Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Przy barze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Przy barze
Ku brzegom angielskim już ruszać nam pora, i smak waszych ust, hiszpańskie dziewczyny, w noc ciemną i złą nam będzie się śnił... Zabłysną nam bielą skał zęby pod Dover i znów noc w kubryku wśród legend i bajd...
Każda wizyta w Parszywym Pasażerze zaczyna się od baru. Nim zachęcony syrenim szyldem gość rozejrzy się za stolikiem, nim spojrzy w stronę roztańczonej panienki, podąży ku widocznym od progu rządom szklanych, półpełnych butelek poustawianych nierówno na wąskich półkach przy barze. Tawerna oferuje szeroki wybór trunków, choć niektóre z nich nie pachną zbyt zachęcająco. W blasku taniej żarówki błyszczą się wielokolorowe alkohole, które odmienią każdy nędzny dzień. Żaden barman nie pozwoli, aby ktokolwiek wyszedł stąd niepocieszony.
Każda wizyta w Parszywym Pasażerze zaczyna się od baru. Nim zachęcony syrenim szyldem gość rozejrzy się za stolikiem, nim spojrzy w stronę roztańczonej panienki, podąży ku widocznym od progu rządom szklanych, półpełnych butelek poustawianych nierówno na wąskich półkach przy barze. Tawerna oferuje szeroki wybór trunków, choć niektóre z nich nie pachną zbyt zachęcająco. W blasku taniej żarówki błyszczą się wielokolorowe alkohole, które odmienią każdy nędzny dzień. Żaden barman nie pozwoli, aby ktokolwiek wyszedł stąd niepocieszony.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:29, w całości zmieniany 1 raz
połowa czerwca
Cecille miała nie lada problem. Pod koniec stycznia poznała całkiem obrotnego i przystojnego czterdziestolatka, który miał intratną posadę w Ministerstwie i kochał ją, a nie swoje wyobrażenie o Celestynie.
A przynajmniej mówił, że ją kochał. W kwietniu dostał nagły awans i wtedy uznał, że potrzebuje innej narzeczonej - czystokrwistej, bogatej, białoskórej. Cecille złamało to serce, ale przede wszystkim złamało jej to perspektywy na przyszłość. Arnaud najpierw cieszył się z ich drobnej wpadki, ale wiosną całkowicie zerwał z nią kontakt, pomimo błagalnych listów i wyjców. Doszło nawet do tego, że na ulicy zatrzymali ją jacyś policjanci i zaczęli jej GROZIĆ! W dosadnych słowach nakazali jej zaprzestanie kontaktów z Arnaud i musiała dać spokój jemu i jego prospektom na nowe małżeństwo. Zaś na wypicie eliksiru Rue było już za późno.
Perspektywa wrócenia do dawnego trybu życia łamała Cecille serce. W młodości lubiła wyłudzać drinki i pieniądze od miłośników Celestyny, korzystając z łudzącego podobieństwa do słynnej piosenkarki. Jednak dobiegała już trzydziestki i szczerze chciała się ustatkować, nawet z nudnym bufonem z Ministerstwa. Jak mogła nie zauważyć, że wykorzystywał ją, bardziej niż ona wykorzystywała jego? Odstawił ją na boczny tor gdy tylko awans zawodowy stał się ważniejszy od upojnych nocy! Podły!
Tyle, że jej bliźniaki (medyk powiedział jej, że to na pewno bliźniaki, brzuch był bardzo duży jak na szósty miesiąc!) wcale nie były dziećmi Arnaud. Poznała go, gdy była juz w ciąży - spóźniający się okres był doskonałą motywacją do uwiedzenia grubej ryby z Ministerstwa. Gdy została na lodzie, zaczęła więc gorączkowo przypominać sobie swoich styczniowych kochanków, a trochę ich było.
W końcu jej wybór padł na krzywonosego bohatera z Sylwestra. Nie wiedziała, co pomyślał sobie o niej, gdy znalazł tamten liścik rano. Wtedy ich noc była żartem z jej strony, ale teraz sytuacja stała się poważna. A poza tym był czuły, seksowny i chyba codziennie brał prysznic. A patrząc na jego sylwestrowe bohaterstwo, to może jest chociaż obrotny i ma w banku parę galeonów czy coś?
Rozpytała o niego w Ukrytym Pubie i w końcu poznała personalia oraz stałe miejsce przesiadywanie Keatona Burroughsa. Nazwisko nie brzmiało najlepiej, no ale trudno. Lepiej mieć dzieci z jakimś ojcem niż bez ojca - reszta mężczyzn na jej liście też nie była przecież arystokratami.
Ubrała obcisłą suknię, eksponując wielki brzuch, a potemwtoczyła się weszła do Pasażera z odpowiednio smutną miną. Od razu skierowała się do baru, dostrzegając za nim barmankę o sympatycznej buzi.
-P..przepraszam, ja... szukam pana Keatona. Burroughsa, o krzywym nosie... to... ważne, bardzo ważne. - wyszeptała, rozchylając płaszcz i kładąc dłonie na wielkim brzuchu.
Cecille miała nie lada problem. Pod koniec stycznia poznała całkiem obrotnego i przystojnego czterdziestolatka, który miał intratną posadę w Ministerstwie i kochał ją, a nie swoje wyobrażenie o Celestynie.
A przynajmniej mówił, że ją kochał. W kwietniu dostał nagły awans i wtedy uznał, że potrzebuje innej narzeczonej - czystokrwistej, bogatej, białoskórej. Cecille złamało to serce, ale przede wszystkim złamało jej to perspektywy na przyszłość. Arnaud najpierw cieszył się z ich drobnej wpadki, ale wiosną całkowicie zerwał z nią kontakt, pomimo błagalnych listów i wyjców. Doszło nawet do tego, że na ulicy zatrzymali ją jacyś policjanci i zaczęli jej GROZIĆ! W dosadnych słowach nakazali jej zaprzestanie kontaktów z Arnaud i musiała dać spokój jemu i jego prospektom na nowe małżeństwo. Zaś na wypicie eliksiru Rue było już za późno.
Perspektywa wrócenia do dawnego trybu życia łamała Cecille serce. W młodości lubiła wyłudzać drinki i pieniądze od miłośników Celestyny, korzystając z łudzącego podobieństwa do słynnej piosenkarki. Jednak dobiegała już trzydziestki i szczerze chciała się ustatkować, nawet z nudnym bufonem z Ministerstwa. Jak mogła nie zauważyć, że wykorzystywał ją, bardziej niż ona wykorzystywała jego? Odstawił ją na boczny tor gdy tylko awans zawodowy stał się ważniejszy od upojnych nocy! Podły!
Tyle, że jej bliźniaki (medyk powiedział jej, że to na pewno bliźniaki, brzuch był bardzo duży jak na szósty miesiąc!) wcale nie były dziećmi Arnaud. Poznała go, gdy była juz w ciąży - spóźniający się okres był doskonałą motywacją do uwiedzenia grubej ryby z Ministerstwa. Gdy została na lodzie, zaczęła więc gorączkowo przypominać sobie swoich styczniowych kochanków, a trochę ich było.
W końcu jej wybór padł na krzywonosego bohatera z Sylwestra. Nie wiedziała, co pomyślał sobie o niej, gdy znalazł tamten liścik rano. Wtedy ich noc była żartem z jej strony, ale teraz sytuacja stała się poważna. A poza tym był czuły, seksowny i chyba codziennie brał prysznic. A patrząc na jego sylwestrowe bohaterstwo, to może jest chociaż obrotny i ma w banku parę galeonów czy coś?
Rozpytała o niego w Ukrytym Pubie i w końcu poznała personalia oraz stałe miejsce przesiadywanie Keatona Burroughsa. Nazwisko nie brzmiało najlepiej, no ale trudno. Lepiej mieć dzieci z jakimś ojcem niż bez ojca - reszta mężczyzn na jej liście też nie była przecież arystokratami.
Ubrała obcisłą suknię, eksponując wielki brzuch, a potem
-P..przepraszam, ja... szukam pana Keatona. Burroughsa, o krzywym nosie... to... ważne, bardzo ważne. - wyszeptała, rozchylając płaszcz i kładąc dłonie na wielkim brzuchu.
I show not your face but your heart's desire
– Barry, zbieraj mi się stąd! Twoja wątroba już więcej nie zniesie. Do domu. Miranda czeka! – warknęła ostro, stojąc nad głową przepitego robotnika. Bełkotnął coś niezrozumiale w odpowiedzi, zatrzepotał nienormalnie rzęsami, a potem potarł czerwony nos szorstkim palcem i beknął tak, że odór z jego paszczy powędrował prosto do niej. Skrzywiła się, ale nie czekała dłużej: mokra ściera świsnęła i tak oberwał po tych lepkich łapkach. – Ja nie będę powtarzać. Wyskakuj z drobniaków i spadaj stąd. Żebym cię tu tylko jutro nie widziała! – męczyła go dalej, aż wreszcie uśmiechnął się niby niewinnie, odsłaniając dumnie kalejdoskop połamanych i nieistniejących już zębisk. Czarniały razem z każdym kęsem wyjątkowo nieświeżej kiełbasy prosto z patelni kochanej Cristiny. Zbyt wiele razy dobierał się do wyjątkowo mocno zakorkowanych butelek, zbyt rzadko szorował buzię. To nic. Pogłaskała go po siwiźnie, kiedy zaczął się tłumaczyć. – Tak, tak. Wiem. A teraz już, spływaj, piracie – rzuciła ostatni raz, sięgając jednocześnie do kieszonki jego poplamionego fraka. Skąd, u licha, wytrzasnął takie eleganckie wdzianko? Trochę pocerowane, śmierdziało rzygami i wódą, ale wykończone całkiem drogo, blask świec odbijał się w okrąglutkich guzikach. Czy one były pozłacane? Pewnie znów zwędził coś z hiszpańskiego ładunku. Pokręciła głową. Uparty gość w końcu zwlókł się ze stołka i, obijając się boleśnie o kilka stolików, dotarł do wyjścia. Wypuściła ze świstem powietrze, a później przejechała dłonią po czole. Jeszcze pięciu takich trupów i tawerna ogarnięta. Pozbierała naczynia po Barrym i przeszła z nimi do baru. Ciężką tacę pełną oplutego szkła postawiła dość niezgrabnie na drewnianym blacie.
Prawie w tej samej chwili do lokalu weszło brzemienne dziewczę, przypalane słońcem, błogosławione. Że co? Zamrugała, obserwując bardzo czujnie jej ruchy. Kolejna lamentująca Cixi? Zacisnęła lekko palce na brzegu tacki. Ha, na bank jakaś bezczelna agentka, szukała darmowego schronienia. Okrągłe niczym dynia brzuszysko przyklejało się mocno do dość drobnej postaci. Wielka kula pełna nieślubnych bachorów, zrobi zaraz te smutne oczy i opowie jej historie życia. Czy myliła się?
Niewiele. Rączka mulatki doleciała do baru. Philippa milczała, słuchając niespodziewanego gościa. Z każdym jednak słowem oczy otwierała szerzej i szerzej. Dość szybko w lekko rozwartych usta ugrzązł okrzyk niedowierzania. Burroughs?! Sugestywne głaskanie brzucha nie pozwalało na zbyt wiele interpretacji. Kurwa, zabiję go. Zatłukę jak psa. Naprawdę nie mógł trzymać swojej tępej fujary w gaciach!? Cóż, widocznie nie takiej tępej. – Dlaczego go szukasz? – zapytała spokojnie, w niewinnym wstępie. Jakby naprawdę niczego nie przeczuwała. – Herbatki? – dodała, sięgając już po szklaneczkę dla ciężarnego dziewczątka. Kompletnie nie w jego typie. Skąd on ją w ogóle wytrzasnął?! Oddech. Wyjęła zioła z puszki, przy okazji zaciągając się melisą. Wewnątrz gotowała się ze złości, mentalnie wyrywała mu jaja. Pewnie nawet jej nie pamiętał.
Ale kurwiarz.
Prawie w tej samej chwili do lokalu weszło brzemienne dziewczę, przypalane słońcem, błogosławione. Że co? Zamrugała, obserwując bardzo czujnie jej ruchy. Kolejna lamentująca Cixi? Zacisnęła lekko palce na brzegu tacki. Ha, na bank jakaś bezczelna agentka, szukała darmowego schronienia. Okrągłe niczym dynia brzuszysko przyklejało się mocno do dość drobnej postaci. Wielka kula pełna nieślubnych bachorów, zrobi zaraz te smutne oczy i opowie jej historie życia. Czy myliła się?
Niewiele. Rączka mulatki doleciała do baru. Philippa milczała, słuchając niespodziewanego gościa. Z każdym jednak słowem oczy otwierała szerzej i szerzej. Dość szybko w lekko rozwartych usta ugrzązł okrzyk niedowierzania. Burroughs?! Sugestywne głaskanie brzucha nie pozwalało na zbyt wiele interpretacji. Kurwa, zabiję go. Zatłukę jak psa. Naprawdę nie mógł trzymać swojej tępej fujary w gaciach!? Cóż, widocznie nie takiej tępej. – Dlaczego go szukasz? – zapytała spokojnie, w niewinnym wstępie. Jakby naprawdę niczego nie przeczuwała. – Herbatki? – dodała, sięgając już po szklaneczkę dla ciężarnego dziewczątka. Kompletnie nie w jego typie. Skąd on ją w ogóle wytrzasnął?! Oddech. Wyjęła zioła z puszki, przy okazji zaciągając się melisą. Wewnątrz gotowała się ze złości, mentalnie wyrywała mu jaja. Pewnie nawet jej nie pamiętał.
Ale kurwiarz.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
19 lipca
Gorąco. Parszywy jak ten jedyny statek na rozgotowanym oceanie zgarniał pogubionych, poparzonych rozbitków. Stare mury, chłodne, skrzypiące drewno i lodowaty alkohol wyniesiony prosto z ciemnej piwnicy. Przychodzili tłumnie, zaczepiając wielkimi barami o inne spocone cielska, gnając do baru jak do jedynego wodopoju na pustyni. W tak słonecznym dniu interes rozkwitał, choć unoszący się w powietrzu zapach gęstego, samczego potu mógł zniesmaczać tych mniej wilgotnych gości. Barmanki kręciły nosami, ale właściwie przywykły do szczerbatych, masywnych fiołków wdzięczących się do każdej wypełnionej szklaneczki. Krople z czoła ścierać chcieli dziewczęcymi spódniczkami, ale te dopływały im za pożółkłe kołnierze, jeszcze zanim panny zechciały na nich spojrzeć. W tle rozpływały się melodie z magicznej szafy grającej – tym razem historia o porzuconym na środku oceanu królewskim statku. Pustawa scena w rogu salki obiecywała, że wieczorem spełni marzenia głodnych rozrywki portowych braci. Ci jednak woleli teraz wtulać szorstkie, rumiane policzki w chropowate ściany, niż myśleć o jakichkolwiek tańcach. Co chwila skrzypiały ciężkie wrota tawerny, co chwila trzaskało szkło na tacach, a zastygłe sylwetki zdawały się przyklejać do krzeseł i nawet gest przywołujący dziewczynę zza lady oznaczał gigantyczny wysiłek.
Czuła ich tęsknotę za morską kąpielą, za wiatrami kłującymi brodate twarze, za włosem rozpędzonym niemniej niż sama łajba. Chcieli wrócić na szerokie wody. Lecz jeszcze nie teraz. W Parszywym spędzali każde popołudnie, czekając na swoją kolej. Kapitanowie czynili przygotowania, statki zasypiały w porcie. Czas płynął dalej, choć wojenne nastroje nie gasły. W zaułkach rozkładały się zwłoki, policyjne kontrole burzyły spokój dzielnicy i nigdzie już nie było bezpiecznie. Upadały mury, pustoszały sklepy, cichło dziecięce wycie, ale Philippa jednego była pewna: nikt nie zamknie ust ludziom z doków, nikt nie zdoła ich zamknąć w klatce i przestraszyć na tyle, by wypełźli z nor i porzucili swój święty dom. Ta dzielnica, te ulice były inne od reszty londyńskich zakątków, były surowe, wstrętne, zatopione w paskudnych tradycjach, które mało kto potrafił pojąć. Wreszcie: tu mieszkali ludzie, którzy zawsze będą stawiać opór i nie klękną przed obcymi. Życie przecież toczyło się dalej i rewolucje z przełomu marca i kwietnia nie zdołały zapędzić ludzi pod ziemię. Statki handlowe odpływały i przypływały, marynarze pluli na kontrole i węszące tu i tam ciekawskie łby. Jednak dobrze wiedziała, że nawet wśród znajomych twarzy czaili się zdrajcy, zwolennicy ministerstwa, pupile nowego porządku. W głębokim poważaniu miała to, o co toczyła się ta cholerna wojna. Nie mogła jednak znieść fałszywego oddania i zdrady własnego domu. Nie o tym teraz myślała, choć w przelewającym się do kufla piwie mogłaby dostrzec coś więcej niż pieniste promienie światła. Miała dużo roboty, zamówienia zdawały się wzajemnie wyprzedzać, coraz więcej moczymord gromadziło się przy długich ławach. Patrzyła przenikliwie. Zupełnie jakby między nimi próbowała coś dostrzec. Coś lub kogoś. Kogoś, kto być może mógłby zginąć zadeptany przez tych niezgranych samców. Wyróżniająca się postać wreszcie wkroczyła między stoliki tawerny. Moss wypuściła z dłoni szklankę podstawioną pod nos wychudzonego, długonogiego pirata. Wyprostowała się i lekko zmrużyła oczy. Odbita od ławy sylwetka wyruszyła w stronę przybyłej kobiety. Po drodze ktoś próbował ją zagaić, ale nie przejęła się tym. Szła dalej, a za nią ciągnęły się męskie spojrzenia kuszone zbyt krótką spódnicą.
– Thea – odparła z nutą sugestii. Wypowiedziane głośno nazwisko Goyle w tym miejscu mogło wywołać niepotrzebne poruszenie. Niektóre uszy z chęcią podpełzłyby bliżej. Kapitan Goyle był znaną sylwetką w porcie. Jedni go podziwiali, drudzy nie znosili. Kobieta jednak mogła być dla Philippy wybawieniem. Wolała więc nie kusić losu, aż za dobrze znała przyzwyczajenia i kombinacje tutejszej klienteli. – Czego się napijesz? – zapytała, gestem dłoni zapraszając ją jednak bliżej baru. W natłoku obowiązków niezbyt mogła pozwolić sobie na zaproszenie gościa do bardziej intymnego zakątka, ale zlokalizowany blisko gotującej się kuchni bar odstraszał dusznymi płomieniami tych największych narzekaczy. Wierzyła, że znajdą odrobinę przestrzeni. Dla specjalnego gościa mogła przygotować bardzo orzeźwiającego drinka. Liczyła także na to, że elegancka dama przestanie budzić zainteresowanie tych poszukujących sensacji moczymord. Niedoczekanie? – Nie przejmuj się nimi – mruknęła widząc, że obracające się ku nim postacie nie dawały za wygraną. – Zupełnie jakby kobiety na oczy nie widzieli. Zaraz stracą zainteresowanie – rzuciła z dezaprobatą i popatrzyła ostro na dwóch takich, którzy gapili się za bardzo.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Gdy do jej uszu doszedł charakterystyczny szum a nozdrza wypełniła mieszanina zapachów kojarzących się z morzem poczuła dziwny ucisk w okolicach klatki piersiowej. Mimo to szła przed siebie przyciągając przy tym zdecydowanie za dużo spojrzeń. Zbyt pewna siebie, zbyt dumna, zbyt opanowana. Nie powinno jej tu być i cały świat o tym doskonale wiedział. Gdy tylko sowa informująca o śmierci Roberta Goyla dotarła do Londynu jego żona miała już nigdy nie pojawić się w dokach. Miesiące i lata pełne wspomnień miały przestać mieć znaczenie i zniknąć z głowy pani Goyle, bo tak chciał...bo tak chciała właśnie ona. I nagle znów przemierzała błotniste uliczki niemal na pamięć znając drogę do do Parszywego Pasażera. Minęło kilkanaście miesięcy, kilka lat, tygodni czy może dni. Czy to miało znaczenie? Oczywiście, że nie. Liczyło się tylko przetrwanie i powolna wspinaczka ku temu, co świat upierał się nazywać normalnością i zdrowym rozsądkiem. Dla kobiet takich jak Thea, kobiet pochodzących z dobrych domów, kobiet wykształconych, kobiet, które były szkolne by błyszczeć u boku mężów normalność oznaczała ślub, dziecko i szczęśliwy dom. Świat w brutalny sposób pozbawił ją wszystkich tych rzeczy. Nie posiadając już celu ani sensu dalszej egzystencji a co gorsza pozbawiona męskiego kierownictwa pani Goyle najzwyczajniej w świecie zaczęła szaleć. To miało być wytłumaczenie dla zaszycia się na Nokturnie i tej dziwnej zabawy z opium. Tyle że z dnia na dzień Thea czuła się coraz bardziej sobą. Stąpała po ziemi z siłą, którą trudno było szukać u niej w czasach szkolnych. Wydawało się, że w końcu znalazła się na ścieżce, która od zawsze była jej przeznaczona. Pytanie brzmiało tylko dokąd ona właściwie prowadziła.
Dotarła do Parszywego dryfując gdzieś na granicy świadomości. Weszła do środka otoczona duchami przeszłości, które dopadły ją w ciągu jednego uderzenia serca. Pewność siebie i opanowanie nagle gdzieś wyparowały. Miała być skazana na wyuczone ruchy i gesty. Pytanie tylko ile zdoła na nich przetrwać. Dopiero znajdując się w środku doszło do niej, że gdzieś w tym tłumie niewyraźnych postaci mogli być ci, którzy niegdyś współpracowali z Robertem lub, co gorsza rodziny tych, którzy zniknęli wraz z nim. Czyżby to miał być właśnie ten moment, w którym znów zacznie się topić w obłędzie własnych myśli i uczuć? Dźwięki składające się na noszone przez kobietę imię dobiegł do niej z oddali. Była niemal pewna, że to głos Roberta przemawiający do niej zza cienkiej granicy oddzielającej świat żywych od świata tych, którzy już odeszli. Kolejne uderzenie serca i fala paraliżującego bólu momentalnie rozniosła się po kruchym ciele. Jeszcze jedno i z mgieł przeszłości zaczęła wyłaniać się drobna postać, która przecież również do niej należała, ale przy tym była przerażająco realna. - Philippo - usłyszała swój własny głos, który wyrwał Theą z otępienia. Przerażenie rozlane po brązowych tęczówkach powoli zanikało zastąpione przez zwyczajowy spokój. Ruszyła za barmanką zajmując wskazane miejsce. Zanim jeszcze odpowiedziała na pytanie dziewczyny wyciągnęła z torebki srebrną papierośnicę i po kilku sekundach z jej ust wydostał się biały obłok dymu. - Whisky z dużą ilością lodu. - potrzebowała czegoś mocnego co pozwoli na dobre odegnać demony przeszłości. Na następne słowa Philippy Thea zareagowała lekko rozbawionym uśmiechem - To tylko mężczyźni, nie możesz wymagać od nich za dużo - odpowiedziała wypuszczając kolejny obłok dymu. - Ale tego raczej nie muszę ci mówić - przyznała niejako przepraszając za swój protekcjonalny ton.
Dotarła do Parszywego dryfując gdzieś na granicy świadomości. Weszła do środka otoczona duchami przeszłości, które dopadły ją w ciągu jednego uderzenia serca. Pewność siebie i opanowanie nagle gdzieś wyparowały. Miała być skazana na wyuczone ruchy i gesty. Pytanie tylko ile zdoła na nich przetrwać. Dopiero znajdując się w środku doszło do niej, że gdzieś w tym tłumie niewyraźnych postaci mogli być ci, którzy niegdyś współpracowali z Robertem lub, co gorsza rodziny tych, którzy zniknęli wraz z nim. Czyżby to miał być właśnie ten moment, w którym znów zacznie się topić w obłędzie własnych myśli i uczuć? Dźwięki składające się na noszone przez kobietę imię dobiegł do niej z oddali. Była niemal pewna, że to głos Roberta przemawiający do niej zza cienkiej granicy oddzielającej świat żywych od świata tych, którzy już odeszli. Kolejne uderzenie serca i fala paraliżującego bólu momentalnie rozniosła się po kruchym ciele. Jeszcze jedno i z mgieł przeszłości zaczęła wyłaniać się drobna postać, która przecież również do niej należała, ale przy tym była przerażająco realna. - Philippo - usłyszała swój własny głos, który wyrwał Theą z otępienia. Przerażenie rozlane po brązowych tęczówkach powoli zanikało zastąpione przez zwyczajowy spokój. Ruszyła za barmanką zajmując wskazane miejsce. Zanim jeszcze odpowiedziała na pytanie dziewczyny wyciągnęła z torebki srebrną papierośnicę i po kilku sekundach z jej ust wydostał się biały obłok dymu. - Whisky z dużą ilością lodu. - potrzebowała czegoś mocnego co pozwoli na dobre odegnać demony przeszłości. Na następne słowa Philippy Thea zareagowała lekko rozbawionym uśmiechem - To tylko mężczyźni, nie możesz wymagać od nich za dużo - odpowiedziała wypuszczając kolejny obłok dymu. - Ale tego raczej nie muszę ci mówić - przyznała niejako przepraszając za swój protekcjonalny ton.
Nie zawsze czuła się tu tak swobodnie. Nie zdobyła umiejętności pływania z chwilą pierwszego zanurzenia, nie nauczyła się oddychać pod wodą wraz z utratą pierwszego oddechu. Początkowe tygodnie okazały się czasem próby. Nie jednak tylko dziesiątek pobitych szkieł, przemoczonych fartuchów i nasączonych zapachem papierosów włosów. Musiała wyzbyć się uczucia obcości, nauczyć się języka morza, niesłyszalnego wołania tłustej łapy i szarej brody, melodii brudu, krzyku i konkretu. Szydercza natura klienteli stolik po stoliku wbijała jej w duszę igły. Śmieszek prowokował, niewinność kusiła łby przywykłe do chamskiego rechotu i kobiecej uległości. Niespełna osiemnastoletnia dziewczyna tak wychudzona, tak mała w przestrzeni wielkich sal Parszywego nijak nie mogła budzić respektu. Jej nikt nie chciał słuchać, jej tylko składano polecenia, ją próbowano sobie przerzucać z rąk do rąk, bo przecież im się należała. Początek bolał. Drapał tak jak te brody chętnie ocierające się o jej chłodny policzek, tak jak te łapy poszukujące miękkości ciała. Tak jak widok krwi wpływającej między szpary podłogowe po kolejnej w tym tygodniu bójce. Ognisty temperament ludzi portu sprawiał, że tu nigdy nie było spokojnie, nigdy nie było grzecznie, ale istniały też pewne niepisany zasady, których bardzo przestrzegano i pewne przywileje, które uzyskała z chwilą, kiedy w końcu nauczyła się pływać. Lata spędzone między rozwydrzonymi chłopami, twarde zasady i niewzruszona postawa doprowadziły do tego, że wreszcie zaczęli widzieć w niej swoją, zaczęli szanować Moss, która nie pozwała, by ktokolwiek nią pomiatał. Dziś umiała załatwić wszystko, dziś mało który ośmielał się jej podskakiwać. Wybaczała żarciki, właściwie się do nich dołączała, ale dla tych, którzy przekraczali granicę, nie miała litości. Niewielu było chętnych do uzyskania wiecznego zakazu wstępu do Parszywego. Niewielu, ale jednak zawsze znalazł się jakiś gotowy do wywołania w murach tawerny prawdziwej burzy z chwilą uzyskania bardzo dosadnej odmowy. Tak tu płynął czas między jednym i drugim statkiem, między marszczącymi się twarzami i galeonami rozsypanymi po pokerowych stolikach.
Przed sobą miała jednak kobietę, która zdawała się nigdy nie poznać prawdziwego życia portowej dziewczyny i jednocześnie… mogła nią być. Nie znała dziejów Thei Goyle, niewiele o niej wiedziała. Dostrzegała tajemnicę, która skutecznie odwracała uwagę gości od chłodnych kufli i dusznego powietrza. Widzieli ją, choć ta zdawała się wcale o tę uwagę nie zabiegać. Interesujące. Moss odgarnęła włosy z twarzy, lekko wilgotne kosmyki wykręcały się z ciasnego upięcia. Ta fryzura miała dość tej zmiany tak samo jak Filipa. Nie czytała przybyłej kobiecie w myślach, nie wiedziała o demonach. Zachęcił ją interes, choć może i często przygarniała pod bar historie wielu dziewczyn. Zwykle opowieści pieczętował mrok i krzywda. Zabłąkanym spódnicom ofiarowała kubek herbaty i kawałek suchego kąta. Największą jednak pociechę te zdawały się odnajdywać w możliwości porozmawiania lub i w pustym milczeniu, które chciało być rozumiane, ale tego zrozumienia nie poszukiwało. Dziwne losy, dziwne opowieści trafiały do tej tawerny. Thea zdawała się nie nieść żadnej z nich. Philippa miała do niej interes. Nie zapowiadało się ani na ckliwość, ani na pijaństwo, choć to stało się wstępem w całej dyskusji. O wiele lepszym niż wzmianki o nędznej pogodzie. – I to rozumiem, znakomity wybór – odparła zadowolona i zaczęła szykować drinka. Przelany do szklanki ciemny płyn uniósł porzucone na dnie kostki ukojenia. Wabił zimnem, wabił smakiem, którego nie znała większość tych mord. Filipa nie polała jej taniego zamiennika, który próbował naśladować whisky. To było coś prawdziwego. – Nie musisz. A jednak jakimś cudem zdołali się przy mnie czegoś nauczyć i czasami… wiesz – urwała i popatrzyła na nią tajemniczo. Pochyliła się nieco nad blatem baru. – Czasami mogę naprawdę dużo wymagać – dokończyła z cwanym uśmieszkiem i posunęła palcem przyszykowanego dla pani Goyle drinka. Pani Boyle, szefowa tego przybytku, mentorka Philippy dała jej wiele skutecznych lekcji, nauczyła, jak należy traktować mężczyzn, by przestali widzieć w kobiecie narzędzie, popychadło, ciało służącej. A jednak, tak, Thea miała rację, nie należało biedaków przemęczać morzem wymagań. Philippa jednak nie ukrywała przed nikim, że czuje się tutaj wyjątkowo pewnie. – W przyszłym miesiącu spodziewamy się powrotu na ląd pewnej bardzo rozrywkowej załogi, którą próżno zadowolić samem rumem – oświadczyła nagle. – Słyszałam, że masz coś, co mogłoby się im spodobać c kontynuowała, spoglądając na nią dość wymownie. Tajemnice nie potrzebowały jasnych komunikatów. W tak szemranej okolicy nie takie rzeczy się robiło, nie takimi się handlowało, ale im mniej osób wiedziało, tym jednak lepiej dla sprawy. Chciała, by kapitan Forest był zadowolony z szykowanej dla jego załogi imprezy.
Przed sobą miała jednak kobietę, która zdawała się nigdy nie poznać prawdziwego życia portowej dziewczyny i jednocześnie… mogła nią być. Nie znała dziejów Thei Goyle, niewiele o niej wiedziała. Dostrzegała tajemnicę, która skutecznie odwracała uwagę gości od chłodnych kufli i dusznego powietrza. Widzieli ją, choć ta zdawała się wcale o tę uwagę nie zabiegać. Interesujące. Moss odgarnęła włosy z twarzy, lekko wilgotne kosmyki wykręcały się z ciasnego upięcia. Ta fryzura miała dość tej zmiany tak samo jak Filipa. Nie czytała przybyłej kobiecie w myślach, nie wiedziała o demonach. Zachęcił ją interes, choć może i często przygarniała pod bar historie wielu dziewczyn. Zwykle opowieści pieczętował mrok i krzywda. Zabłąkanym spódnicom ofiarowała kubek herbaty i kawałek suchego kąta. Największą jednak pociechę te zdawały się odnajdywać w możliwości porozmawiania lub i w pustym milczeniu, które chciało być rozumiane, ale tego zrozumienia nie poszukiwało. Dziwne losy, dziwne opowieści trafiały do tej tawerny. Thea zdawała się nie nieść żadnej z nich. Philippa miała do niej interes. Nie zapowiadało się ani na ckliwość, ani na pijaństwo, choć to stało się wstępem w całej dyskusji. O wiele lepszym niż wzmianki o nędznej pogodzie. – I to rozumiem, znakomity wybór – odparła zadowolona i zaczęła szykować drinka. Przelany do szklanki ciemny płyn uniósł porzucone na dnie kostki ukojenia. Wabił zimnem, wabił smakiem, którego nie znała większość tych mord. Filipa nie polała jej taniego zamiennika, który próbował naśladować whisky. To było coś prawdziwego. – Nie musisz. A jednak jakimś cudem zdołali się przy mnie czegoś nauczyć i czasami… wiesz – urwała i popatrzyła na nią tajemniczo. Pochyliła się nieco nad blatem baru. – Czasami mogę naprawdę dużo wymagać – dokończyła z cwanym uśmieszkiem i posunęła palcem przyszykowanego dla pani Goyle drinka. Pani Boyle, szefowa tego przybytku, mentorka Philippy dała jej wiele skutecznych lekcji, nauczyła, jak należy traktować mężczyzn, by przestali widzieć w kobiecie narzędzie, popychadło, ciało służącej. A jednak, tak, Thea miała rację, nie należało biedaków przemęczać morzem wymagań. Philippa jednak nie ukrywała przed nikim, że czuje się tutaj wyjątkowo pewnie. – W przyszłym miesiącu spodziewamy się powrotu na ląd pewnej bardzo rozrywkowej załogi, którą próżno zadowolić samem rumem – oświadczyła nagle. – Słyszałam, że masz coś, co mogłoby się im spodobać c kontynuowała, spoglądając na nią dość wymownie. Tajemnice nie potrzebowały jasnych komunikatów. W tak szemranej okolicy nie takie rzeczy się robiło, nie takimi się handlowało, ale im mniej osób wiedziało, tym jednak lepiej dla sprawy. Chciała, by kapitan Forest był zadowolony z szykowanej dla jego załogi imprezy.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Thea dość uważnie obserwowała każdy ruch młodej dziewczyny. Było w nich coś przeraźliwie znajomego i obcego zarazem. Zupełnie jaki obecne i dawne życie Goyle toczyły ze sobą walkę. Wspomnienia z przeszłości ponownie próbowały uwolnić się z ciemnej otchłani, w którą zostały zepchnięte. Fakt, że musiała zmierzyć się z podobnymi problemami w takim miejscu jak to wydawało się być okrutnym chichotem losu. Dźwięk szkła stawianego na barowy blat wyswobodził kobietę z kolejnej fali otępienia. Słowa Philippy dotarły więc do niej z lekkim opóźnieniem. Thea chwyciła swoją szklankę w dłoń. Dotyk chłodnej struktury wydawała się całkowicie przegnać czyhające gdzieś w półmroku demony. Goyle kiwnęła głową w geście uznania pozwalając sobie nawet na lekki uśmiech. - Nic tylko współczuć przyszłemu małżonkowi - odpowiedziała dość lekkim tonem. Choć obecnie Thea wydawała się czerpać z wolności, jaką dawał jej stan wdowi i coraz częściej łapała się na słowach sugerujących feministyczne poglądy to wciąż wierzyła, że każda dziewczyna powinna prędzej czy później stanąć na ślubnym kobiercu. Była to jedna z licznych sprzeczność cechujących panią Goyle. Ta konkretna wynikała z dość prostego faktu, jakim był sposób, w jaki ją wychowano.
Upiła niewielki łyk przygotowanego trunku pozwalając by fala chłodu ogarnęła całe ciało. Wciąż trzymając szklankę w górze przez chwilę przyglądała się bursztynowym płynowi. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby otrzymać coś co mogłoby spełnić wymagania...stałych klientów przybytku. Słysząc słowa barmanki w pierwszej kolejności uniosła lekko brwi w geście zaskoczenia po czym upiła jeszcze jeden, tym razem większy łyk i odstawiła naczynie. Informacja, że owe pogłoski dotarły aż tutaj teoretycznie powinna schlebiać kobiecie. Z drugiej strony mogło się to nie spodobać Goylom. W grę wchodziło nie tylko obecne zajęcie Theai, ale i...kontakt z ewentualną wrogą załogą. Tak naprawdę jeszcze nie miała pewności, jaką władzę posiadała nad nią rodzina zmarłego męża. Jednak sprawdzanie granic owe wdowiej wolności ostatnimi czasy dawało jej coraz więcej satysfakcji. - Jesteś pewna, że stać was na to? - spytała obracając szklankę tak aby kostki lodu obijały się o szkło wydając przy tym charakterystyczne dzwonienie. Swoimi słowami nie miała zamiaru obrazić Philippy ani jej protektorki jednak to o co została właśnie poproszona wymagało posiadania sporej ilości galeonów, a Thea aż za dobrze wiedziała jakie podejście mieli marynarze do uiszczania zaległości. - Nawet towar niższej jakości jest droższy od rumu, jaki zwykło się podawać na tego typu...uroczystościach - zawahała się przy ostatnim słowie a kącik jej ust nieznacznie poszybował ku górze. Thea przeniosła wzrok ze swojej szklanki prosto na barmankę. Miała nadzieję, że ta zrozumie aluzję kryjącą się za tymi słowami. Goyle musiała wiedzieć, czy ta rozrywkowa załoga liczyła się na tyle, by marnować na nich czyste opium. Gdy zdała sobie sprawę, że jej mąż pewnie przewróciłby się… na dnie oceanu, gdyby wiedział o czym właśnie rozmawia jego żona Thea nie mogła się powstrzymać od ironicznego uśmiechu. Kto przejmowałby się zdaniem żeru dla rybek? Z tą właśnie myślą po raz kolejny zamoczyła usta w bursztynowym płynie.
Upiła niewielki łyk przygotowanego trunku pozwalając by fala chłodu ogarnęła całe ciało. Wciąż trzymając szklankę w górze przez chwilę przyglądała się bursztynowym płynowi. Nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby otrzymać coś co mogłoby spełnić wymagania...stałych klientów przybytku. Słysząc słowa barmanki w pierwszej kolejności uniosła lekko brwi w geście zaskoczenia po czym upiła jeszcze jeden, tym razem większy łyk i odstawiła naczynie. Informacja, że owe pogłoski dotarły aż tutaj teoretycznie powinna schlebiać kobiecie. Z drugiej strony mogło się to nie spodobać Goylom. W grę wchodziło nie tylko obecne zajęcie Theai, ale i...kontakt z ewentualną wrogą załogą. Tak naprawdę jeszcze nie miała pewności, jaką władzę posiadała nad nią rodzina zmarłego męża. Jednak sprawdzanie granic owe wdowiej wolności ostatnimi czasy dawało jej coraz więcej satysfakcji. - Jesteś pewna, że stać was na to? - spytała obracając szklankę tak aby kostki lodu obijały się o szkło wydając przy tym charakterystyczne dzwonienie. Swoimi słowami nie miała zamiaru obrazić Philippy ani jej protektorki jednak to o co została właśnie poproszona wymagało posiadania sporej ilości galeonów, a Thea aż za dobrze wiedziała jakie podejście mieli marynarze do uiszczania zaległości. - Nawet towar niższej jakości jest droższy od rumu, jaki zwykło się podawać na tego typu...uroczystościach - zawahała się przy ostatnim słowie a kącik jej ust nieznacznie poszybował ku górze. Thea przeniosła wzrok ze swojej szklanki prosto na barmankę. Miała nadzieję, że ta zrozumie aluzję kryjącą się za tymi słowami. Goyle musiała wiedzieć, czy ta rozrywkowa załoga liczyła się na tyle, by marnować na nich czyste opium. Gdy zdała sobie sprawę, że jej mąż pewnie przewróciłby się… na dnie oceanu, gdyby wiedział o czym właśnie rozmawia jego żona Thea nie mogła się powstrzymać od ironicznego uśmiechu. Kto przejmowałby się zdaniem żeru dla rybek? Z tą właśnie myślą po raz kolejny zamoczyła usta w bursztynowym płynie.
– Nie będzie żadnego małżonka. Cenię swoją wolność – skwitowała dość pewnie i puściła pani Goyle oko, jakby w tym sygnale skryła nieoczywiste porozumienie. Nie chciała chłopa, który ograniczałby ją, który zamknąłby ją w klatce przerażającego konwenansu i traktował jak zdobycz, własność, pieprzone trofeum stworzone do robienia mu dobrze – w każdym znaczeniu tego wstrętnego określenia. Philippa chciała korzystać z życia w pełni, modelować historie po swojemu, bez obawy o to, że ktoś przejmie kontrole nad jej życiem. Dobrze wiedziała, jak wiele losu człowiek ściskał we własnych dłoniach, jak wiele zależało od indywidualnych decyzji i aktów odwagi. Jej obecność tutaj była właśnie tym. Brak uwieszonej na palcu małżeńskiej przysięgi również nazywała śmiałością. Nie były to wcale dobre czasy dla samotnych kobiet, w dodatku młodych i zdolnych do kreacji rodzinnego życia. Pozornie mogła stać się łatwym celem, przekąską dla wojennego zbrodniarza. Ten kruchy wizerunek często był lekceważony, a to z kolei stawało się jej wielką bronią przeciwko majestatowi samczych pięści. Zwyciężała nad popędliwymi półgłówkami dzięki schowanej pod spódnicą różdżce i nieprzeciętnej mocy uroków. Spodziewała się, że Thea wie wiele o roli żony i o wolności kobiety, która już męża nie ma. Dzisiaj jednak jej misją nie było wygrzebywanie z Goyle tych starych historii z małżeńskiego łoża, choć te mogłyby być interesujące. Mówiło się dość sporo o tej żeglarskiej rodzinie, o ich… morskim temperamencie, choć znajdowały się akurat w okolicy, w której to nie powinno przyciągać większej uwagi. Pasjonaci statków, pogromcy sztormów przelewali się przez ulice w dokach. Suche ryby ginęły w pirackim gronie bardzo szybko.
– Jestem pewna. Wymagają dużo i płacą dużo. Pani Boyle zwykła spełniać wyjątkowe życzenia naszych gości i zwykła też sprawdzać, czy ich na to stać. Znamy ceny. Oni chcą się bawić, a po powrocie z mórz zdecydowanie mają za co i nie jęczą na myśl o dobrej, kosztownej zabawie. Wręcz jej pragną – oświadczyła, wieńcząc słowa odważnym uśmiechem. Lekko przechylona głowa zdradzała oczekiwanie. Philippa nie wyobrażała sobie odmowy. Zresztą w czasach wojny wygrywał ten, kto dobrze płacił, a tu wcale nie chodziło o niepewne transakcje. Parszywy nie po raz pierwszy zaprowadzał do raju załogantów. Pochyliła się jednak przez bar do pani Goyle, jakby chciała jej przekazać jakąś ściśle tajną informację. – Korzystajmy z entuzjazmu tej załogi, korzystajmy póki są rozrzutni i uszczęśliwieni pomyślnym powrotem. Z pewnością znasz pana Boyle, zarządcę tego miejsca, to poważny człowiek, bardzo konkretny, jego twarda dłoń strzeże tawerny. Żadna załoga nie chce mu podpaść, to wpływowy człowiek – kontynuowała, wyjaśniając, jak się sprawa miała. Połowa doków była dłużnikami pana Boyle’a. Chętnie pożyczał pieniądze na nieludzki procent, chętnie zarabiał na obcym cierpieniu, ale zawsze domykał biznesy. Poniekąd dzięki przytomnej duszy pani Boyle. Szef jednak budził grozę. Albo się trzymało z nim sojusz albo się go nienawidziło.
– Zapłacą – podsumowała krótko. Thea mogła być pewna, że ujrzy cała sumę. Wymiana nastąpić mogła równo. Człowiek z tawerny przekaże zapłatę i odbierze towar. Parszywy może i nie był lokalem godnym wielkich panów, ale czuwające nad nim dusze dbały o dobro interesów. Galeony po obu stronach miały się zgadzać. To najważniejsze. Marynarze chcieli cudownego odurzenia, wiec musieli cudownie zapłacić.
– Jestem pewna. Wymagają dużo i płacą dużo. Pani Boyle zwykła spełniać wyjątkowe życzenia naszych gości i zwykła też sprawdzać, czy ich na to stać. Znamy ceny. Oni chcą się bawić, a po powrocie z mórz zdecydowanie mają za co i nie jęczą na myśl o dobrej, kosztownej zabawie. Wręcz jej pragną – oświadczyła, wieńcząc słowa odważnym uśmiechem. Lekko przechylona głowa zdradzała oczekiwanie. Philippa nie wyobrażała sobie odmowy. Zresztą w czasach wojny wygrywał ten, kto dobrze płacił, a tu wcale nie chodziło o niepewne transakcje. Parszywy nie po raz pierwszy zaprowadzał do raju załogantów. Pochyliła się jednak przez bar do pani Goyle, jakby chciała jej przekazać jakąś ściśle tajną informację. – Korzystajmy z entuzjazmu tej załogi, korzystajmy póki są rozrzutni i uszczęśliwieni pomyślnym powrotem. Z pewnością znasz pana Boyle, zarządcę tego miejsca, to poważny człowiek, bardzo konkretny, jego twarda dłoń strzeże tawerny. Żadna załoga nie chce mu podpaść, to wpływowy człowiek – kontynuowała, wyjaśniając, jak się sprawa miała. Połowa doków była dłużnikami pana Boyle’a. Chętnie pożyczał pieniądze na nieludzki procent, chętnie zarabiał na obcym cierpieniu, ale zawsze domykał biznesy. Poniekąd dzięki przytomnej duszy pani Boyle. Szef jednak budził grozę. Albo się trzymało z nim sojusz albo się go nienawidziło.
– Zapłacą – podsumowała krótko. Thea mogła być pewna, że ujrzy cała sumę. Wymiana nastąpić mogła równo. Człowiek z tawerny przekaże zapłatę i odbierze towar. Parszywy może i nie był lokalem godnym wielkich panów, ale czuwające nad nim dusze dbały o dobro interesów. Galeony po obu stronach miały się zgadzać. To najważniejsze. Marynarze chcieli cudownego odurzenia, wiec musieli cudownie zapłacić.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
To opowieść o dwóch takich, którzy co prawda samego Księżyca jeszcze nie ukradli, co najwyżej jego rozmyte odbicie płużące w nurcie Tamizy, lecz plany mieli wielkie. Rozbuchane, niczym jeden z tych statków wpływających do portu; przeskalowane i do zrealizowania niemożliwe. Pozostawało im więc jedynie mówić o tym, co zrobią kiedyś w przyszłości, która nigdy nie zaistnieje. A w międzyczasie krążyć po największych spelunach, wypatrując kolejnych ofiar mających im zapewnić utrzymanie na dzień pełnych kufli (może nawet dwa dni, może więcej, coraz trudniej jednak było o zwinięcie brzęczącej sakiewki, w lepkie ręce wpadały co najwyżej marne sykle na jej samym spodzie).
Parszywy przywitał ich obiecującym gwarem; jeszcze u progu przystanęli we dwójkę, a ich wzrok spoczął na grupce podpitych żeglarzy, która perorowała coraz żywiej, ociężałymi gestami podkreślając wagę wybełkotanych słów (i wagę wstawionych głów, coraz cięższych i cięższych, jedna z nich opadła na stół, rozkołysana spokojnym pochrapywaniem).
Pierwszy przekroczył próg ten masywniejszy, w ciemnym płaszczu, pod którym mocno zarysowywały się mięśnie; siwe włosy do pasa związane w niedbały kucyk odznaczyły się od odzianej w czerń sylwetki. Pedantycznie spięte miał jedynie emocje, nie wymykały się z jego kontroli; na plastycznej twarzy pojawił się półuśmiech, nieobejmujący jednak oczu, gdy Jerry poklepał przyjaźnie po przedramieniu jednego z morskich wilk... ołaków. - Kopę lat, brodaczu - brodacz spojrzał jednak na niego całkiem osłupiały, marszcząc gęste brwiska, jakby zupełnie nie mógł sobie przypomnieć, kim jest ten człowiek. - No, Rawston, nie patrz na mnie tak, jakbyś szyszymorę zobaczył, ja twoją zapitą mordę wszędzie poznam - samo nazwisko ktoś z żeglarskiej braci rzucił ledwie chwilę temu w stronę marynarza, lecz usłyszenie go z ust przybyłego wystarczyło, żeby podstarzały jegomość zrobił trochę miejsca na ławie. - Ano, ano, kielicha na sztamę uchylimy, to zara pomnieć bede, w rzygacze zagrywamy, siadaj pańku, pograjże z nami - na pomarszczonej morskim wiatrem twarzy pojawił się uśmiech niby niepełny, bo połowy zębów pozbawiony - lecz z drugiej strony tak pełny, że niemal pół twarzy przysłonił. - Ekypa... ten no - Potter - Potter ciupie z nami, młody, rozkładaj ino roz te gargulce.
Jerry aka Potter rozsiadł się wygodnie, profilem do baru, a jego wzrok od czasu do czasu uciekał w stronę szafy grającej, gdzie kręcił się nieco nerwowo Tom, raz po raz łypiący w stronę gromady grającej w gargulki i serwującej coraz sprośniejsze żarty.
Tom, pulchny chłopaczyna o złotych włosach cherubinka w szarej szacie, nieco zbyt młody, by bywać w Parszywym, ale przecież i młodszych tu widziano; nikt za bardzo nie zwracał na niego uwagi, poza pochylającym się właśnie po swoje gargulki siwowłosym.
Ogromne, niewinne oczy także nie mogłyby wzbudzić żadnych podejrzeń, gdyby nie mowa ciała, która aż krzyczała, że chłopak cały jest zestresowany. Wyglądał tak, jakby ewidentnie na coś czekał, choć wcale doczekać się tego nie chciał.
Parszywy przywitał ich obiecującym gwarem; jeszcze u progu przystanęli we dwójkę, a ich wzrok spoczął na grupce podpitych żeglarzy, która perorowała coraz żywiej, ociężałymi gestami podkreślając wagę wybełkotanych słów (i wagę wstawionych głów, coraz cięższych i cięższych, jedna z nich opadła na stół, rozkołysana spokojnym pochrapywaniem).
Pierwszy przekroczył próg ten masywniejszy, w ciemnym płaszczu, pod którym mocno zarysowywały się mięśnie; siwe włosy do pasa związane w niedbały kucyk odznaczyły się od odzianej w czerń sylwetki. Pedantycznie spięte miał jedynie emocje, nie wymykały się z jego kontroli; na plastycznej twarzy pojawił się półuśmiech, nieobejmujący jednak oczu, gdy Jerry poklepał przyjaźnie po przedramieniu jednego z morskich wilk... ołaków. - Kopę lat, brodaczu - brodacz spojrzał jednak na niego całkiem osłupiały, marszcząc gęste brwiska, jakby zupełnie nie mógł sobie przypomnieć, kim jest ten człowiek. - No, Rawston, nie patrz na mnie tak, jakbyś szyszymorę zobaczył, ja twoją zapitą mordę wszędzie poznam - samo nazwisko ktoś z żeglarskiej braci rzucił ledwie chwilę temu w stronę marynarza, lecz usłyszenie go z ust przybyłego wystarczyło, żeby podstarzały jegomość zrobił trochę miejsca na ławie. - Ano, ano, kielicha na sztamę uchylimy, to zara pomnieć bede, w rzygacze zagrywamy, siadaj pańku, pograjże z nami - na pomarszczonej morskim wiatrem twarzy pojawił się uśmiech niby niepełny, bo połowy zębów pozbawiony - lecz z drugiej strony tak pełny, że niemal pół twarzy przysłonił. - Ekypa... ten no - Potter - Potter ciupie z nami, młody, rozkładaj ino roz te gargulce.
Jerry aka Potter rozsiadł się wygodnie, profilem do baru, a jego wzrok od czasu do czasu uciekał w stronę szafy grającej, gdzie kręcił się nieco nerwowo Tom, raz po raz łypiący w stronę gromady grającej w gargulki i serwującej coraz sprośniejsze żarty.
Tom, pulchny chłopaczyna o złotych włosach cherubinka w szarej szacie, nieco zbyt młody, by bywać w Parszywym, ale przecież i młodszych tu widziano; nikt za bardzo nie zwracał na niego uwagi, poza pochylającym się właśnie po swoje gargulki siwowłosym.
Ogromne, niewinne oczy także nie mogłyby wzbudzić żadnych podejrzeń, gdyby nie mowa ciała, która aż krzyczała, że chłopak cały jest zestresowany. Wyglądał tak, jakby ewidentnie na coś czekał, choć wcale doczekać się tego nie chciał.
I show not your face but your heart's desire
Namysł, wątpliwość, może pogarda. Coś nietypowego w oczach pani Goyle oślepiło na moment Philippę, coś, co zagroziło jej ostrym błyskiem. Zamarła z palcami zaciśniętymi na brzegu lepkiego blatu, jakby spodziewała się gorzkiego śmiechu i gwałtownego porzucenia kieliszka, bo przecież to miejsce dawno przestało być graczem dla takich wielkich ośrodków jak gniazdo opium w niebezpiecznej i, o zgrozo, szanującej się wciąż nokturnowej dzielnicy. Ileż to razy musiała tłumaczyć ludziom, że marynarze wcale nie są biedni, że nędza dokowych kątów to tylko peleryna pozorności, pod którą czai się skrzynia skarbów. Naprawdę nikt z nich nie miał świadomości, że te załogi nie wypływały po to, by wrócić z jedną, porządną sakiewką galeonów? Na kłamstwach i brudzie budowały się legendy portowego królestwa, ale nigdy nie należało go lekceważyć. Przedłużająca się nić ciszy zaczynała drażnić. Coraz poważniej zaczęła wierzyć, że na nic jej starania, że elegancka dama nigdy nie chciała doprowadzić interesu do końca. Jeśli odmówi, Moss będzie musiała latać po mieście w poszukiwaniu nowego kontaktu. Taka ilość opium, właśnie w tej jakości, nie leżała przecież na ulicy. Niezadowolona pozwoliła sobie na zniecierpliwione westchnienie.
– Przemyśl to, a ja zaniosę im piwo – oświadczyła, wygodnie łapiąc się kufli. Przełożyła je na tacę i wyślizgnęła się z ramion barowych ław. Ściskała w dłoniach trofeum dla spragnionych, a jej spódniczka kołysała się lekko wraz każdym krokiem. Osiem lat temu pewnie stanęłoby jej serce, gdyby miała coś takiego na siebie założyć. Zmieniała się moda, zmieniały się czasy. Wyparowała Annie. Dziś już nie miała żadnych skrupułów i niewiele było gęb, które faktycznie potrafiły ją przestraszyć. Błogim spojrzeniem uklepała tłuste gniazda na rozpitych głowach. Postawione na stoliku szkło tupnęło z dumą, by zaraz wpaść w niecierpliwe łapska.
– No już, już. Do dna, panowie. Nasyćcie się, obiecuję, że wam nie zabraknie – rzuciła z uśmiechem, a odpowiedział jej szczerbaty wyraz wdzięczności. Z drugiej strony czuła na sobie ślizgające się oczy tych, którzy pozostali wciąż niezaspokojeni. Tych tak bardzo potrzebujących. Wyprostowała się, a wtedy jej spojrzenie kontrolnie obiegło całą salę. Pieniste wąsy rechotały bezustannie, między nimi pomykały cwaniary w tanich, poszarpanych spódnicach, a gdzieś pod ścianami bujały się ukołysane chmielowymi falami niedobitki. Ktoś próbował nucić morską balladę, ale brzmiała, jakby co najmniej rozcinano mu gardło. Pod sceną rozmarzony gamoń wlepiał mokre oczy w dziewczęcą łydkę, a nad nim niebezpiecznie bujał się drewniany żyrandol. Nic, zupełnie nic podejrzanego. Mimo wojny, mimo wygonionych zewsząd mugolaków życie zdawało się toczyć dalej. Londyn nie umierał, choć na ulicach rozkładały się zadeptane flaki. Ławy wypełniały się obficie, magiczne łodzie wpływały i wypływały. Powiadali jednak, że kontrole się nasilały i trzeba było uważać. W porcie powitano nowego króla, a siła Boyla gasła. Niepewne były losy Parszywego. Philippa czuła, że prędzej pozamykają burdele niż tawerny.
Coś jednak było nie tak. Zmarszczyła brwi i zignorowała zaczepną gadkę. Raz jeszcze popatrzyła, nie mogąc zignorować nadzwyczajnego przeczucia. Ze spokojnych wód wynurzały się największe morskie bestie.
próbuję zobaczyć
– Przemyśl to, a ja zaniosę im piwo – oświadczyła, wygodnie łapiąc się kufli. Przełożyła je na tacę i wyślizgnęła się z ramion barowych ław. Ściskała w dłoniach trofeum dla spragnionych, a jej spódniczka kołysała się lekko wraz każdym krokiem. Osiem lat temu pewnie stanęłoby jej serce, gdyby miała coś takiego na siebie założyć. Zmieniała się moda, zmieniały się czasy. Wyparowała Annie. Dziś już nie miała żadnych skrupułów i niewiele było gęb, które faktycznie potrafiły ją przestraszyć. Błogim spojrzeniem uklepała tłuste gniazda na rozpitych głowach. Postawione na stoliku szkło tupnęło z dumą, by zaraz wpaść w niecierpliwe łapska.
– No już, już. Do dna, panowie. Nasyćcie się, obiecuję, że wam nie zabraknie – rzuciła z uśmiechem, a odpowiedział jej szczerbaty wyraz wdzięczności. Z drugiej strony czuła na sobie ślizgające się oczy tych, którzy pozostali wciąż niezaspokojeni. Tych tak bardzo potrzebujących. Wyprostowała się, a wtedy jej spojrzenie kontrolnie obiegło całą salę. Pieniste wąsy rechotały bezustannie, między nimi pomykały cwaniary w tanich, poszarpanych spódnicach, a gdzieś pod ścianami bujały się ukołysane chmielowymi falami niedobitki. Ktoś próbował nucić morską balladę, ale brzmiała, jakby co najmniej rozcinano mu gardło. Pod sceną rozmarzony gamoń wlepiał mokre oczy w dziewczęcą łydkę, a nad nim niebezpiecznie bujał się drewniany żyrandol. Nic, zupełnie nic podejrzanego. Mimo wojny, mimo wygonionych zewsząd mugolaków życie zdawało się toczyć dalej. Londyn nie umierał, choć na ulicach rozkładały się zadeptane flaki. Ławy wypełniały się obficie, magiczne łodzie wpływały i wypływały. Powiadali jednak, że kontrole się nasilały i trzeba było uważać. W porcie powitano nowego króla, a siła Boyla gasła. Niepewne były losy Parszywego. Philippa czuła, że prędzej pozamykają burdele niż tawerny.
Coś jednak było nie tak. Zmarszczyła brwi i zignorowała zaczepną gadkę. Raz jeszcze popatrzyła, nie mogąc zignorować nadzwyczajnego przeczucia. Ze spokojnych wód wynurzały się największe morskie bestie.
próbuję zobaczyć
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
The member 'Philippa Moss' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 23
'k100' : 23
Łapska sięgnęły po kufle, a niemniej niecierpliwe spojrzenia zaczęły przyglądać się panience zza kontuaru męskich pragnień. - Czy ja wiem, czy takie piwo to wystarczy, żebym się... nasycił - zarechotał któryś z tych siedzących tuż przy samym końcu ławy, przy okazji brew uniósł ku górze, że niby sugestywnie. - Apetyt to ja mam na znacznie więcej - zaryczał zaraz potem, zawtórował mu jak echo szczekliwy śmiech jednego z jego kompanów, ale ten marynarzyna o bezzębnym uśmiechu zaraz zgromił ich wzrokiem. - Ryje w kubeł, chachary, toć wstyd was do ludu puścić, zara tu wszystek człeka zelżycie - tak się wpienił, że piana z pyska prawie toczyć mu się zaczęła. Ale posłuch - trzeba przyznać - to on miał. Spostrzegawcze oko Philippy mogło wyłowić kapitańską odznakę przyczepioną do jego czapki, która leżała gdzieś na stole, pośród pustych kufli. - Panna daruje, te dwa trepy to się do niczego nie nadają, następnym razem zostaną na łajbie - poczciwina zaczął się tłumaczyć, ale dwójka, choć już milczała, nie wyglądała na przesadnie skruszonych.
Nagle jakieś zamieszanie przy stole powstało.
Siwowłosy, który zdawał się być zupełnie niezainteresowany rozmową ni kelnerką, z niemal znudzonym wyrazem twarzy przyglądał się temu, co wyczynia jeden z gargulków, który jeszcze przed chwilą stał w innym miejscu, choć nikt poza Tomem zdawał się o tym nie pamiętać (a może jednak był w pobliżu ktoś taki, kto dostrzegł subtelny ruch jego lewej dłoni, gdy prawą sięgał po piwo?).
Pewnym było to, że gargulek zaczął coś wrzeszczeć, wymyślając grającym, a potem zwymiotował wprost na marynarza, który siedział naprzeciwko siwowłosego. Tuż obok stała Philippa.
Zawrzało. Podpici marynarze zaczęli śmiać się w głos, gdy zdezorientowany marynarz zaczął ścierać z twarzy cuchnącą breję. Nikt zdawał się nie patrzyć w stronę krańca stołu, gdzie drzemał pokonany przez alkohol czarodziej.
Tuż obok stołu przemknął cherubinek, na którego również nikt chyba nie patrzył. Dłoń sięgnęła do kieszeni śpiącego, wyciągając z niej sakiewkę, którą wetknął do własnej kieszeni. Działał szybko, unikając spojrzeń zgromadzonych. Zaraz po tym ruszył w stronę wyjścia, torując sobie drogę między stolikami.
Nikt poza siwowłosym inicjatorem nie zauważył tego, co rozegrało się, gdy gargulek wyszczekiwał coraz groźniejsze bluzgi. A przynajmniej tak myślała dwójka bogatsza o garść skradzionych syklów.
zwinnośćx2+k100 na odskoczenie od wymiotującego gargulka; st do osiągnięcia, aby akcja była udana - 40
Nagle jakieś zamieszanie przy stole powstało.
Siwowłosy, który zdawał się być zupełnie niezainteresowany rozmową ni kelnerką, z niemal znudzonym wyrazem twarzy przyglądał się temu, co wyczynia jeden z gargulków, który jeszcze przed chwilą stał w innym miejscu, choć nikt poza Tomem zdawał się o tym nie pamiętać (a może jednak był w pobliżu ktoś taki, kto dostrzegł subtelny ruch jego lewej dłoni, gdy prawą sięgał po piwo?).
Pewnym było to, że gargulek zaczął coś wrzeszczeć, wymyślając grającym, a potem zwymiotował wprost na marynarza, który siedział naprzeciwko siwowłosego. Tuż obok stała Philippa.
Zawrzało. Podpici marynarze zaczęli śmiać się w głos, gdy zdezorientowany marynarz zaczął ścierać z twarzy cuchnącą breję. Nikt zdawał się nie patrzyć w stronę krańca stołu, gdzie drzemał pokonany przez alkohol czarodziej.
Tuż obok stołu przemknął cherubinek, na którego również nikt chyba nie patrzył. Dłoń sięgnęła do kieszeni śpiącego, wyciągając z niej sakiewkę, którą wetknął do własnej kieszeni. Działał szybko, unikając spojrzeń zgromadzonych. Zaraz po tym ruszył w stronę wyjścia, torując sobie drogę między stolikami.
Nikt poza siwowłosym inicjatorem nie zauważył tego, co rozegrało się, gdy gargulek wyszczekiwał coraz groźniejsze bluzgi. A przynajmniej tak myślała dwójka bogatsza o garść skradzionych syklów.
zwinnośćx2+k100 na odskoczenie od wymiotującego gargulka; st do osiągnięcia, aby akcja była udana - 40
I show not your face but your heart's desire
Oczywiście, że mieli apetyt, apetyt, którego nie powstydziłby się żaden kraken. Najchętniej wyżłopaliby całą piwnicę, razem z cegłami i beczkami, o ile zdołały przesiąknąć zapachem wódki. Następnego dnia zbierałaby popękane cielska z podziemi i słała prosto do portowego grabarza. Zacmokała, w duchu powtarzając, że nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, jak bardzo o nich dbała. Byłoby tu wszystkim bardzo smutno, gdyby goście przychodzili do tawerny umierać. Chodziło o dobrą zabawę. I o picie z umiarem, choćby najmniejszym. Zajęte połykaniem gardła nie mogłyby snuć wiecznej, morskiej opowieści i komplementować zerkających nieśmiało dzierlatek. Komu wtedy miałaby przygrywać zgraja muzykantów? Kogo kołysałoby do snu dziewczę ruchem śmiałego ramionka? Nasycą się, owszem, ale nie tak od razu. Cwany uśmiech bezczelnie zgarniał ich w pułapkę. Jeden drugiego przekrzykiwał, a ona nie zdążyła nawet odpowiedzieć pierwszemu, kiedy to kolejny spryciarz już pociągał ją za rąbek kiecki, upraszając się o urokliwe spojrzenie. Spojrzenie i może jeszcze jedną kolejeczkę, co? Dłoń wyciągnęła w stronę tego, który rechotał za dolewką najgłośniej. Przecież się nie sklonuje. – Chłopcy, chłopcy. Trochę cierpliwości. Zajmę się każdym z was. Nikt nie wyjdzie o suchym pysku, jasne? Wiecie dobrze, że mogę spełnić wszystkie wasze marzenia… - oświadczyła z błyskiem w oku i pogładziła fraki tego porządnickiego kapitana, który nie pozwalał, by inni go ustawiali. To on tu rządził. Szkoda, że ci wszyscy kapitanowie gówno wiedzieli o tym, co majtki wyczyniały krótko po przymknięciu szefowego oka. A może wiedzieli? Żaden chłop, który przejął łajbę, nie był durniem i nie dawał się tak łatwo wpuszczać w maliny. – O nie, kapitanie, nie zostawiaj ich tam samych. Byłoby mi przykro, gdyby gnili na łajbie trzeźwi jak nudne inteligenciki. Bawmy się – oznajmiła, puszczając dwóm rechotkom oko. Im więcej forsy wpłynie do kasy tym lepiej, prawda? Wojna wyrzuciła ze stolicy większość klientów.
Krótki moment, bulgotanie w przełyku i nagła fala ohydztwa kierująca się na nią i jeszcze jednego nieszczęśnika. Odchyliła się szybko, nie mając ochoty po raz trzeci w tym tygodniu czyścić sukienki z rzygowin. Dusząca chmura kwaśnych oparów objęła całą grupę, ale mało kto się tym przejął. Śmiechy układały się w gorzkie labirynty, rozpoczęła się burza wzajemnych pretensji. Oho, jeszcze chwila i Parszywy zadrży w fundamentach. Pociągnęła za wystający z kieszeni spódnicy kawałek ścierki i podała pechowemu marynarzowi. Bełtającemu gagatkowi posłała ostre spojrzenie gotowa go zaraz złapać za portki i potraktować lodowatym balneo. Tak pijany czy tak przeżarty? Towarzystwo się rozochociło, a wtedy wyłapała zwinne dupsko przeciskające się dziwnie nerwowo gdzieś przy…
Żaden skoczny fircyk, żaden nawet pieprzony akrobacik nie pokona tego pijanego toru przeszkód szybciej od niej. Nie ma mowy. Porzuciła skłóconą bandę rzygowijców i pomknęła w stronę podejrzanego dzieciaka. Zjawił się znikąd, twarzyczkę miał jeszcze zbyt niewinną i zbyt piękną. – Aż tak ci się spieszy? – zapytała głośno, przecinając mu zupełnie przypadkiem drogę. W biodra wcisnęła dłonie i objęła delikwenta nieczułym okiem. Miał kłopoty, ale sam sobie je zrobił. – Poznałeś już dotyk kobiety? – podpytała, wyciągając palce w stronę jego kieszonek. Prawie natychmiast wyłapała łup. – Taki mały chłopiec chodzi z taką dużą sakiewką? – zakpiła, ściskając mieszek w dłoni. – Ej, wy! – zawołała, unosząc wysoko głowę. Tak, tak, o tobie mowa, mój kapitanie. – Mamy tu złodzieja! – krzyknęła w stronę stolika, od którego wszystko się zaczęło. Zajmą się nim. I nie będą mieli litości. A może i zbudził się ten, który nie poczuł delikatnych paluszków przy swoich złotych skarbach?
zt
Krótki moment, bulgotanie w przełyku i nagła fala ohydztwa kierująca się na nią i jeszcze jednego nieszczęśnika. Odchyliła się szybko, nie mając ochoty po raz trzeci w tym tygodniu czyścić sukienki z rzygowin. Dusząca chmura kwaśnych oparów objęła całą grupę, ale mało kto się tym przejął. Śmiechy układały się w gorzkie labirynty, rozpoczęła się burza wzajemnych pretensji. Oho, jeszcze chwila i Parszywy zadrży w fundamentach. Pociągnęła za wystający z kieszeni spódnicy kawałek ścierki i podała pechowemu marynarzowi. Bełtającemu gagatkowi posłała ostre spojrzenie gotowa go zaraz złapać za portki i potraktować lodowatym balneo. Tak pijany czy tak przeżarty? Towarzystwo się rozochociło, a wtedy wyłapała zwinne dupsko przeciskające się dziwnie nerwowo gdzieś przy…
Żaden skoczny fircyk, żaden nawet pieprzony akrobacik nie pokona tego pijanego toru przeszkód szybciej od niej. Nie ma mowy. Porzuciła skłóconą bandę rzygowijców i pomknęła w stronę podejrzanego dzieciaka. Zjawił się znikąd, twarzyczkę miał jeszcze zbyt niewinną i zbyt piękną. – Aż tak ci się spieszy? – zapytała głośno, przecinając mu zupełnie przypadkiem drogę. W biodra wcisnęła dłonie i objęła delikwenta nieczułym okiem. Miał kłopoty, ale sam sobie je zrobił. – Poznałeś już dotyk kobiety? – podpytała, wyciągając palce w stronę jego kieszonek. Prawie natychmiast wyłapała łup. – Taki mały chłopiec chodzi z taką dużą sakiewką? – zakpiła, ściskając mieszek w dłoni. – Ej, wy! – zawołała, unosząc wysoko głowę. Tak, tak, o tobie mowa, mój kapitanie. – Mamy tu złodzieja! – krzyknęła w stronę stolika, od którego wszystko się zaczęło. Zajmą się nim. I nie będą mieli litości. A może i zbudził się ten, który nie poczuł delikatnych paluszków przy swoich złotych skarbach?
zt
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
- Spełniasz każde marzenie? - wyrwało się jeszcze temu, którego kapitan strofował, ale zaraz poróżowiał na twarzy, jak jego kumpel od rechotania zasadził mu takiego kuksańca, że żartowniś tchu nie mógł przez chwilę złapać.
Philippa z wdziękiem prześlizgnęła się przez wszystkie mało wyszukane zaczepki; podpite marynarzyny wzroku od niej oderwać nie mogły, bo nie dość, że twarz miała piękną jak marzenie, to i awanturna nie była, nie wspominając już o tym, iż otłuszczone serca skradła zachętą do zabawy. - Bawmy się - zawtórowało jej kilku, sam kapitan, natomiast, wzniósł podany mu przez nią kufel, sugestywnym gestem wskazując, iż pije za jej zdrowie.
No, to się zabawili. Przednio.
Jerry, widząc, iż Phillipa rusza w stronę jego towarzysza w zbrodni, pospiesznie pożegnał się z marynarskim towarzystwem, i dał w długą, w przeciwną stronę. Za nic sobie miał, co stanie się z chłopaczyną, która może i całkiem zręcznie podwędziła monety, ale za to przegrała w starciu z hipogryfim wzrokiem kelnerki, co niejednego już na kradzieży przyłapała.
- Spieszno mi - potwierdził pozostawiony na pastwę Parszywego Tom, hardo zadzierając nosa, choć dłonie ściskające paski od plecaka zaczęły drgać zdradliwie. Nie zatrzymał się, starając się umknąć przed Moss, lecz ta szybko skróciła dzielący ich dystans. - C-co? Jaki dotyk... - pokraśniał, wybałuszając na nią oczy; o co jej w ogóle chodziło? Zapatrzył się nieco, w tym czasie palce Phillie zacisnęły się na jego łupie i szybko mu go odebrały. - To nie jest... to moje, proszę mi to oddać - zaczął jeszcze, udając oburzenie, lecz gdy tylko kelnerka zawołała naprutych marynarzy, nie oglądał się już za siebie. Na nogach z waty ruszył w stronę wyjścia, licząc na to, że alkohol buzujący w głowach okradzionych utrudni im pościg. Że zaraz za rogiem uda mu się schować w jednej z uliczek, do których nikt nie zagląda.
Gromada niczym jeden mąż uniosła się z ławy na wezwanie Moss, choć jeszcze nawet nie wiedzieli, że mieszek skradziono ich kompanowi.
- Nie umknie - kapitan błysnął wyszczerbionym uśmiechem, składając Phillie obietnicę. A potem kilku marynarzy ruszyło w ślad za tym, który połasił się na nieswoją własność.
| zt
Philippa z wdziękiem prześlizgnęła się przez wszystkie mało wyszukane zaczepki; podpite marynarzyny wzroku od niej oderwać nie mogły, bo nie dość, że twarz miała piękną jak marzenie, to i awanturna nie była, nie wspominając już o tym, iż otłuszczone serca skradła zachętą do zabawy. - Bawmy się - zawtórowało jej kilku, sam kapitan, natomiast, wzniósł podany mu przez nią kufel, sugestywnym gestem wskazując, iż pije za jej zdrowie.
No, to się zabawili. Przednio.
Jerry, widząc, iż Phillipa rusza w stronę jego towarzysza w zbrodni, pospiesznie pożegnał się z marynarskim towarzystwem, i dał w długą, w przeciwną stronę. Za nic sobie miał, co stanie się z chłopaczyną, która może i całkiem zręcznie podwędziła monety, ale za to przegrała w starciu z hipogryfim wzrokiem kelnerki, co niejednego już na kradzieży przyłapała.
- Spieszno mi - potwierdził pozostawiony na pastwę Parszywego Tom, hardo zadzierając nosa, choć dłonie ściskające paski od plecaka zaczęły drgać zdradliwie. Nie zatrzymał się, starając się umknąć przed Moss, lecz ta szybko skróciła dzielący ich dystans. - C-co? Jaki dotyk... - pokraśniał, wybałuszając na nią oczy; o co jej w ogóle chodziło? Zapatrzył się nieco, w tym czasie palce Phillie zacisnęły się na jego łupie i szybko mu go odebrały. - To nie jest... to moje, proszę mi to oddać - zaczął jeszcze, udając oburzenie, lecz gdy tylko kelnerka zawołała naprutych marynarzy, nie oglądał się już za siebie. Na nogach z waty ruszył w stronę wyjścia, licząc na to, że alkohol buzujący w głowach okradzionych utrudni im pościg. Że zaraz za rogiem uda mu się schować w jednej z uliczek, do których nikt nie zagląda.
Gromada niczym jeden mąż uniosła się z ławy na wezwanie Moss, choć jeszcze nawet nie wiedzieli, że mieszek skradziono ich kompanowi.
- Nie umknie - kapitan błysnął wyszczerbionym uśmiechem, składając Phillie obietnicę. A potem kilku marynarzy ruszyło w ślad za tym, który połasił się na nieswoją własność.
| zt
I show not your face but your heart's desire
24 sierpnia 1957 r.
Nowa była, naiwna, niedoświadczona. Wchłaniała prymitywne zaloty jak gąbka szczyny. Słodka Rosie, świeżynka, ledwie kilka tygodni, wciąż drżący podbródek i wór ckliwych historii lat młodzieńczych. Nic dziwnego, że w końcu do tego doszło. Philippa westchnęła nad skudlonym na zapleczu ciałem – kompletnie niezdolnym tego dnia do pracy z marynarzami. Bełkotała między łzami o złych mężczyznach, o kłamcach, o podejrzanych romansach i… handlowaniu rozkosznym odurzeniem. Wylewała na niego rzewne wiadra syfu, wyklinała tak, jak to tylko niewiniątko wyklinać potrafiło, dobierała obelgi mniej lub bardziej wyssane z palca, a za chwilę jeszcze głośniejszy ryk sprawił, że zadrżało szkło na półkach w całej tawernie. Mówić zaczęła, że to jej wina, że nie jest dla niego dobra, że nie jest ładna, że nie ma pieniędzy i nie zna się na uwodzeniu. Testowała cierpliwość Moss, wzruszyć próbowała serce, które dawno już przechytrzyło tych portowych gogusiów.
Niewiele zrobiła Phils. Wcisnęła jedynie flaszkę w te wiotkie dłonie, a potem kazała jej opryskać twarz wodą i uporządkować dostawę w piwnicach. Bywały momenty, że barmanki marzyły tylko o tym, by znaleźć się dalej od łakomych mord i zaczepnego zboczeństwa. Ta panienka na nic więcej się im dzisiaj nie przyda, ale pracować musiała. Sprawy jednak nie można było porzucić. Tym bardziej, że sprawca zamieszania, co wylane zostało w znaczącym alfabecie łez, bawił się jak panisko na włościach, tonąc w morzu kart, choć obiecał biedaczce miłosną schadzkę. Popieprzone, ale prawdziwe i wcale nie zdarzyło się tutaj pierwszy raz. Rosie jednak potrzebowała zderzenia z kłamstwem portowych cwaniaczków. Lepiej teraz, niż za miesiąc, dwa. Jeśli miała tutaj zostać dłużej, powinna nauczyć się odmawiać i nauczyć się rozpoznawać, który interesuje się szczerze, a którego winno się wywalić z lokalu na zbity pysk, zanim stanie się jeszcze bardziej bezczelny. Znieważył jednak barmankę, splunął na parszywą rodzinę, a tego darować już nie mogła.
Galeony toczyły się przez pokerowy stolik. Zamyśleni spryciarze zerkali znad talii, wyłapując nerwowe drżenie w pomarszczonych czołach konkurentów. Między turami zaś śmiech i dolewka, a może i przekąska. Bo za nic mieli sobie pochlapane karty czy poplamione fraki. Demonstracja męskości – jak w każdym kącie Parszywego Pasażera. Uśmiechnęła się cwanie i poprawiła zbyt krótką jak na obyczaje panien w tych chorych czasach spódnicę. Zacmokała, rzucając ostatnie spojrzenie na profil tego, kto za chwilę miał pożałować tego występku. Objęła z wprawą tacę wypchaną alkoholami i wyszła z baru, kierując się do delikwenta. Koleżkowie zaraz zarechoczą, gra zostanie przerwana, ale galeony i tak musiały się zgadzać. Trzasnęła więc ta taca, kiedy jej biodro obiło się o linię drewnianego blatu. Poprzewracały się stosy monet, pomieszały karty, a piana wypłynęła z kufli. Jeden z nich chwyciła mocno i uniosła, spoglądając prosto w oczy wąsacza.
Mały Jim. Mały skurwiel. Ci obok już wiedzieli, czytali z jej wysoko uniesionych brwi i zachwyconych ust, jak bardzo była wkurwiona. Choć może… może bardziej zirytowana tym, że musi to znów robić. Kubeł taniego piwa przelał się przez czuprynę drania, który postanowił poniżyć dziewczynę. Jedyną jej wadą była naiwność, ale Moss doskonale wiedziała, że złym chłopcom ufało się łatwiej. Pieniste strumienie spływały po szacie hazardowego dupka. Spoglądała na to z zadowoleniem, a potem nachyliła się nad nim, opierając dłoń o blat.
– Słuchaj, mały posrańcu – rozpoczęła z wielką finezją. – Twoich kolegów już nie trzeba uczyć, że nie wystawia się do wiatru dziewcząt pani Boyle. Powinieneś się od nich uczyć, ale teraz już chyba… zapamiętasz. Pożegnaj się z dobrym piwem i potrawką. I ciesz się, że nie skończyłeś na dnie Tamizy. Znamy twoje grzeszki, a wiedz, że co raz wyszło z Parszywego, nigdy nie zostanie zapominane… - zagroziła, wciąż spoglądając mu prosto w oczy. Po ostatnim słowie wyprostowała plecy i popatrzyła na pirackie towarzycho. – A to dla was, chłopcy – rzuciła, rozdając im zamówione trunki.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
To nie było tak, że cokolwiek zapomniał, czasem po prostu tak wychodzi i niestety tego dnia tak właśnie wyszło. Niespełna dwie noce temu otrzymał od wykidajły całkiem niezły popis umiejętności dla osób, które niebyły mile widziane w Parszywym i co gorsza, pojawił się jako swoja naturalna, rudowłosa postać! Cały kolejny dzień dywagacji na temat prawidłowości swojego postępowania oraz co gorsze, pełnej doby pod czujnym okiem uzdrowicieli sprawił, że na jego przemienionej w Jimiego twarzy nie było tak bardzo widać efektów bójki sprzed dwóch dni. Oczywiście łuk brwiowy odznaczał się fioletową barwą, która zataczała idealny łuk jakby wyrwany od okręgu, jednakże nie było to tak oczywiste, czym mógł oberwać.
Plotki o tamtej sytuacji zniknęły równie szybko, jak się pojawiły, ponieważ Parszywy wręcz topił się w mętach, które codziennie sprawiały więcej kłopotów niż on te dwa dni temu. Potężnym plusem była jego najbardziej znana pośród towarzystwa Pasażera tożsamość, która pozostawała anonimowa, a raczej neutralna jak tylko mogłoby się wydawać. Otóż wydawanie się było słowem kluczem, ponieważ nim zdążył wejść do kolejnej rundy, poczuł bardzo znajomy dźwięk wylewanego piwa tuż nad jego głową. Kwestią czasu było, aż gęsia skórka przebiegła wzdłuż jego kręgosłupa, po którym przemknął strumień orzeźwiającego, zimnego szczocha w postaci taniego piwska. Zazgrzytał zębami, kiedy łuk kaszkietu zaoszczędził nieco napoju na jego twarz, nawilżając jego czoło, aż po nos i samą brodę, w której zginęło kilkanaście kropel.
Bardzo zamaszystym ruchem wysunął się głośno ze stolika, chcąc wstać z krzesła. Zamiast tego zatrzymał go głos, bardzo znajomy i zdenerwowany głos, który zwyczajnie mu groził. Dobrze znał te piwne oczyska, które niejednokrotnie podczas hazardowych rozgrywek dawały mu znać, że są na wygranej pozycji, nie wspominając już o jego małym sekrecie, który w obecności barmanki wydawał się zawsze w pewien sposób zagrożony.
- Philippa - zaczął z szokiem wymalowanym na twarzy, bo też zwyczajnie nie wiedział, o co jej chodziło. Jego karty już dawno zostały rozrzucone po podłodze, w pełni poddając się na dalszą kontynuację jednej z jego ulubionych rozrywek. Grzeszki nie brzmiały zbyt dobrze, tym bardziej że denerwowanie Moss'ówny nigdy nie sprawiało mu szczególnej radości, skoro jedną z późniejszych opcji był zwyczajny brak wstępu do Parszywego. O takie rzeczy musiał już walczyć.
- Panowie wybaczcie, tutaj się toczy o większą stawkę. - rzucił do towarzyszy, wpychając do kieszeni swój dotychczasowy łup, do którego jakimś dziwnym trafem udało mu się dotrwać bez oszukiwania. Wstał ze swojego krzesła i pomimo przeraźliwie denerwującego poczucia zimna za kołnierzem, które doszło praktycznie do jego gaci, próbował zwrócić na siebie uwagę Philippy, zwyczajnie za nią chodząc.
- Może mi wytłumaczyć, co to wszystko znaczy, co? Jakie wystawianie dziewcząt pani Boyle? Przecież nigdy nie dałaś się zaprosić Moss. - rzucił niby od niechcenia, choć jego wzrok szybciutko przebiegł po sylwetce dziewczyny. Jej słowa zostały przyjęte w najbardziej przyjazny sposób, jaki potrafił sobie wyobrazić, choć pamięcią starał się sięgnąć gdzieś w przeszłość, bo być może faktycznie byli kiedyś umówieni, a cała sytuacja z Hagridem wyprała mu to z pamięci? Choć Weasley dałby sobie rękę uciąć, że gdyby miał spotkać się z Philippą z pewnością by o tym pamiętał.
Plotki o tamtej sytuacji zniknęły równie szybko, jak się pojawiły, ponieważ Parszywy wręcz topił się w mętach, które codziennie sprawiały więcej kłopotów niż on te dwa dni temu. Potężnym plusem była jego najbardziej znana pośród towarzystwa Pasażera tożsamość, która pozostawała anonimowa, a raczej neutralna jak tylko mogłoby się wydawać. Otóż wydawanie się było słowem kluczem, ponieważ nim zdążył wejść do kolejnej rundy, poczuł bardzo znajomy dźwięk wylewanego piwa tuż nad jego głową. Kwestią czasu było, aż gęsia skórka przebiegła wzdłuż jego kręgosłupa, po którym przemknął strumień orzeźwiającego, zimnego szczocha w postaci taniego piwska. Zazgrzytał zębami, kiedy łuk kaszkietu zaoszczędził nieco napoju na jego twarz, nawilżając jego czoło, aż po nos i samą brodę, w której zginęło kilkanaście kropel.
Bardzo zamaszystym ruchem wysunął się głośno ze stolika, chcąc wstać z krzesła. Zamiast tego zatrzymał go głos, bardzo znajomy i zdenerwowany głos, który zwyczajnie mu groził. Dobrze znał te piwne oczyska, które niejednokrotnie podczas hazardowych rozgrywek dawały mu znać, że są na wygranej pozycji, nie wspominając już o jego małym sekrecie, który w obecności barmanki wydawał się zawsze w pewien sposób zagrożony.
- Philippa - zaczął z szokiem wymalowanym na twarzy, bo też zwyczajnie nie wiedział, o co jej chodziło. Jego karty już dawno zostały rozrzucone po podłodze, w pełni poddając się na dalszą kontynuację jednej z jego ulubionych rozrywek. Grzeszki nie brzmiały zbyt dobrze, tym bardziej że denerwowanie Moss'ówny nigdy nie sprawiało mu szczególnej radości, skoro jedną z późniejszych opcji był zwyczajny brak wstępu do Parszywego. O takie rzeczy musiał już walczyć.
- Panowie wybaczcie, tutaj się toczy o większą stawkę. - rzucił do towarzyszy, wpychając do kieszeni swój dotychczasowy łup, do którego jakimś dziwnym trafem udało mu się dotrwać bez oszukiwania. Wstał ze swojego krzesła i pomimo przeraźliwie denerwującego poczucia zimna za kołnierzem, które doszło praktycznie do jego gaci, próbował zwrócić na siebie uwagę Philippy, zwyczajnie za nią chodząc.
- Może mi wytłumaczyć, co to wszystko znaczy, co? Jakie wystawianie dziewcząt pani Boyle? Przecież nigdy nie dałaś się zaprosić Moss. - rzucił niby od niechcenia, choć jego wzrok szybciutko przebiegł po sylwetce dziewczyny. Jej słowa zostały przyjęte w najbardziej przyjazny sposób, jaki potrafił sobie wyobrazić, choć pamięcią starał się sięgnąć gdzieś w przeszłość, bo być może faktycznie byli kiedyś umówieni, a cała sytuacja z Hagridem wyprała mu to z pamięci? Choć Weasley dałby sobie rękę uciąć, że gdyby miał spotkać się z Philippą z pewnością by o tym pamiętał.
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
Przy barze
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer