Gabinet Francisa Lestrange
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Gabinet Francisa Lestrange
Jedna z najbardziej stonowanych komnat w całym Wenus, choć niemniej urządzana ze wykwintnie i ze smakiem. Umeblowanie jak na gabinet jest dość nietypowe, pomieszczenie bowiem bardziej przypomina elegancki salonik niż miejsce pracy. Kanapy z miękkim obiciem, wygodne podnóżki, wysiedziane fotele aż proszą się, aby na nich legnąć i zażyć chwili ożywczego odpoczynku. Jest tak nie bez powodu - Francis w istocie rzadko tu pracuje, petentów przeważnie przyjmuje w którejś z głównych sal, a gabinet wykorzystuje do celów relaksacyjnych i regeneracji straconej energii.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:49, w całości zmieniany 1 raz
Właściciel przybytku, który pojawił się przed nią wyglądał całkiem postawnie, prezentował się bardzo dobrze i na pierwszy rzut oka widać było, że działa z powodzeniem. Nie wiedziała wszak kogo ma się spodziewać. Nazwisko Lestrange podpowiadało jedno - w jego żyłach płynęła szlachetna krew. Jakże niesprawiedliwy był los. Jedni mieli w życiu łatwo, lekko, z samego fakty urodzenia się w arystokratycznej rodzinie. Pieniądze, sława, wszystko zapewne przychodziło im łatwo, nie musieli starać się nazbyt. Innym było trudniej, od samego początku musieli walczyć o siebie i nie pozwalać na potknięcia, bo jedno niepowodzenie mogło przewyższyć szalę na ich niekorzyść. Shannon nie uważała, że miała trudne życie, wręcz przeciwnie, jej rodzina miała pieniądze, hodowla ojca przynosiła zyski, nie miała na co narzekać. Jednocześnie nie zamierzała oceniać Lorda Lestrange'a. wszak pierwsze wrażenie może być złudne. Nigdy nie zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby miała szansę urodzić się w arystokratycznej rodzinie. Jednak... Wiedziała, że damy szlachetnie urodzone mają ograniczone możliwości, a Lyon nie znosiła ograniczeń, w żadnym razie.
- Shannon Lyon. - dopowiedziała od razu, melodyjnym głosem, uśmiechając się lekko. Miłe przywitanie. Ciekawe czy Lordowie na codzień mieli zwyczaj witać kobiety w ten sposób, czy jedynie z uwagi na formę pracy Francis postanowił iść w tym kierunku. Nie miała pojęcia o zwyczajach arystokracji, ani o tym jak traktowali innych, niewiele styczności miała z takimi osobami. To jej debiut, w zasadzie, oby nie okazał się kompletną klapą. - Wody, jeśli można prosić. - dodała jeszcze. Nie smiała prosić o alkohol, choć to zapewne rozluźniłoby ją całkowicie i rozmowa stałaby się przyjemniejsza, a jednak przyszła starać się o pracę i należało trzymać rezon, nie popełniać błędów. Zależało jej na tej posadzie. Nawet za bardzo.
- Przyznam otwarcie, bardzo zależy mi na posadzie w Restauracji. Mam pewne doświadczenie, zdobyte przez ostatnich kilka miesięcy... Pański przybytek ma ogromną renomę, a ja chciałabym stać się częścią tego przedsięwzięcia, Lordzie Lestrange. - powiedział zajmując miejsce naprzeciw niego. O ile dobrze pamiętała, szlachetnie urodzonych tytułowało się właśie w ten sposób, jak najbardziej przejrzyście oddając im honory, wszak byli lepiej urodzeni. Oby jej otwartość nie okazała się przekleństwem, a Lord Francis Lestrange zrozumiał jak bardzo zawzięta i chętna do pracy była kobieta przed nim.
- Shannon Lyon. - dopowiedziała od razu, melodyjnym głosem, uśmiechając się lekko. Miłe przywitanie. Ciekawe czy Lordowie na codzień mieli zwyczaj witać kobiety w ten sposób, czy jedynie z uwagi na formę pracy Francis postanowił iść w tym kierunku. Nie miała pojęcia o zwyczajach arystokracji, ani o tym jak traktowali innych, niewiele styczności miała z takimi osobami. To jej debiut, w zasadzie, oby nie okazał się kompletną klapą. - Wody, jeśli można prosić. - dodała jeszcze. Nie smiała prosić o alkohol, choć to zapewne rozluźniłoby ją całkowicie i rozmowa stałaby się przyjemniejsza, a jednak przyszła starać się o pracę i należało trzymać rezon, nie popełniać błędów. Zależało jej na tej posadzie. Nawet za bardzo.
- Przyznam otwarcie, bardzo zależy mi na posadzie w Restauracji. Mam pewne doświadczenie, zdobyte przez ostatnich kilka miesięcy... Pański przybytek ma ogromną renomę, a ja chciałabym stać się częścią tego przedsięwzięcia, Lordzie Lestrange. - powiedział zajmując miejsce naprzeciw niego. O ile dobrze pamiętała, szlachetnie urodzonych tytułowało się właśie w ten sposób, jak najbardziej przejrzyście oddając im honory, wszak byli lepiej urodzeni. Oby jej otwartość nie okazała się przekleństwem, a Lord Francis Lestrange zrozumiał jak bardzo zawzięta i chętna do pracy była kobieta przed nim.
Shannon Lyon
Shannon Lyon
Zawód : Szukam szczęścia
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And hand in hand, on the edge of the sand,
They danced by the light of the moon.
They danced by the light of the moon.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Praca w usługach wyrabia we mnie świętą cierpliwość. Może nie anielską, choćby ze względu na profil mych zainteresowań, lecz całkiem nieźle idzie mi obchodzenie się z ludzkim materiałem. Ten jest bardziej plastyczny i znacznie bardziej niewdzięczny od każdego z pozostałych, za to satysfakcja w rzeźbieniu w nim... Taak, proporcjonalnie - nieporównywalnie większa. Lata praktyki, cóż mogę powiedzieć, w Wenus od początku stawiamy na jak najlepszy kontakt z klientem. Czy, raczej, gościem: z tego określenia bije znacznie więcej sympatii, a ja stosuję się do zasad, które wymyślam. Bywam dupkiem, ale staram się nie być hipokrytą. Czy to w jakiś sposób mnie wybiela?
Raz na wozie, raz pod wozem. W tym konkretnym wypadku akurat jestem górą, bo startuję z uprzywilejowanej pozycji, a dziewczyna problematyczna się nie wydaje. Zanim zajmuje miejsce na krześle naprzeciw mnie, sprytnie wykorzystuję chwilę, by się jej przyjrzeć. Ocenić balans bioder, zerknąć na jej nogi, zobaczyć jak się porusza czując na sobie mój wzrok. Na moment staje się centrum mych zainteresowań, dokładnie, w liczbie mnogiej - ona i wszystko, co się dookoła niej obraca. Oględziny wypadają pomyślnie, rozmawiamy. Nazwisko brzmi dla mnie obco, ale dla zachowania pozorów rozkładam przed sobą kilka blankietów papieru, z których żaden nie ma nic wspólnego z madame Lyon. Liczę, że tego nie zauważy, a przynajmniej nie skomentuje. Gdzieś tam jest - gdzieś tam, pośród nieco chwiejnej sterty dokumentów wszelakich wymagającej posortowania na sprawy załatwione, bieżące i te do ogarnięcia na tydzień temu. Z terminami się nie lubimy, ale na swoją obronę mogę rzec, że z wzajemnością.
-Jak najbardziej - kiwam głową i przywołuję karafkę z chłodną wodą. Cytrynka, grejpfrut, kilka listków mięty, Francja Elegancja. Nalewam szczodrze do masywnej, kryształowej szklanki, która oryginalnie służy do picia whisky i podsuwam ją Shannon. Sam toast wznoszę winem. I znowu się wytłumaczę - na włoską modłę rozcieńczonym wodą i pieruńsko słodkim. Żeby się upić musiałbym pochłonąć beczkę. Wystarczy jednak, aby wprawić się w dobry humor, zwłaszcza, że tak je sobie popijam od samego rana. Braku profesjonalizmu nikt mi tu nie zarzuci, więc hulaj dusza, piekła nie ma. Tak to sobie wymyśliłem, to przecież raj prosto spod mych rąk, którego jestem kreatorem i opiekunem. I dlatego układam sobie w głowie jak najgrzeczniejszą odmowę panience Lyon, zastanawiając się, czy potrafię jakoś łagodniej zapytać się jej, czy nie jest już za stara na ten biznes. Parę miesięcy doświadczenia... debiut i w tym samym roku emerytura, ot, tyle jej mogę zaoferować. Wszystkie sloty na gorące mamusie niestety mam zajęte. W statystycznym przekroju społeczeństwa dominują statystyczne fantazje o młodym ciałku wilgotnym najlepiej na sam widok amanta.
-Gdzie pracowałaś wcześniej, madame? Czy może przełożony był tak łaskaw i zostawił panience jakiejś rekomendacje? - stawiam na dyplomację, bo w całym seks biznesie chyba tylko Borgia i wydajemy papiery naszym dziewczętom - dlaczego starasz się o posadę właśnie w Wenus, madame Lyon? - to już pytanie dla mnie, lubię wiedzieć, co piszczy w trawie i słychać na mieście. A słychać dobrze, jeśli umie się słuchać albo ma się do dyspozycji różne uszy. Inaczej dźwięk się niesie z wysokości podłogi, inaczej z samych wyżyn, jak dużo wie Shannon, usytuowana gdzieś bliżej dołu tej piramidy? I ile ja mogę na jej wiedzy lub niewiedzy ugrać?
Raz na wozie, raz pod wozem. W tym konkretnym wypadku akurat jestem górą, bo startuję z uprzywilejowanej pozycji, a dziewczyna problematyczna się nie wydaje. Zanim zajmuje miejsce na krześle naprzeciw mnie, sprytnie wykorzystuję chwilę, by się jej przyjrzeć. Ocenić balans bioder, zerknąć na jej nogi, zobaczyć jak się porusza czując na sobie mój wzrok. Na moment staje się centrum mych zainteresowań, dokładnie, w liczbie mnogiej - ona i wszystko, co się dookoła niej obraca. Oględziny wypadają pomyślnie, rozmawiamy. Nazwisko brzmi dla mnie obco, ale dla zachowania pozorów rozkładam przed sobą kilka blankietów papieru, z których żaden nie ma nic wspólnego z madame Lyon. Liczę, że tego nie zauważy, a przynajmniej nie skomentuje. Gdzieś tam jest - gdzieś tam, pośród nieco chwiejnej sterty dokumentów wszelakich wymagającej posortowania na sprawy załatwione, bieżące i te do ogarnięcia na tydzień temu. Z terminami się nie lubimy, ale na swoją obronę mogę rzec, że z wzajemnością.
-Jak najbardziej - kiwam głową i przywołuję karafkę z chłodną wodą. Cytrynka, grejpfrut, kilka listków mięty, Francja Elegancja. Nalewam szczodrze do masywnej, kryształowej szklanki, która oryginalnie służy do picia whisky i podsuwam ją Shannon. Sam toast wznoszę winem. I znowu się wytłumaczę - na włoską modłę rozcieńczonym wodą i pieruńsko słodkim. Żeby się upić musiałbym pochłonąć beczkę. Wystarczy jednak, aby wprawić się w dobry humor, zwłaszcza, że tak je sobie popijam od samego rana. Braku profesjonalizmu nikt mi tu nie zarzuci, więc hulaj dusza, piekła nie ma. Tak to sobie wymyśliłem, to przecież raj prosto spod mych rąk, którego jestem kreatorem i opiekunem. I dlatego układam sobie w głowie jak najgrzeczniejszą odmowę panience Lyon, zastanawiając się, czy potrafię jakoś łagodniej zapytać się jej, czy nie jest już za stara na ten biznes. Parę miesięcy doświadczenia... debiut i w tym samym roku emerytura, ot, tyle jej mogę zaoferować. Wszystkie sloty na gorące mamusie niestety mam zajęte. W statystycznym przekroju społeczeństwa dominują statystyczne fantazje o młodym ciałku wilgotnym najlepiej na sam widok amanta.
-Gdzie pracowałaś wcześniej, madame? Czy może przełożony był tak łaskaw i zostawił panience jakiejś rekomendacje? - stawiam na dyplomację, bo w całym seks biznesie chyba tylko Borgia i wydajemy papiery naszym dziewczętom - dlaczego starasz się o posadę właśnie w Wenus, madame Lyon? - to już pytanie dla mnie, lubię wiedzieć, co piszczy w trawie i słychać na mieście. A słychać dobrze, jeśli umie się słuchać albo ma się do dyspozycji różne uszy. Inaczej dźwięk się niesie z wysokości podłogi, inaczej z samych wyżyn, jak dużo wie Shannon, usytuowana gdzieś bliżej dołu tej piramidy? I ile ja mogę na jej wiedzy lub niewiedzy ugrać?
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Lordowie mieli wolność, swobodę, niezliczone możliwości. Pieniądze, nazwiska, sławę, wszystko co chcieli. Bycie częścią arystokracji i śmietanki towarzyskiej dawało im tak wiele... Wystarczyło spojrzeń na Lorda, który zajmował miejsce przed nią. Dobre geny, przystojny, pasowało mu miejsce, które zajmował. Prowadzenie renomowanego lokalu, który ściągał niezliczoną ilość gości. Ta władza, która była mu dana, którą miał na wyciągnięcie dłoni. Czy ona chciałaby właśnie takiego życia? Z jednej strony szlachetna krew była błogosławieństwem, z drugiej wiązała ręce. Damy miało niezliczoną ilość ograniczeń, a Shannon ceniła sobie wolność. Nie mogłaby być damą. Za to miała możliwość podjęcia próby w tym znamienitym miejscu, pozostało jej jedynie przekonać szanownego Lorda Francisa Lestrange, aby wybrał właśnie ją. Shannon miała swój wdzięk, potrafiła oczarować, nie tylko melodią głosu, nie tylko dźwiękiem, który wypływał swobodnie spomiędzy jej pełnych ust. Miała piękne ciało, które potrafiła wykorzystać, trzeba było być świadomym swych atrybutów, a wtedy świat był dla nas bardziej łaskawy.
Poprzednia praca była nudna. Nie potrafiła czuć się usatysfakcjonowana obługując zza kontuary wielu pijanych, nic nieznaczących ludzi w dokach. Wydawało im się, że są nie wiadomo kim, bo w głowach mieli podróże, przecinając morskie fale i oddając się błogiej rozpuście. W istocie jednak obrzydzali ją, przyprawiali o niesmak. Klient powinien mieć klasę, nie podejmować nadmiernych zachowań, które były zwyczajnie nie na miejscu. A tak było w przypadku większości. Wydęła usta i zastanowiła się przez chwilę, to jedyny prawdziwy powód? Poza wieloma aspektami opinii o Wenus, można tak powiedzieć.
- W mało znaczącym pubie w dokach, gdzie gromadzili się sami... wątpliwej opinii czarodzieje. - mruknęła z powagą sięgając do torebki, aby wyciągnąć list. Z poprzednim pracodawcą żyła w dobrym układzie, nie przekszadzało mu więc napisanie kilka dobrych słów o pracownicy, która przecież przyciągnęła do jego lokalu dość sporo osób. Głównie wiekszość chciała sobie popatrzyć, komentując w niestosowny sposób. - Niestety, zrezygnowałam z powodu troski o samą siebie. Być może Lord uzna to za egoistyczne zachowanie, miała jednak powody. - mruknęła, przekazując mu list i nachylając się przed nim przez krótką chwilę. Później wróciła do poprzedniej pozycji. - Nie owijając... Chcę być z panem zupełnie szczera, wszak to podstawa każdej dobrej współpracy. W poprzednim miejscu pracy czułam się jak... królik na polowaniu. Mężczyźni urzązali gonitwę, któremu pierwszemu uda się mnie dopaść. Spotkało mnie przez to kilka przykrych sytuacji. - dodała. Dobrze, że potrafiła się bronić, a stosowanie zaklęć ofensywnych i defensywnych nie było jej obce. Trzeba sobie radzić w życiu.
- Właśnie dlatego staram się o posadę w Wenus. To miejsce z klasą, gdzie pijany motłoch nie będzie próbował dorwać króliczka przy pierwszym zakręcie. - odpowiedziała w końcu na zadanie przez niego pytanie i odetchnęła lekko sięgając po wodę. Nie bez powodu nawiązała do króliczków, ale uważała, że Lestrange raczej poradzi sobie z tą niewątpliwie trafną aluzją odnośnie napalonych mężczyzn.
Poprzednia praca była nudna. Nie potrafiła czuć się usatysfakcjonowana obługując zza kontuary wielu pijanych, nic nieznaczących ludzi w dokach. Wydawało im się, że są nie wiadomo kim, bo w głowach mieli podróże, przecinając morskie fale i oddając się błogiej rozpuście. W istocie jednak obrzydzali ją, przyprawiali o niesmak. Klient powinien mieć klasę, nie podejmować nadmiernych zachowań, które były zwyczajnie nie na miejscu. A tak było w przypadku większości. Wydęła usta i zastanowiła się przez chwilę, to jedyny prawdziwy powód? Poza wieloma aspektami opinii o Wenus, można tak powiedzieć.
- W mało znaczącym pubie w dokach, gdzie gromadzili się sami... wątpliwej opinii czarodzieje. - mruknęła z powagą sięgając do torebki, aby wyciągnąć list. Z poprzednim pracodawcą żyła w dobrym układzie, nie przekszadzało mu więc napisanie kilka dobrych słów o pracownicy, która przecież przyciągnęła do jego lokalu dość sporo osób. Głównie wiekszość chciała sobie popatrzyć, komentując w niestosowny sposób. - Niestety, zrezygnowałam z powodu troski o samą siebie. Być może Lord uzna to za egoistyczne zachowanie, miała jednak powody. - mruknęła, przekazując mu list i nachylając się przed nim przez krótką chwilę. Później wróciła do poprzedniej pozycji. - Nie owijając... Chcę być z panem zupełnie szczera, wszak to podstawa każdej dobrej współpracy. W poprzednim miejscu pracy czułam się jak... królik na polowaniu. Mężczyźni urzązali gonitwę, któremu pierwszemu uda się mnie dopaść. Spotkało mnie przez to kilka przykrych sytuacji. - dodała. Dobrze, że potrafiła się bronić, a stosowanie zaklęć ofensywnych i defensywnych nie było jej obce. Trzeba sobie radzić w życiu.
- Właśnie dlatego staram się o posadę w Wenus. To miejsce z klasą, gdzie pijany motłoch nie będzie próbował dorwać króliczka przy pierwszym zakręcie. - odpowiedziała w końcu na zadanie przez niego pytanie i odetchnęła lekko sięgając po wodę. Nie bez powodu nawiązała do króliczków, ale uważała, że Lestrange raczej poradzi sobie z tą niewątpliwie trafną aluzją odnośnie napalonych mężczyzn.
Shannon Lyon
Shannon Lyon
Zawód : Szukam szczęścia
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And hand in hand, on the edge of the sand,
They danced by the light of the moon.
They danced by the light of the moon.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Powietrze jak i ruch pozostaje w Wenus w dziwnej cyrkulacji raz całkowitego zastoju, kiedy jest aż gęsto i lepko, a raz wzmożonej prędkości, gdy rzeczy dzieją się szybko i my wszyscy musimy zachować wzmożoną czujność. Stałe tempo ma tylko przepływ przypadkowych petentów, zawracających mi gitarę niemal każdego dnia mojego dyżuru. A to dostawca win, a to dekorator wnętrz, a to bezrobotny malarz/rzeźbiarz/artysta sceniczny niepotrzebne skreślić, szukający okazji do dorobienia, a przy okazji solidnych pleców. Tu nikt ich nie tknie, protekcja nazwiska i samego lokalu jest niczym ogromna, czerwona parasolka. Ludzie u władzy przychodzą tu nie do pracy - po pracy. To zawsze jest po pracy, a nawet jeśli nie, mam sposoby na postawienie przysłowiowego ptaszka na liście przy Wenus w trybie natychmiastowym. Złotem bawią się amatorzy - zresztą, jaką obecnie trzyma ono wartość?
Mniejszą niż chętne, kuszące ciało i kieliszek dobrej whisky w towarzystwie podobnych ludzkich gnid, jeszcze podczas degustacji trzymających ręce na tyłkach dziewcząt. Może nie tak powinienem załatwiać swoje interesy, może nie powinienem być z tego dumny, ale: to działa. Burdel staje się azylem dla wygnańców, a ja jestem dziwnie spokojny, że cokolwiek się stanie, nie zamkną go. Wojna wojną, okoliczności właściwie sprzyjające. Prędzej zapłacisz niż pójdziesz na randkę z perspektywą nocnych ekscesów, a tutaj gwarantujemy, że rankiem obudzisz się w czułych ramionach i miękkiej pościeli. Stąd nie wyciągają za kudły do Tower. Ani gości, ani pracowników, bez niepowetowanej straty dla całego społeczeństwa. Shannon wie - na pewno wie, na jakich zasadach to się kręci. Trafia w końcu w sam środek cyrku i zwraca się w odpowiednie miejsce, do odpowiedniej osoby. Czasami, gdy jestem mega naćpany albo i odwrotnie, czysty od kilku miesięcy, myślę, że radzę sobie nieźle z roztaczaniem opieki nad moimi dziewczętami. Że ogarnę również siebie, rodzinę. Może gdy Wenus stuknie dziesięć lat przesiądę się z wersji demo na tą pełną.
-Rozumiem - przyjmuję do wiadomości, a w głowie zaczyna mi się galopek myśli, czy przypadkiem się nie znamy. Powsinoga ze mnie jak się patrzy, włóczę się nieustannie w podartych spodniach z dziurawymi kieszeniami, z niejednej beczki piwo pijam... Ale też panienek tam się sporo przewija, a ja chyba do twarzy pamięci nie mam najlepszej - i czego cię nauczyło poprzednie stanowisko, madame? Wyniosłaś ze swego doświadczenia jakieś pozytywne wrażenia? - dopytuję uprzejmie, robiąc w międzyczasie jakieś drobne notatki na marginesie. Miękka ze mnie faja, pewnie wezmę tą dziewczynę, a Ginnie zrobi mi avanti, będziemy się kochać na zgodę, a Shannon już zostanie, w nagrodę dla mnie, za jej orgazmy.
Biorę od Lyon list, rzucając ledwie okiem na jego treść. Jej poprzedni szef pisze jak kura pazurem, ledwie mogę odczytać co trzecie słowo. Równie dobrze może to być przepis na schabowego, a nie rekomendacja, ale no, niech stracę.
-Ta profesja niesie za sobą pewne ryzyko. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że tutaj też nie jesteś go pozbawiona, madame. Podejmujemy najwyższe środki ostrożności, aby nasi pracownicy byli bezpieczni, lecz nieobliczalni szlachcice sądzący, że wolno im wszystko, bywają gorsi niż portowi łachmyci - zastrzegam, pociągając łyk wina. Takie sytuacje to ułamek, ot, nic nie znaczący procent psujący statystyki, lecz, jako wzorowy szef czuję się w obowiązku o tym wspomnieć. Zawsze polecam dziewczętom uśmiechnąć się do Dymitrija, który serdecznością odpowiada na serdeczność. Ten niedźwiedź to prawdziwy skarbuszek, mimo że się nie wydaje.
-Masz jakieś szczególne umiejętności lub zainteresowania? - pytam, coś, czym cię zareklamujemy, coś, czym skusisz mężczyzn - specjalizujesz się w konkretnym rodzaju seksu? - ciągnę dalej, bezpośrednio. Odkąd Deirdre odeszła, wciąż mamy wakat na mistrzynię w oralu.
Mniejszą niż chętne, kuszące ciało i kieliszek dobrej whisky w towarzystwie podobnych ludzkich gnid, jeszcze podczas degustacji trzymających ręce na tyłkach dziewcząt. Może nie tak powinienem załatwiać swoje interesy, może nie powinienem być z tego dumny, ale: to działa. Burdel staje się azylem dla wygnańców, a ja jestem dziwnie spokojny, że cokolwiek się stanie, nie zamkną go. Wojna wojną, okoliczności właściwie sprzyjające. Prędzej zapłacisz niż pójdziesz na randkę z perspektywą nocnych ekscesów, a tutaj gwarantujemy, że rankiem obudzisz się w czułych ramionach i miękkiej pościeli. Stąd nie wyciągają za kudły do Tower. Ani gości, ani pracowników, bez niepowetowanej straty dla całego społeczeństwa. Shannon wie - na pewno wie, na jakich zasadach to się kręci. Trafia w końcu w sam środek cyrku i zwraca się w odpowiednie miejsce, do odpowiedniej osoby. Czasami, gdy jestem mega naćpany albo i odwrotnie, czysty od kilku miesięcy, myślę, że radzę sobie nieźle z roztaczaniem opieki nad moimi dziewczętami. Że ogarnę również siebie, rodzinę. Może gdy Wenus stuknie dziesięć lat przesiądę się z wersji demo na tą pełną.
-Rozumiem - przyjmuję do wiadomości, a w głowie zaczyna mi się galopek myśli, czy przypadkiem się nie znamy. Powsinoga ze mnie jak się patrzy, włóczę się nieustannie w podartych spodniach z dziurawymi kieszeniami, z niejednej beczki piwo pijam... Ale też panienek tam się sporo przewija, a ja chyba do twarzy pamięci nie mam najlepszej - i czego cię nauczyło poprzednie stanowisko, madame? Wyniosłaś ze swego doświadczenia jakieś pozytywne wrażenia? - dopytuję uprzejmie, robiąc w międzyczasie jakieś drobne notatki na marginesie. Miękka ze mnie faja, pewnie wezmę tą dziewczynę, a Ginnie zrobi mi avanti, będziemy się kochać na zgodę, a Shannon już zostanie, w nagrodę dla mnie, za jej orgazmy.
Biorę od Lyon list, rzucając ledwie okiem na jego treść. Jej poprzedni szef pisze jak kura pazurem, ledwie mogę odczytać co trzecie słowo. Równie dobrze może to być przepis na schabowego, a nie rekomendacja, ale no, niech stracę.
-Ta profesja niesie za sobą pewne ryzyko. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że tutaj też nie jesteś go pozbawiona, madame. Podejmujemy najwyższe środki ostrożności, aby nasi pracownicy byli bezpieczni, lecz nieobliczalni szlachcice sądzący, że wolno im wszystko, bywają gorsi niż portowi łachmyci - zastrzegam, pociągając łyk wina. Takie sytuacje to ułamek, ot, nic nie znaczący procent psujący statystyki, lecz, jako wzorowy szef czuję się w obowiązku o tym wspomnieć. Zawsze polecam dziewczętom uśmiechnąć się do Dymitrija, który serdecznością odpowiada na serdeczność. Ten niedźwiedź to prawdziwy skarbuszek, mimo że się nie wydaje.
-Masz jakieś szczególne umiejętności lub zainteresowania? - pytam, coś, czym cię zareklamujemy, coś, czym skusisz mężczyzn - specjalizujesz się w konkretnym rodzaju seksu? - ciągnę dalej, bezpośrednio. Odkąd Deirdre odeszła, wciąż mamy wakat na mistrzynię w oralu.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Stanie za barem nie było spełnieniem marzeń, ale pozwalało się rozwijać. Umiejętności były potrzebne, szczególnie kiedy w grę wchodziło naciąganie klientów na kosztowanie kolejnych trunków, aż kasetka pękała w szwach pod koniec zmiany. Dla niej nie liczyło się to czy ktoś wyjdzie o własnych siłach czy zostanie wyniesiony. Nie raz widziała jak mężczyźni omamieni alkoholem wychodzili z pubu na klęczkach. Wenus miało lepszą opinię, to co działo się w tej restauracji miało do zaoferowania o wiele więcej niż widok faceta uważającego się za kogoś lepszego od innych. Zabawne, nie każdy był taki sam, ale większość myślała podobnie. Wystarczyła bardziej kusa bluzka, odsłonięcie kawałka jędrnej piersi, aby zapatrzony w śliczną barmankę klient stracił głowę i dał sobie wcisnąć dosłownie wszystko. Mężczyźni byli prości w obsłudze, czasem ich potrzeby były po prostu bardziej skomplikowane.
- Pozytywne wrażenie? Niezliczoną ilość. Klienci mają swoje potrzeby, a ja stojąc za barem służyłam dobrą radą, pomocą, niezliczoną ilością różnych alkoholi, na które zostawiali ostatnie pieniądze. Przyznam, jestem w tym całkiem dobra. Lubię kusić i nakłaniać do złego. - odparła na jego słowa. To takie... hobby. Namawianie klientów na kolejną porcję alkoholu, niebotycznie drogiego drinka. Miała w tym wprawę. Być może Wenus kierowało się innymi zasadami, wszak klienci, którzy zjawiali się w renomowanej restauracji mieli ogromne majątki. Jej poprzedni pracodawca liczył pieniądze i czekał na duże zyski.
- Ryzyko jest zawsze i wszędzie, Lordzie Lestrange. Niemniej jednak... Mam wrażenie, że tutaj dbanie o bezpieczeństwo pracownika jest na wysokim poziomie. Tam nie było żadnego. - stwierdziła tylko, wzruszając lekko ramionami. Swobodna rozmowa. To najważniejsze. Nawet jeśli cholernie zależało jej na posadzie barmanki w Wenus... Nie zamierzała zachowywać się sztucznie, aby wypaść jak najlepiej przed szanownym Lordem. Miała zrobić wrażenie, ale nie powinna przy tym udawać kogoś innego. Proste zasady, których zawsze się trzymała.
- Śpiewam. Nieskromnie mówiąc, całkiem dobrze. Tańczę. Miałam okazję nauczać się tańca klasycznego, balowego i współczesnego. - odparła niemal od razu. O zielarstwie nie będzie wspominać, to dla jednych nudne, a w zawodzie barmanki kompletnie niepotrzebne. Choć dobrze, że napiła się zaraz po tej wypowiedzi, bo pewnie oplułaby szanownego Lorda, gdyby w jej ustach akurat znalazła się woda. Spojrzała na niego w lekkim szoku, pytanie na rozmowie kwalifikacyjnej, które potrafiło zbić z tropu. Z jej informacji wynikało, że Wenus to ekskluzywna restauracja, ale po pytaniu o preferencje w seksie zaczęła nabierać podejrzeń, że to jednak coś więcej.
- Nie robiłam specjalizacji w tej kwestii, nie sądziłam też, że do posady barmanki trzeba takową mieć... - odparła robiąc niewinną minę, a raczej niewinny uśmieszek, próbując zamaskować rozbawione ogniki w oczach. - Ale jeśli to Lorda tak bardzo interesuje, to jestem otwarta w tych kwestiach. Nowe doświadczenia zawsze mile widziane. - dodała. Nie do końca wiedziała gdzie ta rozmowa zmierza, ale robiło się ciekawie.
- Pozytywne wrażenie? Niezliczoną ilość. Klienci mają swoje potrzeby, a ja stojąc za barem służyłam dobrą radą, pomocą, niezliczoną ilością różnych alkoholi, na które zostawiali ostatnie pieniądze. Przyznam, jestem w tym całkiem dobra. Lubię kusić i nakłaniać do złego. - odparła na jego słowa. To takie... hobby. Namawianie klientów na kolejną porcję alkoholu, niebotycznie drogiego drinka. Miała w tym wprawę. Być może Wenus kierowało się innymi zasadami, wszak klienci, którzy zjawiali się w renomowanej restauracji mieli ogromne majątki. Jej poprzedni pracodawca liczył pieniądze i czekał na duże zyski.
- Ryzyko jest zawsze i wszędzie, Lordzie Lestrange. Niemniej jednak... Mam wrażenie, że tutaj dbanie o bezpieczeństwo pracownika jest na wysokim poziomie. Tam nie było żadnego. - stwierdziła tylko, wzruszając lekko ramionami. Swobodna rozmowa. To najważniejsze. Nawet jeśli cholernie zależało jej na posadzie barmanki w Wenus... Nie zamierzała zachowywać się sztucznie, aby wypaść jak najlepiej przed szanownym Lordem. Miała zrobić wrażenie, ale nie powinna przy tym udawać kogoś innego. Proste zasady, których zawsze się trzymała.
- Śpiewam. Nieskromnie mówiąc, całkiem dobrze. Tańczę. Miałam okazję nauczać się tańca klasycznego, balowego i współczesnego. - odparła niemal od razu. O zielarstwie nie będzie wspominać, to dla jednych nudne, a w zawodzie barmanki kompletnie niepotrzebne. Choć dobrze, że napiła się zaraz po tej wypowiedzi, bo pewnie oplułaby szanownego Lorda, gdyby w jej ustach akurat znalazła się woda. Spojrzała na niego w lekkim szoku, pytanie na rozmowie kwalifikacyjnej, które potrafiło zbić z tropu. Z jej informacji wynikało, że Wenus to ekskluzywna restauracja, ale po pytaniu o preferencje w seksie zaczęła nabierać podejrzeń, że to jednak coś więcej.
- Nie robiłam specjalizacji w tej kwestii, nie sądziłam też, że do posady barmanki trzeba takową mieć... - odparła robiąc niewinną minę, a raczej niewinny uśmieszek, próbując zamaskować rozbawione ogniki w oczach. - Ale jeśli to Lorda tak bardzo interesuje, to jestem otwarta w tych kwestiach. Nowe doświadczenia zawsze mile widziane. - dodała. Nie do końca wiedziała gdzie ta rozmowa zmierza, ale robiło się ciekawie.
Shannon Lyon
Shannon Lyon
Zawód : Szukam szczęścia
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And hand in hand, on the edge of the sand,
They danced by the light of the moon.
They danced by the light of the moon.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Najgorszy okres w swoim życiu przechodzę niczym śmiertelną, wyniszczającą chorobę, odbierającą mi energię, chęci, a nawet zawadiacki błysk w oku. Siedzenie nieruchomo niczym mumia w zakurzonym gabinecie w Ministerstwie Magii daje mi w kość. Dosłownie, bo mój etacik kończy się eleganckim wymówieniem i zaleceniami lekarskimi, by unikać pracy monitorowanej w pełnym wymiarze godzin, właśnie w trosce o budulec mojego szkieletu, nazbyt chętny do zastygania i zmieniania moich mięśni w odrętwiałe odpadki włóczki. Wychodzę ze szpitala z diagnozą niezbyt optymistyczną, ale wówczas też decyduję, że kompletnie zmieniam swoje życie. Nie ma w nim miejsca na negatywną aurę, której aż za dużo się nałykałem, tyrając jak niewolnik. Od wtedy przestaję mówić NIE.
Idziemy na wystawę zaginionych impresjonistów?
Tak.
Spróbujesz? Co to? Nie wiem, widły, ale z jakimś dodatkiem.
Tak.
Chcesz się pieprzyć?
Tak.
Mam doświadczenie, ciekawe życie i choroby weneryczne. Dostaję tyle, ile połowa z was nie ma razem wzięta - wyrzucenie przeczenia procentuje. Dlaczego znowu go używam? Hojnie nalewam sobie wina, to już chyba trzeci kieliszek odkąd zaprosiłem madame Lyon do gabinetu. Sukcesywnie wprawiam się w dobry nastrój, co dobrze rokuje dla kobiety, skwapliwie odpowiadającej na moje pytanie. Niekulturalnie to z mojej strony, ale praktycznie jej nie słucham, zapatrzony na jej nadgarstki, którymi porusza nadzwyczaj subtelnie, gdy tylko wykonuje najdrobniejszy ruch dłonią. Te ręce pewnie działają cuda, tak sądzę, choć robótki ręczne nie są jakoś wysoko w moim osobistym rankingu uciech.
Kusić i nakłaniać do złego.
Spoglądam na nią rozbawiony, dobrze, że tyle usłyszałem. Wszystko poprzednie pewnie brzmiało odpowiednią reklamę.
-Świetnie. Doskonale, że nawet w trudnych warunkach potrafiłaś, madame, wycisnąć z pracy coś dla siebie - zauważam, popijając winko. Mruczę dalej parę grzeczności, coby nie wypaść z roli, ani z formy, muszę dbać o to, jak się mnie tu widzi. A że Shannon raczej zostanie na dłużej... Jeśli polubi mnie teraz, później będzie nam łatwiej.
-Robimy co w naszej mocy - zapewniam ją, bo faktycznie, oprócz zadowolenia, czystość i bezpieczeństwo to najważniejsze priorytety. Burdy ciągną się jedna za drugą, więc w Wenus z założenia, nie przyzwalamy na żadne. Nawet na specjalne życzenia gości, którzy chcą udowodnić swoją męskość przed wykupionymi pannami, a stosunek zamienić na opatrywanie bitewnych ran. Nie i koniec.
O. I tutaj właśnie ta asertywność popłaca.
Śpiewa. No proszę. Uśmiecham się, przekrzywiając głowę i raz jeszcze taksuję ją spojrzeniem. Co z tego, że stara. Nada się. Umie tańczyć, śpiewać, niech ulula naczelnych rojbrów do snu.
-Bardzo dobrze. Nasi goście cenią artystyczne ciągoty - takie jak na przykład taniec, w trakcie którego pozbywasz się fragmentów garderoby. Tego nie mówię już na głos, to dopiero wstępny wywiad. Zostaje nam sporo do przegadania, w tym kwestia aktywności zakazanych, stosunku do narkotyków i zabaw we trójkę i więcej.
-Co? Barmanki? - zapowietrzam się i robię wielkie oczy. O szlag. Ale przypał. No to pojechałem po całości. Pewnie palę teraz pięknego buraka, a buty aż mnie łaskoczą, do palenia gumy, no ale nie spitolę przecież z własnego gabinetu - kurwa - mruczę jeszcze pod nosem soczyste przekleństwo, jakby to miało mi pomóc
-Ja naprawdę bardzo przepraszam, nie mam pojęcia, co mi strzeliło do głowy, madame Lyon. Po prostu... - masakra, jaki wstyd, tak się plączę w tych swoich przeprosinach, że gdybym stał obok, to byłoby mi mnie szkoda - nie powinienem zakładać, że szuka pani pracy typowo fizycznej, proszę mi wybaczyć moje faux pas - peroruję dalej, zażenowany swoją osobą do potęgi entej. Krew tak szumi mi w uszach, że nie dociera do mnie, jak Shannon śmiało się z tego wyplątuje - oczywiście posada barmanki wstępnie jest twoja, madame - dorzucam, bo i tak wyrzucić jej za drzwi już nie mogę. Nie z tą wiedzą, którą właśnie podałem jej na tacy, niczym śniadanie do łóżka.
Idziemy na wystawę zaginionych impresjonistów?
Tak.
Spróbujesz? Co to? Nie wiem, widły, ale z jakimś dodatkiem.
Tak.
Chcesz się pieprzyć?
Tak.
Mam doświadczenie, ciekawe życie i choroby weneryczne. Dostaję tyle, ile połowa z was nie ma razem wzięta - wyrzucenie przeczenia procentuje. Dlaczego znowu go używam? Hojnie nalewam sobie wina, to już chyba trzeci kieliszek odkąd zaprosiłem madame Lyon do gabinetu. Sukcesywnie wprawiam się w dobry nastrój, co dobrze rokuje dla kobiety, skwapliwie odpowiadającej na moje pytanie. Niekulturalnie to z mojej strony, ale praktycznie jej nie słucham, zapatrzony na jej nadgarstki, którymi porusza nadzwyczaj subtelnie, gdy tylko wykonuje najdrobniejszy ruch dłonią. Te ręce pewnie działają cuda, tak sądzę, choć robótki ręczne nie są jakoś wysoko w moim osobistym rankingu uciech.
Kusić i nakłaniać do złego.
Spoglądam na nią rozbawiony, dobrze, że tyle usłyszałem. Wszystko poprzednie pewnie brzmiało odpowiednią reklamę.
-Świetnie. Doskonale, że nawet w trudnych warunkach potrafiłaś, madame, wycisnąć z pracy coś dla siebie - zauważam, popijając winko. Mruczę dalej parę grzeczności, coby nie wypaść z roli, ani z formy, muszę dbać o to, jak się mnie tu widzi. A że Shannon raczej zostanie na dłużej... Jeśli polubi mnie teraz, później będzie nam łatwiej.
-Robimy co w naszej mocy - zapewniam ją, bo faktycznie, oprócz zadowolenia, czystość i bezpieczeństwo to najważniejsze priorytety. Burdy ciągną się jedna za drugą, więc w Wenus z założenia, nie przyzwalamy na żadne. Nawet na specjalne życzenia gości, którzy chcą udowodnić swoją męskość przed wykupionymi pannami, a stosunek zamienić na opatrywanie bitewnych ran. Nie i koniec.
O. I tutaj właśnie ta asertywność popłaca.
Śpiewa. No proszę. Uśmiecham się, przekrzywiając głowę i raz jeszcze taksuję ją spojrzeniem. Co z tego, że stara. Nada się. Umie tańczyć, śpiewać, niech ulula naczelnych rojbrów do snu.
-Bardzo dobrze. Nasi goście cenią artystyczne ciągoty - takie jak na przykład taniec, w trakcie którego pozbywasz się fragmentów garderoby. Tego nie mówię już na głos, to dopiero wstępny wywiad. Zostaje nam sporo do przegadania, w tym kwestia aktywności zakazanych, stosunku do narkotyków i zabaw we trójkę i więcej.
-Co? Barmanki? - zapowietrzam się i robię wielkie oczy. O szlag. Ale przypał. No to pojechałem po całości. Pewnie palę teraz pięknego buraka, a buty aż mnie łaskoczą, do palenia gumy, no ale nie spitolę przecież z własnego gabinetu - kurwa - mruczę jeszcze pod nosem soczyste przekleństwo, jakby to miało mi pomóc
-Ja naprawdę bardzo przepraszam, nie mam pojęcia, co mi strzeliło do głowy, madame Lyon. Po prostu... - masakra, jaki wstyd, tak się plączę w tych swoich przeprosinach, że gdybym stał obok, to byłoby mi mnie szkoda - nie powinienem zakładać, że szuka pani pracy typowo fizycznej, proszę mi wybaczyć moje faux pas - peroruję dalej, zażenowany swoją osobą do potęgi entej. Krew tak szumi mi w uszach, że nie dociera do mnie, jak Shannon śmiało się z tego wyplątuje - oczywiście posada barmanki wstępnie jest twoja, madame - dorzucam, bo i tak wyrzucić jej za drzwi już nie mogę. Nie z tą wiedzą, którą właśnie podałem jej na tacy, niczym śniadanie do łóżka.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Zabawna sytuacja, aczkolwiek niezwykle komfortowa dla samej Shannon. Nie sądziła, że dowie się tak ciekawych smaczków na samym wstępie, przez zwykłą pomyłkę. Niemniej jednak, cała sytuacja ją rozbawiła, solidnie, a Lord Lestrange zdawał się być nie do końca przekonany, być może nieco zawstydzony? Ona nie czuła zażenowania czy skrępowania jego pytaniem, wręcz przeciwnie. Jego otwartość świadczyła o tym, że interesy są dla niego najważniejsze, a pomyłki czasem mają miejsce. Niemniej jednak, jego mina i zachowanie. Dobrze, że całkiem nad sobą panowała, bo zdawało jej się to niezwykle zabawne. Nie uraził jej, nie poczuła gniewu ani złości. Dowiedziała się ciekawych rzeczy na samym wstępie. Więc ekskluzywna restauracja Wenus miała swoją mroczniejszą, bardziej niegrzeczną stronę. Wiedziała o restauracji i jej renomie, nie sądziła, że w ścianach lokalu dzieją się bezeceństwa, a bogaci Lordowie szukają uciech w ramionach opłaconych kobiet. O czym innym mogłoby świadczyć pytanie Francisa? Tylko i wyłącznie o tym. Tyle, że ona nie aplikowała na stanowisko prostytutki, chciała stanąć za barem. Była skora do poświęceń, ale nie do sprzedawania własnego ciała.
- Lordzie Lestrange... - próbowała mu przerwać tłumaczenia, które zaczął niemal od razu, kiedy już wyszło na jaw. Uśmiechnęła się, subtelnie i delikatnie. Świetnie, posadę barmanki już wstępnie miała, więc dobre wrażenie na nim zrobiła. Podniosła się z krzesła kierując się w jego stronę, przystanęła obok i zwyczajnie zabrała mu lampkę wina, miała wrażenie, że kolejna mogłaby go sprowadzić na bardzo złą drogę. Upiła łyk wyśmienitego alkoholu, zostawiając na brzegu szkła odbity ślad ust. - Lordzie... Nie gniewam się. Jestem przyznam zaskoczona, nie wiedziałam, że Wenus zajmuje się świadczeniem takich usług. - dodała jeszcze, od razu otwarcie wyznając mu prawdę. Przysiadła na brzegu biurka i spojrzała na niego. Nie zamierzała zmieniać zdanie co do posady, ani kierować się dziwnymi pobudkami. Mieli współpracować w przyszłości, więc musiała zaryzykować. Zapewne dla większości Lordów i tak byłaby nieodpowiednia, za stara, nie to, że traciła na atrakcyjności.
- Ale skoro nie wiedziałam o tej formie usług w Wenus... Zapewne nie chcielibyśmy, żeby ta wiedza wpadła w niepowołane ręce, więc na początek dobrego układu i wspaniałej współpracy mogę obiecać milczenie. Potrafię być dyskretna. - dodała puszczając mu oczko. Już czuła, że to będzie fantastyczna zabawa.
- Lordzie Lestrange... - próbowała mu przerwać tłumaczenia, które zaczął niemal od razu, kiedy już wyszło na jaw. Uśmiechnęła się, subtelnie i delikatnie. Świetnie, posadę barmanki już wstępnie miała, więc dobre wrażenie na nim zrobiła. Podniosła się z krzesła kierując się w jego stronę, przystanęła obok i zwyczajnie zabrała mu lampkę wina, miała wrażenie, że kolejna mogłaby go sprowadzić na bardzo złą drogę. Upiła łyk wyśmienitego alkoholu, zostawiając na brzegu szkła odbity ślad ust. - Lordzie... Nie gniewam się. Jestem przyznam zaskoczona, nie wiedziałam, że Wenus zajmuje się świadczeniem takich usług. - dodała jeszcze, od razu otwarcie wyznając mu prawdę. Przysiadła na brzegu biurka i spojrzała na niego. Nie zamierzała zmieniać zdanie co do posady, ani kierować się dziwnymi pobudkami. Mieli współpracować w przyszłości, więc musiała zaryzykować. Zapewne dla większości Lordów i tak byłaby nieodpowiednia, za stara, nie to, że traciła na atrakcyjności.
- Ale skoro nie wiedziałam o tej formie usług w Wenus... Zapewne nie chcielibyśmy, żeby ta wiedza wpadła w niepowołane ręce, więc na początek dobrego układu i wspaniałej współpracy mogę obiecać milczenie. Potrafię być dyskretna. - dodała puszczając mu oczko. Już czuła, że to będzie fantastyczna zabawa.
Shannon Lyon
Shannon Lyon
Zawód : Szukam szczęścia
Wiek : 27
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
And hand in hand, on the edge of the sand,
They danced by the light of the moon.
They danced by the light of the moon.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Sam sobie daję bana na jakiekolwiek towarzyskie kontakty w dniu dzisiejszym. Dobrowolne wygnanie z salonów na dwadzieścia cztery godziny, zaraz jak Shannon zbierze swoje manatki, ja za nią wezmę dupę w troki i zabunkruję się (to raczej nieodpowiednie słowo w kontekście schronienia na świeżym powietrzu) gdzieś na wybrzeżu. Pośpiewam z moimi drogimi syrenami, pożalę się, a może wstyd przejdzie. To uczucie dosłownie piecze, jakbym obżarł się jakimś meksykańskim burrito z dodatkiem turboostrych papryczek. Gdzie moje maniery, gdzie wychowanie, gdzie takt i wyczucie? Mam się za najgorszego chama, zaraz polecę napluć w twarz mojemu odbiciu, ot, najlepsze na co zasługuję. Bo jak kobieta, jak ładna, to od razu dziwka? Żałosny jestem, a to, że ona tak łatwo mi odpuszcza, wcale nie odciąża mnie z moralniaka. Myślę o sobie różnie, pewnie skończę w jakimś tam przedsionku piekielnym, zamiatając po większych szychach z perspektywą awansu choćby do szarej strefy, ale jednak, przyzwoity ze mnie gość. I co? I gówno, bo wychodzi szydło z worka, że o kobietach mam zdanie bardzo cóż, typowe. Ciężko mi to przegryźć, nieprzyjemne to wrażenie, twarde i suche jak kość. Zamiennie przygryzam sobie wnętrze policzka, niedobry odruch pozostały po zażywaniu narkotyków jak cukierków. Wstyd, wstyd, wstyd. Prycham, wkurwiony na siebie, bo to już przerasta nasz duet, wymyka się ponad personalną obrazę. Co z tego, że Shannon nie czuje się dotknięta, gdy ja wiem, że naprawdę przesadziłem? Tępo zapadam się w fotelu, biernie pozwalając, by kobieta odebrała ode mnie kieliszek wina. Pije z niego - bezczelna i sadowi się na skraju mego biurka. Gdyby chodziła w tym, w co ubierają się moje tutki, już widziałbym jej uda, myślę, obserwując zarys jej nóg pod suknią. Ani skrawek ciała nie wydostaje się zza materiału. Grzeczna i profesjonalna, to łamie się ze śladem szminki na kieliszku.
-Ta wiedza nie ma prawy wydostać się zza te mury, zrozumiano? - dociera do mnie dopiero, jak wiele wypaplałem. Wenus to tajemnica poliszynela, ale najwyraźniej, nadal utrzymywana w sekrecie. Jak hołota się dowie, nie opędzimy się prostaczków nagabujących dziewczyny po pracy. Prostuję się na krześle i tym razem patrzę na nią trzeźwo, surowo - jutro przyjdziesz tu na szóstą, zgłosisz się na dół, do Bena. On wyjaśni ci co i jak, zapozna z naszym wyborem alkoholi i zasadami. Jeśli się sprawdzisz, zaproponuję ci coś na dłużej. Milczenie obowiązuję - kończę, ignorując jej perskie oko puszczone w moją stronę. Gestem daję jej znać, że odprowadzę ją do drzwi, a w myślach przeklinam swoją niefrasobliwość. Znowu coś koncertowo spieprzam, serio, nie ogarniam, jak tu było przed Giovanną.
ztx2
-Ta wiedza nie ma prawy wydostać się zza te mury, zrozumiano? - dociera do mnie dopiero, jak wiele wypaplałem. Wenus to tajemnica poliszynela, ale najwyraźniej, nadal utrzymywana w sekrecie. Jak hołota się dowie, nie opędzimy się prostaczków nagabujących dziewczyny po pracy. Prostuję się na krześle i tym razem patrzę na nią trzeźwo, surowo - jutro przyjdziesz tu na szóstą, zgłosisz się na dół, do Bena. On wyjaśni ci co i jak, zapozna z naszym wyborem alkoholi i zasadami. Jeśli się sprawdzisz, zaproponuję ci coś na dłużej. Milczenie obowiązuję - kończę, ignorując jej perskie oko puszczone w moją stronę. Gestem daję jej znać, że odprowadzę ją do drzwi, a w myślach przeklinam swoją niefrasobliwość. Znowu coś koncertowo spieprzam, serio, nie ogarniam, jak tu było przed Giovanną.
ztx2
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Wenus to oaza spokoju, w trudnym okresie pożąda się go szczególnie. Na ulicach leżą ciała, ale nic trudnego, duży krok nad rozwaloną twarzą i już odźwierny otwiera bramę, kłaniając się i uprzejmie chyląc kapelusza. Rośnie nam popyt szczególnie na smakołyki, które z deseru stają się nagle daniem głównym i to dziewczęta są dodatkiem do nich, nie odwrotnie. Szczególnie szybko schodzi złota rybka, sam muszę porobić sobie zapasy, bo inaczej skończę z ręką w nocniku. Dilerzy już umykają z Londynu, ustawić się tutaj na odbiór to święto, ale nie dziwię się biedaczkom. Dbać o interes, a dbać o własne cztery litery, wybór dla mnie jest oczywisty.
Niedawno jednak - mniej więcej ze trzy miesiące temu - pojawił się pewien problem, który kruszy mi moją kryształową powłokę roztoczoną nad Wenus. Dlaczego zajmuje mnie dopiero teraz, skoro od prawie dwunastu tygodni gdzieś tam bzyczy nad głową? Ano dlatego, że nie tak dawno odkrywam jego fizyczną postać. Bardzo niepozorną i łatwą do przeoczenia. Chłopaczyna z czupryną tak dużą, że przypomina drugą głowę, pewnie ma jeszcze mleczne zęby a mama szykuje mu ubranie do pracy. Natykam się na niego dosłownie wszędzie, lada moment i dzieciak mi wyskoczy z kosza na pranie. Mijam go gdy wychodzę z Wenus, widuję parę przecznic stąd przed wystawą mugolskiego sklepu z wyrobami kaletniczymi, spotykam go w parku nieopodal z nosem w ciągle tej samej książce. Niewielkiej, cieniutkiej w żółtej oprawie, musi czytać ją wciąż i wciąż od nowa, o ile, naturalnie - w ogóle ją czyta. Sprawa śmierdzi z daleka, bo skoro zauważam typa, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Mam fatalną pamięć do twarzy, a naszego milky waya rozpoznaję z daleka. Natura obdarzyła go gładką buźką i uśmiechem jak u źrebaka, ale niezdrowe zainteresowanie jakie przejawia mną tudzież moim lokalem każą mi mu nie ufać. Mało to pojebów, co próbowali pod osłoną nocy zażyć rozkoszy z moimi dziewczętami, za darmo, z groźbą śmierci na końcu języka? Po rozważeniu za i przeciw, dyskretnie informuję Dymitrija o naszym Kłopocie i sugeruję mu, że powinien wpaść z oficjalną wizytą, choć jakoś się do tego nie kwapi. Muskularny mężczyzna jedynie kiwa głową, polecenie przyjął, zatem spodziewam się odwiedzin Agenta najpóźniej dziś wieczorem. Uprzedzam Dimitrija, żeby za mocno nie bił i unikał twarzy, póki co nic na chłopaka nie mamy. Sądząc po wyglądzie, pogrożenie paluchem rozwiąże drażniącą kwestię.
Wybija dziewiąta i jak na zawołanie w drzwiach mojego gabinetu staje Dymitrij, trzymający za kark rzeczonego chłopaka, który w pomiętym ubraniu majta nogami w powietrzu. Kiwam głową, a ochroniarz natychmiast go puszcza, jeśli Milky jest dość zręczny, to nawet kolan sobie nie stłucze.
-Siadaj - rozkazuję, dłonią wskazując na miejsce przed sobą. Odprawiam Dymitrija, poradzę już sobie sam - w razie potrzeby mężczyzna będzie za drzwiami. W milczeniu oceniam gładką, chłopięcą twarz: ani to zabójca, ani nawet agresor. Więc kto? Jeszcze gorzej? Zakochany amant? Brat, który chce wyrwać siostrę ze szponów despotycznego alfonsa? Sięgam po brzoskwinię i biorę gryza, czując, jak słodki sok spływa mi po brodzie. Wycieram go niedbale palcami, odkładając owoc na porcelanowy talerzyk.
-Słucham - mówię bezbarwnym tonem, no dalej, tłumacz się chłopcze. W zależności, jaką bajkę opowiesz, masz szansę wyjść stąd w dobrym zdrowiu.
Niedawno jednak - mniej więcej ze trzy miesiące temu - pojawił się pewien problem, który kruszy mi moją kryształową powłokę roztoczoną nad Wenus. Dlaczego zajmuje mnie dopiero teraz, skoro od prawie dwunastu tygodni gdzieś tam bzyczy nad głową? Ano dlatego, że nie tak dawno odkrywam jego fizyczną postać. Bardzo niepozorną i łatwą do przeoczenia. Chłopaczyna z czupryną tak dużą, że przypomina drugą głowę, pewnie ma jeszcze mleczne zęby a mama szykuje mu ubranie do pracy. Natykam się na niego dosłownie wszędzie, lada moment i dzieciak mi wyskoczy z kosza na pranie. Mijam go gdy wychodzę z Wenus, widuję parę przecznic stąd przed wystawą mugolskiego sklepu z wyrobami kaletniczymi, spotykam go w parku nieopodal z nosem w ciągle tej samej książce. Niewielkiej, cieniutkiej w żółtej oprawie, musi czytać ją wciąż i wciąż od nowa, o ile, naturalnie - w ogóle ją czyta. Sprawa śmierdzi z daleka, bo skoro zauważam typa, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Mam fatalną pamięć do twarzy, a naszego milky waya rozpoznaję z daleka. Natura obdarzyła go gładką buźką i uśmiechem jak u źrebaka, ale niezdrowe zainteresowanie jakie przejawia mną tudzież moim lokalem każą mi mu nie ufać. Mało to pojebów, co próbowali pod osłoną nocy zażyć rozkoszy z moimi dziewczętami, za darmo, z groźbą śmierci na końcu języka? Po rozważeniu za i przeciw, dyskretnie informuję Dymitrija o naszym Kłopocie i sugeruję mu, że powinien wpaść z oficjalną wizytą, choć jakoś się do tego nie kwapi. Muskularny mężczyzna jedynie kiwa głową, polecenie przyjął, zatem spodziewam się odwiedzin Agenta najpóźniej dziś wieczorem. Uprzedzam Dimitrija, żeby za mocno nie bił i unikał twarzy, póki co nic na chłopaka nie mamy. Sądząc po wyglądzie, pogrożenie paluchem rozwiąże drażniącą kwestię.
Wybija dziewiąta i jak na zawołanie w drzwiach mojego gabinetu staje Dymitrij, trzymający za kark rzeczonego chłopaka, który w pomiętym ubraniu majta nogami w powietrzu. Kiwam głową, a ochroniarz natychmiast go puszcza, jeśli Milky jest dość zręczny, to nawet kolan sobie nie stłucze.
-Siadaj - rozkazuję, dłonią wskazując na miejsce przed sobą. Odprawiam Dymitrija, poradzę już sobie sam - w razie potrzeby mężczyzna będzie za drzwiami. W milczeniu oceniam gładką, chłopięcą twarz: ani to zabójca, ani nawet agresor. Więc kto? Jeszcze gorzej? Zakochany amant? Brat, który chce wyrwać siostrę ze szponów despotycznego alfonsa? Sięgam po brzoskwinię i biorę gryza, czując, jak słodki sok spływa mi po brodzie. Wycieram go niedbale palcami, odkładając owoc na porcelanowy talerzyk.
-Słucham - mówię bezbarwnym tonem, no dalej, tłumacz się chłopcze. W zależności, jaką bajkę opowiesz, masz szansę wyjść stąd w dobrym zdrowiu.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
10.04?
Dusił się w Ministerstwie, a choć praca dla "Czarownicy" była w obecnych realiach równie idiotyczna, to widział w redakcji większą misję społeczną niż w robieniu kawy dla bufonów sprawdzających rejestrację różdżek. Coraz poważniej chodziły mu po głowie myśli o zmianie pracy, euforyczne wspomnienie okradania goblinów z Gringotta dobijało się uparcie do mózgoczaszki, ale na razie musiał odnaleźć się w ponurej rzeczywistości obleganego Londynu. I pilnie uzupełnić swoje konto w banku - nie rzuci pracy w Ministerstwie i nie wyprowadzi się z miasta, dopóki nie będzie miał za co.
"Czarownica" płaciła szczodrze, a tematu "Wenus" nikt nie odważył się jeszcze poruszyć. Tajemnica poliszynela, tabu Londynu, burdel w restauracji, mamma mia. Reportaż o klientach restauracji został wreszcie zaaprobowany przez naczelną, którą chyba wreszcie zaczęło kłuć w oczy, że w Londynie coraz trudniej dostać świeże warzywa i jakiekolwiek składniki alchemiczne, a możni tego świata wydają niebotyczne kwoty naobiad noc w ramionach kurtyzan. Steffen zaś podjął się zadania szpiegowania klientów "Wenus" bardzo ochoczo (może zobaczy tam...tffu tfeeee Mathieu Rosiera?), choć drażniło go lekko, że redakcja pozwoliła mu na to dopiero teraz i że będzie musiał opisać knajpę w superlatywach. "Najgorętsi klienci najmodniejszego..." no właśnie, czego? Jak mógł dokopać się do prawdy o tym przybytku i opisać ją głupiutkim czytelniczkom "Czarownicy"? No nic, nawet jeśil dokopie się do prawdy tylko dla siebie, to i tak sprawi mu to satysfakcję. A czytelniczkom napisze o gorących lordach i gorącym menu, coś tam coś.
Prowadzenie śledztwa teraz było zaś problematyczne, bo na ulicach zaroiło się od szczurów i od psychopatów, którzy uwielbiali rozwalać te stworzonka eksplodującym zaklęciem. Pimpuś miał zakaz wychodzenia z domu, a Steffen naprawdę będzie musiał szybko wyprowadzić się z Londynu i znaleźć bezpieczny kąt dla swojego zwierzątka. Nie po to zabrał Pimpusia z Doliny Godryka, by biedny szczur lądował z deszczu pod rynnę!
Kręcił się więc w pobliżu Wenus całkiem tradycyjnie, to przy kawie, to z gazetką, to z książeczką. Nawet jako człowiek był przecież dość niepozorny. Skoro nie mógł wejść do środka, to zajął się obserwowaniem ludzi - może wypatrzy jakąś córę Koryntu, Szeherezadę, angielską Kleopatrę albo Messalinę? Na razie koncentrował swe wysiłki na Markizie de Sade, Baltazarze, Drakuli, Lordzie Le Dziwnym o nieco szczurzej twarzy i wampirzo bladej cerze. Musiał jednak przyznać, że Francis Lestrange roztaczał wobec siebie taką nieokreśloną aurę zadowolenia, trochę jakby ciągnęło się za nim niewidzialne, brokatowe fae feli. Hm, może to te wile geny w rodzinie? Cattermole odrobił zadanie domowe i wiedział, że siostra właściciela Wenus to w końcu żona nestora, pfeeee, pfeee Rosierów.
Siedział sobie spokojnie na ławeczce, starając się nie patrzeć na trupy i rysując na marginesie gazety karykatury smoków, gdy nagle ktoś złapał go za kark, tak jak się łapie szczenięta!
-ŁAAA ROZBÓJ! - wrzasnął do rozbójnika, ale była wojna, nikt się nim nie przejął. Poza tym, nagle spełniło się jego marzenie - zbir zaniósł go prosto za wrota Wenus!
Zszokowany Steff, rozglądał się ciekawsko i bezradnie, jakby spodziewając się wyczuć opary opium i ujrzeć paradę damskich piersi. Na razie znalazł się jednak w nieco rozczarowującym saloniku i opadł na kolana. Podniósł się zwinnie i spojrzał na obiekt swoich badań, samego dziwnego lorda Lestrange. Eeee? Czyżby ten markiz nie był taki głupi, na jakiego wyglądał?
-Eee... - klapnął na kanapę, desperacko usiłując kupić sobie czas. Jeszcze raz omiótł bacznym wzrokiem wnętrze. -Jest pan...lord pewien, że meble w stylu Ludwika XIV pasują do stonowanego klasycyzmu? - skrytykował zaczepnie, no bo kurczę, to ma być najlepszy burdel w Londynie, a nie siedlisko kiczu.
-Nie wiem czemu mnie pan tu wezwał i proszę mnie wypuścić, jestem umówiony. - wydął lekko wargi. -Już po Londynie się kręcić nie wolno? Pracuję w Ministerstwie, mam zarejestrowaną różdżkę, nie jestem żadnym...
- szczuroszpiegiem z Zakonu i Czarownicy -...intruzem.
Dusił się w Ministerstwie, a choć praca dla "Czarownicy" była w obecnych realiach równie idiotyczna, to widział w redakcji większą misję społeczną niż w robieniu kawy dla bufonów sprawdzających rejestrację różdżek. Coraz poważniej chodziły mu po głowie myśli o zmianie pracy, euforyczne wspomnienie okradania goblinów z Gringotta dobijało się uparcie do mózgoczaszki, ale na razie musiał odnaleźć się w ponurej rzeczywistości obleganego Londynu. I pilnie uzupełnić swoje konto w banku - nie rzuci pracy w Ministerstwie i nie wyprowadzi się z miasta, dopóki nie będzie miał za co.
"Czarownica" płaciła szczodrze, a tematu "Wenus" nikt nie odważył się jeszcze poruszyć. Tajemnica poliszynela, tabu Londynu, burdel w restauracji, mamma mia. Reportaż o klientach restauracji został wreszcie zaaprobowany przez naczelną, którą chyba wreszcie zaczęło kłuć w oczy, że w Londynie coraz trudniej dostać świeże warzywa i jakiekolwiek składniki alchemiczne, a możni tego świata wydają niebotyczne kwoty na
Prowadzenie śledztwa teraz było zaś problematyczne, bo na ulicach zaroiło się od szczurów i od psychopatów, którzy uwielbiali rozwalać te stworzonka eksplodującym zaklęciem. Pimpuś miał zakaz wychodzenia z domu, a Steffen naprawdę będzie musiał szybko wyprowadzić się z Londynu i znaleźć bezpieczny kąt dla swojego zwierzątka. Nie po to zabrał Pimpusia z Doliny Godryka, by biedny szczur lądował z deszczu pod rynnę!
Kręcił się więc w pobliżu Wenus całkiem tradycyjnie, to przy kawie, to z gazetką, to z książeczką. Nawet jako człowiek był przecież dość niepozorny. Skoro nie mógł wejść do środka, to zajął się obserwowaniem ludzi - może wypatrzy jakąś córę Koryntu, Szeherezadę, angielską Kleopatrę albo Messalinę? Na razie koncentrował swe wysiłki na Markizie de Sade, Baltazarze, Drakuli, Lordzie Le Dziwnym o nieco szczurzej twarzy i wampirzo bladej cerze. Musiał jednak przyznać, że Francis Lestrange roztaczał wobec siebie taką nieokreśloną aurę zadowolenia, trochę jakby ciągnęło się za nim niewidzialne, brokatowe fae feli. Hm, może to te wile geny w rodzinie? Cattermole odrobił zadanie domowe i wiedział, że siostra właściciela Wenus to w końcu żona nestora, pfeeee, pfeee Rosierów.
Siedział sobie spokojnie na ławeczce, starając się nie patrzeć na trupy i rysując na marginesie gazety karykatury smoków, gdy nagle ktoś złapał go za kark, tak jak się łapie szczenięta!
-ŁAAA ROZBÓJ! - wrzasnął do rozbójnika, ale była wojna, nikt się nim nie przejął. Poza tym, nagle spełniło się jego marzenie - zbir zaniósł go prosto za wrota Wenus!
Zszokowany Steff, rozglądał się ciekawsko i bezradnie, jakby spodziewając się wyczuć opary opium i ujrzeć paradę damskich piersi. Na razie znalazł się jednak w nieco rozczarowującym saloniku i opadł na kolana. Podniósł się zwinnie i spojrzał na obiekt swoich badań, samego dziwnego lorda Lestrange. Eeee? Czyżby ten markiz nie był taki głupi, na jakiego wyglądał?
-Eee... - klapnął na kanapę, desperacko usiłując kupić sobie czas. Jeszcze raz omiótł bacznym wzrokiem wnętrze. -Jest pan...lord pewien, że meble w stylu Ludwika XIV pasują do stonowanego klasycyzmu? - skrytykował zaczepnie, no bo kurczę, to ma być najlepszy burdel w Londynie, a nie siedlisko kiczu.
-Nie wiem czemu mnie pan tu wezwał i proszę mnie wypuścić, jestem umówiony. - wydął lekko wargi. -Już po Londynie się kręcić nie wolno? Pracuję w Ministerstwie, mam zarejestrowaną różdżkę, nie jestem żadnym...
- szczuroszpiegiem z Zakonu i Czarownicy -...intruzem.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdy rozkręcałem tu biznes, nie miałem bladego pojęcia, że wkrótce stanę się właścicielem najlepszego domu publicznego w Londynie, a może i nawet w całej Anglii. Mało to burdeli w pozostałych hrabstwach? W Kent, Dorset, Weymouth i innych pipidówach? No nie, a ludzie i tak garną się do mnie. Dbam o szczegóły, dopieszczam najbardziej wymagających gości, wychodzę naprzeciw im pragnieniom. Taka sama ze mnie dziwka, jak z moich pracownic. Może nawet gorsza. Lepsza? Jedno z drugim się nie wyklucza. Zepsuty jestem, to prawda, ale to kwestia genów. Moralna degeneracja... Wczesna inicjacja seksualna nie pomogła mi w dorastaniu, ale trzymam się nieźle, myślę i pomimo nosów wszystko nadal pracuje mi jak należy. Ktoś może mówić, że się marnuję, że mój łeb jak sklep i wsparcie moich starych wystarczą, by zagrzać ciepły stołek w Ministerstwie, całe dnie opierdalać się w gabinecie i na biurku posuwać coraz to nowe (i młodsze) sekretarki, ale ja wolę moją brudną robotę, którą nie mogę pochwalić się siostrze. Zaczęło się od pomysłu, a skoro z niczego robię to, to proszę mówić mi mister MacGyver. Domowej atmosfery nie znajdę w ministerstwie, a w Wenus swobodnie pomykam sobie w nieoficjalnych ciuchach, czasami nawet boso, przez co parę razy wciągano mnie do jakiejś szafki, nim zdołałem naprostować pomyłkę
Z oczywistych względów ostra selekcja obowiązuje, ale u bram nie trzymam wcale ujadającego i wściekle warczącego trzygłowego psa. Żaden tam śliniący się cerber, tylko pan Andrzej, uśmiechnięty starowinka w srebrnej liberii podkreślającej jego siwiuteńkie włosy, mistrz pojedynków sprzed dwudziestu lat. Uroczy dziadzia, ale jak fikasz, to prędko zetrze ci uśmieszek z gęby i wytrze nią podłogę. Uwielbiam gościa i czasami po pracy zapraszam go na kieliszek, żeby poopowiadał o dawnych czasach. Ma wiele na sumieniu, ale serce na dłoni i umysł bystry jak żyleta, nie jak na swoje lata, ale ogólnie. To pan Andrzej donosi mi o tym wypłoszu, no i przeczucie wygi go nie myli.
Dymitrij chłopaka nie oszczędza i ten ląduje na kolanach - gdyby nie dywan obtarłby je sobie pierwszorzędnie. Przypodłogowe doświadczenie w burdelu - odhaczone.
Na oko daję mu ze dwadzieścia lat i zerowe doświadczenie w byciu ofiarą pojmania. Nie mam interesu w uciszaniu chłopaka na zawsze, lecz przypuszczam, że to właśnie zarekomendowałaby mi Borgia. Władcza i okrutna straszliwie mnie kręci i szybciej mi wtedy staje, ale że jej tu nie ma, Kłopotem zajmuję się sam. Cios w brzuch od Dymitrija to ostrzeżenie, co stać się może: tu scenariusze są różne, od połamanych kości po jakieś trwalsze uszkodzenia... Lecz i na tym mi nie zależy, chyba, że to my będziemy się bić, za honor i o co tam jeszcze się walczy.
Daję mu się wyszumieć, niech gada zdrów, sam w tym czasie ogryzam dokładnie brzoskwinię, czyszcząc ją aż do pestki. Kończę i wycieram palce w jedwabną chustkę, którą rzucam niedbale na biurko, wraz z nią wykładając na nie nogi. Tak wygodniej, tak lepiej. Biedaczyna żałośnie wygląda skulony w kącie kanapy, a w porównaniu z moją królewską pozycją, to nie ma czego zbierać.
-Te meble nie są w stylu Ludwika XVI - podejmuję jego grę, kompletnie niewzruszony krytyką jakiegoś małomiasteczkowego wsiura. Oceniający jestem dzisiaj okropnie, ale ciśnienie mam wysokie, a chłopak niczego mi nie ułatwia. Jego los mi obojętny, ale nie pozwolę, by w jakiś sposób zaszkodził Wenus lub zszargał jego opinię - Te meble były Ludwika XVI - uściślam, kupione na jakieś aukcji parę tygodni temu. Uwielbiam licytacje, a choć te etażerki i fotele nie są całkiem w moim guście, wygrywam je i zagospodarowuję nimi przestrzeń.
-Z kim się umówiłeś, co, chłopcze? - podchwytuję i unoszę brew, stukając niecierpliwie palcami o blat biurka. No już, szepcz do uszka personalia swojej randki - Z Iris? May? Może z Liamem? - strzelam w ciemno, dobrze wiedząc, że to tani blef. Ktoś się będzie martwił, ojej. I co z tego? Sądząc po tym jak mówisz i jak wyglądasz, tutaj szukać cie nie będą, słońce - na kogo czekałeś przy naszym zsypie na śmieci, co? - drwię bezlitośnie, czekając, aż chłopaka obleje zimny pot i wyśpiewa mi wszystko, zacząwszy od tego, dla kogo pracuje.
-Jesteś Kłopotem, mój drogi. A wszelkimi kłopotami zajmuje się Dymitrij - uzmysławiam mu, tak, na wszelki wypadek, jakby jeszcze do tej pory nie zrozumiał - już się poznaliście. Czeka za drzwiami - dodaję entuzjastycznie, rozradowany pełnym profesjonalizmem Ukraińca - więc może jednak wyjaśnisz, co tu robisz i czemu kręciłeś się w okolicy przez parę tygodni - mówię wesołym, prawie ojcowskim tonem, wstając zza biurka i przysiadając na blacie, bliżej chłopaka - a nie będziesz się musiał martwić o swoją piękną buźkę - kończę, klepiąc go dwa razy w policzek.
Z oczywistych względów ostra selekcja obowiązuje, ale u bram nie trzymam wcale ujadającego i wściekle warczącego trzygłowego psa. Żaden tam śliniący się cerber, tylko pan Andrzej, uśmiechnięty starowinka w srebrnej liberii podkreślającej jego siwiuteńkie włosy, mistrz pojedynków sprzed dwudziestu lat. Uroczy dziadzia, ale jak fikasz, to prędko zetrze ci uśmieszek z gęby i wytrze nią podłogę. Uwielbiam gościa i czasami po pracy zapraszam go na kieliszek, żeby poopowiadał o dawnych czasach. Ma wiele na sumieniu, ale serce na dłoni i umysł bystry jak żyleta, nie jak na swoje lata, ale ogólnie. To pan Andrzej donosi mi o tym wypłoszu, no i przeczucie wygi go nie myli.
Dymitrij chłopaka nie oszczędza i ten ląduje na kolanach - gdyby nie dywan obtarłby je sobie pierwszorzędnie. Przypodłogowe doświadczenie w burdelu - odhaczone.
Na oko daję mu ze dwadzieścia lat i zerowe doświadczenie w byciu ofiarą pojmania. Nie mam interesu w uciszaniu chłopaka na zawsze, lecz przypuszczam, że to właśnie zarekomendowałaby mi Borgia. Władcza i okrutna straszliwie mnie kręci i szybciej mi wtedy staje, ale że jej tu nie ma, Kłopotem zajmuję się sam. Cios w brzuch od Dymitrija to ostrzeżenie, co stać się może: tu scenariusze są różne, od połamanych kości po jakieś trwalsze uszkodzenia... Lecz i na tym mi nie zależy, chyba, że to my będziemy się bić, za honor i o co tam jeszcze się walczy.
Daję mu się wyszumieć, niech gada zdrów, sam w tym czasie ogryzam dokładnie brzoskwinię, czyszcząc ją aż do pestki. Kończę i wycieram palce w jedwabną chustkę, którą rzucam niedbale na biurko, wraz z nią wykładając na nie nogi. Tak wygodniej, tak lepiej. Biedaczyna żałośnie wygląda skulony w kącie kanapy, a w porównaniu z moją królewską pozycją, to nie ma czego zbierać.
-Te meble nie są w stylu Ludwika XVI - podejmuję jego grę, kompletnie niewzruszony krytyką jakiegoś małomiasteczkowego wsiura. Oceniający jestem dzisiaj okropnie, ale ciśnienie mam wysokie, a chłopak niczego mi nie ułatwia. Jego los mi obojętny, ale nie pozwolę, by w jakiś sposób zaszkodził Wenus lub zszargał jego opinię - Te meble były Ludwika XVI - uściślam, kupione na jakieś aukcji parę tygodni temu. Uwielbiam licytacje, a choć te etażerki i fotele nie są całkiem w moim guście, wygrywam je i zagospodarowuję nimi przestrzeń.
-Z kim się umówiłeś, co, chłopcze? - podchwytuję i unoszę brew, stukając niecierpliwie palcami o blat biurka. No już, szepcz do uszka personalia swojej randki - Z Iris? May? Może z Liamem? - strzelam w ciemno, dobrze wiedząc, że to tani blef. Ktoś się będzie martwił, ojej. I co z tego? Sądząc po tym jak mówisz i jak wyglądasz, tutaj szukać cie nie będą, słońce - na kogo czekałeś przy naszym zsypie na śmieci, co? - drwię bezlitośnie, czekając, aż chłopaka obleje zimny pot i wyśpiewa mi wszystko, zacząwszy od tego, dla kogo pracuje.
-Jesteś Kłopotem, mój drogi. A wszelkimi kłopotami zajmuje się Dymitrij - uzmysławiam mu, tak, na wszelki wypadek, jakby jeszcze do tej pory nie zrozumiał - już się poznaliście. Czeka za drzwiami - dodaję entuzjastycznie, rozradowany pełnym profesjonalizmem Ukraińca - więc może jednak wyjaśnisz, co tu robisz i czemu kręciłeś się w okolicy przez parę tygodni - mówię wesołym, prawie ojcowskim tonem, wstając zza biurka i przysiadając na blacie, bliżej chłopaka - a nie będziesz się musiał martwić o swoją piękną buźkę - kończę, klepiąc go dwa razy w policzek.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Zaburczało mu w brzuchu, a pan Lestrange jadł brzoskwinię tak okropnie, obelżywie, prowokująco wręcz. To na pewno ta jego brokatowa aura, nasiąkł atmosferą burdelowego i szlacheckiego zepsucia, o. Czy Isabella będzie płakać w poduszkę albo wyszywać makatki, gdy jej Mathieu będzie wkraczał w owo siedlisko rozpusty, oprowadzany tutaj przez wampirzego Lestrange? Chwila, skoro mąż Isabelli jest kuzynem męża siostry Francisa to kim będzie dla samego burdelojca Isabella? Hmpf, aż mu się w głowie gotowało.
Co prawda, nie zobaczył tu jeszcze żadnej rozpusty, ale na pewno nie chcieli aby cokolwiek zobaczył. A co sobie wyobrażał, to jego sprawa!
-Och, uhm, winszuję drogich mebli. - odchrząknął nerwowo, ale nie zamierzał się łatwo zbyć. -Osobiście wstawiłbym je do saloniku ze stiukami w stylu Ludwika albo samego Ludwika, no ale to pana... salonik. - dodał pojednawczo.
Potem pan Francis wbił w niego zimny wzrok i ot tak, po prostu, przyznał, że Wenus to burdel! Steffen zapowietrzył się, zachwycony takim wyznaniem winy, ale coś podpowiadało mu, że lepiej grać zalęknionego szczura, więc wybałuszył oczy i teatralnie przełknął ślinę.
-Jaa...co? Czemu miałbym czekać na kelnerki lub kelnerów? A na obiad w restauracji pana lorda mnie nie stać, w Ministerstwie przeciętnie płacą. - szedł w zaparte, niczym niewinna lilija, niczym lady święcie wierząca, że jej mąż idzie do Wenus by jeść ośmiorniczki z francuskimi politykami.
Dopiero pod koniec wywodu Francisa, Steff naprawdę pobladł i nieco się przestraszył - czy ten pan mu groził?! Toż to rozbój w biały dzień! Umknął wzrokiem w kierunku drzwi, przygryzając wargę. Jak szybko dałby radę stąd uciec jako szczur? Albo może lepiej byłoby skoczyć na głowę Francisa i tam się przemienić, jak na Sylwestrze? Tamten nokaut był tylko łutem szczęścia, więc w sumie lepiej nie, no i chciał śledzić arystokratę, a nie łamać mu kark. A już na pewno nie chciał w tak głupi sposób (bycie złapanym przez ochroniarza burdelu, no jejku!) przyznawać się przed światem do swojej nieleganej animagii, szczególnie w obecnych realiach politycznych. Już przed rządami Malfoya za takie wybryki groził Azkaban, a teraz?!
Odruchowo dotknął palcami swojej ślicznej buzi, na którą nie spojrzy już zaręczona Isabella - ale jak dorobi się blizn wojennych to na pewno nie spojrzy na niego już żadna inna dziewczyna, a nie zamierzał pozostawać prawiczkiem do końca życia. Spojrzał na Francisa wielkimi, niewinnymi oczyma, decydując się w końcu wyznać prawdę.
-Prawda jest taka, że szukałem... pana, panie lordzie. - wykrztusił nieśmiało. Wziął głęboki wdech, świadom, że takie wyjaśnienie nie wystarczy. Na szczęście, gadanie było jego mocną stroną.
-I...n..nie chciałem przysporzyć panu żadnych kłopotów, chciałem po prostu znaleźć jakiś neutralny teren, kawiarnię albo ławkę, albo coś, żeby mnie pan wysłuchał i nie wyśmiał, bo... bo... -uhm właśnie, bo...?
-...bo mam dla pana propozycję biznesową! - wypalił, prostując się - bo garbił się ze strachem od wspomnienia tamtego Ukraińca.
kłamstwo II
Co prawda, nie zobaczył tu jeszcze żadnej rozpusty, ale na pewno nie chcieli aby cokolwiek zobaczył. A co sobie wyobrażał, to jego sprawa!
-Och, uhm, winszuję drogich mebli. - odchrząknął nerwowo, ale nie zamierzał się łatwo zbyć. -Osobiście wstawiłbym je do saloniku ze stiukami w stylu Ludwika albo samego Ludwika, no ale to pana... salonik. - dodał pojednawczo.
Potem pan Francis wbił w niego zimny wzrok i ot tak, po prostu, przyznał, że Wenus to burdel! Steffen zapowietrzył się, zachwycony takim wyznaniem winy, ale coś podpowiadało mu, że lepiej grać zalęknionego szczura, więc wybałuszył oczy i teatralnie przełknął ślinę.
-Jaa...co? Czemu miałbym czekać na kelnerki lub kelnerów? A na obiad w restauracji pana lorda mnie nie stać, w Ministerstwie przeciętnie płacą. - szedł w zaparte, niczym niewinna lilija, niczym lady święcie wierząca, że jej mąż idzie do Wenus by jeść ośmiorniczki z francuskimi politykami.
Dopiero pod koniec wywodu Francisa, Steff naprawdę pobladł i nieco się przestraszył - czy ten pan mu groził?! Toż to rozbój w biały dzień! Umknął wzrokiem w kierunku drzwi, przygryzając wargę. Jak szybko dałby radę stąd uciec jako szczur? Albo może lepiej byłoby skoczyć na głowę Francisa i tam się przemienić, jak na Sylwestrze? Tamten nokaut był tylko łutem szczęścia, więc w sumie lepiej nie, no i chciał śledzić arystokratę, a nie łamać mu kark. A już na pewno nie chciał w tak głupi sposób (bycie złapanym przez ochroniarza burdelu, no jejku!) przyznawać się przed światem do swojej nieleganej animagii, szczególnie w obecnych realiach politycznych. Już przed rządami Malfoya za takie wybryki groził Azkaban, a teraz?!
Odruchowo dotknął palcami swojej ślicznej buzi, na którą nie spojrzy już zaręczona Isabella - ale jak dorobi się blizn wojennych to na pewno nie spojrzy na niego już żadna inna dziewczyna, a nie zamierzał pozostawać prawiczkiem do końca życia. Spojrzał na Francisa wielkimi, niewinnymi oczyma, decydując się w końcu wyznać prawdę.
-Prawda jest taka, że szukałem... pana, panie lordzie. - wykrztusił nieśmiało. Wziął głęboki wdech, świadom, że takie wyjaśnienie nie wystarczy. Na szczęście, gadanie było jego mocną stroną.
-I...n..nie chciałem przysporzyć panu żadnych kłopotów, chciałem po prostu znaleźć jakiś neutralny teren, kawiarnię albo ławkę, albo coś, żeby mnie pan wysłuchał i nie wyśmiał, bo... bo... -uhm właśnie, bo...?
-...bo mam dla pana propozycję biznesową! - wypalił, prostując się - bo garbił się ze strachem od wspomnienia tamtego Ukraińca.
kłamstwo II
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
-Też byś chciał, co? - pytam kpiąco, oblizując palce z soku, a dopiero później ratując się chusteczką. Najpierw palce, później kąciki ust, gdzie też zebrał się słodki sok. Brzoskwinia to nie mango, ale nie kapryszę, gdy zatapiam zęby w owocu. Słodkie to słodkie, a buńczuczny chłopaczek ewidentnie ma na nie chrapkę. Słyszę, jak burczy mu w brzuchu - czyżby szpiegował tak długo, że się spóźnił na kolacje i będzie musiał iść spać na głodniaka? - częstuj się - podsuwam mu misę z owocami pod sam nos, proszę bardzo, czym chata bogata. Nie zabieram naczynia, póki czegoś sobie nie wybierze, niech się stresuje, że mam zamiar czymś go podtruć. Sam wybieram jedno z jabłek, na chybił trafił, ale trafia mi się całe piękne zaczerwienione. Wgryzam się w nie ze smakiem i nieco końskim odruchem zaczynam żuć. Nie padam z nóg pod jego czujną obserwacją - wydaje mi się, że coś kombinuje - a zaspokajam swą pierwszą potrzebę. Smacznego, drogi chłopcze. Może, a może nie, to twój ostatni posiłek.
-Nie, nie, synku, opowiadaj dalej. Co sądzisz o tej komodzie? Zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby ją postawić tam, obok okna, zamiast naprzeciwko. Wtedy wpuścimy tu więcej światła. A tę kanapę dać tam - wskazuję ręką, gdzie powinniśmy umiejscowić sofę - no już, na co czekasz? - poganiam młokosa - bierz się do roboty, chyba nie sądzisz, że sam poprzestawiam te meble - zauważam, rozsiadając się wygodnie. Dekorator wnętrz od siedmiu boleści się znalazł. Skoro tak, to wykorzystam te twoje talenty - tylko nie porysuj parkietu - zaznaczam surowo, każda rysa będzie kosztować go jednego włosa. Ba, ale nie takiego z głowy. Moje dziewczęta urządzą mu piękne woskowanie. Cały będzie gładziutki, jak ta jego twarzyczka bez jednej zmarszczki.
-Na deser nie stać cię tym bardziej - dopowiadam, zakładając ręce na piersi i wpatrując się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Po tym, jak zaganiam go do roboty, ciśnienie ze mnie spada, ale wciąż jest potencjalnym źródłem bardzo dużych problemów.
-No już, kochany, grzecznie wyśpiewaj mi wszystko, a może cała sprawa rozejdzie się po kościach. Żona Dymitrija ma dziś urodziny, nie chcę trzymać go tu dłużej niż to konieczne - dodaję, taki ze mnie wspaniałomyślny szef, który troszczy się o swych pracowników. W ramach programu dla moich podwładnych, Dymitr może przyjść tu ze swą połowicą na wykwintną dwudaniową kolację, deser i butelkę wina na mój koszt, więc w razie czego i tak byłby pod ręką, ale nie zamierzam przecież odrywać go od świętowania.
-Prawda jest taka, że szukałem lorda, sir - poprawiam zimno chłystka, bo mimo że ta cała tytulatura lata mi i powiewa (pomijając pewne szczególne sytuacje), to muszę sprawiać pozory arystokraty surowego, zimnego i zdolnego powyrywać mu nogi z dupy albo przynajmniej zlecić komuś, by zajął się brudną robotą.
-I neutralnym terenem okazuje się podwórko z kontenerami na śmieci - kpię z niego jawnie i w żywe oczy, faktycznie idealne miejsce na omawianie biznesowych planów. Jak tak patrzę na tego chłoptasia - mój boże, czemu nie orientuję się wcześniej - ma on wszystkie cechy mego wyśnionego inwestora. Iks de.
-Skoro już tutaj jesteś, synku... - urywam, kładąc mu dłoń na ramieniu - to słucham. Olśnij mnie swoim start-upem - powiedzmy, że mu wierzę. Biedak plącze się i poci ze stresu, ale coś tam duka, może to faktycznie zdziwaczały początkujący przedsiębiorca. Wysłuchać, wysłucham, a później wyrzucę tylnymi drzwiami, prosto w te odpadki, wśród których się kitrał.
-Nie, nie, synku, opowiadaj dalej. Co sądzisz o tej komodzie? Zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby ją postawić tam, obok okna, zamiast naprzeciwko. Wtedy wpuścimy tu więcej światła. A tę kanapę dać tam - wskazuję ręką, gdzie powinniśmy umiejscowić sofę - no już, na co czekasz? - poganiam młokosa - bierz się do roboty, chyba nie sądzisz, że sam poprzestawiam te meble - zauważam, rozsiadając się wygodnie. Dekorator wnętrz od siedmiu boleści się znalazł. Skoro tak, to wykorzystam te twoje talenty - tylko nie porysuj parkietu - zaznaczam surowo, każda rysa będzie kosztować go jednego włosa. Ba, ale nie takiego z głowy. Moje dziewczęta urządzą mu piękne woskowanie. Cały będzie gładziutki, jak ta jego twarzyczka bez jednej zmarszczki.
-Na deser nie stać cię tym bardziej - dopowiadam, zakładając ręce na piersi i wpatrując się w niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Po tym, jak zaganiam go do roboty, ciśnienie ze mnie spada, ale wciąż jest potencjalnym źródłem bardzo dużych problemów.
-No już, kochany, grzecznie wyśpiewaj mi wszystko, a może cała sprawa rozejdzie się po kościach. Żona Dymitrija ma dziś urodziny, nie chcę trzymać go tu dłużej niż to konieczne - dodaję, taki ze mnie wspaniałomyślny szef, który troszczy się o swych pracowników. W ramach programu dla moich podwładnych, Dymitr może przyjść tu ze swą połowicą na wykwintną dwudaniową kolację, deser i butelkę wina na mój koszt, więc w razie czego i tak byłby pod ręką, ale nie zamierzam przecież odrywać go od świętowania.
-Prawda jest taka, że szukałem lorda, sir - poprawiam zimno chłystka, bo mimo że ta cała tytulatura lata mi i powiewa (pomijając pewne szczególne sytuacje), to muszę sprawiać pozory arystokraty surowego, zimnego i zdolnego powyrywać mu nogi z dupy albo przynajmniej zlecić komuś, by zajął się brudną robotą.
-I neutralnym terenem okazuje się podwórko z kontenerami na śmieci - kpię z niego jawnie i w żywe oczy, faktycznie idealne miejsce na omawianie biznesowych planów. Jak tak patrzę na tego chłoptasia - mój boże, czemu nie orientuję się wcześniej - ma on wszystkie cechy mego wyśnionego inwestora. Iks de.
-Skoro już tutaj jesteś, synku... - urywam, kładąc mu dłoń na ramieniu - to słucham. Olśnij mnie swoim start-upem - powiedzmy, że mu wierzę. Biedak plącze się i poci ze stresu, ale coś tam duka, może to faktycznie zdziwaczały początkujący przedsiębiorca. Wysłuchać, wysłucham, a później wyrzucę tylnymi drzwiami, prosto w te odpadki, wśród których się kitrał.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Też by chciał... co?
Zamrugał nerwowo, bo przez chwilę nie docierało do niego, że pan lord Lestrange mówi o owocach, a nie o... kosztowaniu uciech tego wyuzdanego miejsca. Oblał się gwałtownym rumieńcem, chcąc rozpocząć wywód o tym, że wierzy w miłość prawdziwą, a nie kupowaną (nawet, jeśli wiara wiązała się z długim... oczekiwaniem), ale podsunięty w jego kierunku półmisek przywrócił go do porządku.
-N..nie, dziękuję. - wyjąkał, on, oaza niewinności w Wenus, a już szczególnie wśród męskiej części tego rozpustnego przybytku. Skrzyżował ręce na ramionach, niechże Francis trzyma ten półmisek aż mu ręka uschnie. Steffen pamiętał jakąś książkę o dziewiczej nimfie, która zjadła w Hadesie owoc granatu i nie mogła potem wrócić do domu, a on zamierzał kiedyś stąd wyjść!
Bezradnie i z coraz smutniejszą miną słuchał, jak lord Francis rozgaduje się na temat mebli, mając go za jakiegoś pachołka.
-Nie wiem, czy akurat potrzebuje tutaj lord więcej światła. - mruknął z przekąsem, marszcząc lekko brwi. Już onsię domyślał wiedział, co się tu wyprawia! Wziął głębszy wdech, usiłując się uspokoić. Nie nadawał się do przesuwania mebli!
-J..jestem pewien, że pan Dymitrij poradzi sobie z tym lepiej i według lordowskiego upodobania... - wybąkał, nieco rozkojarzony. W głowie układał już sobie nagłówek "Ludwik XIV - najmodniejszy styl tej zimy! Lord Lestrange poleca oryginalne francuskie meble" albo "Lestrange i jego styl: gorący kawaler do wzięcia wśród neoklasycystycznych kolumienek", czytelniczkom się spodoba. Aż...
-Pan...znaczy, lord sobie ze mnie drwi. I... przepraszam, za pomylenie tytułu sir... lordzie. - westchnął smutno, odruchowo wykrzywiając usta w podkówkę. Najpierw sir Brendan Weasley każe mu się tytułować panem, potem lord Anthony Macmillan każe się w ogóle nie tytułować, oszaleć można z tymi zachciankami arystokratów. -A... moja propozycja jest poważna! - dodał, przypominając sobie o swojej roli, o tym, że ma udawać przekonującego przedsiębiorcę, bo właśnie taką wymówkę sobie wymyślił, bo to w sumie bardziej wiarygodne niż praca dla "Czarownicy"...
Jeszcze cię obsmaruję w gazecie, Lestrange, a ty będziesz się zastanawiał czy to słowa jakiejś dawnej kochanki! - pomyślał złośliwie, a potem wziął głęboki wdech, usiłując nie myśleć o tym, że nie wie co to start-ap.
-No więc - zaczął, choć nie zaczyna się zdania od "no więc" -ma pan lord rację, nie stać mnie na obiad ani na deser w Wenus, właściwie to większości Londynu nie stać i tak ma pozostać, to w końcu elitarne miejsce. Ale... nigdy nie chciał pan powielić swoich zysków w sposób niegodzący w reputację Wenus? Ba, w sposób, który mógłby wzmocnić jej legendę w całej Anglii, a może i Francji? - nachylił się lekko w stronę Francisa, bo w sumie im dłużej o tym myślał (a myślał całe pięć minut), tym bardziej się zapalał. -Interesuję się prasą i fotografią i pewnie nie widzi pan lord tej całej wojny i w ogóle, ale właśnie w tym tacy... zwykli obywatele szukają ukojenia. Ba, nie szczędzą pieniędzy na rozrywkę, nawet w tym kryzysie! To pewnie znikome kwoty w budżecie Wenus, ale proszę sobie je wyobrazić pomnożone przez tysiące, dziesiątki tysięcy... - odchrząknął, bo tracił wątek. Trzeba przejść do sedna. -Rzecz w tym, że Walczący Mag jest z całym szacunkiem... nudno-poważny, Czarownicę czytają głównie kobiety, a taki przeciętny czarodziej nie ma czego czytać, nie ma nawet o czym pomarzyć. I tutaj wkroczyłby tytuł... dajmy na to, Lestrange-boy albo coś podobnie chwytliwego, luksusowy ilustrowany magazyn ze zdjęciami tutejszych... kelnerek. Ruchomymi i aranżowanymi według najśmielszych... gustów...odnośnie deserów. Nie creme de la creme samej Wenus, ale coś rozbudzającego apetyt tłuszczy, która będzie wiedzieć, że nigdy nie będzie ich stać na prawdziwe... desery, ale wyda ostatnie oszczędności aby oglądać i śnić o elitarnych rozkoszach. - zawiesił wzrok na Francisie, mając nadzieję, że lord o twarzy łoma pojął jego błyskotliwy plan.
Zamrugał nerwowo, bo przez chwilę nie docierało do niego, że pan lord Lestrange mówi o owocach, a nie o... kosztowaniu uciech tego wyuzdanego miejsca. Oblał się gwałtownym rumieńcem, chcąc rozpocząć wywód o tym, że wierzy w miłość prawdziwą, a nie kupowaną (nawet, jeśli wiara wiązała się z długim... oczekiwaniem), ale podsunięty w jego kierunku półmisek przywrócił go do porządku.
-N..nie, dziękuję. - wyjąkał, on, oaza niewinności w Wenus, a już szczególnie wśród męskiej części tego rozpustnego przybytku. Skrzyżował ręce na ramionach, niechże Francis trzyma ten półmisek aż mu ręka uschnie. Steffen pamiętał jakąś książkę o dziewiczej nimfie, która zjadła w Hadesie owoc granatu i nie mogła potem wrócić do domu, a on zamierzał kiedyś stąd wyjść!
Bezradnie i z coraz smutniejszą miną słuchał, jak lord Francis rozgaduje się na temat mebli, mając go za jakiegoś pachołka.
-Nie wiem, czy akurat potrzebuje tutaj lord więcej światła. - mruknął z przekąsem, marszcząc lekko brwi. Już on
-J..jestem pewien, że pan Dymitrij poradzi sobie z tym lepiej i według lordowskiego upodobania... - wybąkał, nieco rozkojarzony. W głowie układał już sobie nagłówek "Ludwik XIV - najmodniejszy styl tej zimy! Lord Lestrange poleca oryginalne francuskie meble" albo "Lestrange i jego styl: gorący kawaler do wzięcia wśród neoklasycystycznych kolumienek", czytelniczkom się spodoba. Aż...
-Pan...znaczy, lord sobie ze mnie drwi. I... przepraszam, za pomylenie tytułu sir... lordzie. - westchnął smutno, odruchowo wykrzywiając usta w podkówkę. Najpierw sir Brendan Weasley każe mu się tytułować panem, potem lord Anthony Macmillan każe się w ogóle nie tytułować, oszaleć można z tymi zachciankami arystokratów. -A... moja propozycja jest poważna! - dodał, przypominając sobie o swojej roli, o tym, że ma udawać przekonującego przedsiębiorcę, bo właśnie taką wymówkę sobie wymyślił, bo to w sumie bardziej wiarygodne niż praca dla "Czarownicy"...
Jeszcze cię obsmaruję w gazecie, Lestrange, a ty będziesz się zastanawiał czy to słowa jakiejś dawnej kochanki! - pomyślał złośliwie, a potem wziął głęboki wdech, usiłując nie myśleć o tym, że nie wie co to start-ap.
-No więc - zaczął, choć nie zaczyna się zdania od "no więc" -ma pan lord rację, nie stać mnie na obiad ani na deser w Wenus, właściwie to większości Londynu nie stać i tak ma pozostać, to w końcu elitarne miejsce. Ale... nigdy nie chciał pan powielić swoich zysków w sposób niegodzący w reputację Wenus? Ba, w sposób, który mógłby wzmocnić jej legendę w całej Anglii, a może i Francji? - nachylił się lekko w stronę Francisa, bo w sumie im dłużej o tym myślał (a myślał całe pięć minut), tym bardziej się zapalał. -Interesuję się prasą i fotografią i pewnie nie widzi pan lord tej całej wojny i w ogóle, ale właśnie w tym tacy... zwykli obywatele szukają ukojenia. Ba, nie szczędzą pieniędzy na rozrywkę, nawet w tym kryzysie! To pewnie znikome kwoty w budżecie Wenus, ale proszę sobie je wyobrazić pomnożone przez tysiące, dziesiątki tysięcy... - odchrząknął, bo tracił wątek. Trzeba przejść do sedna. -Rzecz w tym, że Walczący Mag jest z całym szacunkiem... nudno-poważny, Czarownicę czytają głównie kobiety, a taki przeciętny czarodziej nie ma czego czytać, nie ma nawet o czym pomarzyć. I tutaj wkroczyłby tytuł... dajmy na to, Lestrange-boy albo coś podobnie chwytliwego, luksusowy ilustrowany magazyn ze zdjęciami tutejszych... kelnerek. Ruchomymi i aranżowanymi według najśmielszych... gustów...odnośnie deserów. Nie creme de la creme samej Wenus, ale coś rozbudzającego apetyt tłuszczy, która będzie wiedzieć, że nigdy nie będzie ich stać na prawdziwe... desery, ale wyda ostatnie oszczędności aby oglądać i śnić o elitarnych rozkoszach. - zawiesił wzrok na Francisie, mając nadzieję, że lord o twarzy łoma pojął jego błyskotliwy plan.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przekomiczne - ale może tak właśnie go złamię? Głodem? Cenne spostrzeżenie odnotowane, jeśli posiedzi parę do kilkunastu godzin w jakimś składziku na środki czystości bez żarcia będzie błagał o tą pomarańczę. Siedzi oblany rozkosznym rumieńcem, jąka się, jakby był studentem kompletnie nieprzygotowanym do kolejnej już poprawki egzaminu i sądzi: że co?
Że Lestrange'owie to podstępne węże, co to częstują swych wrogów zatrutymi owocami? Czy naprawdę jestem w jego oczach człowiekiem bez honoru? Nie, żeby psychiczne kopanie chłopaczka wpisywało się w szereg wartości moralnych i etycznych.
-Twoja strata - wzruszam ramionami. Skubię jabłko aż do ogryzka i zaraz sięgam po winogrono. Odrywam kilka kulek z kiści i po kolei wkładam je do buzi. U siebie takich dojrzałych, słodkich i pachnących raczej nie uświadczy - co prawda, nie mam bladego pojęcia, gdzie skrzaty załatwiają sprawunki, lecz pierwszy lepszy stragan nie da takich zdobyczy, a na pewno nie teraz, gdy ponoć brakuje podstawowych produktów.
-Proszę? - dopytuję uprzejmie, lekko unosząc brew. Cóż to za insynuacje? No dalej, gamoniu, tłumacz się, proszę. Dlaczego niby nie powinienem mieć tu więcej światła? Żarciki z seksu, hehe. A o tym, że wzrok już nie ten, to nikt nie pomyśli, bo zawsze w pierwszej kolejności mam burdel, a dopiero w drugiej jestem mężczyzną.
-Zabawne, że o nim wspominasz. Synku - mówię ostrzegawczym tonem - na twoim miejscu nie kazałbym sobie czekać. Raz-raz - komenderuję zniecierpliwionym tonem, zerkając przeciągle na drzwi. Starczy, że zawołam, a ochroniarz natychmiast popracuje nad tym chłystkiem, ot, na dzień dobry zaczynając od soczystego ciosu w brzuch, po którym ten pewnie zegnie się w pół i na chwilę straci dech. Czy on naprawdę nie dostrzega, że daję mu szansę? Być rozrywką dla mnie to lepsze niż być workiem treningowym dla Dymitrija, przynajmniej ja tak sądzę. Kości czasami źle się zrastają. Niby dlaczego Keat ma taki krzywy nochal? Niech Milky myśli o sobie - może zarekomenduję go za tą drobną pomoc w usługach remontowych?
-Mam nadzieję, że równie poważna, jak twój wkład w nią. Nie wchodzę w żadne układy z gołodupcami - zastrzegam, jakby to był jedyny powód mej niechęci i podejrzliwości. Słucham go jednak, na początku nawet zainteresowany, jednak wraz z coraz prędzej płynącym słowotokiem, zaczynam tracić kontakt i tylko egzaltowany ton, jakim młokos opowiada swój mokry sen odpowiada za stan mojej świadomości.
-Mój drogi - zaczynam uroczyście i poważnie, uśmiechając się do niego promiennie. Ponoć serdeczność pomieszana z dystansem robi lepsze wrażenie niż wrzaski, groźby i krzyki, bo ofiara nie wie, kiedy spodziewać się ciosu. Czy igram z czujnością mojego gościa? Odrobinę - mnie pieniądze kompletnie nie interesują - wykładam mu główną lukę jego biznesplanu, jakbym chciał robić kasę, to sam bym się tu sprzedawał, wyniki wtedy by podskoczyły rekordowo - a moi chłopcy i moje dziewczęta nie służą temu, by jakiś oblech za parę sykli sobie do nich walił - mówię cicho, surowiej niż zamierzałem. Kolejny obrzydliwy stulejarz, coby chciał się dobrać do ciał moich tutek.
-Zdaje się, że już skończyliśmy, synku. Zapraszam, zdaje się, że ktoś tam na ciebie czeka - odpowiadam pogardliwie, kiwając głową w stronę drzwi. Lepiej, żeby się nie stawiał, krew ciężko schodzi z drewnianych paneli, a tego dywanu w ogóle nie powinno się prać. Szansę dostał - nie można mi zarzucić okrucieństwa.
Że Lestrange'owie to podstępne węże, co to częstują swych wrogów zatrutymi owocami? Czy naprawdę jestem w jego oczach człowiekiem bez honoru? Nie, żeby psychiczne kopanie chłopaczka wpisywało się w szereg wartości moralnych i etycznych.
-Twoja strata - wzruszam ramionami. Skubię jabłko aż do ogryzka i zaraz sięgam po winogrono. Odrywam kilka kulek z kiści i po kolei wkładam je do buzi. U siebie takich dojrzałych, słodkich i pachnących raczej nie uświadczy - co prawda, nie mam bladego pojęcia, gdzie skrzaty załatwiają sprawunki, lecz pierwszy lepszy stragan nie da takich zdobyczy, a na pewno nie teraz, gdy ponoć brakuje podstawowych produktów.
-Proszę? - dopytuję uprzejmie, lekko unosząc brew. Cóż to za insynuacje? No dalej, gamoniu, tłumacz się, proszę. Dlaczego niby nie powinienem mieć tu więcej światła? Żarciki z seksu, hehe. A o tym, że wzrok już nie ten, to nikt nie pomyśli, bo zawsze w pierwszej kolejności mam burdel, a dopiero w drugiej jestem mężczyzną.
-Zabawne, że o nim wspominasz. Synku - mówię ostrzegawczym tonem - na twoim miejscu nie kazałbym sobie czekać. Raz-raz - komenderuję zniecierpliwionym tonem, zerkając przeciągle na drzwi. Starczy, że zawołam, a ochroniarz natychmiast popracuje nad tym chłystkiem, ot, na dzień dobry zaczynając od soczystego ciosu w brzuch, po którym ten pewnie zegnie się w pół i na chwilę straci dech. Czy on naprawdę nie dostrzega, że daję mu szansę? Być rozrywką dla mnie to lepsze niż być workiem treningowym dla Dymitrija, przynajmniej ja tak sądzę. Kości czasami źle się zrastają. Niby dlaczego Keat ma taki krzywy nochal? Niech Milky myśli o sobie - może zarekomenduję go za tą drobną pomoc w usługach remontowych?
-Mam nadzieję, że równie poważna, jak twój wkład w nią. Nie wchodzę w żadne układy z gołodupcami - zastrzegam, jakby to był jedyny powód mej niechęci i podejrzliwości. Słucham go jednak, na początku nawet zainteresowany, jednak wraz z coraz prędzej płynącym słowotokiem, zaczynam tracić kontakt i tylko egzaltowany ton, jakim młokos opowiada swój mokry sen odpowiada za stan mojej świadomości.
-Mój drogi - zaczynam uroczyście i poważnie, uśmiechając się do niego promiennie. Ponoć serdeczność pomieszana z dystansem robi lepsze wrażenie niż wrzaski, groźby i krzyki, bo ofiara nie wie, kiedy spodziewać się ciosu. Czy igram z czujnością mojego gościa? Odrobinę - mnie pieniądze kompletnie nie interesują - wykładam mu główną lukę jego biznesplanu, jakbym chciał robić kasę, to sam bym się tu sprzedawał, wyniki wtedy by podskoczyły rekordowo - a moi chłopcy i moje dziewczęta nie służą temu, by jakiś oblech za parę sykli sobie do nich walił - mówię cicho, surowiej niż zamierzałem. Kolejny obrzydliwy stulejarz, coby chciał się dobrać do ciał moich tutek.
-Zdaje się, że już skończyliśmy, synku. Zapraszam, zdaje się, że ktoś tam na ciebie czeka - odpowiadam pogardliwie, kiwając głową w stronę drzwi. Lepiej, żeby się nie stawiał, krew ciężko schodzi z drewnianych paneli, a tego dywanu w ogóle nie powinno się prać. Szansę dostał - nie można mi zarzucić okrucieństwa.
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Gabinet Francisa Lestrange
Szybka odpowiedź