Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer
Kuchnia
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Kuchnia
Ciepłe miejsce. Łatwo się jednak domyślić, że panuje tutaj chaos niemniejszy niż w pozostałych częściach tawerny. Między parującymi wściekle garami przemyka stara kucharka, klnąc na prawo i lewo. Pod jej ciężkim pantoflem umierają niezdarne karaluchy, a jej zbyt długa spódnica wyciera z drewnianych podłóg tłuste plamy. Gorące opary wsiąkają w prujące się szmaty, a tamten owinięty wokół jedynego okna kawałek brązowej zasłonki dawno już zesztywniał w brudzie. W kącie piętrzy się stos niedomytych naczyń, a oparta o półkę miotła misternie zamiata pod mebel kupkę gnijących obierków i robaczych pancerzyków, gdy już ostatni pracownik opuści pomieszczenie. Powystawiane na długim, lepkim blacie słoiki chowają niestworzone rzeczy i nikt do końca nie wie, czy warto tam zaglądać. Rozgrzana do czerwoności kuchenka paruje czarną mgłą, a spoczywająca gdzieś między skrzyniami porcelanowa kura do dziś nie odsłoniła swojej tajemnicy. Powiadają, że jej przybycia nie pamięta najstarszy pracownik, ale nikt nie ośmielił się jej stamtąd ruszyć.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:28, w całości zmieniany 1 raz
- A kto mówi o kradzieży, Hag? – uniosła wyżej brew i uśmiechnęła się tak tylko odrobinie niecnie. Prowokować go jednak nie chciała, przez te złote oczy przebijała się szlachetność. Taka szlachetność, z której cała ta banda królewskich czarodziejów mogłaby czerpać wzór. Dobry człowiek, bohater, staje w obronie słabszych, nie kradnie, sumiennie wypełnia obowiązki. Ponura aparycja nijak nie świadczy o nieoczywistym wnętrzu. Chłop, o jakim niejeden szef może pomarzyć. W otoczeniu tych wszystkich portowych mend kryły się tak naprawdę solidarne, braterskie serca. Nauczyła się wyłapywać je spośród całego morza zapitych wilków, ale nawet oni, te ciężkie przypadki, potrafili okazać zjednoczenie, stanąć ramię w ramię, wyśpiewaną szanta przegnać ciemne chmury. Pysk przy pysku stał solidarnie, a w większości przypadków lali się dla rozrywki. Ląd dostarczał tych wszystkich ekscesów, których na morzu mieli zbyt mało, zupełnie też różnych. – Jak uda mi się zdobyć trochę cukru, to będę o tobie pamiętała – obiecała nieco zamyślona. Skupiła na nim potem dość czujne, skupione spojrzenie. – Taka jedna… Mhm, rozumiem – skomentowała na zakończenie, choć ton wyraźnie podpowiadał Rubeusowi, że Philippa ma pewne podejrzenia. Ciekawe, które to dziewczę tak go sobie zakręciło wokół palca. Nie widywała go raczej w nietypowych sytuacjach z którąś z barmanek. Nie była też pewna, czy ten potrafi się aż tak dobrze ukrywać. Nawet teraz speszone oczy umykały przed jej prześwietlającym wzrokiem. Nie zamierzała jednak pociągać go za język aż tak, może nie teraz. W końcu pracowali. Półolbrzym zdołał jej już objawić zaufanie. Gdy będzie więc chciał, opowie coś więcej. Domyślała się, że był jednym z tych facetów, którzy do takich spraw dochodzili dość powoli. – Pójdę tam, obiecuję – potwierdziła z powagą. Barmańską pamięcią niewidzialnie notowała wszystkie informacje. O tacie, o czasach, o miejscu, cmentarzu i emocjach. – I to wcale nie dlatego, że zdechłeś i leżysz rozjechany jak klops, Hagridzie. Może uda mi się jeszcze przed końcem zimy. Wezmę ze sobą kogoś. Choć chciałabym, byś ty mógł pójść. Spróbuję… - przerwała i nabrała powietrza. – Porozmawiam z kim trzeba. Może się da, może jest sposób, by cię uwolnić – zasugerowała, wyginając głowę wyżej i wyżej, by tylko skrzyżować z nim spojrzenie. Rozumiał? Nie było mu łatwo, cierpiał przytwierdzony jak więzień do miejsca, które miało być jego domem i nadzieją. Zmusili go do roboty, skazali, poturbowali i zabronili wychodzić. Nie mogła udawać, że to jest w porządku, nie gdy wiedziała, że taki z niego przestępca jak z Parszywego lokal pierwszej klasy. Żaden. I teraz, gdy w głowie miała myśli dużo bardziej odlatujące od tej kuchni, kiedy w głębi brzucha wciąż goiły się świeże rany, musiała spróbować poszukać rozwiązania. Odczynić złe uroki. Skupić się znów na kimś, zaopiekować nim i tak rozprawić się z własnym niepokojem, tak ból tamtych spraw rozmyje się, a ona będzie mogła przyjść mu z pomocą. Bo wiedziała, że potrzebował, że w tak obrzydliwych okolicznościach nie powinien być sam.
Rum mu dał. Uniosła wyżej brew, słuchając wrażeń Rubeusa. Wyraźnie były cieplejsze, nieco nieostrożne. Moss nie zakładała, że ten cały Goyle był najpodlejszą z opcji, jaka się przytrafiła olbrzymowi, ale wiedziała przecież, w jaki sposób przejął port. Przejął i jednocześnie włożył garść energii w dodatkowe inwestycje. Mimo to sprzyjał ministerstwu, skoro sami go tam posłali. Był jednym z tych, których nie powinna ufać. – Chcę, byś był ostrożny. Port to wylęgarnia podejrzanych ludzi, ale Nokturn… Nokturn to miejsce niebezpiecznej magii. Tu jesteś swój chłop, ale tam, nawet z twoją posturą może się zdarzyć coś, czego nie przewidzisz. Nie chciałabym, by nasza przygoda z Tower kiedykolwiek się powtórzyła. Jesteś nasz, nie jesteś podły, nie tak podły jak ludzie z tego całego Nokturnu. Słyszałam… różne historie, Hagridzie. Uważaj – mówiła ku przestrodze, głos był poważny, odrobinę przejęty. Hagrid łatwo przyjął sympatię kapitana. Choć nie skreślała tej relacji, to jednak wciąż byli jak szef i parobek. To był pewien rodzaj niewoli, ślady po ich pojedynku z policją. Kolejne, przeciągające się nie wiadomo do kiedy. – Raz, może dwa – odpowiedziała, przegrzebując w szufladach pamięci wyprawy na tajemniczą ulicę. Był ten chłopak z piersiówką, bezczelny uśmiech i dobry seks. I był też Wroński. Przymknęła powieki. – Możesz mi uwierzyć, że czasem mówisz rzeczy bardziej odpowiednie niż wiele tych mądrych pysków. Trochę wiary w siebie, Hagridzie – odparła, a potem pofrunęła po jego ciele w górę i w górę, by zasiąść na ramionach i przycisnąć się do tamtych gratów. Ponad głową olbrzyma zdusiła bolesny grymas. Zignorowała potrzebę przytknięcia dłoni do brzucha. Nie powinna fruwać. Wychylić się mogła jednak, by zobaczyć, co tam było w środku. – To jakieś stare magazyny i kilka desek, jakby resztki – wymruczała, łykając drobinki kurzu. Cholerstwo było tu wciśnięte pewnie ze sto lat. Pod nią Hagrid wykonywał manewry. – I jeszcze jakieś obrazki… może dałoby radę to wyczyścić i zawiesić gdzieś w tawernie. Od czasu, gdy pysk kapitana Forbsa powiesiliśmy przy kiblu, doszło parę nowych dziur w ścianie - zauważyła, szukając przeznaczenia dla tego znaleziska. – Możesz już mnie odłożyć, a potem jakbyś mógł te pudła zdjąć… Rzygownik? Ja to bym tego nie ruszała, nie bez powodu tam leży, pewnie jakaś kupa cholerstwa. Te pudła z góry przeniesiemy do piwnicy, tam spokojnie się przejrzy, tu w kuchni nie ma co robić większego bajzlu przy sam żarciu. Och, będę musiała jeszcze wyczyścić piec potem… - Westchnęła, czując się dziś dość kiepsko jednak. – Jak Keat wpadnie, to na bank dostanie całą listę robót – rzuciła rozbawiona. Był swój, kiedyś pomagał w Parszywym. I miał już całkiem niezłe mięśnie. Poradziłby sobie z tymi beczkami pewnie nie gorzej jak Hagrid. – Pani Boyle wybrała też kilka krzeseł do usunięcia. Są naprawdę zmarnowane. Trzeba je będzie rozwalić tak, by mogły iść do komina. To chyba najlepsza opcja.
Bo Reparo użyte setny raz na tym samym krześle już nie działało.
Rum mu dał. Uniosła wyżej brew, słuchając wrażeń Rubeusa. Wyraźnie były cieplejsze, nieco nieostrożne. Moss nie zakładała, że ten cały Goyle był najpodlejszą z opcji, jaka się przytrafiła olbrzymowi, ale wiedziała przecież, w jaki sposób przejął port. Przejął i jednocześnie włożył garść energii w dodatkowe inwestycje. Mimo to sprzyjał ministerstwu, skoro sami go tam posłali. Był jednym z tych, których nie powinna ufać. – Chcę, byś był ostrożny. Port to wylęgarnia podejrzanych ludzi, ale Nokturn… Nokturn to miejsce niebezpiecznej magii. Tu jesteś swój chłop, ale tam, nawet z twoją posturą może się zdarzyć coś, czego nie przewidzisz. Nie chciałabym, by nasza przygoda z Tower kiedykolwiek się powtórzyła. Jesteś nasz, nie jesteś podły, nie tak podły jak ludzie z tego całego Nokturnu. Słyszałam… różne historie, Hagridzie. Uważaj – mówiła ku przestrodze, głos był poważny, odrobinę przejęty. Hagrid łatwo przyjął sympatię kapitana. Choć nie skreślała tej relacji, to jednak wciąż byli jak szef i parobek. To był pewien rodzaj niewoli, ślady po ich pojedynku z policją. Kolejne, przeciągające się nie wiadomo do kiedy. – Raz, może dwa – odpowiedziała, przegrzebując w szufladach pamięci wyprawy na tajemniczą ulicę. Był ten chłopak z piersiówką, bezczelny uśmiech i dobry seks. I był też Wroński. Przymknęła powieki. – Możesz mi uwierzyć, że czasem mówisz rzeczy bardziej odpowiednie niż wiele tych mądrych pysków. Trochę wiary w siebie, Hagridzie – odparła, a potem pofrunęła po jego ciele w górę i w górę, by zasiąść na ramionach i przycisnąć się do tamtych gratów. Ponad głową olbrzyma zdusiła bolesny grymas. Zignorowała potrzebę przytknięcia dłoni do brzucha. Nie powinna fruwać. Wychylić się mogła jednak, by zobaczyć, co tam było w środku. – To jakieś stare magazyny i kilka desek, jakby resztki – wymruczała, łykając drobinki kurzu. Cholerstwo było tu wciśnięte pewnie ze sto lat. Pod nią Hagrid wykonywał manewry. – I jeszcze jakieś obrazki… może dałoby radę to wyczyścić i zawiesić gdzieś w tawernie. Od czasu, gdy pysk kapitana Forbsa powiesiliśmy przy kiblu, doszło parę nowych dziur w ścianie - zauważyła, szukając przeznaczenia dla tego znaleziska. – Możesz już mnie odłożyć, a potem jakbyś mógł te pudła zdjąć… Rzygownik? Ja to bym tego nie ruszała, nie bez powodu tam leży, pewnie jakaś kupa cholerstwa. Te pudła z góry przeniesiemy do piwnicy, tam spokojnie się przejrzy, tu w kuchni nie ma co robić większego bajzlu przy sam żarciu. Och, będę musiała jeszcze wyczyścić piec potem… - Westchnęła, czując się dziś dość kiepsko jednak. – Jak Keat wpadnie, to na bank dostanie całą listę robót – rzuciła rozbawiona. Był swój, kiedyś pomagał w Parszywym. I miał już całkiem niezłe mięśnie. Poradziłby sobie z tymi beczkami pewnie nie gorzej jak Hagrid. – Pani Boyle wybrała też kilka krzeseł do usunięcia. Są naprawdę zmarnowane. Trzeba je będzie rozwalić tak, by mogły iść do komina. To chyba najlepsza opcja.
Bo Reparo użyte setny raz na tym samym krześle już nie działało.
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Jak się komuś coś miało zabrać bez pytania, to chyba jednak kradzież. No tego Hagrid był w miarę pewien. Można było o nim gadać wiele. Że jest głupek, że jest wielkolud, że więcej siły niż rozumu, ale złodziejem nie był. Już nie... Bo były i takie czasy, jak się szło przez Anglię za młodzieniaszka, co jadło i piwko za darmo się wyłudzało i to nie na ładne oczęta, a bardziej na mięśniaka. Mógł stanąć i gadać, ale najlepiej to bicki działały, taka prawda była. Philippka też przecież go widziała, więc pokręcił jeszcze głową, nawet w lekkim oburzeniu, bo co jak co, ale pani Boyle co mu dała dach nad głową, to okradać nie będzie. Wiele by w sumie zrobił, co by szczęśliwa była, ale pomysłu nie miał. Żywot ciężki, na dwie zmiany tyrać, robolić się w porcie też łatwo wcale nie było. Pan Goyle nie traktował go źle, ale to jednak Boyle jak stara dobra ciotka była, a nie Kapitan. Przestawiał beczułki i robił swoje, ale gdzieś tam w duchu to nawet zadowolony był, że jest do kogo gębę otworzyć. - Dziękuje, Philippa - mruknął, bo obiecała, że cukier mu da, jak znajdzie. Ciężko było myśleć o Kerry, bo przecie to zwykła koleżanka była, a jednak w głowie mu zawróciła jak jakaś primadonna. Tak to się gada? Świat to na głowie już stał, ale ona jakaś taka spokojna była i się tym stoickim spokojem okazywała przy wielkoludzie. Moss była mu równie bliska, bliższa nawet, ale to jednak inne emocje były. W sumie, czy półolbrzymy mają emocje? To by jakiegoś potężnego naukowca trzeba było, żeby zbadać, ale Hagrid mógł przysiąc, że mają i to dużo i teraz, na przekór wszystkiemu, w nim się kłębiły, tak, że niemal oczy się szkliły. Ale twardy musiał być, a nie miękki. Chłop jak dąb, co świat miał zwojować przecież. Obiecała, że pójdzie, jakby go na długie lata do ciupy wsadzili. A skoro obiecała, to przecież słowa na pewno dotrzyma i Hagrid już się jakoś tak spokojniej poczuł. Nie chciał, co by tatko był opuszczony i samotny, a przyszłość pisała się w niezbyt ciekawych barwach, ot taka prawda. Na myśl o zbliżającej się wycieczce na Nokturn, też go jakoś z tyłu pleców szarpnęło i wcale się miło nie zrobiło. Słuchał więc uważnie, co tam Philippa ma mu do powiedzenia na temat tej parszywej części miasta, bardziej parszywej niż doki. Kuchnia powoli pustoszała pod wpływem wielkich łapsk, które przekładały beczułki, układały skrzynki, przenosiły worki i porządkowały to co porządkować trzeba było. Pracował, aby nie myśleć, a tu ta rozmowa schodziła na tematy, które serce łamały. Nie było co się dziwić zresztą, takie już były czasy, że non stop coś się komuś łamało. To serce, to noga, to czasem kark. Kamienie wpakowane do beczki, tam, gdzie winny być zapasy, jakoś wcale humoru nie poprawiały. Zima szła, cholibka, i czort jeden wiedział co z nimi wszystkimi będzie. Ostatnie zaś czego by Rubeus chciał, to ich wszystkich zawieść. Teraz siedziała na jego barkach ta drobna dziewucha i coś tam przeglądała. Duet idealny. By się można było spodziewać? Przygody łączą, a ich przygoda była właściwie całkiem niezapomniana. Wciąż dręczyły go wyrzuty i wciąż nie wiedział, czy tamtego knypka zabił, ale w kościach czuł, że to koniec. - Ta jest - kiwnął głową, ściągając ją ze swoich barków, by sobie mogła swobodnie stanąć na ziemi. Od razu wziął się za to co kazała i zaczął ściągać pudła, które potem trzeba było przenieść do piwnicy. Krok po kroku, syf w kuchni pustoszał. - Hehe - zaśmiał się pod nosem. - No do rozwałki to nie ma problemu - złapał jedno i od razu połamał właściwie w rękach. Co jak co, ale krzepę miał. - Powiedz mnie, ty myślisz se czasem, że to wszystko się skończy? - ale w oczy to jej nie spojrzał. - I że będzie można normalnie tu żyć? - głos ściszony, bo go już nauczyło żyćko, że trzeba ostrożniej. Zabrał jedno pudło i wyruszył w stronę piwnicy, łeb ściągając w dół, co by w belki nie przyrżnąć. Nie raz mu się to już zdarzało zresztą. - Parszywy to chyba od zawsze tu był i będzie nie? Powiedz mnie, Philippa, o kij chodzi z tą kurą, co mi jej Cristina zabroniła ruszyć?
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Prosty to był chłop. Szlachetne serce, miażdżące mięśnie i zupełnie kruchy los. Mogli traktować go tutaj jak niebezpieczną anomalię, jak innego, obcego, niechcianego, a jednak radził sobie tak dobrze – mimo tego pieprzonego więzienia, mimo wszystkich potknięć i wrogów chętnych do przypięcia mu smyczy. Nawet w świecie magii, nawet w mieście tak chwalebnie oczyszczonym z mugolskiej krwi znalazło się wielu takich, którzy upatrywali w nim posłusznego psa, a nie człowieka. A przecież miał uczucia. Takie same jak ta latawica z ulicy zapomnianych córek, albo jak te zapite na śmierć chłopy uwalone w zaułkach razem z resztkami. Trzeba było czasem głęboko w ten gnój wejść, by ujrzeć po prostu człowieka. Człowieka, który lubił, śmiał się i płakał, który miał potrzeby. Hagrid był wartościowy, ale czasem myślała, że pewnego dnia jakieś mendy naprawdę sobie na niego zapolują i postanowią wykorzystać. Ciężko pracował, starał się. Nie znała drugiego takiego. Wielkoluda o miękkim sercu i potężnej sile. Trafił do piekła. Londyn może i dawał mnóstwo opcji, ale jeszcze więcej ich odbierał. W tych stronach przestawał być anonimowy. Dzielnie sobie radził w robocie, ale Philippa, zerkając na niego tak spod tych słojów i garnków, zastanawiała się, czy pewnego dnia nie wyruszy on po coś więcej. Może do tej dziewczyny, której bardzo chciał podarować cukier. A może gdzieś tam miał oddanego przyjaciela? Westchnęła nieco gorzko, łapiąc się na pewnej ckliwości. Lubiła go, cholera. Szybko stał się szczerym, zauważalnym kawałkiem tego świata. Nie chciała, by ta wojna pożarła go żywcem.
Grzebała w tych starych puszkach, zdmuchiwała kurz ze słoików i przerzucała stare szkła do usunięcia. Tutaj naprawdę rzadko pozbywano się rzeczy, porządki tak dogłębne również nie bywały codziennością. Nie pamiętała, by jej dłonie kiedykolwiek wślizgiwały się do tej szafki. Pracowała jednak porządnie, bo to była troska o ten dom. Pierwszą i jedyną tawernę, w której odnalazła siebie. Swoją siłę. Zerknęła na Rubeusa. Może on też miał dostać podobną szansę?
A kilka chwil później zsuwała się z tego masywnego ciała, jak z wielkiej zjeżdżalni. Nogi półolbrzyma nie miały końca, a wznosił ją tak, jakby ważyła tyle co złamany knut. Albo i mniej. Przydatny, niezwykle pomocny w tym otoczeniu, gdzie kobiety fruwały, byleby przedostać się tam, gdzie na pierwszy rzut oka ich niezbyt długie ciała nie mogły sięgnąć. Ale od czego miały miotły? Tylko że Moss nie znosiła mioteł. Na szczęście miała dzielnego pomagiera. – Świetnie nam idzie. Sprawdzasz się tu, Rubeusie – pochwaliła go nieco zaczepnie, miło i z wyraźnym podkreśleniem dla jego ciężkiej pracy. – Zerknę jeszcze raz do tych pudeł, jak tutaj stoją. Może nie wszystko pójdzie na śmietnik – powiedziała dość zamyślona, a po chwili już zanurzała palce w przykurzonej zawartości. – Robota w kuchni, bez tych gratów, będzie jakaś lepsza, nie sądzisz? – mówiła dalej, wyciągając kilka naczyń. A może jak nie na śmietnik, to chociaż dla niej? Jeśli mają gnić w rzygowniku, a mogłyby błyszczeć u niej w kuchni… Może wieczorem podpyta szefową, czy pozwoli jej to zabrać. Obróciła się w stronę Hagrida, który palił się i do niszczenia i do dziwnie mądrych rozważań. Aż uniosła wyżej brew. – A ciebie to co tak naszło? Robota tak na ciebie działa? – zapytała, prostując lekko plecy. Oparła się biodrem o blaty i zatrzymała na nim czujne spojrzenie. – Skończy się, ale nie tak po prostu, nie tak łatwo. Podejrzewam, Hagrid, że jak pierdolnie, to po całości. Tylko nawet wtedy może nam nie być do śmiechu. A bez tego to może być kulawo… Widzisz, jak jest. Jak nas trują. Jak dzieciaki chodzą głodne. A nas w porcie, to już w ogóle mają za umazanych, tanich roboli i bandytów – mruknęła, czując jakiś kwaśny posmak na ustach. Cholerna prawda. – Czasem myślę, że tak. Parszywy będzie, choćby miał spłonąć cały Londyn. Wierzyłam w to, odkąd pierwszy raz tu weszłam – wyjaśniła z nutą nostalgii, a potem zaśmiała się nieco przeciągle, kiedy zapytał o tę kurę. No tak. Największa zagadka najbardziej monotonnej speluny. Kura dumnie wyginała szyję przy paleniskach. Patrzyła na nich swoim porcelanowym okiem. – Kura jest tu od zawsze, ta figura . – Wskazała brodą. – Nie wiadomo, skąd się wzięła i o co tu chodzi. Pani Boyle czasem mówi, że stary Boyle chowa tam swoje sekrety. Nikomu nie udało jej się otworzyć. Może jest jakąś zaczarowana? Tego nie wie nikt… Możesz spróbować.
Otworzysz kurę, Rubeusie?
Grzebała w tych starych puszkach, zdmuchiwała kurz ze słoików i przerzucała stare szkła do usunięcia. Tutaj naprawdę rzadko pozbywano się rzeczy, porządki tak dogłębne również nie bywały codziennością. Nie pamiętała, by jej dłonie kiedykolwiek wślizgiwały się do tej szafki. Pracowała jednak porządnie, bo to była troska o ten dom. Pierwszą i jedyną tawernę, w której odnalazła siebie. Swoją siłę. Zerknęła na Rubeusa. Może on też miał dostać podobną szansę?
A kilka chwil później zsuwała się z tego masywnego ciała, jak z wielkiej zjeżdżalni. Nogi półolbrzyma nie miały końca, a wznosił ją tak, jakby ważyła tyle co złamany knut. Albo i mniej. Przydatny, niezwykle pomocny w tym otoczeniu, gdzie kobiety fruwały, byleby przedostać się tam, gdzie na pierwszy rzut oka ich niezbyt długie ciała nie mogły sięgnąć. Ale od czego miały miotły? Tylko że Moss nie znosiła mioteł. Na szczęście miała dzielnego pomagiera. – Świetnie nam idzie. Sprawdzasz się tu, Rubeusie – pochwaliła go nieco zaczepnie, miło i z wyraźnym podkreśleniem dla jego ciężkiej pracy. – Zerknę jeszcze raz do tych pudeł, jak tutaj stoją. Może nie wszystko pójdzie na śmietnik – powiedziała dość zamyślona, a po chwili już zanurzała palce w przykurzonej zawartości. – Robota w kuchni, bez tych gratów, będzie jakaś lepsza, nie sądzisz? – mówiła dalej, wyciągając kilka naczyń. A może jak nie na śmietnik, to chociaż dla niej? Jeśli mają gnić w rzygowniku, a mogłyby błyszczeć u niej w kuchni… Może wieczorem podpyta szefową, czy pozwoli jej to zabrać. Obróciła się w stronę Hagrida, który palił się i do niszczenia i do dziwnie mądrych rozważań. Aż uniosła wyżej brew. – A ciebie to co tak naszło? Robota tak na ciebie działa? – zapytała, prostując lekko plecy. Oparła się biodrem o blaty i zatrzymała na nim czujne spojrzenie. – Skończy się, ale nie tak po prostu, nie tak łatwo. Podejrzewam, Hagrid, że jak pierdolnie, to po całości. Tylko nawet wtedy może nam nie być do śmiechu. A bez tego to może być kulawo… Widzisz, jak jest. Jak nas trują. Jak dzieciaki chodzą głodne. A nas w porcie, to już w ogóle mają za umazanych, tanich roboli i bandytów – mruknęła, czując jakiś kwaśny posmak na ustach. Cholerna prawda. – Czasem myślę, że tak. Parszywy będzie, choćby miał spłonąć cały Londyn. Wierzyłam w to, odkąd pierwszy raz tu weszłam – wyjaśniła z nutą nostalgii, a potem zaśmiała się nieco przeciągle, kiedy zapytał o tę kurę. No tak. Największa zagadka najbardziej monotonnej speluny. Kura dumnie wyginała szyję przy paleniskach. Patrzyła na nich swoim porcelanowym okiem. – Kura jest tu od zawsze, ta figura . – Wskazała brodą. – Nie wiadomo, skąd się wzięła i o co tu chodzi. Pani Boyle czasem mówi, że stary Boyle chowa tam swoje sekrety. Nikomu nie udało jej się otworzyć. Może jest jakąś zaczarowana? Tego nie wie nikt… Możesz spróbować.
Otworzysz kurę, Rubeusie?
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Chciałoby się spytać, czy pamiętasz tamto lato? Wszystko było prostsze, zanim tamten cholerny patrol na nich napadł. Bo napadł przecież! Czemu niby byli winni?! Niczemu przecie! Teraz Hagrid, chłop jak dąb, co mu zwykle uśmiech z gęby nie schodził, utknął w Londynie, pod batutą Rycerza Walpurgii. Koszmar, ot co. A co ze sąsiadami? Co ze starym szefem? Co ze tym wszestkim, hę? Kręcił głową, przenosząc beczki, sprzątając lokal i zwyczajnie rozmawiając z Philippą. Dobrze, że Parszywego miał i ją za przyjaciółkę. Chociaż tyle. Dużo energii dodawała i jakiejś takiej pozytywnej radości. Wieś, w której se żył pewno już spalona, wszyscy pouciekali. Źle się działo na świecie. Głodujące miasto, za miesiące łez nawet się zemścić nie mogło. Mogło co najwyżej nawalić się w takim Parszywym i udawać, że wsio będzie dobra. A teraz mogli się przynajmniej zrelaksować przy sprzątaniu. Nie, żeby był czyściochem, ale za to mu pani Boyle płaciła, to i każdy obowiązek wykonywał. - Dzięki Philippa - odparł, lekko oblewając się rumieńcem, jak powiedziała, że w sumie to się sprawdza i dobrze mu tam idzie. - Pewno będzie, mnie tu rzadko wpuszczają, jak otwarte - wzruszył ramionami, bo roboty w kuchni za bardzo tu nie znał. - Pewno bym się pałętał bez sensu i przeszkadzał, to nie ma co - a tak w spokoju mógł sobie porządkować i wynosić graty. - Będzie stał! - odparł nawet zadowolony. - Nie ma siły takiej, co by zmiotła Parszywego, ha! A i przeze mnie trudno będzie im przejść - nawet jakby bardzo chcieli, to przecie siły miał więcej niż niejeden knypek. Nie miał jednak czarów. Niewiele mógł zrobić bez nich, gdy w grę wchodziły różdżki. Ale jak nie! Jak nie to nie miał sobie równego. Eh, mugole bardziej by to docenili, takie prawda. Spojrzał se na kure, skoro Philippa nie wiedziała, skąd się tam właściwie wzięła. A skoro była tam od zawsze, to co skrywała? Jak pan Boyle tam sekrety chował, to pewno nic dobrego w niej nie było. Ale skoro mógł spróbować, to podrapał się jeszcze po brodzie. Było tu czyściutko, to też pora było nabałaganić. Złapał jedną ręką kurę i spojrzał na Philippę, szukając aprobaty w jej spojrzeniu, czy aby na pewno mógł. Pozwoliła niby. Co w tym było złego. Skoro nikomu nie udało się jej otworzyć... - To może mnie się uda - odrzekł i odstawił kurę na blat. Zamachnął się potężną pięścią i walnął w nią z całej siły. Może wyjdzie.
ST rozbicia kury 150, do rzutu dodaję podwojoną sprawność
dorzucam k6, jeśli uda się rozbić, na to co wypada z kury
1. stare rachunki
2. zdjęcie pana Boyle w slipkach na plaży z dwoma młodymi kobietami topless
3. testament pana Boyle
4. stary i potężny klucz, który nie będzie pasował do żadnych drzwi w Parszywym
5. wielkanocna wydmuszka
6. kolejna mniejsza kura
zt
ST rozbicia kury 150, do rzutu dodaję podwojoną sprawność
dorzucam k6, jeśli uda się rozbić, na to co wypada z kury
1. stare rachunki
2. zdjęcie pana Boyle w slipkach na plaży z dwoma młodymi kobietami topless
3. testament pana Boyle
4. stary i potężny klucz, który nie będzie pasował do żadnych drzwi w Parszywym
5. wielkanocna wydmuszka
6. kolejna mniejsza kura
zt
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
The member 'Rubeus Hagrid' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 56
--------------------------------
#2 'k6' : 1
#1 'k100' : 56
--------------------------------
#2 'k6' : 1
Z przybicia zrodził się bojowy duch. Obserwowała, jak ten ciepły promień przemykał przez porośniętą twarz olbrzymiego mężczyzny. Trudno będzie go zepchnąć w mroczne czeluście. Trudno będzie go wygonić z miejsca, w którym miał ciepło, opiekę, bliskich. Zupełnie jak Philippa. Obydwoje coś zawdzięczali tej spelunie. Dlatego byli tak oddani, dlatego pozostali i pracowali najlepiej, jak tylko umieli. Ona spędziła tu lata, on zaledwie kilka tygodni, ale to nic. Parszywy wyciągał z rynsztoka sieroty i obsadzał ich w roli, która mogła z byle kmiotów uczynić silnych ludzi. Nieprawdopodobne, nie? A jednak tak było. Niepozorna melina przyciągała wraki, które dało się załatać tak, by któregoś dnia mogły rozwinąć żagle, rozprostować maszty i wyruszyć w morze.
– Chętnie zobaczę, jak spuszczasz tym niewdzięcznikom łomot, choć może lepiej, by dali nam po prostu święty spokój i pozwolili pracować – stwierdziła, lekko marszcząc czoło. Przerzucanie garów i porządkowanie zakurzonych śmieci zaczynało ją już nudzić, ale taka to była robota. Trzeba było ją doprowadzić do końca. A kiedy tamte słowa mówiła, czuła w sobie brak wiary. Wyraźny dość. – Nie, tu tydzień bez zadymy to jakaś pieprzona anomalia. Przyjdą, a wtedy ty stawisz im czoła – wymówiła z namiastką podniosłości. Zupełnie jakby wiedziała. Jakby pogarszająca się sytuacja wokoło w końcu miała doprowadzić do klęski. Oby te mury tylko to wytrzymały. Oby oni, Rubeus i Philippa, dali radę ustać aż do samego końca. Nawet wprawiony w zaklęciach czarodziej mógł mieć problem, kiedy taki typ stanie mu na drodze. Martwiła się tylko o to dobre serce Hagrida. Ono mogło wpędzić go w zgubę. Tutaj trzeba mieć nie tylko twardy tyłek. Tutaj nikt się z nikim nie pieści, nikt po nikim nie roni łez. Tutaj zegar posuwa wskazówki nieprzerwanie. Nikt się nie zatrzymuje, choć rytm wydaje się do znudzenia powtarzalny, niezbyt zaskakujący. A jednak…
- No proszę! – klasnęła, po czym wcisnęła dłonie w talię i popatrzyła na niego z zadartą wysoko głową. – Nie możesz się powstrzymać, co? – zaśmiała się, zerkając to na szeroką twarz, to na kurę, która niczego w tamtym momencie nie mogła się spodziewać. – Pani Boyle cię ozłoci, jak dowiesz się, co tam w środku jest. Tak mi się zdaje. No spróbuj, spróbuj. Jeśli ty się do niej nie dobierzesz, to chyba pozostanie taka na wieki – skomentowała, przypominając sobie gdzieś przelotnie te wszystkie poprzednie próby. Zuchwałych pewniaków nie brakowało, ale żaden nie dał rady. Ale żaden też nie był półolbrzymem. Patrzyła z ciekawością, jak unosi pięść, jak napina mięśnie, jak skupia się na ruchu ciała. Nie mrugnęła nawet, kiedy siła zderzyła się z porcelanową figurą. Ta wyraźnie się zakołysała, a gdzieś pod skrzydłem pojawiło się drobne pęknięcie. Konstrukcja jednak nie ustąpiła, nie odsłoniła swej tajemnicy. Philippa pokręciła lekko głową. – Ugodziłeś ją, ale to wciąż zbyt mało. Opiera się. Może następnym razem… Chodź, Hagridzie, wyniesiemy stąd te graty – zawyrokowała, porzucając te cwane, kurze oczy. Tajemnica pozostała nietknięta. Tylko drobna smuga upamiętniała ten potężny cios.
zt
– Chętnie zobaczę, jak spuszczasz tym niewdzięcznikom łomot, choć może lepiej, by dali nam po prostu święty spokój i pozwolili pracować – stwierdziła, lekko marszcząc czoło. Przerzucanie garów i porządkowanie zakurzonych śmieci zaczynało ją już nudzić, ale taka to była robota. Trzeba było ją doprowadzić do końca. A kiedy tamte słowa mówiła, czuła w sobie brak wiary. Wyraźny dość. – Nie, tu tydzień bez zadymy to jakaś pieprzona anomalia. Przyjdą, a wtedy ty stawisz im czoła – wymówiła z namiastką podniosłości. Zupełnie jakby wiedziała. Jakby pogarszająca się sytuacja wokoło w końcu miała doprowadzić do klęski. Oby te mury tylko to wytrzymały. Oby oni, Rubeus i Philippa, dali radę ustać aż do samego końca. Nawet wprawiony w zaklęciach czarodziej mógł mieć problem, kiedy taki typ stanie mu na drodze. Martwiła się tylko o to dobre serce Hagrida. Ono mogło wpędzić go w zgubę. Tutaj trzeba mieć nie tylko twardy tyłek. Tutaj nikt się z nikim nie pieści, nikt po nikim nie roni łez. Tutaj zegar posuwa wskazówki nieprzerwanie. Nikt się nie zatrzymuje, choć rytm wydaje się do znudzenia powtarzalny, niezbyt zaskakujący. A jednak…
- No proszę! – klasnęła, po czym wcisnęła dłonie w talię i popatrzyła na niego z zadartą wysoko głową. – Nie możesz się powstrzymać, co? – zaśmiała się, zerkając to na szeroką twarz, to na kurę, która niczego w tamtym momencie nie mogła się spodziewać. – Pani Boyle cię ozłoci, jak dowiesz się, co tam w środku jest. Tak mi się zdaje. No spróbuj, spróbuj. Jeśli ty się do niej nie dobierzesz, to chyba pozostanie taka na wieki – skomentowała, przypominając sobie gdzieś przelotnie te wszystkie poprzednie próby. Zuchwałych pewniaków nie brakowało, ale żaden nie dał rady. Ale żaden też nie był półolbrzymem. Patrzyła z ciekawością, jak unosi pięść, jak napina mięśnie, jak skupia się na ruchu ciała. Nie mrugnęła nawet, kiedy siła zderzyła się z porcelanową figurą. Ta wyraźnie się zakołysała, a gdzieś pod skrzydłem pojawiło się drobne pęknięcie. Konstrukcja jednak nie ustąpiła, nie odsłoniła swej tajemnicy. Philippa pokręciła lekko głową. – Ugodziłeś ją, ale to wciąż zbyt mało. Opiera się. Może następnym razem… Chodź, Hagridzie, wyniesiemy stąd te graty – zawyrokowała, porzucając te cwane, kurze oczy. Tajemnica pozostała nietknięta. Tylko drobna smuga upamiętniała ten potężny cios.
zt
Philippa Moss
Zawód : barmanka w "Parszywym Pasażerze", matka niuchaczy
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 10 +1
UROKI : 22 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Strona 3 z 3 • 1, 2, 3
Kuchnia
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: County of London :: Dalsze dzielnice :: Port of London :: Doki :: Parszywy Pasażer