Tajemnicza klatka schodowa
- A ja nie jestem bezpieczną kobietą - uśmiechasz się pod nosem, bo chociaż zabrzmiało to sztampowo, to było bardzo szczere. Takie wyznania nie padają bez powodu, ale i bez pokrycia. - Znałam Cię dawno temu, Samuelu - zdradziłaś mu odwracając się na trzecim schodku i zatrzymując powolne wchodzenie na szczyt. Idziesz pierwsza, przez co dopiero kiedy stoisz dwa stopnie wyżej, możesz patrzeć mu prosto w oczy, a nawet trochę z góry. To na pewno pomaga podczas wypowiadania słów tak delikatnie brzmiących. - Wtedy wydawałeś mi się być bardziej niebezpieczny. Dziś na pewno nie okażesz się gorszy od tamtych oprychów - wtedy pociągasz dłonią, którą go trzymasz, ale nie po to, by puścić, ale by zmusić go do przestąpienia kolejnych schodków.
Samuel Skamander cały w czerni prezentuje się tak idealnie. Jakby był twoim cieniem, bo ty także nie uznajesz innych kolorów. Nie masz wrażenia, jakby jego dobra twarz była zaznaczona konturem przy pomocy węgla? Samuel Skamander, twój wielki dziecięcy crush. Dziś jest mężczyzną z przeszłości, który należy do twojej przyszłości. Problem twój polega na tym, że musisz się postarać pociągnąć ten kontur, by chciał jeszcze zabawić tu odrobinę dłużej.
Nie chcesz w żadnym wypadku puścić go do bicia się na ulicy. Nie kiedy dopiero co go znalazłaś po tylu latach. Posyłasz mu uśmiech, ale jest on tajemniczy. Idziecie na górę powoli.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Rzęsy dziewczyny, niby zasłony opadając, chowały przed nim kolejne tajemnice. Wróżka, której czarne skrzydła przecież już widział. Czy to wystarczyło, by zwolniła kroku?
Cienka zmarszczka zarysowała przestrzeń między brwiami mężczyzny. Ona była niebezpieczna? Czy był w stanie pojąć znaczenie słów, które wypowiadała? W końcu pamięć rysowała jej obraz delikatnie, niepewnie kreśląc jej postać, niczym początkujący artysta. Teraz, gdy patrzył - niezaprzeczalnie musiał przyznać, że autor się nabrał mocy, a może się zmienił?.
- W takim razie, to wszyscy powinni się nas obawiać - odezwał się, stawiając kolejne kroki za dziewczyną. Prowadziła go pewnie. Musiała znać to miejsce. I choć Samuelowi zdawało się, że klatka schodowa nie różniła się niczym szczególnym od wszystkich innych, wyczuwał jakieś napięcie. Czuł niemal pod skórą jakieś drżenie, ale nie potrafił zlokalizować jej źródła. Tak jak nie umiał określić, kim teraz była Mathilda. Jej smukła sylweta, rysowała się przed nim wyraźnie, jednocześnie igrając z jego wyobraźnią, która podpowiadała dziwne scenariusze.
- Znałaś więc strasznego głupca - ciche słowa padły zaraz po tym jak padło jego imię. To doskonale pamiętał. Nigdy nie zdrabniała jego imienia, jakby dostrzegała w nim więcej, niż sam widział.
Kiedy wieszczka jeszcze raz się odwraca, oczy wpatrywały się z tą samą co na początku intensywnością. Tym razem, Samuel nie ma przewagi wzrostu. Wciąż nie puszczał palców jej dłoni, przez co miał wrażenie, że to on uniósł ją wyżej. Przez chwilę miał ochotę to zrobić. Objąć ją w pasie i unieść do góry. Dziwne pomysły, prawda?
- W takim razie dostaję i pochwałę i naganę - zdążył tylko tyle powiedzieć, gdy posłała mu uśmiech, by zaraz potem, odwrócona plecami, ukryć swoją twarz. Zamknęła mu tym samym usta, choć pytanie zawisło w niewypowiedziane, drażniąc jego język.
- Możesz mi choć zdradzić, co nas czeka na końcu tych schodów? - wiedział, że będą tam drzwi, a przynajmniej być powinny. Co miało być za nimi? Czy spotkanie, jak to z zagadkową zielenią jej oczu, z blada kredką jej policzków, z chłodną dłonią i całą, nieprzenikalną aurą tajemnicy...miało szansę uplasować się w ramy zwyczajnego? czy cokolwiek w tej istocie, umiałby nazwać bez zawahania?
Jak wiele niebezpieczeństw czyha w twym sercu, czy pozwolisz mu skosztować chociażby jednego z owocu. Jeżeli weźmie kęs poczuje słodycz, ale słodycz wkrótce zamieni się w gorycz. Wszystko ma swoje dwie twarze, ty o tym pamętasz, przestrzegłaś go. Czujesz się gotowa do działania. Przestroga, którą złożył, tym nie możesz się przejmować. Nic cię złego nie czeka w najbliższej przyszłości. Stąpając po schodach trzymacie się w dłoniach. Kiedy patrzyłaś na niego z góry chciałaś objąć jego głowę i przytulić ją do swego serca. Powitanie sprzed lat, za każdy miły gest uczyniony do nieśmiałej pannicy na korytarzu, za wszystkie razy, kiedy zamiast odpowiedzieć, odwracałaś się do ściany. Dłonią wyobraźni przesuwasz po przystojnym konturze twarzy, dłonią materialną przykrywasz wasze złączone dłonie i na chwilę wydobywasz swą, by móc spleść z nim palce w trwalszej konstrukcji. - Niech moje słowa cię nie ranią - prosisz, by nie przywiązywał uwagi do prawdopodobnej nagany, która miała być jedynie miłą zachętą do kontynuowania drogi na szczyt.
Stajecie przed ostatecznymi drzwiami, chowasz złączone łonie za plecami, co sprawia, że z biegu znalazł się nagle bardzo blisko ciebie. Matyldo, ty kusicielko, oddychaj zapachem jego, póki jeszcze żyje i pachnie. Wolną dlonią wyciągasz różdżkę.
- Ostatnio, kiedy tu byłam, weszłam wprost na scenę teatru amatorskiego. Nie sądzę jednak, by dalej było to możliwe, sprawdźmy - przytykasz różdżkę do drzwi całych i stukasz w nie, aby po otwarciu ukazały ci widok, którego pewnie się nie spodziewasz ni ty, ani twój towarzysz.
forgotten it
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Możecie się wrócić, albo przejść na koniec tunelu, z którego magicznym sposobem przedostajecie się nad rzekę Severn w Shropshire. Piszecie wtedy w tym temacie. Jeżeli chcecie się tam rozejrzeć, oboje rzucacie kością k100.
Panienka Selwyn nie mogła odmówić. Prośba od jednej ze starszych ciotek była nużąca, ale nie miała wyjścia. Musiała odebrać paczuszkę, która dla zlecającej zadanie matrony miała szczególną wartość. Tak przynajmniej twierdziła, wysyłając młodziutką szlachciankę pod adres wypisany na ozdobnej karteczce dosyć niewyraźnym pismem. Lucinda zapamiętała, że maleńki pakunek miała odebrać od rudowłosego mężczyzny, który będzie wiedział doskonale o co chodzi. Tak o to znalazła się pod nieznaną jej, nieco tajemniczą klatką schodową z ciężkim zadaniem odnalezienia poszukiwanej przesyłki. Na szczęście - przecież to nie mógł być przypadek - z otwartej kamienicy wychodził właśnie postawny, rudowłosy mężczyzna. Wszystko się zgadzało! Pozostało jej tylko odebrać własność.
Tymczasem Garrett, nieco znużony, wychodził z kamienicy, w której miał jeszcze chwilę temu spotkanie. Zmęczenie dawało się we znaki i miał ochotę jak najszybciej znaleźć się w swoim mieszkaniu, jednak drogę zastąpiła mu młodziutka kobieta zaciskająca kurczowo, zamazaną kartkę.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
A on miał zająć się częścią bardziej... odpowiedzialną.
I chociaż fakt, że uznano go za osobę wystarczająco racjonalną, by dowodzić kimś więcej niż samym sobą (szczególnie że do tej pory czuł na sobie pełne dezaprobaty spojrzenie po akcji w portierni w Dokach, która była największą katastrofą Biura w tej dekadzie), zakrawał w jego mniemaniu o absurd, nie miał zamiaru protestować - dumnie przyjął na siebie brzemię starszego aurora wraz z dłużącą się w nieskończoność rozpiską zadań do wykonania.
Ostatnim na dziś okazało się spotkanie z informatorem w opuszczonej kamienicy; po otrzymaniu niezbyt wylewnego raportu pragnął jedynie czym prędzej złożyć go w Ministerstwie i ten jeden jedyny raz nie zostać w nim na nadgodziny; cudowne uczucie dawała świadomość, że ktoś inny siłował się teraz ze stosem piętrzącej się, przestarzałej dokumentacji.
Puste mieszkanie, klasyczna muzyka dobiegająca z gramofonu, kubek parującej, ziołowej herbaty, puszysty, ciepły koc, dobra książka i delektowanie się niezmąconym spokojem.
Czego więcej mógłby chcieć?
Przemierzał akurat schody prowadzące w dół, myśląc już wyłącznie o powrocie do domu, kiedy drogę zagrodziła mu młoda, jasnowłosa kobieta. Zatrzymał się, spojrzał na nią - pytająco, bez zrozumienia, może odrobinę tępo, a jego spojrzenie odzyskało na wyraźności dopiero po ulotnych sekundach.
- Słucham? - spytał w pierwszym odruchu (a także zapominając o podyktowanych konwenansami powitaniach), dopiero teraz przytomnie przyglądając się nieznajomej; zdawało mu się, że kiedyś już ją widział - może na salonach, gdy jeszcze godził się na nich gościć? - Paczkę? - powtórzył po kobiecie, kompletnie zbity z tropu.
A chciał tylko w spokoju wrócić do mieszkania.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 21.04.22 20:06, w całości zmieniany 1 raz
Spojrzał na wyciągniętą w jego stronę karteczkę z adresem - chwilę musiał poświęcić na analizę liter zakreślonych w sposób tak zawiły, że nie miał pojęcia, w jaki układały się wyraz, ale zaraz nieznacznie skinął głową.
- Tak, to tutaj. Jednak adres wskazuje numer mieszkania, które chyba nie istnieje - rzucił, unosząc spojrzenie znad karteczki i kierując je na kobietę; wyrażało coś na kształt absurdalnej troski, bo jak wielu ludzi zatroszczyłoby się o nieznajomą? - Jest pani pewna, że nikt nie wprowadził pani w błąd? - dodał po chwili, jakby przelotem zerkając na cyferblat swojego mugolskiego zegarka. Był tu już za długo, mógłby wrócić do domu, ale ludzka przyzwoitość nie pozwalała mu ruszyć się z miejsca.
A nuż uda mu się w jakiś sposób pomóc?
- Do jakiego mężczyzny miała pani trafić, że tak dobrze wpisałem się w jego opis? - spytał w końcu, nie mogąc powstrzymać swojego głosu od zabarwienia się śmiechem; w oczach rozbłysły mu rozbawione ogniki rozbudzone ciekawością.
Nieznajoma zdawała się z jakiegoś powodu bardzo zestresowana. To tylko go prowokowało i sprawiało, że jeszcze silniej odczuwał potrzebę pociągnięcia jej za język i zrozumienia istoty zaistniałego problemu.
- Chciałbym pomóc, ale jest mi ciężko, kiedy nie znam nawet zawartości pani paczki - przyznał, spoglądając na nią z czymś na kształt smutku, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni płaszcza - wyjął z niej metalową papierośnicę, ale zanim ją otworzył, zerknął na towarzyszkę pytająco. - Czy mogę? - upewnił się, bo choć konwenanse wcale nie zmuszały go do tego pytania, a papierosowy dym akceptowany był w każdej sytuacji, doświadczenie nauczyło go, że niektórym przeszkadzał on bardzo; nie chciał zmuszać kobiety do wdychania duszących oparów wbrew jej woli. - Oczywiście, pod warunkiem, że nie jest to tajemnica - dokończył rozpoczętą wcześniej myśl dotyczącą paczki, znów rozjaśniając twarz uśmiechem.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Może powinien być bardziej ostrożny; jasne włosy spowijające wdzięcznie oczy barwy szmaragdów, drobna postura, niewinne oblicze - ale czy tyle lat spędzonych w Biurze Aurorów nie nauczyło go, że pozory zawsze myliły? To mógł być podstęp, zwód, preludium do próby wyciągnięcia z niego niebezpiecznej wiedzy, którą przed chwilą nabył. Skończone właśnie spotkanie z informatorami było tajemnicą, wciąż powtarzał w myśli istotne dane, które przekazał mu świadek jednego z tragicznych zdarzeń na Nokturnie.
Co jeżeli w jakiś pokrętny sposób ta kobieta zjawiła się, by skutecznie uniemożliwić mu dostarczenie informacji do Ministerstwa?
- W porządku, nic się nie stało - zapewnił nieznajomą, nie zdejmując z ust uprzejmego uśmiechu, ale teraz spoglądał na nią jakoś uważniej, dokładniej, próbując odrzeć ją z warstwy pozornych, sztucznych intencji. Ale nawet skrupulatne oględziny nic mu nie dały; zdawała się mówić szczerze, więc albo była doskonałym kłamcą, albo...
...albo rzeczywiście została wysłana na misję odebrania paczki o niewiadomej zawartości.
Tajemnice tego typu często zwiastowały kłopoty, ale Garrett, dość paradoksalnie i wbrew wszelkiej logice, uwielbiał wbijać kij w mrowisko.
- Najpewniej to po prostu niezwykły zbieg okoliczności - przyznał po chwili, choć przewrażliwiony umysł aurora podpowiadał mu kolejne teorie spiskowe - co jeśli rudym mężczyzną, od którego ta kobieta miała odebrać paczkę, był jego młodszy brat? Co jeśli ten nie zaprzestał - wbrew własnym obietnicom - nielegalnego handlu substancjami odurzającymi, wskutek czego dalej niszczył dobre imię nie tylko swoje, ale też całej rodziny?
- Ale być może warto rozejrzeć się po budynku - dodał zaraz, dopowiadając sobie w myśli, że jeśli Barry miał z tym cokolwiek wspólnego, bez żadnych oporów udusi go własnymi rękoma. - Jeżeli potrzebuje pani towarzystwa lub pomocy, z chęcią je zaoferuję. - Żeby ewentualnie zamordować brata. Albo naiwnie wejść prosto w zasadzkę zastawioną na niego przez tych złych. Podrzucenie pod nogi Garretta niewiasty w opresji zawsze było najlepszym sposobem na zwiedzenie go na manowce. - Garrett Weasley, miło mi - bo uznał, że to odpowiedni moment, aby zburzyć mur anonimowości.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Ale nie pytał, bo odpowiedź i tak nie miała żadnego znaczenia.
- Bez obaw, plany mogą poczekać - zapewnił po raz kolejny, a zaraz po tym między jego palcami pojawił się papieros; magia sprawiła, że rozżarzył się bez bezpośredniego kontaktu z ogniem i już po chwili w zimowym, szarpanym powiewem chłodnego wiatru powietrzu zatańczył kłąb papierosowego dymu.
Kiedy Garrett usłyszał jej nazwisko, wszystko stało się jasne; rzeczywiście, nie pomylił się w pierwszym osądzie, spotkał szlachciankę. A nawet jeśli zasługiwała na miano nietypowej, w jej żyłach niewątpliwie płynęła błękitna krew - mimowolnie odbijało się to w sposobie, w jaki mówiła, w jaki budowała relacje międzyludzkie.
- Bardziej pasuje do pani miano tajemniczej lady Selwyn; paczka z pewnością jest tylko jednym z wielu sekretów - rzucił z rozbawieniem wciąż odbijającym się echem w jego głosie. W naturalnym geście otworzył przed Lucindą drzwi prowadzące do kamienicy, bo drobne zachowania nacechowane uprzejmością od zawsze były dla niego oczywiste jak oddychanie. - Swoją drogą, nie jest lady przypadkiem bliską kuzynką Alexandra? - spytał po chwili, a choć lordowskie tytuły na siłę wyróżniające szlachtę od reszty czarodziejów zdawały mu się absurdalną próbą zbudowania sztucznego dystansu, doskonale wiedział, że nieużywanie ich w szlacheckim półświatku jest okropnym faux-pas. I pomimo swoich własnych przekonań nie zamierzał go popełniać.
- Chyba najlepiej zacząć od góry - powiedział, gdy z charakterystycznym skrzypnięciem zamknął za sobą drzwi kamienicy. W środku było tak cicho, że mógł wsłuchiwać się w dźwięk własnego oddechu. Nie wyciągał różdżki, choć był w stanie zrobić to w każdym momencie, w ledwie ułamku sekundy; aurorska czujność w chwilach takich jak ta zdecydowanie popłacała. Pozwalając Lucindzie iść przodem, już wkrótce wspiął się na schody, choć sam nie miał pojęcia, gdzie szukać mieszkania o numerze, którego kompletnie nie kojarzył, mimo że już raz dzisiaj przyglądał się numeracji na każdych drewnianych drzwiach.
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Pierwszy obłok papierosowego dymu akurat zdążył się rozproszyć w chłodnym powietrzu, kiedy auror powrócił spojrzeniem do Lucindy; wkroczył za nią do budynku, wsłuchując się w milczeniu w kolejne słowa kobiety. Cóż, szlachecki półświatek był niewielki - łatwiej było w nim spotkać osoby o bliskim stopniu pokrewieństwa niż takie niebędące rodziną, bo wszystkie genealogiczne drzewa splatały się w gęstej siatce powiązań, skomplikowanych relacji i spowinowaceń.
Wszyscy się znali, a wciąż stanowili gniazdo żmij czyhających na potknięcia bliskich.
Garrett pokonywał kolejne schodki, nie przerywając rozglądania się na boki - wędrował spojrzeniem po kruszących się ścianach i drzwiach odznaczających się na ich tle barwą ciemniejszego drewna. Nieświadomie mrużył w lekkim skupieniu oczy, bo... bo dostrzegł wkrótce coś, czego dostrzec się nie spodziewał.
- Chyba jednak nie musimy dalej szukać - stwierdził nagle, gdy jego wzrok zatrzymał się na zagubionym numerze - liczba trzydzieści sześć wyraźnie kształtowała się na jednej z framug, a Garrett w akcie zaskoczenia zatrzymał się na trzy schodki przed ostatecznym wejściem na piętro. - Dziwne - dodał, choć ktoś mógłby pomyśleć, że po trzydziestu latach życia w magicznym świecie powinien przyzwyczaić się do takich dziwów i niespodzianek. Na przykład do pojawiających się znikąd drzwi. - Dałbym sobie różdżkę odebrać, że wcześniej ich tu nie było. - A może były, tylko ominął je w amoku, nie przykuwając do nich uwagi nawet na ulotne sekundy?
I w ten sposób nie pozostało mu nic więcej niż powrócić spojrzeniem do swojej towarzyszki i wysłać jej nieznaczny, uprzejmy uśmiech.
- Zgaduję, że teraz już uda się pani wykonać swoją tajemniczą misję, lady Selwyn - rzucił, nie wspinając się już wyżej po schodach - nie było takiej potrzeby, a w wachlarz jego dzisiejszych obowiązków i tak nie wpisywała się eskorta nieznajomej damy w opresji. - Proszę zadbać o to, żeby paczka nie trafiła w niepowołane ręce - dokończył nieszczególnie poważnie, pozwalając sobie na to, aby w jego głos wdarła się nuta rozbawienia.
| przepraszam, że tak długo to zajęło, ale już Cię nie blokuję; kończymy powoli? <3
a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
Strona 2 z 3 • 1, 2, 3