Wydarzenia


Ekipa forum
Zagajnik
AutorWiadomość
Zagajnik [odnośnik]13.02.20 19:53
First topic message reminder :

Zagajnik

Jedna z leśnych ścieżek, prowadząca między drzewami prowadzi prosto do zagajnika. To właśnie tutaj zobaczyć można rzadkie okazy zarówno roślin jak i zwierząt, emitujące błękitną, białą magią, zdaje się bić od nich dobra energia, tak podobna do mocy patronusów. Niesamowite zjawiska można zaobserwować ledwie przez ułamki sekundy i jedynie kątem oka, jakby nie miały śmiałości pokazać się światu w całej krasie. Cierpliwość i spokój wynagradzana jest pięknymi, zachwycającymi widokami, od których ciężko oderwać spojrzenie.
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zagajnik - Page 2 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Zagajnik [odnośnik]06.11.20 20:05
Też kiedyś uważała, że to wszystko jest bezinteresowne. Też myślała, że walczy dla ludzi, dla świata, dla wszystkich. O wiele ładniej to brzmi. Gdzieś po drodze zdała sobie sprawę z tego, że walczy też za siebie. Przepełniona rozgoryczeniem i żalem, z myślą o tym co już utraciła na tej wojnie. Kiedyś nie przejmowała się swoim losem. Kiedyś najważniejsi byli dla niej ludzi. Bez większych oporów uprawiała społeczny wolontariat i naprawdę czuła się z tym dobrze. Chociaż teraz także bez zastanowienia oddałaby życie za drugiego człowieka to jednak wiedziała, że nie można być wiecznie pieprzonym altruistą. Też chciała coś mieć, też chciała do czegoś dojść. Przede wszystkim pragnęła odzyskać wolność, która w tak bestialski sposób została jej odebrana. Czy ktoś mógł jej się dziwić?
Vincent nadal w tym wszystkim był nowy. Z drugiej strony wiedziała jaki to jest szok wrócić do ojczyzny pogrążonej w mroku. W głowie kreuje się wiele myśli i pytań. Choć sama nigdy nie zastanawiała się nad słusznością idei to jednak wiedziała, że dla wielu była to prawdziwa zagadka. Spokojnie Vince, wszystko zrozumiesz i we wszystkim się odnajdziesz. Znała przyjaciela wystarczająco dobrze by dać sobie za to uciąć rękę. Chyba nie pozwoliłby jej chodzić bez ręki co?
- Szczerze mówiąc… nie znam się na roślinach, aż tak – odparła krzywiąc się delikatnie na widok jednego z kwiatów. Chciałaby się znać. To na pewno wiele rzeczy potrafiło ułatwić. Szczególnie, gdy ma się pracę na szlaku. Przynajmniej miało. – Ale biorąc pod uwagę mój zmysł estetyczny to jestem na tak. Są piękne. – dodała kiwając głową z uznaniem. – Mamy w Oazie alchemików, uzdrowicieli, zielarzy… myślę, że bez problemu będziesz mógł zająć się roślinami, które cię interesują, Vince. Tutaj zawsze jest coś do zrobienia i podejrzewam, że nie odkryliśmy nawet połowy możliwości tego miejsca. Bądź odkrywcą – dodała puszczając mężczyźnie oczko. Aż sama była zaskoczona swoim dzisiejszym samopoczuciem. Było jej dziwnie lekko. Opuściły ją smutki i cierpienia, które ciążyły jej przez tak długi czas.
Blondynka parsknęła śmiechem widząc, że mężczyzna prawie przewrócił się na ziemię. – Leć na złamanie karku, a w końcu go złamiesz – odparła przewracając oczami. Zależało jej na tym by poczuł się tu swobodnie. Sama praca z ojcem musiała być już dla niego wystarczająco trudna. Każdy kiedyś zaczynał. Ją wojna zmieniła, Zakon ją zmienił. Nie wiedziała, gdzie by się właśnie znajdowała, gdyby nie przynależność do organizacji. Nie w jej zwyczajach było rozpamiętywanie „co by było gdyby”. – Na pewno nie jest gorsza niż moja. Dla mnie skaleczenie się głupim nożem do masła jest zagrożeniem życia – dodała śmiejąc się głośno.  Tak naprawdę to nawet nie był żart. Zaczęła już godzić się z tym, że jest chora. Kiedyś robiła wszystko by pozbyć się genetycznego defektu. Teraz wie, że nie jest to jej największe zmartwienie. Za każdym rogiem czyhało na nią większe niebezpieczeństwo.
Lucinda nie lubiła rozmawiać o tym co nieskończone. Nigdy nie miała w zwyczaju chwalenia się pomysłami. Zawsze czekała do jego rezultatu. Czuła jednak, że w tym momencie mężczyzna nie da jej spokoju dopóki nie uchyli choćby rąbka tajemnicy. Westchnęła i przejechała dłonią po upiętych w koczek włosach.- Chodzi o ochronę Oazy. Staramy się zbudować barierę i zabezpieczyć to miejsce najlepiej jak się da. To tak naprawdę kwestia czasu nim ktokolwiek dowie się o tym miejscu, a my nie możemy do tego dopuścić. To najbardziej skrywana tajemnica Zakonu. Na Merlina nie chce wiedzieć co się stanie… - nie skończyła myśli, ale doskonale wiedział co chciała powiedzieć. Świat był jednak zbyt mały. Ludzie dzielili się swoimi przeżyciami zwykle nie myśląc o konsekwencjach. – Pracuję nad runami więc jeśli będziesz chciał później spojrzeć to zapraszam. Zobaczymy jak trzymają się twoje szare komórki. –dodała jeszcze unosząc kącik ust w zadziornym uśmiechu. Ale będzie draka.
Wzruszyła ramionami na stwierdzenie o przerwie obiadowej. Nie miała pojęcia, o której i gdzie domownicy zbierają się na obiad. – Pójdziemy na Wybrzeże. Tam zawsze coś się dzieje. – odparła. Nawet mieszkańcy Oazy musieli znaleźć czas na odpoczynek i rozrywkę. Każdy tego potrzebował – nawet, gdy trwała nawałnica.
Wiedziała, że czuł się tu niepewnie i wcale mu się nie dziwiła. Kiedy wrócił wszyscy rzucali mu się do gardeł, teraz ma stać w pierwszej linii frontu. Za dużo. Po prostu za dużo. Blondynka skinęła głową w geście zrozumienia i się zatrzymała. – Nie jesteśmy wojskiem – zaczęła i choć mógł zdziwić się tym do czego dąży chciała mu trochę to ułatwić. – Choć wiele osób bardzo by chciało, abyśmy je stanowili. – dodała chwytając mężczyznę pod ramię i kierując ich kroki w stronę Wybrzeża. Jak mówię zwolnij to zwolnij.Zbyt wiele jednak nas wszystkich łączy. Zakon zrzesza całe rodziny, przyjaciół, znajomych. Wszyscy mamy jakąś przeszłość i przyszłość. Nie zmienimy tego. Oczywiście mamy swoje dowództwo i misje, które należy wykonywać, ale to wcale nie oznacza, że teraz musisz czekać z niecierpliwością na jakikolwiek przydział. Jeśli czegoś nie wiesz to śmiało o to pytaj, jeśli czegoś potrzebujesz to nie bój się o to prosić, Vinc. Walczymy o jedno i to samo wszyscy. Wiem, że to jest wszystko strasznie pokręcone. Sama nie potrafiłam się odnaleźć na samym początku. – odetchnęła spoglądając na mężczyznę. – Zawsze byłam dla ludzi, walczyłam nie mając pojęcia o istnieniu Zakonu Feniksa. Na początku czułam się tu obco chociaż otaczali mnie ludzie, których znam od dzieciństwa. Misja za misją, z miesiąca na miesiąc. Zrozumiałam to wszystko widząc jak każdy chroni każdego. Daj sobie czas i nie próbuj na siłę się tu odnaleźć. To musi przyjść samo. Po prostu musi. – dodała jeszcze szturchając go lekko ramieniem i uśmiechając się promiennie. Czasami trzeba po prostu odpuścić.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Zagajnik - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Zagajnik [odnośnik]15.11.20 0:51
Potrzeba przynależności, funkcjonowania dla drugiej, obcej jednostki bardzo często napędzała, prowokowała niektóre zachowania. Pod przykrywką wsparcia, bezinteresownej pomocy, niesienia bezwarunkowego dobra, człowiek zyskiwał szacunek oraz aprobatę. Angażował się w platoniczną relację przestając zwracać uwagę na prawdziwy cel oraz własne potrzeby. Te odchodziły na drugi plan, nie były już tak bardzo istotne. Podczas silnego zaangażowania w przeróżne czynność zapomina się o całkowitym wyniszczeniu organizmu; tym psychicznym jak i fizycznym. Zmęczenie odchodzi w dalekie zapomnienie, uczucia skrywają się pod grubą warstwą obojętności. Brakuje postępu, ciągłego rozwoju. Wszystko wokół zatrzymuje się w statycznej próżni, staje się po prostu obojętne. On aspirował odrobinę inaczej. Przez jedenaście lat skupiał się jedynie na sobie. Szukał, podążał za okazjami, starał się wycisnąć z nich jak najwięcej. Żył tylko i wyłącznie dla siebie. Przeszłość kumulująca wszystkie bardzo bliskie jednostki została daleko, poza granicami odwiedzanych krain. Przybywając tu, dołączając do kontrowersyjnej organizacji chciał wesprzeć drugiego człowieka. Będąc tak niepoukładanym, niekompletnym przesuwał los nieznanego żywota ponad swój. Odkupywał przez to winy, oczyszczał się, może w jakimś stopniu usprawiedliwiał? Był dla siebie krytyczny, surowy. Wielu spraw nie rozumiał,  nie pojmował, nie znał. Czasem nadinterpretowywał rzeczywistość, błądził gdzieś naprawdę daleko. Wtedy tak bardzo doceniał obecność, która chciała mu pomóc, poprowadzić, zrozumieć. Właśnie tak, jak robiła to teraz Hensley… Bez pośpiechu, spokojnie z najpiękniejszym uśmiechem wyrysowanym na zaczerwienionych ustach. Dobrze było mieć takich ludzi obok siebie.
Szedł w spokoju na głos wypowiadając plątaninę napływających myśli. Dłoń muskała brodę w znajomym geście zastanowienia, dedukcji i analizy. Niesamowite, naturalne okazy stwarzały tak wiele możliwości. Mógł zapoczątkować coś nowego, rewolucyjnego, lecz drobne igiełki wątpliwości wciskały się między prawie pewne decyzje. Pokiwał głową wzdychając ciężko: – Masz rację. Masz rację. Chyba na początek poszukam jakichś działaczy podobnych do mnie. Nie zdziw się jak za kilka tygodni będziemy biegać po tych polanach: – wskazał dłonią bezkres zielonego dywanu obracając się o sto osiemdziesiąt stopni.  - z lupą przytkniętą do oka, z takim wielkim notatnikiem pod ręką szukając najrzadszych okazów. – zaśmiał się pod nosem poruszając zachęcająco brwiami. – Wtedy to dopiero będę odkrywcą. – zawtórował rozbawiony przeciągając dłonią po napotkanych, wystających gałęziach. Liście łaskotały w policzki dzięki pozwoleniu na dziki, nieregulowany żywot. Przez swe roztargnienie i nieuwagę o mały włos nie zginął przez własne nogi. – Zginąłbym tu i teraz. Miałabyś mnie na sumieniu. – pokiwał głową z dezaprobatą zrzucając na nią winę w żartobliwej tonacji. Jej dobry nastrój udzielał mu się momentalnie. Będąc w tym nietypowym, obcym wręcz otoczeniu zapomniał o doczesności, codziennych bolączkach, brzemieniu jakie na siebie narzucił. Przez krótki moment nie przejmował się tym co zastanie za magicznym przejściem. Kto przywita go na piaszczystej drużce. Czy sylwetka znienawidzonego ojca przetnie mu drogę niczym hebanowy kot. Cieszył się i korzystał z ulotnej, swobodnej chwili. Uspokoił oddech. Przetarł twarz wierzchem dłoni, aby przywrócić świadomość. Coraz mocniej utwierdzał się w przekonaniu, iż powinien nad sobą popracować. Zadbać o kondycje, wysiłek fizyczny. Fakt, że pewnego, majowego wieczoru wygrał na pięści z portowym oprychem, zdawał się cudownym strzałem na loterii. A może zrządzeniem losu? – I przydałoby mi się przytyć. – zagaił jakby w temacie rozkładając ręce. Dołączył do gromkiej salwy śmiechu, który rozpoczęła przemierzając piękną, letnią przestrzeń. Zerwał nawet kawałek sosnowej gałązki, którą przekazał w dziękczynnym darze swej ulubionej towarzyszce.
Gdy leśna pogawędka zeszła na tematy naukowe, zmarszczył brwi zaciekawiony przyglądając się tajemniczej twarzy szlachcianki. Zwolnił kroku idąc teraz bardziej bokiem. Obracał ździebło trawy spokojniej, dokładniej, czekając na to co miała mu do zakomunikowania. Przecież nie przepuściłby takiej okazji… – Ochrona Oazy… Ogromne przedsięwzięcie! – zaczął z nutą wyjątkowego podziwu. Obszar wchodzący w skład magicznego azylu był przecież ogromny. Bariera musiała być silna, szczelna, nieprzepuszczalna. Zagrożenie stanowiło wiele czynników. Do tego ciągle poruszający się, obcy ludzie. – Jasne, to wszystko zrozumiałe. Taka bariera musiałaby być ogromna i przede wszystkim szczelna, wysoka. – zaczął rozmyślać na głos koncentrując wzrok na omijanych kępkach. Odpowiedział po minucie wyraźnie wytrącony z myśli: – Hym, oczywiście, jasne, bardzo chętnie zerknę, pomogę. Coś mi już tam świta w głowie, ale musiałbym nad tym usiąść. Dawaj znać. – współpracować razem z nią? Chyba o niczym innym teraz nie marzył.
Wszystko potoczyło się tak szybko. Nie zdążył uporządkować choćby kawałka nowego życia, wskakując w kolejną, bardzo głęboką wodę. Rzucił się w nią skacząc na główkę, o mały włos nie skręcając delikatnego karku. Miał obawy względem siebie, a także innych. Był nowy, nie dla wszystkich odpowiednio akceptowalny. Może trochę kontrowersyjny? Gubił się choć starał się to tuszować, ukrywać chować. On również przystanął nasłuchując: – Wojsko nie dorasta wam do pięt. – stwierdził z zaniepokojonym rozbawieniem. Nie byli szkoloną jednostką gotową do tego, aby zabijać, neutralizować, poświęcać całe swoje życie. Jeżeli taka wzmianka zostałaby zaprezentowana tuż przed nim, skomentowałby ją kilkoma, gorzkimi, nieprzyjemnymi epitetami. Nie bał się pokazywać własnego zdania. Pozwolił, aby ujęła go pod rękę, uspokoiła swym miarowym, wolniejszym tempem. Mieli przecież czas: – Ja to wszystko rozumiem Lucindo, ale ja jestem taki, że strasznie nie lubię się narzucać. Wolę kombinować, gimnastykować się, dochodzić do czegoś sam niż po prostu prosić. Jeżeli w coś wchodzę to na całego, a po co wam osoba, która wejdzie do organizacji i będzie niewidoczna. – gestykulował wolną ręką. – Nie wiem czy ja to dobrze rozumiem, ale… – westchnął. – Mam dużo pracy, ciągle jestem w ruchu, nie zawsze mogę być dostępny. Nie chcę po prostu czegoś przegapić, czegoś ważnego. – wytłumaczył konfrontując błękit tęczówek z soczystą zielenią. To wszystko było straszliwie pokręcone. – Spróbuję, postaram się, ale nie wiem z jakim efektem. - skomentował unosząc kącik ust do góry. Może za bardzo chciał, za bardzo się starał? Może motyw udowodnienia i ukazania swej zmiany, za bardzo wszedł mu w krew? – Jak w ogóle się tu znalazłaś? No tu, w Zakonie? – tej opowiastki chyba jeszcze nie słyszał.



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Zagajnik [odnośnik]23.11.20 14:21
Ona sama czuła się w tym mocno zagubiona. Tylko dzięki wypracowanej latami umiejętności wypierania wszystkiego co nieprzyjemne jest w stanie nadal jakoś funkcjonować. Po tym wszystkim przez co przeszła przez ostatnie kilka lat jej psychika jest na poziomie podłogi i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Świadomość bycia słabym nie pomagała jednak w podnoszeniu się z kolan. Były dni, gdy wszystko wydawało się być normalne. Nie myślała o tym wszystkim co złe i trudne. To ten lepszy scenariusz. Niestety zdarzały się też takie, że wszystko wracało uderzając w nią cios za ciosem. Dlatego tak łatwo jej było skupić się na problemach innych osób. Skoro nie może pomóc sobie to chce zrobić wszystko by pomóc innym. I choć brzmiało to banalnie to jednak działało. Nadal stała na nogach.
Zawsze otaczała się ludźmi choć nawet wśród tłumów była typem samotnika. Wiele w ostatnim czasie zawdzięczała Marcy i Vincentowi. Mógł tego nie wiedzieć, bo wspólne spędzanie czasu stało się dla nich czymś normalnym, ale bardzo dużo jej tym pomógł. Nie wyobrażała sobie znów kogoś stracić. Nie chciała ponownie przyzwyczaić się do czyjeś obecności by później musieć znieść jej brak. Każdy nosił w duchu swoje brzemię, ale nie było ono już tak ciężkie jak jeszcze parę miesięcy wcześniej. Trzeba było zostać uzdrowicielem, Vince. Całkiem dobrze ci to idzie.
Na słowa mężczyzny rozbawiona przewróciła oczami. – Dobrze. Popieram. – zaczęła zachęcającym tonem. – Kiedy ty będziesz chodził z lupą przy trawniku to ja zadbam o to, żeby ktoś to uwiecznił. Dla potomnych oczywiście. – dodała nie mogąc powstrzymać przepełnionego żartobliwą złośliwością uśmiechu.
Nigdy nie podcinała ludziom skrzydeł. Była zwolenniczką samorozwoju. Uważała, że każdy powinien robić to co mu sprawia przyjemność. Bez względu na pochodzenie, krew czy inne ograniczenia. Gdyby było inaczej prawdopodobnie nigdy nie wyrwałaby się ze szponów szlacheckiej etykiety. Może i potoczyło się to całkowicie inaczej niż planowała, ale finalnie dopięła przecież swego. Chciałaby, żeby każdy miał taką szansę. Chciałaby, żeby każdy uwierzył, że ją ma. – Miałabym cię na sumieniu? Naprawdę Rineheart? Zrzucasz na mnie swój brak koordynacji? Bądź mężczyzną! – odparła w niby urażonym tonie. Łatwo jej było przy nim żartować. Może działał na to fakt, że znali się za czasów, gdy wszystko było jeszcze proste. Wiedziała, że czasem zachowaniem przypomina małą Lucindę Selwyn z Hogwartu. Nie przeszkadzało jej to. Miało to swój aspekt terapeutyczny jakby nie patrzeć.
- W tym akurat ci nie pomogę. Marna ze mnie kucharka niestety. – zaczęła odbierając od mężczyzny gałązkę. – Wiesz, że nigdy właściwie nie walczyłam? W sensie na pięści? – zaśmiała się na samą myśl jakby to miało wyglądać. – Umiem wspinać się po górach, nie przeraża mnie kilkudniowa wędrówka po szlakach, ale jakbym miała z kimś walczyć to przeciwnik położyłby mnie jednym palcem. Nawet nie wiem jak ścisnąć dłoń, żeby nie połamać sobie palców. – no cóż… może i była rebeliantką, ale bez różdżki w dłoni raczej na nic się nie zdawała. To słabość, której prawdopodobnie nigdy nie będzie w stanie naprawić przez wzgląd na swoją chorobę. Zawsze będzie słabsza od innych.
Lucinda nie lubiła mówić o niedokończonych sprawach. To tak jakby chwalić się tym czego się jeszcze nie dokonało. Aczkolwiek przed Vincentem nie miała oporów. Mężczyzna był bystry i miał czujne oko. Mógł jej pomóc nawet jeśli na razie stała w miejscu. – Czekam na razie na informację od numerologów. Mieli przygotować nam podstawę do dalszych działań. Przyjmę jednak każdą sugestię. Zasłużysz się w szeregach. – odparła szturchając go lekko ramieniem. Wiedziała, że nie o zasługę mu chodzi, a o odnalezienie siebie w tym wszystkim. Uciekł by poukładać sobie życie z dala od problemów. Wrócił by moczyć się w nich po samą szyję.
To co powiedział Vince było miłe, ale ona wcale tak nie myślała. Uważała, że nadal wiele im brakuje. Gubią się w prostych rzeczach, nie wiedzą na co mogą sobie pozwolić. Każdy wybór zaklęcia niesie ze sobą konsekwencje. Często takie, z którymi trzeba żyć już do końca. Blondynka zdawała sobie też sprawę z tego, że nie jest łatwo dowodzić taką grupą ludzi. Każdy wyrwany był z innej bajki. – Czemu właściwie zdecydowałeś się dołączyć, Vince? – zapytała szczerze, bo wcześniej nie miała ku temu okazji. Wiedziała, że zrobił to z myślą o bliskich i rodzinie, ale czy naprawdę w to wierzył? – Nie różnimy się tak bardzo. Ja też nie wszystko rozumiem. Staram się angażować całą sobą, ale to też nie jest w stu procentach dobre. Nie popełniaj błędu, który ja popełniłam. Szczerze mówiąc nie wiem co ze mnie zostanie jak się ta wojna skończy – zaangażowała się w to wszystko aż nadto. Nigdy nie potrafiła być znieczulona na krzywdę i cierpienie innych. Odczuwała ból każdego jak swój, a swój wypierała na poczet bólu innych. – Wyczuj to. Nie stawiaj sobie wielkich zdań, nie poświęcaj temu całego życia. Wiem jak to teraz brzmi. Walczymy o to by wrócić do normalności, by jakakolwiek jeszcze istniała. Nie poświęcaj się jednak temu cały, bo znikniesz. – dodała i choć w jej głosie brzmiał smutek to była też w nim pewność i doświadczenie. Ona starała się uczyć na błędach, ale te nie ustępowały na krok. Od zawsze jej towarzyszyły.
-  Dzięki Alexowi. To on mnie zwerbował. Wiedział jak bardzo angażuje się po kątach. Wiedział, że staram się uparcie walczyć z systemem na własną rękę i postanowił mi to ukrócić dając wybór. – odparła ze wzruszeniem ramion. – Nie żałuje. Pewnie jakbym dalej działała w pojedynkę to byłabym już martwa. – dodała zaciskając mocniej dłoń na jego ramieniu. Zmieniła się od tamtego czasu. Wiele się zmieniło. – Nie martw się, że przegapisz coś ważnego. Będę przekazywać ci wszystkie spoilery. – odparła chcąc rozładować napięcie wynikające z poruszonego tematu. Nie powinni bawić się w tematy tabu. Jeśli o nich chodzi to i tak na niewiele się zda.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Zagajnik - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Zagajnik [odnośnik]06.12.20 21:31
Przez wiele lat żył tylko złudzeniem. Osiadł na zupełnie obcej, nieznanej ziemi wierząc, że znalazł jedynie i niepowtarzalne miejsce na spędzenie kolejnych lat bezwzględnego wygnania. Nie czuł żadnej odpowiedzialności, przynależności, ciężaru doganiającej przeszłości. Udawał, że wszystko jest pod właściwą kontrolą. Nie przejmował się, że życie w zatrważającym tempie uciekało, przesuwało się do przodu. Był zagubiony przez cały ten czas, od momentu wstąpienia w szeregi poszukiwawczej załogi rodu Macmillan. Tuszował ów przeświadczenie codziennymi kontaktami międzyludzkimi. W tamtym czasie nie należał do osób otwartych, ufnych, godnych godzinnej rozmowy. Uczył się obcować z drugą jednostką tuszując przenikliwą samotność nadchodzącą w długich, sennych koszmarach. Chciał ich przy sobie zatrzymać, aby potęgować efekt. Dlatego tak łatwo godził się na gorsze traktowanie, przejmował uwłaczające, pokładowe prace, czy najnudniejsze sprawunki. Dopiero z czasem nauczył się to rozpoznawać, kontrolować. Wartość drugiego człowieka, zawsze stała ponad wartością jego samego.
Towarzyszka rześkiego, letniego spaceru zapewne nie zdawała sobie sprawy jak wiele dobrego zawdzięczał jej obecności, ponownej akceptacji. Jako jedna z nielicznych przyjęła nową rzeczywistość robiąc w niej miejsce dla odnalezionego. I choć nigdy nie powiedział tego na głos, każde kolejne spotkanie było czymś kojącym, normalizującym, tak przyjemnie zwyczajnym. Nie musiał udawać, chować się za wykreowaną maską. Mówił o wszystkim – bardzo swobodnie. Nie bał się ukazywać słabości, wrażliwości, prawdziwych odczuć. Słowa wypadały na ciepłą powierzchnię znajdując prawdziwego powiernika. Starał się dawać dokładnie to samo, a może jeszcze więcej? Być empatycznym, wyrozumiałym, wiernym słuchaczem wspierającym w każdym momencie. Poprawiającym humor, niwelującym bolączki, pierwsze oznaki zmiany nastroju. Jeżeli faktycznie pomagał, nic lepszego nie mogło się już wydarzyć. – Śmiało, będę pozować jak najlepszy model rodem z Czarownicy. – zawtórował zachęcony, po czym zaprezentował jedną z zapamiętanych póz widzianych w tym szmatławym magazynie. Dodał jeszcze zalotne spojrzenie i szeroki uśmiech numer pięć. Złapał się w żartobliwy, prowokujący stan kryjący te najlepsze intencje. Bardzo powoli wkraczał w ściśle naukowy świat wyszukując najdogodniejsze miejsca dla samego siebie. Łapał się na tym, że ponadprzeciętnie podekscytowanie podsuwało tak wiele tematów, którymi chciałby zająć się w przyszłości. Wsparcie w każdej postaci było wartością nieocenioną: – Słucham? Brak koordynacji? To był zwykły przypadek, że o mały włos nie runąłem na ziemię. To był pewnie twój urok, albo piękno tych wszystkich roślin. – wskazał na nie ręką z lekko oburzoną miną. – Sama zdecyduj, który czynnik przeważa moja droga. – puścił jej oczko podśmiewając się pod nosem. Swoboda i lekkość, która przemykała przez zachowanie tych dwojga przypomniała beztroskie czasy szkolne. Rozległe błonia, długie rozmowy, wałęsanie się do późnych godzin wieczornych starając się znaleźć najdogodniejsze miejsce na uchwycenie najpiękniejszego, ostro pomarańczowego zachodu słońca. – Ja umiem robić dobre kanapki. Zapraszam. – wyjawił szczersze odrobinę pocieszająco. Na kolejne słowa spojrzał na nią podejrzliwie marszcząc czoło w zdumieniu: – A mówisz to dlatego, że chciałabyś wziąć udział w bójce, czy po prostu ktoś zasługiwał na ślad po twojej pięści na policzku? – zapytał ciekawie zastanawiając się, który mężczyzna przyczynił się do tak okrutnych przemyśleń. Czy szlachciance przystoi brać udział w krwawych bojówkach? Przekładał drugą część gałązki między placami, po czym zaśmiał się krótko. Miał za sobą kilka pięściarskich potyczek. Większość pod wpływem alkoholu daleko poza granicami Anglii. Dopiero w maju stanął na ringu jako prawowity zawodnik, chcąc coś sobie udowodnić. Odetchnął ciężko: – Będąc za granicą bywały wieczory, które spędzaliśmy w typowo miastowych spelunach. Alkohol i tytoń były tam bardzo tanie, co więcej zawsze spotkało się tam ludzi z żyłką do interesu i ciekawą historią swojego życia. – spojrzał na blondynkę przelotnie wyczekując reakcji. Takiego Rinehearta zapewne jeszcze nigdy nie widziała: – Zdarzało się, że po kliku głębszych dochodziło do szarpanin, amatorskich bijatyk. W kilku z nich miałem zaszczyt brać udział. – wyjawił. – Z resztą, od zawsze ciągnęło mnie do przemocy. – zakomunikował przejeżdżając palcem po znajomej krzywiźnie nosa. Z biegiem lat zapomniał o jej istnieniu. Szli powolnie zbliżając się do celu a on kontynuował opowieść: – W maju byłem w totalnie kiepskim stanie psychicznym. Nie wiedziałem co się dzieje, co za sobą zrobić. Wszystko było do niczego. Pewnego dnia, gdy kupowałem ingrediencje w porcie dowiedziałem się, że organizują nielegalny klub bokserski. Jak myślisz co zrobiłem? – zapytał retorycznie, kobieta na pewno znała już odpowiedź. – Oczywiście stawiłem się tam z ogromną pewnością siebie i marnymi umiejętnościami. O dziwo spotkałem kilka znajomych twarzy oraz wybitnych pięściarzy, z którymi niemiałbym szans. Adrenalina zrobiła swoje,  przeszedłem do kolejnego etapu pokonując jakiegoś portowego pijaczynę. – westchnął zmęczony na wspomnienie felernej, absurdalnej wręcz walki. Pięściarskie muśnięcia zrobiły z nich pośmiewisko zapuszczonej tawerny. – A co za tym idzie, przeszedłem do drugiego etapu, na który nadal czekam. Dlatego jeśli chcesz, mogę pokazać ci kiedyś kilka podstawowych ciosów. – zaproponował otwarcie mając nadzieję, iż tak błahe doświadczenie przekona szlachciankę. Sam dopiero się uczył, potrzebował techniki, wzmożonej ilości zajęć fizycznych. Nigdy nie odmawiał też pomocy.
Był po prostu ciekawy. Lubił słuchać koncepcji innych osób, a przede wszystkim przyjmować wyzwania. Ich zbliżona profesja mogła zapoczątkować owocną współpracę i gorącą burzę mózgów. – E tam. Zrobiłbym to dla ciebie, a nie dla zasługi.  - stwierdził od razu, machając ręką i posyłając dziewczynie lekki uśmiech. To prawda, chciał się w tym wszystkim odnaleźć, pokazać z jak najlepszej strony. Odczarować złą passę wyklętego, pierworodnego syna, który przecież do niczego się nie nadaje. Mógł służyć radą, lecz nie przywłaszczać sobie cudzych zasług. Musiał powoli podnosić się z ogromnego dołka.
Nie znal specyfiki Zakonu. Dopiero wkraczał w całą te strukturę nie mając pojęcia o tak wielu rzeczach. Tym bardziej tak wielu z nich nie rozumiejąc. Organizacja ukazywała mu się powierzchowni; grupa walecznych jednostek ryzykujących życie podczas krwawej, bestialskiej wojny. Walcząca w imię drugiego, niewinnego człowieka, porządku na tym bezczelnym ziemskim padole. Działali pełni zaangażowania, ryzyka oraz poświęcenia. Byli prawdziwymi bohaterami. Co tak naprawdę działo się wewnątrz? Nie miał pojęcia. Spojrzał na szlachciankę porozumiewawczo przeciągając spojrzenie. Badał zielonkawe tęczówki zastanawiając się, którą z prawd powinien jej teraz wyznać. Oberwał kilka listków roślinki mielonej w dłoniach i opuszczając głowę zaczął: – Po prostu dowiedziałem się ile osób codziennie ryzykuje swoje życie, kiedy ja od kilku miesięcy tułam się po mieście. Osób, które są mi bliskie, które znam, które zawiodłem. Zrobiłem to chyba z poczucia winy i obowiązku. – powiedział wzdychając, chyba nigdy nie wyznał nikomu tak głębokich przemyśleń dotyczących sprawy. – Jeszcze kilka miesięcy temu, gdybyś spytała mnie czy chcę walczyć, odpowiedziałbym, że nie, że to nie mój konflikt. Nie moje miasto, nie mój kraj, już nie moja ziemia. – jak bardzo brutalnie by to nie zabrzmiało, mówił zgodnie z rzeczywistym stanem rzeczy. – Kilka sytuacji przeważyło szalę. A ostatecznie skłoniła mnie do tego Justine. – była największym powodem, dla którego wdrażał się w nową strukturę. Musiał być blisko niej, rozumieć to wszystko, co za każdym razem próbowała mu przekazać. Tu nie wystarczyły słowa, musiał poczuć to w praktyce.
Zauważył smutek, odrobinę nostalgii w głosie przyjaciółki. Ciężkie tematy przyszły tak nagle, rozsiadając się między spacerującymi sylwetkami: – Mogę popełnić ten błąd Lucindo, gdyż też angażuję się w pełni. Ale czy to źle, że tak robimy? - zapytał retorycznie nie przestając mówić: – Nie zakleszczaj się w myślach, że ta cała wojna to ostateczność, że później nie będziesz miała do czego wrócić. Wręcz przeciwnie, to tylko epizod, który po jakimś czasie przejdzie do historii. A ty zajmiesz się w końcu tym, co teraz poszło na bok: podróżami, poszukiwaniem artefaktów, łamaniem klątw, a nawet urządzaniem ogródka ze świeżymi warzywami. Możesz wszystko Lucindo. – zapewnił, a gdy ona odpowiedziała na jego obawy, pokiwał jedynie głową. Rozumiał sens wypowiedzi, chciał zastosować się do wytycznych, lecz czy zazwyczaj nie przepadał w swych czynnościach? Zatracał się, tracił poczucie czasu. – Akurat w znikaniu, jestem chyba ekspertem. – złapał ją za słowo chichocząc rytmicznie, przełamując wyraźny smutek wyczuwalny w tonie niskiego głosu. – Alex, to ten młody Gwardzista tak? Jest jakby waszym szefem? – zapytał szybko, po czym dodał: – Mądry chłopak, wiedział, że niedopuszczona do działania zmarnowałabyś swój potencjał. – poprawił ramię, aby było im zdecydowanie wygodniej. Korony drzew stawały się coraz gęstsze. Nie pamiętał jaka odległość dzieliła od głównego, ukrytego wejścia.
– Dobrze, przekazuj mi najgorętsze plotki prosto z sali obrad. – podkreślił zaoferowany. Jedna myśl przemknęła przez pobudzony umysł, czy kiedykolwiek nadarzy się taka okazja, aby zasiadł do stołu razem z nimi?



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Zagajnik [odnośnik]23.12.20 20:14
Zadziwiał ją fakt jak bardzo swobodnie się czuła. Nie chodziło nawet o obecność Vincenta, bo ta zawsze była dla niej czymś naturalnym, a już w szczególności, gdy byli tylko dziećmi. Czuła się swobodnie ze samą sobą. W ciągu ostatnich miesięcy straciła naprawdę wiele. Zmieniła miejsce zamieszkania, nazwisko, wykreśliła swoje imię z rodowego drzewa. Ktoś postronny mógłby pomyśleć, że wiele ją to kosztowało. Ba! Ona sama na początku czuła się w obowiązku by nosić w sobie podobne myśli. Czas jednak wiele zweryfikował. Jej pokój w małym domku Figg stał się ciepły i z definicji przypominał już dom, a wyprowadzając się z mieszkania na Pokątnej zdała sobie sprawę z tego jak niewiele rzeczy miało dla niej jakiekolwiek znaczenie. Jedna torba, kilka artefaktów, lata jej pracy i tyle. Jej dom był pusty i ona czuła się w nim podobnie. Czy teraz mogła być innym człowiekiem? Czy wraz z odejściem ognia Selwynów odszedł jej z ramion ciężar? Tak właśnie się czuła. Pomimo trwającej wojny czuła się lżej niż kiedykolwiek. Miała do napisania własną historię i w końcu nie bała się o niej otwarcie mówić. Świat nie był dobrym miejscem, a szlachetne korzenie w obecnej postaci były jedynie przekleństwem.
- Naprawdę wierzysz jeszcze w przypadki? – zapytała unosząc kącik ust w przekornym uśmiechu. – Ja już dawno porzuciłam myśl, że cokolwiek na tym świecie dzieje się dzięki przypadkowi. – na większość swoich niepowodzeń reagowała niechęcią. Obwiniała złośliwy los. Szybko jednak tego typu myśli ulatywały. Wszystko do czegoś prowadziło i teraz była już tego pewna w stu procentach. Na kolejne słowa jedynie przewróciła oczami. Tak, jej urok osobisty powalał, aż żałowała, że równie skutecznie nie działa na wrogów. Chociaż jakby się tak bardziej zastanowić to może i działa?
Lucinda nie potrafiła gotować. W sumie nawet nie żałowała, że nikt nigdy nie przywiązywał w jej domu znaczenia do tego typu edukacji. Zagłębiała się w książkach i było jej z tym wygodnie. Przez lata samotności nauczyła się w tej kwestii bardzo niewiele i pewnie umarłaby z głodu, gdyby nie postęp ich świata. Teraz można było wszystko kupić, a właściwie to kiedyś można było. – Kanapki? – powtórzyła za mężczyzną. To danie nie było jej dość dobrze znane. Daleko jej było jednak do prawdziwego smakosza. – Zjadłabym zupę dyniową, albo ziemniaczki z ogniska. – blondynka zawsze kierowała się zapachem, a nie smakiem. Zapach łączył się ze wspomnieniami i to właśnie one były dla kobiety najważniejsze.
Nad kolejnym pytaniem mężczyzny zastanowiła się chwile dłużej. Nigdy nie interesowała się walką. Dla niej to słowo łączyło się jedynie z różdżką trzymaną w dłoni. Wiedziała jednak, że wiele osób wybierało tę standardową formę pojedynków. – O bójce to może nie marzę… – zaczęła ze wzruszeniem ramion. – … ale ślad chętnie bym zostawiła – dodała. Z dużym zainteresowaniem wsłuchiwała się w opowiadane przez niego historie. Vince musiał zauważyć jak jej oczy rozświetlają się na wzmianki o ustawionych walkach. Sama nigdy by przecież nawet w takich nie wystartowała, ale Rineheart pasował do tego typu miejsc. Miał w sobie przecież coś mrocznego. – Niech zgadnę, załatwiłeś go jednym ciosem? – zapytała, kiedy wspomniał o pijaku z portu. Tak sobie to właśnie wyobrażała: ledwo snujący się na nogach pijak z piersiówką w dłoni. Mężczyzna nie mógł tego przegrać. – Spotyka się tam pewnie śmietanka towarzyska. Może mnie zabierzesz na kolejny etap? Będę twoim wsparciem mentalnym. – odparła, ale doskonale wiedziała co jej odpowie. Bez różdżki Lucinda była bezbronna i chyba właśnie dlatego chciałaby to zmienić. – Mógłbyś mnie nauczyć kilku prostych ruchów. – odpowiedziała już całkowicie poważnie. – Chciałabym umieć się bronić bez różdżki w dłoni, choć to zapewne niemożliwe. – dodała jeszcze. Nie mogła narażać się na sytuacje tak dużej utraty krwi, ale przecież każdego dnia walczyła. Czy to było mniejsze ryzyko?
Gdy tak swobodnie rozmawiali, Lucinda zdała sobie sprawę z tego, że naprawdę jest wdzięczna za to, że go ma obok siebie. Może nawet i wdzięczna za to, że nie będzie musiała przed nim ukrywać tej najważniejszej tajemnicy jaką jest Zakon Feniksa. Oczywiście, miała Marcy i innych przyjaciół, ale to jednak Vincenta znała najdłużej i nawet jeśli nie widzieli się tyle lat to ona zdążyła już o tym zapomnieć. Było trochę tak jakby nigdy nie wyjechał. Jakby był przy niej zawsze. Ta myśl sprawiła, że kobieta mocniej zacisnęła dłoń na jego ramieniu. Nie rozumiała ludzi, którzy wybierali życie w samotności. Każdy potrzebował mieć obok kogoś innego. – No ja bym to pewnie zrobiła dla zasługi – odparła śmiertelnie poważnie, ale po chwili widząc jego zdziwione spojrzenie, szturchnęła go ramieniem. Łykał jak młody pelikan.
- Justine? – powtórzyła za nim zaskoczona. Chyba w ogóle na początku nie potrafiła skojarzyć tych dwóch faktów. Tych dwóch osób razem. Dopiero po chwili dotarło do niej co mógł mieć na myśli. Uśmiechnęła się delikatnie i pokiwała głową. – Weszło nam to chyba wszystkim w krew by robić coś dla innych. Finalnie każdy oczekuje szczęśliwego zakończenia – dodała. Nawet, gdyby sprzeciwiała się jego przynależności do Zakonu Feniksa to co niby miałaby powiedzieć? Bycie hipokrytką czasami było łatwiejsze, niż pogodzenie się z decyzjami innych, bliskich osób.
Kolejne słowa mężczyzny brzmiały jak prawda, w którą chciała wierzyć, ale chyba już nie potrafiła. Zbyt wiele się zmieniło. Zbyt długo już w tym tkwiła by myśleć, że po wojnie wszystko wróci na swoje dawne tory. – Nie chce myśleć o tym, że nie doczekam tych czasów, ale też chyba nie wierzę, że będzie tak jak mówisz. Wszystko się zmieniło. Nie wiem kim będziemy jutro, a co dopiero za miesiąc czy dwa. – odparła, ale po chwili zdała sobie sprawę z tego, że nie chce mu swoją pesymistyczną wizją zmienić nastawienia. – Aczkolwiek bardzo mi się podoba ta wizja i postaram się jej nie zmarnować. – dodała jeszcze z delikatnym uśmiechem.
- Można powiedzieć, że Gwardziści nami dowodzą – pokiwała głową. Ciężko było jej się przestawić na to by nie dostrzegać w Alexie młodszego kuzyna. Przez ostatnie lata tak bardzo wydoroślał i tak wiele przeżył, że miała wrażenie, iż przegonił ją już wiekiem. – Po prostu postaraj się przeżyć, dobra? Duchów w swoim życiu nie akceptuje. Zawsze wyglądają tak jakby smutno, bez życia. – dodała i to całkowicie poważnie.


Ignis non exstinguitur igneThat is our great glory, and our great tragedy
Lucinda Hensley
Lucinda Hensley
Zawód : łamacz klątw i uroków & poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Zdrajca
Stan cywilny : Zaręczona
hope for the best, but prepare for the worst
OPCM : 44 +1
UROKI : 30 +7
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Zagajnik - Page 2 Tumblr_on19yxR5PA1tj4hhyo2_500
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t3072-lucinda-lynn-selwyn https://www.morsmordre.net/t3145-sennett#51834 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f104-szkocja-kres-w-john-o-groats https://www.morsmordre.net/t4137-skrytka-bankowa-nr-806#82308 https://www.morsmordre.net/t3214-lucinda-selwyn#55539
Re: Zagajnik [odnośnik]07.01.21 20:13
Cieszył się, że mógł przyczynić się do tak swobodnego samopoczucia swej pięknej towarzyszki. I choć nie spotykali się codziennie, wyczuł, że od pewnego czasu coś nie daje jej wystarczającego spokoju. Mimo przyjaznej, letniej aury demony niedalekiej przeszłości wychodziły na światło dzienne zakleszczając ostre i wydłużone pazury na wątłych ramionach szlachcianki. Doprowadzały do nagłego pogorszenia nastroju, czarnych myśli, a nawet całkowitego upadku, przed którym musiał ją uchronić, bezzwłocznie. Powoli dochodziła do etapu, w którym on sam znalazł się już tak dawno. Wyrzekł się wszystkiego co w pewnym stopniu definiowało jego pochodzenie, egzystencję, postępowanie. Porzucił najistotniejsze wartości, aby rzucić się na głęboką wodę, zacząć od nowa, zapełniać czystą kartę. Był wolny, spalił mosty, decydował tylko i wyłącznie o sobie. Popełniał błędy, pchał w największe kłopoty, aby potem znaleźć sposób na wydostanie się z najgłębszego, obślizgłego bagna. On również nosił na sobie brzemię, które nie pozwalało o sobie zapomnieć nawracając przy każdej, możliwej okazji. Jednakże nie poddawał się i właśnie takie zachowanie chciał zobaczyć w oczach i czynach współrozmówczyni; mimo przeszkód, barier i niewygody, powstanie krocząc przed siebie z dumnie podniesioną głową. Wszystko ułoży się w swoim czasie, nabierze tempa, znów będzie mogła powiedzieć, że tak naprawdę czuje się jak dawniej. – Oczywiście, że tak! A jak wytłumaczysz nasze pierwsze spotkanie po moim powrocie w jakichś odległych ruinach w akompaniamencie marszu goblinów widmo? – zapytał ciągiem, zaskoczony i zdegustowany jej słowami, rozkładając ręce w podkreślającym wypowiedź geście. Naprawdę nie wierzyła w drobne połączenia między niepoznaną, odgórną materią? Czy na pewno wszystkie zjawiska da się racjonalnie wyjaśnić? Typowo naukowa natura kazałaby mu się z nią zgodzić, lecz ciekawskie serce wierzyło w tajemnicze zrządzenia i niesamowite przypadki. Dzięki takim zabiegom rodziły się niezapomniane historie, które później mogliby przekazywać kolejnym pokoleniom. Czyż to nie wspaniałe? Zmarszczył brwi, gdy przekręciła oczami wyraźnie niezadowolona. Nie doceniała i nie wierzyła w siebie, a on nie zamierzał odpuścić znajdując sposób, aby przekonać ją do swych najsłuszniejszych racji.
On również zadowalał się skromną, niewystawną strawą. Nie dbał o właściwy posiłek, nie zwracał uwagi na pory dnia. Zazwyczaj łapał się na tym, ze wracając do domu po całym dniu pracy niemalże umierał z głodu chwytając resztki wczorajszego, zeschniętego chleba. Uwielbiał tradycyjną, domową kuchnię, jednak w tym przypadku nie mógłby polegać wyłącznie na sobie. Uśmiechnął się na wspomnienie tak wykwintnych potraw: – Zabiorę cię kiedyś na dobrą zupę dyniową. Wiedziałaś w ogóle, że jest to moja ulubiona? – zagaił zaczepnie zdając sobie sprawę, że do jego nozdrzy również dochodzi naprawdę smakowita woń. Czy któryś z nadmorskich mieszkańców planował kolejnego, sierpniowego grilla? Uniósł brew zaciekawiony, nie mogąc powstrzymać się od komentarza:
– Tak myślałem, nie dałabyś o sobie zapomnieć Lucindo. – mrugnął w jej stronę przesuwając stopami po zielonym podłożu. Co jakiś czas wykonywał coś w rodzaju półobrotu, muśnięcia kolejnej, fascynującej gałęzi, czy podglądaniu błękitnego nieba. Gdy był naprawdę szczęśliwy, nie umiał wysiedzieć na miejscu. Pokręcił głową wykrzywiając usta w nietypowym grymasie i westchnął: – Niestety nie. Skubaniec bronił się do ostatniego tchu. Gdyby nie fakt, że byłem trochę bardziej trzeźwy, kto wie czy szala wygranej nie przesunęłaby się na jego stronę… – stwierdził z nutą rozczarowania i spuścił głowę. Nie był z siebie zadowolony, nie taką formę powinien prezentować. Mimo znajomości sekwencji, podstawowych ciosów, nie panował nad swą tężyzną fizyczną, czy siłą mięśni. Ruchy były za słabe, za mało precyzyjne, a on zbyt wolny. Pasował do takich miejsc, ale musiał stale nad sobą pracować. – O proszę jaka wyrywna! Zabiorę, ale będziemy musieli przebrać cię… – przejechał wzrokiem po schludnej i eleganckiej odzieży wierzchniej kobiety i zatrzymał się na jej twarzy: – Przebrać w coś brudniejszego. I zawiesić ci na szyi tabliczkę: nie dotykaj mnie, bo mój kumpel cię zabije. Co ty na to? – rzucił nie mogąc powstrzymać rozbawienia. Zgiął się wpół, aby zatamować niekontrolowany chichot. Przejechał dłonią po twarzy doprowadzając się do porządku: – Co się dziś ze mną dzieje Lucindo… – wybełgotał kręcąc głową z niedowierzaniem. Po chwili nabrał powagi, gdy wyraziła chęć nauki podstawowej obrony. Skinął porozumiewawczo: – Nie ma problemu. Przyjedziesz do mnie, do Irlandii, mam duże podwórko. Tam poćwiczymy sobie bezpiecznie, z dala od wścibskich oczu. Nie musisz też od razu miażdżyć nosów, wystarczy, że poznasz kilka słabych punktów, dzięki którym powalisz nawet takiego dryblasa jak ja. – odniósł się do swojego ponadprzeciętnego wzrostu, który dla tak drobnej kobiety mógłby stanowić nie lada wyzwania. Miał też połamany nos. Będąc chudym młokosem wchodzącym w wszechświat trzeciej klasy, nie sądził, że umiejętność sprawnej bitki oszczędziłaby szpetniejszego wyglądu. Rozważając stwierdzenie blondynki, dodał jeszcze w zamyśleniu: – Zastanawiałaś się kiedykolwiek nad umiejętnością magii bezróżdżkowej? – zagaił w kontekście obrony bez najważniejszego atrybutu czarodzieja. Coraz bardziej interesował się tym aspektem, powoli zbierał potrzebne informacje.
On sam dziękował losowi, że tak szybko pozwolił mu przywrócić tak ważną dla siebie relację. Było w tym coś innego, wyjątkowego – mimo nagłego odejścia, nie traktowała go jak wroga. Nie potrzebowała zbyt wielu, gęstych, niezrozumiałych tłumaczeń, które mogły zakończyć się odrzuceniem. Stała przy nim delektując się wiedzą i nabytymi doświadczeniami, a on pragnął się nimi dzielić, wdrażać się w porzucony świat z pomocą wiernej przyjaciółki. Mógł powiedzieć jej wszystko, bez wahania. Dlatego gdy zacisnęła dłoń na jego ramieniu on poklepał ją po niej porozumiewawczo uśmiechając się z serdecznością, ciepłem i typowym uwielbieniem. Nie dopuszczał do siebie myśli, ze mogliby nie spotkać się ponownie...
Popatrzył na nią przeciągle nie zdając sobie sprawy, że właśnie stroi sobie z niego żarty. Łatwo nabierał się na takie podpuchy, zmarszczył brwi i odwrócił głowę niezadowolony: – Tak, tak, kpij sobie ze mnie. – zawtórował przekręcając oczami. Na dźwięk znajomego imienia tęczówki rozbłysły jasnym światłem. Możliwe, że policzki zaczerwieniły się delikatnie, jednakże ciemniejsza, opalona karnacja nie zdradzała oznak pewnego, zawrotnego uczucia. – Tak, mieszkałem u niej, a w sumie u jej braci przez cały marzec i pół kwietnia. – wyjaśnił. – Wtedy to wszystko zaczęło kiełkować, dochodzić do mnie, no wiesz… -  machnął ręką dość niedbale. Nie mógł odnaleźć odpowiednich sylab, a ona na pewno domyśli się o co mu chodzi. Westchnął ciężko, widząc jak krajobraz zmienia się nieznacznie. Czyżby zbliżali się do portalu? – Sama prawda. – podsumował zgadzając się całkowicie. Nie mieli wpływu na finalny wymiar swych decyzji, mogli okazywać  jedynie silne, nieprzerywalne wsparcie. Wsłuchując się w odpowiedź zmarszczył rysy twarzy i pokręcił głową nachmurzony: – Oczywiście, że nie będzie jak dawniej, ale nie możemy zakładać, że nie będzie lepiej. Będziemy mogli kreować wszystko od nowa, a to chyba mały i pozytywny aspekt tej bitwy? I nie… – uniósł palec wciskając go w nią ostrzegawczo: – Nie pozwalam ci mówić, że jutra nie będzie. Jesteś wprawioną wojowniczką, przetrwasz. – zakończył opuszczając dłoń. W ich czasach, wiek nie grał faktycznej roli. Dorastali dużo szybciej niż przyjęło się w ogólnych standardach. – Uważasz, że nie byłbym pozytywnym duchem? -niematerialną istotą przechodzącą przez ściany. Mógłby wykorzystywać nowe atuty i błądzić za najbliższymi w nieskończoność. Nigdy nie przestawałby ich chronić. Po krótkiej chwili znaleźli się przy wejśiu do Oazy. Przy pomocy Zakonniczki portal przepuścił ich do wesołego wnętrza, pochłoniętego feroworem letniej zabawy. Bez słowa ruszyli na wybrzeże szukając zajęcia, w które mogliby się zaangażować.

| zt
przenosimy się tutaj



My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej

Zakon Feniksa
Zakon Feniksa
https://www.morsmordre.net/t7723-vincent-rineheart https://www.morsmordre.net/t7772-elidor#215947 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f310-irlandia-wschodnie-przedmiescia-bray-akacjowa-ostoja https://www.morsmordre.net/t7773-skrytka-bankowa-nr-1857#215948 https://www.morsmordre.net/t7776-vincent-rineheart#216049
Re: Zagajnik [odnośnik]17.01.21 1:20
| 21 września, wieczór

Pierwsza noc bez celi, pierwsza noc na wolności, a Samuel czuł się bardziej zmęczony, niż w momencie, gdy po kąpieli w źródle, w końcu padł na prowizorycznym posłaniu w kręgach szpitalnej jaskini. Nie był pewien, czy spał, czy był nieprzytomny, szarpany koszmarami. Zrywał się zlany potem, z łomoczącym sercem i przekonaniem, że wciąż znajduje się w murach Białej Wieży. Potem, tylko cichy głos i rozlewające się ciepło, które pogrążało go w niespokojnej, pełnej szeptów ciemności.
Podnosił się z posłania zmęczony, z napiętym ciałem, nieprzyzwyczajonym od długiego czasu do spania na czymś bardziej miękkim niż kawałek wilgotnego siennika. Bez świszczącego przez kraty wiatru i kapiącej nieustannie wody. Niemal po omacku zsunął się na podłogę i nawet nie zakładając butów, wymknął się z jaskini, nie mogąc dłużej wytrzymać duszności pomieszczenia. Nawet jeśli wiedział, że była to tylko reakcja ciała, potrzebował odetchnąć świeżym powietrzem.
Późne popołudnie zwiastowało nadchodzący wieczór. Chłód nie był przenikliwy, bardziej rześki i skuteczniej oczyszczał umysł z lepkich od koszmarów nici. Sam spacer, przypomniał mu, jak wiele musiał nadrobić. Nie tylko w informacjach o zmianach, ale i we własnych zamiarach. I kondycji. Nawet żołądek, otrzymawszy pierwszy od wielu miesięcy, ciepły posiłek, zbuntował się. Wszystko musiał dawkować, ale widział też, że nie umiał zbyt długo pozostawać bezczynnym. Musiał wrócić nie tylko do pełni sił, ale i wzmocnić się.
Kroki, doprowadziły go do pustego, zapewne tymczasowo, zagajnika. Zdziwił się, jak miękka była jeszcze trwa, gdy bosymi stopami pokonywał kolejne ścieżki. Ostatecznie usiadł na jednym z kamieni, tuż przy prowizorycznej polanie. Wyciągnął nogi przed siebie i oparł się plecami o pień  szumiącego chłodem drzewa. Miał nieodparte wrażenie, ze słyszał czyjś wołający go głos. Ciepły, spokojny. A może była to melodia? Miejsce, zdawało się emanować białą magią i być może, intuicyjnie podążył za jej tonem. Odchylił głowę, stykając się z twarda powierzchnią wierzby, której długie witki opadały tak nisko, że gdyby uniósł się wyżej, mogłyby łaskotać go w czoło. Włosy, w końcu czyste, spiął wyżej, jasną koszulę, dużo cieplejszą, nieco zbyt luźną, wcisnął w miękkie spodnie. Przypominał aktualnie zagubionego podróżnika z przeszłości. Coś w tym było.
Mimo faktu, że odzyskał różdżkę - wróciła do niego z pomocą Fredericka, który trafił na nią jeszcze w Tower - nie wziął jej ze sobą. Nieduży tobołek rzeczy, które aktualnie zebrał, pozostawił w szpitalnej jaskini. Do wielu rzeczy musiał się przyzwyczaić. Jeszcze więcej, przypomnieć sobie na nowo.
Wyczulone zmysły niemal bez problemu wychwyciły szum kroków, który wyraźnie zbliżał się w jego kierunku. Nie poruszył się jednak, nawet wtedy, gdy między drzewami dostrzegł zbliżającą się postać jednej z uzdrowicielek, które czuwały w Oazie. Obserwował jasne lico z odległości, nieco uważniej ogniskując ciemne ślepia na zapamiętaniu - co by nie mówić - pięknej czarownicy. Nie miał zamiaru jednak zaczepiać, ani ingerować w działania - wciąż - nieznajomej.


Darkness brings evil things
the reckoning begins


Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 28.01.21 21:43, w całości zmieniany 2 razy
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Zagajnik - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Zagajnik [odnośnik]21.01.21 12:22
Noc nie była najłatwiejsza. Niektórzy medycy zostali z chorymi, dla których na razie nie było wiele miejsca. Nie wszyscy mieli dom, w którym mogli spędzić tę ciężką noc, a letnia pora to właściwie tylko szczęśliwy zbieg okoliczności. Dzięki temu nie musieli martwić się o wychłodzenia. Nawet nocą powietrze było ciepłe na tyle, żeby każdy chory czuł się komfortowo.
Wielu z byłych więźniów okazywało się niespokojnymi duchami. Lizzie do bardzo późna siedziała na skrzynce nakrytej starym swetrem, pilnując, by każdy czuł się dobrze. Gdy któryś z czarodziejów zaczynał trząść się we śnie z koszmarów, rzucała krótkie Paxo, by uspokoić ich myśli. Chciała pozwolić im się zregenerować, a sen był najlepszym na to sposobem.
W pewnym momencie zrobiło się spokojniej. Wszyscy spali spokojnie. Podgrzała sobie trochę naparu ziołowego w kubku i usiadła, podsuwając kolana do klatki piersiowej. Nakryła nogi aż po stopy materiałem spódnicy i opierając się o zimną ścianę, po prostu na chwilę przymknęła oczy. Nie spała, choć tak się mogło wydawać i każdy najmniejszy szmer sprawiał, że od razu otwierała oczy. Nie było inaczej również w przypadku, gdy mężczyzna podniósł się z miejsca. Trudno było tego nie usłyszeć, nie powiedziałaby, że jego wycieńczone ciało miało teraz kocie ruchy. Nie wyglądał jednak jakby jego wycieczka była wynikiem omamów lub lunatykowania. Od razu dostrzegła bardzo świadome ruchy. Odpowiedzialność jednak nie pozwoliła mu zostawić go samemu sobie, chociaż chciała dać czas na ułożenie myśli. W końcu podniosła się ze swojego miejsca, zostawiła kubek na ziemi i powoli skierowała się jego tropem. Bez pośpiechu. Wątpiła, że chciałby wydostać się teraz z Oazy.
Sama nie miała bardzo zgrabnych kroków, zwłaszcza, że miała buty z drewnianymi podeszwami. Gleba tutaj była dosyć twarda, chyba nawet kamienna, chociaż nie próbowała niczego zasadzać, więc nie miała okazji się przekonać. Ochrona na nogi się przydawała. Nie spłoszyła się w ogóle, gdy spojrzał w jej stronę. Wsunęła tylko dłonie w kieszenie spódnicy i kiedy była dostatecznie blisko, kucynęła. Niczym przy oswajaniu dzikiego stworzenia. - Sen byłby bardziej terapeutyczny. - Zaczęła. - Chyba, że coś jeszcze Cię boli, sir.


If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8855-elizabeth-cornelia-dearborn#263872 https://www.morsmordre.net/t8860-vivaldi#264039 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8863-przedpokoj#264132 https://www.morsmordre.net/t8916-skrytka-nr-2089#266537 https://www.morsmordre.net/t8861-lizzie-dearborn#264115
Re: Zagajnik [odnośnik]25.01.21 0:21
Prawdopodobnie reagował pochopnie, zbyt czujnie, doszukując się zagrożenia czającego się w pobliżu, nawet w oazowej przestrzeni. Ale nawet świadomość tego faktu, nie umniejszała przeczuleniu, które kazało mu rejestrować każdy dostrzeżony ruch, nawet w płytkim snie budząc się, gdy tylko ktoś znajdował się w pobliżu. Kłopotliwe, w pomieszczeniu wypełnionym towarzystwem, reagując na mieszające się słowa, stłumione szepty, jęki i nieustanne kroki. Mieszanka, która sprawiała, że dreszcze pełzały po zroszonej potem skórze, na nowo próbując wmówić, że wszystko to jest tylko gorączkowym snem. A nie było.
Ruch sam w sobie - pomagał. Opadające falami zmęczenie, słabość zdawały się atakować mocniej - jakby świadome, że Skamander znajduje się w miejscu, w którym może odpocząć. Przeraźliwie potrzebował nowych sił, działania, które wypłucze z umysłu lepkie nici doświadczeń, zaserwowanych mu w Tower. I chciałby czuć złość, gdy słyszał o "byciu pożytecznym", gdy wróci do pełni sił, ale - taka była prawda. Nie przeszkadzało mu to jednak bardzo powoli planować i rozeznawać się w aktualnej sytuacji Zakonu. Zmieniło się wiele i dodatkowo nie podobał mu się fakt, że jego mentor zaginął w akcji. I gdyby nie szybka interwencja, wszystko to co do tej pory zostało zbudowane, zostałoby zrównane z ziemią przy akompaniamencie płynącej wartko krwi. Odetchnął rześkim powietrzem, tak różnym od stęchłej wilgoci celi, zmuszając ciało, by odchylił się od oparcia, jaki dawał mu pień drzewa. Miał lepszy widok na okolicę i łatwiej było mu wychwytywać zmiany. Choćby chciał, nie umiał pozbyć się wyuczonych nawyków jeszcze za aurorskiego kursu. Najbardziej bezbronnym było się podczas snu i... jedzenia. Zacisk w żołądku przypomniał mu o tym ostatnim, z przyzwyczajenia i konieczności, ignorując głód. Przynajmniej przez jakiś czas.
Zbliżająca się postać nie wydawała się zaskoczona jego obecnością. W skupieniu, tak charakterystycznym dla uzdrowicieli i pewnością, gdy w końcu kucnęła przy nim i odezwała się - Gorzej, jak sen nie chce być terapeutyczny - nie skrzywił się, chociaż w głosie zakołysała się chrapliwa nuta goryczy - trochę siniaków jeszcze nikogo nie zabiło - pokręcił głową rezygnując z pokazów dumy - Nie chcę brzmieć niewdzięcznie, ale to nic, z czym sobie nie poradzę. Jestem pewien, że znajdzie się ktoś bardziej potrzebujący. Dziękuję - wiedział, ze wykonywała po prostu swoja pracę i tak samo zareagowałaby na każdego innego pacjenta, ale coś w spojrzeniu czarownicy było znajomego. Gdzie widział podobną pewność, szkolącą się w źrenicach? - Samuel - skinął głową, na wzmiankę "sir", którym go tytułowała. Być może krótka, oderwana od poważniejszych spraw rozmowa, pozwoli oczyścić myśli?

| Turlam sobie na konsekwencje powięzienne


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Zagajnik - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Zagajnik [odnośnik]25.01.21 0:21
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością


'k6' : 3
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Zagajnik - Page 2 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Zagajnik [odnośnik]25.01.21 21:33
Kobieta już dawno zdążyła ocenić jego stan i znała prawdę. Wiedziała, że on nie wróci do formy szybko, że każdy dzień od dzisiaj będzie długą, ciężką drogą. Nie mógł nawet najeść się do syta, jego żołądek mógłby znieść to bardzo źle. Po prostu naprawienie jego ciała to nie kilka rzuconych zaklęć - to będzie długi i żmudny proces, o który mężczyzna będzie musiał sam zadbać. Inaczej nigdy z tego nie wyjdzie. A ona jako osoba zajmująca się zdrowiem, chciała mu pomóc. Nawet jeśli zdawała sobie sprawę, że jeśli sam nie będzie chciał - nie wyjdzie z tego. Mogła próbować pchnąć go jednak w dobrą stronę. Chociaż trochę wspomóc zniszczonego człowieka.
Wystarczyło, że zaczął mówić i już wiedziała, że to będzie dłuższe posiedzenie. Zachowała się adekwatnie - usiadła tuż przy nim, opierając się o to samo po jego lewicy, aczkolwiek tak, by jedynie odwracając głowę mógł ją zobaczyć. Skrzyżowała nogi do tureckiego siadu, wygodnie okrywając kolana czerwoną spódnicą. Rześkość nocy ich otaczała, a niebo jak zawsze było zupełnie czyste. Oparła potylicę o brązowy, twardy pień. Jeśli tylko rozmowa z nią naprowadzi go na chociaż cień odpowiedniej drogi, powinna tutaj zostać i do tego doprowadzić. - Widziałam. - Zaczęła spokojnie. Z pewnością nie mógł myśleć, że umknęło jej jak bardzo się rzucał. - Spałeś w okolicy czterech godzin... Uważasz, że dlaczego tak długo? - Bo czuwała nad jego snem. Zapewne gdyby nie jej różdżka, byliby właśnie w tym miejscu jakieś trzy i pół godziny temu.
Przymknęła na chwilę oczy, składając razem dłonie. Słyszała tę śpiewkę tyle razy, że przestała już się dziwić czy denerwować. - Jednak jeśli masz okazję by naprawić to wcześniej, nie lepiej jest skorzystać? Jesteśmy tutaj właśnie po to, by każdy czuł się dobrze. Nie jedno, nie niektórzy, ale wszyscy. Nie zmuszę Cię, byś wrócił, wolałabym jednak, żebyś nie utrudniał mojej pracy. Nie wrócisz do pełnej sprawności z dnia na dzień. Twoje ciało będzie osłabione jeszcze przez chwilę, dlatego powinieneś nam zaufać. Nikt z nas nie poradzi sobie sam... - Wyjaśniła najbardziej delikatnie jak tylko mogła. Gdy się przedstawił, tylko uśmiechnęła pod nosem. Czyli nawet nie pamiętał kim była... Właściwie nie mogła mieć żadnych uwag co do tego, widywała mężczyznę tylko przelotnie, gdy przynosiła Cedricowi drugie śniadanie do pracy lub podczas jakiegoś mijania się w pracy. - Wiem. Pracowałeś z moim bratem. - Wyjaśniła, żeby nie czuł się zaskoczony.


If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8855-elizabeth-cornelia-dearborn#263872 https://www.morsmordre.net/t8860-vivaldi#264039 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8863-przedpokoj#264132 https://www.morsmordre.net/t8916-skrytka-nr-2089#266537 https://www.morsmordre.net/t8861-lizzie-dearborn#264115
Re: Zagajnik [odnośnik]26.01.21 23:32
Za dużo słyszał. Za dużo widział i czuł. Ciężko mu było oderwać się od mimowolnej obserwacji. Nawet w chwilach wolnych od obrazów, zamkniętych pod powiekami, ciało zdawało się odbierać wrażenia wszystkimi pozostałymi zmysłami. Musiał bardzo świadomie skierować uwagę do wewnątrz. Odciąć się od emocji, skupić na jednej myśli. Być rzeczywiście obserwatorem, ale samego siebie. Stać z boku. Potrafił to. Wyzwanie jednak pogłębiło się, odkąd wrócił. Bywały momenty, że docierające ku niemu głosy były bardziej natarczywe, głośniejsze, zupełnie, jakby wyrwane z więziennej celi. Jedne śpiewały, inne krzyczały, jeszcze inne wołały w nieznanym mu języku. Brzydkie, wgryzające się w umysł szepty, które utrudniały porozumienie z rzeczywistością. A mimo gwałtownej reakcji, czujnej próby lokalizacji, gdzie znajdowali się właściciele szumiących zdradziecko szeptów, głosy narastały w intensywności a on i tak ich nie odnajdował. I to samo zdarzyło się dokładnie w momencie, gdy drobna, kobieca sylwetka usiadła obok.
Odchylił się od pnia, zupełnie jak zwierzę, które wyczuło zagrożenie. Rozejrzał się, najpierw ogniskując wzrok na uzdrowicielce, jak gdyby to ona choćby śpiewała. Ale drgające powietrze rozganiało głosy - raz bliżej, raz dalej. Wciąż niewystarczająco, by rozgromił źródło. Robiło mu się duszno, źrenice zwęziły niebezpiecznie. Zacisnął dłonie w pięści, zmuszając umysł do zamknięcia się przed nacierającymi wrażeniami. Te same, które słyszał w celi, te, przed którymi bronił się nocami wolnymi od gorączkowych koszmarów. Moc oklumencji nie pozostała bierna. Głosy wyciszał, odsuwał się od nich, niby przechodzień od wrzasków mijanej, ciemnej ulicy. Burzące się emocje, opadły, a jego samego doganiał przyjemny chłód obojętności.
Na powrót oparł głowę o ścianę drewna - Wiem - odpowiedział lakonicznie. Wiedział, że był obserwowany, że czujne spojrzenia uzdrowicieli reagowały nawet wtedy, gdy przymykał powieki, zazdrośnie strzegąc migających pod nimi scen. Ale ich troska mieszała się z tą brzydką pewnością czającego się niebezpieczeństwa. Słysząc kolejne, pełne powagi pytanie, pozostawił moment milczenia. Cisnęło mu się na usta odpowiedzieć, w jakimś czarnym poczuciu humoru, że to dlatego, że nikt go nie wywlókł z posłania, ciągnąc na kolejne przesłuchania. Ugryzł się jednak w język wystarczająco szybko.
Odwrócił głowę w stronę czarownicy, odzywając się dopiero, gdy uzupełniła jego stwierdzenie - Znam swoje możliwości. Otrzymałem pomoc - mówił powoli, ale nie tłumaczył się, może bardziej jej - ale jeśli jako uzdrowicielka uznasz, że powinienem poddać się innym zabiegom - nie będę optował - starał się uchwycić kobiece spojrzenie - mam świadomość jednak, ile czasu zajęło im doprowadzenie mnie do takiego stanu. I proces odwrotny też zajmie czas - szczególnie, że z jego przyzwoleniem i pełnym udziałem. Nie dał się zepchnąć w stronę niedoświadczonego i zapalczywego aurora, jakim był na samym początku pracy. Miał swoje lata, doświadczenie i... cień zaskoczenia pojawił się dopiero, gdy wspomniała o bracie. Szybka analiza, przesuwające się w pamięci twarze - Dearborn - odnalazł tożsamość i nazwisko - zmieniłaś się - skwitował, odwracając wzrok z jasnego lica i kierując ku leśnej przestrzeni w oddali. Bo i pamiętał ją jako dorastającą młódkę. Teraz miał przed sobą kobietę.


Darkness brings evil things
the reckoning begins
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Zagajnik - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Zagajnik [odnośnik]27.01.21 22:52
Nie wiedziała, że Samuel jest oklumentą, ale gdyby wiedziała - to byłby taki ciekawy przypadek! Ta umiejętność była fascynująca, zwłaszcza w przypadku ludzi z traumami. Odnosiła się do pełnego opanowania emocji, co sprawiało, że czasami potrafili pójść o krok dalej i zapomnieć o okazywaniu ich zupełnie, tłumiąc je wewnątrz. A to nie tak, że nic nie odczuwali, oni tylko filtrowali swoje emocje lepiej niż inni, a czasami... zapominali je uzewnętrzniać. Z różnych powodów. Tak przynajmniej czytała i zawsze uważała to za niesamowicie ciekawe. Szkoda, że nie wiedziała. Mężczyzna wydawał jej się po prostu wycofany przez przebytą traumę.
Nie musiał mówić ani sygnalizować, że potrzebuje otuchy przy zaśnięciu. Każdy na jego miejscu miałby podobne problemu. I tak było. W mniejszym lub większym stopniu każdy leżący w szpitalu polowym człowiek miał koszmary. Każdy potrzebował pomocy...
Ale była w stanie stwierdzić pewnie, że to Samuel miał największe problemy ze spokojnym snem. Może właśnie dlatego tylko on nie spał. Splotła dłonie w koszyczek układając je w miejscu, gdzie były jej kolana. - Chcesz profesjonalnej opinii? - Spytała. Cóż, znając życie kompletnie ją zignoruje, jak robił praktycznie każdy pacjent, któremu mówiła coś takiego jak miała zamiar powiedzieć jemu. - Powinieneś brać regularne kąpiele w Źródle po środku Oazy. Jego wody mają kojące właściwości. Po jednej lub dwóch sesjach to nie będzie nawet widoczne, ale dwa razy w tygodniu i po miesiącu będziesz czuł się o wiele lepiej... Dodatkowo... - Teraz oparła się wygodniej o pień drzewa. Przechodzili teraz do tej części, która mu się nie spodoba. - Powinieneś też odwiedzić... kogoś kto specjalizuje się w psychologii. Porozmawiać... Może z Alexandrem? Wydaje mi się, że on najlepiej zna temat.
Ona znała podstawy psychologii, ale nie była w tym temacie aż tak dobrze obeznana. Były szlachcic mógł pochwalić się o wiele większą wiedzą. Wierzyła też, że rozmowa z mężczyzną może być dla Samuela bardziej odświeżająca.
Na jego odkrycie zareagowała lekkim uśmiechem i powtrzymanym chichotem, który gładko przeszedł w ledwie lekkie parsknięcie. - Jak dramatycznie. Zniknąłeś około pół roku temu. - Nie zmieniło się aż tak wiele, choć rozumiała, że pamiętał ją z wcześniejszych okresów. - Możesz mi mówić Liz.


If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8855-elizabeth-cornelia-dearborn#263872 https://www.morsmordre.net/t8860-vivaldi#264039 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8863-przedpokoj#264132 https://www.morsmordre.net/t8916-skrytka-nr-2089#266537 https://www.morsmordre.net/t8861-lizzie-dearborn#264115
Re: Zagajnik [odnośnik]28.01.21 19:01
Wdrażanie nie było tak proste, jak mógłby przewidywać. czuł się nieco, jak wyrwany i przeniesiony w inne miejsce fragment obrazu. Wyraźny, nieprzyjemny zgrzyt wiercił mu w głowie fałszywą myśl, że nie powinien był wracać. Zniknąć w oparach przeszłości, pożegnany przez wszystkich. Wbrew narastającej goryczy, był pewien, że podobne stwierdzenia był brzydka pozostałością z więzienia. I nie minęło wiele czasu, a był wręcz zmęczony ponurymi wizjami, które roztaczał umysł. Nie był przecież kimś, kto żałował, kto topił się w w niekończącym żalu. Ten, umrzeć miał wraz z Próbą, wraz z Przysięgą i zachowanym w sercu fragmentem przeszłości, jak skalanym marzeniem. Musiał powtarzać sobie to codziennie i uparcie wracać jak patronusowy koziorożec, do metod, które działały. Zamknąć umysł na bzdury, które rozkleiły się niczym zaraza. Nie był słaby. Znał swoją wartość. I wciąż wzrastał w siłę, z niezachwianą wolą wyboru, na czym wesprzeć się i wybić do stawianych celów.
Powstawał z upadku. Nawet jeśli daleko mu było do legendarnego Feniksa, czuł, że dostał szansę na powrót do życia. A szalejące nocami koszmary, nie miały prawa mu w tym przeszkodzić. Męczyły, ale nie on pierwszy, i nie ostatni padał podobnym procederom i doświadczeniom.
Była wojna. A ta nie oszczędzała nikogo, niezależnie od tego, jak niektórzy długo udawali, że nie istnieje. jego towarzyszka nie należała do tej grupy. Bardzo brutalnie wrzucona w wojenny wir. Czy się zgadza z tym wojennym wyborem? Czy wolałabym umknąć poza granice zawieruchy? Tez nie sądził. Była tu. Niezstąpiona, uzdrowicielska ręka, która ratowała niejedno życie. I raz jeszcze, był wdzięczny że istnieli czarodzieje, którzy podejmowali się tak trudnej walki, bo działania jakim się poświęcali - były walką. Niezależnie od głosów, które słyszał. nie każdy powinien stać w pierwszej linii każdy tez miał wystraczająco siły, by chcieć walczyć właśnie w ten trudniejszy sposób.
- Tak powiedziałem - zgodził się lakonicznie. Nie był medycznym specjalistą, znał podstawy anatomii, by przypadkowo nie zabić siebie i innych choćby przy dawkowaniu eliksirów. Nawet jeśli pewne elementy były oczywiste, powinien był zdać się na uzdrowicielkę. Przynajmniej częściowo.
Nie przerywał czarownicy, gdy przedstawiała uzdrowicielskie wytyczne. Odezwał się dopiero, gdy zrobiła przerwę, przed czymś, co miało mu się nie podobać. Moment zawahania był zbyt oczywisty, by umknął uwadze - W źródle już byłem. Jeszcze wczoraj - zaczął poważnie - ale nie zostanę tu na długo - tego akurat był bardziej niż pewien. I nie chodziło o dziwny zgrzyt tak licznej obecności wokół, czy ciasnoty, przywodzącej na myśl baśniowe wioski. Nie umiał i nie chciał siedzieć w miejscu. Nawet jeśli miał "dochodzić do siebie", wolał to robić na własnych warunkach. A słysząc kolejne zdanie, ostrzegawczo uniósł dłoń - Nie - uciął krótko, nie próbując nawet tłumaczyć swojej motywacji, ani powodów. Odetchnął cicho - ale dziękuję za wszystko co zrobiłaś i powiedziałaś - a to oznaczało, że nie miał zamiaru wracać do poruszonej kwestii. Dla niego, najlepsza terapią było działanie i obecność tych, którzy wiedzieli jak działał.
Moment ciszy zachował z refleksją, odnajdując tez właściwą tożsamość - Nie dramatycznie. Stwierdzam fakty - przechylił głowę, by spojrzeć na kobietę, która przez kilka chwil, była tylko niewidocznym głosem - pamiętam cię inaczej - ale nie zahaczył o drażliwe podobno dla kobiet słowo "młodszą" - Dobrze, Liz - wygiął lekko, wciąż spierzchnięte wargi - Zostanę tu jeszcze chwilę - zakomunikował, niejako dając znać, że nie zniknie z Oazy już teraz, w imię niecierpliwości. Potrzebował czasu.


Darkness brings evil things
the reckoning begins


Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 28.01.21 20:56, w całości zmieniany 1 raz
Samuel Skamander
Samuel Skamander
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
I've come too far, to go back now
I'll never close my eyes
OPCM : 51 +3
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 18
Genetyka : Czarodziej
Zagajnik - Page 2 9l89Y7Y
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t1272-samuel-skamander https://www.morsmordre.net/t1372-filozof#10888 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f186-harley-street-5-3 https://www.morsmordre.net/t3509-skrytka-bankowa-nr-358#61242 https://www.morsmordre.net/t1597-samuel-skamander#280340
Re: Zagajnik [odnośnik]28.01.21 20:45
Lizzie od pierwszego dnia nie mogła znieść widoku wojennego okrucieństwa, próbujac znaleźć sobie miejsce pełne ciepła i nadziei. Trudno było o takie teraz. Trochę się wahała między bezpieczeństwem a ryzykiem. Pragnęła znów zobaczyć przyjaciół, dowiedzieć się czy nic im nie jest, że są zdrowi i cali, zapominając o tym, że umknęli wojennemu tornadu. Oaza była bezpieczna, co nie zmieniało tego, że ciągnęło uzdrowicielkę ku pomocy. I to nie tak, że to wojenna sytuacja ją ku temu skłoniła. Kobieta już wcześniej zdradzała zapędy bardzo bohaterskie - pogotowie, poświęcenie życia na rzecz matki. Nigdy jednak ich za bardzo bohaterskie nie uważała. To były małe rzeczy, których w ogóle nie uważała za bohaterską ścieżkę, ale jako Dearborn... Nie potrafiła być bierna. Tlił się w niej czerwony, odważny ogień, który lubiła uwalniać tylko czasami, po cichu, tak by nikt przypadkiem nie zauważył, ile w niej było z małego łobuza. A zwłaszcza największy łowca łobuzów nie mógł o tym wiedzieć. - Chciałeś tej opinii... - Powiedziała, gdy mężczyzna próbował jej przerwać. Naprawdę się tego spodziewała. Nawet w tym miejscu, gdzie każdy wykazywał się ogromną tolerancją, byli wciąż ludzie, którzy uważali rozmawianie o swoich traumach jak ujmę na honorze. Bo przecież nikt tutaj nie posiadał żadnych traum...
Prawda?
Nie miała zamiaru kontynuować tematu, skoro nie chciał o tym mówić. Siedziała teraz po prostu patrząc na swoje dłonie i wiedząc, że nie żałuje tego, że powiedziała mu to, co powiedziała. Uważała to za odpowiednie. Za poprawne. Co więcej - uważała, że on popełniał błąd odrzucając tę opcję. Bo rozmowy potrzebował każdy. Duży, mały, mężczyzna czy kobieta. Po prostu potrzebowali bliskości drugiego człowieka. Dla niektórych takimi ludźmi byli wróżbici. Niektórzy szarlatani czytający w kartach, którzy talentu wróżbiarskiego nie posiadali ni krzty wyciągali od ludzi ich prywatne emocje i traumy... Nawet czasami nieświadomie pomagając im przepracować swoje stare problemy.
- Nie bywałam w sumie często u was... Cedric też raczej nie wspomina często o rodzinie. - Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że właśnie tak było. Uśmiechnęła się lekko pod nosem i objęła ramionami lekko swoje kolana. - Zostanę z Tobą... Samuelu.


If I could write you a song to make you fall in love
I would already have you up under my arms
Elizabeth Dearborn
Elizabeth Dearborn
Zawód : ręce które leczo
Wiek : 25
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie pragniemy
czterech stron świata
gdyż piąta z nich
znajduje się w naszym sercu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8855-elizabeth-cornelia-dearborn#263872 https://www.morsmordre.net/t8860-vivaldi#264039 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/t8863-przedpokoj#264132 https://www.morsmordre.net/t8916-skrytka-nr-2089#266537 https://www.morsmordre.net/t8861-lizzie-dearborn#264115

Strona 2 z 4 Previous  1, 2, 3, 4  Next

Zagajnik
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach