Wydarzenia


Ekipa forum
Salon
AutorWiadomość
Salon [odnośnik]10.08.19 1:03
First topic message reminder :

Salon

Duży i jasny salon, w którym dominują odcienie brązów oraz bieli, urządzony tak, aby sprawiał wrażenie przytulnego. Wszystkie ozdoby dobrane są przemyślanie, aby pasowały do siebie i tworzyły całość. Jest to pomieszczenie, do którego trafia się bezpośrednio po wejściu do mieszkania. Po przekroczeniu progu w oczy rzuca się kominek oraz stojące przed nim dwie nieduże kanapy oraz fotel, które oddziela mała ława. Najczęściej to właśnie na niej leżą książki i zwoje z dziedziny alchemii lub magomedycyny, chociaż właścicielka stara się, aby wszystkie znajdowały się na regale znajdującym się pod jedną ze ścian, a który niestety już dawno okazał się za mały na taką ilość ksiąg.
Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe

Re: Salon [odnośnik]23.10.20 23:25
Raz po raz kiwała głową, wsłuchując się w obszerną odpowiedź Philippy. W rzeczywistości mało interesowała ją natura alkoholu, jego nazwa, nawet smak - jeśli tylko był w stanie odegnać czarne myśli uparcie wiszące nad głową, obejmujące nieistniejącymi dłońmi każdą z rozbudzających się w niej emocji. Musiała odpocząć. Od zgiełku ostatnich wydarzeń, od ataków choroby, od dokuczającego co rusz bólu w plecach uśmierzanego odpowiednimi eliksirami; żyła w ciągłym stresie, oczekując uderzenia. Musiało nadejść. Od ostatniego incydentu minął miesiąc, a ona czuła, że los miał wobec niej rozpisane na co kilka tygodni plany - im była starsza, tym rozrost odzywał się częściej. Liczyła na lekkie jego złagodzenie regularnymi treningami i rozciąganiem się, prostowała plecy i dbała o to, by nie garbić się przesadnie, jednak żadne staranie nie oddalało od niej perspektywy nawracającego piekła jednoczącego ją z matką.
- Eleganckie? To słabi z nich szpiedzy, jeśli pojawiają się w dokach w wystawnych szatach i kapeluszach - mruknęła z rozbawieniem, zaraz po tym delikatnie trącając Rain w ramię bosą stopą, gdy ta wyraziła kapryśne, udawane niezadowolenie na obraną przez nie obie pozycje. Rzeczywiście - na kanapie rozkład sił nie był równomierny, lecz Huxley powinna być już do tego przyzwyczajona. W swobodnym towarzystwie Wren zwykła często zachowywać się jak zakochany w egoizmie kot, dla którego nic nie liczyło się bardziej - poza własną wygodą. - Mogłoby być lepiej. Masz kościste kolana - odpowiedziała zatem ze zbójeckim błyskiem w oku i wilczym uśmiechem, a potem dłonią machnęła do Belviny, tym samym zgadzając się niewerbalnie ze słowami Moss kierowanymi pod adresem jej rozwijającej się kariery. Przyjdzie samo. Świat o wiele wolniej doceniał kobiety, jednak finalnie to robił, gdy rozumiał, że na ich miejsce nie znajdzie lepszego ekwiwalentu. I temat chętnie mogłaby kontynuować, wychodząc z założenia, że praca w życiu była jednym z elementów najważniejszych, jednak w porę jej uwagę odwróciły smakołyki prezentowane przez Rain.
Przez moment tylko przyglądała się mnogości dobroci; tęgoskóra wspominała ze zrozumiałym obrzydzeniem, jednak narkotyki Huxley zapowiadały o wiele mniej turbulencyjne doznania. Szczególnie, że dziś była w doborowym, wytrawnym wręcz towarzystwie. Miała przy swym boku utalentowaną Belvinę, zaprawioną w alkoholowym boju Philippę i wszechstronnie rozwiązłą Rain, co złego mogło jej grozić? Azjatka uniosła palec wskazujący do ust i przycisnęła go doń, kontemplując wybór. W porównaniu do pozostałych - ona nie zamierzała kapitulować już na starcie.
- Niech będzie to diable ziele - zdecydowała w końcu i bez bezpośredniego pozwolenia sięgnęła w kierunku skręconego specyfiku. Huxley pytała o możliwość zapalenia, pozostawiła zatem jej tę powinność i w ciszy sięgnęła po swoją różdżkę spoczywającą w głębokiej kieszeni sukienki, trochę nieelegancko unosząc się na kanapie, by ją zeń wyciągnąć - i finalnie odpalić niewerbalnym zaklęciem kraniec narkotyku, którym zaciągnęła się bez większego oporu. Spokojnie. Powoli. Smakowała nowego dobrodziejstwa ostrożnie, świadoma, że zbyt prędkie mieszanie go z alkoholem może mieć różnoraki skutek. Z tego też tytułu odłożyła swoją szklankę na pobliski blat i w podziękowaniu wyswobodziła nogę spod ułożonej na nich obu poduszki, palcem u stopy muskając policzek Rain. Czarne oczy skrzyły się rozbawieniem. Może było to obrzydliwe, ale czy każda z nich nie doświadczała na co dzień rzeczy o wiele obrzydliwszych? - Belvino? - spojrzała na nią, ciekawa, czy ta również będzie reflektować na smakołyki ciemnowłosej, a zaraz potem dodała, - Normalnie wybrałabym to trzecie, ale ktoś mógłby robić mi potem wymówki - wzruszyła beztrosko ramionami, jednocześnie uchylając im rąbka tajemnicy. Istniał ktoś. Tak jak i u Moss.
Słuchała jej z nieukrywanym zainteresowaniem. Temat dominujących, silnych i władczych mężczyzn był jej ostatnio tak bliski, a i niedawne miesiące ujawniły bezlitośnie jaki typ preferować w płci przeciwnej mogła Azjatka, wbrew własnym przekonaniom, że przecież było inaczej; swoją opowieścią Philippa nieświadomie wpisywała się zatem we wszelkie jej rozbudzone ochoty i pragnienia. Znów zaciągnęła się skrętem, wypuszczając z ust kłąb szarego dymu, i uśmiechnęła się do Moss zadziornie.
- A on chce ciebie? - spytała, przechyliwszy głowę lekko do boku. - Moralność zawsze można złamać. Kto potrafi tego dokonać, jeśli nie ty? - wzruszyła jednym ramieniem. Nie zdawała sobie sprawy z zazdrości budzącej się w Rain, zbyt pochłonięta perspektywą tego tajemniczego jegomościa. - Jeśli go chcesz, weź go. To najwyższy czas żeby się ustatkować, mieć kogoś tylko dla siebie. Nie będziesz już młodsza, on też nie. A kłótnie... - prychnęła lekceważąco, obracając się nieco na kanapie by lepiej móc spojrzeć na przyjaciółkę. Była śliczna, dobra, a przy tym zasługiwała na równie szalonego co ona mężczyznę, który potraktowałby ją poważnie. Który dałby jej ogień, którego potrzebowała. Który spłonąłby z nią na stosie zakazanych namiętności. - Są po to, by się po nich godzić. - Nie była już pewna, czy mówiła to ona, czy opętujące jej umysł diable ziele.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Salon [odnośnik]24.10.20 22:26
Nie mogła się z nimi nie zgodzić, kobiety były spychane na bok, gdy próbowały piąć się po szczeblach kariery. Świat nie doceniał ich inteligencji, a mężczyźni na ogół nie przyjmowali dobrze faktu, że kobieta może być od nich mądrzejsza lub o zgrozo być na wyższym stanowisku niż oni. Męska duma cierpiała wtenczas, wzbudzała szowinistyczne podejście i Belvina nie jeden raz już zetknęła się z tym, lecz zwykle reagowała pogardliwym spojrzeniem, pozostawiając jedynie komentarz dla siebie. Pewnych przeszkód nie dawało się przeskoczyć, dlatego nauczyła się obchodzić je. Teraz jednak uśmiechnęła się tylko w odpowiedzi na słowa przyjaciółki i wyraźną zgodę kolejnej. Słowa tego typu, czasami ją krępowały, budziły delikatne zmieszanie wraz ze świadomością, że ktoś wierzył tak bardzo w jej umiejętności. Na całe szczęście bądź nie, było to weryfikowane praktyką, która nie jeden raz uświadamiała, że potrafiła zdecydowanie za mało i musiała ciągle uczyć się, rozwijać w tym, czemu poświęciła dużą część życia. Świadoma, że na moment uciekła za mocno w zamyślenie, odgoniła od siebie myśli o pracy i wszystkim, co z nimi związane. Chciała skupić się na tym, co teraz, a zwłaszcza towarzystwie, jakie miała na około, przynajmniej dopóki trzeźwe spojrzenie pozwalało na to, później niech dzieje się co chce. W ciemnych tęczówkach błysnęło rozbawienie i swoiste zadowolenie, gdy dostała potwierdzenie, jakie używki znalazły się na stole. Słuchała wyjaśnienia względem działania wszystkich, nawet jeśli sposób zażywania dwóch znała, tak trzecia substancja była całkowicie obca i warto było dowiedzieć się więcej. Obserwowała z większym zainteresowanie Rain, ciekawa jej osoby. Nie znała kobiety, ale coraz bardziej wydawała się swoja, nieodbiegająca w żaden sposób od żadnej z zebranych tutaj starych panien.
- Śmiało. To mieszkanie przeżyło już nie jedno. Trochę dymu z diablego, który pozostanie na poduszkach, nie doprowadzi do katastrofy.- odparła lekko, nie wchodząc jednak w szczegóły, co tutaj musiało się dziać. Takie rzeczy miały pozostać tajemnicą, chociaż sama Moss, pewnie pamiętała nie jedną zabawę, która z podrzędnych barów przenosiła się właśnie tutaj, aby trwać do rana lub dłużej. Tylko ostatni rok jakoś ograniczył takie sytuacje, ale można było to jeszcze zmienić, przywrócić na niewłaściwy tor. Nie była pewna czy mieszanie alkoholu i nawet najsłabszego narkotyku to dobry pomysł, ale odepchnęła od siebie rozsądek. Dzisiejsza noc miała być tą, gdy nie przejmowała się niczym. Rzuciła przeciągłe spojrzenie Wren, nim pochyliła się ponownie, aby sięgnąć po skręta, którego umieściła między wargami i odpaliła, zaciągając się dymem, który miał przynieść ze sobą przyjemne skutki. Może dzięki temu pozbędzie się do końca łatki poukładanej, byłoby miło.
- Odstajesz, Moss.- rzuciła cicho i zdecydowanie zaczepnie, rozsiadając się wygodniej. Domyślała się, że kiedy Philippa zdecyduje się rzucić pożogą, to nie będzie byle co i wcale się nie pomyliła. Słuchała jej, odrobinę mrużąc ciemne tęczówki, gdy gdzieś na skraju świadomości pojawił się dzień zawodu, że dotąd nie miała o niczym pojęcia. Gdyby nie spotkały się dziś, nadal o niczym by nie wiedziała? W sumie nie powinna być zła, sama ukrywała wiele, ale zamierzała zdradzić to z czym mierzyła się od paru lat oraz miesięcy. Może jednak była bardziej winna? To, co mówiła Moss, działo się krótko, a w jej przypadku sięgało większego okresu czasu.
- Nigdy nie sądziłam, że usłyszę, jak opowiadasz w taki sposób o jakimkolwiek mężczyźnie. Jesteś zakochana Philippo Moss.- rzuciła bardziej wyrokująco niż reszta, ale na jej ustach pojawił się uśmiech, bo mimo wszystko cieszył ją taki obrót sytuacji.- Nie powinnaś? Niby dlaczego? Jeśli tak cię kręci to go bierz i nie zastanawiaj się.- dodała, nie rozumiejąc, co niespodziewanie powstrzymuje przyjaciółkę przed wzięciem sobie kogoś kto jej się podoba. To było do niej niepodobne.
Przeniosła spojrzenie na Chang, gdy słowa dziewczyny przykuły jej uwagę. Kłótnie są po to, by się po nich godzić. Mimowolnie przypomniała sobie kłótnie, którą sama przeszła ostatnio, ale w tej konkretnej nie było już miejsca na godzenie się, a przynajmniej nie w taki sam sposób jak miało to miejsce za każdym razem. Nieświadomie skrzywiła się minimalnie, szukając ratunku w diablim, którym ponownie zaciągnęła się, licząc, że odprężenie pojawi się szybciej. Decyzja, którą podjęła, zmieniała wszystko, ale nie była pewna czy to tak naprawdę trafiło do mężczyzny, który zbyt długo był obecny w jej życiu.
- Niechętnie, ale chyba jestem w stanie przebić twoją pożogę.- mruknęła cicho, jakby cała pewność siebie umknęła jej właśnie i nic nie mogło tego powstrzymać. Wbiła wzrok w skręta, którego trzymała w dłoni, skupiła się na delikatnej smudze dymu, która unosiła się w powietrzu.- Niedawno rzuciłam faceta, z którym byłam kilka lat. Zaczęliśmy się spotykać świeżo po tym, jak ukończyłam szkołę i tak jakoś trzymało się to przez cały ten czas.- podjęła nieco spokojniej, pewniej. Uniosła spojrzenie na swe towarzyszki.- I zanim usłyszę ochrzan, nie mówiłam o tym, bo to naprawdę skomplikowane. Jest brytyjskim arystokratom, nieistotne kim dokładnie. Myślałam, że ta znajomość urwie się szybko, że skończę jak jedna z wielu panienek, która poleciała na kogoś z nie jej pułapu.- dziwnie było o tym mówić, ale miała wrażenie, że dziewczynom należało się wyjaśnienie, nawet jeśli nieskładne i niepewnie wypowiadane.- Ale to trwało. Kiedy spotykaliśmy się przy kimś, był całkowicie inny niż gdy widzieliśmy się w cztery oczy. Bez wątpienia nie jedna panna oddałaby wszystko, aby mieć takiego mężczyznę przy sobie. Dawał wszystko, czego można było chcieć, był wsparciem, gdy potrzebowałam. Ostatnio jednak stwierdziłam, że czas to zakończyć, że ten związek nie ma przyszłości, a im dłużej będzie trwał, tym ciężej będzie zrezygnować, bo emocje i uczucia robią swoje.- podczas całej wypowiedzi jej spojrzenie było utkwione gdzieś ponad ramieniem Rain, bo jakoś łatwiej było mówić, kierując te słowa w stronę kobiety.
- Jakby jednak nie było już zbyt skomplikowanie, poznałam kogoś. W sumie poznałam go parę miesięcy temu, ale ostatnie tygodnie sprawiły, że ta znajomość wywróciła wiele rzeczy do góry nogami.- mogła to pominąć, ale może warto było wspomnieć? Może usłyszy, aby dała sobie z nim spokój, bo znów pakuje się w coś w co nie powinna.- Najgorsze, że naprawdę nie wiem co o nim myśleć. Pewnie powinnam odwrócić się na pięcie i nie oglądać nawet za siebie, ale to nie takie proste. Jest skomplikowanym człowiekiem, nawet jeśli początkowo wydawał się po prostu aroganckim dupkiem i kobieciarzem.- miała wrażenie, że byłoby zbyt łatwo, gdyby taki faktycznie był.- Ale niedawno przekonałam się, że wcale nie jest takim prostym typem i potrafi być inny, mniej odpychający. Sprawy nie ułatwia fakt, że jest cholernie przystojny i niemożliwie intrygujący.- ostatnie słowa, opuściły jej usta pod wpływem chwili, ewentualnie diablego ziela, które miała wrażenie, że działa coraz mocniej. W duchu ją to cieszyło, bo łatwiej było mówić.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Salon [odnośnik]31.10.20 20:57
Nie istniała żadna dobra odpowiedź na pytanie Rain. Nastrój Philippy był pozornie niezmącony, bo przecież nie zatrzymywała się, nie popadała w dołujące dyskusje z samą sobą, nie płakała po kątach. Ale powody ku temu z pewnością miała. Dawno już przestała się mazać i tonąć w kałużach własnej niemocy. Teraz przecież obiecała sobie już zawsze być silną – nawet jak bliskie osoby znikały bez śladu, nawet jak ten ktoś mieszał jej w głowie, nawet jak nie wiedziała, czy następna wędrówka przez doki nie skończy się dla niej w rowie. Od wielu lat się nie łamała, od wielu lat czuła się w swojej przestrzeni jak królowa. Tego lata wszystko jednak było nie tak. Dlatego też cieszyła się z obecności przyjaciółek. – Chyba nie. Nie palę, odstaję… Cholera, to starość czy ta durna wojna? – mruknęła sama do siebie. Tak naprawdę one mogły dziś zdiagnozować ją trafniej niż ona sama. Bywała zbyt uparta, zbyt rozpędzona, by tak po prostu przyznać się do pewnych rzeczy. Niepokoje męczyły i wyjadały ważne kawałek całości. Dziś Philippa była tak niepełna. – Zaraz z wami zapalę – wspomniała jeszcze, wyłapując spojrzenie Belviny. W odmowach nie było nic osobistego. Nie chodziło przecież o nie. Po prostu wolała nie tracić kontroli. Zwyczajowa beztroska poszła się chować gdzieś w ciemnych kątach. Próbowała ją przywołać na nowo. Kontrolę i wolność w samej sobie. – I, wiecie, ktoś musi tutaj czuwać nad tą zgrają – dodała jeszcze, przemierzając spojrzeniem po całej gromadzie. Oczywiście, że nie potrzebowały opiekuńczego oka. Wspomniała o tym dla drobnego błysku rozbawienia, który zaraz potem rozmazał się na jej ustach. Smakował ulgą i troską. Stawała się ostatnio nadwrażliwa, jeśli chodziło o drogie jej osoby.
Pożoga nadeszła z trudem. Pożoga ją zmęczyła. Pożoga wypalała i rozpalała jednocześnie. Stała się nagłą, niebezpieczną falą, która niewidzialnie rosła przez wiele lat, czekając na ten wielki moment. Tylko dlaczego akurat teraz? Jasna cholera.
Zmarszczyła czoło, słysząc ciekawskie pytanie Huxley. No tak. Przecież tu nie było miejsca na żadne tajemnice. I ostatnie, co można było Philippie przypisać, to cnotliwość i wstydliwość. Nie zamierzała zresztą rumienić się jak pensjonarka. – W łożku był całkiem spokojny. Niepewny. Prowadziłam go, pozwalałam się rozwinąć. Zupełnie jakby nie robił tego od wieków. Albo jakby wciąż nie wierzył, że to się dzieje. W sumie mu się nie dziwię. To było takie… czułe, ale i dość nagłe. Chcę o wszystkim wiedzieć, chcę zobaczyć, co w sobie ukrywa. Jeśli zdarzy nam się to znów, to może być już zupełnie inaczej – przyznała otwarcie. Prowadziła właściwie głośne rozważania, którym one niezwykle pomagały. – Co? Nie, nie… Jestem ostatnia w kolejce do ustatkowania się. To brzmi absurdalnie. Już widzę siebie nad garami, z ferajną bachorów. W życiu! Nie jestem jak te słodkie damulki. Nie jestem stworzona do bycia żoną. Mogę być kobietą, kochanką, ale nie żoną! – mówiła rozemocjonowana. – Jeśli mam mieć przy sobie kogokolwiek, to kogoś, kto stanie równo ze mną, kto będzie potrafił mnie opanować… a on, ech, chyba mu się to udaje. Chyba lgnę do niego za bardzo. Chcę. zakończyła z dziwną mocą. Myśli turlały się w niej chaotycznie, czuła drżenie w klatce piersiowej, obrazy wyobraźni dwoiły się i troiły. Przed sobą widziała coś tak niemożliwego. On był niemożliwy, choć ostatnio piekielnie realny. Młodsza nie będzie? On młodszy nie będzie? Parsknęła głośno i potrząsnęła głową. Gdyby wiedziały… Gdyby ona, Philippa, wiedziała, co tak naprawdę Kieran o niej myślał, jak widział ją, jej wiek, te uczucia, które przed nim odsłaniała już dawno poza kontrolą. Mimowolnie sięgnęła po szklankę. Musiała wypić jeszcze więcej. – Nie wiem, czy chcę być zakochana – przyznała ciszej. – Ale jesteście coś za bardzo zgodne. To aż podejrzane – przyznała, znów ślizgając się po nich łapczywym spojrzeniem. Intryga? A może po prostu prawda, która nie chciała przejść jej ani przez gardło, ani nawet przez myśli. Już po niej. Wren miała rację, mówiąc, że istniały genialne sposoby na załatwianie sporów. – Więc muszę się z nim pokłócić jak najszybciej, bo nie zamierzam odpuszczać. – Łydka rozkołysana lekko uderzyła w nogę stolika. Moss pomyślała sobie, że nigdy nie podejmowała takich prawdziwych prób obrony poza potokiem słów, z których nic i tak nie wynikało. Wystarczyło, że był blisko, a ona już rozpalała kolejną prowokację. Chciała, aby pękł i to się wreszcie stało.
Pożar, który rozpętała Blythe, zasługiwał jednak na jeszcze więcej uwagi. Lata milczenia, królewicz, kłamstwa i nowina ścigająca się z nowiną. Otworzyła szeroko oczy, nie spuszczając z niej oka ani na moment. Co to miało znaczyć? Tajniaczyła się przez tak długi czas? – Belvino – zaczęła, gromiąc ją spojrzeniem. Rozmiękło ono jednak prawie natychmiast. – Powinnam się faktycznie oburzać, że kryłaś się z taką rewelacją tak długo, ale właściwie rozumiem, uwierz. Cholera, widzisz! Upolowałaś bogatego typa z pozycją. Ale masz rację, oni nie są dla nas. Nawet jakby cię chciał, to i tak gówno może. Rodzinka decyduje za niego. Znam jednego takiego…eee, szlachcica, który też prędzej czy później zostanie zmuszony do wzięcia kobiety, której nie chce. Niby faceci, niby wolno im więcej. A ta szlachta to jakiś złoty cyrk z pięknymi marionetkami. Żadna wolność. Dobrze, że zostawiłaś go za sobą. Byłoby ci dobrze na salonach, ale tutaj możesz robić, co chcesz, Bel. Tam byłabyś popychadłem – przyznała otwarcie, nie bawiąc się w opowiadanie bajek. Belvina zresztą świetnie o tym wszystkim wiedziała. Philippa czułaby żal i smutek, gdyby tylko jakiś ród ważniaków wziąłby ją jako swoją własną niewolnicę do rodzenia dzieci. Bo tylko tym by była. A tak, proszę! Mogła błyszczeć i bez diademu.
Druga wiadomość podobała się już Philippie o wiele bardziej. Z uwagą i pewną nadzieją słuchała o nowym nabytku w gablocie męskich serc. Uśmiechnęła się pod nosem, wyłapując dziwnie podobne, dziwnie jasne skrawki wypowiedzi. – Wygląda na to, że i ty się zakochałaś, Bel. A już na pewno ktoś cię tu zdrowo kręci. Dranie i amanci są zawsze ciekawsi od królewiczów, mówię ci. Wystarczy, że nauczysz się ich obsługiwać, że będziesz wiedziała, co zrobić i powiedzieć, by ich… obudzić – stwierdziła, dobrze znając ten typ faceta. O tak, przy takich zdecydowanie trudno o nudę. Jej osobisty auror nie pasował do opisu Belviny, ale to nic. Zwykle kręcimy się wokół tych, którzy nijak nie wpisują się w nasz gust, prawda? – Niedawno ci zaimponował, niedawno ujrzałaś w nim jakąś nową wartość. Brnij w to dalej, Bel. Kim on w ogóle jest? Znam go? Jesteś taka tajemnicza… I wciąż nie wylądowałaś z nim w łóżku – wydedukowała, bacznie jej się przyglądając. – Na co czekasz?
A może już zależało jej za bardzo?
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon [odnośnik]21.11.20 20:48
Słuchała ich uważnie i wyciągała wnioski. W życiu kobiet z którymi tu przebywała zdawało się dziać bardzo dużo pod względem uczuciowym. Philippa właśnie zdradziła, że w jej życiu był mężczyzna, który rozpalał ją od środka. Co prawda nie zdradziła jego imienia, ale prędzej czy później padnie ono z jej ust. I Huxley już o to zadba, aby taką informację od przyjaciółki uzyskać. Albo prędzej czy później Moss sama się zapomni, w końcu jak długo można nazywać go kimś, mężczyzną, kochankiem… Wren również uchyliła rąbka tajemnicy, ktoś mógłby robić jej wyrzuty. Rain spojrzała na nią unosząc lekko kącik ust ku górze. Nie mogła się doczekać, aż Azjatka przystąpi do swojej pożogi. Poczęstowała ją diablim zielem, wiedziała, że kobieta na pewno nie będzie tego żałować. I pani gospodarz również zresztą też nie. Jeszcze trochę tego ziela jej zostało, jeżeli Philippa będzie miała ochotę to również może po niego sięgnąć. A Hux uważała, że będzie chciała. Po tym co im przed chwilą opowiedziała, jakie emocje nią teraz targały i jak wiele musiało kosztować ją podzielenie się takimi informacjami, ukojenie i zrelaksowanie jakie przyniesie jej narkotyk zdecydowanie jej się przyda.
- Na Merlina, Philippo, mam nadzieję, że nie wprowadziłaś sobie do łóżka prawiczka… - powiedziała z przejęciem i pewną powagą, ale po chwili roześmiała się ciepło. – Również nie widzę cię jako żony. Więc mam nadzieję, że twój mężczyzna takiej nie szuka. Mówisz, że chcesz być z nim na równi, a zaraz, że potrzebujesz mężczyzny, który cię opanuje. To się chyba wyklucza, Moss. Albo ja nie rozumiem o co ci chodzi…
Upiła solidny łyk alkoholu by zaraz poprawić to pociągnięciem z papierosa. Nie była do końca pewna, czy jej się podobało to co mówiła jej przyjaciółka. Chciała by miała osobę, którą mogłaby kochać, dzielić się wszystkim. Z drugiej strony obawiała się, że Philippa tak bardzo pragnie tego mężczyzny, że da się zdominować, chociaż mówi zupełnie co innego. Rain uwielbiała jej niezależność, nie chciała by to straciła. Z drugiej strony jej przyjaciółka miała na tyle silny charakter, że teoretycznie nie powinna się tego obawiać.
- Ja się chyba nigdy nie zakochałam – przyznała szczerze i z zastanowieniem. Żadnego z mężczyzn, z którym łączyło ją coś więcej, chyba nigdy nie kochała. Zresztą, co ona mogła wiedzieć o miłości. – Co w tym złego, że nie chcesz?
Ciekawiło ją to. Idąc tutaj dzisiejszego wieczoru nie spodziewała się, że zejdą na takie tematy. Że te rozmowy będą na poziomie. Że tyle się dowie.
- O, przebijesz to? – zapytała z zaintrygowaniem. Poprawiła się w kanapie z zainteresowaniem skupiając swój wzrok na kobiecie.
Słuchała uważnie jej opowieści. Brzmiało jak historia z taniej książki romantycznej. Oczywiście nie chciała tutaj Belviny urazić, dlatego nie powiedziała tego na głos. Ale takie miała wrażenie. Długoletni romans z arystokratą. Rain zagwizdała pod nosem sięgając ponownie po szklankę alkoholu. Powoli robiła się pusta.
- Nie powiedziałabym, że takie nieistotne – wtrąciła się mrucząc pod nosem. Chętnie by się dowiedziała, który to z panów lordów zawrócił kobiecie w głowie. – Tacy są najgorsi. – dodała pod koniec, gdy Belvina skończyła już mówić. – Potrafią nieźle zamieszać w głowie i chyba temu akurat się to udało.
Kiwała głową słuchając swój Philippy. Miała rację, że świat arystokratów nie był dla nich. Rain ich zresztą nawet nie lubiła, wtrącali się w nie swoje sprawy, próbowali rządzić wszystkim i wszystkimi, ponieważ uważali, że im wolno. Bo są bogaci, to mogą wszystko. Aż Huxley się cała gotowała na myśl o tych szlacheckich pustakach. Wypijając resztkę alkoholu ze szklanki podała ją w stronę Wren.
- Nie mogę się przez kogoś ruszyć, to chociaż mi dolej trochę – powiedziała do niej uśmiechając się szeroko. – Swoją drogą, Wren… Ty też dzisiaj masz zamiar rzucać pożogą?


Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5603-rain-huxley https://www.morsmordre.net/t5628-poczta-rain#131770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f121-dzielnica-portowa-welland-street-5-12 https://www.morsmordre.net/t5630-skrytka-bankowa-nr-1380#131776 https://www.morsmordre.net/t5629-rain-huxley#131774
Re: Salon [odnośnik]21.11.20 22:45
Pożoga za pożogą. Jedna goniła drugą, oplatała nieistniejącymi łapskami, pragnęła pożreć, dorównać, przewyższyć - podczas gdy Azjatkę zalewała błoga, nieświadoma ulga. Wylegiwała się na kanapie leniwie, raz po raz podnosząc skręta do ust i zaciągając się nim z uśmiechem, podczas wypuszczania kłębu szarości wpatrzona w sufit. Potem jej wzrok wodził dokoła. Przyglądała się twarzy Rain, twarzy Philippy, twarzy Belviny, obserwowała rumieniące się od emocji policzki, wsłuchiwała w dźwięk ich opowieści, poniekąd rozczarowana, że temat mężczyzn był dziś hymnem przewodnim. Istniało tyle ważniejszych kwestii, piękniejszych kwestii - lecz one tkwiły w kalejdoskopie romansu, rozgrzanych serc, spragnione wypowiedzenia na głos tego, co kłębiło się w ich myślach. Musiały to usłyszeć, ale nie od siebie - tylko od innej przyjaciółki, głodne potwierdzenia, przypieczętowania przeznaczenia. Ona natomiast po prostu tam była. Stała się egzotycznym, orientalnym elementem skąpanym w ciszy, harmonią pośród burz, jakie ściągały nad swoje głowy, wchłaniająca w siebie narkotyk oferujący wszystko to, czego pragnęła. Beztroskę. Absolutną, kompletną, rozluźniającą każdy mięsień w dotychczas spiętym, zmartwionym ciele. Było jej tak dobrze... Niemal zapomniała o tym, że w spotkaniu wypadało jednak uczestniczyć - jakkolwiek, nawet pomrukiem zrozumienia, zgody, niezgody, rozważania. Zamiast tego uniosła szklankę do ust, przechyliwszy ją w poszukiwaniu kilku łyków ciężkiego, niekoniecznie ulubionego alkoholu.
- Tak tylko gada. Na równi, opanuje, bzdury - chce tego jednego, tylko nie umie się do tego przyznać. Nie tak naprawdę - wymamrotała w odpowiedzi Rain, w niewinnym, pozbawionym sensu geście wodząc obleczoną w rajstopy stopą po jej ramieniu. Czuła, że ten abstrakcyjny nieznajomy byłby w stanie zniewolić Philippę, sprawić, by ta stanęła w kuchni nad rzeczonymi garami, pokochała rodzinne życie, sielankę, którą mogliby razem stworzyć. Nauczyłby ją tego - a ona nauczyłaby go swojej dzikości, równoważącej miłe, leniwe popołudnia w zaciszu uwitego gniazdka. Westchnęła ciężko, długo, zanim sięgnęła po kolejny wdech diablego ziela. - Pokłócisz. I pogodzisz. Zwierzę wypuszczone z klatki po tylu latach będzie szaleć, zobaczysz - pozwoliła sobie na szalenie imponującą w jej mniemaniu metaforę; seks był dla niego niepewnością, lecz Moss niechybnie rozbudziła w nim to pragnienie na nowo, wznieciła głód, ciekawość. Historia z Friedrichem rozpoczęła się podobnie - od cielesności, od nienawistnej żądzy oferującej spełnienie, emocje natomiast przyszły później. Nadeszło przywiązanie, pewna lojalność, w końcu również zaangażowanie. Na tyle kuriozalne, by przypieczętowali je pierścionkiem zaręczynowym. Niemądrzy, nierozsądni, zaledwie po kilku miesiącach gotowi na zobowiązania, do których wielu docierało latami; dlaczego właściwie przyjęła te oświadczyny? Nie miała pojęcia. Nie wracała myślami do tej decyzji, akceptowała ją. Niektórych kwestii lepiej nie rozważać.
Philippę prześcigała Belvina, na złotej tacy serwowała im rewelacje mezaliansu, odkrywała karty romansu, który teraz zawrócił jej w głowie. Kolejna - zakochana, rozdarta, szczęśliwa i nieszczęśliwa zarazem. Odrobinę w tym wszystkim nieobecna Wren zajęta była wypuszczaniem dymu z ust, próbowała stworzyć z niego idealny okrąg, jednocześnie wsłuchując się w piękną melodię miłości fałszywej i raczkującej.
- Na salonach zawsze byłabyś trędowata - wtrąciła miękko, jej głos brzmiał odlegle, jakby dochodził z zupełnie innej krainy - krainy diablego ziela otaczającego ją ciepłem. Przesunęła się na kanapie, mocniej opierając o podłokietnik, nieprzejęta faktem, że grafitowa sukienka podjechała odrobinę za wysoko, odsłaniając uda i skromne, ledwo dostrzegalne zdobienia florystyczne na cielistym materiale rajstop. - Nawet jeśli opanowałabyś etykietę do perfekcji, miała idealną garderobę, retorykę: jesteś nasza, nie ich - westchnęła później, odrobinę rozmarzona. W snach widziała siebie jako arystokratkę wylegującą się w luksusie jedwabiu i pereł, tęskniła do tej wizji, niemożliwej jednak do spełnienia. Zazdrościła. Bo Belvina była tego bliżej, nawet jeśli teraz spadła z piedestału, zauroczona kimś z poprawnej już kasty.
- Doleję ci więcej niż trochę, poprawiłaś mi humor - parsknęła cicho, odebrała szklankę od Rain i w dziwnym wygięciu ciała sięgnęła po butelkę, ponownie napełniając szkło ciemnym alkoholem. - Chciałabym, Hux, chciałabym, ale nie mam żadnej pożogi. Zamknięty w sobie ukochany Philippy i podwójna miłostka Belviny tak zakręciły mi w głowie, na Merlina, że na nic teraz nie wpadnę - mruknęła swobodnie, ujmująco, lekko też uśmiechnięta. Przy tym wszystkim jej związek ze Schmidtem bladł, byli normalni, w pewien sposób siebie pewni, a przynajmniej taką miała nadzieję. Czym zatem miała je rozbawić, czym zająć? Samym jego istnieniem, o którym nie wiedziały? - Lepiej ty coś opowiedz. Na pewno złapałaś ostatnio jakichś adoratorów. Albo adoratorki - zachęciła ciemnowłosą i znów stopą, zaczepnie, dotknęła jej ramienia.



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Salon [odnośnik]29.11.20 15:20
Kiedy Moss zapewniła, że zaraz dołączy do nich, odpuściła temat. Chwilowo bardziej zainteresowana co musiało dziać się w myślach przyjaciółki, że przez te kilka minut jeszcze, chciała zachować pełną przejrzystość, zmąconą jedynie pierwszą dawką alkoholu, który przyjął organizm. Słuchała z uwagą, jak wszystkie, rozkładając każde zdanie na części pierwsze. W kącikach ust krył się uśmiech, któremu nie pozwoliła wypełznąć na usta bardziej. Najwyraźniej Philippa trafiła na mężczyznę, który chcąc nie chcąc stał się dla niej wyzwaniem, ale i swoistym oparciem, odbiegając od tych, z którymi miała do czynienia zwykle. Powiodła wzrokiem po pozostałych dziewczynach, gdy zaczęły komentować, sama przez dłuższą chwilę pozostawała cicho. Czyżby zaczynały dorastać do momentu, kiedy mimowolnie poszukiwały i chciały czegoś pewniejszego niż dotychczas? Brzmiało co najmniej nie realnie, ale cóż, może naprawdę tak było. Zerknęła na diable, które tliło się powoli, zganiając na nie winę za podobne przypuszczenia. Uniosła ponownie spojrzenie na Moss, wyłapując kwestię, która wzbudziła odrobinę więcej ciekawości.- Od wieków? Ile On ma lat? – uniosła lekko brew, przyglądając się przyjaciółce. Łapanie za słówka, było czasami niezdrowym i irytującym przyzwyczajeniem, ale w tej chwili pozwalało jej złapać podobne sformułowanie.- Stał się wyzwaniem, co? – uśmiechnęła się nieco oszczędnie. Nigdy nie słyszała, aby Moss chciała poznać jakiegoś mężczyznę, aż tak, jak ów nieznajomego. Ciekawiło ją kto to, ale nie dopytywała o konkret, skoro sama Philippa poza nakreśleniem znajomości i bardziej szczegółowych odczuć, nie zagłębiła się w jego tożsamość.- Nie chcesz być żoną i matką, ale jednak gdyby cię o to poprosił? Gdyby właśnie On zaproponował ci wspólne życie, ustatkowanie się, może bez dzieci u boku? – sama nie była chętna do myślenia o przyszłości jako żona i matka, stroniąc od mężczyzn, którzy coś podobnego mogli zaoferować, ale chyba nie wszystkie aspekty tego były tak samo złe.
Ponownie zamilkła, rozumiejąc, że zakochanie się w jakimkolwiek mężczyźnie nie było łatwą kwestią, ani też mile widzianą, gdy brakowało pewności czy się tego chce. Z doświadczenia wiedziała, jak bardzo potrafi to naruszyć codzienność i postrzeganie ów człowieka, gdy zaczyna się egzystować bardziej dla drugiej osoby niż dla samej siebie. Uczucia uczuciami, ale niosło to za sobą pewne konsekwencje. Przeniosła spojrzenie na Rain, gdy zdradziła, że chyba nigdy nie była zakochana. Prawie jej tego zazdrościła, chociaż najpewniej nie powinna.
Kiedy skupiła na sobie uwagę, miała wrażenie, że kobiece spojrzenia odbierają jej stopniowo pewność siebie, a wzbudzają nieprzyjemne poczucie, że może jednak powinna zachować ów informacje dla siebie. Mimo to mówiła dalej, bo skoro zaczęła, to nie wypadało niespodziewanie ucichnąć i udawać, iż nic nie miało miejsca. Pokiwała powoli głową, potwierdzając rzucone w przestrzeń pytanie Huxley. Dopiero później przemknęła ciemnymi tęczówkami po pozostałych kobietach, które stały się słuchaczami, powierniczkami sekretów. Miały rację w każdym słowie, jakie wypowiadały, a z nieusłyszaną opinią o tanim romansidle, zgodziłaby się całkowicie. Przecież tak właśnie to brzmiało, nierealnie i wręcz tandetnie, ale o zgrozo miało miejsce, było jak najbardziej realne i trwało latami, aby mieć iście smutne zakończenie.
- Błyskotliwie na sam koniec, zdradził, że chciał, abym była jego żoną. Nadal brzmi to okropnie w pewnym stopniu.- mogłaby spędzić z nim, robiąc to tylko dla niego, ale gdzie w tym wszystkim byłaby ona sama? – Piękna złota klatka to nadal klatka, w której nie chciałabym trwać.- dodała, precyzując wcześniejsze słowa. Rodzina Blythe miała na swoim koncie osiągnięcie w postaci kilku panien wydanych za lordów, ale ona nie nadawała się do tego. Może wychowana inaczej byłaby idealna do tej roli, ale szansa zniknęła dawno temu. Uśmiechnęła się delikatnie na słowa Wren, jesteś nasza, nie ich, racja, całkowita racja. Należała do świata zdecydowanie prostszego, którego nigdy nie byłaby skora wyprzeć się całkowicie.- Poza tym nie mogłabym zostawić Was.- cień rozbawienia zabrzmiał w głosie, gdy skrywała inne emocje. Kiedy podjęły i drugą część jej wypowiedzi, zastanowiła się przez chwilę.
- Nie, nie jestem zakochana. Nie chcę, przynajmniej nie teraz i chyba nie w Nim.- odparła, bardziej pewna swoich słów. Dranie i amanci, zdawało się idealnym określeniem, gdy tego typu mężczyźni zwykle częściej pojawiali się w jej życiu. Byli pewniejsi, bo grzali miejsce krótko, by później ku obustronnej uldze zniknąć bezpowrotnie. Paradoksalnie tym razem miała wrażenie, że nie chce, aby tak było… a przynajmniej nie równie szybko.- Nie da się ukryć, że namieszał mocno.- na jej ustach pojawił się grymas niezadowolenia, gdy miała świadomość, iż tak właśnie jest. Mieszał i najpewniej zrobi to jeszcze bardziej jak przy każdym spotkaniu.
- Powoli, Phili.- zaśmiała się cicho, kiedy przyjaciółka zasypała ją pytaniami.- Nie wiem, czy go znasz, chociaż znając Ciebie, jest na to spora szansa.- nie chciała jej urazić, ale wiedziała dobrze, w jakich okolicach kręci się Moss, a te same jakoś pasowały do Macnaira.- Ale bądźmy sprawiedliwe, ty nie zdradziłaś, kim jest twój amant, więc pozostawmy w tajemnicy, również tego, który wywraca moje życie do góry nogami.- odparła zadziornie, chcąc odsunąć nieco uwagę od swoich problemów z facetami, ale również zachęcić Moss do zdradzenia dodatkowych szczegółów. Zawahała się nad odpowiedzią, gdy padł wniosek, że nie wylądowała z nim w łóżku.- No nie. I nie wiem, na co. Może na pewność, że nie popełnię tym błędu? To chyba ostatnia granica, jaka pozostała. Tym razem, nie chciałam do tego dążyć.- kiedy ostatnie słowa padły z jej ust, uniosła dłoń z dzierżoną szklaneczką alkoholu, by wychylić pozostałą zawartością i przechylić się do przodu, aby skorzystać również, gdy dziewczyny zaczęły rozlewać kolejną kolejkę procentów do szkła. Chciała, żeby już zeszły z jej tematu i ku zadowoleniu tak też było. Przyjrzała się Wren i Rain, gdy nie mogły się zdecydować, która teraz ma zdradzić co nieco.
- Daj spokój, Wren. Nie wierzę, że w twoim życiu nie wydarzyło się nic wartego podzielenia w takim gronie.- zagadnęła ją. Dała Rain jeszcze czas, bo chociaż była już bardzo swoja to mogła mieć jeszcze trochę taryfy ulgowej.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Salon [odnośnik]08.12.20 21:31
Philippa ułożyła otwarte usta do uśmiechu i jednocześnie lekko parsknęła w odpowiedzi na wątpliwość Huxley. Miał z pięćdziesiąt lat, z pewnością przed nią było wiele innych, choć nie mogła się oprzeć wrażeniu, że minęło naprawdę wiele czasu, odkąd pozwolił jakiejkolwiek kobiecie się do siebie zbliżyć. Ciężkie było życie aurora, życie poszukiwanego zakonnika, na którego polowała połowa kraju. Może zapomniał, może w obliczu tak wielkich dla świata czarodziejów spraw zupełnie zepchnął na margines swoje potrzeby. Wciąż tak niewiele o nim wiedziała.
– Huxley, uwierz, jeszcze umiem rozpoznać prawiczka. Wciąż pamiętam twoje cenne wskazówki sprzed lat. I z pewnością nim nie jest –
przyznała, a po tych słowach odnalazła drobną chwilę na zwilżenie warg alkoholem. Dyskusja trwała, komentarze przyjaciółek obejmowały ją gęsto z każdej strony, ale Philippa, wbrew początkowym przekonaniom, wcale nie poczuła się lżejsza. Może nawet dodatkowe niepokoje zakradły się, wypełzły, podczas gdy wcześniej zamiatała je niepostrzeżenie pod dywan. Cholera. A Rain? Rain jak zwykle miała racje, wytknęła jej podziurawione wnioski, wywlekła niezgodność, chaos, pułapki, w które Moss tak łatwo wpadała. Pułapki tego, co przeżywała. – Właśnie tak. Dość mam posłusznych wypierdków z portu. Chcę wyzwania, ale i szacunku. Chcę tej równości i chcę wreszcie… - słabości, coś poczuć, przywiązać się, śnić. Psidwacza mać, nie. Nie ma, kurwa, mowy. – Chcę dowiedzieć się, o co mi właściwie chodzi. Nie chcę zdurnieć i skończyć jak te posługiwaczki fruwające za samcami, a jednocześnie potrzebuję nowego przeżycia. Może on właśnie nim jest. A może to tylko kolejny na liście – Wzruszyła ramionami i popatrzyła gdzieś w bok. Pożoga spala się szybko i coraz szybciej. Gdyby tylko Filipa była wstydnisią, teraz pewnie chowałaby się za kanapą. Na szczęście nie była. I tak jednak poziom chaosu i ckliwości wzrósł gwałtownie. Wren zmroziła nastrój, w ten potrzebny sposób, w paru dosadnych konkretach. A co jeśli trafiła? No właśnie. – Wren, powinno to po mnie spływać, ale chyba któregoś dnia powiem ci, że miałaś rację. I okropnie mnie ta świadomość drażni – przyznała otwarcie, choć wewnątrz dusiła jeszcze gniew. Popatrzyła na Belvinę, której wcześniejsze pytania gdzieś rozpłynęły się w powietrzu, kiedy za bardzo skupiła się na Chang.Wystarczająco odpowiedziała więc zupełnie krótko, ale i nie omieszkała wyraźnie podkreślić tego słowa. Pełnoletni, zdrowy, mogący zadbać o nią pośród miękkich poduszek rozklekotanej, ponurej sypialni na Pont Street – a to w jego przypadku mogło nie być już tak oczywistą kwestią. Jakże łatwo byłoby móc mówić o tym wszystkim bez podrzucania zagadek, bez widma powiewających ostrzegawczo plakatów. Nie mogła im powiedzieć, kim był, choć przecież każdej ufała. Nie jednak na tyle, by z powodzeniem przyznać, że miałyby ten fakt w nosie lub sympatyzowały z owymi poszukiwanymi. To drugie już totalnie wydawało jej się wątpliwe. – Żadnemu z nas nie jest po drodze ustatkowanie się – skrzywiła się wyraźnie na tę wizję, ale chyba bardziej dla obrony. – Nie wiem, co bym odpowiedziała. I to mnie niesamowicie wkurza – przyznała, przyłapując się na słabości. Nawet gdyby poprosił… Była wiele warta, ale byliby dla siebie prędzej utrapieniem, irytacją, nieznośnym żartem, niż faktyczną obietnicą wspólnej przyszłości. Gryzła się wciąż z tym, nie umiała się przyznać. Albo i czuła lęk na myśl o próbie tworzenia czegoś, o czym właściwie nie miała pojęcia. Przez cały czas walczyła z tym uczuciem.
Wyraźnie cała trójka była zgodna, jeśli chodziło o wrażenia po wyznaniu Blythe. Nie pasowała do świata, który próbował ją wciągnąć, do którego sama ukradkiem się zakradała oczarowana. Facet jak facet, może i bogaty i wpływowy, ale najwyraźniej nie wart porzucania tego wszystkiego, co zbudowała sobie tutaj. Dobrze, że oprzytomniała.
– I tak bym cię nie oddała szlachcicowi. Czuwam nad tobą, Bel. Straciłybyśmy ciebie, ale o wiele gorsze jest to, że ty również mogłabyś zapomnieć w tym fałszywym towarzystwie o Belvinie Blythe. Nie pozwolę na to. Ale na szczęście nawet nie muszę, podjęłaś słuszną decyzję –
dorzuciła dość dziarsko i puściła jej oczko. Dbało o swoich. Zresztą to chyba działałoby i w drugą stronę. – Ale o tym drugim to chętnie posłucham więcej… - zaczęła zaintrygowana. Szkoda, że medyczka postanowiła odwdzięczyć się Philippie i nie podać dodatkowych informacji. Trudno. I tak któregoś dnia, o ile akcja posunie się do przodu, zagadki wyjdą na światło dzienne. – Skoro mogę go znać, to pewnie jakiś niegrzeczny chłopiec – skwitowała zadowolona. Niby nic nie wiedziała, ale już o wiele bardziej jej się spodobał ten typ u boku Bel. – Przeciąganie tego też jest przyjemne. Ale kiedy już się prześpicie, czar może prysnąć. Albo dopiero się zacznie prawdziwy chaos. Coś o tym wiem – dorzuciła, wznosząc gestem toast za Bel i wszystkie jej pożogi. Z pewnością w ostatnich dniach nie narzekała na nudę.
Philippa wywróciła oczami, słysząc, jak jedna drugą zachęca do paru pikantnych plotek. – Obydwie was to czeka. Nie ma odmów. I to wcale nie musi być coś o facetach. No nie wiem, nowa robota, ciemne interesy? Co tam knujecie, kiedy nikt nie patrzy? – podpytała, zerkając to na Wren to na Rain. – Czego pragniecie… Oprócz totalnego odurzenia – dorzuciła, odruchowo dolewając alkoholu do tych pustych szklaneczek. Już obejmowało ją uczucie niesamowitej błogości. - Czy tak po prostu... wszystko dobrze?
Bo od najprostszych pytań zaczynały się najważniejsze historie.
Philippa Moss
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Czego pragniesz?
Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t7532-philippa-moss https://www.morsmordre.net/t7541-listy-do-philippy https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f26-doki-pont-street-13-5 https://www.morsmordre.net/t7539-skrytka-nr-1834 https://www.morsmordre.net/t7542-phillipa-moss
Re: Salon [odnośnik]13.12.20 21:06
Z wyraźną ulgą odetchnęła. Naprawdę, ale może jednak troszkę na niby, przestraszyła się, że jej najlepsza przyjaciółka trafiła na prawiczka. Uśmiechnęła się szeroko, dobrze wiedziała, że odpowiednie rady nie są złe i cieszyła się, że Moss o nich pamiętała. W końcu najprawdopodobniej z nich wszystkich miała największe doświadczenie, w końcu zaczęła wtedy kiedy im po głowie takie rzeczy jeszcze nie chodziły. I to wcale nie tak daleko stąd. Na samą myśl uśmiechnęła się lekko. Wbrew pozorom Huxley czasami okazywała się być sentymentalna i do ważnych wspomnieć wracała chętnie w myślodsiewni, a odczuwanie tamtej przyjemności robiło jej też dobrze i teraz. Bo czemuby się ograniczać?
- Wyrwiesz się z nim stąd? – zapytała w pewnym momencie bardzo poważnym tonem.
Gdy ostatni raz były sam na sam i budziły się u swojego boku kobieta nic nie wspominała o tej męskiej połówce, a już pewnie wtedy był gdzieś tam z tyłu głowy. Mówiła wtedy, że nie opuści portu, ale teraz był ktoś za kim, miała wrażenie, Philippa mogłaby opuścić doki. Chyba, że zamieszkali by w jej mieszkaniu? O ile kiedykolwiek razem zamieszkają.
Zaśmiała się cicho pod nosem. Lubiła patrzeć na zdenerwowaną przyjaciółkę, uroczo się wtedy rumieniła i widać było, że pytania zaczynają ją już drażnić. Wystarczająco było wypowiedziane na tyle wymownym tonem, że Hux już wiedziała, że Philippa w tym momencie ucięła rozmowę na ten temat. Nic się więcej nie dowiedzą, chyba że Hux użyłaby swojej umiejętności. Ale nie zrobi tego wobec przyjaciółki, po pierwsze dlatego że nikt o tym nie wie, a po drugie dlatego, że jej na to nie pozwoliła. Każdemu innemu mogłaby zajrzeć do wspomnień bez mrugnięcia okiem – jej nie. Czasami zastanawiała się jakby to było gdyby wyjawiła swój sekret, trzyma go w tajemnicy od tylu lat, z tego też powodu nikogo do siebie nie zaprasza wiedząc, że stoi tam w widocznym miejscu myślodsiewnia i to zdecydowanie by wskazywało na to, że nie jest ona tam przez przypadek. A jednak nadal nic nie powiedziała osobie, której mogła przecież zaufać. To była pierwsza rzecz, która tak naprawdę należała do Huxley. Jej ciało do niej nie należało, było formą zarobku, a umiejętność była tym o czym sama mogła decydować. Czy to dlatego tak bardzo tego broniła?
- Oj dziewczęta, dajcie jej już spokój. Philippa nam się najeży i jej włosy staną, a ma tak piękne loczki, o tu, przy policzku – zaśmiała się puszczając do niej oczko.
Wpatrywała się w sufit gdy towarzyszki dalej dyskutowały o mężczyznach. Jej pożoga nie musiała dotyczyć facetów? Nie mogła powiedzieć o zleceniu. To że regularnie tnie swoje uda bo nie udaje jej się wykonać zadania, nawet nie przeszłoby przez jej usta – już próbowała. Nie mogła o tym powiedzieć, Ramsey jej przecież zabronił. Jej ciało oraz umysł były skupione na zadaniu, zarobieniu pieniędzy, wyrwaniu się spod głosu Mulcibera, który ciągle przypominał o swoim istnieniu. Chciała zdobyć te informacje, przekazać je i otrzymać nagrodę. Czarny Pan posiada siłę, której mogłaby od niego trochę uzyskać – Mulciber ją o tym zapewniał. Ale mówienie o tym nie było dobrym pomysłem, wszyscy znali ją jako czarodziejkę absolutnie neutralną, że już bardziej się nie da. Której zawsze to wszystko wisiało i powiewało. I nagle była po stronie Czarnego Pana, czarodzieja, który miał dać jej siłę, której ostatnio tak bardzo jej brakowało.
- Chcemy z Matthew zrobić sobie wycieczkę do Paryża – rzuciła tak po prostu.
To miało właśnie oznaczać, że wszystko jest dobrze. Wszystko jest w najlepszym porządku, tak jak być powinno. Bo sama się na to zgodziła, sama się na to pisała i teraz sama ponosiła za to konsekwencję. Wszystko jest w najlepszym porządku.


Why you think that 'bout nude?
'Cause your view's so rude
Think outside the boxThen you'll like it
Rain Huxley
Rain Huxley
Zawód : Portowa dziwka, informatorka
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Królowa nigdy nie opuszcza swojego królestwa i płonie razem z nim.
OPCM : 9 +1
UROKI : 21 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t5603-rain-huxley https://www.morsmordre.net/t5628-poczta-rain#131770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f121-dzielnica-portowa-welland-street-5-12 https://www.morsmordre.net/t5630-skrytka-bankowa-nr-1380#131776 https://www.morsmordre.net/t5629-rain-huxley#131774
Re: Salon [odnośnik]13.12.20 23:54
Wren uśmiechnęła się krzywo na słowa Philippy. Pewnego dnia powiem ci, że miałaś rację. Nie zależało jej na tym, a jednak miło będzie dowiedzieć się, że jej stępione diablim zielem założenia nie odbiegały tak daleko od prawdy; po tym jednak jej umysł odpłynął gdzieś daleko. Zmieszała wcześniej narkotyk z alkoholem, może niepotrzebnie, a może wręcz przeciwnie - kluczowo, koronnie, byle tylko pozwolić mięśniom rozpłynąć się w powietrzu, jak na gorącu rozpływać mogła się czekolada. Było jej tu dobrze. Przyjemnie. Spokojnie. Znajome głosy bliskich kobiet dobiegały jej uszu jak zza ciężkiej, grubej kotary, niewyraźne, ale ciepłe i szczęśliwe, a tylko to w rozrachunku obecnej wszechrzeczy mogło mieć jakiekolwiek znaczenie. Odcięła się - poniekąd świadomie, z wyboru, niechętna opowiadać o narzeczeństwie, pracy, o której wiedzieć z naturalnych względów mogła jedynie Rain, o codzienności, w której dominował przeważnie jeden aspekt. Zarobek. Miała zatem zanudzić je tylko po to, by mówić? Otwierać usta, paplać co ślina na język przyniesie, niczym zlękniona przed wykluczeniem z grupy nastolatka? Nie, jako dobra przyjaciółka wolała im tego oszczędzić, po prostu rozłożyła się zatem wygodniej na kanapie, zaciągając ostatnimi porcjami skręta, który jak nigdy nic dotychczas ułożył na jej ramionach całun odprężenia.
Słuchała ich leniwie jeszcze przez chwilę, zanim z ziela pozostała tylko nadpalona bibułka, którą nieporadne odrzuciła gdzieś na bok. Materiał opadł na podłogę bezgłośnie, bezszelestnie, zapomniany w gąszczu opowieści Belviny i chętnie wtórującej jej Philippy; z Rain pozostawały zaś tymi, które skore były milczeć, analizować, zapamiętywać. Przychodziło to instynktownie - i było prawdziwe.
W ostatku trzymającej się umysłu świadomości zarejestrowała pytanie panny Blythe wymierzone w jej prywatność, na co Azjatka opieszale uniosła dłoń i machnęła nią lekko, odganiając od siebie słowa jak natrętną muchę. Uśmiechała się przy tym delikatnie, rozanielona, rozbawiona otaczającym ją światem i ciekawością, która po raz kolejny rozbiła się o grubą na kilka metrów ścianę. Nawet gdyby chciała, nie byłaby już w stanie opowiedzieć im niczego. Odpływała za sprawą wybuchowej mieszanki, zadowolona, że alkohol jedynie pogłębił odczuwany spokój, zamiast skierować ją do toalety, nad muszlę, nakazując opróżnić zbuntowany żołądek; głowa opadła jej bezwładnie na podłokietniku kanapy, a oddech po chwili wyrównał, rytmicznie wskazując na to, że w salonie już zabrakło jej aktywnego mózgu. Zasnęła. Zachęcona melodyjnymi, damskimi głosami przypominającymi snucie przedsennej baśni, z nogami ułożonymi na kolanach Rain, pod poduszką zapewniającą dozę dodatkowego ciepła dla bosych, okalanych jedynie rajstopami stóp.
One natomiast - rozmawiały jeszcze długo. Do późnej nocy, zanim przez okno do środka zaczęły wkradać się czerwonawe promienie rozbudzonego słońca rzucającego nowy blask na naręcze pustych butelek i różnej wielkości szklanic ułożonych na stole, w towarzystwie równie pustych półmisków z przekąskami. Dopiero wtedy i je zmorzył sen: po dysputach nie tylko już o mężczyznach, ale i o wszystkim, o tym, co leżało im na sercach naprawdę, o tym, w co przeistaczał się Londyn, nagle tak obcy nie tylko dla jednej i dla drugiej, ale dla nich wszystkich. Wren natomiast w środku nocy obudziła się tylko na chwilę, bo ręce zsunęły się z kanapy i uderzyły mocno o podłogę, przesyłając przez jej ciało dreszcz wzburzonego zdziwienia; przeprosiła je nieprzytomnie, zapewniła, że uwielbia każdą z osobna, po czym zasnęła znów, powracając do przyjemnego snu, który tkał jej umysł.
Dobranoc, Belvino. Dobranoc, Philippo. Dobranoc, Rain.
Niech jutro będzie dla was łaskawsze.

zt x4 fluffy



it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wren Chang
Wren Chang
Zawód : handlarz krwią
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
tell her i wasn't scared.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8598-wren-chang#252999 https://www.morsmordre.net/t8601-yue#253113 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f252-pokatna-56-2 https://www.morsmordre.net/t8602-skrytka-bankowa-nr-2037#253118 https://www.morsmordre.net/t8603-wren-chang#253121
Re: Salon [odnośnik]23.12.20 17:36
21.09 --> czołgamy się z Locus

Matka kiedyś mówiła, że każda zmora, każdy mały i większy koszmar traci na znaczeniu jeżeli wyciągnąć go na czyste powietrze. I jak większość rzeczy, które kiedykolwiek wypłynęły z ust tej starej wariatki, i ta była gówno warta. Otwarta przestrzeń wraz z widokiem nieba okazały się nie tylko nierzeczywiste, ale i dokładające grozy. Dopiero na powierzchni mogła naprawdę dostrzec w jak obrzydliwym jest stanie; jak groteskowo wygląda niechlujnie związany, brudny bandaż na łokciu po brakującym przedramieniu, ile pyłu, brudu i - przede wszystkim - krwi zdążyło wsiąknąć w jej ubrania. Cała była umorusana szkarłatem, ledwo widziała przez marne strąki przepoconych włosów, ostatnia pozostała ręka pokryta była bordowymi śladami oparzeń. Przeraziła się tym jeden raz, a potem ani razu już nie skupiała na sobie. Łatwiej było poganiać Cilliana i wymieniać na głos wszystkie rodzaje przyczyn wywołujących utratę przytomności, które kojarzyła z pracy, bo wtedy miała przynajmniej pozór kontroli.
W rzeczywistości czuła się bardziej bezradnie niż kiedykolwiek, chyba po raz pierwszy do tego stopnia, że odnosiła wrażenie, że mogłaby błagać o pomoc. Z tym, że Belviny zapewne nie będzie musiała - albo chociaż nie zmusi jej do tego już w drzwiach, przy Cillianie. Znały się nie od dziś, a choć łącząca je relacja nie mogłaby być nazwana przyjaźnią, to trzymała się myśli, że Drew także nie mógł być jej obcy; w końcu to on wprowadził ją w sprawę, na pewno się dobrze znali i mogła mieć tylko nadzieję, że z upływem czasu nie poróżniła ich żadna zadra.
O tej godzinie Belvina miała prawo wciąż spać, ale Elvira nie miała do siebie ni kropli wyrzutu sumienia, kiedy załomotała w jej drzwi tak, jakby należała do policji i chciała ją wyciągnąć na tajne przesłuchanie. I tak zmarnowali zbyt dużo czasu; absurdalnie dużo i Elvira wiedziała, że jeżeli przez te wszystkie decyzje - pomoc Rookwood, pomoc Lestrange'owi, znalezienie pewniejszego uzdrowiciela - Drew okaże się martwy, nie będzie w stanie tego przetrawić. To nie tak, że jej zależało. Ale na samą myśl, że Macnair może umrzeć miała chęć krzyczeć i podpalić ten pierdolony bank.
- Potrzebujemy pomocy - powiedziała od razu, bez skrupułów wpychając się do mieszkania kobiety, gdy tylko otworzyła drzwi: i jeszcze zanim zdążyłaby zareagować. - Nie ma czasu, nie patrz na to - dorzuciła, widząc jej spojrzenie, doskonale świadoma, że wygląda jakby właśnie opuściła pierwszą linię frontu i że kurwa nie ma ręki. Pożegnała się szybko z Cillianem, mówiąc, by nie opuszczał jeszcze Londynu, a potem dobiegła do Belviny oraz Drew, którego ułożyli na kanapie. W drodze nie chciała na niego patrzeć, nie wiedziała, czy wygląda gorzej niż wcześniej. - Długa historia. Potem. To prawie na pewno wina potężnej magii, ale nie wiem jakiej. Szlag, nikt nie wie. Ty się zajmujesz urazami magicznymi - Tak zapamiętała. Wiedziała, że zachowuje się cholernie bezczelnie, że wprosiła się jak do siebie i niczego nie wyjaśniła, ale zwyczajnie nie było czasu. - Pomóż - Głos wreszcie nieznacznie jej się załamał, ale próbowała zamaskować to zaklęciem. - Diagno coro. - Nawet jej biała różdżka miała na sobie ślady szkarłatu, gdy przytknęła ją Macnairowi do piersi.
[bylobrzydkobedzieladnie]


you cannot burn away what has always been
aflame


Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 23.12.20 17:38, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Salon [odnośnik]23.12.20 17:36
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 38
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]23.12.20 23:22
Przywykła, że drzwi jej mieszkania rzadko pozostawały zamknięte na dłużej. Niespodziewani goście stawali się rutyną, skupiając na sobie jej uwagę, ilekroć przekraczali próg i potrzebowali czegokolwiek. Nie zwykła odmawiać pomocy, zwłaszcza gdy osoby pojawiające się u niej, przeważnie były jej znane lub zjawiały się z czyjegoś polecenia. Z tego też powodu była bezsprzecznie pracoholikiem, gdy nawet po godzinach pozostawała gotowa znów sięgnąć po różdżkę i szeptać wyuczone latami inkantacje, tkając magię leczniczą z największą starannością.
Dzisiejszy dyżur minął zaskakująco szybko, chociaż przez większość czasu nie potrafiła pozbyć się dziwnej nerwowości i chaotyczności w ruchach, każdym geście, co nie było normalne i mile widziane przez nią samą. Opuszczając mury szpitala, obejrzała się tylko raz przez ramię, pozostawiając za sobą św Munga. Późna godzina zachęcała, aby nie szukać już sobie zajęć, ten jeden raz dając sobie odpocząć i poświęcić wolne nocne godziny na upragniony sen. Idealny spokój zdawał się tylko potwierdzać decyzję, jaką podjęła, ale dane było jej skorzystać z tego ledwie dwie godziny, nim rozległo się walenie do drzwi. Nie od razu zerwała się z łóżka, walcząc chwilę z chęcią przekręcenia się na drugi bok. Kuszące, lecz zwarzywszy na późną porę, kogokolwiek tu przywiało, musiał mieć jakiś powód. Zarzucając na siebie czarną tunikę, sięgającą nieco przed kolano, podciągnęła od razu rękawy do łokci. Otwarcie drzwi szybko upewniło ją, że dobrze zrobiła. Wbiła ciemne tęczówki w Multon, gdy ta przepchnęła się obok, wchodząc do środka, jakby była u siebie. Cofnęła się o krok, słuchając i obserwując, co właśnie się działo. Rzuciła krótkie spojrzenie mężczyźnie, który przyszedł z Multon, by chwilę później opuścić jej mieszkanie, nie oglądając się nawet za siebie. Nie pytała kto to, chyba nie obchodziło ją to, a przynajmniej nie teraz kiedy w oczy rzucała się, trochę niekompletna sylwetka drugiej uzdrowicielki. Ciężko było przeoczyć, że czegoś brakowało.
Kiedy zniknęła jej z oczu, skupiła się na Drew. Miał na siebie uważać… Do cholery, no. Poczuła mieszankę strachu i złości, ale starała się to wyciszyć, potrzebowała skupienia, tylko i wyłącznie. Sięgnęła dłonią do szyi mężczyzny, by przyłożyć dwa palce do tętnicy szyjnej, chcąc sprawdzić tętno. Dla pewności. Obejrzała się na Elvirę, kiedy wróciła i zaczęła mówić, tłumaczyć, nawet jeśli nie dowiadywała się żadnych konkretów.- Spokojnie, wyciągałam go już z gorszego stanu.- odparła, ale kogo próbowała uspokoić? Multon czy siebie? Nie miała przecież pojęcia czy nie jest to jednak poważniejsze.- Pozaklęciowymi, ale to nieistotne.- bezsensowne było skupiać się teraz na tym. Zerknęła na nią uważniej, gdy wyłapała to lekkie załamanie głosu. Nie podejrzewałaby o coś takiego Multon.- Pomogę. Będzie dobrze.- dodała, odrobinę poddając się przyzwyczajeniom z pracy, gdy uspokajała pacjentów, rodziny, przyjaciół i w sumie wszystkich, którzy wchodzili jej w drogę.
Wiedziona doświadczeniem z Macnairem i jego obrażeniami, kierując Ohię nad mężczyznę, wypowiedziała jedną z podstawowych inkantacji, wykonując wyuczony ruch.- Diagno haemo.- potrzebowała jak najlepszego poglądu, jakiejkolwiek podpowiedzi co się z nim działo.
- Idź do łazienki i ogarnij się, zmyj krew. Przebierz się.- poradziła po chwili Multon, zerkając na nią przelotnie. Później poświęci jej uwagę, a im mniej posoki będzie na skórze, tym lepiej widać będzie obrażenia.



Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz. Chodź, pocałuję cię w czoło, w duszę. Pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. Na kiedyś.

Belvina Blythe
Belvina Blythe
Zawód : Uzdrowicielka na urazach pozaklęciowych, prywatny uzdrowiciel
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Nasze miejsce jest tutaj
W nocy
Bez nikogo
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7692-belvina-blythe https://www.morsmordre.net/t7734-senu https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f447-kent-obrzeza-swanley-cobble-cottage https://www.morsmordre.net/t8111-skrytka-bankowa-nr-1850#231862 https://www.morsmordre.net/t7735-belvina-blythe
Re: Salon [odnośnik]23.12.20 23:22
The member 'Belvina Blythe' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 25
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 4 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]27.12.20 2:13
Choć wydarzenia z Locus Nihil dobiegły końca, a cała wyprawa do podziemi Gringotta została zwieńczona sukcesem, to Elvira zbyt dobrze wiedziała, że nie mogła zaznać jeszcze odpoczynku. Podejmując się szalonej próby uratowania Drew z nieznanego stanu, nie miała pojęcia, co na nią czekało. Późna noc zastała ją oraz Śmierciożercę, prawdopodobnie znajdującego się na skraju śmierci, u drzwi innej sojuszniczki. Tej samej, z którą bez wahania ciskała zaklęcia w ofiarę przetrzymywaną w piwnicy Mantykory. Teraz przyświecało jej przywrócenie Macnaira do pełni sił, choć sama posiadała ich niewiele, a brak ręki po raz kolejny, dosyć boleśnie przypominał czarownicy o trudnościach, które na nią czekały.
Wspólnie z Belviną ułożyły bezwładne, wyjątkowo zimne ciało na kanapie. W pierwszej chwili obie wzięły szereg ciemnych żyłek na dłoniach, a znikających pod ubraniem, za wybroczyny niemające nic wspólnego z typowymi dla nich objawów. Raptem po kilku ciężkich sekundach poruszyły się i zaczęły przemieszczać się w głąb ciała; część z nich skrupulatnie oplotła nierówne, brzydkie rozcięcie na wnętrzu lewej ręki Drew zasklepione świeżym strupem. Palce u dłoni drgnęły w przedziwnym i niezrozumiałym odruchu, jakby Śmierciożerca odzyskał nad nimi władzę, lecz była to jedyna zauważalna reakcja, na podstawie której nie dało się wyciągnąć wielu logicznych wniosków odnośnie stanu organizmu. Palce Belviny przytknięte z niebywałą łatwością do tętnicy szyjnej Macnaira nie pozwoliły wyczuć choćby najmniejszego śladu pulsu. Jeśli istniał, był wyjątkowo słaby. Zamiast tego czarownicę przeszył dreszcz, gdy dotknęła zimnej, wręcz lodowatej, nieco zasiniałej skóry, nie zyskując w ten sposób żadnych dobrych informacji.
Podyktowana instynktem obu czarownic decyzja o rzuceniu zaklęć diagnostycznych mogła rozjaśnić sytuację. Różdżka przytknięta przez Elvirę do piersi Drew zadrżała w palcach, gdy wypowiedziała inkantację. Drewno delikatnie rozgrzało się, mimo tak dużego osłabienia poczuła tę subtelną różnicę, lecz jej uszu nie dobiegł odgłos bijącego serca; a przynajmniej nie od razu. Zmęczony umysł dopiero po kilku sekundach zaczął rejestrować wyjątkowo słabe, nierówne skurcze mięśnia sercowego. Ciche stuknięcia dobiegały uszu Multon niczym echo, dość jasno odsłaniając przed nią, że cały organizm został jednorazowo wystawiony na wyjątkowo potężne obciążenie – podejrzenie, że w pewnym momencie serce stanęło, było jak najbardziej słuszne, choć pozostawało pytanie, kiedy z powrotem zaczęło bić. Konsekwencje niedokrwienia znała zbyt dobrze i nie potrzebowała wielkiej wyobraźni, by ewentualnie w ciągu najbliższych godzin uczynić z Drew śliniące się warzywo.
Magia w rękach Belviny również okazała się posłuszna. Różdżka skrupulatnie przesuwana ledwie kilka cali nad ciałem pozbawionym życie zalśniła bladym, nikłym światłem, na kilka chwil pozwalając jej dojrzeć szczegóły śmierciożerczej maski. W tym samym momencie zaczęły zalewać ją informacje o stanie Drew: wpierw o słabo bijącym sercu poddanym wysiłkowi, kilka sekund później o ogólnym wychłodzeniu organizmu, by wreszcie skumulować się i zaatakować czarownicę sprzecznymi sygnałami pochodzącymi niemal ze wszystkich najważniejszych organów, finalnie zostawiając ją z mętlikiem własnych myśli, gdy ostatnie z zagrożeń zidentyfikowała w jego głowie, nie mogąc tak naprawdę jasno określić diagnozy. Cokolwiek dolegało Drew, przekraczało to możliwości prostego zaklęcia diagnostycznego, a jedynym źródłem pewnych informacji była Elvira.

Drew
Nie wiedział, co się stało ani ile czasu minęło. Ostatnie wspomnienie, jak przekraczał wrota prowadzące do Locus Nihil niemal krzyczało feerią barw, której nagle mocno i gwałtownie Drew został pozbawiony. Nie czuł nic; ani ciepła, ani chłodu. Przejmująca obojętna atmosfera zdawała się nacierać na niego i przenikać jakby był duchem bądź innym, niematerialnym bytem. Mimo to czuł pod sobą miękkie obicie fotela, w którym siedział, powoli chłonąc informacje o zupełnie nowym otoczeniu, w którym się znalazł. Z pochyloną głową spojrzeniem mógł jedynie uchwycić fragment własnych nóg oraz tułowia okrytego tą samą szatą, w której wybrał się do Locus Nihil – pozbawioną jakiegokolwiek brudu czy śladów znoszenia, prób podejmowanych w podziemiach. Było niemal przyniesione prosto z prania.
Obudziłeś się... wreszcie — odezwał się głos tak łudząco podobny do jego własnego, lecz brzmiący w wyjątkowo inny sposób. Nie poruszył ustami, a jednak usłyszał samego siebie w niemal opiekuńczym tonie cierpliwego nauczyciela muszącego znosić niezbyt pojętnego ucznia.
Po co na niego czekaliśmy? — wtrącił drugi głos Drew, tym razem naznaczony zniecierpliwieniem oraz złością. — Przecież go nie potrzebujemy!
Powtarzasz to już drugą godzinę — zauważył trzeci, obojętny i znudzony. — Załatwmy to szybko Drew. Mam ciekawsze rzeczy do roboty.
Odezwał się! Leniwiec i bumelant przypisujący sobie cudzą pracę! — rozgrzmiał kolejny, złośliwy i szczególnie dumny ton.
Panowie — ponownie odezwał się pierwszy — siejecie niepotrzebny chaos. Drew musi być skołowany tym wszystkim. Dajcie mu chwilę. — Wygłosił spokojnie, a jednocześnie dając przedziwny sygnał o tym, iż to on posiadał największą władzę. — Wspólnie ustaliliśmy, że to ja będę prezentować naszego stanowisko-
To ty tak zdecydowałeś, bo byłeś tutaj pierwsz- — wtrącił nowy, zazdrosny głos, któremu najwyraźniej przerwano.
To już ustaliliśmy. — Odpowiedział poprzedni, jednocześnie dokonując czegoś, co sprawiło, że Drew uniósł głowę wbrew sobie i zetknął się z własnym odbiciem siedzącym po przeciwnej stronie okrągłej komnaty. Jeszcze szybciej uświadomił sobie, że wokół, w niemal identycznych fotelach, zasiadało sześciu takich samych osobników, a każdy z nich spoglądał na niego z mieszaniną emocji, które Śmierciożerca był w stanie usłyszeć w toczącej się przed momentem rozmowie. Siedmiu Drew przyglądało się jemu, oceniając, analizując, przytłaczając Drew ilością tego, co się właśnie wydarzyło. Nie miał przy sobie kamienia ani różdżki, ani żadnego innego przedmiotu, który zabrał ze sobą do podziemi banku i mógł jedynie zastanawiać się, kim – na gacie Merlina – były jego własne klony.

Salon - Page 4 ReoUbst
Mapka poglądowa: Drew, zajmujesz miejsce oznaczone kolorem zielonym. Pozostałe siedem miejsc jest oznaczone wyłącznie w celu formalnym.
|Mistrz Gry, Zachary, wita serdecznie. Aby usprawnić cały wątek, możecie rzucać do trzech zaklęć leczniczych w jednym poście.
Elvira, ze względu na zaakceptowany niedawno rozwój, w tym wątku nie będzie on brany pod uwagę i wszelkie zaklęcia lecznicze będą rzucane ze statystyką 22.

Czas na odpis wynosi 48 h.


Elvira 109/204 (15 oparzenia, 60 cięte, 20 psychiczne); -20 do kości
Drew 0/215 (10 cięte, 40 osłabienie; 5 duszenie się; 160 psychiczne) | nieznany stan postaci


Ekwipunek:
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Salon - Page 4 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Salon [odnośnik]27.12.20 12:43
Jakkolwiek silne miała obawy, że Belvina wyrzuci ich z mieszkania lub - co gorsza - będzie tego dnia na nocnym dyżurze, wyglądało na to, że były bezpodstawne. Choć ewidentnie wyrwała ją z łóżka, nie protestowała, nie zadawała zbędnych pytań, słowem nie robiła tego wszystkiego, czego Elvira nie mogła znieść, kiedy potrzebowała skupić się na zadaniu. Była to zapewne część uzdrowicielskiego przyzwyczajenia, tych wkutych na pamięć reguł natychmiastowego kwalifikowania priorytetów. Ze snu też trzeba się było zrywać szybko i skutecznie, pora dnia nie miała znaczenia.
- I co? - zawołała z przedpokoju tonem, który byłby oschły i zniecierpliwiony, gdyby ona nie czuła tak olbrzymiego zmęczenia. Potem zatrzasnęła drzwi, zostawiając na klamce krwiste odbicie palców i poszła za nimi do salonu.
Wiadomość, że Belvina leczyła Drew już dawniej była co prawda zaskakująca, ale i utwierdziła Elvirę w przekonaniu, że dobrze zrobiła; skoro ktoś taki jak Macnair ufał jej ze swoim zdrowiem, to nie mogła być byle jaką uzdrowicielką, miała też pewność, że nie będzie zdenerwowany, że zabrała go akurat tutaj.
- Jeden chuj - odpowiedziała sucho na sprostowanie specjalizacji, przykucając obok kanapy; po prawdzie to nie była wcale złośliwa, lecz w stresie hamowanie języka przychodziło jej jeszcze trudniej niż zazwyczaj. Jasne meble i porządek u Belviny nadal przyprawiały o ból głowy, tak były nierzeczywiste, zwłaszcza, gdy zauważyła bordowe i szare ślady, jakie na czystej podłodze zostawiały jej brudne podeszwy. Cóż, uzdrowicielstwo to syfiasta robota, nie sądziła, by Belvina miała się o to obrażać.
Zdawała sobie sprawę, że kobieta musi być wciąż w szoku i niewyspana, więc nie skomentowała miernej próby pocieszenia, chociaż zęby aż jej zaskrzypiały, gdy je ze złością zacisnęła. Pokręciła przecząco głową, zbywając ofertę skorzystania z łazienki; pierdolić tę krew, te porwane ciuchy, brudną posadzkę i kurz na kanapie. Powiedziała już przecież raz, że sobie poradzi, że to nie miało znaczenia. Dość się już namęczyła w najgłębszych norach, żeby teraz narzekać na dyskomfort - jedyne, co wciąż sprawiało jej cierpienie to ból fantomowy po ramieniu i rozcięte plecy, a na to nie zaradzi ani prysznic ani nowy ciuch.
Tu jednak nie chodziło o nią. Nie mając już żadnego powodu, by zwlekać, dopadła do Drew tak samo jak Belvina, wodząc dłonią po jego przerażająco lodowatej skórze na przedramieniu i przykładając różdżkę do piersi. Trzeba rzucić Alti calor, przemknęło jej przez myśl, ale była to bardziej strzępkowa nadzieja niż faktyczny plan. Ślady, które początkowo wzięła za siniaki, okazały się nie tylko zbyt regularne na wybroczyny, ale i ruchome. Obserwowała je ze ściśniętym gardłem, bowiem odnosiła wrażenie, że coś podobnego dostrzegła wcześniej na innej skórze, innej dłoni, którą paręnaście minut (wieki?) temu próbowała rozewrzeć w najbardziej prymitywny sposób. Drgnęła, gdy dostrzegła nagłe zaciśnięcie palców, lecz wyglądało na to, iż jest to wina magii, a nie świadomości. Nie wiedziała już, czy słyszy w głowie szum, czy to jej własne tętno układa się w szydercze tykanie, ten sam dźwięk przesypującej się klepsydry, który towarzyszył jej przez większość przeprawy mrocznymi komnatami. Rzuciła zaklęcie, żeby go zagłuszyć, lecz z początku nie usłyszała niczego więcej. Rozluźniła palce, prawie wypuszczając z nich różdżkę, przygarbiła się i musiała mocno wpić zęby we własne usta, żeby nie zawyć. Z tego przypływu żalu prawie przegapiłaby efekt, który przyszedł powoli - może z powodu jej własnego osłabienia? - i był dość cichy, by należało się w niego intensywnie wsłuchać.
- Bardzo powolne tętno, z czterdzieści, może mniej - wyrecytowała z nieco większym spokojem, nieco matowo, bo nie całkiem wyszła z szoku; Merlinie, żył. Jeszcze. - Ale wypada. Chyba doszło do zatrzymania. Może będzie trzeba reanimować - Normalnie by zapytała, czy umie, bo sama była na to zdecydowanie zbyt rozkojarzona, ale odpuściła sobie naciskanie, bo ani na to nie było czasu ani sensu akurat teraz drażnić kogokolwiek podważaniem kompetencji. Zamiast tego spojrzała w górę, szukając własnymi, szklistymi oczami spojrzenia Belviny i unosząc brew, czekając na to, co ona wykryła bardziej kompleksowym zaklęciem. Czekając, w rzeczywistości, jak na wyrok. Przy tak słabo bijącym sercu mogło dość do niewydolności wielonarządowej, do wstrząsu, do trwałego upośledzenia, ale każde jedno przy odpowiedniej wiedzy dało się odczytać z Diagno haemo.
Tyle, że wystarczyło spojrzeć na Belvinę, by zdać sobie sprawę, że sprawa nie była tak prosta. Nie mogła. Kurwa, a jeżeli zrobiła źle? Jeżeli żaden uzdrowiciel nie mógł pomóc, jeżeli był do tego potrzebny łamacz klątw, czy ktokolwiek, kto znał się dobrze na czarnej magii? Nie wiedziała, jak Blythe, lecz Elvira nigdy w całej swojej karierze nie miała do czynienia z niczym, co choć odrobinę przypominałoby efekt, jaki Locus Nihil pozostawiało na swoich ofiarach. I skoro zawodziły nawet zaklęcia, przyszedł chyba moment, w którym potrzebne było, aby to wyjaśnić. Od czego jednak zacząć? Co było ważne, a co mogła pominąć? Skąd miała wiedzieć, skoro nie umiałaby nawet nazwać run, widniejących na tych przeklętych kamieniach?
- Mieliśmy misję od Czarnego Pana - zaczęła, drżąc lekko i opierając łokieć na kanapie obok ręki Drew. - Znaleźć artefakt druidów w podziemiach banku, artefakt, który daje władzę nad różnymi rodzajami... no, taki podzielony na części ołtarz z sześcioma... albo siedmioma, nie pamiętam... kamieniami. Każdy taki kamień odpowiadał za inny rodzaj potęgi; władza nad wspomnieniami, nad śmiercią, na emocjami, nad... - Nie była sobie już w stanie przypomnieć każdej jednej historii z legendy. - Udało się to zrobić, ale co oczywiste, ta magia nas przerastała, mieszała nam w głowach. Najgorzej skończyli ci, którzy odnaleźli i mieli przy sobie te kamienie. Śmierciożercy. Ich też to przerosło. Rookwood miała czarny, nie żyje. Mulciber... - Próbowała przypomnieć sobie, jaki rodzaj światła rozbłysnął od tej strony ołtarza. - ...zielony i stracił rozum. Drew znalazł granatowy, tak powiedział Cillian - W uszach słyszała szum własnej pędzącej krwi, gdy próbowała przypomnieć sobie dokładną treść legendy, wyobrazić ten moment, gdy siedziała obok Macnaira i trzymała pergamin w lewej dłoni. Miała wrażenie, jakby to wszystko miało miejsce w jakimś innym życiu. Teraz było po wszystkim, Macnair umierał. A ona nie miała lewej dłoni. - Historia zatoczyła koło... człowiek człowiekowi stał się wilkiem... - mamrotała do siebie. - To też coś miało wspólnego z umysłem. Z sumieniem, chyba. - Nie wiem, kim on będzie, jeśli się obudzi, chciała dodać, ale słowa ugrzęzły jej w gardle; zamiast tego złapała Drew za dłoń, żeby rzucić skromne zaklęcie na rozciętą skórę. - Curatio Vulnera - Wszystko inne, z rozsądku, zostawiła Belvinie.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon

Strona 4 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Salon
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach