Salon
AutorWiadomość
Salon
Duży i jasny salon, w którym dominują odcienie brązów oraz bieli, urządzony tak, aby sprawiał wrażenie przytulnego. Wszystkie ozdoby dobrane są przemyślanie, aby pasowały do siebie i tworzyły całość. Jest to pomieszczenie, do którego trafia się bezpośrednio po wejściu do mieszkania. Po przekroczeniu progu w oczy rzuca się kominek oraz stojące przed nim dwie nieduże kanapy oraz fotel, które oddziela mała ława. Najczęściej to właśnie na niej leżą książki i zwoje z dziedziny alchemii lub magomedycyny, chociaż właścicielka stara się, aby wszystkie znajdowały się na regale znajdującym się pod jedną ze ścian, a który niestety już dawno okazał się za mały na taką ilość ksiąg.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
17 III 1957
Przez ostatnie miesiące wahał się, czy powinien odwiedzić siostrę w jej mieszkaniu czy też zaprosić ją do siebie, jakby oba te miejsca były dla ich spotkania zbyt niepewną scenerią. Tęsknił za rodzinnym domem, ale jednocześnie coś go od niego odrzucało. Dumna posiadłość wydawała się obca, gdy pogodne oblicze matki nie mogło już tchnąć w nią życia. Nawet brak obecności surowego ojca wywoływał tęsknotę, co zaraz ściskała boleśnie za serce i na chwilę odbierała dech. Świadomość niespełnienia już nigdy oczekiwań rodzica wobec pierworodnego wzbudzała w Valerianie ogromne poczucie winy. Miał być zupełnie innym synem, ostatecznie stać się innym człowiekiem. Gdyby trzymał się ojcowskich wytycznych, osiągnąłby szczęście?
Był bliskim spełnia artystą, lecz nie udało mu się osiągnąć trwałej równowagi w życiu prywatnym. Czasem żałował tego, że nie udało mu się w przeszłości założyć rodziny, choć raz był tego bliski, gdy sądził, iż spotkał na swej drodze kobietę idealną. W niektóre noce potrafił rozmyślać nad jej pięknem, innymi kierował do niej nigdy niewypowiedziane prosto w twarz pretensje. A potem zamykał oczy i uciekał w sen, aby przestać świadomie myśleć.
Czy droga siostra miała wobec niego jakiekolwiek oczekiwania? Jego powrót przyjęła ze spokojem, choć nie wykazała entuzjazmu. Ale nie miał prawa się temu dziwić, w końcu nad ich ponownym spotkaniem zawisło widmo żałoby. W czerni wyglądała dumnie, elegancko, ale także smutno. W jednym ze styczniowych listów pytał ją jak znosi żałobę, ale nie uzyskał wylewnej odpowiedzi. Przez lata oddalili się od siebie. Jego ciągłe ucieczki z Wielkiej Brytanii i nagłe powroty mogły ją zmęczyć, ale tak naprawdę po śmierci rodziców mieli już tylko siebie. Desperacko próbował odnowić kontakt z rodzeństwem. Dla Valeriana większym wyzwaniem było odnalezienie wspólnego języka z bardziej godnym nazwiska bratem. Na pogrzebie ledwo zamienili ze sobą kilka zdań, bardziej przymusu niż szczerej potrzeby.
Gdy Belvina poprosiła go o pomoc, nie było miejsca na wątpliwości. Właściwie ucieszył się, że ze swoim problemem zwróciła się właśnie do niego. Nie straszne były mu bahanki, jeśli tylko był potrzebny. Zdołał przeczytać artykuł Walczącego Maga na temat tej okropnej plagi, sąsiadka z kamienicy mieszkająca naprzeciwko niego, starsza czarownica, pożyczyła mu nawet najnowsze wydanie czarownicy. Czując się przygotowanym merytorycznie, wreszcie znalazł się przed drzwiami mieszkania swojej siostry i zapukał w nie śmiało.
Przez ostatnie miesiące wahał się, czy powinien odwiedzić siostrę w jej mieszkaniu czy też zaprosić ją do siebie, jakby oba te miejsca były dla ich spotkania zbyt niepewną scenerią. Tęsknił za rodzinnym domem, ale jednocześnie coś go od niego odrzucało. Dumna posiadłość wydawała się obca, gdy pogodne oblicze matki nie mogło już tchnąć w nią życia. Nawet brak obecności surowego ojca wywoływał tęsknotę, co zaraz ściskała boleśnie za serce i na chwilę odbierała dech. Świadomość niespełnienia już nigdy oczekiwań rodzica wobec pierworodnego wzbudzała w Valerianie ogromne poczucie winy. Miał być zupełnie innym synem, ostatecznie stać się innym człowiekiem. Gdyby trzymał się ojcowskich wytycznych, osiągnąłby szczęście?
Był bliskim spełnia artystą, lecz nie udało mu się osiągnąć trwałej równowagi w życiu prywatnym. Czasem żałował tego, że nie udało mu się w przeszłości założyć rodziny, choć raz był tego bliski, gdy sądził, iż spotkał na swej drodze kobietę idealną. W niektóre noce potrafił rozmyślać nad jej pięknem, innymi kierował do niej nigdy niewypowiedziane prosto w twarz pretensje. A potem zamykał oczy i uciekał w sen, aby przestać świadomie myśleć.
Czy droga siostra miała wobec niego jakiekolwiek oczekiwania? Jego powrót przyjęła ze spokojem, choć nie wykazała entuzjazmu. Ale nie miał prawa się temu dziwić, w końcu nad ich ponownym spotkaniem zawisło widmo żałoby. W czerni wyglądała dumnie, elegancko, ale także smutno. W jednym ze styczniowych listów pytał ją jak znosi żałobę, ale nie uzyskał wylewnej odpowiedzi. Przez lata oddalili się od siebie. Jego ciągłe ucieczki z Wielkiej Brytanii i nagłe powroty mogły ją zmęczyć, ale tak naprawdę po śmierci rodziców mieli już tylko siebie. Desperacko próbował odnowić kontakt z rodzeństwem. Dla Valeriana większym wyzwaniem było odnalezienie wspólnego języka z bardziej godnym nazwiska bratem. Na pogrzebie ledwo zamienili ze sobą kilka zdań, bardziej przymusu niż szczerej potrzeby.
Gdy Belvina poprosiła go o pomoc, nie było miejsca na wątpliwości. Właściwie ucieszył się, że ze swoim problemem zwróciła się właśnie do niego. Nie straszne były mu bahanki, jeśli tylko był potrzebny. Zdołał przeczytać artykuł Walczącego Maga na temat tej okropnej plagi, sąsiadka z kamienicy mieszkająca naprzeciwko niego, starsza czarownica, pożyczyła mu nawet najnowsze wydanie czarownicy. Czując się przygotowanym merytorycznie, wreszcie znalazł się przed drzwiami mieszkania swojej siostry i zapukał w nie śmiało.
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
Ostatnio zmieniony przez Valerian Blythe dnia 13.12.19 22:58, w całości zmieniany 1 raz
W ciągu ostatnich lat przyzwyczaiła się do faktu, że z jej życia znikali najbliżsi ludzie. Paradoksalnie przeważali w tej kategorii mężczyźni, którzy najczęściej uważali, że tak właśnie będzie lepiej… dla obu stron lub nie zdradzali jej swoich powodów. Skłamałaby, gdyby stwierdziła, że jej to nie rusza, bo za każdym razem zastanawiała się, dlaczego tak to się potoczyło.
Inna sytuacja była z jej braćmi, dawniej w trójkę wręcz nierozłączni, podążyli w końcu własnymi ścieżkami, które na krótko krzyżowały się, umożliwiając spotkania. Nie widząc ich długo, tęskniła i zastanawiała się co u nich, a przy tym trzymała się nadziei, że nie pakują się w kłopoty, a zwłaszcza młodszy z nich.
Ponowne spotkanie jednak budziło w niej złość i przeważający żal, kiedy zobaczyła ich dopiero na pogrzebie rodziców. Nie udawała, że wszystko jest w porządku, gromiąc spojrzeniem obu, gdy próbowali coś do niej powiedzieć, jakkolwiek załagodzić napiętą atmosferę. W tamtym czasie smutek pochłonął ją całkiem, wyciszając nienaturalnie wszelkie emocje. Dlatego ten jeden raz nie próbowała znów zatrzymać ich na miejscu, przekonać do czegokolwiek.
Z tego powodu była wyjątkowo zdziwiona, gdy finalnie Valerian pozostał w kraju. Domyślała się, że będzie próbował naprawić nadszarpnięte relacje, ale tym razem to z jej strony nie było chęci do współpracy. Styczniowy list, który dostała nie był tym, co mogło przełamać ją i skłonić do wylewności. Nadal pamiętała te kilka chłodnych i rzeczowych zdań, które nakreśliła na szybko. Nie miała wtedy czasu, a raczej nie chciała poświęcać go Valerianowi, gdy możliwe było, że niedługo znów wyjedzie z Wielkiej Brytanii.
Czas jednak mijał, a On był. Zadziałało to na jego korzyść na tyle, że w chwili, gdy potrzebowała pomocy, pomyślała właśnie o nim.
Bahanki. Nigdy nie sądziła, że przyjdzie jej walczyć z taką plagą, która zalęgła się w jej mieszkaniu. Wracając do własnych czterech ścian, szukała jedynie spokoju i odpoczynku, który często był zakłócany, bo nawet tutaj czasami wpadali niezapowiedziani goście, by swoją obecnością pochłonąć całą jej uwagę. Miała za miękkie serce, pozwalając coraz dziwniejszym elementom społecznym, szukać u niej pomocy. Bahanki jednak nie wkupywały się w jej łaski, będąc natrętnymi stworzeniami, dlatego chciała się ich pozbyć za wszelką cenę.
Nim brat dotarł na miejsce, zdążyła przejrzeć wszystkie artykuły dotyczące plagi bahanek, a głównie interesując się tym, jak pozbyć się tego paskudztwa z mieszkania. Zaczynając od Czarownicy, przez Walczącego Maga, którego coraz częściej czytała, aż do Horyzontów Zaklęć, szukała sposobu, który najszybciej przyniósłby rezultat.
Słysząc pukanie do drzwi, oderwała wrogie spojrzenie od niechcianych tutaj stworzeń. Otworzyła drzwi, spoglądając na Valeriana z uwagą. Zawahała się na moment, nim zdecydowała się odezwać.
- Wejdź – szepnęła, cofając się, aby wszedł do środka. Dopiero gdy przekroczył próg i zamknęła za nim drzwi, uściskała go lekko.- Dziękuję, że przyszedłeś… chyba jak nigdy, potrzebuję pomocy – uśmiechnęła się słabo, odsuwając się od niego.
- Mam nadzieje, że sam nie miałeś z nimi problemu – odezwała się ponownie, wchodząc do salonu, gdzie było ich najwięcej.- Są strasznie irytujące i wstrętne – dodała, krzywiąc się delikatnie.
Inna sytuacja była z jej braćmi, dawniej w trójkę wręcz nierozłączni, podążyli w końcu własnymi ścieżkami, które na krótko krzyżowały się, umożliwiając spotkania. Nie widząc ich długo, tęskniła i zastanawiała się co u nich, a przy tym trzymała się nadziei, że nie pakują się w kłopoty, a zwłaszcza młodszy z nich.
Ponowne spotkanie jednak budziło w niej złość i przeważający żal, kiedy zobaczyła ich dopiero na pogrzebie rodziców. Nie udawała, że wszystko jest w porządku, gromiąc spojrzeniem obu, gdy próbowali coś do niej powiedzieć, jakkolwiek załagodzić napiętą atmosferę. W tamtym czasie smutek pochłonął ją całkiem, wyciszając nienaturalnie wszelkie emocje. Dlatego ten jeden raz nie próbowała znów zatrzymać ich na miejscu, przekonać do czegokolwiek.
Z tego powodu była wyjątkowo zdziwiona, gdy finalnie Valerian pozostał w kraju. Domyślała się, że będzie próbował naprawić nadszarpnięte relacje, ale tym razem to z jej strony nie było chęci do współpracy. Styczniowy list, który dostała nie był tym, co mogło przełamać ją i skłonić do wylewności. Nadal pamiętała te kilka chłodnych i rzeczowych zdań, które nakreśliła na szybko. Nie miała wtedy czasu, a raczej nie chciała poświęcać go Valerianowi, gdy możliwe było, że niedługo znów wyjedzie z Wielkiej Brytanii.
Czas jednak mijał, a On był. Zadziałało to na jego korzyść na tyle, że w chwili, gdy potrzebowała pomocy, pomyślała właśnie o nim.
Bahanki. Nigdy nie sądziła, że przyjdzie jej walczyć z taką plagą, która zalęgła się w jej mieszkaniu. Wracając do własnych czterech ścian, szukała jedynie spokoju i odpoczynku, który często był zakłócany, bo nawet tutaj czasami wpadali niezapowiedziani goście, by swoją obecnością pochłonąć całą jej uwagę. Miała za miękkie serce, pozwalając coraz dziwniejszym elementom społecznym, szukać u niej pomocy. Bahanki jednak nie wkupywały się w jej łaski, będąc natrętnymi stworzeniami, dlatego chciała się ich pozbyć za wszelką cenę.
Nim brat dotarł na miejsce, zdążyła przejrzeć wszystkie artykuły dotyczące plagi bahanek, a głównie interesując się tym, jak pozbyć się tego paskudztwa z mieszkania. Zaczynając od Czarownicy, przez Walczącego Maga, którego coraz częściej czytała, aż do Horyzontów Zaklęć, szukała sposobu, który najszybciej przyniósłby rezultat.
Słysząc pukanie do drzwi, oderwała wrogie spojrzenie od niechcianych tutaj stworzeń. Otworzyła drzwi, spoglądając na Valeriana z uwagą. Zawahała się na moment, nim zdecydowała się odezwać.
- Wejdź – szepnęła, cofając się, aby wszedł do środka. Dopiero gdy przekroczył próg i zamknęła za nim drzwi, uściskała go lekko.- Dziękuję, że przyszedłeś… chyba jak nigdy, potrzebuję pomocy – uśmiechnęła się słabo, odsuwając się od niego.
- Mam nadzieje, że sam nie miałeś z nimi problemu – odezwała się ponownie, wchodząc do salonu, gdzie było ich najwięcej.- Są strasznie irytujące i wstrętne – dodała, krzywiąc się delikatnie.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W końcu zdobył się na jakieś wyrzeczenie. Dla dobra rodziny, która jeszcze mu pozostała, odmienił swoją codzienność. Lepiej późno niż wcale. Zdołał już odnaleźć swoje miejsce pośród francuskich artystów, stał się rozpoznawalny, mógł tworzyć na swoich warunkach, nie będąc całkowicie uzależnionym od opinii odbiorców sztuki. Choć nie miał duszy awangardzisty, a swoimi dziełami nigdy nie próbował nikogo na siłę szokować, to jednak brakowało mu tej lekkości panujące wokół niego. W angielskiej stolicy wszystko był ciężkostrawne. Bił się z myślami, przeżywał żałobę i desperacko próbował odbudować nadwyrężone relacje z najbliższą rodziną. Na swoje szczęście dostał swoją szansę.
Zapukał do drzwi bez pewności czy zostaną przed nim otworzone. Wciąż pamiętał o siostrzanej złości i nie sposób było nie wykazać zrozumienia dla takich emocji. Choć był najstarszy pośród swojego rodzeństwa, to jednak nigdy nie udało mu się stać tym starszym bratem – najbardziej statecznym, rozważnym, opiekuńczym. Starał się obdarzać bliskich krewnych troską, wspierać dobrym słowem, jednak ostatecznie zawsze najwięcej uwagi poświęcał sobie, gdy ponad wszystko stawiał artystyczne aspiracje. Ale coś się w nim zmieniło, dotkliwa strata poruszyła posadami jego duszy.
Ulżyło mu, kiedy otrzymał zgodę na wejście do środka. Pewnym krokiem przekroczył próg mieszkania, zaraz odnajdując się w jasnym wnętrzu salonu. Zapewne źródło kłopotów Belviny kryło się w kuchni, tak pisano w gazetach.
– Na całe szczęście mnie ta katastrofa ominęła – oznajmił z bladym uśmiechem, próbując oszacować, czy siostra wciąż nie ma do niego żalu o jego wieczną nieobecność w jej życiu. Przez ostatnie lata nie mogła na niego liczyć, zwłaszcza wtedy, gdy w paryskich lokalach próbował leczyć złamane serce po zerwanych zaręczynach. – Przyniosłem niezbyt świeże jabłka, po użyciu Colloshoo mogą stanowić niezłą pułapkę.
Nie przybył z pustymi rękami. W poplamionej farbami lnianej torbie trzymał lekko nadgniłe jabłka, którymi chciał zwabić bahanki, tak jak sugerowano w artykule Czarownicy. Czy jednak uda się ta sztuka? W kieszeni podobnie wybrudzonych spodni miał coś jeszcze, niewielkie pudełeczko, które ostrożnie wyciągnął. – Ale zanim zaczniemy, mam coś dla ciebie – podał siostrze skromny podarunek, gdzie krył się srebrny pierścionek z błyszczącym bladoróżowym topazem. – Tamten list – zaczął cicho, wspominając o ich styczniowej korespondencji. – Nie zapomniałem o twoich urodzinach. Chciałem ci złożyć życzenia i zaproponować spotkanie, ale źle zacząłem, przepraszam – spojrzał na krewniaczkę w nadzieją, że wybaczy mu jego nieudolność. Jakoś trudniej było rozmawiać mu z siostrą, kiedy nie partycypował w jej życiu.
Zapukał do drzwi bez pewności czy zostaną przed nim otworzone. Wciąż pamiętał o siostrzanej złości i nie sposób było nie wykazać zrozumienia dla takich emocji. Choć był najstarszy pośród swojego rodzeństwa, to jednak nigdy nie udało mu się stać tym starszym bratem – najbardziej statecznym, rozważnym, opiekuńczym. Starał się obdarzać bliskich krewnych troską, wspierać dobrym słowem, jednak ostatecznie zawsze najwięcej uwagi poświęcał sobie, gdy ponad wszystko stawiał artystyczne aspiracje. Ale coś się w nim zmieniło, dotkliwa strata poruszyła posadami jego duszy.
Ulżyło mu, kiedy otrzymał zgodę na wejście do środka. Pewnym krokiem przekroczył próg mieszkania, zaraz odnajdując się w jasnym wnętrzu salonu. Zapewne źródło kłopotów Belviny kryło się w kuchni, tak pisano w gazetach.
– Na całe szczęście mnie ta katastrofa ominęła – oznajmił z bladym uśmiechem, próbując oszacować, czy siostra wciąż nie ma do niego żalu o jego wieczną nieobecność w jej życiu. Przez ostatnie lata nie mogła na niego liczyć, zwłaszcza wtedy, gdy w paryskich lokalach próbował leczyć złamane serce po zerwanych zaręczynach. – Przyniosłem niezbyt świeże jabłka, po użyciu Colloshoo mogą stanowić niezłą pułapkę.
Nie przybył z pustymi rękami. W poplamionej farbami lnianej torbie trzymał lekko nadgniłe jabłka, którymi chciał zwabić bahanki, tak jak sugerowano w artykule Czarownicy. Czy jednak uda się ta sztuka? W kieszeni podobnie wybrudzonych spodni miał coś jeszcze, niewielkie pudełeczko, które ostrożnie wyciągnął. – Ale zanim zaczniemy, mam coś dla ciebie – podał siostrze skromny podarunek, gdzie krył się srebrny pierścionek z błyszczącym bladoróżowym topazem. – Tamten list – zaczął cicho, wspominając o ich styczniowej korespondencji. – Nie zapomniałem o twoich urodzinach. Chciałem ci złożyć życzenia i zaproponować spotkanie, ale źle zacząłem, przepraszam – spojrzał na krewniaczkę w nadzieją, że wybaczy mu jego nieudolność. Jakoś trudniej było rozmawiać mu z siostrą, kiedy nie partycypował w jej życiu.
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
Niestety dość późno zdecydował się na wyrzeczenia, aby zadbać o pozostałą mu rodzinę. Może ciotki i wujowie, kuzynki i kuzyni doceniliby ten fakt, że w końcu opamiętał się na tyle, by porzucić swą ukochaną Francję. Niestety dla rodzeństwa ten szlachetny gest Valeriana to było zdecydowanie za mało w pierwszej chwili i gdy Belvina z czasem jednak postanowiła dać mu szansę, tak Ich brat najwyraźniej nie. Bel mu się nie dziwiła, przecież nie polega się na osobie, której przez większość czasu nie ma w twoim życiu i gdy z biegiem czasu nie wiesz czego się spodziewać po takowej jednostce. Była pewna, że najstarszy z rodzeństwa musiał to wyraźnie odczuć, ale przez te kilka miesięcy nie wnikała na ile wziął to do siebie. Nie potrzebowała go, może już nie chciała w swoim życiu, bo przecież nauczyła się egzystować bez rodziny w Londynie. Potrafiła być zdana jedynie na siebie.
Marzec był przełomem, co do tego nie było wątpliwości, zwłaszcza kiedy otworzyła drzwi przed Valerianem i wpuściła go do środka. Jeszcze w styczniu nie czuła, żeby to było możliwe. Nie bez żalu, którego tak naprawdę nie chciała okazywać na każdym kroku i w każdym przelotnym spojrzeniu, jakie zatrzymywała na nim.
Miała mieszane odczucia, gdy już znalazł się w jej mieszkaniu, wkraczając w prywatną przestrzeń. Odpowiedziała na jego uśmiech, identycznym wygięciem kącików ust.
- Zawsze umiałeś uniknąć kłopotów lub szybko z nich wybrnąć – stwierdziła z nutą rozbawienia, ale i wyrzutu, że ten znów ślizgnął się i nie miał w domu takich paskudztw.- Widać nawet bahanki były tego świadome, zostawiając w spokoju twoje mieszkanie – dodała, już bez tej udawanej pretensji.
Słysząc, co przyniósł ze sobą, pokiwała głową. Przeczytała w Czarownicy o tym sposobie, chociaż wahała się przed użyciem zaklęć, bo nie była zbyt biegła w obronie przed czarną magią. Większość życia poświęciła magii leczniczej i to w niej była pewna, a wszystko inne… zdecydowanie nie sięgała po bardziej wymagające zaklęcia.
Chciała już zacząć działać, spróbować jednego ze sposobów, aby mieć spokój w tych swoich czterech ścianach, jednak zwątpiła, gdy brat jedynie stał tak. Spoglądała więc z uwagą na niego, zastanawiając się, dlaczego zwleka… i dość szybko uzyskała odpowiedź.
Nie spodziewała się prezentu. Zdążyła zapomnieć o urodzinach, chociaż tegoroczne były jednymi z najciekawiej spędzonych, przez wzgląd na przypadkowe towarzystwo, którego nie pożałowała z upływem godzin.
Z lekką ostrożnością, której sama nie spodziewała się po sobie, wzięła pudełeczko i otworzyła je, aby zobaczyć cóż to. W ciemnych tęczówkach bez wątpienia odbiło się zaskoczenie, gdy zobaczyła pierścionek z topazem. Był śliczny. Wsunęła błyskotkę na palec, przez moment przyglądając się jej.
- Dziękuję, jest piękny – uśmiechnęła się wyraźniej, chociaż zaraz odrobine spoważniała.- Zapomnij o tamtym, nauczy się nie rozpamiętywać, Valerianie – poradziła. Nie miała jednak pewności czy te słowa były skierowane tylko do niego… czy również do niej samej.- Wierzę, że o nich nie zapomniałeś, ale to był ciężki okres i nie przepraszaj, nie musisz – dodała, mimo że w jej głosie brakowało pogodnej nuty. Wróciła powaga, lecz nie przynosiła ze sobą ponownie tych negatywnych emocji.
Marzec był przełomem, co do tego nie było wątpliwości, zwłaszcza kiedy otworzyła drzwi przed Valerianem i wpuściła go do środka. Jeszcze w styczniu nie czuła, żeby to było możliwe. Nie bez żalu, którego tak naprawdę nie chciała okazywać na każdym kroku i w każdym przelotnym spojrzeniu, jakie zatrzymywała na nim.
Miała mieszane odczucia, gdy już znalazł się w jej mieszkaniu, wkraczając w prywatną przestrzeń. Odpowiedziała na jego uśmiech, identycznym wygięciem kącików ust.
- Zawsze umiałeś uniknąć kłopotów lub szybko z nich wybrnąć – stwierdziła z nutą rozbawienia, ale i wyrzutu, że ten znów ślizgnął się i nie miał w domu takich paskudztw.- Widać nawet bahanki były tego świadome, zostawiając w spokoju twoje mieszkanie – dodała, już bez tej udawanej pretensji.
Słysząc, co przyniósł ze sobą, pokiwała głową. Przeczytała w Czarownicy o tym sposobie, chociaż wahała się przed użyciem zaklęć, bo nie była zbyt biegła w obronie przed czarną magią. Większość życia poświęciła magii leczniczej i to w niej była pewna, a wszystko inne… zdecydowanie nie sięgała po bardziej wymagające zaklęcia.
Chciała już zacząć działać, spróbować jednego ze sposobów, aby mieć spokój w tych swoich czterech ścianach, jednak zwątpiła, gdy brat jedynie stał tak. Spoglądała więc z uwagą na niego, zastanawiając się, dlaczego zwleka… i dość szybko uzyskała odpowiedź.
Nie spodziewała się prezentu. Zdążyła zapomnieć o urodzinach, chociaż tegoroczne były jednymi z najciekawiej spędzonych, przez wzgląd na przypadkowe towarzystwo, którego nie pożałowała z upływem godzin.
Z lekką ostrożnością, której sama nie spodziewała się po sobie, wzięła pudełeczko i otworzyła je, aby zobaczyć cóż to. W ciemnych tęczówkach bez wątpienia odbiło się zaskoczenie, gdy zobaczyła pierścionek z topazem. Był śliczny. Wsunęła błyskotkę na palec, przez moment przyglądając się jej.
- Dziękuję, jest piękny – uśmiechnęła się wyraźniej, chociaż zaraz odrobine spoważniała.- Zapomnij o tamtym, nauczy się nie rozpamiętywać, Valerianie – poradziła. Nie miała jednak pewności czy te słowa były skierowane tylko do niego… czy również do niej samej.- Wierzę, że o nich nie zapomniałeś, ale to był ciężki okres i nie przepraszaj, nie musisz – dodała, mimo że w jej głosie brakowało pogodnej nuty. Wróciła powaga, lecz nie przynosiła ze sobą ponownie tych negatywnych emocji.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Długo zajęło mu zrozumienie, że to rodzina jest najważniejsza. Nie chciał tracić kolejnych osób, których pojawienie się w jego życiu kształtowało go przez lata. Utrata rodziców była dotkliwa, ale wciąż mógł dzielić swą rozpacz z rodzeństwem. Wierzył, że zdoła pokonać dzielącą ich przepaść, nawet jeśli to jego pogoń za artystycznymi doznaniami była powodem, dla którego ta wyrwa w ogóle powstała. Francja była już przeszłością, choć jeszcze nie aż tak odległą, aby nie spoglądał w beztroską przeszłość z utęsknieniem. Jeszcze bardziej wydawała mu się całkowicie innym światem. Takim, co w ciągu ostatniej dekady wyzbył się uprzedzeń i zahamowań na tyle, aby czystokrwiści mecenasi sztuki gotowi byli wspierać w czarodziejskim świecie nawet artystów o mugolskim pochodzeniu. Lubił swobodnie wyrażać uczucia i móc jawnie okazywać zainteresowanie przedstawicielkom płci przeciwnej. W Wielkiej Brytanii nawet kokieteryjne spojrzenia wydawały się już zakazane. Do tych jednak nie uciekał się już tak często i to nie tylko z powodu zmiany otoczenia. Zatracanie się w kobiecym pięknie bez reszty nie mogło być receptą na wieczne szczęście.
– Zawsze sądziłem, że to zasługa mojego uroku osobistego – odparł z zuchwałym uśmieszkiem, który szybko stracił na zadziorności, gdy Valerian zrozumiał, że nie powinien pozwalać sobie na tak duże odprężenie. Wciąż jego pozycja w życiu siostry nie pozostawała ugruntowana i w każdej chwili mogła go przegnać ze swojego mieszkania. – Ale najwidoczniej mam więcej szczęścia niż rozumu – dodał z żartobliwą nutą, mając nadzieję na pozytywny odbiór jego słów. Bardzo uważał na gesty i słowa, po raz pierwszy w życiu zachowując wobec Belviny tak wielką ostrożność.
Przyjęła jednak od niego prezent i gdy tylko odkryła wnętrze pudełka, sięgnęła śmiało po pierścionek. Bardzo dobrze prezentował się na jej palcu, kolor kamienia pasował do jej osoby, choć mało który tak naprawdę by do niej nie pasować. Nawet jako jej brat potrafił docenić jej urodę. Jej przyszły narzeczony będzie miał z nim ciężką przeprawę, przecież nie odda zbyt łatwo tak wielkiego skarbu, a już na pewno nie w byle jakie ręce! Ojciec nigdy by mu nie wybaczył, gdyby po jego odejściu najstarszy syn nie zadbał odpowiednio o zamążpójście panny Blythe. – Postaram się być już zawsze obok – czuł, że musi ją o tym zapewnić. Był gotów zrobić wiele, aby dotrzymać tego słowa.
Ponownie rozejrzał się po salonie. Zastanawiał się, czy znajdą chwilę, aby wspólnie usiąść na kremowej kanapie i porozmawiać, jednak przybył tu przecież w konkretnym celu. Miał pomóc pozbyć się bahanek i wreszcie któraś spróbowała dorwać się do jego torby, gdzie trzymał jabłka i to przypomniało mu o istniejącym problemie. – A więc bahanki – wyrzucił z siebie i skrzywił z niechęci, lecz dla siostry mógłby walczyć nie tylko z insektami. Skierował się do kuchni i wyjął jedno z jabłek, aby położyć je na kuchennym stole. Dobył różdżki i poruszył nią, zaraz wypowiadając wyraźnie inkantacje: – Colloshoo.
– Zawsze sądziłem, że to zasługa mojego uroku osobistego – odparł z zuchwałym uśmieszkiem, który szybko stracił na zadziorności, gdy Valerian zrozumiał, że nie powinien pozwalać sobie na tak duże odprężenie. Wciąż jego pozycja w życiu siostry nie pozostawała ugruntowana i w każdej chwili mogła go przegnać ze swojego mieszkania. – Ale najwidoczniej mam więcej szczęścia niż rozumu – dodał z żartobliwą nutą, mając nadzieję na pozytywny odbiór jego słów. Bardzo uważał na gesty i słowa, po raz pierwszy w życiu zachowując wobec Belviny tak wielką ostrożność.
Przyjęła jednak od niego prezent i gdy tylko odkryła wnętrze pudełka, sięgnęła śmiało po pierścionek. Bardzo dobrze prezentował się na jej palcu, kolor kamienia pasował do jej osoby, choć mało który tak naprawdę by do niej nie pasować. Nawet jako jej brat potrafił docenić jej urodę. Jej przyszły narzeczony będzie miał z nim ciężką przeprawę, przecież nie odda zbyt łatwo tak wielkiego skarbu, a już na pewno nie w byle jakie ręce! Ojciec nigdy by mu nie wybaczył, gdyby po jego odejściu najstarszy syn nie zadbał odpowiednio o zamążpójście panny Blythe. – Postaram się być już zawsze obok – czuł, że musi ją o tym zapewnić. Był gotów zrobić wiele, aby dotrzymać tego słowa.
Ponownie rozejrzał się po salonie. Zastanawiał się, czy znajdą chwilę, aby wspólnie usiąść na kremowej kanapie i porozmawiać, jednak przybył tu przecież w konkretnym celu. Miał pomóc pozbyć się bahanek i wreszcie któraś spróbowała dorwać się do jego torby, gdzie trzymał jabłka i to przypomniało mu o istniejącym problemie. – A więc bahanki – wyrzucił z siebie i skrzywił z niechęci, lecz dla siostry mógłby walczyć nie tylko z insektami. Skierował się do kuchni i wyjął jedno z jabłek, aby położyć je na kuchennym stole. Dobył różdżki i poruszył nią, zaraz wypowiadając wyraźnie inkantacje: – Colloshoo.
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
The member 'Valerian Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 68
'k100' : 68
Może w jakimś stopniu byłaby w stanie go zrozumieć? Też zbyt późno pojęła, że rodzina jest najważniejsza i powinno się jej trzymać. No i sama również wyjechała, najpierw do Francji ucząc się w Beauxbatons, a później powracając do Anglii, lecz zamiast rodzinnego domu wybierając Londyn. Jej zostało to jednak szybciej wybaczone, bo utrzymywała kontakt z bliskimi i była, kiedy tylko potrzebowali. Nie wątpiła, że między Wielką Brytanią a Francją jest wielka przepaść względem mentalności i może dlatego nie dziwiła się, że brat ukochał sobie tak bardzo ten drugi kraj. Pamiętała przecież, jak dobrze czuła się na paryskich ulicach i ile razy miała okazję bawić się na francuskich balach, gdzie konserwatyzm Brytyjczyków, był kompletnie obcy. W końcu na takim specyficznym przyjęciu, gdzie nikt nie patrzył na status krwi, poznała pozornie nieosiągalnego dla Niej mężczyznę, który nadal był obecny gdzieś obok mimo upływu lat.
Kiedy niespodziewanie brat poruszył kwestię uroku osobistego, spojrzała na niego rozbawiona. Takie zaczepki podszyte zadziornością działały na jego korzyść, bo pozwalały rozluźnić atmosferę.
- Może zwykle to twój nieodparty urok pomaga Ci, lecz wydaje mi się, że bahanki są bardziej wymagające niż wszystkie panny, które wzdychały na twój widok, braciszku – odparła ze śmiechem. Na tę krótką i ulotną chwilę, pozwoliła sobie na zapomnienie o wszystkim, za co miała żal do niego.
Spoważniała trochę zauważając zmianę u Valeriana.
- To chyba rodzinne – stwierdziła, odwracając na moment wzrok od niego, gdy wspomniał o szczęściu. Często myśląc o tym, co działo się wokół niej i jak czasami wychodziła z kłopotów, była pewna, że w tej kwestii byli podobni. Chęć ryzykowania wygrywała przecież zbyt często z rozsądkiem.
Na całe szczęście dla Valeriana, nie zapowiadało się, aby chociaż na horyzoncie pojawił się jakikolwiek kandydat na narzeczonego Belviny, więc brat póki co nie musiał nawet myśleć o eliminowaniu tych, którzy nie pasowali do Bel.
- Chciałabym w to wierzyć – odpowiedziała jedynie. Nie robiła sobie złudnej nadziei, że brat faktycznie już zawsze będzie obok. Zawiodła się parokrotnie i więcej nie potrzebowała, dlatego wolała poczekać co, tak naprawdę wydarzy się w najbliższym czasie, a nie ufać mu na słowo.
Przez chwilę patrzyła, jak brat bierze jedno z jabłek i umieszczając je w odpowiednim miejscu, wypowiada zaklęcie. Odebrała od niego nadpsuty owoc, kładąc go tam, gdzie bahanki również podlatywały.
- Colloshoo – wypowiedziała cicho.
Kiedy niespodziewanie brat poruszył kwestię uroku osobistego, spojrzała na niego rozbawiona. Takie zaczepki podszyte zadziornością działały na jego korzyść, bo pozwalały rozluźnić atmosferę.
- Może zwykle to twój nieodparty urok pomaga Ci, lecz wydaje mi się, że bahanki są bardziej wymagające niż wszystkie panny, które wzdychały na twój widok, braciszku – odparła ze śmiechem. Na tę krótką i ulotną chwilę, pozwoliła sobie na zapomnienie o wszystkim, za co miała żal do niego.
Spoważniała trochę zauważając zmianę u Valeriana.
- To chyba rodzinne – stwierdziła, odwracając na moment wzrok od niego, gdy wspomniał o szczęściu. Często myśląc o tym, co działo się wokół niej i jak czasami wychodziła z kłopotów, była pewna, że w tej kwestii byli podobni. Chęć ryzykowania wygrywała przecież zbyt często z rozsądkiem.
Na całe szczęście dla Valeriana, nie zapowiadało się, aby chociaż na horyzoncie pojawił się jakikolwiek kandydat na narzeczonego Belviny, więc brat póki co nie musiał nawet myśleć o eliminowaniu tych, którzy nie pasowali do Bel.
- Chciałabym w to wierzyć – odpowiedziała jedynie. Nie robiła sobie złudnej nadziei, że brat faktycznie już zawsze będzie obok. Zawiodła się parokrotnie i więcej nie potrzebowała, dlatego wolała poczekać co, tak naprawdę wydarzy się w najbliższym czasie, a nie ufać mu na słowo.
Przez chwilę patrzyła, jak brat bierze jedno z jabłek i umieszczając je w odpowiednim miejscu, wypowiada zaklęcie. Odebrała od niego nadpsuty owoc, kładąc go tam, gdzie bahanki również podlatywały.
- Colloshoo – wypowiedziała cicho.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 32
'k100' : 32
Wreszcie ujrzał w jej oczach jakąś pozytywną emocję. Trudno o to było w pierwszych tygodniach po pogrzebie, ale minęły kolejne miesiące. Nadszedł kolejny rok, mieli już marzec, łatwiej było już znieść stratę. Zamierzał żyć dalej, głęboko w sobie chowając poczucie winy względem rodziny. Jeśli chciał wieść szczęśliwy żywot, nie mógł się nieustannie zadręczać. Postanowił działań, powoli przekraczając granice niedostępności własnego rodzeństwa.
– Jesteś zazdrosna o starszego brata? – spytał z zuchwałym uśmiechem, po czym parsknął krótko, niezbyt donośnie, dzieląc się z nią odrobiną wesołości, jaka wkradła się do jego duszy w tej chwili. – Nie martw się, również jesteś posiadaczką nieodpartego uroku, choć aż dziw bierze, że działa on również na bahanki – pozwolił sobie nieco ją podrażnić. Nie chciał przy niej tylko rozpamiętywać przeszłości i poruszać tematu zmarłych rodziców, zamierzał przywrócić pomiędzy nich zaufanie, które niegdyś pozwalało im rozmawiać szczerze na różne tematy. Pomimo różnicy wieku zawsze starał się z całych sił wspierać Belvinę, choć bliski był wpadnięcia w szał, gdy to ją posłano w francuskiej szkoły, a jemu tego przywileju kategorycznie odmówiono. Czy jednak powinien żałować tych wszystkich lat spędzonych w Hogwarcie? Tam również mógł rozwijać w wolnym czasie swój talent, choć czynił to bardzo intuicyjnie, w oparciu o ograniczoną ilość materiałów, które niekoniecznie były najlepszej jakości. Matka jednak nieprzerwanie wspierała jego artystyczne aspiracje.
Chciałabym w to uwierzyć. Słowa wybrzmiały ponuro, lecz nie było w nich już pretensji. W przeszłości Valerian zawiódł ją swoją nieobecnością, jednak nie zamierzał popełniać tego błędu ponownie, wyciągnął już naukę, którą siostra go uraczyła poprzez ukazanie w pełni swojego żalu do niego. Miała prawo być ostrożna wobec jego deklaracji, ale obiecał sobie pozytywnie ją zaskoczyć. Kiedy jednak znów uda mu się stać częścią jej życia? Ile czasu zajmie mu zaszczepienie w niej z powrotem wiary w jego osobę?
Takie gdybania tylko rodziły kolejne troski. Nadeszła jego kolej, aby zachować cierpliwość, to on musiał wyjść z inicjatywą. Zerknął na siostrę, gdy spróbowała rzucić zaklęcie, lecz po wypowiedzeniu przez nią inkantacji nic się nie stało. Czyżby była czymś rozkojarzona? Oby tylko nie myślami o jakimś mężczyźnie. – Opowiedz mi, co się ostatnio u ciebie dzieje. Może o pracy? – zaproponował spokojnie, gdy wymierzył w to samo jabłko, co ona wcześniej, aby spróbować samemu odpowiednio je zaczarować. Pierwszą udaną próbę stworzenia kleistej pułapki miał już za sobą. – Colloshoo.
– Jesteś zazdrosna o starszego brata? – spytał z zuchwałym uśmiechem, po czym parsknął krótko, niezbyt donośnie, dzieląc się z nią odrobiną wesołości, jaka wkradła się do jego duszy w tej chwili. – Nie martw się, również jesteś posiadaczką nieodpartego uroku, choć aż dziw bierze, że działa on również na bahanki – pozwolił sobie nieco ją podrażnić. Nie chciał przy niej tylko rozpamiętywać przeszłości i poruszać tematu zmarłych rodziców, zamierzał przywrócić pomiędzy nich zaufanie, które niegdyś pozwalało im rozmawiać szczerze na różne tematy. Pomimo różnicy wieku zawsze starał się z całych sił wspierać Belvinę, choć bliski był wpadnięcia w szał, gdy to ją posłano w francuskiej szkoły, a jemu tego przywileju kategorycznie odmówiono. Czy jednak powinien żałować tych wszystkich lat spędzonych w Hogwarcie? Tam również mógł rozwijać w wolnym czasie swój talent, choć czynił to bardzo intuicyjnie, w oparciu o ograniczoną ilość materiałów, które niekoniecznie były najlepszej jakości. Matka jednak nieprzerwanie wspierała jego artystyczne aspiracje.
Chciałabym w to uwierzyć. Słowa wybrzmiały ponuro, lecz nie było w nich już pretensji. W przeszłości Valerian zawiódł ją swoją nieobecnością, jednak nie zamierzał popełniać tego błędu ponownie, wyciągnął już naukę, którą siostra go uraczyła poprzez ukazanie w pełni swojego żalu do niego. Miała prawo być ostrożna wobec jego deklaracji, ale obiecał sobie pozytywnie ją zaskoczyć. Kiedy jednak znów uda mu się stać częścią jej życia? Ile czasu zajmie mu zaszczepienie w niej z powrotem wiary w jego osobę?
Takie gdybania tylko rodziły kolejne troski. Nadeszła jego kolej, aby zachować cierpliwość, to on musiał wyjść z inicjatywą. Zerknął na siostrę, gdy spróbowała rzucić zaklęcie, lecz po wypowiedzeniu przez nią inkantacji nic się nie stało. Czyżby była czymś rozkojarzona? Oby tylko nie myślami o jakimś mężczyźnie. – Opowiedz mi, co się ostatnio u ciebie dzieje. Może o pracy? – zaproponował spokojnie, gdy wymierzył w to samo jabłko, co ona wcześniej, aby spróbować samemu odpowiednio je zaczarować. Pierwszą udaną próbę stworzenia kleistej pułapki miał już za sobą. – Colloshoo.
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
The member 'Valerian Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Widziała, że rozluźnił się i podłapał jej humor, a to ją nieco uspokoiło. Może jednak potrafiła zaakceptować go w pobliżu, zapomnieć wszystkie sytuacje, gdy potrzebowała najstarszego brata, a jego nie było. Co prawda nie były to częste momenty, ale czasami się zdarzały.
Uśmiechnęła się wyraźnie, kiedy padło pytanie.
- A nie powinnam? – uciekła przed konkretną odpowiedzią. Czy była zazdrosna? Zdecydowanie nie, bo nie wchodzili sobie w drogę względem uroku i zainteresowania wzbudzanego u innych. Może byłoby inaczej, gdyby miała starszą siostrę, a nie brata.
- One zdecydowanie mogłyby nie lgnąć do mnie – stwierdziła, nieco krzywiąc.- Nie są w moim typie – dodała, już nieco pogodniej.
Dawniej doceniała to, że miała tak dobry kontakt z braćmi, a zwłaszcza z najstarszym, gdzie różnica wieku już była nieco większa. Potrafiła złapać z nim wspólny język, poruszać interesujące tematy i wysłuchiwać problemów, jakie miał oraz zwierzać się z własnych, wtedy tak śmiesznie błahych. Skrycie chciała powrotu do tamtego stanu, ale na pewno potrzebowała czasu i obudzenia w sobie znów tej ufności, która obecnie nie miała prawa istnieć.
Kiedy została wysłana do francuskiej szkoły, wiedziała, że brat jest wściekły. Widziała przecież jak reagował, gdy wracała i chwaliła się co robiła, czego się nauczyła oraz jak jej tam jest. Dlatego z czasem przestała opowiadać, nawet kiedy ciągnięto ją za język, aby cokolwiek powiedziała. Było jej przykro, że Valerian nie mógł tam z nią być, chociaż najpewniej bardzo chciał.
Gdyby teraz zapytał ją, kiedy znów mu zaufa, nie odpowiedziałaby. Nie potrafiła tego określić, bo raz zawiedziona, nie była skora ponownie wpuścić kogokolwiek do swojego życia. Nawet jeśli tyczyło się to rodziny, a przy tym brata, który powinien być jej najbliższy, zwłaszcza teraz.
Kiedy po wypowiedzeniu inkantacji nic się nie stało, nie zdziwiła się szczególnie. Zaklęcia inne niż z zakresu magii leczniczej, chociaż i te potrafiły być kapryśne, nigdy nie były jej mocną stroną, dlatego cieszyła się, że z pomocą przychodził jej Valerian, bo widać radził sobie o wiele lepiej.
- Spodziewasz się opowieści o fascynującym życiu, jakie prowadzę? – spytała z wyraźnym rozbawieniem. Musiałaby go bardzo rozczarować, bo poświęcając się pracy z małymi odstępstwami, nie miała zbyt wiele do opowiadania. Kiedy jednak sprecyzował, o czym dokładnie chce posłuchać, pokiwała głową.- Hmm… odkąd anomalie stały się jedynie przykrym wspomnieniem, mam zdecydowanie mniej pracy i mogę częściej odpocząć w domu, ale zawsze jest co robić. Oddział, na którym pracuję, wydaje się ciągle za mały na taką ilość pacjentów – wzięła kolejne jabłko od brata. Nie chciała nawet myśleć, że żadne zaklęcie jej się nie uda. Jeśli tak by się stało, musiała potrenować i to obowiązkowo.- Mam wrażenie, że czarodzieje od jakiegoś czasu wyjątkowo łatwo robią sobie krzywdę zaklęciami, które sami rzucają i nie mogą wytłumaczyć się anomaliami – położyła owoc na blacie, skupiając spojrzenie na Valerianie.- Nie zapominając też o takich przypadkach, kiedy ktoś cisnął w Nich jakimś niewybrednym zaklęciem – skrzywiła się minimalnie. Skierowała różdżkę na leżący przed nią owoc.- Colloshoo.
Uśmiechnęła się wyraźnie, kiedy padło pytanie.
- A nie powinnam? – uciekła przed konkretną odpowiedzią. Czy była zazdrosna? Zdecydowanie nie, bo nie wchodzili sobie w drogę względem uroku i zainteresowania wzbudzanego u innych. Może byłoby inaczej, gdyby miała starszą siostrę, a nie brata.
- One zdecydowanie mogłyby nie lgnąć do mnie – stwierdziła, nieco krzywiąc.- Nie są w moim typie – dodała, już nieco pogodniej.
Dawniej doceniała to, że miała tak dobry kontakt z braćmi, a zwłaszcza z najstarszym, gdzie różnica wieku już była nieco większa. Potrafiła złapać z nim wspólny język, poruszać interesujące tematy i wysłuchiwać problemów, jakie miał oraz zwierzać się z własnych, wtedy tak śmiesznie błahych. Skrycie chciała powrotu do tamtego stanu, ale na pewno potrzebowała czasu i obudzenia w sobie znów tej ufności, która obecnie nie miała prawa istnieć.
Kiedy została wysłana do francuskiej szkoły, wiedziała, że brat jest wściekły. Widziała przecież jak reagował, gdy wracała i chwaliła się co robiła, czego się nauczyła oraz jak jej tam jest. Dlatego z czasem przestała opowiadać, nawet kiedy ciągnięto ją za język, aby cokolwiek powiedziała. Było jej przykro, że Valerian nie mógł tam z nią być, chociaż najpewniej bardzo chciał.
Gdyby teraz zapytał ją, kiedy znów mu zaufa, nie odpowiedziałaby. Nie potrafiła tego określić, bo raz zawiedziona, nie była skora ponownie wpuścić kogokolwiek do swojego życia. Nawet jeśli tyczyło się to rodziny, a przy tym brata, który powinien być jej najbliższy, zwłaszcza teraz.
Kiedy po wypowiedzeniu inkantacji nic się nie stało, nie zdziwiła się szczególnie. Zaklęcia inne niż z zakresu magii leczniczej, chociaż i te potrafiły być kapryśne, nigdy nie były jej mocną stroną, dlatego cieszyła się, że z pomocą przychodził jej Valerian, bo widać radził sobie o wiele lepiej.
- Spodziewasz się opowieści o fascynującym życiu, jakie prowadzę? – spytała z wyraźnym rozbawieniem. Musiałaby go bardzo rozczarować, bo poświęcając się pracy z małymi odstępstwami, nie miała zbyt wiele do opowiadania. Kiedy jednak sprecyzował, o czym dokładnie chce posłuchać, pokiwała głową.- Hmm… odkąd anomalie stały się jedynie przykrym wspomnieniem, mam zdecydowanie mniej pracy i mogę częściej odpocząć w domu, ale zawsze jest co robić. Oddział, na którym pracuję, wydaje się ciągle za mały na taką ilość pacjentów – wzięła kolejne jabłko od brata. Nie chciała nawet myśleć, że żadne zaklęcie jej się nie uda. Jeśli tak by się stało, musiała potrenować i to obowiązkowo.- Mam wrażenie, że czarodzieje od jakiegoś czasu wyjątkowo łatwo robią sobie krzywdę zaklęciami, które sami rzucają i nie mogą wytłumaczyć się anomaliami – położyła owoc na blacie, skupiając spojrzenie na Valerianie.- Nie zapominając też o takich przypadkach, kiedy ktoś cisnął w Nich jakimś niewybrednym zaklęciem – skrzywiła się minimalnie. Skierowała różdżkę na leżący przed nią owoc.- Colloshoo.
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 81
'k100' : 81
– Nie wiem, czy powinnaś, czy nie, ale taki przejaw troski o starszego brata byłby trochę zabawny – stwierdził z nutą rozbawienia, współczując wszystkim tym czarownicom, co naraziłyby się jego siostrze przez zbyt natarczywe lub żałosne umizgi czynione właśnie ku niemu. – – taki scenariusz też należało wziąć pod uwagę, bo jednak nie chciał, aby naturalna piękność umknęła mu z powodu zbyt mocno dbającej o niego krewniaczki. Lubił otaczać się kobiecym towarzystwem, sycić oczy ich wrodzoną delikatnością i czerpać z ich doświadczeń, które je ukształtowały. Ktoś mógłby uznać go za kobieciarza, ale naprawdę szanował kobiety. Nie chciał tylko żadnej oddać swojego serca na wyłączność, zbyt dobrze znając smak odrzucenia. Niegdyś bliski był ustatkowania się, lecz zaręczyny zostały zerwane przez jego wybrankę.
– Spodziewam się wszystkiego – odparł śmiało, spoglądając wprost na nią z pełnym skupieniem. – Możesz powiedzieć mi, co tylko zechcesz – dodał poważnie, wypowiadając bardzo istotną dla ich relacji deklarację. Zamierzał być przy niej, gotów wysłuchać jej zawsze i wszędzie, jeśli tylko takie wyrazi życzenie. I rzeczywiście słuchał w milczeniu, ciekaw tego, co ostatnio zajmowało ją najbardziej. Rozumiał jej przywiązanie do pracy, dlatego właśnie taki temat zaproponował, z autopsji znając trudy uzdrowicielskiej profesji. Prowadzenie praktyki w zatłoczonym Mungu nie mogło być łatwe, na całe szczęście szaleństwo anomalii już minęło. Szkoda, że i widmo wojny nie mogło tak po prostu ustać pewnej nocy. Zawsze stronił od polityki, woląc skupiać się na radosnych stronach życiach, ale czuł, że być może ktoś kiedyś każe mu w końcu wybrać i tego się obawiał najbardziej.
– Może lepiej zbytnio się tym nie interesować – zasugerował siostrze, szczerze wierząc, że kieruje się jej dobrem. Ciekawość niejednego doprowadziła do zguby, dlaczego więc miała się narażać? W imię czego? Z punktu widzenia uzdrowicielki nie powinna oceniać pacjentów, ale na łóżkach szpitalnych kładzie się różne osoby. Nie każdy jest z natury dobry. – Nastały dziwne czasy, ale wydaje mi się, że można pozostać bezpiecznym, jeśli człowiek się nie wychyla – to była właśnie jego recepta na przetrwanie każdego zamierzania, po prostu stał z boku i obserwował, nie angażując się w żadne spory. Belvina została jednak obdarzona inną naturą, w końcu udało jej się zostać uzdrowicielką, odnalazła w tym głęboki sens, czego w jego przypadku zabrakło.
Obserwował jej udane zaklęcie, potem do kleistego jabłka doleciały żądne nadgniłej słodyczy bahanki. Valerian dostawił kolejne jabłko na stół i również machnął różdżką. – Colloshoo.
– Spodziewam się wszystkiego – odparł śmiało, spoglądając wprost na nią z pełnym skupieniem. – Możesz powiedzieć mi, co tylko zechcesz – dodał poważnie, wypowiadając bardzo istotną dla ich relacji deklarację. Zamierzał być przy niej, gotów wysłuchać jej zawsze i wszędzie, jeśli tylko takie wyrazi życzenie. I rzeczywiście słuchał w milczeniu, ciekaw tego, co ostatnio zajmowało ją najbardziej. Rozumiał jej przywiązanie do pracy, dlatego właśnie taki temat zaproponował, z autopsji znając trudy uzdrowicielskiej profesji. Prowadzenie praktyki w zatłoczonym Mungu nie mogło być łatwe, na całe szczęście szaleństwo anomalii już minęło. Szkoda, że i widmo wojny nie mogło tak po prostu ustać pewnej nocy. Zawsze stronił od polityki, woląc skupiać się na radosnych stronach życiach, ale czuł, że być może ktoś kiedyś każe mu w końcu wybrać i tego się obawiał najbardziej.
– Może lepiej zbytnio się tym nie interesować – zasugerował siostrze, szczerze wierząc, że kieruje się jej dobrem. Ciekawość niejednego doprowadziła do zguby, dlaczego więc miała się narażać? W imię czego? Z punktu widzenia uzdrowicielki nie powinna oceniać pacjentów, ale na łóżkach szpitalnych kładzie się różne osoby. Nie każdy jest z natury dobry. – Nastały dziwne czasy, ale wydaje mi się, że można pozostać bezpiecznym, jeśli człowiek się nie wychyla – to była właśnie jego recepta na przetrwanie każdego zamierzania, po prostu stał z boku i obserwował, nie angażując się w żadne spory. Belvina została jednak obdarzona inną naturą, w końcu udało jej się zostać uzdrowicielką, odnalazła w tym głęboki sens, czego w jego przypadku zabrakło.
Obserwował jej udane zaklęcie, potem do kleistego jabłka doleciały żądne nadgniłej słodyczy bahanki. Valerian dostawił kolejne jabłko na stół i również machnął różdżką. – Colloshoo.
Art, like morality, consists in drawing the line somewhere
The member 'Valerian Blythe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Salon
Szybka odpowiedź