Wydarzenia


Ekipa forum
Uliczka w pobliżu portu
AutorWiadomość
Uliczka w pobliżu portu [odnośnik]16.07.19 21:00
First topic message reminder :

Uliczka w pobliżu portu

To jedna z wielu uliczek mieszczących się w pobliżu dzielnicy portowej, bardzo blisko miejsca, gdzie znajduje się czarodziejska część portu. Z tego powodu w przylegających do niej kamienicach mieszka kilka rodzin czarodziejów, można znaleźć też parę pubów, barów i kawiarni stworzonych biedniejszych przedstawicieli magicznej społeczności. Każdy z tych kilku lokali został starannie ukryty przed wzrokiem mugoli, którzy również tu żyją, nieświadomi tego, że niedaleko stąd tętni życiem czarodziejska część dzielnicy portowej. Mieści się tutaj też opuszczony budynek mugolskiej fabryki, wyższy i bardziej zaniedbany od budynków mieszkalnych. Jak na miejsce raczej ubogie i skromne jest tu znacznie spokojniej niż w pobliskich dokach, choć nadal należy zachować ostrożność po zmroku, zwłaszcza w tych czasach. Za dnia na zewnątrz najłatwiej spotkać osoby starsze, dzieci oraz ludzi podążających tędy na skróty w stronę czarodziejskiego portu. Po zmroku jest tu niemal pusto, na uliczkę wylegają za to koty, dlatego uliczka niekiedy potocznie jest nazywana kocią aleją, ponieważ kotów, zarówno bezpańskich jak i tych wypuszczanych na noc przez właścicieli, jest tu naprawdę sporo i nocami potrafią być naprawdę głośne. W nierównej, dawno nie remontowanej nawierzchni jest sporo dziur, które po intensywnych opadach wypełniają się kałużami.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Uliczka w pobliżu portu - Page 5 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Uliczka w pobliżu portu [odnośnik]16.06.24 18:12
Nie zmrużył oka, nie potrafił. Choć nawiedzało go upiorne deja vu z dziecięcych lat w Londynie, kiedy miasto kruszyło się pod niemieckim bombardowaniem, przez cały czas grał dobrą minę do złej gry. Mieli z Jimem pod opieką Marię i Gię z małym Vito, Gia się trzymała, Maria i Vito mniej, była też Yana, rozpieszczona panna z wyższych sfer, za której bezpieczeństwo też czuł się odpowiedzialny. Doświadczenia dziecięcych lat w połączeniu z późniejszymi naukami mugolskich szkół pozwoliły mu łatwo znaleźć schronienie w mugolskim metrze, a później - kąt w Pod Ziemią na Pokątnej, gdzie razem z nimi tragedii poranku wyczekiwało tyle ludzi, ilu to miejsce nigdy chyba jeszcze nie widziało. Wypatrywał przy stołach znajomych twarzy, żadnych nie widział. Był bezpieczny, ale kolejne wstrząsy i osypujące się z sufitu gruzy regularnie przypominały o tym, co działo się na powierzchni. Wyszedł na nią na krótko przed świtem, ciemności dopiero zaczynały się przerzedzać, ale od dłuższego czasu nie czuł już żadnego wstrząsu. Reszta jego kompanii spała, nie budził ich, pewien, że Jim będzie wiedział, gdzie go znaleźć. Chciał zobaczyć - zobaczyć, czy na powierzchni coś jeszcze istniało. Musiał dotrzeć na Arenę, przekonać się, że jego trupa jeszcze istniała. I poruszając się wśród pyłu, który leniwie opadał, niesiony katastroficznym wiatrem, który rozmywał się w porannym deszczu, skierował się do portu biegiem, nie bez powodu wybierając okrężną drogę. Jego serce biło przerażeniem, gdy wzrok napotykał kolejne zrównane z ziemią budynki, kiedy przeskakiwał przez leżące na chodnikach cegły, elementy wyposażenia powalonych kamienic, dziecięce zabawki, czyjeś książki, rozbite talerze, wszystko to, czego mieszkańcy budynków używali jeszcze wczorajszego dnia, przekonani, że juto nadejdzie jak zawsze. Wiele słyszał o tym, jak będzie wyglądał koniec świata, wielu miało na niego swoje wizje, inne mugole, inne czarodzieje, inne podpici marynarze w portowej tawernie. Raz słyszał starca, który zapewniał, że gdy koniec świata nadejdzie, nikt nie uwierzy, że to stało się naprawdę. Bo innego końca świata już nie będzie. Zdjął z głowy opatrunek, który wykonała dla niego Maria - rana na skroni nie była poważna i przez noc zdążyła się podgoić - przetarł nim nos, wycierając twarz ze skrzepów krwi. Był złamany, ale nie znalazł pomocy. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak opuchnięty i sinoczerwony był, choć ból podpowiadał. Ktoś mu pomoże na Arenie, wiedział.
Kiedy dotarł pod kamienicę, w której mieszkały, zastygł bez ruchu, unosząc wzrok w pustą przestrzeń. Gruzy leżały wszędzie. Chyba gdzieś między kamieniami widział potargana sukienkę, w której widział Danę poprzedniego dnia przelotem. Czuł, że zaczyna kręcić mu się w głowie. Nie było ich tutaj, prawda? Nie widział ich na uroczystościach w Waltham, gdzie indziej mogłyby być? Snuć się po pustostanach? Ostrożnie obszedł gruzowisko, przerażonym spojrzeniem szukając w kamieniach dłoni, ręki, stopy, których tak bardzo zobaczyć tam nie chciał.
- YULIA!!! - krzyknął w przestrzeń, ile sił w płucach, aż nad pustym placem otoczonym budynkami, które przetrwały siłę eksplozji, usłyszał echo własnego głosu. - DANA!!! - Odpowiedzcie, proszę. - Jest tu ktoś?! - Nie dawał za wygraną. - KTOKOLWIEK!!! YULIA!!! DANA!!! - Jest. Właz do piwnicy. Kompletnie zawalony, zdążyły tam wejść? Musiały. Podbiegł od razu bliżej, rzucając się na czworaka na ziemię, spychając z niego cegły, jedna po drugiej. - SŁYSZYCIE MNIE?! - zawołał przez właz, uszkodzony, jak zrozumiał po chwili. Osuwisko wpadło do środka. Cholera jasna. Ostrożnie ale w pośpiechu zaczął wygrzebywać kamień za kamieniem, szukając prześwitu. - JEST TAM KTOŚ?! - Pośpiesznie chwytane kamienie raniły palce, ścierały z rąk paznokcie, ale wbijał dłonie w gruzy jedna po drugiej, zdeterminowane walczyć o przejście. Czy istniało zaklęcie, które mogłoby powstrzymać lawinę, jeśli popełni błąd? Nie znał takiego, musiał być ostrożny. Odezwijcie się. Bądźcie tam. Odezwijcie się, bo nie wyniosę was obu. Przerażone serce biło jak dzwon, nie przestawało kręcić mu się w głowie, a wzniecany pośpiechem kurz sprawiał, że co jakiś czas zanosił się kaszlem, ale nie przestawał.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Uliczka w pobliżu portu [odnośnik]16.06.24 19:34
Trudno było ocenić upływ czasu. Leżała tu całą noc, czy ledwie godzinę albo dwie? Kiedy odzyskała przytomność? Wszystko zdawało się rozmywać i zacierać, granica pomiędzy utkaną naprędce fikcją pełną przerażenia i rzeczywistością była ledwie wyczuwalna. Wracała z Daną, czy z Ruby? Z Szyszką? Może wracała sama?...
Gruzowisko przemawiało do niej raz po raz, jakby zawalony budynek wydawał ostatnie tchnienie. Coś skrzypiało. Coś świszczało. Coś jęczało. Coś trzaskało. Powoli i nieubłaganie, trzymając w ciągłym napięciu i niepewności. Czy cały ten gruz runie jej zaraz na głowę? Jakie miała szanse by się stąd wydostać? Czy jeszcze ktoś przeżył?
Oddychać. Jedyne, co mogła teraz zrobić, to oddychać. Pilnować tego, by nie wpaść w ponurą spiralę pierwotnego strachu, rozkazać sobie spokój. Wiedziała, że potrafi, że w jakimś stopniu jest w stanie zmusić się do zachowania względnej trzeźwości myśli – robiła tak przecież w burdelu, inaczej nigdy by stamtąd nie uciekła. Leżąc z policzkiem przyciśniętym do zimnego cementu, czując, jak obca krew moczy jej włosy, jej skórę, jej ubranie, zmusiła się do wyłączenia z tego, co tu i teraz. Nie mogła panikować. Nie mogła poddać się tej guli strachu narastającej w gardle, nie mogła bezczynnie leżeć i czekać na cud, bo te miały to do siebie, że nie nadchodziły.
Poruszyła się ostrożnie, jak wąż ciśnięty między ciernie. Wysunęła rękę na bok, delikatnie musnęła najbliższe belki – połamane w trzy dupy, a dziw, że jeszcze nic mnie nie przebiło – zahaczyła palcami o chropowate cegły – czy to był fragment sufitu? – w końcu zbadała podłogę. Gruz, drzazgi, pył i jeszcze więcej gruzu.
Ja to mam, kurwa, pecha – oceniła ponuro i rozkaszlała się; nabranie powietrza ustami okazało się wyjątkowo zdradliwe. Zatkała sobie usta, nie chcąc więcej wdychać i próbowała stłumić kaszel, przerzucić się na oddychanie nosem, ale z tego wszystkiego fruwającego pyłu było coraz więcej. Atakował oczy, wciskał się pod zaciśnięte powieki, oblepiał płuca i gardło, znów podsycał panikę. W desperackim odruchu rozdarła długi rękaw bluzki i wyszarpała kawałek materiału by przesłonić twarz, dopiero wtedy odczuła jakąkolwiek ulgę i zdołała ułowić inny dźwięk. Nowy. Niepodobny do trzeszczącego gruzowiska, jęczących belek, czy westchnień wiatru ześlizgującego się do ruin.
Yulia zastygła w bezruchu, uważnie śledząc źródło głosu. Przemieszczał się, ale zdawał się być coraz bliżej i bliżej. Mimo narzuconej dyscypliny, mimo braku wiary w cuda, uczepiła się tego głosu i powiązanej z nim nadziei jak tonący brzytwy.
TUTAJ! – wrzasnęła na całe gardło, ale efekt był raczej mizerny; znów się rozkaszlała i nałykała pyłu. Kurwa mać. Na oślep wymacała to, co przed nią, zanurzyła dłoń w cudzej krwi, złapała trupa za włosy, spróbowała go przesunąć choćby o cal w bok, ale ułamana belka tuż nad nią jęknęła ostrzegawczo i zapadła się o kolejnych parę centymetrów. Yulia wrzasnęła ze strachu i nakryła głowę ramionami, znów zastygła w bezruchu.
Konstrukcja po chwili ucichła, powróciła niezmordowana chęć przeżycia i wydostania się z aktualnego bagna w jakie wrzuciła ją proza życia. Yulia podniosła głowę, wyrwała kolejny kawałek materiału z rękawa, otarła nim oczy. Już prawie nic nie było widać.
Jebnie, jak znowu zacznie krzyczeć? Nie jebnie? Słyszała gdzieś w oddali grzechot rozrzucanych cegieł…
TUTAJ!!! TUTAJ JESTEM!!!
Słyszał ją w ogóle? Jak dużo gruzów było nad nią? Rozejrzała się po bokach, ale porozrzucane cegły niewiele jej mówiły; skąpa ilość światła świadczyła o tym, że warstwa była gruba. Gdyby mogła się przeczołgać gdzieś dalej, choćby kawałek… może tam byłoby mniej? Tylko ten cholerny trup blokował jej przejście…


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I do what I want when I'm wanting to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Uliczka w pobliżu portu [odnośnik]22.06.24 3:06
Słyszał - słyszał głos - kobiecy, stłumiony, z dołu, spod tego dołu? Serce waliło szybko, przeraźliwie, oddech przyśpieszył niespokojnie, ruchy rąk przyśpieszyły, coraz prędzej wyrzucając na boki wyszarpywane z zawaliska kamienie. Nerwowość uwidaczniała się w każdym geście.
- YULIA?! - Może to była Dana. Może gdyby wziął łopatę lub jakiekolwiek inne narzędzie, poszłoby mu szybciej, zastanawiał się nad tym, miał przecież różdżkę, mógł spróbować je przywołać, ale gruzy wydawały się mocno niestabilne - jeśli miał ją stamtąd wygrzebać, musiał zrobić to powoli, nie prowokując lawiny, jaką, zamiast ratunku, przyniósłby jej śmierć. Śmierć? Cały ten kataklizm, katastrofa minionej nocy, pustynia powalonych kamienic w samym sercu kraju, straszliwe wstrząsy odczuwane całą noc, to nie był tylko zły sen, prawda? To nie był sen, z którego mógł się przebudzić? I to teraz - to też nim nie było. A jednak wszystko wokół wydawało mu się zupełnie nierealne, odległe, jakby nie był tego częścią, a stał gdzieś obok, za szklanym ekranem telewizora matki albo kryształową taflą wody odgradzającą go od morskiej scenerii. Nie, nie, nie, powtarzał w myślach rozpaczliwie, zaciskając poraniona palce na kolejnych kamieniach, odrzucał je na boki na oślep, z obawą spoglądając na osuwisko coraz mocniej pozbawiane podstawy, czy mogło wkrótce zniweczyć jego wysiłku? Skupiony na wysiłku - jeszcze nie rozumiał, jak bardzo się bał. - JESTEŚ CAŁA?! - Nie myślał o tym, że mogło brakować jej powietrza, nie wiedział, nigdy nie był w podobnej sytuacji, nigdy o podobnej nie słyszał. - JESTEM TU, DAJ MI CHWILĘ! - krzyczał dalej, wytrzymaj, prosił w myślach, sięgając okrwawionymi i brudnymi rękoma coraz niżej i niżej. W końcu wyciągnął z kieszeni różdżkę, odsuwając się od zejścia pół cala. - Mollio - zainkantatował, kierując kraniec na gruzy, które okryły się jasną poświatą, wysunął ku nim dłonią, sprawdzając efekt zaklęcia. Odnaleziony dotykiem kamień wydawał się miękki jak gumowa piłka, ale jak daleko mógł sięgnąć efekt zaklęcia - ani nie wiedział, ani nie potrafił oszacować. - Odsuń się! - krzyknął między gruzy. - Przesuń się na bok, tak daleko jak możesz! - wołał, nie chcąc ryzykować zrzucenia na nią kamieni. - Libramuto - zawołał rozpaczliwie dla pewności, lecz i tego zaklęcia nie mógł mieć pewności; nawet jeśli zadziała tylko na górne warstwy, całość opadnie lżejsza, z mniejszą pomocą, czy dostatecznie, żeby jej nie skrzywdzić? Zmarszczył brew, koncentrując myśli na trudniejszym zaklęciu: - Terracratio - wypowiedział powoli, ale sprawnie, osuwisko obok uformowało się w twardy wał, który siłą tego samego zaklęcia zepchnął nieco na bok; wydarł stalowy pręt ze stosu obok, dopadając z nim do wejścia włazu. - Uwaga! - krzyknął, żeby ją ostrzec, nim wbił go w gruzy, tworząc prześwit. Przepchnął go na wylot, przesuwając powoli, ostrożnie, wiedząc, że gdzieś tam - była dalej ona. Wepchnął ręce wokół druta, odgrzebując na boki ostatnie kamienie - te, które utknęły na samym dole, pomimo jego rozpaczliwych wysiłków zaczynały spadać do środka.
- Odezwij się do mnie - poprosił, już nie krzykiem, po części mówił do niej, po części do siebie, po części do okrutnego świata, czy to nie trwało zbyt długo? - Yulia? Jesteś sama? - pytał, gdzieś tu musiała być Dana, musieli ją znaleźć. Nie odzywała się. Nie słyszał jej. - Już dobrze - Powoli wszedł w odsłonięty tunel, zaskoczył niżej, lądując na ugiętych nogach. - W porządku? Jesteś ranna? - Ale zbladł nagle, ale nie powiedział nic więcej, gdy spostrzegł, że ugięte kolana broczyły po krwistej kałuży. - Yulia - Głos zadrżał, zapadła w okolicy cisza zdawała się być ciężka jak fala wezbranego oceanu. Napierała na skronie brzemieniem koszmaru, bo to nie był sen.

rzuty - mollio 22, libramuto 37, terracreatio 67 - wszystkie udane


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Uliczka w pobliżu portu [odnośnik]22.06.24 17:17
Obecność nieboszczyka nastręczała coraz więcej problemów. Po pierwsze: nijak nie dało się go przesunąć, a sam tego zrobić nie mógł – z dość oczywistych powodów – przez co musiała się siłować z zesztywniałym ciałem – jak się okazało – starego Rosenthala kompletnie sama. W środowisku pełnym gryzącego pyłu, ograniczonej widoczności i groźby śmierci czyhającej na każdym kroku działania te były tak utrudnione, że Yulia straciła wiarę w powodzenie operacji przynajmniej 3 razy w przeciągu ostatniego kwadransa.
JESTEM! – krzyknęła w górę, w sterty cegieł, drewna i szczątków mebli. Dopiero teraz, za którymś razem, udało jej się rozpoznać głos. – MARCEL! – dodała rozpaczliwie, czując jak ściska ją w piersi. Radość? Obawa? Strach o innych? Nie potrafiła poprawnie nazwać towarzyszących jej emocji; przytłaczały ją, było tego zbyt dużo. Czemu był sam? Nie słyszała nigdzie Jima, a przecież zawsze występowali w dwupaku.
Zastygła w bezruchu, nasłuchując kolejnych słów. Jak to wyglądało z góry? Miał jak tutaj zejść? Yulia wyciągnęła ponownie dłonie i po omacku przesunęła po podłożu. Powoli, ostrożnie, by przypadkiem nie potrącić niczego, co mogłoby wywołać efekt osuwiska. Tutaj ciało, tutaj krew, tutaj belka, która zagroziła jej poprzednim razem… i pustka. Po prawej, tam gdzie jeszcze chwilę temu coś było, teraz czuła luz. Może poprzedni ruch belki coś zmienił? Nie miała zamiaru czekać i się zastanawiać, zwłaszcza, że z góry nadeszły kolejne słowa. Nie odpowiedziała mu na nie, zbyt skupiona na tym, by prześlizgnąć się przez ciasny tunel i przy okazji nie ściągnąć sobie na głowę kolejnych nieszczęść.
Na górze coś szurało, coś trzeszczało, wprawiając zapadnięty sufit w drżenie – nie była pewna co wymyślił Marcel, ale ufała w jego chęć pomocy i poprawną ocenę sytuacji. Oboje działali po omacku i na czuja; mimo swojego dość unikalnego doświadczenia życiowego, nie miała pojęcia jak powinni zachowywać się w dobie takiego kryzysu, zdawała się w pełni na własną intuicję. Intuicja mówiła z kolei, by robić użytek z giętkości ciała i ostrożnie, kawałek po kawałku, czołgać się w stronę ziejącej na końcu pustki. Znów nic nie widziała, znów było ciemno – przesunięcie gruzu na górze odcięło szczątkowy dopływ światła – ale ostatnie minuty żyła nadzieją, że to właśnie tam, w tej czarnej pustce, znajdzie wyjście ze swojej pułapki.
Krótkie “uwaga!” przecięło powietrze nagle, tuż po kolejnej fali ogłuszającej ciszy, którą zapełniła niespokojnym rytmem własnych oddechów. Gdzie był teraz? Co planował? Podciągnęła się jeszcze kawałek, dłoń natrafiła na wolną przestrzeń, więc chciwie podążyła za tropem, przecisnęła się przez ostatnie gruzy. W połowie ruchu poczuła jak coś niespodziewanie wbija jej się w bok i rani skórę na żebrach, ale nim impuls bólu dotarł do niej w pełni – szarpnęła się, ostatecznie wypełzając z podziemnego gruzowiska akurat w chwili w której parę luźnych kamieni osunęło się w dół. Szybko odepchnęła się w prawo – bok eksplodował bólem aż przed oczami zatańczyły gwiazdy – za plecami poczuła coś chłodnego i twardego. Ściana?
Wyłom wpuścił do środka nieco bladego światła, a po chwili także znajomą sylwetkę przyjaciela. Wylądował trochę dalej, w kałuży krwi. Pewnie gdzieś tam leżał Rosenthal, choć przecież osób w piwnicy było więcej.
Jestem… – zaczęła słabo; zbyt wiele emocji naraz jakby ścisnęło ją za gardło. – Jestem tutaj. – Zagryzając zęby podniosła się najpierw na czworaka, a potem, powoli, do pionu. – Nie wiem… nie wiem, Marcel. Przed chwilą coś mi się wbiło w bok, pewnie jakiś kamień przeorał skórę, ale to chyba tyle. Albo nie? Nie wiem… – dodała bezradnie i ruszyła w jego kierunku, rzuciła mu się na szyję zanim zdołałby zaprotestować i chwilę stała tak w ciszy, dopiero teraz zdając sobie sprawę z tego, jak bardzo dusił ją wcześniej strach.
Nigdy nie myślałam… – głos znów jej się złamał, miała ochotę się rozpłakać – …nigdy nie myślałam, że tak mnie ucieszy twój widok. – Cofnęła się o pół kroku; wąska smuga światła słabo oświetliła rysy jego twarzy. Yulia parsknęła cicho; rozbawienie nie pasowało jej do tej sytuacji, ale czuła się tak spięta i tak wystraszona, że próba obrócenia wszystkiego w żart sama cisnęła jej się na usta. – Masz… masz nos jak kartofel – dodała cicho, kąciki ust zadrżały w krótkim, nerwowym półuśmiechu. – Gdzie Jim? Czemu jesteś sam? Coś mu się stało?


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I do what I want when I'm wanting to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Uliczka w pobliżu portu [odnośnik]22.06.24 22:32
Piwnica okazała się - mimo wszystko - wytrzymała, a prześwit wystarczający, by przedostać się do środka. Mógł ją odnaleźć, całą i zdrową, i w tej konkretnej chwili nic więcej nie miało znaczenia -  poczuł się lżej, jakby z jego serca, a może i duszy, opadł właśnie skuwający je łańcuch lub pęd wbitego w nie okrutnego ciernia. Była w stanie wstać sama, powoli powstał i on, wznosząc się na drżących kolanach. Wyszedł jej pół niepewnego kroku naprzeciw, powoli wypuszczając z piersi oddech, gdy zawiesiła się na jego szyi. Był zaskoczony, ale tylko przez chwilę, emocje ściskały serce supłem utkanym z ulgi, szczęścia i przegnanego w dal nieznośnego napięcia, w niezrozumiały sposób uwalniając ciało od niewidzialnego ciężaru. Brudne dłonie uniosły się nieśpiesznie, by, po chwili, objąć ją z tęskontą. Nie przerwał ciszy, która zapadła, nad jej ramieniem odnalazł odnalazł wzrokiem leżące ciało subiekta, białe jak papier. Czy to jego krew widział wcześniej? Lepiła jej płomienne włosy, brzydką smugą niepokojąco naznaczyła twarz. Czuł się z tą myślą źle, ale naprawdę cieszył się, że śmierć odnalazła tej nocy starego Rosenthala, a nie ją. Kąciki ust mimowolnie uniosły się w górę, bo mimo otaczającej ich tragedii odnalazł w tym miejscu swoją ulgę. Na krótko zamknął oczy, uśmiech zadrżał, gdy usłyszał jej łamiący się głos. Już dobrze, Yulio. Już dobrze, powtarzał w myślach, czując jej bliskość, wydawało mu się, że mówił do niej, ale przecież nie mogła tego usłyszeć, więc mówił do siebie.
- Chyba? To boli? - spytał, już z łagodniejszą emocją, bo najgorsze i tak zdążyło minąć. - Przepraszam - dodał szeptem, bo to chyba jego wina, choć uśmiech zdradzał, że winnym się nie czuł. Najważniejsze, że była cała. Przytomny. Mogła chodzić. Niezależnie od tego, jak poważna była rana, najpierw musieli się stąd wydostać. Był zmęczony bo nieprzespanej nocy, a wstrzymanie galopującej paniki pomogło mu sobie o tym zmęczeniu przypomnieć. - Na górze od jakiegoś czasu jest już spokojnie, ale mnóstwo budynków wygląda na naruszonych. Mogą runąć w każdej chwili, nie możemy tu zostać. Zabieram cię na Arenę, tam odpoczniesz.  - Tu nie miała już czego szukać, nad tym co dalej przyjdzie się jeszcze zastanowić. Była brudna i wystraszona, musiała usiąść w bezpiecznym miejscu. Czy Arena takim dzisiaj była, jeszcze nie wiedział. Nie było mu do śmiechu, nie widział też swojej twarzy w żadnym lustrze, ale to nie słowa a nerwowość jej głosu utrzymały na ustach uśmiech. Cofnęła się, niechętnie przeniósł dłoń na własną twarz, ostrożnie dotykając napuchniętego nosa. - Napieprzał mnie całą noc. Okazuje się, że jak przychodzi koniec świata, to uzdrowiciele nie rozkładają punktów przyjęć co przecznicę - odpowiedział, z podobnie drżącym na ustach rozbawieniem, ból drobnych urazów przecież go nie przerażał. Jego nos był złamany już dziesiątki razy, ale przeważnie miał możliwość szybkiego przedostania się do kogoś, kto był w stanie temu zaradzić. Kataklizm ustał, mógł już szukać pomocy, ale podejrzewał, że przed Mungiem gromadziły się już tłumy. Ale wcale nie zamierzał tego robić, bo miał do załatwienia ważniejsze sprawy. Ale tego ranka najpierw pojawił się tu. - Jest cały - odpowiedział od razu, gdy spytała. - Nawet bardziej ode mnie. Śpi, na zewnątrz dopiero świta. Byliśmy w Waltham, kiedy to się zaczęło. - Na obchodach święta lata, Weymouth smakowało tego roku goryczą, żalem i zawodem, złamanym sercem. Tutaj smak miał być inny, ale tego, co odnaleźli tutaj - tej grozy - nie spodziewali się nawet w najstraszliwszych koszmarach. - Spotkaliśmy Gię, pamiętasz ją? Gię i małego Vito - Rodzina uśmiechniętej Włoszki prowadziła restaurację, w której jakiś czas pracował Jim, witali go tam jak rodzinę, zawsze otwarci. - Są z nami jeszcze dwie dziewczyny, ukryliśmy się w Pod Ziemią na Pokątnej - To pierwsze miejsce, które przyszło mu do głowy - musieli się tam tylko przedostać labiryntem podziemnego metra. - A Dana? Ruby? Wiesz, dokąd mogły pójść? - Tu ich nie było, nic na to nie wskazywało. Nie było, prawda? Powinni ich poszukać? Potrzebowały pomocy?


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Uliczka w pobliżu portu [odnośnik]22.06.24 23:37
Objęcia Marcela niosły ze sobą znajome uczucie ulgi, które po nocy pełnej strachu i nerwów było miłą odmianą. Kiedy ostatnio się tak bała? W rosyjskich dokach? W tamtej knajpie na rozdrożu, gdy pierwszy raz – całkowicie samotnie – była świadkiem męskich przepychanek i bójki, którą spędziła schowana pod stołem? Może wtedy, gdy i on i Jim zniknęli, przepadli w czeluściach Tower, a jej wydawało się, że już nigdy się nie zobaczą? Że zginą tam oboje, a wartownicy wrzucą ciała do Tamizy? Nie była pewna, czy echo tamtego strachu można było porównać do wrażeń z dzisiejszej nocy, ale bliskość przyjaciela krzepiła serce, uspokajała oddech i scalała rozbiegane myśli w jeden sensowny ciąg.
Trochę – potaknęła, oglądając wspomniany bok. Bluzkę miała w tamtym miejscu przerwaną, przez brudny materiał dało się dostrzec rozerwaną skórę. Yulia obejrzała ją pobieżnie, potem wyrwała kolejny kawałek materiału z rękawa i przetarła ranę chcąc pozbyć się nadmiaru krwi. Potem to jakoś odkazi. – Nie wygląda na specjalnie głęboką, więc nie ma co dramatyzować. Ale boli – przyznała z krzywym uśmiechem; przetarcie rozerwanej skóry brudnym materiałem nie było jej najlepszym posunięciem, ale nic innego nie miała pod ręką.
Nie, to nie ty. Ja… na początku leżałam tam – ruchem głowy wskazała gruzowisko – pod gruzami. Ocknęłam się jakoś tuż przed twoim przyjściem, potem zaczęłam szukać wyjścia. Gruz się osunął w pewnym momencie, oparł na belce i powstał z tego ciasny tunel. To tam zahaczyłam.
Teraz, gdy pierwsza fala emocji opadła, przyjrzała mu się uważnie. Nie prezentował się najlepiej, ale podejrzewała, że nikt tak naprawdę nie mógł tak o sobie powiedzieć. Wyglądał za to na całego i bez większych uszkodzeń. Dostrzegła ranę na skroni, ale nie wyglądała zbyt poważnie, był oczywiście nos, ale to nie była dla niego pierwszyzna. Przyszedł tu sam, o własnych siłach, potem kopał w gruzach, więc musiał być cały.
Musiał – powtórzyła sama sobie w myślach z takim uporem, jakby sam Merlin miał ją w tym życzeniu usłuchać, powstać z martwych i zadbać o jego realizację.
Czuła, że coś oblepia jej policzek, nieprzyjemną skorupą ściąga skórę, a gdy przetarła miejsce palcami, przypomniała sobie o krwi Rosenthala. Przez chwilę stała w miejscu, w bezruchu, obserwując czerwień barwiącą palce, ale dla niej również sytuacja własnego stanu nie wykraczała poza znajome rany codzienności. Nie pierwszy raz skończyła ubabrana cudzą krwią. Nie pierwszy raz sama zarobiła.
Funt – wtrąciła, gdy napomknął o Arenie. Jej spojrzenie oprzytomniało, opuściła dłoń. Później się umyje. – Był u Grubego na obrzeżach miasta, muszę tam iść, Marcel. Muszę sprawdzić czy… czy nadal tam jest. Potem przylecę na Arenę – dodała pospiesznie, jakby chciała zaprzeczyć iskrze zwątpienia obecnej w jej spojrzeniu. Funt. Musiała znaleźć Funta. Choćby miała przedrzeć się przez pogrążone w chaosie miasto sama, choćby miała własnoręcznie kopać w cegłach i pozostałościach jego boksu w stajni przy domu.
Kąciki ust znów drgnęły do uśmiechu, gdy wspomniał o uzdrowicielach. Chciałaby mu odpowiedzieć znów czymś zabawnym, uderzyć w pogodniejszy ton, ale słaby uśmiech był jedynym na co mogła się teraz zdobyć.
Skinęła powoli głową, gdy zaczął mówić o Jimie i reszcie ocalonych z lasu w Waltham. Nie wiedziała, że pojawili się na ostatnią noc tutaj; wyścig w Durdle Door brzmiał o wiele lepiej niż jakieś smęty w lesie, ale może wpadli na kolejny genialny pomysł po pijaku. Nie miało to teraz większego znaczenia. Wieści o tym, że Jim był bezpieczny przyjęła z ulgą; nie była z nim może aż tak blisko jak z Marcelem, ale wciąż wliczała go w krąg swoich przyjaciół. Nie miała ich zbyt wielu – nie tych prawdziwych – zatem każdy był na wagę złota.
Pamiętam – potaknęła, mgliście przypominając sobie restaurację. – To dobre miejsce – dodała po chwili zadumy. Ona też szukała schronienia w podziemiach, ale pech chciał, że strop załamał się do środka. “Pod Ziemią” zdawało się jednak być osadzone głębiej, zatem i groźba spadających gwiazd wydawała się jakaś mniejsza.
Gdy padły imiona ich wspólnych znajomych ze złodziejskiej paczki – zbladła i zachwiała się, czując jak gwałtownie opuszczają ją wszelkie siły. Była zbyt zaaferowana ratunkiem i koniecznością ucieczki spod gruzów by myśleć o tym wcześniej. Teraz było jej wstyd.
Ja… nie wiem… – Ton Yulii był cichy, zgaszony. – Wracałyśmy z Daną ze spotkania z jakimiś jej znajomymi, trochę byłyśmy wstawione… Kometa runęła jak byłyśmy już w porcie i… i ja ją zostawiłam, Marcel. Wyprułam tak do przodu, że została w tyle.
Milczała przez moment, gryząc się z własnym sumieniem i myślami.
Chyba… chyba potem tu dotarła? Pamiętam to jak przez mgłę… Ja, Dana, Ruby… stary Rosenthal… i jakiś pies. Byliśmy tu wszyscy razem. Ale potem… potem nie wiem… – pokręciła głową bez przekonania. Dziura w pamięci w niczym nie pomagała – …chyba… chyba strop wtedy runął? I straciłam przytomność? Albo zemdlałam wcześniej? A może one wyszły, bo uznały, że przeslizgną się dalej? – Przeniosła wzrok na jego twarz; oczy miała puste, ciało zesztywniało na samą próbę odtworzenia wydarzeń nocy. Powoli uniosła dłonie by złapać go za poły koszuli, uczepiła się go tak, jakby znów miało odjąć jej wszystkie siły. Teraz w oczach tliło się niedowierzanie.
Zostawiłam ją tam – szepnęła z przejęciem.


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I do what I want when I'm wanting to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Uliczka w pobliżu portu [odnośnik]23.06.24 16:43
Przeciągnął wzrokiem za gestem jej dłoni, spoglądając na otwartą ranę i wezbraną przy niej krew. Wyglądała źle, otarcie nadmiaru krwi nie wywołało kolejnego obfitego krwotoku, więc mógł tylko zaufać jej słowom - i tak nie mieli jej czym opatrzeć; mógłby zerwać koszulę zmarłego Rosenthala, ale miał wątpliwość, czy to by pomogło, czy raczej zapaskudziło ranę bardziej - staruszek krwawił mocniej od niej, osypany był pyłem gruzowiska.
- Znajdziemy kogoś, kto się tym zajmie - rzucił ze zrezygnowaniem, wiodąc wzrokiem za jej wskazaniem ciasnego tunelu; przeszedł go zimny dreszcz, gdy na to patrzył, gdy docierało do niego, jak niewiele brakowało, żeby te gruzy osunęły jej się na głowę. Tkwiła tam jak w pułapce, ciasnej, ciemnej, wąskiej, nieprzewidywalnej i niebezpiecznej. Znów poczuł ten dziwny ciężar - absurdalny, to przecież nie stanowiło już zagrożenia - jak upiorny cień wspinający się po plecach. To byłby naprawdę popaprany koniec tej historii, zginąć tu i teraz śmiercią tak bezsensowną, nie na własnych warunkach, w zwierzęcym potrzasku, który równie mocno przerażał, zdawałoby się, jego, jak i ją. - Przynajmniej - zaczął słabym głosem - nie trwało to długo - Spędziła tak większość nocy, ucieszyło go, że nieprzytomna. Stał przed nią w ciszy, spoglądając to na jej policzek, to na zabarwione palce, nie znajdując słów pocieszenia. Rosenthal nie był kimś, za kim uroni rzewne łzy, ale nie o niego w tym wszystkim chodziło, a o nią. Z zaskoczeniem uniósł wzrok ku jej twarzy, gdy wspomniała imię Funta. No tak, Funt. Nie docierała do niego myśl, że mogła go spotkać krzywda, myślał o tym, że musiał być przerażony hałasem. O cyrkowych zwierzętach myślał od chwili, w której się przebudził. O słoniu, był wielki i powolny, nie miał się gdzie ukryć. Ale oprócz nich zostali jeszcze ludzie, mnóstwo ludzi, w tym ludzie z Areny. Ludzie, do których musiał dotrzeć czym prędzej, o których nie wiedział, czy przetrwali tę noc, jego cyrkowa rodzina.
- Pójdę z tobą - odpowiedział w końcu, bez namysłu, widział, jak wyglądało miasto, nie mogła iść sama. Nie zatrzyma jej, o tym też wiedział. - Przejdziemy metrem, to mugolskie tunele. Tak będzie najszybciej. Powinny wytrzymać... cokolwiek jeszcze wydarzy się na powierzchni. - Urodził się w tym mieście, znał je od podszewki, również w rejonach, których czarodzieje przeważnie unikali. Był małym dzieckiem, które nie wiedziało jeszcze nic o istnieniu magii, kiedy miasto bombardowano, nie przypuszczał, że kształtowana od tamtej pory wiedza o tym, jak ukryć się przed spadającym na głowy niebem okaże się znów tak ważna. Tunele nie były wolne od bandytów, ale powierzchnia nie wydawała się dziś ani trochę bezpieczniejsza. Podejrzewał, że prawdziwy chaos na ulicach rozpocznie się, kiedy po minionej nocy na nogi stanie więcej czarodziejów. Ręce bezwiednie opadły wzdłuż ciała, gdy zaczęła opowiadać historię wczorajszego wieczoru, brew ściągnęła się początkowo bez zrozumienia, a spojrzenie z przerażeniem przesunęło się na blade i bezwładne ciało staruszka. - Hej... - zaczął, kiedy pochwyciła jego koszulę - uniósł dłonie, składając je na jej ramionach. Nie myślała trzeźwo, jej słowa, jej wspomnienia, rysowały przykry koniec dziewczyn pod osuwiskiem, pod którym jeszcze przed momentem wyobrażał sobie ją. Dana i Ruby leżały pod tym osuwiskiem. Dana, Ruby, stary pies i Rosenthal, którego lawina wypchnęła na zewnątrz. Tylko ona przeżyła. Tylko Yulia. Spojrzał jej prosto w oczy, szukając jej strachu, wzbierając się na wyżyny, żeby zapanować nad własnym - dla niej, bo potrzebowała tego teraz bardziej. Czuł to, dusznie zbierające się ciśnienie krwi uciążliwie pulsujące w skroniach. I krzyk zranionego serca, przeczący rzeczywistości. Dana odeszła?
- Co byś zrobiła, gdybyś została z nią w tyle? Osłoniła ją własnymi rękoma przed ostrymi odłamkami gwiazd? - Nie panował nad tonem głosu, ale jego emocje były rozdarte. W pierwszych słowach brzmiał żalem, brzmiał bólem, brzmiał lękiem, lecz napływająca ku niemu ulga nadała mu stabilniejszej pewności. Waliły się wielkie stare budynki, nie miała żadnych szans w tej walce. Samotny człowiek naprzeciw żywiołu, z tym nikt nie mógł zwyciężyć. To i tak nie była prawda, obie dotarły do tej piwnicy, ale chciał zatrzymać galop jej myśli. - Może wyszły - przytaknął jej z przekonaniem. - Może wyszły tunelem - Tam dalej, za osuwiskiem. Wiedział, że to nieprawda, właz był zablokowany, a badając teren na górze nie znalazł innego zejścia. Nie prawdy teraz potrzebowała. - Leżałaś nieprzytomna, nie mogłaś nic zrobić, tak jak stary Rosenthal nie mógł pomóc tobie. - Głos wybrzmiał pół tonu wyżej, przyciągnął ją do siebie z powrotem, powoli oplatając ramionami. - On o tobie nie myśli. On nie żałuje. - Nie mógł, nie żył. - Nie mogłaś nic zrobić. Nikt nie mógł nic zrobić, słyszysz? Mogłaś co najwyżej skończyć jak on. Zrobiłaś wszystko, co mogłaś - żeby przeżyć. I przeżyłaś, w milczeniu, ponad jej ramieniem, przyjrzał się osuwisku, będącemu najpewniej przedwczesnym grobowcem Dany i Ruby. Objął ją mocniej, gestem wsparcia, gestem pożegnania. Bo tu i teraz - żegnali dziewczyny. Nie znał ich tak dobrze jak Yulii, a w tym momencie czuł przede wszystkim egoistyczną ulgę, że przeżyła akurat ona. - Funt nas potrzebuje, Yulia - przypomniał przejętym szeptem, skupmy się na żywych.


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502
Re: Uliczka w pobliżu portu [odnośnik]23.06.24 19:11
W pierwszym odruchu chciała zaprzeczyć – miał przecież innych ludzi do skontrolowania, inne miejsca do odwiedzenia, ale po chwili po prostu potaknęła, przyjmując pomoc. Skoro Londyn zbombardowało odłamkami komety, to całe miasto musiało być sparaliżowane i pogrążone w chaosie; zasiedlający Nokturn półświatek zapewne już się wylał na ulice by rabować to, czego nie zniszczył żywioł. Ciekawe ile czasu minie, nim magiczna policja weźmie sprawy w swoje ręce. Parę godzin? Pół doby? Nawet jeśli już podjęto wstępne działania, to dalszych ulic nie opanują tak szybko, a sama mogła nie dać sobie rady. Już raz błędnie przeliczyła siły na zamiary i zapłaciła za to absurdalnie wysoką cenę; tym razem nie zamierzała ryzykować. Nie tak.
Skinęła krótko głową na potwierdzenie. Mieszkał w tym mieście dłużej, w pierwszych tygodniach jej pobytu tutaj bywał przecież jej przewodnikiem, jeśli twierdził, że tunele to najlepsza droga, to tak właśnie było. Nawet jeśli nie miała bladego pojęcia czym jest metro i dlaczego potrzebuje tuneli.
Ciężar jego dłoni wyrwał ją z chaotycznych wspomnień i poczucia winy narastającego pod mostkiem. Poderwała spojrzenie w górę, przez chwilę spoglądała mu w oczy w milczeniu, jakby doszukując się w nich wskazówki, emocji za którymi mogłaby podążyć. Spodziewała się okruchów strachu, zagubienia, które czuła sama – kłębiły się pod sercem jak dym, wnikały w żyły, krążyły wraz z krwią, rozchodząc się szybko po ciele – ale niebieskie oczy Marcela pozostawały czyste, nieskażone smugą strachu, spojrzenie przekazywało to, czego nie dało przekazać się słowami.
Ból straty, choć rozrywał jej myśli jak rozżarzony nóż, stał się nieco bardziej znośny. Odwróciła twarz w stronę gruzowiska, powoli ogarnęła je wzrokiem, jakby rysując w pamięci każdy detal i zestawiając je z najświeższym wspomnieniem sprzed pasma czerni obejmującego wszystko to, co stało się gdy straciła przytomność. Tam pod ścianą siedziała Ruby z psem, teraz pamiętała jak go do siebie tuliła i głaskała. Kawałek dalej, przy rurze – teraz rozerwanej na strzępy – była Dana. Wciśnięta w kąt między rurą, a starym regałem pełnym dzwoniących słoików, zapasów Rosenthala; staruszek komentował kwaśno wstrząsy, odgrażał się matce naturze, Merlinowi i paru innym osobom, jakby w ten sposób chciał jakoś rozładować atmosferę, zniwelować napięcie. Może tylko tak umiał pocieszać? Może wiedział…
Teraz, spoglądając na jego brudne ciało, poczuła okropny żal do samej siebie, że nigdy tak naprawdę się nim nie zainteresowała. Że nie przyszła czasem tak po prostu porozmawiać, posiedzieć chwilę. Może czegoś by ją nauczył, może byłaby teraz mądrzejsza, bogatsza o jakieś unikalne doświadczenie. Kiedyś wspominał coś o haczyku do wędki, a wspomnienie jego pogodnej twarzy zmusiło ją do zagryzienia ust. Wszystko to – całe doświadczenie, cała wiedza, różne charaktery i różne życia – nagle przepadło. Zniknęło, jakby wyrzucone do kosza, na śmietnik historii. Nie wiedziała już, co boli ją bardziej, strata przyjaciółki i dwóch znajomych, czy bezsilna świadomość tego, jak łatwo można było zakończyć cudze życie. I jak niewiele brakowało, by skończyło się jej własne.
Wysłuchała jego słów w milczeniu; miał rację, w starciu ze spadającymi odłamkami miała zerowe szanse, ale przynajmniej wtedy nie dręczyłaby jej świadomość, że uciekła. Że mimo składanych sobie obietnic, mimo żarliwych słów o tym, że “zawsze i do końca”, to ona była tą, która uciekła pierwsza.
Nie wyszły stąd – szepnęła powoli, bez pretensji, ale i bez wcześniejszej nadziei. Nie widziała jak wychodzą, nie miała żadnych dowodów na swoje twierdzenie, a jednak czuła gdzieś w głębi, że one tu są. Gdzieś pod gruzami, wśród resztek pobitych słoików na konfitury, w szczątkach regału, razem z bezpańskim psem, który liczył jedynie na okruch pańskiej łaski.
Nie zaprotestowała, gdy przyciągnął ją bliżej; czuła, że tego potrzebuje. Objęć, ciepła, zrozumienia. Skuliła ramiona, czoło oparła na jego barku, palcami mocniej ścisnęła materiał koszuli; poczucie straty pulsowało w skroniach tępym bólem, którego nie rozwiewały żadne słowa, żal w milczeniu wyciskał łzy i dusił gardło.
Czasem wszystko to za mało – skwitowała gorzko w jego szyję i zacisnęła powieki, nie chcąc dłużej patrzeć na gruzowisko. Trwała w bezruchu jeszcze jakiś czas, powoli trawiąc fakt nagłej straty, a gdy w końcu dotarło to do niej w pełni, puściła jego ubiór, przesunęła dłonie by go objąć, odwzajemnić uścisk. Nie padły żadne słowa, nie wydawały jej się teraz potrzebne, oboje wiedzieli czym jest ta scena.
Chrząknęła cicho, gdy przypomniał jej o Funcie, kiwnęła niemrawo głową i cofnęła się, otarła twarz brudnymi dłońmi, potem poprawiła rękawem. Złapała oddech – jeden, głęboki – jeszcze raz otarła wilgoć spod oczu.
Podsadź mnie – powiedziała w końcu; ton nadal nosił w sobie echo bólu, ale starała się brzmieć normalnie. – Mogę ci podać rękę z góry, jeśli znajdę oparcie. Chyba, że nie potrzebujesz?...


I wasn't born a freak
I was born who I am
the circus came later


Yulia Dyatlova
Yulia Dyatlova
Zawód : złodziejka, kombinatorka
Wiek : 19/20
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
I do what I want when I'm wanting to
OPCM : 6 +3
UROKI : 6 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 26
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12388-yulia-dyatlova#381321 https://www.morsmordre.net/t12392-ekler#381423 https://www.morsmordre.net/t12465-yulia-dyatlova#383531 https://www.morsmordre.net/f473-port-of-london-ulica-zapomnianych-corek-12-8 https://www.morsmordre.net/t12393-skrytka-bankowa-nr-2650#381424 https://www.morsmordre.net/t12394-yulia-dyatlova#381427
Re: Uliczka w pobliżu portu [odnośnik]07.07.24 14:11
Bez słowa podtrzymał to spojrzenie, choć wypełniający jej źrenice lęk łamał mu serce. Przez jakiś czas było już dobrze - czy naprawdę nie zasługiwała na krótką chwilę spokoju? Wiedział, że sobie poradzi, że szybko znajdzie nowe lokum, ale pozostawionej przez minioną noc rany - jednej z wielu - nic nigdy nie zaleczy, rany tak głębokie nie przemijały nigdy rytmem zapomnianego echa.
- Yulia - wyszeptał cicho, gdy uciekła od niego wzrokiem, gdy błądziła nim po zakurzonych ścianach, po chłodnym już pewnie ciele staruszka, tych wspomnień nie warto było szukać, nie teraz i chyba nie nigdy. Wspomnienia miały być jedynym, co pozostanie - po tym miejscu, po starym Rosenthalu, wszystko wskazywało na to, że po Danie i Ruby chyba też. Chciał, żeby przestała na to patrzeć. Chciał powstrzymać ból kruszonego serca, choć przecież nie mógł tego zrobić - nie mógł zawrócić czasu, nie mógł ocalić żadnej z nich. Ani Dany ani Ruby ani Yulii, niosącej teraz na barkach ciężar ich śmierci. Śmierci, naprawdę więcej nich nie zobaczą? To już - koniec? Przepadły pod gruzami i tyle, tyle znaczyło tylko to, kim były? Ulotności życia doświadczył wcześniej, ulotności własnego życia doświadczał codziennie, nie lękając się ryzykować dla rebelii z podobną łatwością, z jaką przychodził mu spacer po wysoko zawieszonej linie. Ale ich historia nie miała skończyć się w ten sposób, nie tu i teraz. Nie odpowiedział na jej słowa, nie znajdywał słów, które byłyby teraz właściwe. Nie mógł zaprzeczyć, choć chciał, nie mógł przytaknąć, bo nie potrafił. Przykro mi brzmiało odpowiednio, ale pieczętowało tylko los tych, których stracili, a na to nie przyszedł jeszcze czas. Przyciągnął dłoń do jej włosów, gdy poczuł ciężar jej czoła. Czasem wszystko to za mało, mówiła, a słowa smakowały podłą goryczą niesprawiedliwości. Objął ją mocniej, chcąc być dla niej wsparciem. W milczeniu, nic więcej zrobić się już nie dało. Czuł jej ciepłe łzy, ponad jej ramieniem spojrzał raz jeszcze na ciało staruszka. Na wylaną z niego krew. I wierzył, że widzi na jego twarzy spokój, bo wierzył, że staruszek zupełnie jak on cieszył się z tego, że to Yulia, nie stary Rosenthal, przeżyła tę noc. Łzy zdawały się jeszcze cieplejsze, gdy chłodny dreszcz przeszywał jego ciało boleśnie za każdym razem, gdy w półmroku gruzowiska zdawało mu się, że nogi subiekta okrywa jej spódnica, a siwe włosy pobłyskują płomiennym blaskiem, jakby jej obecność w jego ramionach była tylko podstępnym zwidem przemęczonego umysłu. Nie, to mogła być ona, ale nie była. Nie była i nie będzie, już nie. Powoli rozsuwał ramiona, gdy się poruszyła, nie pośpieszając jej żadnym gestem, choć po prawdzie chciał ją stąd zabrać jak najszybciej. I jak najdalej też. Spojrzał na nią, nim kiwnął głową, upewniając się, że była gotowa do drogi.
- Dam radę - zapewnił, była słaba i poruszona, spędziła w tych gruzach całą noc. Musieli szybko znaleźć Funta, powinna odpocząć w bezpiecznym miejscu. - Wskakuj - obrócił się do niej tyłem, kucając; wiedział, że potrafiła zrobić to zgrabniej, ale tu i teraz chciał jej ulżyć tak, jak mógł. - Staniesz mi na ramionach. - Wziął ją na barana, a potem - powoli i ostrożnie - wstał z nią, wyciągniętymi w górę ramionami asekurując ją przy próbie wyprostowania się, z tej pozycji mogła bez trudu przesunąć się przez właz. Trzymał jeszcze jej kostki, gdy rękoma znalazła się na powierzchni, pomagając brudnym od krwi stopom wybić się z uniesionych wyżej otwartych dłoni, nie bacząc wcale na to, że fizycznie tego nie potrzebowała. Otarł o siebie ręce, wyglądając na nią ku świetle wschodzącego dnia, niechętnie ostatni raz oglądając się na martwe ciało. Im dalej od niego stała, tym mniej ją przypominało. Ona czuła się ciężka, w nim rodziła się lekkość ulgi, bo nie padło na nią.
Był lepiej wypoczęty od niej, wyskoczył w górę chwilę później, zaczepiając pobielałe palce o krawędź włazu. Bez trudu podciągnął się na chudych, ale silnych ramionach na zewnątrz, kiwnięciem brody wskazując kierunek pobliskiej stacji metra.
Ten koszmar mieli zostawić już za sobą.

/zt x2


jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 5 z 5 Previous  1, 2, 3, 4, 5

Uliczka w pobliżu portu
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach