Wydarzenia


Ekipa forum
Elkstone
AutorWiadomość
Elkstone [odnośnik]13.02.20 19:38
First topic message reminder :

Elkstone

Elkstone - jeszcze do niedawna - było niewielką wioską położoną w Gloucestershire, liczącą jedynie dwustu mieszkańców. Wieś sama w sobie nie odznaczała się niczym specjalnym, będąc do cna mugolską; wokół nie rozrastała się magiczna roślinność, trudno było też spotkać tu jakieś magiczne stworzenia. Czarodzieje nie zatrzymywali się w tym miejscu na dłużej, nie tyle omijając je szerokim łukiem, co zwyczajnie nie mając powodu, by zainteresować się jego historią. Tego sentymentu nie podzieliły jednak anomalie - magiczny kataklizm, który w ubiegłym roku dotknął Wielką Brytanię, odcisnął swoje piętno również na Elkstone. Wioska została przez mieszkańców okrzyknięta przeklętą, a uciekający przed wybuchami magii mugole opuścili ją całkowicie - by nigdy już nie powrócić. Budynki zostały pozostawione same sobie, strasząc pustką okien, a wszelkie życie - nie licząc panoszącej się coraz śmielej, zdziczałej roślinności - na zawsze zdawało się opuścić to miejsce.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Elkstone - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Elkstone [odnośnik]04.04.22 3:25
Chrząknął cicho, z aprobatą kiedy dotarły do niego słowa brata. Miał rację, choć prawda była taka, że dzierżąc różdżkę czuł się bezpieczniej. Zwłaszcza w takim miejscu jak ta wioska. Nie oznaczało to, że ma względem kogokolwiek z nich. Wliczając w to samą dziewczynę.
Już chowam — Posłuchał sugestii Williama i nawet wbrew głosowi rozsądku, schował różdżkę pomiędzy poły swojego płaszcza, do przeznaczonego na nią uchwytu. Z pustymi rękoma czuł bezsprzecznie niekomfortowo. Nie miało znaczenia to, że było to wręcz irracjonalne. Jednak to było coś, co należało uczynić. Przez wzgląd na przestraszoną dziewczynę. Nie chcieli by znowu im uciekła, zwłaszcza, że teraz mogli pomóc jej oraz ona sama mogła posiadać cenne informacje.
Słuchał uważnie, w napięciu. Chciałby dodać rudowłosej dziewczynie otuchy, okazać jej jakieś wsparcie. Na Wrzosowisku znalazłoby się dla niej miejsce na kilka dni. Tego był pewien. Po powrocie do domu Sproutów powinni przekazać kobiecie pozyskane informacje. Prawda o losie jej towarzyszy nie pomoże jej w powrocie do zdrowia. Niewiedza była jednak najgorsza. On chciałby usłyszeć nawet najgorszą prawdę o swoich bliskich.
Szmalcownicy? — Zapytał w oparciu o własne doświadczenia z tymi szumowinami. Już kilkukrotnie uwalniał z ich rąk ludzi. Dbał o to by szmalcownicy zostali sprawiedliwie ukarani przez społeczność niemagiczną. Nad wyraz dobrze sprawdzało się to rozwiązanie w praktyce. Wspomnienie o zdjęciu tamtej potężnej klątwy z tego domu wywołało u niego wyraźne poczucie winy, zmuszające go do zaciśnięcia szczęk i rzucenia posępnego spojrzenia temu domowi. Poczuł się odpowiedzialny za zaistniałą sytuację. Wówczas uważał, ze zdjęcie tej klątwy było słuszne. Dzisiaj już wiedział, że to był błąd. Błąd liczony w ludzkim życiu i niedoli zmuszonych do niewolniczej służby ludzi. W utracie cennego dla Dorothy przedmiotu. To było coś, co musiał jakoś naprawić.
Tak, przysłała nas po ten kamień. Przyjdziemy. Ty przede wszystkim musisz pozostać żywa, by spotkać się z Dorothy. Doskonały pomysł, Billy. Moglibyśmy zostawić trochę zapasów. Mogę również poprosić Aurorę o przygotowanie kilku eliksirów leczniczych. Co o tym myślisz? Byłoby dobrze, by nie wracała z pustymi rękami — Zwrócił się w pierwszej kolejności do Myrtle. Nie pierwszy raz będą robić szalone i niebezpieczne rzeczy. Niejednokrotnie będą się narażać po to, by innych uratować.
Docenił pomysłowość brata. Zdecydowanie to był genialny w swojej prostocie pomysł. Pod latarnią najciemniej. Nie będzie też to tak bardzo narażać czarownicy. Od siebie zaproponował przekazywanie Myrtle żywności o długim terminie do spożycia. Z pewnością ona dzięki temu odzyska trochę sił. Nie wracając z pustymi rękoma być może zdoła uniknąć części gniewu oprawców. Nawet, jeśli musieli pozwolić Myrtle na powrót, mogli spróbować zadbać o tych ludzi poprzez zwiększenie ich szans na przetrwanie. Jeśli Myrtle zdoła wnieść na teren tego obozu fiolkę z eliksirem kameleona, to inne również. Istniała na to szansa. Zwłaszcza, jeśli nie będą jej przeszukiwać.
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Elkstone - Page 11 Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Elkstone [odnośnik]04.04.22 5:00
Nie widział jeszcze zbyt wiele zza pleców Billy'ego, ale gdy ten przesunął się do przodu, zobaczył jak dziewczyna nerwowo się wycofuje. Instynktownie omiótł wzrokiem resztę okolicy, ale nie widział nikogo więcej, kuzyni najwyraźniej też nie. Elkstone wydawało się złowieszcze, ale wyglądało na to, że mają przed sobą tylko przerażoną, młodziutką dziewczynę.
A ona przed sobą - trzech czarodziejów. Poczuł wstyd. Wstyd, że jego zaklęcie ją przestraszyło (choć pewnie mogło uratować im wszystkim życie, gdyby z krzaków wypadł ktoś jeszcze - bał się tego jeszcze kilka sekund temu, ale w przeciągu tych kilku sekund nie zaskoczył ich nikt inny), ale przede wszystkim wstyd za to, że jeszcze rok temu jego pierwszą reakcją na widok młodej dziewczyny byłoby współczucie. Dzisiaj najwyraźniej wygrała podejrzliwość - już za chwilę, słuchając jej słów, miał się przekonać jak bardzo nieuzasadniona. Jesienią, po okropnym ryzyku w "Trytonie" i jeszcze okropniejszym błędzie z "Prorokiem Codziennym", poprzysiągł sobie, że już nigdy nie zaufa zbyt łatwo nikomu, że zostawi za sobą dawne znajomości, spali wszystkie mosty. Myślał, że to dobrze, że tak trzeba - bardzo się pilnował przecież, by już nigdy nie zbagatelizować żadnego zagrożenia. Chwila nieuwagi kosztowała życie Bertiego, do końca życia będzie obwiniał się o to, że nie zdążył nałożyć pułapek na mieszkanie mamy Marcela, będzie też żył z wiedzą, że gdyby nie Alexander Farley to sam mógłby nie żyć po pojedynku w antykwariacie i być świadkiem śmierci wykrwawiającej się Hannah po pojedynku na moście. Gdzieś po drodze, wzmagając ostrożność, zatracił gdzieś niewinność, bez namysłu zostawiając wrogów w piaszczystej Dunie - gdyby nie obecność Volansa i pomoc Aurory, pewnie skupiłby się na mugolach i zostawił szmalcowników w Wężowej Przełęczy wśród piasku i śniegu. Nigdy nie sięgał po Lamino (bo nie umiał...), nigdy świadomie nie zabił człowieka, ale wiedział przecież co robi (choć wmawiał sobie, że nie wie) gdy w Londynie rzucił Dunę w tamtych dwóch policjantów. Nie wiedział, ile czasu wytrzymają pod ruchomymi piaskami, ale był wtedy przy nim pan Rineheart - który kazał mu ich potem wyminąć, który wiedział. Ręce lekko mu zadrżały, nie chciał teraz o tym myśleć, ale coś w spojrzeniu tej dziewczyny, w jej strachu, uświadomiło mu wreszcie, że być może nadmierna ostrożność i rosnąca nienawiść do wrogów zmieniły go w kogoś, kogo nie poznawał. Wciąż potrafił śmiać się wesoło z przyjaciółmi, wciąż kochał runy i żonę i życie, wciąż udawało mu się czasem spać bez koszmarów, ale ile jeszcze zabierze mu ta wojna?
Najwyraźniej zabrała mu jakiś ludzki odruch na widok przerażonej dziewczyny.
A może wszystko było w porządku? Aurorzy ponoć nie ufali nikomu, ponoć tak było trzeba. Nie był jednak aurorem i nie znał żadnego aurora na tyle dobrze, by go o to spytać. Niektórzy wydawali się zresztą strasznie groźni i chłodni, a jedyny znany mu auror o szlachetnym nazwisku i równie szlachetnym sercu nie odpisywał na listy, bo był zbyt zapracowany (na pewno, musiał być zapracowany. Gdy przeżyło się śmierć przyjaciela, nie można dopuszczać do siebie myśli o śmierci lub niewoli swoich idoli - Steff nauczył się wypierać pesymistyczne myśli, które zbyt bolały).
Schował różdżkę do kieszeni płaszcza i wygramolił się przez okno, a potem od razu uniósł ręce, wzorem Billy'ego. Dostosował się do kuzynów, oni byli starsi, oni wiedzieli co robić.
-Przepraszam. - głos lekko mu zadrżał, ale w porę się opanował, bo nie mógł przecież zająknąć się przy Billy'm (wydawało się to jakieś niemiłe). -Jestem z moimi kuzynami. Steff. - przedstawił się, choć w odróżnieniu od Moore'ów nie podał nazwiska. Jego nie było mugolskie i nie zdobiło jeszcze listów gończych, a choć czasem hipokryzja pracy w Londynie go bolała, to był świadom, że czyste papiery i swobodny dostęp do stolicy są organizacji potrzebne. Nie mógł spalić swojej przykrywki, choć liczył się z ryzykiem. Niegdyś praca w Gringottcie była jego największym marzeniem, ale nie poznawał już tamtego siebie. Odkładał pieniądze, porozmawiał z żoną o konieczności ewakuacji gdyby coś poszło nie tak, nikomu poza przyjaciółmi nie podał adresu w Dolinie Godryka i czasem po nocach zastanawiał się, za ile dorywczych zleceń mógłby się utrzymać gdyby cokolwiek poszło nie tak. Zakon Feniksa był teraz ważniejszy niż dawne marzenia i Steffen czuł, że w pewnym momencie pieśń feniksa się o niego upomni - jak o aurorów, Floreana, Jamesa, Marcela, sir No...Blake'a i wszystkich innych, którzy stracili dla sprawy dawne poczucie stabilizacji.
Słuchał Myrtle uważnie, trzymając się z początku o krok za kuzynami, wyraźnie przejęty. Otworzył szerzej oczy, gdy usłyszał o tym, jak traktują ludzi w niewoli - gdy był trochę młodszy, jego mama szeptała kiedyś z koleżankami o mugolskiej wojnie (jedna z nich znała jakąś kobietę, która uciekła z kontynentalnej Europy "i nigdy nie była taka sama"), gdy go usłyszały umilkły szybko, ale wrócił jako szczur i swoje podsłuchał. Nie, to na pewno nie to. Myrtle jest za młoda, to prawie dziecko. - wmówił sobie, ale zrobiło mu się zimno, bardzo zimno. Zerknąłby pytająco na kuzynów, ale ci utrzymywali kontakt wzrokowy z Myrtle, więc przełknął ślinę i zmusił się do myślenia.
-Spokojnie, Myrtle, to nie szaleństwo. Nie zostawimy was. Przygotujemy się, mogę najpierw pójść z tobą, na zwiad. Mam... bezpieczny dla mnie sposób. Mam też świstokliki, nie przy sobie, ale mogę je przygotować - Stevie miał mu je przekazać -ilu was jest, dokładnie? Osób do ewakuacji? - zapytał, szybko kalkulując, Ben, Alice, "parę osób z wioski", Myrtle, czy to już więcej niż dziesięć? Jeden świstoklik przeniesie do pięciu, pamiętał.
-Mogę transmutować coś w ołówek i pergamin, już teraz. Gdybyśmy rzucili też na nie zaklęcie Proteusza, mogłabyś powiadomić nas od razu... gdyby coś poszło nie tak... - zaproponował w odpowiedzi na pomysł Billy'ego. Myślał głośno, szybko, jak to miał w zwyczaju - nie rzucał jeszcze zaklęcia Proteusza na transmutowane przedmioty w dokładnie taki sam sposób (eksperymentował trochę tylko w szkole, do psikusów...), nie eksperymentował z tym, czy wyczarowany ołówek odwzoruje słowa i zmiany na wyczarowanym i zaklętym pergaminie, ale liczył na to, że kuzyni zwrócą mu uwagę, jeśli pomysł jest irracjonalny. W najgorszym razie Billy faktycznie przyniesie tutaj prawdziwy ołówek i zrobią to tradycyjnie - ale gdyby udało im się zapewnić Myrtle komunikację już teraz, nie za kilka dni, mogłaby poczuć się choć odrobinę pewniej.
-Proszę, mam tyle... ten eliksir doda ci pewności siebie, jeśli będą coś podejrzewać, albo jeśli wypytują cię po powrocie. Nie pomaga w kłamstwie, niestety, ale pomaga w byciu przekonującym. - powoli, by nie przestraszyć dziewczyny, sięgnął do kieszeni i wręczył Myrtle fiolkę Płynnego Srebra, żałując, że nie ma ze sobą bardziej przydatnych Wężowych Ust. Pomysł Volansa był dobry, mogliby zostawić je w skrzyni, po rozmowie z Aurorą.
-Mogę...? Spróbować, z tym ołówkiem? - spytał Myrtle i kuzynów. Którykolwiek z nich może transmutować liść lub wydarty z koszuli kawałek materiału w płaski kawałek pergaminu, ołówek lepiej było sobie porządnie wyobrazić, a to on miał największe doświadczenie w transmutowaniu szalonych rzeczy w inne szalone rzeczy - spróbował zatem przywołać przedmiot przed oczy, a następnie rozejrzał się i bardzo powoli (by nie przestraszyć Myrtle) wyjął z kieszeni różdżkę. Celował nią pod nogi, ani przez moment nie wznosząc jej wyżej ani nie wykonując gwałtownych ruchów, wzrokiem szukał gałązek, patyków, podłużnych kamieni - czegokolwiek odpowiedniego rozmiaru i kształtu. Jeśli to znalazł, szepnął -Acus - pozwalając kuzynom dalej prowadzić rozmowę i skupiając się chwilowo na transmutowaniu przedmiotu w ołówek.


przekazuję Myrtle Płynne srebro (1 porcja, moc +11)
- jeśli przekazanie liczy się jako akcja (wiem tylko, że wypicie tak i nie jestem pewna), zaklęcie można uznać za niebyłe!


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Elkstone [odnośnik]04.04.22 5:00
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 72
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Elkstone - Page 11 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Elkstone [odnośnik]07.04.22 14:25
Uniesione ręce Billy'ego, jego puste dłonie i prośba zwrócona ku Volansowi, której ten usłuchał, a także pojawienie się Steffena, który powitał ją podobnie kapitulującym gestem, wywołały na twarzy dziewczyny widoczną ulgę, Myrtle nie wypuściła jednak własnej z dłoni - wciąż kurczowo zaciskając palce na rękojeści różdżki. Włożony w to wysiłek i nerwowość na twarzy dość jasno podpowiadały, że nie miała w tym żadnego doświadczenia. Powoli skinęła głową na przeprosiny najmłodszego z czarodziejów, wyraźnie zaskoczona ludzką uprzejmością - podobnych gestów musiała nie doświadczyć już od dawna.
Pokręciła głową, spoglądając na Williama.
- To źli ludzie - odpowiedziała, z zatrważającą pewnością siebie, okrągłe oczy zdradzały ból i przerażenie. Nabiegło nagle, jakby wcześniej spychała je na dalsze plan, wypierała. Przywołując wspomnienia nie mogła od nich uciec. Na sugestię Volansa zastanowiła się przez chwilę, po czym bez przekonania skinęła głową. - Chyba... zawsze upewniają się, że nie usłyszę zbyt wiele. Czasem... Czasem do obozowiska ściągają kolejnych więźniów, ale nie pozwalają mi do nich podchodzić. Nie wiem, czy zabierają im różdżki, czy to mugole. Są... są zwykle na krótko, a potem... potem znikają. - Odwróciła spojrzenie, zaciskając oczy, na krótko, po jej zarumienionej buzi spłynęły łzy, łzy rozpaczy i łzy gniewu. - Jest ich sześciu - dodała butnie, sama myśl o tych ludziach musiała budzić w niej obrzydzenie. Nie cofnęła się, kiedy William wystąpił w jej kierunku, ale uniosła ku niemu zlęknione spojrzenie. Wysłuchała jego słów uważnie, ze zrozumieniem odbijającym się w źrenicach, kiwając głową kilkukrotnie w trakcie jego mowy. Na koniec pokręciła głową przecząco.
- Nie... nie przeszukują mnie, mogę wnieść mały przedmiot, ale jeśli będę mieć przy sobie zbyt wiele, mogą zwrócić uwagę, a wtedy... - Nie dokończyła zdania, ale nietrudno było z tego wywnioskować, że dziewczyna nie była w obozie bezpieczna. Każde dodatkowe działanie z jej strony stwarzało ryzyko, które musiałaby ponieść na własnych barkach. Nie wydawała się doświadczona, choć tlił się w niej gniew, wydawało wam się mało prawdopodobne, by mogła stanąć samotnie naprzeciw szmalcowników mając jakiekolwiek szanse na przetrwanie. O ile przekazywanie informacji stwarzało potencjalnie niskie ryzyko wykrycia, gdy miała wiarygodną przykrywkę, tak nie byliście w stanie przewidzieć, jaka kara spotka ją w obozowisku, jeśli jej oprawcy stwierdzą, że nadużyła ich zaufania. - Zapasy odbierają mi od razu. - Uchwyciła eliksir przekazany przez Williama i niezgrabnie dygnęła z wdzięcznością. Dało się w jej rysach dostrzec coś więcej, rozbudzoną nadzieję - nie było to spojrzenie pozbawione wahania, ułożony plan wymagał od niej podjęcia pewnego ryzyka, nawet jeśli nikłego. Bała się, ale potrafiła odnaleźć w sobie siłę, która jej na to pozwoliła. - Nie wiem, jak dziękować - odpowiedziała, obracając fiolkę w dłoniach. Z wdzięcznością spojrzała też na Volansa, przytakując jego myśli. - Przysyłają mnie głównie po jedzenie. Jeśli zostawicie coś, co będę mogła zabrać, będę mogła spędzić tutaj więcej czasu. Mają... mają mojego małego brata... - Zacisnęła usta mocniej, powstrzymując kolejne nabiegle do oczu łzy. - Nie... przepraszam, ale nie mogę - odpowiedziała, kiedy Steffen zaproponował wspólny zwiad. Zapewnienie, ze Steffen będzie bezpieczny, to było dla niej za mało. - Zrobią mu krzywdę, jeśli się dowiedzą, że ja... Nie mogę ryzykować, przepraszam. - Tłumaczenie wyraźnie było dla niej niezręczne, chciała pomóc, ale najwyraźniej bała się zbyt mocno. - Z wioski mają siedem osób, ale są jeszcze pozostali więźniowie... - Urwała, nie wracając już do poprzednich słów, wynikało z nich, że ilość osób we wiosce była zmienna. Spoglądała szeroko otwartymi oczyma na całą trójkę - sama najpewniej nie była w stanie oszacować możliwości Zaklęcia Proteusza i czekała na decyzję pozostałych. Jednak czas wydłużał się niebezpiecznie - a ona nie miała przy sobie żadnych zapasów, po które ją tutaj wysłano. Z wdzięcznością ostrożnie przyjęła drugą fiolkę eliksiru, powoli ukrywając ją obok pierwszej - jednak gdy spostrzegła, że buteleczki mogą dzwonić, uderzając od siebie, przełożyła ją do kieszeni, na której pojawiło się drobne wybrzuszenie. Oczekiwała waszej dalszej decyzji - przestraszona i niedoświadczona nie mogła być w tym dużą pomocą. Musieliście się zastanowić, które z wyjść będzie rozsądniejsze: czy zabranie zaczarowanego pergaminu do obozowiska przez dziewczynę, czy wymienienie się nim w tym miejscu w przyszłości.
Steffen znalazł przywianą przez wiatr gałązkę z okolicznego lasu, wybrał taką, która wydała mu się najprostsza, by mogła kształtem najmocniej przypominać ołówek, w zasięgu jego wzroku nie znalazł się jednak żaden zaostrzony patyk - a jedynie naturalnie oderwane fragmenty gałęzi. Zaklęcie odniosło efekt, wybrzuszenia wygładziły się nieznacznie, średnica gałązki poszerzyła się nieznacznie, lecz na krańcach ołówek był postrzępiony równie mocno, co zerwana gałąź - przypominał ołówek, który z obu stron był ułamany lub przegryziony przez zwierzę. Należało go wyrównać, a później zaostrzyć tak, by nadawał się do pisania.

Energia magiczna:
Volans: 40/50
Billy: 38/50
Steffen: 37/50

Magicus extremos 2/3
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Elkstone - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Elkstone [odnośnik]09.04.22 12:49
Kiwnął bezwiednie głową w reakcji na słowa Myrtle; nie miał wątpliwości co do tego, że mieli do czynienia z najgorszymi szumowinami z możliwych – wiedział już, widział, do jakich okrucieństw zdolni byli ludzie próbujący wzbogacić się na wojnie, chorzy z nienawiści, przesiąknięci obrzydliwą potrzebą pokazania swojej wyższości nad innymi. Nigdy nie miał zapomnieć – był tego pewien – wykrzywionej pogardą twarzy szmalcownika, który bez mrugnięcia okiem zamordował trzyosobową rodzinę, matkę, kilkuletnie dzieci; puste oczy wyzierające z odciętej głowy dziewczynki do dzisiaj wracały do niego w koszmarach, przeplatając się z obrazami z Azkabanu; nie chciał nawet wyobrażać sobie, co każdego dnia musieli znosić ludzie uwięzieni w obozowisku, zmuszeni do niewolniczej pracy, oddarci z podstawowego prawa do wolności. Zacisnął zęby, milcząco przysięgając sobie, że ich stamtąd wyciągnie – a później dopilnuje, by oprawców spotkała kara adekwatna do zbrodni, których się dopuszczali. – Hej – odezwał się łagodnie, gdy emocje w widoczny sposób wzięły górę nad dziewczyną; przez moment znów miał ochotę ruszyć do obozu od razu, natychmiast, nie czekając na dodatkowe informacje i nie dając im szans na przegrupowanie i obmyślenie planu – ale podana przez Myrtle liczba skutecznie go otrzeźwiła. Sześciu przeciwników, dwóch na jednego; na pomoc więźniów liczyć nie mogli – nie wiedzieli, w jakim byli stanie, czy zdołają w porę ich uwolnić, czy mieli różdżki; czy im zaufają. Wdawanie się w walkę przy takiej przewadze wroga, w dodatku na jego terenie, byłoby samobójstwem. – Wrócimy p-p-po was, zabierzemy was stamtąd – zapewnił ją raz jeszcze, sięgając do wewnętrznej kieszeni kurtki; wewnątrz miał lnianą chusteczkę, zwyczajną, w bladobłękitną kratę; złożoną starannie na czworo. Uchwycił ją w palce, następnie wyciągając w stronę płaczącej dziewczyny. – P-p-proszę – powiedział, podając jej chustkę, żeby mogła otrzeć mokre policzki. – Czy p-p-pozostali mieszkańcy mają przy sobie różdżki? A twoja? Możesz ją nosić cały czas? – zapytał jeszcze, spoglądając przelotnie za ściskane w drobnej dłoni drewno.
Nie ryzykuj w t-t-takim razie – odpowiedział od razu; druga schowana do kieszeni fiolka była widoczna przez ubranie, mogła zwrócić uwagę czujnych oczu; odwrócił się przez ramię, odszukując spojrzeniem kuzyna. – Zostawmy drugi eliksir w skrzyni, na wszelki wypadek. W nagłej sytuacji i tak nie p-p-pomoże – zaproponował, wyciągając dłoń po fiolkę przekazaną dziewczynie przez Steffena. Jego propozycja zaklęcia pergaminu i ołówka wydawała się dobra, ale słowa Myrtle, połączone z poprzednimi doświadczeniami sprawiły, że pokręcił głową; wszyscy wiedzieli doskonale, ile szkód narobiłyby poufne wiadomości przypadkowo trafiające w nieodpowiednie ręce. – Jeśli znajdą przy niej p-p-pergamin… – zaczął, urwał jednak, nie chcąc wypowiadać tego zdania na głos; zdając sobie sprawę, że kara w takim przypadku spotkałaby nie tylko samą dziewczynę, ale też wszystkich, którzy przyszliby jej pomóc – jeśli pergamin wpadłby w ręce szmalcowników, zastawienie pułapki na członków Zakonu byłoby dziecinnie proste. – Przygotuję wszystko w p-p-piwnicy. Pergamin, ołówek, skrzynię. Zabezpieczę okno, żeby nie było w-w-widać, że ktoś włamał się do środka. – Przybicie kilku desek z powrotem nie powinno sprawić mu problemu, potrafił też rzucić proste zaklęcie maskujące. – Myrtle – zwrócił się ponownie do dziewczyny, odnajdując jej spojrzenie. – Kiedy p-p-przyjdziesz tu następnym razem, w piwnicy znajdziesz też zapasy – p-p-postaramy się o to. Przekaż nam tyle, ile będziesz mogła, nie b-b-budząc niczyich podejrzeń – jeśli coś będzie ci się wydawało niebezpieczne, to tego nie rób. – Nie musiała przepraszać; nikt nie powinien być zmuszony do podejmowania takich decyzji, do brania na barki takiego ciężaru; coś wywróciło mu się w żołądku, kiedy wspomniała o młodszym bracie. Ile mógł mieć lat? Z pewnością nie więcej, niż chłopcy z Oazy, niż Płazy. – Najbardziej p-p-potrzebujemy mapy, nawet prowizorycznej – żeby wiedzieć, gdzie p-p-przetrzymują więźniów. Ilu wartowników w-w-wystawiają nocą, gdzie śpią – wymieniał, zastanawiając się gorączkowo. – Jeśli masz jakikolwiek kontakt z mieszkańcami, to p-p-postaraj się ich uprzedzić. Żeby wiedzieli, kim jesteśmy, kiedy się p-p-pojawimy, żeby nie wahali się pójść z nami. – Chaos w trakcie ewakuacji mógłby ich wszystkich pogrążyć; w trakcie akcji nie będą mieli czasu na pertraktowanie z wystraszonymi ludźmi, których zaufanie już raz zostało nadszarpnięte.
Otworzył usta, chcąc powiedzieć coś jeszcze, ale szeroko otwarte, przerażone oczy, przypomniały mu o tym, że nie mieli czasu. – Musisz już iść – powiedział, choć zabrzmiało to bardziej jak pytanie. Kiwnął głową, trochę do siebie, trochę do niej. – Daj mi jeszcze m-m-minutę, nie więcej – nabiorą podejrzeń, jeśli wrócisz z p-p-pustymi rękami. – A wracała z pustymi przez nich.
Odwrócił się na pięcie, truchtem ruszając z powrotem w stronę otwartego okna, którym wydostali się na zewnątrz; oparłszy się dłońmi o parapet, podskoczył do góry, chcąc wejść do środka – żeby później, nadal biegiem, odnaleźć raz jeszcze prowadzącą do piwnicy drabinę. Chwycił mocno za metalowe rurki, zeskakując po dwa stopnie, aż wylądował z powrotem na zakurzonej podłodze, po czym bez zastanowienia skierował się najpierw ku skrzyni, do której włożył fiolkę z eliksirem od Steffena, a następnie ku regałom, na których wcześniej dostrzegł słoje z piklowanymi warzywami. Wziął do rąk jeden, ważąc go w dłoniach i zastanawiając się, ile podobnych mogła zabrać ze sobą Myrtle; ostatecznie zabrał jeszcze drugi, po czym – przyciskając je ostrożnie do klatki piersiowej – ruszył z powrotem na górę, jedną dłonią przytrzymując się drabiny. Przeskakując przez okno, odstawił słoiki na moment na parapet, zabierając je, gdy już znalazł się na zewnątrz, a później przekazując dziewczynie – pomagając włożyć je do torby. – Uważaj na siebie – poprosił, choć ledwie wypowiedział te słowa, poczuł się paskudnie, a jego wnętrzności znów zalała fala wyrzutów sumienia. – M-m-musicie wytrzymać jeszcze chwilę – dodał, zdając sobie sprawę, co to oznaczało; że dla tamtych ludzi każdy dzień zwłoki był cierpieniem. Żałował, że tu i teraz nie mogli zrobić więcej.

| tu udany rzut na inicjatywę (bo trochę dużo robię w tym poście), ale jeśli zagalopowałam się z ilością akcji, to wstrzymaj me konie, mistrzu gry




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Elkstone [odnośnik]09.04.22 19:39
Spoglądał na Myrtle uważnie, choć nienatarczywie - wydawała się wystarczająco przestraszona, trochę zaskoczona. Kontrolnie zerknął na jej dłoń, mocno zaciskającą różdżkę, ale nawet on zdołał zauważyć, że nie wydawała się zbyt doświadczona. Trzyma ją zbyt sztywno, by poprawnie rzucić trudniejsze zaklęcie. - przemknęło mu przez myśl na wspomnienie własnych magicznych porażek. Rozluźnił lekko spięte ramiona, a gdy na chwilę podniósł wzrok, by nie patrzeć na dziewczynę zbyt nachalnie, podchwycił kątem oka wyraz twarzy Billy'ego. Nie widział jeszcze kuzyna takiego - poruszonego, zdeterminowanego, chyba tłumiącego złość. Choć od dawna działali razem w Zakonie, to nigdy razem - nie walczyli jeszcze ramię w ramię, jak z Volansem, nie widział Billy'ego w chwilach stresu. Teraz w jego oczach lśniła jakaś determinacja - i coś jeszcze. Steff pamiętał, że kuzyn był ojcem, wtedy pewnie widziało się dziewczyny... inaczej - czy kiedy patrzył na Myrtle myślał o małej Amelii?
Przede wszystkim, pamiętał jednak, że kuzyn był łącznikiem i lotnikiem. William znał się na organizacji przekazywania informacji o wiele lepiej od Cattermole'a, co było ewidentne, gdy odezwał się do Myrtle, tonem spokojnym, ale nie pozostawiającym miejsca na wątpliwości lub dyskusję. To było potrzebne, Myrtle nie mogła teraz spanikować, a oni - dyskutować. Steff opuścił różdżkę, uznając własny pomysł za o wiele gorszy. Krytycznym okiem zerknął na swój w połowie transmutowany ołówek - wiedział, jak zaostrzyć i wygładzić go dalej, ale Billy miał rację, nie mieli czasu. Prościej będzie przynieść zapasy z domu.
Skinął pośpiesznie głową, wzrokiem przekazując kuzynowi, że nie musi kończyć zdania - chciał zresztą zostawić pergamin w skrzyni a drugą część zabrać ze sobą, ale to niczym nie różniło się od przyniesienia go z domu, mogą to zawsze obmyślić później.
-Nie ma co ryzykować. - zgodził się cicho, a gdy Billy zaczął przekazywać instrukcje Myrtle, skinął tylko głową. Nic nie dodawał, William ewidentnie miał smykałkę (albo determinację?) do organizacji, a zbyt wiele głosów wprowadziłoby chaos, dziewczyna potrzebowała klarownych instrukcji i uspokojenia.
-Nie zostawimy was. Ciebie, twojego brata, wszystkich. Przygotuję świstokliki dla kilku grup. I damy sobie radę z tymi ludźmi, Myrtle - jest nas więcej, zorganizujemy się. - spróbował ją jeszcze zapewnić, gdy Billy skończył mówić - szczerze, usiłując tchnąć w swój ton choć odrobinę nadziei dla dziewczyny. Sześciu kalkulował w głowie, sześciu niebezpiecznych ludzi, ale to przecież nie sześćdziesięciu. Dadzą radę, mogą wrócić większą grupą, uratują ich.
Zapasy, no jasne. Gdy Billy ruszył biegiem w stronę okna, Steffa korciło pobiec za nim, ale wiedział, że kuzyn jest szybszy - postąpił o kilka kroków w stronę domu, by w razie potrzeby pomóc mu przy parapecie i odebrać słoiki, ale jeśli Billy radził sobie lepiej, to Steff nie wchodził mu w drogę i przytrzymał dopiero torbę Myrtle przy pakowaniu zapasów.

poświęcam akcję na pomoc Billy'emu (odebranie słoików z parapetu) jeśli robi za dużo, a jeśli zdążył to zostaję przy Myrtle


intellectual, journalist
little spy

Steffen Cattermole
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7358-steffen-cattermole https://www.morsmordre.net/t7438-szczury-nie-potrzebuja-sow#203253 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f127-dolina-godryka-szczurza-jama https://www.morsmordre.net/t7471-skrytka-bankowa-nr-1777#204954 https://www.morsmordre.net/t7439-steffen-cattermole?highlight=steffen
Re: Elkstone [odnośnik]10.04.22 19:06
Wystarczało mu to, że to źli ludzie. Ostatnimi czasy natrafiał na nich zbyt często i zawsze w sytuacji, w której trzymali oni w niewoli bezbronnych ludzi. Zawsze zrobiłby wszystko by ich uwolnić. I teraz postąpi tak samo. Jedynym utrudnieniem były różnice poglądowe w kwestii odbierania życia tym wszystkim złym ludziom. Wolał ich pacyfikować i przekazywać mugolskim władzom, która wymierzy im stosowną karę. I tak jedni szmalcownicy przez długi czas będą oglądać świat zza krat, drugich powieszono.
Wydawało mu się słuszne, by poruszyć temat tych różnic poglądowych celem wypracowania kompromisu i uniknięcia sytuacji, w której zaczną się kłócić nad pokonanymi czarodziejami i na oczach wyzwolonych ludzi. Wszak łączyła ich wspólna sprawa. Byli również rodziną. W tych trudnych czasach rodzina powinna trzymać się razem, w zgodzie. Wszystko to, o czym mówiła im Myrtle, bardzo go niepokoiło. Zwłaszcza ta informacja o znikających więźniach. Co im robili? Gdzie trafiali? Sześciu przeciwników to nie było dużo, jednak oni mogli okazać się prawdziwym wyzwaniem. Ci, z którymi mierzyli się ze Steffenem, byli całkiem dobrze wyszkoleni i nie tak łatwo było ich pokonać.
Ciężko było mu patrzeć na zapłakaną dziewczęcą twarz. Ta dziewczyna naprawdę sporo przeszła, a oni posyłali ją wprost w paszczę lwa. Tylko dlatego, że mogła im pomóc w uwolnieniu ich wszystkich. Nie mieli innej możliwości. Myrtle była bardzo odważna, wykazując gotowość do przekazywania im informacji. A mogła chcieć się wycofać, zwłaszcza, że tamci czarodzieje mieli jej brata. Spojrzał z ukosa na swojego brata. Gdyby to on znalazł się w takiej jak Myrtle, również robiłby wszystko aby nie stała mu się krzywda. Liczba więźniów była naprawdę pokaźna. Choć była też zmienna i nie mogli długo czekać, jeśli chcieli kogokolwiek uratować. Potrzebowali planu. Dobrego. On skłaniałby się ku działaniu z ukrycia i unikania otwartej walki. Trudno powiedzieć, czy to będzie możliwe. Musieli dowiedzieć się jak najwięcej. Nic na razie nie mówił, pozwalając na to Billy'emu. Tym bardziej, że zgadzał się z nim w pełni. Pochwalał ten sposób komunikacji między nimi, a Myrtle. A także wszystkie zastosowane środki ostrożności.
Skoro mowa o świstoklikach... na pewno jeden przydałby się dla Aurory. Na pewno będą potrzebowali pomocy medycznej — Zasugerował. Obawiał się jednak, że na tak liczną grupę ofiar tych czarodziejów jeden uzdrowiciel to mało. Jeśli ma rację to musieliby oprosić o pomoc kogoś jeszcze. Myrtle deptała wszystko to, co mogli jej przekazać i nie mieli powodu, by ją dłużej zatrzymywać.
Volans Moore
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Elkstone - Page 11 Tumblr_myrxsem7AC1s8tqb9o1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t9775-volans-moore-w-budowie#296523 https://www.morsmordre.net/t9914-sol#299801 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f371-derbyshire-borrowash-pollards-oaks-11-8 https://www.morsmordre.net/t9921-szuflada-volansa#299859 https://www.morsmordre.net/t9913-volans-moore#299792
Re: Elkstone [odnośnik]11.04.22 22:18
Myrtle niepewnie, powoli, nieprzyzwyczajona wyraźnie do życzliwych gestów, sięgnęła dłonią po wyciągniętą chusteczkę; nim z niej skorzystała, obróciła ją kilkakrotnie pomiędzy palcami, po czym przyłożyła do twarzy, ścierając świeże łzy. Nie wypowiedziała podziękowań na głos, ale jej spojrzenie i mimika twarzy dostatecznie mocno wyrażały wdzięczność. Wierzyła w wasze zapewnienia, być może dlatego, że daliście już ich dostateczny dowód, a może dlatego, że ta kropla nadziei była dzisiaj wszystkim, co jej pozostało.
Pokręciła głową - przecząco - na pytanie o różdżki w obozie.
- Mój brat ma dopiero osiem lat - zaczęła, nie mógł mieć jeszcze różdżki w tym wieku, dziecięca magia najwyraźniej nie uchroniła go przed okrucieństwem dorosłych. - Tylko mi pozwalają trzymać różdżkę - dodała, ze wstydem, nietrudno było się domyślić, że jej oprawcy zwyczajnie wiedzieli, że nawet z różdżką dziewczyna samotnie nie stanowiła większego zagrożenia. - Nie... nie zabierają jej też, kiedy wracam - dodała, spuszczając spojrzenie niżej, na swoje stopy. Nie wtrącała się w ustalenia swoich bohaterów, wierząc, że wreszcie odnalazła kogoś, kto mógł jej pomóc; wykonywała wasze polecenia bez namysłu, oddając drugi z eliksirów w ręce Williama. Uniosła też spojrzenie, by wysłuchać finalnego planu, kiwając głową na znak, że go rozumiała: otwierała szeroko oczy, kiedy William mówił o skrytce, o niebezpieczeństwie, kiwała głową wciąż, rozumiejąc i przyjmując polecenia. Kiwała dalej, na słowa mapie, o wartownikach, o mieszkańcach, i choć na jej twarzy nie pojawił się uśmiech, to nadzieja w jej oczach wydawała się płonąć coraz silniej. - Postaram się... postaram się zrobić, co w mojej mocy. Będę uważać - obiecała, z zawziętością pomimo śladów łez na twarzy. Jej oczy zaszkliły się ponownie, kiedy Steffen zapewnił, że nie opuścicie tych ludzi: Myrtle wierzyła w wasze słowa, wierzyła też w wasze powodzenie - a wy wiedzieliście, że byliście jej jedyną nadzieją i że utracona bolała mocniej, niż taka, której nigdy nie ofiarowano.
William z pomocą Steffena przekazali dziewczynie zaopatrzenie, kilka słojów piklowanych warzyw obciążyło torbę Myrtle na tyle, że szabrownicy najpewniej nie wymagaliby od niej więcej. Dziewczyna odwróciła się na pięcie i już miała ruszyć przed siebie, w stronę pobliskiego lasu, lecz zawahała się w pół kroku, obróciła się na pięcie i spojrzała jeszcze raz, na każdego z was kolejno.
- Ja... naprawdę dziękuję. Nie wyrażę słowami tego, co czuję, ale... Będziemy na was czekać. Przekażę wam... przekażę wam wszystko, co będę mogła. - Przygryzła usta, po czym rzuciła się w bieg, gdzieś przed siebie; minęła chwila, może dwie lub trzy, a całkiem zniknęła wam z oczu. Zostaliście sami. Mogliście swobodnie wrócić się do piwnicy w każdej chwili.

Przez cały marzec nie odnaleźliście jednak wiadomości od dziewczyny - nie wzięła też pozostawionych przedmiotów. Nie mogliście wiedzieć, dlaczego, czy zdradziła się czymkolwiek i czy ktoś przyłapał ją na spiskowaniu, czy może powód był inny.

Jeżeli któraś z postaci zdecyduje się w późniejszym czasie sprawdzić skrytkę, powinna rzucić kością k10 i zgłosić link bezpośrednio do mnie. Eliksiry zostały odpisane z waszego ekwipunku. Możecie kontynuować wątek bez udziału mistrza gry. Próby pozostawienia czegokolwiek w skrytce należy zgłosić bezpośrednio do mnie - najlepiej wszystko razem.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Elkstone - Page 11 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Elkstone [odnośnik]12.04.22 20:10
Słowa podziękowania wypowiedziane przez Myrtle zdawały się utkane z ołowiu – osiadając ciężarem odpowiedzialności na jego barkach, uciskając mostek, uwierając przy każdym wdechu; uświadamiając mu, że nie mógł zawieść – bo jeśli by to zrobił, nigdy w życiu nie byłby w stanie zetrzeć spod powiek wypełnionych nadzieją oczu dziewczyny. Uśmiechnął się ciepło, po raz ostatni, zanim odwróciła się do nich plecami, rzucając się do biegu – jednak ledwie zniknęła z pola widzenia, wypuścił ze świstem wstrzymywane w płucach powietrze. Nie potrafił przestać myśleć – o jej uwięzionym bracie, ledwie rok starszym od Amelii; o złożonej obietnicy, o tym, że życie jej i pozostałych więźniów znalazło się właśnie w ich rękach. – Nie p-p-powinniśmy długo tu zostawać – odezwał się po ciągnącej się w nieskończoność chwili milczenia, odwracając się w stronę Steffena i Volansa. Spojrzał w dół, na własne dłonie; w jednej z nich wciąż ściskał eliksir odebrany od Myrtle. – A p-p-przynajmniej nie wszyscy, rzucamy się w oczy. Przekażecie Aurorze i Dorothy, czego się d-do-dowiedzieliśmy? – zapytał, opuszczając ramiona wzdłuż tułowia. Był niemal pewien, że matka chłopców – o ile odzyskała już przytomność – czekała z niepokojem na wieści; żałował, że nie mieli dla niej tych najlepszych, ale przynajmniej nie wszystko było stracone – wiedzieli, gdzie znajdował się kamień, i mieli możliwość go odzyskać – musieli tylko się przygotować. – Zaniosę fiolkę do skrzyni, p-p-poprawię też okno – żeby nie przyciągało uwagi – postanowił. Przed domem zostawili trochę bałaganu, oderwane od okiennic deski z pewnością zwróciłyby uwagę ewentualnego przechodnia – a mimo że z tego, co zrozumiał, nikt oprócz Myrtle się tu nie zapuszczał, to nie miał zamiaru pozostawić niczego przypadkowi.
Pożegnawszy się z Volansem i Steffenem, ruszył najpierw z powrotem do piwnicy, gdzie poprawił skrzynię na stole – tak, by stała dokładnie na środku, w sposób, w jaki ją znaleźli. Do środka wsunął fiolkę i zamknął wieko; pergamin i ołówek, które planował przynieść tu kolejnego dnia, spokojnie powinny się obok niej zmieścić. Po wszystkim wrócił na górę i obszedł dom, przykucając przy otwartym oknie do piwnicy, żeby je zamknąć – zawiasy działały opornie, udało mu się jednak obrócić w dół klamkę. Nie miał ze sobą młotka ani gwoździ, sięgnął więc po różdżkę – drugą dłonią dźwigając kawałek oderwanej od ściany sklejki, którą zasłonięte było wcześniej okno. Przyłożył je do ściany, poświęcając chwilę, żeby ustawić je równo – tak, by elementy łączenia były jak najmniej widoczne. Dopiero później przyłożył różdżkę do krawędzi, pojedynczym machnięciem próbując przytwierdzić drewno zaklęciem trwałego przylepca.
Nic się nie stało.
Zaklął w duchu, poprawiając pozycję – było mu trochę niewygodnie – i próbując ponownie, ale po raz kolejny próba zakończyła się fiaskiem. Dopiero za trzecim razem różdżka posłusznie rozgrzała się pod jego palcami, a ciężar odczuwalny na drugiej dłoni, tej przytrzymującej dyktę, wyraźnie zelżał; kiedy cofnął dłoń, zasłona ani drgnęła.
Odetchnął cicho, raz jeszcze przystawiając koniec różdżki do ściany. – Prastigiatio – wypowiedział, chcąc jeszcze sprawić, by zasłaniające okno drewno było mniej widoczne; efekt był raczej mierny, musiał jednak wystarczyć – zaczynało robić się późno, a on i tak zabawił tu już zbyt długo.
Idąc w stronę opartej o mur miotły, obejrzał się raz jeszcze za siebie, starając się ocenić z daleka, czy wejście do piwnicy przyciągało uwagę; dopiero później odbił się od ziemi – a chociaż jeszcze godzinę temu niczego nie chciał tak bardzo, jak tylko opuszczenia przeklętej wioski, to teraz robił to z ciężkim sercem – zdając sobie sprawę, że zostawiał za sobą ludzi, którzy potrzebowali pomocy.

| zt x3, dziękujemy mistrzu gry :pwease:




I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?

William Moore
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t5432-william-moore https://www.morsmordre.net/t5459-bursztyn https://www.morsmordre.net/t12096-william-moore https://www.morsmordre.net/f376-irlandia-gory-derryveagh https://www.morsmordre.net/t5461-skrytka-bankowa-nr-1345 https://www.morsmordre.net/t5460-billy-moore
Re: Elkstone [odnośnik]25.03.24 20:37
Pierwsza połowa września 1958


Nie spodziewała się, że całe jej życie stanie na głowie aż tak bardzo. I że poszukiwać będzie chociaż okruchów stabilności, czegoś, co dobrze znała i co przynosiło jej komfort w każdym możliwym miejscu. Jednym z nich stała się lokalna społeczność Elkstone, w którym mieszkali jej dziadkowie. Babcia, widząc stan wnuczki, uznała, że dobrze będzie przedstawić ją własnym koleżankom, których główną pasją było, podobnie jak w przypadku Marii, szycie. Kobiety przyjęły młodą Marię z początku nieufnie, wszak nie pochodziła z Elkstone, lecz przez wzgląd na pokrewieństwo z szanowaną w okolicy panią Multon i tak udostępniły jej swoją przestrzeń.
Maria skorzystała z okazji niemalże od razu — w jej ręce wpadły odkładane na szczególne okazje bale materiału. Kiedyś wyobrażała sobie, że zaraz po ślubie uszyje sobie z nich piękne sukienki, z nadzieją, że mąż zostanie nimi olśniony do tego stopnia, że zapomni o jej odstających uszach, czy pieprzykach na twarzy. Teraz jednak, gdy rodziców zabrakło, nie miała już takiej motywacji. Cokolwiek się z nią stanie, nie miało aż takiego znaczenia. Potrzebowała przecież wyprostować ścieżki swego życia, odnaleźć się na nowo, a przy okazji zająć umysł czymś przyjemniejszym. Podjąć wyzwanie.
Z pomocą przyszła jej Eve. Niespodziewanie i bardzo wielkodusznie podarowała jej jedną ze swych tradycyjnych, romskich sukni. Maria i tak miała w głowie konieczność przygotowania nowej koszuli Jimowi, w zastępstwie i podzięce za tą, dzięki której mogli pomóc poobijanemu Marcelowi. Rodzina Doe i sam Marcel znaleźli się nagle pośrodku tego samego chaosu, co ona. A gdy cierpiało się w towarzystwie, ból można było znieść jakoś prościej. Nic nie stało więc na przeszkodzie, aby zadbać trochę i o nich, przygotować dla nich coś specjalnego, tak od serca.
Pracę rozpoczęła od najprostszego projektu. Koszula męska, jaka jest — każdy widzi. Wybrała dla Jima białą, lnianą tkaninę. Len był w końcu najbardziej wytrzymałym z dostępnych dla niej materiałów, a biała koszula — najbardziej uniwersalna, przynajmniej w jej oczach. Naturalne właściwości lnu sprawiały, że Maria mogła być pewna, że noszenie koszuli nie sprawi mu dyskomfortu, a w gorętsze miesiące zadziała także chłodząco. Jedynym problemem całego tego przedsięwzięcia było to, że zupełnie nie znała wymiarów Jamesa. Postanowiła zatem uszyć koszulę według standardowych rozmiarów męskich, a przy przekazaniu jej wspomnieć, że będzie mogła także nałożyć stosowne poprawki, gdyby jednak nie pasowała. Na całe szczęście panie, u których gościła, miały już przygotowane stosowne wykroje, dlatego bez wahania postanowiła z nich skorzystać, wszak ułatwiały one jej pracę. W ten sposób udało jej się przygotować wszystkie elementy koszuli — nawet kołnierz i kieszeń. Zrezygnowała z utwardzanych mankietów, uznając, że koszula musiała być przede wszystkim uniwersalna, a przez to posiadać łatwe do podwinięcia rękawy. Po rozprasowaniu odpowiednich części materiału przeszła do szycia właściwego. Po wykończeniu przodu i tyłu koszuli zajęła się karczkiem i kołnierzem, szczególną uwagę poświęcając równości szwu, podobnie jak w przypadku kieszonki, wszak były to dla koszuli elementy najbardziej reprezentacyjne. Po połączeniu przodu i tyłu przeszła do przyszycia rękawów, aby zakończyć pracę detalami w postaci guzików i dziurek do nich. Do lnu pasowały jej guziki drewniane, niezbyt rzucające się w oczy, można powiedzieć, że pospolite, ale wytrzymałe i trzymające się estetyki, a w razie zgubienia jednego z nich — proste do uzupełnienia. Koszula, według Marii, prezentowała się naprawdę porządnie. Oby Jim podzielił jej zdanie.
Kolejne dni spędziła nad projektem, który był dla niej bardziej osobisty, ponadto — nieporównywalnie bardziej skomplikowany. W rozmowie z Eve dowiedziała się, chociaż lepsze byłoby tu stwierdzenie, że ledwie drasnęła, czegoś o tradycyjnym, romskim ubiorze kobiet. Zajęta opieką nad małą córeczką Eve nie mogła więc zająć się kwestią swojego własnego wyglądu, dlatego sprawy w swoje ręce postanowiła wziąć Maria. Jeszcze z dobrych czasów pozostało jej kilka bali szczególnych materiałów. I to właśnie je postanowiła zużyć, aby przygotować trzy wyjątkowe sukienki na modłę romską. Wszystkie trzy miały posiadać wykończenia i akcenty w srebrze, lecz każda z nich cechowała się innym kolorem. Ta Eve miała być czerwona, stąd prace nad nią, wymagające użycia barwnika, rozpoczęły się najwcześniej. Sukienka Aishy miała być fiołkowa, w jej ulubionym kolorze, zaś Marii — pastelowo różowa.
Podstawą było wyodrębnienie dwóch głównych części sukienek — spódnicy oraz części, którą Maria nazwała koszulową. Porządna inspekcja sukienki Eve pokazała Marii, że górna część sukienki mogła być dobrze dopasowana do figury kobiety, lecz spódnica powinna być możliwie szeroka, na pewno na tyle, aby nie krępować ruchów, nie zaznaczać naturalnej linii sylwetki poniżej pasa i przede wszystkim — możliwie zwiewna, aby pięknie prezentowała się w tańcu. I tak, jak zazwyczaj szycie rozpoczynała od górnych części, tak teraz pragnęła poświęcić jak najwięcej uwagi częściom dolnym. Wycięła więc odpowiednie ilości materiału, zostawiając sobie nawet trochę nadwyżki, z których postanowiła przygotować falbany, które doszyje do dolnych krawędzi materiału. Mysia przędza była materiałem idealnym do stworzenia sukienki pięknej, wygodnej i idealnej do tańca. Tkanina została zebrana w miejscu, w którym znajdzie się pas oddzielający obie części tak, aby dolna jej część układała się w kształt podobny do litery A.
Następnie przyszła pora na części górne, lub jak nazywała je Maria, gorsetowe. Mysia przędza musiała zostać wspomożona tkaniną z włókien włosów wili — za jej pomocą Maria przez następne dni przetykała starannie materiał, do czerwonego, fiołkowego i różowego dodając charakterystyczny, srebrny połysk. I bez tego sukienki mogłyby zwracać uwagę, ale jaka dziewczyna czy młoda kobieta chciała poprzestawać w staraniach, gdy mogła czuć się jeszcze piękniej, jeszcze bardziej wyjątkowo? Aby dodać sukienkom trochę indywidualności poza kolorem, postanowiła poeksperymentować z rękawami. Dla czerwieni Eve zdecydowała się na krój motylkowy, sięgający mniej—więcej do połowy ramion. Miał on dodawać jej sylwetce lekkości, a ruchom swoistego dla niej właśnie magnetyzmu. Dla Aishy przygotowała rękawy ozdobione w dodatkowe falbanki, czyniąc z jej sukni najbardziej chyba strojną z całej trójki, głównie dlatego, że Aisha wciąż była panienką. Sukienka, którą przygotowała dla samej siebie, miała najdłuższe rękawy. Dzięki przewiewności materiału wiedziała, że nawet w tańcu nie groziło jej przegrzanie, a jeżeli miała być to pierwsza kreacja w kolorze po miesięcznej żałobie, nie chciała też od razu odsłaniać za dużo skóry. Rozwiązaniem okazały się rękawy w stylu biskupim.
Uszycie sukienek zajęło jej największą część dwutygodniowej pracy. Niemniej jednak, po jej wykonaniu czuła się jakoś... Lżejsza. Przynajmniej na tyle, że od razu spakowała Jimową koszulę, aby otrzymał ją od Gwiazdki wraz z krótkim listem. Gdy Gwiazdka wróciła, przekazała jej dwie kolejne paczki, tym razem pod ten sam adres, ale z osobnymi liścikami. Jednym zaadresowanym do Eve, drugim do Aishy.

| Tworzę trzy sukienki z mysiej przędzy oraz tkaniny z włókien włosów wili (po jednej z tkanin na sukienkę, w sumie zużywam 3 mysie przędze oraz 3 tkaniny z włókien włosów wili).
1. Rzuty na suknię czerwono-srebrną (tutaj zużywam również czerwony barwnik)
2. Rzuty na suknię różowo-srebrną
3. Rzuty na suknię fiołkowo-srebrną

Przekazuję sukienkę numer 1 Eve i sukienkę numer 3 Aishy.

z/t
[bylobrzydkobedzieladnie]


Bądź sobą, zwłaszcza nie udawaj uczucia. Ani też nie podchodź cynicznie do miłości, albowiem wobec oschłości i rozczarowań ona jest wieczna jak trawa. Przyjmij spokojnie, co ci lata doradzają, z wdziękiem wyrzekając się spraw młodości. Rozwijaj siłę ducha, aby mogła cię osłonić w nagłym nieszczęściu. Lecz nie dręcz się tworami wyobraźni.
Maria Multon
Maria Multon
Zawód : stażystka w rezerwacie jednorożców
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
You poor thing
sweet, mourning lamb
there's nothing you can do
OPCM : 12 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 16
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11098-maria-multon#342086 https://www.morsmordre.net/t11145-gwiazdka#342865 https://www.morsmordre.net/t12111-maria-multon https://www.morsmordre.net/f417-gloucestershire-tewkesbury-okruszek https://www.morsmordre.net/t11142-skrytka-bankowa-nr-2427#342857 https://www.morsmordre.net/t11143-maria-multon#360683
Re: Elkstone [odnośnik]01.08.24 14:23
8 października

Dzień chylił się ku zachodowi, gdy w końcu zaczęliśmy się wspinać na ostatnie wzniesienie, za którym kryła się prosta droga do Elkstone. Zwykle pokonywałem tę odległość samemu, ciesząc oczy krajobrazem, zielonymi połaciami pól i łąk i przebiegającą niekiedy łowną zwierzyną. Lubiłem te samotne wycieczki, chwile spokoju i ciszy, w których mogłem oderwać się od brutalnej rzeczywistości małżeństwa, od piętrzących się uczuć i emocji, jakich chwilowe wyładowanie w Wenus wcale nie przynosiło ukojenia – na moment, owszem, dając jedynie złudne wrażenie powrotu do normalności – ale nie dane mi było kosztować takiego spaceru zbyt często. Dzisiaj okoliczności przyrody pozostawały bez zmian; co prawda zieleń łąk zmieniła się w brudne brązy, łownej zwierzyny nie dało się dostrzec i nie byłem sam, lecz z Elvirą, niemniej – cieszyłem się wędrówką tak samo, a być może nawet bardziej.
Wędrówką, która powinna nam zająć nie więcej niż pół godziny, może trzy kwadranse, a z mojego powodu dłużyła się już dwa razy tyle; cóż jednak mogłem rzec na swoje usprawiedliwienie, bo gdy tylko zobaczyłem Elvirę w męskich bryczesach i koszuli, nie umiałem trzymać rąk przy sobie. Wycieczka zaplanowana początkowo jako konna musiała zostać zweryfikowana przy pierwszej próbie; z niezrozumiałego powodu żaden koń z pobliskich stajni nie pozwolił się dosiąść, pozostawiając nam alternatywę spaceru.
- Od dawna nie pokazał się tu żaden mugol, ale ostatnio obserwujemy podejrzane ruchy w okolicy. - Rzeczowość mojego głosu zupełnie nie współgrała z rękami, którymi ją obejmowałem, ślizgając się po biodrach i dole pleców. Jeśli dobrze liczyłem, był to nasz siódmy postój, co i tak zakrawało na heroizm; odmawiałem sobie tych postojów zdecydowanie zbyt często, zwłaszcza że Elvira nie była im niechętna. Och, Merlinie, absolutnie nie była im niechętna. Gdzieś w tyle głowy czaił się jednak ten upierdliwy głos, który przypominał, że nie jesteśmy tutaj dla przyjemności, lecz z obowiązku. - A nawet gdybyśmy nie dostrzegli nic podejrzanego – pochyliłem się do jej ucha – zagospodarujemy sobie czas inaczej, dobrze? - zapytałem, odsuwając się od razu z uśmiechem na twarzy, świadomy bezczelności swojej małej prowokacji. Pociągnąłem ją za rękę i ruszyłem w dół zbocza ku opuszczonej wiosce.
Było jawnym niedopuszczeniem, że mugole zamieszkiwali te okolice tak długo, zdecydowanie zbyt często kalając nasze hrabstwo swoją obecnością. Obecność tych niemagicznych stworzeń – choć i na takie miano ledwie zasługiwali z tą swoją plugawą bylejakością – na terenach Parkinsonów na szczęście wkrótce przestała być kwestią problematyczną; wymiotło ich daleko poza nasze granice, niestety wciąż zdarzały się przypadki, w których dochodziły do nas informacje o pojawieniu się kogoś podejrzanego. Przypadki takie jak ten, które należało zweryfikować i w razie konieczności podjąć odpowiednie kroki. Zazwyczaj zajmowali się tym nasi ludzie; zazwyczaj jednak nie chodziłem też po ścianach nie mogąc sobie znaleźć miejsca, postanowiłem więc połączyć przyjemne z pożytecznym, zapraszając kuzynkę na wspólną wycieczkę.
Czułem się odrobinę bezpieczniejszy ze swoimi uczuciami, gdy nazywałem ją w myślach kuzynką. Stanowiło to jakąś moralną barierę przed tym, co próbował mi wmówić Hector. Zamieszał mi w głowie bardziej, niż sam to zrobiłem przed spotkaniem z nim, a teraz pewnie siedział w swoim wygodnym fotelu w gabinecie i rżał ze śmiechu. Specjalista od siedmiu boleści; powinni mu zabrać prawo do wykonywania zawodu za takie porady. Przyjacielskie porady, szlag by go!


Ostatnio zmieniony przez Harland Parkinson dnia 06.08.24 18:32, w całości zmieniany 1 raz (Reason for editing : data)
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675
Re: Elkstone [odnośnik]01.08.24 22:29
data

All you ever think about are sick ideas
involving me
involving you


Niezwykle prędka próba nawiązania ponownego kontaktu ze strony kuzyna uspokoiła wszelkie zalążki cynicznej niepewności, które Elvira żywiła do samej siebie, odkąd wróciła nad ranem ze Szkocji. Patrzyła na własne odbicie w lustrze, przesuwała dłońmi po nierównej, bladej skórze i ze ściśniętym gardłem wspominała łatwość, z jaką przyszło jej obnażyć się przed Harlandem - na ciele, tak, ale, co znacznie bardziej niezrozumiałe, także i na duszy. Zwykle dzielili się ze sobą sekretami, zwykle nie istniały między nimi bariery poza tymi, które stawiał między nimi świat, gdy opuszczali ciemne zakamarki, w których musieli się razem zaszywać. Ale to było kiedyś. Zmieniła się od tego czasu, on - mimo faktu, że tak wyraźnie próbował to tuszować czarującym uśmiechem - również. Czy postąpiła słusznie ufając mu na powrót tak prędko? Czy nie była to wyłącznie gra z jego strony? Czy nie była... naiwna?
Naiwność. Słowo odbijało się zimnym echem w jej głowie, powodując mimowolny grymas na pięknej twarzy. Często słyszała ten zarzut, często też sama ją sobie wypominała. Ostatnie miesiące spędzała na systematycznym i piekielnie bolesnym wyplenianiu z siebie każdej kolejnej słabości, więc perspektywa tego, że teraz tak lekko mogłaby sobie znów na nią pozwolić... na to by ufać, by pragnąć, by marzyć...
Oddawanie własnego losu w ręce innych ludzi nigdy nie przychodziło jej naturalnie. Teraz unikała go nawet zacieklej niż wcześniej i wątpiła, aby była w stanie się tego oduczyć. By mógł ją tego oduczyć nawet Harly.
A jednak uśmiechnęła się, mimowolnie, gdy czytała jego list. Potem przesuwała palcami po własnych ustach, z pewną rezerwą kreśląc odpowiedź. Powinna zastanowić się dłużej, ale nie chciała, by musiał na nią czekać. On nie kazał jej czekać na siebie, choć widzieli się tak niedawno.
Powód, który zasugerował, był zresztą rozkosznie pragmatyczny - oboje wiedzieli wszak, jak zależy im na porządku na tych ziemiach, mogła też mniej lub bardziej świadomie rzucić mu wyzwanie, gdy ostatnim razem przyznała się do tak znacznego zaangażowania w sprawy wojny. Nie chciała widzieć go na froncie walki, trudno byłoby jej znieść kolejną osobę, którą musiałaby tak desperacko chronić, ale jeżeli zainspirowała go do bycia bardziej świadomym lordem na włościach... dawało jej to satysfakcję. Nawet jeżeli sam nestor Parkinson nie uważał jej za wystarczająco istotną, by uznać jej wysiłki, by nie zbyć ich jako nonsensownych mimo jego własnej rażącej bezczynności... ale nie, o tym nie mogła myśleć bez szczypiącego bólu wpijających się w skórę paznokci zaciśniętych pięści.
Przyjemniej było wspominać spojrzenie Harly'ego, jego zachwyt, jego dumę, jego... dotyk. Dawno już nie miała okazji cieszyć się czyjąś bliskością tak długo bez ukrytej, zachłannej intencji. I chociaż gdy nazywał ją lady jakaś część jej podłej natury zrywała się z dziką furią, jak bestia węsząca krew, sama zakończyła swój list w ten sposób, aby... cóż, to było śmieszne, ale tylko po to, aby sprawić mu przyjemność.
Bo sama nie była wszak naiwna. Nie mogła być. Już nie.
Dopiero później pomyślała o tym, że jej niepokój przed jazdą konną mógł mieć głębsze podłoże niż tylko odwieczną niechęć do wszelkiej zwierzyny. To nie byłby pierwszy raz, gdy jakaś kreatura obracała się przeciw niej, z agresją i odrazą równym tym, które sama wobec nich czuła. Przypomniała sobie o tym, gdy z niesmakiem przyglądała się koniom, nad którymi nikt nie był w stanie zapanować; nie, dopóki nie oddaliła się poza stajnie, by przyglądać trawiastym zboczom w samotności. Kiedy Harland do niej dołączył, z niegasnącym mimo frustracji entuzjazmem, pozwoliła sobie odegnać trochę ten cień podejrzenia. Dawno już powinna skonsultować się z jakimś klątwołamaczem; jej plany zmienił elfi szlak i wszystko co nastąpiło później.
Wydawała się nieobecna, odległa myślami, dopóki nie okrył jej swoją ciepłą, gorącą obecnością. Wtedy to uśmiechnęła się w końcu, zaczepnie i kocio, czując dłoń sunącą po jej plecach i biodrach. Jej szczupła sylwetka była dziś w istocie wyjątkowo apetycznie podkreślona przez obcisłe, czarne bryczesy, śliską, zieloną koszulę z koronkowymi mankietami i skórzane buty wiązane do łydek. Daleko było im do obszernych spódnic, które nosiła w ostatnim czasie, ale przy nim się nie wstydziła; mieli zresztą wybrać się na przejażdżkę, miała mu towarzyszyć jako jego zwiadowczyni. Krótkie włosy łapały refleksy złota, gdy na krótką chwilę oparła policzek o jego ramię. Jej loki, jej karnacja, jej koszula tworzyły razem kompozycję ich rodowych barw, ale nawet jeśli było to intencjonalne, nie napomknęła o tym słowem. Gdyby miała perły, też założyłaby jakieś. Ale nie miała.
- Podejrzane ruchy, mówisz... - mruknęła, czując dłoń w istocie podejrzanie zsuwającą się po krągłości jej bioder. - Jakie dokładnie? Czy łapano uchodźców przekraczających granicę? - Jej głos nabrał rzeczowości, gdy ostrzegawczo splotła palce z jego, zatrzymując tę grzeszną przeprawę. Nie odeszli jeszcze wystarczająco daleko, nie w jej mniemaniu. Zatrzymali się już po raz wtóry, żeby spojrzeć na dolinę ze wzniesienia, ale pieszo pokonywany dystans był mniejszy. - Hmm, oczywiście, nie zamierzam pozwolić na to, byś marnował mój czas. - Przechyliła głowę, jej skórę pokryła gęsia skórka, gdy szeptał jej do ucha, przynosząc ze sobą znajomy zapach absurdalnie drogich perfum. Przygryzła wargę i spojrzała na niego spod rzęs, gdy równie prędko się odsunął. Tym razem nie pozwoliła mu zabrać ręki, zaborczo przycisnęła jego dłoń do własnego uda, palce drugiej splatając z jego palcami i gładząc je kciukiem. Co za cholerny czaruś. - Jeżeli nie złapiemy choć jednego nielegalnego wędrowca, złodzieja, mugola... cóż, będę zmuszona sobie to wynagrodzić. Być może zapragnę rekompensaty. Twoja minuta w moim domu w Evesham za każdą minutę, którą spędzę tu bezczynnie... - zastanawiała się głośno ze złośliwym błyskiem w oku, choć była w tym również jakaś... oferta. Zachęta. Zaproszenie.
Właściwie wcale nie byłaby bardzo zawiedziona, gdyby ich spacer zakończył się właśnie tam, w Worcestershire. Kiedy jednak obrali ścieżkę schodzącą w dół, w stronę wioski zdającej się w pełni opustoszałej i zdewastowanej figlarny wyraz zniknął z jej oczu i ust. Ledwie dostrzegalnie zmarszczyła brwi i skupiła wzrok chłodno na szkieletach budynków, które rosły przed ich oczyma. Ręka, która wcześniej tak gorączkowo przyciskała jego dłoń do jej talii teraz zsuwała się mimochodem w okolice przytroczonego do paska futerału na różdżkę. Ten odruch był jej naturalny, niewymagający myśli. Nie wchodziła do nowych miejsc, jeżeli nie miała swobody ruchu w przypadku nagłego ataku.
A spodziewała się go zawsze.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Elkstone [odnośnik]05.08.24 10:47
Sielskie otoczenie i wszechobecna cisza niemal pozwalały zapomnieć o okolicznościach, które nas tu sprowadziły; zapewne gdybym zamknął oczy, po prostu nasłuchując naszych kroków, mógłbym myślą przenieść się do świata czułego dotyku na piknikowym kocu, chłodu szampana w gardle i nieśpiesznych pocałunków, których nie musielibyśmy przed nikim ukrywać. Świat wyobraźni musiałem jednak zostawić na wzgórzu, z każdym kolejnym krokiem schodząc ku podnóżu wzniesienia, gdzie powitały nas pierwsze zabudowania.
- Przez ostatnie miesiące nie, ale wcześniej zdarzało się nam wyłapywać maruderów. Wracali po pozostawione wcześniej rzeczy, głupcy. - Prychnąłem z niesmakiem na samo wspomnienie mugoli, którzy z przywiązania do materializmu gotowi byli ryzykować swoim życiem. Nie żałowałem, że większość z nich poniosła właśnie taką karę, stając się kolejnym dowodem na swoją miałkość. Wystarczająco długo tolerowaliśmy ich obecność w Gloucestershire, a skoro nie chcieli wykorzystać danej im szansy na ucieczkę, tylko krążyli w pobliżu n a s z e j wioski, nie widziałem powodu, aby traktować ich ulgowo. Oczywiście nigdy sam nie przyłożyłem do tego ręki. Mieliśmy od tego ludzi, którzy bardziej niż chętnie zajmowali się mugolskim problemem na naszych ziemiach, dzięki czemu ja mogłem poświęcić czas rzeczom o wiele ważniejszym.
Sam przed sobą musiałem więc przyznać, że ta nagła chęć osobistego sprawdzenia doniesień o mugolach w okolicy nie wzięła się z równie nagłej chęci do przysłużenia się rodzinie. Jeśli miałbym zgadywać, powód znajdował się tuż obok, przyciskając moją dłoń do swojego uda i kusząc mnie obietnicą przyjemnego pobytu w Evesham. Mit o mojej wyjątkowości względem innych mężczyzn mogłem włożyć między bajki – tak jak oni przez tysiące lat czarodziejskiej cywilizacji chciałem zwyczajnie zaimponować kobiecie i udowodnić, że umiem zrobić coś więcej niż zjeść rybę właściwym widelcem.
- W takim razie – odpowiedziałem, wyciągając z kamizelki zegarek (oczywiście, że miałem kamizelkę) i wpatrując się w jego tarczę z teatralnym przejęciem – jestem za tym, aby spędzić tutaj bezczynnie kolejny tydzień i puszczać wszystkich mugoli wolno - podjąłem jej grę, nie pozostawiając wątpliwości, że nie była mi potrzebna żadna zachęta, aby spędzić w jej domu choćby i miesiąc. Schowałem zegarek, skupiając się na ostrożnym stawianiu kroków na prowadzącej w dół ścieżce prowadzącej przez śliską trawę i wyzierające spomiędzy niej błoto.
Budynki w Elkstone przedstawiały obraz typowy dla mugolskiej wioski; chaotycznie pobudowane byle gdzie, zniszczone katastroficznym ogniem i zaklęciami, których celność nasi ludzie postanowili sobie właśnie tutaj poćwiczyć. W głębi kryło się kilka domów w lepszym stanie, część z nich zachowała się nawet w całości i to one mogły stanowić najlepszą kryjówkę dla nieproszonych gości, jakby wybuch anomalii specjalnie pozostawił je nienaruszonymi. Dziwiła mnie gwałtownie rozwijająca się roślinność; żadne drzewa i krzewy nie zajęłyby tego terenu w tak krótkim czasie, najwyraźniej więc i tutaj magia musiała maczać swoje palce.
- Powinniśmy się rozdzielić? - zapytałem, spoglądając na Elvirę i w całkowicie naturalny sposób oddając jej przywództwo, gdy stanęliśmy u wylotu czegoś, co niegdyś musiało być główną ulicą wioski, a dzisiaj straszyło wybitymi oknami w domach i sklepowych witrynach. - Chociaż wolałbym, byś miała na mnie oko, żebym przypadkowo nie zrobił sobie krzywdy - zerknąłem na nią z rozbawieniem, przechodząc przez furtkę w płocie pierwszego budynku. Drzwi wejściowe były wyłamane z zawiasów, a kilka cegieł leżało w przejściu jak żałosna imitacja przeszkody broniącej dostępu do środka. Wyciągnąłem różdżkę i przestąpiłem próg, rozglądając się dookoła z nieukrywanym obrzydzeniem. Domostwa mugoli na pierwszy rzut oka nie różniły się od tych magicznych, jednak tylko dlatego, że to my, czarodzieje, musieliśmy się przez wieki dostosowywać do ich świata. Ukrywać jak robaki, podczas gdy wszystko powinno wyglądać zupełnie inaczej.
- Powinniśmy spalić to ścierwo do gołej ziemi. - Kopnąłem kawałek jakiejś deski, która z hałasem potoczyła się w głąb pomieszczenia; oprócz tego panowała nieprzenikniona cisza. Nawet mugole nie mogli być tacy głupi, by ukrywać się w czymś takim, gdy mieli do dyspozycji budynki w lepszym stanie. Wróciłem na zewnątrz, otrzepując ubranie z mugolskiego brudu. Nie miałem nic przeciwko, aby przeszukać każdy z niemal dwóch setek budynków w wiosce, bo to pozwoliłoby mi spędzić z Elvirą więcej czasu; z drugiej jednak strony znałem przyjemniejsze miejsca, w których moglibyśmy ten czas spędzić bez ryzyka zarażenia się jakimś świństwem. - Zaczniemy od nich? - wskazałem na stojące dalej domy z oknami i drzwiami; kusząco oczywiste, a jednocześnie podejrzanie niebezpieczne.
Harland Parkinson
Harland Parkinson
Zawód : Uzdrowiciel, drugi syn
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 6 +2
UZDRAWIANIE : 19 +2
TRANSMUTACJA : 0 +1
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 11
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Czarodziej

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12391-harland-dunstan-parkinson#381407 https://www.morsmordre.net/t12425-dior#382440 https://www.morsmordre.net/t12445-harland-parkinson#382735 https://www.morsmordre.net/f170-gloucestershire-cotswolds-hills-broadway-tower https://www.morsmordre.net/t12451-skrytka-bankowa-nr-2651 https://www.morsmordre.net/t12439-harland-parkinson#382675
Re: Elkstone [odnośnik]06.08.24 21:55
Odpowiedź Harlanda skwitowała niejasnym pomrukiem i uniesioną brwią. Oczywiście, myśl o tym, że zbiegli mugole mogliby okazać się na tyle głupi, by zakradać się na ewidentnie wrogie im tereny po to, żeby pozbierać z domów pozostawione dobra - najwidoczniej więcej dla nich warte niż ich własne, co nie bądź żałosne żywota - wydawała się prawdopodobna. Jeżeli jednak wszystko to działo się przed miesiącami i w ostatnim czasie mało kto decydował się na taką zuchwałość, to pretekst ich spotkania tylko tracił na wiarygodności. Nie śmiała kłamać twierdząc, że świadomość tego jak bardzo Harly chciał się z nią zobaczyć, po prostu mieć ją blisko, nie łechta przyjemnie jej ego. Oddanie, które okazywał jej nawet po tych wszystkich latach sprawiało, że z ledwością powstrzymywała się przed zarzuceniem mu ramion na szyję - ale w ryzach trzymały ją ostrożność i wciąż skrobiąca pod żebrami nieufność. Odwrócenie uwagi od ust, których smak i cierpło doskonale pamiętała, nie było łatwe, spróbowała więc poddać analizie to, czym się z nią podzielił.
- Wątpię, żeby nie było ich tutaj od dawna. Gloucestershire leży zbyt blisko półwyspu, a chaos panujący po deszczu meteorów mógł ułatwić przemykanie się niepostrzeżenie... zarówno lordowie jak i funkcjonariusze skupiali się przecież na czymś innym - Pokręciła głową i parsknęła cicho, gdy wysunął z kieszeni zegarek w reakcji na jej wyzwanie. - Żadnych puszczanych wolno mugoli na mojej warcie. Poza tym... naprawdę myślisz, że bylibyśmy w stanie spędzić tydzień bezczynnie? - mruknęła sugestywnie, wodząc paznokciami po jego nadgarstku i odchylając głowę w bok, jak zwykle z prowokacyjnym obnażeniem gardła. - Nie jestem pewna, czy tydzień wystarczyłby mi na wszystko co pragnęłabym ci pokazać.
Mogliby się tak przekomarzać dalej, błądzące dłonie były już wszak bliskie przekroczenia niewidzialnej granicy, ale im bliżej miasta się znajdowali tym mocniej wyostrzały się jej zmysły. Najchętniej trwałaby w cieple i zapachu Harly'ego, lecz atmosfera opuszczonych ruin była ciężka i obca; musiała się odsunąć, musiała sięgnąć po różdżkę i wyrównać oddech, zanim rozejrzała się z uwagą, w celu wyłapania miejsc, z których ewentualnie dałoby się ich zaskoczyć. W którymś momencie mimowolnie wystąpiła dwa kroki przed Harlanda, wciąż trzymając jego dłoń palcami lewej ręki, ale już we właściwej pozycji, by móc go osłonić.
Nie odwróciła się, gdy Harland zadał jej pytanie, ale usłyszała je i odpowiedziała natychmiast;
- Nie. Jeżeli będziemy szli w pojedynkę łatwiej będzie nas pojmać. Poza tym... - Westchnęła, przygryzła wargę i rzuciła kuzynowi spojrzenie z ukosa. Pytanie o to czy kiedykolwiek z kimkolwiek się pojedynkował samo cisnęło jej się na usta, ale jakimś cudem zdołała powstrzymać się przed jego zadaniem. Może dlatego, że, o ironio, nie chciała urazić jego męskiej dumy. A może po prostu nie miało to dla niej większego znaczenia, bo i tak zamierzała dopilnować, by nie musiał stawać z nikim do nierównej walki. - ...nie ważne. Masz rację, muszę mieć na ciebie oko. Wystarczy na ciebie spojrzeć, żeby wiedzieć, że śpisz na złocie. Jesteś właściwie przynętą. Przystojną, nęcącą przynętą... - Pozwoliła sobie jeden raz omieść go pożądliwym spojrzeniem zanim wróciła uwagą do tego co istotne. - Gdybym była dzikuską - skrzywiła się z odrazą - na pewno próbowałabym cię spętać. Nawet gdyby nie udało mi się wziąć za ciebie okupu, wystarczyłoby mi zerwanie tych wszystkich ciuszków. Takie materiały nie są tanie nawet na czarnym rynku. - Wzruszyła ramieniem i wspięła się na skrzypiące, drewniane stopnie.
W pierwszym domu nie znaleźli niczego poza kurzem, wilgocią i resztkami zdewastowanych mebli. Wzdrygnęła się mimowolnie, gdy Harland wspomniał o spaleniu wioski do gołej ziemi, ale dość szybko zamaskowała chwilę słabości udawanym zainteresowaniem regałem na książki. Każdy kolejny wolumin był nudniejszy od poprzedniego. Wymamrotała pod nosem zaklęcie wskazujące na ludzką obecność, a kiedy nic nie wykryło odpuściła sobie przeszukanie kuchni, z której ewidentnie cuchnęło słodkogorzkim rozkładem.
Pierwsza uliczka Elkstone nie dała im wiele, uśmiechnęła się jednak, gdy Harland zasugerował najlepiej zachowane domy bliżej brukowanego centrum. Lord wyglądał tak czysto i wytwornie w otoczeniu zniszczenia i ciemności, jakby znalazł się tu zupełnym przypadkiem. Elvira potrafiła lepiej dopasowywać się do otoczenia, taką przynajmniej miała nadzieję.
- A co, liczysz na to, że znajdziemy łóżko z czystym prześcieradłem?... - spytała z rozbawieniem, ale zaraz zamarła, przechylając głowę w bok z nieobecnym spojrzeniem, jak drapieżnik, który zwietrzył zwierzynę. Gestem pokazała Harlandowi, by był cicho.
I wtedy, w milczeniu, też mógł to usłyszeć. Chrzęst żwiru za jedną z lepiej zachowanych, drewnianych chat. Blisko. Ludzkie kroki. Pociągnięcie nosem.
Zacisnęła palce na różdżce.


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Elkstone [odnośnik]06.08.24 23:10
Nie czuła się dzisiaj najlepiej, ale niestety, nie mogła sobie pozwolić na beztroski odpoczynek. Być może wczoraj, gdy latała na miotle i złapał ją jesienny deszcz, zbyt mocno zmokła i przemarzła, przez co dziś rano obudziła się kichając i pochrząkując. W czasach posuchy nie jadała dostatecznie pożywnie i różnorodnie, więc i odporność mogła mieć osłabioną. Niestety jednak musiała się dziś udać po nowe nici, bo miała być dostawa, a obawiała się, że wszystko zostanie wykupione; w końcu Półwysep zmagał się z niedoborami i wiele kobiet, nie tylko krawcowych ale i zwykłych żon i matek mających pod opieką garderobę członków rodziny, mogło chcieć zrobić sobie zapas. Jako że pogoda w Plymouth wciąż była deszczowa, zamiast własnych nóg lub miotły postanowiła skorzystać z teleportacji. Nie przepadała za nią, ale nie chciała rozchorować się bardziej, nie mogła zalegnąć w łóżku na kilka dni.
Wyszła przed Menażerię Woolmanów, zapinając dłońmi guziki wyświechtanego płaszczyka, który narzuciła na sweterek i ciemną spódnicę. Już na pierwszy rzut oka było widać po niej, że należała do uboższej warstwy społeczeństwa. Także jej sznurowane, czarne buty za kostkę były poobijane i rozpaczliwie domagały się choćby wypastowania. Włosy miała zaplecione w długi warkocz. Pomyślała o miejscu, w którym chciała się zjawić. Ale Maisie, przez wzgląd na to, że porzuciła szkołę po piątym roku, nigdy nie odbyła pełnego, profesjonalnego ministerialnego kursu teleportacji, a nauczyła się tej sztuki już po ukończeniu siedemnastu lat i nie czuła się z nią stuprocentowo pewnie. Wolała miotły, choć też miały swoje ograniczenia, jak to, że latanie w strugach zimnego deszczu po prostu nie było przyjemne.
Uczucie przeciskania przez wąską rurę też nie, ale chciała po prostu być szybko na miejscu, załatwić niezbędne sprawunki i wrócić do Menażerii. Los jednak miał inne plany. Osłabiona Maisie prawdopodobnie nie skupiła się dostatecznie dobrze, bo otoczenie, które ujrzała wokół siebie, nie przypominało Plymouth. Poznała to miasteczko już na tyle dobrze by umieć rozpoznać większość miejsc. Cóż, i tak szczęśliwie nie zgubiła żadnej części ciała po drodze, czuła jednak lekkie szczypanie w brwi, zwiastujące, że część włosków nie przeniosła się wraz z nią.
Gdzie była? Czy to dalej było Devon? W końcu Plymouth nie było jedynym miasteczkiem Półwyspu Kornwalijskiego. Może przypadkiem teleportacja rzuciła ją gdzie indziej, w przeszłości już jej się zdarzało źle wylądować. Miała nadzieję, że nie jest nigdzie daleko. Póki co nie brała pod uwagę możliwości, że mogło ją wyrzucić poza Półwysep. Nie chciała takiej myśli dopuścić do siebie.
Nie chciała teleportować się od razu bo obawiała się ponownego złego wylądowania lub nawet rozszczepienia, gdyby podjęła drugą próbę tak szybko po pierwszej. Musiała chwilę się odprężyć, skupić… Wdech i wydech, Maisie. Zrobiła kilka kroków, rozglądając się. W okolicy było coś niepokojącego, wyglądała na opustoszałą. Gdzie byli mieszkańcy? Wiele domów nosiło na sobie ślady zniszczeń, nie była pewna czy po deszczu meteorytów, czy jeszcze wcześniejszych. Wydawało się, że wokół nie było żywej duszy, nawet żaden kot nie przebiegł jej drogi. Kompletnie nic, tylko wiatr hulał w zapuszczonej uliczce.
Nagle jednak poczuła na karku zimny dreszcz, zupełnie jakby coś – lub ktoś – ją obserwowało. Może to tylko złudzenie? Może wyobraźnia płatała jej figla? Nie podobało jej się tutaj. Zatrzymała się więc i zacisnęła lekko powieki, próbując tym razem skupić się lepiej na miejscu, w którym chciała się pojawić…
Maisie Moore
Maisie Moore
Zawód : początkująca krawcowa
Wiek : 18
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
"So what am I to do with all those hopes
Life seems so very frightening"
OPCM : 8
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 11 +8
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t12324-maisie-moore https://www.morsmordre.net/t12327-poczta-maisie https://www.morsmordre.net/t12325-maisie-moore https://www.morsmordre.net/f471-devon-plymouth-menazeria-woolmanow-pokoj-maisie https://www.morsmordre.net/t12328-szuflada-maisie https://www.morsmordre.net/t12326-maisie-moore

Strona 11 z 12 Previous  1, 2, 3 ... , 10, 11, 12  Next

Elkstone
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach