Wydarzenia


Ekipa forum
Tajemnicza klatka schodowa
AutorWiadomość
Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]10.03.12 23:22
First topic message reminder :

Tajemnicza klatka schodowa

Za jednymi z dziesiątek kamienicznych drzwi znajduje się tajemnicza klatka schodowa. Jest to miejsce iście czarodziejskie, specyficzne, przez wielu nieznane, choć na pozór niewyróżniające się niczym szczególnym, wyglądające jak każde inne. Niewielkie i betonowe, przywodzące na myśl znajdującą się piętro niżej piwnicę. Pod jedną z lodowatych, pokrytych pajęczynami ścian ustawiono metalową szafkę, zapewne przeznaczoną na przesyłki pocztowe - przez długi czas nieużywana zarosła grubą warstwą brudu i kurzu. Rzadko kiedy można tu kogoś spotkać. W zasadzie wygląda na to, jakoby zapominali o nim nawet sami mieszkańcy. Malutki i bardzo wąski korytarz posiada tylko jedne drzwi wejściowe, po których przejściu, za sprawą starych drewnianych schodów można dostać się na wyższe kondygnacje kamienicy. Tuż za nimi znajduje się portret śpiącego psa. Gdy zaś stuknie się różdżką w płótno, rozpływa się w powietrzu, odsłaniając tajemne przejście prowadzące do... No właśnie, gdzie? Tego, niestety, nigdy nie wiadomo. Sekretna klatka schodowa rządzi się swoimi prawami.
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Tajemnicza klatka schodowa - Page 3 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]17.08.16 10:14
Magia była wspaniała, a z dobrodziejstw jakie daje czarodziejom nie dało się nie korzystać. Lucinda czasami biegła myślami do mugoli i ich czasami naprawdę ciężkim życiu. Nie wyobrażała sobie, że mogłaby teraz nagle stać się mugolem i przyzwyczaić się do niemagicznego świata. Pewnie prędzej by zwariowała próbując użyć zaklęć, których tak dobrze znać. Pomimo faktu, że magia jest prawdziwie wspaniałym darem bywa także przewrotna i zawodna. Nie powinien w takim razie zdziwić ją fakt, że nagle numer na drzwiach się pojawił. Przekaz ciotuni był jasny. Miała znaleźć rudowłosego mężczyznę, który w pewien sposób miał jej pomóc znaleźć paczkę. Wszystko się zgadzało. Uśmiechnęła się patrząc na poruszający się na drzwiach numerek. Prawdopodobne były, że numerki po prostu się zmieniały, a jej wyczulony zmysł nie podsunął jej tak oczywistego rozwiązania. - Magia czasami zaskakuje nawet nas czarodziejów. - powiedziała wyraźnie się uśmiechając. Zeszła kilka schodków tak by dobrze widzieć mężczyznę i ładnie mu podziękować. - Oczywiście. Już sobie poradzę. Dziękuje serdecznie, że zechciał Pan mi towarzyszyć. W końcu nie codziennie spotyka się damę w opresji i to jeszcze w takim miejscu. - dodała posyłając w jego stronę uśmiech. Obejrzała się na drzwi by się upewnić, że one nadal tam są, a kiedy nie zmieniły swojego położenia znowu przeniosła wzrok na mężczyznę. - Paczka jest bezpieczna w moich rękach, może być Pan pewny. - powiedziała zgodnie z prawdą. Akurat przenoszenie cennych rzeczy miała wpisane w obowiązki dotyczące jej pracy. Wiedziała jak się po nie zatroszczyć. - Proszę na siebie uważać Panie Weasley i życzę miłej reszty dnia. Kto wie może wkrótce będę potrzebowała pomocy w odnalezieniu kolejnej paczki? - odparła kłaniając się mężczyźnie i kierując swoje kroki w stronę mieszkania z numerem trzydzieści sześć. Posłała uśmiech w stronę mężczyzny by po chwili zniknąć za drzwiami mieszkania. Nie spodziewała się niespodzianek, a chyba powinna. W końcu życie lubi kłaść im kłody pod nogi, a ona znała siebie doskonale i wiedziała, że to był zaledwie początek.

z.t

/ nic się nie dzieje <3


[bylobrzydkobedzieladnie]


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy


Ostatnio zmieniony przez Lucinda Hensley dnia 21.04.22 20:08, w całości zmieniany 1 raz
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Tajemnicza klatka schodowa - Page 3 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]18.08.16 9:29
Uśmiechnął się po raz ostatni, lekkim uniesieniem kącików ust niemo przyznając Lucindzie rację - rzeczywiście, magia stanowiła dar równie niezwykły, co niespodziewany, wprawiający w zaskoczenie także tych, co z jej dobrodziejstwem stykali się już od dnia narodzin. Stanowiła potęgę, której wszystkich tajników najpewniej nigdy nie zdoła zgłębić żaden, nawet najmądrzejszy czarodziej.
- Na przyszłość też służę pomocą - odparł nieco żartobliwie, choć mimo wszystko mówił szczerze; ułatwianie życia innym często nie kosztowało wiele, a wdzięczność, którą otrzymywał w zamian, była mu wystarczającą, w pełni satysfakcjonującą nagrodą.
Sięgnął po kolejnego papierosa, w milczeniu postanawiając, że odczeka jeszcze chwilę przed ostatecznym powrotem do domu - po tak niespodziewanych atrakcjach ponowne zniknięcie w kłębie nikotynowego dymu stanowiłoby miłą odskocznię, a w tym czasie mógłby raz jeszcze upewnić się, czy nikt w pobliżu nie potrzebuje jego natychmiastowej pomocy.
W jakiś sposób uszczęśliwiało go czynienie małych przysług.
- Kto wie - powtórzył słowa kobiety, by na koniec skinąć jej głową na pożegnanie. Pokonał dwa lub trzy schodki w dół, lecz raz jeszcze spojrzał kontrolnie w stronę Lucindy - drzwi jej jednak najwyraźniej nie połknęły, nie usłyszał zduszonego okrzyku rozpaczy, więc uznał to za znak, że może z czystym sumieniem opuścić budynek.
Gdy przekraczał próg kamienicy, zapalił papierosa. Wciąż kąsał chłodny, zimowy wiatr, a płatki śniegu wirowały w powietrzu; było coraz bliżej do nocy, a Garrett dopiero teraz poczuł, jak bardzo był zmęczony. Wypalił do końca papierosa, obserwując ludzi przechodzących pospiesznie przez zatłoczone ulice, a potem skrył się za którymś z zakrętów, by bez jakichkolwiek obaw przeteleportować się do domu.
Bo wciąż marzył o ciepłej herbacie i swoim własnym łóżku.

| zt <3


a gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych

Garrett Weasley
Garrett Weasley
Zawód : auror
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
żyjąc - pomimo
żyjąc - przeciw
wyrzucam sobie grzech niepamięci
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Tajemnicza klatka schodowa - Page 3 Tumblr_o0qetnbY2m1rob81ao9_r1_250
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t597-garrett-weasley https://www.morsmordre.net/t627-barney#1770 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f112-st-martin-s-lane-45-3 https://www.morsmordre.net/t2785-skrytka-bankowa-nr-122#44963 https://www.morsmordre.net/t975-garrett-weasley#5311
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]31.01.17 15:33
/data?

Kolejny z tych dni, które lepiej byłoby zostawić za sobą. Kwiecień. Miesiąc wywołujący we mnie przyjemne dreszcze jak i myśli pełne mroku oraz obaw. Wiele emocji mieszało się wtedy, kiedy szłam na spotkanie. Zwykłe, niepodszyte żadnymi intencjami. Towarzyskie. Niewiele było takich w moim życiu odkąd Sylvain po prostu zniknął. Rozpłynął się w powietrzu nie dając znaku życia. Martwiłam się, choć gdybym tylko wiedziała czym jest, z premedytacją posłałabym go w piekielną otchłań. Czy na pewno? Zresztą, jakiego trzeba mieć pecha, by jedyna z bliskich osób okazała się być z gatunku tych, przez których rozpadła się cała moja rodzina, pozbawiając szans na zwyczajne życie? Czasem dobrze było żyć w nieświadomości. W świecie bez dostępu do szerszej, krzywdzącej informacji. Zaszyć się w najgłębszej dziurze, udawać, że własne istnienie jest tylko zwykłą fatamorganą. Tak właśnie do tej pory żyłam.
Teraz miało się to wszystko odmienić. Miałam przymierzać suknie ślubne, wybierać odpowiednie buty, umawiać się na próbne czesanie… a ja chodziłam. Po nieznanych mi dzielnicach, miejscach, o których Merlin chyba zapomniał. Każda jedna uliczka wydawała się być bardziej podejrzana od drugiej. Co to za dziwaczne miejsce na spotkanie? Im dalej szłam, tym mniej rozumiałam. I tym więcej strachu oraz wątpliwości czułam. Czy ktoś mnie zwabił w pułapkę? Jaki miałby mieć w tym cel wysyłając list oraz podszywając się pod dobrego znajomego? Nie potrafiłam tego zrozumieć.
Panikujesz, Greyback.
Tak. Może po prostu nie mógł się spotkać gdzieś indziej. To miejsce wydaje się być dosyć dyskretne. Jeden, obmierzły, obdrapany blok, o oddali jakieś inne. Dookoła drzewa, betonowy plac, zarośnięty tunel, szeroka ulica. Nic ciekawego. Tylko ta niecodzienna cisza, spokój… stanęłam przy budynku obok wejścia do klatki schodowej, by mieć całe otoczenie w zasięgu wzroku. Niespokojnie rozejrzałam się wokół postanawiając zapalić papierosa. Który to już w tym miesiącu?



just fake the smile

Bellona Lovegood
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1565-bellona-greyback https://www.morsmordre.net/t1574-mars#15674 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f181-trout-road-45 https://www.morsmordre.net/t1749-bellona-lovegood#20570
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]07.02.17 17:40
| 11.04 późnym wieczorem?

Przypadkowe spotkania z przypadkowymi ludźmi zwykle kończyły się w ten sam, całkiem przypadkowy sposób, potwierdzając jedynie teorię o tym, że przypadków nie było, a wszystko miało miejsce za sprawą właściwego przeznaczenia. Czasem niosło ze sobą kwaśny zapach problemów, z którymi nie chciało mu się użerać. Ale pewne spotkania były ciekawsze od innych i właśnie takie wrażenie odniósł, kiedy spotkał. Nie była ani szczególnie intrygująca, ani zniewalająco piękna, ale jej spojrzenie zwracało uwagę. Przyglądała mu się długo, w milczeniu, z dziwną prowokacją. Zostawiła na jego stoliku księgę, obiecując, że po nią wróci, lecz oczywiście nigdy tak się nie stało, a on jej powodu musiał się niepotrzebnie tłumaczyć jakimś typom.
Aż któregoś dnia minął ją w Londynie. Wyglądała inaczej, a mimo to był pewien, że spotkał tą samą osobę. Przypomniała mu o tamtym spotkaniu i pewnej niezałatwionej sprawie, którą powinni sobie wyjaśnić. Dowiedział się kim jest i wytropił ją, jak zwierzynę, której nie zamierzał pozwolić uciec. Tego wieczora wyjątkowo nie miał niczyjej krwi na dłoniach. Tylko jedną, małą klątwę rzuconą na pracownika ministerstwa. Potrzebował rozrywki, potrzebował zajęcia, które pozwoliłoby mu się oderwać od rzeczy od dłuższego czasu zaprzątających mu głowę.
Szedł za nią od dłuższej chwili, leniwie paląc papierosa. Trzymał go głównie między wargami, bo ciepło i zimno wciąż drażniły jego skórę, więc ograniczał się do wkładania go między palce, by strzepać popiół. W powietrzu wraz z nim unosił się kwaśny zapach landrynek i ostry czarodziejskich papierosów, które umilały mu spacer, póki się nie zatrzymała. On jednak nie zwolnił. Zamierzał wykorzystać chwilę, w której stanęła, rozglądając się jak mała, zagubiona owieczka. Zastawił jej drogę.
— Kiepska pora na samotny spacer — zaczął, gdy palcami wyciągał papierosa. — Jeśli się zgubiłaś, odprowadzę cię.
Oczywiście, przecież mogła jej się stać krzywda, gdyby postanowiła sama pałętać się tymi ulicami o tej porze. Utkwił w niej wzrok, ale nie mógł się pozbyć wrażenia, że się pomylił. Nie mylił się przecież nigdy, a ona była taka sama.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Tajemnicza klatka schodowa - Page 3 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]15.02.17 11:53
/OK :D

Kolejne chwile mijały. Nie zauważyłam wcześniej nikogo plączącego się w pobliżu. Stąd wysnułam wniosek, że przyjdzie mi jeszcze trochę poczekać na swojego znajomego, który coś długo nie przychodził. Zaczęłam mieć poważne obawy co do sensowności dzisiejszego wyjścia. Bez Jowisza czułam się jeszcze bardziej nieswojo niż zazwyczaj. Nawet przy wypatrywaniu byle jakiego kundla musiałam stwierdzić, że naprawdę nie ma żywej duszy w okolicy. Świadomość celowego postawienia siebie samej w tak niekomfortowej sytuacji wywołała we mnie ciarki. Czułam fizycznie jak włosy stają mi dęba, a mnie samą ogarnia niezidentyfikowany chłód. Zadrżałam pod jego wpływem, niespokojnie obracając głową na wszystkie strony. Papieros mógł się okazać moim zbawieniem w ukojeniu nadszarpniętych nerwów. W jednej dłoni spoczywała różdżka, w drugiej fajka, której magiczne właściwości stopniowo odpuszczały nagromadzony w ciele lęk. Jeszcze nie wiedziałam, że najgorsze miało dopiero nadejść.
Pomiędzy lejącą się ciemnością zamajaczył ludzki kształt. Zmrużyłam oczy chcąc rozpoznać w nim umówionego znajomego. Nie miałam zegarka, nie potrafiłam dokładnie oszacować czasu jego przybycia, ale z pewnością się spóźnił. Prychnęłam pod nosem zirytowana wypuszczając z pomiędzy warg tytoniowy dym. Cierpliwie czekałam, aż się zbliży… nie spodziewając się ujrzeć zupełnie nieznaną mi sylwetkę. Otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia; zamrugałam kilkakrotnie. Czy to jakiś żart? Czy moje absurdalne teorie spiskowe miały okazać się prawdziwe? Nawet nie zauważyłam kiedy stanął tuż przede mną. Jego głos, którego nie potrafiłam dopasować do żadnej znanej mi osoby, wybudził mnie z dziwnego letargu. Potrząsnęłam głową.
- Pora jak każda inna – odparłam neutralnie, ale na mojej twarzy nadal widniało zaskoczenie całą tą sytuacją. Dlaczego w ogóle wdawałam się z nim w dyskusję? – Dziękuję, poradzę sobie – dodałam jeszcze, mocniej zaciskając dłoń na różdżce. Ręka swobodnie wisiała wzdłuż tułowia. Nie byłam kimś, kto ufa nieznajomym. Nie byłam kimś, kto ufa znajomym. Dlatego z marszu się najeżyłam uznając mężczyznę za swojego wroga, pomimo nieokazywania mi złych zamiarów. Dobrze wiedziałam, że niektórzy ludzie są znakomitymi aktorami.
Planowałam właśnie ruszyć się z miejsca opuszczając tereny wątpliwej renomy placu, kiedy zza pleców życzliwego wynurzyły się trzy barczyste sylwetki, dość prędko idące właśnie na nas. Czym prędzej wyjęłam papierosa z ust rzucając go na ziemię. Naprędce nadepnęłam na w połowie zmarnowanego peta, po czym z przestrachem obejrzałam się jeszcze przed siebie.
- Ej, wy! Macie pożyczyć trochę pieniędzy? – krzyknął jeden z kolejnych, nieznanych mi mężczyzn. Strach towarzyszący bolesnym wspomnieniom wywołał we mnie uderzenie gorąca oraz wzrost adrenaliny wtłaczanej w żyły. – Radzę wyskakiwać z galeonów lub spieprzać – rzuciłam jeszcze życzliwie w ramach spłaty nieistniejącego długu, po czym nerwowo pociągnęłam za klamkę drzwi wpadając do środka klatki schodowej. Nie byłam żadnym bohaterem gotowym mierzyć się z trzema osiłkami na zaklęcia. Zresztą, kto wie, czy to nie byli kumple tego pierwszego? Mogli go nie poznać przy tym wątłym oświetleniu, a z czterema na pewno nie dałabym sobie rady.
Tylko gdzie teraz niby powinnam iść?



just fake the smile

Bellona Lovegood
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1565-bellona-greyback https://www.morsmordre.net/t1574-mars#15674 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f181-trout-road-45 https://www.morsmordre.net/t1749-bellona-lovegood#20570
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]19.02.17 22:00
Wydawała się inna, choć wyglądała tak samo. Patrzyła na niego i nie wyglądała tak, jakby miała rozpoznać jego twarz, choć zostawiła przed nim swoją własność, która musiała być stosunkowo cenna, skoro dwóch wątpliwej reputacji typów było gotowych dla niej zaatakować obcego czarodzieja. Miał wtedy wrażenie, że rozpoczął się wątek, który prędzej czy później zasłuży na kontynuację, tymczasem jej oczy nie błyszczały w ten sam sposób, uśmiech nie wyginał się w lekkich, fałszywym wyrazie, więc dopadły go wątpliwości, co do słuszności wcześniejszych przeczuć. Była wycofana, ostrożna i wyczuł od niej strach — choć uzasadniony — tak inny od wyobrażenia, które miał w głowie.
Nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś mu umykało.
Chciał jej powiedzieć, że jest mu winna, ale gdzieś z boku rozbrzmiały głosy i kroki nieproszonych typów. Obrócił się przez ramię, aby ich ocenić, przeanalizować, choć niezależnie od tego, czy miał do czynienia z czarownikami spod ciemnej gwiazdy, czy mugolami jego reakcja zapewne pozostałaby taka sama. Powoli sięgnął po różdżkę, nie zamierzając wykonywać żadnych gwałtownych ruchów. Liczył na to, że do starcia nie dojdzie, bo zmarnuje tylko swój czas, podczas, gdy dziewczyna ucieknie i straci ją z oczu ponownie; zostawi go z zagadką, której nie był w stanie rozwiązać. Treść księgi i szyfry, które znał nie dawały żadnych odpowiedzi, a jednak zawierała w sobie coś wzbudzającego pożądanie. I był w posiadaniu tejże rzeczy, choć nie pojmował jej znaczenia.
Sytuacja wydawała mu się dość ironiczna. Kiedy wszedł w posiadanie niezwykłej księgi sprowadziła na niego towarzystwo, o które wcale się nie prosił, zupełnie jak tego wieczora, a przecież zapowiadało się na spokojną noc. Jej głos dotarł do jego uszu, więc skierował stalowe spojrzenie w jej kierunku, marszcząc przy tym brwi, ale ona zamierzała uciec. Wiedział to jeszcze zanim cofnęła się o krok. Nie mógł do tego dopuścić. Nie mógł jej pozwolić na zostawienie go bez odpowiedzi po raz kolejny, a zniknęła w jednej krótkiej chwili. Drzwi kamienicy trzasnęły z hukiem.
— Serpensortia — wyszeptał, wyciągając różdżkę spod pzauchy płaszcza i celując nią w kierunku opryszków. Wąż, który pojawił się na brukowanej ulicy zasyczał i unósł się, ostrzegając przybyszów przed zagrożeniem. Nie zamierzał spędzać z nimi całego wieczora i odbywać śmieszną, nieuczciwą walkę, plamiąc krwią ulicę. Nie miał z tego widowiska nic, a uciekający czas działał na korzyść dziewczyny, która zniknęła za drzwiami.
Podążył jej śladem, wpadając na ciemną, ponurą i śmierdzącą klatkę schodową. Zapach w środku był dla niego nieznośny, skrzywił się od razu, machinalnie, rozglądając się za źródłem smrodu. Wolnym krokiem skierował się w stronę jedynych drzwi, które przeszedł, wsłuchując się w panujące wewnątrz odgłosy. jej kroki rozniosły się echem.
— Dlaczego uciekasz? Przecież cię nie skrzywdzę— Spoglądając w górę, gdy chwycił się balustrady schodów prowadzących wyżej. Stąd była jedna droga i wiedział, dokąd uciekła, dlatego niespiesznie ruszył za nią, w dłoni trzymając różdżkę. Właściwie nie kłamał. Oczekiwał od niej jedynie wyjaśnień, ale jakby na złość mu, uciekała. — Nie pamiętasz mnie, lecz ja pamiętam ciebie — krzyknął za nią, wchodząc ostrożnie po stopniach. — Mam coś, co należy do ciebie.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Tajemnicza klatka schodowa - Page 3 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]27.02.17 9:50
Nie mogłam zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego zamiast znajomego pojawia się ktoś, kogo w ogóle nie znałam, a który wydawał się rozpoznawać mnie? Czy to on napisał do mnie ten list? A może był moim kolejnym, życiowym przypadkiem? Przygryzłam wargę nie chcąc dłużej uczestniczyć w tej groteskowej historii. To znów ja byłam na straconej pozycji, to mnie los ponownie miał kopnąć w tyłek, na co nie mogłam się godzić. Ani teraz ani już nigdy. Musiałam więc uciec z tego pobojowiska pełnego zagrożenia. Od mężczyzn, których nie znałam i którym nie ufałam, słusznie zresztą. Ucieczka była jedynym rozwiązaniem w mojej obecnej sytuacji. Nie do pozazdroszczenia. Czułam tłukące w piersi serce, adrenalinę każącą mi uciekać ponad własne siły oraz wyobrażenia o dalszych losach mojej osoby. Scenariusz wydawał się być oczywisty, wręcz przykry, zwiastujący ból i nieszczęście. Nie tym razem. Już nigdy nie będę ofiarą.
Pędziłam ile tchu w stronę drzwi, a następnie schodów. Nie widziałam wyczarowanego węża, który zaatakował jednego z opryszków; dwaj pozostali pobiegli za nami. Z początku słyszałam jedynie odgłos własnych, ciężkich kroków oraz przyspieszonego oddechu, dopiero później dołączył do nich następne skrzypnięcie drzwi oraz odgłos pospiesznego chodu. Nie zatrzymywałam się, ściskając mocno różdżkę, czyli jedyną formę obrony. Nie mogłam jej puścić, zapomnieć o niej przynajmniej na chwilę.
Słowa nieznajomego dotarły do mnie z opóźnieniem, mieszając się z innymi dźwiękami. Wciąż pędząc do góry, ale nieco zwalniając, zaczęłam się nad tym zastanawiać. Czy to była pułapka? Blef? A może mnie z kimś pomylił? Nie spotykałam się ze zbyt wieloma osobami wiedząc, że to droga donikąd. Nie potrafiłam przecież normalnie żyć, komunikować się z ludźmi, co sprawiało, że ich unikałam. Tak jak tylko było to możliwe. Tak więc albo kłamał, albo mnie z kimś mylił. Czy to możliwe, że z moją własną siostrą?
- Nie możesz mieć niczego, co należy do mnie, bo nigdy cię nie widziałam – odparłam dość chaotycznie, nadal wspinając się po schodach. Zaraz potem usłyszałam kolejne trzaśnięcie drzwiami i kroki; bez wątpienia należące do dwóch osób.
- Co to za sztuczki? Przecież prosiliśmy grzecznie – zawołał jeden z nich. – Glacius – powiedział drugi, kierując różdżkę na schody, które teraz stały się śliskie oraz zimne, włącznie z barierkami. Syknęłam z powodu przeraźliwego chłodu odczuwalnego w prawej dłoni, nienależącego do gatunku z tych przyjemnych. Zawahałam się; w kilka sekund postanawiając jednak wychylić się ku dołowi i spróbować przynajmniej jednego z nich spowolnić. – Obscuro – powiedziałam celując w jednego z nich, ale nie wiem nawet czy mi się udało. W końcu byłam już całkiem wysoko, a wszystko działo się zbyt szybko. Zaraz zaniechałam dalszych prób chcąc dostać się na górę. Nie do końca mając plan na dalszą część tego dziwacznego spotkania.



just fake the smile

Bellona Lovegood
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1565-bellona-greyback https://www.morsmordre.net/t1574-mars#15674 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f181-trout-road-45 https://www.morsmordre.net/t1749-bellona-lovegood#20570
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]23.03.17 15:00
Zmysł wzroku bywał zawodny, choć niedowiarki zawsze zasłaniały się właśnie nim, jakby stanowił jakikolwiek dowód w świecie czarodziejów. Ale wzrok można było łatwo oszukać i nie trzeba było być metamorfomagiem lub specjalistą od eliksiru wielosokowego. Mądrzy ludzie znali wiele pułapek, a ci, których życie zmusiło do ciągłego ukrywania się i ucieczki mieli opanowaną tę sztukę do perfekcji. Dlatego właśnie nie ufał wyłącznie temu, co widział, a każdy kolejny krok stawiał z coraz większą niepewnością. Kobieta, którą wtedy spotkał miała w sobie pewny siebie błysk w oku, który od razu wzbudzał zainteresowanie i świadomość, że to, co mu zostawia posiada jakąś wartość. I tego błysku w oku brakowało uciekającej przed nim dziewczynie. Była przestraszona, a jej głosie, który rozbrzmiewał echem po klatce schodowej, kiedy odpowiadała na jego zarzuty zdradzał potworny lęk i zupełny brak pomysłu na to, z kim może mieć do czynienia. Wyglądała jednak znajomo, dlatego był pewien, że się nie pomylił, co do twarzy, ale mylił się wobec osoby, którą była. Prawdopodobnie ktoś go oszukał, podszywając się pod Merlinowi gacie winną dziewczynę. Terroryzowanie jej i zmuszanie do mówienia mijało się z celem. Czy był choćby cień szansy na to, że kłamała lepiej niż on i nie potrafił tego rozpoznać?
W połowie drogi przystanął, patrząc za nią w górę, kiedy uciekała przed nim, przed gachami, którzy wtargnęli przez drewniane drzwi na klatkę. Zacisnął zęby, a linia szczęki zaostrzyła się, uwypuklając mięśnie na policzkach. Skrzypienie schodów u podnóży nie odwróciło jego uwagi. Wodził za nią wzrokiem, przykuty obiema rękami do barierki, czując, że ta myśl o łudzącym podobieństwie nie da mu spokoju, póki nie otrzyma odpowiedzi, póki nie zrozumie z kim w ogóle miał do czynienia .
Otrzeźwiło go dopiero rzucone przez obcych zaklęcie. Balustrada zmroziła jego dłonie, więc odsunął się od niej szybko, a stopnie stały się śliskie i zdradliwe.  Zachwiał się, lecz nim zdołał stracić równowagę i runąć na schody, zmienił się w kłąb czarnego dymu, wznosząc się w górę. Błyskawicznie minął puste piętra, trafiając na sam szczyt schodów, gdzie zmaterializował się na stabilnym gruncie tuż pod ścianą. Miał ją przed sobą, kiedy rzucała w ich kierunku inkantację. Nieco na oślep, nieco chaotycznie, z przestrachem i nadzieją, że uda jej się ich choćby powstrzymać na chwilę. Nie patrzyła w jego stronę, prawdopodobnie nawet go nie zauważyła, więc cofnął się w cień, zbliżając do wielkiego obrazu z psem. Trafił tu kiedyś przez przypadek, wiele lat temu, szukając drogi ucieczki przed aurorem, który deptał mu po piętach. Przypadek sprawił, że tuż po tym jak zastukał różdżką w obraz wszystko się rozmyło, a on trafił w dziwne, nieznane mu miejsce, szczęśliwie unikając śledzącego go czarodzieja. Dlatego kiedy uniosła głowę, a ich wzrok skrzyżował się ze sobą — uczynił to samo. Stuknął w obraz dwukrotnie, nie odrywając spojrzenia od dziewczyny. Nie zamierzał jej atakować. Chciał jedynie wyjaśnień, a w tej chwili musiała wybierać, czy skonfrontować się tylko z nim, czy dwójką agresywnych czarodziejów.
A czas uciekał.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Tajemnicza klatka schodowa - Page 3 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]28.03.17 13:02
Nie spodziewałam się… nie mogłam się spodziewać? Że ktokolwiek pomyli mnie z siostrą bliźniaczką? Odkąd ją poznałam, miewałam chwile zawahania dotyczące naszej dalszej egzystencji. Najpierw martwiłam się o znajomych, by potem z całym przekonaniem uznać, że ja nie mam żadnych znajomych. Większość tych należących do Sal żyła we Francji. Prawdopodobieństwo pomyłki, niespodziewanego zwrotu akcji była więc niewielka. I zdarzyła się, właśnie dzisiejszego wieczora. Doprowadziła do szaleńczej ucieczki przed nieznajomej maści bandytami mającymi chyba chrapkę na nasze galeony. Kilka z nich spoczywało w mojej kieszeni, ale naprawdę wątpiłam, by ich równowartość była osłodą biegu za nami. By opłacało im się rzucać w nas zaklęciami tylko dla tych marnych, kilku monet. Może jednak od życia wymagałam zbyt wiele, może to by im wystarczyło na paczkę magicznych papierosów, a świat na nowo stałby się tym piękniejszym. Prawdopodobnie rozpłynęłabym się w rozmyślaniach nad tym, jak to miło, że potrafią cieszyć się w swoim istnieniu takimi drobiazgami gdyby nie desperackie próby umknięcia napastnikom. Mój mózg całkowicie wdarł się na najwyższe obroty krążące wokół pomysłu na dalszą ewakuację. Byłam zbyt wystraszona na teleportację, ale przecież zostało jeszcze kilka innych opcji, które zamierzałam rozważyć po dotarciu na sam szczyt schodów. O ile mi się to uda nie ślizgając się na zlodowaciałych stopniach. Syknęłam cicho widząc, że czar się udał… połowicznie. W biegu źle skierowałam różdżkę, przez to jeden z mężczyzn miał zaklejone jedno oko. I chyba bardzo mu się to nie podobało.
- Solis – wychrypiał, celując swoją różdżką gdzieś w górę. Zmrużyłam oczy, które momentalnie zaczęły łzawić pod wpływem tak silnego światła. Odwróciłam szybko wzrok znów stając na środku schodów. Tak, czas uciekał. – Abesio! – powiedziałam szybko, marząc o tym, by znaleźć się już na górze. Przymknęłam oczy, a kiedy otworzyłam je ponownie, faktycznie znalazłam się u celu swojej podróży. Co dziwne, był tam już jeden z mężczyzn, którego niekoniecznie chciałam widzieć. Nie mniej cała ta sytuacja trochę mnie zdziwiła. – Jak…? – wyrwało mi się z gardła zanim przemyślałam swoje pytanie. Potrząsnęłam głową; było przecież kilka opcji, a ja skorzystałam z jednej z nich.
Wszystko działo się w ekstremalnie szybkim tempie. Zerknęłam to na niego, to na w dół schodów. Słyszałam, że tamci właśnie przymierzali się do powtórzenia mojego manewru. Nabrałam powietrza w płuca wymijając nieznajomego oraz udając się jako pierwsza w zimny, zakurzony tunel. Mylnie uważając, że był on mniej groźny od tamtych dwóch typków. Tylko skąd mogłam wiedzieć, że jest wprost odwrotnie?



just fake the smile

Bellona Lovegood
Bellona Lovegood
Zawód : hodowca i treser chartów angielskich
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Tygrys, tygrys w puszczach nocy
Świeci blaskiem pełnym mocy.
Czyj wzrok, czyja dłoń przelała
Grozę tę w symetrię ciała?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty

Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
https://www.morsmordre.net/t1565-bellona-greyback https://www.morsmordre.net/t1574-mars#15674 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f181-trout-road-45 https://www.morsmordre.net/t1749-bellona-lovegood#20570
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]29.04.17 23:35
Ani przez moment nie myślał o tym, że dziewczyna, którą próbował dorwać, zatrzymać, z którą planował zamienić kilka znaczących słów, skoro już zadał sobie tyle trudu; ma siostrę bliźniaczkę, z którą ją niefortunnie pomylił. Jego brat był zupełnie inny, obcy, niepodobny. Łączyło ich ledwie to samo spojrzenie, błysk w oku, dzieliło znacznie więcej, by brać ich za braci urodzonych jeden po drugim. Z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej tracił pewność, że ma do czynienia z tą samą osobą, choć wzrok go nie mylił wcale. Te same pukle okalały jej blade lica, ten sam kolor oczu błyszczał w ciemności, gdy spozierała na niego z przestrachem.
Nie zważał na to, co działo się w dole, a przyjemniej gdzieś pod nimi, za nią, kilka metrów, wystarczająco daleko, by przestać się irytować obecnością oprychów. Denerwowali go od samego początku utrudniając mu chwycenie jej za przedramię i wypytanie o tajemniczą księgę, która budziła takie emocje w obcych, a której znaczenia wciąż nie mógł pojąć. Czekał na nią na górze, mrużąc powieki, osłaniając oczy ręką przed intensywnym światłem. Odprowadził ją wzrokiem do tunelu za obrazem, obojętnym, lecz skupionym wzrokiem, zaciskając palce na różdżce, którą po chwili wycelował w chwiejącą się na schodach ludzką główkę. Wyglądała śmiesznie, kolebiąc się w prawo i lewo, gdy biegł w górę, ledwie łapiąc oddech; jak trzymająca się na ostatnim włosku głowa szmacianej lalki, którą nerwowe dziecko ukręcało sukcesywnie w sadystycznych odreagowaniach. Obrócił się w końcu w jego kierunku, ich spojrzenia spotkały gdzieś w połowie. Świst zaklęcia przeszył przestrzeń, ale wiązka roztrzaskała się na ścianie obok, więc nim zdecydował się powtórzyć i uskutecznić swe zamiary, on sam skierował różdżkę wprost na niego i twardo wymówił:
— Crepito.
Wybuch gałki ocznej przypominał plask roztrzaskanego o ziemię jaja. Zaraz za uroczym dźwiękiem klatkę schodową przeszył głośny ryk, roznoszący się echem po chłodnych, wilgotnych murach. Nie patrzył już, czy krew zalała mu twarz, czy towarzysz zdecydował sie udzielić mu pomocy. Słabo usłyszał wypowiadaną kolejną inkantację, ale był już w tunelu; przed nim ktoś otworzył drzwi. Jasne światło na moment go oślepiło, szybko jednak się przyzwyczaił. Był to ledwie blask świeżo rozpalonej świecy w jakimś eleganckim, bogato urządzonym pomieszczeniu. Znaleźli się na czyimś dworze? Brakowało tu motywu przewodniego, kolorów, które przywodziłyby na myśl któryś ze znanych mu rodów. Ciężkie zasłony zdobiły długą na co najmniej osiem jardów ścianę, nieopodal stało wielkie, drewniane biurko. Było puste, krzesło za nim dosunięte, jakby nikt od dawna w tym miejscu nie pisał żadnych listów, nie zatwierdzał zamaszystym podpisem dokumentów. Nie rozglądał się dalej, gdyż jego wzrok szybko padł na dziewczynę. Opuścił nieco różdżkę i uśmiechnął się lekko, choć nie było w tym ani krzty sympatii. Patrzył na nią w sposób, w jaki drapieżnik przygląda się swej ofierze tuż przed atakiem.
Wygląda na to, że w końcu się udało.
—Na czym stanęliśmy?

| Przenosimy się tu.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Tajemnicza klatka schodowa - Page 3 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]17.02.20 1:28
18.04

Pod koniec czerwca 1956 upadły auror-wilkołak powrócił do czynnej pracy, wywołując pewien precedens w Biurze. Szansę dało mu dwoje osób - Edith Bones i Minister Harold Longbottom. Do końca roku Bones zginęła, bezprawnie i w niewyjaśnionych okolicznościach, a Harold został zmuszony do ukrywania się. Sam Michael od pierwszego dnia w starej-nowej pracy lękał się potknięcia, pretekstu do zwolnienia, uprzedzeń. Był pierwszym aurorem-likantropem, a choć używał eliksiru tojadowego i stosował się do warunków rejestracji wilkołaków, to ci dotknięci wilczą klątwą zawsze byli uznawani za zagrożenie dla społeczeństwa. A w dzisiejszych czasach, również mugolska krew była niemal tak wielkim przestępstwem jak likantropia. Jeszcze nie minął rok od powrotu do pracy w Ministerstwie, a przeczucie Michaela się spełniło i odszedł z Ministerstwa. Wszystko wyglądało jednak inaczej, niż w jego koszmarach. Nie został zwolniony, a sam wypowiedział posłuszeństwo fałszywemu Ministrowi, razem z całym Biurem. Nie powrócił do bezczynnej depresji w swojej samotnej chatce, a czynnie działał pod rozkazami prawowitego Ministra. Spłacał kredyt zaufania, którego udzielił mu Harold i który otrzymał również od Zakonu - od światła nadziei, o którym niegdyś nie miał pojęcia. Jego pusty dom tętnił zaś teraz życiem, stając się schronieniem dla wygnanych z Londynu Just, Gabriela i Vincenta.

Chociaż Michael nadal dochodził do siebie po czarnomagicznych obrażeniach zadanych mu pod chatą Fideliusa (i nadal z wyrzutami sumienia myślał o porzuconym na pastwę szaleńczej mgły czarodzieju, jego rodzinie i ukrywanych przez nich mugolach) to kwiecień nie był czasem na koszmary i rozpamiętywanie przeszłości. Wszyscy mieli ręce pełne pracy, która pozwalała Michaelowi zapomnieć o powracających koszmarach. Pomagał też eliksir uspokajający i antydepresyjny, dawkowany mu regularnie przez siostrę. Próbował sobie wmówić, że wcale nie jest słaby - przecież jego lęk był wywołany magią i leczony przez magię, jak każde inne obrażenie.
Harold nie tolerował zresztą ani słabości ani bezczynności, wydając aurorom coraz to nowe rozkazy. Jako Zakonnik, Michael mógł być wtajemniczony w większość planów organizacji - przygotowywał się więc do negocjacji z olbrzymami, a zarazem wiedział, że jego aurorskie doświadczenie będzie potrzebne jeszcze w wielu innych zadaniach. Chociaż Londyn płonął i krwawił w nocy 31 marca, chociaż przeciwnicy przewyższali ich majątkiem i koneksjami, chociaż Malfoy szukał pomocy olbrzymów - to Harold nie poddawał się, nie rozpamiętywał (przynajmniej przy lojalnych mu pracownikach) przeszłych tragedii, a wciąż myślał o krok do przodu, z nieskończoną energią. W połowie kwietnia wszyscy wygnańcy mieli już pogląd na codzienne życie w Londynie, wiedzieli o patrolach i rejestracji, byli w kontakcie ze „szpiegami” pozostałymi w mieście. Tonks wiedział też, że Minister przygotowuje Zakon do odbicia kluczowych lokacji w stolicy. Za kilka dni miał ruszyć z Percivalem do zabezpieczenia pierwszej z nich, ale na razie wzywały go jeszcze bardziej naglące zadania, odpowiednie dla kogoś z doświadczeniem aurora.

Uchodźców było zbyt wiele, ale w Londynie pozostało równie wielu potrzebujących. Na polecenie Ministra, Michael zajął się eskortą poza miasto niedobitków mugoli, którzy do tej pory musieli ukrywać się jak szczury w piwnicach czarodziejów o miękkich sercach. Tonks wkraczał do tej akcji jako auror, nie Zakonnik - Harold potrzebował kogoś z twarzą i nazwiskiem powiązanym z Biurem, kogoś kto zajmie się sprawą „oficjalnie” i nie zdradzając istnienia tajnej organizacji. Chociaż niektórzy mugole byli ukryci u sprzymierzeńców Zakonu, to sporo z nich trafiło do domów przypadkowych czarodziejów o dobrych sercach, którzy pozostawali nieświadomi istnienia Zakonu i pomogli potrzebującym w przypływie impulsu, wśród chaosu tamtej krwawej nocy. To od nich należało w pierwszej chwili odeskortować mugoli, i tak ukrywanych już zbyt długo. Ci ludzie mieli szlachetne intencje, ale brakowało im przygotowania, a czasem nawet odwagi, do sprzeciwiania się rozkazom Ministerstwa w wojennym Londynie. Jeden fałszywy krok, jedno nieudane kłamstwo, a życie ukrywanych zawisłoby na włosku. Tonks, wraz z innymi aurorami, miał dotrzeć do tych ludzi (dzięki obserwacjom i kontaktom wiedźmich strażników, zwłaszcza animagów i metamorfomagów, którzy zdecydowali się wyłamać z Biura wraz z aurorami i na polecenie Harolda pozyskiwali informacje ze stolicy), przekonać ich do współpracy z upadłym Biurem Aurorów, a następnie bezpiecznie odeskortować mugoli z Londynu dzięki przyniesionym z sobą świstoklikom. W pierwszych tygodniach kwietnia nauczył się też stosować proste pułapki, dzięki którym mógł odwdzięczyć się zaniepokojonym czarodziejom za ich poświęcenie i dać im samym choćby namiastkę bezpieczeństwa. Mugole mieli z kolei trafić do bezpiecznych miejsc w samej Anglii - niektórzy zdecydują się zapewne na powrót do własnych, dalszych rodzin, innym tymczasowego wsparcia udzieli Ministerstwo.

Sprawa wydawała się prosta - największym ryzykiem do samego Michaela było codziennie dostawać się do Londynu. Sieć świstoklików i kominków Harolda nie była jeszcze tak rozbudowana, jak by chcieli, więc pozostało mu przedostawanie się do miasta za pomocą nielicznych przejść - przynajmniej, dopóki sam nie pozostawi w stolicy więcej świstoklików. Tonks zajmował się bezpieczeństwem i przekonywaniem czarodziejów do współpracy, jego znający się na numerologii kolega Peter miał na głowie świstokliki i uspokajanie mugoli.

Przemykali ciemnymi ulicami miasta w drodze do jednego z domów, skryci pod kapturami, gdy napotkali dwuosobowy nocny patrol czarodziejskiej policji. Michael zacisnął palce na różdżce, gotów wyprowadzić pierwszy atak, gdy tylko tamci poproszą o wylegitymowanie się. Nie powinien ufać nikomu, kto nie odłączył się od Ministerstwa i pozostawał lojalny nowemu Ministrowi (chyba, że to ktoś współpracujący potajemnie z Haroldem, ale tych znał). Rozumiał pragnienie stabilności, tchórzostwo, niechęć do buntu… ale nawet czystokrwisty Peter bez wahania dołączył do banitów, chociaż miał żonę i małą córkę (wywiezione poza Londyn, do jego teściów). Wobec masakry marcowo-kwietniowej nocy, trudno było pozostać obojętnym.
Gotując się do rzucenia Expelliarmusa, dojrzał jednak w świetle twarze policjantów. Zarazem Peter rzucił mu porozumiewawcze spojrzenie. Znali jednego z nich (a drugi miał ledwie około dziewiętnastu lat i wydawał się posłuszny temu starszemu), współpracowali z nim przy okazji aurorsko-policyjnego rozbijania szajki przemytników czarnomagicznych artefaktów w porcie. Vincent Valhakis wzbudził wtedy ich zaufanie, podchodził do Tonksa bez uprzedzeń, wykonywał swe obowiązki rzetelnie i z pasją i wydawało się, że jego serce leży po właściwej stronie.
Odkąd zaufanie dawnemu koledze odpłaciło mu się klątwą likantropii, Mike był coraz ostrożniejszy. Ale Peter, młody i naiwny Peter, ściągnął kaptur i Tonks poszedł za jego przykładem.
-Valhakis, to my. Pozwól nam przejść, proszę. - poprosił, choć nie tak załatwiało się sprawy. Ale teraz wszystko stanęło na głowie, a on - w głębi duszy - podobnie jak Peter nie chciał wyciągać różdżki przeciw dobremu koledze.
-Tonks. - Vincent wydawał się wyraźnie zaskoczony, skupiając spojrzenie na Michaelu, choć to z Peterem częściej chodził na piwo. -To ty. - wahanie zadźwięczało w jego głosie, Peter wyprostował się z nadzieją…
-Czekałem, aż wydalą takie śmierdzące szlamy z Ministerstwa. - pogarda w głosie dawnego znajomego, starannie ukrywana podczas ich współpracy, zabolałaby niczym policzek. Gdyby nie to, że jego pycha i pragnienie zamanifestowania zatajonych uprzedzeń, dały Michaelowi kilka sekund przewagi.
-Oblivate! - bez wahania sięgnął po zaklęcie silniejsze od Expelliarmusa, po urok, który obmyślał odkąd rozpoznał Valhakisa, po urok, po który wcale nie chciał sięgać. Ale musiał, więc skupił się na wymazaniu z głowy Vincenta całej tej rozmowy.
-Expelliarmus! Esposas! - Peter nie pozostał bezczynny, wdrażając w czyn ich standardową sekwencję, bo młodszy policjant już celował w niego różdżką i wypowiadał słowa zaklęcia. Promienie przecięły ciemną ulicę - Peter zwijał się z bólu, porażony Commotio, ale policjant upadł związany łańcuchami, z różdżką toczącą się po chodniku.
-Expelliarmus! Esposas! - powtórzył Michael, korzystając z chwili oszołomienia Vincenta i starając się nie myśleć z goryczą o tym, że tamten nigdy wcześniej nie dał mu odczuć swojej pogardy. Niektórzy pracownicy Ministerstwa odnosili się do wilkołaka-mugolaka z otwartą niechęcią, ale jeszcze gorsi byli właśnie tacy - pracujący z uśmiechem przylepionym do twarzy i nienawiścią w sercu.
-Silencio! Silencio! - skierował różdżkę na obydwu policjantów, a potem podbiegł do Petera, który uśmiechał się słabo.
-To nic, w porównaniu z listopadowymi anomaliami. - wymamrotał, stając z pomocą Tonksa na nogi. Był osmalony i trochę poparzony, ale to nic, co uniemożliwiłoby im wykonanie zadania. Mike odetchnął z ulgą, choć w piersiach nadal czuł ciężar - zbyt wielu ludzi ryzykowało niepotrzebnie, choć mogli cieszyć się stabilnością i odpowiednim statusem krwi. Ścisnął Petera za ramię jakoś mocniej niż należało, wkładając w ten gest całą wdzięczność - a potem oboje przystąpili do spetryfikowania obezwładnionych funkcjonariuszy, rzucili Oblivate również na tego młodszego (aby zapomniał nazwisko Michaela) i odebrali policjantom różdżki. Szybko zniknęli między zaułkami Londynu - zaledwie kilka przecznic dzieliło ich od oczekującej ich staruszki, która wcale nie była przygotowana na ukrywanie mugolskiej rodziny, a w kieszeni Petera spoczywał świstoklik, który szybko przeniesie ich w bezpieczne miejsce.

/zt






Can I not save one
from the pitiless wave?

Michael Tonks
Michael Tonks
Zawód : Starszy auror, rebeliant
Wiek : 35
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
You want it darker
We kill the flame
OPCM : 43 +4
UROKI : 34 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Wilkołak
Tajemnicza klatka schodowa - Page 3 7f6edca3a6f0f363d163c63d8a811d78
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7124-michael-tonks https://www.morsmordre.net/t7131-do-michaela https://www.morsmordre.net/t12118-michael-tonks#373099 https://www.morsmordre.net/f177-wybrzeze-exmoor-somerset-wrzosowa-przystan https://www.morsmordre.net/t7132-skrytka-bankowa-nr-1759#189352 https://www.morsmordre.net/t7130-michael-tonks
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]05.10.20 1:20
| 20.08, po wydarzeniach na Connaught Square

Było już po wszystkim. Zdradziecka krew popłynęła, próbująca sabotować przebieg wymierzania sprawiedliwości szlama została schwytana i zabrana, a ludzie zaczęli się rozchodzić z placu Connaught Square. Nie inaczej było z Lyanną, która nie miała już potrzeby, by dłużej tam pozostawać. I pewnie odeszłaby sama, ale Theo najwyraźniej miał inny plan.
Być może to wciąż utrzymujące się resztki efektu Pavor veneno, a może jej własna, nie do końca uświadomiona wola zdecydowały o tym, że nie odmówiła. Najbardziej burzliwe emocje, jakich doświadczała w maju, przy pierwszym od lat spotkaniu z byłym, już opadły. Mogła (jak wierzyła) podejść do tego bardziej na chłodno, z większym dystansem, tym bardziej, że chcąc nie chcąc stali teraz po tej samej stronie. Nie mogli pozwalać sobie na wrogość, która mogłaby negatywnie przełożyć się na sprawy organizacji, gdyby któregoś dnia przyszła konieczność współpracy. Taki dzień mógł nadejść i Lyanna była całkowicie pewna, że los kiedyś zadrwi sobie z byłych kochanków i zmusi ich do współpracowania.
Gdy odziana od stóp do głów na czarno kroczyła chodnikiem wyglądała pięknie i mrocznie, zupełnie nie pasując do tych zwyczajnych londyńskich ulic niegdyś pełnych mugoli, a dziś opustoszałych. Ta pustka i cisza jej się podobały. Wreszcie koniec mugolskiego brudu, koniec tłumów, koniec ukrywania swojej czarodziejskości. I koniec przebrzydłych mugolskich machin. Zabini ani trochę nie tęskniła za metalowymi smokami ani innymi wytworami niemagicznych, choć gdzieniegdzie przy chodnikach stały owe przeklęte urządzenia, porzucone i martwe, bez żarzących się żółtych ślepi.
- Jak to dobrze, że Londyn stał się strefą wolną od mugoli. Oby tak zostało już na zawsze – rzekła, gdy przechodziła obok jednego z porzuconych i cichych metalowych smoków, a w jego oknie dostrzegła swoje odbicie. Piękna i mroczna. Kąpiel w krwi zamordowanych mugolek z pewnością zrobiła swoje. Ciekawe, czy Theo zauważał zmiany? I ciekawe co powiedziałby, gdyby wiedział, do czego posunęła się miesiąc temu? Rozpoznałby jeszcze swoją Annie w tamtej przerażającej, oblanej szkarłatem kobiecie?
Gdy tak obok siebie szli nie było po nich widać żadnej zażyłości, Lyanna zachowywała pewną sztywność i oficjalność, jakby wcale nie rozmawiała z kimś, w kogo łóżku przed laty zdarzało jej się budzić. Kto pewnego dnia porzucił ją, przekreślając ich relację w jednej chwili, choć był jednym z zaledwie dwóch ludzi, którzy kiedykolwiek znaczyli dla niej tak wiele. Poza bratem i Theo nigdy nie miała nikogo naprawdę bliskiego, z kim mogłaby rozmawiać o wszystkim i dzielić się nawet skrytymi myślami. Nie podzieliła się tylko jednym faktem, przemilczała go, co doprowadziło do tego rozstania.
Może dziś był dobry dzień na to, by powiedzieć Theo o swoim kwietniowym odkryciu? Mogła to zrobić już wtedy, w maju. Mogła napisać do niego list i poprosić o spotkanie później. Nie chciała jednak, by uznał ją za zdesperowaną, by pomyślał, że go potrzebowała i pragnęła by do niej wrócił. Dlatego właśnie, choć tyle razy świerzbiło ją, by wykrzyczeć mu prosto w twarz prawdę, nie zrobiła tego. Nie mógł uznać, że jej zależało, musiała sprawiać wrażenie, jakby całkowicie pogrzebała ich uczucie i w pełni pozbierała się po rozstaniu. Chciałaby, żeby tak było, ale niechętnie uświadamiała sobie, że Theo nie był jej obojętny, ani też znienawidzony.
Ale najpierw postanowiła poruszyć inny temat. Na wyznania przyjdzie czas nieco później.
- Co myślisz o dzisiejszych wydarzeniach? – zapytała go, gdy wchodzili do jednej z opuszczonych kamienic, która wyglądała na dobre miejsce do dyskretnej rozmowy, choć Lyanna przezornie sprawdziła ją za pomocą Homenum revelio, by upewnić się, że nie było tu nikogo, kto mógłby ich podsłuchać.
Z gracją oparła się plecami o poręcz; w tej ponurej, zapuszczonej klatce schodowej wydawała się nieco bardziej na miejscu niż na niegdyś mugolskiej ulicy. Czerń jej ubioru, bladość lic i mocny makijaż nadający pięknej twarzy nieco drapieżnego rysu komponowały się z półmrokiem, który ich otaczał, a świdrujące, błękitne spojrzenie spoczęło na twarzy byłego.
O czym chciał z nią porozmawiać? Czy też chciał omówić dzisiejsze wydarzenia? Pomówić o rycerzach? Czy może… o przeszłości?
Lyanna Zabini
Lyanna Zabini
Zawód : łamaczka klątw i zaklinaczka
Wiek : 26
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t5959-lyanna-zabini https://www.morsmordre.net/t5962-ceres https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f276-okolice-guildford-samotnia-nad-rzeka-wey https://www.morsmordre.net/t5963-skrytka-bankowa-nr-1488 https://www.morsmordre.net/t5964-lyanna-zabini
Re: Tajemnicza klatka schodowa [odnośnik]03.07.21 19:07
stąd

Czmychnąwszy w jedną z bocznych uliczek przeskoczył przez mur oddzielający od niej puste i najwyraźniej opuszczone podwórko, by upaść na ugiętych nogach prosto w zabłoconą kałużę - ruszył przed siebie, wychodząc bramą, upewniwszy się, że peleryna wciąż szczelnie okrywa jego ciało. Był niewidzialny - nikt nie mógł go dostrzec - lecz mimo to bacznie rozglądał się wokół, nasłuchiwał dźwięków i nieufnie wyglądał za kolejne zakręty, by mieć pewność, że nawet niewidzialny środkiem nocy nie natrafi na rutynowy patrol policji. Mieli swoje sposoby na podobne sytuacje - był pewien - jak i był pewien, że z tego trudno będzie mu się wykaraskać: zwłaszcza, że treść plakatów w oczywisty sposób korespondowała z Prorokiem Codziennym, nad którym siedziała Finley. Wlazł to bagno tak głęboko, że teraz nie mógł już powiedzieć dość - i musiał być ostrożny, bo w tym wszystkim nie chodziło tylko o niego. Stał się ogniwem, które mogło zbyt łatwo doprowadzić do pozostałych. Poruszając się po cichu, ostrożnie stawiając kroki i wymijając przeszkody, Marcel oklejał plakaty w mijanych zaułkach, starając się jednak zachować między nimi przypadkową odległość na tyle dużą, by nie doprowadzić nikogo ku sobie jak po nitce do kłębka. Myślał: zbyt szybko i zbyt chaotycznie, a jednak myślami starał się ubiec ruchy nieprzyjaciela, znając stawkę, o którą toczyła się ta gra. Z łatwością wykorzystywał swoje umiejętności, wspinając się o murach - na których zostawiał ślady pod postacią plakatów - biegnąc po ich szczytach ku budynkom, przeskakując na balkony, niekiedy po to tylko, by przy mieszkaniach kamienic, w których wybite okna nie pozostawiały złudzeń co do braku lokatorów, rozwiesić kolejne - w sposób, który sprawi, że będą widoczne z ulicy, czasem zostawiając papier luzem we wnętrzach tych mieszkań. Tam, chronione przed wilgocią, przed deszczem, mogły trafić w ręce innych. Większość w mieście była zastraszona, ale zastraszona nie znaczyło wpatrzona we wroga. Ludziom należało pokazać, że wroga nie trzeba się tylko bać - że można było w to wszystko uwierzyć. Że można było nie oddawać  mu jeszcze wszystkiego i zachować przynajmniej swoją godność. Kiedy tworzyli te plakaty, kiedy Eve bez trudu odtworzyła rysy pięknej Celine, był przekonany, że była żywa i że być może - jego myśli były zbyt śmiałe, teraz już wiedział - ten krzyk rozpaczy pozwoli ją oswobodzić zza krat. Że może ta skuta lodem suka zechce pokazać się od lepszej strony i zwolni z Tower swoją wierną służkę. Teraz już wiedział, że była martwa i nie mógł przestać o tym myśleć za każdym razem, kiedy spoglądał w jej oczy, pozostawiając jej plakat na kolejnej ścianie. Jej wzrok szukał pomocy, ale na pomoc było już za późno: pozostała tylko pamięć, pamięć, która w przeciwieństwie do ciała nie umrze przecież nigdy. Bo o tych, którzy polegli, pamiętać będą wszyscy. Tak jak o zbrodniach, których dopuścili się ci ludzie. Pozbawieniu zasad i skrupułów, pozbawieni już dawno człowieczeństwa, pluł na każdego z nich z osobna.
Wyskakując z kolejnej kamienicy przez wybite okno - pchnąwszy podpróchniałe okiennice na zewnątrz - mknął w kierunku przejść i tuneli, pod jednym z nich dostrzegł śpiących bezdomnych, upewnił się, że niewidka zasłania go w pełni, gdy cichym krokiem przemykał obok - zatrzymał się dopiero za zakrętem, gdzie nie mogli go dostrzec - i tam zostawił kolejny plakat, opatulając się skrzętnie peleryną niewidką. Miejsce tylko pozornie wydawało się nonsensowne, w tunelach tego typu często kryli się ludzie, którzy nie mieli innego schronienia: to do takich swoim głosem usiłowała dotrzeć Aquila Black - i to takich chciał przed nią ostrzec, budując między nimi wysoki metaforyczny mur. Nie miał pojęcia, czy to było możliwe, czy tylko walczył z wiatrakami: ale nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby nie zrobił wszystkiego, co leżało w jego mocy, żeby dociągnąć tę sprawę do końca. Żeby dać z siebie wszystko. Dla mamy, dla Celiny, dla kazdego zmarłego i dla każdego, kto jeszcze miał umrzeć. Dla każdego, kogo krew na rękach miała Aquila Black. Pobiegł dalej, schodami w dół w kolejne przejście, pokonując po kilka stopni jednym susem, by w podobnych miejscach zostawić tego jak najwięcej.
Przemknął w kierunku ulicy, przy której wciąż funkcjonowały mniejsze lokale, pamiętał małą herbaciarnię, trzymał się jednak z dala od ukrytego pubu, w którym rozdawano Proroka Codziennego, nie chcąc niepotrzebnie zwracać na niego uwagi. Był pewien, że ludzie, którzy znali do niego drogę, potrafili otworzyć oczy i bez jego pomocy. I z całą pewnością mieli w rękach gazetę - a to musiało wystarczyć. Zostawił jeden z plakatów w okolicach herbaciarni, nie na jej drzwiach, nie chcąc ściągać niebezpieczeństwa na właściciela.
Potem przemknął w stronę parku, by trzy ostatnie plakaty zawiesić na korze tamtejszych drzew - również w oddaleniu od siebie, wystarczająco rozległym, by objąć różne pary oczu. Spodziewał się, że z rana policja pozrywa wszystko, co zostawił, ale nie wszystko musieli znaleźć od razu. Chaotyczny bieg przez miasto naznaczony wielością rozlicznych  przeszkód miał to utrudnić, nie ułatwiając naturalnej drogi od jednego plakatu do drugiego - wciąż i nieustannie kluczył, przemykając kolejne uliczki, wspinając się na mury i budynki, biegnąc przez opuszczone mieszkania i snując się przez parki, wskakując do środka przez podniszczone płoty. Usiłował uzyskać efekt rozproszenia - baczył na to, by jego nogi nie zostawiały wielu śladów, nie chcąc pozostawić po sobie nic, co będzie wskazówką, gdzie wiszą kolejne plakaty. Peleryna niewidka miała skutecznie chronić go przed napotykanymi ludźmi: spotkał ich niewielu a ilekroć słyszał najmniejszy szelest lub głos, obracał się w drugą stronę i stąpając najciszej, jak potrafił, starał się oddalić w skrajnie odmienną stronę. Kiedy ostatni z plakatów zawisł, Marcel wycofał się w cień i odszedł, opuszczając dzielnicę; nie wyściubił ani kawałka nosa spod peleryny niewidki jeszcze długo, przebył całe Einfield, potem centrum miasta, księżyc chylił się ku zachodowi, a świat rozświetlił nocne niebo porannymi przebłyskami. Kroki powiodły Marcela prosto do portu, gdzie dotknął jednego z rozrzuconych przez Arenę świstoklika, transportując się prosto na Arenę. Dopiero tam zrzucił z siebie pelerynę niewidkę, wrzucając wyświechtany materiał - były takie delikatne - do płomieni jednego z tlących się nocą ognisk, które zajęły się nim w mig. Nie potrzebował dowodów, a już na pewno nie potrzebował mieć ich przy sobie. Powinien też czym prędzej pozbyć się wszystkich listów - to już wszystko, co mogli zrobić. Przynajmniej na razie. Przynajmniej teraz. Życie w cyrku zaczynał się już rozbudzać, ale nikt nie zwrócił na niego większej uwagi, kiedy kierował się nad ranem do wagonu - madame V niebawem będzie oczekiwała go na Arenie, musiał się przynajmniej umyć, opłukać, doprowadzić do porządku. Choć tak bardzo i tak rozpaczliwie pragnął teraz snu.

rozklejam w dzielnicy plakaty , zt



jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali

Marcelius Sallow
Marcelius Sallow
Zawód : Akrobata
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler

red -
the blood of angry men

OPCM : 6 +3
UROKI : 5 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 41
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t8833-marcelius-sallow#263287 https://www.morsmordre.net/t8838-marcelius-sallow#263482 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f319-arena-carringtonow-wagon-7 https://www.morsmordre.net/t8839-skrytka-bankowa-nr-2088#263495 https://www.morsmordre.net/t8841-marcelius-sallow#263502

Strona 3 z 3 Previous  1, 2, 3

Tajemnicza klatka schodowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach