Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Leśny staw
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Leśny staw
Skryty za ścianą starych drzew staw, mimo że położony jest na uboczu Doliny Godryka, niemal przez cały rok tętni życiem, gromadząc wokół siebie młodzież nie tylko magiczną, ale i mugolską, często bawiącą się ramię w ramię, i zupełnie nie zwracającą uwagi na uprzedzenia. Wygodne, kamieniste dno oraz przejrzysta woda, niezawodnie zachęcają do spontanicznych kąpieli – zażywających jej śmiałków można spotkać tutaj od wczesnej wiosny do późnej jesieni, w większości niezrażonych niskimi temperaturami ani obecnością królujących tuż przy brzegu pijawek. Z kolei zimą, gdy woda zamarza, tworząc na jeziorze grubą pokrywę, cały staw zamienia się w lodowisko, funkcjonujące z powodzeniem przez kilka najmroźniejszych miesięcy: zarówno dzięki naturalnym warunkom, jak i dyskretnej pomocy magii.
W pobliżu wodnego zbiornika znajduje się również użytkowane regularnie obozowisko, na którym – wśród powalonych pni i zapewniających ustronność drzew – organizowane są liczne zabawy i ogniska; po drugiej stronie zlokalizowano niewielką stadninę koni, dzięki czemu wśród drzew spotkać można nieśmiałe sylwetki kudłoni. Magiczni strażnicy, ze względu na wrodzoną nieśmiałość, niezwykle rzadko zbliżają się do ludzi, ale czasami zdarza im się podchodzić do spokojnie zachowujących się wybrańców – zwłaszcza tych, z którymi udało im się zaprzyjaźnić.
W pobliżu wodnego zbiornika znajduje się również użytkowane regularnie obozowisko, na którym – wśród powalonych pni i zapewniających ustronność drzew – organizowane są liczne zabawy i ogniska; po drugiej stronie zlokalizowano niewielką stadninę koni, dzięki czemu wśród drzew spotkać można nieśmiałe sylwetki kudłoni. Magiczni strażnicy, ze względu na wrodzoną nieśmiałość, niezwykle rzadko zbliżają się do ludzi, ale czasami zdarza im się podchodzić do spokojnie zachowujących się wybrańców – zwłaszcza tych, z którymi udało im się zaprzyjaźnić.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.12.19 21:49, w całości zmieniany 4 razy
The member 'Jamie McKinnon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Na Alexandra czekało niepowodzenie; pozbierał się jednak prędko i obracając się przez ramię skontrolował sytuację za sobą. I dobrze, że to zrobił, ponieważ Michael zdecydował się posłać w kierunku uzdrowiciela wiązkę zaklęcia. Alexander nie zwlekał: ruszył z miejsca, z różdżką w dłoni wymawiając inkantację, której towarzyszył świst hikorowego drewna:
– Protego!
– Protego!
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'k100' : 87
#1 'k100' : 47
--------------------------------
#2 'k100' : 87
Mimo upadków, poradziła sobie z utrzymaniem szybkości - na razie nikt jej nie wyprzedził. Była jednak zbyt zaaferowana tym małym osiągnięciem, żeby dostatecznie dobrze skupić się na głosie organizatorów, którzy najpewniej właśnie tłumaczyli zasady następnego wyzwania. Być może dlatego była taka zła, kiedy zobaczyła kątem oka wiązkę zaklęcia pędzącego w jej stronę. Rozdziawiła usta, natychmiast na to reagując, ale jednocześnie skupiając się na jeździe, by znów nie zaliczyć spektakularnego upadku.
- Protego!
- Protego!
breathe
then begin again
then begin again
The member 'Ida Lupin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60, 90
'k100' : 60, 90
Żadne z zaklęć nie leciało w jej stronę, mogła więc skupić się na utrzymywaniu równowagi i próbie dotarcia do mety w całości bez obtłuczonego tyłka. Jak na razie szło jej całkiem nieźle, czego całkowicie się nie spodziewała. Meta zdawała się coraz bliżej, pozostało naprawdę niewiele, by do niej dotrzeć. Skupiła się całkowicie na utrzymaniu równowagi i podążaniu w odpowiednim kierunku.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 20
'k100' : 20
Uroki pomknęły z różdżek, które dobyli pędzący po lodzie uczestnicy corocznego wyścigu na łyżwach. Okolica zajaśniała od promieni zaklęć, a Alice z radością zaklaskała w dłonie z wielkimi oczami obserwując potyczkę odbywająca się na ostatnich metrach dzielących wszystkich od mety. Michael z powodzeniem rzucił zaklęcie chroniące go przed skierowanym w niego Pullusem. Potężna tarcza rozjaśniła przed nim odbijając urok w kierunku z którego nadleciał. Wiązka promienia trafiła w miejsce w którym wcześniej znajdował się Johnatanan. Jamie mknęła na przód, licząc, że zamieszanie pozwoli jej na zmniejszenie dystansu. Alexander nie wahał się, stawiając przed sobą równie potężną tarczę, która zdołała odbić zaklęcie. Gdy auror pozostał na swoim miejscu z pewnością padłby ofiarą własnego zaklęcia. Ida z powodzeniem obroniła się przed urokiem, zwalniając odrobinę. Jej tarcza wchłonęła urok pozwalając jej na kontynuowanie jazdy. Justine, choć w jej kierunku nie mknęło żadne z zaklęć nagle rozpoczęła walkę o utrzymanie się w pionie. Znacznie zwolniła, zbierając się do dotarcia do mety. Mimo to, dzięki wcześniej zbudowanej przewadze, to ona jako pierwsza przekroczyła metę.
- Pierwsza osoba na mecie! - zakrzyknęła Alice, klaszcząc w dłonie z podekscytowaniem.
- Zaraz za nią, pojawiają się inny. Znakomity wyścig. - pochwalił jej partner, który wraz z nią zatrzymał się przy linii mety. - Jak wspomnieliśmy na początku, w tym wyścigu jednak nie liczyła się tylko szybkość, ale i styl. Choć i za szybkość pokonania toru przygotowano dodatkowe punkty. Za chwilę oficjalne wyniki! - zapowiedział, zjeżdżając kawałek z lodowiska wraz z Alice, gdzie gorąco zaczęli o czymś dyskutować, nie minęło jednak wiele czasu, gdy wrócili uśmiechnięci. Za nimi na lodowisko wjechało kilkoro czarodziejów z papierowymi świątecznymi torbami.
- Coś niesamowitego! - zaczęła z niesłabnącym entuzjazmem.
- Szybkość z jakąś zjawiliście została zamieniona na punkty za styl i w ten sposób panna Tonks otrzymuje dodatkowych trzydzieści, panna Lupin i pan Tonks po dziesięć oraz po pięć dla pana Bojczuka i Farley’a, co po podliczeniu daje nam…
- Dwie osoby na pierwszym miejscu! - zakrzyknęła Alice ponownie wchodząc w zdanie swojego partnera, machnęła różdżką, ukazując finalną tabelą wyników, która złożyła się z małych, świecących, migotliwych światełek. - Panna Tonks i Pan Farley, gratulacje! Trzecie miejsce dla Pana Tonksa, wszystkim uczestnikom serdecznie gratulujemy i dziękujemy za udział. - w momencie gdy mówiła, pomagający czarodzieje podjechali ku uczestnikom wręczając im drobne podarki w każdej z toreb znajdowały się butelki Ognistej Whisky i czekoladowe pieguski. Justine i Alexander w swojej znaleźli jeszcze łańcuszki na których znajdowały się niewielkie zawieszki w kształcie łyżew. - Pamiętajcie tylko, moi mili, żeby nie jeździć i latać pod wpływem. - zapowiedziała Alice i zaśmiała się szczerze. - Jeszcze raz dziękujemy! Dobrej zabawy i do zobaczenia - mam nadzieję - za rok! - powiedziała na sam koniec łapiąc pod ramię swojego partnera by wraz z nim opuścić lodowisko.
Mistrz Gry serdecznie dziękuję za wzięcie udziału w wyścigu, poniżej znajdują się końce rankingi.
Osoba na pierwszym miejscu dostała +30 punktów za styl, te zajmujące 2 i 3 miejsce otrzymały dodatkowe 10 punktów, ci znajdujący się na miejscu 4 i 5 uzyskali +5
To koniec wyścigu, możecie jednak dalej pisać w temacie, za jakiś czas organizatorzy na powrót otworzą lodowisko dla wszystkich w Dolinie Godryka
- Pierwsza osoba na mecie! - zakrzyknęła Alice, klaszcząc w dłonie z podekscytowaniem.
- Zaraz za nią, pojawiają się inny. Znakomity wyścig. - pochwalił jej partner, który wraz z nią zatrzymał się przy linii mety. - Jak wspomnieliśmy na początku, w tym wyścigu jednak nie liczyła się tylko szybkość, ale i styl. Choć i za szybkość pokonania toru przygotowano dodatkowe punkty. Za chwilę oficjalne wyniki! - zapowiedział, zjeżdżając kawałek z lodowiska wraz z Alice, gdzie gorąco zaczęli o czymś dyskutować, nie minęło jednak wiele czasu, gdy wrócili uśmiechnięci. Za nimi na lodowisko wjechało kilkoro czarodziejów z papierowymi świątecznymi torbami.
- Coś niesamowitego! - zaczęła z niesłabnącym entuzjazmem.
- Szybkość z jakąś zjawiliście została zamieniona na punkty za styl i w ten sposób panna Tonks otrzymuje dodatkowych trzydzieści, panna Lupin i pan Tonks po dziesięć oraz po pięć dla pana Bojczuka i Farley’a, co po podliczeniu daje nam…
- Dwie osoby na pierwszym miejscu! - zakrzyknęła Alice ponownie wchodząc w zdanie swojego partnera, machnęła różdżką, ukazując finalną tabelą wyników, która złożyła się z małych, świecących, migotliwych światełek. - Panna Tonks i Pan Farley, gratulacje! Trzecie miejsce dla Pana Tonksa, wszystkim uczestnikom serdecznie gratulujemy i dziękujemy za udział. - w momencie gdy mówiła, pomagający czarodzieje podjechali ku uczestnikom wręczając im drobne podarki w każdej z toreb znajdowały się butelki Ognistej Whisky i czekoladowe pieguski. Justine i Alexander w swojej znaleźli jeszcze łańcuszki na których znajdowały się niewielkie zawieszki w kształcie łyżew. - Pamiętajcie tylko, moi mili, żeby nie jeździć i latać pod wpływem. - zapowiedziała Alice i zaśmiała się szczerze. - Jeszcze raz dziękujemy! Dobrej zabawy i do zobaczenia - mam nadzieję - za rok! - powiedziała na sam koniec łapiąc pod ramię swojego partnera by wraz z nim opuścić lodowisko.
Mistrz Gry serdecznie dziękuję za wzięcie udziału w wyścigu, poniżej znajdują się końce rankingi.
Osoba na pierwszym miejscu dostała +30 punktów za styl, te zajmujące 2 i 3 miejsce otrzymały dodatkowe 10 punktów, ci znajdujący się na miejscu 4 i 5 uzyskali +5
- ranking:
Punktacja za styl Styl Justine Tonks +60 Ida Lupin -65 Michael Tonks +30 Alexander Farley +60 Johnatan Bojczuk +20 Jamie McKinnon -25 Keat Burroughs rezygnacja Punktacja V tura I-IV V Suma Justine Tonks 435+30 96;30;-,- 561,+30 [+30] Ida Lupin 458; 0 -,70;-,- 528; -75[+10] Michael Tonks 320; +20 106,82;-,- 508; +20 [+10] Alexander Farley 422; +70 -,47;-15;- 469; +55[+5] Johnatan Bojczuk 324; +30 85;-;-,-15 409; +15[+5] Jamie McKinnon 302; -25 42;47;-,- 391; -25 Keat Burroughs -11; -15 - -
To koniec wyścigu, możecie jednak dalej pisać w temacie, za jakiś czas organizatorzy na powrót otworzą lodowisko dla wszystkich w Dolinie Godryka
Niestety nie udało jej się wyprzedzić już nikogo, ale przynajmniej się nie wywróciła. Udało jej się dotrzeć do mety ani razu nie spotykając się z lodem, choć przekroczyła ją jako ostatnia, co dla osoby zawodowo uprawiającej sport było średnio przyjemnym doświadczeniem, nawet jeśli w tym przypadku była to tylko zabawa. Tacy ambitni zawodnicy jak ona nie lubili przegrywać, ale zarazem potrafiła wziąć to na klatę i wyciągnąć z tego naukę na przyszłość. Dziś była ostatnia, następnym razem nie będzie. Może to była wina łyżew, a może najzwyczajniej w świecie jej kiepskich umiejętności, zapomnianych dawno temu. Skupiona na quidditchu nie miała czasu, by mocniej szlifować inne sporty. Poza tym to miotły zawsze dawały jej dużo więcej frajdy niż łyżwy.
Cieszyła się że przynajmniej wygrał ktoś, kogo znała, kto zapewne w ostatnim czasie nie miał zbyt wielu okazji do beztroskiej zabawy. A wszyscy zasługiwali na to, by choć przez jeden dzień pobyć zwykłymi czarodziejami świętującymi nowy rok, a także koniec anomalii.
Przyjęła wręczony jej podarunek i pogratulowała zwycięzcom. Dzisiaj to im dopisało więcej szczęścia i więcej umiejętności. Ona nie była w swoim żywiole, tym było boisko do quidditcha. Szybko opuściła więc lodowisko i czym prędzej pozbyła się łyżew, wkładając z powrotem swoje zwykłe buty, czarne, sznurowane i z wysokimi cholewami, oraz płaskimi podeszwami pozbawionymi zdradliwych, źle naostrzonych płóz, na których utrzymanie równowagi, nie mówiąc o jeździe, było zadaniem karkołomnym. Dobrze było stanąć na zwykłym śniegu, a nie lodzie i mieć na stopach zwykłe buty.
Ognistą whisky miała zamiar zabrać do domu, natomiast pieguskami poczęstowała się już wcześniej, oddalając się od lodowiska już po zakończeniu zabawy. Teraz miała zamiar poszukać kogoś, z kim mogłaby spędzić resztę zabawy. Może kogoś z rodzeństwa, a może innych znajomych?
| zt.
Cieszyła się że przynajmniej wygrał ktoś, kogo znała, kto zapewne w ostatnim czasie nie miał zbyt wielu okazji do beztroskiej zabawy. A wszyscy zasługiwali na to, by choć przez jeden dzień pobyć zwykłymi czarodziejami świętującymi nowy rok, a także koniec anomalii.
Przyjęła wręczony jej podarunek i pogratulowała zwycięzcom. Dzisiaj to im dopisało więcej szczęścia i więcej umiejętności. Ona nie była w swoim żywiole, tym było boisko do quidditcha. Szybko opuściła więc lodowisko i czym prędzej pozbyła się łyżew, wkładając z powrotem swoje zwykłe buty, czarne, sznurowane i z wysokimi cholewami, oraz płaskimi podeszwami pozbawionymi zdradliwych, źle naostrzonych płóz, na których utrzymanie równowagi, nie mówiąc o jeździe, było zadaniem karkołomnym. Dobrze było stanąć na zwykłym śniegu, a nie lodzie i mieć na stopach zwykłe buty.
Ognistą whisky miała zamiar zabrać do domu, natomiast pieguskami poczęstowała się już wcześniej, oddalając się od lodowiska już po zakończeniu zabawy. Teraz miała zamiar poszukać kogoś, z kim mogłaby spędzić resztę zabawy. Może kogoś z rodzeństwa, a może innych znajomych?
| zt.
Nieoczekiwane miejsce na podium niezmiernie mile go ucieszyło, szczególnie że początek wyścigu był dla niego niezbyt fortunny. Był też bardzo dumny ze zwycięstwa swojej siostry. Dawno nie widział Justine tak beztroskiej, oddanej zwykłej zabawie. Może spędzali razem za mało czasu?
-Brawo, Just! - podszedł do siostry i uściskał ją mocno, samemu promieniejąc - uśmiechnięty, z policzkami zaczerwienionymi od mrozu. Uścisnął też rękę Alexandrowi, a potem zajrzał do własnej torby. Mile ucieszył go widok whiskey i słodkości. Zupełnie nie umiał gotować ani piec, więc będzie miał pretekst aby zaprosić do siebie kogoś na ciasteczka. Może Just i Gabriela... choć to trochę dziwne, skoro dostali taką samą nagrodę? A może Hanię?
W doskonałym humorze, pożegnał się z resztą uczestników i ruszył bawić się dalej.
/zt
-Brawo, Just! - podszedł do siostry i uściskał ją mocno, samemu promieniejąc - uśmiechnięty, z policzkami zaczerwienionymi od mrozu. Uścisnął też rękę Alexandrowi, a potem zajrzał do własnej torby. Mile ucieszył go widok whiskey i słodkości. Zupełnie nie umiał gotować ani piec, więc będzie miał pretekst aby zaprosić do siebie kogoś na ciasteczka. Może Just i Gabriela... choć to trochę dziwne, skoro dostali taką samą nagrodę? A może Hanię?
W doskonałym humorze, pożegnał się z resztą uczestników i ruszył bawić się dalej.
/zt
Can I not save one
from the pitiless wave?
Jej ostatnie porażki na lodzie co prawda denerwowały, frustrowały, ale w gruncie rzeczy nie była zafiksowana na punkcie wygranej (może na początku!). Zależało jej na zabawie, na sprawiedliwym wyścigu, a finalnie później – na honorowym ukończeniu go. I do pewnego momencu wszystkie te elementy okraszone były zaledwie nerwowością towarzyszącą każdemu mierzeniu się z upływającym czasem i rywalizacją. Kiedy zaklęcia zaczęły przecinać mroźne powietrze i rozkazywać, by podjąć próbę obrony, straciła rezon. Pamiętała moment, gdy uderzyła w nią obawa, że gdy zostanie trafiona zaklęciem, poczuje ból. Unosząc różdżkę zareagowała instynktownie, nie do końca nawet wiedząc przed czym się broni. Tarcza pojawiła się przed nią i zaraz zniknęła, jak tylko spełniła swoją rolę. Wyścig dokończyła z miną wskazującą na rosnące zirytowanie, które niedługo przekształci się w czystą złość. Przestawała słyszeć świat dookoła siebie, który, niewrażliwy na jej ból i powód zdenerwowania, nie zatrzymał się ani na chwilę. Gwałtownie zrywała ze swoich dłoni rękawiczki, kiedy podium zajmowali zwycięscy, i odwiązywała szalik, mamrocząc pod nosem niewyraźne narzekania na temat tego, co się stało. Dopiero gdy ściągała beret, zobaczyła schodzącego z podwyższenia Alexa. Złość na krótką chwilę ucichła, jakby rosnąca duma z jego wygranej zaczynała ją wypierać, niestety efekt nie był długotrwały. Z nawracającą falą frustracji usiadła na ławcu blisko jeziora, mokrej, na co nie zwróciła absolutnie uwagi, i zaczęła odwiązywać buty. Ruchy, sztywne i agresywne, nadawały ostateczny obraz jej sylwetki.
– Gratulacje! – naprawdę gratulowała mu zwycięstwa, choć jej głos brzmiał zupełnie odwrotnie; jakby w zazdrości pluła ironią. Niech to gęś kopnie. – Widziałeś to?! – wstała nagle z rozwiązanymi łyżwami. – Pozwolili, żeby zawodnicy rzucali na siebie zaklęcia! Rozumiesz? Bo to jest nie do pojęcia! – nie krzyczała, nie chciała w gruncie rzeczy robić publicznych scen, ale szept nabrał piskliwych tonów groteskowej konspiracji. – Ktoś chciał mi podciąć nogi, żebym spektakularnie upadła na lód, rozwaliła sobie głowę, a przy tym dała innym szansę wygrać! I nie o wygraną tutaj chodzi – sprostowała sycząco. – Chodzi o to, że to miał być wyścig fair play, a nie próba generalna przed atakami czekającymi na nas w centrum Londynu. To Sylwester, nowa nadzieja, nowy rok, zwiastun lepszych zdarzeń! – skrzyżowała ręce, kuląc ku szyi ramiona. – Jestem zła! Bardzo zła!
Była zła. Bardzo zła.
– Gratulacje! – naprawdę gratulowała mu zwycięstwa, choć jej głos brzmiał zupełnie odwrotnie; jakby w zazdrości pluła ironią. Niech to gęś kopnie. – Widziałeś to?! – wstała nagle z rozwiązanymi łyżwami. – Pozwolili, żeby zawodnicy rzucali na siebie zaklęcia! Rozumiesz? Bo to jest nie do pojęcia! – nie krzyczała, nie chciała w gruncie rzeczy robić publicznych scen, ale szept nabrał piskliwych tonów groteskowej konspiracji. – Ktoś chciał mi podciąć nogi, żebym spektakularnie upadła na lód, rozwaliła sobie głowę, a przy tym dała innym szansę wygrać! I nie o wygraną tutaj chodzi – sprostowała sycząco. – Chodzi o to, że to miał być wyścig fair play, a nie próba generalna przed atakami czekającymi na nas w centrum Londynu. To Sylwester, nowa nadzieja, nowy rok, zwiastun lepszych zdarzeń! – skrzyżowała ręce, kuląc ku szyi ramiona. – Jestem zła! Bardzo zła!
Była zła. Bardzo zła.
breathe
then begin again
then begin again
Alexander zamrugał, czując jak sztywne od chłody były jego powieki. Nie spodziewał się tak do końca, że wygra naprawdę. Oczywiście, rywalizacja z Idą była dla niego jedynym motywem, dla którego wziął udział w wyścigu i chciał odrobinę utrzeć jej nosa. Kiedy więc zgramolił się z podium po niezwykle szybkim i chaotycznym akcie dekoracji zwycięzców wymienił tylko ostatnie rozbawione uśmiechy z Tonks i poszukał wzrokiem czarownicy, z którą dzisiaj przyszedł na sylwestrową zabawę w Dolinie Godryka. Nie zajęło mu to zbyt długo: panna Lupin czekała na niego nieopodal, a jej zaciśnięte usta i ściągnięte brwi podpowiadały mu, że rumieniec na jej policzkach mógł po równi powstać z chłodu jak i nie do końca pozytywnych emocji. Walcząc z pokusą i logiką pokonywał kolejne kroki oddzielające go od młodej uzdrowicielki, a kiedy w końcu stanął u jej boku mógł zadeklarować zdecydowaną wygraną rozsądku.
– Coś się stało? – padło z ust Farleya, a w jego oku błysnął niepokój. Nawet nie zamierzał próbować chełpić się tym, że uniknął zostania gumochłonem i sklątką tego samego dnia. Zamiast tego wolną ręką sięgnął po różdżkę, którą wcześniej zdążył schować pod poły płaszcza. Drgnął, kiedy w odpowiedzi na swoje teoretycznie niewinne pytanie otrzymał cały monolog dotyczący tego, co tak naprawdę było nie tak. Częściowo się z nią zgadzał: pomysł miotania w siebie zaklęciami w czasie wyścigu nie wydawał się najrozsądniejszą opcją, jedną z dość lekkomyślnych, jednak mimo wszystko wierzył w kompetencje organizatorów na tyle, aby z dużą dozą pewności zapewnić, że na pewno to przemyśleli. Był jednak bardziej rozsądny i wiedział, że próba wejścia w polemikę z tak wzburzoną kobietą może skończyć się tragedią. Dlatego wysilił umysł, rozpaczliwie starając się szybko znaleźć sposób na załagodzenie sytuacji. Kiedy jego wzrok padł na trzymaną pod pachą paczuszkę dla zwycięzcy wiedział już, co powinien zrobić.
– Co powiesz na to – zaczął spokojnym głosem, zdejmując wiodącą rękę z różdżki i odbierając nią łyżwy od panny Lupin i kierując się w stronę wypożyczalni – żeby zostawić za sobą ten organizacyjny ciemnogród, wrócić do Kurnika, odkorkować tę śmiesznie drogą butelkę wina, która zbiera kurz w kuchni i z werandy obejrzeć fajerwerki? Wychodzi na dno doliny, więc powinniśmy mieć je na wysokości oczu. Zdecydowanie lepiej niż tłoczyć się na przeludnionym placu. Jeżeli pójdziemy teraz to powinniśmy bez problemu zdążyć – zaproponował, ze stukotem odkładając dwie pary łyżew na ladę. Swoje spojrzenie utkwił jednak nie w odbierającym je czarodzieju, a w Idzie, której lica wciąż znaczył szkarłatny rumieniec wzburzenia. Szybko jednak zaczęła przykrywać szkarłat uśmiechem, a Farley otrzymał swoją odpowiedź i oboje opuścili teren zabawy, żeby powitać Nowy Rok w zaciszu Kurnika.
| zt dla Alexa i Idy
– Coś się stało? – padło z ust Farleya, a w jego oku błysnął niepokój. Nawet nie zamierzał próbować chełpić się tym, że uniknął zostania gumochłonem i sklątką tego samego dnia. Zamiast tego wolną ręką sięgnął po różdżkę, którą wcześniej zdążył schować pod poły płaszcza. Drgnął, kiedy w odpowiedzi na swoje teoretycznie niewinne pytanie otrzymał cały monolog dotyczący tego, co tak naprawdę było nie tak. Częściowo się z nią zgadzał: pomysł miotania w siebie zaklęciami w czasie wyścigu nie wydawał się najrozsądniejszą opcją, jedną z dość lekkomyślnych, jednak mimo wszystko wierzył w kompetencje organizatorów na tyle, aby z dużą dozą pewności zapewnić, że na pewno to przemyśleli. Był jednak bardziej rozsądny i wiedział, że próba wejścia w polemikę z tak wzburzoną kobietą może skończyć się tragedią. Dlatego wysilił umysł, rozpaczliwie starając się szybko znaleźć sposób na załagodzenie sytuacji. Kiedy jego wzrok padł na trzymaną pod pachą paczuszkę dla zwycięzcy wiedział już, co powinien zrobić.
– Co powiesz na to – zaczął spokojnym głosem, zdejmując wiodącą rękę z różdżki i odbierając nią łyżwy od panny Lupin i kierując się w stronę wypożyczalni – żeby zostawić za sobą ten organizacyjny ciemnogród, wrócić do Kurnika, odkorkować tę śmiesznie drogą butelkę wina, która zbiera kurz w kuchni i z werandy obejrzeć fajerwerki? Wychodzi na dno doliny, więc powinniśmy mieć je na wysokości oczu. Zdecydowanie lepiej niż tłoczyć się na przeludnionym placu. Jeżeli pójdziemy teraz to powinniśmy bez problemu zdążyć – zaproponował, ze stukotem odkładając dwie pary łyżew na ladę. Swoje spojrzenie utkwił jednak nie w odbierającym je czarodzieju, a w Idzie, której lica wciąż znaczył szkarłatny rumieniec wzburzenia. Szybko jednak zaczęła przykrywać szkarłat uśmiechem, a Farley otrzymał swoją odpowiedź i oboje opuścili teren zabawy, żeby powitać Nowy Rok w zaciszu Kurnika.
| zt dla Alexa i Idy
|5 IV, południe
Wracał do życia powoli co nie zaskakiwało kiedy wzięło się pod uwagę, że nie tak dawno jego serce po dwakroć w przeciągu jednego wieczora odmówiło posłuszeństwa. Dziś jednak biło rytmicznie, coraz silniej. Ból w piersi ściskał, pozbawiając tchu przy gwałtowniejszych ruchach, lecz nie było to coś, co mogłoby go trzymać w łóżku dniami i nocami. Powoli się więc krzątał - początkowo po samym Kurniku i jego obrzeżach. Momentami łapał się na tym, jak podświadomie sięga dłonią ku krtani w fantomowej potrzebie zatamowania nieistniejącego krwotoku kiedy tylko poczuje metaliczny posmak w ustach po wilgotnym kaszlu. Tak było i teraz, kiedy to opóźnił moment naciśnięcia na klamkę i wyjścia na przeciw Roselyn. Nim to zrobił wygładził jeszcze dłonią włosy. Zaczesał je do tyłu starając się tym samym wybiec nieco myślami w przód. Spodziewał się, że pierwsze chwila mogą okazać się nieco niezręczne. W złych okolicznościach się rozstali w jeszcze mniej ciekawych wychodzą sobie ponownie na przeciw - wojna.
- Poczekaj, jeśli nie masz nic przeciwko to wolałbym byśmy porozmawiali na zewnątrz. Alex trzyma pod dachem jeszcze mugola, charłaka i kobietę - zaczął zaraz po uchyleniu drzwi, nie zapraszając jej do wnętrza mieszkania. Zamiast tego sięgną po płaszcz. Buty już miał na nogach. Chciał mieć prywatność. Bardzo ją sobie zresztą cenił jeżeli tylko coś dotyczyło jego prywatnego życia o którym nie opowiadał komukolwiek i też którym z kimkolwiek innym niż Roselyn nie bardzo miał ochotę się dzielić. Tym bardziej kiedy myślał o tym, że mieszka pod dachem magopsychiatry. Chciał mieć swobodę i wierzył, że Wright również uzna iż lepiej będzie im pomówić w nieodległej od Kurnika leśnej głuszy w której będą mieli do dyspozycji jedynie swoje uszy i usta.
- Już to pisałem ale myślę, że powinienem ci to również powiedzieć - zaczął kiedy leniwym krokiem podążali jedną z łagodniejszych leśnych ścieżek. Palce jednej z dłoni ugięły się zupełnie jakby miął w garści niewidzialne sukno. Robił tak zawsze kiedy tylko znalazł się w niewygodnej dla siebie sytuacji, a tym też było tłumaczenie się ze swojego zachowania - ...nie powinienem był tak na ciebie naskakiwać, czy też pouczać co do tego czy powinnaś, czy nie powinnaś wstępować do organizacji - kim był by to robić? Ojcem jej dziecka? Czy to go upoważniało do ustawiania jej życia? - To była twoja decyzja. Prawdę mówiąc biorąc pod uwagę, że twoje kuzynostwo siedzi w tym po uszy, potrzebujemy - my, Zakonnicy - umiejętności kogoś takiego jak ty - uzdrowiciela - to była właściwie kwesta czasu. Ostatecznie... dobrze jest mieć kogoś kompetentnego, kogoś na kim można polegać po swojej stronie - z powodu obrażeń krtani momentami bardziej lub mniej chrypiał. Być może brzmiał też jakby próbował przekonać samego siebie do takiego, a nie innego obrotu spraw i tak też trochę było. Starał się jednak nie słuchać tej nielogicznej części siebie - Jesteś też rozsądna - wątpię byś podjęła też decyzję o tym pod wpływem impulsu. Tym bardziej kiedy nie jesteś odpowiedzialna tylko za siebie - miała w końcu również Melanie i jej ciężar dźwigała za ich oboje. Sprawiedliwie czy nie - tak wyglądała rzeczywistość. I choć nie wybrzmiało na głos wdzięczne przepraszam to bez wątpienia wywód ten taką też miał intencję - chciał ją przeprosić za to jak się zachował tym bardziej, że miał więcej niż jeden powód by tego mimo wszystko nie robić.[bylobrzydkobedzieladnie]
Wracał do życia powoli co nie zaskakiwało kiedy wzięło się pod uwagę, że nie tak dawno jego serce po dwakroć w przeciągu jednego wieczora odmówiło posłuszeństwa. Dziś jednak biło rytmicznie, coraz silniej. Ból w piersi ściskał, pozbawiając tchu przy gwałtowniejszych ruchach, lecz nie było to coś, co mogłoby go trzymać w łóżku dniami i nocami. Powoli się więc krzątał - początkowo po samym Kurniku i jego obrzeżach. Momentami łapał się na tym, jak podświadomie sięga dłonią ku krtani w fantomowej potrzebie zatamowania nieistniejącego krwotoku kiedy tylko poczuje metaliczny posmak w ustach po wilgotnym kaszlu. Tak było i teraz, kiedy to opóźnił moment naciśnięcia na klamkę i wyjścia na przeciw Roselyn. Nim to zrobił wygładził jeszcze dłonią włosy. Zaczesał je do tyłu starając się tym samym wybiec nieco myślami w przód. Spodziewał się, że pierwsze chwila mogą okazać się nieco niezręczne. W złych okolicznościach się rozstali w jeszcze mniej ciekawych wychodzą sobie ponownie na przeciw - wojna.
- Poczekaj, jeśli nie masz nic przeciwko to wolałbym byśmy porozmawiali na zewnątrz. Alex trzyma pod dachem jeszcze mugola, charłaka i kobietę - zaczął zaraz po uchyleniu drzwi, nie zapraszając jej do wnętrza mieszkania. Zamiast tego sięgną po płaszcz. Buty już miał na nogach. Chciał mieć prywatność. Bardzo ją sobie zresztą cenił jeżeli tylko coś dotyczyło jego prywatnego życia o którym nie opowiadał komukolwiek i też którym z kimkolwiek innym niż Roselyn nie bardzo miał ochotę się dzielić. Tym bardziej kiedy myślał o tym, że mieszka pod dachem magopsychiatry. Chciał mieć swobodę i wierzył, że Wright również uzna iż lepiej będzie im pomówić w nieodległej od Kurnika leśnej głuszy w której będą mieli do dyspozycji jedynie swoje uszy i usta.
- Już to pisałem ale myślę, że powinienem ci to również powiedzieć - zaczął kiedy leniwym krokiem podążali jedną z łagodniejszych leśnych ścieżek. Palce jednej z dłoni ugięły się zupełnie jakby miął w garści niewidzialne sukno. Robił tak zawsze kiedy tylko znalazł się w niewygodnej dla siebie sytuacji, a tym też było tłumaczenie się ze swojego zachowania - ...nie powinienem był tak na ciebie naskakiwać, czy też pouczać co do tego czy powinnaś, czy nie powinnaś wstępować do organizacji - kim był by to robić? Ojcem jej dziecka? Czy to go upoważniało do ustawiania jej życia? - To była twoja decyzja. Prawdę mówiąc biorąc pod uwagę, że twoje kuzynostwo siedzi w tym po uszy, potrzebujemy - my, Zakonnicy - umiejętności kogoś takiego jak ty - uzdrowiciela - to była właściwie kwesta czasu. Ostatecznie... dobrze jest mieć kogoś kompetentnego, kogoś na kim można polegać po swojej stronie - z powodu obrażeń krtani momentami bardziej lub mniej chrypiał. Być może brzmiał też jakby próbował przekonać samego siebie do takiego, a nie innego obrotu spraw i tak też trochę było. Starał się jednak nie słuchać tej nielogicznej części siebie - Jesteś też rozsądna - wątpię byś podjęła też decyzję o tym pod wpływem impulsu. Tym bardziej kiedy nie jesteś odpowiedzialna tylko za siebie - miała w końcu również Melanie i jej ciężar dźwigała za ich oboje. Sprawiedliwie czy nie - tak wyglądała rzeczywistość. I choć nie wybrzmiało na głos wdzięczne przepraszam to bez wątpienia wywód ten taką też miał intencję - chciał ją przeprosić za to jak się zachował tym bardziej, że miał więcej niż jeden powód by tego mimo wszystko nie robić.[bylobrzydkobedzieladnie]
Find your wings
Ostatnio zmieniony przez Anthony Skamander dnia 20.04.20 21:03, w całości zmieniany 1 raz
Początkowo, gdy Hrabina wylądowała na ramię okna Roselyn, nie miała zamiaru pozostawiać przyniesionej przez nią wiadomości bez odpowiedzi. Pierwsza próba odpisania na list zarówno jak każda następna zakończyła się fiaskiem. W końcu kartka wylądował na sekretarzyku, oczekując na moment, w którym będzie wiedziała jakie słowa ma zawrzeć w odpowiedzi. Ten ostatecznie nie nadszedł. O dziwo nie było w tym przemyślanej złośliwości. Jakakolwiek interakcja z Anthonym przychodziła jej z trudem. Nic dziwnego więc, że gdy z rzadka spotykali się w większej grupie łatwiej było udawać, że nie ma między nimi żadnych powiązań. Skamander zaś zdawał się wtórować jej w tym zachowaniu, a sprawy między nimi wciąż pozostawały nierozwiązane. Nie wiedziała czy tak jest lepiej czy gorzej.
Z pewnością towarzyszyłą temu narastająca frustracja. Wmawiała sobie jednak, że jest to ten rodzaj emocji, z którym nauczyła się żyć i całkiem nieźle funkcjonować. Ostatnie miesiące, dni przyniosły jednak tak wiele zmian, że ciężko było kierować się dawnymi kryteriami. Wszystko się zmieniło, a wraz z kolejnym listem Anthony’ego zmieniło się jej podejście do rozmowy, która w końcu musiała nadejść.
Stojąc przed drzwiami jego nowego zakwaterowania, starała się przede wszystkim skupić na zachowaniu spokoju. Nie dać się ponieść emocjom i nie powtórzyć błędów, które popełniła w trakcie ich ostatniego spotkania. Minęła dłuższa chwila zanim w drzwiach ukazała jej się sylwetka Anthony’ego.
- Nie - odpowiedziała, energicznie kręcąc głową. W tej chwili nie oponowałaby nawet gdyby zaproponował rozmowę w składziku na miotły. Jej umysł był zbyt zajęty powtarzaniem sobie, że nie przyszła tu żeby się z nim kłócić, ani zalewać. go potokiem goryczy jaką po sobie pozostawił. Chociaż żal wciąż bardzo wyraźny, zszedł na drugi plan. Urażona duma czy zranienie przestało być tak ważne w opozycji do wydarzeń ostatnich dni.
Podążyła za nim w milczeniu, otulając się ciaśniej płaszczem.
Nie wyglądał dobrze. Na myśl jej przyszło, że gdyby kolejny raz wpadła na dorosły pomysł udowodnienia swoich racji pięściami, mogłaby mieć szansę wygrać.
W końcu przerwał nieprzyjemną ciszę, która panowała między nimi odkąd opuścili próg domu. Nie wchodziła mu słowo, chociaż usilnie się z tym biła. Ochota wbijania małych szpileczek wciąż była silna, ale nie na tyle by zwyciężyć ze zdrowym rozsądkiem. Z pewnością nie czuła się zobowiązana, by mu się tłumaczyć Wiedziała jednak, że jeśli w tym momencie nie wyjdzie z żadną inicjatywą, nie spróbuje wyciągnąć dłoni w jego stronę, dzisiejsza rozmowa będzie równie bezsensowna co ta poprzednia. Równie dobrze mogłoby jej tu nie być. Mogła rzucać w niego oskarżeniami lub dystansować się, jednak nie po to dzisiaj do niego przyszła.
- Nie. Nie powinieneś - stwierdziła w końcu. Przystanęła, obracając się w jego stronę. - Nie przyszłam się z tobą kłócić czy próbować pokazać ci to co zrobiłeś z mojej perspektywy. To już nie ma sensu. Nie chciałeś słuchać tego wcześniej i z pewnością nie chcesz słuchać tego teraz. Nie będę cię przepraszać za to jak zareagowałam, ale nie jestem z tego dumna - zacisnęła wargi w cienką linię, robiąc krótką pauzę. - Miałeś jednak rację. W liście. Powinniśmy porozmawiać, nie powinno być tak jak było do tej pory. Zignorowałam twój list, ale nie dlatego że chciałam być złośliwa. Nie wiedziałam co ci powiedzieć i szczerze powiedziawszy nie wiem co mam powiedzieć ci teraz. Dlatego nie wiem jak tak właściwie powinno między nami być. Mam do ciebie żal i nawet nie wiem jak mam z tobą rozmawiać - zakończyła, odwracając wzrok w kierunku stawu. Kiedyś zdawało jej się, że go znała. Teraz nie była już tego taka pewna. Niezaprzeczalnie nie wiedziała zbyt wiele o człowieku, którym się stał teraz.
Z pewnością towarzyszyłą temu narastająca frustracja. Wmawiała sobie jednak, że jest to ten rodzaj emocji, z którym nauczyła się żyć i całkiem nieźle funkcjonować. Ostatnie miesiące, dni przyniosły jednak tak wiele zmian, że ciężko było kierować się dawnymi kryteriami. Wszystko się zmieniło, a wraz z kolejnym listem Anthony’ego zmieniło się jej podejście do rozmowy, która w końcu musiała nadejść.
Stojąc przed drzwiami jego nowego zakwaterowania, starała się przede wszystkim skupić na zachowaniu spokoju. Nie dać się ponieść emocjom i nie powtórzyć błędów, które popełniła w trakcie ich ostatniego spotkania. Minęła dłuższa chwila zanim w drzwiach ukazała jej się sylwetka Anthony’ego.
- Nie - odpowiedziała, energicznie kręcąc głową. W tej chwili nie oponowałaby nawet gdyby zaproponował rozmowę w składziku na miotły. Jej umysł był zbyt zajęty powtarzaniem sobie, że nie przyszła tu żeby się z nim kłócić, ani zalewać. go potokiem goryczy jaką po sobie pozostawił. Chociaż żal wciąż bardzo wyraźny, zszedł na drugi plan. Urażona duma czy zranienie przestało być tak ważne w opozycji do wydarzeń ostatnich dni.
Podążyła za nim w milczeniu, otulając się ciaśniej płaszczem.
Nie wyglądał dobrze. Na myśl jej przyszło, że gdyby kolejny raz wpadła na dorosły pomysł udowodnienia swoich racji pięściami, mogłaby mieć szansę wygrać.
W końcu przerwał nieprzyjemną ciszę, która panowała między nimi odkąd opuścili próg domu. Nie wchodziła mu słowo, chociaż usilnie się z tym biła. Ochota wbijania małych szpileczek wciąż była silna, ale nie na tyle by zwyciężyć ze zdrowym rozsądkiem. Z pewnością nie czuła się zobowiązana, by mu się tłumaczyć Wiedziała jednak, że jeśli w tym momencie nie wyjdzie z żadną inicjatywą, nie spróbuje wyciągnąć dłoni w jego stronę, dzisiejsza rozmowa będzie równie bezsensowna co ta poprzednia. Równie dobrze mogłoby jej tu nie być. Mogła rzucać w niego oskarżeniami lub dystansować się, jednak nie po to dzisiaj do niego przyszła.
- Nie. Nie powinieneś - stwierdziła w końcu. Przystanęła, obracając się w jego stronę. - Nie przyszłam się z tobą kłócić czy próbować pokazać ci to co zrobiłeś z mojej perspektywy. To już nie ma sensu. Nie chciałeś słuchać tego wcześniej i z pewnością nie chcesz słuchać tego teraz. Nie będę cię przepraszać za to jak zareagowałam, ale nie jestem z tego dumna - zacisnęła wargi w cienką linię, robiąc krótką pauzę. - Miałeś jednak rację. W liście. Powinniśmy porozmawiać, nie powinno być tak jak było do tej pory. Zignorowałam twój list, ale nie dlatego że chciałam być złośliwa. Nie wiedziałam co ci powiedzieć i szczerze powiedziawszy nie wiem co mam powiedzieć ci teraz. Dlatego nie wiem jak tak właściwie powinno między nami być. Mam do ciebie żal i nawet nie wiem jak mam z tobą rozmawiać - zakończyła, odwracając wzrok w kierunku stawu. Kiedyś zdawało jej się, że go znała. Teraz nie była już tego taka pewna. Niezaprzeczalnie nie wiedziała zbyt wiele o człowieku, którym się stał teraz.
what we have become but a mess of flesh and emotion - naked on all counts
my dearest friend
Skiną głową w duchu wypuszczając z ulgą powietrze, kiedy to zdecydowała się z nim zgodzić i przenieść ich prywatną rozmowę na równie prywatny, neutralny, leśny grunt. Nie oznaczało to jednak, że dzięki temu będzie im dużo łatwiej dość do jakiegokolwiek porozumienia. Towarzysząca im w drodze cisza wzbierała w sobie coś z ciężkości, skrzącego napięcia. Należało ją przerwać - zrobił więc to jako pierwszy. W końcu to on nalegał na ponowną konfrontację, spotkanie, rozmowę. Zaczął więc od wyjaśnienia siebie, przyznania jej racji, okazania zrozumienia dla jej intencji. Wszystko to po to by nieco oczyścić brudną atmosferę zrodzoną bo wyjątkowo niefortunnym spotkaniu po latach. Skłamałby gdyby przez myśl nie przechodziła mu chęć udobruchania Roselyn bo zwyczajnie nie chciał wszczynać kolejnej kłótni. Balansował na krawędzi, a tańcząca po twarzy Wright chęć przerwania i dorzucenia do jego słów trzech knutów tylko przypominała mu o tym, jak bardzo niebezpiecznej.
Prawdą było, że trudno było mu słuchać innych będąc zaślepiony jedynym słusznym, bo własnym, zdaniem na ten czy inny temat. Roselyn miała rację myśląc o tym, że niewiele w tej materii się zmieniło i nawet jeśli by mu w tym momencie (znów) wyłożyła swój pogląd na podjęte przez niego decyzje w minionej już przeszłości on był gotów w rewanżu zabrać się za udowadnianie ich słuszności marginalizując jej uniesienie. Najpewniej skończyłoby się to kłótnią. Znów. Dobrze więc, że oboje wykazali się wstrzemięźliwością i względną ostrożnością w dobieraniu słów.
- A więc jeden do jednego - oboje mamy w czymś rację. Nie jest źle - mrukną z krztą rozbawienia. Wraz z tą pocieszną myślą wzniósł na moment kąciki ust by zaraz jednak zacząć rozmyślać nad poważniejszym problemem kłopoczącym nie tylko jej osobę. Też ciężko było mu rozmawiać, układać słowa przynajmniej teraz, przy niej. Kiedyś była jedną z tak bardzo nielicznych osób przy których czuł się swobodnie z samym sobą, a dziś z trudem przychodziło mu stanie i podnoszenie na przeciw niej własnego spojrzenia. Tak wiele gestów, zachowań niegdyś odpowiednich dziś była niewłaściwa, wulgarna, zakazana. Nie chciał hodować żalu. Sam do tego doprowadził. Jedak skłamałby mówiąc, że wizja tego, że mieliby żyć jak obcy którzy za swoim widokiem nie przepadają nie budzi w nim wrażenia samotności.
- Też nie wiem, jak powinno. Możemy jednak pomyśleć, jak może wyglądać - zaczął chcąc ją i siebie odnaleźć w tej mgle w której błądzili od miesięcy - Nie chcę udawać, że jesteś mi kompletnie obca, Roselyn, chociaż wcale nie zdziwiłoby mnie to gdybyś miała na ten temat inne zdanie. Wiem, że nie spełniłem twoich oczekiwań, że to wszystko zburzyłem, że wciąż ciągną się za tobą konsekwencje moich, a nie twoich decyzji. Ten czas spędzony razem, przed tym wszystkim choć nie był zawsze idealny oraz Melanie - nie są czymś złym i nigdy nie pomyślałem o tym w inny sposób. Gdybym mógł cofnąć wskazówki zegara, znaleźć się na nowo na szkolnym korytarzu to wciąż niczego bym nie zmienił, znów zwróciłbym na ciebie uwagę wiedząc, jak to się skończy. To byłoby tego warte i jeżeli mam to opłacić twoją obecną niechęcią to w porządku. Jednak naprawdę jest tak, że nie chcesz mnie znać? Widzieć? Nienawidzisz mnie do tego stopnia by nie przyjąć ode mnie pomocy? - była wyrozumiałą, rozsądną kobietą. Ujmowała, sprawiała, że chwile nabierały dodatkowego blasku, przy niej czuł się lepszy niż był w rzeczywistości, czuł się ceniony i kochany nawet jeżeli na przestrzeni lat zdawało się być to jedynie złudnym obliczem zażyłości, które mimo wszystko cenił do dnia dzisiejszego. Była wdzięczną powierniczką tajemnic oraz czułą towarzyszką, przyjaciółką. Tak, jak postrzegał sentymentalizm jako coś co najmniej głupiego, tak w jej obecności gotowy był zanurzyć się w nim z przyjemnością, jak w gorącej kąpieli po całonocnym, zimowym patrolu - Powiedz mi, ale szczerze, wtedy, kiedy jeszcze mogliśmy mówić o nas, a ja musiałem wybrać... Czy decyzja którą podjąłem naprawdę cię zaskoczyła...? - nie szydził, nie ironizował. Ku pytaniu popychała go zwykła ciekawość. Nieco nie wierzył w to, że jeszcze przed tą całą burzą ona sama nigdy nie pomyślała o tym, że kiedyś podobna chwila nastąpi, że kiedy będzie zmuszony wybrać między rodziną, a pracą to wynik miał być prosty, jednoznaczny, oczywisty. A może jednak faktycznie nie chciała lub nigdy nie poznała go na prawdę? Może faktycznie było to szokujące, bulwersujące, budzące poczucie zdrady...?
Prawdą było, że trudno było mu słuchać innych będąc zaślepiony jedynym słusznym, bo własnym, zdaniem na ten czy inny temat. Roselyn miała rację myśląc o tym, że niewiele w tej materii się zmieniło i nawet jeśli by mu w tym momencie (znów) wyłożyła swój pogląd na podjęte przez niego decyzje w minionej już przeszłości on był gotów w rewanżu zabrać się za udowadnianie ich słuszności marginalizując jej uniesienie. Najpewniej skończyłoby się to kłótnią. Znów. Dobrze więc, że oboje wykazali się wstrzemięźliwością i względną ostrożnością w dobieraniu słów.
- A więc jeden do jednego - oboje mamy w czymś rację. Nie jest źle - mrukną z krztą rozbawienia. Wraz z tą pocieszną myślą wzniósł na moment kąciki ust by zaraz jednak zacząć rozmyślać nad poważniejszym problemem kłopoczącym nie tylko jej osobę. Też ciężko było mu rozmawiać, układać słowa przynajmniej teraz, przy niej. Kiedyś była jedną z tak bardzo nielicznych osób przy których czuł się swobodnie z samym sobą, a dziś z trudem przychodziło mu stanie i podnoszenie na przeciw niej własnego spojrzenia. Tak wiele gestów, zachowań niegdyś odpowiednich dziś była niewłaściwa, wulgarna, zakazana. Nie chciał hodować żalu. Sam do tego doprowadził. Jedak skłamałby mówiąc, że wizja tego, że mieliby żyć jak obcy którzy za swoim widokiem nie przepadają nie budzi w nim wrażenia samotności.
- Też nie wiem, jak powinno. Możemy jednak pomyśleć, jak może wyglądać - zaczął chcąc ją i siebie odnaleźć w tej mgle w której błądzili od miesięcy - Nie chcę udawać, że jesteś mi kompletnie obca, Roselyn, chociaż wcale nie zdziwiłoby mnie to gdybyś miała na ten temat inne zdanie. Wiem, że nie spełniłem twoich oczekiwań, że to wszystko zburzyłem, że wciąż ciągną się za tobą konsekwencje moich, a nie twoich decyzji. Ten czas spędzony razem, przed tym wszystkim choć nie był zawsze idealny oraz Melanie - nie są czymś złym i nigdy nie pomyślałem o tym w inny sposób. Gdybym mógł cofnąć wskazówki zegara, znaleźć się na nowo na szkolnym korytarzu to wciąż niczego bym nie zmienił, znów zwróciłbym na ciebie uwagę wiedząc, jak to się skończy. To byłoby tego warte i jeżeli mam to opłacić twoją obecną niechęcią to w porządku. Jednak naprawdę jest tak, że nie chcesz mnie znać? Widzieć? Nienawidzisz mnie do tego stopnia by nie przyjąć ode mnie pomocy? - była wyrozumiałą, rozsądną kobietą. Ujmowała, sprawiała, że chwile nabierały dodatkowego blasku, przy niej czuł się lepszy niż był w rzeczywistości, czuł się ceniony i kochany nawet jeżeli na przestrzeni lat zdawało się być to jedynie złudnym obliczem zażyłości, które mimo wszystko cenił do dnia dzisiejszego. Była wdzięczną powierniczką tajemnic oraz czułą towarzyszką, przyjaciółką. Tak, jak postrzegał sentymentalizm jako coś co najmniej głupiego, tak w jej obecności gotowy był zanurzyć się w nim z przyjemnością, jak w gorącej kąpieli po całonocnym, zimowym patrolu - Powiedz mi, ale szczerze, wtedy, kiedy jeszcze mogliśmy mówić o nas, a ja musiałem wybrać... Czy decyzja którą podjąłem naprawdę cię zaskoczyła...? - nie szydził, nie ironizował. Ku pytaniu popychała go zwykła ciekawość. Nieco nie wierzył w to, że jeszcze przed tą całą burzą ona sama nigdy nie pomyślała o tym, że kiedyś podobna chwila nastąpi, że kiedy będzie zmuszony wybrać między rodziną, a pracą to wynik miał być prosty, jednoznaczny, oczywisty. A może jednak faktycznie nie chciała lub nigdy nie poznała go na prawdę? Może faktycznie było to szokujące, bulwersujące, budzące poczucie zdrady...?
Find your wings
Leśny staw
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka