Tytan
W pobliżu głowy Tytana, między częścią lasu, na której ustawiono specjalne namioty, a polaną, i głębią lasu gdzie rozgrywają się tańce i śpiewy ustawiono rzędy drewnianych straganów. Niektóre z nich przyozdobione były zwiewnymi materiałami, inne suchymi trawami, ziołami, czy kwiatami. Drewniane stoły zastawione były rozmaitymi fiolkami, kryształami, woluminami zarówno o magii, jak i poezją, ingrediencjami alchemicznymi, dawno niespotykanymi produktami spożywczymi, różnościami. Każdy z czarodziejów mógł znaleźć tu coś dla siebie.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Kawałek rogu twardego | Ucałowany, dodaje mocy magicznej (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Kieł większy | Noszony przy sobie wzmacnia moc transmutacji (+3 do rzutu na transmutację). | 150 | - |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 |
Kręg ogonowy | Największy kręg z ogona reema, posiadający złoża czarnej magii. Noszony przy sobie, zwiększa jej koncentrację (+3 do rzutu na czarną magię). | 150 | - |
Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Łącznik międzykostny | Noszony w formie talizmanu, ułatwia skupienie i pozwala na większą precyzję (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Scapula kręgowa | Noszona w formie amuletu pozwala na lepszą koncentrację życiodajnej magii (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Ułamany mostek | Noszony przy bransolecie dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zrostek sztyletowaty | Noszony jako biżuteria wzmacnia hart ducha (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Żebro pierwszej pary | Noszone na szyi zwiększa dynamikę (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Pamiątkowa loteria została zorganizowana przez Ministerstwo Magii by zebrać datki na sieroty wojenne. Wrzucenie knuta do metalowej skarbonki uprawnia do kupna jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez śliczne, młode dziewczęta. Kuleczki papieru, przewiązane zielonymi wstążkami, przedstawiają drobne upominki powiązane tematycznie z Festiwalem Lata.
Każda postać może raz w ciągu Festiwalu wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k100 i odpowiednio zinterpretować wynik.
1-10: los pusty, z ozdobnie wykaligrafowanym podziękowaniem za wsparcie wojennych sierot
11-20: pozłacana, metalowa przypinka z literą "M" (symbolem londyńskiego Ministerstwa Magii)
21-30: kolorowy latawiec w kształcie smoka z połyskującym zielenią ogonem
31-40: pojedyncza czerwona róża, przewiązana srebrną wstążką
41-50: bon na kremowe piwo (dla dzieci) lub dwa kieliszki ognistej whisky (dla dorosłych) do odebrania w Dziurawym Kotle
51-60: wonne kadzidełko o ciężkim, piżmowym zapachu
61-70: ilustrowana księga celtyckich mitów o Lughnasadh
71-80: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
81-90: bon na pamiątkową, ruchomą fotografię, wykonaną na miejscu przez lokalnego fotografa. Jeśli bon zrealizuje postać kobieca, podczas wykonywania fotografii, dwójka uśmiechniętych magicznych policjantów w mundurach postanowi spontanicznie dołączyć do zdjęcia.
91-100: bon na portret, tworzony na miejscu Festiwalu przez lokalnego artystę (do zrealizowania w lokacji z portretami, bon ważny od 10 do 13 sierpnia)
Festiwal Lata przyciągnął do Londynu handlarzy i towary - również żywe towary - z całego kraju. W rozstawionych w jednej z bocznych uliczek namiotach słychać szczekanie i miauczenie. Hodowcy prezentują tutaj szczenięta psidwaków, małe kuguchary, szkolone sowy i gołębie. Zgodnie z nieformalną polityką prowadzoną przez Ministerstwo, próżno szukać tutaj "mugolskich" psów i kotów, które prawdziwi czarodzieje powinni zastąpić ich magicznymi odpowiednikami. Dzieci mogą za to bawić się z puszkami i pufkami, właściciele akwariów zakupić skrzydlatego konika morskiego, a prawdziwi koneserzy - podziwiać przywiezione z Francji matagoty, które niestety nie są na sprzedaż.
W tym miejscu można kupić zwierzęta domowe ze zniżką 10%.
Przed Festiwalem Lata do londyńskiego portu zawinęły statki z całego świata, wioząc egzotyczne przyprawy, słodycze i alkohole. W trakcie kryzysu ekonomicznego, popyt na podobne specjały jest spory, ale Ministerstwo Magii dołożyło starań, by przynajmniej ceny przyrządzanych na miejscu potraw oraz deserów pozostały przystępne dla obywateli. Kącik restauracyjny urządzono w pasażach Carkitt Market. Raz w trakcie Festiwalu, każda postać o statusie średniozamożnym może zjeść jeden posiłek oraz jeden deser w jednym z namiotów (za każdy kolejny należy zapłacić 10 PM): porcję hinduskiego curry z jagnięciny, chińskiego kurczaka w sosie słodko-kwaśnym, lub norweskiego łososia ze szpinakiem. Wśród deserów dostępne są daktyle otaczane sezamem, lukrecjowe duńskie cukierki, lub orzeźwiający koktajl z mango. Postaci o statusie zamożnym i bogatym mogą stołować się tutaj bez ograniczeń.
Dodatkowo, z handlarzami można się targować, ale rezultat zależy wyłącznie od ich dobrego nastroju (na próby nie wpływają biegłości postaci). Aby porozmawiać z handlarzem, należy rzucić kostką k100. Wynik k70 lub wyżej oznacza, że handlarz jest w dobrym nastroju i w cenie (darmowego lub kosztującego 10 PM) posiłku postać otrzymuje dodatkowo: paczkę ręcznie zwijanych papierosów z Rosji (niskiej jakości) lub mocny gruziński trunek (czacza) lub saszetkę egzotycznych przypraw (do wyboru). Postać dziecięca może otrzymać landrynki o smaku anyżku, chałwę, lub wafelek przekładany karmelem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:13, w całości zmieniany 1 raz
Wybrała dla Deirdre śliczną dziewczynę.
Złotowłosą, o głęboko brązowych oczach i rumianych policzkach. O delikatnych dłoniach zwieńczonych smukłymi, długimi palcami. O szczupłym ciele obdarzonym idealną proporcją. I liczyła, że ta piękna, mugolska gęś zginie dziś w długich męczarniach.
Od spowitych mgłą zmęczenia wydarzeń zapomnianych w głębi lasu minęło zaledwie kilka dni, a złość nie osłabła jeszcze widocznie; oczy wciąż zabarwiały się czerwienią a gorąc rozgrzewał mięśnie od środka, za każdym razem, gdy tylko przypomniała sobie ich impertynencję. Ich egoistyczną potrzebę zachorowania na niezidentyfikowaną zarazę, wzbudzenia krótkotrwałej chęci zapewnienia im ulgi - tylko po to, by finalnie zdradzić ją klątwą. Bo te klacze musiały coś na nią rzucić. Wykrzesały ze swoich żył jeden z nieznanych dotychczas mugolskich wynalazków i jakimś cudem sprawiły, że magia w jej dłoniach obróciła się przeciwko władającej nią czarownicy, wybuchła w karmazynie złośliwej krwi, jaką pluły liczne, głębokie rany. Wszystkie musiały za to zapłacić. Prędzej czy później - zrobią to, na każdą z nich w ciemnościach czaiło się już ostrze gotowe otworzyć fizyczną powłokę i wypruć z niej wnętrzności; dziś przyszła pora na Anabelle. Dziewczyna podążała za nią w lekkim już przestrachu, niepewna, dlaczego ciemnowłosa towarzyszka milczała za każdym razem, gdy z dużych, malinowych ust ulatywało pytanie. Dokąd idziemy, dokąd mnie zabierasz? Dlaczego tu jesteśmy? Wren ciągnęła ją za nadgarstek, mimo utrzymującego się zmęczenia organizmu szła szybko, nie pozwalała mugolce wziąć ni jednego oddechu wytchnienia. Zbliżała się ich godzina.
Zieloną sukienką młódki raz po raz szarpały ostre gałęzie. Stopy nikły nieznacznie w posłaniu utkanym z rozmiękłego niedawnym deszczem mchu, a jesienne spojrzenie skrzyło się coraz okrutniejszym niezrozumieniem; spróbowała się zatrzymać - lecz nadaremnie, bo zaciśnięta wokół jej dłoni w żelaznym uścisku ręka pchnęła ją dalej, zmuszając do dalszej podróży. To nie była już ta sama Wren. Nie była utkaną z kłamstw przyjaciółką, nie była oparciem ani przyjaznym ramieniem wiecznie służącym upragnionym wsparciem dla porzuconej przez los sieroty w wojennej zawierusze; coś zadrżało w piersi młodego, zaledwie siedemnastoletniego dziewczątka, gdy w końcu - mimo niechętnego niedowierzania - zdała sobie sprawę, że jest w niebezpieczeństwie.
- Nie rozumiem... Co to? - zlęknione pytanie wyrwało się spomiędzy suchych warg, gdy za ramieniem prowadzącej ją Azjatki dostrzegła zamrożoną w ziemi figurę. Ogromną głowę wzniesioną z jasnej gliny, niby nietkniętą przez czas, nieporośniętą żadnym śladem leśnej zieleni, niezniszczonej przez trawiący wszystko dokoła czas. Spoczywał tu tytan. To, co z niego zostało; dumne, spoglądające w nicość popiersie potężnego sojusznika, który zawiódł - w najczarniejszej godzinie. Wren przystanęła w pół kroku, przechyliła głowę do tyłu, gołębio, i przyjrzała się posągowi; odnalazła go pośród chaszczy i wszechobecnej ciszy, podążając nieistniejącą do niego drogą, lawirowała wokół drzew tak długo, aż w końcu objawił się przed nimi w całej swej zapomnianej okazałości, niemy świadek pierwszej z magicznych wojen. Doskonale zadbany, pomimo reżimu towarzyszącej mu natury. Nie potrzebowała zegarka, by wiedzieć, że podróż zajęła dłużej niż przewidywała - lecz z podobnym przeświadczeniem sprowadziła tu Anabelle o wiele wcześniej niż instruowała Mericourt, nieskora spóźnić się przez opieszałość ruchów adolescencyjnego, niby tak zwinnego ciała skrywającego w sobie bezdennie tandetną duszę.
- Jesteśmy na miejscu - zapowiedziała enigmatycznie, zwróciła się ni to do złotowłosej, ni do tańczących wokół nich cieni; rzucały je rozległe korony górujących wysoko drzew, sprawiały, że miejsce to, pomimo izolacji, wydawało się tętnić życiem. Brutalny uścisk rozluźnił się w końcu, pozwolił Anabelle unieść zaczerwienioną dłoń do piersi i przycisnąć ją do siebie w przestraszonym zdumieniu, zaś palce musnęły glinę formującą wyżłobioną część hełmu. Metaforycznie - miejsce piękne, miała jednak nadzieję, że nigdy nie podzieli losu przeznaczonego do wielkości tytana. Że nie okaże się zawodem, beznadziejnym i dennym, godnym jedynie zakopania w zimnej ziemi i zapomnienia na wieki. - Deserpes - wskazała nagle krańcem kasztanowego drewna na gotową znów odezwać się mugolkę; różdżkę wysunęła uprzednio z rękawa cienkiego, grafitowego płaszcza, mimo własnego osłabienia stworzyła pod i wokół stóp dziewczęcia ruchome piaski uniemożliwiające jej ucieczkę. Podjęłaby próbę wcześniej czy później - a Azjatka nie zamierzała gonić jej wśród okolicznej gęstwiny, ryzykować zagubieniem. Co zrobiłaś, jak to zrobiłaś, nic nie rozumiem, Anabelle pisnęła w pochłaniającym umysł przerażeniu, próbowała wyswobodzić się z transmutacyjnych więzów, lecz nie miała ani wystarczająco siły, ani jakiegokolwiek talentu. - Obscuro - zaintonowała rychle Wren. Chciała pozbawić ją możliwie najważniejszego zmysłu, sprawić, by w ciemności oczekiwała uderzenia, lecz wiązka zaklęcia ledwie drasnęła wątłe, zmagające się z podłożem ciało. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie dziś - szósty września był jedynym dniem, w którym magia okazała jej nieposłuszeństwo. Tak miało pozostać. - Obscuro - spróbowała ponownie, tym razem nazwę zaklęcia wypowiadając twardo, zimno, pewnie. I udało się - czarna opaska oplotła głowę Anabelle, pozbawiając ją wzroku, wyrywając z gardła zaś coraz głośniejszą prośbę o pomoc. Wznosiła ją do nieba, do nieistniejącego wybawcy, bo przecież nikt nie zauważy nawet jej zniknięcia. Była nikim - dla świata i dla Wren, a tym bardziej już dla Deirdre. Azjatka oparła się ramieniem o bok ułożonej wśród zieleni głowy, wpatrując się w ten specyficzny taniec oferowany jej uciesze przez dziewczynę; wiła się, próbując zarówno zerwać ze swej twarzy przysłaniającą oczy ciemność, jak i wznieść stopy ponad przytwierdzające ją do podłoża piaski. Głupia.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Śmierciożerczyni zmaterializowała się z mgły tuż obok Chang, lekko i płynnie; mroczne kłęby uformowały się w smukłą sylwetkę, bladą twarz i czarne, rozpuszczone włosy, luźno spięte z jednej strony ciężką, złotą wsuwką z rubinami.
- Dlaczego ona? – spytała od razu, spokojnie. Bez powitań, bez zadowolonych (lub wręcz przeciwnie) spojrzeń. Właściwie spojrzała na Wren z ukosa tylko przelotem, beznamiętnie, uwagę poświęcając szarpiącej się w ruchomych piaskach dziewczynie. Naprawdę prześlicznej, dostrzegała to nawet pomimo rozpaczliwych ruchów oraz opaski przesłaniającej oczy. Spod materiału płynęły łzy, podkreślając rumianą skórę; krople lśniły w dołeczkach w policzkach, sunęły wzdłuż perfekcyjnie skrojonych ust. To jednak złote włosy ułożone w pięknych puklach na drżących ramionach przyciągały wzrok najskuteczniej. Szkoda, że miała do czynienia z brudną mugolką, inaczej mogłaby sprowadzić ją do Białej Willi w ramach kolejnego prezentu – ale dziewczyna i tak miała tego wieczoru istotne zadanie do spełnienia. Nieistotne, kim była, dla Deirdre ważniejsza była motywacja Wren. Przyciągnęła tu tę szlamę, bo…była łatwym łupem? Spodobała się jej? Wydawała się żywotna, a więc gotowa, by wytrzymać długie lekcje? Skośnooka podeszła do szamoczącej się blondynki, powoli obchodząc ją dookoła z bezpiecznej odległości, by nie pobrudzić piaskiem wysokich butów. – Nada się – skwitowała po prostu, zgrabnie omijając wyższe krzewy, odłamki gruzu i nierówności; poruszała się zwinnie, finalnie spoglądając prosto na Wren. Wzrokiem czujnym, przeszywającym, w pewien sposób chorym – tęczówki już całkowicie zlały się głęboką barwą czerni ze źrenicą. - Jesteś gotowa – stwierdziła, nie zapytała; nie zamierzała marnować czasu na troskliwe gruchanie nad początkującą, by upewnić się, że jest w stanie podołać wspięciu się na pierwszy poziom wtajemniczenia. – Ta potężna rzeźba miała być jedną z głównych broni podczas pierwszej wojny czarodziejów. Bronią potężną, okrutną; naczyniem, w które wlano magiczną moc w niespotykanej ilości – zaczęła zdecydowanym, mentorskim tonem, czystym i gładkim, odczuwając dawno niewidzianą przyjemność: z tego, że pouczała, dzieliła się wiedzą, przekazywała swoją siłę dalej, szlifując na razie dość kostropatą powierzchnię bezkształtnej skały. – Potraktuj to jako metaforyczną przestrogę. Biała glina, z której go wykonano, nie wytrzymała potężnych sił. Pozornie to niezwykle trwały, bez wątpienia piękny materiał, mający swoją historię oraz budzącą respekt odporność, ale gdy przekroczono jego wytrzymałość…cóż, został zniszczony przez to, co miało uczynić go nieśmiertelnym i niemożliwym do destrukcji – Przesunęła palcem po wyłaniającym się z zieleni kawałku głowy posągu: tylko ona przetrwała zagładę spowodowaną implozją, opisywaną na kartach ksiąg i roczników. – Podobnie stanie się z tobą. Jeśli sięgniesz w mrok zbyt głęboko, jeśli mnie nie posłuchasz, jeśli zaczniesz szarżować – rozpadniesz się na kawałki. I to nie tak czysto i heroicznie jak ta rzeźba. Mogą wypłynąć ci gałki oczne, możesz zadławić się własnym językiem, zalać krwią lub powoli niszczeć w długiej, początkowo niezauważalnej prawie agonii – przekazywała informacje spokojnie, prawie czule, jakby informowała nie o koszmarnych konsekwencjach a opisywała menu złożone z samych rarytasów. – Podejdź – rozkazała po krótkiej chwili milczenia, pozwalając, by przestrogi w ciszy wybrzmiały dokładniej i odpowiednio głęboko wsiąkły. - Żeby sięgnąć po czarną magię musisz tego naprawdę chcieć – i musisz ofiarować coś z siebie, poświęcić część własnej czarodziejskiej aury, sięgnąć po to, co w tobie najbardziej wrażliwe i cenne – poinstruowała chwilę później, przystając za Wren, tak blisko, że owiewała gorącym oddechem jej ramię. – Skup się na sobie, znajdź to miejsce, aż wibrujące od…właśnie, od czego Wren? Nienawiści, pogardy? Od najgorszych wspomnień? – ciągnęła, dotykając lodowatymi palcami jej skroni. – Może czujesz je tutaj, chmurne myśli, echa koszmarów – przesunęła dłoń niżej, na sekundę zaciskając ją mocno na szyi czarownicy. Przytrzymała rękę na tyle długo, by Chang zabrakło tchu, mięśnie krtani napięły się przyjemnie pod opuszkami palców. – A może ściska cię za gardło lęk albo palący gniew zamknięty w niewyrzuconym krzyku? – wychrypiała, w końcu pozwalając dziewczynie na zaczerpnięcie oddechu, lecz blada dłoń ślizgała się po jej ciele dalej, zatrzymując się na piersi, a później podbrzuszu, promieniującym gorącem nawet przez warstwy ubrania. – Dla każdego to inne miejsce w ciele, w magicznej aurze. Dla wielu jest to wiodąca ręka, ja – najczęściej czerpię stąd – dłoń zamieniła się w pięść, wciskającą się w dół brzucha Wren. To tu kumulowały się u Deirdre skrajne emocje, rozbłyskujące potem na całe ciało; z biegiem lat i doświadczeń nauczyła się budować czarnomagiczną siłę wydestylowaną z uczuć, wspartą raczej prymitywnym, oszalałym pożądaniem i pragnieniem władzy, ale uważała, że to doskonałe paliwo: wzniecające niepowstrzymany pożar. – Sięgnij po to, a potem zaciśnij palce na różdżce. Pewnie. I przyciśnij ją do jej przedramienia – instruowała ją dalej, ciągle stojąc tuż za nią, nie po to, by ją wspierać – a raczej wywierać presję, wzbudzać dyskomfort tak bezpruderyjną, nieprzyjemną bliskością. – Flammare – przedstawiła inkantację szeptem; prostą, z jasnym, fizycznym efektem. – Przypomnij sobie nasze pierwsze spotkanie – dodała, a w końcu jej głos zabrzmiał nieco przychylniej, chcąc przywołać wspomnienie poparzonej skóry, woń dymu, tlącego się mięsa.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- To najładniejszy ze wszystkich moich okazów. O najmocniej pożądanej krwi, niezwykle skutecznej - odpowiedziała miękko na zadane przez kobietę pytanie, jednocześnie uchylając rąbka tajemnicy swojej motywacji. Nie była podniosła, wbrew pozorom była wręcz okrutnie przyziemna, ale żadna z dziewcząt nie była lepsza od drugiej w innej kategorii. Poza urodą i szkarłatem posoki nie miały światu nic do zaoferowania. - Nie chciałam przyprowadzić, dać ci byle czego - zapewniła szczerze, ignorowała przy tym przerażony głos dziewczęcia, które zarejestrowało zagrożenie kolejnej osoby spętanej wstęgą otaczającej jej ciemności. Z zadowoleniem skinęła głową, gdy Anabelle spotkała się z pozytywną oceną przepięknej damy; teraz nie istniała już dla niej żadna możliwość ratunku, niech pożrą ją ciemne moce, niech na jej skórze wyryją nowe preludium nieznanych arkan, jakie Chang pragnęła w sobie rozbudzić. Podjudzała ją tylko ostatnia porażka - ten nieszczęsny, katastroficzny wieczór w środku lasu, który przeciął jej skórę i przebił ciało buntującym się zaklęciem. Nawet mimo osłabienia organizmu wiedziała, czuła, że da radę. Musiała dać. Innych marzeń, na ten moment, nie miała już wcale.
Deirdre mówiła, Wren milczała. Słuchała jej z uwagą, chłonęła każde słowo, licząc, że wryje się w jej pamięć ogniem, pozostawi po sobie żarzące się wspomnienia, które będzie zdolna odtworzyć przez wiele następnych nocy. Czasem potakiwała delikatnie, czasem po prostu patrzyła na twarz kobiety, patrzyła w jej oczy, odchodząc od popiersia pomnika, którego historię i znaczenie kobieta opisywała tak melodyjnie. Był obietnicą, a okazał się zawodem. To jednak nie było kierunkiem obranym dyskretnie przez jej przeznaczenie; Wren odsunęła się od białej gliny, postąpiła kilka kroków w bok, później do przodu, w ciszy podchodząc bliżej do Deirdre i owładniętej panicznym niezrozumieniem Anabelle. Nawet ona zamilkła teraz na moment, z przerażeniem wsłuchując się w opowieść: nie pojmowała z niej jednak nic, nie wyciągała wniosku z morału, zapewne uznając je za tonące w szaleństwie lunatyczki rozprawiające na temat nieistniejącej magii, jakichś wojen.
Po chwili grot strzały opowieści zwrócił się w jej kierunku. Coś błysnęło w czarnych oczach - strach? podniecenie? -, choć Wren wciąż nie śmiała wchodzić swej nowej mentorce w słowo. Malowała ponury scenariusz, wypływające gałki oczne, dławienie się własnym językiem, żadna z tych konsekwencji nie brzmiała łagodnie, ale czego można było spodziewać się od sił właściwie pierwotnych, nieposkromionych?
Bez wahania ruszyła w kierunku Mericourt gdy została wezwana, lecz kobieta zwinnie znalazła się za nią, szepcząc niemal do ucha. Jej spojrzenie utkwione było zaś w Anabelle. Musiała zobaczyć w niej coś, co wznieci ten głód; musiała zrównać ją z koszmarem, z emocjonalną agonią, z przejmującą żądzą zemsty, myśląc tak intensywnie, że o mało nie zarejestrowała nawet gdy smukła dłoń przesunęła się po jej szyi, na moment odcinając dopływ powietrza. Spróbowała po nie sięgnąć, łapczywie rozwarła wargi, lecz do płuc nie dotarło nic. I w tym jednym, przejmującym momencie to nie Deirdre ją dusiła. Już nie. Dłoń należała do matki, do jedynej kobiety, która odcinała jej dopływ tlenu przez całe życie, od dzieciństwa, przez adolescencję, finalnie trucizną wlewając się także w dorosłość, która nie należała już do niej, nigdy nie należała. Wren poczuła jak budzi się w niej złość. Jak rodzi się pomiędzy piersiami, ściska w klatce, sięga aż do szyi, tam, gdzie znajdowała się ręka westalki Fantasmagorii. Chciała oderwać od siebie te palce - zimne, lodowate, a jednocześnie tak gorące. Chciała złamać kości, pogruchotać je, zmiażdżyć, sprawić, by nigdy więcej nie śmiały jej dotknąć. Gdy ta odsunęła się w końcu, Azjatka z widoczną na rumianej twarzy ulgą zaczerpnęła powietrza, jednocześnie pochylając się lekko do przodu, jakby nieświadomie uciekając przed pięścią Deirdre przyłożoną mocno do jej podbrzusza; chwilowa przyjemność niby to pieszczotliwego dotyku uległa bulgoczącym w niej emocjom, ukorzyła się przed nimi - poddała. Dyszała, nie tyle z braku oddechu, co z powziętego z letargu amoku.
- Tu - wykrztusiła z siebie chrypliwie, lekko drżącą, lewą dłoń, wolną od różdżki, unosząc do swego splotu słonecznego. W skórę skrytą pod materiałem boleśnie wbijała palce; sunęła nimi w górę, przez piersi aż do szyi. Drażniła pozyskane ostatnio blizny. - To wszystko jest tu - tłumione na co dzień żale, niemy wrzask, kaleczony matczyną surowością bunt. Zgodnie z instrukcją Deirdre palce prawej dłoni mocno zacisnęły się na kasztanowym drewnie, w ciszy wyswobodziła się z jej dotyku, kroki kierując w stronę bezbronnej Anabelle. Chciała ją ukarać. Za wszystko, za co tylko można było karać człowieka, bydło; pamiętała skwierczenie podrażnionej papierosem skóry, pamiętała je przykładając ostrawy kraniec różdżki do dziewczęcego przedramienia, wbijając go w bladą, gładką skórę, w tym samym czasie przytrzymując szamoczącą się gęś. Nie mogła uciec. Nie miała dokąd. Jedynym ukojeniem będzie śmierć - lecz do niej było daleko.
- Flammare - wypowiedziała inkantację trochę zbyt szybko, trochę zbyt porywczo, a skóra zamiast zająć się złośliwym oparzeniem pozostała równie blada. To w jej głowie rozkwitł ból. Zakołysał się mocno od skroni do skroni, na ułamek sekundy przeszył jej czaszkę na wylot, sprawiając, że Wren odsunęła się gwałtownie od dziewczyny, lewą dłonią zasłaniając pulsującą nagle twarz spiętą w grymasie nieoczekiwanego cierpienia. - Co się stało? - spytała w niezrozumieniu. - Chciałam tego. Chciałam, żeby cierpiała, zasługuje na to; byłam pewna, że przelałam tę chęć w moją różdżkę. Co zrobiłam źle? - w otumanieniu migreną spojrzała na Deirdre, głodna odpowiedzi. Musiała to zrozumieć. Musiała pojąć gdzie leży najwrażliwszy ze szkopułów, podnieść się po pierwszej porażce i prędko spróbować znowu, a potem znowu i znowu, aż całe ciało mugolki pokryje się wstrętną, bulgoczącą czerwienią. Może w tym tkwił właśnie problem - chciała doprowadzić do tego zbyt prędko. - Czuję w sobie pierwszą bezwzględność tej magii - przyznała cicho, tak cicho, że jej głos prawie zagubił się w leśnych odmętach. Szanowała ten ból, choć nie pojmowała jeszcze skąd tak naprawdę się wziął. - Ale musiałam ją poczuć, poznać - żeby wiedzieć, że w ogóle istnieje. Teraz już wiem. Paxo maxima - zaintonowała spokojniej, kraniec różdżki przyłożywszy do skroni; zgodnie z lekcją Multon wizualizowała w głowie spokój, to, jak czuć się można było bez istnienia bólu. Nie minął zupełnie, ale osłabł przynajmniej na tyle, by była w stanie znów skupić się na zadaniu. - Spróbuję jeszcze raz - orzekła solennie, patrząc na Deirdre - w mimowolnym poszukiwaniu jej aprobaty.
Wren: 185/202, -5 do kości przez ranę I stopnia, paxo maxima rzucone z uwzględnieniem -10, choć finalnie minus nie miał znaczenia (202-30=172 pż, kara -10 w sumie)
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Do nich musiała jednak dotrzeć, dosłownie i w przenośni, przez krzewy, zasieki, wilcze doły oraz inne przeszkody, na razie, z perspektywy rozpoczynającej wędrówkę dziewczyny, wyglądające na śmiesznie małe. Czas miał przynieść otrzeźwienie, na razie to na Mericourt spoczywała odpowiedzialność za to, by beztroska uczennica nie złamała sobie karku już po kilku krokach niebezpiecznego tańca ze śmiercią, mrokiem i podstępnymi siłami czarnej magii.
- Szlama to dalej byle co, ale ta przynajmniej jest przyjemna dla oka - skwitowała ze spokojem, a przejęcie Wren nie umknęło jej uwadze. Dobrze, cieszył ją blask w oku, spięcie ramion, oblizanie nieco spierzchniętych ust. Potrafiła rozpoznać ludzkie uczucia, przewidzieć niektóre zachowania, wślizgnąć się pod powierzchnię masek, które sama nakładała od tak wielu lat, lecz bieglej posługiwała się męskim alfabetem komunikacji. Kobiety zawsze były bardziej wymagające, zależne od księżycowych cykli, spływające krwią, związane bezpośrednio z magią natury, z prymitywnym i sekretnym kręgiem życia, wybuchającego na popiołach śmierci. Deirdre ciągle bała się tej części siebie, nieskrępowanej, szalonej, opartej na emocjach, a nie chłodzie umysłu, lecz odkąd została matką, pozwalała sobie czuć tę więź mocniej, dosadniej, być może część wypaczonego instynktu projektując na stojącą tuż przed nią dziewczynę. Wcale nie wyglądała na młodszą od niej, równały się wiekiem, ale nie doświadczeniem, a to ono wpływało na hierarchię i na podejmowane ryzyko. Chang pojmowała je, akceptowała, a co najważniejsze, podążała za wskazówkami śmierciożerczyni, ba, żyła nimi, a każde przesunięcie nieco drżących dłoni po ciele potwierdzało jej zaangażowanie.
- Doskonale. A więc czerp z tego, pozwól się temu rozwinąć, wybuchnąć, rozpełznąć pod skórą - kontynuowała, ledwie powstrzymując uśmiech zadowolenia, gdy z ust Wren wyrywał się urywany, spazmatyczny oddech. - To nie będzie przyjemne jeszcze przez długi czas. Będzie dławić, mrowić, krztusić, boleć - dodała ciszej, prawie do kobiecego ucha, wewnętrznie zdziwiona, jak wiele czarna magia ma wspólnego z namiętnością. Bolesną, obcą, będącą tematem tabu, którym straszy się grzeczne dziewczynki i chłopców; zarezerwowaną tylko dla mężczyzn, groźną, kończącą się w większości przypadków dla kobiety śmiercią lub obdarciem z intymności i zamienienia jej czarodziejskiej mocy w tą skupioną na budowaniu rodziny. Nie chciała tego ani dla siebie, ani dla Wren: potrzebowały skupienia i magii gdzieś indziej, na wojnie, wśród krwi szlamu oraz zdrajców. Dojdą do tego małymi krokami, wspólnie - nieudane zaklęcie nie zdziwiło Mericourt ani trochę, Chang porywała się na coś prostego tylko z punktu widzenia Deirdre. A ona zanurzyła się w mroku już wiele lat temu, pozwoliła Eliksirowi Rozpaczy bulgotać w żyłach, umarła, by stać się tym, kim była w tym momencie. Silna, niewzruszona, budząca lęk.
- Nie - powstrzymała Wren, zanim ta ponownie przyłożyłaby różdżkę do przedramienia zapłakanej ofiary. - Kolejne nieudane zaklęcie zapewne pozbawiłoby cię wiodącej ręki, a to stworzyłoby zbyt wiele niedogodności - kontynuowała tonem tak wyzutym z uczuć, że równie dobrze mogłaby informować o tym, że w konsekwencji niedziałającej inkantacji Chang wypadłoby kilka włosów. Śmierciożerczyni wyczuwała zachwiania magii, prawie współodczuwała potworną migrenę, przeszywającą głowę brunetki ostrzami cierpienia. Musiały działać ostrożniej, rozsądnie, wbrew wszystkiemu nie chciała stracić nowej uczennicy - zabawki? - już dzisiaj, na początku drogi.
- Popatrz na mnie. Na moje usta. Na moją dłoń - poleciła, zdecydowanym gestem chwytając Wren za ramię, by przesunąć ją w bok. Jej skośne oczy, tak podobne i zarazem odmienne od jej własnych, lśniły zawodem, ambicją i prawie szczenięcym pragnieniem aprobaty: to właśnie do lustrzane odbicie wzroku Deirdre sprzed miesięcy, dotknęło ją najbardziej. Na tyle, że nie złagodziła dyskomfortu w żaden sposób, surowo przechodząc do pogłębienia nauki. Złotowłosa ciągle pozostawała uwięziona i bierna: Mericourt chwyciła ją mocno za łokieć, obnażając przedramię, a potem wypowiedziała inkantację powoli, wyraźnie, artykułując pieczołowicie każdą głoskę, przekręcając nadgarstek tak, by wydobyć z zitanowego drewna wyraźny blask. - Flammare - wypowiedziała, a zaklęcie stało się faktem: na delikatnej, zdrowej skórze Belle zaczęły wykwitać podrażnienia, a potem bąble, pękające, piekące, wydobywajace z drżących od szlochu ust ofiary piskliwy krzyk. Prosta, prawie prostacka tortura: lecz nawet ona zaczynała od pozbawiania życia ćwierkających ptaszków. Wspomnienie dusznego pokoju w Parszywym Pasażerze napawało ją dziwnym rozczuleniem - i z przebłyskiem tego niespotykanego uczucia zwróciła się po chwili w stronę zafascynowanej Wren. - Musisz chcieć to zrobić. I musisz to poczuć - poinstruowała ją dla odmiany miękko, prawie opiekuńczo, prześlizgując się z jednego nastroju w drugi; mącąc, niepokojąc, frustrując. Pieszczotliwie odgarnęła ciemne włosy Azjatki z jej ramienia, po czym ponownie uniosła własną różdżkę, przykładając ją do szyi uczennicy. Flammare wybrzmiało ponownie, teraz skośnooka mogła obserwować każde drgnienie pełnych, czerwonych warg Deirdre, wypowiadających inkantację tuż przed nią. I dla niej: to już nie było zgaszenie papierosa, a ciężar czarnomagicznego zaklęcia, serwujący ból na wrażliwej skórze szyi. - Skoncentruj się na bólu - poleciła z lekkim uśmiechem, który w końcu pojawił się na jej twarzy, wbrew pozorom nie czyniąc jej ładniejszą: podkreślał ostre rysy, czerń tęczówek, fioletowe cienie pod oczami, rozszerzone nozdrza. Nie dbała o to, dawała Wren lekcję, krótką, ale na pewno potwornie bolesną, pozostawiającą po sobie brzydkie ślady: poznawała na własnej skórze działanie czarnej magii, jej siłę, aurę, konsekwencje. Mericourt nie przytrzymywała różdżki długo, do zaledwie pierwszego krzyku: później odsunęła ją powoli, z satysfakcją przyglądając się zaczerwienionej skórze szyi. Prowokującej do dotyku lub wręcz drażniącego pocałunku. Nie uczyniła tego, opanowana i spokojna, nie odrywając wzroku od oczu Wren, które z każdą chwilą zdawały się rozumieć więcej.
| flammare1, flammare2
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- Szlama? Co? - jęknęła Anabelle, zapłakała głośno, przesunąwszy ręce na górną krawędź czarnej wstęgi. Nie próbowała już dostać się pod nią, nie drapała delikatnej, podrażnionej skóry znaczonej głębokimi, podłużnymi ranami sączącymi krew; tym razem usiłowała zerwać opaskę z wierzchu. Jakkolwiek oderwać ją od swej twarzy, nawet jeśli miałaby odejść wraz z mięsem, z cieniutką powieką i warstwą rzęs, brwi. Musiała przecież zobaczyć, co działo się przed nią, wokół niej. Musiała zobaczyć tę nieznaną, okrutnie brzmiącą kobietę, zimną i niewzruszoną, sprawdzić kim była, a jednocześnie ocenić nadszarpniętym okiem, w jaki sposób wydostać się z czegoś, co przytwierdzało ją do podłoża. Piaski bowiem nie ustępowały. Dziewczyna trwała w bezustannym unieruchomieniu, zredukowana do wyjącej, przerażonej masy krwi i kości, na co Wren uśmiechnęła się kącikiem ust. Być może pozwolenie jej na ucieczkę pośród wysokich, dumnych drzew i rozmiękłego mchu byłoby zabawniejsze, lecz nie po to spotkały się dziś z Deirdre - by gonić króliczka, zamiast od razu go oskórować.
- To jedyne jakkolwiek logiczne kryterium - zgodziła się spokojnie. - Żadna z nich nie jest za mądra. Żadna z nich nie jest przydatna w inny sposób, niż swoją młodością, urodą - a te skazywały je na śmierć. Na pojmanie przez pozorną sojuszniczkę, odizolowanie od niemagicznej społeczności, skazywały je na przyrównanie do skórzanego wora wypełnionego cenną, choć w oczach Mericourt brudną krwią. Anabelle niewątpliwie czuła dziś swą rolę bardzo dokładnie. Poznała jej prawdziwy smak, poznała mrowiące pod skórą, cierpkie uczucie kłębiącego się robactwa, które winno wypełznąć z każdego zranienia. Z każdą sekundą wydawało się jej coraz bardziej, że gdzieś pośród mięśni i mięsa rozbudzały się tłuściutkie, białe larwy wijące się w niej w obrzydliwym, obezwładniającym tańcu - ale Wren nie zwracała już uwagi na jej wycie, na płacz, nawet na jej obecność.
Złość żarzyła się czerwienią. Wypływała spod czarnego, zwęglonego drewna, buchała pośród popiołu, gotowa objąć wszystko szatańską pożogą; Deirdre podjudzała w niej to uczucie, pozwalała wściekłości przybrać formę i wypełnić ją doszczętnie, wypełnić każdy kawałek, każdy skrawek ciała, aż Chang nie znała poza nią niczego innego. Stała się nią, tą dominującą siłą - lecz nie tak pięknie, nie tak dokładnie, jak czynić mogła to sama Mericourt. Rzadko kiedy uczucia dochodziły w niej do głosu. Te dobre, te złe, wszystkie z nich tkały bezpieczne, kontrolowane maski, zamiast odezwać się w niej pełnym, donośnym głosem, a teraz zbierała tego pokłosie. Postępem - i to niespodziewanie wręcz prędkim - był fakt dopuszczenia do siebie świadomości istnienia tej uśpionej zazwyczaj furii.
- Dusi. Dusi jak dym przy pożarze, odbiera mi dech - wykrztusiła z siebie tylko. Wiedziała już o jej istnieniu, o obnażonych w ciemności zębiskach i drżącej w podnieceniu gotowości do pożarcia wszystkiego, co tylko nieopatrznie znajdzie się na jej drodze - ale nie potrafiła jeszcze w pełni wykorzystać jej potencjału. Zaklęcie zawiodło. Być może zawahała się w ostatniej chwili, być może nie utrzymała w sobie tego pragnienia, a czarna magia brutalnie odpowiedziała jej stosowną ripostą, posyłając w objęcia fałd mózgu okrutną migrenę. Przed oczyma zaiskrzyły setki czarno-białych mroczków a nogi przez moment odmówiły posłuszeństwa, mięknąc w kolanach, choć nie upadła - nie mogła, nie była na tyle bezsilna, nie była na tyle beznadziejna, by pokazać Deirdre pełnię swojego niespodziewanego cierpienia. Kasztanowiec na moment dotknął skroni, lecz nie wykrzesał z siebie żadnego z dwóch niewerbalnie zaintonowanych zaklęć leczniczych. Pozostałości migreny przylgnęły do jej umysłu uparcie.
Wiedźma przerwała jej próbę ponownego rzucenia ukazanej inkantacji, sprawiając, że brwi Azjatki ściągnęły się w niezrozumieniu - zanim Mericourt nie wytłumaczyła jej możliwych konsekwencji. Wren instynktownie cofnęła więc dzierżącą różdżkę dłoń, ostry kraniec odsunął się od dziewczęcej skóry, pozostawiając po sobie jedynie białawy ślad szpicu wciśniętego w poły jej ciała, nic więcej. Żadnego oparzenia. Bez słowa usłuchała zatem instrukcji swej mentorki, patrzyła, jak kobieta dopada Anabelle po uprzednim pchnięciu jej w bok, by ustąpiła jej miejsca; czarne tęczówki wpatrywały się z fascynacją, z miłością w wykwit obrażeń prędko formujący się na przedramieniu młodego dziewczęcia. Skóra zaczerwieniła się złowrogo, pokryła bąblami, otwartymi kawałami odsłoniętego mięsa. Widok obrzydliwy, lecz nie dla niej, nie dla nich; Wren chłonęła ten drugi już stopień ukazanej potęgi ciemnych mocy całą sobą, postąpiła do przodu o pół kroku, z szeroko otwartymi oczyma przyglądając się zaognionej przez różdżkę czarownicy ranie, nim ta ponownie zwróciła się do niej. Dopiero po chwili tęczówki Chang oderwały się od specyficznego, anatomicznego spektaklu i powróciły do twarzy Deirdre.
- Niesamowite. W twoich dłoniach to takie oczywiste, jakby zupełnie pozbawione wysiłku - powiedziała cicho, widocznie zachwycona, poruszona łatwością, z jaką Mericourt ułaskawiała sobie czarną magię. - Kiedy będę w stanie to powtórzyć? - spytała głosem ociekającym pragnieniem i pasją, delikatnie przechyliwszy głowę w kierunku dłoni odgarniającej jej włosy. Całe szczęście - z prawego ramienia. Dei nie musiała widzieć karykaturalnej blizny znaczącej lewą stronę, miejsce, w którym u każdego zdrowego człowieka winno znajdować się ucho. Nieuszkodzone, nieodcięte, całe; ale było to kwestią czasu, Wren wiedziała bowiem, że nie będzie prezentować się tak do końca życia. Nawet jeśli zdobycie popiołu feniksa kosztowało małą fortunę, odnalazła tę ingrediencję, wyciągając ją niemal spod ziemi, z bram samych piekieł, by zatrudnić znajomą alchemiczkę do odpowiedzialnego zadania spreparowania nowego narządu. - Kiedy czarna magia uzna mnie za swoją, nie zagrozi odcięciem ręki? - kontynuowała, niezrażona suchością własnego gardła. - Jej odpowiedź na moją próbę, ten ból, czy dopada też doświadczonych w ciemnych mocach magów? Może być gorszy, silniejszy? - była głodna cierpliwych, mentorskich tłumaczeń Deirdre, z dziecięcym wręcz zaangażowaniem pragnęła wiedzieć więcej i więcej, by nie popełnić następnym razem podobnych pierwszej próbie błędów. Jednakże... Czy to za potok pytań, czy po to, by nauczyć ją smaku tego cierpienia, kraniec różdżki Mericourt przycisnął się do jej własnej szyi, a inkantacja zapiekła wściekle. Oparzenie powstawało teraz na niej. Budziło się do życia pośród bladej, niebywale wrażliwej skóry, gryzło ją, pluło jadem, kąsało zawzięcie, nieustannie; na wzór ich spotkania w Piórku Feniksa zdumiona obrotem sytuacji Wren spróbowała zachować ciszę, lecz nie trwało to długo, zanim z jej gardła wydobył się chrapliwy, przeciągły jęk, krzyk. Nogi znów ugięły się pod nią, a ręka wolna od kasztanowego drewna wystrzeliła w kierunku dłoni Deirdre, zaciskając się lekko - absurdalnie wręcz nieboleśnie, jakby prosząco - wokół jej nadgarstka. Skoncentruj się na bólu. Czuła go w sobie, czuła go na sobie, czuła jak palił ją żywym ogniem, utrudniając oddech; niemal zapomniała w tym wszystkim o nabieraniu do płuc powietrza, twarz zaczerwieniła się zatem mocno, zanim kobieta nie odsunęła od niej zitanowej różdżki, pozwalając Azjatce zachwiać się na nogach. Nieświadomie cofnęła się o kilka kroków, niepewnie czując mięśnie, lecz nie upadła. Drżała tylko, opuszkami palców poznając podrażnioną fakturę skóry szyi; pod jej dotykiem pękały nowe bąble, wydobywając spomiędzy jej ust kolejne jęknięcia.
- Nie - wydusiła z siebie; nie - co? Nie rób tego, nie obracaj się przeciwko mnie, nie pokazuj mi tej potęgi? Długa chwila, wypełniona ciężkim, chrapliwym oddechem, dzieliła ją od ponownego odezwania się, od wezbrania w sobie siły, zepchnięcia fizycznego ognia na dalszy plan - bo znów przypomniała sobie, kim jest. Odchrząknęła. Z ręką wciąż przyciśniętą do świeżej rany zmusiła nogi, by podtrzymały ją w powietrzu, wyprostowała plecy i spojrzała na Deirdre z twarzą znów niemal perfekcyjnie kamienną. Tylko czarne oczy zdradzały utrzymujący się w niej ciągle ból. Drżały jej palce, drżały jej łydki, ale to nic. Zniosła to, znosiła w imię swego pragnienia. - Rozumiem - odparła w końcu po przeciągłym momencie milczenia, mocno, twardo, choć dalej ochryple, z trudem przełykając ślinę. Nie krzywiła się jednak, nawet jeśli ruch szczęki powodował poruszenie się pokrytego oparzeliną ciała. - Miejscowe oparzenie, rozkwita... powoli, ale precyzyjnie. Jak płomień pochodni przyłożony do ciała, dotykający go gorącym językiem. Pali skórę. Nie od razu, stopniowo, myślę, że dopóki nie zwęgli jej doszczętnie. Albo dopóki różdżka nie zostanie cofnięta, a zaklęcie przerwane - dywagowała niczym prawdziwy zgłębiający temat uczeń, ujawniając własne przemyślenia. Co kilka słów Azjatka robiła krótką przerwę, oddychała głęboko, przełykała, jakby odnawiając kontrolę nad spętanym bólem i adrenaliną organizmem. Mówienie nie było łatwe. Nie było przyjemne. Ale pokazywała całą sobą, że fizyczne tortury była w stanie znieść - przezwyciężyć. - Wkładając w inkantację więcej mocy, można poparzyć większy płat skóry? - zapytała, wciąż nieoswojona z metodyką działania czarnej magii. Nie wiedziała, na ile była ona podobna do uroków, na ile kapryśna, na ile zależna od intencji rzucającego. - Co jeśli skieruje się promień tego zaklęcia na, powiedzmy, oczy? - Coś zaskrzyło się w niej sadystyczną przyjemnością, wzrok pomknął natomiast w kierunku Anabelle, która w przerażeniu łkała teraz nad bolesną ręką; dygotała się cała jak drzewo porwane przez porywisty wiatr.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Podobnym musiała wykazać się Wren. Tak do niej podobna i tak różna; zebrała o niej kilka strzępów informacji, lecz więcej dowiadywała się osobiście i to nie z krótkiej historii skośnookiej dziewczyny, a z rozsianych w czasie urywanych spotkań okruchów. Zaradna, przyziemna, ambitna, lecz w inny sposób, bardziej rzeczowy, pozbawiony polotu; zagubiona, zbyt emocjonalna, zbyt towarzyska, może nawet rozkojarzona, z czego nie zdawała sobie sprawy. I dobrze: Mericourt zamierzała wykorzenić słabości, wyrwać korzenie poznania, porzucić Chang na lodowatej, nagiej skale i dopiero tam obserwować powolny wzrost. Bez innego wsparcia, w trudnych warunkach, bo tylko takie gwarantowały magiczny hart.
- Czarna magia zawsze wiążę się z wysiłkiem – weszła jej w słowo, zerkając przez ramię w oczy Wren. Rozczulone, prawie rozkochane, spragnione; dostrzegała w tym spojrzeniu jakąś wersję siebie sprzed lat, choć ona nie była aż tak…emocjonalna, naiwna, chętna? Szukała władzy, ale bała się mrocznych sztuk, obrzydzały ją, budziły wpojony latami pokorności sprzeciw. Pierwsze inkantacje, wypowiadane jeszcze w towarzystwie Blacka, powodowały mdłości. U stojącej teraz, obok niej, czarownicy także powinny, nie dlatego by gloryfikować podobieństwo pochodzenia, ale po to, by boleśnie pokazać Chang konsekwencje. I by ją złamać, nadwyrężyć, rozciąć, bo tylko niszcząc to, z czego została stworzona, mogła stworzyć się na nowo, ułożyć w trwalszy sposób, sięgając wyżej niż przypuszczałaby. – I zawsze wiążę się z bólem. Z poświęceniem. Niezależnie od lat praktyki – będzie z ciebie czerpać, szukać słabych stron, wślizgiwać się w wątpliwości, a potem rozsadzać od środka. Ta moc niszczy – kontynuowała ze spokojem, prawie troskliwie, choć twarz Mericourt nie wyrażała żadnej emocji. Nawet rozbawienia niecierpliwym pytaniem o termin. Urwała, spoglądając na lśniące wilgotną pasją oczy Wren. Tak ambitna, tak spragniona, tak nieświadoma. Zabójcze połączenie. – I ta moc zabija. Dopóki nie zdasz sobie z tego sprawy i nie potraktujesz jej z należytym lękiem, szacunkiem i pokorą, nawet pozornie proste zaklęcie będzie w najlepszym przypadku nieudane lub śmiertelne, w najgorszym – uczyni cię kaleką, cierpiącą latami w niewyobrażalnej agonii. – Mówiła bez podnoszenia głosu, kpiny czy pogardy, za to z mrożącą krew w żyłach powagą. Nie zamierzała się powtarzać, uczennica albo pojmie pewne podstawy od razu, albo szybko przestanie zasługiwać na to miano. – Nie dostaniesz terminu ani wytycznych. To nie alchemia, gdzie zawsze, jeśli podążysz za wskazówkami i drobiazgowo zważysz ingrediencje, otrzymasz skuteczny eliksir. Śpieszą się tylko głupcy – a tacy nie zasługują na mój czas – ucięła serię pytań Wren dość stanowczo, surowszym spojrzeniem dając do zrozumienia, że nerwowe, dziecięce i metaforyczne szarpanie za rękaw, by już-natychmiast otrzymać upragnioną zabawkę, nie będzie akceptowane. W żadnej formie.
Nie zamierzała karać jej fizycznie, zresztą, czułe Flammare zasługiwało raczej na miano pieszczoty – była to forma nauki, lecz i sposób badania ciała Wren. Delikatnego, wrażliwego, podatnego. Deirdre spoglądała na twarz uczennicy bez mrugnięcia, z prawie nierzeczywistym, chorym skupieniem, zadowolona z pulsującego w zitanowej różdżce ciepła. Wzbudzanego także ochrypłym jękiem Wren, zaskakująco miłym dla ucha. Brzmiała…satysfakcjonująco, a chwyt gorącej, nieco lepkiej od bólu i przejęcia, dłoni na nadgarstku dobrze dopasował się do urywanej symfonii. – Znam jednego czarnoksiężnika, który osiągnął to, o czym mówiłaś. On jednak jest ponad człowieczeństwem. Może kiedyś, jeśli podołasz, dostąpisz zaszczytu poznania go – dopiero po krótkim spektaklu bólu odpowiedziała na resztę wątpliwości: tylko Czarny Pan zdawał się obojętny na niszczące działanie czarnej magii. – Drugi podąża wytyczoną przez Niego drogą; to czarodziej o niesamowitej sile. I to on nauczył mnie wszystkiego, co wiem – dodała ciszej, w zamyśleniu, świadomie zdradzając strzępki informacji o sobie. Niemożliwe do ułożenia w pełen obraz, ale niezbędne, by Wren, pomimo bólu, zrozumiała, że ma szansę osiągnąć podobną wielkość. O ile odda procesowi nauki całą siebie. – Proszę cię, Wren, to dopiero początek. Nie lubisz się tak bawić? – uśmiechnęła się na sekundę, ironicznie i ciepło, obserwując pękające pęcherze oraz ból nieco ochładzający rozbiegane spojrzenie Chang. Zdającej pierwszy, nieoficjalny egzamin: zero łez, pretensji, kulenia ramion, raczej próba poradzenia sobie z dyskomfortem i wyciagnięcia wniosków z płomiennej lekcji. Mericourt słuchała wywodów brunetki w milczeniu, a złośliwy uśmiech przybrał łagodniejszy, choć niemniej drapieżny odcień. Pozwoliła sobie na zdradzenie zadowolenia; tego niższego rzędu, ale w porównaniu ze zwykłą pogardliwą obojętnością, blask w kocich oczach Dei wydawał się czymś niezwykłym. – Nie, to zbyt prosta inkantacja, gra wstępna, zaledwie przekąska wobec soczystych dań głównych – poinformowała, odwracając się znów do zapłakanej, chwiejącej się na nogach Anabelle. – Mogę spalić ją żywcem, mogę sprawić, że gałki oczne wybuchną niczym nadepnięte, soczyste śliwki – ale to zostawimy sobie na później – bo nie chciała skusić Wren do złego, rozdrażniając pragnienie okrucieństw wyższego, trudniejszego kalibru. Musiały poruszać się po bezpiecznych rejestrach, względnie, bo każde zaciśnięcie palców na różdżce w celu sięgnięcia po czarną magią mogło zakończyć się tragicznie. – Mrocznymi inkantacjami możesz wykreować fizyczne cierpienie. Także to…prymitywne. Bucco – kontynuowała lekcję, krótkim warknięciem powodując, że głowa Anabelle odskoczyła do tyłu tak, jakby rosły mężczyzna z całej siły uderzył ją pięścią w brodę. – Masz także szansę na rozłożoną w czasie zabawę z magicznymi przedmiotami, które możesz przywołać. Adolebitque – ciągnęła prawie od niechcenia i może właśnie to ją zgubiło. Lub na moment – przy wsparciu widoku obolałej, przejętej i tak bardzo zafascynowanej Wren – zdekoncentrowało. Zaklęcie okazało się za słabe, a Deirdre od razu poczuła strużkę krwi cieknącą z nosa oraz spazm bólu przeszywający czaszkę. Nie przejęła się tym, nie wybiła z rytmu, nie opuściła różdżki. – Adolebitque – ponowiła już mocniejszym, niewzruszonym głosem, skutecznie wyczarowując ogniste łańcuchy, oplatające smukłą Bellę torturującym objęciem. Z ust dziewczyny wydarł się kolejny krzyk, łańcuchy parzyły, przepalały ubranie, do nozdrzy Dei dotarł swąd palonej skóry, wzbudzający głód. Powoli oblizała własne, zakrwawione usta, znów zerkając z ukosa na Wren. – Co, według ciebie, mogłam zrobić nie tak? – spytała ze spokojem, bo wiedziała, że zalewająca jej wargi, brodę i szyję krew nie umknie niczyjej uwadze. Nie wstydziła się tego, i tak zapłaciła niewygórowaną cenę za sięgnięcie po mocniejszą czarnomagiczną klątwę – a każda okazja była idealna do nauki, zwłaszcza ta, która uwiarygodniała przestrogi sprzed kilku minut.
rzuty kością, 15 obrażeń od cm
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Słuchała jej. Uważnie, w ciszy, uspokoiwszy w końcu oddech; spowalniała rumaka bezmyślnie niosącego ją wprost w paszcze przepaści, zanim rzuciłaby się w nią własnym podekscytowaniem. I w końcu instynktownie spuściła spojrzenie na ziemię, po dłuższej, milczącej chwili, utkwiła je gdzieś w trawie, w punkcie pozbawionym znaczenia. Jak nadmiernie piskliwa uczennica karcona przez nauczyciela. Od zawsze należała do ludzi prędko pojmujących naturę swych błędów, nawet jeśli rzadko przyznawała się do ich istnienia w rozmowie z kimkolwiek niewartym głębszej myśli. Śpieszą się tylko głupcy, Deirdre miała rację, oczywiście, że miała - bo czy nie ta sama domena przyświecała jej przy tworzeniu krwawego imperium? Krok po kroku, metodycznie i uparcie, lecz bez pośpiechu, bez naiwnej wiary, że pomoże jej los czy łut szczęścia.
- Nie powtórzę, że udowodnię, słyszałaś to już wcześniej - odezwała się w końcu, słowa kierując bardziej do samej siebie, niż do towarzyszącej jej kobiety. Musiała zrozumieć, wypalić w fałdach mózgu, że mowa przestawała mieć znaczenie - mowa przecież była jej naczelnym orężem, pięknym, złudnym, zgubnym. - A gdy rzucę udane flammare, może nigdy więcej nie będę musiała tego powtarzać. Wtedy czyny będą silniejsze. Prawdziwsze - zmarszczyła delikatnie brwi. Obietnicę godną urzeczywistnienia musiał wznieść solidny fundament, nawet niewielki krok naprzód sygnujący to, że potrafiła, nie marnotrawiła poświęconego na siebie czasu.
Czy była gotowa na zniszczenie? Czy była gotowa na ciśnięcie własnym ciałem w nieznany wir zakazanej magii, na zachłyśnięcie się adrenaliną, odczuciem szczerym i niezmąconym, silnym, jak silny potrafił być ból, psychiczny, fizyczny? Czuła, że tak właśnie było - że do tego dążyła za pomocą każdej decyzji, każdego wyboru. Musiała w końcu zjawić się obok masywnej głowy tytana w towarzystwie Deirdre, przyglądać się, zapamiętywać, rozumieć, analizować. Może była naiwna. Może była w tę kobietę ślepo już zapatrzona. Ale czy miało to jakiekolwiek znaczenie? Ci nienaiwni, niezapatrzeni, nigdy nie sięgną po to, co Mericourt mogła z nieprzymuszonej woli zaoferować właśnie jej.
Niewykluczone, że słowa o potędze okazały się na tyle skutecznym paliwem, by ostudzić jej rozedrgane oparzeniem reakcje. Postawiły ją na nogi, mimo miękkości trującej kolana i pulsującego wzdłuż szyi ognia trawiącego skórę; czarnoksiężnicy, o których wspomniała wiedźma, musieli za swego wciąż rozkwitającego żywota przetrzymać o wiele więcej. Nie próbowała im dorównać, nie próbowała udowodnić, że tym niewielkim pokazem samodyscypliny zasługiwała na pochwałę - lecz tym samym nie chciała upodobnić się do zapłakanej Anabelle, która kurczowo ściskała swoją rękę, wciąż wypluwając z siebie pełne niezrozumienia pytania i błagania. Kiwnęła więc głową, lekko, ledwo dostrzegalnie, w duchu przyrzekając, że uczyni wszystko, by może zamieniło się w na pewno.
- To był instynkt - zaczęła drżąco. - Ból tej magii znałam już wcześniej. Nie wiedziałam wtedy czym był, ani jak się przed nim bronić, wiedziałam tylko, że był okrutny. Rozsadzający od środka każdą tkankę. A poznałam tylko jego przedsmak - kontynuowała już odrobinę spokojniej w odpowiedzi. Ignorowała przy tym rwanie ciągnącej się skóry, pieczenie ruchów szczęki drażniących łagodne, pieszczotliwe oparzenie znaczące bok jej szyi; przeszkadzało, lecz jego fakt był marginesowy. Bledł przy opuszczających usta słowach. - Na nowo rozbudziłaś we mnie to wspomnienie - skwitowała bez wstydu, bo wstydzić - nie miała się czego. Czy nie na własnej skórze należało prędzej czy później poznać smak prawdziwej potęgi? W intrydze wszechrzeczy jej przypadło prędzej. Niemal w tym samym czasie przywiodła kraniec kasztanowego drewna do sparzonego, bulgoczącego bąblami miejsca i spróbowała ukoić je myślą, raz, drugi, choć z różdżki nie wykrzesał się ani gram magii. Koncentracja ulatywała gdzie indziej, działanie zaklęcia wyobrażała sobie niedokładnie, nieprecyzyjnie, dlatego też wzięła w końcu głęboki oddech i na kilka sekund przymknęła oczy, przywołując do siebie leczniczy wykład Elviry. W głowie powtórzyła szybko jego treść i ponowiła próbę - w końcu z sukcesem. Szpic drewna zalśnił ulgą, sprawnie radząc sobie z płytkim obrażeniem, które pozostawiło po sobie jedynie zarumieniony ślad i fantomowe kłucie zakorzenione wciąż w komórkach organizmu.
Podczas gdy ona lizała rany, Anabelle nabawiała się nowych. Najpierw do tyłu posłało ją bucco, zachwiała się na nogach, krzycząc, kiedy niewidzialna dla niej pięść arkan uderzyła w szczękę od dołu. Wren zaś odetchnęła głośniej, zachwycona, na moment przenosząc spojrzenie na Deirdre, która oferowała więcej - lecz zaklęcie zawiodło ją tym razem, posyłając w skronie migrenę podobną do tej, która chwilę wcześniej nawiedziła czaszkę niej samej. Wydarło z niej krew. W pierwszym odruchu pragnęła podejść do swej mentorki, pomóc, zaleczyć cokolwiek szarpnęło jej organizmem, zamarła jednak prędko, widząc, że było to dla niej wyłącznie niewielkim dyskomfortem, krokiem wstecz, a tam, gdzie magia nakazała jej się cofnąć, Mericourt poczyniła zaraz dwa kroki wprzód. Łańcuch oplótł wątłe ciało Anabelle, kąsał ją ogniem, sprawiał, że ciało czerwieniło się i zwęglało tam, gdzie żeliwne ogniwa spotykały się ze skórą.
- Niesamowite - westchnęła Wren. Czarne oczy otwarte miała szeroko, podniecone, chłonęła palące się przed sobą deski teatru niczym powietrze; patrzyła, jak dziewczyna opada na kolana, a piaski bezwzględnie wyginają jej stopy, przytrzymując je wciąż w tej samej pozycji. Próbowała się uwolnić. Walczyła, płakała, wyła, błagała, miażdżona najgorszą w swym życiu agonią. - To piękne. Potworne, piękne, jak odrażający obraz, od którego powinnaś odejść, a jednocześnie nie możesz oderwać wzroku. Każde liźnięcie płomieni coraz bardziej pozbawia ją człowieczeństwa. Łańcuch puści ją samoistnie czy będzie trawił do końca? - zapytała, zbliżywszy się do mugolki. Nie odwróciła się do Deirdre, choć słyszała jej pytanie. Tkwiła za to w swym miejscu niczym zahipnotyzowana, oczarowana, nie chcąc pominąć ani sekundy z katorgi nawiedzającej tę młodą, niewinną istotę. Zastanowiła się przez chwilę, zanim odezwała się ponownie, - Wydaje mi się, że za pierwszym razem twój głos brzmiał słabiej. Jak echo rzeczywistego pragnienia - czy tędy droga, czy kropki łączyła poprawnie, tego wiedzieć nie mogła. Dzieliła się zatem swym szczerym, szybko uformowanym wnioskiem, pewna, że Mericourt siłą rzeczy i tak skonfrontuje ją z rzeczywistością. - Za to druga inkantacja - czułam w niej twoje zdecydowanie, jakby dookoła nas nagle drżało powietrze - tak właśnie czuła się gdy zitanową różdżkę opuszczała wiązka udanej inkantacji trafiająca bezbronnego celu. Miała wrażenie, że wszystko wokół wirowało przez moment w szalonym, drapieżnym tańcu, mącąc okoliczną energią; naginało ją i spalało wedle swojego pragnienia. Kucnęła przy Anabelle, głucha na jej coraz to bardziej pozbawione znaczenia jęki, i spojrzała przez ramię na towarzyszącą czarownicę. - Co czujesz kiedy magia opuszcza twoją rękę, ulatuje z różdżki? Robisz to jak dyrygent, to znaczy, że zawsze panujesz nad swoją złością? - jej część przemawiała nawet przez nieudaną inkantację, wciąż wypełniała jej fragment, istniała, przyzwana na komendę. A jeśli Wren czynić miała to samo, chciała rozumieć w jaki sposób. - Kontrolujesz ją za każdym razem? - Czy było to w ogóle możliwe? Musiała wiedzieć, dziś, jutro, im prędzej, tym lepiej. Obawiała się wypraktykowania złych nawyków na własną rękę, nawyków, które później ciężej byłoby wyplenić, niż proces powolny, pełen prób i niepowodzeń, ale w finalnym rezultacie o wiele skuteczniejszy. Spojrzenie ciemnych tęczówek znów odwróciło się w kierunku mugolki, zogniskowało na rozległych ranach namalowanych na jej sylwetce szkarłatem i głęboką czernią, do nozdrzy coraz wyraźniej docierał swąd palonego mięsa. Ale nie od niego zaczynało jej się nieznacznie kręcić w głowie.
- Nie mogę wyjść z podziwu, ze zdumienia, nigdy wcześniej nie miałam do czynienia z czymś tak potężnym. Nieokiełznanym jak smok, akromantula czy mantykora, bardziej niż one; z magią, która wołałaby mnie do siebie taką melodią - przyznała głosem odrobinę nieobecnym, pogrążonym nagle w zamyśleniu, w kontemplacji niezmąconej płaczem przywiedzionej na rzeź owcy. - Od zawsze specjalizuję się w urokach. Myślałam, byłam przekonana, że są jedyną odpowiedzią w całym morzu magicznych pytań - ale teraz widzę, że są prostsze. Odpowiadają na wezwanie, a jeśli już karcą niechlujność, robią to ciszą. Niewidzialną rebelią - ach, jedynie pod działaniem klątwy eksplodują, przeszywają ciało, odrywają uszy; nie były dla niej gorsze, lecz odmienne. Nie zdradzała ich, nie zdradzała tej młodzieńczej, pierwszej miłości, zaczynała jedynie rozumieć, że zaspokajały inne z jej potrzeb. Fantazji. I przypomniała sobie wówczas strużkę krwi cieknącą z nosa Mericourt, w dół, w dół, do ust, do szyi; czarna magia nie rozpieszczała nawet jej. Przymknęła więc powieki, po raz pierwszy pozwalając sobie z kimkolwiek na tak obnażającą szczerość, - Nie myśl, że nie rozumiem, czym może to się dla mnie skończyć, jeśli będę nierozważna. Nie chcę, by to mnie zabiło.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Wbrew skupieniu na obdarzaniu Anabelle kolejnymi, rozgrzanymi do białości przyjemnościami, Deirdre obserwowała pilnie działania Wren. - Dlaczego to robisz, głupia? Nie jesteś w stanie znieść bólu nawet przez kilka minut? - spytała ostro, warkliwie, z naganą, unosząc lekko brwi. Leczyła się sprawnie, szybko; tak, to miało przynieść im obydwu wiele korzyści, ale jeszcze nie teraz. Chciała pojąć skąd w dziewczynie tak palące pragnienie zachowania pełni zdrowia, pełni kontroli, ucieczki od dyskomfortu. To mogło stanowić poważną przeszkodę w rozplanowanym już z wyprzedzeniem harmonogramie - inaczej nie potrafiła, perfekcyjna w każdym, nawet irracjonalnie zbrodniczym szale - nauczania. - Jeśli boisz się cierpienia, nie przetrwasz pierwszej próby sił z czarną magią, gdy zaczniemy sięgać po nią naprawdę - poinformowała na powrót lodowatym tonem, a kąciki czerwonych od własnej krwi ust zadrżały z odrazą. Mogłaby wyszarpać różdżkę z smukłych dłoni uczennicy, mogłaby ją ukarać, ponownie, głębiej, fizycznie, tak, że konsekwencje ponosiłaby długimi tygodniami, ale jeśli miały nawiązać relację opartą na zaufaniu i podległości - najkoszmarniejszą konsekwencją powinno być surowe niezadowolenie śmierciożerczyni. - To była zaledwie pieszczota, a ty już panicznie chciałaś ją zaleczyć - prychnęła z pogardą, powoli obchodząc Anabelle dookoła, by upewnić się, że rozgrzany do czerwoności łańcuch równolegle oplata smukłą kibić, przepalając ubranie i wżerając się głęboko w delikatną skórę. - Zawsze tak masz? Uciekasz od konsekwencji? Próbujesz znaleźć jakieś bezpieczne, ciepłe miejsce? By nie pobyć z dyskomfortem i bólem? Boisz się ich? - pytała nieustępliwie, lodowato, spoglądając ponad ramieniem jęczącej z bólu blondynki w rozognione fascynacją oczy Wren. - Jeśli tak, skończ z tym. Nie będę uczyć tchórza - zakończyła jeszcze ostrzej, przez moment utrzymując z czarownicą dłuższy kontakt wzrokowy, tak, by pojęła powagę sytuacji. I by mogła zaobserwować nagłą zmianę, zacięte w wyrazie pogardy rysy, brzydkie i uwypuklające gadzią orientalność kości policzkowych złagodniały, usta rozchyliły się a ich kąciki uniosły się w czymś w rodzaju czułego uśmiechu. Zmiana była nagła, trwająca tyle co ruch skrzydeł ćmy, ekscytująca i odrzucająca jednocześnie, obnażająca całe spektrum emocjonalnej nieprzewidywalności. Będącej...tylko grą, zabawą, prowokacją, a może w końcu szczerą wiwisekcją chaosu ukrywanego za maską wyniosłej perfekcji? - Och, Wren, jesteś taka słodka - prawie zagruchała z niepokojącą czułością, zwinnie, bez przerywania kontaktu wzrokowego z czarownicą, omijając jeden z większych białych głazów, który odpadł od rzeźby Tytana. - Nie zrobiłam nic nie tak. Możesz wykonać perfekcyjny ruch nadgarstkiem, wypowiedzieć inkantację identycznie jak zapisano w starych woluminach, możesz mieć w sobie pewność i siłę smoka - a ona i tak może cię nie posłuchać. - Ona, czarna magia, kapryśna, niezgłębiona, nieprzewidywalna i trudna do okiełznania. Zasychająca już krew, spływająca z nozdrzy Deirdre, była tego dowodem. - Pamiętaj o tym. Pokora, skupienie i absolutne oddanie, tylko to może ochronić cię przed konsekwencjami korzystania z bezdusznej magii - a i to nie całkowicie - głos miękł, a Mericourt zakończyła zataczać krąg wokół kwilącej i chwiejącej się na nogach Anabelle, znów przystając tuż przy Wren, tak, że czuła jej zapach, mieszający się z wonią palonej skóry. - Łańcuchy opadną za chwilę. W czarnej magii niewiele zaklęć jest prawdziwie trwałych - ich koszt byłby zbyt wysoki. To zazwyczaj jednorazowe wybuchy mocy, okrutne i porażające. Im dłuższe konsekwencje czy czas trwania zaklęcia, tym większe ryzyko - odpowiedziała w końcu na zadane przed momentem pytanie dziewczyny, obracając się przodem do ofiary. W tym samym momencie, w którym lewa dłoń Deirdre zakrywała usta Chang w trakcie kolejnej wypowiedzi: mocno, zdecydowanie, acz nie dusząco. - Za dużo mówisz - rzuciła beznamiętnym tonem, stwierdzenie faktu, nie reprymenda. Nie odrywała palców od jej ust, czując pod opuszkami ich kształt, wilgoć i gorąc przyśpieszonego oddechu, nieugiętość zębów pod mięciutką chmurką warg. Nie potrzebowała jej komplementów, parafrazy własnych słów, zachwytów nad czarną magią, przynajmniej nie świadomie. Raziło ją to naiwne podejście, rozkochany zachwyt - głównie dlatego, że odnajdywała w nim ponownie odbicie dawno zapomnianych pragnień, okresu przygłupiej ufności we własne siły i w to, że okrucieństwo jest tak proste i piękne, na jakie z pozoru wyglądało, gdy obserwowało się wprawionych w rozwoju czarnoksiężników.
- Zazwyczaj panuję - ale byłabym głupia, mówiąc, że zawsze kontroluję to, co wydobywa się z mojej różdżki. Czasem czarnomagiczne klątwy są słabsze niżbym chciała, równie często ich siła dziwi nawet mnie. Działamy z nieprzewidywalną materią, czymś nieprzeniknionym, mrocznym, co nigdy nie pozwala poznać się do końca - kontynuowała spokojnie, w profesorskim zamyśleniu. - Nie zagłębię się z tobą w teorię magii, nie rozbiję na drobne okruchy ich numerologicznej siły, ale jeśli podołasz: pokażę ci jak z niej korzystać. W najbardziej okrutny, skuteczny i pozbawiony granic sposób - zerknęła na Wren z ukosa, powoli odejmując lodowatą dłoń od jej ust - nieśpiesznie, leniwie, obrysowując paznokciem ich kształt. Miała ładne usta, węższe, prostsze, bardziej azjatyckie od jej; ale nie, to nie powinno jej teraz dekoncentrować.
Znów uniosła różdżkę, kierując ją w pierś Anabelli. - Febris - wyartykułował nagle, miękko, przeciągając ostatnią głoskę, aż ta przeszła w wibrujący syk. Czas wrócić do konkretów, do rzeczowych podstaw pierwszej lekcji. - To jedno z zaklęć, o jakich wspominałam. Jest łagodne, ale stosunkowo długotrwałe - zależy od sił organizmu - zaczęła z powagą, przekrzywiając głowę lekko w bok, by lepiej móc obserwować pot występujący nagle na czoło kwilącej Anabelle. - Wywołuje szybką, gwałtowną gorączkę, tak wysoką, że nie sposób zbić jej żadnym leczniczym zaklęciem. Zadziałają na nią tylko specjalne eliksiry. To rozłożona na godziny agonia, chociaż w przypadku tej szlamy zapewne potrwa to znacznie krócej - poinformowała; Anabelle była umęczona, poraniona, nie miała w sobie krztyny magii, a do tego znajdowała się w skrajnie stresującej sytuacji: chwila, w której organizm po prostu się wyłączy była kwestią minut. - To przydatne zaklęcie torturujące. Nie zostawia fizycznych śladów. Wspaniale działa też na dziecięcy organizm, ale wtedy jego skuteczność bywa zabójcza zdecydowanie za szybko - dodała tym samym, wyzbytym z jakichkolwiek emocji tonem, zastanawiając się, czy wspomnienie o torturach małych istot wprawi Wren w jakiekolwiek drżenie. Znów na nią spojrzała, poważnie, przeszywającym, rozbierającym, nieprzyjemnym spojrzeniem, wścibskim i lodowatym jak zimowy wiatr, wślizgujący się pod nawet najcieplejszy płaszcz, by znaleźć najwrażliwsze na chłód miejsce. - Czy jest ktoś, kogo nigdy nie byłabyś w stanie skrzywdzić? - spytała powoli, czujnie, zastanawiając się nad ograniczeniami Chang. O ile takowe posiadała.
rzut kością
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- Jestem - zapewniła butnie, nieświadoma, że spoglądała na nią teraz z lekko pochyloną głową - zażenowana uczennica, której praca domowa okazała się niewystarczająco satysfakcjonująca; wiedźma stawiała w jej dzienniczku pierwszego trolla, a ona wciąż próbowała udowodnić, że właściwie wcale na niego nie zasługiwała. - Sądziłam, że skupienie się na twoich instrukcjach będzie wymagać pełni koncentracji. Ból mógłby mi ją zaburzyć, nie chciałam tego - wytłumaczyła ostrożnie, czuła, jak w jej piersi osadza się ciężkie żelazo, spowalnia oddech; nie tylko czarna magia była dzika, nieprzewidywalna - Deirdre również, zmienna jak jesienna aura, raz sprowadzająca przyjemnie ogrzewające słońce, by potem szare niebo przeciąć brutalną błyskawicą. Wren musiała nauczyć się stąpać po tym grząskim gruncie. Świadomość odnalezienia cennej mentorki, prawdopodobnie jako jedynej zasługującej na jej absolutny szacunek, powodowała, że już w cierniowym zakątku pragnęła ją zadowolić - a było to tak trudne, jak opanowanie pierwszej plugawej inkantacji. Być może nawet trudniejsze. Kobieta zasypywała ją gradem ostrych jak brzytwa strzał, gładko sięgała czułych punktów i wwiercała się w nie tak głęboko, by Azjatka pojęła sens jej słów; dłoń dzierżąca różdżkę opadła w dół, przycisnęła się do smukłego boku ciemnej szaty, ale nie spuściła głowy. Nie tak mocno, jak mogła, jak może powinna. - Nie uciekam od niczego. I nie jestem tchórzem - dodała po chwili mocno, pewnie, przekonana, że w tym aspekcie to ona miała rację - choć nie spierały się o nią z Deirdre, przynajmniej nie w jej mniemaniu. Poznawały się, docierały, pragnęły poznać granice, a później złamać je nawzajem, nawet jeśli w tym przedziwnym tańcu danse macabre Wren pozwolić mogła sobie na zdecydowanie mniej. - Gdybym była tchórzem, nie byłoby mnie tu, wiesz o tym; znikłabym po pierwszych wyjaśnieniach natury czarnej magii. Chciałam tylko być na nią uważniejsza - powtórzyła, uparta, wpatrzona w obchodzącą Anabellę wiedźmę. Dopiero wtedy jej spojrzenie przeniosło się na mugolkę, obserwowało jak skomle w równomiernych falach ogarniającego ją bólu; ogień z pewnością trawił już mięso, dosięgał głębiej, niż jakikolwiek mężczyzna byłby w stanie się w nią wsunąć, tworząc baśń niemal ckliwą, romantyczną. Wren była pewna, że wytrzymałaby to - gdyby podobną karę, naukę, zaserwować chciała jej Deirdre. Wytrzymałaby to, bez strachu, spętana łańcuchem i spętana bólem, rozpaczająca, pewnie tak samo wyjąca, ale zaciekle trzymająca się życia. Czy nie tak stało się pamiętnego dnia w lesie, nie tak potoczyła się historia? Rozległe blizny pokrywały większą część jej torsu, gładka dotychczas skóra przywdziała całun zaróżowionego zgrubienia; przez klątwę zabiłaby samą siebie, a jednak przetrwała, pokiereszowana i zmęczona: wciąż żywa.
Potem zmieniło się wszystko. Szorstkie wcześniej spojrzenie złagodniało, słowa znów ociekły słodyczą, pieściły ją obszernym tłumaczeniem, na co czarownica skinęła lekko głową, wsłuchana w miękki głos Deirdre z uwagą. A zatem nie popełniła błędu. To tylko nęcąca gra niepokornej kochanki, mała złośliwość zwieńczona strugą szkarłatu spływającą po podbródku, zasychającą na oliwkowej skórze. Ale nie odpowiedziała - nie przerwała narzuconej jej ciszy, czując, jak przystawiony do ust palec łaskocze ją zimnem - a przy tym też gorącem, blokuje instynkt podekscytowanej paplaniny. To jej oczy wyjawiały teraz zrozumienie. Kiwała też delikatnie, rzadko - ale jednak, zapamiętywała: krótka eksplozja za rozsądną, wyniszczającą duszę zapłatę, nie zaś przeciągła tortura za koszt wszystkiego. Uczciwa cena za prawdziwą potęgę. W najbardziej okrutny, skuteczny i pozbawiony granic sposób. Instynktownie rozchyliła usta, gdy ostry paznokieć wodził wokół ich obrysu, powstrzymała przed gonieniem za nim samym koniuszkiem języka, zaraz skoncentrowana na czymś innym. Na wątłym ciele Anabelle uginającym się pod ciężarem następnej klątwy. Gorączka ogarniała zmęczony umysł, odbierała jej resztki ludzkiej świadomości - dziewczyna była na skraju, wiedziała o tym, wiedziały najpewniej obie; mugolskie organizmy nie były zdolne unieść ciężaru podobnego czarodziejom.
Nie drgnęła, gdy Deirdre wspomniała o dzieciach. Niewiele miała w sobie dlań troski, jeszcze mniej współczucia; przykuwał ją do siebie, przyciągał, jedynie swąd umierającego już truchła. Kuchała obok Belle, obserwowała czerniejącą skórę, pot spływający wzdłuż skroni, a gdy uwaga Mericourt znów przeniosła się na nią: podniosła się z ziemi, spojrzała na kobietę, moment ciszy przeznaczając na szczere rozmyślania.
- Nie, chyba nie - odparła cicho; każdego mogłaby skrzywdzić, pytaniem kluczowym było jednakże czy by tego chciała. Czy przyszłoby jej to łatwo. Uciekła później wzrokiem, zadrżała w zimnym zrozumieniu ciężaru cisnących się na język słów; nie uchylała się przed odpowiedzialnością, a rozbudzała w sobie coś, co dotychczas drzemało leniwie na dnie. Oswajała monstrum - albo ono oswajało ją. - Ale jest wielu ludzi, których chciałabym skrzywdzić - wyznała. Ciemnobrązowe tęczówki powróciły do Deirdre. Oddychała nagle drżąco, nagle głęboko, niezdolna zidentyfikować emocji, jakie wzięły ją w swe władanie: czy był to strach? Podniecenie? Żądza - lecz nie fizyczna, a ta czarniejsza, dziksza? Wren nieczęsto konfrontowała się ze swym wnętrzem. Zimny, kalkulujący umysł pozostawał na nie obojętny, bagaż uczuć traktując jako niekoniecznie przydatny dodatek, pozbawiony znaczenia ornament, któremu w domowym zaciszu pozwala się kurzyć, bo nie jest tak ważny, by poświęcić mu chwili. - Powoli. Doszczętnie. Przeciągając cierpienie, na przykład wyniszczającą gorączką... Mogłoby mi to sprawić przyjemność - w akompaniamencie cichutkich jęków Anabelle jej słowa równie dobrze mogły minąć uszy madame Mericourt; majaczyły gdzieś na granicy istnienia i absolutnego zatracenia w nicości, głowa przechyliła się natomiast do boku, gołębio, podczas gdy spojrzenie lawirowało powoli między jedną a drugą. Jedną: egzotyczną, potężną, dostojną. I drugą, półżywą, umierającą. Nijaką.
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Mogłaby zdradzić te myśli, połechtać złaknione pochlebstw ego, zmotywować w pozytywny, kuszący sposób, ale nie tak działała. I nie tak zamierzała wychowywać tą pokręconą, zagubioną, nadambitną dziewczynę, na którą projektowała toksyczny instynkt macierzyński.
- Cudowna wymówka, Wren. Prawie w nią uwierzyłam– ucięła zdecydowanie tłumaczenie, sensowne i wiarygodne, lecz to nie miało znaczenia. Osiągnęła zamierzony efekt, matowe, urażone i dotknięte spojrzenie Chang udowadniało, że powoli odnajdywała drogę do jej…nie serca, nie umysłu, a czegoś głębszego, mroczniejszego, kumulującego w sobie zarówno myśli, jak i magię oraz uczucia. – Nie znikłabyś. Zabiłabym cię. Albo wykorzystała jako materiał do nauki dla kogoś, kto ma większy potencjał – tym samym ostrym tonem zbijała kolejne wypowiedzi Wren, czując przyjemną satysfakcję z obserwowania obnażonych w spojrzeniu uczuć. Czarownicy nie wzruszył los niewinnych dzieci – może to perspektywa bycia gorszą, wzgardzoną, możliwą do zastąpienia obudzi w niej złość lub lęk? Odnalezienie kogoś wartego czasu i uwagi śmierciożerczyni nie byłoby łatwe, miała zbyt wysokie wymagania oraz równie wysoko ceniła swój czas, by marnować go na przemykających w półcieniu organizacji sojuszników. Ofiarowywała swą pomoc, ale nie prawdziwe przewodnictwo. Złożone, wykraczające daleko poza granicę poznania.
- Więc skup się na tym. Rozgrzej w sobie te pragnienia. Koncentruj się na ich sile, na tym, jak promieniują, jak zmieniają się w siłę. Poddaj się własnej gorączce, a potem: opanuj ją i czerp z destrukcji, by wytworzyć w sobie płonącą pragnieniem zadania cierpienia próżnię – odpowiedziała już łagodniej, bacznie przyglądając się z góry Wren, kucającej przy płaczącej Anabelle. W jej wypowiedzi drżało wiele przeciwieństw, pozornych niemożliwości, lecz z tego właśnie wyrastała czarno magiczna potęga. Z mroku, szarości, nieoczywistych połączeń i sięgania po to, co zakazane. – Skup się na sobie, na chaosie i ciemności, jakie w sobie posiadasz. I nie próbuj budować nowych, czarodziejskich umiejętności na starych. Pozornie podobne w działaniu zaklęcia niosą ze sobą straszniejsze konsekwencje, a dla ciebie – znacznie większe ryzyko – kontynuowała nauczanie, cierpliwie, tonem obojętnej mentorki, która tuż po srogiej reprymendzie powraca do konkretów. Finalnych już, wyczuwała zmęczenie Wren a cichnące krzyki Anabelle wskazywały, że obydwie kobiety, z jakimi spędzała noc, niedługo przestaną być tak żywiołowe i interesujące. Pora było kończyć niezbyt udaną zabawę: Deirdre znów uniosła różdżkę, celując nią w szyję szlamy; chciała rozciąć gardło blondynki, lecz pierwsze zaklęcie minęło celu. Nie speszyła się, nie zirytowała; dogorywająca na ich oczach Belle ruszała się w parkosyzmach bólu, musiała się po prostu bardziej skupić. – Vulnerario – powiedziała spokojnie, raz jeszcze, nieustępliwie, a za drugim razem promień mrocznej klątwy przeszył gardło kobiety z niezwykłą siłą niewidzialnego miecza. Krew trysnęła zaskakująco intensywnym, szerokim strumieniem, a pokryta złotymi włosami głowa praktycznie odpadła od ciała, które jeszcze przez ułamki sekund trzęsło się w pośmiertnych skurczach, zanim opadło w okalający je piach. Śliczna buzia Anabelle należała już do przeszłości, ginęła w trawie nieopodal, wśród wysokich paproci zalanych świeżą krwią. – Nie zrobisz czegoś takiego przy pomocy Lamino – powiedziała po przedłużającej się chwili ciszy, rozkoszując się nią: milczeniem lasu, brakiem rzężących błagań, jazgotu, płaczu i szlochu. Zostały tylko one, we dwie: i noc, lśniąca od księżyca, wydobywająca biel pomnika, beznamiętnego świadka pierwszej poważnej lekcji. – Czego się dziś nauczyłaś, Wren? I o czym powinnaś pamiętać? – obróciła się lekko ku dziewczynie, nie kłopocząc się ocieraniem kropelek krwi ze swojej twarzy i przodu szaty. Należało podsumować przekazaną wiedzę, nakreślić szkic działań na nadchodzące dni i tygodnie: te miały być intensywne. Czasem rozwoju, skupienia na tkwiącej w dziewczynie magii, na wiedzy – na razie teoretycznej, choć popartej spektakularnym widowiskiem. – Spodziewaj się sowy z bardzo ważną przesyłką– kontynuowała, odrzucając do tyłu ciemne włosy i poprawiając mankiety i kołnierz własnej szaty, drobiazgowo, w ramach rytualnego zadbania perfekcyjny wizerunek: ciągle ociekając czerwoną mazią. – Nie muszę podkreślać, że sprawdzę, czy odpowiednio się nią zaopiekujesz? – spytała retorycznie, w końcu podnosząc na Wren nieco prowokujące spojrzenie. Nie zamierzała wysyłać do niej oderwanej głowy Anabelle – w planach miała przekazanie Chang najważniejszych woluminów o podstawach czarnej magii; dwóch wyjątkowych tytułów, które wprowadzały nowicjuszy w tajniki tej mocy ostrożnie, lecz bez lęku. Ich dokładne przestudiowanie na pewno zajmie większą część wolnego czasu Wren: i dobrze, mniej godzin spędzi na jakichś dziecięcych zabawach w chowanego z szlamami bądź innymi nieczystymi osobistościami. – Jakieś pytania? – dorzuciła jeszcze krótko, również właściwie bez szans na odpowiedź, gdy mijała Wren i przelotnie przesunęła lodowatymi palcami po jej policzku a potem świeżo zagojonej szyi, mocniej naciskając na skórę paznokciem: oby zapamiętała ten wieczór na długo, wyciągnęła odpowiednie wnioski i zaczęła ćwiczyć swój charakter i magię. Zaczynając choćby od tego, by nawet nie rozważała zebrania rozlanej krwi brudnej szlamy, leżącej bez życia wśród wilgotnych paproci.
rzuty
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
- Ja mam większy potencjał - zapowiedziała twardo, gdy kontrola poddała się w końcu niewyważonemu impulsowi; nikt inny nie byłby w stanie jej tu zastąpić, nikt nie mógłby słuchać naukowych wyjaśnień Mericourt, czerpać ze źródła jej wiedzy, obserwować to, co wiedźma chętna była pokazać. Tylko ona. To jej przeznaczenie pisało tę rolę, wiedziała o tym, a nawet jeśli to przeświadczenie było mylne - zamierzała wyrwać ją z nici losu dla siebie, tylko dla siebie, pazurem i kłem, magią, nieważne. Czymkolwiek.
Kogo chciałaby skrzywdzić? Matkę, na pewno, uczyniłaby to bez wahania, stanęła przed monumentem nijakiego dzieciństwa i siłą zaklęć wydarła z niej przeprosiny. Zmusiłaby ją do ukorzenia się, do zgięcia karku, do klęczącego objęcia jej kolan w rzewnym łkaniu - a potem sprowadziłaby już tylko ciszę. Francisa, jego skrzywdziłaby również. Za to, jak przeistoczył ją w zimną rzeźbę wzniesioną z marmuru, jak zostawił w najważniejszym momencie, stchórzył, znikł, zdeptał ją, jej miłość, jej naiwne serce. Clearwatera, Ravensa, Macnaira, każdą z mugolskich dziewcząt, które ponosiły dziś odpowiedzialność za jej okaleczenie. Do pamięci co rusz dryfowały nowe nazwiska, na co dzień uśpione, zapomniane, tylko po to, by zafundować jej obojętność. Ale nie obojętności wymagała od niej Deirdre. Azjatka patrzyła na swoją mentorkę oczami skrzącymi się milionem odłamków scalających się ze sobą powoli uczuć, obserwowała jak ruszały się jej usta wypowiadając te słowa, te zachęty, by stworzonego z własnej ciemności potwora nakarmić, zamiast pętać go przyzwoitością. Skinęła więc, pamiętając, że zbyt wiele mówi; te wskazówki nie wymagały zresztą ni krzty werbalnego komentarza, wypowiedziały wszystko to, co wypowiedziane być winno, zasiały ziarno tam, gdzie kiełkować miało najpiękniej. W niej, głęboko, dokąd nie sięgały znane schematy.
Trwała u boku Anabelle gdy kolejna czarnomagiczna klątwa cisnęła ostrze nieistniejącego miecza we wdzięcznie wygięte gardło; zupełnie jakby błagała o śmierć, o to, by inkantacja odrąbała jej głowę. Mocno, gwałtownie, z obrazoburczym plaskiem, wokół nich wzniecając szkarłatny deszcz; jego krople sięgnęły ciemnej szaty Wren, ale ta nie drgnęła, nie przymknęła oczu, wpatrzona w rozgrywającą się przed nią makabrę. Była oszołomiona, niekoniecznie zemdlona: wcześniejsze doświadczenia i przebywanie u boku Friedricha podczas co lżejszych z jego zleceń przyzwyczaiło ją do podobnych widoków, ale szmalcownik łamał karki pięścią, separował głowę od ciała nożem, nie zaś uderzeniem pojedynczej, precyzyjnej wiązki.
- Jedno zaklęcie - szepnęła prawie bezdźwięcznie, z szeroko rozwartymi powiekami. Ciało młodej dziewoi drżało jeszcze przez chwilę, nim samo opadło w objęcia piasków w bezruchu, a obleczona czarną opaską głowa odleciała gdzieś dalej, nagle jakby w tym wszystkim nieistotna, mimo iż w spektaklu grała główną rolę. - Nie zrobię - dodała, lamino bladło dziś mocno, użyta przez Deirdre inkantacja wyzuła je z barw, z pierwotnego podekscytowania i towarzyszącej mu adrenaliny. Oferowało mniej, rozumiała to, pragnęła zaś więcej - i przyrzekła sobie, że pewnego dnia rzuci to zaklęcie tak sprawnie, jak zrobiła to madame Mericourt.
Czego się dziś nauczyłam? Powoli podniosła się z klęczek, prostując nogi z cichym pstryknięciem kości; zachwiała się na nich, ale tylko na moment, na ułamek sekundy, gdy głowę zamknięto jej w kalejdoskopie przeróżnych doznań. Nie odpowiedziała szybko.
- Czarna magia jest nieprzewidywalna. Odpowiada, gdy ma na to ochotę, gdy na to zasłużysz; to krótkotrwała eksplozja ogromnej mocy, za którą ponosisz konsekwencje. Ciałem lub duchem - mówiła w końcu, trochę nieobecna, zamyślona, nie jako pierwszoroczna wywołana do tablicy, a uczennica, która wraz ze swoją przyjaciółką zakradła się do działu ksiąg zakazanych, recytując jej teraz treść jednego z obskurnych woluminów. - Poi ją złość. Zawiść, wściekłość, nienawiść, to, co czarne i grzeszne. Muszę je w sobie odnaleźć. Zrozumieć gdzie się znajdują, co je stworzyło, i jak przekuć je w siłę - odpowiadała jej pewnie, z ledwie wyczuwalną jedynie nadzieją, że nie pominęła żadnej istotnej kwestii. Nauk było dziś wiele, znamiona każdej z nich nosiło na sobie ciało Belle, zasłużone, w honorze naukowej śmierci, która miała stać się fundamentem Azjatki; czy wiedziała, jakiego dostąpiła dziś honoru? - Zapamiętałam też nazwy zaklęć, których używałaś. Ale nie powtórzę ich, nie będę szastać nimi nadaremno - zapewniła; przestroga Deirdre wciąż brzmiała w uszach, towarzyszyła utrzymującym się igiełkom przetaczającym się przez jej skronie. Upora się z tym po powrocie do domu, z tym śladem migreny, ledwie liźnięciem konsekwencji, jakie mogła ponieść - nie chciała przecież rozjuszyć kobiety raz jeszcze leczniczym zapędem, skoro ta zarzuciła jej już tchórzostwo przed bólem.
- Nie musisz - przyrzekła solennie, wydech miała zaś długi, zmęczony, jakby ciało rozumiało, że lekcja dobiegła końca - przed nią rozpościerała się ścieżka intensywnej pracy, ale jeszcze nie dziś. Dziś powróci do tego myślą. Przeanalizuje wspomnienie, ponownie pozna jego smak, powtórzy, o czym mówiła Deirdre, zanim zaśnie snem tak głębokim, że nie obudzi jej nawet szczekanie głodnego psa. Kątem oka spojrzała na mijającą ją kobietę, czuła na skórze zimno jej palca, to, jak tyczył trasę od policzka w dół szyi, pozostawiał po sobie gorące mrowienie, i odruchowo przymknęła później oczy, na moment poddając się pieszczocie. - Jak masz na imię? - zdążyła zapytać, nim kobieta rozmyła się w chmurze czarnej mgły, pozostawiając ją wyłącznie z echem spragnionej ciekawości. I obowiązkiem: z zaklęciem obtaczającym truchło magicznym tłuszczem, który prędko zajął się ogniem. Trawił fizyczność ich lekcji, ale nie meritum.
zt x2
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Całe życie pod górkę. Nie wyglądał na zadowolonego, ale równie dobrze to mogło być zmęczenie. Ostatnio każde niepowodzenie trochę go za bardzo drażniło. Ministerialne psy były wszędzie i całkiem dobrze radziły sobie w Londynie. A może Anthony był zwyczajnie zmęczony wojną… albo po prostu niezbyt lubił przegrywać, a przynajmniej nie w taki sposób i nie z takimi osobami. Najpierw jedni bojówkarze gubią mu sprzed nosa samego Rosiera, który przecież był tak łatwą zdobyczą! Później trzeba tym samym bojówkarzom pomóc, a nie wiadomo nawet gdzie się podziali. Wiadomo było tylko dokąd zmierzali.
A jednak, zamiast być wściekłym, próbował zachować spokój. Na tyle, na ile mógł. Powtarzał sobie, że przecież każdemu mogło się coś takiego zdarzyć, nawet im samym. Westchnął ciężko. Był teraz w samym sercu londyńskiego lasu. Dziwnie się tutaj czuł. Ni to niepewnie, ni to jak intruz. Nie lubił stolicy. Właściwie, nawet jej nienawidził przez to, że gdy miało dziać się coś złego, to działo się akurat tutaj. Musiał jednak wykonać swoje zadanie. Mieli pomóc bojówkarzom. Proste, chyba.
– Znajdźmy ich jak najszybciej, najlepiej żywych – mruknął jedynie do Selwyna. To nie tak, że był nie w humorze, po prostu chciał wszystko załatwić w szybkim tempie. No i to on, to jest Alexander, był tutaj szefem, więc jego słowa były bardziej prośbą niż rozkazem. Czarodziej, który mu towarzyszył miał wyższą rangę i to on decydował co, gdzie i jak. Macmillanowi to nie przeszkadzało, doskonale znał hierarchię (szczególnie tę, która odnosiła się [tak jakby] do wojska) i nie zamierzał jej kwestionować. Martwił się jedynie o stan przyjaciela, ale zamierzał spokojnie czekać na jego dalszą decyzję, między innymi na to w którą stronę mieli się udać.
Kimkolwiek byli bojówkarze, którzy mieli pilnować konwoju – nie udało im się to, na nieszczęście. Rozejrzał się po okolicy. Las był dosłownie taki sam z niemal każdej strony. Poprawił rękawy swojej koszuli i wyciągnął różdżkę. W każdej chwili mogło zrobić się gorąco i nie ze względu na klimat. Byli przecież w Londynie i oboje byli poszukiwani. Dlatego właśnie musiał być pewien, że w pobliżu nie miało być żadnego niebezpieczeństwa… albo przynajmniej odpowiednio szybko się na nie przygotować. Gdyby tylko mógł odnaleźć tych bojówkarzy.
– Sprawdzę teren – zasugerował cicho, mocniej ścisnął różdżkę i odpowiednio się zamachnął, rzucając przy tym urok: – Homenum Revelio.
I oby tym razem różdżka go nie zawiodła.
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
#1 'k100' : 86
--------------------------------
#2 'Londyn' :
W pobliżu głowy Tytana, między częścią lasu, na której ustawiono specjalne namioty, a polaną, i głębią lasu gdzie rozgrywają się tańce i śpiewy ustawiono rzędy drewnianych straganów. Niektóre z nich przyozdobione były zwiewnymi materiałami, inne suchymi trawami, ziołami, czy kwiatami. Drewniane stoły zastawione były rozmaitymi fiolkami, kryształami, woluminami zarówno o magii, jak i poezją, ingrediencjami alchemicznymi, dawno niespotykanymi produktami spożywczymi, różnościami. Każdy z czarodziejów mógł znaleźć tu coś dla siebie.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Kawałek rogu twardego | Ucałowany, dodaje mocy magicznej (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Kieł większy | Noszony przy sobie wzmacnia moc transmutacji (+3 do rzutu na transmutację). | 150 | - |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 |
Kręg ogonowy | Największy kręg z ogona reema, posiadający złoża czarnej magii. Noszony przy sobie, zwiększa jej koncentrację (+3 do rzutu na czarną magię). | 150 | - |
Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Łącznik międzykostny | Noszony w formie talizmanu, ułatwia skupienie i pozwala na większą precyzję (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Scapula kręgowa | Noszona w formie amuletu pozwala na lepszą koncentrację życiodajnej magii (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Ułamany mostek | Noszony przy bransolecie dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zrostek sztyletowaty | Noszony jako biżuteria wzmacnia hart ducha (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Żebro pierwszej pary | Noszone na szyi zwiększa dynamikę (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Pamiątkowa loteria została zorganizowana przez Ministerstwo Magii by zebrać datki na sieroty wojenne. Wrzucenie knuta do metalowej skarbonki uprawnia do kupna jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez śliczne, młode dziewczęta. Kuleczki papieru, przewiązane zielonymi wstążkami, przedstawiają drobne upominki powiązane tematycznie z Festiwalem Lata.
Każda postać może raz w ciągu Festiwalu wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k100 i odpowiednio zinterpretować wynik.
1-10: los pusty, z ozdobnie wykaligrafowanym podziękowaniem za wsparcie wojennych sierot
11-20: pozłacana, metalowa przypinka z literą "M" (symbolem londyńskiego Ministerstwa Magii)
21-30: kolorowy latawiec w kształcie smoka z połyskującym zielenią ogonem
31-40: pojedyncza czerwona róża, przewiązana srebrną wstążką
41-50: bon na kremowe piwo (dla dzieci) lub dwa kieliszki ognistej whisky (dla dorosłych) do odebrania w Dziurawym Kotle
51-60: wonne kadzidełko o ciężkim, piżmowym zapachu
61-70: ilustrowana księga celtyckich mitów o Lughnasadh
71-80: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
81-90: bon na pamiątkową, ruchomą fotografię, wykonaną na miejscu przez lokalnego fotografa. Jeśli bon zrealizuje postać kobieca, podczas wykonywania fotografii, dwójka uśmiechniętych magicznych policjantów w mundurach postanowi spontanicznie dołączyć do zdjęcia.
91-100: bon na portret, tworzony na miejscu Festiwalu przez lokalnego artystę (do zrealizowania w lokacji z portretami, bon ważny od 10 do 13 sierpnia)
Festiwal Lata przyciągnął do Londynu handlarzy i towary - również żywe towary - z całego kraju. W rozstawionych w jednej z bocznych uliczek namiotach słychać szczekanie i miauczenie. Hodowcy prezentują tutaj szczenięta psidwaków, małe kuguchary, szkolone sowy i gołębie. Zgodnie z nieformalną polityką prowadzoną przez Ministerstwo, próżno szukać tutaj "mugolskich" psów i kotów, które prawdziwi czarodzieje powinni zastąpić ich magicznymi odpowiednikami. Dzieci mogą za to bawić się z puszkami i pufkami, właściciele akwariów zakupić skrzydlatego konika morskiego, a prawdziwi koneserzy - podziwiać przywiezione z Francji matagoty, które niestety nie są na sprzedaż.
W tym miejscu można kupić zwierzęta domowe ze zniżką 10%.
Przed Festiwalem Lata do londyńskiego portu zawinęły statki z całego świata, wioząc egzotyczne przyprawy, słodycze i alkohole. W trakcie kryzysu ekonomicznego, popyt na podobne specjały jest spory, ale Ministerstwo Magii dołożyło starań, by przynajmniej ceny przyrządzanych na miejscu potraw oraz deserów pozostały przystępne dla obywateli. Kącik restauracyjny urządzono w pasażach Carkitt Market. Raz w trakcie Festiwalu, każda postać o statusie średniozamożnym może zjeść jeden posiłek oraz jeden deser w jednym z namiotów (za każdy kolejny należy zapłacić 10 PM): porcję hinduskiego curry z jagnięciny, chińskiego kurczaka w sosie słodko-kwaśnym, lub norweskiego łososia ze szpinakiem. Wśród deserów dostępne są daktyle otaczane sezamem, lukrecjowe duńskie cukierki, lub orzeźwiający koktajl z mango. Postaci o statusie zamożnym i bogatym mogą stołować się tutaj bez ograniczeń.
Dodatkowo, z handlarzami można się targować, ale rezultat zależy wyłącznie od ich dobrego nastroju (na próby nie wpływają biegłości postaci). Aby porozmawiać z handlarzem, należy rzucić kostką k100. Wynik k70 lub wyżej oznacza, że handlarz jest w dobrym nastroju i w cenie (darmowego lub kosztującego 10 PM) posiłku postać otrzymuje dodatkowo: paczkę ręcznie zwijanych papierosów z Rosji (niskiej jakości) lub mocny gruziński trunek (czacza) lub saszetkę egzotycznych przypraw (do wyboru). Postać dziecięca może otrzymać landrynki o smaku anyżku, chałwę, lub wafelek przekładany karmelem.