Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham
Pole maków
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pole maków
Hrabstwo Durham pełne jest ponurych miejsc, dlatego miejsce takie jak to zdecydowanie się wyróżnia. Rozległa łąka, która w okresie od maja do sierpnia pokrywa się ogromną ilością maków, całkowicie zmieniając kolor pola z zielonego na krwistą czerwień. Mieszkańcy okolicznych wiosek lubią opowiadać, że to właśnie piękno tych terenów skłoniło najstarszych z rodu Burke do uczynienia kwiatu maku ich klejnotem rodowym, ale nikt nie jest w stanie potwierdzić tej historii. Pewnym jest jednak, że choć panowie Durham oficjalnie nie objęli tych terenów specjalną ochroną, nikt nigdy nie odważył się zadziałać na szkodę łąk.
Poranek może i próbował się przedrzeć przez szczeliny w ciężkich kotarach, ale Edgara i tak od dawna nie było w łóżku. Tej nocy męczyła go bezsenność. Przespał kilka godzin w nieregularnych odstępach, ale kiedy wybiła godzina czwarta trzydzieści, nie mógł zmrużyć oka. Wciąż męczył go ból po walce w szkole baletowej, irytująco przypominając o poniesionej porażce. Cały czas wracał do niej myślami, roztrząsając każdy popełniony błąd. Zazwyczaj tego nie robił, ale tym razem naprawdę niewiele dzieliło go do zwycięstwa. Jedno udane zaklęcie, może dwa. Niestety zabrakło tego zaklęcia, zabrakło jakiejś ważnej decyzji, która przechyliłaby szalę na jego stronę. Pozostał mu tylko ból. Nie zwracał uwagi na lekkie zawroty głowy, te męczyły go już wielokrotnie i nie były szczególnie uciążliwe. To ciągłe ataki choroby genetycznej sprawiały, że od kilku dni chodził rozjuszony jak osa. A złość wcale mu nie pomagała, bo tylko potęgowała odczuwany dyskomfort. Jedynym pocieszeń był fakt, że tym razem ataki były nieduże i pomimo bólu mógł normalnie funkcjonować. Zamówił sobie jednak u Cassandry więcej eliksirów przeciwbólowych, bo szybko znikały z apteczki.
Dzisiejsza przejażdżka konna z siostrą miała mu pomóc odetchnąć. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio robił coś tak... bez celu, ot, żeby odpocząć. Tym chętniej udał się z samego rana do stajni, od razu kierując swoje kroki do Berberysa. To już nie był młody koń, ale Edgar miał do niego duży sentyment. - To co, jedziemy na przejażdżkę, staruszku - westchnął, klepiąc go po szyi. Potem spokojnie go oporządził i ruszył w stronę makowych pól. Nie śpieszył się, i tak wyjechał dużo wcześniej niż planował.
Okoliczne pola prezentowały się niezwykle okazale o tej porze roku. Uwielbiał tę soczystą czerwień kwitnących maków – ten widok nigdy nie przestał go zachwycać. Zatrzymał się na wzgórzu, skąd rozciągał się dobry widok na okolicę.
Prim nie kazała na siebie długo czekać, chyba też wstała wcześniej niż powinna. - Mógłbym tutaj tak po prostu stać - wyznał zamiast powitania, nie mogąc oderwać wzroku od czerwonych pagórków, tak wyróżniających się na tle ciemnych lasów, okalających hrabstwo Durham. Ten widok go uspokajał. Westchnął jednak po chwili, uznając, że to nie czas na takie sentymenty. - Opowiedz, Prim, czym się ostatnio zajmowałaś - zagaił, zmuszając Berberysa do kontynuowania przejażdżki, na co nie zaprotestował. Ostatnio rzadko widywał się z siostrą, ale był pewny, że ma mu dużo do opowiedzenia. Jego przede wszystkim zajmowały sprawy Rycerzy, ale lepiej, żeby Prim nie znała szczegółów.
Dzisiejsza przejażdżka konna z siostrą miała mu pomóc odetchnąć. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio robił coś tak... bez celu, ot, żeby odpocząć. Tym chętniej udał się z samego rana do stajni, od razu kierując swoje kroki do Berberysa. To już nie był młody koń, ale Edgar miał do niego duży sentyment. - To co, jedziemy na przejażdżkę, staruszku - westchnął, klepiąc go po szyi. Potem spokojnie go oporządził i ruszył w stronę makowych pól. Nie śpieszył się, i tak wyjechał dużo wcześniej niż planował.
Okoliczne pola prezentowały się niezwykle okazale o tej porze roku. Uwielbiał tę soczystą czerwień kwitnących maków – ten widok nigdy nie przestał go zachwycać. Zatrzymał się na wzgórzu, skąd rozciągał się dobry widok na okolicę.
Prim nie kazała na siebie długo czekać, chyba też wstała wcześniej niż powinna. - Mógłbym tutaj tak po prostu stać - wyznał zamiast powitania, nie mogąc oderwać wzroku od czerwonych pagórków, tak wyróżniających się na tle ciemnych lasów, okalających hrabstwo Durham. Ten widok go uspokajał. Westchnął jednak po chwili, uznając, że to nie czas na takie sentymenty. - Opowiedz, Prim, czym się ostatnio zajmowałaś - zagaił, zmuszając Berberysa do kontynuowania przejażdżki, na co nie zaprotestował. Ostatnio rzadko widywał się z siostrą, ale był pewny, że ma mu dużo do opowiedzenia. Jego przede wszystkim zajmowały sprawy Rycerzy, ale lepiej, żeby Prim nie znała szczegółów.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
„Jak zwykle niczym od linijki” - pomyślała Prim na widok brata. Była najmłodsza i dało się to wyczuć. Kiedy brat stawiał kroki w dorosłym życiu ona dopiero szła do szkoły. Zawsze najmłodsza, zawsze trochę z boku kiedy dorośli zajmowali się swoimi sprawami.
Widziała od jakiegoś czasu, że Edgar chodził poirytowany oraz obolały. Nie zadawała pytań. Nie była jednak ani ślepa ani głupia. Doskonale zdawała sobie sprawę, że brat o wielu sprawach jej nie mówi. Jej zaś nie pozostawało nic innego jak jedynie czuwać nad jego samopoczuciem wraz z Adeline. Prim nie wiedziała jak wiele wie szwagierka, ale była pewna iż otula ciepłymi myślami swojego męża.
Powiastka przyspieszyła kroku na delikatny ruch łydek jeźdźca i panna Burke zrównała się z bratem. Nachyliła się lekko w siodle aby spojrzeć na jego zmęczoną twarz. Nie spał w nocy. Mógłby mieć to wypisane na czole wielkimi literami. Po powrocie dopilnuje aby otrzymał ciepłą herbatę, a reszta dnia upłynęła mu pod hasłem: „Nie mam czasu – odpoczywam”. Na słowa brata potoczyła wzrokiem po okolicy. Było coś urzekającego w czerwonym dywanie kwiatów, odcinającym się mocną kreską na ciemnym tle. Nie jeden artysta przybywał w to miejsce starając się na swoim płótnie oddać piękno tego obrazu. Jednak nawet najzdolniejszy malarz nie potrafił oddać zapachu ziemi, szumu wiatru oraz tych kryształowych kropel rosy osadzających się na czerwonych niczym krew płatkach maków.
Kiedy padło pytanie z jego ust ruszyli niespiesznie stępa przed siebie. Poluzowała wodze Powiastki dając klaczy większą swobodę. Zawsze ją intrygowało czy Edgar rzeczywiście interesuje się tym co robi, czy pyta z grzeczności? Pamiętała, że podsycał zawsze jej głód wiedzy. Podsuwał książki do czytania. Poniekąd to on był winien tych ciągłych szlabanów za zakradanie się do Działu Ksiąg Zakazanych w Hogwarcie.
-Pamiętasz, jak kiedyś ojciec podarował mi pewien artefakt, przez który miałam koszmary gdyż błędnie zinterpretowałam klątwę jaka na nim ciążyła? - Zagadnęła odpowiadając na jego pytanie. - Ostatnio pracowałam nad talizmanem, który by panował nad snami i nawet łapacz snów nie byłby wstanie zablokować jego działania. Zależnie od zaklęcia amulet można zakląć na koszmary lub na dobre sny. W jednym i w drugim przypadku można kogoś zamknąć w sennym cyklu zależnie od intencji doprowadzić do szaleństwa lub pomóc poradzić sobie z jakimś problemem. Zastanawiałam się nad połączeniem srebra z halitem lub z drewnem, chociażby orzecha, który jest jednak ciężkim składnikiem, gdyż potrafi wyczuć kiedy jego użytkownik oszukuje sam siebie.
Kiedy Prim mówiła o swojej pracy robiła to z pasją i iskrami w jasnych oczach. W takich momentach wydawały się szare i gorejące. Odrzuciła do tyłu warkocz niedbałym gestem ujmując wodze w jedną dłoń obleczoną rękawiczką by drugą mieć całkowicie wolną. Oparła ją o udo i zerkając na brata przekrzywiła lekko głowę na bok.
-Może tobie by się przydał taki amulet? Chyba źle sypiasz. Musisz wziąć sobie dzień wolny od życia, braciszku. -Powiedziała to zaczepnym tonem, ale jej spojrzenie wyrażało troskę. Konie nie ponaglane przez jeźdźców szły noga za nogą skubiąc po drodze trawę. Słońce powoli wędrowało po niewidzialnej drabinie w górę, a jego promienie oświetlały coraz większe połacie kwiatów.
-Czasami zapominam jak tutaj jest pięknie. - Prim potoczyła ponownie wzrokiem po okolicy. Pomyśleć tylko, że maki były bardzo delikatnymi kwiatami. Z łatwością gubiły swoje płatki i po zerwaniu szybko więdły. Jedynie rosnąc w takich miejscach jak to ukazywały całe swoje piękno.
Widziała od jakiegoś czasu, że Edgar chodził poirytowany oraz obolały. Nie zadawała pytań. Nie była jednak ani ślepa ani głupia. Doskonale zdawała sobie sprawę, że brat o wielu sprawach jej nie mówi. Jej zaś nie pozostawało nic innego jak jedynie czuwać nad jego samopoczuciem wraz z Adeline. Prim nie wiedziała jak wiele wie szwagierka, ale była pewna iż otula ciepłymi myślami swojego męża.
Powiastka przyspieszyła kroku na delikatny ruch łydek jeźdźca i panna Burke zrównała się z bratem. Nachyliła się lekko w siodle aby spojrzeć na jego zmęczoną twarz. Nie spał w nocy. Mógłby mieć to wypisane na czole wielkimi literami. Po powrocie dopilnuje aby otrzymał ciepłą herbatę, a reszta dnia upłynęła mu pod hasłem: „Nie mam czasu – odpoczywam”. Na słowa brata potoczyła wzrokiem po okolicy. Było coś urzekającego w czerwonym dywanie kwiatów, odcinającym się mocną kreską na ciemnym tle. Nie jeden artysta przybywał w to miejsce starając się na swoim płótnie oddać piękno tego obrazu. Jednak nawet najzdolniejszy malarz nie potrafił oddać zapachu ziemi, szumu wiatru oraz tych kryształowych kropel rosy osadzających się na czerwonych niczym krew płatkach maków.
Kiedy padło pytanie z jego ust ruszyli niespiesznie stępa przed siebie. Poluzowała wodze Powiastki dając klaczy większą swobodę. Zawsze ją intrygowało czy Edgar rzeczywiście interesuje się tym co robi, czy pyta z grzeczności? Pamiętała, że podsycał zawsze jej głód wiedzy. Podsuwał książki do czytania. Poniekąd to on był winien tych ciągłych szlabanów za zakradanie się do Działu Ksiąg Zakazanych w Hogwarcie.
-Pamiętasz, jak kiedyś ojciec podarował mi pewien artefakt, przez który miałam koszmary gdyż błędnie zinterpretowałam klątwę jaka na nim ciążyła? - Zagadnęła odpowiadając na jego pytanie. - Ostatnio pracowałam nad talizmanem, który by panował nad snami i nawet łapacz snów nie byłby wstanie zablokować jego działania. Zależnie od zaklęcia amulet można zakląć na koszmary lub na dobre sny. W jednym i w drugim przypadku można kogoś zamknąć w sennym cyklu zależnie od intencji doprowadzić do szaleństwa lub pomóc poradzić sobie z jakimś problemem. Zastanawiałam się nad połączeniem srebra z halitem lub z drewnem, chociażby orzecha, który jest jednak ciężkim składnikiem, gdyż potrafi wyczuć kiedy jego użytkownik oszukuje sam siebie.
Kiedy Prim mówiła o swojej pracy robiła to z pasją i iskrami w jasnych oczach. W takich momentach wydawały się szare i gorejące. Odrzuciła do tyłu warkocz niedbałym gestem ujmując wodze w jedną dłoń obleczoną rękawiczką by drugą mieć całkowicie wolną. Oparła ją o udo i zerkając na brata przekrzywiła lekko głowę na bok.
-Może tobie by się przydał taki amulet? Chyba źle sypiasz. Musisz wziąć sobie dzień wolny od życia, braciszku. -Powiedziała to zaczepnym tonem, ale jej spojrzenie wyrażało troskę. Konie nie ponaglane przez jeźdźców szły noga za nogą skubiąc po drodze trawę. Słońce powoli wędrowało po niewidzialnej drabinie w górę, a jego promienie oświetlały coraz większe połacie kwiatów.
-Czasami zapominam jak tutaj jest pięknie. - Prim potoczyła ponownie wzrokiem po okolicy. Pomyśleć tylko, że maki były bardzo delikatnymi kwiatami. Z łatwością gubiły swoje płatki i po zerwaniu szybko więdły. Jedynie rosnąc w takich miejscach jak to ukazywały całe swoje piękno.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Wiele ich dzieliło. Przede wszystkim duża różnica wieku, przez którą ich relacja oscylowała gdzieś pomiędzy bratem i siostrą, a ojcem i córką. Przez wiele lat Edgar odnosił wrażenie, że są dla siebie prawie obcymi ludźmi, ale nie dziwiło go to. Kiedy się urodziła, większość roku spędzał w Hogwarcie. Kiedy on przebywał w domu na stażu w rodzinnym sklepie, to ona rozpoczęła naukę w szkole magii. Później przez większość czasu Edgar przebywał poza granicami kraju, pojawiając się co jakiś czas w Durham jako ten nieco zdziczały, niezapowiedziany gość. Zawsze opalony, nienaturalne gadatliwy, przywożący pamiątki z odległych podróży. Opowiadał siostrze o swoich przygodach przy kominku, choć ukrywał wiele kwestii, a ubarwiał te mniej istotne. A potem znowu znikał, wyruszał gdzieś w siną dal, nie oglądając się za bardzo za siebie.
Jego styl życia stopniowo się zmieniał w bardziej stateczny kiedy się ożenił i urodziły mu się dzieci, dostał wówczas więcej obowiązków przy rodowym sklepie, choć wcale go do niego nie ciągnęło. A teraz sam stał na czele swojego rodu, teoretycznie robiąc co mu się żywnie podoba, praktycznie będąc ograniczonym przez ciężki nestorski sygnet i wszystko co ze sobą niesie.
Przynajmniej miał okazję lepiej poznać siostrę. Tak naprawdę, na wyrywki, a nie jak podczas rzadkich odwiedzin kilkanaście lat temu. Musiał przyznać, że wyrosła na intrygującą kobietę, nie tylko swoim wyglądem, ale też bystrym umysłem. Był dumny z tego kim się stała, na razie przymykając oko na wszelkie ekscesy. Nigdy się do tego nie przyzna, ale miał do niej pewną słabość, jaką zazwyczaj się ma do młodszego rodzeństwa.
- Pamiętam - odpowiedział spokojnie, patrząc na drogę przed nimi. Ciężko było zapomnieć o tym incydencie, wszak nawet eliksiry uspokajające nie były w stanie jej pomóc. Ojciec nigdy nie pochwalał żadnej pomocy przy tego typu wypadkach, zawsze powtarzał, że czarna magia jest zbyt potężna, żeby obchodzić się z nią nieuważnie. Miał rację, Edgar doskonale rozumiał jego surowość pod tym względem, ale i tak zostawił wtedy flakonik lub dwa leczącego eliksiru pod drzwiami do jej sypialni. - To brzmi ciekawie - naprawdę tak uważał, w przeciwnym wypadku nie mydliłby jej oczu. - Jak długo ktoś musiałby być zamknięty w takim cyklu, żeby stracić zmysły? Musiałby mieć ten talizman jakoś na szyi, czy wystarczyłoby, że leżałby gdzieś niedaleko? Czy musiałby być spersonalizowany krwią czy włosem danej osoby? - Nie byłby sobą gdyby nie zarzucił jej gradobiciem pytań, ale miał w sobie jakąś niewielką krukońską cząstkę, podobną do tych, z których zbudowana była Prim. - Nie znam się za dobrze na drewnach, ale myślałaś o sykomorze? Ostatnio gdzieś mi się obiło o uszy, że dobrze reaguje z białą i czarną magią - rzucił pomysłem, uspokajając przy tym Berberysa, bo z jakiegoś powodu zaczął się denerwować. Edgar nie był pewny czy coś mu tutaj nie pasuje, czy to po prostu objawia się starość.
- Chcesz mnie zamknąć w koszmarnym cyklu? Nie wiem czym mogłem ci aż tak podpaść - W pierwszym odruchu zaśmiał się cicho, usłyszawszy propozycję siostry. Szybko jednak stwierdził, że to nie jest aż taki głupi pomysł. Choroba genetyczna faktycznie ostatnio dawała mu w kość, nie obraziłby się za chociażby jedną porządnie przespaną noc. - Teraz robię sobie wolne od życia - zauważył, zerkając na Prim.
- Prawda? Zbyt dużo czasu spędzamy w zamku - lub w Londynie, w jego przypadku. Nie dziwił się przodkom, że zakochali się w tych terenach i tak zaciekle walczyli o nie z Longbottomami. Na pierwszy rzut oka mogły wydawać się dzikie i niepokojące, ale właśnie w tej pierwotności natury leżał cały jej urok.
Jego styl życia stopniowo się zmieniał w bardziej stateczny kiedy się ożenił i urodziły mu się dzieci, dostał wówczas więcej obowiązków przy rodowym sklepie, choć wcale go do niego nie ciągnęło. A teraz sam stał na czele swojego rodu, teoretycznie robiąc co mu się żywnie podoba, praktycznie będąc ograniczonym przez ciężki nestorski sygnet i wszystko co ze sobą niesie.
Przynajmniej miał okazję lepiej poznać siostrę. Tak naprawdę, na wyrywki, a nie jak podczas rzadkich odwiedzin kilkanaście lat temu. Musiał przyznać, że wyrosła na intrygującą kobietę, nie tylko swoim wyglądem, ale też bystrym umysłem. Był dumny z tego kim się stała, na razie przymykając oko na wszelkie ekscesy. Nigdy się do tego nie przyzna, ale miał do niej pewną słabość, jaką zazwyczaj się ma do młodszego rodzeństwa.
- Pamiętam - odpowiedział spokojnie, patrząc na drogę przed nimi. Ciężko było zapomnieć o tym incydencie, wszak nawet eliksiry uspokajające nie były w stanie jej pomóc. Ojciec nigdy nie pochwalał żadnej pomocy przy tego typu wypadkach, zawsze powtarzał, że czarna magia jest zbyt potężna, żeby obchodzić się z nią nieuważnie. Miał rację, Edgar doskonale rozumiał jego surowość pod tym względem, ale i tak zostawił wtedy flakonik lub dwa leczącego eliksiru pod drzwiami do jej sypialni. - To brzmi ciekawie - naprawdę tak uważał, w przeciwnym wypadku nie mydliłby jej oczu. - Jak długo ktoś musiałby być zamknięty w takim cyklu, żeby stracić zmysły? Musiałby mieć ten talizman jakoś na szyi, czy wystarczyłoby, że leżałby gdzieś niedaleko? Czy musiałby być spersonalizowany krwią czy włosem danej osoby? - Nie byłby sobą gdyby nie zarzucił jej gradobiciem pytań, ale miał w sobie jakąś niewielką krukońską cząstkę, podobną do tych, z których zbudowana była Prim. - Nie znam się za dobrze na drewnach, ale myślałaś o sykomorze? Ostatnio gdzieś mi się obiło o uszy, że dobrze reaguje z białą i czarną magią - rzucił pomysłem, uspokajając przy tym Berberysa, bo z jakiegoś powodu zaczął się denerwować. Edgar nie był pewny czy coś mu tutaj nie pasuje, czy to po prostu objawia się starość.
- Chcesz mnie zamknąć w koszmarnym cyklu? Nie wiem czym mogłem ci aż tak podpaść - W pierwszym odruchu zaśmiał się cicho, usłyszawszy propozycję siostry. Szybko jednak stwierdził, że to nie jest aż taki głupi pomysł. Choroba genetyczna faktycznie ostatnio dawała mu w kość, nie obraziłby się za chociażby jedną porządnie przespaną noc. - Teraz robię sobie wolne od życia - zauważył, zerkając na Prim.
- Prawda? Zbyt dużo czasu spędzamy w zamku - lub w Londynie, w jego przypadku. Nie dziwił się przodkom, że zakochali się w tych terenach i tak zaciekle walczyli o nie z Longbottomami. Na pierwszy rzut oka mogły wydawać się dzikie i niepokojące, ale właśnie w tej pierwotności natury leżał cały jej urok.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Od kiedy pamiętała to starszy brat był kimś jawiącym się jako przybysz z innego świata. Kiedy wpadał do domu wręcz czuła powiew egzotyki i przygody. Opowieści przy kominku były jej ulubioną częścią kiedy się zjawiał i nie odstępowała go na krok. Potem zaś znikał równie szybko jak się pojawił, a wtedy ogarniało ją przygnębienie.
W okresie szkolnym święta były jedynym czasem kiedy się widzieli i wtedy czasami zdawało się, że są sobie całkowicie obcy. Wszystko zaczęło się zmieniać kiedy Prim wróciła ze szkoły do domu i zajęła się swoją pracą dodając własny wkład do rodzinnego biznesu. Wtedy też zaczęli poznawać siebie na nowo, a Prim bardzo ceniła sobie to, że brat podsycał jej głód wiedzy. Mogła śmiało przy nim mówić o swojej pracy czy przemyśleniach, a Edgar nawet teraz, kiedy był zmęczony zalewał ją falą pytań aby pomóc spojrzeć na dane zagadnienie z różnej perspektywy. Ceniła jego doświadczenie i wiedzę, która parokrotnie pomogła w pracy i badaniach Prim. Odkryła też, że ma słabość do starszego brata i nie potrafiła mu wielu rzeczy odmówić. Kiedy ojciec coś nakazywał albo wypominał rósł w niej gniew i potrzeba buntu, kiedy zaś upominał ją Edgar lub wskazywał niestosowność zachowanie nie potrafiła się złościć. Wręcz przeciwnie bolało ją, że przysporzyła kłopotów. Patrząc na twarz brata miała ochotę go przytulić i okazać pełną troskę, dlatego też wyciągnęła go na przejażdżkę, a widząc jak powoli jego oblicze się wygładza wiedziała, że był to dobry pomysł.
-Jak długo? – Powtórzyła pytanie za bratem. – Dużo zależy od osoby, która miała by tkwić w tym cyklu. Każdy ma własne predyspozycje więc najlepiej aby w amulecie była jakaś cząstka osoby, której ma to bezpośrednio dotknąć. Część osób unikałaby snu, wtedy również można wpaść w obłęd czy szaleństwo.
Odpowiedziała po chwili poprawiając się w siodle, skóra zaskrzypiała cicho, a Powiastka zarzuciła lekko głową jakby chciała poprosić aby człowiek siedzący na jej grzbiecie łaskawie się uspokoił. Pamiętała jak sama zmagała się z łagodną i tak klątwą, która na młody umysł Prim wywarł ogromne działanie. Miałą ataki paniki, a każde zaśnięcie kończyło się krzykiem i płaczem. Znajdowała wtedy eliksiry pod swoimi drzwiami i doskonale wiedziała kto był za nie odpowiedzialny. To pozwoliło jej się zebrać i podjąć wyzwanie rozwiązania zagadki. Był wdzięczna bratu za tą oznakę troski, a dla niej była to nauka na przyszłość.
-Najlepiej by było aby amulet znajdował się w okolicy, wtedy można go najzwyczajniej ukryć w pomieszczeniu, dajmy na to w sypialni, a jego obiekt jest wystawiony na działanie przez dłuższy czas. Im silniejszy amulet i runy, które go wzmacniają tym większe prawdopodobieństwo, że osoba utknie w tym cyklu. W moim przypadku wiedzieliśmy co było przyczyną koszmarów i nie ukrywajmy gdyby coś zagrażało mojemu życiu została by szybko klątwa zdjęta. W tym przypadku chodzi o stałe działanie, trudne do wykrycia, wtedy efekt będzie najlepszy.
Kiedy wyrażała swoje myśli na głos wszystko zaczynało się układać i sama zaczynała dostrzegać niedociągnięcia swojego toku myślenia oraz błędy w rozumowaniu. Dlatego lubiła rozmawiać o swoich pomysłach i mogła to robić jedynie z bratem czy kuzynem. Przyjaciółki jakkolwiek były bliskie jej sercu to nie mogły równać się rodziną Burke jeżeli chodzi o wiedzę na temat artefaktów i ich różnego rodzaju zastosowaniach. Zaś inni naukowcy, cóż… nie można im zdradzać wszystkiego i o wszystkim mówić. Mogli się wspierać i dzielić częścią swojej wiedzy, ale należało zachować pewne informacje tylko dla siebie.
-Sykomora? – Spojrzała zaintrygowana na Edgara i po chwili pokiwała głową. -Nie pomyślałam, a warto sprawdzić. Dziękuję.
Uśmiechnęła się ciepło do brata. Uśmiech, który nie musiała trenować przed lustrem godzinami, który sam z siebie pojawiał się na jej twarzy kiedy obcowała z członkami rodziny i tylko nieliczni mogli go zobaczyć. Kiedy Edgar zaśmiał się cicho zawtórowała mu, a potem z błyskiem w oku dodała:
-Obyś mi nigdy nie podpał, nie chciałabym testować działań amuletu na członkach rodziny. – Przekręciła lekko głowę na bok niczym figlarne dziecko.
-Mam propozycję dla ciebie – powiedziała poważnym tonem przyglądając się bratu. – Co Ty na to, że weźmiesz cały dzień. Nie tylko na czas przejażdżki? Wrócisz do domu, usiądziesz w fotelu otrzymasz herbatę albo brandy, weźmiesz na kolana swoje dzieci i spędzisz cały dzień w otoczeniu rodziny z dala od trosk wielkiego świata i ciężaru bycia nestorem? Ale za nim to nastąpi…
Potoczyła znów wzrokiem po rozległych wzgórzach, które tak pokochała ich rodzina.
-Pojedźmy trochę szybciej na szczyt tamtego wzgórza, nawet Berberys musi rozruszać stare kości, a potem mi opowiesz to co uznasz za stosowne, że możesz mi powiedzieć, o tym co u ciebie. – dała łydkę swojej klaczy, która ruszyła skocznie do przodu, a Prim poczuła wiatr na twarzy i we włosach. Uśmiechnęła się i pochyliła nad szyją konia. Słyszała i czuła jak końskie kopyta uderzają o ziemię, jak powietrze gwiżdże w uszach, obejrzała się przez ramię sprawdzając czy brat jedzie za nią.
W okresie szkolnym święta były jedynym czasem kiedy się widzieli i wtedy czasami zdawało się, że są sobie całkowicie obcy. Wszystko zaczęło się zmieniać kiedy Prim wróciła ze szkoły do domu i zajęła się swoją pracą dodając własny wkład do rodzinnego biznesu. Wtedy też zaczęli poznawać siebie na nowo, a Prim bardzo ceniła sobie to, że brat podsycał jej głód wiedzy. Mogła śmiało przy nim mówić o swojej pracy czy przemyśleniach, a Edgar nawet teraz, kiedy był zmęczony zalewał ją falą pytań aby pomóc spojrzeć na dane zagadnienie z różnej perspektywy. Ceniła jego doświadczenie i wiedzę, która parokrotnie pomogła w pracy i badaniach Prim. Odkryła też, że ma słabość do starszego brata i nie potrafiła mu wielu rzeczy odmówić. Kiedy ojciec coś nakazywał albo wypominał rósł w niej gniew i potrzeba buntu, kiedy zaś upominał ją Edgar lub wskazywał niestosowność zachowanie nie potrafiła się złościć. Wręcz przeciwnie bolało ją, że przysporzyła kłopotów. Patrząc na twarz brata miała ochotę go przytulić i okazać pełną troskę, dlatego też wyciągnęła go na przejażdżkę, a widząc jak powoli jego oblicze się wygładza wiedziała, że był to dobry pomysł.
-Jak długo? – Powtórzyła pytanie za bratem. – Dużo zależy od osoby, która miała by tkwić w tym cyklu. Każdy ma własne predyspozycje więc najlepiej aby w amulecie była jakaś cząstka osoby, której ma to bezpośrednio dotknąć. Część osób unikałaby snu, wtedy również można wpaść w obłęd czy szaleństwo.
Odpowiedziała po chwili poprawiając się w siodle, skóra zaskrzypiała cicho, a Powiastka zarzuciła lekko głową jakby chciała poprosić aby człowiek siedzący na jej grzbiecie łaskawie się uspokoił. Pamiętała jak sama zmagała się z łagodną i tak klątwą, która na młody umysł Prim wywarł ogromne działanie. Miałą ataki paniki, a każde zaśnięcie kończyło się krzykiem i płaczem. Znajdowała wtedy eliksiry pod swoimi drzwiami i doskonale wiedziała kto był za nie odpowiedzialny. To pozwoliło jej się zebrać i podjąć wyzwanie rozwiązania zagadki. Był wdzięczna bratu za tą oznakę troski, a dla niej była to nauka na przyszłość.
-Najlepiej by było aby amulet znajdował się w okolicy, wtedy można go najzwyczajniej ukryć w pomieszczeniu, dajmy na to w sypialni, a jego obiekt jest wystawiony na działanie przez dłuższy czas. Im silniejszy amulet i runy, które go wzmacniają tym większe prawdopodobieństwo, że osoba utknie w tym cyklu. W moim przypadku wiedzieliśmy co było przyczyną koszmarów i nie ukrywajmy gdyby coś zagrażało mojemu życiu została by szybko klątwa zdjęta. W tym przypadku chodzi o stałe działanie, trudne do wykrycia, wtedy efekt będzie najlepszy.
Kiedy wyrażała swoje myśli na głos wszystko zaczynało się układać i sama zaczynała dostrzegać niedociągnięcia swojego toku myślenia oraz błędy w rozumowaniu. Dlatego lubiła rozmawiać o swoich pomysłach i mogła to robić jedynie z bratem czy kuzynem. Przyjaciółki jakkolwiek były bliskie jej sercu to nie mogły równać się rodziną Burke jeżeli chodzi o wiedzę na temat artefaktów i ich różnego rodzaju zastosowaniach. Zaś inni naukowcy, cóż… nie można im zdradzać wszystkiego i o wszystkim mówić. Mogli się wspierać i dzielić częścią swojej wiedzy, ale należało zachować pewne informacje tylko dla siebie.
-Sykomora? – Spojrzała zaintrygowana na Edgara i po chwili pokiwała głową. -Nie pomyślałam, a warto sprawdzić. Dziękuję.
Uśmiechnęła się ciepło do brata. Uśmiech, który nie musiała trenować przed lustrem godzinami, który sam z siebie pojawiał się na jej twarzy kiedy obcowała z członkami rodziny i tylko nieliczni mogli go zobaczyć. Kiedy Edgar zaśmiał się cicho zawtórowała mu, a potem z błyskiem w oku dodała:
-Obyś mi nigdy nie podpał, nie chciałabym testować działań amuletu na członkach rodziny. – Przekręciła lekko głowę na bok niczym figlarne dziecko.
-Mam propozycję dla ciebie – powiedziała poważnym tonem przyglądając się bratu. – Co Ty na to, że weźmiesz cały dzień. Nie tylko na czas przejażdżki? Wrócisz do domu, usiądziesz w fotelu otrzymasz herbatę albo brandy, weźmiesz na kolana swoje dzieci i spędzisz cały dzień w otoczeniu rodziny z dala od trosk wielkiego świata i ciężaru bycia nestorem? Ale za nim to nastąpi…
Potoczyła znów wzrokiem po rozległych wzgórzach, które tak pokochała ich rodzina.
-Pojedźmy trochę szybciej na szczyt tamtego wzgórza, nawet Berberys musi rozruszać stare kości, a potem mi opowiesz to co uznasz za stosowne, że możesz mi powiedzieć, o tym co u ciebie. – dała łydkę swojej klaczy, która ruszyła skocznie do przodu, a Prim poczuła wiatr na twarzy i we włosach. Uśmiechnęła się i pochyliła nad szyją konia. Słyszała i czuła jak końskie kopyta uderzają o ziemię, jak powietrze gwiżdże w uszach, obejrzała się przez ramię sprawdzając czy brat jedzie za nią.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Będąc dwudziestoletnim młodzieńcem całkiem inaczej wyobrażał sobie swoją przyszłość. Właśnie kończył trzyletni staż w rodzinnym sklepie, podczas którego starsi krewni starali się przekazać mu niezbędną wiedzę na temat rodowego biznesu. Z zaciekawieniem przyglądał się ich pracy, choć sam dostawał o wiele nudniejsze zadania do wykonania jak posegregowanie dokumentów, odpisanie na listy, uzupełnienie księgi dochodów i rozchodów czy wyczyszczenie drogich artefaktów z kurzu. Jednak co jakiś czas nadchodził ten wyczekiwany moment, kiedy stryj albo ojciec zabierali go do podziemi zamku Durham i dzielili się z nim wiedzą o wiele ciekawszą, tą zakazaną dla większości czarodziejskiego społeczeństwa. Wtedy uświadamiał sobie, że za nic w świecie nie chce wylądować w sklepie na Nokturnie, że nudzi go siedzenie w tych ciasnych pomieszczeniach i chce od życia czegoś więcej. Lata spędzone na podróżowaniu były spełnieniem jego marzeń, ale wszystko ma swój koniec. Po ślubie na jego barkach pojawiało się coraz więcej obowiązków, które systematycznie odsuwały go od podróży za biurko, którego tak uparcie unikał w młodości. Nigdy się na to nie żalił. Wiedział, że wszyscy uważaliby to za godny podziwu awans w rodzinnej hierarchii, a nie za karę.
Może dlatego tak lubił konne przejażdżki. Pozwalały mu na chwilę oderwać się od codzienności. – W takim razie wystarczy, żeby dana osoba posiadała amulet... gdziekolwiek w pobliżu? Nie musi go mieć bezpośrednio na sobie? – Zmarszczył nieznacznie czoło, próbując nadążyć za tokiem myślenia siostry. Tworzenie amuletów nigdy nie było mu bliskie, chociaż w wielu aspektach przypominało nakładanie i zdejmowanie klątw. W zasadzie w ich rodzinie niewiele osób parało się tą dziedziną magicznego wytwórstwa, a szkoda, bo prezentowało szerokie możliwości.
Kącik ust mu drgnął, słysząc jej kolejne słowa. Nie dało się ukryć, że Burkowie wychowywali członków swojego rodu na silnych i wytrzymałych czarodziejów. Byli znani z tego, że są równie chłodni w obyciu co mury ich zamku, ale nie byli bezlitośni. Prim miała rację, nikt nie pozwoliłby jej umrzeć od klątwy, którą sama na siebie sprowadziła. Nawet ojciec, który zdawał się być niewzruszony całym zajściem, ale nieświadomie pokazywał niewielkimi gestami, że się martwi. Ktoś postronny by ich nie zauważył, jednak Edgar zbyt dobrze go znał.
– Jeszcze się nie nauczyłaś, że ciężko skrzywdzić Burke'a, kiedy samemu jest się Burkiem? Wszyscy myślimy podobnie – rzucił na poły żartobliwie, zerkając na Prim z ciekawością. Podejrzewał, że jest w stanie podrzucić mu jakiś zaklęty amulet, chociażby po to, żeby obalić tę tezę. Jednak nie myślimy podobnie, braciszku na pewno by powiedziała, uśmiechając się półgębkiem. Dobrze ją znał, czasem lubił myśleć, że najlepiej z całej rodziny.
Leniwie przejechał dłonią po odrobinę przydługim zaroście, zastanawiając się chwilę nad jej propozycją. Może faktycznie powinien sobie dzisiaj odpuścić pracę? Bardzo rzadko to robił, bo w zasadzie lubił swoją pracę, a przynajmniej jej część, poza tym działania Rycerzy przybierały na intensywności... Wydawało mu się, że nie może marnować żadnej chwili na samolubne lenistwo. Pewnie gdyby lepiej się czuł, skrytykowałby Prim za tę propozycję, ale tym razem kiwnął głową, tym niemrawym gestem przyznając jej rację.
– Ach, Prim... – westchnął cicho. – Brandy, zdecydowanie brandy – dodał, chociaż na te nieszczęsne zaniki organowe bardziej przydałyby się silne eliksiry lecznicze. Koniecznie będzie musiał napisać do Cassandry z prośbą o uzupełnienie zapasów; ostatnio opróżniał je w zastraszającym tempie.
Nawet nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo Prim wystrzeliła do przodu jakby brała udział w prawdziwych wyścigach konnych. Edgar pospieszył Berberysa, który z zadziwiającą prędkością dogonił młodą Powiastkę. Małe ptaki, chowające się przy drodze, szybko się wzniosły przez donośny tętent kopyt. W którymś momencie Berberys zaczął nieznacznie zwalniać, przez co Edgar znalazł się na wyznaczonym szczycie ze dwie minuty później. Poklepał konia po szyi, bo i tak uważał, że dzielnie się spisał. Sam odetchnął głęboko, rozglądając się po okolicy. Rozległe wzgórza i pola czerwone od maków wciąż robiły na nim wrażenie. Zwiedził pół świata, ale w niewielu miejscach czuł się tak dobrze jak tutaj. – Co takiego chcesz wiedzieć? – Odezwał się w końcu, przejeżdżając dłonią po rozwichrzonych wiatrem włosach.
Może dlatego tak lubił konne przejażdżki. Pozwalały mu na chwilę oderwać się od codzienności. – W takim razie wystarczy, żeby dana osoba posiadała amulet... gdziekolwiek w pobliżu? Nie musi go mieć bezpośrednio na sobie? – Zmarszczył nieznacznie czoło, próbując nadążyć za tokiem myślenia siostry. Tworzenie amuletów nigdy nie było mu bliskie, chociaż w wielu aspektach przypominało nakładanie i zdejmowanie klątw. W zasadzie w ich rodzinie niewiele osób parało się tą dziedziną magicznego wytwórstwa, a szkoda, bo prezentowało szerokie możliwości.
Kącik ust mu drgnął, słysząc jej kolejne słowa. Nie dało się ukryć, że Burkowie wychowywali członków swojego rodu na silnych i wytrzymałych czarodziejów. Byli znani z tego, że są równie chłodni w obyciu co mury ich zamku, ale nie byli bezlitośni. Prim miała rację, nikt nie pozwoliłby jej umrzeć od klątwy, którą sama na siebie sprowadziła. Nawet ojciec, który zdawał się być niewzruszony całym zajściem, ale nieświadomie pokazywał niewielkimi gestami, że się martwi. Ktoś postronny by ich nie zauważył, jednak Edgar zbyt dobrze go znał.
– Jeszcze się nie nauczyłaś, że ciężko skrzywdzić Burke'a, kiedy samemu jest się Burkiem? Wszyscy myślimy podobnie – rzucił na poły żartobliwie, zerkając na Prim z ciekawością. Podejrzewał, że jest w stanie podrzucić mu jakiś zaklęty amulet, chociażby po to, żeby obalić tę tezę. Jednak nie myślimy podobnie, braciszku na pewno by powiedziała, uśmiechając się półgębkiem. Dobrze ją znał, czasem lubił myśleć, że najlepiej z całej rodziny.
Leniwie przejechał dłonią po odrobinę przydługim zaroście, zastanawiając się chwilę nad jej propozycją. Może faktycznie powinien sobie dzisiaj odpuścić pracę? Bardzo rzadko to robił, bo w zasadzie lubił swoją pracę, a przynajmniej jej część, poza tym działania Rycerzy przybierały na intensywności... Wydawało mu się, że nie może marnować żadnej chwili na samolubne lenistwo. Pewnie gdyby lepiej się czuł, skrytykowałby Prim za tę propozycję, ale tym razem kiwnął głową, tym niemrawym gestem przyznając jej rację.
– Ach, Prim... – westchnął cicho. – Brandy, zdecydowanie brandy – dodał, chociaż na te nieszczęsne zaniki organowe bardziej przydałyby się silne eliksiry lecznicze. Koniecznie będzie musiał napisać do Cassandry z prośbą o uzupełnienie zapasów; ostatnio opróżniał je w zastraszającym tempie.
Nawet nie zdążył powiedzieć nic więcej, bo Prim wystrzeliła do przodu jakby brała udział w prawdziwych wyścigach konnych. Edgar pospieszył Berberysa, który z zadziwiającą prędkością dogonił młodą Powiastkę. Małe ptaki, chowające się przy drodze, szybko się wzniosły przez donośny tętent kopyt. W którymś momencie Berberys zaczął nieznacznie zwalniać, przez co Edgar znalazł się na wyznaczonym szczycie ze dwie minuty później. Poklepał konia po szyi, bo i tak uważał, że dzielnie się spisał. Sam odetchnął głęboko, rozglądając się po okolicy. Rozległe wzgórza i pola czerwone od maków wciąż robiły na nim wrażenie. Zwiedził pół świata, ale w niewielu miejscach czuł się tak dobrze jak tutaj. – Co takiego chcesz wiedzieć? – Odezwał się w końcu, przejeżdżając dłonią po rozwichrzonych wiatrem włosach.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
To był jej dom, bezpieczna przystań. Była z rodu Burke, dzieckiem Durham i czuła się z tego powodu dumna. Stojąc na wzgórzu po krótkim wyścigu chłonęła nie tylko wzrokiem ale całą sobą okolicę. Czekała aż Edgar do niej dołączy i przymknęła lekko oczy nasłuchując dźwięków jakie rozbrzmiewały wokół nich. Kaczki i przepiórki zrywały się do lotu, ciężka, mokra ziemia pachniała intensywnie, a wiatr gładził delikatnie kwiaty strącając ostatnie krople rosy informując, że jutrzenka już dawno minęła, a ranek był w pełnym rozkwicie.
Mówiono, że członkowie rodu Burke są chłodni i zdystansowani. Nigdy tego tak nie odbierała. Potrafili rozmawiać godzinami, dzielić się swoimi pasjami. Nie byli jednak wylewni w emocjach. Kiedy inni nosili swoje uczucia jak odzież wierzchnią, mieszkańcy Durham skrywali je głęboko pozwalając tylko nielicznym zajrzeć w ten głąb. Drobne gesty, drgania ust, spojrzenia, miękka nuta w głosie, to wszystko świadczyło o afekcie czy oddaniu. Wiedziała, że niezależnie w jakich kłopotach się znajdzie, nawet na krańcu świata rodzina przybędzie jej z pomocą. Najpierw uratują a potem zbesztają, ale zawsze będą obok. Zastanawiała się czy nowa rodzina, ta która będzie należeć do jej męża również będzie zdolna do takich aktów solidarności? Nie wiedziała czy inne rody równie mocno wspierały i dbały o swoich członków. Wszystkich.
Pamiętała jak w domu pojawiła się żona Edgara, wyniosła, dumna, oczekująca, że ciągle będzie na świeczniku Adelaine. Najmłodsza z rodzeństwa unikała je regularnie, nie mogąc znaleźć nici porozumienia z tą kobietą. Niczym dzikie zwierzę musiała się oswoić z jej obecnością i ze zmianami jakie ze sobą przyniosła. Z czasem jednak zaczynała stawać się częścią Durham. Primrose śmiała nawet twierdzić, że pokochała chłodne mury zamku, tak jak pokochała Edgara. Widziała to w jej trosce o męża, tonie głosu kiedy o nim mówiła, spojrzeniu kiedy opuszczał dom w interesach. Choć obydwie doskonale zdawały sobie sprawę, że owe interesy nie są związane z prowadzonym biznesem.
-Taki jest zamiar – odpowiedziała bratu. – Talizman, który masz cały czas przy sobie łatwo wykryć. Ukryty w pomieszczeniu znacznie trudniej. Zdaję sobie sprawę, że stworzenie czegoś takiego to nie małe wyzwanie, jednak jestem gotowa je podjąć. Pozwoliłam sobie wziąć dodatkowe lekcje z run – dodała po chwili. – Niejaki pan Steven Wood ofiarował swoją pomoc w tej kwestii.
Musiała podjąć wyzwanie zresztą jak każde inne kiedy mówiono jej, że nie da rady. Zawsze, gdy ktoś próbował ją przekonać, że z czymś nie da sobie rady, że powinna odpuścić Prim zaciskała pięści i zęby po czym szła udowodnić niedowiarkom, że Burke nigdy się nie poddaje. Rzucone wyzwanie podejmowała nawet jeżeli na samym początku było skazane na niepowodzenie.
Na kolejne słowa brata uniosła nieznacznie jedną brew do góry jakby rozważała opcję podrzucenia mu niechcianego prezentu, aby tylko przetestować jego teorię. Przez chwilę przyglądała się jego ogorzałej twarzy, surowość rysów, hardość spojrzenia, oszczędność w słowach. Najbardziej rozgadaną była teraz ona, wiedziała, że charakterystyczne milczenie przychodziło z czasem, z wiekiem. Nie skomentowała jednak słów Edgara, a jedynie uśmiechnęła się kącikiem ust wiedząc, że to wystarczy za odpowiedź.
-Zatem brandy – skinęła nieznacznie głową tym samym potwierdzając ich umowę. Robiła to też z czysto egoistycznych pobudek i nie oszukiwała samej siebie. Chciała z nim spędzić czas, nawet razem pomilczeć przed kominkiem. Nie musieli rozmawiać, prowadzić wielkich dysput. Wystarczyło, że będą razem, nim znów pochłoną go sprawy rodowe i wszelkie inne, o których istnieniu mogła się jedynie domyślać. Przeczesała ciemne włosy tym samym gestem co brat, nawet tego nie rejestrując i poklepała Powiastkę po szyi.
-A co mogę wiedzieć? – Zapytała z cichą, ale wyczuwalną wyzywającą nutą w głosie. Wiedziała, że brat działa w rycerzach Walpurgii, nigdy nie zagłębiała ten temat. Choć niezwykle ją ciekawił i chciała wiedzieć czym dokładnie zajmuje się brat poza przewodzeniem i trzymaniem rodu w jednej dłoni, kiedy w drugą rozstawiał na szachownicy układów swoje pionki. – Planujesz w najbliższym czasie dłuższy wyjazd? W który jest wpisana walka? Starcie z wrogiem?
Czy chciała użyć słowa „wojna”? Niosło ze sobą wiele negatywnych emocji i obrazów. Patrząc na przystojną twarz brata otworzyła szerzej oczy przypominając sobie o czymś nagle.
-Słyszałeś kiedyś o klątwie głodu? – Zapytała nagle. Na lekcjach z panem Woodem wspominał o tym kiedy rozpatrywali różne ułożenia run i tego jak działają. Edgar w końcu był świetny w swoim fachu, mógł również coś więcej powiedzieć. – W czysto akademickiej dyskusji z panem Woodem stworzyłam połączenie Othali i Algiz, wtedy wspomniał, że są podstawą do tej klątwy.
Miała wykorzystywać runy do tworzenia talizmanów, ale jednak obcowanie z przedmiotami czarnomagicznymi oraz opowieści robiły swoje. Teraz jednak była ciekawa co brat wie i czy słyszał o czymś takim.
Mówiono, że członkowie rodu Burke są chłodni i zdystansowani. Nigdy tego tak nie odbierała. Potrafili rozmawiać godzinami, dzielić się swoimi pasjami. Nie byli jednak wylewni w emocjach. Kiedy inni nosili swoje uczucia jak odzież wierzchnią, mieszkańcy Durham skrywali je głęboko pozwalając tylko nielicznym zajrzeć w ten głąb. Drobne gesty, drgania ust, spojrzenia, miękka nuta w głosie, to wszystko świadczyło o afekcie czy oddaniu. Wiedziała, że niezależnie w jakich kłopotach się znajdzie, nawet na krańcu świata rodzina przybędzie jej z pomocą. Najpierw uratują a potem zbesztają, ale zawsze będą obok. Zastanawiała się czy nowa rodzina, ta która będzie należeć do jej męża również będzie zdolna do takich aktów solidarności? Nie wiedziała czy inne rody równie mocno wspierały i dbały o swoich członków. Wszystkich.
Pamiętała jak w domu pojawiła się żona Edgara, wyniosła, dumna, oczekująca, że ciągle będzie na świeczniku Adelaine. Najmłodsza z rodzeństwa unikała je regularnie, nie mogąc znaleźć nici porozumienia z tą kobietą. Niczym dzikie zwierzę musiała się oswoić z jej obecnością i ze zmianami jakie ze sobą przyniosła. Z czasem jednak zaczynała stawać się częścią Durham. Primrose śmiała nawet twierdzić, że pokochała chłodne mury zamku, tak jak pokochała Edgara. Widziała to w jej trosce o męża, tonie głosu kiedy o nim mówiła, spojrzeniu kiedy opuszczał dom w interesach. Choć obydwie doskonale zdawały sobie sprawę, że owe interesy nie są związane z prowadzonym biznesem.
-Taki jest zamiar – odpowiedziała bratu. – Talizman, który masz cały czas przy sobie łatwo wykryć. Ukryty w pomieszczeniu znacznie trudniej. Zdaję sobie sprawę, że stworzenie czegoś takiego to nie małe wyzwanie, jednak jestem gotowa je podjąć. Pozwoliłam sobie wziąć dodatkowe lekcje z run – dodała po chwili. – Niejaki pan Steven Wood ofiarował swoją pomoc w tej kwestii.
Musiała podjąć wyzwanie zresztą jak każde inne kiedy mówiono jej, że nie da rady. Zawsze, gdy ktoś próbował ją przekonać, że z czymś nie da sobie rady, że powinna odpuścić Prim zaciskała pięści i zęby po czym szła udowodnić niedowiarkom, że Burke nigdy się nie poddaje. Rzucone wyzwanie podejmowała nawet jeżeli na samym początku było skazane na niepowodzenie.
Na kolejne słowa brata uniosła nieznacznie jedną brew do góry jakby rozważała opcję podrzucenia mu niechcianego prezentu, aby tylko przetestować jego teorię. Przez chwilę przyglądała się jego ogorzałej twarzy, surowość rysów, hardość spojrzenia, oszczędność w słowach. Najbardziej rozgadaną była teraz ona, wiedziała, że charakterystyczne milczenie przychodziło z czasem, z wiekiem. Nie skomentowała jednak słów Edgara, a jedynie uśmiechnęła się kącikiem ust wiedząc, że to wystarczy za odpowiedź.
-Zatem brandy – skinęła nieznacznie głową tym samym potwierdzając ich umowę. Robiła to też z czysto egoistycznych pobudek i nie oszukiwała samej siebie. Chciała z nim spędzić czas, nawet razem pomilczeć przed kominkiem. Nie musieli rozmawiać, prowadzić wielkich dysput. Wystarczyło, że będą razem, nim znów pochłoną go sprawy rodowe i wszelkie inne, o których istnieniu mogła się jedynie domyślać. Przeczesała ciemne włosy tym samym gestem co brat, nawet tego nie rejestrując i poklepała Powiastkę po szyi.
-A co mogę wiedzieć? – Zapytała z cichą, ale wyczuwalną wyzywającą nutą w głosie. Wiedziała, że brat działa w rycerzach Walpurgii, nigdy nie zagłębiała ten temat. Choć niezwykle ją ciekawił i chciała wiedzieć czym dokładnie zajmuje się brat poza przewodzeniem i trzymaniem rodu w jednej dłoni, kiedy w drugą rozstawiał na szachownicy układów swoje pionki. – Planujesz w najbliższym czasie dłuższy wyjazd? W który jest wpisana walka? Starcie z wrogiem?
Czy chciała użyć słowa „wojna”? Niosło ze sobą wiele negatywnych emocji i obrazów. Patrząc na przystojną twarz brata otworzyła szerzej oczy przypominając sobie o czymś nagle.
-Słyszałeś kiedyś o klątwie głodu? – Zapytała nagle. Na lekcjach z panem Woodem wspominał o tym kiedy rozpatrywali różne ułożenia run i tego jak działają. Edgar w końcu był świetny w swoim fachu, mógł również coś więcej powiedzieć. – W czysto akademickiej dyskusji z panem Woodem stworzyłam połączenie Othali i Algiz, wtedy wspomniał, że są podstawą do tej klątwy.
Miała wykorzystywać runy do tworzenia talizmanów, ale jednak obcowanie z przedmiotami czarnomagicznymi oraz opowieści robiły swoje. Teraz jednak była ciekawa co brat wie i czy słyszał o czymś takim.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Edgar zawsze szanował tę małomówność i chłodne zdystansowanie członków swojej rodziny. Szczególnie doceniał te cechy po wizytach na salonach, zazwyczaj głośnych i tłocznych, pełnych fałszywych uśmiechów i plotek – jednym słowem męczących. Burkowie nie rzucali słów na wiatr, nie mówili, kiedy nie wymagała tego sytuacja. Potrafili uszanować ciszę, odnajdując w niej coś więcej niż tylko przerwę między kolejną wymianą zdań. Poza tym, co było w tym wszystkim najważniejsze, wspierali się. Starali się sobie pomagać, martwili się o siebie nawzajem, nawet jeżeli rzadko rzucali się sobie w ramiona. Nie musieli tego robić. Okazywali swoje przywiązanie innymi gestami, może mniejszymi, ale szczerymi.
Adelaine na początku tego nie rozumiała. Wydawało jej się, że trafiła do domu pełnego milczących dziwadeł – Edgar o tym wiedział, zauważał jej niezrozumiałe spojrzenia, lekkie grymasy na twarzy. Durham niczym nie przypominało gwarnej posiadłości Crouchów, takiej jasnej i wystawnej, w dodatku usytuowanej w samym sercu Londynu. Nie odwiedzali ich pracownicy ministerstwa, żaden szef departamentu czy sędzia Wizengamoty. Nikt wpływowy, przynajmniej nie tak oficjalnie. Przez większość czasu Durham było ciche i spokojne, zamieszkałe tylko i wyłącznie przez właścicieli. Ale nawet Adeline w końcu doceniła tę nietuzinkowość nowej rodziny, teraz wpasowując się do niej jak ulał, jak gdyby sama się urodziła w tych chłodnych murach.
– Niby tak, ale z drugiej strony jeżeli namówisz kogoś do nałożenia takiego talizmanu, przywiąże się do niego, nie będzie go zdejmować, to może nawet nie pomyśleć że właśnie on mu szkodzi – zauważył, z przyjemnością wchodząc w rolę adwokata diabła, żeby trochę podroczyć się z Prim, ale też zmusić ją do dokładnego przemyślenia swojego planu.
– Steven Wood? – Zmarszczył czoło, nigdy o nim nie słyszał. – Skąd go wzięłaś? Dlaczego mi nie powiedziałaś, że chcesz się uczyć run? Nie powinnaś spotykać się z niesprawdzonymi ludźmi, Prim – na moment spoważniał, bo nie chciał, żeby siostra puściła te słowa mimo uszu, tak jak zwykle to robiła, nie teraz, kiedy Zakonnicy próbowali (na razie nieudolnie) ich atakować. Poza tym Edgar odnosił wrażenie, że Prim wciąż nie była świadoma obowiązków, jakie niedługo na nią spadną – nie była już dzieckiem ani beztroską nastolatką, lecz dorosłą kobietą i niedługo czyjąś żoną. Musiała trochę spoważnieć.
Może to wina zmęczenia, a może przyroda była w tym miejscu zbyt ładna, ale Edgar nie miał ochoty dawać jej żadnego głębszego pouczenia. Nie tutaj, nie teraz – potem, po powrocie do zamku.
Chociaż kolejne pytania Prim też nie należały do najprostszych. Była dociekliwa, czasem aż za bardzo, jeszcze się nie nauczyła, że nie wszystko jest przeznaczone dla jej uszu. – Nie, nic takiego nie planuję – na razie walczył w inny sposób, pracując z lordem Blackiem nad skomplikowaniem biznesu Macmillanów. Czynnej walki na razie miał dość, najpierw musiał się wylizać z poprzedniej.
– A ty tylko o jednym – zaśmiał się, chociaż sam wolał rozmawiać na takie tematy. – Ale tak, słyszałem. Wywołuje głód, a potem związane z nim zmęczenie. Niezbyt trudna do nałożenia, ale dość męcząca do wykrycia – stwierdził, próbując zignorować kolejną wzmiankę o tym Woodzie, którego koniecznie musiał później prześwietlić.
Adelaine na początku tego nie rozumiała. Wydawało jej się, że trafiła do domu pełnego milczących dziwadeł – Edgar o tym wiedział, zauważał jej niezrozumiałe spojrzenia, lekkie grymasy na twarzy. Durham niczym nie przypominało gwarnej posiadłości Crouchów, takiej jasnej i wystawnej, w dodatku usytuowanej w samym sercu Londynu. Nie odwiedzali ich pracownicy ministerstwa, żaden szef departamentu czy sędzia Wizengamoty. Nikt wpływowy, przynajmniej nie tak oficjalnie. Przez większość czasu Durham było ciche i spokojne, zamieszkałe tylko i wyłącznie przez właścicieli. Ale nawet Adeline w końcu doceniła tę nietuzinkowość nowej rodziny, teraz wpasowując się do niej jak ulał, jak gdyby sama się urodziła w tych chłodnych murach.
– Niby tak, ale z drugiej strony jeżeli namówisz kogoś do nałożenia takiego talizmanu, przywiąże się do niego, nie będzie go zdejmować, to może nawet nie pomyśleć że właśnie on mu szkodzi – zauważył, z przyjemnością wchodząc w rolę adwokata diabła, żeby trochę podroczyć się z Prim, ale też zmusić ją do dokładnego przemyślenia swojego planu.
– Steven Wood? – Zmarszczył czoło, nigdy o nim nie słyszał. – Skąd go wzięłaś? Dlaczego mi nie powiedziałaś, że chcesz się uczyć run? Nie powinnaś spotykać się z niesprawdzonymi ludźmi, Prim – na moment spoważniał, bo nie chciał, żeby siostra puściła te słowa mimo uszu, tak jak zwykle to robiła, nie teraz, kiedy Zakonnicy próbowali (na razie nieudolnie) ich atakować. Poza tym Edgar odnosił wrażenie, że Prim wciąż nie była świadoma obowiązków, jakie niedługo na nią spadną – nie była już dzieckiem ani beztroską nastolatką, lecz dorosłą kobietą i niedługo czyjąś żoną. Musiała trochę spoważnieć.
Może to wina zmęczenia, a może przyroda była w tym miejscu zbyt ładna, ale Edgar nie miał ochoty dawać jej żadnego głębszego pouczenia. Nie tutaj, nie teraz – potem, po powrocie do zamku.
Chociaż kolejne pytania Prim też nie należały do najprostszych. Była dociekliwa, czasem aż za bardzo, jeszcze się nie nauczyła, że nie wszystko jest przeznaczone dla jej uszu. – Nie, nic takiego nie planuję – na razie walczył w inny sposób, pracując z lordem Blackiem nad skomplikowaniem biznesu Macmillanów. Czynnej walki na razie miał dość, najpierw musiał się wylizać z poprzedniej.
– A ty tylko o jednym – zaśmiał się, chociaż sam wolał rozmawiać na takie tematy. – Ale tak, słyszałem. Wywołuje głód, a potem związane z nim zmęczenie. Niezbyt trudna do nałożenia, ale dość męcząca do wykrycia – stwierdził, próbując zignorować kolejną wzmiankę o tym Woodzie, którego koniecznie musiał później prześwietlić.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słońce wędrowało coraz wyżej po nieboskłonie i Prim wiedziała, że będą musieli zaraz wracać. By nie stać ciągle w miejscu zawróciła Powiastkę i powoli ruszyła w stronę rodzinnego zamku. Uważnie wysłuchała słów brata – zawsze wyczulona na jego uwagi czy krytykę. W każdym grymasie, drganiu ust starała się wypatrzeć oznakę dezaprobaty lub pochwały. Zdawała sobie sprawie, że talizman najlepiej działa jak ktoś ma go przy sobie. Jednak nie zawsze dało się przekonać drugą osobę aby nosiła go cały czas przy sobie. Zwłaszcza jak nie jest się z nią bardzo blisko. Naleganie zaś mogło wzbudzić podejrzenia. Zmarszczyła lekko nos zastanawiając się nad tym co powiedział Edgar i westchnęła cicho. Z jednej strony brat rzucał jej wyzwanie, które na pewno podejmie dopóki nie osiągnie sukcesu, a z drugiej liczyła, że zrobiła spory krok.
-Osoba, która otrzyma talizman musi nam ufać i widzieć w nas przyjaciela, a jak chcemy jej zaszkodzić… cóż… trzeba wcześniej uśpić jej czujność. – Zerknęła z ukosa na Edgara kiedy stępowali w dół wzgórza, a końskie kopyta trącały czerwone płatki maków. Wiedziała, że czekają ją kolejne dni nad opracowywaniem owego talizmanu, ale była niemalże pewna iż osiągnie sukces.
Wyprostowała się zaalarmowana szorstkością w głosie brata kiedy wymawiał nazwisko Stevena. Już wiedziała, ze ma kłopoty nawet jeśli wyrok został odroczony w czasie.
-Nie było ciebie w domu, ani Craiga – odpowiedziała wyjaśniając czemu nic nie mówiła. I była to prawda. Durham było pełne kobiet i dzieci, gdyż mężczyźni zajmowali się walką o lepsze jutro starając się trzymać w niewiedzy resztę rodziny. Poprawiła się w siodle i skupiła ponownie uwagę na twarzy brata. Biła się z myślami, gdyż z jednej strony chciała omówić z nim pewne sprawy, a dokładniej to je wygarnąć, ale z drugiej obiecała mu odpoczynek i brak trosk tego dnia. Jęknęła w duchu, gdyż kolejna okazja może nastąpić dużo później.
-Spotkałam go w bibliotece i tam rozmawialiśmy. Nie potrafię w każdym widzieć wroga, choć chyba powinnam. – Mruknęła niepocieszona, wiedząc, że brat ma rację. Bardzo nie lubiła kiedy wszyscy wokół mieli rację. Wiedziała, że chociaż walki nie toczyły się na jej oczach to wciąż trwały. Starcia z ukrycia, partyzantka była nie raz gorsza niż otwarte starcie. Tak to jednak też wyglądało. Wyprostowała nogi w strzemionach, rozciągając tym samym mięśnie. Była niespokojna, a to świadczyło, ze coś ją gryzło i nie wiedziała jak wyartykułować swoje myśli.
-Nie jestem głupia – powiedziała w końcu, a w jej szaro – zielonych oczach pojawił się stalowy blask, a rysy wyostrzyły się ukazując surowość typową dla przedstawicieli rodu Burke. – Wiem co się dzieje, choć większość to moje domysły. Jednak nie mogę zamknąć się w Durham i nie wychodzić do ludzi. Przez to, że nic nie mówicie… - Przerwała aby zebrać odpowiednie słowa. - Wiem, że nie możesz lub nie chcesz pewnych rzeczy mi powiedzieć. Nie jestem wojownikiem, nie jestem wspaniałym czarodziejem, który charyzmą oczarowuje wszystkich i porywa tłumy. Traktując nas jako słabe, kruche istoty sami siebie narażacie i osłabiacie.
Starała się mówić bez złości w głosie czy pretensji. Pragnęła aby Edgar dobrze ją zrozumiał i nie odebrał to jako atak na swoja osobę. Każde z nich miało swoją rolę do odegrania w życiu. Chciała jedynie aby brat wiedział iż ma oparcie w młodszej siostrze pomimo jej młodego wieku i braku dużego doświadczenia życiowego. Miała ambicje stać się kimś więcej niż tylko matką i żoną arystokraty, która stanowi jego ozdobę. Tego jednak na głos nie powiedziała, choć bardzo chciała. Czego się spodziewali w rodzie Burke? Oczekiwali, że Primrose stanie się jedną z tych posągowych „lady”? Już nie raz pokazała, że potrafi wywalić tekst, który zaskakiwał wszystkich. Pokazywali jej świat, możliwości po czym dając jej spróbować smaku wolności postanowili narzucić kaganiec i smycz, by wolność ową odebrać. Jakiż to okrutny świat, który obdziera z marzeń, a potem jeszcze skazuje obdartego.
-Nie odsuwajcie nas, w myśl chronienia nas. Wy też potrzebujecie ochrony, którą my możemy wam dać. – Zapewniła brata starając się dobierać słowa. Kiedy zaś się rozprężył na wspomnienie o klątwie sama odetchnęła z lekką ulgą, choć wiedziała, że zapewne usłyszy to i owo oraz będzie miała nakaz chodzenia wszędzie ze skrzatem. Co akurat jej nie przeszkadzało, choć skrzat może czasami powiedzieć za dużo bratu, a wtedy dopiero będzie się działo. Kochała Edgara, można rzecz, że był jej ulubionym bratem, ale czasami sama chciała mu natrzeć uszu. Tylko zmęczenie brata powstrzymywało ją przed tym. Postanowiła zmienić trochę temat.
-Doczytałam parę rzeczy na temat run, a dokładniej ich łączenia, kiedy jedna w pozycji prostej, a druga w odwróconej. Niby oczywiste ale nigdy nie pomyślałam o dosłownym ich łączeniu i splataniu ze sobą. Zaciekawiło mnie połączeniu Urazu i Sowelo, gdzie teoretycznie, runy te nie powinny być ze sobą aż tak kompatybilne, ale jednak połączone, mogą stworzyć niezwykle silne połączenie.
Powiastka idąc skubała leniwie trawę cieszą się, ze tym razem Primrose nie wpadła na pomysł gonitw po wzgórzach Durham.
-Moja gra na skrzypcach za to, działa wszystkim na nerwy. Musiałam wyciszyć pokój aby nikomu nie przeszkadzać. – Dodała z lekkim rozbawieniem w głosie.
-Osoba, która otrzyma talizman musi nam ufać i widzieć w nas przyjaciela, a jak chcemy jej zaszkodzić… cóż… trzeba wcześniej uśpić jej czujność. – Zerknęła z ukosa na Edgara kiedy stępowali w dół wzgórza, a końskie kopyta trącały czerwone płatki maków. Wiedziała, że czekają ją kolejne dni nad opracowywaniem owego talizmanu, ale była niemalże pewna iż osiągnie sukces.
Wyprostowała się zaalarmowana szorstkością w głosie brata kiedy wymawiał nazwisko Stevena. Już wiedziała, ze ma kłopoty nawet jeśli wyrok został odroczony w czasie.
-Nie było ciebie w domu, ani Craiga – odpowiedziała wyjaśniając czemu nic nie mówiła. I była to prawda. Durham było pełne kobiet i dzieci, gdyż mężczyźni zajmowali się walką o lepsze jutro starając się trzymać w niewiedzy resztę rodziny. Poprawiła się w siodle i skupiła ponownie uwagę na twarzy brata. Biła się z myślami, gdyż z jednej strony chciała omówić z nim pewne sprawy, a dokładniej to je wygarnąć, ale z drugiej obiecała mu odpoczynek i brak trosk tego dnia. Jęknęła w duchu, gdyż kolejna okazja może nastąpić dużo później.
-Spotkałam go w bibliotece i tam rozmawialiśmy. Nie potrafię w każdym widzieć wroga, choć chyba powinnam. – Mruknęła niepocieszona, wiedząc, że brat ma rację. Bardzo nie lubiła kiedy wszyscy wokół mieli rację. Wiedziała, że chociaż walki nie toczyły się na jej oczach to wciąż trwały. Starcia z ukrycia, partyzantka była nie raz gorsza niż otwarte starcie. Tak to jednak też wyglądało. Wyprostowała nogi w strzemionach, rozciągając tym samym mięśnie. Była niespokojna, a to świadczyło, ze coś ją gryzło i nie wiedziała jak wyartykułować swoje myśli.
-Nie jestem głupia – powiedziała w końcu, a w jej szaro – zielonych oczach pojawił się stalowy blask, a rysy wyostrzyły się ukazując surowość typową dla przedstawicieli rodu Burke. – Wiem co się dzieje, choć większość to moje domysły. Jednak nie mogę zamknąć się w Durham i nie wychodzić do ludzi. Przez to, że nic nie mówicie… - Przerwała aby zebrać odpowiednie słowa. - Wiem, że nie możesz lub nie chcesz pewnych rzeczy mi powiedzieć. Nie jestem wojownikiem, nie jestem wspaniałym czarodziejem, który charyzmą oczarowuje wszystkich i porywa tłumy. Traktując nas jako słabe, kruche istoty sami siebie narażacie i osłabiacie.
Starała się mówić bez złości w głosie czy pretensji. Pragnęła aby Edgar dobrze ją zrozumiał i nie odebrał to jako atak na swoja osobę. Każde z nich miało swoją rolę do odegrania w życiu. Chciała jedynie aby brat wiedział iż ma oparcie w młodszej siostrze pomimo jej młodego wieku i braku dużego doświadczenia życiowego. Miała ambicje stać się kimś więcej niż tylko matką i żoną arystokraty, która stanowi jego ozdobę. Tego jednak na głos nie powiedziała, choć bardzo chciała. Czego się spodziewali w rodzie Burke? Oczekiwali, że Primrose stanie się jedną z tych posągowych „lady”? Już nie raz pokazała, że potrafi wywalić tekst, który zaskakiwał wszystkich. Pokazywali jej świat, możliwości po czym dając jej spróbować smaku wolności postanowili narzucić kaganiec i smycz, by wolność ową odebrać. Jakiż to okrutny świat, który obdziera z marzeń, a potem jeszcze skazuje obdartego.
-Nie odsuwajcie nas, w myśl chronienia nas. Wy też potrzebujecie ochrony, którą my możemy wam dać. – Zapewniła brata starając się dobierać słowa. Kiedy zaś się rozprężył na wspomnienie o klątwie sama odetchnęła z lekką ulgą, choć wiedziała, że zapewne usłyszy to i owo oraz będzie miała nakaz chodzenia wszędzie ze skrzatem. Co akurat jej nie przeszkadzało, choć skrzat może czasami powiedzieć za dużo bratu, a wtedy dopiero będzie się działo. Kochała Edgara, można rzecz, że był jej ulubionym bratem, ale czasami sama chciała mu natrzeć uszu. Tylko zmęczenie brata powstrzymywało ją przed tym. Postanowiła zmienić trochę temat.
-Doczytałam parę rzeczy na temat run, a dokładniej ich łączenia, kiedy jedna w pozycji prostej, a druga w odwróconej. Niby oczywiste ale nigdy nie pomyślałam o dosłownym ich łączeniu i splataniu ze sobą. Zaciekawiło mnie połączeniu Urazu i Sowelo, gdzie teoretycznie, runy te nie powinny być ze sobą aż tak kompatybilne, ale jednak połączone, mogą stworzyć niezwykle silne połączenie.
Powiastka idąc skubała leniwie trawę cieszą się, ze tym razem Primrose nie wpadła na pomysł gonitw po wzgórzach Durham.
-Moja gra na skrzypcach za to, działa wszystkim na nerwy. Musiałam wyciszyć pokój aby nikomu nie przeszkadzać. – Dodała z lekkim rozbawieniem w głosie.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Edgar korzystał z chwili i napawał się pięknem okolicznej przyrody, bo już za parę tygodni czerwone pole maków miało ponownie zamienić się w rozległe szare przestrzenie we władaniu jesieni i chłodnej zimy. Trzeba będzie czekać niemalże rok aż okoliczne tereny nabiorą tak żywych kolorów – dość niespotykanych nie tylko w hrabstwie, ale w rodowej posiadłości również, jakby chcieli się wtopić w tło lokalnej przyrody. Nawet ich herb przypominał, żeby bez potrzeby się nie wychylać, tymi szarymi odcieniami, neutralnymi, nierzucającymi się w oczy. Uszu używaj częściej niż języka, obserwuj, bądź czujny, nie rzucaj słowami na wiatr, doceniaj każde z nich.
– Brakuje ci cierpliwości – westchnął, spoglądając na siostrę, która naprawdę starała się zmieścić w sztywnych ramach jakie dla niej przygotowano, wbrew pozorom zauważał te próby, ale niestety nie zawsze były udane. Nie mógł bez końca tego ignorować, a już na pewno nie teraz, kiedy na jego palcu ciążył nestorski pierścień. – Na pewno nie wyjechaliśmy na długie tygodnie, wystarczyło poczekać – zauważył, odgarniając z czoła kilka niesfornych kosmyków ciemnych włosów, poprzetykanych tu i ówdzie cienkimi pasmami siwizny. Kiedyś wydawały mu się czymś obcym, jakby wcale nie należały do niego – przecież nie był jeszcze stary, ale w tej chwili już przestał zwracać na nie uwagę.
– Nie o to chodzi, Prim. Nie musisz w każdym widzieć wroga, ale nie możesz też po każdym spodziewać się przyjaznego zachowania. Pamiętaj, że jest wojna. W Durham łatwo o tym zapomnieć – mina mu stężała, kiedy wypowiadał te słowa, ale nie mógł pozwolić na to, żeby beztroska siostry sprowadziła na nią nieszczęście. Nie chciał, żeby całkiem pozbywała się tej cechy, bo była miłą odmianą wśród gromady pochmurnych braci, ale wszystko musiało mieć wyznaczone jakieś granice. Zamilkł na chwilę, zauważając te drobne wiercenia w siodle – coś ją gryzło. Znał te subtelne zachowania, a przynajmniej niektóre z nich, nauczył się je odpowiednio odczytywać. Wypuścił cicho powietrze nosem, kiedy siostra w końcu się odezwała, zadowolony z faktu, że i tym razem się nie pomylił. Zaraz jednak spochmurniał, zatrzymując na moment konia, kiedy usłyszał co Prim miała mu do powiedzenia. – Popadasz w skrajności – odparł, ściągając lekko brwi. – Nigdy nie powiedziałem, że masz nie wychodzić z Durham. Mówię tylko, żebyś nie spotykała się z kim popadnie, nawet jeżeli wydaje ci się, że nic się nie stanie. Tego nie możesz wiedzieć – myśli same zaprowadziły go do wspomnienia Madouców, bezlitośnie zamordowanych przez grupę mugoli, których on puścił wolno. Jeszcze długo nie zapomni tego dnia, a już na pewno wniosków, które z niego wyciągnął.
– I nie bądź dla siebie taka surowa – dodał po chwili, wznawiając przejażdżkę. Primrose nie była słaba i krucha, a Edgar wierzył, że zachowałaby zimną krew w kryzysowej sytuacji, nie przypominała wychuchanych arystokratek z zaprzyjaźnionych rodów, ale wolał jej nie wystawiać na takie doświadczenia, jeżeli nie były one konieczne. Nie mógł jej opowiadać o działalności Rycerzy Walpurgii i nie chciał tego robić – to były kwestie, które powinny pozostać w pewnych kręgach. Prim musiała w końcu to zrozumieć, bo choć zapewniała Edgara, że właśnie tak jest, jakoś ciężko było mu w to uwierzyć. Za często próbowała się czegoś od niego dowiedzieć.
Nie od razu odpowiedział na jej kolejne słowa, tak naprawdę nie wiedząc jakie słowa mogłyby ją ukoić. Domyślał się, że jego dalsze działania i tak zostaną odczytane jako odsuwanie jej od głównych wydarzeń, ale w tej chwili nie wyobrażał sobie, że miałby postąpić inaczej. Kiwnął więc głową, dając jej do zrozumienia, że przyjął jej słowa do wiadomości – na swój sposób będąc wdzięcznym za okazane zmartwienie i chęć pomocy, nawet jeżeli wątpił, by coś to zmieniło.
Temat run był miłą odskocznią, neutralnym gruntem, nie kryjącym w sobie żadnych niespodzianek. Z pewnością były dużo prostsze do zrozumienia niż człowiek; z tą myślą zerknął na siostrę, zastanawiając się jak zareaguje na wiadomość o staraniach Carrowów o jej rękę. Westchnął przeciągle, jakby faktycznie przejął się problemem kompatybilnego połączenia run. – Ciekawe – mruknął w odpowiedzi, jednocześnie ganiąc się za myślenie w tej chwili o Carrowach, przecież miał odpoczywać. Chyba jeszcze nie zapomniał jak to się robi? – Uruz i sowelo? Dalej mówisz o tym amulecie? – Upewnił się, bo trochę zgubił wątek. – Czasem tak się zdarza, że przeciwieństwa tworzą najsilniejsze połączenia – zgodził się z siostrą. Zresztą nie tylko w runach, ale i w innych dziedzinach nauki, alchemii też, jeżeli dobrze pamiętał godziny nudnych rozpraw brata na ten obcy mu temat, a także w codziennym życiu.
Zaśmiał się krótko na wspomnienie skrzypiec. Powinien już się nauczyć, że jego siostra jest nieprzewidywalna, a jednak chęć nauki gry na instrumencie go zaskoczyła. – Do tej pory nie rozumiem jakim cudem uniknęłaś tych zajęć w dzieciństwie – pokręcił głową, chociaż sam też nie mógł się poszczycić wiedzą muzyczną. – Everard świetnie grał na skrzypcach. Czasem żartowaliśmy, że podrzucono nam go od Fawley'ów – tudzież szanowna matka pewnego dnia zabawiła się z którymś z przedstawicieli tego rodu; na pewno nie byłaby pocieszona z tych żartów dorastających synów.
– Chyba powinniśmy już wracać – i tak spędzili w siodle dużo więcej czasu niż się spodziewał, ale żal było przerywać przejażdżkę w tak przyjemnych okolicznościach przyrody w miłym towarzystwie, szczególnie, że już dawno na żadnej nie był. – Zjesz ze mną drugie śniadanie? – To głód okazał się głównym powodem chęci powrotu do zamku, ale przecież obiecał, że będzie dzisiaj odpoczywał, i miał zamiar tej obietnicy dopełnić.
– Brakuje ci cierpliwości – westchnął, spoglądając na siostrę, która naprawdę starała się zmieścić w sztywnych ramach jakie dla niej przygotowano, wbrew pozorom zauważał te próby, ale niestety nie zawsze były udane. Nie mógł bez końca tego ignorować, a już na pewno nie teraz, kiedy na jego palcu ciążył nestorski pierścień. – Na pewno nie wyjechaliśmy na długie tygodnie, wystarczyło poczekać – zauważył, odgarniając z czoła kilka niesfornych kosmyków ciemnych włosów, poprzetykanych tu i ówdzie cienkimi pasmami siwizny. Kiedyś wydawały mu się czymś obcym, jakby wcale nie należały do niego – przecież nie był jeszcze stary, ale w tej chwili już przestał zwracać na nie uwagę.
– Nie o to chodzi, Prim. Nie musisz w każdym widzieć wroga, ale nie możesz też po każdym spodziewać się przyjaznego zachowania. Pamiętaj, że jest wojna. W Durham łatwo o tym zapomnieć – mina mu stężała, kiedy wypowiadał te słowa, ale nie mógł pozwolić na to, żeby beztroska siostry sprowadziła na nią nieszczęście. Nie chciał, żeby całkiem pozbywała się tej cechy, bo była miłą odmianą wśród gromady pochmurnych braci, ale wszystko musiało mieć wyznaczone jakieś granice. Zamilkł na chwilę, zauważając te drobne wiercenia w siodle – coś ją gryzło. Znał te subtelne zachowania, a przynajmniej niektóre z nich, nauczył się je odpowiednio odczytywać. Wypuścił cicho powietrze nosem, kiedy siostra w końcu się odezwała, zadowolony z faktu, że i tym razem się nie pomylił. Zaraz jednak spochmurniał, zatrzymując na moment konia, kiedy usłyszał co Prim miała mu do powiedzenia. – Popadasz w skrajności – odparł, ściągając lekko brwi. – Nigdy nie powiedziałem, że masz nie wychodzić z Durham. Mówię tylko, żebyś nie spotykała się z kim popadnie, nawet jeżeli wydaje ci się, że nic się nie stanie. Tego nie możesz wiedzieć – myśli same zaprowadziły go do wspomnienia Madouców, bezlitośnie zamordowanych przez grupę mugoli, których on puścił wolno. Jeszcze długo nie zapomni tego dnia, a już na pewno wniosków, które z niego wyciągnął.
– I nie bądź dla siebie taka surowa – dodał po chwili, wznawiając przejażdżkę. Primrose nie była słaba i krucha, a Edgar wierzył, że zachowałaby zimną krew w kryzysowej sytuacji, nie przypominała wychuchanych arystokratek z zaprzyjaźnionych rodów, ale wolał jej nie wystawiać na takie doświadczenia, jeżeli nie były one konieczne. Nie mógł jej opowiadać o działalności Rycerzy Walpurgii i nie chciał tego robić – to były kwestie, które powinny pozostać w pewnych kręgach. Prim musiała w końcu to zrozumieć, bo choć zapewniała Edgara, że właśnie tak jest, jakoś ciężko było mu w to uwierzyć. Za często próbowała się czegoś od niego dowiedzieć.
Nie od razu odpowiedział na jej kolejne słowa, tak naprawdę nie wiedząc jakie słowa mogłyby ją ukoić. Domyślał się, że jego dalsze działania i tak zostaną odczytane jako odsuwanie jej od głównych wydarzeń, ale w tej chwili nie wyobrażał sobie, że miałby postąpić inaczej. Kiwnął więc głową, dając jej do zrozumienia, że przyjął jej słowa do wiadomości – na swój sposób będąc wdzięcznym za okazane zmartwienie i chęć pomocy, nawet jeżeli wątpił, by coś to zmieniło.
Temat run był miłą odskocznią, neutralnym gruntem, nie kryjącym w sobie żadnych niespodzianek. Z pewnością były dużo prostsze do zrozumienia niż człowiek; z tą myślą zerknął na siostrę, zastanawiając się jak zareaguje na wiadomość o staraniach Carrowów o jej rękę. Westchnął przeciągle, jakby faktycznie przejął się problemem kompatybilnego połączenia run. – Ciekawe – mruknął w odpowiedzi, jednocześnie ganiąc się za myślenie w tej chwili o Carrowach, przecież miał odpoczywać. Chyba jeszcze nie zapomniał jak to się robi? – Uruz i sowelo? Dalej mówisz o tym amulecie? – Upewnił się, bo trochę zgubił wątek. – Czasem tak się zdarza, że przeciwieństwa tworzą najsilniejsze połączenia – zgodził się z siostrą. Zresztą nie tylko w runach, ale i w innych dziedzinach nauki, alchemii też, jeżeli dobrze pamiętał godziny nudnych rozpraw brata na ten obcy mu temat, a także w codziennym życiu.
Zaśmiał się krótko na wspomnienie skrzypiec. Powinien już się nauczyć, że jego siostra jest nieprzewidywalna, a jednak chęć nauki gry na instrumencie go zaskoczyła. – Do tej pory nie rozumiem jakim cudem uniknęłaś tych zajęć w dzieciństwie – pokręcił głową, chociaż sam też nie mógł się poszczycić wiedzą muzyczną. – Everard świetnie grał na skrzypcach. Czasem żartowaliśmy, że podrzucono nam go od Fawley'ów – tudzież szanowna matka pewnego dnia zabawiła się z którymś z przedstawicieli tego rodu; na pewno nie byłaby pocieszona z tych żartów dorastających synów.
– Chyba powinniśmy już wracać – i tak spędzili w siodle dużo więcej czasu niż się spodziewał, ale żal było przerywać przejażdżkę w tak przyjemnych okolicznościach przyrody w miłym towarzystwie, szczególnie, że już dawno na żadnej nie był. – Zjesz ze mną drugie śniadanie? – To głód okazał się głównym powodem chęci powrotu do zamku, ale przecież obiecał, że będzie dzisiaj odpoczywał, i miał zamiar tej obietnicy dopełnić.
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Co to znaczyło być członkiem rodu Burke? Jakie niosło ze sobą przywileje i obowiązki? Gdzie przebiegała granica co jest dopuszczalne, a co już jest obrazą i zniewagą?
Uszu używaj częściej niż języka – słyszała na każdym kroku. W słowach matki, w szeptach sączących się z obrazów. Słuchaj, myśl, słowa waż niczym cenny kruszec na szali obietnic i tajemnic. Obserwuj otaczających cię ludzi, bądź uważnym nie tylko obserwatorem ale słuchaczem. Często w drobnych słowach, drgnięciach głosu można uzyskać więcej informacji niż z potoku słów. Ich rodzina nie należała do najbardziej wylewnych, ale prawdą było, że to Prim była tą najbardziej wygadaną, chorobliwie ciekawską i zadającą za dużo pytań albo tych niewłaściwych. Choć wychowana wśród pewnych zasad i nakazów wciąż się ich uczyła, a dokładniej na ile mogła sobie pozwolić je naginać. Czasami stąpała niczym po lodzie, innym razem przebiegała jak po rozżarzonych węglach, ale zawsze do celu. Brak cierpliwości był jedną z jej nieporządnych cech, ale nie występował zawsze, tylko gdy chodziło o zajęcie się czymś tu i teraz. Nie chciała czekać, chciała działać i wiedziała, że dużo ryzykuje, ale mimo wszystko podjęła taką a nie inną decyzję i była właśnie za nią strofowana. Obowiązki nestora rodu sprawiały, ze Edgar nie mógł być tylko starszym bratem, który chroni siostrę przed gniewem ojca. Sam teraz pełnił podobna funkcję i czy się jej to podobało czy nie musiała się z tym pogodzić. Nastąpiły w ich życiu pewne zmiany, które wywróciły ich życia do góry nogami. Już chciała coś powiedzieć, już otwierała usta ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Nie dzisiaj. Nie teraz. Kiwnęła jedynie głową, że przyjmuję do siebie tą uwagę, choć nie było jasne czy ja w pełni zastosuje w dalszych dniach. Czasami była dzika i nie do zatrzymania niczym wiatr wśród wzgórz Durham.
-Wobec tego jak mam odróżnić przyjaciela od wroga? - Zapytała bez wyrzutu w głosie i spojrzała na brata szaro – zielonymi oczami. Wyraźnie ją to trapiło. Jak rozróżnić kto jest nam przychylny a kto jedynie gra? Jak się nie sparzyć? Dodała jednak po chwili. - Będę robić lepsze rozeznanie nim się z kimś spotkam.
Nie wiedziała na ile ono będzie skuteczne, ale przecież znali ludzi, znali sporo osób o szemranej przeszłości, którzy mogą zdobyć ważne i cenne informacje. Jednak słysząc słowa brata wolała przemilczeć jeszcze jedno spotkanie jakie miało nastąpić za parę dni. Mogła jedynie podejrzewać jak zareaguje, a nie chciała jednak teraz sprawdzać. Edgar nie zaprzeczył od razu jej słowom, nie oznajmił, żeby się nie interesowała tym co się teraz dzieje, ale też się nie odezwał patrząc na nią tymi swoimi mądrymi oczami. Doskonale zdawała sobie sprawę, że i tak niczego jej nie powie. Chciała jedynie aby wiedział, że w domu na twierdzę, w której może czuć się bezpiecznie. To jest Durham, ich ostoja i miejsce ucieczki. Tutaj mogli być sobą. Miała cichą nadzieję, że kiedyś będą mogli być ze sobą szczerzy. Nie oczekiwała zdradzania tajemnic, gdyż Rycerze musieli się chronić. Każda postronna osoba, która zna wie więcej niż powinna stanowiła dla nich zagrożenie. Mogłaby się stać łatwym celem dla Zakonu, a ci na pewno zrobili by wszystko aby wydusić z niej informacje na temat działań Rycerzy. Gdy wiedziała dużo, mogłaby narazić rodzinę, a tego nigdy by sobie nie wybaczyła. Od jakiegoś czasu nawiedzała ją też myśl, czy brat ma kogoś upatrzonego na jej przyszłego męża. Wymieniał parę nazwisk, ale na tym się kończyło. Ona zbywała to machnięciem dłoni i charakterystycznym przewracaniem oczami kiedy myślała, że nie patrzył, a on nie rozwijał tematu bardziej. Miała dwadzieścia dwa lata, to tylko kwestia miesięcy, jak nie tygodni kiedy poruszy ten drażliwy temat. Może powinna porozmawiać ze szwagierką na ten temat? Jak ona się czuła kiedy dowiedziała się, że ma poślubić Edgara?
Temat run był szeroki, mogli o tym rozmawiać godzinami, a teraz tym bardziej kiedy ostatnio jej uwaga skupiła się właśnie na nich.
-Musze jeszcze dokładnie przyjrzeć się tym runom, ale myślę, że ich połączenie będzie najlepsze. Jak nie przetestuję to się nie dowiem. - Skomentowała i spojrzała przed siebie widząc jak mury domostwa majaczą przed nimi.
Kwestia skrzypiec była dla wszystkich zaskoczeniem. Jednak gdy patrzyła na portret brata poczuła, że to jest to co chciałaby osiągnąć. Wierzyła, że skrzypce co instrument, który do niej przemówi.
-Uniknęłam, drogi bracie, bo ganiałam za wami po łąkach, znikałam w ogrodach albo uciekałam do stajni lub uczyłeś mnie szermierki... zawsze wtedy kiedy przyjeżdżali nauczyciele od muzyki. - Zaśmiała się delikatnie i dźwięcznie na wspomnienie lat dzieciństwa. - Znalazłam jego skrzypce są wspaniałe i obiecałam, że się nimi zajmę. Kiedyś usłyszysz jak gram... jak przestanę rzępolić.
Na wspomnienie ostatnich zajęć skrzywiła się lekko. Pan Roots był nauczycielem niezwykle wymagającym, ale jednocześnie zmuszał Prim do większego zaangażowania.
-Drugie śniadanie, brzmi wspaniale – uśmiechnęła się ciepło do brata, a spojrzenie jej oczu mogło roztapiać lody, choć czasami i topić lądy. Tym razem jednak było skierowane na osobę, którą darzyła ogromnym zaufaniem i miłością. Rodzeństwo Burke niby tak różniące się od siebie, a jednak tak bardzo podobne wróciło w chłodne i ponure mury Durham, które dla nich nigdy nie były zimne i ciemne.
zt x 2
Uszu używaj częściej niż języka – słyszała na każdym kroku. W słowach matki, w szeptach sączących się z obrazów. Słuchaj, myśl, słowa waż niczym cenny kruszec na szali obietnic i tajemnic. Obserwuj otaczających cię ludzi, bądź uważnym nie tylko obserwatorem ale słuchaczem. Często w drobnych słowach, drgnięciach głosu można uzyskać więcej informacji niż z potoku słów. Ich rodzina nie należała do najbardziej wylewnych, ale prawdą było, że to Prim była tą najbardziej wygadaną, chorobliwie ciekawską i zadającą za dużo pytań albo tych niewłaściwych. Choć wychowana wśród pewnych zasad i nakazów wciąż się ich uczyła, a dokładniej na ile mogła sobie pozwolić je naginać. Czasami stąpała niczym po lodzie, innym razem przebiegała jak po rozżarzonych węglach, ale zawsze do celu. Brak cierpliwości był jedną z jej nieporządnych cech, ale nie występował zawsze, tylko gdy chodziło o zajęcie się czymś tu i teraz. Nie chciała czekać, chciała działać i wiedziała, że dużo ryzykuje, ale mimo wszystko podjęła taką a nie inną decyzję i była właśnie za nią strofowana. Obowiązki nestora rodu sprawiały, ze Edgar nie mógł być tylko starszym bratem, który chroni siostrę przed gniewem ojca. Sam teraz pełnił podobna funkcję i czy się jej to podobało czy nie musiała się z tym pogodzić. Nastąpiły w ich życiu pewne zmiany, które wywróciły ich życia do góry nogami. Już chciała coś powiedzieć, już otwierała usta ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Nie dzisiaj. Nie teraz. Kiwnęła jedynie głową, że przyjmuję do siebie tą uwagę, choć nie było jasne czy ja w pełni zastosuje w dalszych dniach. Czasami była dzika i nie do zatrzymania niczym wiatr wśród wzgórz Durham.
-Wobec tego jak mam odróżnić przyjaciela od wroga? - Zapytała bez wyrzutu w głosie i spojrzała na brata szaro – zielonymi oczami. Wyraźnie ją to trapiło. Jak rozróżnić kto jest nam przychylny a kto jedynie gra? Jak się nie sparzyć? Dodała jednak po chwili. - Będę robić lepsze rozeznanie nim się z kimś spotkam.
Nie wiedziała na ile ono będzie skuteczne, ale przecież znali ludzi, znali sporo osób o szemranej przeszłości, którzy mogą zdobyć ważne i cenne informacje. Jednak słysząc słowa brata wolała przemilczeć jeszcze jedno spotkanie jakie miało nastąpić za parę dni. Mogła jedynie podejrzewać jak zareaguje, a nie chciała jednak teraz sprawdzać. Edgar nie zaprzeczył od razu jej słowom, nie oznajmił, żeby się nie interesowała tym co się teraz dzieje, ale też się nie odezwał patrząc na nią tymi swoimi mądrymi oczami. Doskonale zdawała sobie sprawę, że i tak niczego jej nie powie. Chciała jedynie aby wiedział, że w domu na twierdzę, w której może czuć się bezpiecznie. To jest Durham, ich ostoja i miejsce ucieczki. Tutaj mogli być sobą. Miała cichą nadzieję, że kiedyś będą mogli być ze sobą szczerzy. Nie oczekiwała zdradzania tajemnic, gdyż Rycerze musieli się chronić. Każda postronna osoba, która zna wie więcej niż powinna stanowiła dla nich zagrożenie. Mogłaby się stać łatwym celem dla Zakonu, a ci na pewno zrobili by wszystko aby wydusić z niej informacje na temat działań Rycerzy. Gdy wiedziała dużo, mogłaby narazić rodzinę, a tego nigdy by sobie nie wybaczyła. Od jakiegoś czasu nawiedzała ją też myśl, czy brat ma kogoś upatrzonego na jej przyszłego męża. Wymieniał parę nazwisk, ale na tym się kończyło. Ona zbywała to machnięciem dłoni i charakterystycznym przewracaniem oczami kiedy myślała, że nie patrzył, a on nie rozwijał tematu bardziej. Miała dwadzieścia dwa lata, to tylko kwestia miesięcy, jak nie tygodni kiedy poruszy ten drażliwy temat. Może powinna porozmawiać ze szwagierką na ten temat? Jak ona się czuła kiedy dowiedziała się, że ma poślubić Edgara?
Temat run był szeroki, mogli o tym rozmawiać godzinami, a teraz tym bardziej kiedy ostatnio jej uwaga skupiła się właśnie na nich.
-Musze jeszcze dokładnie przyjrzeć się tym runom, ale myślę, że ich połączenie będzie najlepsze. Jak nie przetestuję to się nie dowiem. - Skomentowała i spojrzała przed siebie widząc jak mury domostwa majaczą przed nimi.
Kwestia skrzypiec była dla wszystkich zaskoczeniem. Jednak gdy patrzyła na portret brata poczuła, że to jest to co chciałaby osiągnąć. Wierzyła, że skrzypce co instrument, który do niej przemówi.
-Uniknęłam, drogi bracie, bo ganiałam za wami po łąkach, znikałam w ogrodach albo uciekałam do stajni lub uczyłeś mnie szermierki... zawsze wtedy kiedy przyjeżdżali nauczyciele od muzyki. - Zaśmiała się delikatnie i dźwięcznie na wspomnienie lat dzieciństwa. - Znalazłam jego skrzypce są wspaniałe i obiecałam, że się nimi zajmę. Kiedyś usłyszysz jak gram... jak przestanę rzępolić.
Na wspomnienie ostatnich zajęć skrzywiła się lekko. Pan Roots był nauczycielem niezwykle wymagającym, ale jednocześnie zmuszał Prim do większego zaangażowania.
-Drugie śniadanie, brzmi wspaniale – uśmiechnęła się ciepło do brata, a spojrzenie jej oczu mogło roztapiać lody, choć czasami i topić lądy. Tym razem jednak było skierowane na osobę, którą darzyła ogromnym zaufaniem i miłością. Rodzeństwo Burke niby tak różniące się od siebie, a jednak tak bardzo podobne wróciło w chłodne i ponure mury Durham, które dla nich nigdy nie były zimne i ciemne.
zt x 2
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
14 listopada 1957
Zjawiłam się w Durham o świcie, wiedząc, że czeka mnie cały dzień pracy. Oczywiście wolne mogłam poświęcić na odpoczynek, ale dzisiaj była sytuacja wyjątkowa. Zostałam poproszona przez nestora tej ziemi o założenie pułapek wzdłuż granicy i to też zamierzałam wykonać. Przyleciałam na miotle, z której zresztą korzystałam w większości swoich podróży. Zatrzymując się przy polu, na którym latem prawdopodobnie wyrasta rzepak, albo inne chaszcze, odłożyłam na chwilę Metkę na bok, wyciągając do przodu różdżkę. Rzucone Carpiene udowodniło, że w pobliżu nie ma żadnej pułapki, a granice Longbottomów, które były tuż obok, wydawały się teraz puste i kompletnie zaniedbane. Obserwowałam jeszcze przez chwilę teren, rozglądając się dookoła i przystąpiłam do nakładania tego, o co zostałam poproszona. Wytyczałam różdżką ścieżkę, wzdłuż której zabezpieczenie ma się zaczynać. Bariera, która raz przekroczona miała ogłuszyć przeciwnika. Cicho-sza była zresztą jedną z moich ulubionych pułapek na intruzów, możliwość odebrania komuś zmysłów wydawała się co najmniej intrygująca. Drewnem oznaczałam wiec wszelkie ścisłości, korzystając przy tym z mojej wiedzy nie tylko na temat zaklęć ofensywnych, które zresztą samodzielnie potrafiły zrobić wrogowi krzywdę, ale też anatomii, której uczyła mnie niegdyś Cassandra. Wiązania powoli zataczały w powietrzu supełki i kołtuny, zahaczały się o rzeczywistość i utrzymywały barierę. Starałam się objąć jak największy teren pod moim zaklęciem, tak, aby żaden mugolski szczur nie przecisnął się tędy. Wiatr zaszumiał, gdy wpadał mi w uszy, a ja obserwowałam, jak magia rozprasza się i koncentruje w kulminacyjnych punktach. Chodziłam od lewej do prawej, wsiadłam na miotłę i przeleciałam dobre kilkadziesiąt metrów, roztaczając potężną barierę. To miejsce wydawało się być narażone na ewentualnie zjawienie się zwierzyny, przejście na teren Northumberlandu oddzielone było zaledwie lasem, przez ktory łatwo było się przedrzeć. Gdy zamknęłam boki bariery, uznając, że tyle jej wystarczy na tym odcinku, minęły dobre dwie godziny. Teraz chciałam zająć się mniejszą pułapką, to też spróbowałam ukryć w kilku miejscach boginy. Strach na gremliny być może dla czarodziejów nie był przesadnie przerażający, ale na niemagicznych musiał robić piorunujące wrażenie, gdy nagle przed nimi pojawiał się ogromny na 5 stóp pająk, potężny potwór z bagien, a czasem nawet i jakaś dziwna wizja szyszymory. Pierwszego ukryłam w dziupli drzewa, które lekko zaskrzypiało, gdy się tam zagnieżdżał. Drugi schować się miał w króliczej norze, teraz lekko przysypanej liśćmi, ale dalej drożnej i zdatnej do użycia. Było mi już chłodno, spędziłam tam dobre trzy godziny, ale na szczęście, słońce wciąż świeciło na niebie. Wsiadłam na miotłę i przyspieszyłam, aby ze wschodniego krańca hrabstwa, udać się na jego centralną granicę, gdzie z kolei kawałek rzeki stanowił przeszkodę. Ponownie uniosłam różdżkę usiłując zagnieździć tam bogina. Na początku musiałam stworzyć pod to przestrzeń, tak więc recytując formułki i odpowiednio obracając różdżką, wydrążałam pomiędzy skałami dla niego ciepły kącik, idealny na zimowy sen, dopóki nie będzie musiał nastraszyć jakiegoś mugola. Niedaleko dalej podobne miejsce znalazł dla siebie kolejny, ja spacerowałam od kąta w kąt, gdy słońce wisiało już na środku nieba. Musiało minąć co najmniej trzy albo cztery godziny, albo i więcej. Ponownie sięgnąłem po cicho-szę, ponownie tworząc barierę na tym odcinku, przez którą ewentualny przechodzeń zostałby całkowicie ogłuszony. Magia wiązała się w powietrzu, odpowiadając jedynie przed samą sobą. Stabilna ściana wydawała się nie do ruszenia na pierwszy rzut oka, oczywiście... Mocniejszy czarodziej być może i zdejmie pułapkę, ale mugol? Mugol nie zdejmie nic. Gonitwa myśli umykała tym, które skupiać musiały się na prawidłowym ułożeniu tej przestrzeni. Mruczałam więc formułki pod nosem, spędzając kolejne godziny na doskonaleniu ich i odleciałam dalej, dopiero gdy miałam pewność, że są gotowe. O wiele łatwiej byłoby mi gdybym już zdążyła opanować numerologię, ale wciąż musiałam ją powtarzać. Czytałam każdą książkę, jaką podsunął mi pod nos Augustus, a także rozprawiałam samodzielnie nad problemami liczb. Głównie interesowało mineto ze względu na zabezpieczenia, przy jakich chociaż minimalna wiedza była konieczna, ale zwyczajnie nie chciałam zostać w tyle... Tym razem najdalszy zachód również stanowił punkt problematyczny. Powoli zaczynało robić się szaro, a ja już wiedziałam, że będę kończyć pracę w ciemnicy, dlatego też zaczęłam jak najszybciej po wylądowaniu. Płachta stworzona z magii, która miała ogłuszać intruza, powoli rozpościerała się na obszarze, na którym ją rysowałam. Dookoła nie było żywej duszy, aby mogła ją przetestować, ale trwało to dobrą godzinę, zanim była skończona. Mruczałam pod nosem inkantacje, dobrze skupiając się na wszystkich częściach ludzkiego ucha. Wiedza z anatomii była wybitnie przydatna w momentach takich jak ten. Gdyby przez tę barierę przebiegła mysz, zostałaby całkowicie ogłuszona. Wspaniale. Rozejrzałam się dookoła, gdy było już wyjątkowo szaro i dostrzegłam dwa krzaczki, obydwa doskonałe do wepchnięcia tam bogina. Pierwszy zagnieździł się wyjątkowo szybko, aż sama byłam tym zdziwiona. Drugi zaś wymagał więcej mojej uwagi. Czarami odciągałam liście, pozwalając mu znaleźć tam dla siebie miejsce. Dopiero szyłam tę istotę, dopiero cała moja znajomość magii ofensywnej przelewała się w ten jeden punkt na mapie, w tę jedną kulkę, która stać miała się przerażającym stworem, gdy tylko spotka kogoś, kto nie powinien tu być, kogoś, kto nie miał poszanowania dla ideałów Burków. Upewniałam się jeszcze, że moja praca została wykonana dobrze. Obserwowałam magię, ale zrobiło się całkowicie ciemno, zresztą... Była już niemal zima. Taka kolej rzeczy.
nakładam cicho-sza i strach na gremliny na kilka punktów przy granicy Durham i Northumberland, zt
dobranoc panowie
Teacher says that I've been naughty, I must learn to concentrate. But the girls they pull my hair and with the boys, I can't relate. Daddy says I'm good for nothing, mama says that it's from him.
|14.07.1958
Świt przywitał ją głośnym trelem ptaków kiedy promienie słoneczne dopiero ledwie muskały ziemię, gdy nieśmiało zaglądało na pokryte rosą Durham. Przez chwilę wsłuchiwała się w melodię nim ostatecznie wstała i podeszła do okna. Na stoliczku nocnym już stała filiżanka porannej, jaśminowej herbaty. Ceniła sobie ten rytuał, już na stałe wpisany w każdy poranek lady Burke. Ujęła filiżankę w dłonie by upić łyk. Ciepły płyn rozlał się na podniebieniu, sprawił, że powoli odpływała senność, a trzeźwość umysłu powracała. Po porannej kąpieli zaplotła włosy w warkocz, a potem ubrała się w strój jeździecki. Miały z kuzynką z samego rana udać na pole maków. W okresie letnim były w pełnym rozkwicie tworząc przepiękne dywany kwiecia. Mak stanowił ich symbol, choć nieoficjalny. W herbie wił się wąż, ale właśnie to mak stał się drugim, najbardziej rozpoznawalnym znakiem rodu Burke.
Sięgając po żakiet po drodze zabrała nieduży pakunek przewiązany wstążką, który miała zamiar podarować Maggie.
Margaret Burke była dla niej samej, niczym młodsza siostra, choć przecież były kuzynkami. Jednak nie od dziś było wiadomo, że ich rodzina blisko się razem trzyma, wspiera i opiekuje. Xavier roztaczał opiekę nad Primrose jednocześnie wspierając ją we wszystkich przedsięwzięciach jakich się podejmowała. Tym samym, ona sama, nie inne czuwanie miała nad jego młodszą siostrą.
Dziś zaś wypadały jej urodziny, specjalny dzień, który należało uczcić.
Kucharka znając przyzwyczajenia mieszkańców zamku, przygotowała pierwszą porcję śniadania, więc z jadalni już unosił się zapach, który przyciągnął Primrose. Jak to miała w zwyczaju porwała grzanki z powidłami oraz wypiła na raz pół kubka kawy, po czym pobiegła radośnie w stronę stajni. Nie musiała być elegancka, ani dystyngowana, przeskakiwała co dwa stopnie na dobrze znanej jej trasie. Dzisiaj miała zamiar spędzić czas z kuzynką oraz z dala od pracy.
-Zjadłaś coś? - Zagadnęła Maggie wkraczając do stajni umieszczonej zaraz obok głównego budynku zamku. -Mam nadzieję, że tak inaczej pani Pott będzie bardzo niepocieszona. - Uśmiechnęła się do dziewczyny podchodząc do boksu, gdzie czekała na nią już Powiastka. Lady Burke zacmokała cicho, a następnie wyciągnęła z kieszeni marchewkę, którą podała klaczy. Następnie zaś podeszła do kuzynki wyciągając w jej stronę wcześniej zabrany pakunek. -Wszystkiego najlepszego, Maggie.
Paczuszka nie była duża, ale skrywała w sobie nowe rękawiczki do jazdy konnej, z miękkiej koziej skórki, idealnie skrojone oraz talizman. Była to broszka w kształcie pawia, w pięknym odcieniu w kolorze opalizującego złota mieniącego się drobinkami tak charakterystycznymi dla kamienia słonecznego. -Będzie cię wspierał przy rzucaniu zaklęć. - Wyjaśniła kuzynce co takiego właśnie trzyma w dłoniach.
|Podarowuje Margaret talizman “Runa Zagubionego Głupca”
Świt przywitał ją głośnym trelem ptaków kiedy promienie słoneczne dopiero ledwie muskały ziemię, gdy nieśmiało zaglądało na pokryte rosą Durham. Przez chwilę wsłuchiwała się w melodię nim ostatecznie wstała i podeszła do okna. Na stoliczku nocnym już stała filiżanka porannej, jaśminowej herbaty. Ceniła sobie ten rytuał, już na stałe wpisany w każdy poranek lady Burke. Ujęła filiżankę w dłonie by upić łyk. Ciepły płyn rozlał się na podniebieniu, sprawił, że powoli odpływała senność, a trzeźwość umysłu powracała. Po porannej kąpieli zaplotła włosy w warkocz, a potem ubrała się w strój jeździecki. Miały z kuzynką z samego rana udać na pole maków. W okresie letnim były w pełnym rozkwicie tworząc przepiękne dywany kwiecia. Mak stanowił ich symbol, choć nieoficjalny. W herbie wił się wąż, ale właśnie to mak stał się drugim, najbardziej rozpoznawalnym znakiem rodu Burke.
Sięgając po żakiet po drodze zabrała nieduży pakunek przewiązany wstążką, który miała zamiar podarować Maggie.
Margaret Burke była dla niej samej, niczym młodsza siostra, choć przecież były kuzynkami. Jednak nie od dziś było wiadomo, że ich rodzina blisko się razem trzyma, wspiera i opiekuje. Xavier roztaczał opiekę nad Primrose jednocześnie wspierając ją we wszystkich przedsięwzięciach jakich się podejmowała. Tym samym, ona sama, nie inne czuwanie miała nad jego młodszą siostrą.
Dziś zaś wypadały jej urodziny, specjalny dzień, który należało uczcić.
Kucharka znając przyzwyczajenia mieszkańców zamku, przygotowała pierwszą porcję śniadania, więc z jadalni już unosił się zapach, który przyciągnął Primrose. Jak to miała w zwyczaju porwała grzanki z powidłami oraz wypiła na raz pół kubka kawy, po czym pobiegła radośnie w stronę stajni. Nie musiała być elegancka, ani dystyngowana, przeskakiwała co dwa stopnie na dobrze znanej jej trasie. Dzisiaj miała zamiar spędzić czas z kuzynką oraz z dala od pracy.
-Zjadłaś coś? - Zagadnęła Maggie wkraczając do stajni umieszczonej zaraz obok głównego budynku zamku. -Mam nadzieję, że tak inaczej pani Pott będzie bardzo niepocieszona. - Uśmiechnęła się do dziewczyny podchodząc do boksu, gdzie czekała na nią już Powiastka. Lady Burke zacmokała cicho, a następnie wyciągnęła z kieszeni marchewkę, którą podała klaczy. Następnie zaś podeszła do kuzynki wyciągając w jej stronę wcześniej zabrany pakunek. -Wszystkiego najlepszego, Maggie.
Paczuszka nie była duża, ale skrywała w sobie nowe rękawiczki do jazdy konnej, z miękkiej koziej skórki, idealnie skrojone oraz talizman. Była to broszka w kształcie pawia, w pięknym odcieniu w kolorze opalizującego złota mieniącego się drobinkami tak charakterystycznymi dla kamienia słonecznego. -Będzie cię wspierał przy rzucaniu zaklęć. - Wyjaśniła kuzynce co takiego właśnie trzyma w dłoniach.
|Podarowuje Margaret talizman “Runa Zagubionego Głupca”
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
you hover like a hummingbird
haunt me in my sleep
you're sailing from another world
sinking in my sea, oh
"you're feeding on my energy
I'm letting go of it" she once said
and I run from wolves
haunt me in my sleep
you're sailing from another world
sinking in my sea, oh
"you're feeding on my energy
I'm letting go of it" she once said
and I run from wolves
W stajniach znalazła się szybciej, niż Primrose; ubrana w odpowiedni strój do jazdy konnej i w ciszy głaszcząc szyję swojej klaczy, dumnie nazwanej Persefoną. Dziwnie się czuła; czuła w klatce piersiowej bąbelki ekscytacji, tak znajome, które zawsze pojawiały się, gdy działo się coś ważnego - jednak towarzyszył im też nieznany ciężar w żołądku. Chociaż nazywanie go nieznanym było co najmniej przejęzyczeniem, zważając na fakt, że czuła go od... dłuższego czasu.
Od momentu, w którym pierwszy raz usłyszała, że jej ukochany nie żyje; chyba już wtedy zagnieździł się głęboko w niej i wbił szpony w rdzeń jej jestestwa, nie mając najmniejszego zamiaru puścić. Na co dzień dość zręcznie go ignorowała; mimo to, udawało mu się od czasu do czasu wydostać na powierzchnię i skutecznie rozdrapać te rany, które oficjalnie były zagojone. Uśmiech, głowa wysoko; jedynie w czterech ścianach swojej komnaty oraz w towarzystwie najbliższej rodziny pozwalała sobie na jakąkolwiek... melancholię. Zadumę. Smutek.
Zmarszczyła brwi, odganiając natrętne myśli i uniosła kąciki ust do góry, gdy klacz szturchnęła ją łbem w ramię. Nie mogła teraz skupiać się na nieprzyjemnych sprawach.
W końcu dzisiejszy dzień miała spędzić wraz ze swoją najukochańszą kuzynką; Primrose zawsze była obok niej, gdy Margaret tego potrzebowała i młoda kobieta dużo jej zawdzięczała - chociażby cierpliwość do uczenia jej o klątwach i artefaktach. Wyjęła z kieszeni kawałek jabłka, oferując go Persefonie na szeroko otwartej dłoni (do dziś pamiętała, gdy raz jeden klacz przypadkowo chwyciła jej palce zamiast smakołyku...) i otrząsnęła się z mentalnie. Przecież miała dziś urodziny. Jeden rok bliżej do... Właściwie to czego?
Nie zdążyła odpowiedzieć sobie na to pytanie; przerwało jej pojawienie się drugiej kobiety w stajni i obejrzała się przez ramię, od razu szeroko się uśmiechając, gdy jej spojrzenie dosięgło Prim.
― Obie dobrze wiemy, że pani Pott nie pozwoliłaby mi się nigdzie ruszyć bez zjedzenia śniadania, szczególnie w urodziny ― zaśmiała się, potrząsając głową; tyle dobrego, że nie musiała odgarniać włosów z twarzy, bo zawsze ciasno je spinała, gdy wybierała się na przejażdżki. Uniosła brwi, gdy Primrose wyciągnęła w jej stronę pakunek i uśmiechnęła się szerzej. No tak.
Bez zbędnego ociągania się, starannie go rozpakowała; z jej ust uciekło ciche westchnięcie, gdy zobaczyła jego zawartość. Bezwiednie przeciągnęła palcami po miękkich rękawiczkach, które już na pierwszy rzut oka zdawały się idealnie na nią pasować; od razu je też założyła, jednak jej wzrok zaraz przyciągnęła wręcz błyszcząca się broszka, a na twarzy pojawiło się przyjemne zaskoczenie, gdy zorientowała się, na co patrzy. Słowa drugiej dziewczyny jedynie to potwierdziły i Margaret wręcz od razu mocno uścisnęła kuzynkę.
― Jest przepiękna, a rękawiczki bardzo wygodne ― zaśmiała się, gdy się już odsunęła i wsunęła broszkę do zapinanej kieszonki; nie chciała, by teraz, podczas jazdy, gdzieś się odpięła i zniknęła w czeluściach roślinności. ― Zawsze idealnie trafiasz w moje gusta. Dziękuję, Prim, naprawdę, będę ją mieć zawsze przy sobie.
Zignorowała delikatne ciepło rozlewające się po policzkach i poprawiła górną część swojego stroju, unosząc brwi w kierunku Primrose.
― Jedziemy? Persefona zdaje się nie móc doczekać tej przejażdżki, a ja razem z nią. No i pogoda dopisuje, prawda?[bylobrzydkobedzieladnie]
d e a t h
I'm all yours, but you're all mine
let's dance together, you and I
cause I'm not trapped with you, you see
you're the one who's trapped with me
Ostatnio zmieniony przez Margaret Burke dnia 06.11.23 0:07, w całości zmieniany 2 razy
Margaret Burke
Zawód : początkująca nakładaczka klątw
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Wiem, że słów na pewno mi zabraknie;
więc będzie łatwiej, gdy mnie nie odnajdziesz.
więc będzie łatwiej, gdy mnie nie odnajdziesz.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaśmiała się ciepło na wspomnienie pani Pott, która zdawała się być w zamku Durham od zawsze, od kiedy tylko pamiętała, to siwe loki kucharki stanowiły stały element kuchni. Ta, doskonale znała upodobania kulinarne rodziny dla której pracowała. Powiastka pochwyciła sprawnie podaną jej marchewkę i pozwoliła się osiodłać oraz przygotować do jazdy. Co jakiś czas zerkała na Persefonę jakby już wiedziała, że przyjdzie im kłusować wśród czerwonych jak krew maków.
Musiała jeszcze chwilę poczekać nim młodsza z kobiet rozpakuje swój prezent. Primrose starała się zawsze, aby upominek miał swoją przydatność, aby czemuś służył. Nie przepadała za podarkami, które jedynie stały. Czasami pragmatyzm lady Burke był zadziwiający, co ciekawe kiedy była w wieku Maggie zaczytywała się w romansach. Zauważyła, że kuzynka znalazła jej skrytkę z ostatnimi jakie jej zostały i sama z wypiekami na twarzy poznawała zawiłe losy bohaterów. Osobiście, Primrose najlepiej wspominała powieść o tytule “Na trakcie do Starej Granoli”. Pamiętała jak swego czasu, przyjaciele przyłapali ją na czytaniu tej książki i sami zaczęli na głos cytować jej fragmenty.
Teraz jednak, lady Burke, uznała, że romantyczne porywy serca jedynie szkodzą, że ważniejszy jest spokój i rozsądek. Rozwaga przemawiała częściej niż serce, choć to od czasu do czasu wiodło prym sprawiając, że uwierzyła, iż można oczekiwać szczęścia w miłości.
Uśmiechnęła się szerzej widząc zadowolenie kuzynki.
-Cieszę się. - Odpowiedziała, zadowolona, że i tym razem udało się jej trafić z prezentem. Przerzuciła wodze przez głowę klaczy i upewniła się, że popręg został dobrze zapięty. Dopiero wtedy kiwnęła głową. -Ruszajmy.
Wyprowadzając Powiastkę ze stajni czuła przyjemne mrowienie i lekką ekscytację. Uwielbiała jazdę konną, kochała ten moment wolności kiedy galopując czuła pęd powietrza na twarzy. Teraz miało nie być inaczej. Po chwili stępa ruszyła w lekki kłus oglądając się na kuzynkę.
-Pamiętasz kamień milowy na skrzyżowaniu dróg? - Zagadnęła Maggie. -Wyścigi, aż do wzgórz?
Zapytała z błyskiem w oku. Wiedziała, że nikt im nie wyskoczy w drodze, że nie natrafią na przeszkody, tylko wjadą prosto na pole maków ciesząc się pięknem roślin.
Musiała jeszcze chwilę poczekać nim młodsza z kobiet rozpakuje swój prezent. Primrose starała się zawsze, aby upominek miał swoją przydatność, aby czemuś służył. Nie przepadała za podarkami, które jedynie stały. Czasami pragmatyzm lady Burke był zadziwiający, co ciekawe kiedy była w wieku Maggie zaczytywała się w romansach. Zauważyła, że kuzynka znalazła jej skrytkę z ostatnimi jakie jej zostały i sama z wypiekami na twarzy poznawała zawiłe losy bohaterów. Osobiście, Primrose najlepiej wspominała powieść o tytule “Na trakcie do Starej Granoli”. Pamiętała jak swego czasu, przyjaciele przyłapali ją na czytaniu tej książki i sami zaczęli na głos cytować jej fragmenty.
Teraz jednak, lady Burke, uznała, że romantyczne porywy serca jedynie szkodzą, że ważniejszy jest spokój i rozsądek. Rozwaga przemawiała częściej niż serce, choć to od czasu do czasu wiodło prym sprawiając, że uwierzyła, iż można oczekiwać szczęścia w miłości.
Uśmiechnęła się szerzej widząc zadowolenie kuzynki.
-Cieszę się. - Odpowiedziała, zadowolona, że i tym razem udało się jej trafić z prezentem. Przerzuciła wodze przez głowę klaczy i upewniła się, że popręg został dobrze zapięty. Dopiero wtedy kiwnęła głową. -Ruszajmy.
Wyprowadzając Powiastkę ze stajni czuła przyjemne mrowienie i lekką ekscytację. Uwielbiała jazdę konną, kochała ten moment wolności kiedy galopując czuła pęd powietrza na twarzy. Teraz miało nie być inaczej. Po chwili stępa ruszyła w lekki kłus oglądając się na kuzynkę.
-Pamiętasz kamień milowy na skrzyżowaniu dróg? - Zagadnęła Maggie. -Wyścigi, aż do wzgórz?
Zapytała z błyskiem w oku. Wiedziała, że nikt im nie wyskoczy w drodze, że nie natrafią na przeszkody, tylko wjadą prosto na pole maków ciesząc się pięknem roślin.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Uśmiechnęła się szeroko, słysząc śmiech kuzynki; serce jej się radowało, gdy członkowie rodu Burke byli szczęśliwi. Szczególnie Primrose, którą podziwiała; choć ich plany na życie drastycznie się różniły, to jednak cieszyła się, że ma jej wsparcie. Starszej dziewczynie praktycznie zawsze udawało się poprawić humor Margaret; wiedziała też, że w razie czego może zwrócić się do niej o pomoc - czy to z czymś całkiem przyziemnym, czy może wręcz przeciwnie.
Stanęła ponownie przy szyi Persefony, sprawdzając, czy na pewno dobrze założyła ogłowie; kolejny moment spędziła na poprawieniu popręgu, aż w końcu Primrose zadecydowała, że to już czas, by wyruszać. Nie zwlekała ze zgrabnym wdrapaniem się na klacz, już po przerzuceniu wodzy przez łeb zwierzęcia; usadowiła się wygodnie w siodle i wyjechała ze stajni tuż za kuzynką, pozwalając jej przejąć kontrolę nad ich małą przejażdżką. Zbyt długo już nie jeździła; z zadowoleniem wciągnęła powietrze do płuc i uśmiechnęła się szerzej, gdy Primrose ze stępu przeszła w kłus - obie kobiety już od młodości uczyły się jeździectwa, także nie martwiła się zbytnio o przebieg ich wspólnego wypadu.
Głośno i szczerze zaśmiała się, gdy ciemnowłosa nagle spojrzała na nią z charakterystycznym błyskiem w oku, by zaraz zapytać się o równie rozpoznawalny element tutejszych ścieżek, choć i bez tego Margaret byłaby w stanie w moment zgadnąć co takiego chodzi po głowie jej kuzynce. Nie był to, oczywiście, pierwszy raz, gdy jedna wyzywała drugą na swoisty pojedynek; młodsza lady Burke nie była zaskoczona, że i tym razem to się stało.
― Tak coś czułam, że jesteś za cicho ― zaśmiała się ponownie, przechylając głowę nieco w bok, by następnie nią skinąć; jej oczy rozjaśniły się, gdy ponownie spojrzała na Primrose. Nie zależało jej dzisiaj szczególnie na wygranej, jednak nie miała zamiaru dawać drugiej kobiecie forów. Chyba żadna z nich nie byłaby zadowolona, gdyby ta druga pozwoliła jej wygrać - tej zasady trzymały się od zawsze.
― Do kamienia, więc! Miejmy nadzieję, że dzisiaj Persefona nie będzie próbowała go zjeść!
Stanęła ponownie przy szyi Persefony, sprawdzając, czy na pewno dobrze założyła ogłowie; kolejny moment spędziła na poprawieniu popręgu, aż w końcu Primrose zadecydowała, że to już czas, by wyruszać. Nie zwlekała ze zgrabnym wdrapaniem się na klacz, już po przerzuceniu wodzy przez łeb zwierzęcia; usadowiła się wygodnie w siodle i wyjechała ze stajni tuż za kuzynką, pozwalając jej przejąć kontrolę nad ich małą przejażdżką. Zbyt długo już nie jeździła; z zadowoleniem wciągnęła powietrze do płuc i uśmiechnęła się szerzej, gdy Primrose ze stępu przeszła w kłus - obie kobiety już od młodości uczyły się jeździectwa, także nie martwiła się zbytnio o przebieg ich wspólnego wypadu.
Głośno i szczerze zaśmiała się, gdy ciemnowłosa nagle spojrzała na nią z charakterystycznym błyskiem w oku, by zaraz zapytać się o równie rozpoznawalny element tutejszych ścieżek, choć i bez tego Margaret byłaby w stanie w moment zgadnąć co takiego chodzi po głowie jej kuzynce. Nie był to, oczywiście, pierwszy raz, gdy jedna wyzywała drugą na swoisty pojedynek; młodsza lady Burke nie była zaskoczona, że i tym razem to się stało.
― Tak coś czułam, że jesteś za cicho ― zaśmiała się ponownie, przechylając głowę nieco w bok, by następnie nią skinąć; jej oczy rozjaśniły się, gdy ponownie spojrzała na Primrose. Nie zależało jej dzisiaj szczególnie na wygranej, jednak nie miała zamiaru dawać drugiej kobiecie forów. Chyba żadna z nich nie byłaby zadowolona, gdyby ta druga pozwoliła jej wygrać - tej zasady trzymały się od zawsze.
― Do kamienia, więc! Miejmy nadzieję, że dzisiaj Persefona nie będzie próbowała go zjeść!
d e a t h
I'm all yours, but you're all mine
let's dance together, you and I
cause I'm not trapped with you, you see
you're the one who's trapped with me
Margaret Burke
Zawód : początkująca nakładaczka klątw
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Wiem, że słów na pewno mi zabraknie;
więc będzie łatwiej, gdy mnie nie odnajdziesz.
więc będzie łatwiej, gdy mnie nie odnajdziesz.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3
Pole maków
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Durham