Wydarzenia


Ekipa forum
Pod Raptuśnikiem
AutorWiadomość
Pod Raptuśnikiem [odnośnik]16.07.19 21:28

Pod Raptuśnikiem

★★
Czarodziejski pub, zlokalizowany na obrzeżach Londynu, swoją nazwę zawdzięcza porastającym prowadzącą do niego drogę drzewom raptuśnika (obwieszonym ostrzeżeniami, przestrzegającymi przed zjadaniem charakterystycznych, kropkowanych listków); schowany za ścianą zieleni tak dokładnie, że z głównej ulicy jest niemal niewidoczny, mimo to od lat przyciąga do siebie liczną, stałą klientelę, lubującą się w serwowanych tutaj, tradycyjnych czarodziejskich trunkach – głównie piwie. Wnętrze budynku składa się z kilku kameralnych pomieszczeń, w których porozstawiano okrągłe, drewniane stoliki o wypolerowanych blatach, otoczone krzesłami i stołkami pochodzącymi z różnych kompletów. W każdej z sal znajduje się niewielki kominek (niepodłączony do sieci Fiuu), a kamienne ściany przyozdobione są fotografiami i portretami sławnych czarodziejów i czarownic, którzy odwiedzili pub.
Niewielu z odwiedzających wie, że właściciele Raptuśnika (starsze małżeństwo, które na skutek działań obecnego rządu utraciło obu dorosłych już synów – aurorów) zajmują się w tajemnicy dystrybucją nielegalnego już Proroka Codziennego. Najnowsze wydanie gazety można przeczytać na miejscu: wystarczy, że przy składaniu zamówienia użyje się tajnego hasła, prosząc o podanie karty duńskich alkoholi. Wszystkie egzemplarze w istocie wyglądają dla postronnego obserwatora jak piwne menu, ale gdy czytający weźmie je do rąk, ujawnia się ukryty pod zaklęciami tekst artykułów. Otrzymanej gazety nie wolno wynieść poza lokal, a po przeczytaniu powinno się zwrócić ją właścicielom – lub spalić, wrzucając do jednego z zawsze płonących kominków.

W lokacji można przeczytać najnowszego Proroka Codziennego.
[bylobrzydkobedzieladnie]


Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:33, w całości zmieniany 1 raz
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pod Raptuśnikiem Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]19.07.19 22:54
| 2 stycznia

Miała po prostu wyjątkowo dobry nastrój. Poranny spacer z Betty sprawił, że cały dzień minął Gwen wyjątkowo przyjemnie. Może dość samotnie, ale jednak… do tego po prostu przywykła. Przez większą część dnia tworzyła szkice, zastanawiając się, jaki poważny projekt powinna zacząć w nowym roku. Miała naprawdę wiele pomysłów i na żaden nie potrafiła się zdecydować. Wypisała więc wszystkie w zeszycie, mając nadzieję, że gdy wróci do nich za kilka dni, wyłonią się z nich te naprawdę najciekawsze i wyjątkowe.
Wieczorem zaś postanowiła, że pójdzie na spacer. Znów weźmie Betty i po prostu pochodzą po zimowej, ciemnej okolicy, ciesząc się brakiem anomalii i swoim własnym towarzystwem. Pies jednak odmówił posłuszeństwa. Choć rankiem podopieczna Gwen miała wiele energii, teraz stwierdziła, że ona w zimno i mróz wychodzić nie będzie.
Malarka jednak naprawdę miała ochotę na spacer. Wzdychając więc tylko po prostu ubrała na siebie kurtkę i wyszła, zostawiając psa i sowę w mieszkaniu. A potem zaczęła krążyć. Po Londynie, tym magicznym i niemagicznym. Przyglądała się ludziom: nie było ich wielu, jednak wydawali się bardziej zadowoleni, bardziej szczęśliwi niż jeszcze kilka dni temu. Burza dobiegła końca, tak jak i wariująca magia; wszyscy chyba odczuli z tego powodu ulgę.
Wędrując, dotarła do gorzej znanej sobie części Londynu. Nie odwiedzała tej dzielnicy szczególnie często, więc nie znała znajdujących się przy ulicach lokali. Gdy za pozbawioną liści, naturalną ścianą, dostrzegła „Pod Raptuśnikiem”, zorientowała się, że to miejsce raczej należy do świata magii (mugole raczej nie używali świec, prawda?). Jednocześnie zdała sobie sprawę z tego, że jest jej po prostu zimno, a nie było jeszcze zbyt późno. Nie wahając się długo, weszła więc do środka, chcąc po prostu ogrzać.
Wewnątrz nie było zbyt tłoczno. Gwen prędko spodobał się lokal: kameralny i przyjemny dla oka, z trzaskającym ogniem w kominku, kojarzył jej się z domem.
Wybrała jedną z sal, zamawiając mocną, zimową herbatę. Alkohol nie był raczej dobrym wyjściem, skoro planowała wracać pieszo, a ona sama nigdy nie była przecież jego wielką miłośniczką. Poza tym już raz próbowała pić sama i cóż, nie skończyło się to najlepiej. Gdyby nie obecna w „Parszywym Pasażerze” aurorka wieczór Gwen mógłby okazać się katastrofalny w skutkach.
Siedząc przy stoliku, przymknęła na chwilę oczy. Czuła się naprawdę… przyjemnie. Brak anomalii ściągnął z jej serca olbrzymi ciężar. Te towarzyszyły jej, odkąd wróciła w maju do Londynu i właściwie nie pamiętała już, jak to jest móc po prostu swobodnie czarować. Najpierw była szkoła ze swoimi własnymi zasadami, potem wyjazd i życie w mugolskim otoczeniu. Gwen czuła, że właściwie dopiero teraz będzie mogła się w pełni rozwijać jako czarownica.
Nie to było jednak kluczowe. Brak anomalii oznaczał bezpieczniejszy świat. I mugoli, którym na każdym kroku nie groziły anomalie. To było… ważne. Kluczowe. Nawet zastanawiała się, czy by nie napisać o tym do matki, ale czy ta by w ogóle to zrozumiała? Gwen nie kontaktowała się z nią od miesięcy. Czy jej rodzicielka miała w ogóle pojęcie, że panujące w Anglii kataklizmy mają związek z magią? Malarka nie była pewna, czy odpowiedź na to pytanie brzmiała „tak”. I chyba chwilowo wolała tego nie sprawdzać.
Zanurzona w dobrych myślach, prawą ręką popijała herbatę, lewą bawiąc się różdżką. Obracała ją w dłoni i przyglądała się jej detalom. Dopiero teraz zauważyła, że posiadany od lat przedmiot jest naprawdę… ładny. Ktoś zwrócił uwagę na detale, rzeźbiąc niewidoczne na pierwszy rzut oka elementy, sprawiając, że ten kawałek drewna zyskał swój własny, odrębny charakter. Uśmiechnęła się pod nosem. Czy odpowiadał za to Ulysses? Chyba nie. Ale może jego ojciec? Przecież różdżkę kupowała w tym samym sklepie, w którym teraz pracował różdżkarz.
W tej samej chwili uświadomiła sobie również, że… właściwie nie potrzebuje już pomocy, by uczyć się magii. Spotkanie z Arturem w parku, to sprzed kilku miesięcy, pomogło jej zdobyć trochę pewności siebie, bo samotnie bałaby się rzucać tak wiele czarów w obliczu anomalii. Ale teraz anomalii nie było: mogła czarować, swobodnie i bez ograniczeń. Nie potrzebowała drugiej osoby, która pilnowałaby, by nic się jej nie stało.
A gdyby tak…?
Od miesięcy marzyła przecież o patronusie. Ale anomalie i śledzące ją czarne myśli sprawiały, że bezustannie odkładała to na później. Zmarszczyła brwi.
Jak szła ta teoria? Musiała wybrać szczęśliwe wspomnienie. Najszczęśliwsze. Myślała nad nim wielokrotnie, nie potrafiąc jednak wybrać jednego. Może ten dzień, gdy wróciła po raz pierwszy na wakacje do domu? Albo gdy odwiedzała z rodziną zoo? Ta chwila, gdy z Jenny plotkowały na podwórku o chłopakach, też była całkiem szczęśliwa. I beztroska. Tak beztroska, jak… jak tamto spotkanie.
Mimowolnie przymknęła oczy. Pamiętała tę scenę z detalami. Kozy wystawiały łby, szukając źdźbeł trawy. Jej ręce… i nie tylko jej, wyciągały w ich stronę zielony pokarm, a zwierzęta pochłaniały je w mgnieniu oka. Słyszała śmiech. Swój i nie tylko swój. To był dobry dzień. Może i z anomaliami, ale wtedy Gwen nie myślała jeszcze o trawiącej magiczny świat wojnie. Nie zastanawiała się nad powinnościami i skupiała się na tym, by po prostu być. Tamtego dnia nie czuła jeszcze ciężaru bycia dorosłą czarownicą. Teraz… teraz już tak.
Czy to było najszczęśliwsze ze wspomnień? Nie miała pojęcia. Jej dłoń jednak wręcz mimowolnie wykonała ruch, a usta poruszyły się, wydając z siebie dwa słowa:
Expecto Patronum.
Nie czuła potrzeby krzyczenia. Jeśli wspomnienie było trafione, patronus i tak powinien się pojawić, czyż nie?


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]19.07.19 22:54
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 33
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Pod Raptuśnikiem Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]03.02.20 23:08
Słowa to całkiem śmieszna sprawa. Składają się z liter, których jest przecież bardzo ograniczona ilość, a mimo to można konstruować z nich nieskończoną ilość wyrazów. Postawione obok siebie tworzą zdania, z którymi można zrobić wszystko. Można prowadzić niezliczone rozmowy i dysputy na wszystkie możliwe tematy, od tych trywialnych po te naprawdę istotne, można pisać artykuły do gazet, krótkie opowiadania, wpisy w pamiętniku, a nawet całe książki. Za pomocą zdań zdarza się też ranić nawet silniej i celniej niż nóż czy zaklęcia. Oliver nie był stuprocentowo przekonany, ale w jego głowie od dawien dawna wiła się teoria, że słowa posiadają moc równą magii, którą się posługiwał.
Słowa towarzyszą wszystkim, od dnia narodzin aż do śmierci. Zarówno przez wypowiadanie ich samemu, jak i słyszenie ich z ust innych. Wilde’a również nie opuszczają. Czasami są odległymi szeptami nieznajomych, którzy myślę, że zupełnie niezauważalnie dla niego, komentują jego wygląd. Są też bezczelne bluzgi wypowiedziane mu prosto w twarz, obrażające jego korzenie, urodę, krew, a nawet sam fakt, że miał czelność się urodzić. Zdarzają się też miłe słowa. Kojący głos matki, który woła go na zupę, a jemu wcale nie przeszkadza, że jedzą ją czwarty dzień z rzędu. Zachrypnięty marynarz nieśmiało dziękując mu za pomoc przy załataniu mu paru paskudnych ran. Głośny śmiech jego przyjaciół, gdy razem wychylają kolejne kremowe piwo, a świat poza ścianami Parszywego Pasażera zupełnie nie ma znaczenia. Te ostatnie są mu wyjątkowo miłe i całkiem często wybiera ich towarzystwo. Klientela doków jest już całkiem przyzwyczajona do widoku marynarzy ze wszystkich stron świata, wielu z nich nauczyło się także, że nie warto mieć za wroga jednego z niewielu uzdrowicieli w porcie. W zimowy wieczór, gdy zostawała mu chwila wolnego czasu, byłoby to idealne miejsce na wypoczynek, ale nie dzisiaj.
W sakiewce udało mu się zebrać kilka galeonów po owocnym dniu uzdrawiania. Czasami zdarzała się posucha, kiedy port był wyjątkowo spokojny, ale ten dzień nie dał mu w ogóle wytchnienia. Zmęczenie dawało mu się we znaki i wyjątkowo nie czuł ochoty na głośne towarzystwo. Zupełnie nie miał tego za złe swoim przyjaciołom, których styl życia zazwyczaj świetnie uzupełniał jego niezbyt społeczną osobę. Kochał ich wszystkich za to, że akceptowali go takim jaki jest. Dziś jednak potrzebował odrobiny więcej przestrzeni niż zwykle. Trochę więcej ciszy, w której można zatonąć przymykając powieki nad kuflem piwa i zgubić się we własnych myślach. Zwłaszcza po zawirowaniach ostatnich wydarzeń, kiedy to świat uporczywie starał się stanąć na głowie.
Niezbyt często opuszczał teren doków, który był uciążliwym i irytującym, ale mimo wszystko jego podwórkiem. Jednak, gdy już to robił, o wiele częściej wybierał przedmieścia Londynu niż jego centrum. Serce miasta zbyt mocno przypominało mu o jego przymusowej przerwie w robieniu kariery magomedyka. Wcale nie żałował tego, jak wszystko się potoczyło, ale mimo wszystko nie przepadał za dobijaniem samego siebie. Dlatego wybrał umieszczony z dala od tłumów pub, skryty przed większością wścibskich oczu. Był już tu wcześniej kilka razy, zupełnie nie pamiętał pierwszego, ale mógłby dać uciąć sobie rękę, że przyprowadził go tutaj Keat. Zdecydowanie cieszył się, że odkrył to miejsce. Większość pubów oznaczała dużą koncentrację ludności, magicznej bądź nie, ale to zawsze oznaczało dużą liczbę spojrzeń i szeptów wycelowaną w jego stronę. Oczywiście, w pewnym stopniu już dawno się przyzwyczaił do nieprzyjemnego szumu, który wywoływał swoją nieprzeciętną aparycją, ale zawsze wolał, gdy tłum gapiów był jak najmniejszy. Pod Raptuśnikiem nie można było narzekać na pustki, jednak klientela wydawała się mniej zainteresowana pozostałymi gośćmi, a właściciela nie wyglądali na chętnych do splunięcia mu do kufla.
Z zadowoleniem zamówił więc piwo, jedno z najbardziej popularnych wśród klienteli, i z kuflem w ręce zaczął przemierzać wnętrze w celu odnalezienia miejsca. Zdecydowanie nie zamierzał szukać żadnego towarzystwa, przybył tu w końcu szukając odrobiny samotności, ale nie mógł nie zatrzymać się słysząc wypowiedziane miękkim głosem słowa zaklęcia, którego sam nigdy nie rzucał. Mimowolnie podążył wzorkiem za dźwiękiem, aby zobaczyć kogo właśnie mija. Z jednej strony dziewczyna, która ujrzał wydawała mu się kompletnie nieznajoma, a z drugiej był przekonany, że musiał już ją gdzieś widzieć. Czy to możliwe, aby spotkał ją w dokach? Czy jakimś cudem taka młoda dziewczyna, wyglądająca na zupełnie niedoświadczoną przez trudy tamtejszego życia, mogła się tam znaleźć? Czy ktoś przyprowadził ją do Pasażera? A może minął ją kiedyś w drzwiach? Na ulicach Londynu, w Mungu, w Hogwarcie? Możliwości było bardzo wiele, a Oliver nie przepadał za niewiedzą. Wyglądało na to, że nieznajoma jest sama, przynajmniej na razie, postanowił więc sprawdzić, czy może ona będzie kojarzyć jego. Co jest w sumie dużo bardziej możliwe, bo raczej zapada ludziom w pamięć.
- To raczej trudne zaklęcie – rzucił niezobowiązująco. Z końca różdżki nie wyskoczyło żadne mgliste zwierzę, a patronusy raczej nie były niewidzialne, więc założył, że nie oczekiwała takiego efektu. – Mogę się przysiąść? – Trzymanym w ręce kuflu zatoczył delikatny łuk dookoła wnętrza. Na pierwszy rzut oka rzeczywiście nie dostrzegał pustego stolika. Jeśli nie dostanie pozwolenia prawdopodobnie będzie musiał szukać szczęścia w dalszej części pubu.



seems like time has stopped
oh that would be my first death
i been always afraid of
Oliver Wilde
Oliver Wilde
Zawód : portowy uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm mixing poisons and expecting a cure
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 full of faint sadness
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7975-oliver-wilde https://www.morsmordre.net/t8168-howl#234648 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-doki-hatfields-street-7
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]04.02.20 0:47
Parszywego Pasażera odwiedziła raz, w chwili słabości, upijając się przy tym niemal do nieprzytomności. Od tamtego czasu unikała nadmiaru alkoholu, nie chcąc, aby historia się znów powtórzyła. Gdyby nie spotkała wtedy aurorki, która zaprowadziła ją praktycznie pod dom, ta historia mogłaby skończyć się co najmniej tragicznie. W dokach raczej po prostu nie bywała, a przynajmniej nie sama z siebie. Odwiedzała czasem klientów, bywała tam z Johnatanem, ale starała się nie zapuszczać w te rejony sama. Samotna dziewczyna, wyglądająca często na mniej lat, niż miała w rzeczywistości, nie powinna plątać się po tamtych rejonach. Z takiego nastawienia wychodziła i jak na razie jej się sprawdzało.
Jeśli więc Oliver ją kojarzył to ze szkoły, choć różnica wieku i inne domy sprawiały, że prawdopodobnie co najwyżej mijali się na korytarzu. Gwen zaś najzwyczajniej w świecie unikała kontaktu ze starszymi chłopcami i nawet jeśli zwróciła kiedyś na niego uwagę to po kilku latach z dala od szkoły wspomnienia zatarły się na tyle, że twarzy młodego mężczyzny nawet nie była w stanie sobie przypomnieć.
Podskoczyła nerwowo, gdy Oliver się do niej odezwał. Nie zakładała, że ktokolwiek ją zaczepi. Miała dobry nastrój i właściwie nie miała nic przeciwko towarzystwie, ale było przecież dość późno, a sama nie szukała wzrokiem spojrzeń innych. Nie spodziewała się, tak po prostu.
Podniosła nieco nerwowo wzrok, natychmiast chowając różdżkę do kieszeni. Jej pierwsza myśl była taka, że to ktoś z obsługi przyszedł, aby ją upomnieć. To przecież było miejsce publiczne, a pomysł z rzucaniem czarów lekkomyślny. Anomalie teoretycznie ustąpiły, ale kto wie, czy na pewno? Chwilowa poprawa nie oznaczała eliminacji długotrwałego problemu. Gwen wprawdzie miała głęboką nadzieję, że anomalie nie powrócą, ale była ostatnią osobą, która mogłaby wyrokować na ten temat.
Potrzebowała chwili, aby odpowiedzieć. Omiotła spojrzeniem Olivera, który naprawdę wyglądał nietypowo. Gwen nie podróżowała wiele i w gruncie rzeczy niewiele w życiu widziała, chociaż podczas pracy w muzeum obsługiwała różnych gości. Mimo wszystko wiedziała więc dość dobrze, czym jest azjatycka rasa, choć brakowało jej konkretnej wiedzy na ten temat. To po prostu byli ludzie, którzy zwykle mówili w innym języku i pochodzili z dalekich krajów – tyle wiedziała. Dlatego zdziwiło ją, że Wilde odzywa się do niej nienagannym angielskim.
Och, dobry wieczór – odparła w pierwszej chwili, zaskoczona, uznając podświadomie, że chyba jednak warto byłoby się przywitać, skoro od kilku sekund po prostu się na niego gapiła. – Ja… niby tak, ale podobno kluczem jest znalezienie wspomnienia. Szukam swojego… ale to chyba trudniejsze, niż brzmi – przyznała, z nieco nerwowym uśmiechem, sprawdzając, czy dobrze schowała różdżkę.
Pokiwała głową.
T… tak, oczywiście, proszę bardzo – odpowiedziała, poprawiając rudy kosmyk. – Kontynuuje pan świętowanie Nowego Roku? – zapytała, spoglądając na kufel z uniesioną brwią. Nerwowość dziewczyny zaczynała powoli mijać, a tym samym powracał jej naprawdę dobry nastrój. Chociaż wciąż nie potrafiła pozbyć się z głowy pytania: skoro wygląda, jak wygląda, to jakim cudem tak dobrze mówi w jej języku? Żyjąc w swojej ograniczonej, społecznej bańce, raczej nie spotykała ludzi innego pochodzenia.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]14.02.20 0:55
Zapamiętywanie twarzy nie było jego mocną stroną. Jeśli ktoś był jego pacjentem to prawdopodobnie pierwsze kilka tygodni po wizycie był w stanie skojarzyć osobę z imieniem. Później był w stanie powiedzieć, że miał do czynienia z tym i tym człowiekiem, czasem niektórzy marynarze witali go skinieniem głowy, co pozwalało mu potwierdzić jego przypuszczenia. Wkrótce jednak zapamiętane wizerunku wypierane były z jego pamięci przez kolejne, nowsze. Ten krąg zdarzeń był nieunikniony, niezmienny. Dlatego też nie miał pewności, że dziewczyna, na którą właśnie patrzył, nie mignęła mu gdzieś w tłumie już wcześniej. Mogła być wtedy nawet w towarzystwie któregoś z jego przyjaciół, a jej sylwetka i tak zawieruszyłaby się w jego pamięci. Taki już był. Nie chciał tym nigdy nikogo urazić. Zresztą, zazwyczaj nie musiał pamiętać ludzi. To oni pamiętali jego. Należał przecież do osób wyjątkowo charakterystycznych i przykuwających uwagę. Często to inni zaczepiali go sami. Niektórzy klepali po plecach dziękując za szybkie zreperowanie paskudnej rany na nodze, drudzy klepiąc go o wiele mocniej, rechocząc, gdy tracił równowagę. Do tego wszystkiego poniekąd się przyzwyczaił, ale doskonale wiedział, że tak naprawdę nigdy do końca się z tym nie pogodzi.
Czując na sobie zaskoczone spojrzenie dziewczyny, które jak w wielu podobnych sytuacjach, zastygło na nim odrobinę dłużej niż normalnie, uśmiechnął się do niej pogodnie. Daleki był od oceniania ludzi, ale po prostu umiał już powiedzieć, że nieznajoma nie ma złych intencji. Oraz, że na pewno jest nieznajomą, albo ma przynajmniej tak złą pamięć do twarzy jak on i mogli już kiedyś minąć się przez wspólnych znajomych, ale nic poza tym. Zresztą dziewczyna wyglądała na bardzo młodą, pewnie nie mieli wielu okazji, aby przeciąć sobie drogę.
- Dobry wieczór – odparł, nie ukrywając pobrzmiewającego w jego słowach rozbawienia. – Wspomnienia to śliska sprawa, przynajmniej moim zdaniem. Zacierają się z czasem i ciężko być obiektywnym w wyborze. – Wzruszył ramionami. – Niestety nie miałam okazji próbować tego zaklęcia, więc nie umiem pomóc.
- Dziękuję, ale jeśli poczuje się panna niekomfortowo, proszę mnie pogonić. -  Spojrzał na nią z poważnym wyrazem twarzy, chociaż jego oczy błyszczały w rozbawieniu. Nie mógł się powstrzymać, widząc jak dziewczyna nie do końca wie, jak zachować się w jego towarzystwie. Była to przyjemna odmiana wśród morza reakcji jakie się za nim ciągnęło. Usiadł naprzeciwko nieznajomej, stawiając kufel ostrożnie na blacie. – W czasie Nowego Roku musiałem być tym nieco bardziej odpowiedzialnym, więc na dobrą sprawę dopiero teraz mam chwilę oddechu, aby poświętować. – I nie żaden pan, wbrew pozorom nie jestem w ogóle stary. Oliver. – Przedstawił się niezobowiązująco, nie chcąc bawić się w niepotrzebne konwenanse. Następnie uniósł swój kufel i zanim upił pierwszy łyk piwa, skinął nim z stronę dziewczyny. – Szczęśliwego Nowego Roku.
Oliver Wilde
Oliver Wilde
Zawód : portowy uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm mixing poisons and expecting a cure
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 full of faint sadness
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7975-oliver-wilde https://www.morsmordre.net/t8168-howl#234648 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-doki-hatfields-street-7
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]14.02.20 11:00
Sięgnęła po filiżankę z ciepłym napojem, upijając odrobinkę, gdy Oliver się odezwał. Uśmiechnęła się delikatnie, nim ponownie otworzyła usta.
Tak… to prawda – powiedziała. – Szczególnie, gdy mieszają się z tymi nieprzyjemnymi…  Nie wiem jak w pana przypadku, ale w moim takie sytuacje chyba idą w parze. – Zaśmiała się nieco gorzko.
W końcu chociażby było tak z tym, które próbowała przywołać. Sama wycieczka z Arturem do muzeum była wspomnieniem niezwykle przyjemnym i ciepłym, ale już to, co stało się później… Wolała o tym nawet nie myśleć. Chociaż czasem nie była w stanie zignorować TAMTYCH wspomnień, szczególnie że wciąż były całkiem świeże. Gwen na moment posmutniała, ale już chwilę później wróciła do swojego poprzedniego, rozluźnionego i uśmiechniętego stanu. To nie był czas na smutki! W końcu przyszedł koniec anomalii, trzeba było się tylko radować.
Machnęła ręką. Naprawdę nie oczekiwała pomocy od obcego człowieka. Przynajmniej nie w tej chwili.
Po prostu będę próbować, aż się uda. – Wzruszyła ramionami z uśmiechem. – Chociaż… może lepiej nie tutaj. Mimo wszystko.
Uniosła brew. Jej oczy zawtórowały Oliverowi
A ma pan jakieś niecne plany? Aby sprawić, bym poczuła się nietorfowo? Jeśli nie, to chyba nie ma się pan czego obawiać – wyjaśniła, ponownie sięgając po filiżankę. Ten napar był naprawdę niczego sobie. Musi chyba częściej odwiedzać to miejsce. Nie dość, że było naprawdę całkiem sympatyczne to jeszcze herbata była niczego sobie. Ciekawe jak piwo? Chociaż… chyba naprawdę wolała unikać alkoholu.
Zaśmiała się cicho.
Skoro tak uważasz – powiedziała, aby po chwili wyciągnąć rękę w stronę mężczyzny. – Gwen – przedstawiła mu się po prostu.
Oliver wcale nie było obco brzmiącym imieniem, choć Gwen nie do końca pasowało do aparycji mężczyzny. Miała ochotę zapytać go o pochodzenie, ale czuła, że to byłoby nie na miejscu. Ona sama była zwykle oceniana właśnie przez jego pryzmat, zwłaszcza w trakcie nauki w Hogwarcie, i raczej nie chciała, aby ktokolwiek czuł się tak, jak ona wtedy. Zwłaszcza, że skoro Oliver wyróżniał się wizualnie to pewnie zawsze po prostu traktowano go gorzej. Niestety, dzieciaki potrafiły być okrutne.
Dziękuję i nawzajem! – powiedziała ze śmiechem. – Chyba mamy na to szansę, skoro odeszły anomalie, prawda?


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]20.02.20 1:13
Jeśli głębiej się nad tym zastanowić, to Oliver nie był ostatnią zakałą z dziedziny obrony przed czarną magią. Owszem, najwięcej czasu w Hogwarcie poświęcił nauce przedmiotów dających możliwość zostania uzdrowicielem, ale w jakimś stopniu obrona również była wymagana. W trakcie swojej praktyki przekonał się, że rzeczywiście zdarza się być przydatna. Nie było mu jednak nigdy dane uczyć się czy używać tak zaawansowanej magii jak patronus. To zdecydowanie nie był jego poziom wtajemniczenia. Jednak teraz, gdy usłyszał inkantację z ust tej drobnej, niepozornej dziewczyny, małe trybiki ukryte w tyle jego głowy zaczęły się mozolnie kręcić. Wspomnienia to dziwna rzecz. Jeśli się tak głębiej zastanowić to rzeczywiście, dziewczyna miała rację. Dobre i złe potrafiły następować jedne po drugich, bez przerwy na dwa czy nawet pojedynczy oddech. Śmieszna sprawa jak perspektywa czasu zmieniała pogląd na własną historię.
- Przyznam, że nie zastanawiałem się nad tym wcześniej, ale już po krótkim namyślę muszę się z tym zgodzić. – Odparł po krótkiej chwili. – Proszę próbować do skutku, na pewno się uda. I na pewno bezpieczniej będzie w domowym zaciszu. – Uśmiechnął się do niej potakując jej słowom. Być może anomalie już ustały, ale nie oznaczało to, że świat z powrotem stał się idealnie spokojnym i dobrym miejscem. Zresztą, nigdy przecież nim nie był.
Doszedł do wniosku, że czuje się całkiem komfortowo w towarzystwie swojej nieplanowanej kompanki. Nie znał jej w żadnym wypadku, ale mimo to jej taktowna i sympatyczna osoba sprawiała, że nie czuł potrzeby odgradzania się od niej murem. Był wszak gotowy odwrócić się na pięcie i zniknąć w tłumie już po swoich pierwszych słowach. Ludzie zwykli oceniać go, a w szczególności skreślać, już w sekundzie, w której wchodził w ich pole widzenia. Mógł odczuć zdziwienie w nieznajomej, nie mógł jej zresztą za to winić, jednak nie odczuł wrogości, a to była przyjemna odmiana.
- Moim jedynym planem na dziś jest odpocząć ile się da. Podobno jaki pierwszy miesiąc, taki cały rok, czy jakoś tak? – Uśmiechnął się do niej. – A w miłym towarzystwie zawsze lepiej się wypoczywa. – Nie był szlachcicem, ale według drobnych lekcji, które udzielała mu kiedyś matka, wstał ze swojego miejsca i uścisnął rękę Gwen. Nie zamierzał używać tego, taniego już w jego mniemaniu, gestu muskania ustami wierzchu dłoni, bo wyglądałoby to wręcz komicznie w prostej scenerii pubu, w którym się znajdowali.
- Tak mi się wydaje, chociaż z drugiej strony, jako uzdrowiciel trochę zarabiam na problematycznej pogodzie – powiedział z półuśmiechem na ustach. – Rozumiem, że świętujesz dziś koniec anomalii? Może czekasz na współtowarzysza świętowania? – To był moment, w którym ociężały całym dniem pracy mózg Olivera, uświadomił mu, że Gwen mogła tu na kogoś czekać, a on się zwyczajnie wprosił.
Oliver Wilde
Oliver Wilde
Zawód : portowy uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm mixing poisons and expecting a cure
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 full of faint sadness
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7975-oliver-wilde https://www.morsmordre.net/t8168-howl#234648 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-doki-hatfields-street-7
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]20.02.20 11:35
Uśmiechnęła się pod nosem.
Tak, kiedyś na pewno – powiedziała, choć w jej słowach brakowało przekonania. W końcu próbowała poprawić swoje umiejętności nie od dziś, a różdżka i tak regularnie odmawiała jej posłuszeństwa. To nie było wcale miłe uczucie. Czasem wydawało jej się, że zdobyła już wystarczające umiejętności, by chwilę później drewno pod jej palcami trzeszczało i odmawiało wykonania najprostszych czarów. Wiedziała, że to zdarza się nawet mistrzom, że magia po prostu potrafi być zawodna, ale jednocześnie nie potrafiła się czasem pozbyć myśli, że to wszystko dzieje się przez całe to jej pochodzenie. Może popierający Lorda Voldemorta mieli odrobinę racji? Może krew niemagicznych osłabiała jej moce?
Nie, nie mogła tak myśleć. Sama wpływała na własne umiejętności i własny rozwój. Nie krew, nie pochodzenie. Oczywiście, z niektórymi rzeczami człowiek po prostu się rodzi, ale skoro już miała magiczny talent to przecież nie mógł być z definicji mniejszy lub większy o innych. Tak przynajmniej jej się wydawało. Nie znalazła nigdy książki, która powiedziałaby inaczej, choć z drugiej strony nie była w tym temacie specjalistką. Daleko jej było do literaturoznawcy.
Och, tak, odpoczynek chyba nam wszystkim się przyda. – Uśmiechnęła się. – Ten cały Sylwester w Dolinie Godryka… był pan tam? To był prawdziwy chaos. A wcześniej anomalie… Przydałoby nam się jakieś pół roku spokoju na odespanie tego wszystkiego. – Westchnęła.
Wstała, nieco zdziwiona zachowaniem Oliviera i pozwoliła mu uścisnąć swoją dłoń.
Emm…. miło mi – powiedziała nieco nerwowym tonem. Nie spodziewała się tego i choć gest pana Wilde był miły to Gwen raczej po prostu nie była w ten sposób traktowana. A na pewno nie przez losowych, poznanych w pubie, uzdrowicieli.
Po chwili usiadła ponownie, sięgając po herbatę, aby zamaskować nieco swoją nerwowość, która pod wpływem ciepła naparu powoli zaczynała znikać.
A więc pan z tych, co życzą źle swoim klientom, by na nich zarobić? – powiedziała, żartobliwym tonem, unosząc brew. – Teraz, skoro nie ma anomalii, chyba będziesz musiał znaleźć jakieś inne źródła zarobku. One chyba porządnie napędzały biznes – zauważyła, cały czas ze śmiechem w głosie, mając świadomość, że sprawa nie była taka prosta. Anomalie dotyczyły też rzucania czarów leczniczych i pechowy uzdrowiciel mógł przypadkiem skrzywdzić pacjenta, zamiast mu pomóc.
Pokręciła głową.
Nie, nie, właściwie to nie – powiedziała, wzruszając ramionami. – Po prostu… byłam na spacerze… i przyszłam się rozgrzać. Miałam trochę szalony dzień – przyznała. – Dobry, ale szalony. Rano pomagałam jakiemuś dziwnemu czarodziejowi… Człowiek słaniał się na nogach, mruczał pod nosem. Nie było z nim najlepszego kontaktu. Wysłałam go do Munga, ale bardzo… bardzo nie chciał tam iść – wspomniała wydarzenie sprzed kilku godzin.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]27.02.20 1:19
- Niestety miałem wątpliwą przyjemność uczestniczyć w tej zabawie – odparł, nie kryjąc rozgoryczenia w swoim głosie. Pojawił się w Dolinie Godryka  dosłownie na godzinę przed północą, aby przez większość czasu szukać swoich towarzyszy w sporym tłumie spragnionym darmowego szampana (który okazał się w części podmieniony). – To prawda, końcówka poprzedniego oraz pierwszy dzień tego znacząco odbiły się na nas wszystkich. Optowałbym nawet za rokiem porządnego snu dla nas wszystkich. – Pokiwał głową, a jego ton spoważniał. Może i starał się nie mieszać zbytnio w konflikt, który z każdym dniem odkrywał przed nimi więcej kart, ale on i tak go znajdywał. Utarczki czarodziejów mających zbyt dużo wolnego czasu i pieniędzy niż potrzebne z tymi, chcącymi jedynie żyć normalnie nabierały na sile. Coraz więcej tych zwykłych prostych ludzi było w to wplątywanych, czy tego chcieli, czy nie. Upił kolejny łyk piwa, aby stłumić westchnięcie. Chociaż anomalie zniknęły, czuć było, że nadchodzą gorsze czasy. Nie miał jednak zamiaru mówić o tym głośno, bo wizualizowanie lęków i niepokojów nie dawało absolutnie żadnego pożytku.
- Oczywiście, że nie. Jeśli pacjenci nie wrócą do zdrowia, nie będą mogli zachorować ponownie, a właśnie to zabiłoby interes. – Minę nadal miał poważną, ale jego oczy zdradzały rozbawienie. Chociaż na dobrą sprawę wcale nie żartował. Ciąg chorowania i zdrowienia pozwalał mu przeżyć kolejne dni, a gdyby ktoś wynalazł złoty środek na wszystko, musiałby się przebranżowić. – Co prawda w porcie nie można narzekać na liczbę urazów do opatrzenia, to muszę przyznać, że anomalie były odrobinę pomocne. Z drugiej strony, w nocy mimo wszystko wolę spać niż przyjmować pacjentów. – Błysnął do niej zębami w rozbawieniu. Rzeczywiście miał trochę więcej pracy dzięki tym wszystkim zawirowaniom, ale niestety on też był tylko człowiekiem. Matka wciąż starał się mu pomagać przy prowadzeniu ich małego interesu, nie chciał jednak obciążać jej bardziej niż to było konieczne. Dźwigała już wcześniej wystarczająco ciężkie brzemię, w dodatku sama, więc teraz nastała jego kolej.
Oparł brodę na dłoni słuchając z zaciekawieniem, co mówiła Gwen. To była miła odmiana usłyszeć o prostym, przynajmniej z pozoru, życiu osoby, której tak naprawdę nie znał. Jak gdyby układał puzzle po raz pierwszy, co chwilę pojawiały się jakieś nowe elementy, niektóre od razu do siebie pasowały, a inne czekały na swoją kolej. Oliver nie był najlepszy w zawieraniu nowych znajomości, nie był też szczególnie gadatliwy, więc słuchanie kogoś o przyjemnym głosie, kto nie marszczy nosa na jego widok i nie ocenia, sprawiało, że jego myśli chociaż na chwilę odrywały się od codziennych problemów.
- Chorzy ludzie są… specyficzni – skomentował, ostrożnie dobierając swoje słowa. – Niektórzy dobrze wiedzą, co czeka na nich w Mungu, więc zapierają się przed wizytą tam. Innych po prostu na to nie stać. Mimo wszystko to bardzo miłe z twojej strony, że w takich czasach zdecydowałaś się po prostu komuś pomóc. To odważne.



seems like time has stopped
oh that would be my first death
i been always afraid of
Oliver Wilde
Oliver Wilde
Zawód : portowy uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm mixing poisons and expecting a cure
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 full of faint sadness
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7975-oliver-wilde https://www.morsmordre.net/t8168-howl#234648 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-doki-hatfields-street-7
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]27.02.20 12:48
Westchnęła, wspominając tamten dzień.
Miałam się tam w ogóle nie pojawiać… W Boże Narodzenie trwał u mnie remont i uznałam, że lepiej… lepiej nigdzie nie iść. A jednak poszłam. Najpierw zamiast spokojnie się bawić, razem z… eee… znajomym, złapaliśmy przypadkiem podejrzaną osobę, więc pół Sylwestra spędziłam na komisariacie. A potem… sam wiesz – powiedziała, kręcąc głową.
Naprawdę nie bawiła się najlepiej tamtego dnia, w którym przede wszystkim bała się o zdrowie swoje i innych zebranych. Nawet ta chwila radości, w której Johnatan wygrał loterię, niewiele zmieniła. Szczególnie, że już chwilę później musiała ratować młodego Macmillana. Może to stąd jej dobry humor dzisiaj? W końcu mogła odetchnąć. Koniec końców, nikomu nic poważnego się nie stało, a brak anomalii naprawdę podtrzymywał na duchu.
Och, pracujesz w porcie, nie w Mungu? – spytała, nieco zaskoczona. Do tej pory wszyscy uzdrowiciele, których poznała, związani byli z magicznym szpitalem. – To pewnie o wiele bardziej męcząca praca. W szpitalu przynajmniej mają zmiany… Pracujesz sam? – dopytała, nie przypominając sobie, aby w tamtych rejonach funkcjonowała jakaś magiczna klinika. Nie znała najlepiej portu, a już na pewno nie znała zbyt dobrze mieszkańców tamtego rejonu, ale jako osoba wychowana w Londynie mniej więcej orientowała się w jego rozkładzie.
Wydawało jej się więc, że Olivier może prowadzić coś w stylu prywatnej, niewielkiej działalności, o której zbyt wiele się nie rozpowiada. Może nawet nie była do końca legalna? Kto wie… Po okolicach doków można było spodziewać się wszystkiego. Gwen nie miała jednak zamiaru oceniać mężczyzny pod tym względem. Każdy musiał jakoś zarabiać na życie, a uzdrawianie – nawet, jeśli dotyczyło jednostek wątpliwych moralnie – zawsze było dobrym fachem. Każdy zasługiwał na pomoc medyczną, nawet najgorszy zbir.
To… to chyba powinno być normalne – powiedziała, nieco niepewnym tonem, nie do końca wiedząc, jak przyjąć ten komplement. Postąpiła tak, jak powinien postąpić każdy rozsądny człowiek… prawda? – Może naprawdę bał się wizyty? Trudno mi powiedzieć, ten mężczyzna był naprawdę dziwny. Mam nadzieję, że nic takiego mu się nie stało… Może to jakieś osłabienie? Albo klątwa? Nie znam się na nich, ale wyobrażam sobie, że jakaś mogłaby działać w taki sposób – myślała na głos, wzruszając ramionami.
Sięgnęła po filiżankę, popijając napar.


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]04.03.20 1:00
To frustrujące, że ktoś, siedząc w cieple własnego mieszkania, postanowił w imię swoich dziwnych ideałów, zepsuć zabawę wszystkim tym, którzy chcieli nadejście nowego roku świętować poza domem. Niezwykle irytowało go, gdy ktoś uważał się za lepszego tylko za sprawą jakichś atrybutów, na które tak naprawdę nie miał wpływu, bo już się taki urodził. Tak to wyglądało w Dolinie Godryka, jak gdyby życie i zdrowie tych zwykłych czarodziei oraz czarodziejek, bez krzty szlacheckiej krwi w żyłach, było zupełnie nieznaczące.
- Skoro końcówka twojego roku była równie niewdzięczna co moja, pozostaje nam mieć nadzieję, że ten rok nam to wynagrodzi – odparł uśmiechając się lekko, aby zatrzeć gorzki posmak wspomnień. To wszystko już się wydarzyło, nie było sensu więcej do tego wracać.
Kufel zatrzymał się w połowie drogi do jego ust, a piwo zawirowało lekko w naczyniu. Znowu zapomniał, że to oczywiste dla większości osób, że uzdrowiciel musi pracować w Mungu. Wszyscy, a przynajmniej zdecydowana większość, uczniów sztuki uzdrawiania, zostawała w magicznym szpitalu. Z wygody, z braku lepszej perspektywy, po prostu? Nie wiedział, ale on przecież miał też takie same zamiary, chociaż akurat pobudki Olivera były oczywiste, pieniądze. Być może koniec końców wróciłby w portowe mury, ale priorytetem było podreperowanie budżetu. Co mu się nie udało.
- Tak, wróciłam pomóc matce, która prowadziła tam małą lecznicę dla marynarzy wracających do Londynu – wytłumaczył pokrótce niezręcznie opuszczając kufel z powrotem na stolik. Nie musiał i nie zamierzał dodawać, że tak naprawdę nie ma żadnej licencji, ale nie sądził, aby było to w jakiś sposób istotne. Prawdopodobieństwo, że Gwen przyjdzie do niego po pomoc było wyjątkowo nikłe. Zresztą, miał wystarczająco doświadczenia i kompetencji, aby leczyć, inaczej już dawno musiałby się przebranżowić. – Chociaż na dobrą sprawę zajmuję się już wszystkim sam, od kiedy mama podupadła na własnym zdrowiu.
Słowa Gwen wydały mu się zabawne, ale w tym tragikomicznym znaczeniu. Tak, to zdecydowanie powinno być normalne, pomoc drugiemu człowiekowi powinna być odruchem, czymś naturalnym. Tymczasem wydawało się, że ludzie zapomnieli o tej prostej rzeczy, a zamiast tego upodobali sobie uprzykrzanie życia innym ku własnej uciesze.
- Ciężko mi powiedzieć bez zobaczenia pacjenta na oczy, ale jeśli trafił do Munga to na pewno otrzyma fachową pomoc. – Nie zdziwiłby się, gdyby to była klątwa, w końcu czasy były coraz bardziej niebezpieczne. Upił ponownie z kufla, tym razem bez zamierania w pół ruchu, a alkohol przyjemnie rozgrzewał go od środka. To była miła ucieczka od szarej rzeczywistości, nie spodziewał się towarzystwa, ale wyszło mu to na dobre. Poczuł formującą się nieśmiało sympatię to dziewczyny, która nie oceniła go z góry, a nawet pomogła podejrzanemu staruszkowi. Nie często można spotkać kogoś takiego. – Mimo wszystko uważaj komu pomagasz, żeby przez przypadek nie zaszkodzić sobie. – Poczuł potrzebę podkreślenia tego faktu. Natura uzdrowiciela nigdy go ostatecznie nie opuszczała.



seems like time has stopped
oh that would be my first death
i been always afraid of
Oliver Wilde
Oliver Wilde
Zawód : portowy uzdrowiciel
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
i'm mixing poisons and expecting a cure
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
 full of faint sadness
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7975-oliver-wilde https://www.morsmordre.net/t8168-howl#234648 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f146-doki-hatfields-street-7
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]05.03.20 14:28
Nie chciała dziś myśleć o tamtym dniu. To naprawdę nie było nic przyjemnego, a miała przecież tak dobry nastrój! Psucie go sobie powinno być uznawane za grzech. A może i było? Gwen od lat nie studiowała bliżej przekazów anglikańskiego kościoła, nie mogła więc być tego pewna.
Skinęła głową, uśmiechając się, a z jej gardła wydobył się cichy śmiech. Oby było lepiej. Musiało być lepiej.
To naprawdę brzmi jak dużo pracy – stwierdziła, słysząc jednak o stanie zdrowia matki Wilde’a zmarszczyła brwi. Złe przypadki chodziły po ludziach i chociaż dopiero co poznała Oliviera to raczej nie była typem osoby, która komukolwiek życzyłaby źle. – Och, ale wyjdzie z tego? – spytała z troską w głosie. Jej syn parał się uzdrawianiem, ona sama również. Kto, jeśli nie uzdrowiciel miał szansę na wyjście z choroby? Poza tym pod słowami Oliviera mogło kryć się naprawdę wiele. Kobieta mogła po prostu być osłabiona, ale żyć i normalnie funkcjonować. Mogła też być przyszpilona do łóżka, bądź wręcz zupełnie nieprzytomna. Wolała się jednak o to nie dopytywać. To nie była jej sprawa.
Westchnęła.
Mam taką nadzieję – powiedziała.
Może i nie miała najlepszych wspomnień z tym szpitalem, może i uzdrowiciele nie zawsze reagowali tak, jak powinni… wiedziała jednak, że zawsze byli kompetentni i wyszkoleni. Co do tego nie miała najmniejszych wątpliwości.
I proszę się nie martwić… raczej nie pomagam wszystkim wokół… to znaczy no… w nadmiarze. To była specyficzna sytuacja – wyjaśniła.
Wzrok dziewczyny mimowolnie skierował się na widzący na ścianie zegar. Ten wskazywał już naprawę dość późną godzinę. Zagadała się i zasiedziała. Powinna już dawno wrócić do domu, chociaż nieszczególnie miała ochotę wychodzić na mróz. Czas jednak wydawał się naprawdę odpowiedni, szczególnie, że właśnie ujrzała dno we własnej filiżance.
Wybacz, ale chyba będę musiała powoli iść do domu… Jest późno – wyjaśniła z przepraszającym uśmiechem. – Ale dziękuję za rozmowę. Jeśli coś mi się stanie w porcie, będę wiedziała do kogo pójść – dodała, powoli wstając i sięgając po płaszcz.

| zt dla Gwen


But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
Gwendolyn Grey
Gwendolyn Grey
Zawód : malarka
Wiek : 22
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
I cry a lot, but I am so productive; it's an art.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
They are the hunters, we are the foxes
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5715-gwendolyn-grey-budowa https://www.morsmordre.net/t5762-varda https://www.morsmordre.net/t12139-gwendolyn-grey#373392 https://www.morsmordre.net/f179-dorset-bockhampton-greengrove-farm https://www.morsmordre.net/t5764-skrytka-bankowa-nr-1412#135988 https://www.morsmordre.net/t5763-g-grey#374042
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]18.04.20 2:40
| 1 maja

Nie przyszedł. Dopiła już kremowe piwo, spoglądając z niechęcią na błyszczące denko kufla. Obróciła w drobnych palcach naczynie, przestawiając tym samym stronę jego uchwytu. Kolejnego brać nie planowała, ale wiedziała, że właściciele nie będą jej poganiać. Zdążyła kilkukrotnie przeczytać kartę duńskich alkoholi, ostatecznie z lekkim kiwnięciem, oddając egzemplarz. Miała cichą, osobistą satysfakcję, że udało jej się znaleźć miejsce, w którym zdobywała mniej (aktualnie) legalne informacje prasowe. I zdecydowanie, nikomu nie chwaliła się tym faktem (bez powodu). Nie widziało jej się stracić podobne wieści, wiec pilnowała - by jej źródło, nie rozpłynęło się w aktualnym chaosie. Nie zmieniało to jednak faktu, że jej dzisiejszy informator - nie zjawił się. I widziała w tym kilka prawdopodobnych odpowiedzi. Żadna jej się nie podobała.
- Wszystko w porządku, proszę Pani? - uniosła głowę, odnajdując szczerze zatroskane spojrzenie barmana - Tak, po prostu na kogoś za długo czekam - wplotła na wargi lekki uśmiech, który nie miał za wiele wspólnego z jej myślami. Wbrew pozorom, właściciele byli bardzo spostrzegawczy. Bardziej, niż by sobie tego życzyła - ale rozumiała doskonale ostrożność. Musiała jednak mieć się bardziej na baczności.
Mimo wieczornej pory, w lokalu nie było wiele osób. I miała nieodparte wrażenie, że każdy, zapobiegawczo, przyglądał się kolejnym, wchodzącym sylwetkom. Nie było więc nic dziwnego w tym, że podobnym zajęciem trudniła się Veronica. Bez ostentacyjnego odwracania się. Zajęła miejsce, które zapewniało jej idealną lokalizację. Z jednej strony - widok na wejście, z drugiej - bliskość baru, ściana za plecami i nieduże okno, do którego - w razie konieczności miała dostęp. Nie zawsze udawało się zapewnić sobie dostatecznie bezpieczeństwo na oceniane "ewentualności". Tych było, aż nazbyt wiele. Nie uśmiechało jej się spotykać ich twarzą w twarz. Albo twarzą w upiorny kaptur bez twarzy.
Zmarszczyła brwi i przetarła nos, zatrzymując dłoń przed oczami. Smukłe, ale długie palce. Nieco bledsze niż zazwyczaj. Z jasną, wciąż widoczną linią na palcu po małżeńskiej obrączce. Zacisnęła wargi, tylko na sekundę pozwalając myślom, by wypłynęło, zaraz potem opuszczając rękę na blat stołu, a na twarz przytwierdzając maskę obojętności. Czasem, tak bardzo chciała uwierzyć we własne kłamstwa, które z taką prostotą oferowała swoim rozmówcom. Ale pod obliczem codzienności, kryła się gwałtowność, której spodziewać się mogli tylko najbliżsi.
Uwagę od własnych myśli, pociągnęła nowa obecność, która przekroczyła próg lokalu. Znajoma, postawna sylwetka nakreśliła jej dalsze zachowanie, bo bez namysłu utkwiła wzrok w nadchodzącym mężczyźnie. Coś niespokojnie poruszyło się w jej piersi na myśl, że był jednym z tych, którzy jako ostatni widzieli jej męża. I nie była to ona. Skrywana gorycz rozlała się na języku, ale nie pozwoliła emocji zabrudzić poważnego spojrzenia. Buntownik. Auror bez pracy, ale - Findlay uparcie twierdziła, że takie zawody naznaczały dusze wystarczająco mocno, by pozostać z nimi niezależnie od rzeczywistości. I możliwe, że w innych okolicznościach, spróbowałaby uniknąć konfrontacji. Po śmierci Anthonego, izolowała się, nie dając wystarczająco wiele powodów do spotkań, dla wszystkich tych, którzy chcieli jej współczuć. Duma nie pozwalała jej na to. A żałobę zepchnęła tylko do własnego serca.
Z cichym westchnieniem, wiedząc, że została zauważona - wróciła do poziomu obserwacji własnego kufla. Małe prawdopodobieństwo, aby jej teraz odpuścił, a wolne miejsce po nieprzybyłym informatorze - wieściło niechybne zaproszenie.
Veronica Findlay
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8274-veronica-findlay#240381 https://www.morsmordre.net/t8327-verito#240939 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f161-dolina-godryka-17 https://www.morsmordre.net/t8330-skrytka-bankowa-1990#241107 https://www.morsmordre.net/t8326-veronica-findlay#240930
Re: Pod Raptuśnikiem [odnośnik]15.05.20 23:00
1 maja

Wiedział, że nie powinien kręcić się po Londynie dłużej niż to konieczne, ale zawsze znajdował sobie konieczne obowiązki. Za każdym razem zastanawiał się, czy może nie ryzykuje niepotrzebnie i czy Zakonowi oraz Rineheartowi przyda się akurat ten wyskok, ale nie umiał ograniczyć się do minimum niezbędnych działań i zostawić reszty komuś o czystszej krwi lub mniej znajomej Ministerstwu twarzy. Tutaj się wychował i - pomimo młodzieńczego ciągu do przygód poza granicami kraju - kochał to miasto, mugolskie i czarodziejskie. Żałował, że nie dzielił z siostrą daru metamorfomagii, ani że brakowało mu talentu do nauki transmutacji i animagii, ale robił co mógł, by ukryć się tradycyjnymi metodami. Chociaż jego nazwisko było znane, to przecież w mieście nie brakowało wysokich blondynów, a zapuszczony zarost i głęboki kaptur dawały mu ułudę względnej anonimowości.
Czystka sprzed miesiąca (trudno uwierzyć, że to już miesięcznica tamtej nocy, czas przeciekał mu ostatnio przez palce, a pomimo "braku pracy", tej wciąż przybywało) przypomniała mu o wielu osobach, których nie widział od miesięcy albo i lat, ale o które się troszczył. Dawni sąsiedzi, dawni znajomi...
Mike odciął się od wielu już kilka lat temu. Gdy wyjechał do Norwegii i pochłonęły go przygody w Oslo, pisał do dalszych znajomych coraz rzadziej. Gdy wrócił, jako ranny i zagubiony potwór, odciął się od wszystkich. Przerwał dobrowolną izolację dopiero wiosną zeszłego roku i chociaż powrót do pracy umożliwił mu odnowienie wielu znajomości, to przecież nie wszystkich. Opustoszały Londyn był zaś przykrym wyrzutem sumienia. W normalnej sytuacji można się przecież zastanawiać, czy znajomi mają się dobrze i w ogóle zauważyli długotrwałyu brak kontaktu. A teraz... teraz zastanawiał się, czy ludzie, których kiedyś cenił w ogóle żyją.
Z właścicielami "Pod Raptuśnikiem" miał akurat kontakt całkiem niedawno, kilka miesięcy temu. Na pogrzebie ich synów, własnych kolegów. Wtedy zastanawiał się, czy przeżyją żałobę, a w kwietniu gnębiło go, czy przeżyli i czy nie znajdą się na celowniku ministerialnych służb. Po nawiązaniu listownego kontaktu udał się więc do lokalu, w godzinach, w których bywali tam podobno tylko zaufani klienci. Dostarczył właścicielom kilka awaryjnych świstoklików od służb Longbottoma (jednego sam użył, by się tutaj dostać) i rzucił swoim nieco amatorskim okiem na ich kominek. Z jednej strony można by wysłać tutaj kogoś bieglejszego z numerologii, podłączyć go wreszcie do sieci Fiuu i użyć tego lokalu jako kolejnego nielegalnego przejścia do Londynu. Z drugiej... małżeństwo już i tak ryzykowało, rozprowadzając Proroka Codziennego i nawiązując kontakty z rebeliantami. Michael wiedział, że w swojej opinii nie mają pewnie nic do stracenia, ale nie wiedział, czy chce przykładać rękę do dalszego narażania ich na niebezpieczeństwo. Postanowił wracać do domu i przemyśleć to na spokojnie, ale starszy właściciel lokalu namawiał go do symbolicznej kolejki piwa, do wypicia za zdrowie jego synów. Kolegów Michaela.
Powinien odmówić, ale nie umiał odmówić. Niechętnie i ostrożnie wyszedł zza zaplecza na salę, zamierzając trzymać się w kącie, ale nagle napotkał bystre i znajome spojrzenie. W pierwszym, instynktownym odruchu zesztywniał - jego mózg połączył już komunikat rozpoznanie z niebezpieczeństwem i koniecznością ewakuacji. Po sekundzie rozpoznał jednak żonę Anthony'ego - jak mógłby nie poznać Veroniki? - i ogarnęła go mieszanina ulgi i goryczy. Usiłując nie rozpamiętywać martwych, wplątał się już w toast za pamięć dwójki swoich przyjaciół, a teraz napotkał jeszcze wdowę po trzecim. Findlay był mu nawet bliższy niż synowie właścicieli "Raptuśnika" - nieco ale nie zanadto starszy, najpierw był wzorem dla młodego aurora świeżo po kursie. W lecie zeszłego roku był zaś jednym z nielicznych, którzy przywitali w Biurze wilkołaka bez zbędnych niezręczności, tak jakby Michael wrócił do pracy po zwykłej delegacji, a nie zapełniając luki powstałe w służbach po czerwcowym pożarze. Mieli szansę płynnie odbudować dawną przyjaźń, a potem Anthony zginął, nagle i podejrzanie. Może i teraz, od śmierci Bones, te zaginięcia były już na porządku dziennym, ale los przyjaciela wstrząsnął Tonksem, a pogrzeb był jednym ze smutniejszych i bardziej niezręcznych wydarzeń w jego życiu. Przez całą uroczystość zmagał się z chęcią szczerej rozmowy z Veronicą, oraz z poczuciem, że wdowa i jej syn zasługują na spokój i bezpieczeństwo. Chociaż Veronica była jedną z ostatnich osób, której przypisałby chęć bezczynności, ostatecznie spojrzał przy kondolencjach na jej syna, wygłosił standardową formułkę i pogrzebał całą sprawę razem z Anthonym. Kurtuazyjnie proponował kilkakrotnie pomoc jej rodzinie, ale wyczuł, że pani Findlay woli dochodzić do siebie w samotności i liczył na to, że ma lepszy system wsparcia niż przyjaciel jej męża. Zawsze miał ją zresztą za kobietę, która poradzi sobie w każdej sytuacji, podobnie jak Anthony.
Tyle, że Anthony nie żył, a ona dalej znajdowała się w ogarniętym szaleństwem Londynie. Może i Ministerstwo nie prześladowało na razie osób o czystej krwi, ale mogło mieć powody, by bacznie przypatrywać się rodzinom aurorów, zwłaszcza tym, którzy zginęli w dziwnych okolicznościach. Wiesz o tym, Findlay, prawda?
Musiał się upewnić, przeklinając w duchu swoją bezużyteczną w gruncie rzeczy rycerskość.
-Veronica. - z lekkim wahaniem (i błogą niewiedzą, że przewidziała każdy jego ruch) dosiadł się do brunetki. -Wszystko w porządku? - spytał, próbując podchwycić jej spojrzenie. Z pozoru kurtuazyjna formułka zdradzała zmartwienie o ją i jej syna.




Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Pod Raptuśnikiem 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks

Strona 1 z 5 1, 2, 3, 4, 5  Next

Pod Raptuśnikiem
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach