Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Plac główny
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Plac główny
Główny plac Doliny Godryka to sporych rozmiarów, prostokątny, brukowany dziedziniec, na którym zbiega się większość ulic przebiegających przez wioskę. Położony w samym centrum zabudowań, przylega bezpośrednio do jedynego odwiedzanego kościoła, odgrodzonego szpalerem drzew cmentarza, poczty (również sowiej, ukrytej sprytnie za zaczarowaną witryną z widokówkami), ratusza i magicznego pubu Pod Rozbrykanym Hipogryfem.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Na samym środku placu znajduje się – wzniesiony stosunkowo niedawno – kamienny pomnik ofiar wojny, stojący w samym środku imponującej, okrągłej fontanny. Mimo upływu czasu, tuż pod pomnikiem wciąż można znaleźć składane regularnie kwiaty i zamknięte w kolorowych lampionach świece, po zmroku oświetlające cały plac ciepłym blaskiem. Naprzeciwko fontanny znajdują się wygodne, drewniane ławeczki z żeliwnymi okuciami; jeżeli na którejś z nich usiądzie czarodziej, pomnik zmienia się w statuę mężczyzny w gwieździstej pelerynie, z długą brodą i charakterystycznymi okularami-połówkami. Albus Dumbledore stoi dumnie wyprostowany, z różdżką wyciągniętą ku górze, z której do fontanny spływa mgiełka rozproszonej wody.
Na dnie fontanny błyszczą monety, które wrzucają tam zarówno mieszkańcy, jak i nieliczni turyści, wiedzeni starym przesądem, że niewielka ofiara zapewnia szczęście i ochronę bliskich przed chorobami; co ciekawe, pod powierzchnią wody można znaleźć zarówno mugolskie pięćdziesięciopensówki, jak i czarodziejskie knuty.
Niespecjalnie przejął się tym, że policjant wyglądał tak, jakby miał sobie wypluć płuca - sami nie prezentowali się wiele lepiej. Przycisnął mocniej materiał chusty do ust, nie do końca pewien, czy taka osłona cokolwiek daje - nie zastanawiał się jednak zbyt długo nad sensem swoich poczynań, bezwiednie podążył za siostrą i Ollivierem, kontrolnie zerkając przez ramię, czy policjant zdecydował się do niego dołączyć, jednocześnie szkodząc samemu sobie, a przede wszystkim - nie wspierając własną różdżką swoich towarzyszy.
Ich spojrzenia się spotkały - Keat zaczął się zastanawiać, czy efekt zaklęcia nie przemija i czy nie będzie musiał zaraz z nim walczyć, lecz czarodziej zniknął, deportując się z placu.
Burroughs przyspieszył, starając się dogonić Philippę i Wilde’a; przekroczył magiczną taśmę, przemieszczając się najostrożniej, jak tylko potrafił. Miał wrażenie, że porusza się po lodowisku, a pewna ślizgawka zapewniła mu już dzisiaj wystarczająco dużo wrażeń, by nie miał ochoty na powtórkę z wątpliwej jakości rozrywki.
Zamierzał dotrzeć na scenę.
wciąż tańczę na lodzie?
Ich spojrzenia się spotkały - Keat zaczął się zastanawiać, czy efekt zaklęcia nie przemija i czy nie będzie musiał zaraz z nim walczyć, lecz czarodziej zniknął, deportując się z placu.
Burroughs przyspieszył, starając się dogonić Philippę i Wilde’a; przekroczył magiczną taśmę, przemieszczając się najostrożniej, jak tylko potrafił. Miał wrażenie, że porusza się po lodowisku, a pewna ślizgawka zapewniła mu już dzisiaj wystarczająco dużo wrażeń, by nie miał ochoty na powtórkę z wątpliwej jakości rozrywki.
Zamierzał dotrzeć na scenę.
wciąż tańczę na lodzie?
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Keat Burroughs' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 84
'k100' : 84
Z ogromną ulgą przemknął pod magiczną taśmą nie napotykając na żaden opór. Jedyne co nadal czuł to paskudne, przenikliwe zimno, poza tym nic nowego. Powitał to z dużą ulgą, już widząc swój właściwy cel. Czyżby z ich wspaniałego zespołu zmoczonych kur w desperackiej akcji pomocy Bojczukowi, wysunął się na prowadzenie? Prawdopodobnie chwilowe poczucie satysfakcji z tej trywialnej rzeczy wystarczyło, aby stracić czujność. Początkowo nawet nie zauważył, że stracił oparcie. W jednej sekundzie wykonywał krok do przodu, a w drugiej siedział płasko na zlodowaciałej powierzchni. Płasko i boleśnie wylądował na prawym łokciu. Zacisnął zęby, gdy fala bólu przyćmiła zimno, które do tej pory doskwierało mu najmocniej.
Nie miał jednak czasu ani ochoty na kontemplację pozycji, w której się znalazł. Wyklinając w myślach Merlina i przy okazji wszystko na czym świat stoi, zagryzł wargi i zaczął wstawać. Było to paskudne stłuczenie, ale na szczęście nic sobie nie złamał. Kiedy w końcu znalazł się w pionie, zaczął stawiać kolejne kroki z wyjątkową ostrożnością. Na szczęście schodki na scenę nie były oblodzone, ale wciąż pokonał je w miarę powoli. Tak samo jak kolejne kroki po scenie w kierunku Bojczuka. Musiało to wyglądać wyjątkowo komicznie, o ile ktokolwiek poświęcił sekundę, aby na niego spojrzeć.
| idę, rzucam też kostką na równowagę, nie wiem czy muszę, ale w razie czego!
Nie miał jednak czasu ani ochoty na kontemplację pozycji, w której się znalazł. Wyklinając w myślach Merlina i przy okazji wszystko na czym świat stoi, zagryzł wargi i zaczął wstawać. Było to paskudne stłuczenie, ale na szczęście nic sobie nie złamał. Kiedy w końcu znalazł się w pionie, zaczął stawiać kolejne kroki z wyjątkową ostrożnością. Na szczęście schodki na scenę nie były oblodzone, ale wciąż pokonał je w miarę powoli. Tak samo jak kolejne kroki po scenie w kierunku Bojczuka. Musiało to wyglądać wyjątkowo komicznie, o ile ktokolwiek poświęcił sekundę, aby na niego spojrzeć.
| idę, rzucam też kostką na równowagę, nie wiem czy muszę, ale w razie czego!
The member 'Oliver Wilde' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Steffen zdawał się nie tracić determinacji, wzmocnionym magicznie głosem nadal prowokując przebranych policjantów, a jednocześnie zagrzewając zgromadzonych wokół niego ludzi do stanięcia we własnej obronie. Ci, chociaż początkowo spanikowani, odzyskiwali stopniowo pewność siebie, być może rzeczywiście nabierając poczucia jedności. Wciąż ślizgając się i potykając na marznącym deszczu, ruszyli dzielnie w stronę wycofujących się mężczyzn, zatrzymał ich jednak podmuch magicznego wiatru; silna fala przeszła wzdłuż ścieżki, popychając w tył wciąż siedzącego na ziemi Steffena i podcinając nogi czarodziejom, którzy – i tak ledwie utrzymujący równowagę na śliskim podłożu – powywracali się jak jeden mąż. To było wszystko, czego potrzebowali magiczni policjanci; wykorzystując chwilowe spowolnienie przeciwników, odwrócili się na pięcie i zaczęli uciekać, biegnąc w stronę namiotów zaplecza. Wciąż jeszcze znajdowali się w zasięgu wzroku, ale lada moment mieli z niego zniknąć.
Jamie nie podjęła próby obrony, zamiast tego decydując się pomóc klęczącej na ścieżce kobiecie. Podmuch wiatru uderzył w nią, kiedy była w połowie drogi, a ponieważ znajdowała się na oblodzonym podłożu, niemal od razu straciła równowagę, upadając do przodu; wyrobiony w trakcie treningów Quidditcha refleks pozwolił jej na uniknięcie poważnych urazów, ale i tak nabawiła się kilku bolesnych stłuczeń – następnego dnia na kolanach i łokciach miały wykwitnąć barwne siniaki. Póki co zawodniczce udało się jednak podnieść i dotrzeć do czarownicy; kobieta wyglądała okropnie: jej twarz była sina i jakby woskowa, czapka zsunęła się z potarganych i mokrych włosów, a na policzku widniał potężny siniak; drżała niekontrolowanie na całym ciele, a z jej gardła wydobywał się histeryczny szloch – trudno było stwierdzić, czy będący wynikiem bólu, czy paniki. Nie zdołała odpowiedzieć na pytanie Jamie, ale uniosła na nią spojrzenie i pokiwała głową, chwytając wyciągniętą dłoń i z trudem dźwigając się na nogi. Nie była w stanie iść sama, ale z pomocą Zakonniczki być może mogła dotrzeć do najbliższego świstoklika.
Philippa, w przeciwieństwie do Steffena i Jamie, nie zwracała uwagi ani na policjantów, ani na resztki rozpierzchniętego tłumu, kierując się prosto ku scenie; przejście po śliskim lodzie nie było zadaniem prostym, ale mimo niezbyt przystosowanego do takich wyczynów obuwia (a może właśnie dzięki niemu) udało jej się dotrzeć do schodków nie tracąc równowagi. Scena była sucha, po wdrapaniu się na nią Philippa mogła bez problemu dostrzec postać nieprzytomnego Johnatana oraz leżącą zaraz za nim Celestynę Warbeck, którą próbował ocucić ubrany w mundur magicznej policji mężczyzna. Moss nie sięgnęła po półśrodki, od razu kierując różdżkę ku Bojczukowi i wypowiadając inkantację zaklęcia; musiała być przy tym niezwykle zdeterminowana, bo struga wody, która przecięła powietrze, okazała się tak silna, że głowa mężczyzny odskoczyła na bok niczym spoliczkowana, a sam zainteresowany – o czymkolwiek akurat śnił – został gwałtownie i mało przyjemnie wyrwany z lepkich objęć nieprzytomności.
Keat i Oliver ruszyli za Philippą, również wspinając się na scenę i przystając tuż obok; fałszywi policjanci zniknęli już z ich oczu, ale za przed sobą mieli budzącego się, parskającego wodą przyjaciela; no i nic nie padało im już na głowę.
Michael, nadal ciągnąc za sobą wspartą o niego kobietę, ruszył dalej, ku najbliżej znajdującym się świstoklikom; przed sobą widział już ludzi przelewających się przez bramy cmentarza, kierowanych przez umundurowanych funkcjonariuszy magicznej policji, ale bardziej na prawo, w pobliżu ścieżki prowadzącej do martwego drzewa, widział też mężczyzn, którzy wciąż poruszali się wokół nieprzytomnych (lub zbyt słabych, żeby wstać o własnych siłach) czarodziejów i czarownic, wyrywając z ich dłoni różdżki. Jeden z nich, ten znajdujący się bliżej, na oczach Michaela spróbował wyszarpnąć różdżkę spomiędzy palców młodego mężczyzny, a gdy ten spróbował zaprotestować, otrzymał mocnego kopniaka w brzuch, po czym zwinął się na bruku, wydając z siebie zduszony okrzyk. Czarodziej noszący mundur magicznej policji tylko się zaśmiał. Auror po raz kolejny sięgnął po zaklęcie pola antymagicznego, ale to ponownie okazało się nieudane – prawdopodobnie zbyt osłabiła go pierwsza fala oparów, lub ciężar kobiety na ramieniu nie pozwalał mu na wykonanie wystarczająco dokładnego ruchu nadgarstkiem.
Justine, skutecznie unieruchomiwszy jednego z mężczyzn, skierowała różdżkę również ku drugiemu, jednak coś – być może narastająca w Gwardzistce złość – nie pozwoliło na jej na poprawne rzucenie czaru; czarodziej noszący mundur magicznej policji, gdy tylko zorientował się, że zaklęcie nie miało szansy w niego trafić, wykorzystał nadarzającą się okazję i cofnął się o krok – a później obrócił się na pięcie i rzucił się do ucieczki, starając się zmieszać z ludźmi zmierzającymi w stronę fontanny życia. Justine jeszcze mogła dostrzec jego oddalające się plecy, jeszcze miała ostatnią okazję, żeby go zatrzymać – ale musiała liczyć się z ryzykiem, że zaklęcie, jeśli okaże się niecelne, może trafić w inną osobę.
Susanne, dostrzegając w porę zmierzające w nią zaklęcie, zareagowała od razu, próbując wznieść przed sobą tarczę, jednak atak okazał się zbyt silny: srebrzysta warstewka pękła pod naporem jasnego promienia, który następnie ugodził jasnowłosą w klatkę piersiową. Susanne poczuła, jak całe jej ciało nieruchomieje, jak mięśnie tężeją i stają się niemożliwie ciężkie; nie była w stanie dłużej już ustać na nogach, runęła do tyłu, na plecy, zachowując pełnię świadomości, ale nie mogąc się poruszyć.
Maeve, korzystając z panującego zamieszania oraz z faktu, że jedyny stojący o własnych siłach napastnik był skupiony na Justine, ruszyła dalej ku krawędzi placu, prowadząc za sobą słaniającą się na nogach staruszkę. Zgodnie z jej nadziejami, mężczyzna przebrany za magicznego policjanta nie zwrócił na nie uwagi: dostrzegłszy utratę przewagi, a być może i coś jeszcze, sam postanowił ratować się ucieczką, rzucając się do biegu. Maeve, stojąc w śniegu, widziała dwie grupy czarodziejów opuszczających plac: jedną zmierzającą w prawo, ku bramom cmentarza, drugą na północ – ścieżką prowadzącą do fontanny życia.
Tłum, który zgromadził się za Tangwystl i Anthonym zdawał się obrać ich za swoich przewodników, wykonując bez protestów polecenia aurora i pomagając coraz większej ilości poszkodowanych uczestników zabawy. Wyglądało na to, że tego właśnie potrzebowali: kogoś, kto powie im, co powinni robić. Idąc za drogowskazem w postaci snopu czerwonych iskier, zbliżali się coraz bardziej do prowadzącej do dawnego domu Dumbledore’ów ścieżki, wierząc, że stamtąd trafią już bezpiecznie do domów. Anthony nie tracił jednak czujności; policjant, którego zaczepił, zdawał się rozpoznawać go z ministerialnych korytarzy, bo kiwnął mu jedynie głową, po czym wyciągnął ramię, by udzielić wsparcia kobiecie. Czarownica oparła się ciężko o policjanta, odciążając jednocześnie Skamandera, który z kolei skierował różdżkę ku mężczyźnie, który akurat pochylał się ku jednemu z nieprzytomnych czarodziejów. Dostrzegłszy błysk zaklęcia, poderwał się jednak natychmiast. – Protego! – krzyknął, a tarcza, która przed nim wyrosła, okazała się bezbłędna; zaklęcie, które posłał ku niemu Anthony, najpierw się przy niej zatrzymało, by następnie się odbić – i poszybować prosto ku niemu. Drugi z napastników, gdy tylko zorientował się, co się dzieje, cofnął się – a ponieważ nikt go nie zaatakował, obrócił się na pięcie i zniknął z trzaskiem, pozostawiając swojego towarzysza samemu sobie.
Kieranowi bez problemu udało się zlokalizować przeciwników, ruszył więc w ich kierunku, znacznie skracając dystans; z tej odległości był w stanie dokładnie dostrzec ich twarze oraz je zapamiętać, był też pewien, że byli to ci sami dwaj mężczyźni, którzy wcześniej obserwowali jego i Tonksa. Teraz zdawali się go nie zauważyć, w pośpiechu starając się odebrać jak najwięcej różdżek. Czy robili to ze zwyczajnej nienawiści i uprzedzeń, czy na czyjeś polecenie – trudno było stwierdzić, Kieran póki co nie próbował jednak nawiązać przyjacielskiej pogawędki. Zamiast tego skierował różdżkę ku czarodziejom, wypowiadając dobrze znaną inkantację – ale mimo że w jego żyłach płynął wzmacniający eliksir, to tym razem musiał przegrać z toksycznym działaniem oparów, bo mgła, słaba i ledwie widoczna, rozwiała się nim zdążyłaby zaszkodzić napastnikom.
W międzyczasie na pustoszejącym placu zaczęli pojawiać się nowi czarodzieje i czarownice, jedni noszący mundury magicznej policji i inni, ubrani w charakterystyczne szaty magicznego pogotowia ratunkowego. Wyglądało na to, że przybywała wreszcie wezwana pomoc, mężczyźni i kobiety podbiegali do rannych i najbardziej potrzebujących, starając się uleczyć najgorsze obrażenia i umożliwić reszcie wydostanie się z Doliny Godryka. Żadne z nich nie zwróciło jeszcze uwagi na przebranych funkcjonariuszy, prawdopodobnie nie zdając sobie sprawy, że kilku napastników wciąż znajdowało się wśród uczestników zabawy – ale ci z kolei wyraźnie zaczęli się spieszyć, porywając ostatnie różdżki i szykując się do odwrotu. Ktoś musiał rzucić też Finite Incantatem, bo lejący z nieba deszcz ustał – choć obszar, na który spadła ulewa, nadal przypominał lodowisko.
To już ostatnia kolejka, w którym istnieje możliwość podjęcia akcji - w następnym poście Mistrza Gry pojawi się podsumowanie wydarzeń. Postacie, które nie podejmują akcji (nikogo nie atakują, nie próbują zatrzymać, nie angażują się w nowe interakcje z NPC), mogą opuścić plac bez względu na to, jak daleko znajdują się od krawędzi mapki. Pozostałych wciąż obowiązuje mechanika poruszania się w trakcie pojedynku (+5 dodatkowych pól, jeśli postać chce się dalej przemieścić).
Anthony, leci w ciebie odbite zaklęcie Timoria (rzut). Zaklęcie możesz ściągnąć bez ST (nie jest to liczone jako akcja).
Mistrz Gry wykonał rzut na wybudzenie się z petryfikusa czarodzieja zaatakowanego przez Justine - rzut nieudany.
Na mapie pojawiło się rozróżnienie kolorystyczne dotyczące magicznych policjantów: ci zachowujący się podejrzanie i agresywnie w stosunku do pozostałych czarodziejów zostali oznaczeni na czerwono.
Białe kropki (uczestnicy zabawy) są oznaczeni orientacyjnie, ale należy uznać, że poza tymi nieprzytomnymi, cały czas się poruszają - możliwe więc jest stanięcie na polu z białą kropką.
Philippa - twój niuchacz pozostaje bezpieczny w kieszeni Johnatana. Jeżeli uda ci się go odzyskać, odkryjesz, że przed zakopaniem się w płaszczu, zwinął trochę złotych monet. Możesz dopisać do swojej skrytki 30 PM.
Jeżeli kogokolwiek pominęłam lub przesunęłam lub odpowiedziałam źle – upominajcie się śmiało, przy tylu osobach jest to możliwe.
Oprócz tego: w sytuacjach, których wasza postać znajduje się w odległości nie większej niż kilka kratek od innej, nic nie stoi jej na drodze, ktoś podkreśla w poście, że do was krzyczy/macha, podchodzi i się odzywa, albo rozmowa toczy się gdzieś obok - możecie uznawać, że dostrzegliście/usłyszeliście daną akcję, nie czekając na post Mistrza Gry. W kwestiach wątpliwych można dopytać na pw.
(większa wersja)
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Veritas Claro (Jamie) - 5/5
Bąblogłowa (Michael) - 3/5
Petrificus totalus (NPC) - ST wybudzenia: 90
Petrificus totalus (Susanne) - ST wybudzenia: 30
eliksir niezłomności (Susanne) - 2/5
eliksir niezłomności (Kieran) - 2/5
Wykorzystane moce organizacji:
Justine - 1/4
Czas na odpis wynosi 48 godzin. W razie pytań zapraszam.
Jamie nie podjęła próby obrony, zamiast tego decydując się pomóc klęczącej na ścieżce kobiecie. Podmuch wiatru uderzył w nią, kiedy była w połowie drogi, a ponieważ znajdowała się na oblodzonym podłożu, niemal od razu straciła równowagę, upadając do przodu; wyrobiony w trakcie treningów Quidditcha refleks pozwolił jej na uniknięcie poważnych urazów, ale i tak nabawiła się kilku bolesnych stłuczeń – następnego dnia na kolanach i łokciach miały wykwitnąć barwne siniaki. Póki co zawodniczce udało się jednak podnieść i dotrzeć do czarownicy; kobieta wyglądała okropnie: jej twarz była sina i jakby woskowa, czapka zsunęła się z potarganych i mokrych włosów, a na policzku widniał potężny siniak; drżała niekontrolowanie na całym ciele, a z jej gardła wydobywał się histeryczny szloch – trudno było stwierdzić, czy będący wynikiem bólu, czy paniki. Nie zdołała odpowiedzieć na pytanie Jamie, ale uniosła na nią spojrzenie i pokiwała głową, chwytając wyciągniętą dłoń i z trudem dźwigając się na nogi. Nie była w stanie iść sama, ale z pomocą Zakonniczki być może mogła dotrzeć do najbliższego świstoklika.
Philippa, w przeciwieństwie do Steffena i Jamie, nie zwracała uwagi ani na policjantów, ani na resztki rozpierzchniętego tłumu, kierując się prosto ku scenie; przejście po śliskim lodzie nie było zadaniem prostym, ale mimo niezbyt przystosowanego do takich wyczynów obuwia (a może właśnie dzięki niemu) udało jej się dotrzeć do schodków nie tracąc równowagi. Scena była sucha, po wdrapaniu się na nią Philippa mogła bez problemu dostrzec postać nieprzytomnego Johnatana oraz leżącą zaraz za nim Celestynę Warbeck, którą próbował ocucić ubrany w mundur magicznej policji mężczyzna. Moss nie sięgnęła po półśrodki, od razu kierując różdżkę ku Bojczukowi i wypowiadając inkantację zaklęcia; musiała być przy tym niezwykle zdeterminowana, bo struga wody, która przecięła powietrze, okazała się tak silna, że głowa mężczyzny odskoczyła na bok niczym spoliczkowana, a sam zainteresowany – o czymkolwiek akurat śnił – został gwałtownie i mało przyjemnie wyrwany z lepkich objęć nieprzytomności.
Keat i Oliver ruszyli za Philippą, również wspinając się na scenę i przystając tuż obok; fałszywi policjanci zniknęli już z ich oczu, ale za przed sobą mieli budzącego się, parskającego wodą przyjaciela; no i nic nie padało im już na głowę.
Michael, nadal ciągnąc za sobą wspartą o niego kobietę, ruszył dalej, ku najbliżej znajdującym się świstoklikom; przed sobą widział już ludzi przelewających się przez bramy cmentarza, kierowanych przez umundurowanych funkcjonariuszy magicznej policji, ale bardziej na prawo, w pobliżu ścieżki prowadzącej do martwego drzewa, widział też mężczyzn, którzy wciąż poruszali się wokół nieprzytomnych (lub zbyt słabych, żeby wstać o własnych siłach) czarodziejów i czarownic, wyrywając z ich dłoni różdżki. Jeden z nich, ten znajdujący się bliżej, na oczach Michaela spróbował wyszarpnąć różdżkę spomiędzy palców młodego mężczyzny, a gdy ten spróbował zaprotestować, otrzymał mocnego kopniaka w brzuch, po czym zwinął się na bruku, wydając z siebie zduszony okrzyk. Czarodziej noszący mundur magicznej policji tylko się zaśmiał. Auror po raz kolejny sięgnął po zaklęcie pola antymagicznego, ale to ponownie okazało się nieudane – prawdopodobnie zbyt osłabiła go pierwsza fala oparów, lub ciężar kobiety na ramieniu nie pozwalał mu na wykonanie wystarczająco dokładnego ruchu nadgarstkiem.
Justine, skutecznie unieruchomiwszy jednego z mężczyzn, skierowała różdżkę również ku drugiemu, jednak coś – być może narastająca w Gwardzistce złość – nie pozwoliło na jej na poprawne rzucenie czaru; czarodziej noszący mundur magicznej policji, gdy tylko zorientował się, że zaklęcie nie miało szansy w niego trafić, wykorzystał nadarzającą się okazję i cofnął się o krok – a później obrócił się na pięcie i rzucił się do ucieczki, starając się zmieszać z ludźmi zmierzającymi w stronę fontanny życia. Justine jeszcze mogła dostrzec jego oddalające się plecy, jeszcze miała ostatnią okazję, żeby go zatrzymać – ale musiała liczyć się z ryzykiem, że zaklęcie, jeśli okaże się niecelne, może trafić w inną osobę.
Susanne, dostrzegając w porę zmierzające w nią zaklęcie, zareagowała od razu, próbując wznieść przed sobą tarczę, jednak atak okazał się zbyt silny: srebrzysta warstewka pękła pod naporem jasnego promienia, który następnie ugodził jasnowłosą w klatkę piersiową. Susanne poczuła, jak całe jej ciało nieruchomieje, jak mięśnie tężeją i stają się niemożliwie ciężkie; nie była w stanie dłużej już ustać na nogach, runęła do tyłu, na plecy, zachowując pełnię świadomości, ale nie mogąc się poruszyć.
Maeve, korzystając z panującego zamieszania oraz z faktu, że jedyny stojący o własnych siłach napastnik był skupiony na Justine, ruszyła dalej ku krawędzi placu, prowadząc za sobą słaniającą się na nogach staruszkę. Zgodnie z jej nadziejami, mężczyzna przebrany za magicznego policjanta nie zwrócił na nie uwagi: dostrzegłszy utratę przewagi, a być może i coś jeszcze, sam postanowił ratować się ucieczką, rzucając się do biegu. Maeve, stojąc w śniegu, widziała dwie grupy czarodziejów opuszczających plac: jedną zmierzającą w prawo, ku bramom cmentarza, drugą na północ – ścieżką prowadzącą do fontanny życia.
Tłum, który zgromadził się za Tangwystl i Anthonym zdawał się obrać ich za swoich przewodników, wykonując bez protestów polecenia aurora i pomagając coraz większej ilości poszkodowanych uczestników zabawy. Wyglądało na to, że tego właśnie potrzebowali: kogoś, kto powie im, co powinni robić. Idąc za drogowskazem w postaci snopu czerwonych iskier, zbliżali się coraz bardziej do prowadzącej do dawnego domu Dumbledore’ów ścieżki, wierząc, że stamtąd trafią już bezpiecznie do domów. Anthony nie tracił jednak czujności; policjant, którego zaczepił, zdawał się rozpoznawać go z ministerialnych korytarzy, bo kiwnął mu jedynie głową, po czym wyciągnął ramię, by udzielić wsparcia kobiecie. Czarownica oparła się ciężko o policjanta, odciążając jednocześnie Skamandera, który z kolei skierował różdżkę ku mężczyźnie, który akurat pochylał się ku jednemu z nieprzytomnych czarodziejów. Dostrzegłszy błysk zaklęcia, poderwał się jednak natychmiast. – Protego! – krzyknął, a tarcza, która przed nim wyrosła, okazała się bezbłędna; zaklęcie, które posłał ku niemu Anthony, najpierw się przy niej zatrzymało, by następnie się odbić – i poszybować prosto ku niemu. Drugi z napastników, gdy tylko zorientował się, co się dzieje, cofnął się – a ponieważ nikt go nie zaatakował, obrócił się na pięcie i zniknął z trzaskiem, pozostawiając swojego towarzysza samemu sobie.
Kieranowi bez problemu udało się zlokalizować przeciwników, ruszył więc w ich kierunku, znacznie skracając dystans; z tej odległości był w stanie dokładnie dostrzec ich twarze oraz je zapamiętać, był też pewien, że byli to ci sami dwaj mężczyźni, którzy wcześniej obserwowali jego i Tonksa. Teraz zdawali się go nie zauważyć, w pośpiechu starając się odebrać jak najwięcej różdżek. Czy robili to ze zwyczajnej nienawiści i uprzedzeń, czy na czyjeś polecenie – trudno było stwierdzić, Kieran póki co nie próbował jednak nawiązać przyjacielskiej pogawędki. Zamiast tego skierował różdżkę ku czarodziejom, wypowiadając dobrze znaną inkantację – ale mimo że w jego żyłach płynął wzmacniający eliksir, to tym razem musiał przegrać z toksycznym działaniem oparów, bo mgła, słaba i ledwie widoczna, rozwiała się nim zdążyłaby zaszkodzić napastnikom.
W międzyczasie na pustoszejącym placu zaczęli pojawiać się nowi czarodzieje i czarownice, jedni noszący mundury magicznej policji i inni, ubrani w charakterystyczne szaty magicznego pogotowia ratunkowego. Wyglądało na to, że przybywała wreszcie wezwana pomoc, mężczyźni i kobiety podbiegali do rannych i najbardziej potrzebujących, starając się uleczyć najgorsze obrażenia i umożliwić reszcie wydostanie się z Doliny Godryka. Żadne z nich nie zwróciło jeszcze uwagi na przebranych funkcjonariuszy, prawdopodobnie nie zdając sobie sprawy, że kilku napastników wciąż znajdowało się wśród uczestników zabawy – ale ci z kolei wyraźnie zaczęli się spieszyć, porywając ostatnie różdżki i szykując się do odwrotu. Ktoś musiał rzucić też Finite Incantatem, bo lejący z nieba deszcz ustał – choć obszar, na który spadła ulewa, nadal przypominał lodowisko.
To już ostatnia kolejka, w którym istnieje możliwość podjęcia akcji - w następnym poście Mistrza Gry pojawi się podsumowanie wydarzeń. Postacie, które nie podejmują akcji (nikogo nie atakują, nie próbują zatrzymać, nie angażują się w nowe interakcje z NPC), mogą opuścić plac bez względu na to, jak daleko znajdują się od krawędzi mapki. Pozostałych wciąż obowiązuje mechanika poruszania się w trakcie pojedynku (+5 dodatkowych pól, jeśli postać chce się dalej przemieścić).
Anthony, leci w ciebie odbite zaklęcie Timoria (rzut). Zaklęcie możesz ściągnąć bez ST (nie jest to liczone jako akcja).
Mistrz Gry wykonał rzut na wybudzenie się z petryfikusa czarodzieja zaatakowanego przez Justine - rzut nieudany.
Na mapie pojawiło się rozróżnienie kolorystyczne dotyczące magicznych policjantów: ci zachowujący się podejrzanie i agresywnie w stosunku do pozostałych czarodziejów zostali oznaczeni na czerwono.
Białe kropki (uczestnicy zabawy) są oznaczeni orientacyjnie, ale należy uznać, że poza tymi nieprzytomnymi, cały czas się poruszają - możliwe więc jest stanięcie na polu z białą kropką.
Philippa - twój niuchacz pozostaje bezpieczny w kieszeni Johnatana. Jeżeli uda ci się go odzyskać, odkryjesz, że przed zakopaniem się w płaszczu, zwinął trochę złotych monet. Możesz dopisać do swojej skrytki 30 PM.
Jeżeli kogokolwiek pominęłam lub przesunęłam lub odpowiedziałam źle – upominajcie się śmiało, przy tylu osobach jest to możliwe.
Oprócz tego: w sytuacjach, których wasza postać znajduje się w odległości nie większej niż kilka kratek od innej, nic nie stoi jej na drodze, ktoś podkreśla w poście, że do was krzyczy/macha, podchodzi i się odzywa, albo rozmowa toczy się gdzieś obok - możecie uznawać, że dostrzegliście/usłyszeliście daną akcję, nie czekając na post Mistrza Gry. W kwestiach wątpliwych można dopytać na pw.
(większa wersja)
Aktywne zaklęcia i eliksiry:
Veritas Claro (Jamie) - 5/5
Bąblogłowa (Michael) - 3/5
Petrificus totalus (NPC) - ST wybudzenia: 90
Petrificus totalus (Susanne) - ST wybudzenia: 30
eliksir niezłomności (Susanne) - 2/5
eliksir niezłomności (Kieran) - 2/5
Wykorzystane moce organizacji:
Justine - 1/4
Czas na odpis wynosi 48 godzin. W razie pytań zapraszam.
- żywotność i kary do rzutów:
- Keat - 141/246 (-20) (105 - osłabienie)
Steffen - 93/216 (-30) (105 - osłabienie, 18 - tłuczone)
Michael - 124/194 (-15) (70 - osłabienie)
Philippa - 104/209 (-30) (105 - osłabienie)
Jamie - 144/232 (-15) (70 - osłabienie, 18 - tłuczone)
Johnatan - 208/208
Justine - 170/240 (-15) (70 - osłabienie)
Heath - -20/50 (utrata przytomności)
Gwen - 101/206 (-30) (105 - osłabienie)
Matthew - 110/250 (-30) (140 - osłabienie)
Kieran -104/274 (-30)202/342 (-20) (140 - osłabienie)
Lily - 66/206 (-40) (140 - osłabienie)
Tangie - 62/202 (-40) (140 - osłabienie)
Susanne -90/230 (-40)188/328 (-20) (140 - osłabienie)
Anthony - 109/249 (-30) (140 - osłabienie)
Charlie - 62/202 (-40) (140 - osłabienie)
Poppy - 60/200 (-50) (140 - osłabienie)
Oliver - 95/200* (-30) (105 - osłabienie)
Cordelia - 95/200* (-30) (105 - osłabienie)
Maeve - 70/210 (-40) (140 - osłabienie)
*Oliver i Cordelia nie mają wsiąkiewek, przyjęłam więc wartość bazową.
- wypite kieliszki magicznego szampana:
- Keat (4)
Steffen (1)
Michael (2)
Philippa (4)
Jamie (0)
Johnatan (1)
Justine (0)
Heath (0)
Gwen (1)
Matthew (1)
Kieran (2)
Lily (1)
Tangie (1)
Susanne (1)
Anthony (1)
Charlie (0)
Poppy (0)
Oliver (0)
Cordelia (0)
Maeve (1)
Philie zaklęcie wyszło popisowo, biednym Bojczukiem aż szarpnęło. Brutalny powrót do rzeczywistości. Niemniej jednak - choć spojrzenie miał nieco nietrzeźwe, wyglądało na to, że nic poważniejszego się nie stało. A przynajmniej Keat miał taką nadzieję.
- Nie wstawaj zbyt szybko, bo znowu przytulisz się do matuszki ziemi - rzucił do przyjaciela, gdy znalazł się już niemal tuż obok niego, a badawcze spojrzenie otaksowało go uważnie, jakby samym wzrokiem był w stanie dokonać oględzin, upewniając się, że w istocie wszystko w porządku. - Może zjedz coś słodkiego, powinno ci to pomóc - nie musiał nawet zerkać na Ollie’ego, żeby upewniać się, że cukier działał czasem jak uzdrawiający eliksir. Może i na magii leczniczej się nie znał, ale trochę glukozy krążyło już w jego żyłach przez niemal ćwierć wieku. Sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej resztki pokruszonych ciasteczek, które jakoś dotrwały do tego momentu. Nie wyglądały zbyt apetycznie, ale… smak pewnie pozostał bez zarzutu. - Chcecie też? - najpierw wyciągnął dłoń w stronę Bojczuka, potem - Phillie i Ollie’ego. Zdążył już uszczuplić zapasy zgromadzone na trakcie, przed rozpoczęciem się poszukiwań, lecz trochę ich jeszcze zostało. - Jak się czujesz? - zapytał jeszcze Johny’ego, zezując przy okazji w stronę leżącej nieopodal Celestyny. Zaniepokojenie stało się widoczne na jego twarzy, gdy zdał sobie sprawę z tego, że próbujący ją ocucić policjant ma z tym widoczny problem - czy stało jej się coś poważniejszego? Pozostałe okruszki po prostu upuścił, otrzepując ręce, nim podszedł do pochylonego nad piosenkarką funkcjonariusza (prawdziwego?) i uklęknął tuż obok. - Może… widziałem kiedyś jak ktoś… co z jej pulsem? - złapał ją za nadgarstek, starając się go wyczuć, choć przecież nie miał najmniejszego pojęcia, jak poprawnie to zrobić - nie czuję pulsu - dodał już mocno zaniepokojony samozwańczy ratownik, który pewnie i u siebie by go teraz nie wyczuł; zareagował jednak instynktownie, chcąc pomóc jej jak najszybciej, gdyby okazało się prawdą to, że serce przestało jej bić i nie był to tylko tytuł idealnie nadający się na szlagier łzawej piosenki, lecz fakt - Ollie - krzyknął nieco zbyt głośno, nie dodając nic więcej - Wilde bez wątpienia zorientuje się, o co może chodzić - i że trzeba jak najszybciej sprawdzić, co z Warbeck. On tymczasem pochylił się nad nią, przykładając swoje usta do jej ust i nieporadnie wdmuchując w nie powietrze. Tylko co dalej? Może od razu masaż serca? Trochę się zapędził w wyciąganiu wniosków. Na szczęście mają Olivera na pokładzie.
k3 na pokruszone ciastka, gdyby ktoś się poczęstował
1. złote znicze
2. słodkie bańki
3. ciągutki
- Nie wstawaj zbyt szybko, bo znowu przytulisz się do matuszki ziemi - rzucił do przyjaciela, gdy znalazł się już niemal tuż obok niego, a badawcze spojrzenie otaksowało go uważnie, jakby samym wzrokiem był w stanie dokonać oględzin, upewniając się, że w istocie wszystko w porządku. - Może zjedz coś słodkiego, powinno ci to pomóc - nie musiał nawet zerkać na Ollie’ego, żeby upewniać się, że cukier działał czasem jak uzdrawiający eliksir. Może i na magii leczniczej się nie znał, ale trochę glukozy krążyło już w jego żyłach przez niemal ćwierć wieku. Sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej resztki pokruszonych ciasteczek, które jakoś dotrwały do tego momentu. Nie wyglądały zbyt apetycznie, ale… smak pewnie pozostał bez zarzutu. - Chcecie też? - najpierw wyciągnął dłoń w stronę Bojczuka, potem - Phillie i Ollie’ego. Zdążył już uszczuplić zapasy zgromadzone na trakcie, przed rozpoczęciem się poszukiwań, lecz trochę ich jeszcze zostało. - Jak się czujesz? - zapytał jeszcze Johny’ego, zezując przy okazji w stronę leżącej nieopodal Celestyny. Zaniepokojenie stało się widoczne na jego twarzy, gdy zdał sobie sprawę z tego, że próbujący ją ocucić policjant ma z tym widoczny problem - czy stało jej się coś poważniejszego? Pozostałe okruszki po prostu upuścił, otrzepując ręce, nim podszedł do pochylonego nad piosenkarką funkcjonariusza (prawdziwego?) i uklęknął tuż obok. - Może… widziałem kiedyś jak ktoś… co z jej pulsem? - złapał ją za nadgarstek, starając się go wyczuć, choć przecież nie miał najmniejszego pojęcia, jak poprawnie to zrobić - nie czuję pulsu - dodał już mocno zaniepokojony samozwańczy ratownik, który pewnie i u siebie by go teraz nie wyczuł; zareagował jednak instynktownie, chcąc pomóc jej jak najszybciej, gdyby okazało się prawdą to, że serce przestało jej bić i nie był to tylko tytuł idealnie nadający się na szlagier łzawej piosenki, lecz fakt - Ollie - krzyknął nieco zbyt głośno, nie dodając nic więcej - Wilde bez wątpienia zorientuje się, o co może chodzić - i że trzeba jak najszybciej sprawdzić, co z Warbeck. On tymczasem pochylił się nad nią, przykładając swoje usta do jej ust i nieporadnie wdmuchując w nie powietrze. Tylko co dalej? Może od razu masaż serca? Trochę się zapędził w wyciąganiu wniosków. Na szczęście mają Olivera na pokładzie.
k3 na pokruszone ciastka, gdyby ktoś się poczęstował
1. złote znicze
2. słodkie bańki
3. ciągutki
from underneath the rubble,
sing the rebel song
sing the rebel song
Keat Burroughs
Zawód : rebeliant
Wiek : 24
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
some days, I feel everything at once, other - nothing at all. I don't know what's worse: drowning beneath the waves or dying from the thirst.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oblodzone podłoże okazało się zdradliwe. Pchnięta podmuchem zaklęcia straciła równowagę i upadła, lądując na kolanach i rękach. Dzięki temu, że była wysportowana, udało jej się zamortyzować upadek na tyle, by niczego sobie nie skręcić, ale była pewna, że już niedługo na jej skórze wykwitną pokaźne siniaki. Ale to nic, mama na pewno miała pod ręką jakąś maść. Nie przejmowała się w tej chwili własnymi niedogodnościami, przyzwyczajona do urazów podczas gry w quidditcha. Była skupiona na tym, by szybko wstać i dotrzeć do kobiety, która wydawała się być w kiepskim stanie i zdecydowanie potrzebowała pomocy. Jej twarz była niezdrowo poszarzała, a na policzku widniał duży siniak. Jamie nie była pewna, czy nieznajoma płacze z bólu, czy ze strachu. To wszystko musiało być dla niej przerażające i Jamie znowu poczuła złość na tych, którzy byli tego przyczyną. Tak nie powinno być. Nikt nie powinien musieć się bać, że zwykłe świętowanie nowego roku zamieni się w walkę o przetrwanie i będzie nieść ze sobą realne zagrożenie.
Ktoś w końcu przerwał działanie zaklęcia, więc deszcz przestał lać na nią z góry. Zbliżyła się do kobiety, wyciągając do niej rękę i mając nadzieję, że nieznajoma jej zaufa na tyle, by pozwolić się stąd zabrać.
- W porządku, zaraz opuścimy to miejsce. Tu niedaleko znajduje się punkt ze świstoklikami. Proszę się na mnie oprzeć i dać mi znać, jeśli jednak nie będzie pani w stanie iść – przemówiła do niej, starając się wlać w te słowa jak najwięcej nadziei i pokrzepienia, by nie przestraszyć czarownicy jeszcze bardziej. Zdawała sobie sprawę, że ranna kobieta może być nieufna, tym bardziej że odpowiedzialni za całe zajście byli przebrani w mundury policjantów, więc teraz nie wiadomo było, komu tak naprawdę można było ufać. Ona też tego nie wiedziała, ale w tym momencie przyświecała jej przede wszystkim myśl o tym, by wyprowadzić kobietę z placu. Pomogła jej się podnieść i ostrożnie podtrzymała ją tak, by ta nie straciła równowagi na wciąż niestabilnym podłożu. W ostateczności mogła ją nieść; na pierwszy rzut oka kobieta wyglądała na drobniejszą i lżejszą od niej. Zaczęła ją prowadzić w kierunku najbliższego miejsca, gdzie były świstokliki, mając nadzieję, że są sprawne. Po tym, co wydarzyło się przed północą w domu Dumbledore’ów nie mogła być niczego pewna, ale podjęła starania, by wraz z kobietą opuścić plac. Szła raczej szybko, ale nie za szybko, tak, by kobieta dawała radę dotrzymywać jej kroku. Jamie naprawdę martwiła się jej stanem, ale nie znała żadnego zaklęcia z magii leczniczej, nie potrafiła jej więc pomóc bardziej i jedyne co mogła zrobić, to zabrać ją stąd i dopilnować, by trafiła w bezpieczne miejsce. Steffen i Keat musieli jakoś poradzić sobie sami, kiedy ona zajmowała się kimś, kto był w większej potrzebie i nie mógł obronić się sam. Wyglądało zresztą na to, że fałszywi policjanci zaczęli uciekać, gdy zdali sobie sprawę, że podburzeni przez Steffena ludzie z placu mogli mieć nad nimi przewagę liczebną. Jamie jednak nie patrzyła dłużej w tamtą stronę, skupiona na brnięciu do przodu i prowadzeniu osłabionej czarownicy.
| jeśli mogę, to planuję opuścić plac wraz z kobietą npc
Ktoś w końcu przerwał działanie zaklęcia, więc deszcz przestał lać na nią z góry. Zbliżyła się do kobiety, wyciągając do niej rękę i mając nadzieję, że nieznajoma jej zaufa na tyle, by pozwolić się stąd zabrać.
- W porządku, zaraz opuścimy to miejsce. Tu niedaleko znajduje się punkt ze świstoklikami. Proszę się na mnie oprzeć i dać mi znać, jeśli jednak nie będzie pani w stanie iść – przemówiła do niej, starając się wlać w te słowa jak najwięcej nadziei i pokrzepienia, by nie przestraszyć czarownicy jeszcze bardziej. Zdawała sobie sprawę, że ranna kobieta może być nieufna, tym bardziej że odpowiedzialni za całe zajście byli przebrani w mundury policjantów, więc teraz nie wiadomo było, komu tak naprawdę można było ufać. Ona też tego nie wiedziała, ale w tym momencie przyświecała jej przede wszystkim myśl o tym, by wyprowadzić kobietę z placu. Pomogła jej się podnieść i ostrożnie podtrzymała ją tak, by ta nie straciła równowagi na wciąż niestabilnym podłożu. W ostateczności mogła ją nieść; na pierwszy rzut oka kobieta wyglądała na drobniejszą i lżejszą od niej. Zaczęła ją prowadzić w kierunku najbliższego miejsca, gdzie były świstokliki, mając nadzieję, że są sprawne. Po tym, co wydarzyło się przed północą w domu Dumbledore’ów nie mogła być niczego pewna, ale podjęła starania, by wraz z kobietą opuścić plac. Szła raczej szybko, ale nie za szybko, tak, by kobieta dawała radę dotrzymywać jej kroku. Jamie naprawdę martwiła się jej stanem, ale nie znała żadnego zaklęcia z magii leczniczej, nie potrafiła jej więc pomóc bardziej i jedyne co mogła zrobić, to zabrać ją stąd i dopilnować, by trafiła w bezpieczne miejsce. Steffen i Keat musieli jakoś poradzić sobie sami, kiedy ona zajmowała się kimś, kto był w większej potrzebie i nie mógł obronić się sam. Wyglądało zresztą na to, że fałszywi policjanci zaczęli uciekać, gdy zdali sobie sprawę, że podburzeni przez Steffena ludzie z placu mogli mieć nad nimi przewagę liczebną. Jamie jednak nie patrzyła dłużej w tamtą stronę, skupiona na brnięciu do przodu i prowadzeniu osłabionej czarownicy.
| jeśli mogę, to planuję opuścić plac wraz z kobietą npc
Potłuczony Steffen ze wściekłością spoglądał w stronę uciekających policjantów, czując zarazem ulgę (że nie atakowali już dalej), jak i niepokój (uciekają czy coś planują?) i rozczarowanie tym, że ani Jamie ani inni gapiowie nie zdążyli albo nie spróbowali rzucić tarczy. Widząc, jak policjanci oddalają się, zerwał się na równe nogi i zaczął biec w ich stronę, ignorując własne osłabienie.
-CI JELENIE ZEPSULI NAM SYLWESTRA I TERAZ UCIEKAJĄ! HALO HALO, SŁUŻBY, TEN RUDY I TEN... JELEŃ SĄ WSPÓŁWINNI TEJ KATASTROFIE, PROSZĘ ICH ARESZTOWAĆ I IM NIE UFAĆ! - wrzeszczał, korzystając z magicznie wzmocnionego głosu dopóki Sonorus działało, a głos nieco mu się łamał, bo po twarzy ciekły mu łzy gniewu i rozpaczy. Chwiejąc się na nogach, drżał już na całym ciele z zimna i poczucia bezsilności. Krzycząc, uświadomił sobie, że o ile jeden spiskowiec przybrał postać charakterystycznego rudego policjanta, o tyle drugi był z twarzy podobny zupełnie do nikogo!
-A MASZ, TY PLUGAWY NIETOLERANCYJNY JELENIU! CERUUS! ŁAPCIE TEGO Z POROŻEM! - zaszlochał, celując różdżką w nie-rudego spiskowca. Chociaż słabł i magia coraz mniej się go słuchała, to znał się na transmutacji na tyle by wiedzieć, że udane zaklęcie uprzykrzyłoby zamachowcowi cały dzień i udaremniło wtopienie się w tłum. Ceruus nie znikało samoistnie ani po finite, ten jeleń musiałby skorzystać z fachowej pomocy!
Sonorus +5 do zaklęć werbalnych
biegnę maksymalną ilość kratek (1+5) za policjantami, krzyczę i do gapiów i do przybyłych na miejsce służb
-CI JELENIE ZEPSULI NAM SYLWESTRA I TERAZ UCIEKAJĄ! HALO HALO, SŁUŻBY, TEN RUDY I TEN... JELEŃ SĄ WSPÓŁWINNI TEJ KATASTROFIE, PROSZĘ ICH ARESZTOWAĆ I IM NIE UFAĆ! - wrzeszczał, korzystając z magicznie wzmocnionego głosu dopóki Sonorus działało, a głos nieco mu się łamał, bo po twarzy ciekły mu łzy gniewu i rozpaczy. Chwiejąc się na nogach, drżał już na całym ciele z zimna i poczucia bezsilności. Krzycząc, uświadomił sobie, że o ile jeden spiskowiec przybrał postać charakterystycznego rudego policjanta, o tyle drugi był z twarzy podobny zupełnie do nikogo!
-A MASZ, TY PLUGAWY NIETOLERANCYJNY JELENIU! CERUUS! ŁAPCIE TEGO Z POROŻEM! - zaszlochał, celując różdżką w nie-rudego spiskowca. Chociaż słabł i magia coraz mniej się go słuchała, to znał się na transmutacji na tyle by wiedzieć, że udane zaklęcie uprzykrzyłoby zamachowcowi cały dzień i udaremniło wtopienie się w tłum. Ceruus nie znikało samoistnie ani po finite, ten jeleń musiałby skorzystać z fachowej pomocy!
Sonorus +5 do zaklęć werbalnych
biegnę maksymalną ilość kratek (1+5) za policjantami, krzyczę i do gapiów i do przybyłych na miejsce służb
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Skomplikowana magia odmawiała mu posłuszeństwa, ale nie mógł bezczynnie patrzeć na ten chaos i okrucieństwo. Zmarszczył brwi, widząc jak fałszywy policjant wyrywa komuś różdżkę i kopie bezbronnego w brzuch. Widział już więcej funkcjonariuszy, zapewne prawdziwych, ale nie miał zamiaru czekać, aż dotrą na środek placu. Choć priorytetem było odeskortowanie kobiety w bezpieczne miejsce albo do pomocnych osób, to chciał zrobić tyle, ile był w stanie.
-Petrificus Totalus. - warknął ściszonym głosem, celując w kopiącego bezbronnego "policjanta" i licząc, że tłum oraz hałas uniemożliwią mu identyfikację napastnika. Następnie, niezwłocznie, ruszył dalej do przodu, pomagając podpierającej się o niego kobiecie i chcąc jak najprędzej dostać się w stronę wyjścia z placu oraz zniknąć z zasięgu wzroku spiskowca. Sam chętnie stawiłby mu czoło, ale nie miał zamiaru narażać swojej towarzyszki, którą instynktownie osłaniał ciałem od kierunku, gdzie stał najbliższy fałszywy policjant.
-Spokojnie, zaraz będzie pani bezpieczna. Wskażę pani, komu można ufać i bezpieczną drogę do świstoklików. - pokrzepił towarzyszkę.
-Petrificus Totalus. - warknął ściszonym głosem, celując w kopiącego bezbronnego "policjanta" i licząc, że tłum oraz hałas uniemożliwią mu identyfikację napastnika. Następnie, niezwłocznie, ruszył dalej do przodu, pomagając podpierającej się o niego kobiecie i chcąc jak najprędzej dostać się w stronę wyjścia z placu oraz zniknąć z zasięgu wzroku spiskowca. Sam chętnie stawiłby mu czoło, ale nie miał zamiaru narażać swojej towarzyszki, którą instynktownie osłaniał ciałem od kierunku, gdzie stał najbliższy fałszywy policjant.
-Spokojnie, zaraz będzie pani bezpieczna. Wskażę pani, komu można ufać i bezpieczną drogę do świstoklików. - pokrzepił towarzyszkę.
Can I not save one
from the pitiless wave?
The member 'Michael Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Z bijącym szybciej sercem mijała wciąż stojącego na nogach policjanta, mając nadzieję, że Justine szybko go zneutralizuje - albo przynajmniej zajmie go na tyle długo, by w spokoju opuściły teren placu, i nie da sobie przy tym zrobić krzywdy. Utrzymywanie równowagi, podtrzymywanie wyraźnie osłabionej staruszki nie należały do najprostszych zadań, mimo to skupiała się na nich w pełni, próbując przy tym ignorować potrącających je co chwila przechodniów, choć oprócz mieszaniny strachu i tłumionego przez senność pobudzenia zaczęła odczuwać też irytację; sama nie miała już wiele sił, lecz przecież musiała jej pomóc. Obawiała się, że doprowadzenie pani Roots do świstoklika mogło nie wystarczyć, że powinna raczej zabrać ją do Munga - wszak wyglądała naprawdę źle, jak gdyby ciało ledwie poradziło sobie z różowym oparem, a umysł ratował się ucieczką od tego, co wciąż działo się dookoła.
Przystanęły na chwilę z boku, w śniegu, poza ścieżką, a Maeve próbowała podjąć decyzję, co dalej; widziała dwie grupy, jedną podążającą w kierunku fontanny, drugą - w prawo, najpewniej w kierunku kościoła, który widziała kilka godzin wcześniej, gdy spacerowała samotnie po całej Dolinie Godryka. Najchętniej zapytałaby eskortowanej czarownicy o zdanie, wiedziała o Dawlishu, czy mogła wiedzieć i o tym, gdzie naprawdę znajdowały się świstokliki? Lecz przecież ledwie powłóczyła nogami, strażniczka nie wierzyła więc, by potrafiła udzielić odpowiedzi, ubrać myśli w słowa. Trudno jej było wyzbyć się podejrzliwości względem funkcjonariuszy, również tych nawołujących, gdzie powinni się ewakuować. Znajdowała się zbyt daleko, by zauważyć, że na placu zaczęli pojawiać się pracownicy magicznego pogotowia ratunkowego. Raz jeszcze poprawiła ułożenie rąk na płaszczu starszej czarownicy, by ułatwić sobie zadanie, a przy tym zapewnić jej więcej wsparcia, stabilności, i na tyle szybko, na ile były w stanie, ruszyły z grupą podążającą w prawo, ku bramom cmentarza; dopiero wtedy zobaczyła, że podszywający się pod policjanta mężczyzna zaczął uciekać, jednak mieszał się z tłumem na tyle dobrze, że nie odważyłaby się celować w niego różdżką.
Ostatkiem sił podążała w obranym kierunku, mając nadzieję, że już niebawem uda im się opuścić Dolinę Godryka, zostawiając za sobą cały ten zgiełk i zamęt.
| idę z panią Roots do świstoklika w katakumbach; nie jestem pewna, czy powinnam odeskortować ją do Munga i na ile jest to możliwe, byłabym wdzięczna za informację <3
Przystanęły na chwilę z boku, w śniegu, poza ścieżką, a Maeve próbowała podjąć decyzję, co dalej; widziała dwie grupy, jedną podążającą w kierunku fontanny, drugą - w prawo, najpewniej w kierunku kościoła, który widziała kilka godzin wcześniej, gdy spacerowała samotnie po całej Dolinie Godryka. Najchętniej zapytałaby eskortowanej czarownicy o zdanie, wiedziała o Dawlishu, czy mogła wiedzieć i o tym, gdzie naprawdę znajdowały się świstokliki? Lecz przecież ledwie powłóczyła nogami, strażniczka nie wierzyła więc, by potrafiła udzielić odpowiedzi, ubrać myśli w słowa. Trudno jej było wyzbyć się podejrzliwości względem funkcjonariuszy, również tych nawołujących, gdzie powinni się ewakuować. Znajdowała się zbyt daleko, by zauważyć, że na placu zaczęli pojawiać się pracownicy magicznego pogotowia ratunkowego. Raz jeszcze poprawiła ułożenie rąk na płaszczu starszej czarownicy, by ułatwić sobie zadanie, a przy tym zapewnić jej więcej wsparcia, stabilności, i na tyle szybko, na ile były w stanie, ruszyły z grupą podążającą w prawo, ku bramom cmentarza; dopiero wtedy zobaczyła, że podszywający się pod policjanta mężczyzna zaczął uciekać, jednak mieszał się z tłumem na tyle dobrze, że nie odważyłaby się celować w niego różdżką.
Ostatkiem sił podążała w obranym kierunku, mając nadzieję, że już niebawem uda im się opuścić Dolinę Godryka, zostawiając za sobą cały ten zgiełk i zamęt.
| idę z panią Roots do świstoklika w katakumbach; nie jestem pewna, czy powinnam odeskortować ją do Munga i na ile jest to możliwe, byłabym wdzięczna za informację <3
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Błyskawicznie zapomniała o całym osłabieniu, wyłapując poruszone pod wpływem wodnego strzału powieki Johnatana Bojczuka. Serce zabiło jej mocniej, krew zabulgotała. Poczuła piekielną ulgę, widząc poruszające się kończyny, które do tej pory leżały w śmiertelnym śnie. – Bojczuk! – zawołała, rzucając się do jego przebudzającej się sylwetki. Padła na kolana i pogłaskała zmoczone ciało przyjaciela. Spoglądała na niego z troską i w tejże chwili wszystko inne przestało mieć znaczenie. Oddychał, choć zimno i wilgoć torturowały go zapewne dość uparcie. Wyglądał jednak.. wyglądał dobrze. Pochyliła się mocniej i pocałowała go tu, tam i jeszcze tam, ogrzewając ustami siną twarzyczkę tego zgreda. Rozmiękła przez całe zajście, ale naprawdę zdumione spojrzenie innych było ostatnim, o czym w tej chwili myślała. Widziała, że Keat ruszył do Celestyny. Oliver na pewno zaraz ruszy na ratunek. Tymczasem dłoń Philippy mknęła po wdzianku Johnnego, poszukując ciepłej kulki w jego kieszonce. Wyjęła stamtąd przerażonego niuchacza i przytuliła go do piersi. Niuchacz ściskał nerwowo w łapkach ten złoty klucz. Może tylko on uchronił małego kreta od zawału serca? Nie wiedziała. Dobrze jednak móc mieć ich obydwoje w blisko siebie. – Przegapiłeś fajerwerki – rzuciła, przywołując wreszcie na twarz beztroski uśmiech. Ckliwe myśli wciąż męczyły jej duszę, ale nie była gotowa na falę wzruszenia. Chociaż… – Wstawaj, zrobimy sobie lepszą imprezę, gdzieś w jakimś suchym miejscu – odparła, drażniąc mokrymi kosmykami włosów jego pierś. Niuchacz w tym czasie otrzepał futerko, by pozbyć się kropelek. Ten rok zaczął się koszmarnie. Chyba w moment wszyscy wytrzeźwieli. Ścisnęła mocno dłoń przyjaciela i podniosła się, próbując wspomóc go swoim uściskiem. Choć nie miała sił, z jakiegoś powodu wcale nie chciała go puścić.
podchodzę do Bojczuka
podchodzę do Bojczuka
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Zaklęcie które wywołał pomknęło w stronę jednego z agresorów. Skamander jednak był na tyle osłabiony lub też przeciwnik na tyle biegły w posługiwaniu się białą magią, że te okazało się jednak za słabe na to by przedrzeć się przez wzniesioną tarczę - zamiast tego odbiło się mknąc w stronę Tonego. Szczęśliwie natura rzuconego uroku pozwalała stwórcy przerwać jego konsekwencje co też auror zrobił - ściągnął z siebie timora w chwili w której ta w niego trafiła. Gdy mgła magicznych obaw i lęków rozproszyła się pozwalając mu znów na trzeźwo osądzić sytuację zauważył, że drugi z agresywnych czarodziei zdecydował się uciec. Skamander wyszedł przed siebie niemalże równając się ze stojącym z jego lewej drugim funkcjonariuszem (szara kropka 2) - Spróbuję go przytrzymać, nie odpuszczaj mu - zalecił wiedząc, ze ten był w lepszej kondycji. Następnie Anthony sięgnął po umiejętność legilimencji. Skoro magiczna obrona przeciwnika była silna to postanowił sforsować tą mentalną dając służbom porządkowym okienko do pojmania - legilimens... - mruknął obierając za cel pozostałego w zasięgu jego spojrzenia agresora, tego samego który chwilę wcześniej odbił timorę.
|ściągam z siebie timorę, przemieszczam się 5 kratek do przodu i jako akcję znów atakuję łobuza
|ściągam z siebie timorę, przemieszczam się 5 kratek do przodu i jako akcję znów atakuję łobuza
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Plac główny
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka