Wydarzenia


Ekipa forum
Leśny staw
AutorWiadomość
Leśny staw [odnośnik]16.07.19 21:06
First topic message reminder :

Leśny staw

Skryty za ścianą starych drzew staw, mimo że położony jest na uboczu Doliny Godryka, niemal przez cały rok tętni życiem, gromadząc wokół siebie młodzież nie tylko magiczną, ale i mugolską, często bawiącą się ramię w ramię, i zupełnie nie zwracającą uwagi na uprzedzenia. Wygodne, kamieniste dno oraz przejrzysta woda, niezawodnie zachęcają do spontanicznych kąpieli – zażywających jej śmiałków można spotkać tutaj od wczesnej wiosny do późnej jesieni, w większości niezrażonych niskimi temperaturami ani obecnością królujących tuż przy brzegu pijawek. Z kolei zimą, gdy woda zamarza, tworząc na jeziorze grubą pokrywę, cały staw zamienia się w lodowisko, funkcjonujące z powodzeniem przez kilka najmroźniejszych miesięcy: zarówno dzięki naturalnym warunkom, jak i dyskretnej pomocy magii.
W pobliżu wodnego zbiornika znajduje się również użytkowane regularnie obozowisko, na którym – wśród powalonych pni i zapewniających ustronność drzew – organizowane są liczne zabawy i ogniska; po drugiej stronie zlokalizowano niewielką stadninę koni, dzięki czemu wśród drzew spotkać można nieśmiałe sylwetki kudłoni. Magiczni strażnicy, ze względu na wrodzoną nieśmiałość, niezwykle rzadko zbliżają się do ludzi, ale czasami zdarza im się podchodzić do spokojnie zachowujących się wybrańców – zwłaszcza tych, z którymi udało im się zaprzyjaźnić.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.12.19 21:49, w całości zmieniany 4 razy
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leśny staw - Page 18 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Leśny staw [odnośnik]14.12.23 22:47
Roger nie należał do tych najsprawniejszych fizycznie. W ostatnich latach trochę się zapuścił, to fakt. Po tamtym zdarzeniu wcale nie skupiał się na tym, jak wygląda, raczej rzucając się w wir pracy. Nie interesowało go, w czym chodził, nie interesowało go, co jadł, w końcu zagadki nie mogły rozwiązać się same, a to one pozwalały zająć mu umysł, odciąć się, nie myśleć, być gdzieś indziej, niż w Idaho, nad zwłokami tej, którą kochał i której już nigdy miał nie spotkać. Spacerował, owszem, lubił spacery, ale nie miał na nie zbyt wiele czasu, przynajmniej nie pod koniec swojej służby w Aransas, a chociaż chciał nad kondycją trochę popracować to nabycie siły i zwinności na pewno zajmie mu trochę czasu.
Nie powiedziałby jednak, że Aiden jest od niego w tym względzie jakoś szczególnie lepszy. Chłopak był wciąż młody, to fakt, a młodość wiązała się z pewnymi przywilejami, ale tak naprawdę na tle innych czarodziejów wypadał raczej przeciętnie. Toteż jego wygląd w tym względzie nie zwrócił uwagi starszego Bennetta, a ten przecież słynął z tego, że zauważał to, czego często nie widzieli inni.
Gdy Aiden usiadł na głazie, Roger przystanął obok, opierając się plecami o rosnące nieopodal drzewo. Pogoda dopisywała, dzień był naprawdę ładny. Czy to jednak było odpowiednie miejsce do łowienia ryb? Detektywowi akurat to trudno było określić. Niewiele na ich temat przecież wiedział, nigdy nie interesowały go tego typu zabawy, choć należało nadmienić, że nikt nie łowił takich ryb i nikt takich nie przyrządzał, jak jego niedoszły teść, zaś jego sowa miała wszak całkiem rybie imię. Łosoś jednak dostał je ze względu na rzekę, obok której został zakupiony, nie rybę.
Aiden zignorował pytanie Rogera, więc detektyw uznał, że brat musiał go nie dosłyszeć, a że sama odpowiedź nie była dlań kluczowa, nie pytał ponownie. Chłopak za to sam zaczął mówić. Roger słuchał go uważnie, ale nie mógł powstrzymać zdziwienia. Przekręcił delikatnie głowę, jak to miał w zwyczaju i zmarszczył łagodnie brwi.
Porwali? Kto miałby mnie porwać? Przecież mówiłem jasno, że jadę z kuzynem. I pisałem regularnie, jak nie chciałem mieć kontaktu? – spytał. Nie proponował rodzinie wycieczki do Stanów. Na to nie było ich stać, poza tym Aiden miał przecież szkołę. Ale pisał, regularnie, nawet po tym… po tamtym dniu. Ale może brat miał na myśli coś innego, na co Aiden nie wpadł.
Na pytanie wzruszył ramionami i zaśmiał się cicho.
Pytasz się mnie, czy proste? Aiden, w życiu nie miałem w ręce wędki. Pokaż najpierw, jak to się robi, potem zobaczymy – powiedział, sam siadając w cieniu drzewa, na miękkiej trawie. Och Anglia, miała jednak swoje uroki. W promieniach słońca staw przy Dolinie Godryka sprawiał wrażenie całkiem magicznego miejsca.



Serenely splendid heron,
staring into river,
wind that blows your feathers

Roger Bennett
Roger Bennett
Zawód : szukam tropów i rozwiązuje sprawy
Wiek : 35 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I will write peace on your wings and you will fly all over the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Czego potrzebujesz?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11848-roger-bennett https://www.morsmordre.net/t11892-losos#367625 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f429-devon-plymouth-ford-park-road-13 https://www.morsmordre.net/t11893-skrytka-bankowa-nr-2575#367639 https://www.morsmordre.net/t11894-roger-bennett#367641
Re: Leśny staw [odnośnik]20.12.23 16:16
Ale możliwe, że to Aiden coś namieszał lub coś źle zrozumiał na temat wyjazdu brata.
siedząc wbijał wzrok w taflę wody, zmarszczył brwi, pochylając nieznacznie głowę i czekając na to, co powie. A jak pierwsze słowa padły, złagodniał nieznacznie.
Młodego Aidena przebywanie nad wodą swoją obecnością działała na nią odprężająco i wyciszająco.
W porównaniu do swojego brata - starszy był po prostu oazą spokoju.
Wbił spojrzenie w wodę i wypuścił głośno powietrze przez usta.
- Jako że dopiero przygodę z wędkowaniem zaczynasz dam ci coś łatwego i prostego. Zacznij od bata dał bratu niedługą wędkę bez kołowrotka (bata)stały spławik w stylu klasycznym.
Chyba dasz radę co skoro nie łowiłeś i sobie z tym nie radzić. W końcu przeczesał na spokojnie włosy i skierował spojrzenie kątem oka na Rogera.
Po czym sam zarzucił wędkę i czekał.
Przez kilka sekund mu się przyglądał, aż w końcu na twarzy pojawił się delikatny uśmiech, a w oczach gdzieś zaświtało ciepło. Wbił spojrzenie w niebo i przez moment jedynie skupił się na oddechu.
Szukasz jakichś pozytywów łowienia ryb? Przysunął nieco do Rogera. Pochylił się w bok i trącił go ramieniem. Uśmiechnął się lekko.
- A Ty Jak się czujesz po powrocie?
Aiden Bennett
Aiden Bennett
Zawód : opiekun magicznych zwierząt, hodowca ateonów
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t12007-aiden-bennett https://www.morsmordre.net/t12114-gaja#373044 https://www.morsmordre.net/t12132-aiden-bennett#373319 https://www.morsmordre.net/f459-somerset-dolina-godryka-dom-z-czerwonej-cegly https://www.morsmordre.net/t12116-aiden-bennett#373055 https://www.morsmordre.net/t12115-aiden-aidanek-bennett#373050
Re: Leśny staw [odnośnik]20.12.23 16:29
The member 'Aiden Bennett' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 13
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leśny staw - Page 18 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Leśny staw [odnośnik]23.12.23 15:56
Młodszy Bennett chyba postanowił zostawić temat. Roger wciąż był skonfundowany słowami brata, ale uznał, że może lepiej w to nie wnikać. Może Aidenowi coś się naprawdę pomieszało, albo po prostu jeszcze nie był gotowy na rozmowę. Nie było to wcale tak proste do wnioskowania, zważając na to, że o bracie wiedział po tylu latach niewiele. Oczywiście listy od rodziny dawały mu wgląd na to, jaką ścieżką podążał, ale trudno poznać czyjeś serce, siedząc za oceanem i przez lata skupiając się na pracy i jakże nieudolnej próbie śnienia amerykańskiego snu, który zdecydowanie zbyt szybko zmienił się w koszmar.
Zamiast na rozmowie, Aiden wyraźnie postanowił skupić się na łowieniu ryb, wręczając bratu bat. Roger przyjął przedmiot, marszcząc jednak brwi.
Bat? ― spytał, nie mając pojęcia, co to tak naprawdę jest i do czego służy; takie rozrywki naprawdę nigdy go nie interesowały, zwłaszcza że dotychczas żył w kraju, w którym nie było problemu z dostępem do żywności. Sytuacja w Anglii była, niestety, zdecydowanie inna. ― I… eee… co miałbym z tym zrobić? ― spytał, przekrzywiając delikatnie głowę i wciąż nie ruszając się z kamienia na którym przed chwilą usiadł. ― Aiden, ja naprawdę na razie popatrzę, nie muszę od razu łowić.
Nie było mu przecież wcale źle, gdy po prostu sobie siedział na kamieniu, w ciepły, przyjemny dzień, w otoczeniu pięknej, angielskiej przyrody. Naprawdę nie musiał od razu zabierać się za łowienie, skoro robił to już młodszy Bennett. Roger nie był zresztą aż tak pewny, czy dwie osoby łowiące w tym samym miejscu to dobry pomysł. Ryby przecież mogły się zorientować, że ktoś chce je złapać. A może nie były aż tak sprytne? Detektyw wiedział trochę o ludziach, ale nigdy nie wnikał w sposób myślenia mieszkańców jezior i oceanów. Ci w wiekszości nie wydawali się szczególnie inteligentni, wręcz przeciwnie, ale hej, może tak oczywistą pułapkę były w stanie rozpoznać.
Na pytanie wzruszył ramionami.
Raczej po prostu patrzę, co robisz.
Rozumiał przecież zalety takiej zabawy. Pozwalały na zdobycie świeżego pokarmu, tak cennego w obecnych czasach, a ponadto dla wielu miała ona wymiar hobbystyczny. Ot, sposób na spędzenie wolnej chwili, być może w towarzystwie kogoś bliskiego, albo przeciwnie, samotnie, aby wyciszyć się po całych dniach pracy w tłumie ludzi. Mógł to być oczywiście również sposób na zarobek, albo sport. Roger najzwyczajniej w świecie po prostu nigdy nie złapał przynęty i nie zainteresował się tymże zajęciem. Brat miał szansę to zmienić, chociaż jak na razie Bennettowi wyraźnie brakowało adekwatnej pasji.
Jest w porządku. Mam już sporo zleceń, może uda mi się złapać współpracę z Ministerstwem… Chyba uda mi się wejść na brytyjski rynek szybciej, niż przypuszczałem; wojna sprzyja detektywom. ― Gorzki ton, który pojawił się w głosie Rogera sugerował, że obecna sytuacja w Anglii mimo wszystko wcale go nie cieszyła.



Serenely splendid heron,
staring into river,
wind that blows your feathers

Roger Bennett
Roger Bennett
Zawód : szukam tropów i rozwiązuje sprawy
Wiek : 35 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I will write peace on your wings and you will fly all over the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Czego potrzebujesz?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11848-roger-bennett https://www.morsmordre.net/t11892-losos#367625 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f429-devon-plymouth-ford-park-road-13 https://www.morsmordre.net/t11893-skrytka-bankowa-nr-2575#367639 https://www.morsmordre.net/t11894-roger-bennett#367641
Re: Leśny staw [odnośnik]03.01.24 21:50
Aiden dzień miał wybitny, zajęcia minęły mu dość spokojnie, a za pasem już był weekend, dzięki któremu będzie można się zrelaksować.
Nie ma tu za dużo osób cicho w jednym miejscu.
W jednej dłoni dzierżył wędkę pokazując bratu jak się nią posługiwać, po czym wędzisko odchylał lekko do tym, wypuszczamy z ręki ciężarek i płynnym, ale zdecydowanym wymachem kierujemy kij przed siebie i czekamy na odpowiedni sygnał.
Jak poczujesz, że coś ciągnie wędkę szybko podciagasz do góry i masz rybe.Spróbuj
Nie mam przecież powodów do narzekań, ale powoli krok po kroku i wdrązysz się w wędkarswo.
- Wygiął chwilowo wargi, rozglądając się wokoło stawu ciekawe czy coś w ogóle złowimy chociaż w wersji mini.
Aiden Bennett
Aiden Bennett
Zawód : opiekun magicznych zwierząt, hodowca ateonów
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t12007-aiden-bennett https://www.morsmordre.net/t12114-gaja#373044 https://www.morsmordre.net/t12132-aiden-bennett#373319 https://www.morsmordre.net/f459-somerset-dolina-godryka-dom-z-czerwonej-cegly https://www.morsmordre.net/t12116-aiden-bennett#373055 https://www.morsmordre.net/t12115-aiden-aidanek-bennett#373050
Re: Leśny staw [odnośnik]03.01.24 21:50
The member 'Aiden Bennett' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 23
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leśny staw - Page 18 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Leśny staw [odnośnik]07.01.24 18:30
Brat zaczął mu wyjaśniać. Roger, chcąc go lepiej słyszeć, w końcu wstał z miejsca, trzymając owy bat oburącz. Niewiele jednak do niego docierało z tłumaczenia Aidena, chociaż naprawdę starał się go uważnie słuchać. Najzwyczajniej w świecie, wędkowanie nie wydawało mu się wcale najlepszym możliwym zajęciem i naprawdę wolałby, aby młodszy Bennett dał mu spokój i pozwolił mu po prostu posiedzieć sobie z boku. To byłaby przyjemna odmiana po dniach biegania w skupieniu, rozmów ze świadkami, szukaniu śladów i głowieniu się nad tym, kogo powinien wskazać jako sprawcę zdarzenia. Wędkowanie, jako nowa umiejętność, wymagała od niego skupienia się, na które w tej chwili nie miał do końca siły. Chciał pobyć z bratem, a nie uczyć się czegoś nowego.
Nie miał jednak serca, aby mu odmówić, widząc, jak bardzo mu na tym zależało. Dlatego mimo wszystko stał, słuchał i starał się zrozumieć, co Aiden ma na myśli, nie rozpraszając się zbytnio chodzącymi wokół ludźmi. Stłumił uśmiech, gdy zobaczył kątem oka dwie czaple łowiące ryby na przeciwległym końcu jeziora. Przynajmniej im dobrze szło… No, przynajmniej taką miał nadzieję. Te potężne, majestatyczne ptaki zawsze dobrze mu się kojarzyły, nie tylko dlatego, że właśnie to ich formę przybierał jego cielesny patronus.
Gdy brat kazał mu spróbować, zawahał się niepewnie, nie chcąc przyznać się, że przecież wcale go do końca nie słuchał. Ale zarzucić wędkę chyba mógł, nie zaszkodzi, a Aidena chyba ucieszy, prawda?
No… no dobra, tylko się trochę odsuń, bo jeszcze od Ciebie zahaczę ― poprosił, jednocześnie samodzielnie się odsuwając. W końcu Aiden był już w trakcie połowu, dla niego zmiana miejsca mogłaby być trudniejsza.
Spojrzał jeszcze raz na brata i uważając, aby nie trafić na niego batem, wędką, czy jak się to cholerstwo nazywało, zarzucił ją, tak jak to wcześniej zrobił Aiden. Nie sądził jednak, aby mu to jakoś szczególnie dobrze wyszło. W końcu trzymał to urządzenie w rękach po raz pierwszy w życiu. Brat mógł być od niego sporo młodszy, ale to nie oznaczało, że starszy Bennett był od niego we wszystkim lepszy. Przeciwnie, mieli przecież zupełnie inne doświadczenia i specjalizacje.



Serenely splendid heron,
staring into river,
wind that blows your feathers

Roger Bennett
Roger Bennett
Zawód : szukam tropów i rozwiązuje sprawy
Wiek : 35 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I will write peace on your wings and you will fly all over the world.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Czego potrzebujesz?
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11848-roger-bennett https://www.morsmordre.net/t11892-losos#367625 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f429-devon-plymouth-ford-park-road-13 https://www.morsmordre.net/t11893-skrytka-bankowa-nr-2575#367639 https://www.morsmordre.net/t11894-roger-bennett#367641
Re: Leśny staw [odnośnik]07.01.24 18:30
The member 'Roger Bennett' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 45
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Leśny staw - Page 18 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Leśny staw [odnośnik]09.04.24 21:23
stąd

Jego śmiech, który na chwilę wypełnił przestrzeń, był najzwyczajniej w świecie przyjemnym dźwiękiem. Swym brzmieniem dotykał, jakiejś czułej na to struny w duszy i zalewał działo ciepłem. Rozciągnęła usta w uśmiechu, dając temu wydźwięk. Ciemne kosmyki uciekły spod jej palców, kiedy odchylił się, umykając jej gestowi. Wiedziała, że to zrobi, zawsze tak robił. To chwilowe poczucie przewidywalności jego ruchów, działało kojąco.
Zmrużyła nieco oczy, ale uśmiech ciągle błądzący po ustach, łagodził wyraz twarzy. Rozumiała tą zaczepną groźbę, prowokację, która była pokłosiem sytuacji sprzed momentu.
- Podsłuchuje i podgląda? Jeszcze powiedz, że ty mnie podglądasz, gdy o tym nie wiem.- rzuciła i zmarszczyła lekko nos, uroczo, gdy w spojrzeniu błyszczało rozbawienie. Nie łapała się tej myśli, że mógł, więc uleciała szybko, zbyt mało istotna. Skrzyżowała ramiona pod biustem, kiedy Jim pochłaniał śniadanie, ale nie przerywał swobodnej wymiany zdań. Słuchała go, przechylając lekko głowę.
Pokiwała powoli, gdy przyznał, że widział się z nim wczoraj, a dziś Marcel był po prostu zajęty swoją pracą. Może, kiedy mała podrośnie, uda jej się od czasu do czasu zabrać ją na Arenę, by mogła zobaczyć, jak zdolnego i odważnego miała wujka.
Sytuacja w której znalazła się teraz, była inna, niż wtedy w listopadzie. Towarzyszyły temu podobne odczucia, podobna ostrożność ją przepełniała i podobna pustka pochłaniała emocje, bo to było bezpieczniejsze. Miała jednak za sobą inne doświadczenia, dziś stając w tamtej sytuacji, podjęłaby również inne decyzje. Czy lepsze, nie wiedziała, ale nie myślała o tym za wiele. Była tu i teraz, nie chciała być tam. Czuła, że odnalazła samą siebie, nie taką pogubioną jak przez ostatnie miesiące i nie tak przerażoną rzeczywistością z którą nie mogła poradzić sobie sama, a ten na którym chciała polegać, nie mógł również dźwignąć tego ciężaru. Nie zamierzała się cofać, robić tego, co mylnie uznawała za słuszne. Wystarczyło, bo odebrała nauczkę, jak jeszcze nigdy i miała nadzieję, że to ostatnia taka. Zrozumienie swoich błędów pozwalało jej dziś stać tu z uśmiechem, czuć się swobodniej i zgodnie ze sobą. Troska i martwienie się o niego, okropna potrzeba zrozumienia, co się z nim działo i posiadanie wiedzy, co przeżył zeszły na daleki plan. Pozostały tylko cieniem, który nie miał już prawa wyrwać się i tkwić przy niej bliżej, przylegać jak lepki materiał do ciała. Nie chciała już rozumieć za wszelką cenę, nie zamierzała naciskać. Oddała mu swobodę, bo jeżeli chciałby ukrywać przed nią całe swoje życie, które toczył po trzaśnięciu drzwiami tego domu, mógłby i miał do tego prawo. Mógł robić co chciał. Przygryzła policzek od środka, nieco zamyślona, ale szybko sprowadził ją na ziemię, gdy się odezwał.
- Nie brzmi to, jak wielkie wyzwanie.- stwierdziła i wzruszyła ramionami. Przyzwyczajenie się do niego było kwestią czasu, było chwilą w której stanie się po prostu częścią codzienności. Nie tak paląco potrzebną, jak wcześniej. Chciała, by tu był, lecz wypaliła się w niej ta dawna zaborczość.- Chcesz, bym się przyzwyczaiła? – spytała, chyba po prostu ciekawa, nawet gdyby miało z jego strony paść zaprzeczenie.- Gdzie chcesz być w tej codzienności? – ton miała lekki, podobny do jego. Może nie potrzebowała tego określenia przez niego, ale zainteresowało ją, gdzie siebie widział.
Zawiesiła spojrzenie gdzieś w przestrzeni, kiedy przyznał, że nie lubił siedzieć w domu. Wróciły do niej wspomnienia, dawne i zwykle zagrzebane głęboko, aby nie pchały ją na zbyt niepewny grunt. Dzieciństwo spędzili w otwartych przestrzeniach i zielonych łąkach, pośród wozów. Zerknęła na otaczające ich ściany. To było nienaturalne, ale mylnie budziło poczucie bezpieczeństwa, gdy świat stał się groźniejszy. Nie wiedziała, co dziś o tym myśleć, ale równocześnie nie chciała się zastanawiać i gdybać. Jeszcze nie teraz.
- Wiem.- odparła w końcu na jego stwierdzenie, że nie lubił siedzieć w domu i wolał być na zewnątrz.- Przez nas tak masz? – zmarszczyła lekko brwi, nie rozumiejąc o co mu tak naprawdę chodzi. Potrzebowała wyjaśnienia, ale nie miała żadnej pewności czy je dostanie. Uniosła dłoń, by jej grzbietem potrzeć lekko policzek, gdy poczuła łaskotanie swobodnie bujającego się kosmyka włosów.- Zaskakuje mnie wiele rzeczy.- tak było i nic nie mogła na to poradzić, musiała oswoić się z pewnymi rzeczami i uznać je znów za naturalne oraz zwyczajne.
- Skoro tak potrzebujesz otwartej przestrzeni z daleka od murowanych ścian, co powiesz na częstsze wyjścia. Bez planu, bez celu... byłe przed siebie.- kiedy o tym myślała, czuła, że potrzebowała tego równie mocno i ponownie. Wcześniej szukała tej wolności sama, najczęściej pod postacią sroki. Dziś była gotowa wpleść go w te ucieczki. Na równych zasadach i komfortu obu stron, jak kiedyś, gdy jeszcze byli dzieciakami. Ile razy przecież umykali przed wzrokiem dorosłych i zwiedzali świat, najbliższą okolicę.
Kiedy znaleźli się na dworze, poczuła, jak słońce otula ciepłem już nie tylko twarz, ale całe ciało. Pogoda była idealna na spacer nad wodę. Spojrzała na niego przelotnie, gdy powrócił do przerwanej rozmowy. Mimo że nie powiedział tego otwarcie, chyba wiedziała do czego pije. Przewróciła oczami, ale zaraz prychnęła z rozbawieniem, kiedy wyszczerzył się.
- Przestań, nie jesteś taki zły. Masz cechy, które mogłaby, a może nawet powinna odziedziczyć, by być po prostu dobrą osobą.- nie zaprzeczała, że miał też te okropne, ale nie składał się jedynie z nich. Był trudny, czasami komplikował sam sobie, ale tymi słowami dało się również opisać ją i pewnie kilka innych osób. Wiedziała o tym, a mimo to przez długi czas nie potrafiła tak spojrzeć na niego i odpuścić. Dopiero kiedy poukładała sama siebie, odnalazła ten dystans do patrzenia na świat, a zwłaszcza na niego. Zaczynała się tego uczyć na nowo i ostrożnie stawiać kroki w ocenie.
- Zdecydowanie mogłaby być również jak twoja babcia albo moja mama. To były silne kobiety.- przytaknęła mu. Kiedyś chciała być jak swoja mama, mieć tę mądrość i umiejętność radzenia sobie z problemami. Dziś nie wiedziała, czy mogła taka być, ale chyba nie. Nie miała już wzorca, a kiedy była dzieckiem, chłonęła tego za mało, by dziś procentowało. Musiała może pozostać taka nieidealna, gorsza i naznaczona bliznami błędów, które popełniała. Chyba wypadało się z tym pogodzić.
Zaśmiała się lekko.
- To by jej się akurat przydało. Umiałaby się bronić przed palantami.- może nie wypadało, by dziewczyna przyłożyć i złamać komuś nos, ale byłoby pewnie łatwiej dla Gillie.- Nauczysz ją bić się? – spytała, unosząc brew, chociaż wiedziała, że nie zrobiłby tego. Nie popierał czegoś takiego, a przynajmniej jak wiedziała, dotąd tak było.
Przystanęła, kiedy ostrzegł ją przed dziurą. Oparła dłoń na jego boku, omijając przeszkodę w którą na pewno wpadłaby, bo jej uwaga nie skupiała się na tym, co pod nogami.
- Dzięki.- mruknęła jedynie, idąc już dalej. Znów ramię w ramię, zerknęła na niego krótko, zanim ciemne oczy powędrowały znów przed nią.
Wzruszyła lekko ramionami, kiedy przyznał, że nie wiedział, że coś ich poróżniło. Widać, nawet Marcel nie czuł potrzeby, aby mówić mu o tym i może go martwić. Nie potrafiła tego ocenić ani tego, co kierowało Sallowem, ani jak zareagowałby James wcześniej. Kiedy przyznał, że wiedział o tym, co stało się w listopadzie, zwolniła krok na moment. Została z dwa kroki za nim, zanim przyspieszyła. Więc Marcel mu powiedział, poczuła cień żalu względem blondyna. Nie chciała, by to wyszło, bo z perspektywy czasu wiedziała, jak to wyglądało.
- Nie, nie ma to nic wspólnego z tamtym.- wydusiła z siebie, czując, jak gardło się zaciska, a ona znów ma ochotę otoczyć się murami i zamilknąć. Uciec w to samo, co robiła przez miesiące. Oddech się spłycił, przepełniony napięciem i niepokojem. Wbiła wzrok w przestrzeń, milcząc dłuższa chwilę. Mała trzymana w ramionach, poruszyła się, przyciągając jej uwagę i przywołując spokój. Próbowała zebrać w sobie odwagę, rozluźnić napięte mięśnie. No już, uspokój się. To musiało kiedyś wyjść, takie rzeczy nieznośnie oczekiwały, by wypłynąć.- To nie do końca tak, Jamie. Powinnam ci powiedzieć wcześniej, ale nie zrobiłam tego. Mogłam się domyślić, że Marcel w końcu sam to zrobi... po tym, co działo się przez ostatni czas, chyba zasłużyłam na to, by w końcu się z tym zderzyć.- westchnęła ciężko, nie chciała grać na czas, ale to okazało się silniejsze. Pewne odruchy w niej pozostawały zbyt silne, by je wyplenić, nawet jak wiedziała.- Kiedy spotkałam Marcela w Dolinie, byłam zaskoczona. Chyba traciłam powoli nadzieję, nawet jeżeli brnęłam dalej w świat szukając ciebie i kogokolwiek kto mógł przeżyć. Nie chciałam wtedy wracać to prawda, ale byłam w szoku. Może to marne wytłumaczenie, ale nie poradziłam sobie wtedy z emocjami.- nieprzyjemnie było się do tego przyznawać.- Wiem, że to było złe i może dziś zachowałabym się inaczej, może poradziła sobie z tą sytuacją lepiej. Mogę tylko gdybać i żałować tamtej sytuacji. Na szczęście, Marcel nie pozwolił mi popełnić błędu i nie zmusił mnie, bym wracała do ciebie, ale przekonał. Cieszę się, że to zrobił i chyba nigdy mu się nie odwdzięczę. Mimo wszystkich przeklętych problemów, które później się stały, cieszę się, że jestem tutaj.- uniosła wzrok na niego. Mogła mieć tylko nadzieję, że to cokolwiek dla niego znaczy, nawet jeżeli się do tego nie przyzna przed nią.
Słysząc, że przyjaciel nigdy nie powiedział na nią złego słowa, skinęła tylko głową. To dobrze, dawało to szansę, że sytuację, która zaistniała przez nią da się jeszcze naprostować.
Kiedy zatrzymał się, wybierając miejsce, rozejrzała się.
- Może bardziej tam? – wskazała kawałek dalej.- Rozłożymy koc, by połowa była w słońcu i połowa w cieniu dla małej.- wyjaśniła, czemu chciała akurat to miejsce. Sama nie chciała chować się w cieniu, a sycić promieniami, których mogą niedługo nie zobaczyć zbyt prędko.
Odpowiedziała na jego uśmiech podobnym, chociaż bardziej rozbawionym.
- To biegnij.- rzuciła, chętnie sama by to sprawdziła, ale nie wyobrażała sobie zostawić małą na kocu i iść do wody. Może, gdyby jej jednak nie zabrali, sama byłaby już w trakcie biegu, by sprawdzić temperaturę wody.
Obserwowała go przez chwilę, kiedy zaczął zrzucać z siebie ubrania. Kącik jej ust drgnął lekko, gdy porzucił wszystko i wpakował się do stawu, znikając z oczu. Korzystając z chwili i faktu, że wyjątkowo w pobliżu nie było nikogo, nakarmiła małą. Przez kilka minut tuliła ją do siebie, dłonią delikatnie przesuwając po drobnych pleckach dziecka. Ciemne oczy błądziły po tafli wody, od czasu do czasu zatrzymując na Jamesie, który wydawał się bawić wyśmienicie. Sama również skorzystała z uroku tego miejsca, układając Djilię na kocu w cieniu, a samej wyciągając się w słońcu. Podciągnęła materiał spódnicy, odsłaniając długie nogi i dla wygody nieco uginając jedną w kolenie, stopy zatopiła w ciągle zielonej trawie. Rozpięta mocniej koszula tworzyła głęboki dekolt, odsłaniając skórę dotąd niemuśniętą nawet słońcem. Wsparła się na łokciach, twarz odchylając ku niebu, by oddać się całkiem ciepłu. Spod przymkniętych powiek, zerkała od czasu do czasu na Marcię, by upewnić się, że wszystko w porządku. Przestała patrzeć za Jamesem, bo jeśli będzie chciał wrócić to, to zrobi.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Leśny staw - Page 18 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Leśny staw [odnośnik]09.04.24 22:48
Uniósł brwi i westchnął, wzruszając ramionami. Ociągał się z odpowiedzią, ale wyraz twarzy miał nieco głupkowaty.
— Może — odparł, nie ujawniając się ani z motywem ani prawdą, a gdy spojrzał na nią uczynił to bardzo poważnie. Zaraz potem jednak spojrzał na nią szczerze zdumiony. — Mnie pytasz czy ja chcę żebyś się do mojej obecności przyzwyczaiła? — Musiał upewnić się, czy dobrze rozumiał, bo kompletnie nie pojmował ani pytania ani tego, jak miałby na to odpowiedzieć. Było podchwytliwe? Najprawdopodobniej. Nie lubił takich sztuczek, wymagały myślenia i skupienia, a było rano, a on ledwie umiał poprawnie utrzymać widelec. — Jak się nie przyzwyczaisz to... będę... głodny? — wydukał głupio, próbując jakoś wybrnąć z tego skomplikowanego eksperymentu. — Więc chyba tak? To koniczne bym przetrwał — dodał zaraz z pełną powagą, mrużąc oczy, jakby planował oskarżyć ją o perfidne zagrywki, gdy było tak wcześnie, ale nie zdążył. Zamyślił się na moment, wiedząc, że w tym nie mógł być z nią całkiem szczery, bo szczerość by ją zraniła. To, gdzie pragnął być w codzienności, gdzie powinie a gdzie musiał, to były trzy zupełnie inne sprawy, a każda z nich wiązała się z pewnymi ograniczeniami. Nie mógł być już dłużej nastolatkiem, niezdecydowanym chłopcem, ślepo goniącym za własnymi potrzebami. Jego życie się zmieniło, czy tego chciał, czy nie. Aisha była dorosła, Eve była dorosła i choć mógł mówić, że był za nie odpowiedzialny to jednak były także odpowiedzialne same za siebie i własne decyzje. Ale teraz na świecie był ktoś jeszcze, kto żadnych decyzji nie mógł podejmować i ponosić konsekwencji. Ta mała dziewczynka była zależna od nich, a pogoń za pragnieniami nierozerwalnie skazywała ją na samotność. I choć nie znał jej za dobrze i nie potrafił się z nią związać uczuciem, które byłoby właściwe, nie mógł tego uczynić. Nie potrafiłby się od niej odwrocić i o niej zapomnieć. Dlatego tak bardzo chciał, żeby to wszystko, co łączyło ojców i córki w końcu się pojawiło, by mógł to zrozumieć i poczuć całym sobą, zamiast tkwić w suchym i beznamiętnym poczuciu obowiązku. — Tu gdzie moje miejsce, chyba— odpowiedział poważnie i spokojnie. — Przy niej.— Wciąż wyglądała zabawnie, jak mały, owinięty ubraniami robaczek ledwie ruszający małymi jak paznokcie Eve paluszkami. Uniósł wzrok na Eve dopiero, gdy zdziwiła się, nie rozumiejąc tego, co chciał jej powiedzieć.
— Przez twoja rodzinę. Przez tabor — sprecyzował w końcu, odwracając znów głowę, by spojrzeć pod nogi i przed siebie. — z Birmingham pamiętam tylko dym, ulice i zabawy kamykami na chodniku. Kamienie zastąpiły źdźbła trawy mogące wybrzmiewać jak instrumenty. Miejski gwar zastapił chaos rozmów, głosów, dźwięki melodii skrzypiec, organów, fletu, czy gitary, rżenie koni. Smród z fabryk zmienił się w zapach kwitnących jabłoni i wiśni, kwiatów wiosną, a nawet truskawek, pasty do butów. Kilkanaście metrów kwadratowych, które były całym światem, zmieniło się w świat tak naprawdę — wyjaśnił jej z lekkim uśmiechem. Skłamałby, twierdząc, ż wiele pamięta z dzieciństwa, bo w przebłyskach głównie figurował ojciec, choć i tak nie był pewien, czy jego postać była prawdziwa, czy utkana z koszmarów, które powtarzały się potem latami. Być może jego świat od zawsze był światem Romów, ale to właśnie jej rodzina, jego krewni go ulepili na nowo, zbudowali, wpoili mu zasady, które wystraszone pacholę przyjęło za własne niemalże pod groźbą śmierci w odosobnieniu. By zostać musiał się dostosować i wsiąkł w to cały, chłonąc to wszystko z pokorą i oddaniem, wdzięcznością. Nawet gdy nie brakowało mu werwy, by jako młody chłopiec dać wszystkim popalić. — Ale kiedy coś stracimy i nie ma powrotu pamiętamy to jako wspaniałe, co? — zadumał się na moment z uśmiechem. Był niepokorny, ale to ją ciągnęło do łamania zasad, w których się wychowała, których od zawsze była częścią. Czy za tamtym tęsknił tak samo jak za nią, wyidealizowaną i nieprawdziwą? Zerknął na nią i uśmiechnął się szerzej, nie mówiąc już nic więcej.
— Nie chodzi o to, że jestem zły, po prostu wolałbym, by choć trochę uśmiechnęło się do mnie szczęście — zaśmiał się, unosząc brwi. — Miło byłoby mieć łatwiej, zamiast dostać to, na co się zasłużyło. — Ale nie łudził się nawet, bo nic w życiu nie przychodziło ani łatwo, ani za darmo. Dobrze to wiedział. Ktoś musiał go wychować, babcia miała trudne zadanie, a im zapewne przyjdzie to powtórzyć, jeśli nie napracować i namęczyć się bardziej. — Jeśli odziedziczyła choć w połowie twój charakter to też sobie nie zazdroszczę— westchnął, kręcąc głową. Mieszanka wybuchowa, klęska, nie wychowanie. Zaraz potem uśmiechnął się jednak, bardziej do siebie niż do niej. Na pytanie o bicie odpowiedział od razu. — Jasne, musi umieć się bronić. Nie będę przy niej cały czas. — I niewiele miało to wspólnego z wyobrażeniem jej sobie w roli kobiety. Dobrze znał ten świat i dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jaka powinna być, a jednak kiedy zerkał na nią, widząc ją taką małą, kruchą i delikatną, przewracał mu się żołądek na myśl, że tak łatwo było jej zrobić krzywdę. Czego innego miał ją nauczyć? Nawet nie trafił sobie wyobrazić w tym wszystkim swojej roli, bo jego ojciec nie był najlepszym wzorem, a nauki dziadka nijak miały się do wychowania córki. To zadanie spocznie na Eve od początku do końca, może trochę Aishy. I tu wracał do pytania sprzed chwili, gdzie widział się w tej codzienności.
Sam nie wiedział.
Kiedy zwolniła kroku poczuł to od razu, nie zatrzymał się jednak.
— Zderzyć? — Pokrcił głową lekko, a potem wysłuchał jej do końca, obracając się przez ramię, dopiero wtedy zwolnił.— Powiedział mi niedawno. Gdy miał pewność, że nie złamie mi to serca — odpowiedział, uśmiechając się powoli. Nie wiedział czy tak było, czy po prostu obserwowanie tego wszystkiego przelało szalę goryczy, czy wydusił to z siebie w szalejących emocjach po Celinie i tym bydlęciu. Nie pytał, będąc w szoku powodu rozgoryczenia. Nie rozmawiali często na takie tematy, nie musieli wałkować trudnych spraw setki razy by się rozumieć. Może dlatego nie był na niego zły, zrobił to w odpowiednim momencie, pozwalając mu dopasować do siebie wszystko, ułożyć i przemyśleć samego siebie. Może dlatego uznał, że jemu też potrzebny był szybszy finisz festiwalu i powrót do rzeczywistości. Jej słowa mijały się z tym, co sam o tym sądził, ale nie miał prawa zarzucać jej kłamstwa. To, co czuł dziś i co myślał o tamtym nieporozumieniu nie było bliższe prawdy niż jej słowa. Czy mówiła prawdę? Kłamała? Nie wiedział, ale nie śmiał podważać jej teorii. Słuchał jej uważnie i ze spokojem, a na jego twarzy nie odmalowały się żadne gwałtownie napływające emocje. — Nie musisz się z tego tłumaczyć, Eve. To bez znaczenia już— odpowiedział łagodnym głosem. Pamiętał jak się wtedy czuł, choć jak przez mgłę. To było tak dawno, jakby w innym życiu. Był zaślepiony, tak szczęśliwy jej odnalezieniem. Był pewien, że ziszczą się jego sny, ale przecież wyśnił sobie ją według własnych pragnień i fantazji też. Oboje to zrobili, dlatego nie mogli się dopasować. Gdyby wtedy wiedział — załamałby się, świat runąłby wokół niego. Musiało minąć mnóstwo czasu, by zrozumiał, że miała takie samo prawo nie chcieć do niego wrócić, jak on. I nie mógłby z nią wtedy walczyć, nie mógłby z tym zupełnie nic zrobić. Tylko pogodzić się z losem. — Było minęło. To... jakaś... stara zwrotka. Jesteśmy dziś tutaj, w innej piosence. — Zerknął przelotnie na Djilię. Być może w innym miejscu, być może wcale nie, po prostu sytuacja się zmieniła. Pytał o to, nie po to by jej wytknąć, że wie. Chciał zrozumieć, co zaszło między nią z Marcelem.
Ruszył we wskazanym przez nią kierunku i zdjął z ramienia koc, rozkładać go w miejscu, które wskazała. Miała zajęte ręce dzieckiem, więc rzucił go na trawę, a potem próbował ugnieść ją pod nim, by mogła swobodnie zająć miejsce. Woda kusiła, zachęcała do tego, by się w niej zanurzyć, a on planował skorzystać z tego i to jak najprędzej. Okazała się równie przyjemna jak sądził. Ciepła, znacznie cieplejsza niż w morzu podczas festiwalu lata, choć przecież był sierpień, a temperatury były znacznie wyższe. Zamknięty zbiornik jednak nagrzał się przez dał lato, a po powierzchni pływały rośliny; zdążyła też nieco zzielenieć od temperatury i światła, ale glony mu nie przeszkadzały w niczym. Woda była po prostu doskonała. Wynurzył się i od razu zmierzwił włosy, by nie zasłaniały mu widoku. Obrócił się za siebie z uśmiechem na twarzy, ale dostrzegając co robiła Eve zaniechał wołania i obrócił się w drug stronę, wracając do pływania. Mimo wszystko ten widok nie był przeznaczony dla jego oczu, było w tym coś krępującego i niestosownego. Pływał więc po stawie długo, tak długo, że zdążyły mu już ścierpnąć ręce, a wyszedł z wody dopiero kiedy Eve rozłożyła się na kocy, wystawiając do słońca. Włosy prawie całkiem mu wyschły po nurkowaniu, były jedynie wilgotne. Wyszedł na brzeg, zasłaniając się tylko ręką i jeszcze ociekający wodą nałożył na siebie bieliznę, układając się zaraz, wciąż mokry, na kocu.
— Idź, woda jest doskonała — zaproponował jej, leżąc po drugiej stronie nieruchomego, śpiącego niemowlaka, w cieniu. Plecy pokryły mu się gęsią skórką. — To normalne, że ona... ciągle śpi? — Uniósł brwi, spoglądając na nią z niepokojem. Wydawało mu się, że dzieci były bardziej żyw, a ona tylko jadła, spała i płakała. Rzadko kiedy miał okazję widzieć ją przytomną z otwartymi oczami, jakby musiała wciąż dochodzić do siebie, regenerować się. — Zostanę tu — obwieścił jej, zachęcając do tego by poszła do wody.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Leśny staw [odnośnik]19.04.24 23:44
Wzruszyła lekko ramionami, kiedy dopytał jeszcze. Wyraźnie nie wiedział, jak odpowiedzieć na to dziwne pytanie.
- Jestem po prostu ciekawa, czego chcesz. To nie ma drugiego dna, możesz powiedzieć cokolwiek. Chcę albo nie, równie dobrze, możesz mieć to gdzieś.- odparła, a ramiona znów poruszyły się. Czy jego odpowiedź miała znaczenie, nie była pewna. Mogła spowodować jakąś zadrę, kolejną rysę, ale nie myślała o tym teraz. Nie kręciła się już w kółko, bezsensownie, jak kurczak pozbawiony głowy. Nie brała do siebie wszystkiego, bo miała tego dość. Tu i teraz kierowała się tylko ciekawością, nie spodziewając niczego i nie oczekując niczego. Może wcześniej chciałaby usłyszeć coś miłego, coś dającego nadzieję i liczyła na to, ale nie dziś.- Nie głodziłabym cię, nawet gdybym się nie przyzwyczaiła.- nie rozumiała skąd taki pomysł, ale nie była pewna czy chciała dociekać. Tylko to nim kierowało? Obawa, że nie będzie mógł już liczyć na posiłek i konieczność przetrwania? Nie wiedziała co czuć i im dłużej o tym myślała, tym bardziej docierało do niej, że nie czuła nic. Ciemne tęczówki stały się mętne, zanim spuściła wzrok. Słuchała go dalej, nie rozumiejąc, czemu sama sobie to robiła. To było jak igranie z ogniem, który wiesz, że cię oparzy, a i tak pakujesz dłoń w płomienie, zakładając, że będzie inaczej. Tam, gdzie moje miejsce... Przy niej. Chłód przeszył ciało, ale zignorowała ten dziwny impuls. Żaden mięsień na jej twarzy nie drgnął, spojrzenie nie powróciło do jego twarzy, by mógł zauważyć cokolwiek. Milczała.
Słuchała, gdy doprecyzował i mówił o rodzinie. Uśmiechnęła się pod nosem, wiedząc, jak bardzo ukształtował go tabor – jej rodzina, ich rodzina. Spędził z nimi więcej czasu, najpewniej zacierając wiele z dawnego, poprzedniego życia. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, bo Doe byli cały czas z nimi. Ledwo już pamiętała czas, gdy zjawili się wśród kolorowych wozów, a romowie spoglądali na nich, jak na intruzów. Z ich urodą i nazwiskiem, stali się swoi szybciej, niż można było się spodziewać po zamkniętej cygańskiej społeczności. Uniosła na niego wzrok, prześlizgnęła nim po jego sylwetce, gdy szedł nieco z przodu.
- Prawda, ale nie straciliśmy tego bezpowrotnie.- odparła, nie zgadzając się z nim do końca.- Powrót do tamtego życia, nadal jest przed nami. Tylko musimy tego chcieć, a do tego musimy żyć ze sobą, a nie obok siebie.- zerknęła na małą, gdy ta poruszyła się w jej ramionach, ale kołysana delikatnie, nie zaczęła płakać.- Wiem, że to zawsze ja rwałam się na naginania zasad, próbowania tego, co nam zakazane, ale już tego nie chcę.- przyznała, bo przecież tak właśnie było. Świat pozbawiony romskich zasad kusił ją bardzo długo, lecz to małe istnienie, które teraz miała na rękach, zmieniło wszystko.- Chcę, by Djilia wychowywała się tak, jak my. W otoczeniu wozów, słuchając rżenia koni, czując wiatr na twarzy i widząc otaczającą ją zieleń.- dodała, spoglądając znów na niego.- To też ciebie w końcu uczyni szczęśliwym.- poczuła cień niepewności, ale wiedziała, że tak będzie.
Kiedy mówił dalej, słuchała go przez chwilę, by zaraz pokręcić nieco głową.
- Szczęście uśmiecha się do ciebie, Jimmy. Chyba do obojga nas, ale po prostu go nie widzimy, patrząc w złą stronę.- wzruszyła lekko ramionami.- Może kiedyś.- szepnęła, gdy napomknął, by było łatwiej. Czasami naprawdę by się przydało, by świat przestał rzucać im kłody pod nogi i komplikować już wystarczająco trudną codzienność. Westchnęła cicho do własnych myśli, bo wiele by dała, aby zmieniło się więcej.
Prychnęła z rozbawieniem, gdy skrytykował jej charakter. Nie należała do najłatwiejszych, długo dość temperamentna, by stawiać na swoim, ale życia ją w końcu utemperowało, zadusiło wystarczająco mocno, aby przestała walczyć. Nie miała już na to siły, ponownie unosić gardy i rzucać wyzwania.
- Aż tak okropna jestem? – uniosła brew, ale wcale nie oczekiwała odpowiedzi.
Spoważniała, kiedy temat poszedł w stronę, której się nie spodziewała. Nie dziś i nie teraz, nie w takich okolicznościach. Poczuła się słaba, pozbawiona osłony za którą mogłaby się skryć, zrzucić winę za wszystko na niego i znów wejść w to samo bagno. Byłby to błąd, ale równocześnie łatwiejsze rozwiązanie, niż brnąć i mówić. Tłumaczyć się z własnych błędów oraz słabości. Tylko że to właśnie sobie obiecała, mówić.
Powoli pokręciła głową, kiedy próbował odwieść ją od tłumaczenia.
- Wcale nie, James. To ma znaczenie, bo to był nasz... mój główny błąd od długiego czasu. Uciekałam przed wyjaśnieniami albo dawałam się ponieść emocjom, zamiast powiedzieć o czymś wprost, bez kombinowania. W taki najprostszy sposób więc może dla ciebie to nie ma znaczenia, ale chcę to zrobić, chociaż dla samej siebie, by nie czuć tej palącej złości później. Możesz mnie nie słuchać, możesz zignorować i puścić każde jedno słowo mimo uszu.- jej głos nabrał pewności, dawnego zacięcia, by doprowadzić sprawę do końca.- Ale jeżeli zrobiłam coś źle wobec ciebie i siebie, to zamierzam o tym mówić otwarcie, nie tak jak dotąd.- dodała, czując, jak ściska ją w gardle.- Obietnice są dla nas wiążące, dane słowo znaczy więcej niż dla innych. Dlatego chciałabym ci obiecać, przysiąc, że tak teraz będzie, bezkłamstw, wyolbrzymiania, krzywdzenia ciebie. Zrzucania winy, chociaż to ja schrzaniłam całkowicie.- wbiła wzrok w jego plecy, bo może tak było łatwiej. W innych okolicznościach to byłyby tylko słowa, ale dla nich... dla romów, niosły inną wartość. Przysięgali rzadko, a ona zdążyła dorosnąć do tego, by przysięgi składać i ich dotrzymywać, nawet jeżeli musiałaby zmienić w sobie wszystko.
Dotarcie na miejsce dało im chwilę i przestrzeń, by atmosfera znów stała się lżejsza i czystsza. Chwila z małą ją wyciszyła, pozwoliła ostygnąć rozszalałemu sercu, które tłukło się w piersi. Nie wiedziała, ile czasu go nie było, ile cieszył się wodą. Czas uciekał jej przez palce, a mała, która grzecznie drzemała tylko dawała temu okazje. W końcu jednak zjawił się obok, a ona otworzyła powoli oczy. Zerknęła w kierunku wody, gdy padła zachęta, aby sprawdziła, jak bardzo była przyjemna.
Powróciła z uwagą do maleństwa leżącego na kocu i samego Jamesa.
- Daj jej jeszcze chwilę, bo już jej pora by się budzić, ale ogólnie tak. Jest jeszcze malutka, więc będzie spała więcej, ale nawet się nie obejrzysz, jak zacznie pełzać za tobą i zatęsknisz za tym czasem, gdy już zacznie chodzić.- odpowiedziała mu, zerkając w dół na córkę. Nie wiedziała, czy mała faktycznie wyrośnie na córeczkę tatusia, ale istniała na to szansa.
Wstała powoli, rozpinając do końca koszulę i upuszczając ją na koc, by zaraz dołączyć spódnicę. Zdjęła również wstążkę z włosów, pozwalając im rozsypać się miękką falą. W samej bieliźnie skierowała się do wody, trochę prowokująco kołysząc biodrami, gdy szła w kierunku brzegu. Nie obejrzała się na Jamesa, nie wiedząc, na ile była ciekawsza od małej i na ile w ogóle potrzebowała przekonać się, czy spojrzał za nią. Pierwszy kontakt z wodą wywołał dreszcz, lecz kiedy zanurzyła się po szyję, otuliło ją przyjemne ciepło. Zanurkowała, chcąc na moment zniknąć pod wodą. Otoczyła ją cisza, a wszystkie dźwięki pozostały ponad taflą. To było najmilsze, lecz brak powietrza, zmusił ją, by wypłynęła. Brakowało jej tego, pobytów nad jeziorem bez małego balastu, który teraz pozostał z Jimem na brzegu. Przymknęła oczy, odchylając głowę ku słońcu. Mogłaby spędzić tu cały dzień i nie żałowałaby ani sekundy poświęconego temu czasu. Wypłynęła trochę dalej i ostrożna, gdy czuła, jak kiepska była jej kondycja. Nie przybyło jej wiele podczas ciąży i równie szybko zgubiła nadmiar, chociaż jej dotąd smukła sylwetka nabrała kobiecości, była, póki co odrobinę pełniejsza. Ponad wszystko czuła jednak, że szybciej brakowało jej oddechu, mięśnie się męczyły, płuca traciły wydolność. Musiała przez to przejść, przepracować ten etap słabości. Miała na to pomysł, lecz potrzebowała jeszcze realizacji. Nie wiedziała, ile czasu spędziła w stawie, lecz póki nie dobiegł do niej dziecięcy płacz, nie przejmowała się tym. Cieszyła się chwilą, powrotem do tego, co znajome i pozbawione ograniczeń. Nie musiała już zastanawiać się, czy to bezpieczne i czy powinna. Rozważać, gdy brakowało jej mądrości starszych kobiet, które normalnie służyłyby wiedzą i radą.
Wyszła z wody, gdy miała już dość i na brzegu już, wycisnęła włosy, by szybciej wyschły. Przesunęła dłonią po dekolcie i brzuchu, gdy spływające krople wody pozostawiały po sobie łaskoczące ślady. Wróciła na koc, kładąc się na brzuchu, w większości na słońcu. Wsparła się na łokciach, przechylając delikatnie głowę, a spojrzenie powędrowało od Jamesa do małej i z powrotem.- I masz, co chciałeś.- rzuciła, gdy zauważyła, że mała nie spała, a wierciła się troszkę.
Ugięła nogi w kolanach, krzyżując je w kostkach i nieco kołysząc nimi w górze.
- W ogóle woda naprawdę jest cudowna, oby została jeszcze tak ciepła przez jakiś czas. Mam ochotę to powtórzyć za parę dni.- stwierdziła, nie miała pojęcia w jakim towarzystwie, ale to wcale nie gasiło entuzjazmu. Zerknęła na Jima ponownie, a ładny uśmiech rozciągnął pełne usta znów. Przesunęła czubkiem języka po górnej wardze z lekkim zamyśleniem wypisanym wręcz na twarzy. Chciała o coś spytać, ale nie wiedziała jeszcze jak ubrać to w słowa i nie o ich prostotę chodziło, lecz sam wydźwięk. Może jednak nie warto było pytać, nie tak, jak zamierzała. Przechyliła lekko głowę, spoglądając na niego otwarcie i odrobine zadziornie. Delikatnym, nieco figlarnym ruchem, skinęła na niego palcem, zachęcając by przysunął się bliżej.- Chciałabym cię pocałować, Jamie.- zdradziła mu wprost czego chciała, co niespodziewanie zagrało w jej pragnieniach. Nie wiedziała czy jej na to pozwoli, czy zaraz nie zostanie z niczym. Nie miała planu na to, co mogło stać się zaraz, ale nie myślała o tym. Może chciała zderzyć się z tym, co mogło być niespodziewane.- Mogę?- nigdy o to nie pytała, ale teraz, gdy ich relacja była tak naruszona. Chciała pozostawić mu wybór, dać przestrzeń na decyzje. Stawiała wszystko na jedną kartę, ale to nie było coś obcego, czego nigdy wcześniej by nie robiła. Tak funkcjonowała długo, będąc wtedy chyba najszczęśliwszą.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Leśny staw - Page 18 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Leśny staw [odnośnik]22.04.24 17:27
Ciemna brew zniknęła pod ciemnym lokiem, a spojrzenie ciemnych oczu zamarzło na niej, zupełnie jakby gęsia skórka na jego ciele wywołana chłodem miała w tym jakiś udział. Zadumał się na moment, wyglądając głupiej niż by tego sobie życzył, ale jej pytanie na pozór może łatwe, wcale proste w odpowiedzi się nie wydawało, szczególnie gdy sądził, że to nie od powinien na nie odpowiadać, lecz ona sama przed sobą.
— Czego chcę? Chcę słyszeć śmiech w domu, muzykę, szum rozmów, żartów, śpiewu. Chcę widzieć cię wesołą jeśli jest jakiś powód do radości lub złą, jeśli zrobię coś złego, szczególnie jeśli o tym nie wiem. Nie nijaką, obojętną, w milczeniu znoszącą wszystko o czym nie mam nawet pojęcia. Ale nie wiem, czy to odpowiedz na twoje poprzednie pytanie. To jest to czego chcę, nie wiem, czy to wymaga przyzwyczajenia się do mnie i czy powinienem tego chcieć. — Zmarszczył brwi. To pytanie, które zadała wydawało mu się dziwne, podstępne i testowe. Gubił się w tym, choć próbował być czujny i skoncentrowany na jej słowach, jakby brał pod uwagę czy to co powie lub zrobi jej nie dotknie. Wbrew temu, co założył sobie w sierpniu, dotrzymywanie własnych postanowień było trudne. — Przyzwyczajenie brzmi jak obojętna akceptacja — mruknął posępnie, odwracając głowę w drugą stronę. Spojrzał na staw, nad którego granicami unosiła się lekka mgła. Pogoda była już kapryśna, słońce grzało wilgotny grunt. Spodziewał się mżawki po południu. — Tolerowanie czegoś czego w naszym życiu równie dobrze mogłoby nie być, ale jest. Jakoś tak. Sam nie wiem, niezbyt to optymistyczne? — Wzruszył lekko ramionami, spoglądając na nią. Czy ona tego potrzebowała? Przyzwyczajenia się do jego obecności, która była i tak niewielka? Mało angażująca? Z chwilową nostalgią spojrzał w stronę stawu i przetarł mokre włosy, potrzepał je trochę między palcami i westchnął. — Mogę być tłem jeśli tego potrzebujesz. Mogę poprosić cię, żebyś się do mnie przyzwyczaiła, ale chyba nie taka moja rola. To ty powinnaś wiedzieć, czy chcesz się przyzwyczaić, czy wolisz mnie traktować w domu jak intruza.— Czy właśnie tak to widziała? Egzystowali obok siebie, w milczącej akceptacji, tolerancji dla własnego towarzystwa. Nie chciał się kłócić. Nie chciał awantur i płaczu, nie chciał tego wszystkiego przez co przechodzili w zeszłym roku. Nie byli już sami, mieli małe dziecko. Może nie czuł z nim żadnego związku, ale wierzył, że choć trochę dla niego powinni się postarać. Popłynąłem? — spytał bardziej sam siebie niż ją. Nie był pewien tego, co myślał, ale dziś swobodnie przekształcał myśli na słowa, nieświadomie przechodząc na romski.
— Ze sobą, a nie obok siebie — powtórzył po niej cicho. Częściowo tym właśnie odpowiedziała na jego pytania. Coś w jego żołądku się przewróciło, wziął głębszy wdech, czując jak ślina gromadzi mu się w ustach, z których nie wypłynęły też żadne słowa. Właśnie tak planował żyć, tak widział to w sierpniu. Dziś wiedział już, że nałożył na siebie kajdany własnych założeń, chcąc być konsekwentny ukarałby bardziej sam siebie niż ją. Dziś nie miał nawet ochoty karać ją za cokolwiek, tamte dni, tamte miesiące wypełnione rozczarowaniem, smutkiem i niekończącą się tęsknotą minęły. Przyszło coś innego, ale nie do końca jeszcze rozumiał co i nie wiedział, jak to nazwać. Starał się więc być ostrożny i nie stawiać kroków zbyt pewnie, nie decydować zbyt radykalnie.
Nie chodzi o zasady, nie jestem w to najlepszy — wyjaśnił łagodnie i uśmiechnął się do niej ciepło. Jego kręgosłup moralny był bardzo słaby, a on sam — wbrew butnej i aroganckiej naturze, bardzo podatny na wpływy innych. Wystarczyła tylko obietnica bycia obok; cicha obietnica zaspokojenia jego najbardziej podstawowej potrzeby — samotności. Dla bycia z kimś i odczuwania mógł posunąć się daleko, mógł zrobić wszystko. Romskie zwyczaje przyjął bez kręcenia nosem, chciał być czyjś. Tylko tyle. Dużo z tego, czego... nie wolno... dobrze smakuje? — Odparł powoli i niepewnie, a jego skóra na twarzy, na karku — pomimo opalenizny i otulającego go chłodu, zarumieniła się jak od wysiłku. Zerknął na nią spod byka i zaśmiał cicho. Był rozdarty, nie mieli  już żadnego mentora, ale w życiu, które wiedli — w chaosie bez starych zasad — byli jak dzieci we mgle. Oboje równie zagubieni w tym co dobre, a co nie, co akceptowalne, a co trudne do przyjęcia. To sprawiało, że każde z nich robiło to, na co miało ochotę, świadomie lub nie raniąc drugie. Nikt nie wytyczał żadnej ścieżki, nikt nie korygował błędów, a oni sami nie umieli się na nich uczyć. — Będzie trudno jej stworzyć taki świat, Eve. Dwa wozy i my nie damy jej tego, co przeżyliśmy. Kiedy do was dołączyliśmy... W końcu spotkaliśmy dzieci, które chciały się z nami bawić. — Spojrzał na nią z nostalgią i lekkim uśmiechem. Nie pamiętał tego, co było wcześniej za dobrze, nie był pewien nawet czy to były jego własne wspomnienia, nie czuł więc smutku z tego powodu, ale taka była prawda.
—Jesteś całkiem znośna, gdy milczysz — zażartował i spojrzał na nią prowokacyjnie. Nie było w tym wiele prawdy, jej milczenie dzisiaj go ogłupiało. Nie wiedział, co myślała i co czuła, a on nie wiedział, co miał z tym dalej robić. Nie umiał się domyślać. Mówiła, że mógł jej nie słuchać, ale słuchał, jakby zaraz miała mu wytłumaczyć, dlaczego nie chciała do niego wrócić. Dlaczego uciekała od niego nocami, dlaczego tak utrudniała mu naprawienie tego wszystkiego, a potem dlaczego nie potrafiła zrozumieć, gdy sam pogrążając się w bólu i smutku uciekał od niej. Ale nie wyjaśniła mu tego, tłumacząc mu jednak o tym, jak otwarcie planowała o tym mówić. I nie powiedziała nic, czego by wcześniej nie wiedział. Spojrzał na nią powoli z uśmiechem lekkim, nieco przyklejonym do twarzy. Uśmiechem pogodzenia się z losem i rzeczywistością. Nie pytał i nie ciągnął tematu zgodnie z tym, co wcześniej próbował jej zasugerować, by zostawili to za sobą. Pozwolił jej na powiedzenie tego, co chciała powiedzieć, choć poza oferowaną obietnicą nie zmieniło niczego i niczego mu nie rozjaśniła.
— Nie potrzebujemy więcej obietnic. Mamy ich już aż nadto. Zanim zaczniemy je tworzyć powinniśmy spełnić te, które już są, a nie bardzo nam to wychodzi— mruknął, próbując tchnąć we własne słowa trochę rozbawienia i żartu, jakby podchodził do tego lekko. Ale mówił szczerze. Nie obiecywał zbyt często, unikał tego jak ognia, wiedząc, że przysięgi miały wielką moc i każdy kto choć trochę pragnął być lojalny wobec samego siebie musiał im sprostać. To była jedyna zasada, której w życiu trzymał się zawsze. Obietnice były święte.
Spojrzał na małe dziecko zawinięte w kocyk, leżące tuż obok niego w cieniu. Uniósł brew na zapowiedź tego, co miało nadejść. Uśmiechnął się też do siebie — tęsknota za czymś takim brzmiała miło. Bardzo chciał się z nią związać, ale wątpił, czy potrafi. Nie czuł do niej zupełnie nic, ale nie miał odwagi się do tego przyznać ani Aishy ani Eve. Nie patrzył na ciemnowłosa, gdy zajmowała ubranie, było w tym wciąż coś nieuprzejmego i bezwstydnego. Ogniskował spojrzenie na dziecku, choć świadomość zrzucanych obok niego ubrać zaczynała być nieznośna. Odwrócił się za dziewczyną, kiedy szła do wody, kręcąc biodrami, przegrywając z samym sobą. Nie miał szans jednak patrzeć jak nurkuje, Gilly wydała jakiś dźwięk, co szybko zwróciło jego uwagę i zaczął panikować nie mając pojęcia, czy te dziwne odgłosy, które wydostawały się z jej gardła były normalne.
— Szlag! — Czy ona się krztusiła? Czy tylko gaworzyła? Czy była za mała na gaworzenie? Przypominała dźwiękiem jakiś stworzenie. Spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami, gdy kręciła główką i wyciągnęła lekko rączki, rozkładając przy tym paluszki małe jak nóżki sikorki. — Shhh.... Shh... Już dobrze, już... mama zaraz wróci — zapewnił ją cicho, modulując głosem nieświadomie tak, jak mówił z największą czułością do szczeniąt, kociąt i małych koni. Opowiedzieć ci bajkę? Był sobie pewien tabor. Wędrował od lasu do lasu, od wsi do wsi. Ale przyszedł dzień, że zmarł najstarszy Cygan, sędziwy Opowiadacz Bajek. Prawił piękniejsze opowieści niż ja, wszyscy Cyganie lubili go słuchać wieczorami przy ognisku. I kiedy zabrakło starego tabor przestał jeździć po świecie, osiedlił się w podgórskiej wiosce. I wtedy, jeden z Cyganów, młody czarnowłosy Kało postawił opuścić rodzin i ruszyć samotnie w świat. Ciężko, oj ciężko mu było na sercu, ale nie mógł inaczej. Musiał dokonać wyboru. Porzucić wędrowanie albo rodzinę. Pożegnał się ze swoimi i ruszył w świat, bo wędrówka była mu najmilsza na świecie. Szedł od lasu do lasu, od miasta do wsi... — mówił po romsku, patrząc w powoli otwierające się oczy marudzącego pacholęcia. — uchodził za włóczęgę, ale miał fach w ręku. Stary człowiek zaczepił go w jednym z miast. Jesteś kowalem, a ja mam dla ciebie pilną robotę, powiedział. Chcę żebyś mi dziś podkuł dwanaście moich koni. Powiedziawszy to zaprowadził Cygana pod swój dom i zaśpiewał: Le, Ale, Pemle, Sele, Kele, Kerele, Dara, Fara, Harulo, Zina, Rina, Wirulo. Jak wiatr porywisty, przybywajcie wszyscy!— zanucił, uśmiechając się nerwowo. Dziecko niepokoiło się w jego oczach coraz bardziej, a przynajmniej jemu się zdawało, że zaraz zacznie płakać. — Na to czarodziejskie wołanie dwanaście karych koni stanęło przed Cyganem. Kało zabrał się do roboty. przybijał zwinnie podkowę po podkowie, aż się nagle przestraszył...— Urwał, kiedy obok pojawiła się Eve. — Nic nie mogłem zrobić — wytłumaczył się z wstydem, spoglądając na wiercące niemowlę. Mówiła, że powinna spać, a ona się wierciła i patrzyła na niego dużymi, ciemnoniebieskimi oczami — a to było takie dziwne, żadne z nich nie miało takich oczu. Zaraz potem obejrzał się na staw. Woda była przyjemna, ale nie był pewien, czy pogoda mogła się utrzymać. Mżawki trwały coraz dłużej, szła jesień i to było czuć wyraźnie. Spojrzał na nią, w chwili, gdy przyciągała językiem po wardze w sposób, który niesfornie ściągał jego myśli w nieodpowiednią stronę. Ale to jej ładny uśmiech przyciągnął jego uwagę, a teraz odwrócił wzrok, jakby walczył — a walczył sam ze sobą — by nie ulec pokusie oddania się przyjemności, która zaczęła go rozgrzewać. Rozkosz pukała do drzwi, była na wyciągnięcie ręki, mógł do niej sięgnąć i zapomnieć o wszystkim. Kiedy zasugerowała mu by się zbliżył, wyczuł to — popatrzył na nią podejrzliwie, a po chwili przysunął się, nie zmieniając pozycji, wciąż leżąc na brzuchu. Jej ciche pytanie wprawiło go w lekkie osłupienie. Z jednej strony tak przyjemnie zaskakujące, urocze i miłe, z drugiej rozbudzające dziwne przerażenie ciążące w żołądku jak sterta kamieni. Tak, poproszę, pomyślał od razu, ale zaraz potem spuścił wzrok. Czując jak serce wali mu w piersi. I był pewien, że nawet ona to słyszała. Tak, poproszę wystarczyło. Tylko tyle, by zatonąć w przyjemności, błogości, przyjemnym cieple, miłości nawet jeśli ulotnej i krótkotrwałej. Tak, poproszę, wezmę wszystko — i tak w kółko, nie zmieni się przecież nic.
— Musimy porozmawiać — szepnął cicho, wręcz nieśmiało, ale w języku, który był mu tak samo bliski jak ona. Spojrzał jej w oczy z dziwnym przestrachem, a zaraz potem podniósł się na rękach i usiadł w tym samym miejscu, ale plecami do dziecka, a twarzą w stronę stawu. Myślał chwilę, gryząc policzek od środka. — Myślałem o tym trochę. O tym, co się wydarzyło, o nas. O tym, jak to wygląda. Próbowałem zrozumieć, co się stało, ale chyba... nie wiem. Może jestem za głupi na to. Nie rozumiem. Ale wiem, że nie jesteś szczęśliwa— zerknął na nią powoli. — I jak widać nie byłaś od samego początku — odkąd tylko się odnaleźli, do tego pił. I chyba dlatego zaczął w ogóle tą rozmowę, ale nie miał odwagi. On sam wtedy był taki szczęśliwy, obiecał jej, że zrobi wszystko, by jej wynagrodzić to, co się stało. Czy to wszystko się już wykończyło? Nie miał siły na więcej? To przez Thomasa została sama. Nie on zabił, nie on zawinił bezpośrednio, ale on się do tego przyczynił, a ta wina spoczywała ciągle też na nim. Nie wiedział co zrobić by to naprawić, jak zrekompensować jej tę stratę. Nie dało się przecież, był świadom. — Nic dziwnego, zmaściłem kilka razy. Albo kilkanaście. Ale tęsknię za tobą — wyznał, opuszczając wzrok przed siebie. Woda spłynęła mu po plecach z wilgotnych włosów, wywołując gęsią skórkę. — Nie tą z ostatniego roku. Ale wiem, że do tego już nie ma powrotu. Zmieniliśmy się. — Być może ona zdążyła już dojść do tych wniosków. W jej słowach słyszał dojrzałość, której nie rozpoznawał. Zdawała się wiedzieć czego chce i zaimponowało mu to, ale jej słowa też sprowokowały go do powiedzenia tego, czego wcześniej nie miał odwagi. Czy może ona sama doszła już do pewnych wniosków? On nie często to robił. Nie analizował, nie dyskutował. Ale teraz nie mógł zawiesić tego w pustej przestrzeni, nic się nie zmieni. — Nie idzie nam to, Eve. Razem. Nie idzie nam w... małżeństwie... Nie idzie nam jako para. Powinniśmy zacząć od początku. Powinniśmy być przyjaciółmi. Powinniśmy spróbować być znów przyjaciółmi, to... nam wychodziło kiedyś — wydukał w końcu, powoli przymykając usta i zaciskając je w wąską kreskę. Nie miał jej odwagi tego powiedzieć wcześniej, ale zrozumiał to już chyba w trakcie festiwalu lata. Nie miał po prostu odwagi, by powiedzieć to głośno. A teraz... proszę, stało się. Przeniósł na nią wzrok, spróbował odnaleźć jej, badając przy okazji jej reakcję. — Co o tym myślisz?



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Leśny staw [odnośnik]24.04.24 0:52
Słuchała, gdy mówił, bo pierwszy raz od dawna wydawał się chcieć mówić, nawet jeżeli temat wcale łatwy nie był. Prowadziła nią ciekawość, zainteresowanie, gdzie widział siebie i czego tak naprawdę chciał. Pokrętnie i przypadkiem popchnęła go do mówienia o swoich pragnieniach, nawet w tak pozornie błahych sprawach i szczerze tego nie planowała. To, co mówił, dawniej byłoby proste i zwyczajne, tak okropnie oczywiste, ale po ostatnich trzech latach oraz wszystkich przeszkodach, stało się prawie nierealne. Zawiesiła wzrok gdzieś w przestrzeni, nawet nie na nim i chłonęła każde wypowiedziane słowo. Chciała być tak otwarta, jak kiedyś, cieszyć się i śmiać, denerwować, gdy były ku temu okazje. Rzeczywistość nauczyła ją strachu przed emocjami, zderzyła z niezrozumieniem otoczenia i samej siebie. Otoczyła ją murem z którego powoli i na nowo uczyła się wychodzić. Zburzyła jego większość, odsłaniając tą słabą i delikatną siebie, gotowa była zaryzykować ciosem, który ją złamie. Mogła zrobić sobie krzywdę, odtrącając nadal bliskich albo wystawiając się jak teraz. W obu przypadkach mogła w końcu poczuć ból, ale jednak gotowa była ryzykować, wyczekując dawki adrenaliny, gdy znajdzie się na granicy. Nie było to mądre, ale wcale nie chciała być mądra.
- Tak, to odpowiedź na moje pytanie. Postaram się, spróbuję być taka znów. Nie komplikować już, a otwarcie pokazywać jak jest i mówić, gdy coś będzie nie w porządku.- nie będzie to łatwe, bo wymagało od niej więcej niż kiedyś.- Masz prawo tego chcieć i możesz. Chcę słuchać cię, James. Wiedzieć czego chcesz i oczekujesz, tak będzie nam prościej. Nie ocenię cię za to czego pragniesz.-dodała, przenosząc wzrok na jego twarz. Póki nie potrafiła znów tak po prostu i naturalnie go zrozumieć, musiał jej pomóc. Ona również zamierzała to zrobić, nawet jeżeli wymagało to wskazania palcem.
Zastanowiła się nad jego słowami, ich wydźwiękiem, kiedy coraz bardziej wchodził w szczegóły.
- Może to faktycznie nie najlepsze słowo do opisania tego, co powinno nastąpić.- przyznała, wiedząc już, jak je odbierał.- Nie chcę cię tylko tolerować i nie chcę, byś był tylko tłem. Nie widzę w tobie intruza i nigdy nie zamierzam widzieć. Potrzebuję cię w swoim życiu, obie cię potrzebujemy chociaż z innych powodów.- mówiąc to zerknęła na małą, która jeszcze grzecznie spała.- Akceptowałam twoją pustą obecność za długo, teraz wiem, że chcę, byś był w moim życiu w pełni. Całym sobą, a nie tylko cieniem, który przemknie korytarzem i zniknie zaraz. Czy nie milsza byłaby rzeczywistość, gdyby takich dni jak ten było więcej? – spytała, była równie winna temu, że takich momentów mieli w życiu mało.- Chciałabym mieć znów w tobie przyjaciela, jak dawniej.- głos stał się szeptem, spojrzenie nabrało nieśmiałości, kiedy osiadło na nim.- Na festiwalu powiedziałam ci, że nie jesteśmy przyjaciółmi, ale to było kłamstwo. Idiotyczne, którego później żałowałam. Posypało się wiele między nami, rozpadło się zaufanie i wiara w siebie nawzajem, wiara w samych siebie. Tylko że gdy opadły emocje, wiedziałam, że powiedziałam głupotę, której później nie miałam już możliwości cofnąć.- westchnęła cicho.- Kiedy mała się urodziła, miałam dużo czasu na przemyślenia. Całe dnie, które dłużyły się okropnie. Myślałam o własnych decyzjach i błędach. Zastanawiałam się nad nami i gdzie to wszystko powinno zmierzać. Kiedy zobaczyłam cię kilka dni temu, gdy pochylałeś się, by wziąć Djilię na ręce... wierzyłam w ciebie i ufałam ci tak samo, jak kiedyś. Wiedziałam, że nigdy nie miałeś dziecka na rękach, takiego drobnego i małego, ale ufałam, że nie zrobisz jej krzywdy. Nawet nie masz pojęcia, jak przedziwnym i cudownym, było poczuć to samo zaufanie.- słowa płynęły, nie wiedziała, co tak naprawdę zerwało te blokady, które trzymała długo, ale teraz po prostu mówiła. Był w niej spokój, poczucie, że nie stanie się nic złego, jeżeli otworzy się przed nim.- Przyjaźń nie pęka tak łatwo, nawet naruszona zostaje między ludźmi.- dodała, ale czuła powoli potęgujące się napięcie i niepokój przed jego reakcją.
- Popłynęłam? – uniosła lekko brew, a kąciki ust uniosły się w zadziornym uśmiechu, gdy zrewanżowała mu się tym samym pytaniem. Przekrzywiła głowę, kiedy napomknął, że nie był najlepszy w zasady. Wiedziała o tym, przecież był jej kompanem w ich łamaniu, próbach życia na własnych regułach, co nie miało prawa się udać. Oboje nie radzili sobie z zasadami, nęceni tym, co poza ich zasięgiem. W tym jednym po prostu nie różnili się od siebie.
Miękki i dźwięczny śmiech wypełnił powietrze między nimi, gdy usłyszała jego słowa i zobaczyła, jak rumieniec nieco barwi jego skórę. Może dla kogoś byłoby to niedostrzegalne, ale ona wiedziała, jaką barwę ma jego skóra i dostrzegała tak subtelne zmiany.
- Wszystko, co zakazane ma słodki smak. Pytanie tylko, czy chcemy tego smakować osobno? – mogli tak żyć, wbijając sobie nóż w plecy i kręcąc nim, by odczucie stało się dotkliwsze, tylko gdzie mogło ich to zaprowadzić. W którym momencie dostrzegą, że za dreszczem emocje i chwilową rozrywką płynie posoka drugiej osoby. Kiedyś trudniej było jej dostrzec, gdzie jest granica, której przekroczyć nie powinna, dziś częściej ją widziała, ale czasami z premedytacją przekraczała, bo mogła. Będąc tutaj i zastanawiając się nad tym, dochodziła do wniosku, że już więcej nie chciała, ale między chęcią a faktycznym powstrzymywaniem się była długa droga. Uniosła wzrok na Jamesa, nie chciała go ranić i nie chciała być przez niego raniona, zapomnieć, jak smakuje gorycz.
Odrobinę spoważniała, kiedy zmienił się temat, gdy dotknęli przeszłości.
- Trudne, ale nie niemożliwe. Tabory nadal się przemieszczają, jest ich mniej, ale nawet w okolicach Doliny niedawno pojawiły się dwa. Ten świat nie jest dla niej zamknięty i nie jest dla nas zamknięty. Nie pokażemy jej tamtej rodziny, ale kiedyś możemy mieć nową.- nie czuła się pewnie mówiąc o tym, ale była to jakaś opcja. Rodzinę mogli stworzyć z ludźmi bliskimi ich sercu, ale też z obcymi romami.
Otworzyła szczerzej oczy i parsknęła zaraz śmiechem, kiedy padła odpowiedź, które chyba po prostu się nie spodziewała. Czekała na jakieś brzydsze określenia, bo na nie sobie zapracowała.
- Bezczelny.- fuknęła, ale usta rozciągnął uśmiech, a ciemne oczy po prostu się śmiały. Kąciki ust nieco opadły, ale spojrzenie nie straciło na nowo odkrytym w sobie cieple, kiedy sprostował jej słowa o obietnicach.
- Masz rację, ale chciałam ci to po prostu obiecać. Ostatnia obietnica, zanim nie sprostamy poprzednim, nie zrealizujemy ich.- mieli nad czym pracować, trzeba było naprostować całe życie, odnaleźć się w tym wszystkim na nowo.
Woda przyjemnie wystudziła emocja i myśli, dała jej czas, by odetchnąć. Czuła się przepełniona wszystkimi bodźcami, emocjami, uczuciami i myślami. To było nieswoje, jakoś nowe i inne niż to, co przeżywała przez miesiące. Nie miała pewności czy było lepsze i czy chciała się tak czuć. Tak łatwo było teraz uderzyć w czuły punkt, dotknąć ją do żywego i zostawić tak. Ufała jednak sobie, nauczyła się czuć bezpieczna sama ze sobą, bo nie da się złamać. Największą krzywdę mogła wyrządzić sama sobie, tylko ona mogła sięgnąć tak głęboko, aby rozsypać się całkowicie. Wypuściła ze świstem powietrze, a wręcz czarne tęczówki zniknęły za powiekami, które opadły powoli. Wychodząc na powrót z wody, była gotowa wrócić na koc, do niego i jej. Do swojego małego świata, który w takich chwilach był najważniejszy, by później stać się częścią większego. Uczyła się akceptować to, ostrożnie stawiając każdy krok, by się nie pomylić, ale chciała sprawdzić, jak daleko może iść.
Wykładając się na kocu, popatrzyła na małą, Jamesa i znów na nią.
- Poradziłeś sobie z nią bardzo dobrze. Spójrz na nią, jest spokojna i nie płacze. Musi czuć się przy tobie dobrze i bezpiecznie.- jego zawstydzenie rozczuliło ją, ale starała się to ukryć, by nie naruszyć jego poczucia męskości. Ta ich przeklęta duma, czasami dawała się zranić z byle bzdety.
Patrzyła na niego, chwilowo skupiona tylko i wyłącznie na nim. Kiedy się przysunął, uniosła nieco brew, czekając na jego zgodę. Nie drgnęła z miejsca, mimo że przeciągał to nieznośnie i dawała mu czas na przemyślenie czy tego chciał.
Przechyliła głowę, gdy padło coś innego niż przewidywała. Uśmiech osłabł i zniknął, ustępując pełnej uwadze, którą uzyskał od niej. Zmarszczyła lekko brwi, mając wrażenie, że znika jego odwaga, że pojawia się niepokój? Podniosła się również, siadając, jakby intuicyjnie, bo to wydawało się bardziej właściwe teraz. Przesunęła się, siadając obok, ale przodem do niego, wyciągnęła nogi by było jej wygodniej, kolanami prawie opierając się o jego lewy bok.
- To nie do końca prawda. Nie od początku tak było, czułam się szczęśliwa. Zagubiona i niepewna, ale szczęśliwa. Później też nadchodziły momenty, gdy z niedowierzaniem czułam znów to ciepłe odczucie. Na ulotnych drobnostkach, ale były. Nie myśl, że byłam z tobą tylko i wyłącznie nieszczęśliwa.- nie mógł być o tym przekonany, gdy nie była to prawda. Nie chciała, aby tak uważał, a co gorsza czuć się tego powodem.- Nie myśl o tym, oboje podejmowaliśmy głupie decyzje za które później przychodziło nam płacić w różny sposób. Jesteśmy tak samo niekrystaliczni, Jimmy.- umilkła, kiedy przyznał, że tęsknił za nią. Patrzyła na niego, czując rozlewający się po sercu smutek i to coś dziwnego, co smakowało radością oraz ulgą, ale było inne.
Wbiła wzrok znów w przestrzeń przed sobą, patrzyła w linię drzew, które James miał za plecami, ale ona przed sobą. Jego słowa zdawały się nieść za sobą coś nieodwracalnego, ale nie poczuła strachu przed tym. Oboje chyba dorośli ten jeden raz, aby iść dalej przez życie. Nie mogli dalej stać w miejscu i miotać się bez celu, bo w tym konkretnym, nie zdziałają już nic. Wzięła głębszy oddech, gdy w powietrzu zawisło jego pytanie. Co o tym myślisz? Trafniejszym było, co teraz czuła. Zamrugała, a czubek języka jeszcze raz prześlizgnął się po ustach, lecz tym razem nerwowo. Musiała zebrać jakieś słowa, ułożyć to zrozumiale, bo wiedziała już co myśli.
- Myślę, że masz rację, a przynajmniej po części. Może nie do końca.- wzięła głębszy oddech, kupując sobie jeszcze sekundy milczenia.- Powinniśmy zacząć od nowa, jako przyjaciele, ale i jako małżeństwo, bo kiedyś wrócimy do tego samego miejsca i tej rozmowy. Popełniamy te same błędy, Jim, średnio radzimy sobie pracując nad jedną rzeczą, a pozostawiając drugą. Myślę, że powinniśmy zacząć na czystej karcie, ale nie zapominając, co doprowadziło nas do tego momentu w życiu. Dajmy sobie czas i przestrzeń, dajmy sobie tyle ile będzie potrzeba, bez pośpiechu. Mamy ten czas, nic nam nie każde biec, możemy stawiać powoli krok za krokiem. Musimy nauczyć się ufać sobie nawzajem i samym sobie, wierzyć w siebie wzajemnie i sobie. Kiedyś nam to wychodziło, bo padały między nami słowa, które nawet mogły zranić, ale były prawdziwe. Chyba tego nam zabrakło, oboje zapomnieliśmy, że ta druga osoba jest po to, by pomóc w przeciwnościach, a nie zranić i zostawić.- przeniosła wzrok na niego, łagodność i ciepło nie zniknęły, a zdawały się tylko mocniej zauważalne.- Jesteśmy tak samo winni, ale możemy to zmienić. Nie wrócimy do tego, co było, ale jeżeli damy sobie szansę i kredyt zaufania, możemy stworzyć coś nowego. Zmieniliśmy się, ale równocześnie zostaliśmy tacy sami, skoro teraz jesteśmy tu i teraz. Jesteś odważny, Jamie, cholernie odważny, że po tym wszystkim zacząłeś ten temat i dlatego, jeżeli tylko będziesz chciał... nie boję się ci zaufać, by zobaczyć, gdzie zaniesie nas los.- patrzyła na niego nieprzerwanie, powoli uniosła dłoń i położyła na jego policzku. Musnęła palcami ciemną skórę, zaznaczoną kość policzkową.- Chciałabym też, żebyś coś wiedział. Obojętnie, jak skończy się ten dzień i do jakich wniosków ostatecznie dojdziemy. Powinnam powiedzieć to już dawno, ale wcześniej nie potrafiłam. Bez znaczenia co się dzieje między nami, jestem dla ciebie zawsze. Chcę być twoim wsparciem, kimś na kogo barki znów możesz bez obaw zrzucić część ciężaru, gdy będzie już tego wszystkiego za dużo. Nie obchodzi mnie jakiej siły wymaga od ciebie otoczenie, jako od mężczyzny, bo ja tego nie wymagam.- zsunęła dłoń na jego tors, tam, gdzie pod skórą biło serce.- I nie mówię tego jako żona, a jako przyjaciółka, którą kiedyś byłam i mam nadzieję, być nią znów. Wiem, że dziś to tylko słowa, ale może kiedyś w nie uwierzysz.- cofnęła rękę, podkuliła nieco nogi, opierając na nich dłonie. Nie mogła dać mu więcej, bo więcej nie miała.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Leśny staw - Page 18 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe
Re: Leśny staw [odnośnik]24.04.24 9:41
Zerknął na nią z boku, ostrożnie, czujnie, ale bez wielkich oczekiwań w oczach. Ulga także nie odmalowała się na nim po usłyszeniu jej słów. Zadeklarowała próbę zmiany, ale czy czuła to w głębi serca i naprawdę chciała to zrobić, czy przytaknęła dla świętego spokoju jak dziecko rodzicowi — nie wiedział. Z jednej strony nie mógł i nie chciał jej do niczego zmuszać, zaś z drugiej był już zmęczony tym wszystkim na tyle, że potrzebował tych zmian do jakiejkolwiek egzystencji w jej pobliżu.
— Ty musisz zacząć mówić czego chcesz też. Czego oczekujesz ode mnie. Bo nie wiem. Wciąż nie wiem. — W sierpniu wyznał, że nie oczekiwał niczego, a ona zdawała się z nim zgadzać, a jednak to nie grało z tym, co powiedziała mu dzisiaj i tym, co przed chwilą jej zaproponował. W sierpniu ona mała przed sobą poród, a on wierzył, że ma jeszcze czas to wszystko sobie poukładać. Nie mieli go oboje. Pomimo wyraźnego dowodu noszonego pod sercem on był zaskoczony, że to tak szybko się stało, bał się tego, co nastąpi i samego siebie, niepasującego do tej układanki. Ale ile mógł wspominać o tęsknocie, ile wypatrywać dawnych obrazów za linia horyzontu? Jeśli mieli być rodzicami, jeśli mieli pomóc temu dziecku poznać świat jaki oni znali, wśród kolorowych wozów, dźwięków radości i wolności, musieli być w nim oboje. Nawet jeśli nie dla siebie, bo nie było już nadziei to dla niej. — Jesteś pewna? — spytał kwaśno, odejmując od niej spojrzenie, by powieść nim po tafli. Aż dziwne, że byli tu dziś sami, gdy mogły to być ostatnie słoneczne dni. A może ludzie bali się pyłu, meteorytów. Może w tym stawie też znajdowały się odłamki, których nie widzieli, które skażą ich i zarażą czymś.
Miała rację — przemykał po domu jak cień, nie wchodząc jej w drogę, unikając konfrontacji od bardzo dawna. To były jednak skutki, nie przyczyny ich problemów. Nie był zbyt dobry w ich rozwiązywaniu, nie był pewien, co powinni zrobić. Przyjaciele akceptowali ich decyzje, wspierali w milczeniu, nikt nie powiedział, jak powinni postąpić. Wątpił, by ktokolwiek z nich nawet wiedział, co radzić.
— Mogłoby być więcej dni takich jak ten — choć zaczął się pozornie łagodnie i beztrosko, zaczynał teraz zabarwiać się ciężkością i powagą. Podejrzewał, że gdy jutro będzie pracował, oderwie głowę od tego tematu i tych spraw na chwilę, a potem znów będzie myślał. Myślał więcej niż kiedykolwiek wcześniej, jakby było o czym. — To nie było kłamstwo — przerwał jej, wszedł w słowo bezceremonialnie, choć bez gniewu. Spojrzał na nią jednak dopiero po chwili. — To nie było kłamstwo — powtórzył. — Powiedziałaś wtedy, co myślałaś, co czułaś. I powiedziałaś prawdę. Nie jesteśmy nimi odkąd jesteśmy małżeństwem, to dość proste. Skupiamy się na innych rzeczach. Na sobie, ale nie tak... jak kiedyś. Pragnę cię — przyznał cicho. — Ale nie mogę na tobie polegać. A ty nie możesz na mnie. — Skrzywił się, wiedząc, że zaczyna wchodzić na teren, którego nie chciał poruszać, szczególnie, że nie miał żadnego powodu do narzekania w tej sferze. Eve była piękna, była pociągająca i jadł jej z ręki — co z zażenowaniem musiał przyznać — gdy tego chciała, wystarczyło naprawdę niewiele, by obudzić w nim jakiekolwiek pragnienia. Wzmagała w nim głód i potrzeby, których nie umiał zaspokoić inaczej i nie szukał przez te trzy lata gdzie indziej. Szukał tylko u niej, tylko z nią, ale zdał sobie sprawę, że przestał szukać też czegokolwiek więcej. Młody, głupi, zachłyśnięty dorosłością jak zbyt małe dziecko, któremu wręczono nóż i kazano obierać warzywa. Nie mogło obejść się bez skaleczeń. — To nie była głupota. Nic co czujesz nie jest głupotą. Nawet jeśli mówisz o przeszłości. Nie ma nic złego w smutku. Najgorzej jest przestać czuć cokolwiek. To sprawia, że przestajemy być ludźmi, którymi byliśmy. — Spojrzał jej w oczy. Minęło dużo czasu, wystarczająco dużo, by mógł przetrawić jej słowa i wszystko to, co się wydarzyło. Nie bolały go już w żadnym stopniu, nie budziły rozgoryczenia. — Eve— szepnął cicho, miękko i prosząco. — Mówisz o zaufaniu w kontekście upuszczenia dziecka — to wydało mu się śmieszne i zupełnie nieadekwatne do tego, co czuł, przez co przeszli. — To chyba najpłytsza forma zaufania jakim można byłoby kogoś obdarzyć.— Nikt normalny nie upuściłby jej celowo, nikt ze zgromadzonych wtedy nie chciałby jej zrobić krzywdy, tego był pewien. Niczym nie różnił się od Marcela, Marii, a nawet Neali, której nie darzyła nawet sympatią. — Przepraszam, nie zrozum mnie źle. Może patrzysz na to inaczej, jesteś matką i... Nie rozumiem tego — Może dla niej to była największa forma zaufania, ale nie chroniła córki przed czyimkolwiek dotykiem, by uznał to za instynktowną barierę ochronną. — Nie o takim zaufaniu chyba myślę. Nie zrobiłbym jej krzywdy — zapewnił ją. — Nie zrobiłbym krzywdy tobie. Nigdy bym cię nie uderzył Eve, nigdy nie uderzyłbym jej — wyszeptał z głębią pełnej szczerości. — Chodzi mi po prostu o coś więcej. Wiarę w kogoś. W czyjeś intencje, osąd, duszę — wymieniał. Tak jak on wierzył w Marcela i nigdy nie podważył jego osądu. Tak jak on wierzył w intencje Neali, wiedząc, że naprawdę mógł na nią liczyć. Nawet w Steffena, który co rusz dokonywał beznadziejnych wyborów, jego stawiając na szarym końcu. Nie miał żalu, był pewien, że gdyby był w potrzebie, zrobiłby co może, by mu pomóc. Po prostu nie zawsze mógł. Nie chciał mówić tego głośno, nie czuł by mógł bez zranienia jej porównaniami, które choć obrazowe, mogły być krzywdzące. Nie chciał jej ranić, nie miał po prostu pojęcia, jak to zrobić bez tego. — Taka była nasza przyjaźń. Sama wiesz przecież — bo gdy wyjawiał jej sekrety, wrażenia i odczucia, nie odtrącała go. Nie wiedział, kiedy zaczęła wątpić — czy wtedy, gdy Thomas skazał ją na samotność, czy później, kiedy on zrobił to po swoim bracie. Należało mu się, wiedział o tym doskonal. O tym, jak się od niej odsunął, jak ogrodził murami, jak zobojętniał na wszystko i na wszystkich skupiając na własnym cierpieniu i wstydzie. Do tego stopnia, że odwrócił się nawet od Marcela. A jednak im udało się to odbudować, dlaczego nie poszło mu tak łatwo z Eve? Miał tylko jedną odpowiedź na to. I już padła.
— Nie— odpowiedział chwilę przed tym, jak przestrzeń między nimi wypełnił jej śmiech. Uległ temu sam i uśmiechnął się też, próbują zahamować zawstydzenie. Zaciskał usta, starając się nie pozwolić im wykrzywiać się tak w głupkowatym uśmiechu. Udało mu się dopiero w chwili, gdy jej pytanie zawisło nad nimi. Czy chcieli razem czy osobno. Nie odpowiedział, bo już nie wiedział tego napewno. Skrzyżował z nią jednak spojrzenie, gdy mówiła o rodzinie. O świecie, który znali, o taborach wędrujących. Swoimi słowami rozpaliła w nim iskrę nadziei na przyszłość, pierwszy raz dzieląc się z nim myślami o tym, jak mogło kiedyś wyglądać ich życie. Zamyślił się nad tym — może powinni to przemyśleć, może to był dobry pomysł? Bał się zmian. Bał się tego, co przyniosą, a teraz gdy o tym mówiła wydawały się takie realne. A jednak brzmiało to słodko. Gdyby tylko się udało.
Zaśmiał się zaraz, gdy nazwała go bezczelnym.
— A ty pyskata — odparł na pozór poważnie. — Właśnie o tym mówiłem — dodał usprawiedliwiająco i westchnął, przewracając oczami. — Ktoś powinien ci zamknąć usta od czasu do czasu. Nieznośna — zacmokał z teatralnym zdegustowaniem, po czym uśmiechnął się szeroko i spojrzał znów na nią pogodnie. Mała była cała, wierciła się z otwartymi oczami, a on nie wiedział jak się zajmować takim małym dzieckiem. Nie było w nim oporów fizycznych, dzieci otaczały go odkąd tylko pamiętał. Wpierw jego młodsza siostra, która kroczyła za nim wszędzie jak cień, a potem inne dzieciaki z taboru. To było coś innego. Bariera w umyśle. Łatwiej byłoby wziąć na ręce cudze dziecko — zwyczajne, małe, brzydkie lub ładne — niż swoje własne, że świadomością jaka odpowiedzialność tkwi w ramionach. I jak bardzo przypieczętowany został jego los.
Świadomość, że nie była tak nieszczęśliwa jak mu się wydawało była pocieszająca. Wciąż niewiele z tamtego rozumiał — z tamtego okresu i samego siebie, ale nie wracał już do tego. Usiadła inaczej, wystarczyło, by obrócił lekko głowę, by móc na nią spojrzeć, a może nawet tylko powieść ku niej wzrokiem, ale przez chwilę patrzył na staw pogrążający się w ciszy przerywanej co jakiś czas rechotem żab i śpiewem ptaków. A gdy zaczęła mówić, patrzył na nią z uwagą, nie zdradzając się jednak z własnymi myślami i tym, że co jakiś czas w jego myślach roznieciła się iskra niemego protestu i niezgody.
— Średnio radzimy sobie z jedną rzeczą, a co dopiero dwoma, Eve — poprawił ją, kiedy skończyła, wkładając w swoje słowa całe przekonanie. I ostatni rok jest tego najlepszym dowodem. Nie wiem, może ty to jednak potrafisz, ja nie umiem się skupić na dwóch rzeczach na raz. Nie umiemy zacząć od nowa w miejscu, w którym stoimy, bo nie możemy dać sobie kredytu zaufania. Na to jest za późno, Ev. Budowaliśmy to latami — powiedział, podkreślając ostatnie słowa. To trwało, trwało długo i choć dziecięce przyjaźnie wyglądają zupełnie inaczej, są mniej trwałe z początku i mniej znaczące, przychodzą łatwiej. — Zawiedliśmy to zaufanie, zburzyliśmy je i teraz... nie da się po prostu ruszyć, wymazać wszystkiego i oddać komuś w dłonie własne życie, nie mając przy tym duszy na ramieniu. Próbowaliśmy. I ile czasu potrzebowaliśmy, by zacząć w siebie wątpić, oskarżać się o wszystko, dostrzegać tylko złe intencje, ciosy znikąd? Miesiące? Powinniśmy być teraz na stabilnym gruncie, a dryfujemy dziś jak na tratwie tuż przed szkwałem. Ona się rozpadnie przy pierwszej lepszej fali, cokolwiek dziś nie powiesz. Cokolwiek dziś sobie nie przyrzeczemy. I w końcu utoniemy. My wszyscy. Cała nasza trójka. — Zerknął przez ramię na Dijilię i westchnął cicho. Umilkł na chwilę, czując, że zaczynał oddawać się emocjom. Spojrzał znów nad staw. Wszedł do niego dziś z taką łatwością, zapominając o tym, że dwa miesiące temu prawie utonął. Łatwo było o tym zapomnieć, kiedy nawet zachwiana wiara w drugiego człowieka prędko się odbudowywała. Z Eve było mu trudniej i nie wiedział dlaczego. Nie potrafię po prostu powiedzieć sobie, wytłumaczyć, że pewne słowa i pewne zdarzenia dziś mają inne znaczenie niż wcześniej. Gdybym miał taki dar, być może ten rok nie wyglądałby tak koszmarnie — podjął ze smutkiem i spojrzał na nią przepraszająco. Nie wiedział, czy z łatwością jaką mówiła o zaufaniu i wierze w dobre intencje przyjdzie mu odbieranie jej żartów i gestów. Nie wiedział tego i nie mógł położyć tego wszystkiego na taką niewiadomą. Powiedziałaś, że chcesz wiedzieć co myślę i czuję. Właśnie to, Eve. Nie wierzę, że temu podołamy. Nic nas nie goni — może. Może mamy dużo czasu, a może za kilka dni przyjdą ludzie ministra i staniemy się tylko przypadkowymi ofiarami w ich grze. Ile czasu musi minąć zanim znowu zaczniemy wątpić w siebie wzajemnie? Miesiące? Tygodnie? A może dni? Nie wiesz tego. Ja też nie. — Uniósł brwi i spojrzał na nią błagalnie. Krok po kroku. Powiedziałaś mi, że nie możesz za mną nadążyć, że jestem zbyt szybki w działaniu, więc zróbmy to krok po kroku. Nie dla nas, dla niej. — Rzucił spojrzeniem przez ramię na zawiniątko. — Wierzę, że ona zasługuje na to, byśmy spróbowali się dogadać. Jeśli tego nie zrobimy, jeśli polegniemy kolejny raz jej życie będzie koszmarem. Ty tego nie znasz, ja tak — uciął krótko, spoglądając znów na wodę. Wsłuchał się w jej głos, nie poruszył, gdy jej dłoń dotknęła jego policzka, ale czuł dotyk bardzo wyraźnie. Był miły, kojący, znajomy. Uległ ruchowi dłoni, wpasowując własną twarz w jej krzywiznę i spojrzał na nią. Próbował jej powiedzieć, że słowa to tylko słowa dziś, ale przyznała to sama. Chciał to czuć, chciał czuć ją. Chciał czuć to, gdy zamknie oczy; czuć tą obecność gdziekolwiek jest, bo spośród wszystkich jego przyjaciół to ona była najdalej. Niedostępna, zimna, odległa. — Wiem— odpowiedział więc tak samo. Dziś tylko słowa, pięknie brzmiące, może kiedyś nabiorą mocy. Tak jej jak i jego własne.



ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.

OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
 little unsteady
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9296-james-doe https://www.morsmordre.net/t9307-leonora https://www.morsmordre.net/t12378-jimmy-doe#381080 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t9776-skrytka-bankowa-nr-404 https://www.morsmordre.net/t9322-james-doe
Re: Leśny staw [odnośnik]25.04.24 0:57
Wstrzymała na moment oddech, gdy w kontrze chciał od niej tego samego. Tyle razy mówiła mu, czego chciała i czego oczekiwała, a to doprowadzało do ich prywatnej katastrofy. Nie wiedziała, dlaczego dziś miałoby być inaczej, co nagle mógł zrozumieć inaczej? Milczała przez dłuższą chwilę, po prostu bijąc się z myślami i poczuciem, że nie oczekiwała nic. Czy mogła czegokolwiek chcieć, miała do tego prawo? Wbiła wzrok w ziemię, skrawek zielonej trawy, który powoli przechodził w ciemny piasek otaczający staw. Rozchyliła usta, ale nie padły żarne słowa. Zmarszczyła lekko brwi, czując się jak idiotka, która nie potrafi powiedzieć, czego potrzebowała w życiu. Coś ją blokowało, zaduszało każde słowo, które mogłoby swobodnie paść. Uniosła wzrok na niego, spojrzała z ostrożnością, równą tej, którą on sam miał w oczach.- Współpracy, bycia w życiu we dwoje, troje... czworo. Poczucia, że jesteś obok ciałem, myślami i duszą. Może pewności, że w każdej sekundzie nie zastanawiasz się, jak uciec byle dalej. To głównie moje problemy, ale musisz... nie, chciałabym, abyś pomógł mi się ich pozbyć, bo tylko ty sam możesz to zrobić. Chciałabym widzieć i słyszeć, jak się śmiejesz, bo to chyba najmilszy dźwięk, jaki przyszło mi słyszeć... od którego nadal czasami czuję motyle w brzuchu. Znów żartować bez obaw, cieszyć się drobnostkami dnia codziennego.- mimowolnie przewróciła oczami, gdy mówiła o motylach, ale usta delikatnie ugięły się pod uśmiechem.- Patrzeć, jak się uśmiechasz, jak czujesz się swobodnie i samej tak się czuć. Kształtować życie i codzienność z tobą, małą i Aishą, dać w tym miejsce również Marcelowi, skoro wciągnąłeś go do rodziny. Nie traktować domu, obojętnie gdzie by on był, jak potrzasku i nie czuć, że któreś z nas tak to widzi. Chcę mieć rodzinę, patrzeć, jak Djilia dorasta i nigdy już niczego nie żałować. Słyszeć znów w domu muzykę skrzypiec i innych instrumentów.- nerwowo potarła prawą ręką lewy nadgarstek, bez delikatności, aż do brzydkiego zaczerwienienia skóry.- Nie chcę być sama w burej rzeczywistości i może tym razem to ja potrzebuję Ciebie, byś był tą kotwicą i nie pozwolił mi dryfować bez celu. Obrzydza mnie samotność, wpycha mnie z powrotem w koszmary dwóch lat, łamie serce i te żałosne resztki silnej woli.- potarła nadgarstek raz jeszcze, aż poczuła ból, który otrzeźwił ją. Spojrzała w dół zaskoczona, odsuwając od siebie ręce.- Pewnie powiesz mi, że sama ją wybieram, sama się w nią pcham, odtrącając innych, ale to głupia ucieczka i nic ponadto. Tchórzliwe resztki tego, co robiłam, by radzić sobie samej. Mam dość.- westchnęła cicho, dopiero teraz uświadamiając sobie, że w całym dyskomforcie mówiła po romsku, szukając w tym ratunku. Zamknęła na moment oczy, czując, jak się szklą, a pod powiekami i tak zaciekle zbierają się łzy. Nie popłynęły po policzkach, bo kiedy znów otworzyła oczy i spojrzała na niego, nie było śladu po słabości.- To chyba nie było to, co chciałeś usłyszeć i chyba nijak ma się do odpowiedzi na po części twoje pytanie.- odezwała się znów nieco spokojniej, ale ton stał się przepraszający.- Chyba powinnam jednak milczeć.- nerwowo oblizała usta, nie czując się pewnie po tym wszystkim, co właśnie powiedziała mu. Słowa popłynęły same, ale nie miała pewności czy chciała, by usłyszał to teraz.
Kiedy spytał, wzruszyła lekko ramionami, ale zaraz skinęła głową.
- Jestem.- odparła po prostu. Czasami pewność nie była tak oczywista, czasami tylko jej się wydawała, ale dziś, po prostu była.
Mruknęła niezrozumiale pod nosem, gdy przyznał, że mogło być więcej takich dni. Zdecydowanie mogło, mimo obecnej ciężkości, nie był to zły czas. Nie ciążyła już albo jeszcze potrzeba, aby przestać brnąć i dotykać tematów trudnych, nie kształtowało się w niej poczucie, że znów zbliżają się do prywatnej porażki i przegranej. Nie wiedziała, co mógł zmienić ten dzień, ale coś musiał w końcu.
Wbiła w niego spojrzenie, kiedy wszedł w jej słowo i przerwał. Kiedy się z nią nie zgodził, bo tak uważał.
- To twoje zdanie, ale nie moje.- ton nabrał lekkiej ostrości, stał się pewniejszy.- Kiedy je mówiłam, kiedy powiedziałam to wszystko, byłam pełna emocji, których nie chcę już nigdy czuć w takim natężeniu. Poraniona na duszy i zła.- ciche westchniecie opuściło jej usta, załamując chwilową ostrość. Teraz to wszystko było tylko wspomnieniem, rany się zabliźniły, a złość ostygła.- Chciałabym wierzyć, że wiele rzeczy zrobiłabym teraz inaczej, ale o tym się pewnie nigdy nie przekonam.- dodała, zerkając na niego przelotnie.- Może dla ciebie to proste, wiem, że nie traktujesz mnie, jak przyjaciółki odkąd jesteśmy małżeństwem. Dałeś mi to odczuć i byłam o to zła, nie rozumiałam, dlaczego to zrobiłeś. Po ślubie nie byłam inną osobą, nadal byłam taka sama. Gotowa być ci kompanem w durnych pomysłach, śmiejąca się z głupot, słuchająca o wszystkim i niczym, będąca ci oparciem. Gotowa dźwignąć cię z kolan, gdy jakaś przeszkoda cię pokona, bo za chwilę sama mogłam potrzebować takiej pomocy. To ty założyłeś, że jakieś twoje słowa mogą mnie zranić, że wszystko, co dla mnie było normalne, nagle stało się niedozwolone, by o tym mówić. Wyszłam za przyjaciela, zakochałam się w przyjacielu z wszystkimi jego zaletami i wadami, a znałam je wszystkie. Nie były dla mnie zaskoczeniem i nie byłyby przykrością.- czuła, że tego pożałuje, że to wszystko tąpnie w posadach.- Martwiłam się o ciebie, nie z litości, a z tego, że mi zależało. Ty za to otoczyłeś się murami, a ja nie naciskałam, dając ci czas, jak dawałam przez całe życie. Tylko kiedy to zrobiłam, nie rozumiałam jeszcze, że nie jestem już przyjaciółką, a żoną. Za długo zajęło mi zrozumienie tego i pogubiłam się w tym wszystkim, zaczęłam popełniać błąd za błędem, nie wiedząc tak naprawdę, co w sumie robię i po co. Komu ma to pomóc, kogo tylko zrani.- zawiesiła wzrok na trawie przed sobą, zmieniała wszystkie myśli w słowa, bo to mogła być ostatnia okazja do tego, by się otworzyć do tego stopnia.- Ty nie uważasz mnie za przyjaciółkę. Ja zwątpiłam w ciebie i w siebie, potrzebowałam czasu, by upewnić się, gdzie jesteś w moim życiu. Dlatego wiem, że to było kłamstwo, przepełnione złością, może mające jakiś cel, którego dziś sama nie rozumiem. Jesteś przyjacielem i mężem, ta relacja ma wiele do naprawy i odbudowy, ale nie zniknęła. Nie byłoby mnie lub ciebie tutaj, gdyby było inaczej. Może rozmawiałabym tu z kimś innym, a jednak to ty tu jesteś. To ciebie spytałam, czy pójdziesz ze mną i małą, nie kogokolwiek innego.- nie miała żadnej pewności czy cokolwiek do niego trafi, czy odrzuci wszystko, bo mógł i był zdolny to zrobić. Nie dało się go zmusić do uwierzenia, przekonać ot tak. Nie miała pewności czy jeszcze kiedyś będzie próbowała, czy to dziś stawiała wszystko na jedną kartę, aby jutro iść dalej i więcej nie obejrzeć się przez ramię. Przeszłość ją męczyła, chciała przestać tonąć w tym bagnie. Spojrzała na niego, gdy przyznał, że ją pragnął. Może kiedyś i w innych okolicznościach ucieszyłoby ją to, ale teraz nie wiedziała, co na to odpowiedzieć. Też go pragnęła i pożądała, wiedząc, jak łatwo krew wrzała w żyłach przez niego. Tylko nie budziło to już takiej satysfakcji, nie pchało ślepo. Kilka minut temu, chciała go pocałować, sięgnąć po upojną namiętność, a teraz cieszyła się, że do tego nie doszło.
- Nie możesz na mnie polegać czy nie chcesz? – to była znacząca różnica.
Skrzyżowała z nim wzrok, ciemne oczy spotkały się, gdy podchwycił jej spojrzenie. Wiedziała, jak to jest nie czuć nic, jak otoczyć się pustką. W końcu tak poradziła sobie z tym wszystkim, nawet dziś czułą to nic, spychając emocje tak daleko, by nie przeszkadzały. Tylko to pozwoliło jej wejść jakość w ten dzień i dotrzeć do tego momentu, gdy czuła już za wiele. Wolała się cofnąć, bezpieczniej było zrobić krok w tył, ale przy nim było to trudniejsze. Nadal za bardzo jej zależało, nadal okazywał się zbyt ważny, by nie podjąć próby. Obojętniejąc, zostawiłaby między nimi ciszę i brak wyjaśnień, a przecież obiecała mu coś innego. Musiała więc zmierzyć się z tymi konsekwencjami.
Pokręciła powoli głową, kiedy spłycił tak okrutnie jej słowa.
- Nie rozumiesz.- odparła, potakując w sumie jego słowom.- To nie jest najpłytsza forma zaufania, bo to kiedy była w twoich ramionach nie czułam niepokoju i potrzeby, by mieć ją ciągle w zasięgu wzroku. Kiedy dałeś ją Marcelowi, nie zabierałam jej, bo obok była Marysia, ale to już nie było komfortowe, a kiedy mała zaczęła przechodzić z rąk Marysi do Aishy. Wiedziałam, że ani jedna, ani druga nie skrzywdziłaby małej, ale i tak zabrałam ją przy najbliższej okazji. Wolałam mieć ją przy sobie, jeżeli nie była przy tobie. Nie ma ważniejszej osoby od niej, miłość, którą obudziła we mnie, czasami mnie przeraża swą intensywnością. Myślałam, że miłość, którą żywię do ciebie jest silna, skoro nie wypaliła się po tym wszystkim, ale ta do niej... jest inna.- wyjaśniła mu, ale czy teraz miał zrozumieć? Musiał to sam sobie poukładać.- Wiem, że nie uderzysz ani mnie, ani jej. Wcześniej nie raz się zastanawiałam, kiedy przekroczymy granicę, kiedy nie wytrzymasz, ale nawet w krytycznym momencie, nigdy nie podniosłeś na mnie ręki, więc wiem, że tego nie zrobisz.- dziś miała pewność, po tych wszystkich kłótniach i doprowadzania go na skraj.
Kiedy mówił, jakiego zaufania szukał i jakiego najwyraźniej potrzebował, nie przerywała mu.
- Wiem i powiedziałam ci, kiedy ta przyjaźń zmieniła się. To nie musiało się wydarzyć, byłeś dla mnie ważny jako przyjaciel i mąż. To nigdy nie musiało się skomplikować.- nie wiedziała, co innego może mu powiedzieć.- Kiedy przestałeś mi tak ufać? W intencje, osąd i duszę? Kiedy zawiodłam twoje zaufanie? – nie rozumiała go. Kiedy wróciła, musieli się dotrzeć po tych dwóch latach, ale to się udało, normalność wracała do ich rzeczywistości, trybiki wpadały na swoje miejsce, by mogli stworzyć solidny fundament. Później coś tąpnęło nieodwracalnie, ale nie potrafiła go zrozumieć do końca.- Nigdy cię nie odtrąciłam, nigdy nie powiedziałam, że mam gdzieś twoje problemy, jakiekolwiek by one były i w którymkolwiek czasie. Błahe czy poważne, zawsze cię słuchałam, gdy chciałeś mówić, zawsze słuchałam, Jimmy. Czemu w to zwątpiłeś? Bo musiałeś zwątpić. Co zrobiłam źle? Coś musiałam i jeżeli chcesz mi dziś powiedzieć, to znów gotowa jestem cię słuchać. Nie chcę popełnić ponownie tych samych błędów, ale też nie zmuszę cię, byś mówił. Nie zrobię tego tak, jak nie robiłam nigdy, odkąd się znamy. Zawsze miałeś wybór mówić czy nie.- dawała mu możliwość, otwierała przed nim tą niewidzialną furtkę. Przejdzie przez nią albo zatrzaśnie i zostaną w miejscu w którym są, nic się nie zmieni, ale to on podejmie już tę decyzję.
Śmiech nieco rozluźnił atmosferę, ale czuła, że to już nie to. Tylko odwrotu nie mieli, padło za dużo słów, teraz już trzeba było iść do przodu, jakoś to przełknąć i tyle.
Uniosła lekko brew, gdy nazwał ją pyskatą. Rozbawienie było nieco przytłumione, ale jednak przebiło się przez inne emocje.- Więc zamknij, zatkaj.- odparła prowokująco i zadziornie. Skoro miał takie pomysły, niech sam to zrobi.- Od zawsze masz najlepsze możliwości i umiejętności, by mnie uciszyć, ale nigdy z tego nie korzystasz.- dodała i zmrużyła oczy. Nie była zła, a zaczepna.
Przekrzywiła głowę, kiedy temat znów stał się trudniejszy, a Jim zaczął dzielić się z nią swoimi odczuciami. Nie zgadzała się z jego słowami, nie do końca. Części po prostu nie umiała przytaknąć i przyznać, że miał całkowitą rację.
- A próbowaliśmy dwóch na raz? Przez ostatni czas walczymy z jedną rzeczą, próbujemy coś naprawić i nadal dziwi nas, że w pojedynkę to nie działa. Może nie da się naprawić jednej rzeczy bez drugiej? Może muszą iść w komplecie? Co z tego, że naprawimy przyjaźń, jeżeli później przejdziemy do wspólnego życia i małżeństwa, a to znów obróci się w pył? Nie sądzisz, że nie zrozumiemy się, jeżeli nie spróbujemy naprawiać całości naszego życia, a nie kawałka, który jest w danej chwili łatwiejszy? – po takim czasie przypuszczała, że to był właśnie ich błąd, ale też nie miała całkowitej pewności. Może to wcale nie było rozwiązanie, a jej błędny tok myślenia. Tylko nic nie mogło się zmienić, jeżeli nie spróbują porządkować tego inaczej niż dotąd.- Nie zmuszę cię i nawet nie zamierzam tego robić, byś dał mi kredyt zaufania. Jednak ja zamierzam to zrobić, dać ci to, zaufanie. Może to ryzyko, ale bez niego nic się nie zmieni. Noszę na ciele i duszy tyle blizn po swoich decyzjach, że mogę zaryzykować kolejną, zwłaszcza jeżeli istnieje, chociaż płomyk nadziei, że to da efekt. Długo bałam się zranienia, ale teraz... co gorszego może się stać, niż stanie w miejscu.- dorosła do takich decyzji, nadstawienia karku na cios, który może spaść. Rozsypywała się i zbierała w całość tyle razy w swoim życiu, że już nie bała się kolejnego, bo znów sobie poradzi, znów się dźwignie. Przeżyje te same koszmary, bolączki i chaos emocji, ale nie zamierzała żałować, że tego nie zrobiła.
Pokiwała powoli głową, kiedy przyznał, że tak właśnie czuł. Dobrze, rozumiała to i akceptowała, że tak odczuwał pewne rzeczy.- I chcesz tak żyć, Jim? Rozważając, czy mamy parę dni, czy lata? Zastanawiając się, kiedy zaczniemy wątpić? Nie wiemy tego, masz rację. Mogę jutro wyjść z małą na spacer i wpaść w ręce ludzi, którzy mnie skrzywdzą lub zabiją. Może przed którymś z nas zostało parę godzin, a może oboje mamy całe lata przed sobą. Może zwątpimy w siebie jutro, a może za parę lat albo już nigdy. Nie wiemy niczego z tego, tak jak mówisz, ale nie chcę, tak żyć, ciągle zastanawiając się nad tym, co złe. To, co przeżyliśmy powinno być nauczką, gdzie nie powinniśmy już więcej popełniać błędów, gdzie nie wątpić w siebie, bo nie mamy tak naprawdę powodów. Dla mnie to przede wszystkim to nie szukanie problemów tam, gdzie ich nie ma. Chcę się na tym nauczyć i iść dalej, wrócić do zwykłego życia, zbudować je na nowo.- kiedy szli nad staw, nie sądziła, że ta rozmowa stanie się taka i że niespodziewanie znajdzie w sobie taką pewność do działania, taką siłę, by coś zmienić. Czy to dziwny optymizm, może, ale było jej z tym po prostu lepiej.- Nie potrafiłam za tobą nadążyć, nie wiem, czy dziś jest inaczej, czy przyszłoby mi to łatwiej. Może tak, ale możemy też iść krok po kroku. Dla niej.- spojrzała w bok na Djilię, gdy ta wierciła się nadal. Kręciła, prostowała rączki, podkurczała nóżki. Uśmiechnęła się delikatnie.
- Dla nas też, jeżeli zrobimy to tylko dla niej to i tak zmienimy jej życie w koszmar. Dwójka ludzi, która jest ze sobą z przymusu to taka sama krzywda.- szepnęła, nie mając nawet pewności, że James zrozumiał którekolwiek słowo.


Learn your place in someone's life,

so you don't overplay your part

Eve Doe
Eve Doe
Zawód : Tancerka, złodziejka, młoda mama
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Zamężna
Start where you are.
Use what you have.
Do what you can.
OPCM : 5
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +3
TRANSMUTACJA : 15+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarownica
Leśny staw - Page 18 74cbcdc4b11ab33c3ec9a669efa5b6c69e202914
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t9651-eve-doe https://www.morsmordre.net/t9728-raven https://www.morsmordre.net/t12284-eve-doe#377725 https://www.morsmordre.net/f153-city-of-london-chancery-lane-13-21 https://www.morsmordre.net/t10225-skrytka-bankowa-nr-2211#311456 https://www.morsmordre.net/t9729-e-doe

Strona 18 z 20 Previous  1 ... 10 ... 17, 18, 19, 20  Next

Leśny staw
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach