Tytan
W pobliżu głowy Tytana, między częścią lasu, na której ustawiono specjalne namioty, a polaną, i głębią lasu gdzie rozgrywają się tańce i śpiewy ustawiono rzędy drewnianych straganów. Niektóre z nich przyozdobione były zwiewnymi materiałami, inne suchymi trawami, ziołami, czy kwiatami. Drewniane stoły zastawione były rozmaitymi fiolkami, kryształami, woluminami zarówno o magii, jak i poezją, ingrediencjami alchemicznymi, dawno niespotykanymi produktami spożywczymi, różnościami. Każdy z czarodziejów mógł znaleźć tu coś dla siebie.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Kawałek rogu twardego | Ucałowany, dodaje mocy magicznej (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Kieł większy | Noszony przy sobie wzmacnia moc transmutacji (+3 do rzutu na transmutację). | 150 | - |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 |
Kręg ogonowy | Największy kręg z ogona reema, posiadający złoża czarnej magii. Noszony przy sobie, zwiększa jej koncentrację (+3 do rzutu na czarną magię). | 150 | - |
Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Łącznik międzykostny | Noszony w formie talizmanu, ułatwia skupienie i pozwala na większą precyzję (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Scapula kręgowa | Noszona w formie amuletu pozwala na lepszą koncentrację życiodajnej magii (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Ułamany mostek | Noszony przy bransolecie dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zrostek sztyletowaty | Noszony jako biżuteria wzmacnia hart ducha (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Żebro pierwszej pary | Noszone na szyi zwiększa dynamikę (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Pamiątkowa loteria została zorganizowana przez Ministerstwo Magii by zebrać datki na sieroty wojenne. Wrzucenie knuta do metalowej skarbonki uprawnia do kupna jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez śliczne, młode dziewczęta. Kuleczki papieru, przewiązane zielonymi wstążkami, przedstawiają drobne upominki powiązane tematycznie z Festiwalem Lata.
Każda postać może raz w ciągu Festiwalu wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k100 i odpowiednio zinterpretować wynik.
1-10: los pusty, z ozdobnie wykaligrafowanym podziękowaniem za wsparcie wojennych sierot
11-20: pozłacana, metalowa przypinka z literą "M" (symbolem londyńskiego Ministerstwa Magii)
21-30: kolorowy latawiec w kształcie smoka z połyskującym zielenią ogonem
31-40: pojedyncza czerwona róża, przewiązana srebrną wstążką
41-50: bon na kremowe piwo (dla dzieci) lub dwa kieliszki ognistej whisky (dla dorosłych) do odebrania w Dziurawym Kotle
51-60: wonne kadzidełko o ciężkim, piżmowym zapachu
61-70: ilustrowana księga celtyckich mitów o Lughnasadh
71-80: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
81-90: bon na pamiątkową, ruchomą fotografię, wykonaną na miejscu przez lokalnego fotografa. Jeśli bon zrealizuje postać kobieca, podczas wykonywania fotografii, dwójka uśmiechniętych magicznych policjantów w mundurach postanowi spontanicznie dołączyć do zdjęcia.
91-100: bon na portret, tworzony na miejscu Festiwalu przez lokalnego artystę (do zrealizowania w lokacji z portretami, bon ważny od 10 do 13 sierpnia)
Festiwal Lata przyciągnął do Londynu handlarzy i towary - również żywe towary - z całego kraju. W rozstawionych w jednej z bocznych uliczek namiotach słychać szczekanie i miauczenie. Hodowcy prezentują tutaj szczenięta psidwaków, małe kuguchary, szkolone sowy i gołębie. Zgodnie z nieformalną polityką prowadzoną przez Ministerstwo, próżno szukać tutaj "mugolskich" psów i kotów, które prawdziwi czarodzieje powinni zastąpić ich magicznymi odpowiednikami. Dzieci mogą za to bawić się z puszkami i pufkami, właściciele akwariów zakupić skrzydlatego konika morskiego, a prawdziwi koneserzy - podziwiać przywiezione z Francji matagoty, które niestety nie są na sprzedaż.
W tym miejscu można kupić zwierzęta domowe ze zniżką 10%.
Przed Festiwalem Lata do londyńskiego portu zawinęły statki z całego świata, wioząc egzotyczne przyprawy, słodycze i alkohole. W trakcie kryzysu ekonomicznego, popyt na podobne specjały jest spory, ale Ministerstwo Magii dołożyło starań, by przynajmniej ceny przyrządzanych na miejscu potraw oraz deserów pozostały przystępne dla obywateli. Kącik restauracyjny urządzono w pasażach Carkitt Market. Raz w trakcie Festiwalu, każda postać o statusie średniozamożnym może zjeść jeden posiłek oraz jeden deser w jednym z namiotów (za każdy kolejny należy zapłacić 10 PM): porcję hinduskiego curry z jagnięciny, chińskiego kurczaka w sosie słodko-kwaśnym, lub norweskiego łososia ze szpinakiem. Wśród deserów dostępne są daktyle otaczane sezamem, lukrecjowe duńskie cukierki, lub orzeźwiający koktajl z mango. Postaci o statusie zamożnym i bogatym mogą stołować się tutaj bez ograniczeń.
Dodatkowo, z handlarzami można się targować, ale rezultat zależy wyłącznie od ich dobrego nastroju (na próby nie wpływają biegłości postaci). Aby porozmawiać z handlarzem, należy rzucić kostką k100. Wynik k70 lub wyżej oznacza, że handlarz jest w dobrym nastroju i w cenie (darmowego lub kosztującego 10 PM) posiłku postać otrzymuje dodatkowo: paczkę ręcznie zwijanych papierosów z Rosji (niskiej jakości) lub mocny gruziński trunek (czacza) lub saszetkę egzotycznych przypraw (do wyboru). Postać dziecięca może otrzymać landrynki o smaku anyżku, chałwę, lub wafelek przekładany karmelem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:13, w całości zmieniany 1 raz
W takich momentach, jak ten, nie potrafiła nie czuć wdzięczności, że Margaret aktywnie decydowała się nie zwracać uwagi na jej chorobę. Zapewniała jej namiastkę normalności w tym dalekim od normalnego świecie samymi swoimi gestami; a czasami ich brakiem. Odruchowo ścisnęła podaną dłoń, zimne palce wbiły się w ciepłą skórę. Uniosła na moment brwi, jakby zbita z tropu odpowiedzią przyjaciółki. Szybko jednak wyraz jej twarzy zmienił się z zaskoczonego, a pobladłe wargi wygięły się w uśmiechu.
— Pytałam o rzeczy mniej oczywiste — wymruczała rozbawiona, mrużąc oczy, gdy jej uśmiech poszerzył się. A zaraz też zaśmiała się cicho, lekceważąco machając wolną dłonią na jej kolejne słowa. Brwi znowu poszybowały ku górze, a twarz nabrała na moment szyderczego wyrazu. — Jesteś pewna, Margaret? Dałabym sobie uciąć tę rękę, że to na twój widok oblizywał wargi — szepnęła, jej spojrzenie na moment zawieszone było na wspomnianym straganiarzu, nim jej uwaga skupiła się wobec nagłej utraty źródła ciepła, jaką była dłoń przyjaciółki. Nie zareagowała jednak w żaden znaczący sposób, swoją rękę chowając we własnej szacie.
Skinęła krótko głową na kolejne słowa Margaret, w przeciwieństwie do niej nie poświęcając zdarzeniu z matką i dzieckiem ani jednej z jej kolejnych myśli... choć gdyby to zrobiła, zapewne prędko odgadłaby jaki wpływ miało ono na młodą lady Burke. W tej materii różniły się w sposób znaczący - myśli o małżeństwie wiązały wnętrzności Lacerty w nieprzyjemne supły. Nie potrafiła wyobrazić sobie życia w miejscu innym, niż zamek Beeston i nie próbowała tego robić, nawet jeśli zegar głośno tykał z tyłu jej głowy.
— Miałam nadzieję, że to powiesz — odparła przyjaciółce, razem z nią kierując się ku miejscu z loterią. Zmierzyła spojrzeniem pozostałych oczekujących, ale każdy z nich otrzymał od niej równą ilość uwagi - praktycznie znikomą. Kiedy wreszcie nadeszła kolej dwóch dam, lady Rowle zerknęła po swojej towarzyszce. — Poszczęściło ci się? — zapytała łagodnie, zmarzniętymi palcami powoli rozwijając własny los.
| rzucam na loterię
'k100' : 72
Promieniała. Prezentując się wdzięcznie w sukni przypominającej mroskie fale z lekkim, letnim upięciem ciemnych loków i biżuterią dopełniającą całości. Wczorajszy dzień, choć opiewający w szereg nie do końca klarownych wspomnień emanował jedynie spełnieniem i zadowoleniem. Wszechświat zbiegał się ku niej - samemu wyciągając po nią dłonie w postaci starej babuliny, która wskazała ją jako tą, która miała dokonać rytualnej ofiary podczas rozpoczęcia Brón Trogain. I choć kadzidła wygodnie zamazywały konkretność i całość wydarzenia, to z pewnością każdy pamiętał, że to ona, Melisande Travers ofiarnie składała kielich ku Lugh. Dobrze, idealnie, niech niosą się o niej wieści i głosy. Niech zerkają ku niej oczy. Choć to na jednej parze zależało jej najbardziej; wszystkie słowa które padły w dusznym namiocie - i czyny - zdawały się wskazywać na to, że w istocie wyrwała od losu dokładnie to, czego chciała. Dziś ślepa na wszystko i wszystkich wokół, zadowolona, szczęśliwa - niemal zdawała się nie tyle co iść a sunąć gładko w pełnym gracji kroku.
Oczywiście, że musiała się znaleźć w namiocie ze zwierzętami. Lubiła je - a one zdawały się przeważnie odwzajemniać sympatię, w przeciwieństwie do ludzi nie były tak skomplikowane. Przykucnęła przy matagotach bez lęku wyciągając ku niech dłonie, swoją uwagę przesuwając na zwierzęta, oblekając ciepłym słowem w którymś momencie zerkając w górę z uśmiechem ku mężowi ze zdziwieniem i opóźnieniem łapiąc strzępki rozmowy - a może odmowy. Po tonie i coraz mniejszym handlarzu wnioskując, że kolejnej.
- Chodźmy ku straganom - oplotła rękę wokół jego ramienia i naparła lekko ciałem w stronę wyjścia z namiotu - tam znajdę coś co będziesz mógł mi kupić. - zapewniła go rozbawionym stwierdzeniem składanym cichszym głosem. Mogłaby zostać tu dłużej, zdecydowała jednak w ten sposób, bo miała wrażenie że jeśli pozwoli by chwila tutaj - a może rozmowa z hodowcą - rozciągnęła się dalej, Manannan postanowi zagrabić dla siebie - a bardziej dla niej - jednego z matagotów głuchy na to, że w czasie festiwalu nie można było ich zakupić i były jedynie jedną z proponowanych atrakcji.
Przesuwali się spokojnie pomiędzy kolejnymi straganami. Na dłużej zarządziła postój przy woluminach, przeglądając tytuły i czasem strony, dłonią sięgając głównie po te, skupiające się wokół transmutacji. Póki nie poradzi się matki dokładnie tak jak planowała to na niej zamierzała się skupić. Potem ruszyła dalej z zaciekawieniem zerkając na wachlarze nie orientując się w momencie w którym jeden z nich należał już do niej. Przy którymś kolejnym postukała w palcem w zegarek zerkając na męża.
- Może pomoże ci nie spóźniać się na posiłki. - zaczepiła go rozciągając wargi w urokliwym uśmiechu, drażniła się, spoglądając na niego z iskrami w oczach. Ale zgodnie ze słowami handlarza miał też pokazywać miejsca przebywania członków rodziny. - Weźmy go, wyjaśnię potem. - poprosiła poważniejąc na chwilę; może był jedynie bibelotem, ale tak jak obiecała Tristanowi, zamierzała zadbać o siebie - a gdyby stało się najgorsze zadbać o to, by istniał sposób by ją odnaleźć. Ciekawskie oko wydało jej się interesujące przypominało coś co można było wykorzystać do zbadania terenu, albo niewielkich napisów i nie zdziwił jej ten zakup. O szachy poprosiła, ostatnio grała z ojcem - na zamku chyba też się znajdowały, ale te kilka knutów nic nie znaczyło, mogli je wziąć ze sobą. Najwięcej czasu spędzili przy straganach z talizmanami, podnosiła niektóre, przesuwając po nich palcami - nie całkowicie zawierzając “magicznym właściwościom”, po dłuższej chwili odrobinę znudzona, ale wiedziała, że Manannan prezentował odmienne podejście. Bez protestów przyjęła ten, wspomagający transmutację - w końcu idealną nie stawało się z dnia na dzień. Nie dziwiąc się, że wzięli i ten odnoszący się do magii potężnej i ciemnej.
- Tam podobno mają desery. - powiedziała wskazując wolną dłonią kolejny z namiotów wysuwając się naprzód kilka kroków i odwracając by kilka kolejnych pokonać tyłem do przodu, rozwijając mroźny wachlarz, żeby ochłodzić nim się nieco od panującego ukropu i skryć za nim wargi. Patrzyła ku niemu i na niego, nie rozglądając się wokół. - Mam nadzieję, że mnie nie zawiodą. - wypowiedziała zgodnie z prawdą, przekrzywiając łagodnie głowę, wyciągając rękę, żeby gestem ponaglić go by pozwolił jej się wsunąć pod swoją. - Chodźmy. - poprosiła chętnie, bo słodkie było czymś, co kusiło ją zawsze i bardzo - zwłaszcza jeśli było to coś, czego nie próbowała wcześniej.
| zt
Kupuje: Ciekawskie oko (30), Kieł większy T(150), Kręg ogonowy CM(150), Letnia edycja szachów czarodziejów (10), Magiczny zegarek na nadgarstek (30), Mroźny wachlarz (20)
Przekazuję Manannanowi: Ciekawskie oko (30), Kręg ogonowy CM(150), Magiczny zegarek na nadgarstek (30)
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
Uniosła jednak brwi, kiedy Lacerta sama otrzymała los; już otworzyła usta, by odpowiadać, również rozwijając los - jednak nie wydobył się z niej żaden dźwięk, a jej spojrzenie wydawało się być przyklejone w konkretny punkt, za którym wodziła oczami. Wyraz twarzy zmienił się; uśmiech zniknął, zastąpiony nagłą nutą smutku i zaskoczenia - palce zacisnęły się na Merlinie ducha winnej karteczce. Wszystkie dźwięki dookoła zniknęły, gdy w milczeniu przyglądała się tak znajomej parze; stała się ona jedyną rzeczą, którą Margaret była na ten moment dostrzec. Radość, którą przecież dopiero co czuła wyparowała; zaś sama młoda lady Burke już prędko nałożyła na siebie chłodną maskę, choć nie umiała oderwać wzroku od małżeństwa. Czemu?
Dopiero po dłuższej chwili zmusiła się, by z powrotem spojrzeć na Lacertę i wygiąć swoje usta w ciepły uśmiech; jednak ten już nie dosięgał jej zielonych oczu. Rozwinęła w końcu całkiem swój los i obróciła go tak, by druga kobieta mogła go zobaczyć.
— Zdaje się, że nie muszę już kupować pozytywki — stwierdziła, niby to zadowolona i przełknęła z trudem ślinę, by zaraz nachylić się w kierunku ciemnowłosej. — Po prawdzie liczyłam na portret, jednak miło będzie mieć coś, czego mogę słuchać przed zaśnięciem. A ty? Wygrałaś coś wspaniałego? Jeżeli tak, to czuję, że i wróżby będą nam przychylne, nie sądzisz?
I'm all yours, but you're all mine
let's dance together, you and I
cause I'm not trapped with you, you see
you're the one who's trapped with me
więc będzie łatwiej, gdy mnie nie odnajdziesz.
I wtedy ich zobaczyła. Najpierw ją - promieniejącą, odzianą w suknię przypominającą morskie fale; już nie róża, a perła morza. Momentalnie stłumiła w sobie rozrastające się uczucie, którego nie potrafiła nawet jednoznacznie zdefiniować. Powietrze uleciało z jej ust ze świstem i chyba tylko lata rodowych nauk uchroniły ją przed zgarbieniem się. Oderwała spojrzenie od sylwetki kobiety, koncentrując je na tej drugiej, do której ramienia przylgnęła Melisande. Nieprzyjemne uczucie zostało zastąpione kolejnym, tym razem łatwym do zdefiniowania. Zmrużyła oczy, czując ukłucie irytacji w sercu, szybko się jednak doprowadzając do ładu. Nie wypadało jej przecież patrzeć wilkiem nawet na największego wroga, nie teraz, gdy była otoczona mnóstwem obcych... choć wielu może oczekiwało takiej reakcji ze strony lady Rowle.
Była jednak damą. Wyprostowała się i przeniosła spojrzenie jasnych oczu na twarz Margaret. Nie odezwała się. Czekała w milczeniu, aż ta wreszcie zwróci ku niej swoje piegowate oblicze, a kiedy tak zrobiła - na twarzy Lacerty wykwitł uśmiech. Równie słaby jak ten należący do przyjaciółki, ale pokrzepiający. A przynajmniej miała nadzieję, że takie właśnie sprawiał wrażenie.
Zaśmiała się, choć krótko i nie tak radośnie, jakby sobie tego życzyła.
— Może los próbuje nam coś przekazać — stwierdziła, unosząc w dłoni karteczkę, treścią skierowaną ku Margaret, by mogła tam ujrzeć nagrodę identyczną jak tą, którą sama wygrała. — Niemniej jednak przyznam, że wolałabym księgę — przyznała cicho, wzdychając, nim pokiwała głową. — Portret, Margaret? Nic nie stoi na przeszkodzie, by któryś ze stacjonujących niedaleko artystów i tak podjął się próby uchwycenia twojej zachwycającej urody. — Wargi Lacerty na nowo wygięły się w bladym uśmiechu. Ten jednak zgasł, gdy wspomniała o przychylności wróżb. — Zobaczymy.
Chciałaby móc się zgodzić, ale doskonale wiedziała, że los nie zawsze był tak łaskawy nawet dla nich, szlachetnie urodzonych. Przyglądała się uważnie obliczu przyjaciółki, nagle wątpiąc w słuszność wyboru następnej atrakcji. Nie wiedziała co niosła za sobą przyszłość, ani nie miała pojęcia na ile kompetentne były wieszczki, które zawitały na festiwalu. Przy odrobinie szczęścia - wcale, obdarowując świętujących nieszczerymi, pomyślnymi wróżbami w imię utrzymania wszechobecnej radości. W innym, gorszym, scenariuszu, mogły przynieść za sobą niepożądane przepowiednie. Nieprzyjemne. Złe.
Westchnęła.
— Margaret? — zagaiła nagle, a jej głos ścichł, przybierając poważniejszą nutę. — Spójrz na mnie.
Bo chociaż patrzyła, doskonale wiedziała co to oznaczało. Skup się na mnie, Margaret.
7 VIII 1958
Jedno z promieni słońca oślepiło go na kilka sekund, zmuszając do gwałtownego odwrócenia głowy przy jednoczesnym uniesieniu dłoni celem zagrodzenia drogi tej jasności. Z każdym kolejnym dniem festiwalu czuł się swobodniej i w głębi duszy szczęśliwszy, tak po prostu, jakby moc wszechobecnej muzyki i wonnych kadzideł czyniła jego myśli klarowniejszymi. Nie zdawał sobie sprawy z tego, ile dręczyło go obaw, póki nie stawił czoła największemu widmu z ostatnich lat. Kiedy bezbronnie stanął przed źródłem tłumionych uczuć, ujrzał świat odrobinę innym. Zatem wciągał do płuc dymne aromaty, tego dnia pozwalając sobie zgubić wierzchnią warstwę szaty. Lekkie mokasyny, garniturowe spodnie, biała koszula z rękawami równo podwiniętymi – ubiór swą świeżością pasujący do młodzieńczego wigoru.
Poczuł na sobie spojrzenie młodego dziewczęcia, co chętnie podchodziło płynnym doskokiem do każdej zbliżającej się osoby, lecz przed nim przystanęła odrobinę tępo, jakby nagle nie wiedziała co z sobą począć. Wszystkiemu przyglądała się jej towarzyszka, oddalona o kilka kroków, w podobnie jasnym odzieniu i z takim samym koszykiem wypełnionym losami do ministerialnej loterii. Rozbawiła go tak niepohamowana w swej szczerości reakcja; świadom był tego, że pierwsze wrażenie potrafi być wręcz rażące, niekiedy mniej lub bardziej otwarcie chwalono go za miłą dla oka aparycję. Musiał wypaść bardzo korzystnie, niezrażony tym faktem postąpił dwa kroki. Gdy łaskawie sięgnął do koszyka, dziewczyna zapłonęła ciemnym rumieńcem odznaczającym się mocno nawet na opalonej już lekko skórze. Posłał jej uprzejmy uśmiech, poniekąd podyktowany litością, bo stanie w upale mogło być dla niej męczące na tyle, aby zapomniała się na krótką chwilę. Odebrał pojedynczy los, podziękował i ruszył ku kolorowym straganom, puszczając mimo uszu ledwo wybełkotane za nim słowa, do których dołączył cichy pisk, chyba koleżanki.
Uważnie spoglądał na wystawione przez poszczególne stoiska towary, dłużej przyglądając się kadzidłom, lecz nie był w stanie odkryć, które spośród nich mogło być przynajmniej podobne do tego, co podziałało na niego intensywnie w lesie podczas drugiego wieczora festiwalu. Był w nim pewien opór przed zapytaniem sprzedającego wprost o specjalne kadzidło otępiająco-rozluźniające, choć jednocześnie pobudzające do działania w rozbudzonej potrzebie bliskości. Gdyby mógł rozpoznać poszczególne składniki, byłoby łatwiej, ale wszystko było przykryte ogromną falą tamtych emocji. Łatwo było je usprawiedliwiać potężnymi bodźcami.
Jednym z takich zewnętrznych czynników dyktujących jego zachowania była obecność w tym miejscu lady Burke. Poprawił i tak wyprostowaną już sylwetkę, nie chcąc nawet niedbałą posturą zmącić spokoju Primrose. Obdarzył ją długim spojrzeniem, trochę gubiąc się w tym jakie działania powinien powziąć. Każdemu młodemu lordowi mogło być wstyd stawać przy niej, Damie Orderu Morgany, kiedy działalnością charytatywną osiągnęła więcej niż niejeden z nich. Niezamężna szlachcianka niosła chlubę rodowemu nazwisku, nawet wymieniane pomiędzy damami opinie o noszeniu spodni przez kobiety nie mogły zaprzeczyć faktom niepodważalnym.
Jeśli do niej podejdzie, jakim spojrzeniem będzie skora go obdarzyć? Nie chciał się z góry zniechęcać, a minięcie jej po posłaniu spojrzenia tak oczywistego było poniżej wszelkiej krytyki. Postanowił udawać brak przejęcia i rozterek, na twarz zakładając maskę uprzejmego uśmiechu, choć kryjąca się w brązowych oczach ciekawość była autentyczna. Ewentualny błąd z jego strony zapewne nie zaprzepaści zażyłych relacji pomiędzy ich rodami, ale być może skłoni go do napisania kilku desperackich listów do Margaret, aby pomogła mu prosić kuzynkę o przebaczenie.
– I oto mamy przed sobą przybory alchemiczne. Coś godnego polecenia, lady Burke? – spytał uprzejmie, lekkim tonem, kątem oka zerkając na nią, gdy dla pozorów przyglądał się asortymentowi stoiska. – Proszę mi wybaczyć, nie znam się na tej materii, jestem bardziej ciekaw czy cokolwiek przykuło twoją uwagę.
| rzut do loterii
and the time comes when we cannot remove them without
removing some of our own skin
Kapelusz z szerokim rondem chronił jasną twarz przed zdradzieckimi promieniami słonecznymi, a kremowa jedwabna, lekka i letnia suknia opływała figurę lady Burke. Parę ciemnych kosmyków wiło się wokół jej twarz sprawiając, że tego dnia wyglądała urokliwie i nikt nie mógł zarzucić jej, że jest wroną, choć nią była i nie dało się temu zaprzeczyć. Ciemne stroje nie pasowały do pory roku ani tym bardziej do temperatury jaka nawiedziała Anglię.
Spostrzegając dziewczęta z loterią skusiła się na zakup losu. Dziewczę uśmiechnęło się szeroko i życzyła udanego dnia, po czym zaraz zniknęła w tłumie ludzi, szukając kolejnych, którzy skuszą się na niespodziankę. Primrose z ciekawością odpakowała los i uśmiechnęła się pod nosem widząc co się jej trafiło. Rozejrzała się wokół siebie zastanawiając się, gdzie udała się reszta rodziny Burke. Każdy chciał coś zobaczyć czy też znaleźć w trakcie festiwalu. Nie widząc nikogo już miała zawrócić, kiedy jej uwagę przykuł stragan z przyrządami alchemicznymi. Choć nie potrzebowała nowych, tak uznała, że nie zaszkodzi sprawdzić co też jest aktualnie dostępne. Wtedy też kątem oka dostrzegła znajomy fizys. Lord Sophos Bulstrode zmierzał sprężystym krokiem w jej stronę, choć zdawało się jej przez chwilę, że tego nie uczyni. Nie zdziwiłby ją ten fakt, skoro plotkarki już zdążyły wystawić jej odpowiednią łatkę. Jednak czarodziej nie wyminął jej, tylko stanął niedaleko. Uśmiechnęła się w jego stronę delikatnie, nie zdając sobie sprawy, że będąc posiadaczką orderu może mu odbierać animuszu.
-Szczypce do wyciągania małych drobin z mieszanki. - Wskazała na jeden z przyrządów, który sama nie tak dawno nabyła i bardzo sobie ceniła jego przydatność. Znali się z salonów, ale również ze szkoły. Uczęszczali do niej w tym samym czasie, przeżywając katusze na tych samych zajęciach i głowiąc się nad nauką do egzaminów. -Oraz ta miarka do pomiaru ciepła, o wiele bardziej skuteczna od zwykłego termometru. - Skierowała spojrzenie czarodzieja na nieduży przyrząd w kształcie małego jajka na łańcuszku. Uniosła na niego spojrzenie. -Czy coś przykuło twoją uwagę? - Zagadnęła swobodnym tonem, a następnie spostrzegła, że trzyma w dłoni los z loterii. -Coś interesującego?
|Rzut na los z loterii
'cause I won't
'k100' : 66
Jego kielich już opustoszał, więc skinął głową na jedną z dziewcząt roznoszących wino, spojrzenie prześlizgnęło się po jej sylwetce, wzrok sięgnął jej twarzy, gdy zbliżyła się do stołu, nie wypowiedział jednak ni słowa i wrócił do rozmowy z Selwynem.
- Nieistotny - ależ nie - przyznał, dziś w kraju nie było nic istotniejszego od tego. Dziś kraj stał wojną - na powierzchni pozostawali ci, którzy sobie na niej radzili, zatapiani byli ci, którzy okrywali się hańbą tchórzostwa. Idea czystej krwi miała zwyciężyć, pokonać dawne niechlujstwo, mugolską dominację. Mieli stać się potęgą - pierwszą prawdziwie czarodziejską potęgą świata. Siły Lorda Voldemorta panowały już nad systemem, a wsparcie go i strzeżenie było obowiązkiem każdego dorosłego czarodzieja. - Bardzo istotny. Istotniejszy niż cokolwiek, przez co dotąd przeszedłeś. Stanowiący o twoim być albo nie być. Czy trudny? Nie sądzę - Nie było tajemnicą, kim był, ani jak wiernie służył Czarnemu Panu. Nie było też tajemnicą, że jego fanatyczni wyznawcy nie byli przesadnie skorzy do dyskutowania nad zasadnością własnych roszczeń. Byli przyjaciółmi, lecz dla niego przyjaźń nie była ważniejsza od idei. - Popłyniesz z prądem i zwyciężysz albo ugrzęźniesz na mieliźnie. Innej drogi nie ma. - Wahanie, wątpliwości, na nie było już za późno. Ci, chcieli brnąć pod prąd, ściągali na siebie wyrok śmierci. Nikt nie tolerował sprzeciwiania się idei. Śmierciożercy strzegli tego najmocniej - przyglądał się Blaise'owi z uwagą, odpędzając od siebie myśli, że Selwyn być może odczuwa wahanie. Musiało mu się wydawać - musiało - nikt nie wypowiedziałby przy nim na głos podobnych myśli, a co dopiero Blaise. Blaise był rozsądny, przecież go znał. Miał poukładane poglądy. Dlaczego miałby mieć niepoprawne myśli? - Brzmisz, jakbyś nie wierzył w nasze zwycięstwo - Zdziwił się krótko, porzucając wątpliwości odnośnie jego światopoglądu. - Czy pobyt we Francji rozpieścił cię na tyle, że teraz lękasz się frontu? - spytał z rozbawieniem, bo obawę przed poniesieniem śmierci już mógł zrozumieć - nawet, jeśli przyznawanie się do tego zakrawało o słabość charakteru. O własnych nie przywykł rozmawiać.
- Odpowiedzi? Coś jest dla ciebie nieoczywiste? - Nie rozumiał wciąż, czy do Francji nie docierały informacje z kraju?
Roześmiał się, gdy wspomniał o władczości ciotki, przechylił kielich wina, znów hojnie.
- Może pewnego dnia - Nie negował jego słów, bynajmniej, choć zdawał sobie sprawę z bezczelności własnych słów. - Nie bawi mnie wizja mojej siostry u władzy. Bawi mnie wizja mojej młodszej siostry spiskującej wobec mnie i obalającej mnie brutalnie. Wychowali nas ci sami ludzie, nie potrafi nic, czego nie potrafię ja, ale brak jej mojego doświadczenia - wytłumaczył mu, zdawało mu się, oczywistość, nie, nie bał się młodszej siostry. Nie lekceważył jej, doceniał jej upór, siłę i ambicję, wątpił jednak, by uknuła intrygę, którą byłaby w stanie pokonać jego samego - nie tylko dlatego, że tego nie chciała. Nigdy nie brakowało mu arogancji. - To prawdziwa smoczyca - zapewnił go, gdy wspomniał o jej gniewie, wciąż z rozbawieniem.
- Kiedy zacząłeś o tym mówić, sądziłem że chodzi o poważny romans - ile razy się widzieliście, jeśli nie wyjawiła ci nawet imienia? Czy to przygoda już z Anglii? - dopytywał, ciągnąc za język, nie po to spotykali się po tak długim czasie, by nie mówić o sprawach ważnych. - Co takiego mówiła? - Czy znał ją? Potrafił rozpoznać, wskazać drogę dawnemu druhowi?
Westchnął, gdy wspomniał o podejrzliwości własnej rodziny.
- Wiesz, że ma ku temu ważne powody - Blaise też powinien być - podejrzliwy. Nikt nei mógł wiedzieć, z kim jeszcze kontaktowało się jego kuzynostwo, kogo jeszcze przekabacą na swoją stronę. Zachowanie czystej krwi Selwynów powinno leżeć na sercu każdego czarodzieja, bo każda kropla czystej krwi była na wagę złota. - To by była katastrofa wizerunkowa dla was wszystkich, gdyby kolejna osoba wyłamała się na stronę wroga. I tak wielu patrzy na was nieufnie. Twój brak zaangażowania nie pomaga - Nie zapomniał napomknąć. Blaise musiał zdawać sobie sprawę z sytuacji w kraju.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Wydawała się być w dobrym nastroju, być może rozejm sprawił, że stała się na kilka tygodni wolna od ciężaru wielu trosk. Postanowił szeroko omijać tematy mogą przywołać widmo wojny, która i tak czyhała gdzieś za rogiem. Z uprzejmym zainteresowaniem objął nieco dłuższym spojrzeniem wskazane przez Primrose przedmioty, jednak nie potrafił docenić ich wartości jak ona. Dla niego były to przybory, do których po zakupie nie powróciłby nigdy, bo i do niczego nie były mu potrzebne, więc nawet celem sprawienia dobrego wrażenia nie wyciągnął sakiewki w geście rozrzutności. Uważał, że tak bezmyślnym działaniem tylko się ośmieszy w jej oczach. Alchemia nie leżała w kręgu jego zainteresowań, a ostatni raz z pokrewnym tej dziedzinie eliksirotwórstwem miał do czynienia w szkole. Z przedmiotu zrezygnował po piątym roku, kiedy tylko nadarzyła się ku temu możliwość, nie czując przy tym grama żalu, co wielką ulgę na myśl, że skończyły się dla niego obligatoryjne katusze nad miksturami. Musiał więc zawierzyć jej słowom, co czynił bez wątpliwości, że szczypce i miarka są czymś, co może przyciągnąć wzrok osoby obcującej regularnie z kociołkiem i tworzonymi w nim eliksirami.
– Przyznam, że nie znajduję tu dla siebie niczego ciekawego – odpowiedział zgodnie z prawdą, wcale nie bojąc się przyznać do słabości w postaci braku wiedzy w tej konkretnej dziedzinie. – Tworzenie eliksirów to sztuka nad wyraz złożona, a mój brak talentu na tym polu jest ewidentny od zawsze. Wciąż sądzę, że profesor Slughorn nieświadomie udostępniał mi jakieś zaklęte kociołki, bo to zwyczajnie niemożliwe, aby każdy eliksir wychodzący spod mojej ręki był kompletnie nieudany. Żaden nigdy mi co prawda nie wybuchł, ale na czwartym roku przypadkiem stworzyłem coś, co wyżarło cały spód kociołka, tak toksyczne to było. Profesor sam przez dobry kwadrans głowił się nad tym, czym to zneutralizować, aby nie niszczyło dalej posadzki. W sumie szkoda, że nie dało się tego w czymś zamknąć i zbadać, może taki twór znalazłby jakieś zastosowanie. Już się nie dowiemy.
Doprawdy ma szczęście, że w jego rodzie pielęgnowane są inne wartości i tym samym nie zmuszano go do osiągnięcia perfekcji w zbyt trudnym dla niego do pojęcia obszarze. Czasem te jego przygody były obiektem żartów w dormitorium Ślizgonów, Sophos nie był pewien czy były szerzej omawiane na szkolnych korytarzach przez innych uczniów, dlatego Primrose może nie posiadała o nich żadnej wiedzy. Starsza o rok, przydzielona przez Tiarę do Ravenclaw, kojarzyła mu się z grubymi tomiszczami i biblioteką, gdzie z pewnością gościła częściej od niego. W jego mniemaniu za czasów szkolnych nie stanowiła podatnego gruntu dla plotek, jak było teraz?
Gdy jej uważny wzrok skierował się w stronę ściskanego w dłoni losu, sam zwrócił na niego ponownie uwagę. Nie wiedział co się w nim kryło, czynił z tego jeszcze tajemnicę. Nie spodziewał się zawrotnej wygrany mogącej odmienić żywot każdego innego czarodzieja, ale rozwiązał zieloną wstążkę i rozwinął uformowaną kulkę z papieru. Oto miał czekać na niego do obioru latawiec, czy zgłosi się po niego? – Przepraszam, zaraz wrócę – rzekł szybko, po czym skierował się ku znajdującej się najbliżej dziewczyny z koszyczkiem, swój los wymieniając na smoczy latawiec. Kierowany młodzieńczą brawurą ruszył biegiem między straganami, zwinnie wymijając ludzi, unosząc latawiec płynnie. Długi ogon połyskiwał w słonecznych promieniach, zielone łuski poruszał wiatr spokojnymi powiewami. Energiczne kroki szybko zaprowadziły go z powrotem do lady Burke. Jeszcze miał w sobie resztki infantylności, ale wciąż był młody, a atmosfera festiwalu sprzyjała byciu niepoważnym. – Czy zechcesz przyjąć ode mnie ten oto drobny podarek? – spytał z żartobliwą nutą w głosie, wyciągając ku niej sznurek, na końcu którego znajdował się puszczony w przestworza latawiec.
Przebłysk zrozumienia odbił się na jego twarzy jedną chwilę za późno. Latawiec miał kształt smoka, najbardziej niefortunny spośród wszystkich w kontekście plotek skupionych wokół jej relacji z lordem Mathieu Rosierem. Równie dużo mówiło się o jego szybkim ożenku. Cofnął dłoń niedbale, wzrok kierując na smoka. – Nie jest elegancko coś darować i zaraz odbierać, ale nagle poczułem, że sam Minister Magii skierował do mnie ten właśnie los nie bez powodu. Może to mistyczna istota mająca prowadzić mnie przez życie?
Naprawdę chciał się łudzić, że zgrabnie wyszedł z opresji.
– Czy miałaś już okazję wziąć udział w loterii?
and the time comes when we cannot remove them without
removing some of our own skin
-Również przyczyniłam się do paru dziur na stołach. - Przyznała się konspiracyjnym szeptem, ostatecznie nie decydując się na zakup niczego. Musiała przemyśleć czy rzeczywiście potrzebuje nowych narzędzi. Stragan nie ucieknie, a czasami lepiej nad czymś się dwa razy zastanowić. -Do wymiany kociołków kolegów obok też. - Wspomnienie swoich niepowodzeń było całkiem przyjemne i zabawne. Wtedy wydawały się tragedią, teraz były zaś anegdotą, którą można było się swobodnie dzielić. Od tego czasu minęło wiele lat, zmienili się, wkroczyli do świata dorosłego, choć nadal mieli w sobie wiele z młodzieńczej brawury i potrzeby zdobywania świata. Widziała to bardziej w Sophosie niż w sobie. Burkowie z natury wycofani i dość spokojni Slughornownie nie dali Primrose radosnego charakteru, choć podarowali ten, który długo dusząc w sobie emocje potrafił wybuchnąć niczym wulkan. W czasach szkolnych łatwiej było dostrzec tę brawurę nim nauczyła się tłumić swoje emocje, nim zrozumiała, że jeżeli chce przetrwać w świecie socjety musi nauczyć się nakładać maskę spokoju. Ta ostatnio przylgnęła do niej dość mocno.
Nim zdążyła zareagować czarodziej pognał w stronę dziewcząt, aby odebrać swój los na loterii. Sama swój ściskała w dłoni i chciała poprosić, aby odebrał też jej, jednak on był szybszy. Zauważyła, że się cały czas uśmiecha, szczerze rozbawiona całą sytuacją. Nie udawał poważnego, nie przyjmował poważnej miny, tylko był sobą. Zawsze taki był, niezależnie czy na sabatach czy innych spotkaniach. Zdawało się, że czerpie radość z życia jak tylko potrafił. Festiwal Lata tylko pogłębiał to wrażenie. Dostrzegła jak unosi się nad nim latawiec w kształcie smoka. Przypomniał o Rosierach, ale nie miała zamiaru się smucić. Nie teraz. Gotowa przyjąć podarowany latawiec zauważyła nagłe zmianie, usłyszała próbę wybrnięcia z sytuacji, którą uznał za niezręczną.
-Smoki przynoszą szczęście. Nie możesz się z nim rozstawać. - Zgodziła się, chcąc rozgonić aurę lekkiego zmieszania jaka właśnie zapanowała. Ponownie spojrzała na swój los, który zaraz pokazała czarodziejowi. -Jak najbardziej, zaraz się dowiemy co mnie się trafiło. - Podobnie jak wcześniej Sophos, udała się w stronę dziewcząt z losami i odebrała ilustrowaną księgę celtyckich mitów o Lughnasadh. Pozłacane litery mieniły się w słońcu kiedy ściskała ja w ramionach. -Przypomina mi to czasy dzieciństwa jak spędzałam zimowy czas przy kominku w towarzystwie rodziny. Snuliśmy wtedy wiele opowieści. - Zwróciła się do lorda Bulstrode. -Miałeś okazję czytać? - Wskazała na swoją wygraną. Miała zamiar księgą podzielić się z dziećmi Xaviera. Tym razem to ona im będzie czytać historie do poduszki. -Zdaje się, że podobną ma lady Nott. Chyba w trakcie jednego sabatu mieliśmy okazję ją widzieć, wtedy kiedy spora część z nas uznała, że ma dość swatania i uciekliśmy do biblioteki. - Przypomniała dawne wspomnienia, kiedy mieli po siedemnaście i osiemnaście lat. Pierwsze debiuty i bale, kiedy starsze pokolenie zaczynało snuć plany, a oni zwyczajnie chcieli się bawić bez zbędnego knucia po kątach.
'cause I won't
Na szczęście nie było tak źle, choć pewnie ze względu na porę. Bez większego wysiłku mogłem podejść do wybranych stoisk i przyjrzeć się ich zawartości. Handlowcy zdawali się stanąć na wysokości zadania, bowiem rozmaitość i różnorodność rzeczy na sprzedaż zadziwiała. Wciąż było ich niezwykle dużo, a ponadto lokalni rzemyślnicy zdawali się nieustannie pracować nad nowymi. Byłem rad, że mieli fantastyczną okazję do niezłego zarobku, który pozwoli im przygotować się do zimy. Mieliśmy dopiero sierpień, ale każdy czuł na karku jej oddech – to zawsze był najtrudniejszy i najbardziej wymagający okres, szczególnie jeśli mieszek nie pękał w szwach, a ledwie dzwonił. Znałem to, wcale nie była to tak odległa przeszłość.
Zatrzymałem się przy mężczyźnie handlującym własnymi wyrobami i to z rodzaju takich, które lubiłem najbardziej. Alkohol. Uśmiechnąłem się pod nosem i po kolei chwytałem butelki w dłoń, aby dokładniej przyjrzeć się zawartości. Pozwoliłem sobie też zadać mu kilka pytań – zawsze byłem ciekaw jak wytwarzało się trunki oraz jak wiele nakładu pracy wymagał cały ten proces. Kto wie może w przyszłości przyjdzie mi te podstawy wykorzystać? Zawsze chciałem mieć swoją własną produkcję i tylko jeszcze do niedawna mogłem o tym jedynie fantazjować. Dziś było to możliwe.
Ruszyłem dalej i przystanąłem dopiero przy straganie, gdzie sprzedawano swego rodzaju amulety – na wzór kości, jaką wyciągnąłem z reema. Podobno miały magiczne właściwości, a ja nie śmiałem w to wątpić. Chwyciłem kręg ogonowy oraz kieł większy; czarna magia i transmutacja. Wiedziałem, że mi się przydadzą i liczyłem, że opowieści handlarki to nie były jedynie wyssane z palca bujdy. Ponadto spodobał mi się niewielki, magiczny zegarek, który wskazywał miejsce pobytu członków rodziny. Nie chodziło o kontrolę, a bezpieczeństwo.
Zapłaciłem za wszystkie przedmioty, posłałem kobiecie uśmiech i skierowałem się już bezpośrednio na polanę, gdzie odbywały się tańce.
zt
Kupuje: Kieł większy (150PD), Kręg ogonowy (150PD), Magiczny zegarek na nadgarstek (60PM)
Jarmark tętnił życiem, wibrował hałasem, oślepiał setkami barw - i Deirdre tego właśnie potrzebowała. Rozkojarzenia, kolorowego kalejdoskopu, który skupi na sobie całą jej uwagę, pozwalając przez moment myśleć tylko najprotszymi kategoriami. Wśród kramów pojawiała się nie pierwszy raz, oficjalnie wspierała przecież magicznych kupców, którzy przenieśli się na czas festiwalu z Londynu na obrzeża, w sam środek lasu, doskonale dopasowując nie tylko swój asortyment, ale i sposób wystawiania produktów do specyficznych okoliczności. Wykorzystywano korony drzew, wyczarowywano baldachimy, lewitujące półki a nawet mini-wystawy, zachęcające dźwiękiem, wyglądem, a także, co ciekawe, zapachem do zerknęcia na ofertę kramiku. Przedsiębiorcy prześcigali się w wysiłkach, mających przynieść im klientelę, a ta licznie odwiedzała tereny wokół posągu Tytana, hojnie wydając galeony. Rozejm i beztroska aura Brón Trogain sprzyjała zakupom, tym mniej i bardziej przemyślanym, biznes więc kwitł, a wraz z nim tłumy, przewalające się przez wąskie ścieżki, wydeptane już na dobre wzdłuż głównych sprzedażowych arterii.
Deirdre wtopiła się w falę ludzi bez problemu, przywdziawszy na twarz lekki uśmiech, miała świadomość, że nawet jeśli oficjalne otwarcie jarmarku oraz odwiedziny u zaprzyjaźnionych sprzedawców miała już za sobą, to ciągle była możliwa do rozpoznania. Zachowywała więc uprzejmość, od razu jednak kierując się do dwóch wypatrzonych zawczasu kramów. Jeden z nich, położony na obrzeżach jarmarku, wyglądał niepozornie, lecz pod daszkiem ze strzechy skrywał prawdziwe skarby. Od razu sięgnęła po zrostek sztyletowaty, półokrągłą kostkę zatopioną w kruszcu, możliwą do dopięcia do łańcuszka na szyi: wiedziała, że kryła się w nim pewna moc. Zawinięty w atłas prezent dla samej siebie schowała do kieszeni sukni, powracając do serca targowiska. Z zamiarem znalezienia podarunku dla bliźniąt. Jeszcze rok temu uznałaby obdarowywanie czymkolwiek małych dzieci marnotrawstwem galeonów, lecz wiele się zmieniło. Jej uwagę przykuła muszla, mogąca zachować dźwięk, oraz koszyk pełen kostek, na tyle małych, by zmieścić się w dziecięcej rączce, ale na tyle sporych, by nie zostać pochłoniętymi przez wygłodniałe buzie. Dopytała sprzedawce o pochodzenie kostek, przez dłuższą chwilę zastanawiając się nad odpowiednim wyborem. Bliźnięta nie miały do czynienia z wieloma zwierzętami, sama Deirdre ich unikała, ale w końcu wybrała dwie drobne kostki, mając nadzieję, że duszek konia i słowika spodoba się Marcusowi i Myssleine. Zapłaciła za całe zakupy, obdarzając sprzedawcę dłuższą niż zwykle pogawędką, wykorzystując okazję, by podkreślić swą macierzyńską aurę, a później - skierowała się ku własnemu namiotowi.
| zt; kupuję zrostek sztyletowaty (150 PD) i za PM: muszlę echa (50 PM) i dwie zwierzęce kostki (120 PM)
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Każde z nich mogło zdusić budzące się powoli w nich uczucie, ale chyba żadne z nich tego nie chciało. No i oczywiście aura festiwalu nie sprzyjała zbytnio decyzjom dykowanym rozsądkiem. W ciądu tych letnich dni miały nimi rządzić porywy serca.
Uważnie obserwował jak blondynka zgrabnie lawirowała pośród chaosu ludzkich sylwetek. Co jakiś czas gdy znikała mu z oczu, czuł uczucie niepokoju, jakby miała rozpłynąć się w powietrzu. Uspokajał się jednak kiedy widział ją na powrót. Sam zresztą jak najbardziej chciał skrócić czas w którym się spotkają, więc parł w jej kierunku. Na szczęście nie mieli do siebie daleko.
Jego usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu kiedy znaleźli się obok siebie. Skrzętnie odnotował w swojej pamięci, że lilie były ulubionymi kwiatami Marii. W zasadzie ta informacja trafiła do szufladki "najważniejsze znane mi informacje".
-Ciebie też- odpowiedział dalej się uśmiechając. - W zasadzie... to nie mogłem przestać o Tobie myśleć- wyjawił zerkając gdzieś w bok nieco zmieszany. Zaraz jednak odzyskał rezon, szczególnie kiedy Maria wyjawiła, że za nim tęskniła.
-Ja też- powiedział po prostu. Złotowłosa czarownica w wolnych chwilach zdecydowanie zdominowała jego myśli. Przez moment jeszcze patrzył jak urzeczony na dziewczynę, aż w końcu oprzytomniał kiedy ktoś go niechcąco szturchnął. Może powinni przejść w jakieś spokojniejsze miejsce? A przynajmniej gdzieś na ubocze gdzie nie będzie grozić im stratowanie w tłumie. I pal licho jego samego, nie wybaczyłby sobie gdyby coś się stało jego towarzyszce.
-Chcesz jeszcze gdzieś pójść? - zapytał Marię. Był gotów jej towarzyszyć gdziekolwiek by nie chciała się udać i kupić jej wszystko na cokolwiek spojrzałyby jej szarozielone oczy. On sam będzie zadowolony z możliwości bycia w pobliżu dziewczyny.
Jego wzrok jeszcze na moment padł na spinkę i do głowy przyszła mu myśl, że pięknie w jej włosach wyglądałyby jeszcze niezapominajki. Nie powiedział tego jednak na głos, bo jak dla niego wszystkie kwiaty jakie znalazłyby się jako osoba na sylwetce Marii wyglądałyby pięknie.
Dotąd informacje docierały do niego po czasie, a słowa, które kreśliły sytuację w kraju, zdawały się zbyt mętne. Jednak siedzący przed nim przyjaciel, był żywym dowodem tego, co wcześniej pozostawało tylko suchą informacją. Wydźwiękiem fanatyzmu, obrazem potęgi do której można było dojść, obierając odpowiednią ścieżkę. Ludzie w większości właśnie tego pragnęli, siły, większej niż mogli mieć przeciętni i władzy na swoim poziomie, sięgającej różnych aspektów. Tutaj w grę zdawało się wchodzić więcej, więcej powodów, które powoli do niego docierały. W zamyśleniu przesunął kciukiem po ściance kielicha, który ciągle dzierżył w dłoni. Ilość wypitego już wina pozwoliła, jakoś łatwiej analizować. Dopuścić do siebie więcej wniosków, tworzących się w czasie tej wymiany zdań.
- Dobrze wiesz, że nigdy nie było mi w smak grzęznąć na mieliznach w jakimkolwiek momencie życia.- to nie było dla niego, gdy wiązało się z poczuciem zmarnowania okazji czy szansy. Nawet teraz po miesiącu tkwienia w zawieszeniu, zwyczajnie szukał sposobu, by iść dalej, znaleźć kolejny cel do którego przyjdzie mu dążyć. Nie koniecznie szukał go we froncie, bo ten sam się o niego upominał.
Pokręcił powoli głową, kiedy padły słowa jakoby miał wątpić w zwycięstwo.
- Nie, nie wątpię w nie. Kiedy bez wahania sięgasz po brutalną siłę, gdy po trupach idziesz do celu to zwycięstwo musi nadejść. Wyszarpniesz je z przeciwników, każdą cząstkę, która mogłaby tym zachwiać. Dlatego ani myślę wątpić w nasze zwycięstwo.- odpowiedział z całkowitą pewnością w głosie. Nie bawił się w fałsz, byle powiedzieć Rosierowi coś, co ten chciał usłyszeć. Sięgał po prawdę, bo jak rzadko pokrywała się ona z jego poglądem sytuacji. To nie była jednostka łaknąca przelewu krwi za ideę, a ogrom ludzi gotowych zrównać z ziemią wszystko dla idei.- Francja rozpieszcza bardzo łatwo, a już zwłaszcza ludzi z politycznej areny. Jednak nie tym razem.- podjął, kupując sobie chwilę czasu, pozwalając by te słowa nieznaczące wiele, zawisły w powietrzu.- Tylko głupiec powiedziałby ci teraz, że nie obawia się niczego, że front i śmierć, nie znaczą nic. Kiedy grzejesz tyłek za granicą, a później ktoś oczekuje od ciebie deklaracji, która może w końcu doprowadzić do twojego końca. Tylko szaleńcy nie boją się niczego.- dodał z zastanowieniem, spoglądając gdzieś w przestrzeń.- Jednak strach nie wiele ma dziś do powiedzenia, niewiele zmienia. Rozsądek jest większą siłą, a on podpowiada już, że czas się ruszyć z miejsca i przywitać nową rzeczywistość do której najpewniej chętnie wskażesz mi drzwi.- nie miał co do tego wątpliwości. Nie po całokształcie tej rozmowy. Kolejny raz przesunął palcami po ściankach naczynia, lecz póki co nie zdobył się, by wychylić następny łyk.
- Nadal kilka rzeczy, ale już nic co dotyczyłoby poruszanej przez nas teraz sprawy.- wyjaśnił, podtrzymując to, co powiedział mu na samym początku. Nie dziś. Pewne pytania musiały pozostać na później, bo teraz zmieniały się priorytety.
Bezczelność Rosiera wcale go nie zaskoczyła, ona oraz arogancja były zbyt znajome. Może powinien się oburzyć, ale przecież sam popchnął rozmowę w tym kierunku. Rzucił mu tylko rozbawione spojrzenie, ale postanowił zostawić już temat Morgany. Również podjęty w żartach temat młodej lady Travers, coraz bardziej tracił na byciu interesującym, aby trzymać się go dalej. Dlatego kiwnął tylko głową, przyjmując całość wyjaśnienia.
- Poważny romans? Nie, zdecydowanie nie. Wiesz, że nigdy nie szukałem poważnych i trwających za długo romansów.- odpowiedział od razu, ale musiał przyznać, że nie miałby nic przeciwko ku kolejnemu spotkaniu z tamtą nieznajomą. Wątpił jednak, aby do tego doszło i cóż, należało o tym zapomnieć, a jednak sylwetka kobiety wracała do niego. Z drugiej strony od zawsze uważał, że na świecie było zbyt dużo pięknych kobiet, aby zatrzymywać się przy jednej. Wystarczyło, że żonę miało się jedną.- Z Anglii? Lepiej z Festiwalu, sprzed paru dni.- parsknął, spojrzenie powędrowało na otoczenie, jakby spodziewał się dostrzec ją gdzieś. Nie dodawał ile razy się widzieli, czas w jakim się spotkali mówił, sam za siebie.
- Wspominała o zmarłym mężu, poza tym żadnych konkretów, które by ją określały mocniej.- dodał ze wzruszeniem ramion. Ewentualnie tak mało on zapamiętał z tamtej rozmowy, skupiony już na czymś innym i cierpliwym podążaniu do celu.- Była starsza od nas, zgrabna, wysoka. Władcza, pozornie zimna i niedostępna. Nie była głupiutką panienką, która nagle dostała chwilę uwagi i traciła głowę. Trzymała kontrolę, znała dobrze zasady na których toczyła się cała rozmowa i naginanie granic.- zarysował sylwetkę ów kobiety nieco mocniej. Czy cokolwiek mówiło to Rosierowi? Może się zaraz dowie.
Temat wrócił do rodziny, a to skłoniło go już, by upić wina. Nie chciał pochylać się nad tym, był tutaj, żeby nie pamiętać o problemach i wątpliwościach.
- Zdecydowanie ma.- byli w kiepskim położeniu i było to oczywiste. Selwynowie byli osłabieni po tych czystkach, chociaż stali po właściwej stronie to wszystko zdawało się chwiejne już wewnątrz. Nie podobało się to żadnej Salamandrze i on nie był w tym wyjątkiem.- To już była katastrofa wizerunkowa, gdy Morgana musiała usunąć z rodziny kilka osób. Nie jedna do której doszło.- odparł, pijąc również do nadszarpniętych relacji z Rosierami. Milczał, gdy wypomniał mu brak zaangażowania. Nic więcej nie mógł mu w tym powiedzieć, popełnił ten błąd, lecz na obczyźnie inaczej nie mógł. Dopił wino, odstawiając kielich.
| zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Blaise Selwyn dnia 10.12.23 17:03, w całości zmieniany 1 raz