Sala balowa
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala balowa
Kurz nie zdołał osiąść na gładkiej posadzce, chociaż wydawałoby się, iż pomieszczenie pyszniące się subtelnym bogactwem materiałów, jak i tradycyjnego, zaskakująco przyjemnego wystroju utrzymanego w ciemnych barwach — będzie należało do mało używanych, a przy tym niewiele bardziej reprezentatywnych. Nic bardziej mylnego, bowiem choć pozorna skromność wyziera z sali balowej, tak szczegóły zdobień, szczególnie witraży okien potrafią zaprzeć dech w piersi. Co więcej, mrok, który otula Durham, nie jest tutaj aż tak przytłaczający za sprawą żyrandoli oraz licznych kandelabrów.
A więc zjawa wcale nie musiała być przerażająca... W gruncie rzeczy brakło jej tylko tego, co powinno być codziennością każdej małej dziewczynki — odrobiny oddechu i zabawy. Oriana jeszcze nie przejmowała się tym, jak wytłumaczy fakt narysowania kredą planszy do gry w klasy na posadzce sali balowej, która przecież była największym oczkiem w głowie mamy, zaraz po rodzinie oczywiście. Chwilowo dała się porwać po prostu dziecięcej beztrosce, przy przeskakiwaniu między jedenastym a dwunastym polem zerkając nawet ciekawie w kierunku Lysandry. Dobrze było mieć taką przyjaciółkę, która gotowa była wspierać nawet przy czynnościach tak prozaicznych jak zabawa z wierszykiem i pokazywaniem.
Gdy smutne oczy zjawy wbiły się w dziewczynki, Oriana nie wyglądała już ani na zdenerwowaną, ani przerażoną. Uśmiechnęła się nawet, choć niezbyt szeroko, chyba kierując się rodową powściągliwością, jednak uznanie ich za przyjazne było pewnym zaszczytem. Skłoniła więc głowę w podziękowaniu, chyba na końcu języka miała coś do powiedzenia, ale nim zdążyła to z siebie wyrzucić, zjawa zniknęła. W tych samych chłodno—niepokojących okolicznościach, w których się pojawiła.
— Smutno jest być zjawą — podsumowanie tej niespodziewanej sytuacji przyszło jej nad wyraz prosto; burzowe spojrzenie znów spoczęło na Małej Sroce, która to powędrowała w kierunku okna. Cóż mogła tam widzieć? — Czarodzieje są stworzeni do ciszy, nie samotności — dodała po chwili rezolutnie, choć nie mogła sobie przypomnieć, skąd w jej głowie pojawiła się podobna myśl. Może to z którejś z książek, które same wlatywały w jej ręce. Może to olśnienie niesione na skrzydłach rodowej dewizy. A może zasłyszała to kiedyś, przy jednej z rozmów, może z wujem, może z dziadkami. W Londynie, czy w Durham, nie miało to najmniejszego znaczenia.
— Ojej... Lysandro... — blada twarzyczka okryła się nagle woalem smutku, bo widok skruszonej dziewczynki szczególnie łapał za wciąż wrażliwe, dziecięce serce. — Za przygody nie wolno przepraszać! Ciocia kiedyś mi opowiadała, że są podania głoszące, że na naszych ziemiach jest kilka zjaw, ale pierwszy raz mogłam ją sama zobaczyć. Dziękuję.
I mówiąc to, rozpromieniła się natychmiast. Takie bowiem były już dzieci, że znajdowały najjaśniejsze punkty w samym sercu ciemności, każdą niedogodność potrafiły wytłumaczyć sobie tak, że stawała się kolejną zmyślną zabawą. A Makowa Panna w żadnym wypadku nie zamierzała mieć niespodziewanego gościa za złe. Zwłaszcza że kolejny, tym razem w postaci czarnego kota, pojawił się przy nich raz jeszcze, co nie umknęło uwadze lady Burke.
Podobnie jak głosy dochodzące z korytarza. I surowe w brzmieniu, męskie kroki. To z pewnością ojciec.
— Mi również, Lysandro. Uważaj na siebie i przekaż serdeczne pozdrowienia pani mamie i Umhrze.
Sama skłoniła się, raz jeszcze chwytając rąbki sukienki w palce. Podbiegła prędko do drzwi, by zamknąć je zaraz za Lysandrą. Och, musiała prędko namierzyć któregoś z domowych skrzatów, by posprzątali dowody ich dobrej zabawy!
| z/t
Gdy smutne oczy zjawy wbiły się w dziewczynki, Oriana nie wyglądała już ani na zdenerwowaną, ani przerażoną. Uśmiechnęła się nawet, choć niezbyt szeroko, chyba kierując się rodową powściągliwością, jednak uznanie ich za przyjazne było pewnym zaszczytem. Skłoniła więc głowę w podziękowaniu, chyba na końcu języka miała coś do powiedzenia, ale nim zdążyła to z siebie wyrzucić, zjawa zniknęła. W tych samych chłodno—niepokojących okolicznościach, w których się pojawiła.
— Smutno jest być zjawą — podsumowanie tej niespodziewanej sytuacji przyszło jej nad wyraz prosto; burzowe spojrzenie znów spoczęło na Małej Sroce, która to powędrowała w kierunku okna. Cóż mogła tam widzieć? — Czarodzieje są stworzeni do ciszy, nie samotności — dodała po chwili rezolutnie, choć nie mogła sobie przypomnieć, skąd w jej głowie pojawiła się podobna myśl. Może to z którejś z książek, które same wlatywały w jej ręce. Może to olśnienie niesione na skrzydłach rodowej dewizy. A może zasłyszała to kiedyś, przy jednej z rozmów, może z wujem, może z dziadkami. W Londynie, czy w Durham, nie miało to najmniejszego znaczenia.
— Ojej... Lysandro... — blada twarzyczka okryła się nagle woalem smutku, bo widok skruszonej dziewczynki szczególnie łapał za wciąż wrażliwe, dziecięce serce. — Za przygody nie wolno przepraszać! Ciocia kiedyś mi opowiadała, że są podania głoszące, że na naszych ziemiach jest kilka zjaw, ale pierwszy raz mogłam ją sama zobaczyć. Dziękuję.
I mówiąc to, rozpromieniła się natychmiast. Takie bowiem były już dzieci, że znajdowały najjaśniejsze punkty w samym sercu ciemności, każdą niedogodność potrafiły wytłumaczyć sobie tak, że stawała się kolejną zmyślną zabawą. A Makowa Panna w żadnym wypadku nie zamierzała mieć niespodziewanego gościa za złe. Zwłaszcza że kolejny, tym razem w postaci czarnego kota, pojawił się przy nich raz jeszcze, co nie umknęło uwadze lady Burke.
Podobnie jak głosy dochodzące z korytarza. I surowe w brzmieniu, męskie kroki. To z pewnością ojciec.
— Mi również, Lysandro. Uważaj na siebie i przekaż serdeczne pozdrowienia pani mamie i Umhrze.
Sama skłoniła się, raz jeszcze chwytając rąbki sukienki w palce. Podbiegła prędko do drzwi, by zamknąć je zaraz za Lysandrą. Och, musiała prędko namierzyć któregoś z domowych skrzatów, by posprzątali dowody ich dobrej zabawy!
| z/t
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
31 grudnia 1957
Zakończenie oraz początek. Po raz kolejny dorośli mieszkańcy Durham wyruszyli w kierunku Hampton Court, pozostawiając przepastny zamek pod opieką wiernej służby, w tym guwernantek i nianiek, których głównym zadaniem było zadbanie o bezpieczeństwo pozostałych pod ich opieką dzieci. Oriana, Ariana, Marius, Cornel i Melody stanowili gromadkę, która potrafiła zakręcić w głowie co to mniej uważnych opiekunów, lecz potrafili również — przy odpowiedniej zachęcie — być dziećmi, o których marzył każdy rodzic.
Mała lady Burke żegnała się ze swymi krewnymi w dobrym humorze, choć nie dawniej jak rok temu o tej porze było jej niezwykle smutno, że po raz kolejny musi pozostać w domu, że nie dane jej będzie zaznać rozrywek, o których dyskutowali rodzice, ciotki i wujkowie. Sabat w ich słowach malował się jako bal, o którym marzyć mogły wszystkie małe dziewczynki, nawet te, które maki pokochały ponad piękne róże, których życia zdobiły barwy szarości i czerni miast pstrokatych barw. Zamiast rozpaczać nad losem małej lady, narzekać na jeszcze dziesięć lat, które minąć musi, nim zadebiutuje na najważniejszym towarzyskim wydarzeniu roku, postanowiła w prawdziwie burke'owskiej manierze wziąć sprawy w swoje ręce.
List z zaproszeniem na własny, prywatny bal był oczywiście konsekwencją powziętego kilka dni wcześniej zamiaru. Zastanawiając się nad tym, kogo zaprosić — w końcu bal bez gości to nie bal — tylko jedno imię wybijało się ponad wszystkie inne. Lysandra, jej nowa przyjaciółka jak nikt inny zasługiwała na takie zaproszenie. Oriana nie wiedziała tylko, że jej szanowna pani mama również wybierała się na bal maskowy, ten sam, na który wyruszyli Burke'owie. Dlatego też nieco zapobiegawczo, zaprosiła Lysę wraz z mamą.
Dochodziła umówiona godzina. Sala balowa została rozświetlona przez żyrandole i kandelabry, które zazwyczaj mrocznemu pomieszczeniu nadawały przyjemny, ciepły charakter. Pod jednym z ozdobionych witrażami okien ustawiono stolik przykryty ciemnogranatowym, aksamitnym materiałem, na którym wystawiono przygotowany poczęstunek. Oriana kroczyła przez salę balową krokiem pewnym, choć zdradzającym oznaki ekscytacji. Długa, ciemna suknia, którą wybrała na dzisiejszy wieczór, zawierała aplikacje wyszywane czerwoną nicią na rękawach — oczywiście były to przyjęte przez jej ród jako własne kwiaty maku. Włosy — zazwyczaj splecione w gruby warkocz — zostały puszczone luźno, jednakże górna ich sekcja spięta została z tyłu srebrną spinką, również przedstawiającą kwiat.
Ach, jak bardzo ciekawa była, czy Lysandra będzie chciała wziąć udział w uroczystych przygotowaniach! Czy przygotowane dla niej sukienki przypadną jej do gustu? Będzie się cieszyć z przygotowanego poczęstunku i okazji do wspólnego tańca? Tyle pytań!
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nigdy wcześniej nie była na balu. Zdarzało się jej tańczyć przy Umhrze, nawet niektóre ciotki sprawiały, że kręciła piruety, ale prawdziwy bal w sali balowej był czymś czego wcześniej Mała Sroka nie doświadczyła. Matula tego wieczora wybierała się na Sabat, przymierzając swoje suknie wyglądała jak prawdziwa księżna z baśni i zachwyciła swoją córkę. Mała Lysa nie musiała zresztą długo czekać na swoją kolej kiedy Cassandra ją usadziła przed lustrem i zaczęła czesać gęste włosy córki. Upięła je w misterną fryzurę i za uchem umieściła duży kwiat. Oczy dziecka lśniły z podekscytowania, ubrała swoją najlepszą i odświętna sukienkę, bo bal u Małej Lady był czymś wielkim. Nową przygodą, którą będzie mogła opisać trójokiemu lisowi i Umhrze oraz matuli. Będą mogły wymienić się wspomnieniami oraz jakie tańce zatańczyły.
Matula dopilnowała aby córka bezpiecznie dotarła do Durham gdzie oddała swoją pociechę w ręce jednej z guwernantek rodu Burke. Lysandra poczuła się niczym wielka pani kiedy kobieta odbierała od niej płaszczyk i następnie prowadziła dobrze jej znanym korytarzem, którym kiedyś szła za jednym kotem. Przekraczając próg salo balowej zamarła w paru krokach i potoczyła wielkimi oczami po pomieszczeniu. Przepych i wspaniałość trochę ją onieśmielała. Nigdy czegoś takiego nie widziała.
W końcu dostrzegła swoją nową przyjaciółkę i dygnęła na jej widok, tak jak tamta ostatnio, ujmując rogi sukienki w dwa palce.
-Lady Burke, Oriano.- Przywitała się nie będąc pewną czy dobrze to robi. Po klasach na posadzce nie został ani ślad. Nic nie świadczyło o tym, że ostatnio rozmawiały z duchem kobiety. Na drobnej buzi pojawił się uśmiech świadczący o tym, że w dziecku kotłują się najróżniejsze emocje: od radości po niepewność co dalej. Nie wiedziała co należało robić na balu, a dzieci Burków przybyły na zabawę licznie i wszystkie wyglądały jakby zostały wycięte ze zdjęć Czarownicy w dziale o modzie dla młodych czarodziejów. Matula jej powtarzała, że nie musi się wstydzić swojego pochodzenia ani tym bardziej tego kim jest więc z dumą nosiła swoją sukienkę, która nie była tak strojna jak Burków, ale była elegancka i dobrze odszyta.
Matula dopilnowała aby córka bezpiecznie dotarła do Durham gdzie oddała swoją pociechę w ręce jednej z guwernantek rodu Burke. Lysandra poczuła się niczym wielka pani kiedy kobieta odbierała od niej płaszczyk i następnie prowadziła dobrze jej znanym korytarzem, którym kiedyś szła za jednym kotem. Przekraczając próg salo balowej zamarła w paru krokach i potoczyła wielkimi oczami po pomieszczeniu. Przepych i wspaniałość trochę ją onieśmielała. Nigdy czegoś takiego nie widziała.
W końcu dostrzegła swoją nową przyjaciółkę i dygnęła na jej widok, tak jak tamta ostatnio, ujmując rogi sukienki w dwa palce.
-Lady Burke, Oriano.- Przywitała się nie będąc pewną czy dobrze to robi. Po klasach na posadzce nie został ani ślad. Nic nie świadczyło o tym, że ostatnio rozmawiały z duchem kobiety. Na drobnej buzi pojawił się uśmiech świadczący o tym, że w dziecku kotłują się najróżniejsze emocje: od radości po niepewność co dalej. Nie wiedziała co należało robić na balu, a dzieci Burków przybyły na zabawę licznie i wszystkie wyglądały jakby zostały wycięte ze zdjęć Czarownicy w dziale o modzie dla młodych czarodziejów. Matula jej powtarzała, że nie musi się wstydzić swojego pochodzenia ani tym bardziej tego kim jest więc z dumą nosiła swoją sukienkę, która nie była tak strojna jak Burków, ale była elegancka i dobrze odszyta.
The girl...
... who lost things
Pojawienie się kolejnego dziecka w sali balowej nie mogło zostać niezauważone. Oriana wydawała się tylko czekać, aż wreszcie dojrzy jakikolwiek znak świadczący o tym, że któryś z gości zajechał wreszcie do Durham Castle. Sam moment przybycia dwóch pokoleń czarownic z rodziny Vablatsky umknął jej jednak, gdy upominała swego kuzyna, by nie podjadał przygotowanych dla nich na tę okazję ciasteczek. Jedzenia mieli naprawdę sporo — sprzyjająca poglądom rodu panującego w Durham atmosfera przekładała się bezpośrednio na przygotowany poczęstunek. Maślane ciasteczka, wymyślne małe kanapeczki, znalazło się nawet miejsce na landrynki i czekoladowe ciasto. Oriana była przekonana, że guwernantki nie pozwolą im wyłącznie na objadanie się słodkimi pysznościami i w pewnym momencie na stole pojawią się także warzywa oraz inne, bardziej odpowiednie elementy żywienia młodych czarodziejów, lecz dziś, w tej sekundzie pragnęła tylko dobrej zabawy!
Z przygotowanego na tę okazję gramofonu sączyły się dźwięki muzyki klasycznej, nad której doborem czuwała oczywiście główna gospodyni dzisiejszej zabawy, z odpowiednią asystą pani Allegry oraz ukochanej mamy. Oriana kątem oka widziała, że zwłaszcza jej młodsza siostra i kuzynka nie mogą powstrzymać się od rozpoczęcia pląsów. Od tego był przecież bal, by się bawić!
Gdy jednak drzwi się otworzyły, a próg przekroczyła Lysandra, Makowa Panna zwróciła swe ciemnoniebieskie oczęta w jej stronę. Poświęciwszy chwilę krótszą niż potrzebną na dwukrotne mrugnięcie oczami na strój, w którym zjawiła się jej przyjaciółka, lady Burke odetchnęła w środku z ulgą. Sukienka może i była oszczędna w ozdobach, ale to nawet lepiej. Liczył się przede wszystkim kunszt wykonania, a to na pierwszy rzut oka (mama czasem żałowała, że Oriana nie spędza z dziadkami Parkinson wystarczająco dużo czasu, lecz pewne rzeczy nie rozmywają się we krwi tak prosto, jak mogłoby się wydawać) było naprawdę solidne. I rozwiązało problem spytania się Lysy, czy nie chciałaby się przebrać.
Cóż za szczęście!
— Panno Vabltasky, Lysandro — odpowiedziała na przywitanie, również chwytając rąbki sukienki w dłonie i dygając grzecznie. Uśmiech zawitał na twarzy Makowej Panny raz jeszcze, gdy podeszła bliżej dziewczynki skocznym, wyraźnie zadowolonym krokiem. — Bardzo wielką radość sprawiłaś nam wszystkim, przyjmując zaproszenie na bal! Proszę, nie wstydź się, pokażę ci dzisiaj wszystko i wszystkich. To moja młodsza siostrzyczka Ariana, a obok niej jest mój brat, Marius — tej dwójki nie można było pomylić z nikim innym. Ariana była przecież niemal nieodróżnialną kopią Oriany, Marius zaś, ze swą niezwykle godną jak na czterolatka prezencją nie był do pomylenia z nikim innym, jak z dziedzicem Edgara Burke. Jasnowłosi po ciotce Charlotte Cornel i Melody odcinali się od nich dość wyraźnie samą fryzurą, lecz gdy tylko poświęciło się im odrobinę więcej uwagi, w szczególności w kwestii mimiki, ubioru, czy poruszania się, łatwo można było uwierzyć, że cała piątka małych maków jest ze sobą spokrewniona. — To z kolei moi kuzyni, Melody i Cornel, to dzieci wujka, ale mieszkamy razem. Pamiętasz, opowiadałam ci o nich, jak byłaś tu ostatnio...
Poczekawszy na zakończenie przywitania, Oriana rozejrzała się uważnie po sali balowej. Chyba niczego nie brakowało.
— Nie jesteś może głodna? A może chce ci się pić? To prawdziwy bal, nawet pani Allegra pozwoliła nam pić z takich wysokich szklanek!
Z przygotowanego na tę okazję gramofonu sączyły się dźwięki muzyki klasycznej, nad której doborem czuwała oczywiście główna gospodyni dzisiejszej zabawy, z odpowiednią asystą pani Allegry oraz ukochanej mamy. Oriana kątem oka widziała, że zwłaszcza jej młodsza siostra i kuzynka nie mogą powstrzymać się od rozpoczęcia pląsów. Od tego był przecież bal, by się bawić!
Gdy jednak drzwi się otworzyły, a próg przekroczyła Lysandra, Makowa Panna zwróciła swe ciemnoniebieskie oczęta w jej stronę. Poświęciwszy chwilę krótszą niż potrzebną na dwukrotne mrugnięcie oczami na strój, w którym zjawiła się jej przyjaciółka, lady Burke odetchnęła w środku z ulgą. Sukienka może i była oszczędna w ozdobach, ale to nawet lepiej. Liczył się przede wszystkim kunszt wykonania, a to na pierwszy rzut oka (mama czasem żałowała, że Oriana nie spędza z dziadkami Parkinson wystarczająco dużo czasu, lecz pewne rzeczy nie rozmywają się we krwi tak prosto, jak mogłoby się wydawać) było naprawdę solidne. I rozwiązało problem spytania się Lysy, czy nie chciałaby się przebrać.
Cóż za szczęście!
— Panno Vabltasky, Lysandro — odpowiedziała na przywitanie, również chwytając rąbki sukienki w dłonie i dygając grzecznie. Uśmiech zawitał na twarzy Makowej Panny raz jeszcze, gdy podeszła bliżej dziewczynki skocznym, wyraźnie zadowolonym krokiem. — Bardzo wielką radość sprawiłaś nam wszystkim, przyjmując zaproszenie na bal! Proszę, nie wstydź się, pokażę ci dzisiaj wszystko i wszystkich. To moja młodsza siostrzyczka Ariana, a obok niej jest mój brat, Marius — tej dwójki nie można było pomylić z nikim innym. Ariana była przecież niemal nieodróżnialną kopią Oriany, Marius zaś, ze swą niezwykle godną jak na czterolatka prezencją nie był do pomylenia z nikim innym, jak z dziedzicem Edgara Burke. Jasnowłosi po ciotce Charlotte Cornel i Melody odcinali się od nich dość wyraźnie samą fryzurą, lecz gdy tylko poświęciło się im odrobinę więcej uwagi, w szczególności w kwestii mimiki, ubioru, czy poruszania się, łatwo można było uwierzyć, że cała piątka małych maków jest ze sobą spokrewniona. — To z kolei moi kuzyni, Melody i Cornel, to dzieci wujka, ale mieszkamy razem. Pamiętasz, opowiadałam ci o nich, jak byłaś tu ostatnio...
Poczekawszy na zakończenie przywitania, Oriana rozejrzała się uważnie po sali balowej. Chyba niczego nie brakowało.
— Nie jesteś może głodna? A może chce ci się pić? To prawdziwy bal, nawet pani Allegra pozwoliła nam pić z takich wysokich szklanek!
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Przed każdym dzieckiem z rodu Burke się kłaniała i dygała grzecznie, byli małymi arystokratami, którym należał się szacunek. Znała swoje miejsce i wiedziała, że to wielka uprzejmość z ich strony, że jest goszczona w Durham. Muzyka sącząca się w tle koiła oraz uspokajała Małą Srokę, która zacisnęła mocniej dłonie niż normalnie. Zerknęła na stół z łakociami i oczy się jej zaświeciły na ich widok, ale nie pobiegła tam od razu wiedząc, że Matula nie byłaby zadowolona z takiego zachowania u córki. Pokręciła więc głową.
-Nie, dziękuję. - Uśmiechnęła się przy tym miło, co rozjaśniło buzię dziecka. Ileż będzie miała Matuli i ciotuchną do opowiedzenia; tyle barw, kształtów i dźwięków jakich do tej pory nie słyszała i nie widziała. Podeszła bliżej do Oriany i nachyliła się w jej kierunku. -Nie umiem tańczyć za bardzo… - Przyznała z lekkim zmieszaniem w głosie. -Co się tańczy na balach? - Zapytała jeszcze mając nadzieję, że nie będzie nic skomplikowanego czego nie będzie potrafiła się nauczyć w parę chwil. Znała zwykłe tupańce jakie potrafią tańczyć ludzie mieszkający w Londynie, ale z racji wojny nie było zbyt wielu powodów do tańcowania i radości. Choć była dzieckiem i niewiele wiedziała o świecie, o tym jak wygląda życie poza Londynem to słyszała co mówią pacjenci u Matuli przychodząc po leki czy też opatrunki. Mówili wiele, nieraz płakali, krzyczeli, lamentowali głośno oraz żałośnie ukazując wszystkie emocje jakie nimi targały. Tutaj jednak panował spokój, dobrobyt i radość… czy tak właśnie wygląda wojna? Ma dwa różne oblicza choć stoją po tej samej stronie. Lysandra wkroczyła do świata, do którego wcześniej nawet nie marzyła się dostać a co dopiero podglądać go z dziurki od klucza. Wszystko się zmieniło jak podążyła za tym dziwnym kotem.
Zerknęła jak kuzyni Oriany zaczynają pląsać przy dźwiękach muzyki.
-Nauczysz mnie? - Szmaragdowo zielone oczy utkwiła w buzi córki nestora rodu mając nadzieję, że niczym jej nie uraziła, a jej prośba zostanie spełniona.
-Nie, dziękuję. - Uśmiechnęła się przy tym miło, co rozjaśniło buzię dziecka. Ileż będzie miała Matuli i ciotuchną do opowiedzenia; tyle barw, kształtów i dźwięków jakich do tej pory nie słyszała i nie widziała. Podeszła bliżej do Oriany i nachyliła się w jej kierunku. -Nie umiem tańczyć za bardzo… - Przyznała z lekkim zmieszaniem w głosie. -Co się tańczy na balach? - Zapytała jeszcze mając nadzieję, że nie będzie nic skomplikowanego czego nie będzie potrafiła się nauczyć w parę chwil. Znała zwykłe tupańce jakie potrafią tańczyć ludzie mieszkający w Londynie, ale z racji wojny nie było zbyt wielu powodów do tańcowania i radości. Choć była dzieckiem i niewiele wiedziała o świecie, o tym jak wygląda życie poza Londynem to słyszała co mówią pacjenci u Matuli przychodząc po leki czy też opatrunki. Mówili wiele, nieraz płakali, krzyczeli, lamentowali głośno oraz żałośnie ukazując wszystkie emocje jakie nimi targały. Tutaj jednak panował spokój, dobrobyt i radość… czy tak właśnie wygląda wojna? Ma dwa różne oblicza choć stoją po tej samej stronie. Lysandra wkroczyła do świata, do którego wcześniej nawet nie marzyła się dostać a co dopiero podglądać go z dziurki od klucza. Wszystko się zmieniło jak podążyła za tym dziwnym kotem.
Zerknęła jak kuzyni Oriany zaczynają pląsać przy dźwiękach muzyki.
-Nauczysz mnie? - Szmaragdowo zielone oczy utkwiła w buzi córki nestora rodu mając nadzieję, że niczym jej nie uraziła, a jej prośba zostanie spełniona.
The girl...
... who lost things
Oriana, pchana chyba dziecięcą intuicją, podążyła powoli wzrokiem w kierunku, w który zerknęła Mała Sroka. Stół z łakociami prezentował się naprawdę bardzo ładnie, do tego stopnia, że nawet przyzwyczajona do wystawnego życia Oriana zastanawiała się, kiedy któreś z zebranych dzieci da znak do zbliżenia się do niego i spróbowania wreszcie przygotowanych na tę specjalną okazję różności. Zazwyczaj to ona nadawała rytm wśród najmłodszych Burków. Najstarsza, w swojej głowie najbardziej odpowiedzialna, przychodziło jej to z zaskakującą łatwością. Dziś jednak miała pod swoją opieką ich specjalnego gościa. I musiała zadbać o komfort małej panienki Vablatsky. Nie tylko przez wzgląd na szlacheckie obyczaje, ale przede wszystkim dlatego, że naprawdę polubiła tę dziewczynkę.
— Jeżeli tylko będziesz chciała czegoś spróbować, to nie krępuj się ani chwili! Możesz też szepnąć mi do ucha, a wtedy podejdziemy tam razem — w burzowych oczach Makowej Panny rozbłysnęły iskry, które rzadko kiedy pojawiały się w murach Durham Castle. Oriana była co do zasady grzecznym dzieckiem — jedyne niedogodności wieku dziecięcego, które odbijały się na dorosłych mieszkańcach zamku, wywodziły się z ciekawskiej natury dziewczynki, czegoś, co jednocześnie należało pielęgnować, gdy chciało się wychować kolejne pokolenie świadomych swej pozycji i możliwości dam, a jednocześnie czegoś, co w momencie zadania tego lub owego pytania mogło skutecznie zbić odpowiadającego z pantałyku.
Pytanie Lysandry spotkało się z podobnym wyrazem zmieszania, które odbiło się na twarzy spytanej lady Burke.
— Na balach tańczy się tańce balowe — odpowiedziała, lecz na tym skończyła się jej pewność. Widziała kilkukrotnie jak jej matka i ciotki sunęły po parkiecie sali balowej, a robiły to w sposób, który — gdyby nie uważna obserwacja, w tym Oriana nie miała sobie równych — sprawiał iluzję, jakby w ogóle nie dotykały podłogi, unosząc się kilka milimetrów na nią. Gdy spojrzała na swoje kuzynostwo i rodzeństwo, zauważyła, że daleko było im do tego poziomu. Ona i Ariana dopiero rozpoczynały swą przygodę ze skoordynowanymi pląsami. I wciąż miały wyjątkowo długą drogę przed sobą. Po krótkiej chwili milczenia szepnęła dziewczynce na ucho — Ale ja też ich jeszcze nie umiem tańczyć. Więc będziemy je tańczyć za rok, dobrze? Dziś możemy tańczyć tak, jak tylko chcemy.
Żaden dorosły przecież nie będzie im oponował, gdy wszyscy trzymali się ustalonych kanonów i figur w Hampton Court! A nawet, gdyby byli tutaj — i przyglądali się im, pogrążeni w rozmowie pod ścianą, na pewno nie mieliby im za złe chwilowej, czysto dziecięcej rozrywki. Ten jeden dzień w roku... Tę jedną noc, wszyscy mogli mieć dla siebie!
— Nauczę cię jak tańczymy w Durham, ale, jeżeli potrafisz, ty nauczysz mnie, jak się tańczy w Londynie, dobrze? — jasna dłoń dziewczynki uniosła się w górę, z wysuniętym małym palcem. To obietnica, więc musiała zostać stosownie złożona. Była ciekawa, czy Lysandra też znała ten zwyczaj, złączenie małych paluszków przy składanej przysiędze. Jeżeli nie znała, Oriana szybko streściła jej ten osobliwy zabieg, starając się nie brzmieć przy tym zbyt zarozumiale. Odkąd częściej towarzyszyła ciotce poza zamkiem zauważała, że nie zawsze wszyscy rozumieli, gdy mówiła do nich językiem, do którego przywykła w domu, wśród rodziny.
Jeżeli wszystko było jasne, pozwoliła sobie chwycić dłonie Lysandry, w wyczekiwaniu na odpowiedni takt do wejścia w taniec. Na początek poruszanie się po kwadracie.
— To tak naprawdę bardzo proste. Możesz patrzeć się na nasze nogi. Gdy moja lewa idzie do tyłu — tak jak teraz — Twoja prawa powinna pójść do przodu. Tak, żebyśmy wypełniały tę pustkę, uzupełniły się. Ty będziesz iść najpierw... — moment zastanowienia się, zazwyczaj to jej tłumaczono takie detale! — Do przodu, potem w lewo, do tyłu i w prawo.
— Jeżeli tylko będziesz chciała czegoś spróbować, to nie krępuj się ani chwili! Możesz też szepnąć mi do ucha, a wtedy podejdziemy tam razem — w burzowych oczach Makowej Panny rozbłysnęły iskry, które rzadko kiedy pojawiały się w murach Durham Castle. Oriana była co do zasady grzecznym dzieckiem — jedyne niedogodności wieku dziecięcego, które odbijały się na dorosłych mieszkańcach zamku, wywodziły się z ciekawskiej natury dziewczynki, czegoś, co jednocześnie należało pielęgnować, gdy chciało się wychować kolejne pokolenie świadomych swej pozycji i możliwości dam, a jednocześnie czegoś, co w momencie zadania tego lub owego pytania mogło skutecznie zbić odpowiadającego z pantałyku.
Pytanie Lysandry spotkało się z podobnym wyrazem zmieszania, które odbiło się na twarzy spytanej lady Burke.
— Na balach tańczy się tańce balowe — odpowiedziała, lecz na tym skończyła się jej pewność. Widziała kilkukrotnie jak jej matka i ciotki sunęły po parkiecie sali balowej, a robiły to w sposób, który — gdyby nie uważna obserwacja, w tym Oriana nie miała sobie równych — sprawiał iluzję, jakby w ogóle nie dotykały podłogi, unosząc się kilka milimetrów na nią. Gdy spojrzała na swoje kuzynostwo i rodzeństwo, zauważyła, że daleko było im do tego poziomu. Ona i Ariana dopiero rozpoczynały swą przygodę ze skoordynowanymi pląsami. I wciąż miały wyjątkowo długą drogę przed sobą. Po krótkiej chwili milczenia szepnęła dziewczynce na ucho — Ale ja też ich jeszcze nie umiem tańczyć. Więc będziemy je tańczyć za rok, dobrze? Dziś możemy tańczyć tak, jak tylko chcemy.
Żaden dorosły przecież nie będzie im oponował, gdy wszyscy trzymali się ustalonych kanonów i figur w Hampton Court! A nawet, gdyby byli tutaj — i przyglądali się im, pogrążeni w rozmowie pod ścianą, na pewno nie mieliby im za złe chwilowej, czysto dziecięcej rozrywki. Ten jeden dzień w roku... Tę jedną noc, wszyscy mogli mieć dla siebie!
— Nauczę cię jak tańczymy w Durham, ale, jeżeli potrafisz, ty nauczysz mnie, jak się tańczy w Londynie, dobrze? — jasna dłoń dziewczynki uniosła się w górę, z wysuniętym małym palcem. To obietnica, więc musiała zostać stosownie złożona. Była ciekawa, czy Lysandra też znała ten zwyczaj, złączenie małych paluszków przy składanej przysiędze. Jeżeli nie znała, Oriana szybko streściła jej ten osobliwy zabieg, starając się nie brzmieć przy tym zbyt zarozumiale. Odkąd częściej towarzyszyła ciotce poza zamkiem zauważała, że nie zawsze wszyscy rozumieli, gdy mówiła do nich językiem, do którego przywykła w domu, wśród rodziny.
Jeżeli wszystko było jasne, pozwoliła sobie chwycić dłonie Lysandry, w wyczekiwaniu na odpowiedni takt do wejścia w taniec. Na początek poruszanie się po kwadracie.
— To tak naprawdę bardzo proste. Możesz patrzeć się na nasze nogi. Gdy moja lewa idzie do tyłu — tak jak teraz — Twoja prawa powinna pójść do przodu. Tak, żebyśmy wypełniały tę pustkę, uzupełniły się. Ty będziesz iść najpierw... — moment zastanowienia się, zazwyczaj to jej tłumaczono takie detale! — Do przodu, potem w lewo, do tyłu i w prawo.
my daddy's got a wand
you better run
you better run
Oriana Burke
Zawód : lady Durham, córka nestora Burke
Wiek : 8 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
I'll clean my room. In exchange for your immortal soul.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
W ten właśnie sposób wyobrażała sobie zamek księżniczki z bajek jakie opowiadała jej matula lub któraś z ciotuchn. Wyobraźnia dziewczynki należała do tych bogatych i niezwykle plastycznych więc każdy szczegół był ważny, każde, nawet najdrobniejsze załamanie światła w szybie i na wypolerowanej podłodze. Uginający się stół od smakołyków kusił swoim wyglądem i Mała Sroka prawie przełamała swoją obawę, że matula nie byłaby zadowolona, że pierwsze co zrobiła to zaczęła napychać buzię łakociami. Pokręciła więc głową.
-Tańce balowe muszą być trudne. - Skomentowała dziewczynka zupełnie tym niezrażona. Matula na pewno jakieś umiała, więc wiedziała, że poprosi ją o szybką naukę przed kolejnym takim balem. Skoro Mała Lady mówiła, że za rok zatańczą to oznaczało, że mogła się spodziewać kolejnego zaproszenia, a na tą myśl uśmiechnęła się do przyjaciółki. -W Londynie widziałam grajków i muzykantów, tańczyli trzymając się za ręce i skakali w kółku, a potem łapali się za łokcie i znów się kręcili i klaskali w dłonie. - Opowiedziała co widziała kiedy wyszła z matulą na sprawunki. Tańczący wydawali się bardzo zadowoleni i szczęśliwi, więc uznała, że musieli się świetnie przy tym bawić. -Nie wiem tylko czy lady wypada tak skakać? - Spojrzała szmaragdem oczu na dziewczynkę. Nie znała się na byciu damą i mogła się jedynie domyślać co wypada, a czego nie, a i tak Mała Sroka wciąż się świata uczyła i starała się zrozumieć go jak najlepiej, ale wiele pozostawało w strefie pytań i niewiadomej. Wyciągnęła małą dłoń i złączyła najmniejszy palce z tym należącym do Oriany. -Obietnica. - Prosta rzecza, a wywołała szczery uśmiech na jej buzi. Czuła, że miała obok siebie prawdziwą przyjaciółkę, taką na której zawsze mogła polegać. Wspólna zabawa jawiła się jako coś odmiennego, bo zwykle czas spędzała na Umhrą. Troll górski będąc jej strażnikiem i przyjacielem znał wiele sekretów Lysandry, ale nie tańczył i nie mógł porwać ją w taniec, który właśnie miała się nauczyć. Stanęła naprzeciwko Oriany i uważnie śledziła jej kroki, po czym zaczęła robić to co mówiła. Na początku dość niepewnie myląc nogi, zatrzymując się kiedy podniosła nie tą co trzeba, ale po trzeciej próbie już załapała o co chodzi i coraz pewniej wykonywała kolejne figury, a uśmiech na jej buzi świadczył o tym, że świetnie się przy tym bawiła.
-Tańce balowe muszą być trudne. - Skomentowała dziewczynka zupełnie tym niezrażona. Matula na pewno jakieś umiała, więc wiedziała, że poprosi ją o szybką naukę przed kolejnym takim balem. Skoro Mała Lady mówiła, że za rok zatańczą to oznaczało, że mogła się spodziewać kolejnego zaproszenia, a na tą myśl uśmiechnęła się do przyjaciółki. -W Londynie widziałam grajków i muzykantów, tańczyli trzymając się za ręce i skakali w kółku, a potem łapali się za łokcie i znów się kręcili i klaskali w dłonie. - Opowiedziała co widziała kiedy wyszła z matulą na sprawunki. Tańczący wydawali się bardzo zadowoleni i szczęśliwi, więc uznała, że musieli się świetnie przy tym bawić. -Nie wiem tylko czy lady wypada tak skakać? - Spojrzała szmaragdem oczu na dziewczynkę. Nie znała się na byciu damą i mogła się jedynie domyślać co wypada, a czego nie, a i tak Mała Sroka wciąż się świata uczyła i starała się zrozumieć go jak najlepiej, ale wiele pozostawało w strefie pytań i niewiadomej. Wyciągnęła małą dłoń i złączyła najmniejszy palce z tym należącym do Oriany. -Obietnica. - Prosta rzecza, a wywołała szczery uśmiech na jej buzi. Czuła, że miała obok siebie prawdziwą przyjaciółkę, taką na której zawsze mogła polegać. Wspólna zabawa jawiła się jako coś odmiennego, bo zwykle czas spędzała na Umhrą. Troll górski będąc jej strażnikiem i przyjacielem znał wiele sekretów Lysandry, ale nie tańczył i nie mógł porwać ją w taniec, który właśnie miała się nauczyć. Stanęła naprzeciwko Oriany i uważnie śledziła jej kroki, po czym zaczęła robić to co mówiła. Na początku dość niepewnie myląc nogi, zatrzymując się kiedy podniosła nie tą co trzeba, ale po trzeciej próbie już załapała o co chodzi i coraz pewniej wykonywała kolejne figury, a uśmiech na jej buzi świadczył o tym, że świetnie się przy tym bawiła.
The girl...
... who lost things
25.10
Spotkanie Rycerzy Walpurgi dało mu dużo do myślenia. Nie chodziło tylko informacje jakie udało mu się uzyskać jeśli chodziło o cienie i interesujące go kwestie. Pomysł ze stworzeniem Giermków Nocy Walpurgii mu się podobał. Organizacja, której członkami miały być dzieci, miały się uczyć czym jest przynależność, czym jest prawdziwe oddanie sprawie. Wiele osób, które przybyło na spotkanie zadeklarowało chęć pomocy przy tworzeniu Giermków. W przypadku kilku osób miał wątpliwości czy się nadawały, ale nie odezwał się w tym temacie. Miał nadzieję, że Deirdre będzie miała nad tym wszystkim piecze i nie da się niektórym za bardzo rozwinąć. Ufał za to umiejętnościom Primrose, która miała odpowiadać za stworzenie regulaminów, wierzył, że przyłoży się swojego zadania. On sam nie zgłosił się do tego przedsięwzięcia, lokując swoje umiejętności w proces organizowania wiecu, który miał się odbyć w Londynie w grudniu. Tam jego wiedza i doświadczenie z całą pewnością lepiej się przydadzą.
Miał jednak zadanie jeśli chodziło o swoje dzieci. Chciał ich osobiście poinformować o nowo formującej się organizacji, jednocześnie przekazując im, że będą jej członkami. Nie wyobrażał sobie aby miało być inaczej. Sam w końcu rzucił pomysł aby podczas wiecu, dzieci Rycerzy , ubrane już w odpowiednie mundurki, pojawiły się razem z rodzicami na scenie, manifestując swoją przynależność do organizacji. Bliźniaki miały razem z nim pokazać się wszystkim w Londynie, sprawić, że będzie z ich dumny. Wiedział, że zarówno Cornel jak i Melody zrobią wszystko by piąć się w górę po drabinie hierarchii Giermków, by w końcu zostać ich liderami, wzorami do naśladowania. Zwłaszcza syn, który był jego spadkobiercą. Już wykazywał cechy lidera, był zdolny i ambitny. Xavier miał nadzieję, że nie zboczy z obranej ścieżki.
Postanowił, że dzieci poinformuje osobno. Jednocześnie chciał po prostu spędzić z nimi czas. Tego dnia postanowił porozmawiać z synem, jednocześnie organizując jeden z ich szermierczych sparingów. Był ciekaw jak idą młodemu Burke’owi treningi, które dla niego zorganizował, wiedząc, że sam nie będzie miał tyle czasu ile by chciał.
Kazał przygotować wszystko skrzatom w sali balowej, razem z dwoma fotelami i małym stolikiem z poczęstunkiem. Szable przyniósł sam, wcześniej je dokładnie przygotowując, jeszcze stawiając na wersję treningową. Nie chciał by młodemu lordowi cokolwiek się stało, chociaż kiedy on sam był mały, nie miał takich ulg. Czasami się zdarzało, że kończył z rozciętym rękawem czy policzkiem, szybko potem zaleczonym przez uzdrowiciela.
Przyszedł chwilę przed ustaloną godziną i czekał na syna siedząc w fotelu, opierając brodę na dłoni. Nie mógł za długo tak siedzieć, bo zmęczenie i senność dawała mu się we znaki. Kiedy się ruszał, walczył z tym wszystkim, ale wystarczyło usiąść by wszystko do niego wracało. Nieprzespane noce, koszmary i bezsenność dawały mu się we znaki, o czym mogły świadczyć cienie pod oczami i bladość, mimo wszystko starał się nie dawać nic po sobie poznać. Zwłaszcza przed dziećmi.
k6
Spotkanie Rycerzy Walpurgi dało mu dużo do myślenia. Nie chodziło tylko informacje jakie udało mu się uzyskać jeśli chodziło o cienie i interesujące go kwestie. Pomysł ze stworzeniem Giermków Nocy Walpurgii mu się podobał. Organizacja, której członkami miały być dzieci, miały się uczyć czym jest przynależność, czym jest prawdziwe oddanie sprawie. Wiele osób, które przybyło na spotkanie zadeklarowało chęć pomocy przy tworzeniu Giermków. W przypadku kilku osób miał wątpliwości czy się nadawały, ale nie odezwał się w tym temacie. Miał nadzieję, że Deirdre będzie miała nad tym wszystkim piecze i nie da się niektórym za bardzo rozwinąć. Ufał za to umiejętnościom Primrose, która miała odpowiadać za stworzenie regulaminów, wierzył, że przyłoży się swojego zadania. On sam nie zgłosił się do tego przedsięwzięcia, lokując swoje umiejętności w proces organizowania wiecu, który miał się odbyć w Londynie w grudniu. Tam jego wiedza i doświadczenie z całą pewnością lepiej się przydadzą.
Miał jednak zadanie jeśli chodziło o swoje dzieci. Chciał ich osobiście poinformować o nowo formującej się organizacji, jednocześnie przekazując im, że będą jej członkami. Nie wyobrażał sobie aby miało być inaczej. Sam w końcu rzucił pomysł aby podczas wiecu, dzieci Rycerzy , ubrane już w odpowiednie mundurki, pojawiły się razem z rodzicami na scenie, manifestując swoją przynależność do organizacji. Bliźniaki miały razem z nim pokazać się wszystkim w Londynie, sprawić, że będzie z ich dumny. Wiedział, że zarówno Cornel jak i Melody zrobią wszystko by piąć się w górę po drabinie hierarchii Giermków, by w końcu zostać ich liderami, wzorami do naśladowania. Zwłaszcza syn, który był jego spadkobiercą. Już wykazywał cechy lidera, był zdolny i ambitny. Xavier miał nadzieję, że nie zboczy z obranej ścieżki.
Postanowił, że dzieci poinformuje osobno. Jednocześnie chciał po prostu spędzić z nimi czas. Tego dnia postanowił porozmawiać z synem, jednocześnie organizując jeden z ich szermierczych sparingów. Był ciekaw jak idą młodemu Burke’owi treningi, które dla niego zorganizował, wiedząc, że sam nie będzie miał tyle czasu ile by chciał.
Kazał przygotować wszystko skrzatom w sali balowej, razem z dwoma fotelami i małym stolikiem z poczęstunkiem. Szable przyniósł sam, wcześniej je dokładnie przygotowując, jeszcze stawiając na wersję treningową. Nie chciał by młodemu lordowi cokolwiek się stało, chociaż kiedy on sam był mały, nie miał takich ulg. Czasami się zdarzało, że kończył z rozciętym rękawem czy policzkiem, szybko potem zaleczonym przez uzdrowiciela.
Przyszedł chwilę przed ustaloną godziną i czekał na syna siedząc w fotelu, opierając brodę na dłoni. Nie mógł za długo tak siedzieć, bo zmęczenie i senność dawała mu się we znaki. Kiedy się ruszał, walczył z tym wszystkim, ale wystarczyło usiąść by wszystko do niego wracało. Nieprzespane noce, koszmary i bezsenność dawały mu się we znaki, o czym mogły świadczyć cienie pod oczami i bladość, mimo wszystko starał się nie dawać nic po sobie poznać. Zwłaszcza przed dziećmi.
k6
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Sala balowa dla młodego lorda Burke zawsze sprawiała wrażenie przestrzeni innej niż reszta zamku Durham. Przede wszystkim było tu jaśniej. Nawet gdy ciężkie chmury za oknami przesłaniały słońce, do środka dostawało się sporo światła czy to dziennego słonecznego, czy też blasku srebrzystego księżyca, gdy pełnia górowała nad wielką posiadłością. To jednak zawsze wydawało się Cornelowi bardzo niepokojące, kiedy spoglądał w witrażowe okna w całkowitych ciemnościach, czasami przychodziły jedne z tych nocy, które nie pozwalały mu spać. Utrata matki nadal jątrzyła się niczym otwarta rana i rozpacz przychodziła w snach, a wtedy nie chciał ponownie zamykać oczu. W takich sytuacjach oswajał strach, krocząc po zamku Durham, zatapiając się w ciemności. Nie raz czy dwa uciekł do pokoju, ale każdym takim przejawem tchórzostwa, obiecywał sobie, że kolejna nieprzespana noc da mu następną próbę, której podoła.
Przemykając do sali balowej często miał wrażenie, że jakieś cienie przedzierają się za witrażami. Niezidentyfikowane postacie, w których wyobraźnia podsuwała mu wizje nieokrzesanych wilkołaków lub innych potworów, o których uczył się z magicznych ksiąg. W takich momentach na chwile strach przesuwał zdrowy rozsądek, ale chłopak o kruczych włosach, wiedział, że w zamku Durham jest bezpieczny i nie musi się bać niczego ani nikogo — to był jego dom.
Dzisiaj nic go nie niepokoiło, również dobrze spał, a dzień zapowiadał się wspaniale, wręcz czuł podekscytowanie, że trening szermierki odbędzie z tatą. Jak zwykle ubrany elegancko niczym młody lord, wezwał jednego ze skrzatów, aby ten podał mu, która jest godzina i czy jego ojciec już na niego czeka. Wygładził kamizelkę, razem z koszulą, po czym ruszył do sali balowej. Wszedł punktualnie, zawsze o to dbał. Nie lubił się spóźniać. Wiedział, że niektórzy mogli to odebrać jako zniewagę, przestrzegał zasad, które mu wpajano i mimo młodego wieku nie pozwalał sobie na błędy, bo jako młody lord, następca Durham musiał dążyć do perfekcji.
Od razu, kiedy jego zielone oczy zobaczyły Xaviera siedzącego na fotelu, jego twarz rozpromieniła się, zaraz to jednak stonował swój uśmiech. Nie był Melody, której wolno było rzucać się w objęcia ojca i szlochać papo.
- Tato. - Jego chłopięcy głos, chociaż nadal dziecięcy wybrzmiał z powagą, ale też nutką radości. Uwielbiał czas spędzony z Xavierem, zwłaszcza we dwoje, gdzie cała uwaga ojca była skupiona tylko na nim. Lord Burke był zajętym człowiekiem, nawet jeśli starał się każdą wolną chwilę spędzać czas z dziećmi Cornel oddałby wszystko, aby było tych chwil o wiele więcej, ale on też miał swoje obowiązki — jak każdy w zamku Durham.
| rzut k10 na magię dziecięcą — ambicja
Przemykając do sali balowej często miał wrażenie, że jakieś cienie przedzierają się za witrażami. Niezidentyfikowane postacie, w których wyobraźnia podsuwała mu wizje nieokrzesanych wilkołaków lub innych potworów, o których uczył się z magicznych ksiąg. W takich momentach na chwile strach przesuwał zdrowy rozsądek, ale chłopak o kruczych włosach, wiedział, że w zamku Durham jest bezpieczny i nie musi się bać niczego ani nikogo — to był jego dom.
Dzisiaj nic go nie niepokoiło, również dobrze spał, a dzień zapowiadał się wspaniale, wręcz czuł podekscytowanie, że trening szermierki odbędzie z tatą. Jak zwykle ubrany elegancko niczym młody lord, wezwał jednego ze skrzatów, aby ten podał mu, która jest godzina i czy jego ojciec już na niego czeka. Wygładził kamizelkę, razem z koszulą, po czym ruszył do sali balowej. Wszedł punktualnie, zawsze o to dbał. Nie lubił się spóźniać. Wiedział, że niektórzy mogli to odebrać jako zniewagę, przestrzegał zasad, które mu wpajano i mimo młodego wieku nie pozwalał sobie na błędy, bo jako młody lord, następca Durham musiał dążyć do perfekcji.
Od razu, kiedy jego zielone oczy zobaczyły Xaviera siedzącego na fotelu, jego twarz rozpromieniła się, zaraz to jednak stonował swój uśmiech. Nie był Melody, której wolno było rzucać się w objęcia ojca i szlochać papo.
- Tato. - Jego chłopięcy głos, chociaż nadal dziecięcy wybrzmiał z powagą, ale też nutką radości. Uwielbiał czas spędzony z Xavierem, zwłaszcza we dwoje, gdzie cała uwaga ojca była skupiona tylko na nim. Lord Burke był zajętym człowiekiem, nawet jeśli starał się każdą wolną chwilę spędzać czas z dziećmi Cornel oddałby wszystko, aby było tych chwil o wiele więcej, ale on też miał swoje obowiązki — jak każdy w zamku Durham.
| rzut k10 na magię dziecięcą — ambicja
The member 'Cornel Burke' has done the following action : Rzut kością
'k10' : 8
'k10' : 8
Słysząc charakterystyczny dźwięk otwieranych drzwi uniósł głowę, wcześniej opierając brodę na dłoni. Widząc syna, delikatny uśmiech wpłynął na jego usta. Przyjrzał się chłopcu uważnie z zadowoleniem stwierdzając, że wygląda przyzwoicie w gładkiej koszuli i dobrze leżącej kamizelce. W domu mogli sobie pozwolić na więcej swobody niż poza nim, ale Xavier zawsze przykładał uwagę do odpowiedniego ubioru, nawet w murach zamku. Jego garderoba składa się w większości z garniturów i pasujących do nich koszul. Próżno było szukać jakiś luźniejszych ubrań, można było znaleźć kilka rozpinanych swetrów i koszul, które nie pasowały do garnituru, ale nic więcej. Xavier stawiał na elegancje, nawet w domu, dlatego sam miał na sobie granatowy, trzy częściowy garnitur.
- Cornel, jak zwykle punktualnie. - pokiwał głową z zadowoloną miną podnosząc się z fotela, jednocześnie ściągając marynarkę i przewieszając ją przez oparcie, po czym jeszcze poklepał siedzącego obok na ziemi Hadesa po łbie – Świetnie, idealnie na rozpoczęcie naszego treningu. Mam nadzieję, że przykładałeś się do lekcji? - spojrzał uważnie na chłopca, unosząc brew ku górze.
Naturalnie wiedział, że syn uważał na każdych zorganizowanych dla niego lekcji. Xavier sam zadbał o najlepszych nauczycieli dla swoich dzieci, jednocześnie upewniając się, że będą pobierać nauki osobno. Do każdego ze swoich dzieci miał inne oczekiwania, ale nadal były one wysokie. Chciał by Melody wyrosła na młodą lady, która nie tylko miała szeroką wiedzę i była inteligentna, ale przede wszystkim znała swoją wartość. Naturalnie miała również przynieść dumę ojcu i rodzinie i wyjść dobrze za mąż, a Xavier miał zamiar tego osobiście dopilnować i nie pozwolić by jego córka trafiła na męża, który nie będzie jej szanował. Jeśli chodziło o Cornelia, co do niego miał większe wymagania, które jak na razie, jak na tak młody wiek, młodzieniec spełniał co do joty.
- Przy okazji chciałbym z tobą porozmawiać o bardzo ważnej sprawie, której będziesz częścią już niedługo. - odparł sięgając po obie szpady, jedną podając synowi i ustawiając się naprzeciwko niego – Ale najpierw zobaczmy czego się nauczyłeś. - dodał po chwili.
Nie planował iśc dzisiaj na całość ze swoimi umiejętnościami, ale też nie miał zamiaru dawać forów synowi. Chciał zobaczyć jak mu idzie, jeśli okaże się jego umiejętności się znacznie poprawiły, zapisze go do klubu szermierki w Londynie.
- Cornel, jak zwykle punktualnie. - pokiwał głową z zadowoloną miną podnosząc się z fotela, jednocześnie ściągając marynarkę i przewieszając ją przez oparcie, po czym jeszcze poklepał siedzącego obok na ziemi Hadesa po łbie – Świetnie, idealnie na rozpoczęcie naszego treningu. Mam nadzieję, że przykładałeś się do lekcji? - spojrzał uważnie na chłopca, unosząc brew ku górze.
Naturalnie wiedział, że syn uważał na każdych zorganizowanych dla niego lekcji. Xavier sam zadbał o najlepszych nauczycieli dla swoich dzieci, jednocześnie upewniając się, że będą pobierać nauki osobno. Do każdego ze swoich dzieci miał inne oczekiwania, ale nadal były one wysokie. Chciał by Melody wyrosła na młodą lady, która nie tylko miała szeroką wiedzę i była inteligentna, ale przede wszystkim znała swoją wartość. Naturalnie miała również przynieść dumę ojcu i rodzinie i wyjść dobrze za mąż, a Xavier miał zamiar tego osobiście dopilnować i nie pozwolić by jego córka trafiła na męża, który nie będzie jej szanował. Jeśli chodziło o Cornelia, co do niego miał większe wymagania, które jak na razie, jak na tak młody wiek, młodzieniec spełniał co do joty.
- Przy okazji chciałbym z tobą porozmawiać o bardzo ważnej sprawie, której będziesz częścią już niedługo. - odparł sięgając po obie szpady, jedną podając synowi i ustawiając się naprzeciwko niego – Ale najpierw zobaczmy czego się nauczyłeś. - dodał po chwili.
Nie planował iśc dzisiaj na całość ze swoimi umiejętnościami, ale też nie miał zamiaru dawać forów synowi. Chciał zobaczyć jak mu idzie, jeśli okaże się jego umiejętności się znacznie poprawiły, zapisze go do klubu szermierki w Londynie.
Xavier Burke
Zawód : artefakciarz, gospodarz Palarni Opium
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
I know what you are doing in the dark, I know what your greatest desires are
OPCM : 10 +2
UROKI : 11 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 18 +2
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej
Rycerze Walpurgii
Odkąd tylko przyszedł na świat, obserwował uważnie każdy ruch ojca. Jego gesty, mimikę twarzy w towarzystwie ważnych osób, rodziny czy matki. Jak się ubiera, kiedy przekracza próg rezydencji, udając się na dłużej do miasta, co zakłada na siebie gdy jest w domu? Nic nie umykało młodemu lordowi, który był spostrzegawczy i wyczulony na każdą zmianę Xaviera. Niemniej, kiedy widział tatę, zawsze towarzyszyły temu przyjemne uczucia, ale także duma i pełna powaga, tę ostatnią pozwalał sobie czasami odgonić na moment, zwłaszcza przy siostrze.
Był dzieckiem, dlatego wyczulenie na drobne zmiany emocji czy uczuć, które krążyły w jego otoczeniu, przejawiały się dla niego niczym coś całkiem zwyczajnego. Spostrzegawczość również mu w tym pomagała, z drugiej strony lord Burke dobrze się maskował, nie chcąc pokazać najmniejszego zmęczenia swoim dzieciom czy też niepotrzebnych poruszeń, które mogłyby wprowadzić niestabilność w ich małe, dopiero kształtujące się światy; zwłaszcza że niedawno stracili matkę. Dlatego czasami tak trudno było mu przejrzeć tatę, co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że chce być taki jak on.
Lekko się uśmiechnął na słowa rodziciela, zjawił się punktualnie i był zadowolony z siebie, że nie mylił się co do tego, że stawianie się o umówionej godzinie, zawsze było dobrą decyzją.
- Zawsze przykładam się do lekcji. - Zwłaszcza szermierki, chciał dodać, bo uwielbiał te zajęcia bardziej niż jazdę konną, chociaż matce mówił coś zupełnie innego. Powstrzymał się, jednak od słowa zwłaszcza, nie chcąc wyjść na takiego, co ignoruje wiedzę, naukę z książek. Chociaż wydawało mu się to o wiele mniej ciekawsze. Nadal nie rozumiał, co tata widział w tych wszystkich książkach, niektóre historie były interesujące, ale coś czuł, że na poznanie tych najbardziej wzbudzających ekscytacje jest jeszcze za młody. Na pewno jak na prawdziwego Burke wolał aktywności sportowe, oczywiście oprócz tańca.
Stał prosto, elegancko, wręcz nieświadomie papugował ojca. Na chwile przeniósł wzrok na Hadesa, bo nie dało się nie zaszczycić ani jednym spojrzeniem doga niemieckiego krążącego po zamku Durham, po czym całkowicie skupił się na tacie. Jego słowa bardzo go zaintrygowały, ale musiał odsunąć całą ciekawość na bok i skupić się na najważniejszym na touché. Wziął od ojca szpadę.
- En garde. - Zakomunikował, co oznaczało przyjęcie pozycji szermierczej w języku francuskim i uśmiechnął się z błyskiem w oku, który mówił tylko o zdeterminowaniu chłopca. Intuicyjnie trzymając broń, wiedział, że przy szpadzie należy ustawić się z pozycji szóstej, inaczej miało miejsce przy szabli. Poczekał tylko na znak gotowości od Xaviera i wyprowadził cios jako pierwszy. Może zbyt pewny siebie, ale na pewno chciał pokazać ojcu, jak wiele się nauczył.
Był dzieckiem, dlatego wyczulenie na drobne zmiany emocji czy uczuć, które krążyły w jego otoczeniu, przejawiały się dla niego niczym coś całkiem zwyczajnego. Spostrzegawczość również mu w tym pomagała, z drugiej strony lord Burke dobrze się maskował, nie chcąc pokazać najmniejszego zmęczenia swoim dzieciom czy też niepotrzebnych poruszeń, które mogłyby wprowadzić niestabilność w ich małe, dopiero kształtujące się światy; zwłaszcza że niedawno stracili matkę. Dlatego czasami tak trudno było mu przejrzeć tatę, co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że chce być taki jak on.
Lekko się uśmiechnął na słowa rodziciela, zjawił się punktualnie i był zadowolony z siebie, że nie mylił się co do tego, że stawianie się o umówionej godzinie, zawsze było dobrą decyzją.
- Zawsze przykładam się do lekcji. - Zwłaszcza szermierki, chciał dodać, bo uwielbiał te zajęcia bardziej niż jazdę konną, chociaż matce mówił coś zupełnie innego. Powstrzymał się, jednak od słowa zwłaszcza, nie chcąc wyjść na takiego, co ignoruje wiedzę, naukę z książek. Chociaż wydawało mu się to o wiele mniej ciekawsze. Nadal nie rozumiał, co tata widział w tych wszystkich książkach, niektóre historie były interesujące, ale coś czuł, że na poznanie tych najbardziej wzbudzających ekscytacje jest jeszcze za młody. Na pewno jak na prawdziwego Burke wolał aktywności sportowe, oczywiście oprócz tańca.
Stał prosto, elegancko, wręcz nieświadomie papugował ojca. Na chwile przeniósł wzrok na Hadesa, bo nie dało się nie zaszczycić ani jednym spojrzeniem doga niemieckiego krążącego po zamku Durham, po czym całkowicie skupił się na tacie. Jego słowa bardzo go zaintrygowały, ale musiał odsunąć całą ciekawość na bok i skupić się na najważniejszym na touché. Wziął od ojca szpadę.
- En garde. - Zakomunikował, co oznaczało przyjęcie pozycji szermierczej w języku francuskim i uśmiechnął się z błyskiem w oku, który mówił tylko o zdeterminowaniu chłopca. Intuicyjnie trzymając broń, wiedział, że przy szpadzie należy ustawić się z pozycji szóstej, inaczej miało miejsce przy szabli. Poczekał tylko na znak gotowości od Xaviera i wyprowadził cios jako pierwszy. Może zbyt pewny siebie, ale na pewno chciał pokazać ojcu, jak wiele się nauczył.
Strona 4 z 4 • 1, 2, 3, 4
Sala balowa
Szybka odpowiedź