Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire
Elkstone
AutorWiadomość
Elkstone
Elkstone - jeszcze do niedawna - było niewielką wioską położoną w Gloucestershire, liczącą jedynie dwustu mieszkańców. Wieś sama w sobie nie odznaczała się niczym specjalnym, będąc do cna mugolską; wokół nie rozrastała się magiczna roślinność, trudno było też spotkać tu jakieś magiczne stworzenia. Czarodzieje nie zatrzymywali się w tym miejscu na dłużej, nie tyle omijając je szerokim łukiem, co zwyczajnie nie mając powodu, by zainteresować się jego historią. Tego sentymentu nie podzieliły jednak anomalie - magiczny kataklizm, który w ubiegłym roku dotknął Wielką Brytanię, odcisnął swoje piętno również na Elkstone. Wioska została przez mieszkańców okrzyknięta przeklętą, a uciekający przed wybuchami magii mugole opuścili ją całkowicie - by nigdy już nie powrócić. Budynki zostały pozostawione same sobie, strasząc pustką okien, a wszelkie życie - nie licząc panoszącej się coraz śmielej, zdziczałej roślinności - na zawsze zdawało się opuścić to miejsce.
stąd
Steffen i Reggie teleportowali się na obrzeżach Elkstone, a Cattermole rozejrzał się po okolicy ze smutkiem. Pamiętał, jak była tutaj mała, mugolska wioska. Raz był w okolicy z powodu jakiś interesów dla Ministerstwa, w okolicznym lesie znaleziono przeklęty przedmiot. To była prawdziwa klątwa, nieskomplikowana, ale do zdjęcia. Nie wiedział jednak nic o wymyślonej klątwie, którą mugole tłumaczyli sobie wybuch anomalii w tym miejscu. Opuszczona wieś wyglądała posępnie, smutno.
-Kiedyś to miejsce żyło. - westchnął smętnie do Reggiego. -Znaczy, na tyle, na ile może żyć taka mała wioska. Ale nie było tak... pusto, a przeze mnie Elkstone już nigdy nie wróci do życia. - stwierdził z typowym dla siebie rysem dramatyzmu. Jeśli Willric kiedykolwiek mówił Weasleyowi, że Steffen ciągle dramatyzuje - to Reggie już widział dlaczego. Tym razem Cattermole miał jednak sensowny powód. W tej zapomnianej przez los wiosce miał powstać punkt dla ochotników z Gloucestershire, miały zbierać się uzdrowicielki i alchemiczki. Nikt by ich tu nie szukał, mugole w końcu zniknęli, Ministerstwo nie miało chyba na kogo polować.
Aż do dzisiaj. Teraz mieli dokładny adres.
-Musimy znaleźć punkt zbiórki, to chyba... tam. - Steff ruszył w kręte uliczki, pamiętając adres ze strony szóstej. Nie było czasu do stracenia! -Cito Horribilis! - skierował różdżkę na siebie i zacisnął usta z frustracją, gdy zaklęcie nie zadziałało. Westchnął i zapukał energicznie do jednej z chat. Powinni spodziewać się ochotników, więc tutaj nie będą musieli wyczarować drzwi.
-W Carrowmoore pożar!!! - krzyknął, znów używając irlandzkiego hasła. Drzwi otworzyła mu zaskoczona młoda kobieta, a w pomieszczeniu znajdowało się już kilkanaście osób. Mężczyzna i kobieta siedzieli przy stole, spisując jakąś listę, to pewnie ludzie z "Proroka". Wokół kręciło się sporo dziewcząt i kobiet, zachęconych ogłoszeniem gazety.
-To miejsce jest spalone, mogą tu przyjść wrogowie, wszyscy musimy uciekać! - obwieścił Steff i zapadła niezręczna cisza.
-Salvio Hexia! - rzucił Steff za siebie, by cała chata wyglądała na pustą. Nic. Zaklął pod nosem. -Protecta! - oczyma wyobraźni już widział magiczną policję. -Salvio Hexia! - powtórzył i wreszcie jakieś zaklęcie się udało.
-Mamy dla was świstokliki. Przeniosą was do Dorset, tam zorganizujemy nowy punkt zbiórki.
-Dorset? To daleko! A nasze domy? Nasze rzeczy? - pisnęła jakaś dziewczyna. Przyszła tutaj, by pomóc, ale nie zakładała, że będzie musiała porzucić swój dom i dobytek...
Steff pobladł i zerknął na Reggiego. Ten to miał gadane, a Cattermole potrzebował wsparcia!
rzuty
Steffen i Reggie teleportowali się na obrzeżach Elkstone, a Cattermole rozejrzał się po okolicy ze smutkiem. Pamiętał, jak była tutaj mała, mugolska wioska. Raz był w okolicy z powodu jakiś interesów dla Ministerstwa, w okolicznym lesie znaleziono przeklęty przedmiot. To była prawdziwa klątwa, nieskomplikowana, ale do zdjęcia. Nie wiedział jednak nic o wymyślonej klątwie, którą mugole tłumaczyli sobie wybuch anomalii w tym miejscu. Opuszczona wieś wyglądała posępnie, smutno.
-Kiedyś to miejsce żyło. - westchnął smętnie do Reggiego. -Znaczy, na tyle, na ile może żyć taka mała wioska. Ale nie było tak... pusto, a przeze mnie Elkstone już nigdy nie wróci do życia. - stwierdził z typowym dla siebie rysem dramatyzmu. Jeśli Willric kiedykolwiek mówił Weasleyowi, że Steffen ciągle dramatyzuje - to Reggie już widział dlaczego. Tym razem Cattermole miał jednak sensowny powód. W tej zapomnianej przez los wiosce miał powstać punkt dla ochotników z Gloucestershire, miały zbierać się uzdrowicielki i alchemiczki. Nikt by ich tu nie szukał, mugole w końcu zniknęli, Ministerstwo nie miało chyba na kogo polować.
Aż do dzisiaj. Teraz mieli dokładny adres.
-Musimy znaleźć punkt zbiórki, to chyba... tam. - Steff ruszył w kręte uliczki, pamiętając adres ze strony szóstej. Nie było czasu do stracenia! -Cito Horribilis! - skierował różdżkę na siebie i zacisnął usta z frustracją, gdy zaklęcie nie zadziałało. Westchnął i zapukał energicznie do jednej z chat. Powinni spodziewać się ochotników, więc tutaj nie będą musieli wyczarować drzwi.
-W Carrowmoore pożar!!! - krzyknął, znów używając irlandzkiego hasła. Drzwi otworzyła mu zaskoczona młoda kobieta, a w pomieszczeniu znajdowało się już kilkanaście osób. Mężczyzna i kobieta siedzieli przy stole, spisując jakąś listę, to pewnie ludzie z "Proroka". Wokół kręciło się sporo dziewcząt i kobiet, zachęconych ogłoszeniem gazety.
-To miejsce jest spalone, mogą tu przyjść wrogowie, wszyscy musimy uciekać! - obwieścił Steff i zapadła niezręczna cisza.
-Salvio Hexia! - rzucił Steff za siebie, by cała chata wyglądała na pustą. Nic. Zaklął pod nosem. -Protecta! - oczyma wyobraźni już widział magiczną policję. -Salvio Hexia! - powtórzył i wreszcie jakieś zaklęcie się udało.
-Mamy dla was świstokliki. Przeniosą was do Dorset, tam zorganizujemy nowy punkt zbiórki.
-Dorset? To daleko! A nasze domy? Nasze rzeczy? - pisnęła jakaś dziewczyna. Przyszła tutaj, by pomóc, ale nie zakładała, że będzie musiała porzucić swój dom i dobytek...
Steff pobladł i zerknął na Reggiego. Ten to miał gadane, a Cattermole potrzebował wsparcia!
rzuty
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Smutki powinny pozostać jedynie w historii, niestety to nigdy nie szło tym torem. Nic więc dziwnego, że dosyć posępny chłopaczyna zapadł w dosyć słaby dołek, który na szczęście nie odebrał mu sił do dalszej walki. Przecież w każdej ciemności widoczne było światełko, nieważne jak wiele świec zostałoby zgaszonych, nawet z własnej winy. Reggie chciałby złościć się na chłopaka, jednak widok jego udręczenia ściągał z niego całą wściekłość, którą czuł gdzieś na samym początku po przeczytaniu listu. Zatruwanie się negatywnymi myślami wydawało się naturalne od traumatycznego dnia śmierci Wiedźmiego Strażnika w Oslo, jednakże w momentach podbramkowych wiedział jak zepchnąć je na gdzieś na bok...chyba.
Chciał powiedzieć mu coś w stylu 'ogarnij się', ale chyba każdy zasługiwał choćby na chwilę refleksji; lepiej później niż wcale. Zresztą cóż to za frajda mówić komuś, kto wie, że spieprzył, jak źle zrobił? Nie, to nie był Weasley, zarówno w kwestii mówienia komuś, że zepsuł (o ile nie chodziło o interesy), jak i krytycznego spojrzenia na to, co robi (może poza Anthonym Macmillanem, stał się wyjątkiem).
- Jasne - przytaknął zwyczajnie, momentalnie ściskając różdżkę nieco mocniej niż należało. Wolał być przygotowany na wszystko i powiedzmy sobie szczerze, nie był pierwszorzędnym kompanem do starć, więc niekoniecznie czuł się na siłach od razu ruszać w wir walki; przecież był Strażnikiem, nie Aurorem!
Wszedł za chłopakiem, spodziewając się o wiele mniej osób; chociaż oczywiście serduszko rosło, patrząc na te wszystkie osoby, które były tak skore do pomocy. Próbował ogarnąć wzrokiem całe pomieszczenie, przesmykując od jednej do drugiej twarzy, w których przeważała spora konsternacja. Jedna z dziewcząt nawet pokusiła się o bardzo głupi komentarz, który kosztował Weasle'a niezłego warknięcia - bardzo pasującego do jego portowej, nieco odrzucającej postaci. - Życie niemiłe?
Jednym, bardzo nieprzychylnym wzrokiem zmierzył dziewczynę, nawet nie przejmując się tym, że nie było to najbardziej kulturalne zachowanie, jakim powinno się potraktować takową, ale serio? Coś im rzeczywiście zagrażało, a oni martwili się o jakieś szmaty? Świat nieźle powariował.
- Nie patrzeć się tak, tylko jazda do świstoklika. - sprostował w kilku słowach, nie pozostawiając żadnych złudzeń co do powagi sytuacji. Port uczył, że czasem należało użyć czegoś więcej niż tylko słów, w tym przypadku zdawało się działać, ponieważ wszyscy jak jeden mąż zaczęli szybko się zbierać. - Łapcie za świstoklik, weźmiemy, co tylko wpadnie nam w ręce. NATYCHMIAST. - przy poleceniu pojawił się cień chrypy, którą zwykł imitować jako swoja Jeremiaszowa postać, którą w rzeczywistości aktualnie nie był; jednak pewne nawyki pozostawiały we krwi. W przyszłości by mu podziękowali...chyba.
Mężczyźni i kobiety, jedni za drugimi zbierali się wokół Steffena, a on szybko skierował się w stronę pokoju, gdzie pozostawione zostały ich walizki. Niczym opętany zaczął rzucać po obiektach uciekinierów dwoma zaklęciami na okrągło. Najpierw zmniejszał wagę, a potem zmniejszał i do następnego bagażu - Libramuto, Reducio, Libramuto, Reducio, Libramuto, Reducio!
| Lirbamuto ST 30-13=17 | Reducio ST 50-13=37
Chciał powiedzieć mu coś w stylu 'ogarnij się', ale chyba każdy zasługiwał choćby na chwilę refleksji; lepiej później niż wcale. Zresztą cóż to za frajda mówić komuś, kto wie, że spieprzył, jak źle zrobił? Nie, to nie był Weasley, zarówno w kwestii mówienia komuś, że zepsuł (o ile nie chodziło o interesy), jak i krytycznego spojrzenia na to, co robi (może poza Anthonym Macmillanem, stał się wyjątkiem).
- Jasne - przytaknął zwyczajnie, momentalnie ściskając różdżkę nieco mocniej niż należało. Wolał być przygotowany na wszystko i powiedzmy sobie szczerze, nie był pierwszorzędnym kompanem do starć, więc niekoniecznie czuł się na siłach od razu ruszać w wir walki; przecież był Strażnikiem, nie Aurorem!
Wszedł za chłopakiem, spodziewając się o wiele mniej osób; chociaż oczywiście serduszko rosło, patrząc na te wszystkie osoby, które były tak skore do pomocy. Próbował ogarnąć wzrokiem całe pomieszczenie, przesmykując od jednej do drugiej twarzy, w których przeważała spora konsternacja. Jedna z dziewcząt nawet pokusiła się o bardzo głupi komentarz, który kosztował Weasle'a niezłego warknięcia - bardzo pasującego do jego portowej, nieco odrzucającej postaci. - Życie niemiłe?
Jednym, bardzo nieprzychylnym wzrokiem zmierzył dziewczynę, nawet nie przejmując się tym, że nie było to najbardziej kulturalne zachowanie, jakim powinno się potraktować takową, ale serio? Coś im rzeczywiście zagrażało, a oni martwili się o jakieś szmaty? Świat nieźle powariował.
- Nie patrzeć się tak, tylko jazda do świstoklika. - sprostował w kilku słowach, nie pozostawiając żadnych złudzeń co do powagi sytuacji. Port uczył, że czasem należało użyć czegoś więcej niż tylko słów, w tym przypadku zdawało się działać, ponieważ wszyscy jak jeden mąż zaczęli szybko się zbierać. - Łapcie za świstoklik, weźmiemy, co tylko wpadnie nam w ręce. NATYCHMIAST. - przy poleceniu pojawił się cień chrypy, którą zwykł imitować jako swoja Jeremiaszowa postać, którą w rzeczywistości aktualnie nie był; jednak pewne nawyki pozostawiały we krwi. W przyszłości by mu podziękowali...chyba.
Mężczyźni i kobiety, jedni za drugimi zbierali się wokół Steffena, a on szybko skierował się w stronę pokoju, gdzie pozostawione zostały ich walizki. Niczym opętany zaczął rzucać po obiektach uciekinierów dwoma zaklęciami na okrągło. Najpierw zmniejszał wagę, a potem zmniejszał i do następnego bagażu - Libramuto, Reducio, Libramuto, Reducio, Libramuto, Reducio!
| Lirbamuto ST 30-13=17 | Reducio ST 50-13=37
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1, 61, 77, 28, 40, 87
'k100' : 1, 61, 77, 28, 40, 87
Transmutacja nie była dziedziną prostą - jako jedna z tych najbardziej złożonych, wymagała od czarodzieja skupienia i precyzji, a choć trudno stwierdzić, którego z tych elementów zabrakło Reggiemu - być może obu - to bardzo szybko mógł przekonać się, że pośpiech, nawet jeśli w tej sytuacji wskazany, nie zawsze popłacał. Skierowawszy różdżkę na jeden ze stojących na stoliku pakunków, wypowiedział inkantację zaklęcia, które w założeniu miało uczynić bagaż lekkim jak piórko - ale ledwie drewno zadrżało pod jego palcami, czarodziej mógł wyczuć, że coś poszło nie tak. A później: zobaczył to na własne oczy, gdy stół, na którym spoczywała skórzana torba, przechylił się nagle z głośnym skrzypieniem. Bagaż zsunął się z blatu ciężko (dźwięk, jaki przy tym wydał, sugerował, że zdecydowanie zbyt ciężko), po czym z dużą prędkością pomknął w stronę podłogi, lądując... na dużym palcu lewej stopy Reggiego. Okrutny ból przemknął wzdłuż jego stopy, kostki i łydki, zmuszając go do wrzaśnięcia, ale to nie był koniec jego problemów. Ściągnięcie nienaturalnie ciężkiej torby zabrało mu chwilę, a gdy już to zrobił, palec spuchł tak bardzo, że przestawał mieścić się w bucie, uwierając czarodzieja boleśnie na każdym kroku. Miał do wyboru: pozbyć się obuwia i resztę misji dokończyć (częściowo) na bosaka, lub skakać na jednej nodze.
Reggie, uderzenie w palec kosztowało się 20 punktów żywotności (10 - tłuczone, 10 - psychiczne). Żeby kontynuować rozgrywkę, musisz pozbyć się uwierającego cię buta lub grać dalej skacząc na jednej nodze. Dodatkowo, przez trzy kolejne fabularne dni, opuchlizna dużego palca lewej stopy nie pozwoli ci na założenie żadnego pełnego (osłaniającego palce) obuwia.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Reggie, uderzenie w palec kosztowało się 20 punktów żywotności (10 - tłuczone, 10 - psychiczne). Żeby kontynuować rozgrywkę, musisz pozbyć się uwierającego cię buta lub grać dalej skacząc na jednej nodze. Dodatkowo, przez trzy kolejne fabularne dni, opuchlizna dużego palca lewej stopy nie pozwoli ci na założenie żadnego pełnego (osłaniającego palce) obuwia.
Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Steffen czuł się zwyczajnie winny. Temu, że ci ludzie, którzy pisali się jedynie na pomoc jako ochotnicy, znaleźli się właśnie w niespodziewanym (dla nich) niebezpieczeństwie. Że będą musieli uciekać w popłochu i że może ich spotkać coś jeszcze gorszego od utraty dobytku. Że zamiast znaleźć tutaj obiecane bezpieczeństwo, wpakowali się w poważne kłopoty. Przez niego. Dlatego momentalnie zakłopotał się na niewinne pytanie nieco naiwnej dziewczyny. Zostawiła w domu cały swój dobytek, chciała tylko zgłosić się do szpitali polowych jako uzdrowicielka, a przez niego...
Nie znalazł odpowiednich słów wyjaśnienia, ale z pomocą przyszedł mu Reggie. Konkretny, logiczny, nieobarczony ciężarem na własnym sumieniu. Dziewczyna rozchyliła usta z początkowym oburzeniem, ale po sekundzie w jej wzroku rozbłysło zrozumienie, a Steff odetchnął z ulgą.
-Przepraszamy, to nie tak miało być... - bąknął, spoglądając po zebranych. Odchrząknął. -Ale kolega ma rację! Arystokraci i Ministerstwo mogą wiedzieć o tym adresie od rana, nie ma czasu do stracenia! Do świstoklików! Pomożemy wam przenieść zapasy stąd, na nic więcej nie ma czasu. - powtórzył za Reggiem, a potem zaczął rozdawać zebranym świstokliki i pomagać w ich uruchomieniu. Zgarnął z domu Steviego ile się dało. Jeden, który trzymał dla siebie i Weasleya, prowadził na pewno do kuchni Becketta. Inne, do... -Wylądujecie gdzieś w Dolinie Godryka. - gdzie dokładnie, wiedział chyba sam Beckett.
Gdy rozdawał świstokliki, Reggie zajął się bagażami. Byli dobrą drużyną. A Weasley udowodnił już dzisiaj, że transmutacja idzie mu świetnie, więc Steff nawet na niego nie patrzył. Ciskał z pewnością siebie prostymi zaklęciami, nic nie mogło pójść nie tak...
...wtem coś zaskrzypiało głośno, Steff poderwał wzrok z zaniepokojeniem. Dzisiejszy dzień pokazał, że nawet przy Kameleonie można zrobić tragiczny błąd.
-Uwa...! - nie zdążył nawet krzyknąć, gdy coś gruchnęło na podłogę, na palec Reggiego, jakby było zdecydowanie za ciężkie.
Wcisnął przedostatni świstoklik w ręce jednej z dziewcząt i podbiegł do kolegi aby pomóc mu ściągnąć z nogi torbę.
-Ughhh... - mocarzem to Steffen nie był, ale wspólnymi siłami jakoś dali radę. -Ej, co z twoją nogą? Lepiej zdejmij tego buta! Mollio! - westchnął Steff, celując w buta. Jeszcze nie używał na obuwiu zaklęć zmiękczających, ale to powinno uczynić skórzanego buta bardziej rozciągliwym i pomóc Reggiemu zdjąć go z nogi. -Libramuto. - westchnął, celując w przeklętą torbę. Mogą już ją zabrać, skoro się tym zajęli. Ludzie znikali jeden po drugim, korzystając ze świstoklików. -Poczekajmy aż wszyscy się ewakuują i też się zmywamy. - zarządził Steff.
Nie znalazł odpowiednich słów wyjaśnienia, ale z pomocą przyszedł mu Reggie. Konkretny, logiczny, nieobarczony ciężarem na własnym sumieniu. Dziewczyna rozchyliła usta z początkowym oburzeniem, ale po sekundzie w jej wzroku rozbłysło zrozumienie, a Steff odetchnął z ulgą.
-Przepraszamy, to nie tak miało być... - bąknął, spoglądając po zebranych. Odchrząknął. -Ale kolega ma rację! Arystokraci i Ministerstwo mogą wiedzieć o tym adresie od rana, nie ma czasu do stracenia! Do świstoklików! Pomożemy wam przenieść zapasy stąd, na nic więcej nie ma czasu. - powtórzył za Reggiem, a potem zaczął rozdawać zebranym świstokliki i pomagać w ich uruchomieniu. Zgarnął z domu Steviego ile się dało. Jeden, który trzymał dla siebie i Weasleya, prowadził na pewno do kuchni Becketta. Inne, do... -Wylądujecie gdzieś w Dolinie Godryka. - gdzie dokładnie, wiedział chyba sam Beckett.
Gdy rozdawał świstokliki, Reggie zajął się bagażami. Byli dobrą drużyną. A Weasley udowodnił już dzisiaj, że transmutacja idzie mu świetnie, więc Steff nawet na niego nie patrzył. Ciskał z pewnością siebie prostymi zaklęciami, nic nie mogło pójść nie tak...
...wtem coś zaskrzypiało głośno, Steff poderwał wzrok z zaniepokojeniem. Dzisiejszy dzień pokazał, że nawet przy Kameleonie można zrobić tragiczny błąd.
-Uwa...! - nie zdążył nawet krzyknąć, gdy coś gruchnęło na podłogę, na palec Reggiego, jakby było zdecydowanie za ciężkie.
Wcisnął przedostatni świstoklik w ręce jednej z dziewcząt i podbiegł do kolegi aby pomóc mu ściągnąć z nogi torbę.
-Ughhh... - mocarzem to Steffen nie był, ale wspólnymi siłami jakoś dali radę. -Ej, co z twoją nogą? Lepiej zdejmij tego buta! Mollio! - westchnął Steff, celując w buta. Jeszcze nie używał na obuwiu zaklęć zmiękczających, ale to powinno uczynić skórzanego buta bardziej rozciągliwym i pomóc Reggiemu zdjąć go z nogi. -Libramuto. - westchnął, celując w przeklętą torbę. Mogą już ją zabrać, skoro się tym zajęli. Ludzie znikali jeden po drugim, korzystając ze świstoklików. -Poczekajmy aż wszyscy się ewakuują i też się zmywamy. - zarządził Steff.
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'k100' : 10
#1 'k100' : 62
--------------------------------
#2 'k100' : 10
Nie spodziewał się, że tak proste zaklęcia transmutacyjne mogły przynieść mu tak wiele bólu i trosk związanych z własną stopą. Coś pufnęło, coś gruchnęło i zanim metamorfomag zdążył zrobić choćby krok w bok, przyciężkawego stołu zsunęła się torba, lecąc prosto w kierunku jego dużego palca u lewej stopy. Nie był w stanie nie zwracać na siebie uwagi. Z pewnością wszyscy uciekinierzy cieszyli się z tak wykwalifikowanej kadry, która ich ratowała; bez dwóch zdań! Przez myśl Weasley'a przemknęła myśl, że była to kara za warczenie do dziewcząt, jednak ból był na tyle dotkliwy, że nawet nie skupiał się na pojedynczej myśli. Wszystko to było jakimś mało zabawnym dowcipem. Z jego ust niemalże od razu wyrwał się syk i warknięcie. - Kur...
Z pomocą pozbycia się pakunku z własnej nogi przyszedł Steffen, z którym wspólnymi siłami pozbyli się zwady. Chłopak jakby czytając w myślach, ponownie wspomógł go; tym razem rzucając zaklęcie. Pulsujący i puchnący palec zdecydowanie odczuł ulgę, choć nie pomniejszało to bólu, przez który ciężko było mu się skupić na czymkolwiek konkretnym.
To samo zaklęcie z dziedziny transmutacji na szczęście udało się Steffenowi, który tym razem okazał się głównym protagonistą sytuacji.
- Tak, poczekajmy. - przytaknął jedynie, myśląc bardziej o chwili spokoju, niż rzeczywistym dopatrzeniem, czy tamci się uratowali, w końcu ból w palcu wciąż nie dawał o sobie zapomnieć. Sekundy mijały, a umysł Weasley'a powoli wracał do przeciętności, zmuszając do myślenia o celu, dla którego się tutaj znaleźli. Przebiegł lekko zamroczonym wzrokiem po pomieszczeniu, próbując zlokalizować skrawek papieru, na którym wszyscy się podpisywali; to też należało zniszczyć. Starając się postawić pierwszy krok, ponownie odczuł promień bólu przebiegającego po kręgosłupie. Kolejny syk wyrwał się z jego ust, a ręka powędrowała do choćby najmniejszego oparcia. Stawianie stopy na podłogę nie było najrozsądniejsze, nawet w przypadku samej pięty co zanotował na przyszłość. Podparł się zdradzieckiego stołu, obejmując wzrokiem wszystkie pakunki, którymi jeszcze należało się zająć. Weasley nigdy nie uznawał się za tego, który łatwo porzuca sprawę na rzecz niedogodności, toteż odskoczył od blatu, próbując złapać równowagę przy ścianie; ani myślał ściągać buta, już wolał podskakiwać na jednej nodze!
- Noga jest nieważna, jakoś dam radę. Poszukaj cholernych papierów. - powiedział przez zaciśnięte zęby do Steffena.
- Musimy zabrać te ich rzeczy i pozbyć się wszystkich dowodów, że tu byli. Zajmę się tymi bagażami. - stwierdził po chwili, nawet nie próbując patrzeć na twarz Steffena, na której mogła kryć się dezaprobata; wolał uniknąć kolejnego wzroku rozczarowania, którego powodem był on. Powinien być lepszy. Ponownie skierował różdżkę w stronę największych z bagaży i zaczął inkantować w nieco wolniejszym tempie, wskazując na każdy z nich. - Libramuto, Reducio, Libramuto, Reducio, Libramuto, Reducio!
| Żywotność 219 - 10 (tłuczone) - 10 (psychiczne) = 199
| Lirbamuto ST 30-13=17 | Reducio ST 50-13=37
Z pomocą pozbycia się pakunku z własnej nogi przyszedł Steffen, z którym wspólnymi siłami pozbyli się zwady. Chłopak jakby czytając w myślach, ponownie wspomógł go; tym razem rzucając zaklęcie. Pulsujący i puchnący palec zdecydowanie odczuł ulgę, choć nie pomniejszało to bólu, przez który ciężko było mu się skupić na czymkolwiek konkretnym.
To samo zaklęcie z dziedziny transmutacji na szczęście udało się Steffenowi, który tym razem okazał się głównym protagonistą sytuacji.
- Tak, poczekajmy. - przytaknął jedynie, myśląc bardziej o chwili spokoju, niż rzeczywistym dopatrzeniem, czy tamci się uratowali, w końcu ból w palcu wciąż nie dawał o sobie zapomnieć. Sekundy mijały, a umysł Weasley'a powoli wracał do przeciętności, zmuszając do myślenia o celu, dla którego się tutaj znaleźli. Przebiegł lekko zamroczonym wzrokiem po pomieszczeniu, próbując zlokalizować skrawek papieru, na którym wszyscy się podpisywali; to też należało zniszczyć. Starając się postawić pierwszy krok, ponownie odczuł promień bólu przebiegającego po kręgosłupie. Kolejny syk wyrwał się z jego ust, a ręka powędrowała do choćby najmniejszego oparcia. Stawianie stopy na podłogę nie było najrozsądniejsze, nawet w przypadku samej pięty co zanotował na przyszłość. Podparł się zdradzieckiego stołu, obejmując wzrokiem wszystkie pakunki, którymi jeszcze należało się zająć. Weasley nigdy nie uznawał się za tego, który łatwo porzuca sprawę na rzecz niedogodności, toteż odskoczył od blatu, próbując złapać równowagę przy ścianie; ani myślał ściągać buta, już wolał podskakiwać na jednej nodze!
- Noga jest nieważna, jakoś dam radę. Poszukaj cholernych papierów. - powiedział przez zaciśnięte zęby do Steffena.
- Musimy zabrać te ich rzeczy i pozbyć się wszystkich dowodów, że tu byli. Zajmę się tymi bagażami. - stwierdził po chwili, nawet nie próbując patrzeć na twarz Steffena, na której mogła kryć się dezaprobata; wolał uniknąć kolejnego wzroku rozczarowania, którego powodem był on. Powinien być lepszy. Ponownie skierował różdżkę w stronę największych z bagaży i zaczął inkantować w nieco wolniejszym tempie, wskazując na każdy z nich. - Libramuto, Reducio, Libramuto, Reducio, Libramuto, Reducio!
| Żywotność 219 - 10 (tłuczone) - 10 (psychiczne) = 199
| Lirbamuto ST 30-13=17 | Reducio ST 50-13=37
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 98, 54, 79, 50, 97, 6
'k100' : 98, 54, 79, 50, 97, 6
-Naprawdę, będziesz teraz skakał? Nie mamy czasu! - parsknął Steff, po raz pierwszy podczas tego dnia podnosząc lekko głos. Nie ze złością, nie mógłby gniewać się na pomocnego przyjaciela (przyjaciela swojego brata? Od dziś chyba uzna Reggiego za własnego kumpla), ale w jego ton wkradła się już nuta histerii. Zebrani tutaj ludzie po kolei znikali, w końcu Cattermole i Weasley zostali całkiem sami, tak mało brakowało i... właśnie wtedy dopadł go niepokój. Co teraz? Co dalej? Ewakuowali to miejsce, ale jak poszło innym Zakonnikom? Czy zdążyli? Co, jeśli ktoś ich napadł? Czy Steff będzie miał ich krew na rękach?
Reggie rozchmurzył go nieco, radząc sobie wyśmienicie z dalszym zmniejszaniem bagaży. Może trzeba było po prostu je zostawić, ale "Prorok Codzienny" zwrócił się wprost do uzdrowicielek i alchemiczek. W torbach mogło być coś cennego - ich zapasy, zioła, towary na wagę złota w ogarniętej wojną Anglii. Nie wymieniłby ich na ludzkie życie, ale wydawało się, że mieli jeszcze chwilę. I wciąż mieli ostatni świstoklik.
Reggie miał w sobie coś autorytarnego, więc Steff posłusznie zaczął zbierać papiery. Ludzie posługiwali się chyba pseudonimami, przynajmniej tak myślał, ale myślał też, że te adresy są lepiej zabezpieczone, że nie wpadną w ręce każdego, kto dorwie się do gazety. Nawet na Sylwestrze w Dolinie Godryka nie obiecywano przecież pomocy wprost, a wiadomości z "Proroka" były wtedy zaszyfrowane - jeszcze zanim rozgorzała ta wojna! Drżącymi rękami zgarnął papiery i gazety w jedno miejsce i rzucił:
-Incendio. - spróbował, ale płomień wcale nie rozgorzał. Steff nigdy nie był asem uroków. Zaklął pod nosem.
-BALNEO! - warknął, zdesperowany. Chciał, by woda rozmoczyła litery i zatarła wszystkie podpisy, zniszczyła gazetę. Bardzo tego chciał. Tak bardzo, że to Balneo wyszło... wyjątkowo?
Może powinien przerzucić się na wodne zaklęcia i działać mniej ogniście.
-No dobra, zbierajmy się! Nikogo tu chyba nie ma, może oszczędźmy świstoklik i teleportujmy się do Doliny. - zaproponował, wybiegając jeszcze przed dom. -Flagrate! - chciał, by nad chatą ułożył się napis "NIECZYNNE." Może i zwabi tutaj funkcjonariuszy, ale jest przecież posprzątane - i niech to odstraszy każdego ochotnika, który jeszcze skieruje się tutaj po przeczytaniu feralnego numeru.
Następnie Steffen i Reggie deportowali się do Doliny Godryka, gdzie odesłali świstoklikami ewakuowanych ludzi.
rzuty - Incendio nieudane, krytyczny sukces na Balneo
zt x 2 , ale docenimy opis k100!
Reggie rozchmurzył go nieco, radząc sobie wyśmienicie z dalszym zmniejszaniem bagaży. Może trzeba było po prostu je zostawić, ale "Prorok Codzienny" zwrócił się wprost do uzdrowicielek i alchemiczek. W torbach mogło być coś cennego - ich zapasy, zioła, towary na wagę złota w ogarniętej wojną Anglii. Nie wymieniłby ich na ludzkie życie, ale wydawało się, że mieli jeszcze chwilę. I wciąż mieli ostatni świstoklik.
Reggie miał w sobie coś autorytarnego, więc Steff posłusznie zaczął zbierać papiery. Ludzie posługiwali się chyba pseudonimami, przynajmniej tak myślał, ale myślał też, że te adresy są lepiej zabezpieczone, że nie wpadną w ręce każdego, kto dorwie się do gazety. Nawet na Sylwestrze w Dolinie Godryka nie obiecywano przecież pomocy wprost, a wiadomości z "Proroka" były wtedy zaszyfrowane - jeszcze zanim rozgorzała ta wojna! Drżącymi rękami zgarnął papiery i gazety w jedno miejsce i rzucił:
-Incendio. - spróbował, ale płomień wcale nie rozgorzał. Steff nigdy nie był asem uroków. Zaklął pod nosem.
-BALNEO! - warknął, zdesperowany. Chciał, by woda rozmoczyła litery i zatarła wszystkie podpisy, zniszczyła gazetę. Bardzo tego chciał. Tak bardzo, że to Balneo wyszło... wyjątkowo?
Może powinien przerzucić się na wodne zaklęcia i działać mniej ogniście.
-No dobra, zbierajmy się! Nikogo tu chyba nie ma, może oszczędźmy świstoklik i teleportujmy się do Doliny. - zaproponował, wybiegając jeszcze przed dom. -Flagrate! - chciał, by nad chatą ułożył się napis "NIECZYNNE." Może i zwabi tutaj funkcjonariuszy, ale jest przecież posprzątane - i niech to odstraszy każdego ochotnika, który jeszcze skieruje się tutaj po przeczytaniu feralnego numeru.
Następnie Steffen i Reggie deportowali się do Doliny Godryka, gdzie odesłali świstoklikami ewakuowanych ludzi.
rzuty - Incendio nieudane, krytyczny sukces na Balneo
zt x 2 , ale docenimy opis k100!
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wyjątkowa sytuacja wymagała wyjątkowych działań. Nie wiadomo było, w czyje dokładnie ręce trafiło wysłane przez Steffena Cattermole wydanie Proroka Codziennego, w którym znajdowały się informacje dotyczące kryjówek — ani co znalazca postanowi z nią zrobić. Dzięki gazecie Zakon Feniksa mógł dotrzeć do ludzi poszukujących schronienia, ich pomocy lub potrzebujących szybkiej ucieczki z zagrożonych terenów, a teraz, kiedy informacja znalazła się w rękach rodzin otwarcie sympatyzujących z aktualną władzą i popierających działania Lorda Voldemorta, wszystkim, którzy gromadzili się w tych, a także innych znanym rebeliantom lokacjach, groziło potworne niebezpieczeństwo. Zaalarmowani przez samego sprawcę Zakonnicy, dowiedziawszy się o dramatycznej sytuacji od razu podjęli odpowiednie kroki i wyruszyli do jednego z takich miejsc.
W Elkstone, gdzie miały gromadzić się chętne do pomocy sanitariuszki i uzdrowicielki czekało już kilka kobiet. Przybywszy na miejsce, Steffen i Reggie poinformowali je o sytuacji i rozdali tworzone przez utalentowanego twórcę świstokliki. Zabezpieczenie tego miejsca wymagało też zabrania wszystkich dokumentów i egzemplarzy Proroka Codziennego, które mogły wpaść nie tylko w ręce wroga, ale także innych potrzebujących, gdyby postanowili się tu zjawić — to zaś doprowadziłoby ich do kolejnych kryjówek. Biorąc to pod uwagę, Steffen postanowił zniszczyć wszystkie dowody. Kiedy ogień zawiódł, Cattermole sięgnął po przeciwny żywioł. Zaklęcie rzucone z niebywałą precyzją sprawiło, że z góry chlusnęła woda z wielką siłą. Pokryła dokumenty i gazety, tusz rozmył się po pergaminie. Dowody nie tylko całkowicie zamokły, ale zupełnie rozpuściły się w niej w jednej krótkiej chwili, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
W Elkstone, gdzie miały gromadzić się chętne do pomocy sanitariuszki i uzdrowicielki czekało już kilka kobiet. Przybywszy na miejsce, Steffen i Reggie poinformowali je o sytuacji i rozdali tworzone przez utalentowanego twórcę świstokliki. Zabezpieczenie tego miejsca wymagało też zabrania wszystkich dokumentów i egzemplarzy Proroka Codziennego, które mogły wpaść nie tylko w ręce wroga, ale także innych potrzebujących, gdyby postanowili się tu zjawić — to zaś doprowadziłoby ich do kolejnych kryjówek. Biorąc to pod uwagę, Steffen postanowił zniszczyć wszystkie dowody. Kiedy ogień zawiódł, Cattermole sięgnął po przeciwny żywioł. Zaklęcie rzucone z niebywałą precyzją sprawiło, że z góry chlusnęła woda z wielką siłą. Pokryła dokumenty i gazety, tusz rozmył się po pergaminie. Dowody nie tylko całkowicie zamokły, ale zupełnie rozpuściły się w niej w jednej krótkiej chwili, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu.
Przez chwilę nie zdawała sobie sprawy, co było złego w jej pomyśle, który był najszybszy i najskuteczniejszy choć bez wątpienia nie najdoskonalszy. Przez większość czasu, szczególnie na spotkaniach Zakonu oczywiście wiedziała, że Anthony jest dobrym aurorem i dobrym żołnierzem, i pewnie gdyby musiała, to właśnie jemu zaufałaby w ocenie danej sytuacji; miał łeb na karku, myślał strategicznie i sensownie, zależało mu na pokonaniu wroga — chociaż nigdy nie przyznałaby tego głośno. Nie miała jednak wątpliwości, że jednocześnie nigdy nie oddałaby własnego życia w jego ręce, poświęciłby ją dla sprawy nie mrugnąwszy nawet okiem, bez zająknięcia. Nie musiałaby nawet prosić go, by rozważył jej kandydaturę bohaterskiego przyłożenia się sprawie. Sam by na to wpadł i jeszcze ją do tego zachęcił. Gnida. I właściwie nie zamierzała mu być dłużna.
— Mógłbyś się poświęcić dla dobra sprawy — bąknęła cicho, do siebie, łypiąc na niego wzrokiem. — Nie przemyślałaś tego w ogóle — zmałpowała jego ton głosu, wiedząc, że wiatr prawdopodobnie nie doniesie cichego zgrzytu zębami prosto do niego. — Świetnie, znajdziemy ich. Nie mamy czasu do stracenia. Lećmy już — ponagliła go, nie chcąc wchodzić z nim w kolejne dyskusje, wiedząc, że się nie dogadają. Zacisnęła palce na trzonku, tak mocno aż zbielały jej knykcie. Zacisnęła zęby, dumnie zadzierając wyżej brodę, w głowie starając się zagłuszyć jego rzężący głos przyjemną melodią, jakąś piosenką, czymkolwiek. Ruszyła przed siebie, nie czekając na niego, wiedząc jednak doskonale, że ruszył zaraz za nią. Szum skrzydeł pięknego stworzenia docierał do niej bez problemu, a po chwili skrzydlaty rumak zrównał się z nią, nie spojrzała jednak w stronę Skamandera, starając się rozeznać w otoczeniu. Leciała przed siebie, nieświadomie zamiast na zachód, zlatując na wschód przez niepotrzebne dywagacje z Anthony’m. Mknęła przez wiatr pewna, że obrawszy od początku odpowiedni kierunek dolecą wkrótce na miejsce. Nie znała tych rejonów, nie był w stanie rozpoznać, kiedy przekroczyli granicę Gloucestershire, terenów należących do Parkinsonów.
— Nie wiem po co się zgodziłeś, skoro teraz masz tyle zastrzeżeń — warknęła z irytacją, nie mogąc już wytrzymać. — Co mam ci powiedzieć? Dobrze, Anthony, będziemy robić pauzy co dziesięć minut, albo wtedy, kiedy to uznasz za stosowne? Dobrze, Anthony, będziemy lecieć tam, gdzie masz ochotę. Dobrze, Anthony, będę robić to co mi powiesz, że mam robić. Dobrze, Anthony, będę mówić tylko odpowiadać na zadawane przez ciebie pytania. Dobrze, Anthony, będę dokładnie taka jak sobie życzysz. — Nawet jeśli przez chwilę chciała mu przytaknąć i powiedzieć, że skierowała się z tym właśnie do niego, bo go szanuje jako aurora, teraz nie zamierzała nawet mu tego zasugerować. — Może jesteś przyzwyczajony do rozporządzania aurorami i zespołem, ale nie musisz mnie traktować jak pachołka na każdym kroku.— Czuła, że zrobiła się czerwona ze złości, ale może to po prostu wiatr, który siekł jej policzki odpowiadał za rumieńce. Bardzo chciała go słuchać, bardzo chciała wynieść z tego jak najwięcej cennej wiedzy, ale nagle uświadomiła sobie, że słuchać tego tonu się zwyczajnie nie da. — Zróbmy, co mamy do zrobienia i rozejdźmy się jak najszybciej — mruknęła, poddając się. Tak naprawdę wcale nie zamierzała podważać jego decyzji, a tym bardziej planu na to, co mieli do roboty. Znała się na tym tyle, co nic. To on miał doświadczenie, to on miał szansę ją czegoś nauczyć i bardzo chciała być mu za to wdzięczna, ale jego sposób bycia zwyczajnie to uniemożliwiał. Zacisnęła zęby, chcąc przestać pogarszać sytuację. Znów, to ona go o to poprosiła, on jej wyświadczał przysługę. — Zgoda — wycedziła potulnie, nie patrząc na niego. Zatrzymała miotłę, kiedy przed nimi zamajaczyło zniszczone miasteczko.
— Mógłbyś się poświęcić dla dobra sprawy — bąknęła cicho, do siebie, łypiąc na niego wzrokiem. — Nie przemyślałaś tego w ogóle — zmałpowała jego ton głosu, wiedząc, że wiatr prawdopodobnie nie doniesie cichego zgrzytu zębami prosto do niego. — Świetnie, znajdziemy ich. Nie mamy czasu do stracenia. Lećmy już — ponagliła go, nie chcąc wchodzić z nim w kolejne dyskusje, wiedząc, że się nie dogadają. Zacisnęła palce na trzonku, tak mocno aż zbielały jej knykcie. Zacisnęła zęby, dumnie zadzierając wyżej brodę, w głowie starając się zagłuszyć jego rzężący głos przyjemną melodią, jakąś piosenką, czymkolwiek. Ruszyła przed siebie, nie czekając na niego, wiedząc jednak doskonale, że ruszył zaraz za nią. Szum skrzydeł pięknego stworzenia docierał do niej bez problemu, a po chwili skrzydlaty rumak zrównał się z nią, nie spojrzała jednak w stronę Skamandera, starając się rozeznać w otoczeniu. Leciała przed siebie, nieświadomie zamiast na zachód, zlatując na wschód przez niepotrzebne dywagacje z Anthony’m. Mknęła przez wiatr pewna, że obrawszy od początku odpowiedni kierunek dolecą wkrótce na miejsce. Nie znała tych rejonów, nie był w stanie rozpoznać, kiedy przekroczyli granicę Gloucestershire, terenów należących do Parkinsonów.
— Nie wiem po co się zgodziłeś, skoro teraz masz tyle zastrzeżeń — warknęła z irytacją, nie mogąc już wytrzymać. — Co mam ci powiedzieć? Dobrze, Anthony, będziemy robić pauzy co dziesięć minut, albo wtedy, kiedy to uznasz za stosowne? Dobrze, Anthony, będziemy lecieć tam, gdzie masz ochotę. Dobrze, Anthony, będę robić to co mi powiesz, że mam robić. Dobrze, Anthony, będę mówić tylko odpowiadać na zadawane przez ciebie pytania. Dobrze, Anthony, będę dokładnie taka jak sobie życzysz. — Nawet jeśli przez chwilę chciała mu przytaknąć i powiedzieć, że skierowała się z tym właśnie do niego, bo go szanuje jako aurora, teraz nie zamierzała nawet mu tego zasugerować. — Może jesteś przyzwyczajony do rozporządzania aurorami i zespołem, ale nie musisz mnie traktować jak pachołka na każdym kroku.— Czuła, że zrobiła się czerwona ze złości, ale może to po prostu wiatr, który siekł jej policzki odpowiadał za rumieńce. Bardzo chciała go słuchać, bardzo chciała wynieść z tego jak najwięcej cennej wiedzy, ale nagle uświadomiła sobie, że słuchać tego tonu się zwyczajnie nie da. — Zróbmy, co mamy do zrobienia i rozejdźmy się jak najszybciej — mruknęła, poddając się. Tak naprawdę wcale nie zamierzała podważać jego decyzji, a tym bardziej planu na to, co mieli do roboty. Znała się na tym tyle, co nic. To on miał doświadczenie, to on miał szansę ją czegoś nauczyć i bardzo chciała być mu za to wdzięczna, ale jego sposób bycia zwyczajnie to uniemożliwiał. Zacisnęła zęby, chcąc przestać pogarszać sytuację. Znów, to ona go o to poprosiła, on jej wyświadczał przysługę. — Zgoda — wycedziła potulnie, nie patrząc na niego. Zatrzymała miotłę, kiedy przed nimi zamajaczyło zniszczone miasteczko.
Here stands a man
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
The member 'Hannah Wright' has done the following action : Rzut kością
'Zdarzenia' :
'Zdarzenia' :
| 13 grudnia '57 |
Próbował znaleźć miejsce, tam, gdzie mogliby uciec i zaszyć się choćby na chwilę, choć w rzeczywistości chciał ją po prostu zabrać. Londyn przestał być bezpiecznym miejscem i wiedział to od dawna, jednak nigdy wcześniej nie miał tak dużego powodu, żeby starać się o złapanie oddechu kolejnego dnia. Oboje potrzebowali czegoś świeższego niż ścielony rybim trupem swąd Tamizy będący potężnym rozczarowaniem wobec oczekiwań. Anglia miała przecież tak wiele wspaniałych miejsc, nic dziwnego, że starał się znaleźć te, które mogłyby zapewnić im choćby kilka godzin ciszy, a może chodziło o lata?
Nieopodal leżące Staffordshire posiadało piękne miejsca, które również wpisał do małego kajeciku, gdzie zaczął tworzyć listę tego, gdzie warto ją zabrać. Przecież niczego nie zwiedzała, wiedział, że harowała dzień i noc, aby tylko odłożyć kolejnego knuta, a przecież kraj mógł pokazać trochę spokoju i niestworzonych obrazów. Lecąc na miotle prosto z ziem rodu Greengrass, musiał przelecieć przez te mniej przyjazne dla mugolaków. Dobrze pamiętał sytuację, w której to zapomniał się z odpowiednim przekazaniem towaru wujkowi i tymi wychudzonymi dziewczętami. Próbowali pomóc nawet tam. Przez chwilę owiało go dziwne uczucie, że to było za mało i chyba właśnie dlatego obniżył lot. Pozwalając nogom wylądować nieopodal miejsca, w którym wraz ze Steffenem pomogli uciekinierom wynieść się z punktu zbiórki. Wydawało się dobrym pomysłem sprawdzić, czy aby na pewno wszystko poszło po myśli, co z tego, że było już dwa miesiące temu... bezpieczeństwo wciąż się liczyło, a nóż widelec ktoś nie zauważył płonących liter nad budynkiem. Z daleka już było widać, że wygasło, tak samo, jak życie całej wioski zbrukanej przez chorą i zaplątaną politykę czystości krwi. Nienawiść do organów władzy nigdy nie spotykała się z brakiem aprobaty z jego strony, a jednak od momentu powrotu ciężko było nazwać choćby jedną z ustanowionych przez nich rzeczy dobrą. Potrzebowali dawnego ładu, bo przecież kiedyś było wspaniale, prawda?
Z miotłą w dłoni ostał przy budynku, rozglądając się po okolicy. Nie musiało minąć zbyt wiele minut, aby wciągnął różdżkę, chcąc sprawdzić, czy przypadkiem ktoś się nie zbłąkał w okolicy. Dobrze wiedział, że mogły też kręcić się tu różne podstępne męty, a to oznaczałoby niechętne z jego strony starcie.
- Homenum Revelio - mruknął cicho.
| Homenum Revelio (obszarowe), ST 65-21=44
Serce mnie bije
Duszazapije
Dusza
Żyję
The member 'Reggie Weasley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 2
'k100' : 2
Elkstone
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Gloucestershire