Tytan
W pobliżu głowy Tytana, między częścią lasu, na której ustawiono specjalne namioty, a polaną, i głębią lasu gdzie rozgrywają się tańce i śpiewy ustawiono rzędy drewnianych straganów. Niektóre z nich przyozdobione były zwiewnymi materiałami, inne suchymi trawami, ziołami, czy kwiatami. Drewniane stoły zastawione były rozmaitymi fiolkami, kryształami, woluminami zarówno o magii, jak i poezją, ingrediencjami alchemicznymi, dawno niespotykanymi produktami spożywczymi, różnościami. Każdy z czarodziejów mógł znaleźć tu coś dla siebie.
Przedmiot | Działanie | Cena (PD) | Cena (PM) |
Ciekawskie oko | Magiczne szkiełko w oprawie z ciemnego drewna. Jest w stanie precyzyjnie i kilkakrotnie powiększyć obraz. Nie grozi mu zarysowanie ani stłuczenie. | 30 | 60 |
Gogle "Tajfun 55" | Lotnicze gogle oprawione solidną skórą. Słyną z magicznych właściwości opierających się pogodzie - producent gwarantuje, że nie zaparują i nie zamarzną, a do tego pozostaną zupełnie suche w deszczu. | 30 | 60 |
Gramofon "Wrzeszczący żonkil" | Przenośny gramofon ułożony w drewnianej ramie, którą zdobią kwietne żłobienia. Nie wymaga płyt. Wystarczy przytknąć kraniec różdżki do igły i pomyśleć melodię, jaka ma z niego rozbrzmieć, a ta natychmiast pomknie z niedużej tuby. | 10 | 40 |
Jojo dowcipnisia | Niepozorne w rękach właściciela, użyte przez każdą inną osobę powraca do góry z takim impetem, by uderzyć w nos. | 10 | 40 |
Kawałek rogu twardego | Ucałowany, dodaje mocy magicznej (+3 do rzutów na uroki). | 150 | - |
Kieł większy | Noszony przy sobie wzmacnia moc transmutacji (+3 do rzutu na transmutację). | 150 | - |
Konewka bez dna | Jeśli tylko ma dostęp do pobliskiej studni lub innego źródła wody, pozostaje pełna niezależnie od częstotliwości użytkowania. Działa wyłącznie w przydomowych ogrodach. | 20 | 50 |
Kręg ogonowy | Największy kręg z ogona reema, posiadający złoża czarnej magii. Noszony przy sobie, zwiększa jej koncentrację (+3 do rzutu na czarną magię). | 150 | - |
Letnia edycja szachów czarodziejów | Dostosowana do okazji festiwalu plansza pokryta jest materiałem przypominającym trawę. Jej faktura jest jaśniejsza w miejscach odpowiadających klasycznej bieli i ciemniejsza - czerni. Ruchome figury przedstawiają zapisane w historii postaci ze świata czarodziejów, ustawione w hierarchii szachowej zgodnie z wagą historycznego zasłużenia. | 10 | 40 |
Lusterko dobrej rady | Pozornie zwyczajne, ukazuje na swojej tafli proste odpowiedzi po zadaniu przed nim pytania. (Rzuć kością k3: odpowiada słowami: (1) "tak", (2) "nie" i (3) "nie wiem"). | 10 | 40 |
Łącznik międzykostny | Noszony w formie talizmanu, ułatwia skupienie i pozwala na większą precyzję (+3 do rzutów na alchemię). | 150 | - |
Magiczny album | Dostępny w dwóch wariantach: fotograficznym i karcianym. Automatycznie sortuje umieszczone w nim zdjęcia względem chronologii ich wykonania, a karty z czekoladowych żab - układa zgodnie z wartością i rzadkością. | 10 | 40 |
Magiczny zegarek na nadgarstek | Zminiaturyzowana wersja domowego zegaru, który za pomocą magicznej modyfikacji pokazuje miejsca pobytu członków rodziny lub przypomina o rutynowych czynnościach. Można z łatwością nosić go na nadgarstku. | 30 | 60 |
Medalion humoru | W naszyjniku można umieścić zdjęcie wybranej osoby. Po dotknięciu różdżką srebrnej powierzchni medalionu, można wyczuć podstawowy nastrój, w którym znajduje się sportretowana osoba. By tak się stało, fotografia musi być podarowania właścicielowi dobrowolnie celem zamknięcia w medalionie. | 30 | 60 |
Mroźny wachlarz | Idealny na upały albo powierzchowne oparzenia. Wachlowanie wznieca powiew mocniej schłodzonego powietrza bez obciążania nadgarstka. W ruch nie trzeba włożyć zbyt dużo siły, by zyskać ponadprzeciętne orzeźwienie. | 20 | 50 |
Muszla echa | Sporych rozmiarów morska muszla, w której można zamknąć wybraną piosenkę. Wystarczy przyłożyć kraniec różdżki do jej powierzchni i zanucić dźwięk do środka, lub wypowiedzieć krótką wiadomość. Po ponownym przyłożeniu różdżki, muszla odegra zaklętą w niej melodię. | 20 | 50 | Pan porządnicki | Stojący na czterech nogach, zaklęty wieszak, który wędruje po domu i samodzielnie zbiera rozrzucone ubrania, umieszczając je na swoich ramionach. Kiedy zostanie przeciążony, zastyga w miejscu i oczekuje na rozładowanie. | 10 | 40 |
Poduszki zakochanych | Rozgrzewają się lekko, gdy osoba posiadająca drugą poduszkę z pary ułoży głowę na swoim egzemplarzu. | 10 | 40 |
Ruchome spinki | Para spinek w kształcie kwiatów lub zwierząt, które za sprawą magii samoistnie się poruszają. Zwierzęta wykonują proste, podstawowe dla siebie czynności, a kwiaty obracają się lub falują płatkami. | 10 | 40 |
Scapula kręgowa | Noszona w formie amuletu pozwala na lepszą koncentrację życiodajnej magii (+3 do rzutów na uzdrawianie). | 150 | - |
Terminarz-przypominajka | Ładnie oprawiony kalendarz, w który przelano odrobinę magii. Rozświetla się delikatną łuną światła w przeddzień zapisanego wydarzenia, a jeśli nie zostanie otwarty przed północą, zaczyna wydawać z siebie ciche bzyczenie. | 10 | 40 |
Ułamany mostek | Noszony przy bransolecie dodaje męskiego wigoru (+3 do rzutów na sprawność). | 150 | - |
Zaklęty fartuszek | Stworzony z materiału, którego wzory są magicznie ruchome i zmieniają się zależnie od nastroju noszącej go osoby. Samoistnie dopasowuje się do figury ciała. | 10 | 40 |
Zrostek sztyletowaty | Noszony jako biżuteria wzmacnia hart ducha (+3 do rzutów na OPCM) | 150 | - |
Zwierzęca kostka | Amulet stworzony z zasuszonych i magicznie zaimpregnowanych kwiatów, koralików oraz pojedynczej kostki drobnego zwierzęcia. Ściśnięty w dłoni przywołuje postać duszka zwierzęcia, do którego należy kość. Zwierzę będzie obecne do całkowitego przerwania dotyku. | 30 | 60 |
Żebro pierwszej pary | Noszone na szyi zwiększa dynamikę (+3 do rzutów na zwinność). | 150 | - |
Pamiątkowa loteria została zorganizowana przez Ministerstwo Magii by zebrać datki na sieroty wojenne. Wrzucenie knuta do metalowej skarbonki uprawnia do kupna jednego losu z wiklinowego kosza doglądanego przez śliczne, młode dziewczęta. Kuleczki papieru, przewiązane zielonymi wstążkami, przedstawiają drobne upominki powiązane tematycznie z Festiwalem Lata.
Każda postać może raz w ciągu Festiwalu wylosować małą festiwalową pamiątkę. Aby tego dokonać, wystarczy rzucić kością k100 i odpowiednio zinterpretować wynik.
1-10: los pusty, z ozdobnie wykaligrafowanym podziękowaniem za wsparcie wojennych sierot
11-20: pozłacana, metalowa przypinka z literą "M" (symbolem londyńskiego Ministerstwa Magii)
21-30: kolorowy latawiec w kształcie smoka z połyskującym zielenią ogonem
31-40: pojedyncza czerwona róża, przewiązana srebrną wstążką
41-50: bon na kremowe piwo (dla dzieci) lub dwa kieliszki ognistej whisky (dla dorosłych) do odebrania w Dziurawym Kotle
51-60: wonne kadzidełko o ciężkim, piżmowym zapachu
61-70: ilustrowana księga celtyckich mitów o Lughnasadh
71-80: pozytywka wygrywająca jedną z tradycyjnych magicznych kołysanek
81-90: bon na pamiątkową, ruchomą fotografię, wykonaną na miejscu przez lokalnego fotografa. Jeśli bon zrealizuje postać kobieca, podczas wykonywania fotografii, dwójka uśmiechniętych magicznych policjantów w mundurach postanowi spontanicznie dołączyć do zdjęcia.
91-100: bon na portret, tworzony na miejscu Festiwalu przez lokalnego artystę (do zrealizowania w lokacji z portretami, bon ważny od 10 do 13 sierpnia)
Festiwal Lata przyciągnął do Londynu handlarzy i towary - również żywe towary - z całego kraju. W rozstawionych w jednej z bocznych uliczek namiotach słychać szczekanie i miauczenie. Hodowcy prezentują tutaj szczenięta psidwaków, małe kuguchary, szkolone sowy i gołębie. Zgodnie z nieformalną polityką prowadzoną przez Ministerstwo, próżno szukać tutaj "mugolskich" psów i kotów, które prawdziwi czarodzieje powinni zastąpić ich magicznymi odpowiednikami. Dzieci mogą za to bawić się z puszkami i pufkami, właściciele akwariów zakupić skrzydlatego konika morskiego, a prawdziwi koneserzy - podziwiać przywiezione z Francji matagoty, które niestety nie są na sprzedaż.
W tym miejscu można kupić zwierzęta domowe ze zniżką 10%.
Przed Festiwalem Lata do londyńskiego portu zawinęły statki z całego świata, wioząc egzotyczne przyprawy, słodycze i alkohole. W trakcie kryzysu ekonomicznego, popyt na podobne specjały jest spory, ale Ministerstwo Magii dołożyło starań, by przynajmniej ceny przyrządzanych na miejscu potraw oraz deserów pozostały przystępne dla obywateli. Kącik restauracyjny urządzono w pasażach Carkitt Market. Raz w trakcie Festiwalu, każda postać o statusie średniozamożnym może zjeść jeden posiłek oraz jeden deser w jednym z namiotów (za każdy kolejny należy zapłacić 10 PM): porcję hinduskiego curry z jagnięciny, chińskiego kurczaka w sosie słodko-kwaśnym, lub norweskiego łososia ze szpinakiem. Wśród deserów dostępne są daktyle otaczane sezamem, lukrecjowe duńskie cukierki, lub orzeźwiający koktajl z mango. Postaci o statusie zamożnym i bogatym mogą stołować się tutaj bez ograniczeń.
Dodatkowo, z handlarzami można się targować, ale rezultat zależy wyłącznie od ich dobrego nastroju (na próby nie wpływają biegłości postaci). Aby porozmawiać z handlarzem, należy rzucić kostką k100. Wynik k70 lub wyżej oznacza, że handlarz jest w dobrym nastroju i w cenie (darmowego lub kosztującego 10 PM) posiłku postać otrzymuje dodatkowo: paczkę ręcznie zwijanych papierosów z Rosji (niskiej jakości) lub mocny gruziński trunek (czacza) lub saszetkę egzotycznych przypraw (do wyboru). Postać dziecięca może otrzymać landrynki o smaku anyżku, chałwę, lub wafelek przekładany karmelem.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:13, w całości zmieniany 1 raz
- Twoja ciotka sprawia wrażenie takiej, ostrzejszej - wtrącił pogodnie, nieco prowokująco, zastanawiając się, czy dawny przyjaciel gotów był mu powiedzieć więcej odnośnie swoich perturbacji. Dostrzegł jego wcześniejszy gest, unikanie tematu, lecz mimo to nie przestał go ciągnąć. - Kobiety są od siebie tak różne, jak można je z sobą równać? To jak zastanawiać się, czy piękniejsza jest woda, czy ogień, gdy obydwa te żywioły potrafią okazać skrajnie różne piękno. Przyjemność niejedno ma imię - snuł dalej, zdradzając tym samym, że jego poglądy od czasów szkolnych przybrały tylko na ostrości. - Martwiłeś się, że nie przyjmą cię w domu? - spytał, z zaskoczeniem. - Znajdziesz w Chateau Rose schronienie, jeśli będziesz go potrzebował - zapewnił go bez zawahania, choć zarzewie konfliktu pozostało dla niego niezrozumiałe.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
- Nie spieszyło mi się, masz rację.- przyznał mu racje.- Zostałem tym, kogo chciano ze mnie zrobić. Dyplomatą, którego obowiązki trzymały poza granicami kraju, a później zwykła chęć, aby być tam dalej i zadbać o własne interesy.- dopowiedział, chociaż wiedział, że ta szczerość jest gorzka.- Możesz uznać to za tchórzostwo, ale to powierzchowne i głupie, a nie podejrzewam cię ani o jedno ani o drugie, przyjacielu.- pozornie zdawał się nie dbać o ocenę, ale nie miał ochoty kolejny raz słyszeć właśnie takiej.
Zastanowił się chwilę, ale przeciągnął ciszę ze swojej strony. Budowanie napięcia zawsze było proste, chociaż teraz nie o to mu chodziło tak naprawdę.
- Wołanie o pomoc? Nie podejrzewałbym cię o podobne. Zobowiązany, by ci towarzyszyć? – spytał, przełamując jego powagę, własną nonszalancją, która coraz bardziej uwydatniała się w jego sylwetce.- Możesz na mnie liczyć, Tristanie. W takich błahych sprawach, ale i tych poważniejszych.- dodał, nie kryjąc tym samym, że pozostawanie w kraju i będzie obecny, gdyby był potrzebny. Z Ministerstwa nigdzie go nie wyślą, a on sam nie czuł już potrzeby, by umknąć stąd.
Słuchał, gdy Rosier streścił mu dosadnie, jak wyglądały jego ostatnie miesiące. Nie miał, jak tego skomentować, kiedy jego rzeczywistość była spokojniejsza i barwniejsza. Codzienność była inna, prawie niemuśnięta trwogą wojny. Teraz jednak dostawał na tacy, jak wszystko się zmieni. Nie mógł już stać z boku, nikt mu na to nie pozwoli i wiedział, że sam nie zniesie bezruchu.
- Będziemy musieli porozmawiać, Tristanie, ale nie dziś. Kiedy skończy się festiwal i zawieszenie broni.- stwierdził, fakt, którego najpewniej oboje byli już świadomi. Stary druh mógł dać mu odpowiedzi na wiele i otworzyć drzwi do jakich dotąd nie sięgnął. Nie chciał jednak myśleć o tym teraz.
Zawtórował w tym toaście, uchylając wina, aż dostrzegł dno. Nie dbał o to, jak to wygląda z boku, bo dziś czuł, że potrzebował przekroczyć granicę za którą trzeźwy umysł był tylko wspomnieniem. Poza tym miał do tego idealnego kompana. Gestem przywołał dziewczynę, która nalewała im wina kilka minut temu.
Wiedział, że zachłyśnie się wspomnianym cierpieniem jeszcze nie raz, bo wróci do jego życia, jak dobry znajomy, którego nie chciał witać znów w życiu.- Więc niech dziś nie rozpocznie się ta przygoda. Zostawmy ją na kolejne dni.- pogrążenie się w tym teraz, zniszczyłoby wszystko. Odebrało sztuczną radość z festiwalu, który trwał w najlepsze.
Grymas zagościł na jego twarzy, gdy Rosier nie odpuścić tematu Morgany i podejmował tę kwestię raz jeszcze. Widział, że zaczyna się pastwić, ale znał go za długo, aby się tym przejmować.
- Podejrzanie dobrze ją oceniasz. Zaimponowała ci? Kobieta u władzy? – spytał, wyolbrzymiając jego słowa. Wolał jednak odbić piłeczkę i najsprawniej, jak się da odwrócić temat przeciwko rozmówcy.- Mogłeś nie wydawać Melisande za Traversa, a dać jej władzę. Piękna i temperamentna, może byłaby drugą Morganą? A za jakiś czas rozważalibyśmy, która jest piękniejsza i ostrzejsza – zastanowił się na głos, zaczynając trochę kpić.
Poruszył lekko na nowo pełnym kielichem wina, kiedy Rosier snuł swe poglądy na temat kobiet.
- Zgadzam się, że są różne od siebie. Wodą się zachłyśniesz bez opamiętania, a ogniem sparzysz boleśnie i z satysfakcją, a jednak możesz wybrać, które wolisz bardziej. Nie twierdzę, że nie spróbuję kolejnych, lecz poprzeczkę mają wysoko, póki wspomnienia są świeże.- tak to właśnie widział, nigdy nie stroniąc od kobiecego piękna.- A one mają tendencję do prędkiego blaknięcia.- dodał z uśmiechem.
Pogodność osłabła, gdy powrócił temat jego problemów, które powstały wraz z powrotem.
- Mogłem spodziewać się wszystkiego po Morganie i po reszcie rodziny. Zdrada zostawia brzydkie i głębokie rany. Nawet ogień Selwynów nie jest na to odporny.- nie miał pewności, co zastanie po przekroczeniu progu. Czy zastanie cokolwiek, co będzie jeszcze dla niego.
Zdziwiła go deklaracja, która padła ze strony nestora rodu.
- Zapamiętam, chociaż liczę, że nigdy nie będzie takiej potrzeby.- razem z domem straciłby pewnie nazwisko i nie był pewny czy Tristan był gotów dać schronienie, komuś, kogo własny ród okrzyknąłby zdrajcą.
W Dorset pojawił się z uwagi na znajomość z organizatorami, ale nie mogło go zabraknąć tutaj - choć do ostatniej chwili rozważał, czy pojawić się w Londynie z synem. Powinien go tu zabrać przed upływem Festiwalu, powinien dopilnować aby Orestes mówił kolegom (choć miał ich niewielu) o prawdziwie patriotycznym Brón Trogain. Czytał ostrzeżenia przed obrazoburczym Festiwalem w Walczącym Magu i uczulił już syna, by nie opowiadał nikomu o wizycie w Weymouth.
Londyn, bogatszy i zdaniem Hectora bezpieczniejszy (do mugoli podchodził ze zrozumiałą obawą) z pewnością oferował chłopcu więcej atrakcji, ale wspomnienie tamtego strasznego poranka na Nokturnie nie dawało mu spokoju. Nie, najpierw uda się tu sam. Zobaczyć, jak jest. Odwiedzić namiot, w którym być może ktoś wytłumaczy mu przepowiednię zobaczoną wczoraj w popiele. Kupić Orestesowi jakąś niespodziankę.
Zazwyczaj odwiedzał Londyn sam w innym celu, ale to przecież nie to. Nie chodził już do Wenus. Ba, nawet nie myślał o Wenus! Może tylko o tym, jak świetnie idzie mu niemyślenie o dawnych czasach i pokusach.
Zamrugał, gdy zobaczył gdzieś w tłumie kobietę o czekoladowych włosach. Była odwrócona tyłem i na pewno nie była jego starą znajomą z pewnej ekskluzywnej restauracji, ale i tak wyobraził sobie nazbyt wiele. Prędko ustawił się w kolejce do loterii, postanowił zająć czymś myśli. Zakupił jeden z losów i oddalił się, choć początkowo nawet go nie rozwinął. Szukał wzrokiem kogoś innego niż brunetka, kogoś z kim miał spędzić tu popołudnie.
-I jak ci się podoba? - odnalazł blondynkę przy straganach z przysmakami z całego świata.
-Zapraszam, na co masz ochotę? - był jej zobowiązany, za wcześniejszą przysługę. Ze swojego miejsca widzieli zarówno ludzi przechadzających się między straganami, jak i roztańczone pary przy jednym z ognisk. -Jeszcze dwa tygodnie, a laska będzie moją jedyną wymówką do trzymania się z dala od tańca. Czasem wygodnie być w żałobie. - zerknął na młodą wdowę kątem oka, z uśmiechem wymownym, ale nieco bledszym niż zwykle. Odkąd dowiedział się zbyt wiele o śmierci Beatrice i odkąd rocznica nadciągała wielkimi krokami, czuł się jeszcze bardziej ambiwalentnie niż zwykle.
-Co ciekawego już tu robiłaś? - zastanawiał się, jak najlepiej wykorzystać ten dzień, ale prawdę mówiąc tłum zaczynał już go męczyć.
los na loterii
Hidin' all of our sins from the daylight
'k100' : 22
Ale pożyteczne należało łączyć także z przyjemnym, więc nim pojawiła się w Londynie ― zwróciła się do starego przyjaciela z propozycją spotkania. Jemu też przydałaby się wizyta tutaj dla świętego spokoju, a kto wie, może jej towarzystwo oszczędzi mu przemęczenia tłumem i ciągłym szumem rozmów.
Na miejscu pojawiła się wcześniej niż wyznaczona godzina spotkania, co niektórych mogłoby zszokować i zadziwić, biorąc pod uwagę jej tendencje do spóźniania. Akurat oglądała jeden z najnowszych francuskich specjałów ― deserowego jeżyka zaczarowanego tak zmyślnie, że hodował kolce w przeróżnych smakach. Jeśli dobrze dostrzegała, to w tym wydaniu część nosiła znamiona truskawki, część dżemu gruszkowego, a jeszcze inna sekcja wyglądała jak z czekolady. Sam jeż wyglądał jakby zrobiono go z puszystej, śmietankowej pianki; detale sierści, oczu i nosa zostały oddane perfekcyjnie, a zaakcentowano je chyba domieszką kawy.
Jeż, wyjątkowo zirytowany tym, że ktoś ułamał mu czekoladową igiełkę, fuknął coś ostentacyjnie i odmaszerował na drugi koniec długiego stołu.
― Widziałeś? ― zagadnęła wesoło kompana i ruchem głowy wskazała mu jeże. W pobliżu znalazł się teraz zwierzak przypominający esencję galaretki malinowej, był przeźroczysty, trzęsący się, a wewnątrz naprawdę trzymał owoce. Wyglądało to nieco osobliwie i tylko trochę niepokojąco. ― Ciekawe, czy mają wersję z ciasteczkami i czy rzeczone ciasteczka także stanowią jeżowe bebechy ― dodała półgłosem, nie chcąc narazić się zachwalającemu jeże magicukiernikowi.
― Hm ― zastanowiła się na głos, spojrzeniem obejmując stragan ― może tego cukrowego lwa, wygląda całkiem apetycznie. ― I kojarzy się równie apetycznie, ale tę myśl zostawiła już dla siebie. Zresztą, tuż obok wystawy z cukrowymi lwami dostrzegła bardzo przyjemną dla oka szatynkę i odruchowo sięgnęła do jednej ze swoich ulubionych zabaw polegającej na ocenie atrakcyjności przypadkowych osób.
― Siedem na dziesięć ― mruknęła miękko, nachyliwszy się w stronę Hectora; bez trudu mógłby z jej spojrzenia wyczytać o kim mowa. ― Szkoda, że ma taką luźną sukienkę… ― dodała z teatralnie odegraną nutą żalu. Przywołany przez niego temat żałoby ozdobił jej wargi bardzo specyficznym uśmiechem, ni to smutnym, nic zadowolonym, za to zdecydowanie podejrzanym.
― O tak ― mruknęła miękko, aksamitnie, z jawnym podtekstem, który tylko on mógł zrozumieć, bo tylko on dokładnie znał przebieg historii jej wdowieństwa ― czasem wygodnie. Nie mów mi, że nagle naszła cię tęsknota? ― dodała półgłosem, doskonale świadoma okoliczności w których przyszło im się poznać. Sylwestrową nocą, na balkonie, dokładnie w tym samym momencie w którym Beatrice tonęła w objęciach Igora na parkiecie.
― Trochę się pokręciłam po okolicy, rozmawiałam z tym czy innym przystojnym czarodziejem… trochę potańczyłam i w końcu skończyłam tu, przy straganie z deserowymi jeżami i cukrowymi lwami. Nie brzmi to zbyt imponująco, sam przyznaj. ― Spojrzała na niego spod oka, wciąż z tym samym lisim uśmiechem, jakby coś knuła i tylko kwestią czasu było to, aż wytnie mu jakiś numer. ― Jak się ma Orestes? Dawno go nie widziałam, pewnie już zapomniał jak wyglądam. Przekażesz mu ode mnie czekoladową żabę?
i jak kot muszę umrzeć
Adda wydawała się niezdecydowana, więc podjął decyzję za nią i położył przed cukiernikiem kilka monet.
-Jednego na teraz i dwa na wynos, ale żeby nadal się ruszały. - poprosił, wyobrażając sobie jak Orestes i Orpheus urządzą wyścigi czekoladowych jeży. Miał nadzieję, że będą się bawić jak Victor i jego normalni koledzy, a nie jak on i Einar.
Samemu nie zamierzał jednak odmawiać sobie przyjemności, więc zawiesił dłoń nad kupionym jeżem - a widząc jak przyśpiesza kroku, zwinnym ruchem ukręcił mu główkę.
-Częstuj się igiełkami, mi wystarczy główka z galaretką. - zachęcił przyjaciółkę. -Wygląda bardziej wykwintnie od cukrowych lwów, ale każdy ma inny... smak. - uśmiechnął się z lekką kpiną, ale ciesząc się szczęściem Addy postanowił sobie oszczędzić dowcipów o Gryfonach.
Szkoda, że jego brat nigdy nie poznał tak miłej i interesującej kobiety.
A skoro o interesujących kobietach mowach...
-Szóstka, co najwyżej. - podjął błyskawicznie grę, mrużąc z dezaprobatą oczy, bo złote włosy nieznajomej miały w słońcu miedziany poblask. -Gdyby miała się czym pochwalić, widzielibyśmy pod luźną sukienką. - uraczył Addę jedną z ojcowskich mądrości, tym razem zniżając głos do szeptu. -Jak myślisz, do tańca poprosi ją pan numer pięć - obrzucił krytycznym spojrzeniem barczystego chłopaka o kartoflowatym nosie -czy zwróci uwagę ósemki? - zasługujący na tą ocenę mężczyzna był nieco starszy, ale za to wyglądał jak kończący karierę gracz Quidditcha albo cierpiący Herakles.
Lubił rys tragizmu.
-Za tańcem? - parsknął z gorzkim rozbawieniem, choć jego oczy pozostały jakieś poważne. Z Beatrice kpiło się nieco inaczej odkąd poznał prawdę o jej śmierci, a nad Orestesem zawisły złowieszcze przepowiednie. Tak czy siak, zręcznie zmienił temat, bo nie tańczył i doskonale o tym wiedziała. Beatrice upokorzyła go w trakcie pierwszego tańca tak mocno, że od tamtej pory nie znalazł partnerki, której mógłby zaufać i demonstracyjnie spędzał bale podpierając ściany i obserwując nowych partnerów i nowych kochanków własnej żony. Poznał w ten sposób Addę, ale był już wtedy zbyt rozgoryczony by zaufać w kwestii tańca komukolwiek, nawet jej.
-Tych przeciętnych też mogłabyś zaszczycić uśmiechem, potem przychodzą do mojego gabinetu i narzekają, że kobiety nie zwracają na nich uwagi. - zażartował. -Jak zatem zamierzasz ożywić dzień? - uniósł lekko brwi. To, co dla niej było nudą, dla niego było raczej przyjemnym standardem. Główka jeża była naprawdę smaczna.
-Dobrze. - odpowiedział nieco zbyt szybko, z nieco zbyt sztucznym uśmiechem. -Kometa jakoś rozstraja dzieci - mruknął w ramach wyjaśnienia, powstrzymując się od dodania "zauważyłaś?"
Czasami dręczyła go myśl, że gdyby był skuteczniejszym cudotwórcą, Adda zauważyłaby nastroje własnego dziecka, a Leta dwójki dzieci. Niestety, cudotwórcy-uzdrowiciele nie istnieli, o czym przekonał się już w dzieciństwie. Boleśnie i wśród trzasku ponownych złamań i nastawiań.
-Na pewno nie zapomniał. - miał dobrą pamięć, na szczęście i niestety. Będzie pamiętał ciocię Addę, ale i wykrzywioną w gniewie twarz matki i ojca szarpiącego go zbyt mocno na Nokturnie. -Jasne, że przekażę... - zawiesił głos, to kosztowny prezent. -...ale zanim pochłoniemy więcej słodyczy, zaproszę cię na obiad. - zaproponował, wskazując na stoliczki przy straganach z egzotycznymi potrawami. Będą mieli stamtąd lepszy widok na ogniska, on usiądzie, a jeden z handlarzy zdawał się na tyle przystojny by zasłużyć sobie na uśmiech Addy.
rzucam na nastrój handlarza
Hidin' all of our sins from the daylight
'k100' : 40
Z westchnieniem przyjęła podjętą przez Hectora męską decyzję, ale zanim zdążyłaby chociażby podziękować, czarodziej bezceremonialnie ukręcił jeżykowi łeb, wprawiając ją tym zagraniem co najmniej w osłupienie. Ją, podwójnego szpiega, kłamczuchę na zawołanie i jedną z najzdolniejszych aktorek rebelii.
Biedny jeż.
― Jesteś pewien? ― spytała, kiedy pierwszy nieprzyjemny szok minął. ― Może skusisz się na jeżowe bebechy? O, spójrz, ta galaretka wygląda jak małe płuco… ― podjęła temat śmiało, wskazując mu jeden z elementów deserowego zwierzaka. Zabawne, ciekawe, czy cały był tak wiernie odwzorowany. Czy deserom robiło się sekcje? Arcyciekawa sprawa musiała jednak chwilę poczekać, bo Hector pozwolił sobie na bardzo sugestywny żart, a Adda nie potrafiła i nie chciała powstrzymać się przed odpowiedzią. Nachyliła się więc w stronę przyjaciela, muśnięte karminową szminką wargi niemalże pozostawiły ślad na jego uchu, gdy wyszeptała:
― A jaki jest twój smak, Hectorze…?
Jej już znali, niespecjalnie kryła się przed magipsychiatrą ze swoimi skłonnościami do nadmiernego doceniania kobiecego wdzięku. W życiu lubiła urozmaicenia, a mogąc mieć i przystojnych mężczyzn i piękne kobiety, nie widziała żadnej korzyści w nienaturalnym udawaniu, że jest inaczej.
― Słodki?... ― szept płynnie ewoluował w miękki pomruk, Adda zręcznie ułamała jedną z igiełek ― Może ostry? ― zielone oczy błysnęły niebezpiecznie w mdłym świetle komety ― Mam nadzieję, że stronisz od gorzkiego ― stwierdziła nagle, opuszczając wzrok; czar prysł ― wtedy, tamtej sylwestrowej nocy, wyraźnie ci szkodził.
Powróciła spojrzeniem do wcześniej ocenionej blondynki, potem przyjrzała się jeszcze obu panom; na widok tego z dziwnym nosem skrzywiła się dość ostentacyjnie, za to starszemu przyjrzała się z autentyczną ciekawością.
― No weź, życzysz jej Kartofla? ― parsknęła wesoło i poczęstowała się jeszcze jedną igiełką ― Powiedzmy, że w imię kobiecej solidarności obstawiam Ósemkę… ― dodała tonem pełnym zadumy, raz jeszcze usiłując zgadnąć co kryje luźny fason sukienki. Może ciążę?...
Przewróciła zabawnie oczami, słysząc o biednych mężczyznach w gabinecie Hectora, ale nie pokusiła się o komentarz. Drugie pytanie wywołało w niej jakąś dziwną ekscytację, przypomniało o znanych i lubianych grach, które wplatała w uroki życia codziennego. Ot, chociażby taka gra w kość kłamcy, w której obstawiało się wynik bez patrzenia na kości albo dość pospolita zgadywanka na dwa kłamstwa. Użyła jej nawet, tego samego dnia, niemalże w tym samym miejscu, w towarzystwie dość enigmatycznego mężczyzny-oszusta poznanego w Indiach.
― Możemy w coś zagrać ― mruknęła, wracając spojrzeniem do przyjaciela. ― Albo zamienić rolami. Co powiesz na doktor Chernov? ― Nawet nie zająknęła się przy znienawidzonym nazwisku. ― Masz ochotę na kozetkę, Hectorze? ― W ton wkradły się tony jawnej sugestii; w tej zabawie i tak sprawowałby kontrolę, nie wywlekłaby niczego, o czym nie chciałby rozmawiać. Już potrafiła rozpoznać, kiedy ma do czynienia z podobną sytuacją.
Przywołany przez niego uśmiech wydał jej się sztuczny, a odpowiedź zdecydowanie zbyt prędka i zdawkowa. Sugestywnie uniosła brew, jasno dając mu do zrozumienia, że niespecjalnie mu w to uwierzyła, ale nie zamierza drążyć; w oczach z kolei odbił się ognik niepokoju. Czy coś stało się Orestesowi?
Zadarła głowę ku górze i z westchnieniem przyjrzała się komecie; obce ciało wciąż trwało na niebie, wciąż jaśniało niepokojącym, pomarańczowym blaskiem.
― Wszystkich nas rozstraja. Powiedz mi… ― znów wróciła do niego spojrzeniem i wsunęła mu rękę pod ramię, zręcznie udając, że potrzebuje wsparcia, by dojść do stoliczków ― spotkało cię coś dziwnego w dzień w którym się pojawiła? Widziałeś może… psa? Czarnego? ― Przygryzła policzek od wewnętrznej strony. Teraz, po takim czasie i tylu pocieszeniach, jej paranoiczne podejrzenia wydawały się niemal śmieszne. ― Ponuraka?... ― dokończyła szeptem, jawnie zaniepokojona.
Wśród stoliczków mignęło jej wiele twarzy, ale żadna nie wydawała się na tyle interesująca, by zawiesić na niej oko na dłużej. Przelotnie spojrzała także na handlarzy, przyjrzała się jednemu czy drugiemu, trzeciego obdarzyła oszczędnym, nieco zaczepnym uśmiechem kryjącym niepokój wywołany tematem komety.
Ciekawe, czy udałoby jej się flirtem zdobyć zniżkę, albo jeszcze lepiej ― prezent.
i jak kot muszę umrzeć
Nie rozumiała sensu swojej obecności w tym miejscu, mijania wielu, naprawdę wielu obcych twarzy, przeciskania się pomiędzy stłoczonym tłumem i prób dojrzenia wszystkich przydasi na stoiskach. Nie rozumiała, a mimo to właśnie tu była, obkupując się na pierwszych straganach, a teraz sukcesywnie torując sobie i sowie na swym ramieniu drogę w tłumie, kątem oka spoglądając na wszystkie drobiazgi wyłożone na blatach. Wolała myśleć, że nie jest tu bez powodu, głęboko wierząc, że jej zachowanie wynika z chęci dosłownego zagłuszenia własnych myśli, bo w takich miejscach nie słyszało się niczego, prócz niezrozumiałych strzępków słów, różnych zdań wypowiadanych w jednym momencie przez wiele języków. O dziwo czuła się w tym miejscu bezpiecznie, choć poziom irytacji wciąż wznosił się na wyżyny, a jej własny język zaczynał być bolesny po cyklicznym, upominającym przygryzaniu ze strony zębów. Problem stanowili ludzie, ich ufność w to, że coś się zmieniło, że wojna ustała, że już wszystko będzie dobrze. Widziała rozweselone twarze, śmiech niosący się echem i nie potrafiła o tym myśleć w superlatywach, gdy przecież dopiero co miasta spływały krwią. Ten przestój był chwilowy, musiał być, nie wierzyła w inny rozwój wydarzeń. Nie brudziła sobie rąk, ale wciąż uważała, że nadal ma na nich krew, jak wszyscy tutaj, bo każdy przecież był winny, niezależnie od przekonań, obranych stron i swojego zaangażowania. Zresztą, nie tylko wojna stanowiła tu problem, bo przecież już przeszło półtora miesiąca wisiała nad nimi kometa, coś, czego istnienia nie potrafiła wytłumaczyć, bo każda, którą widziała, zazwyczaj znikała tak prędko, jak się pojawiła, zostawiając za sobą jedynie smugę przypominającą ogon. Martwiła się tym, nie potrafiąc przeskoczyć na nastrój odpowiadający otoczeniu, dopasować się do otaczających ją ram i udawać beztroski. Nie potrafiła, bo i w jej życiu pojawiło się ostatnio zbyt wiele wertepów, ciążących trosk i zmian, których istnienia nigdy nie brała pod uwagę, ale świat potrafił zweryfikować każdego i najwyraźniej nadeszła też i jej kolej.
Nie zauważyła nawet kiedy minęła kolejny sektor straganów, wchodząc w ten zgoła bardziej przestrzenny. Tłum się zmniejszył, pozwalając nabrać pełny wdech, racząc spragnione płuca prawidłową dawką powietrza. Burknęła pod nosem złorzeczeństwo, wywracając zaraz oczami, gdy do jej uszu doszły szczebiotliwe głosy kobiet, ewidentnie zachwyconych niewielkimi puffkami. Zlustrowała dwie sylwetki z góry do dołu, poddając je wnikliwej ocenie przymrużonych oczu. Wystawne stroje, pełny przepych i blichtr, który jawnie sugerował pochodzenie i zdolność finansową mężów. Niemal zgrzytała zębami na myśl, że ktoś taki będzie mieć pod swoją opieką jakiekolwiek stworzenie, poświęcając mu z pewnością o wiele mniej czasu niż wynosiły minimalne potrzeby. Poczuła gorycz, rozżalenie wobec czasów w których zwierzęta są traktowane jak przedmioty, często ledwie zabawki ku uciesze gawiedzi i to dla Despenserówny było zwyczajnie cholernie przykre.
Przemknęła dalej, byle czym prędzej odciąć się od widoku wprawiającego krew w pulsujący rytm gniewu i wtedy dojrzała stoisko, które zwróciło jej uwagę za sprawą psidwaka trzymającego się na uboczu. Cmoknęła cicho, niby niezobowiązująco, choć przecież istniał w tym cel, które stworzenie pojęło w mig, odwracając się ku niej. Nie był to najszczęśliwszy pies pod słońcem, tu i ówdzie widać było braki w sierści, pysk odznaczał się wiekiem, a uszy… cóż, jedno z nich z pewnością miało niezwykłą historię wyznaczoną przez paskudne, choć już zabliźnione, nadszarpnięcie.
Przechyliła głowę, przystając przy stoisku. Całą swoją uwagę poświęciła zwierzęciu, nie zauważając nawet samego handlarza, który ewidentnie był w ferworze przyjmowanych sakiewek skoro nie zdążył się jeszcze przed nią objawić. Oceniała i rozmyślała, ba, można nawet powiedzieć, że właśnie planowała umiejscowienie ów stworzenia we własnym domu, tylko wciąż walczyła z myślami. Była sama jedna, a zwierząt miała aż nadto, nie licząc już nawet tych, które w niedalekiej przyszłości i tak miały dotrzeć na jej ziemie, powiększając już i tak dorodne stadko. Kalkulowała, czy naprawdę jest w stanie wyrwać z siebie kolejną część serca i uraczyć nim kolejnego podopiecznego, fundując mu tym samym bezgraniczną miłość, ciepło i opiekę do końca jego dni w zamian za niewielką pracę, bo tak to właśnie u niej wyglądało – każdy, niezależnie od gatunku, pracował na swoje utrzymanie. Rufus kradł klamki, Włóczykij nosił listy, Alchemik… po prostu zaszczycał ją swoją obecnością, a aetonany były sercem, które napędzało istnienie ich wszystkich, bo gdyby nie one, to i ich by nie było. Pozwalały się utrzymać, choć to oznaczało konieczność ich sprzedaży, a lata doświadczenia wcale nie zmniejszały bólu rozłąki przy żegnaniu jakiegokolwiek skrzydlatego podopiecznego. Uspokajało ją jedynie to, że prowadziła naprawdę szczegółową selekcję przed podjęciem decyzji o sfinalizowaniu sprzedaży, a jej zwierzęta miały później sielskie życia u boku dobrych ludzi. Ta pewność kosztowała ją wiele, zazwyczaj oznaczało to też mniejszy zysk, ale sumienie nie pozwalało jej inaczej.
Obok niej pojawił się mężczyzna, którego zlustrowała kątem oka, gdy tylko zdała sobie sprawę z jego obecności za sprawą przysadzistego sprzedawcy, który ewidentnie założył, że przybyli tu razem. Prychnęła cicho, poddając wargi wykrzywionemu grymasowi jawnego niezadowolenia, bo najwyraźniej dopiero teraz była dla handlarza widoczna. Przez moment trwała w ciszy, ignorując ów wymianę zdań, jakoby ta wcale nie przyciągała jej zainteresowania. Była tu przecież w jakimś celu, a tym celem zdecydowanie nie było wdawanie się w pogawędkę o niestosownym założeniu, że jest jedynie towarzyszką.
Bezsens, śmiało podsunęły myśli, rozpogadzając rysy twarzy kruczowłosej, choć było to jedynie przybranie uprzejmej maski, godnej tego miejsca, przyjętych obyczajów i zachowań społecznych, bowiem w jej głowie właśnie rozchodził się płomienny gniew. - Psidwak na… - powtórzyła, urywając jednak i patrząc na mężczyznę z nieznacznie wzniesioną brwią. – Cóż, nie ukrywam, że to jest bardzo kusząca propozycja, lecz mam już zwierzęta chroniące mnie przed niechcianymi gośćmi, wolę więc – jak i owszem - właśnie psidwaka, ale tamtego – wskazała ruchem brody starowinkę w kącie, powracając zaraz spojrzeniem do handlarza, który najwyraźniej był zdziwiony jej wyborem, trwając kilka dłuższych chwil w zawieszeniu, co pozwoliło jej łypnąć okiem na nieznajomego, by sprawdzić, czy wciąż stoi obok, czy już może ruszył dalej i cóż, ku jej zdziwieniu, wciąż trwał obok. Nie wyglądał na takiego, który chciałby tu być, pewnie lepiej wyglądałby pośród straganów z malowniczymi pejzażami, czy innymi artystycznymi pierdołami, które będą w przyszłości zbierać kurz.
- Czy jest pani pewna, jest tyle dorodniejszych zwierząt, ten nadaje się co najwyżej dla typowego pospólstwa – ogłosił nagle handlarz, przywołując ku sobie spojrzenie stalowoniebieskich tęczówek, które tym razem obfitowały w gromy burzowej nocy. Czegóż się spodziewała, że tu nie dosłyszy podziałów od byle handlarza, który nawet nie oferował w pełni rodowodowych stworzeń? Prychnęła, tym razem w pełni nieskrępowanie i jawnie, wyciągając zaraz z kieszeni mieszek monet.
- Płacę i nalegam, skończmy ten bezsensowny spór nim którekolwiek z nas powie o jedno słowo za dużo – uśmiechnęła się zupełnie nieszczerze, wyciągając określoną, choć wciąż zaniżoną wedle pierwotnie przysługującej ceny kwotę. Nie wiedziała, co sprawiło, że przyjął zapłatę, może to jej spojrzenie, czy wiedza o tym, że nikt inny raczej nie pokusi się na ów psidwaka, to było nieważne. – Ktoś tu po niego przyjdzie, okaże tę pieczęć – skwitowała ostatecznie, wręczając mężczyźnie wzór, którym Despenserowie od pokoleń oznaczali swoje listy. Nie zaszczycając sprzedawcy kolejnym spojrzeniem, poczęła kreślić naprędce kilka słów na kawałku pergaminu, zwijając go prędko w niezgrabny rulonik. Przechyliła nieznacznie głowę, zwracając usta ku sowie wciąż spoczywającej na jej ramieniu. – Znajdź Flynna – poleciła zwierzęciu, związując list z jego nóżką, odchylając się w porę, gdy trzepot skrzydeł wzniósł Włóczykija w powietrze.
Odetchnęła wreszcie, czując, że ten wybór w przyszłości zdąży odbić się czkawką, ale nie mogła zostawić tego wybiedzonego stworzenia na pastwę losu, sumienie gryzłoby ją zdecydowanie dłużej. Miała nadzieję, że pozostali podopieczni przyjmą go bezproblemowo i że odnajdzie się na jej ziemiach. Po cichu liczyła też, że będzie dobrym towarzyszem, jak nie dla niej samej, bo przecież ostatnio siedziała głównie przy papierkowej robocie, to chociaż dla Everetta, towarzysząc mu wiernie przy drobnych pracach, czy Jarvisa, któremu przydałby się jakiś inny od Rufusa zwierzęcy towarzysz, nie mówiąc już o tym, że psidwak wydawał się mieć zgoła mniej szkodliwy wpływ na młodego człowieka.
Odwróciła się z zamiarem odejścia, jednak coś stało jej na przeszkodzie. Teraz dopiero zauważyła, że nadal obok niej gościł nikt inny niż mężczyzna, który wcześniej zwrócił na nią uwagę handlarza. Spojrzała na niego z niejakim zdziwieniem, zastanawiając się przez ledwie moment, co też tu jeszcze robił. – Nie zapytam, czy dopomóc w wyborze, podejrzewam wręcz, że żadnego pan nie poszukuje, ba, zaryzykuję, że nie stoi przede mną nawet jakikolwiek wielki wielbiciel zwierząt. Mylę się? – skierowała ku nie mu swe słowa, wypatrując reakcji, która podpowiedziałaby jej, że się nie myli. Widziała przecież jego spojrzenie, charakterystyczne marszczenie nosa wobec zapachu, nerwowe spojrzenie, jakby sprawdzał, czy wystarczająco długo już tu przebywał, by móc sobie odpuścić ów szopkę. Nie była pewna, czy ma rację, jednak większość osób zachowywała się zupełnie inaczej, zainteresowanie odznaczało się już w spojrzeniu, a tu, cóż, czego ś definitywnie brakowało. Przestąpiła z nogi na nogę, wzdychając zaraz z frustracją – swoją drogą sama już miała dość tego przepychu, tłumu i setek obcych głosów. – To musi być osobliwe uczucie, być tu i zarazem nie chcieć się tu znaleźć, nieprawdaż? – zapytała niezobowiązująco, bezbarwnie, krzyżując spojrzenie z mężczyzną, nie powstrzymując sugestywnego wyrazu twarzy, który sugerował, że sama nie czuła się tu odpowiednio, choć z zupełnie innych względów.
Ostatnio zmieniony przez Evelyn Despenser dnia 12.10.23 0:02, w całości zmieniany 1 raz
Westchnął, gdy Blaise wspomniał, że zagraniczna rola dyplomaty była tym, czego żądała od niego rodzina. Dla Tristana oczywiste było, że nie byli kowalami swego losu, że ich życie podporządkowane było hierarchii i woli rodziny - sam przecież, mimo młodzieńczego buntu, podążył ostatecznie tą ścieżką, zamiast własnych decyzji podejmując dziś te, których oczekiwano. Dziwiło go jednak, że rodzina nie chciała sprowadzić go do kraju wcześniej - kiedy zaczynało dziać się tutaj wszystko.
- Zdrowie zatem! - zawołał, unosząc kielich wina w kolejnym lekko wzniesionym toaście, gdy Blaise uznał, że Tristan mógł na niego liczyć; w jego źrenicach czaił się cień, coś głębszego, co pozostało w tym niewypowiedziane. Zawsze dobrze udawał. Początkowo nie odpowiedział na jego dalsze słowa, po chwili dopiero unosząc ku niemu spojrzenie, badając mimikę jego twarzy. - Oboje wiemy, jak się to skończy. Nie wolisz mieć tego z głowy od razu? - Przystąpi do nich. Tego oczekiwała od niego rodzina, to było jedynym możliwym rozwiązaniem odkąd Blaise wrócił do kraju. Chciał tego czy nie, musiał. Tristana zaś ciekawiło - czy rzeczywiście chciał.
- Zawsze to coś nowego. Jest władcza w każdej dziedzinie życia? - spytał z rozbawieniem, bez skrępowania mówiąc w ten sposób o - mimo wszystko - szanowanej i wpływowej dziś czarownicy. Miała u niego dług za zbiegłą Bellę, z pewnością zdawała sobie z tego sprawę. Tristan władał słownym orężem bardzo sprawnie, a wstyd był mu obcy, emanował też trudną do zrozumienia fasadą - nie do końca prawdziwą, ale wystarczyło, że realistyczną - pewności siebie. Obrócić przeciwko niemu piłeczkę w trakcie rozmowy nie było łatwo, tym bardziej, że słowną szermierkę lubił bardziej, niż jakąkolwiek inną. Oceniał Morganę dobrze, bo to ona wyprowadziła Salamandry z obłędu empatii wobec szlamu. A poza tym była naprawdę piękną kobietą. Roześmiał się w głos, słysząc absurdalne porównanie - i śmiał się długo, aż otarł dłonią kącik oka. Morgana wykonała wszystkie obowiązki, jakich oczekiwała od niej rodzina, dała życie silnym synom. Co więcej, nikt nie dał jej władzy, sama ją sobie wzięła. A gdzie byli wtedy mężczyźni Selwynów? Ach, poza krajem. - Być może jeszcze nią zostanie. Moja siostra ma w istocie ognisty temperament, nie chciałbyś zajść jej za skórę. Ja się jej czasem trochę boję - przyznał z powagą, bo śmierć jej męża nie była właściwie kwestią mało prawdopodobną. Na wojnie ginęło wielu dobrych i zdolnych czarodziejów. Kolejna bolesna strata po Alphardzie była tylko kwestą czasu. Czy Melisande jako wdowa skryłaby się w czeluściach sypialni i wycofała z publicznego życia? Wątpliwe. Czy mogłaby pójść w ślady Morgany? Morski ród wydawał mu się hardszy od Salamander, ciosany solą niesioną wiatrem, ale w odpowiednich okolicznościach los mógłby okazać się bardzo przewrotny. - Z jakiegoś powodu nie okazała się jednak silniejszą ode mnie - dodał, tonem równie kpiącym co Blaise, z szerokim uśmiechem. Czy mógł powiedzieć o Morganie to samo? On przecież pozwolił jej sięgnąć po władzę.
- No dalej, jak już zacząłeś, musisz opowiedzieć więcej. Kto jest tym ognistym żywiołem? - spytał wprost, bo przecież byli przyjaciółmi, dawniej znał jego sympatie - a coś podpowiadało mu, że nie mówił o własnej żonie - i nie wydawał się tym wcale zaskoczony. Pruderia nigdy nie była mu bliska. - Chwila, o jakiej zdradzie mówimy? - spytał, gubiąc się w rozmowie. Czy nie mówił, że za granicę wysłała go rodzina? Że podjął się misji dyplomatycznej z ich polecenia? Zbyt mocno pamiętał ich dawną więź, by przeszło mu przez myśl, że Blaise mógłby okazać się zdrajcą ich wspólnej sprawy. Na zdradę lek znał jeden i była nią śmierć, a z tą Selwynowi nie byłoby do twarzy.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Widzę ich wielu - przemknęło mu przez głowę, ale jedynie uśmiechnął się blado. Nie był miły, ale Adda nie potrzebowała przed laty miłego przyjaciela - a kogoś, kto zrozumie. I kogoś, kto zna się na alchemii.
Dostrzegł jej zdziwioną minę i mimowolnie uśmiechnął się szerzej. Większość osób zignorowałaby chętnie całą sytuację, ale znali się na tyle długo, że chyba mógł odrobinę nagiąć konwenanse.
-Och, schwytałabyś go inaczej? - zagaił wymownie, wlepiając przenikliwy wzrok w jej policzki. Zastanawiał się, czy temat ją speszy czy wręcz przeciwnie. -Może się skuszę. - odłamał jedną z igiełek z nieruchomego kadłubka i zamoczył ją w krwawej galaretce. -Wyborne. - Adda poszła za jego przykładem i tym razem to ona sprawiła, że na moment zaniemówił.
Dawno nikt go o nic takiego nie pytał.
Zamrugał, próbując przywołać wspomnienie słodkich poranków i słodkich napojów, ale choć spodziewał się ciepła, to tamte chwile przesiąknięte były też goryczą: ciężarem niewypowiedzianych sekretów, brwiami zmarszczonymi w nieco oceniający i dławiący dalsze wyznania sposób, uporem w pchaniu się w niebezpieczeństwo. W dodatku przed oczyma pojawił mu się uparcie odganiany ciemny pokój, bordowe zasłony, gorąco zupełnie innego rodzaju.
Słodki - pragnął powiedzieć, ostry - słyszał we własnym sumieniu.
-Czasami już nie wiem. - wymamrotał gorzką prawdę, spoglądając gdzieś w dal. Czar prysł, nawet ton Addy sposępniał, uśmiech przyblakł. Do tego najwyraźniej miał talent, do wzbudzania w ludziach negatywnych wspomnień, nawet poza gabinetem, nawet gdy nie chciał.
-Nie wiem czy życzę, ale potrafię rozpoznać determinację. A Kartofel jest zdeterminowany. - parsknął, sięgając po kolejną igiełkę jeża. Spojrzał uważniej na Addę, gdy zaproponowała grę - znała ich pewnie więcej niż on, repertuar gier bliźniąt w samotnym domu bywał dość ograniczony.
-Chętnie w coś zagram, ale może nie w kozetkę. - drgnął lekko na dźwięk jej nazwiska. Zastanawiał się, ile siedziała przy Igorze, jak bardzo rzęził, tik-tak-tik-tak. Nigdy nie spytał. Były też rzeczy, o które nie powinna pytać ona. -W końcu przyszedłem oderwać się od pracy. - dodał, ciekaw jaką rozrywkę zaproponuje im Adda.
Nowy temat był jednak dysonansem na Festiwalu, chmurą przesłaniającą słońce, widmem lodowatego strachu gdy słuchał podobnej opowieści najpierw od Lety, a potem od Milicenty.
-Adda... - pobladł, nie próbując nawet ukryć niepokoju. -Ja nie, ale niektórzy pacjenci - zapomniał, jak to zabrzmiało, że dla niektórych pacjenci byli wariatami. Dla niego nie. -...tak. Ale żyją... - nadal, ale minął tylko miesiąc. -...może to były po prostu wściekłe psy. - skwitował gorzko. Adda spoglądała na jednego z handlarzy, a on na własne dłonie i zmasakrowanego jeża - stracił chęć do targowania się i trochę apetytu.
Hidin' all of our sins from the daylight
Uniósł lekko kielich, jednak oszczędniej upił wina. Ten dzień skończy się najpewniej litrami wypitego alkoholu, ale jeszcze przez chwilę, póki poruszane były niepewne tematy, wahał się między pośpiechem a rozsądkiem. Spojrzenie osiadło na moment na odstawionym na stół naczyniu, gdy mimo wypowiedzenia swoistej deklaracji, badał jeszcze konsekwencje własnych słów. Nie zamierzał się cofać, bo przecież nigdy tego nie robił, stąd zapewnienie, że Rosier mógł na niego liczyć, jeżeli zajdzie taka potrzeba. Zawisło to już między nimi i miał wrażenie, że obaj oswajają się teraz z tym. Po latach na nowo trzeba było sprawdzić granice przyjaźni i lojalności. Uniósł wzrok, gdy usłyszał to z czego faktycznie, obaj musieli zdawać sobie sprawę. Przeciągał to już i tak, nadrobił w miesiąc tyle ile mógł, ale nie dało się dłużej stać z boku. Zajmować wygodnego miejsca obserwatora, który chłodno analizował to, co przed i to, co obecnie.
- Masz rację, wiemy.- przytaknął mu. Granie na zwłokę nie wiele mogło mu dać, a i nie miał na to dziś ochoty. Chciał to odłożyć w czasie z własnych powodów oraz kwestii na które odpowiedź mógł dać mu Rosier, lecz z założenia jeszcze nie dziś. Czując coraz bardziej klimat Festiwalu, nie miał ochoty psuć tego sobie ani Tristanowi.- Mieć tego z głowy? To taki prosty i nieistotny wybór? – uniósł nieco brew, ale po chwili jego mimika znów nie wyrażała wiele.- Czy tak nie ważne, gdybym miał jakieś obiekcje? – przypuszczał, że w tym tkwi szkopuł.- Mogę podjąć decyzję dziś i już, bo obaj wiemy, że nie jest istotne, co myślę, gdy w grę wchodzi swoisty obowiązek.- to było właśnie to, o czym rozmawiali chwilę wcześniej. Działania definiowała w ich życiu głównie rodzina, podejmowane decyzje szły nie za kaprysem jednostki, a całym rodem. Selwynowie opowiedzieli się za stroną w tym konflikcie, kilkoro egoistycznie się wyłamało, ale on do nich nie należał. Wbrew temu, jak chętnie przebywał z daleka od granic kraju, stał po stronie rodziny i ich poglądy nim kierowały.- To nie zmienia jednak faktu, że potrzebuję odpowiedzi, których nie chcę oczekiwać dziś.- dodał, trochę ostrożniej dobierając słowa.
Kolejny temat przyniósł nieco swobody, ale i działał drażniąco. Słowne przepychanki najwyraźniej nie miały skończyć się szybko, gdy obaj chętnie kąsali się w wymianie zdań.
- Musiałbyś sam to sprawdzić i dowiedzieć się na własnej skórze w których dziedzinach pozostaje władcza.- odparł, szczerze nie chcąc myśleć o ciotce w kategoriach, które mogły zaprzątać myśli Tristana. Pewna granica pozostawała dla niego nieprzekraczalna i chciał, aby było tak dalej. Brnął jednak w głupoty, które podpowiadała mu coraz swobodniejsza dyskusja. Obserwował go z rozbawieniem, kiedy Rosier zanosił się śmiechem. Upił wina, czekając, aż ten naśmieje się już.- Skończyłeś? – spytał z wyraźnym prychnięciem.- Aż tak bawi cię wizja siostry u władzy? – nie mógł upierać się, że go to dziwiło.
- Zapamiętam, by nigdy jej nie podpaść. Nie chciałbym przekonać się, że twoja siostrzyczka swą złością może spopielić nawet ognistą salamandrę.- odparł półżartem, ale przypuszczał, że samym Rosierom nie warto było podpaść, bo łatwo było wykrwawić się na kolcach tych róż.
Uśmiechnął się lekko, przełamując oszczędny uśmiech na który zwykle sobie pozwalał.
- A może jedynie nie chciała cię obalić? – może wolała pod pantoflem trzymać swego męża, a nie cały ród. Przemilczał swe wnioski, wiedząc, że kieruje nim już tylko i wyłącznie kąśliwość, która nie miała poparcia w rzeczywistości.
Spuścił wzrok na trzymany w dłoni kielich, a lekkim ruchem nadgarstka wprowadził w ruch krwistą zawartość. Przeciągnął cisze ze swojej strony, chociaż w tej kwestii nie miał wiele do ukrycia.
- Wiesz, że nie wiem o niej nic, czym mógłbym ją dookreślić? Nie interesowało mnie, jak się nazywa i czy to, co mówiła, było prawdą. W pewnym momencie nie obchodziła mnie już ze swoją historią. Rozpraszała władczością i równocześnie łatwością z jaką naginało się jej granice. Piekielnie pociągająca kobieta.- stwierdził, nie czując się wcale źle z tym, że kilka upojnych godzin spędził z kimś takim, jak ona i finalnie nie był w stanie nic o niej powiedzieć, co pozbawiłoby ją miana bezimiennej. Dawno wyrósł z tego, że za takimi ulotnymi romansami szła chęć poznawania drugiej osoby. Zbyt wiele kobiet przewinęło się przez jego ramiona za granicą, zbyt dużo traciłby dla nich czasu.
- Nie o mojej.- zapewnił ze spokojem, domyślając się, jak mogły zabrzmieć jego słowa. Nie zamierzał odwracać się od bliskich, mimo niechęci do ciotki, pozostawał w wartościach, które przyjął ród.- Po czystkach których słusznie dokonała Morgana pozbawiając nazwiska tych, którzy nie powinni go już nosić, pozostały blizny i podejrzenia. Dostało się też mi, ale najwyraźniej dobrze się bronię, skoro dziś możemy siedzieć tutaj i rozmawiać.- mógł to zrozumieć, ale i tak nie popierał takiego podejścia, skrajnej nieufności, którą zdawała się odczuwać. Może i czyniło ją to silną na zewnątrz, bo podejmowała słuszne decyzje, jednak wewnętrznie wyglądało to gorzej.
Spojrzenie niebieskich oczu zatrzymało się na konturach twarzy glinianego tworu, choć widok ten raz po raz przysłaniany był przez przechodzące sylwetki czarodziejów. Kobiety, mężczyźni, o szlachetnej krwi, o brudniejszej, lecz wciąż czystej, nieczyści. Nie sposób było tu, oczywiście, uświadczyć najgorszego odłamu magicznego społeczeństwa; całe szczęście. Potrafiła niektórym twarzom przypisać szlachetne nazwiska, ale w ostatecznym rozrachunku niemalże wszyscy byli obcy. Odetchnęła lekko, odrywając spojrzenie od centrum jarmarku - a przynajmniej jego najciekawszego elementu w mniemaniu Lacerty - i skierowała je ku swojej towarzyszce.
Dopiero teraz dostrzegła, że zwolniła kroku, pozwalając lady Burke się wyprzedzić. Nadgoniła Margaret, bladymi, drżącymi dłońmi sięgając ku krawędziom swojej ciemnej szaty, opatulając nią szczelniej ciało.
— Znalazłaś coś wartego naszej uwagi, Margaret? — zapytała cicho, niemalże szeptem, nachylając się ku przyjaciółce. W oczach młodej Rowle zatańczyło rozbawienie, niewyraźne, dla przypadkowego zapewne niewidoczne, ale przecież była tutaj z młodą Burke - osobą, która jako jedna z niewielu potrafiła wyłapać takie niuanse. Jakkolwiek nie byłoby miło widzieć magiczne społeczeństwo - szczególnie jego dobrą, godną część - hołdujące starym zwyczajom, tak widok ten nie mógł równać się z celebracjami w wykonaniu jej rodu.
Spojrzenie małej jaszczurki na nowo rozpoczęło swoją wędrówkę po jarmarku. Stoiska kupców, rzemieślników, artyści, wszechobecny gwar, muzyka. Kolejne westchnienie opuściło jej wargi. Z jednej strony rozumiała, dlaczego bracia tak nalegali, by zawitała choć raz na obchodach Brón Trogain, naprawdę rozumiała, tak samo, jak nie zdziwiło jej ciche poparcie ojca, jakie odnaleźli starsi Rowle'owie. Z drugiej jednak - nie potrafiła wyzbyć się stłumionego głosu we własnej głowie, który usilnie próbował wmówić jej, jakoby wszystko to nie miało sensu.
Z zamyślenia wyrwał ją radosny śmiech dziecka, które uciekało właśnie przed dłońmi strudzonej matki. Postąpiła krok do tyłu, unikając rychłego zderzenia z dzieckiem, które w salwach własnego śmiechu nie dostrzegło młodej lady na jego drodze. Mrugnęła raz i drugi, ignorując ostatecznie przepraszające spojrzenie zabieganej matki, gdy skupiła się znowu na Margaret.
— Mm, może loteria? — zasugerowała łagodnie, przechylając głowę. — W okolicy możemy znaleźć także wieszczki, acz nie wiem, jak zapatrujesz się na niewielkie wróżby — zaśmiała się cicho, posyłając przyjaciółce uśmiech, który zarezerwowany był tylko i wyłącznie dla bliskich; szczery i ciepły.
you are broken too
open ears, their eyes are open
makes me call for you
Młoda lady Burke z żywym zainteresowaniem przyglądała się przedmiotom wszelakim, rozłożonych tak starannie na jarmarku; ale tylko niekiedy zawieszała swój wzrok na czymś na dłużej. Wszak nie wszystko było godne jej faktycznej uwagi - a zresztą, miała teraz na głowie ważniejsze sprawy, niż szukanie ekstrawaganckich przydasiek. Wszak była tu z towarzystwem; przystanęła na moment w miejscu, by przez ramię spojrzeć na swoją przyjaciółkę. Zmarszczyła nieco brwi, pozwalając Lacercie się dogonić; zarejestrowała fakt, że ta owinęła się mocniej szatą, jednak nic na ten temat nie powiedziała. Takie drobnostki stały się codziennością, gdy spędzała czas z równie młodą panną Rowle i nauczyła się, by wyłapywać stany pogorszenia się jej samopoczucia bez aktywnego poszukiwania ich. Przecież nie chciała sprowadzać ich wspólnych spotkań do choroby przyjaciółki.
— Jedynie ciebie — Margaret odparła bez chwili zawahania, oferując rówieśniczce przyjazny uśmiech i wyciągnęła dłoń, by delikatnie ścisnąć jej, tak samo jak ona nachylając się w jej stronę. — I wydaje mi się, że ten przemiły straganiarz przed nami zdaje się być wręcz zachwycony twoją urodą. Może powinnaś zapytać, czy zechciałby się ubiegać o twoją rękę? — w jej głosie echem wybrzmiała delikatna złośliwość i również rozbawienie; raz jeszcze ścisnęła dłoń Lacerty, by w końcu ją puścić i się wyprostować. Żarty żartami, ale... Odchodzenie z jarmarku z pustymi rękoma zdawało się co najmniej, cóż, bezsensowne. Skoro już tu były, to koniecznie musiały coś porobić.
Uniosła wysoko brwi, gdy koło nich przebiegło rozbawione dziecko i instynktownie przysunęła się bliżej ciemnowłosej; jednak nie doszło do zderzenia. I Margaret zignorowała speszone spojrzenie kobiety, która próbowała złapać niesfornego potomka; obserwowała jednak ich jeszcze chwilę. Rodzicielstwo... Małżeństwo. Jak na razie nic się na tym froncie nie zapowiadało; młoda lady Burke nie miała ochoty głośno mówić, że wywoływało to u niej gorycz. Mrugnęła raz, gdy druga kobieta nagle zaproponowała loterię i zerknęła w kierunku samego wydarzenia, by zaraz się uśmiechnąć.
— Wiesz dobrze, że nigdy nie odmówię wróżbom — zaśmiała się, kiwając głową, by zaraz potem zaprowadzić i siebie i przyjaciółkę do miejsca z loterią, witając się z młodymi dziewczętami, które doglądały wiklinowych koszyków; tyle dobrego, że kolejka nie była zbyt długa - więc dwie młode przyjaciółki mogły prędko otrzymać zwinięte losy.
los na loterii
I'm all yours, but you're all mine
let's dance together, you and I
cause I'm not trapped with you, you see
you're the one who's trapped with me
więc będzie łatwiej, gdy mnie nie odnajdziesz.
'k100' : 80