Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Leśny staw
Strona 20 z 20 • 1 ... 11 ... 18, 19, 20
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Leśny staw
Skryty za ścianą starych drzew staw, mimo że położony jest na uboczu Doliny Godryka, niemal przez cały rok tętni życiem, gromadząc wokół siebie młodzież nie tylko magiczną, ale i mugolską, często bawiącą się ramię w ramię, i zupełnie nie zwracającą uwagi na uprzedzenia. Wygodne, kamieniste dno oraz przejrzysta woda, niezawodnie zachęcają do spontanicznych kąpieli – zażywających jej śmiałków można spotkać tutaj od wczesnej wiosny do późnej jesieni, w większości niezrażonych niskimi temperaturami ani obecnością królujących tuż przy brzegu pijawek. Z kolei zimą, gdy woda zamarza, tworząc na jeziorze grubą pokrywę, cały staw zamienia się w lodowisko, funkcjonujące z powodzeniem przez kilka najmroźniejszych miesięcy: zarówno dzięki naturalnym warunkom, jak i dyskretnej pomocy magii.
W pobliżu wodnego zbiornika znajduje się również użytkowane regularnie obozowisko, na którym – wśród powalonych pni i zapewniających ustronność drzew – organizowane są liczne zabawy i ogniska; po drugiej stronie zlokalizowano niewielką stadninę koni, dzięki czemu wśród drzew spotkać można nieśmiałe sylwetki kudłoni. Magiczni strażnicy, ze względu na wrodzoną nieśmiałość, niezwykle rzadko zbliżają się do ludzi, ale czasami zdarza im się podchodzić do spokojnie zachowujących się wybrańców – zwłaszcza tych, z którymi udało im się zaprzyjaźnić.
W pobliżu wodnego zbiornika znajduje się również użytkowane regularnie obozowisko, na którym – wśród powalonych pni i zapewniających ustronność drzew – organizowane są liczne zabawy i ogniska; po drugiej stronie zlokalizowano niewielką stadninę koni, dzięki czemu wśród drzew spotkać można nieśmiałe sylwetki kudłoni. Magiczni strażnicy, ze względu na wrodzoną nieśmiałość, niezwykle rzadko zbliżają się do ludzi, ale czasami zdarza im się podchodzić do spokojnie zachowujących się wybrańców – zwłaszcza tych, z którymi udało im się zaprzyjaźnić.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.12.19 21:49, w całości zmieniany 4 razy
Z pewnością mogłam powiedzieć, że ta tragedia przez długi czas będzie czaiła się gdzieś z tyłu głowy. Ludzie mieli problemy z poruszaniem tematu mugolskich wojen światowych i ostatniej wojny z Grindenwaldem i jego poplecznikami. Niejednokrotnie temat momentalnie schodził na inny, najczęściej jakiś głupi, byleby nie musieć wspominać i myśleć o tych okropieństwach, jakie miały miejsce. Jako dziecko nie przykładałam do tego zbytniej wagi, bo i moi opiekunowie zwracali dużą uwagę, abym miała je tak normalne, jak się dało. Teraz, już jako osoba dorosła, mogłam ujrzeć i zrozumieć, do jak wielkich rzeczy jest w stanie sięgnąć człowiek, aby pozbyć się swojego przeciwnika. Wciąż było za wcześnie, aby kogokolwiek oskarżać o zesłanie komet, ani nawet mówić, że nie są one jakimś naturalnym zjawiskiem.
- Tak, jestem cała, jest mi naprawdę miło, że o mnie myślałaś. - przyznam, że zrobiło mi się nieco głupio, że w żaden sposób nie sprawdziłam, czy moi znajomi czują się dobrze. Zbyt zajęta swoim otoczeniem nawet o nich nie pomyślałam. Dopiero list od Maisie uświadomił mnie, że przecież nie tylko Dolina Godryka zmaga się z kataklizmem. - Póki co, zgubił gdzieś swoich rodziców podczas ucieczki. W ogóle mamy mały zwierzyniec w miasteczku, bo po pożarze zwierzęta przyszły do nas. Część z nich świadomie szukała schronienia, a inne po prostu uciekały w popłochu przed szalejącym ogniem... - westchnęłam smutno, spoglądając na malutkie zwierzątko, próbujące wygramolić się na pień zajęty przez byłą puchonkę. Uśmiechnęłam się na ten widok, oraz fakt, że dzikie zwierzę tak bardzo mi zaufało. Czy była to jedynie zasługa mojej zdolności, czy wyczuł we mnie coś więcej?
Byłam świadoma problemów, jakie wiązały się ze zwierzęciomową. Ludzie różnie reagują na coś, czego nie do końca rozumieją, albo co wychodzi poza ich tok rozumowania. Część osób zapewne mnie podziwiała, część zazdrościła, a jeszcze inni traktowali jak wynaturzenie natury. Z tego powodu niezbyt się chwaliłam swoimi możliwościami. Wiedziały o tym osoby, którym faktycznie zaufałam...albo takie, które dowiedziały się o tym przypadkiem.
- Oh, no weź przestań! Sama mama mi powiedziała, abym coś ze sobą zabrała. - wiedziałam, że moja znajoma nie ma łatwego życia, chociaż nigdy nie przeczuwałam jak bardzo. Byłam świadoma kilku kwestii, części się domyślałam, a część nawet by mi przez głowę nie przeszła. Chciałam się podzielić tym, co miałam, ani trochę nie przeczuwając słów, który miały za chwilę paść. Bo, powiem szczerze, po ich usłyszeniu aż mi szczęka opadła. - C-co... - zdołałam jedynie wydukać, patrząc się z przerażeniem na Maisie. Czy to oznaczało, że została sama? Miała gdzie mieszkać? Co jeść? Ten pakunek z jedzeniem wydał mi się teraz tak nędzny, że aż się zarumieniłam ze wstydu. - Tak mi przykro. - moje oczy się zaszkliły, a ja, nie chcąc pokazywać swojego płaczu, ponownie przytuliłam dziewczynę, chowając twarz w jej włosach. Spróbowałam niepostrzeżenie otrzeć łzy, chociaż nie wiem, czy moje podciągniecie nosem mnie i tak nie zdradziło. - Słuchaj, może chcesz zamieszkać u nas? Myślę, że rodzice nie mieli by nic przeciwko. - wierzyłam w to, chociaż w duchu wiedziałam, że nie jest zbyt realne. Kolejna buzia do wykarmienia mogłaby się okazać zbyt dużym obciążeniem nawet dla nich. Już teraz nie mogli sobie pozwolić na wszystko. I tak okazywali się dużą wyrozumiałością, że pomimo obecnej polityki pozwalali mi podtrzymywać znajomości z moimi rówieśnikami o "nieczystej" krwi. Musiałam tylko zachować odpowiednią dawkę ostrożności. My jako Potterowie byliśmy tolerancyjni i nie patrzyliśmy na status drugiej osoby, jednak reszta społeczeństwa, a szczególnie tego u władzy, nie podzielała naszego punktu widzenia. - Oprócz wspomnianego pożaru zniszczeniu uległo kilka domów i budynków na rynku. - ciężko mi było o tym mówić, a szczególnie o fakcie, że nasz dom był nietknięty. Mówiąc to na głos wymierzałabym Maisie policzka w twarz. Moją odpowiedź przerwał pisk lisa, pragnącego mojej uwagi. - No dobrze już, chodź. - powiedziałam, odchylając się nieco od towarzyszki i biorąc zwierzę na swoje ręce. Lis skomentował to ziewnięciem, po czym wbił swój bystry wzrok w dziewczynę. Aż parsknęłam po tym, co powiedział. - Lisek się zastanawia skąd masz taki długi ogon. - kiwnęłam głową w kierunku warkocza, zwisającego za plecami.
- Tak, jestem cała, jest mi naprawdę miło, że o mnie myślałaś. - przyznam, że zrobiło mi się nieco głupio, że w żaden sposób nie sprawdziłam, czy moi znajomi czują się dobrze. Zbyt zajęta swoim otoczeniem nawet o nich nie pomyślałam. Dopiero list od Maisie uświadomił mnie, że przecież nie tylko Dolina Godryka zmaga się z kataklizmem. - Póki co, zgubił gdzieś swoich rodziców podczas ucieczki. W ogóle mamy mały zwierzyniec w miasteczku, bo po pożarze zwierzęta przyszły do nas. Część z nich świadomie szukała schronienia, a inne po prostu uciekały w popłochu przed szalejącym ogniem... - westchnęłam smutno, spoglądając na malutkie zwierzątko, próbujące wygramolić się na pień zajęty przez byłą puchonkę. Uśmiechnęłam się na ten widok, oraz fakt, że dzikie zwierzę tak bardzo mi zaufało. Czy była to jedynie zasługa mojej zdolności, czy wyczuł we mnie coś więcej?
Byłam świadoma problemów, jakie wiązały się ze zwierzęciomową. Ludzie różnie reagują na coś, czego nie do końca rozumieją, albo co wychodzi poza ich tok rozumowania. Część osób zapewne mnie podziwiała, część zazdrościła, a jeszcze inni traktowali jak wynaturzenie natury. Z tego powodu niezbyt się chwaliłam swoimi możliwościami. Wiedziały o tym osoby, którym faktycznie zaufałam...albo takie, które dowiedziały się o tym przypadkiem.
- Oh, no weź przestań! Sama mama mi powiedziała, abym coś ze sobą zabrała. - wiedziałam, że moja znajoma nie ma łatwego życia, chociaż nigdy nie przeczuwałam jak bardzo. Byłam świadoma kilku kwestii, części się domyślałam, a część nawet by mi przez głowę nie przeszła. Chciałam się podzielić tym, co miałam, ani trochę nie przeczuwając słów, który miały za chwilę paść. Bo, powiem szczerze, po ich usłyszeniu aż mi szczęka opadła. - C-co... - zdołałam jedynie wydukać, patrząc się z przerażeniem na Maisie. Czy to oznaczało, że została sama? Miała gdzie mieszkać? Co jeść? Ten pakunek z jedzeniem wydał mi się teraz tak nędzny, że aż się zarumieniłam ze wstydu. - Tak mi przykro. - moje oczy się zaszkliły, a ja, nie chcąc pokazywać swojego płaczu, ponownie przytuliłam dziewczynę, chowając twarz w jej włosach. Spróbowałam niepostrzeżenie otrzeć łzy, chociaż nie wiem, czy moje podciągniecie nosem mnie i tak nie zdradziło. - Słuchaj, może chcesz zamieszkać u nas? Myślę, że rodzice nie mieli by nic przeciwko. - wierzyłam w to, chociaż w duchu wiedziałam, że nie jest zbyt realne. Kolejna buzia do wykarmienia mogłaby się okazać zbyt dużym obciążeniem nawet dla nich. Już teraz nie mogli sobie pozwolić na wszystko. I tak okazywali się dużą wyrozumiałością, że pomimo obecnej polityki pozwalali mi podtrzymywać znajomości z moimi rówieśnikami o "nieczystej" krwi. Musiałam tylko zachować odpowiednią dawkę ostrożności. My jako Potterowie byliśmy tolerancyjni i nie patrzyliśmy na status drugiej osoby, jednak reszta społeczeństwa, a szczególnie tego u władzy, nie podzielała naszego punktu widzenia. - Oprócz wspomnianego pożaru zniszczeniu uległo kilka domów i budynków na rynku. - ciężko mi było o tym mówić, a szczególnie o fakcie, że nasz dom był nietknięty. Mówiąc to na głos wymierzałabym Maisie policzka w twarz. Moją odpowiedź przerwał pisk lisa, pragnącego mojej uwagi. - No dobrze już, chodź. - powiedziałam, odchylając się nieco od towarzyszki i biorąc zwierzę na swoje ręce. Lis skomentował to ziewnięciem, po czym wbił swój bystry wzrok w dziewczynę. Aż parsknęłam po tym, co powiedział. - Lisek się zastanawia skąd masz taki długi ogon. - kiwnęłam głową w kierunku warkocza, zwisającego za plecami.
Takie wydarzenia nigdy nie były łatwe. Wielu ludzi zginęło, straciło rodziny lub ucierpiało w inny sposób. To dotknęło każdego bez względu na czystość krwi, pochodzenie, magiczność lub jej brak, i już na zawsze miało pozostać raną w zbiorowej świadomości. Była zbyt mała żeby pamiętać mugolską wojnę, urodziła się w trakcie jej trwania i znała temat tylko z opowieści ojca i babci. Przyszło jej dorastać w tym krótkim okresie spokoju, ale dwa lata temu znowu się zaczęło, i dla własnego dobra musiała przerwać naukę i pozostać na Półwyspie Kornwalijskim, który póki co wciąż się opierał i pozostawał ostoją dla takich wyrzutków społecznych jak ona.
- Powinnam była napisać wcześniej, ale… Dużo się działo. Poza tym zdawałam sobie sprawę, że każdy ma własne problemy i w pierwszej kolejności musi uporać się z nimi.
Dlatego też lizała swoje rany w samotności, nie chcąc narzucać się znajomym, ale niepewność o ich losy nie dawała jej spokoju i musiała posłać Lindę z listami, żeby dowiedzieć się, co u nich, czy jakoś przetrwali tę straszliwą noc.
- Zwierzęta na pewno też bardzo się bały. Podejrzewam że w wielu miejscach jest podobnie, przerażone zwierzęta musiały uciekać przed pożarami i szukały bezpieczniejszych schronień. Jeśli chcesz, to mogę później spróbować trochę pomóc. Nie potrafię rozmawiać z żadnym rodzajem zwierząt, ale coś tam o nich wiem... – Wychowała się na wsi, plus pasjonowała się zwierzętami, więc posiadała większą wiedzę niż przeciętna osiemnastolatka. Pewnie niewystarczającą na jakieś duże, niebezpieczne gatunki, ale dostateczną, by poradzić sobie ze zwykłymi zwierzętami, zwłaszcza udomowionymi. – Mam nadzieję, że uda się odnaleźć rodzinę twojego liska. A jeśli nie, to pewnie u ciebie będzie pod dobrą opieką, póki nie dorośnie i nie będzie gotów samodzielnie wrócić na wolność.
Gdyby Maisie mogła, to też przygarniałaby wszystkie napotkane zwierzęta pokrzywdzone przez los, ale pani Woolman szybko by ją wyrzuciła, gdyby tak zaczęła znosić do pokoju kolejne okazy fauny. Więc niestety, o własnym zwierzyńcu mogła tylko pomarzyć.
Mówienie o tym, co ją spotkało, było dla niej trudne i krępujące, ale czuła, że powinna o tym wspomnieć. Zaprzeczanie faktom i udawanie, że coś się nie wydarzyło, nie sprawi, że czas się cofnie i wszystko wróci do normy. Rzeczywistość była jaka była, choć nie było jej łatwo o tym mówić i słowa na ten temat ciążyły na języku jak ołów. Samo wspomnienie tamtej nocy i chwili, kiedy uświadomiła sobie, że babcia nie żyje, było niczym niewidzialny, lodowaty sztylet wbijający się w ciało i zmrażający wszystko w środku. Doceniła jednak gest wsparcia i odwzajemniła uścisk. Bo w trudnych chwilach mimo wszystko dobrze było nie być całkiem samej. Przez dłuższą chwilę po prostu milczała, odzywając się dopiero po paru minutach, kiedy supeł w gardle nieco się poluzował.
- Jeden z meteorytów uderzył prosto w nasz dom. Ja przeżyłam tylko dlatego, że akurat byłam wtedy na dole i nie spałam jeszcze. Uratował mnie mój kuzyn, zabrał mnie stamtąd… nim dom się zawalił – opowiedziała cicho, a jej głos wciąż lekko drżał. – Zabrał mnie do Devon, mam gdzie mieszkać. Nie mogłabym obciążać ciebie i twojej rodziny. Jestem… szlamą, moja obecność byłaby zbyt ryzykowna dla was. Ale… dziękuję.
Nie chciałaby ściągać na Potterów kłopotów. Trzymanie szlamy we własnym domu to w końcu coś poważniejszego niż samo rozmawianie ze szlamą. A w Menażerii Woolmanów i samym Plymouth i tak ukrywało się tylu mugolaków, że jeden więcej nie robił tam nikomu różnicy.
- Nawet nie wiem, jak teraz wygląda moja wioska. Odkąd stamtąd uciekłam, nie miałam… odwagi wrócić i zobaczyć – wyznała po chwili. Przerażała ją myśl o ujrzeniu ruin swojego domu w świetle dnia, bo co, jeśli gdzieś tam w zgliszczach wciąż leżą osmalone kości jej babki? Nie chciała też zobaczyć zrujnowanych innych miejsc, które były jej bliskie, wolała zachować wszystko w pamięci tak, jak to wyglądało przed tragedią.
Pomimo tych smutnych, ponurych i dołujących tematów, uśmiechnęła się jednak, słysząc jak Elaine tłumaczy dla niej słowa liska.
- Po prostu… taki urósł – uśmiechnęła się, chwytając dłonią gruby, długi warkocz i lekkim ruchem przenosząc go do przodu. – Zapytasz go, czy mogłabym go pogłaskać?
Nie chciała się narzucać, bądź co bądź to było dzikie stworzenie, które mogło bać się obcego dotyku. Nigdy jednak nie miała okazji głaskać lisa, więc chętnie by sprawdziła, czy jego futerko jest tak cudowne i mięciutkie na jakie wygląda.
- Powinnam była napisać wcześniej, ale… Dużo się działo. Poza tym zdawałam sobie sprawę, że każdy ma własne problemy i w pierwszej kolejności musi uporać się z nimi.
Dlatego też lizała swoje rany w samotności, nie chcąc narzucać się znajomym, ale niepewność o ich losy nie dawała jej spokoju i musiała posłać Lindę z listami, żeby dowiedzieć się, co u nich, czy jakoś przetrwali tę straszliwą noc.
- Zwierzęta na pewno też bardzo się bały. Podejrzewam że w wielu miejscach jest podobnie, przerażone zwierzęta musiały uciekać przed pożarami i szukały bezpieczniejszych schronień. Jeśli chcesz, to mogę później spróbować trochę pomóc. Nie potrafię rozmawiać z żadnym rodzajem zwierząt, ale coś tam o nich wiem... – Wychowała się na wsi, plus pasjonowała się zwierzętami, więc posiadała większą wiedzę niż przeciętna osiemnastolatka. Pewnie niewystarczającą na jakieś duże, niebezpieczne gatunki, ale dostateczną, by poradzić sobie ze zwykłymi zwierzętami, zwłaszcza udomowionymi. – Mam nadzieję, że uda się odnaleźć rodzinę twojego liska. A jeśli nie, to pewnie u ciebie będzie pod dobrą opieką, póki nie dorośnie i nie będzie gotów samodzielnie wrócić na wolność.
Gdyby Maisie mogła, to też przygarniałaby wszystkie napotkane zwierzęta pokrzywdzone przez los, ale pani Woolman szybko by ją wyrzuciła, gdyby tak zaczęła znosić do pokoju kolejne okazy fauny. Więc niestety, o własnym zwierzyńcu mogła tylko pomarzyć.
Mówienie o tym, co ją spotkało, było dla niej trudne i krępujące, ale czuła, że powinna o tym wspomnieć. Zaprzeczanie faktom i udawanie, że coś się nie wydarzyło, nie sprawi, że czas się cofnie i wszystko wróci do normy. Rzeczywistość była jaka była, choć nie było jej łatwo o tym mówić i słowa na ten temat ciążyły na języku jak ołów. Samo wspomnienie tamtej nocy i chwili, kiedy uświadomiła sobie, że babcia nie żyje, było niczym niewidzialny, lodowaty sztylet wbijający się w ciało i zmrażający wszystko w środku. Doceniła jednak gest wsparcia i odwzajemniła uścisk. Bo w trudnych chwilach mimo wszystko dobrze było nie być całkiem samej. Przez dłuższą chwilę po prostu milczała, odzywając się dopiero po paru minutach, kiedy supeł w gardle nieco się poluzował.
- Jeden z meteorytów uderzył prosto w nasz dom. Ja przeżyłam tylko dlatego, że akurat byłam wtedy na dole i nie spałam jeszcze. Uratował mnie mój kuzyn, zabrał mnie stamtąd… nim dom się zawalił – opowiedziała cicho, a jej głos wciąż lekko drżał. – Zabrał mnie do Devon, mam gdzie mieszkać. Nie mogłabym obciążać ciebie i twojej rodziny. Jestem… szlamą, moja obecność byłaby zbyt ryzykowna dla was. Ale… dziękuję.
Nie chciałaby ściągać na Potterów kłopotów. Trzymanie szlamy we własnym domu to w końcu coś poważniejszego niż samo rozmawianie ze szlamą. A w Menażerii Woolmanów i samym Plymouth i tak ukrywało się tylu mugolaków, że jeden więcej nie robił tam nikomu różnicy.
- Nawet nie wiem, jak teraz wygląda moja wioska. Odkąd stamtąd uciekłam, nie miałam… odwagi wrócić i zobaczyć – wyznała po chwili. Przerażała ją myśl o ujrzeniu ruin swojego domu w świetle dnia, bo co, jeśli gdzieś tam w zgliszczach wciąż leżą osmalone kości jej babki? Nie chciała też zobaczyć zrujnowanych innych miejsc, które były jej bliskie, wolała zachować wszystko w pamięci tak, jak to wyglądało przed tragedią.
Pomimo tych smutnych, ponurych i dołujących tematów, uśmiechnęła się jednak, słysząc jak Elaine tłumaczy dla niej słowa liska.
- Po prostu… taki urósł – uśmiechnęła się, chwytając dłonią gruby, długi warkocz i lekkim ruchem przenosząc go do przodu. – Zapytasz go, czy mogłabym go pogłaskać?
Nie chciała się narzucać, bądź co bądź to było dzikie stworzenie, które mogło bać się obcego dotyku. Nigdy jednak nie miała okazji głaskać lisa, więc chętnie by sprawdziła, czy jego futerko jest tak cudowne i mięciutkie na jakie wygląda.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Słysząc słowa Maisie oblałam się jeszcze większym rumieńcem. Widać było, że to ona z nas dwojga bardziej się martwiła, czy druga strona jeszcze żyje. Mogłam to nieco zrzucić na fakt, że została bez rodziny, a ja swoją miałam...ale czy to w ogóle mógł być argument? Czy nawet odważyłabym się tak pomyśleć? Będąc w sytuacji podbramkowej człowiek był w stanie powiedzieć i zrobić wszystko, aby nie pokazać siebie w złym świetle. Dla mnie takie zachowanie było poniżej godności, także jedyne co teraz czułam, to ogarniający mnie wstyd.
- To prawda Maisie, ale na Merlina, w takiej sytuacji nie ma na co czekać. Jest mi teraz bardzo przykro. Musiałaś być przerażona. - byłam tego pewna, bo sama tak się czułam, a przecież nic wielkiego mi się nie stało. Gdyby nie moja osmolona sukienka, to nie byłoby widać po mnie najmniejszego śladu, że coś się wydarzyło. - Jeżeli tylko masz taką ochotę. Nie chce nawet myśleć, jak wygląda sytuacja w innych miejscach. Słyszałam, jak jakiś mężczyzna mówił o ogromnym trzęsieniu ziemi na północy, w którym zginęli ludzie. Bycie pogrzebana pod ziemią albo budynkiem, okropne. - westchnęłam, przystawiając dłoń do czoła. To wszystko było po prostu okrutne. Czy nie mogliśmy mieć chociaż kilka lat spokoju? Te wszystkie wydarzenia łamały moje serce na malutkie kawałeczki. Jak będzie tak dalej, to osiwieje ze stresu.
- Oh, obawiam się, że nie mogę go zatrzymać na dłuższy czas. Jak się do mnie przyzwyczai, to później sobie nie poradzi sam w lesie. Chętnie bym go wzięła na swojego pupila, ale mnie na to nie stać. - niekiedy mieliśmy problem z wyżywieniem naszej trójki i dwóch psidwaków, a dodatkowy pyszczek do wykarmienia, i to wymagający jedzenia deficytowego, które było bardzo drogie, nie mieścił się w naszym domowym budżecie. Wojna nie tylko wykańczała ludzi bezpośrednio. Zdecydowanie więcej umierało nie mogąc zaspokoić swoich najbardziej podstawowych potrzeb. Praktycznie wszyscy bogaci patrzyli na nas jak na darmozjadów, marnujących cenne zasoby. Tyle byliśmy dla nich warci, ile nas potrzebowali.
Wysłuchałam uważnie opowieści, cały czas tuląc się do niej i głaszcząc delikatnie po plecach, próbując chociaż w małym stopniu ukoić jej ból. - Przestań się tak nazywać. - powiedziałam ze słyszalną złością w głosie. Nienawidziłam tego określenia, kompletnie niepotrzebnego. Szlamami były osoby, które miały czelność wyzywać i ranić innych tylko dlatego, że urodzili się w rodzinie mugolskiej. Zamiast się cieszyć z naszego wspólnego daru, to prowadziliśmy dziecinne konflikty w poczuciu, że jesteśmy od kogoś lepsi. - Jesteś Maisie Moore, a Twoja obecność jest zawsze mile widziana. - przystawiłam usta do jej czoła i złożyłam na nim pocałunek. Złapałam jej głowę w swoje ręce, gładząc kciukami policzki kobiety. - Cokolwiek by się stało, zawsze będziesz miała we mnie przyjaciółkę. - dodałam, posyłając jej promienny uśmiech.
Zakryłam sobie usta twarzą w celu powstrzymania śmiechu, po czym przetłumaczyłam odpowiedź lisowi. Zawsze mnie zastanawiało jak taka rozmowa brzmi dla osób postronnych. Czy było słychać moje słowa i popiskiwania lisa, czy ja również popiskiwałam? Tocząc rozmowę, niekiedy bardzo składną, a niekiedy na zasadzie "Kali jeść, Kali pić" jakoś niezbyt sobie wyobrażałam, jak to może być odbierane przez otoczenie. - Wiesz, to dzikie zwierzę, on nawet nie wie co to znaczy. - odparłam, po czym spełniłam prośbę dziewczyny. Lisek spojrzał na mnie zdziwiony, bo, tak jak myślałam, nie miał pojęcia o czym mówię. Powtórzyłam zdanie i poczęłam go delikatnie drapać za uchem. Wydał z siebie zadowolone pomruknięcie po czym odparł, że jak najbardziej się zgadza i że mam nie przestawać. - Daj mu się najpierw powąchać, a później możesz go pogłaskać. - co prawda lis nie wspomniał o pierwszej rzeczy, ale był to gest grzecznościowy dla zwierzęcia. Czując zapach niejako poznawał osobę, która chciała go dotknąć. - Tylko nie po głowie, one tego nie lubią. - dodałam jeszcze, chociaż nie byłam pewna, czy lisy z psami, pomimo należenia do tej samej rodziny, faktycznie dzieliły podobne preferencje.
- To prawda Maisie, ale na Merlina, w takiej sytuacji nie ma na co czekać. Jest mi teraz bardzo przykro. Musiałaś być przerażona. - byłam tego pewna, bo sama tak się czułam, a przecież nic wielkiego mi się nie stało. Gdyby nie moja osmolona sukienka, to nie byłoby widać po mnie najmniejszego śladu, że coś się wydarzyło. - Jeżeli tylko masz taką ochotę. Nie chce nawet myśleć, jak wygląda sytuacja w innych miejscach. Słyszałam, jak jakiś mężczyzna mówił o ogromnym trzęsieniu ziemi na północy, w którym zginęli ludzie. Bycie pogrzebana pod ziemią albo budynkiem, okropne. - westchnęłam, przystawiając dłoń do czoła. To wszystko było po prostu okrutne. Czy nie mogliśmy mieć chociaż kilka lat spokoju? Te wszystkie wydarzenia łamały moje serce na malutkie kawałeczki. Jak będzie tak dalej, to osiwieje ze stresu.
- Oh, obawiam się, że nie mogę go zatrzymać na dłuższy czas. Jak się do mnie przyzwyczai, to później sobie nie poradzi sam w lesie. Chętnie bym go wzięła na swojego pupila, ale mnie na to nie stać. - niekiedy mieliśmy problem z wyżywieniem naszej trójki i dwóch psidwaków, a dodatkowy pyszczek do wykarmienia, i to wymagający jedzenia deficytowego, które było bardzo drogie, nie mieścił się w naszym domowym budżecie. Wojna nie tylko wykańczała ludzi bezpośrednio. Zdecydowanie więcej umierało nie mogąc zaspokoić swoich najbardziej podstawowych potrzeb. Praktycznie wszyscy bogaci patrzyli na nas jak na darmozjadów, marnujących cenne zasoby. Tyle byliśmy dla nich warci, ile nas potrzebowali.
Wysłuchałam uważnie opowieści, cały czas tuląc się do niej i głaszcząc delikatnie po plecach, próbując chociaż w małym stopniu ukoić jej ból. - Przestań się tak nazywać. - powiedziałam ze słyszalną złością w głosie. Nienawidziłam tego określenia, kompletnie niepotrzebnego. Szlamami były osoby, które miały czelność wyzywać i ranić innych tylko dlatego, że urodzili się w rodzinie mugolskiej. Zamiast się cieszyć z naszego wspólnego daru, to prowadziliśmy dziecinne konflikty w poczuciu, że jesteśmy od kogoś lepsi. - Jesteś Maisie Moore, a Twoja obecność jest zawsze mile widziana. - przystawiłam usta do jej czoła i złożyłam na nim pocałunek. Złapałam jej głowę w swoje ręce, gładząc kciukami policzki kobiety. - Cokolwiek by się stało, zawsze będziesz miała we mnie przyjaciółkę. - dodałam, posyłając jej promienny uśmiech.
Zakryłam sobie usta twarzą w celu powstrzymania śmiechu, po czym przetłumaczyłam odpowiedź lisowi. Zawsze mnie zastanawiało jak taka rozmowa brzmi dla osób postronnych. Czy było słychać moje słowa i popiskiwania lisa, czy ja również popiskiwałam? Tocząc rozmowę, niekiedy bardzo składną, a niekiedy na zasadzie "Kali jeść, Kali pić" jakoś niezbyt sobie wyobrażałam, jak to może być odbierane przez otoczenie. - Wiesz, to dzikie zwierzę, on nawet nie wie co to znaczy. - odparłam, po czym spełniłam prośbę dziewczyny. Lisek spojrzał na mnie zdziwiony, bo, tak jak myślałam, nie miał pojęcia o czym mówię. Powtórzyłam zdanie i poczęłam go delikatnie drapać za uchem. Wydał z siebie zadowolone pomruknięcie po czym odparł, że jak najbardziej się zgadza i że mam nie przestawać. - Daj mu się najpierw powąchać, a później możesz go pogłaskać. - co prawda lis nie wspomniał o pierwszej rzeczy, ale był to gest grzecznościowy dla zwierzęcia. Czując zapach niejako poznawał osobę, która chciała go dotknąć. - Tylko nie po głowie, one tego nie lubią. - dodałam jeszcze, chociaż nie byłam pewna, czy lisy z psami, pomimo należenia do tej samej rodziny, faktycznie dzieliły podobne preferencje.
Maisie już nie miała bliskiej rodziny. Pozostała jej tylko dalsza, ale co do jej losów była już względnie spokojna, więc przyszedł czas na sprawdzenie, co z innymi przyjaciółmi i znajomymi, których dużą część poznała jeszcze w szkole. Zawsze bardzo doceniała każdą życzliwą i przychylną jej duszę, tym bardziej, że w Hogwarcie wielu skreślało ją za sam fakt pochodzenia z rodziny mugoli. Nie każdy może był jej wrogi, ale niektórzy przezornie woleli trzymać dystans, dlatego większość znajomych znalazła w Hufflepuffie, gdzie była, ale też w Gryffindorze, gdzie była jej kuzynka starsza ledwie o rok, i dzięki niej też poznała trochę osób. Mimo to zawsze w głębi duszy czuła, że nie do końca pasuje do świata magii, ale też już nie do końca pasowała do świata mugoli. Taki los mugolaków, zawsze gdzieś na styku dwóch światów. A jeśli chodziło o relacje, to też nie ze wszystkimi udało się zachować kontakt po porzuceniu nauki w Hogwarcie, i tylko z częścią szkolnych znajomych miała go do tej pory, właściwie tylko z tymi, którzy też mieszkali na Półwyspie Kornwalijskim. Nie za bardzo mogła odwiedzać kogoś, kto mieszkał poza nim, nie chciała i nie mogła ryzykować schwytania.
- To było straszne. Naprawdę, nikomu nie życzę czegoś takiego – przyznała, a przed oczami przeleciały jej wspomnienia tamtej nocy, tego jak Billy wyciągnął ją z płonącego domu chwilę przed tym zanim się zawalił, jak powiedział, że babci nie jest w stanie uratować, i jak uświadomiła sobie, jak rozległa jest skala kataklizmu. Miała ogromne szczęście, że przeżyła, ale wspomnienia miały prześladować ją jeszcze bardzo długo. – Słyszałam, że w innych miejscach też jest źle. Że ucierpiał cały kraj, i nie wiadomo, co dalej… - Na początku wydawało jej się, że pech spotkał akurat jej okolicę, ale nie, to było znacznie bardziej rozległe. Zapewne zginęły tysiące czarodziejów i mugoli, ucierpiały też budynki, zwierzęta oraz uprawy, przez co nad krajem mogło zawisnąć kolejne widmo głodu. A Maisie doskonale wiedziała, jak to jest być głodną, i wiedziała, że mogło być jeszcze gorzej… Wzdrygnęła się na samą myśl, bo kolejne miesiące nie rysowały się optymistycznie. I bez deszczu meteorytów było wystarczająco ciężko.
- To prawda, trudno mu będzie wrócić na wolność jeśli za bardzo przyzwyczai się do bycia wśród ludzi – zgodziła się. Miejsce dzikich zwierząt było na wolności, chyba że czasem naprawdę nie było innego wyjścia, jeśli jakieś zwierzę było zbyt chore, aby mogło przetrwać samodzielnie. Ale lisek wyglądał na zdrowego, powinien sobie poradzić. Zdawała sobie też sprawę, że wyżywienie takiego zwierzęcia w domu nie było tak proste, jak wyżywienie na przykład sowy, która mogła sama latać na polowania i potem wracać, albo kota, który mógł zjadać myszy.
- Tym niestety jestem dla sporej części społeczeństwa, które żyje poza Półwyspem Kornwalijskim – przyznała smutno. Szlama. Brudna, niegodna nie tylko magii, ale dla wielu, również życia. – Kocham moją rodzinę, ale czasem żałuję, że nie mogłam być chociaż półkrwi… - Wtedy byłoby trochę łatwiej. Może nadal nie idealnie, ale nie musiałaby się ukrywać od dwóch lat na Półwyspie, nie musiałaby lękać się o swoje życie. Nie musiałaby też rzucać szkoły ani rezygnować z marzeń. Ale zaraz poczuła do siebie wstręt za takie myśli, bo przecież kochała swoich rodziców i babcię mimo że byli niemagiczni. Nerwowo poprawiła materiał sukienki na kolanach i westchnęła. – Cieszę się, że tobie to nie przeszkadza, i że nie odcięłaś się ode mnie, kiedy… no wiesz… to wszystko się zaczęło – było to i tak delikatne określenie tego, co londyńskie władze robiły z „brudną” krwią, i jak przez ostatnie ponad dwa lata prześladowania narastały, choć i wcześniej mugolakom nie było łatwo. Ale w początkach Maisie w magicznym świecie jeszcze panowały jako takie zasady, i prześladowania ograniczały się głównie do obelg i patrzenia z góry. Potem robiło się coraz gorzej, coraz bardziej niebezpiecznie, czego kumulacją były czystki w Londynie. A Maisie miała szczęście, że przezornie nie wróciła do Hogwartu po wakacjach między piątym i szóstym rokiem, została w Kornwalii, i że tutejsze rody nie zgodziły się biernie na pozbycie mugoli i mugolaków, i dzięki temu tacy jak ona mogli tu żyć. – Ale obie wiemy, że dla wielu czystość krwi jest ważniejsza niż wszystko inne. I nie chciałabym, żeby twoja rodzina spotykała się z jakimiś nieprzyjemnościami z tego powodu. Jakoś dam sobie radę, Billy znalazł dla mnie miejsce, gdzie mam dach nad głową i na razie jest w porządku…
Nie miała dużych wymagań. Na nic lepszego niż pokój w Menażerii Woolmanów i tak nie byłoby jej stać, więc musiała tam zostać. Grunt, żeby była bezpieczna.
Z zainteresowaniem przyglądała się konwersacji Elaine z lisem. Oczywiście nic nie rozumiała, bo niestety nie znała zwierzęcej mowy i mogła tylko marzyć o takiej możliwości i takim wglądzie w niesamowity świat zwierząt. Była ciekawa, czy lisek zgodzi się na pogłaskanie. Zachęcona, najpierw powoli podsunęła do niego dłoń, aby mógł ją powąchać, w podobny sposób, w jaki zapoznawała się z psami, dla których węch był bardzo ważnym zmysłem. Po chwili zaczęła delikatnie głaskać liska, również robiąc to tak, w jaki sposób zrobiłaby to w przypadku pieska podobnej wielkości. Do tej pory widywała lisy jedynie z daleka, nigdy z tak bliska. Nigdy nie były zbyt pożądane w pobliżu jej rodzinnej wsi, bo potrafiły polować na kury, dlatego mugole zwykle przepędzali każdego, który zapuścił się zbyt blisko gospodarstw.
- I jak, podoba mu się? – zapytała cicho. Futerko lisa było naprawdę miłe i aksamitne, miał też niesamowicie puszysty ogon.
- To było straszne. Naprawdę, nikomu nie życzę czegoś takiego – przyznała, a przed oczami przeleciały jej wspomnienia tamtej nocy, tego jak Billy wyciągnął ją z płonącego domu chwilę przed tym zanim się zawalił, jak powiedział, że babci nie jest w stanie uratować, i jak uświadomiła sobie, jak rozległa jest skala kataklizmu. Miała ogromne szczęście, że przeżyła, ale wspomnienia miały prześladować ją jeszcze bardzo długo. – Słyszałam, że w innych miejscach też jest źle. Że ucierpiał cały kraj, i nie wiadomo, co dalej… - Na początku wydawało jej się, że pech spotkał akurat jej okolicę, ale nie, to było znacznie bardziej rozległe. Zapewne zginęły tysiące czarodziejów i mugoli, ucierpiały też budynki, zwierzęta oraz uprawy, przez co nad krajem mogło zawisnąć kolejne widmo głodu. A Maisie doskonale wiedziała, jak to jest być głodną, i wiedziała, że mogło być jeszcze gorzej… Wzdrygnęła się na samą myśl, bo kolejne miesiące nie rysowały się optymistycznie. I bez deszczu meteorytów było wystarczająco ciężko.
- To prawda, trudno mu będzie wrócić na wolność jeśli za bardzo przyzwyczai się do bycia wśród ludzi – zgodziła się. Miejsce dzikich zwierząt było na wolności, chyba że czasem naprawdę nie było innego wyjścia, jeśli jakieś zwierzę było zbyt chore, aby mogło przetrwać samodzielnie. Ale lisek wyglądał na zdrowego, powinien sobie poradzić. Zdawała sobie też sprawę, że wyżywienie takiego zwierzęcia w domu nie było tak proste, jak wyżywienie na przykład sowy, która mogła sama latać na polowania i potem wracać, albo kota, który mógł zjadać myszy.
- Tym niestety jestem dla sporej części społeczeństwa, które żyje poza Półwyspem Kornwalijskim – przyznała smutno. Szlama. Brudna, niegodna nie tylko magii, ale dla wielu, również życia. – Kocham moją rodzinę, ale czasem żałuję, że nie mogłam być chociaż półkrwi… - Wtedy byłoby trochę łatwiej. Może nadal nie idealnie, ale nie musiałaby się ukrywać od dwóch lat na Półwyspie, nie musiałaby lękać się o swoje życie. Nie musiałaby też rzucać szkoły ani rezygnować z marzeń. Ale zaraz poczuła do siebie wstręt za takie myśli, bo przecież kochała swoich rodziców i babcię mimo że byli niemagiczni. Nerwowo poprawiła materiał sukienki na kolanach i westchnęła. – Cieszę się, że tobie to nie przeszkadza, i że nie odcięłaś się ode mnie, kiedy… no wiesz… to wszystko się zaczęło – było to i tak delikatne określenie tego, co londyńskie władze robiły z „brudną” krwią, i jak przez ostatnie ponad dwa lata prześladowania narastały, choć i wcześniej mugolakom nie było łatwo. Ale w początkach Maisie w magicznym świecie jeszcze panowały jako takie zasady, i prześladowania ograniczały się głównie do obelg i patrzenia z góry. Potem robiło się coraz gorzej, coraz bardziej niebezpiecznie, czego kumulacją były czystki w Londynie. A Maisie miała szczęście, że przezornie nie wróciła do Hogwartu po wakacjach między piątym i szóstym rokiem, została w Kornwalii, i że tutejsze rody nie zgodziły się biernie na pozbycie mugoli i mugolaków, i dzięki temu tacy jak ona mogli tu żyć. – Ale obie wiemy, że dla wielu czystość krwi jest ważniejsza niż wszystko inne. I nie chciałabym, żeby twoja rodzina spotykała się z jakimiś nieprzyjemnościami z tego powodu. Jakoś dam sobie radę, Billy znalazł dla mnie miejsce, gdzie mam dach nad głową i na razie jest w porządku…
Nie miała dużych wymagań. Na nic lepszego niż pokój w Menażerii Woolmanów i tak nie byłoby jej stać, więc musiała tam zostać. Grunt, żeby była bezpieczna.
Z zainteresowaniem przyglądała się konwersacji Elaine z lisem. Oczywiście nic nie rozumiała, bo niestety nie znała zwierzęcej mowy i mogła tylko marzyć o takiej możliwości i takim wglądzie w niesamowity świat zwierząt. Była ciekawa, czy lisek zgodzi się na pogłaskanie. Zachęcona, najpierw powoli podsunęła do niego dłoń, aby mógł ją powąchać, w podobny sposób, w jaki zapoznawała się z psami, dla których węch był bardzo ważnym zmysłem. Po chwili zaczęła delikatnie głaskać liska, również robiąc to tak, w jaki sposób zrobiłaby to w przypadku pieska podobnej wielkości. Do tej pory widywała lisy jedynie z daleka, nigdy z tak bliska. Nigdy nie były zbyt pożądane w pobliżu jej rodzinnej wsi, bo potrafiły polować na kury, dlatego mugole zwykle przepędzali każdego, który zapuścił się zbyt blisko gospodarstw.
- I jak, podoba mu się? – zapytała cicho. Futerko lisa było naprawdę miłe i aksamitne, miał też niesamowicie puszysty ogon.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Pani Bennett była już wiekową czarownicą, parę miesięcy temu skończyła osiemdziesiąt jeden lat, ale wciąż czuła się na tyle dobrze, że uwielbiała urządzać sobie przechadzki po Dolinie Godryka. Przynajmniej tak było jeszcze parę tygodni temu, lecz ostatnie dni były nadzwyczaj trudne i przygnębiające. Choć z racji wieku widziała w swoim życiu wiele, to nigdy dotąd nie przeżyła niczego podobnego temu, co wydarzyło się w nocy trzynastego sierpnia. Wtedy okazało się, że świat wciąż potrafi ją czymś zaskoczyć, i to wcale nie pozytywnie. Wcale! Podczas każdego wyjścia z domu odkrywała kolejne zniszczenia, jakie meteoryty poczyniły w jej ukochanej wiosce, w której mieszkała od urodzenia i za każdym razem towarzyszył jej smutek. Ale jej ukochany pieseczek wymagał codziennych spacerów, więc pomimo przykrości jakie wyrządzał jej widok połamanych, nadpalonych drzew i tlących się wciąż dziur w ziemi, musiała wychodzić ze swojego niedużego, drewnianego domku dzierżąc w drżącej dłoni smycz.
Niespiesznie zbliżała się w okolice jeziora, które szczęśliwie nie ucierpiały mocno. Mały piesek dreptał około metra przed nią, co jakiś czas zatrzymując się by obwąchać interesujący go obiekt. Czas mijał, nie spotkała jak dotąd nikogo — lecz nagle, gdy szli już brzegiem jeziora, jej piesek zadrżał i zaczął głośno szczekać.
— No co pieseczku? — zapytała go pieszczotliwie, ale jej pupil wciąż szczekał, wpatrzony w jakiś punkt przed nim.
Starowinka nie widziała już najlepiej, ale poprawiwszy okulary dostrzegła ukryte za zaroślami dwie młode dziewczyny, które… głaskały lisa? Przecież to niebezpieczne! Postanowiła podejść bliżej i zwrócić im uwagę.
— Dziewczynki, czy to rozsądne? Przecież to dzikie zwierzę, może was ugryźć! — zwróciła się do nich. Lis jednak, spłoszony przez szczekanie jej psa, czmychnął. — W ogóle nie jest tu teraz zbyt bezpiecznie, młode panny. Wracajcie lepiej do domów, wasi rodzice na pewno się martwią.
O tak, bo kto w tych czasach nie martwił się o swoje dzieci? Pani Bennett wciąż trzęsła się nad swoimi wnukami, przerażona, że może im się coś stać, nawet jeśli nie przez tę straszliwą kometę, to że ktoś zły może je skrzywdzić. Inni pewnie mieli podobnie, przynajmniej — powinni mieć.
Spojrzała jeszcze na dziewczęta, licząc że wezmą sobie do serca jej słowa i wrócą do domów, nie powinny tak same się włóczyć, nie w tych czasach. Jej pieseczek się uspokoił, więc po chwili postanowiła kontynuować spacer, by później z ulgą wrócić do swojego skromnego domku.
Niespiesznie zbliżała się w okolice jeziora, które szczęśliwie nie ucierpiały mocno. Mały piesek dreptał około metra przed nią, co jakiś czas zatrzymując się by obwąchać interesujący go obiekt. Czas mijał, nie spotkała jak dotąd nikogo — lecz nagle, gdy szli już brzegiem jeziora, jej piesek zadrżał i zaczął głośno szczekać.
— No co pieseczku? — zapytała go pieszczotliwie, ale jej pupil wciąż szczekał, wpatrzony w jakiś punkt przed nim.
Starowinka nie widziała już najlepiej, ale poprawiwszy okulary dostrzegła ukryte za zaroślami dwie młode dziewczyny, które… głaskały lisa? Przecież to niebezpieczne! Postanowiła podejść bliżej i zwrócić im uwagę.
— Dziewczynki, czy to rozsądne? Przecież to dzikie zwierzę, może was ugryźć! — zwróciła się do nich. Lis jednak, spłoszony przez szczekanie jej psa, czmychnął. — W ogóle nie jest tu teraz zbyt bezpiecznie, młode panny. Wracajcie lepiej do domów, wasi rodzice na pewno się martwią.
O tak, bo kto w tych czasach nie martwił się o swoje dzieci? Pani Bennett wciąż trzęsła się nad swoimi wnukami, przerażona, że może im się coś stać, nawet jeśli nie przez tę straszliwą kometę, to że ktoś zły może je skrzywdzić. Inni pewnie mieli podobnie, przynajmniej — powinni mieć.
Spojrzała jeszcze na dziewczęta, licząc że wezmą sobie do serca jej słowa i wrócą do domów, nie powinny tak same się włóczyć, nie w tych czasach. Jej pieseczek się uspokoił, więc po chwili postanowiła kontynuować spacer, by później z ulgą wrócić do swojego skromnego domku.
I show not your face but your heart's desire
Czas mijał jej dość szybko i przyjemnie. Potrzebowała tego, kontaktu ze znajomą duszą w podobnym wieku, a Elaine była jedną z tych osób, które ciepło wspominała z lat szkolnych. Naprawdę fajnie było spotkać ją ponownie, choć czasy nie były teraz łatwe. Maisie wiele by dała za to, żeby móc być normalną nastolatką, żyć w normalnych czasach, mieć normalną, pełną rodzinę a także móc spełniać swoje marzenia. Gdyby nie prześladowania mugolaków, jej życie zapewne wyglądałoby całkowicie inaczej. Nie musiałaby żyć w strachu, mogłaby przemieszczać się gdzie chce i robić co chce... Ale nie mogła. Trochę więc zazdrościła Elaine, że ona miała czystą krew i nie musiała bać się aż tak. Maisie chciałaby być chociaż półkrwi, wtedy z pewnością byłoby jej łatwiej.
Rozmawiały sobie, Maisie zapoznawała się z uroczym małym liskiem, ale nagle usłyszała odgłos kroków, a także szczekanie psa. Odruchowo odwróciła się w tamtą stronę, poruszając się niespokojnie, choć przecież w Dolinie Godryka teoretycznie nie powinno jej coś grozić, ale i tak jakiś cień niepokoju zawsze jej towarzyszył. Jej oczy dostrzegły jednak sylwetkę starszej pani z małym pieskiem, który najwyraźniej zwęszył zapach lisa. Lisek wystraszył się i uciekł w zarośla, a Maisie, speszona, poprawiła dłońmi sukienkę i zerknęła na Elaine. Maisie nie zamierzała nic mówić obcej kobiecie o darze swojej koleżanki, liczyła że to ona wymyśli przekonujące kłamstwo, na pewno miała większą wprawę w ukrywaniu swej odmienności przed postronnymi osobami.
- My tylko... Ma pani rację, z-zaraz wracamy do domu - przytaknęła w końcu po chwili zastanowienia, myśląc smutno o tym, że przecież nie miała rodziców ani domu. Nie miała do kogo wracać, nikt na nią nie czekał i nikt się nie martwił. Miała tylko wynajmowany pokoik w Menażerii Woolmanów i garstkę rzeczy które uratowała z pożaru. Jej rodzice nie żyli od dłuższego czasu, ale bardzo chciałaby ich mieć. Staruszka nie mogła jednak wiedzieć o tym, że Maisie była sierotą i że poruszyła czułą strunę w jej wrażliwym serduszku, przywołując tęsknotę za utraconymi bliskimi.
Wstała i otrzepała sukienkę. Gdy starsza pani po zwróceniu im uwagi odeszła, Maisie pożegnała się z Elaine, wyrażając nadzieję, że może wkrótce, kiedy sytuacja trochę się uspokoi, spotkają się ponownie. A później teleportowała się z powrotem do Plymouth, w okolice Manażerii Woolmanów.
| zt.
Rozmawiały sobie, Maisie zapoznawała się z uroczym małym liskiem, ale nagle usłyszała odgłos kroków, a także szczekanie psa. Odruchowo odwróciła się w tamtą stronę, poruszając się niespokojnie, choć przecież w Dolinie Godryka teoretycznie nie powinno jej coś grozić, ale i tak jakiś cień niepokoju zawsze jej towarzyszył. Jej oczy dostrzegły jednak sylwetkę starszej pani z małym pieskiem, który najwyraźniej zwęszył zapach lisa. Lisek wystraszył się i uciekł w zarośla, a Maisie, speszona, poprawiła dłońmi sukienkę i zerknęła na Elaine. Maisie nie zamierzała nic mówić obcej kobiecie o darze swojej koleżanki, liczyła że to ona wymyśli przekonujące kłamstwo, na pewno miała większą wprawę w ukrywaniu swej odmienności przed postronnymi osobami.
- My tylko... Ma pani rację, z-zaraz wracamy do domu - przytaknęła w końcu po chwili zastanowienia, myśląc smutno o tym, że przecież nie miała rodziców ani domu. Nie miała do kogo wracać, nikt na nią nie czekał i nikt się nie martwił. Miała tylko wynajmowany pokoik w Menażerii Woolmanów i garstkę rzeczy które uratowała z pożaru. Jej rodzice nie żyli od dłuższego czasu, ale bardzo chciałaby ich mieć. Staruszka nie mogła jednak wiedzieć o tym, że Maisie była sierotą i że poruszyła czułą strunę w jej wrażliwym serduszku, przywołując tęsknotę za utraconymi bliskimi.
Wstała i otrzepała sukienkę. Gdy starsza pani po zwróceniu im uwagi odeszła, Maisie pożegnała się z Elaine, wyrażając nadzieję, że może wkrótce, kiedy sytuacja trochę się uspokoi, spotkają się ponownie. A później teleportowała się z powrotem do Plymouth, w okolice Manażerii Woolmanów.
| zt.
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica
Neutralni
Strona 20 z 20 • 1 ... 11 ... 18, 19, 20
Leśny staw
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka