Wydarzenia


Ekipa forum
Baza wypadowa
AutorWiadomość
Baza wypadowa [odnośnik]13.01.20 20:03

Baza wypadowa

Oprócz roztaczania opieki nad żyjącymi w rezerwacie smokami, Peak District organizuje również wyprawy w teren: wyłapując wałęsające się na wolności okazy lub odratowując te, które próbowano nielegalnie przemycić przez brytyjską granicę. A ponieważ przywiezienie żywego smoka wprost do siedziby administracji mogłoby wywołać popłoch wśród pracowników, to bazę wypadową dla grupy smoczych łowców umiejscowiono właśnie tutaj: w kamiennym budynku oddalonym nieco od głównych zabudowań, otoczonym przez owalne ogrodzenie i zestaw zaklęć ochronnych. We wnętrzu, magicznie powiększonym i zabezpieczonym, składowany jest potrzebny na wyjazdach ekwipunek, można tu więc znaleźć dosłownie wszystko: od czarodziejskich namiotów, przez specjalne klatki dla smoków, wzmocnione uprzęże, sprzęt wspinaczkowy, aż po eliksiry i podstawowe środki magomedyczne.
Można by się spodziewać, że poza okresami wypraw budynek stoi opuszczony, ale nic bardziej mylnego; wygodne umiejscowienie z dala od oczu kierownictwa i przepiękna, roztaczająca się ze wzniesienia panorama, sprawiają, że za kamiennym murem na co dzień kwitnie życie towarzyskie. Pracownicy rezerwatu lubią spotykać się tutaj na przysłowiowym papierosie i jeść drugie śniadanie na świeżym powietrzu, a chociaż hazard jest oficjalnie zakazany, to przy stole konferencyjnym stojącym na środku głównego pomieszczenia smoczy opiekunowie gromadzą się regularnie, żeby wśród sprzeczek i przechwałek rozegrać partię pokera.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Baza wypadowa Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Baza wypadowa [odnośnik]24.04.20 15:41
| 7 kwietnia

Miał nadzieję, że wojna tutaj nie dotrze. Peak District, oddalone od Londynu o setki kilometrów, teoretycznie powinno pozostawać poza jej zasięgiem, chronione przed coraz śmielszymi działaniami władzy nie tylko zestawem zaklęć ochronnych, ale też odważną postawą Greengrassów; wierzył, że tak będzie – że mury rezerwatu oprą się nadciągającej od strony stolicy fali – ale kiedy początkiem kwietnia pojawił się w pracy, zrozumiał, że chociaż po kamienistych ścieżkach nie zaczęła (jeszcze?) maszerować magiczna policja, to nawet na nich trudno będzie zapomnieć o tym, jak aktualnie wyglądał ich świat.  
Było ich mniej. Trójka smokologów i dwóch pracowników części administracyjnej, pewnego dnia po prostu nie pojawiła się w rezerwacie, a chociaż oficjalnie uznawano ich za zaginionych, to niełatwo było nie podejrzewać najgorszego. Pozostali, pogrążeni w poczuciu niewiadomej znajomi i przyjaciele, nie wypowiadali tych przypuszczeń na głos, a kolejne dni pozornie po prostu toczyły się dalej, ciężka atmosfera była jednak wyczuwalna; śmiech i rozmowy towarzyszące popołudniowej kawie wydawały się jakby za głośne, nie do końca szczere; drobne sprzeczki i nieporozumienia wybuchały częściej, ostatnia – zaledwie wczoraj, gdy padło polecenie przejęcia obowiązków po nieobecnych i nagle okazało się, że wszyscy chcą to zrobić; zupełnie jakby czuli, że w ten sposób wyświadczają im przysługę i przyczyniają się do szybszego powrotu do normalności. Jeżeli chodziło o Percivala, to nie wiedział już, czym była owa mityczna normalność, starał się jednak nie myśleć o tym zbyt wiele, zamiast tego zwyczajnie robiąc swoje – w Oazie, na ulicach Londynu i tutaj, nie protestując, gdy przydzielono mu nowe obowiązki, materializujące się pewnego dnia gdzieś na wysokości jego łokcia pod postacią kipiącej entuzjazmem kursantki, która przedstawiła mu się jako Annie, potrząsając przy tym jego dłonią tak energicznie, że prawie rozlał trzymaną w drugiej ręce kawę.
Nie miał pojęcia, dlaczego tak często kierowano do niego stażystów. To znaczy – kierowano ich do większości pracujących w rezerwacie smokologów, w teorii nie było więc w tym nic dziwnego, Percival nie potrafił jednak oprzeć się wrażeniu, że on sam dostawał ich pod opiekę znacznie częściej niż pozostali. Co w jego ocenie nie miało sensu – bo ani o to nie prosił, ani nie pracował w Peak District tak długo, jak inni; być może przegrał jakiś tajemniczy zakład, lub nieświadomie wyciągnął kiedyś krótką słomkę, w każdym razie – od jakiegoś czasu trudno było mu ruszyć się gdziekolwiek bez towarzystwa któregoś z młodszych pracowników. Co samo w sobie mu nie przeszkadzało; przyzwyczaił się już do tego, że ktoś nieustannie patrzył mu na ręce i zadawał pytania zahaczające o kwestie dla niego samego oczywiste, stopniowo odkrywał też w sobie coraz to nowsze pokłady cierpliwości. Zdarzały się jednak dni – i ten konkretny do takich właśnie należał – kiedy zwyczajnie wolałby być sam, mogąc pozwolić sobie na luksus pilnowania wyłącznie własnych działań.
Cóż, nic z tego.
Wiadomość o powrocie na teren rezerwatu grupy łowców, która kilka dni temu wybrała się na szkocką granicę w celu zabrania stamtąd nielegalnie przewożonego walijskiego zielonego (smok wybudził się zbyt wcześnie spod działania eliksirów usypiających, którymi nafaszerował go samozwańczy handlarz, powalił (byłego już) właściciela na ziemię ogonem, po czym spróbował przypiec niczego niespodziewających się mieszkańców pobliskiej wioski) dotarła do niego, kiedy akurat szykował się do wyjścia. Annie pojawiła się w pokoju smoczych opiekunów niecałą minutę później – musiał jej przyznać, że biegała naprawdę szybko – walcząc z widoczną zadyszką i pytając, czy może do bazy wypadowej wybrać się razem z nim. Powstrzymanie się od przewrócenia oczami kosztowało go więcej silniej woli niż powinno, ostatecznie skinął jednak głową, każąc jej się przygotować i wrócić za dziesięć minut. Była z powrotem po trzech, już w pełnym rynsztunku, co mgliście kazało się zastanowić Percivalowi nad tym, czy odpornego na ogień kombinezonu nie nosiła przypadkiem pod resztą ubrań. – To nie będzie nam potrzebne – odezwał się do niej tylko, wskazując głową na przypięte do skórzanego paska brzękadło. Mieli co prawda dosyć solidne podejrzenia, że młody walijski zielony, którego udało im się odzyskać, od samego początku wychowywał się w niewoli, Percival nie lubił jednak uciekać się do tanich, prostackich sztuczek, które na porządku dziennym wykorzystywali przemytnicy.
Krótkie idziemy nie zdążyło jeszcze do końca spłynąć z niego ust, a kursantka już była na zewnątrz; nie przebierała co prawda nogami w miejscu, Percival był jednak w stanie bez problemu wyobrazić sobie, że właśnie to robi. – Zanim cokolwiek zrobisz, zaczekaj na moje polecenie – zaznaczył zawczasu, spoglądając na nią z ukosa i wyprzedzając ją o pół kroku na prowadzącej do bazy ścieżce; kiwnęła głową, ale już się nie odezwała, zwyczajnie za nim podążając. Szedł szybko, prośba o pomoc wydała mu się nagląca – a biorąc pod uwagę, że w ogóle nadeszła, coś po drodze musiało pójść nie tak – i jeszcze nim dotarł na miejsce, zorientował się, co: po zboczu wzgórza, na które się wspinali, poniósł się poirytowany ryk, a zaraz po nim w górę wzbiła się chmara wystraszonych ptaków. Zaklął cicho pod nosem. – Eliksiry musiały przestać działać – rzucił, nie kierując tych słów do nikogo konkretnego, a w myślach zadając sobie pytanie: po raz drugi? Do tej pory zakładał, że wypadek, który miał miejsce na granicy, wynikał z niekompetencji zajmujących się smokiem czarodziejów; pracownicy rezerwatu nie zajmowali się jednak bestiami od dzisiaj – i Percival byłby gotów założyć się o swoją rękę wiodącą, że doskonale wiedzieli, co robili, podając smokowi eliksiry. Dlaczego więc ten wybudził się z nich tak szybko? To była zdecydowanie kwestia warta zbadania, póki co istotniejszą wydawało się jednak okiełznanie samego smoka; przyspieszył kroku, gdy po okolicy przetoczyło się kolejne ryknięcie, zadzierając głowę do góry. Szukał jakichkolwiek oznak, że bestia zaatakowała również ogniem, płomieni, smug dymu – ale niebo, na szczęście, było czyste.
Kiedy przed nimi zamajaczyła bryła budynku, puścili się już biegiem, z daleka dostrzegając problem: smok, wydostawszy się z klatki, w której go przewożono (wyglądało na to, ze opuścił ją siłą, łamiąc wzmacniane pręty i w chaosie się o nie raniąc; Percival dostrzegł przynajmniej dwa miejsca, w których na jego ciele brakowało łusek), spróbował wyrwać się na wolność – zatrzymały go jednak otaczające bazę zaklęcia; to najwidoczniej niezbyt mu się z kolei spodobało, bo zaczął miotać się bezładnie dookoła, szukając drogi wyjścia – i przy okazji powalając ogonem próbujących go obezwładnić łowców (przynajmniej trzech leżało na ziemi w chwili, w której razem z Annie tam dotarli). – Trzymaj się z tyłu – rzucił do młodej czarownicy, ta jednak trzymała już różdżkę w pogotowiu, a zaciśnięte w determinacji wargi wskazywały na to, że nie miała zamiaru go posłuchać. Otworzył usta, mając zamiar powiedzieć coś na ten temat, ale w tym samym momencie smok obrócił się gwałtownie i pochylił głowę, posyłając w przestrzeń pierwszą kulę ognia; śmiercionośny pocisk przemknął jakieś dwa metry od nich, uderzając z hukiem w ziemię. To nie był dobry czas na sprzeczki. – Dobra – widzisz te miejsca na jej ciele, gdzie zdarła sobie łuski? Celuj tam, w ten sposób pancerz nie odbije zaklęć – powiedział, wskazując wspomniane miejsce i upewniając się, że jego słowa dotarły do Annie. Spojrzała w punkt, który jej pokazywał, ale jej ciemne brwi zbiegły się do środka. – Na kursie nam mówiono, że najsłabsze miejsce jest pod szyją – zaprotestowała. Percival stłumił chęć teatralnego westchnięcia. – Tak, bo nie ma tam pancerza. Ale w tej chwili – w które miejsce pozbawione łusek będzie ci trafić łatwiej? – zapytał, unosząc brew; spojrzała na niego, w jej oczach błysnęło zrozumienie – i w kiwnęła głową. – Idź od drugiej strony – powiedział jeszcze do niej, po czym sam przeciął ostatni, dzielący go od ogrodzenia dystans i przeskoczył przez nie jednym susem.
Dopiero teraz widać było pełnię zniszczeń: część kamieni leżała na ziemi odłupanych, najwidoczniej – przez uderzający we wszystko dookoła ogon; uszkodzona była też część dachu, a jeden z łowców leżał nieprzytomny (oby tylko tyle), pozostali jednak podnosili się właśnie z powrotem na nogi, skinięciami głową i porozumiewawczymi spojrzeniami rejestrując pojawienie się Percivala. Zaczął ich rozstawiać, używając do tego niemych gestów, pamiętając o tym, że krzyk mógłby dodatkowo rozjuszyć smoka; otoczyli go w półokrąg, z różdżkami wyciągniętymi ku bestii. Nie trzeba było mówić, że jedyną możliwością było w tej chwili jej oszołomienie.
Kiedy wszyscy znaleźli się na swoich miejscach, Percival przeniósł pełnię uwagi na smoka. Musieli rzucić zaklęcie oszałamiające jednocześnie, w innym wypadku promienie okażą się zbyt słabe, a walijski zielony w odwecie usmaży kogoś kolejną kulą ognia. Choć więc zaciskające się na różdżce palce drżały nerwowo, czekał – obserwując, jak smok obraca się, po czym staje na tylnych łapach, szykując się do kolejnego ataku; nie pozwolił mu jednak na jego wykonanie – kiedy zaczął zniżać łeb, krzyknął: – Teraz!
Pół tuzina głosów krzyknęło w tej samej sekundzie Conjunctivitis; pół tuzina jasnych wiązek pomknęło w stronę bestii – i tyle samo trafiło; wiedział o tym, zanim jeszcze smok zatrzymał się, jakby unieruchomiony – bo żadne z zaklęć nie poleciało na bok, odbite rykoszetem od silnego pancerza. Percival pozwolił sobie na wypuszczenie powietrza z płuc – ale jeszcze nie opuszczał różdżki, patrząc z napięciem i uwagą, jak potężne ciało chwieje się, para ślepi wywraca się do tyłu, do wnętrza czaszki – a wreszcie ziemia pod jego stopami drży, poruszona opadającym na nią ciężarem.
Odetchnął z ulgą, opuszczając różdżkę.

| zt




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Baza wypadowa [odnośnik]04.04.21 22:19
| 20 listopada

Ognik poderwał się z jego ramienia, lekko smagając go w szyję zakończonym grotem ogonem i rozkładając skrzydła – w akompaniamencie cichego łopotu mknąc w stronę otoczonego okrągłym ogrodzeniem budynku, żeby wykonać nad nim kilka imponujących pętli. Wciąż go zaskakiwało, jak szybko rósł – choć może bardziej dziwiło go zatrważające tempo, w jakim przez palce prześlizgiwał mu się czas; wydawało mu się, że minęło zaledwie kilka tygodni, odkąd pojawił się w rezerwacie – ale pożółkłe liście na porastających wzgórza drzewach opowiadały zupełnie inną historię. Wtedy też wyglądały podobnie: brązowe i złote, snuły się wzdłuż wydeptanych ścieżek i zaścielały parapety wspólnego pokoju smokologów w Gnieździe, do którego wszedł prawie na palcach, czując się jak przybywający bez zaproszenia intruz. Dzisiaj zmieniło się wszystko, choć gdy spoglądał z wysokości na rozciągające się u jego stóp tereny, mógł bez trudu poddać się wrażeniu, że tak naprawdę nie zmieniło się nic; otaczające ich z każdej strony płomienie, trawiące Anglię metr po metrze, szczęśliwie jeszcze tu nie dotarły – a on już jakiś czas temu powziął milczące postanowienie, że prędzej umrze, niż pozwoli, by to zrobiły.
Poprawił pasek skórzanej torby, rzucając jeszcze jedno dłuższe spojrzenie na okolicę – Ognik, czując się już w Peak District jak u siebie, przysiadł dumnie na dachu budynku, skrzecząc radośnie – po czym ruszył do wejścia, za drzwiami już odruchowo machając krótko różdżką, żeby zapalić zwisające z sufitu lampy. Główne pomieszczenie bazy wypadowej było jeszcze zupełnie puste; do rozpoczęcia zwołanego przez niego spotkania wciąż pozostało kilkanaście minut, których jednak potrzebował, żeby się przygotować. Roboczą pelerynę powiesił na metalowym haku, torbę odkładając na jedno z pustych krzeseł, bez większego ładu poustawianych wokół stołu konferencyjnego, przy którym zazwyczaj dyskutowali o wyprawach. Bezwiednie przejechał po blacie palcami, zatrzymując na chwilę spojrzenie na zawieszonej na ścianie mapie, na której od tygodni nie pojawił się ani jeden nowy punkt; częściowo z jego winy – a częściowo dlatego, że braki w obsadzie zmusiły ich do mocniejszego skupienia się na smokach pozostających pod stałą opieką rezerwatu. Podejrzewał, że tak miało póki co pozostać; dalekie wyprawy odeszły w niepamięć – odłożone w czasie dopóki nie uda się ugasić szalejącej w Anglii, wojennej pożogi.
Westchnął ciężko, raz jeszcze unosząc różdżkę i machając nią w kierunku tablicy, która opustoszała w mgnieniu oka: zniknęła wysłużona mapa i notatki ze starych wyjazdów, a także plany tych, które ostatecznie zostały odwołane. Pozostały jedynie długie pergaminy z listami zaopatrzenia i rozpisanymi zmianami, upchnięte gdzieś po bokach. Na nie jednak nie spoglądał – odkładając palisandrową różdżkę na blat i sięgając do torby, z której wyciągnął nowy rulon, przedstawiający znacznie dokładniejszą mapę hrabstwa, nad którą spędził ostatnich kilka dni, skrupulatnie zaznaczając wioski i główne szlaki, opisując je odręcznymi notatkami, zawierającymi wszystkie informacje, które udało mu się zebrać. Nie było tego dużo, był to jednak jakiś początek.
Kończył właśnie przytwierdzanie mapy do tablicy, gdy gdzieś za sobą usłyszał skrzypnięcie drzwi; odwrócił się przez ramię, zatrzymując spojrzenie na Christopherze – młodym kursancie, który dołączył do jego grupy stosunkowo niedawno. Wciąż jeszcze się uczył, miał jednak w sobie tyle zapału, że mógłby rozdzielić nim co najmniej pół tuzina innych stażystów. Percival go lubił – choć nie zawsze rozumiał żarty, którymi sypał jak z rękawa, nierzadko odnosząc się przy tym do mugolskich legend o smokach albo krążących wokół nich opowieści. Z tego, co wiedział, był pierwszym czarodziejem w swojej rodzinie, i chociaż minęło już trochę czasu, odkąd skończył Hogwart, to tak naprawdę nigdy nie pozbył się tego młodzieńczego zdziwienia i zachwytu, z którymi przyglądał się wszystkiemu, co magiczne – zwłaszcza jeśli miało cztery łapy i skrzydła. – Cześć, szefie – przywitał się od wejścia, obdarowując Percivala czymś w rodzaju dziwnego ukłonu, po czym przewiesił pelerynę przez oparcie krzesła, które przyciągnął do siebie, obrócił dookoła i usiadł na nim okrakiem, opierając się łokciami o jego najwyższą część.
– Reynolds – rzucił Percival, kiwając mu głową i odwracając się od tablicy, żeby sięgnąć do torby i wyciągnąć z niej jeszcze kilka przedmiotów: teczkę, dwa listy obwiązane rzemykiem, czysty arkusz pergaminu i pióro; kiedy odkładał na blat kałamarz, zorientował się, co w obecności najmłodszego członka ich grupy mu nie pasowało. – Nie spóźniłeś się – powiedział z lekką konsternacją przemieszaną ze zdziwieniem, unosząc wyżej brwi. Christopher zaśmiał się, odchylając się do tyłu tak energicznie, że prawie zsunął się z krzesła.
– Wiem, nie? Myślałem, że spotkanie jest o piątej – wyjaśnił, wzruszając ramionami. Dochodziła szósta. – Widziałem twojego smoczognika przed wejściem, jak będzie tak skrzeczał, to Latheri pomyśli, że to jej zaginione pisklę – zauważył, w jego głosie nie było jednak nagany ani powagi; mówił z lekkością i rozbawieniem, które czasami wprawiały Percivala w zdumienie; był mugolakiem, wojna musiała więc odcisnąć się na jego życiu mocniej niż na innych – a mimo to wydawał się uparcie nie tracić pogody ducha, przy okazji zarażając nią innych.
Otworzył usta, chcąc mu odpowiedzieć, nim jednak zdążyłby to zrobić, w pomieszczeniu zaczęli pojawiać się kolejni członkowie grupy: starsi łowcy, którzy pracowali z nim jeszcze pod zwierzchnictwem ministerstwa oraz paru opiekunów, których poznał już po swoim przybyciu do Peak District. Z perspektywy czasu, nie miało to znaczenia; wszyscy byli dla niego jak rodzina, i z każdym z nich witał się ciepło, głosem tylko odrobinę ściśniętym przez nawarstwiające się zdenerwowanie. Bał się – tego, jak przyjmą to, co miał im do powiedzenia, i tego, czy nie spowoduje tym wśród nich rozłamu; póki co przysłuchiwał się jednak wesołym przekomarzaniom, unosząc wyżej brwi, gdy Aaron, jeden z młodszych smokologów, rzucił w stronę Christophera sakiewkę z pieniędzmi. – Yates przegrał zakład. Twierdził, że nie przyjdziesz – wyjaśnił, unosząc w górę skórzany woreczek, a później chowając go do wewnętrznej kieszeni kurtki; sakiewka zadzwoniła cicho.
Percival westchnął, czując nagłe ukłucie wyrzutów sumienia. – Musiałem wtedy… – zaczął; rzeczywiście zdarzyło mu się już opuścić jedno zaplanowane z wyprzedzeniem spotkanie z grupą, gdy przeklęta bombarda położyła go na kilka długich dni do łóżka – ale nie zdołał dokończyć usprawiedliwiania się, bo Reynolds zamachał zamaszyście rękami.
– Wiemy, wiemy. Olbrzym ci kości pogruchotał, widzieliśmy, jak później łaziłeś – powiedział, wywracając oczami. Percival zaśmiał się cicho, trochę z zakłopotaniem, trochę z ulgą, w końcu kiwnął jednak głową, uspokojony swobodną, panującą w pokoju atmosferą. Początkowo go to dziwiło – przyzwyczajony do pracy za ministerialnym biurkiem, gdzie linie ustalonej z góry hierarchii wydawały się znacznie mocniej zarysowane, miał problem z odrzuceniem oficjalnych formuł, ale koniec końców odnalazł w tym jakiś trudny do określenia spokój; w miarę upływu czasu zaczynając traktować członków grupy bardziej jak przyjaciół niż podwładnych, wypracowując relacje oparte na lojalności i wzajemnym szacunku – nie tytułach i stanowiskach.
Kiedy drzwi zatrzasnęły się po raz ostatni, odchrząknął, prostując się. – Mamy wszystkich? – upewnił się, częściowo do siebie, częściowo do reszty; rozejrzał się, przeliczając ich w myślach. – Co z Janine? – zapytał, dostrzegając, że brakowało ich alchemiczki.
– Wzięła wolne dziś. Mówiła, że to pilne, coś z rodziną – odpowiedział mu Aaron, na moment pochmurniejąc; odkąd Anglia pogrążyła się w chaosie, coś z rodziną nie oznaczało zazwyczaj niczego dobrego.
Percival kiwnął głową. – Odezwę się do niej osobiście później, być może potrzebuje jakiejś pomocy. Co do nas – nie jestem pewien, czy domyślacie się, czego będzie dotyczyło to spotkanie, ale jak pewnie zauważyliście – odwrócił się w stronę powieszonej chwilę wcześniej mapy – nie wyprawimy się w najbliższym czasie do żadnego ciepłego kraju – zaczął, robiąc krótką pauzę, żeby przemknąć spojrzeniem po twarzach zgromadzonych; nikt nie wydawał się zaskoczony – a w spojrzeniach większości błysnęła powaga; nikt nie wydał z siebie udawanego okrzyku zawodu. – Wiem, że nie muszę tłumaczyć żadnemu z was, w jakiej sytuacji się znaleźliśmy – w jakiej sytuacji znalazł się cały rezerwat. Jesteśmy otoczeni przez wrogów, odcięci od przyjaznych ziem z każdej strony – po Derbyshire i Staffordshire plątają się olbrzymy i dementorzy, na wioski napadają szmalcownicy. Jeśli nie zostaną powstrzymani, będzie tylko kwestią czasu, zanim dotrą tutaj – powiedział, palce wskazujące kierując w stronę stołu – choć rzecz jasna nie miał na myśli bazy wypadowej; jeśli kiedykolwiek dojdzie do walki, nie miał wątpliwości, że zacznie się u bram. Westchnął, pochylając się nad krzesłem; w przeciwieństwie do pozostałych, nie usiadł – zaciskając jedynie dłonie na drewnianym oparciu. – Nie mam zamiaru na to pozwolić – zaznaczył, milknąc na moment; pozwalając, żeby jego słowa wybrzmiały ponad stołem. – Jakiś czas temu zwróciłem się w tej sprawie do lorda Ofera Greengrassa; zaoferowałem mu swoją różdżkę – pomoc w opanowaniu chaosu na otaczających Peak District ziemiach. Zarówno mój list, jak i odpowiedź, możecie przeczytać sami – niech zostaną tutaj po spotkaniu – dodał, biorąc do ręki dwa rulony pergaminu i przekazując je Yatesowi, który siedział najbliżej. – Kazał mi zebrać tylu ludzi, ilu zdołam. Dlatego tutaj jesteście – wyjaśnił, odrywając dłonie od oparcia i prostując się. – Wiem, że się na to nie pisaliście – zaznaczył; żadne z nich nie kończyło kursu z myślą o walce na froncie; byli badaczami, łowcami – zajmowali się magicznymi stworzeniami, nie ludźmi. – Nie mam też zamiaru odciągać was od waszych obowiązków. Naszym priorytetem są nasze smoki i tak pozostanie zawsze – ale dopóki na horyzoncie nie ma żadnej wyprawy – a jeszcze przez jakiś czas na pewno jej nie będzie – chciałbym, żebyśmy wyruszali tam, gdzie jesteśmy potrzebni. Tam – podkreślił, odwracając się i wskazując palcem na wiszącą za jego plecami mapę.
– Co mamy robić? – usłyszał, a gdy przeniósł spojrzenie na pomieszczenie, dostrzegł Christophera; wyglądał poważniej, ze zmarszczonymi brwiami i ramionami skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
Percival skinął w jego stronę głową. – Cokolwiek czujecie się na siłach. Odpowiadać na wezwania, reagować na informacje o działaniach ludzi Malfoya. Neutralizować olbrzymy, pomagać w zabezpieczeniu zniszczonych wiosek; zabezpieczać transporty żywności i wszystkiego, czego mieszkańcy będą potrzebować do przetrwania zimy. Jeśli dowiecie się o czymś, co będzie przekraczało nasze możliwości – przychodźcie z tym do mnie, postaram się zorganizować pomoc – wymienił, przesuwając wzrokiem po twarzach pozostałych członków grupy. Nie rzucał słów na wiatr; Derbyshire było jednym z hrabstw, które na ostatnim spotkaniu Zakonu Feniksa przewinęło się w dyskusji niejednokrotnie – wiedział, że w razie potrzeby znajdzie wsparcie wśród członków organizacji. – Zaznaczę jeszcze raz – podjął po chwili, gdy tym razem odpowiedziała mu cisza. – To nie są rozkazy. Nikogo z was nie zmuszę do tego, byście się narażali. Ale jednocześnie – wiem, co potraficie, i ufam wam jak mało komu, więc jeśli mam wybrać ludzi, którzy się do tego nadają – to nie wyobrażam sobie wybrać kogoś innego – przyznał szczerze, rozkładając ręce; nie owijał w bawełnę, nie próbował ukrywać, że to, o co ich prosił, miało być niebezpieczne; nie byli głupi – zdawali sobie z tego sprawę. – Nie musicie decydować dzisiaj. Przemyślcie to na spokojnie, rozważcie wszystkie za i przeciw; jeśli po drodze pojawią się jakieś wątpliwości, wiecie, gdzie możecie mnie znaleźć – dodał i odetchnął, zastanawiając się, czy było coś, o czym zapomniał. – Pytania? – zapytał, spodziewając się, że posypie się ich lawina – ale jako pierwszy podniósł rękę Reynolds. Przeniósł na niego wzrok, posyłając mu pytające spojrzenie.
– Kiedy zaczynamy? – rzucił – a Percival nie doszukał się w jego głosie kpiny ani żartobliwego tonu.

| zt (1814)




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Baza wypadowa [odnośnik]17.04.21 14:36
12.10

Drzwi uderzyły z hukiem o drewnianą ścianę bazy, wiszące pod sufitem dzwonki zadźwięczały, wzniecony powiew zrzucił ze stołu starannie poukładane karty do gry w pokera. Ciche przekleństwo wyrwało się z ust wysokiego mężczyzny w rozchełstanej marynarce, za moment w dłoni pojawiła się różdżka; niedługa jesionowa witka stworzona do tego, by ścigać, tworzyć i podpalać. Dlatego, gdy machinalnym gestem wezwał rozrzucone karty do ułożenia się grzecznie na blacie, zbyt gwałtowny ruch nadgarstka postawił je w ogniu. Z wysoko uniesionymi brwiami przydeptał je do podłogi i uniósł jedną z nich, czarną i do połowy wyżartą gorącem. Co zniknęło w czarodziejskim ogniu, nie mogło być przywrócone zwykłym Reparo; prędko rozejrzał się po bazie, czy nikt nie przyłapał go na gorącym i jakże upokarzającym uczynku, a potem wetknął kartę pod całą talię i wyciągnął z naramiennej torby przyboczny notes. Wyrwana z niego kartka posłużyła mu do naskrobania krótkiej, rzeczowej noty, na tyle w jego stylu, że właściwie nie musiał się podpisywać.
Wpadka. Odkupię - E.
Przytrzasnął papier świecznikiem, żeby nie porwał go wiatr, a potem z krzywym uśmiechem odgarnął z czoła wilgotne, czarne włosy. Dopiero co wrócił z obchodu po rezerwacie, codzienne obowiązki połączył z treningiem, przebiegając kilkaset metrów. Teraz miał zadyszkę, marzył o tym, żeby usiąść przed kominkiem z wyciągniętymi nogami, ale stos papierów czekał, by je przejrzał i upewnił się, że wszystkie ich smoki mają się dobrze i rozwijają w spokoju - przynajmniej one, w tym całym syfie, jaki ogarnął Wielką Brytanią przed rokiem, nawet dwoma. Wszyscy liczyli na to, że ich największa smoczyca wkrótce złoży jaja, ale szalejąca temperatura przesuwała okres lęgu, całe plany mogły wziąć w łeb.
Zrzucił z ramion marynarkę i przerzucił przez krzesło, z czajnika nalał sobie gorącej wody do igieł sosnowych, czy z tego tu teraz robili herbatę, zielarstwo nie było jego mocną stroną w takim stopniu jak stworzenia; wiedział o roślinach jedynie tyle, ile miało znaczenie przy karmieniu i ochronce zwierząt przed trującymi chaszczami. Rozepchał łokciem stos pozostawionych przez jakiegoś bałaganiarza książek i wyrzucił z torby wszystkie rolki pergaminu, zapisane tym samym, wąskim i pochyłym pismem.
- Tylko ty i ja, królowo obowiązków, daj mi dziś skończyć te raporty - mruknął pod nosem, odsuwając krzesło ze skrzypnięciem.
Już zacząłby wchodzić w tryb roboczy, skupiony na tym, co miał przed sobą, gdyby zaraz potem nie otworzyły się frontowe drzwi, zwiewając mu na podłogę trzy czwarte pergaminów. A ich nie mógł podpalić.
- Na laskę Merlina, niech już przestanie wiać - rzucił do wchodzącego mężczyzny, pochylając się, żeby pozbierać je ręcznie, ale więcej miał w tonie rozbawienia niż złości.
W tej części Wielkiej Brytanii nigdy nie mogli liczyć na spokój.



This is my
home
and you can't
frighten me
Elric Lovegood
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
all of them dreams
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9649-elric-lovegood https://www.morsmordre.net/t9725-vincent#295249 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9724-skrytka-bankowa-nr-2210#295204 https://www.morsmordre.net/t9723-elric-lovegood#295203
Re: Baza wypadowa [odnośnik]01.05.21 20:07
Było już dobrze po południu, kiedy dotarł wreszcie do rezerwatu, z charakterystycznym dla teleportacji trzaskiem pojawiając się tuż przy głównej bramie; kiwnąwszy głową strażnikowi, wsunął się do środka, tym razem jednak nie ruszył prosto do Gniazda, zamiast tego rozglądając się uważnie i wybierając boczną ścieżkę, która okrężną drogą miała zaprowadzić go do bazy wypadowej. Tego ranka był umówiony na przekładane już dwukrotnie spotkanie z zastępującym Bena zarządcą – jednak choć zarzekał się, że dotrze na nie na czas, to z uwagi na niefortunny zbieg okoliczności (którego głównymi bohaterami byli przygarnięty niedawno hipogryf oraz Ognik, który dosyć niespodziewanie wyrobił w sobie skłonności do zazdrości) w Peak District pojawił się kilka godzin po wyznaczonej godzinie. Przez dobrą chwilę rozważał, czy rozsądnym nie byłoby mimo wszystko pojawić się w gabinecie starszego smokologa i przeprosić, ale ostatecznie stwierdził, że da mu dzień na ochłonięcie; nie miał ochoty wpaść na niego teraz, gdy zapewne wciąż z uszu sypały mu się iskry zniecierpliwienia i irytacji, wzdłuż głównych zabudowań przemknął więc po cichu jak złodziej, prawie podskakując, kiedy jeden ze stażystów pojawił się znikąd i radośnie się z nim przywitał.
Pewnie w ogóle odpuściłby sobie późną wizytę w rezerwacie, chciał jednak przynajmniej zajrzeć do mieszkających w zagajniku smocząt; choć niemal wszystkie doszły już do siebie po groźnym zatruciu wypłukiwanym z piasku srebrem, jeden z młodych – najsłabszy i najmniejszy – wciąż tracił łuski, z dnia na dzień coraz mocniej odstając od swoich rosnących w siłę braci. Percival bał się, że jeżeli szybko nie nadrobi zaległości, pozostałe smoki w końcu go odrzucą – a wtedy już o wiele trudniej będzie im znaleźć dla niego miejsce.
Z głową zaprzątniętą myślami, popchnął z impetem drzwi prowadzące do bazy wypadowej, wchodząc do niej razem z podmuchem silnego, wiejącego na wzgórzach wiatru; nie spodziewał się zastać nikogo w środku, gdy więc w powietrzu zafurkotały pergaminy, przysłaniając na moment postawną sylwetkę mężczyzny, zatrzymał się zaskoczony – dochodząc do irracjonalnego wniosku, że to zarządca postanowił zaczaić się na niego w jego najczęstszej kryjówce. Dopiero, gdy dotarł do niego znajomy głos, zrozumiał swoją pomyłkę. – Lovegood – przywitał się z rozbawieniem, robiąc krok do przodu i zamykając drzwi, żeby odciąć ich od huczącego na zewnątrz wiatru; starając się przynajmniej częściowo ukryć ulgę ogarniającą go na myśl, że jednak nie został przyłapany na gorącym uczynku jak skradający się dzieciak. W paru szybkich krokach dotarł do porozrzucanych po ziemi pergaminów, i przykucnął, żeby pomóc czarodziejowi zebrać je z posadzki, zanim zamokłyby od rozproszonych tu i ówdzie smug wilgotnego błota. – Przed kim się tu ukrywasz? – zapytał, unosząc brwi i rzucając pytające spojrzenie Elricowi; jego widok go ucieszył – już dawno chciał zagadnąć go o opinię na temat zachowania najmniejszego ze smocząt, tylko jakoś do tej pory nigdy nie było mu po drodze.
Wyprostował się, żeby położyć na blacie naręcze zebranych rolek, i dopiero wtedy dostrzegając nabazgraną odręcznie notatkę; zerknął na nią z zainteresowaniem, odsuwając odrobinę świecznik, żeby lepiej widzieć. – Wpadka? – przeczytał, rzucając smokologowi spojrzenie z ukosa. – A ostatnio to Ognika oskarżyłem o podpalenie – dodał; smoczognik, od jakiegoś czasu podążający za nim krok w krok, wciąż od czasu do czasu stawał się sprawcą drobnych wypadków, na ogół kończących się spaloną firanką lub zniszczonymi dokumentami.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Baza wypadowa [odnośnik]25.05.21 17:46
Nie bez kozery preferował siedzieć w Gnieździe z papierami wtedy, kiedy wszyscy pozostali pracownicy mieli albo czasochłonne zajęcie albo akurat korzystali z dnia wolnego. Lovegood był zwyczajnie istotą towarzyską, nie potrafiłby skupić myśli na nudnych dokumentach, gdyby otaczali go przyjaciele - a już na pewno nie w rezerwacie, gdzie zawsze mieli niezwykle ważny temat do obgadania, piwo do wypicia lub partię wybuchającego pokera do rozegrania. Liczył na to, że zanim wszyscy zwalą się na wieczorną odprawę zdąży przebrnąć przez przynajmniej połowę tych pergaminów, każdy przyozdabiając własnoręcznym podpisem. Zazwyczaj jednak, gdy bardzo na coś stawiał, a akurat nie udało mu się tego wcześniej wyśnić, rzeczy szły zupełnie nie po jego myśli.
I nawet nie mógł się z tego powodu gniewać! Nie, skoro Percival niespodziewanym przyjściem uratował go od wyliczania zysków i strat, harmonogramów, opłat i wszystkich tych nudnawych spraw, którymi przerzucali się co miesiąc jak kaflem. I czasem ktoś dostał w łeb, kiedy papierkowa robota spadła na niego nagle, bo zapomniał, że to jego kolej i musiał teraz opanować wszystkie działy na raz. Choć to - rzecz jasna - była tylko dywagacja hipotetyczna.
- Blake - ucieszył się może zbyt widowiskowo, nabierając tempa przy zbieraniu porozrzucanych pergaminów; każdy jeden rzucał bez ładu i składu na blat stołu, bo dlaczego miałby teraz segregować całość według terminów czy dat, skoro z przyjacielem wypadało pogadać? - Przed samym sobą bym się ukrył. W gabinecie musiałem zostawić na wpół gotowe projekty i plany, bo... to moja kolej na rachunki - Wcisnął dłonie do kieszeni i wywrócił oczami z długim westchnięciem. - Uwierz, wolałbym teraz wyjść w teren albo pisać pracę. Te papiery nie mają końca - Wcale nie przesadzał, bo żeby utrzymać przed upadkiem niechlujnie rzuconą rolkę musiał przytrzymywać stos rozprostowaną dłonią.
Kiedy pozbierali z ziemi wszystko, razem z trocinami i niewielkimi grudkami błota, padł na najbliższe krzesło, kładąc łokcie na oparciu. Nie wyglądał na chętnego, by sięgać po pióro, po prawdzie już wymownym spojrzeniem proponował Percivalowi dołączenie do małej, dwuosobowej laby.
- Powiedz lepiej, przed kim ty się ukrywasz? Wiesz że o tej godzinie wszyscy siedzimy po łokcie w robocie. - Uśmiechnął się zaczepnie, drapiąc palcami po brodzie. - No, już odpuść mi tę wpadkę; ja zawsze zostawiam po sobie karteczkę. - A przynajmniej się starał, jeżeli akurat nie zapomniał. - Opowiadaj, co u ciebie, posłucham każdej dobrej historii. - A już w szczególności takiej, która będzie długa i barwna.



This is my
home
and you can't
frighten me
Elric Lovegood
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
all of them dreams
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9649-elric-lovegood https://www.morsmordre.net/t9725-vincent#295249 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9724-skrytka-bankowa-nr-2210#295204 https://www.morsmordre.net/t9723-elric-lovegood#295203
Re: Baza wypadowa [odnośnik]14.08.21 19:56
Nie próbował być wścibski, zbierając z ziemi porozrzucane pergaminy celowo nie starał się więc odczytywać podkreślonych kilkakrotnie nagłówków, ale nawet spoglądając na nie kątem oka nie miał problemu ze zgadnięciem, czym były: długie słupki cyfr i niekończące się listy ekwipunku dostarczonego i zużytego rozpoznałby wszędzie. Widząc je teraz, wzdrygnął się wewnętrznie, na moment wracając myślami do długich godzin spędzonych za ministerialnym biurkiem, kiedy nie był w stanie nawet wyrzucić tych przeklętych dokumentacji przez zaczarowane, zamknięte na cztery spusty okno – ale szczęśliwie te czasy zostawił już daleko za sobą, w rzeczywistości, do której nie mógłby wrócić nawet gdyby bardzo chciał. – Nie mogłeś podrzucić tego któremuś stażyście? – zapytał, spoglądając na Elrica ze współczuciem i zgarniając z podłogi ostatni z pobrudzonych pergaminów. Początkowo starał się układać je we względnym porządku, ale widząc, ze Lovegood rzuca je na blat byle jak, mieszając wrzesień z lipcem i zachodnią część rezerwatu ze wschodnią, dał sobie spokój. – Jeśli brakuje ci prawdziwej roboty, zawsze chętnie ci coś znajdę. Właściwie i tak się do ciebie wybierałem – podjął, podnosząc się z ziemi i odkładając naręcze papierów na blat, po czym samemu na nim przysiadając. Jego palce odruchowo sięgnęły do kieszeni płaszcza w poszukiwaniu paczki mugolskich papierosów, ale natrafiły jedynie na pustkę; zapasy z września już dawno mu się skończyły, a mimo usilnych prób, nigdzie nie był w stanie dostać tytoniu. Skrzywił się, wyciągnął jednak rękę z kieszeni, zamiast tego zaciskając palce na krawędzi blatu. – Potrzebuję drugiego spojrzenia na smoczęta, Adrudorth dalej traci łuski. Jego bracia dostali ten sam zestaw leczniczych mikstur co on i już dawno doszli do siebie, więc wydaje mi się, że to coś więcej niż zatrucie – powiedział, drugą dłonią pocierając w zamyśleniu pokrytą zarostem szczękę.
Słysząc pytanie Elrica, westchnął teatralnie, robiąc przy tym zbolałą minę. Przez chwilę wahał się nad tym, czy by nie zaprzeczyć, ale ostatecznie stwierdził, że jeśli gdzieś odnajdzie zrozumienie, to właśnie u drugiego smokologa. – Przed Peaksem – przyznał, odruchowo zerkając w stronę drzwi, jakby spodziewał się, że ich nowy zarządca za moment przez nie wpadnie, wskazując na niego z satysfakcją palcem i krzycząc: Aha! Machnął lekceważąco dłonią w stronę pozostawionej przez Lovegooda karteczki, nie było o czym mówić; droczył się z nim tylko. – Próbuje mi zrobić rewolucję w godzinach pracy i harmonogramie – kontynuował, ostatnie słowo wymawiając z wyraźną niechęcią; do tej pory pracował głównie w porach, jakie mu odpowiadały, przed wszelkimi zmianami, które próbował zaprowadzić zarządca, wzbraniał się więc rękami i nogami – a ja, jakby, trzeci raz nie zdążyłem dotrzeć na spotkanie z nim. Wolałbym nie wejść mu dzisiaj w drogę, zwłaszcza, że chyba wciąż jest wściekły o tę podpaloną szatę – ciągnął dalej, gdzieś między jednym zdaniem a drugim stwierdzając, że właściwie to brakowało mu towarzystwa kogoś, komu mógłby ponarzekać. Ostatnio większość czasu spędzał samotnie albo wśród swojej niewielkiej zwierzęcej ferajny, którą co prawda uwielbiał, ale która też bywała niezbyt rozmowna. – Słyszałeś o tym? – zagadnął; historia krążyła po rezerwacie już od jakiegoś czasu, ale nie był pewien, czy dotarła do uszu Elrica.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Baza wypadowa [odnośnik]16.08.21 20:21
Niby mógł przerzucić ciężką, papierkową robotę na stażystów tak jak robiła to spora część starszych smokologow, ale jakoś nie miał serca. Może wpływał na to fakt, że sam czuł się wciąż młody, młodszy niż był w rzeczywistości, a może zwyczajnie pamiętał własne lata stażu i te wszystkie prace, których nie cierpiał. Każdy musi przez to przejść, owszem, ale kiedy padało na niego, to starał się wykonywać swoją robotę sprawiedliwie, na tyle, na ile miał czas. Teraz miał, brakowało tylko chęci.
- Może następnym razem... no chyba, że skusisz mnie cięższą robotą. - Usiadł wygodniej na krześle, krzyżując ramiona za głową. Od siedzenia przy stole łupało go w kręgosłupie, nie był stworzony do pracy, w której trzeba tkwić w jednej pozycji nad pergaminami. Wiedział, że Blake ma podobnie i z pewnością go rozumie.
Wysłuchał tego, co Percy miał do powiedzenia na temat jednego z ich najmłodszych smocząt, a potem wyprostował się nieco, bo sprawa była poważna - dla każdego, kto naprawdę troszczył się o ich podopiecznych, czyli również dla niego.
- Rozmawiałeś już na ten temat z alchemikiem? Może jeden eliksir wyszedł wadliwy?... niedobrze. - Podparł brodę na dłoni, wpatrując się w przestrzeń i intensywnie myśląc. - Zajrzę dziś do niego, dzięki za informację. Będę musiał tylko zgarnąć z biura swój notes, obserwowałem ich rozwój praktycznie od jajka i mam tam wiele cennych obserwacji.
Korzystając z okazji na ucieczkę od rachunków, wstałby już teraz, ale skoro zaczął temat z przyjacielem, równie dobrze mogli jeszcze chwilę odpocząć i go skończyć. Gdyby mieli tylko garniec dobrego pitnego miodu do pogawędki... ale o takich rarytasach można już było wyłącznie pomarzyć.
- Jesteś niesamowity, Blake - parsknął śmiechem, gdy Percy przyznał się do tego, od jak dawna ucieka przed zarządcą. - Ale jeśli uciekasz przed Peaksem, to masz jakieś plus minus trzydzieści minut, bo potem na pewno przyjdzie tu na sprawozdanie... i zobaczyć, jak posunęła się robota z rachunkami. - Rzucił pergaminom ponure spojrzenie. Może jednak znajdzie jakiegoś stażystę w drodze do gniazda Adrudorth? Ostatecznie, robota z chorym smokiem była znacznie pilniejsza, te gady stanowiły serce rezerwatu. - Nie słyszałem, opowiedz, bo jakoś nie dowierzam w to, że czyjaś szata tu mogła podpalić się bez mojego udziału - rzucił żartobliwie, wsuwając do ust wykałaczkę i przygryzając ją zębami z przyzwyczajenia.



This is my
home
and you can't
frighten me
Elric Lovegood
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
all of them dreams
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9649-elric-lovegood https://www.morsmordre.net/t9725-vincent#295249 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9724-skrytka-bankowa-nr-2210#295204 https://www.morsmordre.net/t9723-elric-lovegood#295203
Re: Baza wypadowa [odnośnik]18.08.21 23:38
Dokładnie tak, jak podejrzewał, nie musiał długo przekonywać Elrica do porzucenia papierkowej roboty na rzecz poważniejszej pracy – bo za taką uważał realną opiekę nad smokami; nie chodziło wyłącznie o to, że nie znosił wypełniania niekończących się rubryczek, ale wychodził z założenia, że były miejsca, gdzie on i inni smokologowie byli potrzebni bardziej – zwłaszcza dzisiaj, gdy spowodowane wojenną zawieruchą braki w ludziach dało się zauważyć gołym okiem.
Oparł się wygodniej o stół, wyciągając z kieszeni zapalniczkę i zaczynając się nią bawić, obracając ją w palcach. – Tak, i z naszym, i z niezależnym, jeszcze parę tygodni temu – potwierdził, przypominając sobie swoją rozmowę z Charlene; chociaż z kwestii alchemicznych rozumiał niewiele, to wiedział, że ona również omówiła temat z rezerwatowymi alchemikami – i ufał ich wspólnemu osądowi. – Zaczynam podejrzewać, że może już wykluł się z wadą, której nie wyłapaliśmy – i dlatego na wszystko reaguje gorzej niż jego bracia – podzielił się swoimi spostrzeżeniami, wolną dłoń opierając o blat i przebierając po nim palcami. Bardzo chciałby nie mieć racji, genetyczne schorzenia było zniwelować znacznie trudniej niż te nabyte – czasami bywało to niemożliwe – a jeśli dodatkowo miały charakter postępujący, to kluczowym elementem stawał się czas; smoczęta zaczynały już latać, niedługo powinien rozpalić się u nich ogień – przy tej fazie rozwoju odwrócenie chorobowych zmian może graniczyć z cudem. – Zauważyłeś cokolwiek wcześniej? Wykluły się w trakcie anomalii, to mogło mieć wpływ? – zagadnął, rzucając Lovegoodowi pytające spojrzenie. Anomalie dla nich wszystkich pozostawały tajemnicą, której skutki były trudne do przewidzenia; być może jednak długie miesiące obserwacji na coś się przydały. – Pójdę tam z tobą – zaoferował się od razu, z jednej strony chcąc samemu rzucić okiem na smoczęta, z drugiej – oddalić się od Gniazda i buszującego po nim zarządcy tak daleko, jak tylko było to możliwe.
Na wspomnienie o Peaksie westchnął ciężko, w reakcji na parsknięcie śmiechem uśmiechając się kwaśno. – W ostateczności udam czkawkę teleportacyjną i deportuję się, jak wejdzie – powiedział, trochę żartując, a trochę nie. Sięgnął dłonią do twarzy, przeczesując palcami przydługie już włosy i odgarniając je do tyłu. – Nie wiem naprawdę, dlaczego ten człowiek nie może mi pozwolić pracować w spokoju. To nie tak, że przychodzę do pracy w środku dnia. – Raz mu się zdarzyło, ale to była sytuacja awaryjna. – Widziałeś go dzisiaj? – zapytał po chwili, zastanawiając się, czy mógłby wybadać, w jakim nastroju był tego dnia Peakes. Właściwie to Percival nie był pewien, dlaczego odczuwał aż taką niechęć względem nowego zarządcy – ale po cichu podejrzewał (choć rzecz jasna nigdy by się do tego nie przyznał), że miało to związek z faktem, że to stanowisko należało wcześniej do Bena.
Do opowiedzenia historii podpalenia nieszczęsnej szaty nie trzeba było zachęcać go dwa razy. – No bo – wiesz, że trenuję Ognika, żeby nosił listy, nie? – upewnił się. To nie była tajemnica, przychodził razem ze smoczognikiem do rezerwatu już od dłuższego czasu – a że z hodowli był dumny jak z mało czego, to wyrobił sobie prawdopodobnie nieco irytujący zwyczaj opowiadania o postępach swoich podopiecznych każdemu, kto tylko zechciał go słuchać. – Parę tygodni temu chciałem sprawdzić, jak poradzi sobie z dłuższymi dystansami i wysłałem nim odpowiedź do Peakesa. I wszystko było świetnie, tylko, że Peakes robił tego dnia obchód po wybiegach i całą pelerynę miał w siarce, i jak Ognikowi strzeliło iskrami z ogona… – Uniósł do góry ręce w imitacji wybuchającego w górę pożaru. – Nie było mnie przy tym, ale Yates mówi, że zapalił się jak pochodnia. – Co może w pewien sposób wyjaśniało, dlaczego nie pałał do Percivala sympatią.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Baza wypadowa [odnośnik]19.08.21 22:14
W dzień taki jak ten - wyjątkowo słoneczny jak na ostatnie deszcze i bezlitośnie spadające temperatury - nawet takiego służbistę jak Elric dało się namówić na przerzucenie własnego obowiązku na kogoś innego, choć nie należał do tych, którzy rozgraniczali pracę na mniej i bardziej potrzebną... zazwyczaj. Z cichym westchnieniem słabo skrywanej przyjemności, odsunął pergaminy na środek stołu, teraz już nieco speszony tym, jak bardzo pomieszał je w trakcie niefortunnego wypadku. W oczy rzuciła mu się zapalniczka, połyskująca z powodu wpadającego przez okna światła. Uniósł wymownie brew i posłał przyjacielowi gorzki uśmiech. Fajek się zachciało... tak, zachciewało się i jemu, ale skoro zdołał przyzwyczaić się do braku kawy z prawdziwego zdarzenia, z tytoniem rozstał się łatwiej.
- Myślisz? - podchwycił, zastanawiając się nad teorią o wrodzonej wadzie. Co prawda uśmiechała mu się ona znacznie mniej niż ta o wadliwym eliksirze, bowiem choroba smoczątka oznaczałaby, że coś przeoczył, gdy badał je wkrótce po wykluciu. Cóż, jeżeli okaże się to jego winą, przyjmie konsekwencje na przysłowiową klatę. Nie obawiał się przyznawać do błędu, na błędach człowiek się uczył. Tylko, do cholery, wolałby gdyby nie doprowadzały one do cierpienia smoków. - W tym rzecz, wydawało mi się, że wszystkie są relatywnie zdrowe. - Zmarszczył brwi na wspomnienie anomalii. - Rozmawiałem na ten temat z Jaydenem, kiedy tu był i wydaje się, że anomalie nie wpłynęły na smoki tak bardzo, jak wpływały na ludzi... magicznych i niemagicznych. Są odporniejsze. - Westchnął. - Ale nie przeczę, że mogłem coś przeoczyć. Jeśli eliksir podziałał na wszystkie inne z miotu, może się okazać, że to wrodzone problemy z odpornością. A to trudno jest zauważać zaraz po wykluciu. W takiej sytuacji będzie częściej i gorzej przechodził choroby. - Zamilknął, nie mając ochoty dodawać ostatniego zdania. - I pewnie szybciej umrze.
Bawił się wykałaczką, dłubiąc nią między zębami, a potem łamiąc na dwie, równie ostre części. Zaśmiał się z sympatią na pomysł z czkawką teleportacyjną - choć sam cierpiał na nią kilka razy i absolutnie jej nie znosił - a potem wzruszył ramieniem.
- Dzisiaj jeszcze nie, ale to dobrze dla mnie, bo trochę się spóźniłem - Minimalnie, ale nowy zarządca miał uporczywy zwyczaj czepiania się o każdy szczegół, tak jakby chciał doprowadzić doskonale funkcjonujący od lat rezerwat do swojej własnej wymyślonej perfekcji. Buc. - Opowiadaj - powiedział wreszcie i energicznie skinął głową, gdy Percy wspomniał ognika. Oczywiście, że wiedział, uwielbiał smoczogniki przyjaciela i bawił się z nimi, gdy tylko miał okazję.
Nie wiedział, czy śmiech był najwłaściwszą reakcją na tę opowieść, ale widząc zrezygnowaną minę Percivala, nie mógł się powstrzymać przed tłumionym pięścią chichotem.
- Widziałem go wczoraj i nie ma po oparzeniach ani śladu. Nie powinien tak przeżywać, praca w rezerwacie zawsze wiąże się... z ogniem - zakończył z lekką ironią, przeczesując włosy palcami. - Nie chcesz wiedzieć, ile razy mi się zdarzyło podpalić coś przez przypadek... i to własną różdżką, nie smoczognikiem. Lubię myśleć, że to wina rdzenia z łusek popiełka, ale cóż, mogę być po prostu nieuświadomionym piromanem. - Zamyślił się.



This is my
home
and you can't
frighten me
Elric Lovegood
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
all of them dreams
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9649-elric-lovegood https://www.morsmordre.net/t9725-vincent#295249 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9724-skrytka-bankowa-nr-2210#295204 https://www.morsmordre.net/t9723-elric-lovegood#295203
Re: Baza wypadowa [odnośnik]20.08.21 21:20
W odpowiedzi na zawieszone w powietrzu pytanie wzruszył jedynie ramionami, rozkładając ręce w geście plasującym się gdzieś pomiędzy niewiedzą a bezradnością; chociaż na pracy ze smokami zjadł przysłowiowe zęby, miał znacznie mniejsze doświadczenie w smoczej behawiorystyce niż w ich tropieniu, zwłaszcza, jeśli chodziło o te bardzo młode – dlatego od paru tygodni prosił o konsultację, kogo tylko mógł, mając nadzieję, że zebrane w całość informacje dadzą mu jakiś szerszy obraz sytuacji. Póki co błądził jednak we mgle – wyrażone przez Elrica wątpliwości wystarczyły, żeby podkopać zasadność wygłoszonej przed momentem teorii i popchnąć go z powrotem do punktu początkowego; westchnął ciężko, przestając się bawić zapalniczką i wsuwając ją do kieszeni. Poirytowanie związane z odstawieniem papierosów nie pomagało mu w skupieniu myśli. – Jeśli problemem jest odporność – podjął powoli, ostrożnie ważąc słowa – to czy pomogłoby dołożenie mu do eliksirów leczniczych mikstur wzmacniających? – zapytał, spoglądając z ukosa na Lovegooda. Osobiście był gotów spróbować wszystkiego, jeśli niosło to ze sobą chociaż cień szansy na poprawę stanu młodego smoka. Ponura przepowiednia smokologa co do dalszych jego losów go zmartwiła, liczył jednak na to, że jeszcze nie musieli przyjmować jej za pewnik; nie, dopóki nie sprawdzili wszystkich możliwości. – Można by wprowadzić mu zmianę na próbę i obserwować go przez kilka tygodni – zasugerował, czekając jednak na fachową opinię przyjaciela.
Opowieść o podpalonej szacie bawiłaby go pewnie bardziej, gdyby nie dotyczyła jego samego – i gdyby konsekwencje tego skądinąd zabawnego wypadku nie ciągnęły się za nim do tej pory jak mało przyjemny cień. Kącik ust drgnął mu jednak, kiedy kątem oka dostrzegł tłumiącego śmiech Elrica; przewrócił oczami. – Jasne, że nie ma, raz-dwa go ugasili. Pewnie chodzi mu o tę szatę. – Może odrobinę rozumiał frustrację zarządcy – sam miał przywiezioną z podróży pelerynę wzmacnianą włóknami ze smoczej skóry, z którą praktycznie się nie rozstawał, uznając za jedną z cenniejszych rzeczy, które posiadał – ale prędzej wypiłby całą butelkę Szkiele-Wzro niż przyznał starszemu mężczyźnie rację.
W reakcji na rzuconą uwagę, uniósł wyżej brwi. – Wiem, że ci się to zdarza – powiedział zaczepnie, rzucając wymowne spojrzenie w stronę nabazgranych na pergaminie przeprosin. – Dziwię się, że nie puściłeś z dymem tych dokumentów, nie musiałbyś ich wypełniać, gdyby przypadkiem przepadły bez wieści – zasugerował żartobliwie, wyciągając rękę, żeby kostkami stuknąć dwa razy w najbliższy z rachunków. Tarcza noszonego na nadgarstku zegarka odbiła światło rzucane przez zawieszoną pod sufitem lampę, sprawiając, że Percival odruchowo na nią zerknął. – To co, ewakuujemy się?Naprawdę nie chciał wpaść po drodze na zarządcę. – Jak zejdziemy najpierw do starej oranżerii, to nie powinniśmy się z nim spotkać. – Nawet jeśli rzeczywiście postanowił wybrać się na spacer do bazy wypadowej; w takim wypadku pewnie już był w drodze. – Możemy po drodze zajrzeć do alchemików, może któryś jeszcze jest w pracy. – Było późne popołudnie, ale zdarzało się, że część pracowników zostawała na drugą zmianę, woląc pracować w spokoju albo zwyczajnie załatwiając rano inne obowiązki.




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Baza wypadowa [odnośnik]21.08.21 12:11
Nie mógł niczego stwierdzić z całkowitą pewnością, dopóki nie przeprowadzi dogłębniejszych badań; choć przerzucenia się hipotezami było przyjemnym zadaniem badacza, w sprawie tak istotnej jak ta już wierzgał nogami, nie mogąc się doczekać, aż dobierze się do notatek, do książki o smoczych chorobach wrodzonych i zapisków z dawkowania eliksirów według miesięcy życia i masy ciała smoczątek. Posłał Percivalowi niezbyt wesoły uśmiech i z niemym westchnieniem wykręcił ramię za głowę, opierając na nim kark.
- Nie mam pojęcia. Może? To zależy od wielu czynników, ale można spróbować, byle nie przesadzać z dawką... jeżeli naprawdę ma osłabioną odporność, powinno się mu ją zmniejszyć, bo zbyt duża może wywołać efekt odwrotny od zamierzonego. - Wpatrzył się w sufit, w zasadzie głośno myśląc. - Założę dziennik obserwacji, zrobię mu test na objawy niedoborów. Kto wie, może tym razem coś pokaże, a jak nie, trzeba będzie wziąć pod uwagę... w zasadzie wszystko inne - westchnął.
Nie chciał przyjacielowi dowalać, ale historia podpalonego zarządcy naprawdę go rozbawiła; może miało z tym jakiś związek zbliżające się sprawozdanie, którego naprawdę nie chciał zdawać. Poza tym, stary wyga miał zdecydowanie za sztywne obyczaje, powinien się od czasu do czasu rozluźnić.
- A to była droga szata? Mogłeś zaproponować, że oddasz mu którąś ze swoich - rzucił z błyskiem w oku i instynktownie uniósł ręce, żeby osłonić się przed ewentualnym oberwaniem zapalniczką. Nie miał tego pomysłu naprawdę na myśli, byli przywiązani do swoich rzeczy, zwłaszcza teraz, kiedy tak trudno było dostać coś nowego i porządnego. Może jednak trochę współczuł zarządcy? No ale to był przecież wypadek, mimo antypatii nie wierzył, żeby Percy zrobił mu to z pełną premedytacją.
Parsknął na pomysł ze spopielonymi dokumentami.
- Chcesz, żeby Peaks mnie wyrzucił albo zabił? - zapytał ironicznie. - Co jak co, ale tego nie zwaliłbym na stażystę... co najwyżej na któregoś z twoich smoczogników - dodał zaczepnie, zbierając się na nogi i zarzucając torbę na ramię. - Zbierajmy się, im szybciej tym lepiej. - Skinął głową, potwierdzając, że stara oranżeria będzie najlepszym wyborem. - Bardzo chętnie, jak obejdziemy okrężną drogą, to Peaksa nie powinno już być w administracji, a muszę jeszcze zaczepić tam jakiegoś młodzika. - Spojrzał na pergaminy z niewielką tylko nutą wyrzutów sumienia. - Jakby co pójdę przodem i dam ci sygnał... nie wiem, kichnę, i to będzie znaczyło, że masz się schować - Uśmiechnął się szeroko, kiedy wyszli już na słońce, a jesienny, rześki wiatr rozwiał im włosy.

/zt <3



This is my
home
and you can't
frighten me
Elric Lovegood
Elric Lovegood
Zawód : Smokolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
A potem świat
znowu zaczął istnieć
ale istniał zupełnie inaczej
OPCM : 12 +3
UROKI : 8 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Jasnowidz
all of them dreams
Sojusznik Zakonu Feniksa
Sojusznik Zakonu Feniksa
https://www.morsmordre.net/t9649-elric-lovegood https://www.morsmordre.net/t9725-vincent#295249 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f393-somerset-dolina-godryka-dom-na-rozdrozu https://www.morsmordre.net/t9724-skrytka-bankowa-nr-2210#295204 https://www.morsmordre.net/t9723-elric-lovegood#295203
Re: Baza wypadowa [odnośnik]22.08.21 22:03
Potarł bezwiednie krawędź szczęki, zastanawiając się przez moment nad słowami Elrica; koniec końców, cieszył się, że go tu spotkał – bo jego doświadczenie w opiece nad trójką smocząt okazywało się niezastąpione. W przeciwieństwie do Lovegooda, Percivala nie było w rezerwacie przed ich wykluciem – kiedy Greengrassowie przyjęli go pod swoje skrzydła, młode trójogony miały już kilka miesięcy – więc każda informacja z prowadzonego przez młodszego smokologa dziennika była na wagę złota. – Dasz mi znać w razie, gdyby coś się zmieniło? – zapytał, czy może raczej: poprosił, chcąc mieć możliwość na bieżąco śledzić postępy czynione przez smoka. Nie ze względu na brak zaufania – wiedział, że Elric miał otoczyć go najlepszą możliwą opieką – ale sprawa nieznanej choroby gryzła go już tak długo, że zwyczajnie potrzebował doprowadzić ją do końca.
O ile nowy zarządca wcześniej nie każe mu się wynosić.
Na uwagę o szacie parsknął z rozbawieniem, gubiąc gdzieś po drodze kwaśny wyraz twarzy, ale spoglądając na Elrica, wywrócił oczami. – Tak, mogłem od razu napisać do rodziny, czy by mi jakiejś nie przysłali, może jeszcze nie spalili wszystkich – rzucił ironicznie. Był czas, tuż po feralnym szczycie Stonehenge, kiedy wspominanie o Nottach przypominało rozdrapywanie świeżej rany – ale dzisiaj, po wszystkim co stało się później, czuł jedynie niewyraźne ukłucie goryczy; łatwo odchodzące w zapomnienie i rozmywające się dzięki towarzystwu drugiego smokologa.
Odepchnął się od stołu, rzucając przelotne spojrzenie w stronę dokumentów. – Moje smoczogniki są wychowane – powiedział z udawanym oburzeniem, choć rzecz jasna nie była to do końca prawda; mimo wciąż trwających wysiłków nad tresurą, zarówno Ognikowi jak i Skierce nadal zdarzało się wywołać przypadkowy pożar, gdy wystrzelone z ogonów iskry wylądowały na firance albo niesionym liście. – Czyli idziemy zepsuć komuś popołudnie, ale pilnując, żeby nie zepsuć go sobie? – podsumował pokrótce plan Elrica, unosząc wyżej brwi, kiedy zaproponował ustalenie tajnego sygnału w postaci kichnięcia. – Świetny plan. Ale najlepiej od razu też odwróć jego uwagę, żeby nie zauważył, jak uciekam. Albo rzuć na niego Confundusa, żeby pomyślał, że nie ma w tym kompletnie nic dziwnego – dodał sarkastycznie, bardziej jednak rozluźniony niż poirytowany. Popchnął drzwi wyjściowe, po czym rozejrzał się dookoła, jakby chciał się upewnić, czy Peakes nie czekał na nich przypadkiem na zewnątrz, z uchem przyciśniętym do dziurki od klucza. – Czysto – powiedział konspiracyjnie, a potem zaczekał, aż Elric zrówna się z nim krokiem i razem z nim ruszył w stronę Gniazda; wyglądało na to, że mimo wszystko dzień nie miał należeć do tych najgorszych.

| zt <3




do not stand at my grave and weep
I am not there
I do not sleep

Percival Blake
Percival Blake
Zawód : duch Stonehenge
Wiek : 34
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Kawaler

kissing
d e a t h
and losing my breath

OPCM : 26 +5
UROKI : 40 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +1
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Duch

Duchy
Duchy
https://www.morsmordre.net/t1517-percival-nott https://www.morsmordre.net/t1542-tatsu https://www.morsmordre.net/t12179-percival-blake#375108 https://www.morsmordre.net/f449-menazeria-woolmanow https://www.morsmordre.net/t3560-skrytka-bankowa-nr-416#62942 https://www.morsmordre.net/t1602-percival-nott
Re: Baza wypadowa [odnośnik]18.09.21 15:42
- I/III 1958 -
Wykonywanie zawodu
Nie każdy dzień pracy opływał w ekscytujące przypadki. Niektóre były jak ten, gdzie, zamiast gorączkowego łatania ran musiała skupić się na kontroli zaopatrzenia punktu medycznego i uzupełnienia ewentualnych braków na przyszłość. Liczba wypraw zagranicznych została drastycznie ograniczona, ale wciąż niewielkie grupy musiały okazjonalnie wybywać poza Anglię w przypadkach wymagających natychmiastowej reakcji smokologów. W tym celu ich ekwipunek musiał przechodzić regularny remanent, potwierdzany przez każdego specjalistę, który zajmował się przydziałem z własnej dziedziny. Fancourt naturalnie przypadała działka uzdrowiciela, toteż z samego rana skierowała kroki w stronę bazy wypadowej, zaopatrzona w torbę pełną medycznych drobiazgów pierwszego kontaktu. Kilka maści ziołowych, suche okłady, do których wystarczyła tylko kropla wody, by nabrała znów właściwości, porządnie zwinięte bandaże różnorakich rozmiarów. Pod pachą trzymała natomiast drewnianą podkładkę z dokumentem, nieco już wyświechtanym, wciąż jednak koniecznym do ostatecznego potwierdzenia inspekcji, gdy przyjdzie jej koniec. Zawsze pytano się jej, czy nie tęskniła za spontanicznością uczestniczenia w wyjazdach samej, czy nie nudziły ją żmudne obowiązki, jakie czekały na nią za murami Peak District. Odrzuciła kosmyk włosów, który wypadł z warkocza gdy postawiła ciężki tobół na ziemi i rozejrzała się po zakurzonym składziku. Równie dobrze mogła posprzątać całość pomieszczenia, bowiem rozrzucone wszędzie skórzane torby nie pomagały w kompletowaniu odpowiednich zestawów.
Jednym machnięciem różdżki zaczarowała stojącą w kącie miotłę do pracy, a kolejne zgięcie nadgarstka uchyliło drewniane zabezpieczenie małych okien, musiała pamiętać, by zamknąć je na koniec i tym samym nie dopuścić delikatnym płatkom śniegu zniszczenia wnętrza, ale do tego czasu mogła sobie pozwolić na wietrzenie. Zima pukała do drzwi Derbyshire coraz śmielej i już wkrótce mogli nie mieć czasu na organizowanie nawet najdrobniejszych zapasów. Usiadła przy pierwszych pakunkach podpisanych pod nazwiskiem Reynoldsa, uważnie przeglądając jego zawartość. Brakowało kilku eliksirów leczniczych i środków odkażających dla osób nieznających magii leczniczej, toteż wyciągnęła potrzebne rzeczy z przyniesionego zaopatrzenia i dodała je w miejsce brakujących, zapisując wszystko skrupulatnie na liście. Obecny czas wymagał od nich nawet bardziej niż kiedyś dokładnych opisów zużywanych produktów, zważywszy na malejące w drastycznym tempie zapasy.
Westchnęła przeciągle, przenosząc wzrok na kolejną torbę, najwyraźniej już do połowy zapakowaną, ale w tragicznie chaotyczny sposób. Bandaże nie były odpowiednio dobrze zwinięte, a torby z leczniczymi składnikami zgniecione pod smakołykami dla małych smoków. Wyłożywszy wszystko na zewnątrz, Ronja uporządkowała materiały i wpisała na listę, te dołożone, gdy nagle powietrze dotychczas całkowicie spokojne, przerwała wiązka siarczystych przekleństw. Zaalarmowana, chwyciła mocniej różdżkę i wyszła na zewnątrz bazy, by spotkać się ze znajomą twarzą jednego ze smokologów, Jacksona, przyciskającego do siebie dłoń, z której wypadła różdżka.
Na brodę Merlina, wybacz Ronjo, nie wyszło mi zaklęcie i klatka spadła na rękę. Jedno wielkie cholerstwo. — Mężczyzna wyburczał, ewidentnie odczuwając ból, ale nie na tyle wielki, by po wszystkim nie kopnąć metalowej klatki czubkiem buta i znów skrzywić się z nieprzyjemnością. Frustracje dopadały ich wszystkich, duża część załogi oddelegowana do pilnowania granic terenów przy rezerwacie nie mogła już pełnić wszystkich swych obowiązków, natomiast ci, którzy pozostali mieli problem w radzeniu sobie z nadmiarem pracy. To samo musiało wydarzyć się w tym przypadku, gdyż kilka miesięcy wcześniej na pewno Jackson nie musiałby przenosić ciężkich narzędzi całkowicie sam, w dodatku w tym samym momencie, gdy przeprowadzana była jeszcze inwentaryzacja, za którą odpowiadała Fancourt. Kobieta pobieżnie zlustrowała sytuację, podchodząc bliżej i skupiając swoją uwagę na dłoni smokologa. — Zaczekaj chwilę, zajmiemy się twoją ręką, a potem wrócimy po klatki. — Przerwała podirytowany ton współpracownika i gestem zaprosiła go do wejścia do środka bazy, gdzie następnie przygotowała dwa taborety. — Usiądź Jackson, daj mi chwilę, tylko znajdę materiały. — Podczas gdy czarodziej niemrawo spoczął na siedzisku, Fancourt szybko przejrzała co miała pod ręką. Również i te przedmiotu odpisała z listy, w pamięci notując, by stworzyć osobne akta sprawy i przy okazji odwiedzić następnie szklarnie. Właśnie takie przypadki trzymały ją wiecznie w ostrożności i uwadze, nigdy nie tracąc koncentracji. Praca w Peak uczyła spontaniczności, nigdy bowiem nie można było wiedzieć na pewno, kiedy pomoc się nie przyda. Nawet poranek taki jak ten, który wydawałby się mozolną pracą w samotności, dostarczył niespodziewanego “zwrotu akcji”, zapewne mniej atrakcyjnego dla samego poszkodowanego. — Dobrze, nie ruszaj się przez chwilę i spróbuj wyciągnąć dłoń przed siebie. — Poinstruowała czarodzieja, a ten z bolesną miną, drżąco uniósł rękę. Zaklęcie musiało istotnie przyjąć niekorzystny obrót, gdyż ciężka klatka, zamiast unieść się w powietrzu i wylądować na podeście spadła tuż na palce, skutecznie je gruchocząc. — Na całe szczęście nie są to złamania otwarte, ani zewnętrzne uszkodzenia, więc wystarczy je nastawić i wypić jedną dawkę Szkiele — Wzro. — Znieczuliła nerw pośrodkowy jednym zaklęciem, a paroma kolejnymi zajęła się nastawianiem poszczególnego palca, kończąc na najmniejszym. — Przepraszam za to zajście, zmarnujemy przeze mnie potrzebny eliksir, ale cholera, nie miałem jak inaczej sam przenieść tego wszystkiego. — Pozwoliła mężczyźnie odwrócić uwagę od dyskomfortu leczenia, jego mówieniem, podczas gdy sama skupiła się na bandażowaniu zaklęciem. Niepotrzebnie się obwiniał, ale też rozumiała skąd takie podejście. Alchemicy wprawdzie wciąż działali prężnie, ale po styczniowych wydarzeniach w Staffordshire nigdy nie mogli być pewni, gdzie ich zaopatrzenie i siły przydadzą się bardziej. Niestety nie współgrało to z życiem codziennym w rezerwacie, które nie brało w swoje losy faktu, iż panowała wojna. Zatem chociaż brakowało niekiedy leków, przypadki wciąż chodziły po ludziach, zapasy były potrzebne tak jak zawsze, a nawet bardziej, gdy dochodziło do starć ze szmalcownikami, czy im podobnymi osobnikami. Podniosła wzrok na swojego pacjenta z miną wyrażającą całkowite zrozumienie dla jego przejęcia.
To nie twoja wina, różne rzeczy się zdarzają, zwłaszcza gdy mamy wiele na głowie i jeszcze więcej do zrobienia. — Zaoferowała pocieszenie, kończąc wreszcie opatrywanie palców. — Zaklęcie znieczulające będzie działać jeszcze parę godzin, ale do tego czasu lepiej, żebym widziała cię w drodze do pracowni alchemicznej, a potem do domu, a nie tutaj. — Spojrzała znacząco na Jacksona, a kiedy ten zaoferował jej niechętne przytaknięcie, wspólnie wyszli jeszcze na zewnątrz, by uporządkować klatki. Na szczęście nie była to żadna wielka wyprawa, toteż kilka zaklęć starczyło, żeby metalowe ramy wróciły na swoje miejsce, a Ronja mogła dokończyć konieczną inwentaryzację. Zamknęła okna kolejnym zaklęciem, kierując swoje kroki w stronę kolejnego tobołu podróżnego i uważnie sprawdzając jego zawartość. Lista powoli zapełniała się, a przeglądnięcie jej po raz kolejny upewniło Fancourt, że szczególnie w kwestii kadzideł i mieszanek ziołowych muszą uzupełnić braki w magazynie. Sama dopiero doskonaliła się w sztuce ziołolecznictwa, podobnie zresztą tak, jak coraz lepiej orientowała się w zarządzaniu środkami pieniężnymi i materialnymi, dzięki polityce oszczędnego zarządzania zasobami, jaką przyjęli w rezerwacie. Każdy kolejny dzień spędzony na rozpisywaniu brakujących składników mógł wydawać się dla wielu żmudny lub niepotrzebny, ale Fancourt dostarczał nowej wiedzy i doświadczenia, które miała nadzieję wykorzystać, chociażby w zarządzaniu własnym zaopatrzeniem w rodzinnym domu. Podpisawszy listę swoim nazwiskiem, odwiesiła ją na haczyk, tak by następny specjalista mógł kontynuować sprawdzanie, a następnie odetchnęła z ulgą. Musiała z pewnością dopilnować pod koniec dnia, by Jackson nie próbował wrócić cichaczem do pracy, ale prócz tego wydawało się, iż wykonała starannie zaplanowaną na tę porę część swoich obowiązków. Szklarnie miały być kolejnym przystankiem na liście, toteż otarłszy pot z czoła, zamknęła wreszcie drzwi bazy i ruszyła przed siebie w dalszą drogę, wpierw planując jeszcze “przypadkowe” wpadnięcie do pracowni alchemicznej, oraz upewnienie się, że smokolog zażył obiecany eliksir zgodnie z jej zaleceniami. Niezależnie od mniejszych, czy większych wydatków, musiała wciąż dbać o personal tak jak wcześnie, oferując usługi na niezmiennie stałym poziomie troski o pacjentów.
| zt. 1211 słów


quiet. composed. grateful. disciplined
do not underestimate my heart, it is a fortress, a stronghold that cannot be brought down, it has fought battles worth fighting, and saved loved ones worth defending, the day you think it a weakness, is the day
you will burn
Ronja Fancourt
Ronja Fancourt
Zawód : magipsychiatra, uzdrowiciel
Wiek : 30/31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
battles may be fought
from the outside in
but wars are won
from the inside out
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
玉兰花
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9639-ronja-fancourt https://www.morsmordre.net/t9640-demimoz https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f360-hornchurch-haynes-road-39 https://www.morsmordre.net/t9641-skrytka-bankowa-nr-2194#293080 https://www.morsmordre.net/t9643-ronja-fancourt#293083
Re: Baza wypadowa [odnośnik]04.09.22 1:33
09.05.1958
Podczas trzeciego dnia po powrocie do pracy w rezerwacie po długiej, przymusowej nieobecności starał się jak najszybciej nadrobić cały ten stracony czas. W rzeczywistości czas poświęcony na wymaganą rekonwalescencję po tym, jak ten cienisty potwór zaatakował i poważnie go poranił, nie był stracony. Był niezbędny. Bez tego nie wróciłby do swojego dawnego życia. Po tym, jak po raz pierwszy dla niego bliskość śmierci nabrała rzeczywistego charakteru, gdy wykrwawiał się wśród pól dyptamu, potrzebował też spędzić czas z bliskimi mu osobami.
Jedynie im bardziej odzyskiwał siły, tym bardziej dopadała go uzasadniona niechęć do bezczynności, szczególnie odczuwalnej podczas każdej chwili samotności. Starał się wynajdywać sobie zajęcia dla zabicia czasu. Takie, które nie wymagało od niego wysiłku fizycznego. Najczęściej czytał książki. Często przesiadywał w ogrodzie, rzucając Runie skórzaną piłeczkę. Pogoda była zbyt piękna na to, by siedzieć w czterech ścianach. Świeże powietrze również pomagało odzyskać upragnione zdrowie i spokój ducha.
Atak tego monstrum pozostawił na jego ciele trwały ślad w postaci rozległej blizny, o które może dane będzie mu opowiadać dzieciom i wnukom. Wszak walczył z bardzo złymi czarodziejami po to, by uratować życie wielu niewinnych ludzi, gdy na scenie pojawił się nowy gracz. Ryzyko zawodowe, typowe dla każdego członka Zakonu Feniksa.
Pracownicy rezerwatu weszli w posiadanie informacji, że na terenie hrabstwa Derbyshire ktoś posiada nielegalnie zdobyte smocze jaja. Do obowiązków smokologów należało sprawdzanie takich incydentów i przejmowanie smoków w różnym stadium rozwoju oraz przenoszenie ich do rezerwatu. Z racji, że został oddelegowany do tego zadania i to razem z Elricem to udał się do bazy wypadowej celem zebrania odpowiedniego sprzętu. W oczekiwaniu na przybycie swojego kolegi po fachu zaczął przygotowywać niezbędny sprzęt. Wypadałoby zabrać jakąś klatkę dla smoków i uprzęże. Jakieś eliksiry i środki magomedyczne też okażą się przydatne podczas wypełniania zwyczajowych obowiązków.
W tym miejscu, tak jak większość smokologów, często jadał drugie śniadanie. W lepszych czasach też grywał w pokera. Nawet teraz nie był tutaj sam. Niektórzy opiekunowie chętnie go zagadywali. Równie chętnie z nimi rozmawiał. Miał towarzyskie zaległości. Je również chciał nadrobić.[bylobrzydkobedzieladnie]
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Baza wypadowa Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Baza wypadowa
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach