduszki; w całej absurdalności danej chwili, całkowicie luźnej i oderwanej od rzeczywistości, Dolohov zapragnęła mieć jedną z tych fikuśnych poszewek z frędzlami we własnej sypialni.
A może to fajka robiła już swoje, kiedy rozsiadała się wygodniej, próbując zepchnąć na bok rozważania o sferze uczuciowej. Zabawne – miała w tej materii tak wiele, a jednocześnie niemalże nic do powiedzenia; nie wiedziała jak wyglądają związki, jak wyglądają te prawdziwe związki, bez całego brudu, strachu, wykorzystywania; żaden mężczyzna dotąd – poza Grahamem – tak naprawdę jej nie obchodził.
Byli uroczy; jedni przystojny, drudzy jakoś ciekawie brzydcy, biedni i bogaci – to tych drugich lubiła o wiele, wiele bardziej – ciekawi i nudni; o przeróżnych potrzebach – jeden chciał zwojować świat, drugiego zadowoliłby tylko ciepły język oplatający kutasa.
Obrzydliwie przewidywalni, prości, schematyczni.
A przy tym tak rozkosznie cudowni.
Tatiana zdecydowanie nie nadawała się do tworzenia jakiejkolwiek wartościowej relacji.
– Nie musisz powtarzać mi dwa razy – wino było idealnym zwieńczeniem popołudnia; czymś na kształt ładniejszej herbaty, którą Brytyjczycy tak namiętnie pijali.
Kiedy nasunęła na siebie płaszcz odłożyła fajkę, równie prędko sięgając po własną papierośnicę, a peta wsuwając do ust nim wyszły z palarni.
zt
Tatiana Dolohov
Zawód : emigrantka, pozowana dama
Wiek : lat 24
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
wanderess, one night stand
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
don't belong to no city,
don't belong to no man
I'm the violence in the pouring rain
OPCM : 17
UROKI : 16 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +3
ZWINNOŚĆ : 7
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
widzę ich nogi w minispódniczkach, spodniach albo w powiewnych tkaninach,
każdą podglądam osobno, ich tyłki i uda, zamyślony, kołysany marzeniami porno
nie moja wina, że jesteśmy tak ulepieni, w połowie z bezinteresownej kontemplacji, i w połowie z apetytu
— trzydziesty pierwszy sierpnia 1958 —
Drink jeden i drugi, spijany w hauście dziwacznego zamroczenia, trącany ostrością alkoholu i cierpkim smakiem wiszącego w powietrzu kataklizmu. Taniec pierwszy i kolejny, być może nie na miejscu w zastałej okoliczności, ale rozgrzewający kończyny przyjemnym brzmieniem beztroskiej swawoli. Niewinny flirt tu i tam, również w natręctwie kierowanym do uprzykrzającej życia przyzwoitki, wiecznie kręcącej się u stóp młodej damy. Nie działał na nią osobliwy urok egzotycznego imigranta, zadziałał jednak stosowny brzdęk wciskanych w dłonie monet, wymownie niosący się echem ni to prośby, ni to przymusu. Chwila wahania zamajaczyła gdzieś przed jej obliczem, prędko jednak przysłoniła je chustą materialistycznej pobudki, pozostawiwszy oczy szeroko zamkniętymi. Salonowa dyskrecja przypieczętowana chwilą — niedługą, bo trwającą ledwie ze trzydzieści minut — wyczekiwanej samotności, już po wsze czasy zastygłą w niebycie prawdy, której konsekwentnie wyrzekali się przecież wszyscy. Fałsz wygrywał dominujące nuty, leniwym krokiem triumfu sprowadzając ich w siedlisko wygody, korzennego zapachu i, jakże stosownie, niepamięci. Skąd to poświęcenie?; skąd ta rozrzutność? Dla wroga, tej antagonistycznej sylwetki rysowanej kreską nieustępującej zajadliwości i ambiwalencji uczuć? Naprawdę dla niej? Dowierzać się nie chciało, w geście lekceważenia próbował wszakże rozciągać nici własnej cierpliwości, nadaremno dystansując ciało od ciała, spojrzenie od spojrzenia, wreszcie — myśl od realnej materii, dumnie i jakoś nienormalnie kroczącej dziś u jego boku, niepoznaną mu dotąd Imogen. W krwi krążyła gorycz, nienawiść, albo niemożebne do zidentyfikowania zło jej istnienia; w tęczówkach migały iskry niedostrzegalnego dotąd żaru, temperamentu nie tyle płomiennego, co podjudzonego niesprawiedliwością. Chciał sądzić, że to empatyczna strona jej szczodrego serca znieść nie mogła swoistej apokalipsy, karząc ducha samą świadomością; chciał sądzić, że to kaskady spadających nagle meteorytów, cierpienie jej rodzimego Norfolku, czy prędzej całego kraju, wniosło w kąty pięknej twarzy zjawy mroku, orząc w niej stałe zmarszczki osowiałości. W obliczu następującego z wolna końca świata być może jeszcze znaczniej obudził się w nim ten zwierzęcy, łaknący instynktownie drapieżnik, dla co niektórych nawet dewiacyjnie perwersyjny, skłonny spić z jej pełnych warg okalającą je słodycz. Być może jednak tkwiło w tym porywie coś bardziej dystyngowanego, malującego go kolorem urzekającego człowieczeństwa. Bo jako ten prawdziwy przyjaciel, silnie kierowany potrzebą ochronienia jej przed podłością tego zepsutego entourage, zapragnął wysłuchać całego potoku dzierżonego żalu.
— Rad jestem, że żyjesz — przemówił inicjująco, po angielsku i zupełnie szczerze, rozłożywszy się swobodnie wśród pięter kipiących bogactwem materiałów. Pomiędzy palcami przerzucał nabitą drogim tytoniem fifkę, już zaraz podpalał jej kraniec różdżką i wtłaczał w siebie mgłę pożądanej banalności. W tutejszej samotni nie musieli kryć się za obcą, północnogermańską mową, w tutejszej izolacji uczynić mogli absolutnie wszystko. A on nie zaszczycał jej nawet zerknięciem, źrenice lokując to w miękkiej poduszce, to w zawieszonym nisko sklepieniu. Z dala od niej i z dala od drażniącej byt jaźni. — W innym wypadku znaleźć bym musiał kolejną równie wprawną w zasady tej gry arystokratkę — dopowiedział wkrótce, jakby gwoli cynicznego wyjaśnienia, choć na licu błąkał się raczej uśmiech sygnalizujący niemą satyrę. Wdech kolejny i jeszcze następny, a już zaraz skrzętną fajką dzielił się z towarzyszką, na krótki moment zalegając w błogości niespodziewanego porządku. Wspomnień, myśli, rzeczywistości, a te trącały zwykle jarzmem chaosu i anormalności. Dotarło doń wytchnienie, typowe chyba dla wiekowego starca, albo dojrzałego przynajmniej mężczyzny, którym jeszcze nie był; w widmie jasnych włosów, wyłaniających się raz po raz gdzieś znad horyzontu, doglądał antycznej, posągowej wręcz harmonii boskiej kobiecości. Jako ten mit greckiej Afrodyty, czy bliższej jego wyobrażeniom Freyji — pociągająco bliski i kuszący, zarazem odległy i pleciony wyłącznie senną fantazją.
— Coś cię trapi. Czyżbyś wstała lewą nogą, bo doświadczyłaś na materacu twardości ziarnka grochu? A może służba przesadnie posoliła twoje śniadanie? Albo zamówiona sukienka okazała się zbyt skromna względem twoich przyzwyczajeń? — podpytał tonem jawnej ironii, ale kłębiąca się w sednie tej wypowiedzi intencja winna być dla niej klarowna. Niepodlegająca powątpiewaniu i dywagacjom, równie przejrzysta, co czerń jego koszuli, albo numer dnia w kalendarzu.
Opowiedz.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Igor Karkaroff dnia 19.12.23 17:02, w całości zmieniany 2 razy
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Łezki lecą, lecą łezki. Jedna za drugą, powoli wsiąkają w materiał poduszki. Decyzja jedna za drugą, stopniały grunt oczekiwań rozregulowany kiełkującymi marzeniami o iście szczeniackim zabarwieniu, naiwnie umiejscowionym na arenie wizji codzienności. Wyobraźnia podsuwała wizje zgorzknienia, zaprzepaszczone emocje opasały ciasno gardło, dobierając ostatnie możliwości zaczerpnięcia tchu. W kroku niechętnym, przepełnionym drażliwą niechęcią spoufalania, wreszcie poczuła wybiórcze wrażenie swobody. Łyk, jeden za drugim, łyk spływa do gardła i koi nerwy, napełnia uczuciem rozmemłania, rozbudza wściekłość. Wreszcie kobiece ciało rozluźniło się w podkreślającej figurę sukience, wyzbyta gorsetu i tak nie pozwalała oddychać. Chciała mu się w niej pokazać, gdy w prezencie od Melisande upatrywała idealne profilowanie własnego ciała; zamiast tego wyrok wypłynął z matczynych ust, a skreślony list nakazał porzucenie wszelkich starań, choć sama niegdyś kazała mu walczyć. Godne Brutusa słowa wbiły sztylet w zsiniałe od starań plecy, niegodny przeciwstawienia się rodzinie byt dopiął swego — zniszczyła pierwszego, ale nie tego, którego mogłaby chcieć.
Wtedy coś pękło, niczym szklanka trzymana w dłoniach zaciskających się na jej gładkiej strukturze. Dekolt zaróżowił się miarowo, by nagle zastygnąć w niebycie skrajnej bieli. Pojedyncze odłamki szkła opadły na podłogę, dłoń mężczyzny odszukała naruszoną strukturę damskiej dłoni, zielone spojrzenie powędrowało po zarysowaniach twarzy, upatrywała mniejszych drzazg, większych luk. Alkohol rozleniwiał, gdzieś obok pojawiła się sylwetka przyzwoitki, która czujnym okiem zauważyła jedynie koleżeńską troskę. Śmiech Imogen rozwarstwił powietrze i wyzbył się rodników nieszczęścia, chociaż nadal to ból poległ na dole całego, kobiecego bytu; właśnie w tym śmiechu mógł ujrzeć cały ból krótkiego, ledwie dwudziestojedno letniego jestestwa. Stratę, cierpienie, ból, tęsknotę. Nieszczęście wypisane noszoną krwią, płcią i nazwiskiem, bo czyż kobiety morza nie winny nosić z godnością codziennych strat? Mężczyźni w jej życiu wracali i znikali w zależności od kapryśności losu i decyzyjności podmiotów wyższych; finalnie podjęła ten pierwszy krok ku kontroli, a jego skutki we wpojonej odpowiedzialności, niosła od początku do końca. Tym samym gdy spiła z męskich ust pragnienie bliskości, równie boleśnie musiała je ukrócić; gdy zadecydowała o ich przyszłym losie, winna go też ukrócić.
Rozpustna była z niej kobieta, w naturze wpisana miała zemstę, zazdrość i złość, co mieszało się z jej własnym, pokojowym i statecznym charakterem. Opuścili więc lokal, oparta o ciepłe zagięcie ramienia nie zauważyła zniknięcia dodatkowej obecności, miast tego oddała swoje jestestwo w ręce Karkaroffa, który w symfonicznym zestawieniu półironii i otuchy dawał jej to, czego pragnęła.
Do czasu.
Zasiedli w miękkości poduszek, korelacje przywoływały wyłożony atłasami namiot rodu Shafiq, który opuściła przed kilkoma tygodniami. Głowa spoczęła swobodnie, angażując wyprostowaną szyję w delikatnym wypięciu rozleniwionego ciała. Gdy uniosła łokcie ku górze, odpierając je łagodnie i złączając łopatki, doskonale zdawała sobie z własnego procederu, pozwalając obślizgłym wężom spaczenia dotrzeć do wyimaginowanej wizji wygranej. Mógłby błagać o litość, w osobie przyjaciela odnaleźć mogła dozę przyzwolenia na zejście z tonu — na nic zdałyby się jednak prośby, błagania, bogobojne wezwania wprost do wszelkich poznanych im bóstw. Maat, Satet, Abnobo, Hestio. Dalej i dalej, łka i łga, dobiera się do kolejnej wygranej i obdziera ją z granic wytrzymałości. 'A ty którą boginią jesteś?' pobrzmiewało gdzieś w oddali roziskrzonych temperamentem myśli. Igor mówił dalej, mówił i prowokował. 'Z kim mam się pojedynkować o twoje względy?' Z nikim, po przegranej walce pozostały ledwie zgliszcza dumy, skryte głęboko pod pazuchą nocnych pragnień. Jeśli tylko o nie poprosisz, Imogen. Mógłbym dać ci wszystko, czego byś chciała, ale już nie chciała, dłonie w lodowatym poczuciu niemocy i niesprawiedliwości zacisnęła na wątłej szyi i poddusiła. Ponoć wtedy wargi rozchylają się mocniej, wołając w cichej prośbie do Erosa. Pierwsze wypełnienie płuc resztkami dymu spotęgowało wrażenia wyuzdanej, odtwórczej ekstazy młodego ciała. Powoli wypuściła dym spomiędzy warg, pustym spojrzeniem wędrując po zarysowaniach skrytego w czerni sufitu. Dopiero po dłuższej chwili od ostatnich słów rozpoczęła swoje.
— Wiesz, ile jestem warta, Igorze? — Jak drogo można było jej cenić? Czy niegdyś starcze dłonie zacisnąć się miały na blond włosach, schować je w satynę pościeli w alkowy i odebrać jakąkolwiek sprawczość? Ile byli gotowi za nią zapłacić?
— Ile statków trzeba ubrać nowymi masztami? Ile mugolskich żyć odebrać? Ile galeonów wepchnąć w ręce przyzwoitek?
Spokojnie, niemalże w spowolnieniu podążyła do sylwetki mężczyzny. Skrzyżowała ręce pod biustem, unosząc brodę z subtelnym rozchyleniem warg. Powiedz mi, Igorze. Powiedz to, co chcę usłyszeć. Kolejne zaciągnięcie się spoczęło zapadnięciem się policzków, czerwień ust spotęgowała wrażenie surowości twarzy, gdy wszelka mimika pozostawała iście kamienna. Adamie, ty także uległeś wężowi.
— A może zmieńmy walutę, mój drogi. Ile odbudowanych wiosek? Ile wyleczonych dzieci... Każdy najmniejszy skrawek mojego ciała da się przeliczyć na galeony. Ile byś zapłacił? — Cierpka niczym agrest, po lekkim naciśnięciu kwaśny sok powodował pęknięcie idealnej maski obojętności. Wyprostowała się, spokojnym ruchem zakładając nogę na nogę, by w rozłożonym w wygodnej pozycji ciele odnaleźć broń, którą zdawał się teraz podziwiać. Czy widzisz ostrze, Słodki?
wili urok (103)
Wtedy coś pękło, niczym szklanka trzymana w dłoniach zaciskających się na jej gładkiej strukturze. Dekolt zaróżowił się miarowo, by nagle zastygnąć w niebycie skrajnej bieli. Pojedyncze odłamki szkła opadły na podłogę, dłoń mężczyzny odszukała naruszoną strukturę damskiej dłoni, zielone spojrzenie powędrowało po zarysowaniach twarzy, upatrywała mniejszych drzazg, większych luk. Alkohol rozleniwiał, gdzieś obok pojawiła się sylwetka przyzwoitki, która czujnym okiem zauważyła jedynie koleżeńską troskę. Śmiech Imogen rozwarstwił powietrze i wyzbył się rodników nieszczęścia, chociaż nadal to ból poległ na dole całego, kobiecego bytu; właśnie w tym śmiechu mógł ujrzeć cały ból krótkiego, ledwie dwudziestojedno letniego jestestwa. Stratę, cierpienie, ból, tęsknotę. Nieszczęście wypisane noszoną krwią, płcią i nazwiskiem, bo czyż kobiety morza nie winny nosić z godnością codziennych strat? Mężczyźni w jej życiu wracali i znikali w zależności od kapryśności losu i decyzyjności podmiotów wyższych; finalnie podjęła ten pierwszy krok ku kontroli, a jego skutki we wpojonej odpowiedzialności, niosła od początku do końca. Tym samym gdy spiła z męskich ust pragnienie bliskości, równie boleśnie musiała je ukrócić; gdy zadecydowała o ich przyszłym losie, winna go też ukrócić.
Rozpustna była z niej kobieta, w naturze wpisana miała zemstę, zazdrość i złość, co mieszało się z jej własnym, pokojowym i statecznym charakterem. Opuścili więc lokal, oparta o ciepłe zagięcie ramienia nie zauważyła zniknięcia dodatkowej obecności, miast tego oddała swoje jestestwo w ręce Karkaroffa, który w symfonicznym zestawieniu półironii i otuchy dawał jej to, czego pragnęła.
Do czasu.
Zasiedli w miękkości poduszek, korelacje przywoływały wyłożony atłasami namiot rodu Shafiq, który opuściła przed kilkoma tygodniami. Głowa spoczęła swobodnie, angażując wyprostowaną szyję w delikatnym wypięciu rozleniwionego ciała. Gdy uniosła łokcie ku górze, odpierając je łagodnie i złączając łopatki, doskonale zdawała sobie z własnego procederu, pozwalając obślizgłym wężom spaczenia dotrzeć do wyimaginowanej wizji wygranej. Mógłby błagać o litość, w osobie przyjaciela odnaleźć mogła dozę przyzwolenia na zejście z tonu — na nic zdałyby się jednak prośby, błagania, bogobojne wezwania wprost do wszelkich poznanych im bóstw. Maat, Satet, Abnobo, Hestio. Dalej i dalej, łka i łga, dobiera się do kolejnej wygranej i obdziera ją z granic wytrzymałości. 'A ty którą boginią jesteś?' pobrzmiewało gdzieś w oddali roziskrzonych temperamentem myśli. Igor mówił dalej, mówił i prowokował. 'Z kim mam się pojedynkować o twoje względy?' Z nikim, po przegranej walce pozostały ledwie zgliszcza dumy, skryte głęboko pod pazuchą nocnych pragnień. Jeśli tylko o nie poprosisz, Imogen. Mógłbym dać ci wszystko, czego byś chciała, ale już nie chciała, dłonie w lodowatym poczuciu niemocy i niesprawiedliwości zacisnęła na wątłej szyi i poddusiła. Ponoć wtedy wargi rozchylają się mocniej, wołając w cichej prośbie do Erosa. Pierwsze wypełnienie płuc resztkami dymu spotęgowało wrażenia wyuzdanej, odtwórczej ekstazy młodego ciała. Powoli wypuściła dym spomiędzy warg, pustym spojrzeniem wędrując po zarysowaniach skrytego w czerni sufitu. Dopiero po dłuższej chwili od ostatnich słów rozpoczęła swoje.
— Wiesz, ile jestem warta, Igorze? — Jak drogo można było jej cenić? Czy niegdyś starcze dłonie zacisnąć się miały na blond włosach, schować je w satynę pościeli w alkowy i odebrać jakąkolwiek sprawczość? Ile byli gotowi za nią zapłacić?
— Ile statków trzeba ubrać nowymi masztami? Ile mugolskich żyć odebrać? Ile galeonów wepchnąć w ręce przyzwoitek?
Spokojnie, niemalże w spowolnieniu podążyła do sylwetki mężczyzny. Skrzyżowała ręce pod biustem, unosząc brodę z subtelnym rozchyleniem warg. Powiedz mi, Igorze. Powiedz to, co chcę usłyszeć. Kolejne zaciągnięcie się spoczęło zapadnięciem się policzków, czerwień ust spotęgowała wrażenie surowości twarzy, gdy wszelka mimika pozostawała iście kamienna. Adamie, ty także uległeś wężowi.
— A może zmieńmy walutę, mój drogi. Ile odbudowanych wiosek? Ile wyleczonych dzieci... Każdy najmniejszy skrawek mojego ciała da się przeliczyć na galeony. Ile byś zapłacił? — Cierpka niczym agrest, po lekkim naciśnięciu kwaśny sok powodował pęknięcie idealnej maski obojętności. Wyprostowała się, spokojnym ruchem zakładając nogę na nogę, by w rozłożonym w wygodnej pozycji ciele odnaleźć broń, którą zdawał się teraz podziwiać. Czy widzisz ostrze, Słodki?
wili urok (103)
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Suche łzy skapywały po majestatycznych policzkach, skrzepła krew osadzała się na dłoniach i w rozbitym szkle, zegar wybijał zaś regularny rytm tik-tak, po każdym kwadransie dzwoniąc dłuższym oznajmieniem. Wtedy właśnie konsumowali resztki mętnych drinków, raz po raz zaglądając łapczywie w kieliszek; on w imię uśmierzenia ustawicznego bólu istnienia, ona bardziej dla złagodzenia jego tępego pulsowania. Wtedy właśnie podnosili się manierycznie z miękkich krzeseł, zabawiając się wzajemnie miałką gadką i równie banalnym tańcem pośród wypłowiałych desek parkietu; przyglądał się natenczas głębokiej zieleni jej oczu i poza pijackim filmem świetlistości, dostrzegał iskry nienazwanego przyczyną gniewu. Już wkrótce obnażała biel zębów w uśmiechu o nieznanym mu kształcie, już zaraz łapała mocno za skryte pod marynarką i koszulą przedramię, szukając w nim stateczności własnego ruchu, ale chyba też tego metaforycznego oparcia. Nie znosili się i wielbili zarazem całkiem mocno, upatrzyła sobie weń zatem smaczny kąsek, swoisty cel osobniczych tortur. O tak, mogła mieć się dzisiaj za ofiarę największej klasy, na kolacyjnym talerzu spotykając nie lada rarytasy, po chwili w bezgłosej kontestacji użalając się na stygmat arystokratycznego wychowania; o tak, mogła wypinać, w kierunku jego wygłodniałych oczu, krągłości kobiecej sylwetki, już zaraz łkając cicho na świadomość losu wyznaczonego miarą tego przeklętego genu. Taka właśnie była, prowokująca i zarazem szukająca zrozumienia, oddająca się ekstremom w godnej wprawnego hipokryty postawie; jak paskudna modliszka nęciła i przyciągała, po niedługiej efemerydzie porzucając już wszystko i wszystkich, bez cienia wątpliwości czy zająknięcia. Jak ten diaboliczny wąż okręcić się potrafiła wokół smukłej szyi, gadzią wylinką gładząc jej pory, przyjemnie sycząc do ucha, może nawet krańcem języka smagając fragment męskiego lica; jak to animalistyczne wyobrażenie szatana zaciskała się na wysokości Adamowego jabłka, krępując krtań niemożnością złapania oddechu. I tak każdy kolejny sczezł milcząco, upadłszy na twardość posadzki w nieprzytomności; i tak, jak boska istota, czyniła zeń swoich najlojalniejszych poddanych, nęcąc zaledwie pojedynczym pierwiastkiem swego istnienia. Owocem, którego nigdy nie miał zdradziecko zerwać w poszukiwaniu upragnionego raju; owocem wyglądającym soczyście, dojrzałym i na pewno pysznym, ale wiecznie wiszącym gdzieś u szczytu ogromnego drzewa. Przywykł już do tej wizji, wiecznie będąc gdzieś obok i nie na serio, jako ten zawzięty wróg, a zarazem uosobienie wiernego strażnika; przywykł już do tych realiów, stąpając po ziemi całkiem twardo i dynamicznie. Mógł o niej śnić dowoli, mógł fantazjować o cieple jej ciała, przy tym nigdy nie dostępując zaszczytu jego skosztowania. Z godnym całej sprawy dystansem spoglądał więc na nią w ostatnich dniach, w natręctwie powtarzając, że była dlań wszakże tylko imaginacją. Wyobrażeniem ekstatycznego uniesienia, może spełnieniem jakichś dziwacznych dewiacji o splamieniu dostojnej socjety; niczym więcej, zaledwie pustą, acz ładną lalką, kołyszącą go do majakiem seksualnej obsceny. Dzisiaj role miały się odwrócić, dziś to on miał być jej podległą kukłą, rannym w tej batalii, skomlącym w trwodze zwierzęciem. Zupełnie nierozsądnie postanowiła wszakże uchylić bram ostatnich pięter piekła, stanowczym ruchem palca zapraszając go do wykańczającego tańca z ogniem.
Ale nie mogła przecież wiedzieć, że i on igrał z tym żywiołem, dławiąc się nim i sycąc w naprzemiennym ryzyku własnego jestestwa. Zupełnie jak Loki, zdrajca i psotnik, napawający się dramatami rozgrywanych scenek, napawający się też siłą, pozornie niewinnych oraz figlarnych, występków, podpisanych bezwstydnie pochyłą kreską. Tak jak malarz utożsamiał się z dziełem, tak i on zostawiał grawerunki śmiało krzyczące imieniem Igora Karkaroffa; dziwacznie dość szczycił się perwersją powtarzanych natrętnie mitów, już wkrótce odnajdując ich realizację w szarej dzisiejszości Midgardu, gdzie uśmiech nie mógł przesądzać o żadnym oszustwie czy przekroczeniu granic. Ale dziś pozwolić sobie mógł na to bez większego skrępowania, pozostawali wszakże skryci przed oczyma przyzwoitki i całej reszty w ciasnej przestrzeni niesionej hajem palarni. Niech nie zaskoczy jej twardość tutejszych siedzisk, gdy wzmocniony wilim czarem postanowi przyprzeć do nich dziewczęce plecy; niech nie zdziwi jej nagły poryw męskich ruchów, nieadekwatny do łączącej ich relacji, niesłusznie powzięty w odwadze wykupionej mieszkiem galeonów samotności. Chciała mieć go za poszkodowaną zdobycz, istotnie jednak to ona mogła rysować się dziś analogiczną estetyką.
Jesteś warta tyle, ile gotów są za ciebie zapłacić, chciałoby się wyrzec, miast tego zaszczycił ją wreszcie przelotnym spojrzeniem. Dobijającym ducha, rozrywającym byt na fragmentaryczne cząstki. Naturalne i obecne zwyczajowo pragnienie przekształcało się w coś na wzór dręczącej pustką o b s e s j i. Majestatyczna twarzyczka, złociste włosy opadające na symetryczne ramiona, wydatny biust, smukła talia, długie nogi. Oczy iskrzące, wargi nabrzmiałe i na pewno słodkie, głos wybrzmiewający echem nienormalnej rozkoszy. Tak wymieniać by potrafił dalej, analizując każdy najmniejszy skrawek jej istnienia; miast tego wybrał ciche podziwianie, milczący zachwyt nad przenikającym umysł i krew pięknem.
— Wiem, Imogen, wiem aż za dobrze — wydusił posłusznie, służalczo, na wzór tego, co chciała usłyszeć. Sylwetka napięła się pod naporem nagłych i instynktownych potrzeb, on zaś nachylił się nieznacznie w jej stronę, niby tylko po to, by przejąć w ręce dymiącą się fajkę, niby tylko po to, by spojrzeć w samo jądro jej czarnych źrenic, przy okazji jednak muskając opuszkami kraniec kobiecej dłoni. Bez pytania wczepił palce między palce, gwałtownym aktem przyciągnął do siebie, ostatecznie szepnął gdzieś nieopodal jej żuchwy. Tak, aby czuła to egzaltowane westchnienie; tak, aby poczuła niemalże takt wygrywany przez bicie jego serca. — Spójrz na mnie — nakazał, ale nie w tonie dyrektywy, nie w atmosferze żołnierskiego rozkazu; mówił kojąco, miękko, trochę może nawet błagalnie. Bo pragnął przecież jej całej — uwagi, błogości, materii i ducha, po prostu Imogen. Na wyłączność, na własność, jak zwykło traktować się wyzbyte ludzkiego akcentu przedmioty. — Dałbym wszystko, żebyś była moja. — Choćby na tę jedną noc, choćby na te kilka godzin, tylko dla mnie, tylko dla mnie.
Ale nie mogła przecież wiedzieć, że i on igrał z tym żywiołem, dławiąc się nim i sycąc w naprzemiennym ryzyku własnego jestestwa. Zupełnie jak Loki, zdrajca i psotnik, napawający się dramatami rozgrywanych scenek, napawający się też siłą, pozornie niewinnych oraz figlarnych, występków, podpisanych bezwstydnie pochyłą kreską. Tak jak malarz utożsamiał się z dziełem, tak i on zostawiał grawerunki śmiało krzyczące imieniem Igora Karkaroffa; dziwacznie dość szczycił się perwersją powtarzanych natrętnie mitów, już wkrótce odnajdując ich realizację w szarej dzisiejszości Midgardu, gdzie uśmiech nie mógł przesądzać o żadnym oszustwie czy przekroczeniu granic. Ale dziś pozwolić sobie mógł na to bez większego skrępowania, pozostawali wszakże skryci przed oczyma przyzwoitki i całej reszty w ciasnej przestrzeni niesionej hajem palarni. Niech nie zaskoczy jej twardość tutejszych siedzisk, gdy wzmocniony wilim czarem postanowi przyprzeć do nich dziewczęce plecy; niech nie zdziwi jej nagły poryw męskich ruchów, nieadekwatny do łączącej ich relacji, niesłusznie powzięty w odwadze wykupionej mieszkiem galeonów samotności. Chciała mieć go za poszkodowaną zdobycz, istotnie jednak to ona mogła rysować się dziś analogiczną estetyką.
Jesteś warta tyle, ile gotów są za ciebie zapłacić, chciałoby się wyrzec, miast tego zaszczycił ją wreszcie przelotnym spojrzeniem. Dobijającym ducha, rozrywającym byt na fragmentaryczne cząstki. Naturalne i obecne zwyczajowo pragnienie przekształcało się w coś na wzór dręczącej pustką o b s e s j i. Majestatyczna twarzyczka, złociste włosy opadające na symetryczne ramiona, wydatny biust, smukła talia, długie nogi. Oczy iskrzące, wargi nabrzmiałe i na pewno słodkie, głos wybrzmiewający echem nienormalnej rozkoszy. Tak wymieniać by potrafił dalej, analizując każdy najmniejszy skrawek jej istnienia; miast tego wybrał ciche podziwianie, milczący zachwyt nad przenikającym umysł i krew pięknem.
— Wiem, Imogen, wiem aż za dobrze — wydusił posłusznie, służalczo, na wzór tego, co chciała usłyszeć. Sylwetka napięła się pod naporem nagłych i instynktownych potrzeb, on zaś nachylił się nieznacznie w jej stronę, niby tylko po to, by przejąć w ręce dymiącą się fajkę, niby tylko po to, by spojrzeć w samo jądro jej czarnych źrenic, przy okazji jednak muskając opuszkami kraniec kobiecej dłoni. Bez pytania wczepił palce między palce, gwałtownym aktem przyciągnął do siebie, ostatecznie szepnął gdzieś nieopodal jej żuchwy. Tak, aby czuła to egzaltowane westchnienie; tak, aby poczuła niemalże takt wygrywany przez bicie jego serca. — Spójrz na mnie — nakazał, ale nie w tonie dyrektywy, nie w atmosferze żołnierskiego rozkazu; mówił kojąco, miękko, trochę może nawet błagalnie. Bo pragnął przecież jej całej — uwagi, błogości, materii i ducha, po prostu Imogen. Na wyłączność, na własność, jak zwykło traktować się wyzbyte ludzkiego akcentu przedmioty. — Dałbym wszystko, żebyś była moja. — Choćby na tę jedną noc, choćby na te kilka godzin, tylko dla mnie, tylko dla mnie.
Igor Karkaroff
Zawód : pomocnik w domu pogrzebowym; początkujący zaklinacz; zarządca karczmy
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
his eyes are like angels
but his heart is
c o l d
but his heart is
c o l d
OPCM : 6 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 17 +3
ZWINNOŚĆ : 9
SPRAWNOŚĆ : 15 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
W pozornej śmierci Julii Romeo upatrzył swój koniec. Dłonie sunęły po szorstkości posadzki, obolałe ciało młodzieńca zrywało połacie skóry, gdy skomląc w legendarnych wprost odmętach cierpienia, do ust sięga fiolką z trucizną. Niczym najgorsze słowo, najboleśniejsze z przeżytych traum - krople gładzą po raz ostatni gardło, wypełniają ciało spazmami pośmiertnego drżenia, wtem zostawiając ciało na widok przebudzonej z letargu Julii. Sztylet przybiera rozmiary niebotycznej klęski, przecina perfekcyjne struktury młodego ciała i niszczy je u podnóża istnienia, u samej biologicznej podstawy funkcjonowania. Nadto tracą ducha, w boleści wyruszają w ostatnią podróż i tracą zmysły na tym, że nie zdołali ich w porę odzyskać. Jak daleko była w stanie się posunąć Imogen, kobieta ledwie dwudziestojednoletnia, choć daleka idyllicznemu wyobrażeniu zakochanej młódki, odsunięta od szekspirowskich sznytu, to nadal oddana w ramiona uczucia kiełkującego, dającego poczucie tego, co pragnęła najbardziej. W tym był największy ból, niczym Romeo, ujrzawszy własną drzazgę, popadała w manię i kolosalne cierpienie, nie odnajdując innego rozwiązania niż skrajne wycieńczenie umysłu wizjami klęski. Wyobraziła sobie — naiwnie i ochoczo — a nawet wykreowała świat z bezpieczną przystanią, w którym uczucie bijącego serca nie mogło poprzestać na świadomości niesionej rysy. Upadła niczym Romeo, gdy pierwsze potknięcie sięgnęło stóp. Obumarła niczym tkanki przebite sztyletem Julii, gdy popadając w samokrytycyzm, nie potrafiła już walczyć. Zwykła poddawać się szybko, w katastroficznych wizjach prywatnego cierpienia, odnajdując możliwość uwicia sobie bezpiecznego gniazda aż do nastania spokojnego nurtu.
Igor był uosobieniem irracjonalnego poczucia przegranej. Gdy męskie dłonie sięgały kart, talii, ręki — wszystko przypominało jej o upadku jej osoby; o przegranej, którą był on sam. Stanowił wyobrażenie dystopijnych scenariuszy, był ucieleśnieniem Judasza, Brutusa, Lucyfera — był wszelkim złem; nieuleczalną zgnilizną półwilego jestestwa, rozpościerającą się na wszelkie organy gangreną. Był jej przegraną, gdy usilnymi próbami podporządkowania męskiego umysłu sprowadzała się na skraj wytrzymałości, a przystojna męska twarz wykazywała co najwyżej słodkawą w odbiorze z zewnątrz kpinę. Nienawidziła go, bo był uosobieniem wolności, wygranej, siły, decyzyjności. Mógł czynić wszystko, cokolwiek zechciał, mógł pragnąć i mieć każdą żonę, jaką kiedykolwiek mógłby chcieć. W swoich własnych zapędach sadystki nie odnajdywała bolesnej prawdy i realności funkcjonowania młodego mężczyzny — nie patrzyła na jej własne wygrane w wyścigach, nie patrzyła na to, że w naturalnym odruchu mógł jej pragnąć i nigdy nie mógł jej mieć; dla paskudztwa rozbestwionego, samolubnego, pólwilego bytu, ważne było to, co sama uważała i czuła. Odnalazła kozła ofiarnego, kolejne kopnięcia powodowały kwik bólu, kolejne uderzenie łamało racice — jak daleko była w stanie się posunąć?
Sięgnął po nią, słowami ukazując oddanie istniejącej weń ochoty. Dłoń rozgrzała skórę blondynki, głos zdawała się ochrypnąć w przyjemnym dreszczu idącym wzdłuż kręgosłupa — spoglądał i mówił tak, jak chciała go widzieć. Słabego, cierpiącego, banalnie prostego w obsłudze. Mogła teraz sięgnąć po odkryte na wierzchu serce, ścisnąć je i fragmenty skóry wedrzeć pod idealnie wypielęgnowane paznokcie. Miast tego oddała się chwili bliskości, w rozgoryczeniu, tłumieniu alkoholem i zapaloną fajką znajdując krańce własnej bezmyślności. Głupia, pusta lalka. Złośliwa hipokrytka, kłamczyni i manipulantka, której młody umysł i młode serce pękło o jeden raz za dużo. Sprowokowana słowami, czująca umniejszenie w wypowiadanych zdaniach, winna sięgnąć po argumenty słowne i ukazać prawdziwość własnej sytuacji. Zamiast tego postanowiła go zniszczyć. Po prostu tak od ręki. Dla własnej chorej satysfakcji, dla własnych spazm przyjemności w momentach, gdy ryk wzmożonego płaczu przerywał ciszę samotności. Dla chwili, gdy kogoś bolałoby bardziej niż ją. Spojrzała tym paranoicznym wprost szmaragdem oczu po czarnej obwódce błękitnych tęczówek. Winna się wycofać, w niesionych doświadczeniach skryć rozsądek, którym szczyciła się we własnym mniemaniu. Ale alkohol rozrzedził wstyd, wsparł myślenie o tym, że nie ma już nic do stracenia. Odebrano jej przecież wszystko; ukrócono godność, honor, wybór, przyjemność, chęci, miłość, bezpieczeństwo. Zabrano jej człowieczeństwo, wpychając wprost w łapska zwierzęcej maniery i sposobu działania. Nadano jej rangę drapieżnika; gryź, mała.
Dłoń podniosła się w momencie ciepłego powietrza oplatającego skrawki jej skóry. Pogładziła zarysowanie żuchwy, spłynęła na szorstkość walczącego o istnienie zarostu. Na powrót lubiła ten dźwięk będący lekkim szelestem, ale czciła też delikatną ostrość naruszającą opuszki palców.
— Nie jesteś jedynym, Igorze — wiedział o tym, musiał o tym wiedzieć. W zbliżeniu widziała najmniejsze zarysowanie skóry, koiła ją ta wizja, która teraz roztaczała anielskość na słowiańskich rysach. — Ale ja sama tylko jednego mężczyzny pragnę i nie dane mi będzie go poślubić. Wiesz dlaczego? — Sięgnęła do fajki, nie odsuwając się, choć wszelkie alarmy biły na alarm. Lęk przeradzał się w panikę, tą zagłuszyła kolejna fala rozkosznego rozluźnienia, gdy policzki zapadły się w pochłonięciu gorzkawego dymu, a ten otoczył ich twarze i nakarmił bezlitosnym drapaniem suchych od niegdyś przelanych łez oczu.
— Bo nie mam na to żadnego wpływu. Jestem tylko ciałem, które chciałbyś kupić lub przywłaszczyć. Jestem czyjąś decyzją, która każe mi współgrać z czyjąś opłacalnością. — I na co dzień się z tym zgadzała, w trzeźwości umysłu znajdowała kontrargumenty własnych słów, ale teraz — sprowokowana, obolała, rozgoryczona, wściekła i dodatkowo złamana wpół młodzieńczym zauroczeniem, potrafiła jedynie lamentować. Ale nie można było się jej dziwić, bo tu nawet nie chodziło o fakt niesionych uczuć i gloryfikację obranej ku tym emocjom persony; clou kryło się w fakcie, że w ich świecie nie było na to miejsca. Twarz wyrażała wściekłość, brwi złączyły się łagodnie, a usta rozchyliły, ciepłym oddechem otaczając oddanego jej mężczyznę, którego gehenna miała się dopiero zacząć.
— I kiedyś poślubię kogoś, bo ktoś inny sobie tego zażyczy. I znów nie będę miała wyboru... i może będziesz po mnie sięgał, bo będziesz tego dalej pragnął, Igorze, ale ja nigdy nie będę pragnąć ciebie bardziej, niż chcąc taniej ucieczki i krótkiej przyjemności. Więc jeśli myślisz, że chodzi o sukienki, buciki i gorseciki, to masz skarbie cholerną rację. To zawsze chodzi o nie. — Twarz przesunęła się bliżej, nos zbliżył do nosa. Wędrówka skrytego w mlecznej poświacie spojrzenia rozpoczęła się od ust i natrafiła na oczy, aby chwilę później skupić uwagę na maleńkiej zmarszczce przymrużonych, męskich oczu. Dłoń zacisnęła się instynktownie na palcach, choć to nie tej dłoni by sobie życzyła.
— Ale ty jesteś wśród nich. Daleko niczym płaszcz, blisko niczym bielizna. I jeśli spróbujesz mnie skrzywdzić, wbić mi choćby igłę, to ja rozpruję się na pojedyncze nitki. — Spopieli i utopi, bo w niesionym bólu niesionej już klęski rozpatrzyła wszelkie możliwości czyśćcowych zemst. Słowa naciskały na język, rozsądek już dawno buczał jako ledwie tło w przedstawianej scenie. Głupota uderzyła mocniej niż woda sodowa, a utracony zmysł samozachowawczy uczynił z niej podatną ofiarę. Na pozór, czyż nie? Czyż nie mogła teraz zażyczyć sobie cokolwiek, dosiadając granic jego wytrzymałości i uczuć?
— Zadbaj o mnie, chociaż ty mnie nie skrzywdź.
Igor był uosobieniem irracjonalnego poczucia przegranej. Gdy męskie dłonie sięgały kart, talii, ręki — wszystko przypominało jej o upadku jej osoby; o przegranej, którą był on sam. Stanowił wyobrażenie dystopijnych scenariuszy, był ucieleśnieniem Judasza, Brutusa, Lucyfera — był wszelkim złem; nieuleczalną zgnilizną półwilego jestestwa, rozpościerającą się na wszelkie organy gangreną. Był jej przegraną, gdy usilnymi próbami podporządkowania męskiego umysłu sprowadzała się na skraj wytrzymałości, a przystojna męska twarz wykazywała co najwyżej słodkawą w odbiorze z zewnątrz kpinę. Nienawidziła go, bo był uosobieniem wolności, wygranej, siły, decyzyjności. Mógł czynić wszystko, cokolwiek zechciał, mógł pragnąć i mieć każdą żonę, jaką kiedykolwiek mógłby chcieć. W swoich własnych zapędach sadystki nie odnajdywała bolesnej prawdy i realności funkcjonowania młodego mężczyzny — nie patrzyła na jej własne wygrane w wyścigach, nie patrzyła na to, że w naturalnym odruchu mógł jej pragnąć i nigdy nie mógł jej mieć; dla paskudztwa rozbestwionego, samolubnego, pólwilego bytu, ważne było to, co sama uważała i czuła. Odnalazła kozła ofiarnego, kolejne kopnięcia powodowały kwik bólu, kolejne uderzenie łamało racice — jak daleko była w stanie się posunąć?
Sięgnął po nią, słowami ukazując oddanie istniejącej weń ochoty. Dłoń rozgrzała skórę blondynki, głos zdawała się ochrypnąć w przyjemnym dreszczu idącym wzdłuż kręgosłupa — spoglądał i mówił tak, jak chciała go widzieć. Słabego, cierpiącego, banalnie prostego w obsłudze. Mogła teraz sięgnąć po odkryte na wierzchu serce, ścisnąć je i fragmenty skóry wedrzeć pod idealnie wypielęgnowane paznokcie. Miast tego oddała się chwili bliskości, w rozgoryczeniu, tłumieniu alkoholem i zapaloną fajką znajdując krańce własnej bezmyślności. Głupia, pusta lalka. Złośliwa hipokrytka, kłamczyni i manipulantka, której młody umysł i młode serce pękło o jeden raz za dużo. Sprowokowana słowami, czująca umniejszenie w wypowiadanych zdaniach, winna sięgnąć po argumenty słowne i ukazać prawdziwość własnej sytuacji. Zamiast tego postanowiła go zniszczyć. Po prostu tak od ręki. Dla własnej chorej satysfakcji, dla własnych spazm przyjemności w momentach, gdy ryk wzmożonego płaczu przerywał ciszę samotności. Dla chwili, gdy kogoś bolałoby bardziej niż ją. Spojrzała tym paranoicznym wprost szmaragdem oczu po czarnej obwódce błękitnych tęczówek. Winna się wycofać, w niesionych doświadczeniach skryć rozsądek, którym szczyciła się we własnym mniemaniu. Ale alkohol rozrzedził wstyd, wsparł myślenie o tym, że nie ma już nic do stracenia. Odebrano jej przecież wszystko; ukrócono godność, honor, wybór, przyjemność, chęci, miłość, bezpieczeństwo. Zabrano jej człowieczeństwo, wpychając wprost w łapska zwierzęcej maniery i sposobu działania. Nadano jej rangę drapieżnika; gryź, mała.
Dłoń podniosła się w momencie ciepłego powietrza oplatającego skrawki jej skóry. Pogładziła zarysowanie żuchwy, spłynęła na szorstkość walczącego o istnienie zarostu. Na powrót lubiła ten dźwięk będący lekkim szelestem, ale czciła też delikatną ostrość naruszającą opuszki palców.
— Nie jesteś jedynym, Igorze — wiedział o tym, musiał o tym wiedzieć. W zbliżeniu widziała najmniejsze zarysowanie skóry, koiła ją ta wizja, która teraz roztaczała anielskość na słowiańskich rysach. — Ale ja sama tylko jednego mężczyzny pragnę i nie dane mi będzie go poślubić. Wiesz dlaczego? — Sięgnęła do fajki, nie odsuwając się, choć wszelkie alarmy biły na alarm. Lęk przeradzał się w panikę, tą zagłuszyła kolejna fala rozkosznego rozluźnienia, gdy policzki zapadły się w pochłonięciu gorzkawego dymu, a ten otoczył ich twarze i nakarmił bezlitosnym drapaniem suchych od niegdyś przelanych łez oczu.
— Bo nie mam na to żadnego wpływu. Jestem tylko ciałem, które chciałbyś kupić lub przywłaszczyć. Jestem czyjąś decyzją, która każe mi współgrać z czyjąś opłacalnością. — I na co dzień się z tym zgadzała, w trzeźwości umysłu znajdowała kontrargumenty własnych słów, ale teraz — sprowokowana, obolała, rozgoryczona, wściekła i dodatkowo złamana wpół młodzieńczym zauroczeniem, potrafiła jedynie lamentować. Ale nie można było się jej dziwić, bo tu nawet nie chodziło o fakt niesionych uczuć i gloryfikację obranej ku tym emocjom persony; clou kryło się w fakcie, że w ich świecie nie było na to miejsca. Twarz wyrażała wściekłość, brwi złączyły się łagodnie, a usta rozchyliły, ciepłym oddechem otaczając oddanego jej mężczyznę, którego gehenna miała się dopiero zacząć.
— I kiedyś poślubię kogoś, bo ktoś inny sobie tego zażyczy. I znów nie będę miała wyboru... i może będziesz po mnie sięgał, bo będziesz tego dalej pragnął, Igorze, ale ja nigdy nie będę pragnąć ciebie bardziej, niż chcąc taniej ucieczki i krótkiej przyjemności. Więc jeśli myślisz, że chodzi o sukienki, buciki i gorseciki, to masz skarbie cholerną rację. To zawsze chodzi o nie. — Twarz przesunęła się bliżej, nos zbliżył do nosa. Wędrówka skrytego w mlecznej poświacie spojrzenia rozpoczęła się od ust i natrafiła na oczy, aby chwilę później skupić uwagę na maleńkiej zmarszczce przymrużonych, męskich oczu. Dłoń zacisnęła się instynktownie na palcach, choć to nie tej dłoni by sobie życzyła.
— Ale ty jesteś wśród nich. Daleko niczym płaszcz, blisko niczym bielizna. I jeśli spróbujesz mnie skrzywdzić, wbić mi choćby igłę, to ja rozpruję się na pojedyncze nitki. — Spopieli i utopi, bo w niesionym bólu niesionej już klęski rozpatrzyła wszelkie możliwości czyśćcowych zemst. Słowa naciskały na język, rozsądek już dawno buczał jako ledwie tło w przedstawianej scenie. Głupota uderzyła mocniej niż woda sodowa, a utracony zmysł samozachowawczy uczynił z niej podatną ofiarę. Na pozór, czyż nie? Czyż nie mogła teraz zażyczyć sobie cokolwiek, dosiadając granic jego wytrzymałości i uczuć?
— Zadbaj o mnie, chociaż ty mnie nie skrzywdź.
ogień, morze i kobieta - trzy nieszczęścia.
Imogen Yaxley
Zawód : dama, poliglotka, tłumaczka języka rosyjskiego
Wiek : 21
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
rozpalasz ogień, niech płonie
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
nie mógłby żaden z nich temu
zapobiec
OPCM : 2
UROKI : 2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 9 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Półwila
Neutralni
Strona 1 z 2 • 1, 2
Palarnia
Szybka odpowiedź