Salon
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Przytulny salon z kominkiem i dwoma wygodnymi fotelami. Michael często czyta tu książki, a jeszcze częściej samotnie gapi się w zimny kominek. Znajduje się tutaj przejście do sypialni, wyjście na werandę i największe w chatce okno. Babciny dywan nadaje pomieszczeniu charakteru.
Salon
Przytulny salon z kominkiem i dwoma wygodnymi fotelami. Michael często czyta tu książki, a jeszcze częściej samotnie gapi się w zimny kominek. Znajduje się tutaj przejście do sypialni, wyjście na werandę i największe w chatce okno. Babciny dywan nadaje pomieszczeniu charakteru.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ledwo dostrzegalnie skinął głową na słowa Just - nieco zmieszany, ale głównie wdzięczny za to, że poruszyła ten temat. Te same myśli i obawy kotłowały się w końcu w jego głowie. Usłyszenie, że jest bezbronna, że może zostać wykorzystana przeciw nim, musiało być trudne dla Kerstin - ale w głębi ducha cieszył się, że słowa wyszły od Just, a nie od niego. Był sporo starszy, był aurorem, z uwagi na różnicę wieku i zeszłoroczne zamknięcie się na świat po ugryzieniu wilkołaka nie czuł się idealnym bratem. Nie czuł się nawet dobrym bratem. Kochał Kerstin całym sercem, ale nie wiedział, jak jej to okazać i łudził się, że Just wie lepiej. Były w końcu dziewczynami, a dziewczyny... lepiej się rozumieją, nie? A przynajmniej tak, nieco naiwnie, zakładał.
Dlaczego zatem Kerrie patrzyła na niego, a nie na Just? Odruchowo umknął wzrokiem, nie rozumiejąc, że padł ofiarą wyrachowanej gry na argumenty. W końcu westchnął jednak, nie chcąc wyjść na tchórza, odstawił herbatę i powrócił spojrzeniem do twarzy najmłodszej siostry, zmuszając się do wytrzymania kontaktu wzrokowego. Poczuł w sercu ukłucie wyrzutów sumienia. Faktycznie pisał rzadko, za rzadko - gdy tylko zabierał się za list, słowa albo nie przychodziły, albo lądowały w koszu, a skutkiem nocnych posiedzeń przy biurku były tylko suche wiadomości do siostry i ojca, które relacjonowały fakty, a nie troskę. Zbyt wiele było w nich przemilczeń i zbyt wiele fałszywych zapewnień o tym, jak ładnie zielenią się drzewa w Mickleham. Tak, jakby miał czas myśleć o drzewach.
Słuchał uważnie, nie przerywając, pozwalając siostrze wypowiedzieć argumenty, które ewidentnie przygotowała z wyprzedzeniem. Nie chciał jej płoszyć, ale będzie musiał ją przestraszyć.
Pod koniec jej przemowy, twarz mu nagle stężała, brwi zmarszczyły się lekko. Nie zerkał już na Just, chociaż go korciło. To on był tutaj gospodarzem i to on musiał powiedzieć to, co od pierwszego kwietnia kłębiło mu się w głowie, niszcząc pozory bezpieczeństwa i dla samej Kerstin i nawet dla Just. Przyjął tutaj siostrę i brata i Vincenta, bo żadne z nich nie miało dokąd się udać po zdobyciu Londynu, bo mieli wtedy na głowie sprawy bardziej palące niż przejmowanie się przeklętym rejestrem. Wiedział zresztą, że ma pod swoim dachem zdolnych i doświadczonych czarodziejów - łamacza klątw, aurora, kursantkę i Gwardzistkę. Że wszyscy sobie poradzą. A teraz na głowę zwaliła mu się Kerstin, chcąc uczynić z tej chaty nie przystanek, a nowy dom. Nie, nie, nie, to się nigdy nie uda. Byli w tymczasowym schronieniu, a nie w bezpiecznym domu. Czasem zdawało mu się nawet, że żadne z nich (poza Vincentem, on był taki... poczciwy), nigdy nie będzie mieć domu, że po tym, co wydarzyło się w Londynie, każde z nich będzie już zawsze oglądać się przez ramię, żadne nie pozbędzie się potrzeby działania i żądzy zemsty. A przynajmniej on, ale taką samą determinację dostrzegał w Just i Gabrielu.
A Kerstin... Kerstin zawsze wyobrażał sobie spełnioną w jakimś mugolskim, wiejskim szpitalu, łudząc się, że pozna kiedyś dobrego i opiekuńczego mężczyznę (byle nie czarodzieja...), który zabierze ją i pana Tonksa z dala od tego wszystkiego.
-Masz rację odnośnie Kornwalii, najbezpieczniejsi będziecie za granicą. Daleko, jak najdalej od Anglii. - odpowiedział jakoś martwo, zduszając w sobie kolejny wyrzut sumienia i nagłe ukłucie tęsknoty. -Just, wspominałaś, że Vincent dużo podróżował, może mógłby doradzić, gdzie jest bezpiecznie? Mam trochę oszczędności, wystarczy na wyjazd i urządzenie się w jakimś bezpiecznym kraju... - nakręcił się, podobnie jak Kerstin, słowami i działaniem próbując zagłuszyć niezręczność tej sytuacji, chcąc jak najszybciej znaleźć rozwiązanie.
-W tej chacie nie jest bezpiecznie, nigdy nie będzie. - dodał łagodniej, zauważając, że siostra wygląda jakby miała się rozpłakać. -Jesteśmy tu wszyscy, bo po tym co stało się w Londynie nie mieliśmy dokąd pójść, ale... - nagła gula uwięzła mu w gardle, bo właśnie musiał przyznać, że nie potrafi ochronić swojej rodziny, pomimo bycia najstarszym z Tonksów. -...w każdej chwili mogą nas tu znaleźć, przeze mnie, przez to, że podałem ten adres w rejestrze wilkołaków. - głos mu lekko drgnął. -Nakładamy na dom zabezpieczenia i tak dalej, ale stworzone do ochrony czarodziejów, żadne z nas nie umiałoby się teleportować z Tobą i - przepraszam, Kerstin, ale nie potrzebujemy pomocy. Wiem, że jesteś odważna i zdolna, ale to tymczasowe schronienie, a nie dom, nie szpital, w którym są prawdziwi potrzebujący. - urwał nagle, bo im więcej mówił, tym bardziej docierało do niego, że mógłby zapewnić bezpieczeństwo Gabrielowi i Just i sobie. Wystarczyłoby przeznaczyć te oszczędności na kupno nowego domu, może nawet niedaleko tej nowej lecznicy Alexandra (któremu pewnie przydałaby się para rąk do pracy, ale Mike szybko zdusił tę myśl, nie chcąc wyobrażać sobie jakiejkolwiek przyszłości z młodszą siostrą w jego życiu - tęsknota za bardzo bolała, zmartwienia spędzały sen z powiek, łatwiej było odsunąć Kerstin albo wysłać ją jak najdalej) albo niedaleko Oazy...
...ale wtedy nie zostałoby nic na przerzucenie Kerstin za granicę, a to ona najbardziej potrzebowała tutaj ochrony.
przepraszamzajakość mózgmiparuje
spoiler alert: Michael kupił już w rozwoju nowy dom
Dlaczego zatem Kerrie patrzyła na niego, a nie na Just? Odruchowo umknął wzrokiem, nie rozumiejąc, że padł ofiarą wyrachowanej gry na argumenty. W końcu westchnął jednak, nie chcąc wyjść na tchórza, odstawił herbatę i powrócił spojrzeniem do twarzy najmłodszej siostry, zmuszając się do wytrzymania kontaktu wzrokowego. Poczuł w sercu ukłucie wyrzutów sumienia. Faktycznie pisał rzadko, za rzadko - gdy tylko zabierał się za list, słowa albo nie przychodziły, albo lądowały w koszu, a skutkiem nocnych posiedzeń przy biurku były tylko suche wiadomości do siostry i ojca, które relacjonowały fakty, a nie troskę. Zbyt wiele było w nich przemilczeń i zbyt wiele fałszywych zapewnień o tym, jak ładnie zielenią się drzewa w Mickleham. Tak, jakby miał czas myśleć o drzewach.
Słuchał uważnie, nie przerywając, pozwalając siostrze wypowiedzieć argumenty, które ewidentnie przygotowała z wyprzedzeniem. Nie chciał jej płoszyć, ale będzie musiał ją przestraszyć.
Pod koniec jej przemowy, twarz mu nagle stężała, brwi zmarszczyły się lekko. Nie zerkał już na Just, chociaż go korciło. To on był tutaj gospodarzem i to on musiał powiedzieć to, co od pierwszego kwietnia kłębiło mu się w głowie, niszcząc pozory bezpieczeństwa i dla samej Kerstin i nawet dla Just. Przyjął tutaj siostrę i brata i Vincenta, bo żadne z nich nie miało dokąd się udać po zdobyciu Londynu, bo mieli wtedy na głowie sprawy bardziej palące niż przejmowanie się przeklętym rejestrem. Wiedział zresztą, że ma pod swoim dachem zdolnych i doświadczonych czarodziejów - łamacza klątw, aurora, kursantkę i Gwardzistkę. Że wszyscy sobie poradzą. A teraz na głowę zwaliła mu się Kerstin, chcąc uczynić z tej chaty nie przystanek, a nowy dom. Nie, nie, nie, to się nigdy nie uda. Byli w tymczasowym schronieniu, a nie w bezpiecznym domu. Czasem zdawało mu się nawet, że żadne z nich (poza Vincentem, on był taki... poczciwy), nigdy nie będzie mieć domu, że po tym, co wydarzyło się w Londynie, każde z nich będzie już zawsze oglądać się przez ramię, żadne nie pozbędzie się potrzeby działania i żądzy zemsty. A przynajmniej on, ale taką samą determinację dostrzegał w Just i Gabrielu.
A Kerstin... Kerstin zawsze wyobrażał sobie spełnioną w jakimś mugolskim, wiejskim szpitalu, łudząc się, że pozna kiedyś dobrego i opiekuńczego mężczyznę (byle nie czarodzieja...), który zabierze ją i pana Tonksa z dala od tego wszystkiego.
-Masz rację odnośnie Kornwalii, najbezpieczniejsi będziecie za granicą. Daleko, jak najdalej od Anglii. - odpowiedział jakoś martwo, zduszając w sobie kolejny wyrzut sumienia i nagłe ukłucie tęsknoty. -Just, wspominałaś, że Vincent dużo podróżował, może mógłby doradzić, gdzie jest bezpiecznie? Mam trochę oszczędności, wystarczy na wyjazd i urządzenie się w jakimś bezpiecznym kraju... - nakręcił się, podobnie jak Kerstin, słowami i działaniem próbując zagłuszyć niezręczność tej sytuacji, chcąc jak najszybciej znaleźć rozwiązanie.
-W tej chacie nie jest bezpiecznie, nigdy nie będzie. - dodał łagodniej, zauważając, że siostra wygląda jakby miała się rozpłakać. -Jesteśmy tu wszyscy, bo po tym co stało się w Londynie nie mieliśmy dokąd pójść, ale... - nagła gula uwięzła mu w gardle, bo właśnie musiał przyznać, że nie potrafi ochronić swojej rodziny, pomimo bycia najstarszym z Tonksów. -...w każdej chwili mogą nas tu znaleźć, przeze mnie, przez to, że podałem ten adres w rejestrze wilkołaków. - głos mu lekko drgnął. -Nakładamy na dom zabezpieczenia i tak dalej, ale stworzone do ochrony czarodziejów, żadne z nas nie umiałoby się teleportować z Tobą i - przepraszam, Kerstin, ale nie potrzebujemy pomocy. Wiem, że jesteś odważna i zdolna, ale to tymczasowe schronienie, a nie dom, nie szpital, w którym są prawdziwi potrzebujący. - urwał nagle, bo im więcej mówił, tym bardziej docierało do niego, że mógłby zapewnić bezpieczeństwo Gabrielowi i Just i sobie. Wystarczyłoby przeznaczyć te oszczędności na kupno nowego domu, może nawet niedaleko tej nowej lecznicy Alexandra (któremu pewnie przydałaby się para rąk do pracy, ale Mike szybko zdusił tę myśl, nie chcąc wyobrażać sobie jakiejkolwiek przyszłości z młodszą siostrą w jego życiu - tęsknota za bardzo bolała, zmartwienia spędzały sen z powiek, łatwiej było odsunąć Kerstin albo wysłać ją jak najdalej) albo niedaleko Oazy...
...ale wtedy nie zostałoby nic na przerzucenie Kerstin za granicę, a to ona najbardziej potrzebowała tutaj ochrony.
przepraszamzajakość mózgmiparuje
spoiler alert: Michael kupił już w rozwoju nowy dom
Can I not save one
from the pitiless wave?
Nagłe pojawienie się najmłodszej siostry było co najmniej nieoczekiwane. Choć było to smutne, należeli do dwóch innych światów. Mimo, że Just i starsi bracia byli w stanie odnaleźć się w obu, tak Kerstin, nie miała szans w starciu z jednym z ich przeciwników. Przyniosła herbatę z kuchni w której nadal trwała rewolucja i rozsiadła się wygodnie. Dawne sprzeczki nie miały znaczenia, chociaż Justine potrafiła szybko się zdenerwować większość gniewu mijała jej szybko, chyba że coś ubodło ją do żywego. Nie była miła, bo nie mogła być. Musiała wyłożyć wszystko celnie i dokładnie. Nawet, jeśli prawda miała zaboleć jej siostrę. Ale jeśli miała ją ochronić, to Justina była gotową ją jej dać. Czuła spojrzenie Michaela i widziała też spojrzenie Kesrtin, która swoją energię skupiła na najstarszym z ich czwórki. Justin na kilka sekund dźwignęła ku górze kącik ust, więc to jego wybrała na swoją ofiarę. Trudno było ją winić, Mike miał dobre serce i słabość do swoich sióstr. Poza tym, Justine wiedziała, że nadal czuje się winny, chociaż nie sądziła by miał ku temu powody. Przeszłość pozostawała tylko nią, a on każdym swoim działaniem pokazywał jak mocno mu zależy. Rozsiadła się wygodniej na fotelu, przerzucając nogi przez oparcie. Wykrzywiając ciało do pozy w której jej było wygodnie z zaciekawieniem obserwując zarówno brata jak i siostrę.
Słuchała ze spokojem słów siostry. Zanadto narażać. W tej chwili samo przebywanie w ich towarzystwie było już narażeniem się. Nie mówiąc, o tym że pozostawanie blisko Londynu było tym również. Nie odejmowała od niej wzroku, trochę ciężkiego, na pewno osadzającego, zdającego się patrzeć na wskroś. Nie podejmowała jednak dyskusji, skoro Kerstin postanowiła rozmawiać z Michaelem, na ten moment ona postanowiła milczeć.
Miała rację w tym, że nie było tajemnicą, że posiadają nie magiczną siostrę, ale ich adres - obecny, nie widniał w żadnych Ministerialnych papierach. I nie każdy też wiedział o istnieniu Kerstin. Mogli tylko strzelać dokąd udała się najmłodsza z Tonksów, czy ich ojciec. Musieliby wyśledzić ich, a ona zamierzała nałożyć potężne zaklęcia na dom cioci w Kornwalii. Nie miała całkowitej racji, ale i tym razem nie weszła jej w słowo pozwalając by powiedziała wszystko, co ją bolało.
- Mógłby. - mruknęła z wolna kiedy Michael odniósł się do sylwetki Vincenta. Rineheart pewnie byłby więcej niż szczęśliwy mogąc się wykazać i jakoś spłacić urojony w jego głowie dług. Nie powiedziała jednak nic więcej spoglądając na brata dopiero kiedy powiedział o rejestrze. Westchnęła lekko. - Daj spokój, Mike. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę. - wywróciła lekko oczami, które zaraz przesunęła na siostrę. - Ale ma rację. Żadne z nas nie potrafi teleportacji łącznej. - zgodziła się z bratem. Podobne do jej oczy zawiesiły się na niej. Wysłuchała ciężkich słów, oskarżeń, ze spokojem. Jej brew nawet nie drgnęła. Ostatnio tylko przyjmowała werbalne ciosy, ale nie zamierzała ugiąć się pod ich naporem.
- Moja siostra, zginie jako pierwsza jeśli zostanie. - odpowiedziała jej marszcząc lekko brwi. - Jak zamierzasz się bronić, Kerstin? Będziesz liczyć na to, że ktoś z nas albo z naszych przyjaciół zawsze będzie obok? - była bezwzględna, ale nie zamierzała za to przepraszać. - Kerstin. - zahamowała ją. - Żadne z nas nie mówi, że nie posiadasz w sobie siły. - odezwała się wzdychając ciężko. - To realne obawy. - spojrzała na Michaela. - Alex otwiera lecznicę w Dolinie dla wszystkich. - powiedziała spoglądając na brata, bo wiedziała, że zrozumie co oznacza dla wszystkich. Odepchnęła od siebie jakiś czas temu Vincenta, odsuwała od siebie wszystkich i nadal nie była pewna, czy postępowała dobrze. - Skoro jego zaczęłaś przekonywać, to jego ostatecznie musisz przekonać. - orzekła w końcu. Michael był najstarszy, to raz. A w tej chwili nie rozchodziło się o Zakon, a o ich rodzinę. On powinien podjąć decyzję.
Słuchała ze spokojem słów siostry. Zanadto narażać. W tej chwili samo przebywanie w ich towarzystwie było już narażeniem się. Nie mówiąc, o tym że pozostawanie blisko Londynu było tym również. Nie odejmowała od niej wzroku, trochę ciężkiego, na pewno osadzającego, zdającego się patrzeć na wskroś. Nie podejmowała jednak dyskusji, skoro Kerstin postanowiła rozmawiać z Michaelem, na ten moment ona postanowiła milczeć.
Miała rację w tym, że nie było tajemnicą, że posiadają nie magiczną siostrę, ale ich adres - obecny, nie widniał w żadnych Ministerialnych papierach. I nie każdy też wiedział o istnieniu Kerstin. Mogli tylko strzelać dokąd udała się najmłodsza z Tonksów, czy ich ojciec. Musieliby wyśledzić ich, a ona zamierzała nałożyć potężne zaklęcia na dom cioci w Kornwalii. Nie miała całkowitej racji, ale i tym razem nie weszła jej w słowo pozwalając by powiedziała wszystko, co ją bolało.
- Mógłby. - mruknęła z wolna kiedy Michael odniósł się do sylwetki Vincenta. Rineheart pewnie byłby więcej niż szczęśliwy mogąc się wykazać i jakoś spłacić urojony w jego głowie dług. Nie powiedziała jednak nic więcej spoglądając na brata dopiero kiedy powiedział o rejestrze. Westchnęła lekko. - Daj spokój, Mike. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę. - wywróciła lekko oczami, które zaraz przesunęła na siostrę. - Ale ma rację. Żadne z nas nie potrafi teleportacji łącznej. - zgodziła się z bratem. Podobne do jej oczy zawiesiły się na niej. Wysłuchała ciężkich słów, oskarżeń, ze spokojem. Jej brew nawet nie drgnęła. Ostatnio tylko przyjmowała werbalne ciosy, ale nie zamierzała ugiąć się pod ich naporem.
- Moja siostra, zginie jako pierwsza jeśli zostanie. - odpowiedziała jej marszcząc lekko brwi. - Jak zamierzasz się bronić, Kerstin? Będziesz liczyć na to, że ktoś z nas albo z naszych przyjaciół zawsze będzie obok? - była bezwzględna, ale nie zamierzała za to przepraszać. - Kerstin. - zahamowała ją. - Żadne z nas nie mówi, że nie posiadasz w sobie siły. - odezwała się wzdychając ciężko. - To realne obawy. - spojrzała na Michaela. - Alex otwiera lecznicę w Dolinie dla wszystkich. - powiedziała spoglądając na brata, bo wiedziała, że zrozumie co oznacza dla wszystkich. Odepchnęła od siebie jakiś czas temu Vincenta, odsuwała od siebie wszystkich i nadal nie była pewna, czy postępowała dobrze. - Skoro jego zaczęłaś przekonywać, to jego ostatecznie musisz przekonać. - orzekła w końcu. Michael był najstarszy, to raz. A w tej chwili nie rozchodziło się o Zakon, a o ich rodzinę. On powinien podjąć decyzję.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Mike i Just w nią nie wierzyli. Nie powinna czuć smutku ani rozżalenia, bo się tego dobrze domyślała, więcej, na ich miejscu pewnie zachowałaby się podobnie, bo taką miała już po prostu naturę, że zawsze wolała stanąć przed słabszym, zasłonić go przed cierpieniem czymkolwiek się dało, nawet przejmując ból na siebie. Każde z nich miało to we krwi. Czas złości z powodu braku magii minął dla Kerstin gdy miała dwanaście, może trzynaście lat, ale w takich chwilach jak ta powracał podwójnie. To była tylko ta jedna różnica. Gdyby była czarownicą - choćby i najgorszą na świecie - na pewno pozwoliliby jej zostać i nie patrzyli tak, jakby było im przykro, że zmusza ich do tego, by znowu ją odesłali. Na moment aż odjęło jej dech, przyszło jej do głowy, że choćby nie wiadomo jak była zdolna i czego nie osiągnęła w swojej dziedzinie, dla nich zawsze będzie tylko siostrą, którą trzeba chronić, czy chować.
Z zaciśniętymi zębami odłożyła kubek i spojrzała na rodzeństwo z nieco większą rezerwą niż wcześniej. Uśmiech zupełnie zniknął z jej ust i powrócił jedynie na krótki moment - gdy Mike wspomniał Vincenta, czarodzieja, którego kojarzyła z dzieciństwa, choć z każdym rokiem coraz słabiej. W innej sytuacji pewnie by zapytała, co u niego, ale na to było jeszcze zbyt wcześnie.
- Na litość, przecież mi nie zależy na tej chacie - odpowiedziała, przysiadając z powrotem na skraju fotela, sfrustrowana. - Dom jest dla mnie tam, gdzie moja rodzina, więc gdziekolwiek macie zamiar się przenieść, choćby to była nawet grota w środku lasu, to też będzie mój dom - Spojrzenie Kerstin złagodniało, gdy znów usłyszała o tym paskudnym rejestrze. Ale przypomniało jej to również o czymś jeszcze... - Pomagałam ci już. Więcej niż raz, więc nie mów mi teraz, że nie potrzebujesz mojej pomocy, bo to boli - Odwróciła głowę i wbiła wzrok okno, trochę z żalu, a trochę dla efektu.
Dość szybko jednak wzięła się w garść. To byłby już cios poniżej pasa, przecież nie miała zamiaru wymuszać na rodzinie niczego litością. Musiała poważnie odpowiedzieć na pytania Just.
- Wiem, że nie potrafię walczyć dobrze, ale to nie znaczy, że nie mogę nauczyć się prostych rzeczy dla ochrony. Przecież nie chcę chodzić za wami wszędzie tam... gdzie wy chodzicie - Westchnęła. - I nie zamierzam szukać miejsc, w których byłabym sama, ale jeżeli już by się tak nawet zdarzyło... - trudno: chciała powiedzieć, ale ugryzła się w język, wiedząc dobrze, że to ostatnia rzecz, która by ich przekonała - Na wojnie są rzeczy, których nie da się uniknąć, a jestem pewna, że wy dwoje i tak narażacie swoje życie znacznie bardziej i częściej niż ja. I mnie to boli tak samo jak was... - Na słowo "lecznica" mimowolnie wyżej uniosła głowę. - Lecznica dla wszystkich? A więc mogę jednak pomóc! Może nie przy czarach, ale ja jestem pielęgniarką; mogę obserwować stan pacjentów, pomagać im w jedzeniu, w myciu się, zmieniać pościele i opatrunki... i z nimi rozmawiać. To też jest bardzo ważne. A jeżeli wasi lekarze są choć trochę podobni do tych, których ja znam, to z pewnością nie mają tyle czasu, by usiąść i wesprzeć człowieka rozmową - Widać było jak na dłoni, że Kerstin bardzo się na ten pomysł nakręciła, ale poruszona wcześniej przez siostrę kwestia wciąż nie dawała jej spokoju i usilnie próbowała wymyślić coś, cokolwiek, żeby dodać im wiary. - Czy wy nie macie takich... rzeczy, które mogą zabierać w inne miejsce? Pamiętam, że coś takiego było, opowiadałeś mi o tym, Mike. To się dotyka i się wtedy teleportuje gdzie indziej. Jeżeli umiecie coś takiego stworzyć mogłabym to mieć przy sobie, na przykład w saszetce. Na wszelki wypadek - Przygryzła usta, bo, mówiąc szczerze, nie była pewna, czy wszystkiego nie poplątała i czy to w ogóle działało na niemagicznych.
Z zaciśniętymi zębami odłożyła kubek i spojrzała na rodzeństwo z nieco większą rezerwą niż wcześniej. Uśmiech zupełnie zniknął z jej ust i powrócił jedynie na krótki moment - gdy Mike wspomniał Vincenta, czarodzieja, którego kojarzyła z dzieciństwa, choć z każdym rokiem coraz słabiej. W innej sytuacji pewnie by zapytała, co u niego, ale na to było jeszcze zbyt wcześnie.
- Na litość, przecież mi nie zależy na tej chacie - odpowiedziała, przysiadając z powrotem na skraju fotela, sfrustrowana. - Dom jest dla mnie tam, gdzie moja rodzina, więc gdziekolwiek macie zamiar się przenieść, choćby to była nawet grota w środku lasu, to też będzie mój dom - Spojrzenie Kerstin złagodniało, gdy znów usłyszała o tym paskudnym rejestrze. Ale przypomniało jej to również o czymś jeszcze... - Pomagałam ci już. Więcej niż raz, więc nie mów mi teraz, że nie potrzebujesz mojej pomocy, bo to boli - Odwróciła głowę i wbiła wzrok okno, trochę z żalu, a trochę dla efektu.
Dość szybko jednak wzięła się w garść. To byłby już cios poniżej pasa, przecież nie miała zamiaru wymuszać na rodzinie niczego litością. Musiała poważnie odpowiedzieć na pytania Just.
- Wiem, że nie potrafię walczyć dobrze, ale to nie znaczy, że nie mogę nauczyć się prostych rzeczy dla ochrony. Przecież nie chcę chodzić za wami wszędzie tam... gdzie wy chodzicie - Westchnęła. - I nie zamierzam szukać miejsc, w których byłabym sama, ale jeżeli już by się tak nawet zdarzyło... - trudno: chciała powiedzieć, ale ugryzła się w język, wiedząc dobrze, że to ostatnia rzecz, która by ich przekonała - Na wojnie są rzeczy, których nie da się uniknąć, a jestem pewna, że wy dwoje i tak narażacie swoje życie znacznie bardziej i częściej niż ja. I mnie to boli tak samo jak was... - Na słowo "lecznica" mimowolnie wyżej uniosła głowę. - Lecznica dla wszystkich? A więc mogę jednak pomóc! Może nie przy czarach, ale ja jestem pielęgniarką; mogę obserwować stan pacjentów, pomagać im w jedzeniu, w myciu się, zmieniać pościele i opatrunki... i z nimi rozmawiać. To też jest bardzo ważne. A jeżeli wasi lekarze są choć trochę podobni do tych, których ja znam, to z pewnością nie mają tyle czasu, by usiąść i wesprzeć człowieka rozmową - Widać było jak na dłoni, że Kerstin bardzo się na ten pomysł nakręciła, ale poruszona wcześniej przez siostrę kwestia wciąż nie dawała jej spokoju i usilnie próbowała wymyślić coś, cokolwiek, żeby dodać im wiary. - Czy wy nie macie takich... rzeczy, które mogą zabierać w inne miejsce? Pamiętam, że coś takiego było, opowiadałeś mi o tym, Mike. To się dotyka i się wtedy teleportuje gdzie indziej. Jeżeli umiecie coś takiego stworzyć mogłabym to mieć przy sobie, na przykład w saszetce. Na wszelki wypadek - Przygryzła usta, bo, mówiąc szczerze, nie była pewna, czy wszystkiego nie poplątała i czy to w ogóle działało na niemagicznych.
Umknął wzrokiem od obu sióstr, zasępiając się, marszcząc brwi i zaciskając lekko usta. Niestety, jego tajemnicza z założenia mina nie była tajemnicą dla obu kobiet. Wychowały się z nim, doskonale znały wyraz twarzy niezdecydowanego Mike'a. A teraz toczył walkę z własnymi myślami, usiłując rozeznać pomiędzy sercem, a rozumem. Współczuciem i rozsądkiem. Tęsknotą i strachem.
Miło byłoby mieć przy sobie Kerstin, a rzeź w Londynie uświadomiła mu, że nawet w Kornwalii nie była w pełni bezpieczna. Zaś jej decyzja, by udać się do Londynu i do Mickleham bez porozumienia wskazywała, że może... dobrze mieć na nią oko? Tata chociaż siedział w jednym miejscu, a ona... cóż, nie. Nic dziwnego, w końcu była młodziutką dziewczyną. Obrabowaną z magii przez los i obrabowaną z beztroskiej młodości przez czarodziejskie sprawki jej rodzeństwa. Przygryzł wargę, widząc zawód w oczach najmłodszej siostry. Czy miała im teraz za złe ich magię, ich niedowierzanie w jej umiejętności?
Pamiętał z dzieciństwa, jakie to uczucie. Jego zdolności magiczne przebudzały się bardzo powoli i mało spektakularnie i nie miał pojęcia, czy w ogóle dostanie list z Hogwartu. Mógł być teraz w tym samym miejscu co Kerstin, mógł być jakimś spokojnym mugolskim policjantem, albo może sportowcem. Siostra była przynajmniej mądrzejsza i dzielniejsza niż on - jedenastoletniemu Michaelowi magia kojarzyła się z siłą, a "normalny" świat ze słabością i nudą. Kerstin nie miała okazji nabrać podobnych uprzedzeń, ale... może po prostu nie rozumiała grozy magicznego świata?
Nawet o likantropii rozmawiam z nią tylko dlatego, że nie przejęła i nie zrozumiała wszystkich uprzedzeń i lęków czarodziejów - uświadomił sobie ze zgrozą, bo przecież nigdy nie chciał traktować siostry instrumentalnie. To z nią, a nie z Just ani mamą (pomimo ich starań), utrzymywał kontakt w najciemniejszych miesiącach po ugryzieniu. Wtedy wydawało mu się, że po prostu nie potrafi odmawiać Kerstin (ech), ale może po prostu czuł się przy niej bezpiecznie(j). A teraz przypomniała mu tamtą sytuację, rozbrajając go kawałek po kawałku.
Poczuł na sobie przenikliwe spojrzenie Just i otrząsnął się z zamyślenia. Merlinie, teraz patrzyły na niego obie, jak na... na... głowę rodziny. Powinno mu być miło i zrobiło mu się miło, ale spryciule były siebie warte, doskonale wiedząc jak do niego podejść.
Wziął głęboki oddech, czując na sobie ciężar odpowiedzialności.
-Wiem, że potrafisz sobie radzić, ale wojna jeszcze nigdy nie była tak poważna, a my tak... zaangażowani. - powiedział powoli, ogólnikowo. Dobrze, że Vincenta nie było dziś w domu i nie musiał zważać na słowa tak bardzo, jak wcześniej (to zresztą dobry temat do rozmowy - jeśli Just zostawia mu decyzję w sprawie siostry, to on powinien porozmawiać z nią o Rinehearcie i zakonnej autocenzurze w obecności bruneta).
-Jeśli chcesz zostać... - wstał z fotela, by nie złapać spojrzenia Kerstin. Wiedział, że wchodząc na teren "jeśli", właśnie ulegał jej prośbie. -...to musisz dostosować się do naszych środków ostrożności, nawet jeśli wydadzą ci się przesadne. Żadnych samotnych wycieczek po kraju i nigdy nie próbuj zbliżać się do Londynu. - zaplótł ramiona na torsie, próbując przybrać pozory stanowczości.
-Pomimo całej akcji na Sylwestrze, Dolina może być bezpieczniejsza niż te okolice. - przeniósł spojrzenie na Justine, porozumiewawczo. Rozmawiali już o przeprowadzce, choć nie padł jeszcze pomysł na konkretne miejsce. -A Alex z pewnością zadba o bezpieczeństwo własnej lecznicy... - mruknął. Nie chciał nakręcać się na pomysł Kerstin razem z nią, ale... był całkiem obiecujący. W nowym domu nie martwiłby się o siostrę aż tak bardzo, a w lecznicy Gwardzisty byłaby bezpieczna podczas dziennych eskapad jego, Just i Gabriela.
-Mogłabyś z nim porozmawiać? - spytał Just, która znała Gwardzistę lepiej. Wyglądało na to, że od wyrzucania Kerstin z domu płynnie (choć bez spodziewanego) entuzjazmu przeszli do etapu planowania.
-Ja rozeznam się na rynku nieruchomości, tym bardziej, że coś nowego trzeba by zorganizować poza oficjalnymi kanałami. A ty, młoda damo - cierpliwie poczekasz i nie będziesz się stąd ruszać. - zwrócił się do Kerstin, niczym ojciec, który próbuje dać jej szlaban. Tyle, że ich tata nigdy nie był w stanie niczego jej narzucić, czego dowodem była jej obecność w Mickleham. A Michael był do niego podobny bardziej, niż sądził.
-Nie wiem, czy bez magii można obsługiwać świstokliki... bo to je masz na myśli - uśmiechnął się blado, dziwnie rad, że Kerstin zapamiętała jego dawne opowieści. -Ale gdybyśmy nastawili je zawczasu, to mogłyby zadziałać. Tak czy siak, musimy zorganizować sobie zapas.
Odchrząknął nerwowo, bo atmosfera zrobiła się nieco napięta, a on nie był dobry w okazywaniu uczuć w takich sytuacjach.
-Skoro już tu jesteś, to nie ma co zwlekać nakładaniem zabezpieczeń. - postanowił przekuć niepewność w działanie i wyciągnął różdżkę. Nie kończył jeszcze rozmowy z siostrami, ale ruszył kilka kroków w stronę przedpokoju, powoli zataczając różdżką niewidzialne półkole. Dla Kerstin wyglądało to zapewne jak niezrozumiała magia, ale lepiej niech się przyzwyczai.
nakładam Cave Inimicum na posesję (będzie potrzebne do naszej majowej przeprowadzki...)
/zt
Miło byłoby mieć przy sobie Kerstin, a rzeź w Londynie uświadomiła mu, że nawet w Kornwalii nie była w pełni bezpieczna. Zaś jej decyzja, by udać się do Londynu i do Mickleham bez porozumienia wskazywała, że może... dobrze mieć na nią oko? Tata chociaż siedział w jednym miejscu, a ona... cóż, nie. Nic dziwnego, w końcu była młodziutką dziewczyną. Obrabowaną z magii przez los i obrabowaną z beztroskiej młodości przez czarodziejskie sprawki jej rodzeństwa. Przygryzł wargę, widząc zawód w oczach najmłodszej siostry. Czy miała im teraz za złe ich magię, ich niedowierzanie w jej umiejętności?
Pamiętał z dzieciństwa, jakie to uczucie. Jego zdolności magiczne przebudzały się bardzo powoli i mało spektakularnie i nie miał pojęcia, czy w ogóle dostanie list z Hogwartu. Mógł być teraz w tym samym miejscu co Kerstin, mógł być jakimś spokojnym mugolskim policjantem, albo może sportowcem. Siostra była przynajmniej mądrzejsza i dzielniejsza niż on - jedenastoletniemu Michaelowi magia kojarzyła się z siłą, a "normalny" świat ze słabością i nudą. Kerstin nie miała okazji nabrać podobnych uprzedzeń, ale... może po prostu nie rozumiała grozy magicznego świata?
Nawet o likantropii rozmawiam z nią tylko dlatego, że nie przejęła i nie zrozumiała wszystkich uprzedzeń i lęków czarodziejów - uświadomił sobie ze zgrozą, bo przecież nigdy nie chciał traktować siostry instrumentalnie. To z nią, a nie z Just ani mamą (pomimo ich starań), utrzymywał kontakt w najciemniejszych miesiącach po ugryzieniu. Wtedy wydawało mu się, że po prostu nie potrafi odmawiać Kerstin (ech), ale może po prostu czuł się przy niej bezpiecznie(j). A teraz przypomniała mu tamtą sytuację, rozbrajając go kawałek po kawałku.
Poczuł na sobie przenikliwe spojrzenie Just i otrząsnął się z zamyślenia. Merlinie, teraz patrzyły na niego obie, jak na... na... głowę rodziny. Powinno mu być miło i zrobiło mu się miło, ale spryciule były siebie warte, doskonale wiedząc jak do niego podejść.
Wziął głęboki oddech, czując na sobie ciężar odpowiedzialności.
-Wiem, że potrafisz sobie radzić, ale wojna jeszcze nigdy nie była tak poważna, a my tak... zaangażowani. - powiedział powoli, ogólnikowo. Dobrze, że Vincenta nie było dziś w domu i nie musiał zważać na słowa tak bardzo, jak wcześniej (to zresztą dobry temat do rozmowy - jeśli Just zostawia mu decyzję w sprawie siostry, to on powinien porozmawiać z nią o Rinehearcie i zakonnej autocenzurze w obecności bruneta).
-Jeśli chcesz zostać... - wstał z fotela, by nie złapać spojrzenia Kerstin. Wiedział, że wchodząc na teren "jeśli", właśnie ulegał jej prośbie. -...to musisz dostosować się do naszych środków ostrożności, nawet jeśli wydadzą ci się przesadne. Żadnych samotnych wycieczek po kraju i nigdy nie próbuj zbliżać się do Londynu. - zaplótł ramiona na torsie, próbując przybrać pozory stanowczości.
-Pomimo całej akcji na Sylwestrze, Dolina może być bezpieczniejsza niż te okolice. - przeniósł spojrzenie na Justine, porozumiewawczo. Rozmawiali już o przeprowadzce, choć nie padł jeszcze pomysł na konkretne miejsce. -A Alex z pewnością zadba o bezpieczeństwo własnej lecznicy... - mruknął. Nie chciał nakręcać się na pomysł Kerstin razem z nią, ale... był całkiem obiecujący. W nowym domu nie martwiłby się o siostrę aż tak bardzo, a w lecznicy Gwardzisty byłaby bezpieczna podczas dziennych eskapad jego, Just i Gabriela.
-Mogłabyś z nim porozmawiać? - spytał Just, która znała Gwardzistę lepiej. Wyglądało na to, że od wyrzucania Kerstin z domu płynnie (choć bez spodziewanego) entuzjazmu przeszli do etapu planowania.
-Ja rozeznam się na rynku nieruchomości, tym bardziej, że coś nowego trzeba by zorganizować poza oficjalnymi kanałami. A ty, młoda damo - cierpliwie poczekasz i nie będziesz się stąd ruszać. - zwrócił się do Kerstin, niczym ojciec, który próbuje dać jej szlaban. Tyle, że ich tata nigdy nie był w stanie niczego jej narzucić, czego dowodem była jej obecność w Mickleham. A Michael był do niego podobny bardziej, niż sądził.
-Nie wiem, czy bez magii można obsługiwać świstokliki... bo to je masz na myśli - uśmiechnął się blado, dziwnie rad, że Kerstin zapamiętała jego dawne opowieści. -Ale gdybyśmy nastawili je zawczasu, to mogłyby zadziałać. Tak czy siak, musimy zorganizować sobie zapas.
Odchrząknął nerwowo, bo atmosfera zrobiła się nieco napięta, a on nie był dobry w okazywaniu uczuć w takich sytuacjach.
-Skoro już tu jesteś, to nie ma co zwlekać nakładaniem zabezpieczeń. - postanowił przekuć niepewność w działanie i wyciągnął różdżkę. Nie kończył jeszcze rozmowy z siostrami, ale ruszył kilka kroków w stronę przedpokoju, powoli zataczając różdżką niewidzialne półkole. Dla Kerstin wyglądało to zapewne jak niezrozumiała magia, ale lepiej niech się przyzwyczai.
nakładam Cave Inimicum na posesję (będzie potrzebne do naszej majowej przeprowadzki...)
/zt
Can I not save one
from the pitiless wave?
Ostatnio zmieniony przez Michael Tonks dnia 06.09.20 5:41, w całości zmieniany 1 raz
Nie była zadowolona z tego, co właśnie się działo. Egoistycznie wolała żeby Kerstin została z ojcem w Kornwalii. Tak długo, jak ich przeciwnicy nie wiedzieli gdzie byli, tak długo mogła być spokojniejsza o ich los. Pozostając tutaj, prędzej czy później ta informacja miała wyjść na światło dzienne. A to oznaczało tylko jedno - kłopoty. Może była bezwzględna, ale nie chciała po raz kolejny trzymać w dłoniach martwego ciała członka swojej rodziny. W tym względzie była samolubna, mimo wszystko decyzja ostatecznie miała pozostać w rękach Michaela. Ona sama rozsiadła się na fotelu przerzucając nogi przez jedno z oparć, trzymając w dłoniach kubek z herbatą. Nie była miła, bo to nie o uprzejmość w tej chwili chodziło. Słuchała kolejno padających słów z ust siostry wpatrując się w nią ze spokojem. Nie komentowała pierwszych słów. Kerstin mogła przecież skorzystać ze wszystkiego, co miała nawet jeśli odnosiło się to do czegoś całkiem innego niż wcześniej.
- Nie potrafisz walczyć wcale. - poprawiła ją z tym samym spokojem. Dla czarodzieja nie była żadnym przeciwnikiem. Pokonanie jej oznaczało jedno udane zaklęcie, przed którym nie zdąży uskoczyć. A prawdopodobieństwo na to, było naprawdę wysokie. Jej wzrok co jakiś czas przesuwał się w kierunku Michaela, który milczał od chwili. Jego twarz jasno przekazywała jedno, niezdecydowanie. Rozumiała go, poniekąd też dlatego umyła ręce od podjęcia ostatecznej decyzji. Kochała swoją siostrę, była dla niej nieprzyjemna, bo jeśli ta miała zostać musiała być świadoma swoich słabych stron a w porównaniu z magicznymi, miała ich po prostu więcej będą na przegranej pozycji. Wyrzuciła informację o lecznicy Alexa, wątpiąc, by ten jej nie przyjął. Dając Miachelowi jakiś widok, a Kerstin możliwość, którą pochwyciła szybko. Tęczówki znów znalazły się na niej, nie zmieniła wyrazu twarzy unosząc jedynie brwi ku górze.
- Bezpiecznie jest tylko tam, gdzie oni się nie zapuszczają. - wzruszyła ramionami - Łatwiej zakładać, że niebezpiecznie jest wszędzie. Gdzieniegdzie chwilami spokojniej. - dopowiedziała, unosząc kubek z herbatą żeby napić się trochę zimnego już napoju. Na pytanie Michaela przesunęła znów na niego spojrzenie.
- Mogłabym. - zgodziła się, jednak chwilę później dodała. - Ale nie zamierzam. - stwierdzenie padło z jej ust bez zawahania. Nie zamierzała ułatwiać siostrze pozostania tutaj. Przeniosła spojrzenie z brata na siostrę. - Pożyczę ci Barona, zaniesie list do Alexa. Resztą musisz zająć się sama. - wyjaśniła siostrze. Znając Alexa przyklaśnie radośnie w dłonie, ale tego nie musiała wiedzieć. Musiała się postarać. Zdobyć sama możliwość, która się pojawiła. Westchnęła lekko unosząc rękę, żeby założyć kosmyki włosów za ucho.
- Żeby uruchomić świstoklik trzeba rzucić zaklęcie. - uniosła kubek by napić się z niego resztki herbaty. - Z nastawionym już nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. - przyznała bez ogródek. Nie myślała nad tym, taka była prawda. Kiedy Michael podniósł się, zrobiła to samo sięgając po swoją różdżkę.
| zt?
- Nie potrafisz walczyć wcale. - poprawiła ją z tym samym spokojem. Dla czarodzieja nie była żadnym przeciwnikiem. Pokonanie jej oznaczało jedno udane zaklęcie, przed którym nie zdąży uskoczyć. A prawdopodobieństwo na to, było naprawdę wysokie. Jej wzrok co jakiś czas przesuwał się w kierunku Michaela, który milczał od chwili. Jego twarz jasno przekazywała jedno, niezdecydowanie. Rozumiała go, poniekąd też dlatego umyła ręce od podjęcia ostatecznej decyzji. Kochała swoją siostrę, była dla niej nieprzyjemna, bo jeśli ta miała zostać musiała być świadoma swoich słabych stron a w porównaniu z magicznymi, miała ich po prostu więcej będą na przegranej pozycji. Wyrzuciła informację o lecznicy Alexa, wątpiąc, by ten jej nie przyjął. Dając Miachelowi jakiś widok, a Kerstin możliwość, którą pochwyciła szybko. Tęczówki znów znalazły się na niej, nie zmieniła wyrazu twarzy unosząc jedynie brwi ku górze.
- Bezpiecznie jest tylko tam, gdzie oni się nie zapuszczają. - wzruszyła ramionami - Łatwiej zakładać, że niebezpiecznie jest wszędzie. Gdzieniegdzie chwilami spokojniej. - dopowiedziała, unosząc kubek z herbatą żeby napić się trochę zimnego już napoju. Na pytanie Michaela przesunęła znów na niego spojrzenie.
- Mogłabym. - zgodziła się, jednak chwilę później dodała. - Ale nie zamierzam. - stwierdzenie padło z jej ust bez zawahania. Nie zamierzała ułatwiać siostrze pozostania tutaj. Przeniosła spojrzenie z brata na siostrę. - Pożyczę ci Barona, zaniesie list do Alexa. Resztą musisz zająć się sama. - wyjaśniła siostrze. Znając Alexa przyklaśnie radośnie w dłonie, ale tego nie musiała wiedzieć. Musiała się postarać. Zdobyć sama możliwość, która się pojawiła. Westchnęła lekko unosząc rękę, żeby założyć kosmyki włosów za ucho.
- Żeby uruchomić świstoklik trzeba rzucić zaklęcie. - uniosła kubek by napić się z niego resztki herbaty. - Z nastawionym już nie wiem. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. - przyznała bez ogródek. Nie myślała nad tym, taka była prawda. Kiedy Michael podniósł się, zrobiła to samo sięgając po swoją różdżkę.
| zt?
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Strona 2 z 2 • 1, 2
Salon
Szybka odpowiedź