Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland
Błękitny staw
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Błękitny staw
To wyjątkowo czarujące, choć niewielkie jezioro położone w północnej części hrabstwa, w pewnym oddaleniu od miast i miasteczek, jest lubianym miejscem wypoczynku czarodziejów zmęczonych zgiełkiem codzienności. Jego nazwa wzięła się stąd, że w pogodne, bezchmurne dni powierzchnia wody wydaje się niebieska. Szczególnie upodobały je sobie pary; w znajdującej się przy nim przystani można wypożyczyć łódkę, i w pogodne dni łatwo dostrzec na jeziorze jakąś zakochaną parę urządzającą sobie mały, romantyczny rejs. W tym stosunkowo niewielkim jeziorze nie żyją kelpie, można za to spotkać łabędzie oraz srebrzyste, drobne rybki, które kryją się wśród wodorostów, gdy nad nimi przepływa łódka. W głębszych częściach jeziora podobno znaleźć można również druzgotki, więc amatorzy kąpieli mimo wszystko muszą zachować ostrożność. W noc przesilenia letniego niektórzy czarodzieje świętują ten moment poprzez puszczanie na wodę lampionów i splecionych z okolicznych kwiatów wianków. Przy jednym z brzegów można znaleźć wyjątkowo dorodne lilie wodne, stanowiące dodatkową atrakcję tego miejsca.
Milczenie pomiędzy nimi nie wydawało się złe, może z lekka niezręczne, kiedy Kieran wyjątkowo nie chciał poruszać niewygodnych tematów. Wcale nie miałby przed tym oporów, gdyby on sam nie dopuścił się żadnego błędu podczas wtargnięcia do Tower. Zależało mu więc niebywale na tym, aby zdziałać coś jeszcze dla dobra ogółu – najlepiej jak najwięcej w jak najkrótszym czasie, jakby w ten sposób mógł wynagrodzić swoją długą nieobecność. Choć nie był tak, że w pełni świadomie wybrał pobyt na bezludnej wyspie z niesprawną prawą dłonią, to jednak ciążyło mu poczucie winy.
Na pierwszy rzut oka wszystko wokół wydawało się spokojne równie mocno co niezmącona tafla jeziora. – Możemy przyjrzeć się wiosce z boku, nigdy nie wiadomo kogo w niej zastaniemy – zadecydował szybko, bo rozeznanie przy zachowaniu dystansu było najbardziej rozsądnym wyjściem, w końcu wciąż wystawione były za ich dwójką listy gończe, ich twarze były rozpoznawalne. Gdyby jednak coś się w tej wspomnianej wiosce działo niepokojącego, nic nie stało na przeszkodzie, aby zainterweniowali na miarę swoich możliwości.
I co zostało z tej jego stałej czujności, skoro nie zdążył nawet rzucić pieprzonego Homenum Revelio?! Ktoś zaraz po postawieniu przez nich ledwie kilku kroków niespodziewanie i bez żadnej przeszkody wyskoczył zza drzewa, doskakując do najbliżej stojącej osoby, w tym przypadku obierając sobie za cel Justine. Podstawowy błąd, który mógł skończyć się tragedią, gdyby nie to, że mieli do czynienia tylko z atakiem fizycznym a nie z pędzącym ku nim potężnym czarem. Aurorska różdżka z rażącym opóźnieniem wystrzeliła w stronę potencjalnego agresora, a usta czarodzieja rozwarły się w gotowości do rzucenia werbalnego czaru: – Ever-
Inkantacja prostego uroku pojedynkowego została urwana w połowie, bo bystry wzrok dostrzegł wiele, zanim jeszcze z języka spłynęłoby kolejne słowo mogące dać upust magii. Kraniec różdżki został skierowany w niebo, sytuacji dość dynamicznie była analizowana przez aurora. Mężczyzna, który tak błyskawicznie znalazł się przy jego towarzyszce, nagle stał się bardzo chwiejną sylwetką. On nie był szczupły, był ewidentnie wychudzony i łatwo można było odnieść wrażenie, że ledwo trzyma się na nogach. Wręcz poszarzała skóra, lekko zapadnięte policzki i wyłupiaste oczy, które zdawały się odbijać w sobie wszystko co wokół nich było. Reakcja Justine była idealna, pochwyciła nadgarstek obcego im jegomościa i przytrzymała stanowczo, Rineheart szybko dołączył swój stalowy uścisk złożony na męskim ramieniu. Wcale nie próbował być subtelny, jego twarz wyrażała podejrzliwość i niechęć, a różdżka znowu skierowana była z bliska w złodzieja. – Lepiej dla ciebie, żebyś dokładnie wyjaśnił co spróbowałeś zrobić i dlaczego.
– Ja nie chciałem – wyrzucił z siebie rozpaczliwie, próbując wyszarpnąć nadgarstek z mocnego uścisku kobiecej dłoni, lecz niewiele miał siły, tak jak jego głos zdawał się całkiem pozbawiony energii. – Ja… Ja zostałem zmuszony! Głód całkiem pomieszał mi w głowie. I te szczury, nawet cholerne szczury nie dają się łapać!
Potrząsnął nagle głową, potem spuścił wzrok, aby zaraz wbić go z desperacji w kobiece oblicze.
– Wszystko przez tę wojnę, a teraz jeszcze przyszła zimna i już nie wiadomo skąd brać jedzenie. Nie stać mnie na najzwyczajniejszy chleb.
Rineheart zdawał sobie sprawę z tego, że sytuacja wielu osób jest dramatyczna, jednak łudził się, że na terenach podległych konserwatywnej szlachcie dba się o racje żywnościowe, przynajmniej dla samej propagandy sukcesu zwyrodniałej władzy. Jak w takich warunkach miał działać Zakon? Jakim sposobem wspomóc ofiary wojny z różnych hrabstw? Zamiast współczucia bardziej narósł w nim gniew na rażącą niesprawiedliwość. Nic dziwnego, że ludzie zmieniają się w zwierzęta, będzie tylko gorzej.
– Błagam, dajcie kawałek chleba. Dajcie cokolwiek, ja błagam! Zrobię wszystko, naprawdę – płaczliwy ton mężczyzny nakazał Kieranowi zabrać dłoń z męskiego ramienia i spojrzeć na Justine z niemym pytaniem. Miał przy sobie jakąś gotówkę, jedzenia nie miał wcale, sam musiał w ostatnim czasie rozsądnie dzielić własne porcje żywnościowe.
Na pierwszy rzut oka wszystko wokół wydawało się spokojne równie mocno co niezmącona tafla jeziora. – Możemy przyjrzeć się wiosce z boku, nigdy nie wiadomo kogo w niej zastaniemy – zadecydował szybko, bo rozeznanie przy zachowaniu dystansu było najbardziej rozsądnym wyjściem, w końcu wciąż wystawione były za ich dwójką listy gończe, ich twarze były rozpoznawalne. Gdyby jednak coś się w tej wspomnianej wiosce działo niepokojącego, nic nie stało na przeszkodzie, aby zainterweniowali na miarę swoich możliwości.
I co zostało z tej jego stałej czujności, skoro nie zdążył nawet rzucić pieprzonego Homenum Revelio?! Ktoś zaraz po postawieniu przez nich ledwie kilku kroków niespodziewanie i bez żadnej przeszkody wyskoczył zza drzewa, doskakując do najbliżej stojącej osoby, w tym przypadku obierając sobie za cel Justine. Podstawowy błąd, który mógł skończyć się tragedią, gdyby nie to, że mieli do czynienia tylko z atakiem fizycznym a nie z pędzącym ku nim potężnym czarem. Aurorska różdżka z rażącym opóźnieniem wystrzeliła w stronę potencjalnego agresora, a usta czarodzieja rozwarły się w gotowości do rzucenia werbalnego czaru: – Ever-
Inkantacja prostego uroku pojedynkowego została urwana w połowie, bo bystry wzrok dostrzegł wiele, zanim jeszcze z języka spłynęłoby kolejne słowo mogące dać upust magii. Kraniec różdżki został skierowany w niebo, sytuacji dość dynamicznie była analizowana przez aurora. Mężczyzna, który tak błyskawicznie znalazł się przy jego towarzyszce, nagle stał się bardzo chwiejną sylwetką. On nie był szczupły, był ewidentnie wychudzony i łatwo można było odnieść wrażenie, że ledwo trzyma się na nogach. Wręcz poszarzała skóra, lekko zapadnięte policzki i wyłupiaste oczy, które zdawały się odbijać w sobie wszystko co wokół nich było. Reakcja Justine była idealna, pochwyciła nadgarstek obcego im jegomościa i przytrzymała stanowczo, Rineheart szybko dołączył swój stalowy uścisk złożony na męskim ramieniu. Wcale nie próbował być subtelny, jego twarz wyrażała podejrzliwość i niechęć, a różdżka znowu skierowana była z bliska w złodzieja. – Lepiej dla ciebie, żebyś dokładnie wyjaśnił co spróbowałeś zrobić i dlaczego.
– Ja nie chciałem – wyrzucił z siebie rozpaczliwie, próbując wyszarpnąć nadgarstek z mocnego uścisku kobiecej dłoni, lecz niewiele miał siły, tak jak jego głos zdawał się całkiem pozbawiony energii. – Ja… Ja zostałem zmuszony! Głód całkiem pomieszał mi w głowie. I te szczury, nawet cholerne szczury nie dają się łapać!
Potrząsnął nagle głową, potem spuścił wzrok, aby zaraz wbić go z desperacji w kobiece oblicze.
– Wszystko przez tę wojnę, a teraz jeszcze przyszła zimna i już nie wiadomo skąd brać jedzenie. Nie stać mnie na najzwyczajniejszy chleb.
Rineheart zdawał sobie sprawę z tego, że sytuacja wielu osób jest dramatyczna, jednak łudził się, że na terenach podległych konserwatywnej szlachcie dba się o racje żywnościowe, przynajmniej dla samej propagandy sukcesu zwyrodniałej władzy. Jak w takich warunkach miał działać Zakon? Jakim sposobem wspomóc ofiary wojny z różnych hrabstw? Zamiast współczucia bardziej narósł w nim gniew na rażącą niesprawiedliwość. Nic dziwnego, że ludzie zmieniają się w zwierzęta, będzie tylko gorzej.
– Błagam, dajcie kawałek chleba. Dajcie cokolwiek, ja błagam! Zrobię wszystko, naprawdę – płaczliwy ton mężczyzny nakazał Kieranowi zabrać dłoń z męskiego ramienia i spojrzeć na Justine z niemym pytaniem. Miał przy sobie jakąś gotówkę, jedzenia nie miał wcale, sam musiał w ostatnim czasie rozsądnie dzielić własne porcje żywnościowe.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie odzywała się, nie dziękowała za pozwolenie na powrót do obowiązków, nie próbowała sztucznie zbyć milczenia. Kiedy ostatnio się tego podjęła pożałowała. Teraz wolała milczeć, nastawiając się jedynie na odpowiedzi i pytania tylko wtedy, kiedy było to naprawdę konieczne. Zresztą, Kieran i tak nigdy nie wydawał jej się typem, który ucinał pogawędki o niczym. Może, ze swoimi przyjaciółmi, rówieśnikami, kimś kto był bliżej niż ona. Łączył ich ten sam cel, dzieliła przepaść. Dokładnie pamiętała złość sprzed kilku miesięcy, kiedy poruszyła temat Vincenta. Nadal sądziła, że obaj postępują źle. Ale niektóre rzeczy zwyczajnie musiała zostawić, nie będąc w stanie nic z nimi zrobić.
- Dobrze. - zgodziła się krótko, bo jej myśli pokrywały się z tym, co powiedział. Wioskę można było też spatrolować, ale musieli pamiętać, że za ich głowami nadal wywieszone były listy gończe. Nie wiedziała nawet skąd, jak i kiedy ktoś znalazł się obok. Kiedy stracili czujność na tyle, żeby ktoś zdołał do nich podejść? Z początku skamieniała, niezapowiedziany dotyk sprawił, że zbladła, że zrobiło jej się niedobrze. Chwilę zajęło jej zanim jej ręką zacisnęła się na nadgarstku - jak się okazało - mężczyzny. Jej spojrzenie zostało przyciągnięte przez Kierana, kiedy wypadająca z jego ust inkantacja zamarła w połowie. Powoli odwróciła wzrok na człowieka, nie puszczając jego ręki w pierwszej chwili. Słuchała, marszcząc odrobinę brwi. Odsunęła od siebie nadgarstek, w końcu zwalniając palce. Skrzyżowała znów spojrzenie z Kieranem, widząc nieme pytanie. Nie miała ze sobą jedzenia, ale w kieszeni do której sięgał rzeczywiście znajdowało się trochę pieniędzy. Sięgnęła do niej, wyciągając rękę ku niemu.
- Mogliśmy cię zabić. - powiedziała do niego zgodnie z prawdą. - Kieruj się w stronę ziem kornwalijskiego przymierza. Tam ci pomogą. Tutaj, kolejny raz robiąc coś takiego możesz zginąć. - powiedziała do niego, wkładając na nowo rękę do kieszeni. Sama nie wyglądała najlepiej, Azkaban odcisnął na niej swoje piętno, ale nie potrafiła tak po prostu go zostawić. Na całe szczęście, ona miała jeszcze rodzeństwo i Vincenta, którzy codziennie dbali o to - choć czasem było to upierdliwe - żeby jadła odpowiednio. - Czy ktoś ostatnio niepokoił okolice? - chciała wiedzieć, skoro już znalazł się obok, mógł im oszczędzić trochę czasu i skierować ich kroki od razu w odpowiednią stronę.
| daję mężczyźnie 20 pm
- Dobrze. - zgodziła się krótko, bo jej myśli pokrywały się z tym, co powiedział. Wioskę można było też spatrolować, ale musieli pamiętać, że za ich głowami nadal wywieszone były listy gończe. Nie wiedziała nawet skąd, jak i kiedy ktoś znalazł się obok. Kiedy stracili czujność na tyle, żeby ktoś zdołał do nich podejść? Z początku skamieniała, niezapowiedziany dotyk sprawił, że zbladła, że zrobiło jej się niedobrze. Chwilę zajęło jej zanim jej ręką zacisnęła się na nadgarstku - jak się okazało - mężczyzny. Jej spojrzenie zostało przyciągnięte przez Kierana, kiedy wypadająca z jego ust inkantacja zamarła w połowie. Powoli odwróciła wzrok na człowieka, nie puszczając jego ręki w pierwszej chwili. Słuchała, marszcząc odrobinę brwi. Odsunęła od siebie nadgarstek, w końcu zwalniając palce. Skrzyżowała znów spojrzenie z Kieranem, widząc nieme pytanie. Nie miała ze sobą jedzenia, ale w kieszeni do której sięgał rzeczywiście znajdowało się trochę pieniędzy. Sięgnęła do niej, wyciągając rękę ku niemu.
- Mogliśmy cię zabić. - powiedziała do niego zgodnie z prawdą. - Kieruj się w stronę ziem kornwalijskiego przymierza. Tam ci pomogą. Tutaj, kolejny raz robiąc coś takiego możesz zginąć. - powiedziała do niego, wkładając na nowo rękę do kieszeni. Sama nie wyglądała najlepiej, Azkaban odcisnął na niej swoje piętno, ale nie potrafiła tak po prostu go zostawić. Na całe szczęście, ona miała jeszcze rodzeństwo i Vincenta, którzy codziennie dbali o to - choć czasem było to upierdliwe - żeby jadła odpowiednio. - Czy ktoś ostatnio niepokoił okolice? - chciała wiedzieć, skoro już znalazł się obok, mógł im oszczędzić trochę czasu i skierować ich kroki od razu w odpowiednią stronę.
| daję mężczyźnie 20 pm
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wcale dziwnym nie było to, że Kieran nie rozumiał tych młodych. Pokoleniowa przepaść była jednak wierzchołkiem tej góry lodowej uniemożliwiającej całkowite porozumienie, ponieważ jej fundamentem był ślepy upór czarodzieja. Swoje już przeszedł, wiele już widział, nie było więc dla niego powodu, aby korzyć się przed osobami mimo wszystko krócej obytymi z życiem, co wcale nie znaczy że również mniej. Mógł tylko się domyślać, co spotkało Tonks w Azkabanie, lecz to całe zajście musiało zostać potraktowane jako krótki epizod. Być może takie podejście ze strony Rinehearta było nieczułe – może nawet było objawem skurwysyństwa w najczystszej postaci – ale czasem właśnie tak lodowata postawa pomagała utrzymać się przy zdrowych zmysłach. Kilka tygodni upodlenia i tortur nie mogło zniweczyć wielkiego dzieła, jakiemu przecież chciała podporządkować swoje życie, bo tym właśnie była decyzja dołączenia do Gwardii. Rzecz jasna łatwo mieć swoje zdanie, gdy z trudnościami mierzy się ktoś inny.
Ślad po tamtych dniach musiał pozostać w Justine, dostrzegł to po jej wyrazie twarzy, gdy mieszanka emocji wypłynęła z niej po ujrzeniu człowieka, którego instynktownie chwyciła za złodziejską dłoń. Była jednak w stanie opanować emocje, powstrzymać się od gwałtownych odruchów. Kieran trzymał różdżkę w pogotowiu, ścisnął ją mocniej szczególnie wtedy, gdy Tonks wypuściła z mocnego uścisku nadgarstek wychudzonego jegomościa. Wystarczyło im wymienienie ze sobą spojrzeń, aby ustalić, że konfrontacja nie ma żadnego sensu, bo tak naprawdę byłaby to niepotrzebna i nierówna walka. Mieli do czynienia z ofiarą wojny, nawet jeśli zachowanie mężczyzny było mocno wątpliwe moralnie. Głód jednak usprawiedliwia wiele pomniejszych występków. Głód pcha do podjęcia ryzyka. Czarownica miała rację, mogli go zabić, gdyby oboje nie wstrzymali się z obronnymi zapędami z ostatniej chwili.
Gotów był wyciągnąć własną sakiewkę i podarować kilka monet, jednak towarzyszka ubiegła go. To było tak dziwne zdarzenie. W normalnych okolicznościach potrzebującemu lepiej jest dać jedzenie, jednak w czasach wojny o takowe było trudno, przy sobie mieli za to pieniądze. Padła też cenne rada dla mężczyzny, wyznaczony został mu kurs mogący ocalić życie.
– Dziękuję wielmożna pani! Nie wiem kiedy i jak, ale oddam tę dobroć po stokroć.
Wcisnął galeony do kieszeni workowatych spodni – a takie przynajmniej sprawiały wrażenie na chudych nogach – i potem otrzepał dłonie o materiał płaszcza, poszarpanego i podziurawionego.
– Tutaj jest dość spokojnie, niewiele się działo w ostatnich dniach. Ludzie są nerwowi, w wiosce spode łba patrzą na obcych, więc lepiej nie podchodzić za blisko – udzielił kilku wskazówek, szybko odpowiadając na zadane mu pytanie. – Chociaż tak właściwie, tak ze dwa tygodnie temu po lesie ktoś puścił psy. Nie były dzikie, wyszkolone raczej i chyba kogoś dorwały, bo mówiono, że ktoś wył jakby w agonii.
Polowanie urządzone przez szmalcowników? Tutaj? Kieran zmarszczył czoło, nową informację stawiając pomiędzy prawdą a plotkami.
– Widziano chociaż, kto puścił te psy? Nikt nie przyszedł do wioski?
– Nie, w wiosce nikogo nie było, tylko te psy w lesie.
Potem mężczyzna raz jeszcze podziękował Justine za jałmużnę i ruszył pospiesznie znów ku drzewom, umykając pomiędzy nie, zapewne obierając jak najkrótszą drogę do swojego domostwa, o ile takie miał. Kieran znów został z Justine sam.
– Możemy poszukać śladów w lesie, nim udamy się do wioski.
Nie był pewien, czy cokolwiek dobrego przyniesie im rozpytywanie ludzi z wioski o szczegóły tamtego ujadania i wycia, gdy ostrzeżono ich o negatywnych odczuciach mieszkańców wobec nieznajomych.
Ślad po tamtych dniach musiał pozostać w Justine, dostrzegł to po jej wyrazie twarzy, gdy mieszanka emocji wypłynęła z niej po ujrzeniu człowieka, którego instynktownie chwyciła za złodziejską dłoń. Była jednak w stanie opanować emocje, powstrzymać się od gwałtownych odruchów. Kieran trzymał różdżkę w pogotowiu, ścisnął ją mocniej szczególnie wtedy, gdy Tonks wypuściła z mocnego uścisku nadgarstek wychudzonego jegomościa. Wystarczyło im wymienienie ze sobą spojrzeń, aby ustalić, że konfrontacja nie ma żadnego sensu, bo tak naprawdę byłaby to niepotrzebna i nierówna walka. Mieli do czynienia z ofiarą wojny, nawet jeśli zachowanie mężczyzny było mocno wątpliwe moralnie. Głód jednak usprawiedliwia wiele pomniejszych występków. Głód pcha do podjęcia ryzyka. Czarownica miała rację, mogli go zabić, gdyby oboje nie wstrzymali się z obronnymi zapędami z ostatniej chwili.
Gotów był wyciągnąć własną sakiewkę i podarować kilka monet, jednak towarzyszka ubiegła go. To było tak dziwne zdarzenie. W normalnych okolicznościach potrzebującemu lepiej jest dać jedzenie, jednak w czasach wojny o takowe było trudno, przy sobie mieli za to pieniądze. Padła też cenne rada dla mężczyzny, wyznaczony został mu kurs mogący ocalić życie.
– Dziękuję wielmożna pani! Nie wiem kiedy i jak, ale oddam tę dobroć po stokroć.
Wcisnął galeony do kieszeni workowatych spodni – a takie przynajmniej sprawiały wrażenie na chudych nogach – i potem otrzepał dłonie o materiał płaszcza, poszarpanego i podziurawionego.
– Tutaj jest dość spokojnie, niewiele się działo w ostatnich dniach. Ludzie są nerwowi, w wiosce spode łba patrzą na obcych, więc lepiej nie podchodzić za blisko – udzielił kilku wskazówek, szybko odpowiadając na zadane mu pytanie. – Chociaż tak właściwie, tak ze dwa tygodnie temu po lesie ktoś puścił psy. Nie były dzikie, wyszkolone raczej i chyba kogoś dorwały, bo mówiono, że ktoś wył jakby w agonii.
Polowanie urządzone przez szmalcowników? Tutaj? Kieran zmarszczył czoło, nową informację stawiając pomiędzy prawdą a plotkami.
– Widziano chociaż, kto puścił te psy? Nikt nie przyszedł do wioski?
– Nie, w wiosce nikogo nie było, tylko te psy w lesie.
Potem mężczyzna raz jeszcze podziękował Justine za jałmużnę i ruszył pospiesznie znów ku drzewom, umykając pomiędzy nie, zapewne obierając jak najkrótszą drogę do swojego domostwa, o ile takie miał. Kieran znów został z Justine sam.
– Możemy poszukać śladów w lesie, nim udamy się do wioski.
Nie był pewien, czy cokolwiek dobrego przyniesie im rozpytywanie ludzi z wioski o szczegóły tamtego ujadania i wycia, gdy ostrzeżono ich o negatywnych odczuciach mieszkańców wobec nieznajomych.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Dzieliło ich tak naprawdę wiele. Łączyła jedna i wspólna sprawa. I właśnie to zdawało się najważniejsze. Na przestrzeni mijającego czasu nauczyła się i przywykła, że Zakon to nie tyle co jedna wielka rodzina w której wszyscy się kochają, a ludzie, których łączy ten sam cel. Ludzie, którzy czasem mają odmienne zdania, inne doświadczenia. Nie wszystkich lubiła, niektórzy działali jej na nerwy, ale nie chodziło o nią, a o to, czego się podejmowali. Była w stanie odłożyć własne uczucia na bok, wygłuszyć, uciszyć i podjąć współpracy z kimś, kto zwyczajnie ją irytował, z kimś kogo ciężko było znieść. Cóż, nie była na tyle próżna, żeby nie zakładać, że nie znalazł się ktoś, kto zwyczajnie nie znosił też jej. Ale, nie dało się lubić wszystkich i przez wszystkich być lubianym. Kierana szanowała, ale jednocześnie uważała, że w pewnych aspektach nie postępuje odpowiednio. Nie miała jednak jak, poza tym co już powiedziała, zmienić zdania mężczyzny. Więc więcej nie próbowała, milcząc, nie potrzebując zapełniać ciszy słowami.
Nagły, niezapowiedziany dotyk był nieprzyjemny, obślizgły, wciągaj ją w najciemniejsze rejony wspomnień, których nie potrafiła wyzbyć się całkiem, które miały prawdopodobnie zostać z nią już na zawsze. Mimo to, ciało zareagowało, dłoń wystrzeliła, mimo płytkiego, urywanego oddechu. Zerknęła na Kierana, milcząco próbując uspokoić oddech, wyrzucając jedynie stwierdzenie z własnych ust.
Chciała się go pozbyć a wraz z nim natrętnego uczucia, które oblepiało się wokół niej nieprzyjemnym odczucie, otulając ją całą. Sprawiając, że robiło jej się niedobrze, że serce wpadało w nierówny takt. Dlatego zareagowała od razu, niech idzie, niech zniknie, niech nie musi na niego więcej patrzeć.
- Pomóż komuś, jeśli będzie w potrzebie. Tak mi się odwdzięczysz. – odpowiedziała jedynie krótko. Jeśli byli w stanie sobie pomagać, jeśli mogli i chcieli wtedy w jedności i grupie mogli osiągnąć znacznie więcej. Słuchała kolejnych słów. Cóż informacje zawsze mogły się przydać. Nie dziwiła nerwowość i nieufność ludzi. Brew uniosła się na wspomnienie psów w lesie.
- Tak zróbmy. - skinęła mu krótko głową, kiedy padła propozycja przejrzenia lasu. Skierowała swoje kroki w stronę drzew. - Mam złe przeczucia. - mruknęła jednocześnie do siebie i niego, marszcząc brwi, kiedy stawiała kolejne kroki w głębie lasu.
1-33 nic nie znajdujemy
34-66 na jednym z głazów znajduje się krew, nie jest świeża, ST jej dostrzeżenia 60
67-100 krzaki niedaleko poruszają się, coś w nich z pewnością jest 1. Królik 2. Pies 3. Ludzie
Nagły, niezapowiedziany dotyk był nieprzyjemny, obślizgły, wciągaj ją w najciemniejsze rejony wspomnień, których nie potrafiła wyzbyć się całkiem, które miały prawdopodobnie zostać z nią już na zawsze. Mimo to, ciało zareagowało, dłoń wystrzeliła, mimo płytkiego, urywanego oddechu. Zerknęła na Kierana, milcząco próbując uspokoić oddech, wyrzucając jedynie stwierdzenie z własnych ust.
Chciała się go pozbyć a wraz z nim natrętnego uczucia, które oblepiało się wokół niej nieprzyjemnym odczucie, otulając ją całą. Sprawiając, że robiło jej się niedobrze, że serce wpadało w nierówny takt. Dlatego zareagowała od razu, niech idzie, niech zniknie, niech nie musi na niego więcej patrzeć.
- Pomóż komuś, jeśli będzie w potrzebie. Tak mi się odwdzięczysz. – odpowiedziała jedynie krótko. Jeśli byli w stanie sobie pomagać, jeśli mogli i chcieli wtedy w jedności i grupie mogli osiągnąć znacznie więcej. Słuchała kolejnych słów. Cóż informacje zawsze mogły się przydać. Nie dziwiła nerwowość i nieufność ludzi. Brew uniosła się na wspomnienie psów w lesie.
- Tak zróbmy. - skinęła mu krótko głową, kiedy padła propozycja przejrzenia lasu. Skierowała swoje kroki w stronę drzew. - Mam złe przeczucia. - mruknęła jednocześnie do siebie i niego, marszcząc brwi, kiedy stawiała kolejne kroki w głębie lasu.
1-33 nic nie znajdujemy
34-66 na jednym z głazów znajduje się krew, nie jest świeża, ST jej dostrzeżenia 60
67-100 krzaki niedaleko poruszają się, coś w nich z pewnością jest 1. Królik 2. Pies 3. Ludzie
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 49
'k100' : 49
Nie mogli zignorować informacji od niedoszłego czarodzieja, którego wdzięczność zdawała się być nawet szczera. Pomimo wcześniejszej próby kradzieży pozostawał wiarygodny, w końcu desperackie ruchy były bardzo pospolitym zjawiskiem w trakcie zbrojnych konfliktów. Jak każdy Rineheart musiał za młodu wiele się nasłuchać o wojnach toczonych w imię niepodległości Irlandii. Głód, zarazy, ofiary śmiertelne i ranni, długie listy okrutnych zbrodni oraz wymyślnych tortur. W tej wojnie wszystko eskalowało dzięki nieustannemu udziałowi magii. Jakoś nie poczułby się mocno zaskoczony, gdyby jego przypuszczenia odnośnie polowań na mugoli w pobliskim lecie potwierdziły się i to w postaci najbardziej makabrycznych dowodów. Odłożył jednak wyobrażenia na bok, kiedy tylko ścisnął mocniej różdżkę po przekroczeniu ściany lasu. Tonks była obok, równie czujna, prawdopodobnie zapomniała o wcześniejszym rozproszeniu.
Szli chwilę w względnej ciszy, której nie przerwał ani razu żaden nagły i niepokojący odgłos. W leśnym labiryncie łatwo było coś przeoczyć, dlatego Kieran niezwykle skrupulatnie spoglądał na poszczególne elementy otoczenia, w pewnym momencie dostrzegając skupisko skał. Zbliżył się do tego miejsca, na jednym z szarych głazów dostrzegając sporą plamę krwi. Łatwo było dostrzec, że już zakrzepła, jej odcień podpowiadał, że już dawno – to nie była kwestia godzin, lecz dni. Jej rozmiar wskazywał, że rana u ofiary była poważna, ktoś musiał tu przysiąść na chwilę, ale niezbyt długą. Kieran poruszył różdżką dynamicznie, wykonując w powietrzu doskonale znany mu symbol jedno z zaklęć pomagających w rozeznaniu. – Homenum Revelio – inkantację wypowiedział pewnie, bez zająknięcia, a magia usłuchała go, ciepły prąd pomknął z jego dłoni do różdżki. Szybko rozejrzał się wokół siebie, ale (jak zresztą podejrzewał) w pobliżu nie było nikogo, a przynajmniej żadnej istoty ludzkiej. Ani jednej rozświetlonej sylwetki. Wziął głębszy wdech, spojrzeniem jeszcze przesuwając po ściółce leśnej. Inne tropy przepadły, przez deszcze, topniejące śniegi.
– Jeśli miało tu miejsce coś bestialskiego, nikt nie pozostał w tej okolicy. Ofiara prawdopodobnie tu odsapnęła, potem uciekła dalej – oznajmił sucho, ledwie zerkając na Justine, nim ruszył dalej, stopniowo zmierzając w stronę pobliskiej wioski przez gęsty las. Po drodze zastanawiał się jeszcze nad kilkoma kwestiami, ale nie poruszył choćby jednej na głos, całkiem zapominając o minimalnej socjalizacji. Sama obecność czarownicy wystarczyła mu w zupełności, świadomość otrzymania wsparcia w razie nastania takiej konieczności była dla niego wystarczająco kojąca, aby nie musieć otwierać ust zbyt często.
| rzuty na spostrzegawczość (III, +60) i na Homenum Revelio – dostrzegam krew na skale, zaklęcie udane
Szli chwilę w względnej ciszy, której nie przerwał ani razu żaden nagły i niepokojący odgłos. W leśnym labiryncie łatwo było coś przeoczyć, dlatego Kieran niezwykle skrupulatnie spoglądał na poszczególne elementy otoczenia, w pewnym momencie dostrzegając skupisko skał. Zbliżył się do tego miejsca, na jednym z szarych głazów dostrzegając sporą plamę krwi. Łatwo było dostrzec, że już zakrzepła, jej odcień podpowiadał, że już dawno – to nie była kwestia godzin, lecz dni. Jej rozmiar wskazywał, że rana u ofiary była poważna, ktoś musiał tu przysiąść na chwilę, ale niezbyt długą. Kieran poruszył różdżką dynamicznie, wykonując w powietrzu doskonale znany mu symbol jedno z zaklęć pomagających w rozeznaniu. – Homenum Revelio – inkantację wypowiedział pewnie, bez zająknięcia, a magia usłuchała go, ciepły prąd pomknął z jego dłoni do różdżki. Szybko rozejrzał się wokół siebie, ale (jak zresztą podejrzewał) w pobliżu nie było nikogo, a przynajmniej żadnej istoty ludzkiej. Ani jednej rozświetlonej sylwetki. Wziął głębszy wdech, spojrzeniem jeszcze przesuwając po ściółce leśnej. Inne tropy przepadły, przez deszcze, topniejące śniegi.
– Jeśli miało tu miejsce coś bestialskiego, nikt nie pozostał w tej okolicy. Ofiara prawdopodobnie tu odsapnęła, potem uciekła dalej – oznajmił sucho, ledwie zerkając na Justine, nim ruszył dalej, stopniowo zmierzając w stronę pobliskiej wioski przez gęsty las. Po drodze zastanawiał się jeszcze nad kilkoma kwestiami, ale nie poruszył choćby jednej na głos, całkiem zapominając o minimalnej socjalizacji. Sama obecność czarownicy wystarczyła mu w zupełności, świadomość otrzymania wsparcia w razie nastania takiej konieczności była dla niego wystarczająco kojąca, aby nie musieć otwierać ust zbyt często.
| rzuty na spostrzegawczość (III, +60) i na Homenum Revelio – dostrzegam krew na skale, zaklęcie udane
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Informacja mogły być przydatne, ale wcale nie znaczyło, że będą w stanie coś znaleźć. Kwestia tego, że w czasach w którym przyszło im funkcjonować, coraz częściej dochodziło do doniesień o szmalcownikach. A że czas na dostarczenie informacji miał swoje ograniczenia, trudno było ruszyć od razu w ślad za zbirami. Jeszcze trudniej, były ruszyć po ich śladach. Wiedziała to już z doświadczenia, kiedy w ostatnim miesiącu próbowała za jedną z grup podążać - bezskutecznie.
Miała chociaż nadzieję, że mężczyzna, któremu udzieli pomocy rzeczywiście - jeśli będzie w stanie - pomoże komuś. Tylko działając wspólnie byli tak naprawdę w stanie coś osiągnąć. Odwracając się od siebie stawali się coraz większymi przegranymi.
Szli jakiś czas w milczeniu, ale nie pożytkowała je na nic, rozglądała się w poszukiwaniu śladów, które mogły dać im jakieś informacje, coś pomóc. Popchnąć w odpowiednim kierunku. A może nawet ten kierunek nadać. Wciskała dłonie w kieszenie. zimowego płaszcza, niezmiennie zaciskając dłoń na schowanej już różdżce. Kiedy Kieran zboczył zatrzymała się, po chwili ruszając za nim. Dostrzegając do samo, co przykuło jego spojrzenie. Krew, ale z pewnością nie świeża. Wyciągnęła różdżkę, ale starszy auror był szybszy wypowiadając inkantację, którą sama chciała rzucić. Opuściła dłoń, przesuwając tęczówkami po otoczeniu - nie dostrzegła nic więcej, nie schowała różdżki zawieszając na nim spojrzenie.
- Na wioskę? - upewniła się krótko, nim podjęli się dalszej wędrówki. Nie posiadając śladów, nie mieli za czym podążać. Najrozsądniej, było wrócić do odbywania patrolu, którego się dzisiaj w tych terenach podejmowali. Przez chwilę milczała, pozwalając by brwi schodziły się odrobinę ku sobie, kiedy nad czymś się zastanawiała nie spuszczając jednak spojrzenia z otoczenia po którym wędrowali. Coś kształtowało się w jej głowie, by w końcu wydobyć się na światło dzienne. - Możemy zapytać kogoś, czy do wioski nie wszedł ktoś ranny. Mogę zmienić twarz. - zaproponowała, zrównując się z mężczyzną krokiem. Uniosła brodę i spojrzenie na jego twarz czekając na decyzję. Oboje byli poszukiwanymi terrorystami trudno było przewidzieć, jak w danych miejscach na nich zareagują. Jednak ze swoją umiejętnością była w stanie przyjąć twarz kogoś, kogo nikt nie znał z listów Ministerstwa. Kogoś, kto był nikim, kto się nie wyróżniał, kto zdawał się przeciętny, zwyczajnie zainteresowany. Nie zamierzała jednak działać, bez wyraźnego polecenia. Istniała możliwość, że Kieran postanowi zrobić obchód wokół wsi, ją samą patrolując jedynie przy pomocy okulusa i interwencji w razie potrzeby. Dlatego, czekała na dalsze instrukcje.
Miała chociaż nadzieję, że mężczyzna, któremu udzieli pomocy rzeczywiście - jeśli będzie w stanie - pomoże komuś. Tylko działając wspólnie byli tak naprawdę w stanie coś osiągnąć. Odwracając się od siebie stawali się coraz większymi przegranymi.
Szli jakiś czas w milczeniu, ale nie pożytkowała je na nic, rozglądała się w poszukiwaniu śladów, które mogły dać im jakieś informacje, coś pomóc. Popchnąć w odpowiednim kierunku. A może nawet ten kierunek nadać. Wciskała dłonie w kieszenie. zimowego płaszcza, niezmiennie zaciskając dłoń na schowanej już różdżce. Kiedy Kieran zboczył zatrzymała się, po chwili ruszając za nim. Dostrzegając do samo, co przykuło jego spojrzenie. Krew, ale z pewnością nie świeża. Wyciągnęła różdżkę, ale starszy auror był szybszy wypowiadając inkantację, którą sama chciała rzucić. Opuściła dłoń, przesuwając tęczówkami po otoczeniu - nie dostrzegła nic więcej, nie schowała różdżki zawieszając na nim spojrzenie.
- Na wioskę? - upewniła się krótko, nim podjęli się dalszej wędrówki. Nie posiadając śladów, nie mieli za czym podążać. Najrozsądniej, było wrócić do odbywania patrolu, którego się dzisiaj w tych terenach podejmowali. Przez chwilę milczała, pozwalając by brwi schodziły się odrobinę ku sobie, kiedy nad czymś się zastanawiała nie spuszczając jednak spojrzenia z otoczenia po którym wędrowali. Coś kształtowało się w jej głowie, by w końcu wydobyć się na światło dzienne. - Możemy zapytać kogoś, czy do wioski nie wszedł ktoś ranny. Mogę zmienić twarz. - zaproponowała, zrównując się z mężczyzną krokiem. Uniosła brodę i spojrzenie na jego twarz czekając na decyzję. Oboje byli poszukiwanymi terrorystami trudno było przewidzieć, jak w danych miejscach na nich zareagują. Jednak ze swoją umiejętnością była w stanie przyjąć twarz kogoś, kogo nikt nie znał z listów Ministerstwa. Kogoś, kto był nikim, kto się nie wyróżniał, kto zdawał się przeciętny, zwyczajnie zainteresowany. Nie zamierzała jednak działać, bez wyraźnego polecenia. Istniała możliwość, że Kieran postanowi zrobić obchód wokół wsi, ją samą patrolując jedynie przy pomocy okulusa i interwencji w razie potrzeby. Dlatego, czekała na dalsze instrukcje.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
– Tak – udzielił czarownicy odpowiedzi, po czym ruszył dalej przez las, nieustannie szukając kolejnych śladów, niekoniecznie krwi. Po jakimś czasie doszli do ściany lasu, a pomiędzy drzewami mieli całkiem dobry widok na leżącą nieopodal wioskę. Rineheart sunął spojrzeniem wzdłuż drogi prowadzącej do wioski, kiedy została podniesiona ważna kwestia. Należało opracować strategię działania. – Niedoszły złodziej raczej by nam o takim fakcie powiedział – zastanowił się głośno Kieran, zaraz marszcząc brwi. – Ale sąsiedzi nie muszą się wszystkim chwalić – dodał zaraz, szybko zgłaszając wątpliwości do swojej wcześniejszej myśli. Przecież nie każdy miałby w sobie tyle odwagi, aby udzielić pomocy osobie prawdopodobnie obcej, niewątpliwie potrzebującej ratunku przed oprawcami. Inni mogli nawet chcieć donieść o takim przypadku władzy, aby zyskać za informację odrobinę jedzenia czy parę knutów. Rineheart podejrzewał jednak, że z tak krwawiącą raną uciekinier nie zaszedł zbyt wiele i ostatecznie pożegnał się z życiem gdzieś w tym lesie. Co jednak mogło stać się z ciałem? Gdyby nie toczyli obecnie wojny, Kieran znacznie bardziej pochyliłby się na takim jednostkowym przypadkiem i zrobiłby wiele, aby ująć sprawców. Niestety, nadeszły tak bestialskie czasy, że podobna zbrodnia zdawała się wręcz powszechna. I jak odnaleźć sprawcę w przypadku rosnącej liczby zwyrodnialców? Dopiero przetrzepanie wspomnień wszystkich pozwoli ustalić kto i za jakie gorszące czyny odpowiada. To jednak wymagało ujęcia i osądzenia każdego zbrodniarza. Myśl o serii procesów sprawiała, że Kieranowi zbierało się na wymioty. Tyle walk ich czeka. A po zwycięstwie lata dochodzenia do sprawiedliwości i wprowadzania ładu.
I tak mieli przyjrzeć się wiosce, niekoniecznie do niej wchodząc, więc auror przytaknął bez wielkiego zwątpienia. Miał już zresztą wizję, jak cały zwiad powinien przebiegać. – Dobrze, skorzystajmy z twojego talentu. W razie dostrzeżenia jakichkolwiek niepokojących znaków wycofaj się od razu bez podejmowania ryzyka. Ja zrobię rozeznanie pomiędzy pierwszymi domami.
Rzecz jasna nie zamierzał ruszać od razu. Narzucił na głowę głęboki kaptur, tak jak wiele osób czyniło w ostatnich czasach. Zaraz uniósł różdżkę i wykonał kolisty ruch na poziomie oczu. – Oculus – wypowiedział inkantację, licząc na to, że magiczne oko pojawi się przed nim, gotowe do działania. – Gdy będziesz gotowa, możesz ruszać.
Sam ruszył przed siebie, odważnie opuszczając las.
I tak mieli przyjrzeć się wiosce, niekoniecznie do niej wchodząc, więc auror przytaknął bez wielkiego zwątpienia. Miał już zresztą wizję, jak cały zwiad powinien przebiegać. – Dobrze, skorzystajmy z twojego talentu. W razie dostrzeżenia jakichkolwiek niepokojących znaków wycofaj się od razu bez podejmowania ryzyka. Ja zrobię rozeznanie pomiędzy pierwszymi domami.
Rzecz jasna nie zamierzał ruszać od razu. Narzucił na głowę głęboki kaptur, tak jak wiele osób czyniło w ostatnich czasach. Zaraz uniósł różdżkę i wykonał kolisty ruch na poziomie oczu. – Oculus – wypowiedział inkantację, licząc na to, że magiczne oko pojawi się przed nim, gotowe do działania. – Gdy będziesz gotowa, możesz ruszać.
Sam ruszył przed siebie, odważnie opuszczając las.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Skinęła krótko głową na odbiór krótkiego potwierdzenia, które padło z ust Kierana. Ruszyła obok niego, rozglądając się uważnie. Nie tylko wokół ale też pod nogi. Możliwie, że było jeszcze coś, co mogli dostrzec. Ale każdy kolejny krok tylko utwierdzał ją w przekonaniu, że nie pozostało już nic co mogłoby im jakkolwiek pomóc. W końcu znaleźli się na linii drzew, jeszcze mogli się chować pomiędzy nimi, niewidoczni, jeśli ktoś obserwował ten rejon od strony miasteczka. Tym razem uniosła tęczówki na mężczyznę kiedy się odezwał.
- Nie musiał też być z niego. - odpowiedziała, jednocześnie zgadzając się z pierwszym stwierdzeniem, jak i z drugim. Bo jeśli nie powiedział - mógł zwyczajnie nie wiedzieć. A ludzie z miasteczka, nie musieli być jego sąsiadami, a jedynie obcymi ludźmi. Nie wiedzieli nawet, czy przechodził przez niewielką wioskę.
Było wiele różnych możliwości. Zraniona osoba, mogła uleczyć się sama - stąd brak dalszych śladów krwi. Albo nie być w tak złym stanie, by nie móc się teleportować - mogła zaryzykować teleportacją mimo wszystko. Było wiele możliwości i trudno było stwierdzić, która była właściwą. Strzelanie, nie było żadnym wyjściem.
Zaproponowała więc możliwe działanie, oczekując ze spokojem na decyzje Rinehearta. Kiedy zgodził się na jej pomysł przytaknęła krótko głową. Wydęła na chwilę usta, zamierzając zmienić twarz na inną - nie jej własną, ale też niepodobną do nikogo konkretnie. Tatuaż z Azkabanu skrywał się pod golfem i szalikiem, nie musiała w tej chwili się nim martwić. Kiedy skończyła, trudno było dojrzeć w niej ją samą. Tylko oczy - oczy pozostawały takie same, ale dla obcych, którzy nigdy nie widzieli jej na żywo nie istniała możliwość by powiązali je z nią samą. Kiedy skończyła przeniosła nogę nad miotłą różdżkę wciskając do kieszeni płaszcza. Złapała obiema dłońmi za trzonek miotły. - Ruszam. - poinformowała aurora, odbijając się nogami od ziemi, żeby sprawnie - już w locie - przyśpieszyć, pochylając się na miotle. Wleciała do miasteczka, ale nie zatrzymała się od razu, wypatrując ludzi na zewnątrz, kierując się ku centralnej części. Kilka razy zatrzymała się, pytając czy nikt nie został ostatnio ranny, albo czy nie widzieli kogoś obcego. Czasem mówiła, że szuka przyjaciela i martwi się o niego, bo słyszała że można natknąć się na szmalcowników. Czasem zagadywała o nich bezpośrednio. Próbowała od różnych stron, zależnie od tego jaki charakter - jak jej się wydawało - spotkała. Zapukała też do kilku domów - ale żadnych znajdujących się obok, bardziej rozsianych w pewnej odległości, by jakiś czas później na obrzeżach odnaleźć Rinhearta. Wylądowała płynnie obok niego.
- Nikogo nie widzieli. - przeszła od razu do tego, co się dowiedziała. - Ale informacja o szmalcownikach się powtórzyła. Podobno zjawiają się w tych okolicach co jakiś czas. Wracają co kilka dni. Muszą wędrować po określonym terenie. - pokusiła się o wysnucie jednego wniosku. W innym wypadku ich cykliczność byłaby dziwna, mało wytłumaczalna, jeśli żaden z nich nie pochodził z wioski.
- Nie musiał też być z niego. - odpowiedziała, jednocześnie zgadzając się z pierwszym stwierdzeniem, jak i z drugim. Bo jeśli nie powiedział - mógł zwyczajnie nie wiedzieć. A ludzie z miasteczka, nie musieli być jego sąsiadami, a jedynie obcymi ludźmi. Nie wiedzieli nawet, czy przechodził przez niewielką wioskę.
Było wiele różnych możliwości. Zraniona osoba, mogła uleczyć się sama - stąd brak dalszych śladów krwi. Albo nie być w tak złym stanie, by nie móc się teleportować - mogła zaryzykować teleportacją mimo wszystko. Było wiele możliwości i trudno było stwierdzić, która była właściwą. Strzelanie, nie było żadnym wyjściem.
Zaproponowała więc możliwe działanie, oczekując ze spokojem na decyzje Rinehearta. Kiedy zgodził się na jej pomysł przytaknęła krótko głową. Wydęła na chwilę usta, zamierzając zmienić twarz na inną - nie jej własną, ale też niepodobną do nikogo konkretnie. Tatuaż z Azkabanu skrywał się pod golfem i szalikiem, nie musiała w tej chwili się nim martwić. Kiedy skończyła, trudno było dojrzeć w niej ją samą. Tylko oczy - oczy pozostawały takie same, ale dla obcych, którzy nigdy nie widzieli jej na żywo nie istniała możliwość by powiązali je z nią samą. Kiedy skończyła przeniosła nogę nad miotłą różdżkę wciskając do kieszeni płaszcza. Złapała obiema dłońmi za trzonek miotły. - Ruszam. - poinformowała aurora, odbijając się nogami od ziemi, żeby sprawnie - już w locie - przyśpieszyć, pochylając się na miotle. Wleciała do miasteczka, ale nie zatrzymała się od razu, wypatrując ludzi na zewnątrz, kierując się ku centralnej części. Kilka razy zatrzymała się, pytając czy nikt nie został ostatnio ranny, albo czy nie widzieli kogoś obcego. Czasem mówiła, że szuka przyjaciela i martwi się o niego, bo słyszała że można natknąć się na szmalcowników. Czasem zagadywała o nich bezpośrednio. Próbowała od różnych stron, zależnie od tego jaki charakter - jak jej się wydawało - spotkała. Zapukała też do kilku domów - ale żadnych znajdujących się obok, bardziej rozsianych w pewnej odległości, by jakiś czas później na obrzeżach odnaleźć Rinhearta. Wylądowała płynnie obok niego.
- Nikogo nie widzieli. - przeszła od razu do tego, co się dowiedziała. - Ale informacja o szmalcownikach się powtórzyła. Podobno zjawiają się w tych okolicach co jakiś czas. Wracają co kilka dni. Muszą wędrować po określonym terenie. - pokusiła się o wysnucie jednego wniosku. W innym wypadku ich cykliczność byłaby dziwna, mało wytłumaczalna, jeśli żaden z nich nie pochodził z wioski.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Nie mógł mieć żadnych zastrzeżeń do jej kamuflażu, miała coraz większą wprawę w skrywaniu swoich prawdziwych rysów twarzy. Ona poleciała, on ruszył pieszo, nie gnając przed siebie ślepo, do wsi zbliżając się powoli. Wiedział, że powinien trzymać się z dala od brukowanych ulic, nie zapuszczać się w głąb wioski między kolejne domostwa, gdy wraz z takim poczynaniem wzrastało ryzyko, że ktoś go zauważy, rozpozna i zwyczajnie doniesie o jego obecności zbrodniczemu reżimowi. Cały czas lewą dłonią pilnował, aby nawet przypadkiem kaptur nie zsunął się z jego głowy, a w prawej ścisnął różdżką, operując nią tak, aby wyczarowane oko sunęło w powietrzu tam, gdzie on sam nie mógł wejść. To był dobry sposób obserwacji, gdy trzeba było utrzymać dystans. Szukał ludzi na ulicach, zaglądał w okna do wnętrz z pozoru spokojnych domostw. Właściwie mało kto wychodził na zewnątrz, jakby każdemu brakowało sił na opuszczenie bezpiecznych murów. Rineheart konsekwentnie trzymał się krańca wioski, czając za budynkiem gospodarczym, prawdopodobnie stajnią, skąd jednak ani razu nie doszło go rżenie koni czy stukot kopyt. Być może zdesperowani mieszkańcy wszystko zjedli niezależnie od sentymentów. Próbował też na uboczu czuwać, wsłuchiwać się w otoczenie, aby wyłapać wołanie o pomoc albo nakaz odwrotu. Nic złego się jednak nie wydarzyło, wciąż panował spokój, względna cisza. Jeszcze przy ostatnim poruszeniu magicznego oka zauważył młodego chłopaka siedzącego na niewysokim murku, ale nie było to niczym dziwnym czy rzadko spotykanym. Musiał po prostu uznać, że w samej wiosce nie dzieje się nic niepokojącego. Zatem musiał czekać na powrót Justine. Gdy ta się pojawiła, zaraz poczęli cofać się z powrotem w stronę lasu. Najwidoczniej zadawane przez nią pytania nie wzbudziły niczyjej podejrzliwości.
– Zatem konkretne grupy mają wytoczone obszary działania, dobrze wiedzieć.
Spodziewał się, że ministerialne siły musiały jakoś zorganizować swoje działania, skoro wojna rozlała się na cały kraj. Zwyrodnienie wypełzło z Londynu, ale nad tym nie można był w nieskończoność płakać. – Sądzę, że będzie można zastawić na gnojów pułapki, aby chociaż trochę dać im w kość. Za kilka dni tu wrócić i na spokojnie wszystko przyszykować w lesie.
Dziś już powinni odpuścić, gdyby jednak jakiś ciekawski mieszkanie wioski zdecydował się z powodu rozpytującej wokół osoby udać do lasu. Po dokonanych ustaleniach Kieran oświadczył, że to koniec dzisiejszego patrolu. Sam teleportował się w okolice swojego domu i pewny był, że Justine poszła w jego ślady, wybierając własne miejsce schronienia jak swój cel.
| z tematu x 2
– Zatem konkretne grupy mają wytoczone obszary działania, dobrze wiedzieć.
Spodziewał się, że ministerialne siły musiały jakoś zorganizować swoje działania, skoro wojna rozlała się na cały kraj. Zwyrodnienie wypełzło z Londynu, ale nad tym nie można był w nieskończoność płakać. – Sądzę, że będzie można zastawić na gnojów pułapki, aby chociaż trochę dać im w kość. Za kilka dni tu wrócić i na spokojnie wszystko przyszykować w lesie.
Dziś już powinni odpuścić, gdyby jednak jakiś ciekawski mieszkanie wioski zdecydował się z powodu rozpytującej wokół osoby udać do lasu. Po dokonanych ustaleniach Kieran oświadczył, że to koniec dzisiejszego patrolu. Sam teleportował się w okolice swojego domu i pewny był, że Justine poszła w jego ślady, wybierając własne miejsce schronienia jak swój cel.
| z tematu x 2
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
29 I 1958
Warstwa lodu – na pierwszy rzut oka wystarczająco gruba, aby nie bać się po niej kroczyć – pokryła całe jezioro, dobitnie udowadniając, że zima w styczniu nie tyle nie odpuszczała, co jeszcze bardziej dawała się we znaki mroźniejszą aurą. Kiedy był tutaj ostatnio, tafla wody cieszyła jeszcze oko płynnością, na wodzie mieniły się blade odbłyski, leniwie falowały, jakby chciały dryfować w ramach pożegnania ostatnich promieni zachodzącego słońca. Przypomniał mu się tamten moment, gdy bardziej zgarbił ramiona, chcąc zapaść się w swój gruby płaszcz, pod którym grzał go jeszcze wełniany sweter. I nie był to najnowszy nabytek, ten zielony podarek przygotowany specjalnie dla niego przez młodziutką pannę Beckett. Postanowił zadbać o wigilijny prezent i zakładać go tylko na specjalne okazje, czyli wtedy, kiedy założenie swetra będzie mogło zostać zauważone przez zdolną krawcową, bo taki pośredni komplement najlepiej pasował do niewylewnej natury Kierana Rinehearta. Pasowało też do niego milczenie, choćby w tym momencie cisza doskonale komponowała się z chłodem, który zdawał się spowalniać ostateczny upadek płatków śniegu.
Już tutaj był, to stanowiło spory atut, ale i tak rozglądał się po okolicy, stojąc względnie blisko ściany lasu, który zamierzał przeciąć energicznym krokiem, gdy tylko na wyznaczonym miejscu spotkania pojawi się oczekiwany czarodziej. Wokół Błękitnego stawu panował spokój, w śniegu nie odnajdował śladów cudzej obecności, ale ten stan rzeczy mógł się zmienić w samym lesie. Ponoć działy się w nim wcześniej tajemnicze rzeczy, tak przynajmniej usłyszał wraz z Justine podczas patrolu, który miał miejsce właśnie tutaj. Cały czas pamiętał o tym, że mieszkańcy pobliskiej wioski przede wszystkim byli wystraszeni tego, co może się z nimi stać w przyszłości, jednak czas pokazał, że w niektórych domach kryli się ludzie skłonni powierzyć swą wiarę i nadzieję Zakonowi Feniksa. Kilka domostw stanowiło podatny grunt i właśnie do nich mieli się udać pod osłoną nocy, aby zapewnić chociaż niektórym dostęp do wiarygodnych informacji.
Auror w prawej dłoni ściskał różdżkę, w lewej kieszeni płaszcza gościł lniany woreczek, a w nim coś bardzo pomocnego, bez czego przybycie tutaj nie miałoby żadnego sensu. i jeszcze tylko w myślach powtarzał sobie całą instrukcję, krok po kroku ustalał co trzeba zrobić i w jaki sposób. Może powinien był doszkolić się jeszcze pod okiem Steviego? Żeby tylko niczego nie zepsuć, nie urwać żadnego pokrętła. Dopiero trzask oznajmiający przybycie drugiej osoby wyrwał go z rozmyślań. Kieran wyszedł naprzeciw, bez dużej podejrzliwości wyciągnął dłoń w całkiem serdecznym jak na niego geście powitania.
– Plan jest prosty – oznajmił pewnie. – Przecinamy las, wchodzimy do wioski i odwiedzamy kilka domów z naszymi małymi darami. Byłem już tam, dlatego wiem, że nastroje nie są tam wesołe, ale niektórzy wciąż chcą wiedzieć co naprawdę się dzieje w kraju.
Zerknął na czarodzieja, lewą dłonią pocierając zmrożony nos. Tylko zamrożonych smarków mu na gębie brakowało.
– Jakieś pytania?
[bylobrzydkobedzieladnie]
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Ostatnio zmieniony przez Kieran Rineheart dnia 09.10.21 22:03, w całości zmieniany 2 razy
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Dobrze wiedział, kim jest jego towarzysz, który został wybrany przez wujka Steviego do rozdawania pluskiew w Cumberland. Nie spodziewał się tak szybkiego odzewu ze strony czołowego aurora jeszcze sprzed czasów rozpadu Ministerstwa takiego, jakie znał przed swoim wyjazdem, jednak nie zamierzał oponować i być przeciwny tempu narzuconemu przez mężczyznę. Po odpowiedzi listownej niemalże w trymiga zgarnął wszystko, co najpotrzebniejsze, żeby w razie czego być przygotowanym na każdą ewentualność. Mieli wkroczyć na pole niekoniecznie wroga, a zwyczajnie hrabstwa nieprzyjaznego dla mugoli. Z wiadomości dotychczas zasłyszanych główną opozycję względem idei Harolda Longbottoma pełnił ród, który w trakcie szczytu na Stonehenge poparł ideę jakiegoś nieznajomego nikomu gościa. Dziwiło to niezmiernie, że w tak szybkim czasie ktoś o nieznanym pochodzeniu przeważył szalę pośród szlachciców, którzy wydawali się słuchać jedynie wysoko postawionych członków społeczeństwa. Nigdy w szkole nie słyszał o takie nazwie jak Voldemort, dlaczego i skąd stała się tak popularna, a może raczej cóż takiego zrobiła postać kryjąca się za tą nazwą, że bogaci panowie oddali mu pokłon? Wydawało się to wysoce nieprawdopodobne, ale teleportując się, nie miał czasu na dalsze dywagacje, z którymi niestety nie miał się jak z kimkolwiek podzielić, chociaż… może… Meave? Być może ona zdołałby rozwiać jego wątpliwości.
Poprawił płaszcz przy ramionach, rozglądając się przy tym mało dyskretnie. Nie powinien przyciągać uwagi, ale już sam fakt, że ciszę przerwał trzask aportacji, już zepsuł kawałek całego zaskoczenia. Na całe szczęście nie wleciał na żadne drzewo, a bezpośrednio z trzy kroki przed takowym, więc nawet jeśli dźwięk był słyszalny, to z pewnością nikt nie był w stanie wyłowić jego postaci spośród ciemności lasu. Dopiero po chwili zorientował się, że jasna tafla była zmrożonym stawem, który ostatnimi czasy widział jeszcze jako nastolatek. Zacisnął dłoń na woreczku z pluskwami. Gdzie był jego towarzysz? Przestąpił kilka kroków w bok, upewniając się zaraz, że było to odpowiednie miejsce, gdzie mieli się spotkać, ponieważ rosła postać pojawiła się niespodziewanie z ciemności. Przyjął wyciągniętą dłoń i tradycyjnym uściskiem dłoni powitał Kierana. Mężczyznę kojarzył z drugiego piętra, w końcu kto pracujący w Ministerstwie nie znał choćby z opowieści ojca Jackie, raczej nie nazywał się Brytyjskim czarodziejem! Na całe szczęście albo i jego brak on wyglądał niczym fajtłapa do starszego aurora, który miał tyle doświadczenia, co siwych włosów. Nie, żeby patrzył mu na fryzurę, skupiał się na oczach, przytakując głową na konkrety wypowiadane przez swojego współpracownika, który nawet nie miał pojęcia, że ma do czynienia z Jeremym i Małym Jimem i wieloma innymi postaciami, pod którymi przekazywał mu informację o poszczególnych postaciach z portu jeszcze kilka lat temu.
- Jasne – powiedział bez zawahania, obserwując zaraz parę unoszącą się z jego ust. Cholera faktycznie było zimno. Poprawił swoją pelerynę, zahaczając jedną dłonią o kieszeń płaszcza, w którym… było nic innego jak właśnie 50g suszonej wieprzowiny! Wyciągnął ją jakoś mimowolnie, spoglądając kątem oka na towarzysza. Potrzebowali siły, nie tylko tej mentalnej. – Na wzmocnienie. – zaproponował, wręczając połowę z trzymanego w dłoni jedzenia. Różdżkę jeszcze miał schowaną, choć w każdej chwili był gotów po nią sięgnąć bez zawahania!
| Ekwipunek jak we wsiąkiewce i mam do tego 50g suszonej wieprzowiny
Poprawił płaszcz przy ramionach, rozglądając się przy tym mało dyskretnie. Nie powinien przyciągać uwagi, ale już sam fakt, że ciszę przerwał trzask aportacji, już zepsuł kawałek całego zaskoczenia. Na całe szczęście nie wleciał na żadne drzewo, a bezpośrednio z trzy kroki przed takowym, więc nawet jeśli dźwięk był słyszalny, to z pewnością nikt nie był w stanie wyłowić jego postaci spośród ciemności lasu. Dopiero po chwili zorientował się, że jasna tafla była zmrożonym stawem, który ostatnimi czasy widział jeszcze jako nastolatek. Zacisnął dłoń na woreczku z pluskwami. Gdzie był jego towarzysz? Przestąpił kilka kroków w bok, upewniając się zaraz, że było to odpowiednie miejsce, gdzie mieli się spotkać, ponieważ rosła postać pojawiła się niespodziewanie z ciemności. Przyjął wyciągniętą dłoń i tradycyjnym uściskiem dłoni powitał Kierana. Mężczyznę kojarzył z drugiego piętra, w końcu kto pracujący w Ministerstwie nie znał choćby z opowieści ojca Jackie, raczej nie nazywał się Brytyjskim czarodziejem! Na całe szczęście albo i jego brak on wyglądał niczym fajtłapa do starszego aurora, który miał tyle doświadczenia, co siwych włosów. Nie, żeby patrzył mu na fryzurę, skupiał się na oczach, przytakując głową na konkrety wypowiadane przez swojego współpracownika, który nawet nie miał pojęcia, że ma do czynienia z Jeremym i Małym Jimem i wieloma innymi postaciami, pod którymi przekazywał mu informację o poszczególnych postaciach z portu jeszcze kilka lat temu.
- Jasne – powiedział bez zawahania, obserwując zaraz parę unoszącą się z jego ust. Cholera faktycznie było zimno. Poprawił swoją pelerynę, zahaczając jedną dłonią o kieszeń płaszcza, w którym… było nic innego jak właśnie 50g suszonej wieprzowiny! Wyciągnął ją jakoś mimowolnie, spoglądając kątem oka na towarzysza. Potrzebowali siły, nie tylko tej mentalnej. – Na wzmocnienie. – zaproponował, wręczając połowę z trzymanego w dłoni jedzenia. Różdżkę jeszcze miał schowaną, choć w każdej chwili był gotów po nią sięgnąć bez zawahania!
| Ekwipunek jak we wsiąkiewce i mam do tego 50g suszonej wieprzowiny
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
Dłonie wcisnął głębiej w kieszenie płaszcza, mocno zastanawiając się nad tym, czy nie zdąży zmarznąć porządnie, nim na miejscu pojawi się kolejny kompan do dzisiejszego zadania. Prawdą było, że sam zjawił się na miejscu spotkania nieco wcześniej, aby rzucić okiem na okolicę, w której dochodziło nie tak dawno do niepokojących zdarzeń. Na całe szczęście przy zamrożonej tafli jeziora uważne spojrzenie nie dostrzegło śladów pościgu czy krwi, żaden trop nie ciągnął się z lasu i do lasu. Można było odnieść wrażenie, że są właściwie jedynymi, którzy w ostatnim czasie znaczą ten teren swoją obecnością. Z drugiej strony poprzednie znaki jakiejkolwiek ingerencji mógł pokryć śnieg, bądź zostały ukryte przy pomocy jednego prostego zaklęcia. Jak zwykle nie tracił czujności.
– Zaraz powinien do nas dołączyć Stevie– oznajmił lekko zachrypniętym głosem, zaraz gardło oczyszczając wymuszonym kaszlnięciem, usta przykrywając dłonią, bo przecież nie był chamem, co za grosz kultury w sobie nie ma. Podejrzewał jednak, że Weasley to w żadnym razie za brak znajomości etykiety się na niego nie obrazi. I rzeczywiście nie zwrócił na to żadnej uwagi, za to zechciał podzielić się suszoną wieprzowiną. Rineheart w innych okolicznościach rzuciłby tekstem, że nie powinni się niczym rozpraszać, jednak w tych trudnych czasach o jedzenie było trudno. Wziął więc kawałek mięsa i wziął pierwszy kęs, żując go powoli.
Było mu nieco niezręcznie na myśl, że numerolog będzie się sam fatygował aż tutaj. Pojawienie się w Kumbrii niosło z sobą ryzyko, ale do incydentu mogło dojść właściwie wszędzie. W tym przypadku było to jednak świadome narażanie się na niebezpieczeństwo. To nie tak, że podane przez Steviego w liście instrukcje były niezrozumiałe, zwłaszcza że zostały wyłożone w bardzo klarownej formie. Krok po kroku wyjaśnione zostały kolejne czynności do wykonania, więc nie było miejsca na wątpliwości czy błędną interpretację. Po prostu mało któremu aurorowi było po drodze z numerologią, a Kieran należał jednak do tych ludzi, którzy woleliby jednak nie pchać swoich wielkich łapsk do wnętrza radioodbiorników, bo jeszcze coś zepsuje i dopiero będzie.
Dobrze, że nie musiał martwić się ciężarem odpowiedzialności zbyt długo, ponieważ dobrze znany trzask rozległ się w pobliżu. Uściskiem dłoni przywitał się z Beckettem, szybko przełykając ostatni kęs mięsa. Czas na ustalenie planu działania.
– Na jednym końcu wioski jest lekko wysunięty dom. Brązowe ściany, ciemny dach. Po drugiej stronie znajduje się ceglany dom z czerwonymi dachówkami. Weasley ruszy sam, ja będę w razie czego osłaniać Steviego.
To nie były skomplikowane założenia. Weszli do lasu wspólnie, lecz zmrożony labirynt drzew opuścili już podzieleni jako dwie grupy.
– Zaraz powinien do nas dołączyć Stevie– oznajmił lekko zachrypniętym głosem, zaraz gardło oczyszczając wymuszonym kaszlnięciem, usta przykrywając dłonią, bo przecież nie był chamem, co za grosz kultury w sobie nie ma. Podejrzewał jednak, że Weasley to w żadnym razie za brak znajomości etykiety się na niego nie obrazi. I rzeczywiście nie zwrócił na to żadnej uwagi, za to zechciał podzielić się suszoną wieprzowiną. Rineheart w innych okolicznościach rzuciłby tekstem, że nie powinni się niczym rozpraszać, jednak w tych trudnych czasach o jedzenie było trudno. Wziął więc kawałek mięsa i wziął pierwszy kęs, żując go powoli.
Było mu nieco niezręcznie na myśl, że numerolog będzie się sam fatygował aż tutaj. Pojawienie się w Kumbrii niosło z sobą ryzyko, ale do incydentu mogło dojść właściwie wszędzie. W tym przypadku było to jednak świadome narażanie się na niebezpieczeństwo. To nie tak, że podane przez Steviego w liście instrukcje były niezrozumiałe, zwłaszcza że zostały wyłożone w bardzo klarownej formie. Krok po kroku wyjaśnione zostały kolejne czynności do wykonania, więc nie było miejsca na wątpliwości czy błędną interpretację. Po prostu mało któremu aurorowi było po drodze z numerologią, a Kieran należał jednak do tych ludzi, którzy woleliby jednak nie pchać swoich wielkich łapsk do wnętrza radioodbiorników, bo jeszcze coś zepsuje i dopiero będzie.
Dobrze, że nie musiał martwić się ciężarem odpowiedzialności zbyt długo, ponieważ dobrze znany trzask rozległ się w pobliżu. Uściskiem dłoni przywitał się z Beckettem, szybko przełykając ostatni kęs mięsa. Czas na ustalenie planu działania.
– Na jednym końcu wioski jest lekko wysunięty dom. Brązowe ściany, ciemny dach. Po drugiej stronie znajduje się ceglany dom z czerwonymi dachówkami. Weasley ruszy sam, ja będę w razie czego osłaniać Steviego.
To nie były skomplikowane założenia. Weszli do lasu wspólnie, lecz zmrożony labirynt drzew opuścili już podzieleni jako dwie grupy.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I pochwalam tajń życia w pieśni
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Błękitny staw
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Cumberland