Connaught Square
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Connaught Square
To na tym placu znajdującym się w centralnym Londynie przez przeszło 500 lat dokonywano publicznych egzekucji na wrogach państwa, zdrajcach i niewinnych. Szubienicy, która stanowiła główne narzędzie władzy, już nie ma, a plac stanowi tylko ślad na mapie turystycznej, ale wciąż wysłany jest brukiem i obsadzony liczną zielenią, dzięki czemu wielu mieszkańców Londynu wybiera go jako miejsce dla licznych spacerów. Wieczorami, gdy w latarniach zapala się jasne światło, na uliczkach można dostrzec ducha włoskiej tancerki, Marii Taglioni, która Connaught Square niegdyś nazywała swoim domem. Po okolicy krąży plotka, że jest ona tylko iluzją wyczarowaną przez jej zdolnego, angielskiego kochanka.
Czy to zawsze musiało kończyć się w ten sposób... Czy pomimo tylu zabezpieczeń wciąż musieli się podczas swoich oficjalnych uroczystości użerać z robactwem? Frustrację podsycała świadomość bezmocy. Odczuł, że magia osłabła, niemal zniknęła zupełnie. Nie czuł jej w dłoniach, nie poczuł też niczego, gdy dotknął palcami wiernej różdżki. Na wzniesieniu dla specjalnych gości także zrobiło się lekkie zamieszanie. Burke obserwował, jak Claude i lord Lestrange wyprowadzają kobiety w bezpieczne miejsce. I bardzo dobrze, naoglądały się już dziś dość krwi i śmierci. Poza tym, egzekucja napastniczki, która postanowiła zagrozić całemu placowi ludzi zaklęciem tak silnym jak bombarda maxima, zasługiwała na znacznie bardziej krwawy i brutalny koniec. Kiedy już więc na podwyższeniu zrobiło się odrobinę luźniej, podszedł bliżej krawędzi. Był zbyt daleko, aby móc zainterweniować bez pomocy magii, jednak z tego co widział, napastniczką zajęło się już całkiem spore grono rycerzy.
- Jest ich więcej? - pytanie to skierował do stojących obok sojuszników. Rozejrzał się pilnie po placu. Nie można było wykluczyć, że kobieta na miotle miała wspólników. Ba, wyjątkowo głupie byłoby przychodzenie tutaj w pojedynkę. Musiał wziąć pod uwagę ewentualność, że była jedynie wabikiem, który miał zwrócić na niej uwagę wszystkich zgromadzonych na placu. Nie wiedział tylko co Zakon chciałby tym samym osiągnąć, bo przecież zakładnicy byli już martwi. Może zwyczajnie nie spodziewali się, że egzekucja przebiegnie tak szybko. Z podwyższenia miał całkiem dobry widok na okolicę, miał więc nadzieję wypatrzeć ewentualne podejrzane zachowania - choć szczerze mówiąc, w chaosie trudno było dostrzec coś, co mogłoby zostać za takowe uznane.
To była całkiem dobra okazja do tego, aby przetestować możliwości bojowe trolli. Skoro już stworzenia te postanowiły im pomagać, niech się na coś przydadzą. Nie byłby pewien czy miasto było odpowiednim miejscem, po którym tak wielkie, durne kreatury powinny się poruszać - zawsze istniało ryzyko, że narobią więcej szkód niż z nich będzie pożytku - ale skoro jeden już był na miejscu, niech lepiej weźmie się do roboty. Oby tylko po drodze nie rozkrwawił na bruku któregoś z rycerzy.
Rozglądam sie po całym placu, spostrzegawczość II
- Jest ich więcej? - pytanie to skierował do stojących obok sojuszników. Rozejrzał się pilnie po placu. Nie można było wykluczyć, że kobieta na miotle miała wspólników. Ba, wyjątkowo głupie byłoby przychodzenie tutaj w pojedynkę. Musiał wziąć pod uwagę ewentualność, że była jedynie wabikiem, który miał zwrócić na niej uwagę wszystkich zgromadzonych na placu. Nie wiedział tylko co Zakon chciałby tym samym osiągnąć, bo przecież zakładnicy byli już martwi. Może zwyczajnie nie spodziewali się, że egzekucja przebiegnie tak szybko. Z podwyższenia miał całkiem dobry widok na okolicę, miał więc nadzieję wypatrzeć ewentualne podejrzane zachowania - choć szczerze mówiąc, w chaosie trudno było dostrzec coś, co mogłoby zostać za takowe uznane.
To była całkiem dobra okazja do tego, aby przetestować możliwości bojowe trolli. Skoro już stworzenia te postanowiły im pomagać, niech się na coś przydadzą. Nie byłby pewien czy miasto było odpowiednim miejscem, po którym tak wielkie, durne kreatury powinny się poruszać - zawsze istniało ryzyko, że narobią więcej szkód niż z nich będzie pożytku - ale skoro jeden już był na miejscu, niech lepiej weźmie się do roboty. Oby tylko po drodze nie rozkrwawił na bruku któregoś z rycerzy.
Rozglądam sie po całym placu, spostrzegawczość II
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 21
'k100' : 21
Część czarodziejów zdecydowała się oddalić od źródła zamieszania, kierując się w stronę przeciwnego wyjścia. Wystający do środka kawałek budynku, przy którym znajdowała się Tonks wyglądał tak samo, jak reszta kamienic. Ona sama znajdowała się na wysokości między parterem, a piętrem. Każde okno posiadało parapet wewnątrz wnęki — żadna jego część nie była wysunięta poza ścianę budynku. Od muru oddzielał ją niecały metr.
Wren wycofała się, w ślad za nią poszła Lyanna. Yana, stojąca tuż przy Alphardzie znalazła się szybko obok Lyanny i Theodore. Matheiu przeszedł w kierunku loży honorowej, gdzie wciąż znajdowali się członkowie jego rodziny. Alphard chciał podążyć za Yaną, ale wpadł na niego jakiś przypadkowy człowiek, zmuszając tę dwójkę by nieco się rozdzieliła. Stanął wtedy też przy Wren, blisko Zabini i Wilkesa. Cillian przeszedł między nimi, bardziej w prawo.
Claude postanowił ewakuować stojącą przy nim Evandrę, a także Isabelle, która zeszła z podestu bez problemu jako pierwsza. W ślad za nią poszła małżonka Tristana i Francis. Podwyższenie przysłoniło arystokratom widok na podest, na którym zostali ścięci skazańcy, ale można było zobaczyć akrobację buntowniczki na miotle. Tristan pożegnał żonę, upewniając się, że jest w dobrych rękach i pozostał na swoim miejscu; po chwili dołączył do niego Zachary. Craig rozglądał się po tłumie, ale nie dostrzegł niczego, co mogłoby wzbudzić jego podejrzenia. Część ludzi wciąż wpatrywała się w podest, część w poszukiwaną Gwardzistkę, część zaczęła się przesuwać na północ.
Prócz członków patrolu egzekucyjnego w tłumie znalazły się również i takie osoby, które zdecydowały się działać. Elvira przykucnęła, by chwycić leżący pod jej nogami zawieruszony samotnie pomiędzy płytami kamyczek. Zdemolowany jeszcze niedawno plac został przez służby ministerstwa uprzątnięty, a następnie naprawiony i specjalnie przygotowany pod organizację egzekucji. Nie mogła liczyć na znalezienie między stopami niczego okazalszego, niż wielkości orzecha laskowego kawałeczek skały. Kamyczek poleciał nad tłumem, prosto w stronę rebeliantki.
Deirdre, choć jej zaklęcie wpływające na głos nie działało, spróbowała przemówić do tłumu, który zaczął robić się nerwowy. Choć nie mogła podejść bliżej krawędzi podestu, stojąc obok funkcjonariusza była i tak dobrze widziana. Jej głos nie był w stanie dotrzeć wszędzie — z pewnością po drugiej, północnej stronie placu słychać było ledwie niezrozumiałe przemówienie, ale bliżej, słychać ją było dość dobrze. Ludzie, którzy kierowali się w stronę wyjścia zwolnili, wielu z nich przystanęło, by obrócić się za siebie by zobaczyć, co się działo za ich plecami.
Theodore, szybko odszukał orlim wzrokiem rebeliantkę. Widział, jak próbowała wspiąć się na miotłę i rozglądać po kamienicy, przy której się znajdowała, prawdopodobnie szukając na niej czegoś, co mogłoby jej pomóc przy ucieczce w stronę budynku. Widział też akrobacje, jakie wyczyniała na miotle, próbując — prawdopodobnie desperacko — się ratować. Kiedy zwrócił się do stojącego kilka metrów dalej członka patrolu egzekucyjnego, ten spojrzał na niego niepewnie, jakby ważył jego słowa, ale ostatecznie zamiast skłonić się ku nim ruszył stronę poszukiwanej. Być może skuszony nagrodą jaka za nią została wyznaczona.
Caelan zbliżył się do poszukiwanej terrorystki i wyciągnął ku niej rękę. Był pewien, że bez trudu zdoła ją chwycić za kostkę i pociągnąć, jeśli nie utrzyma się na miotle.
Sigrun krzyknęła do olbrzyma, którego tu sprowadziła przed poroma tygodniami, a ten ruszył prosto na Tonks. Sama stanęła przy Caelanie, prawie pod miotłą, na której siedziała Justine.
Będący wyraźnie w stanie wskazujący Drew sięgnął po ostateczność i desperacko rzucił swoją ukochaną piersiówkę prosto w głowę Justine. Wycelował nią tak dobrze i rzucił tak szybko, że uchylenie się przed nią balansowało na granicy głupiego szczęścia. Ale w tej samej chwili Tonks straciła równowagę z miotły i zsunęła się w dół; piersiówka świsnęła jej tuż nad głową, przelatując dalej. Uderzyła w róg budynku i odskoczyła na lewo, ginąc w tłumie. Ktoś krzyknął, ale jeszcze nic nie wskazywało na to, że plac pochłonął kolejną ofiarę egzekucji. Drew, chcąc ją odzyskać, musi się do niej dostać.
W Just, od strony loży honorowej leciał kamyczek, ale czarownica nie dostrzegła go. Nie mógł jednak wyrządzić jej żadnej krzywdy. Z dołu próbował dosięgnąć ją Caelan. Tonks wiedziała, że jeśli nie zareaguje w żaden sposób, prawdopodobnie uda mu się ją dosięgnąć. Dalej, leciał w jej stronę lecący przedmiot, ale nie była w stanie stwierdzić czym był, leciał szybko i obracał się w locie, połyskując, odbijając od siebie światło słońca. Wszystko działo się bardzo szybko. Włożyła do ust fiolkę. Kiedy zawinęła nogi do tyłu i spróbowała postawić stopy na chudym kiju poczuła, jak traci równowagę, pomimo trzymania go rękami. Dla większych akrobatów od niej byłoby to nie lada wyzwanie, a Gwardzistka nie była w stanie utrzymać ciała na takiej niewielkiej i śliskiej powierzchni. Przechyliła się w lewy bok, nie odnajdując żadnego oparcia w powietrzu — lecąc prosto w ramiona Caelana. Zarówno kamyk, jak i piersiówka minęły dziewczynę, której świat wymknął się spod stóp. W ustach wciąż trzymała pustą fiolkę po eliksirze.
Na północnej części placu, Vincent, wdając się w dyskusję z członkiem patrolu egzekucyjnego przegapił moment, w którym wszystko się działo. Policjant zmierzył go wzrokiem surowo.
— Proszę zostawić to nam i się nie mieszać — warknął ostrzegawczo, zostając na miejscu i trzymając w dłoni zaciśniętą różdżkę. W tym czasie Jade próbowała się przepchnąć, ale kiedy wpadła na strażnika, ten odepchnął ją od siebie mocno, zmuszając, by wycofała się w tłum.
— Radzę się cofnąć — zagroził jej, wymierzając w nią różdżkę.[/b]
Wtedy też tłum na placu zrobił głośne: „ooooooooowwww”, gdy poszukiwana spadała z nieruchomej miotły; z lekkim opóźnieniem ściągając uwagę daleko stojących zgromadzonych w tamto miejsce.
| Termin odpisu upływa w środę, 23.09 o godz. 20:00
Mistrz Gry przypomina, że na retorykę i kłamstwo nie rzucamy kością.
Rzut dla Justine.
Nie obowiązuje żadna kolejka, piszecie w dowolnej kolejności. Należy przyjąć, że wszystkie wasze ruchy dzieją się w tym samym czasie - reagujecie wyłącznie na zaklęcia, ruchy i zdarzenia ujęte w tym poście mistrza gry, nie na zdarzenia dziejące się podczas tej tury i nie na zaklęcia, które dopiero zostaną rzucone.
Postaci posiadający II poziom biegłości latania na miotle mogą poruszać się trzykrotnie szybciej, niżeli pieszo; odwrócenie miotły (zmiana kierunku kija a zatem i lotu) jest uznawane za poruszenie się o 1 pole.
Postaci z I poziomem biegłości, aby wykonać ruch umożliwiający poruszanie się dwukrotnie szybciej, muszą przeznaczyć na to turę i rzucić kością na latanie na miotle; osiągnięcie ST 50 umożliwia taką akcję.
Unik na miotle postać wykonuje według wzoru k100+2xZ, przy czym nie jest uwzględniana górna granica mocy zaklęcia, którą można unikać. Na unik rzuca wyłącznie postać kierująca miotłą.
Żywotność:
Sigrun: 215/215
Alphard: 220/220
Elvira: 204/204
Lyanna: 202/202
Tristan: 220/220
Drew: 185/215 (-30 psychiczne) kara: -5
Claude: 206/206
Caelan: 240/240
Zachary: 210/210
Deirdre: 200/200
Cillian: 232/232
Mathieu: 222/222
Craig: 248/248
Francis: 215/215
Wren: 202/202
Theo: 220/220
Evandra: 114/114
Isabella: 115/115
Vincent: 215/215
Justine: 240/240
mapa w powiększeniu
Legenda:
Zieloni - Rycerze Walpurgii i sojusznicy
Szarozieloni - funkcjonariusze patrolu egzekucyjnego
Neutralni - mieszkańcy
Turkusowi - dzieci
Niebiescy - Zakon Feniksa i sojusznicy
Czarni - Skazańcy
Zaklęcia i eliksiry:
pola antymagicznego 2/3
kameleon 1/3 (Justine)
strike]mico (Alphard)
Lancea (Craig)
Fera Eco (Theodore)
Wren wycofała się, w ślad za nią poszła Lyanna. Yana, stojąca tuż przy Alphardzie znalazła się szybko obok Lyanny i Theodore. Matheiu przeszedł w kierunku loży honorowej, gdzie wciąż znajdowali się członkowie jego rodziny. Alphard chciał podążyć za Yaną, ale wpadł na niego jakiś przypadkowy człowiek, zmuszając tę dwójkę by nieco się rozdzieliła. Stanął wtedy też przy Wren, blisko Zabini i Wilkesa. Cillian przeszedł między nimi, bardziej w prawo.
Claude postanowił ewakuować stojącą przy nim Evandrę, a także Isabelle, która zeszła z podestu bez problemu jako pierwsza. W ślad za nią poszła małżonka Tristana i Francis. Podwyższenie przysłoniło arystokratom widok na podest, na którym zostali ścięci skazańcy, ale można było zobaczyć akrobację buntowniczki na miotle. Tristan pożegnał żonę, upewniając się, że jest w dobrych rękach i pozostał na swoim miejscu; po chwili dołączył do niego Zachary. Craig rozglądał się po tłumie, ale nie dostrzegł niczego, co mogłoby wzbudzić jego podejrzenia. Część ludzi wciąż wpatrywała się w podest, część w poszukiwaną Gwardzistkę, część zaczęła się przesuwać na północ.
Prócz członków patrolu egzekucyjnego w tłumie znalazły się również i takie osoby, które zdecydowały się działać. Elvira przykucnęła, by chwycić leżący pod jej nogami zawieruszony samotnie pomiędzy płytami kamyczek. Zdemolowany jeszcze niedawno plac został przez służby ministerstwa uprzątnięty, a następnie naprawiony i specjalnie przygotowany pod organizację egzekucji. Nie mogła liczyć na znalezienie między stopami niczego okazalszego, niż wielkości orzecha laskowego kawałeczek skały. Kamyczek poleciał nad tłumem, prosto w stronę rebeliantki.
Deirdre, choć jej zaklęcie wpływające na głos nie działało, spróbowała przemówić do tłumu, który zaczął robić się nerwowy. Choć nie mogła podejść bliżej krawędzi podestu, stojąc obok funkcjonariusza była i tak dobrze widziana. Jej głos nie był w stanie dotrzeć wszędzie — z pewnością po drugiej, północnej stronie placu słychać było ledwie niezrozumiałe przemówienie, ale bliżej, słychać ją było dość dobrze. Ludzie, którzy kierowali się w stronę wyjścia zwolnili, wielu z nich przystanęło, by obrócić się za siebie by zobaczyć, co się działo za ich plecami.
Theodore, szybko odszukał orlim wzrokiem rebeliantkę. Widział, jak próbowała wspiąć się na miotłę i rozglądać po kamienicy, przy której się znajdowała, prawdopodobnie szukając na niej czegoś, co mogłoby jej pomóc przy ucieczce w stronę budynku. Widział też akrobacje, jakie wyczyniała na miotle, próbując — prawdopodobnie desperacko — się ratować. Kiedy zwrócił się do stojącego kilka metrów dalej członka patrolu egzekucyjnego, ten spojrzał na niego niepewnie, jakby ważył jego słowa, ale ostatecznie zamiast skłonić się ku nim ruszył stronę poszukiwanej. Być może skuszony nagrodą jaka za nią została wyznaczona.
Caelan zbliżył się do poszukiwanej terrorystki i wyciągnął ku niej rękę. Był pewien, że bez trudu zdoła ją chwycić za kostkę i pociągnąć, jeśli nie utrzyma się na miotle.
Sigrun krzyknęła do olbrzyma, którego tu sprowadziła przed poroma tygodniami, a ten ruszył prosto na Tonks. Sama stanęła przy Caelanie, prawie pod miotłą, na której siedziała Justine.
Będący wyraźnie w stanie wskazujący Drew sięgnął po ostateczność i desperacko rzucił swoją ukochaną piersiówkę prosto w głowę Justine. Wycelował nią tak dobrze i rzucił tak szybko, że uchylenie się przed nią balansowało na granicy głupiego szczęścia. Ale w tej samej chwili Tonks straciła równowagę z miotły i zsunęła się w dół; piersiówka świsnęła jej tuż nad głową, przelatując dalej. Uderzyła w róg budynku i odskoczyła na lewo, ginąc w tłumie. Ktoś krzyknął, ale jeszcze nic nie wskazywało na to, że plac pochłonął kolejną ofiarę egzekucji. Drew, chcąc ją odzyskać, musi się do niej dostać.
W Just, od strony loży honorowej leciał kamyczek, ale czarownica nie dostrzegła go. Nie mógł jednak wyrządzić jej żadnej krzywdy. Z dołu próbował dosięgnąć ją Caelan. Tonks wiedziała, że jeśli nie zareaguje w żaden sposób, prawdopodobnie uda mu się ją dosięgnąć. Dalej, leciał w jej stronę lecący przedmiot, ale nie była w stanie stwierdzić czym był, leciał szybko i obracał się w locie, połyskując, odbijając od siebie światło słońca. Wszystko działo się bardzo szybko. Włożyła do ust fiolkę. Kiedy zawinęła nogi do tyłu i spróbowała postawić stopy na chudym kiju poczuła, jak traci równowagę, pomimo trzymania go rękami. Dla większych akrobatów od niej byłoby to nie lada wyzwanie, a Gwardzistka nie była w stanie utrzymać ciała na takiej niewielkiej i śliskiej powierzchni. Przechyliła się w lewy bok, nie odnajdując żadnego oparcia w powietrzu — lecąc prosto w ramiona Caelana. Zarówno kamyk, jak i piersiówka minęły dziewczynę, której świat wymknął się spod stóp. W ustach wciąż trzymała pustą fiolkę po eliksirze.
Na północnej części placu, Vincent, wdając się w dyskusję z członkiem patrolu egzekucyjnego przegapił moment, w którym wszystko się działo. Policjant zmierzył go wzrokiem surowo.
— Proszę zostawić to nam i się nie mieszać — warknął ostrzegawczo, zostając na miejscu i trzymając w dłoni zaciśniętą różdżkę. W tym czasie Jade próbowała się przepchnąć, ale kiedy wpadła na strażnika, ten odepchnął ją od siebie mocno, zmuszając, by wycofała się w tłum.
— Radzę się cofnąć — zagroził jej, wymierzając w nią różdżkę.[/b]
Wtedy też tłum na placu zrobił głośne: „ooooooooowwww”, gdy poszukiwana spadała z nieruchomej miotły; z lekkim opóźnieniem ściągając uwagę daleko stojących zgromadzonych w tamto miejsce.
| Termin odpisu upływa w środę, 23.09 o godz. 20:00
Mistrz Gry przypomina, że na retorykę i kłamstwo nie rzucamy kością.
Rzut dla Justine.
Nie obowiązuje żadna kolejka, piszecie w dowolnej kolejności. Należy przyjąć, że wszystkie wasze ruchy dzieją się w tym samym czasie - reagujecie wyłącznie na zaklęcia, ruchy i zdarzenia ujęte w tym poście mistrza gry, nie na zdarzenia dziejące się podczas tej tury i nie na zaklęcia, które dopiero zostaną rzucone.
Postaci posiadający II poziom biegłości latania na miotle mogą poruszać się trzykrotnie szybciej, niżeli pieszo; odwrócenie miotły (zmiana kierunku kija a zatem i lotu) jest uznawane za poruszenie się o 1 pole.
Postaci z I poziomem biegłości, aby wykonać ruch umożliwiający poruszanie się dwukrotnie szybciej, muszą przeznaczyć na to turę i rzucić kością na latanie na miotle; osiągnięcie ST 50 umożliwia taką akcję.
Unik na miotle postać wykonuje według wzoru k100+2xZ, przy czym nie jest uwzględniana górna granica mocy zaklęcia, którą można unikać. Na unik rzuca wyłącznie postać kierująca miotłą.
Żywotność:
Sigrun: 215/215
Alphard: 220/220
Elvira: 204/204
Lyanna: 202/202
Tristan: 220/220
Drew: 185/215 (-30 psychiczne) kara: -5
Claude: 206/206
Caelan: 240/240
Zachary: 210/210
Deirdre: 200/200
Cillian: 232/232
Mathieu: 222/222
Craig: 248/248
Francis: 215/215
Wren: 202/202
Theo: 220/220
Evandra: 114/114
Isabella: 115/115
Vincent: 215/215
Justine: 240/240
mapa w powiększeniu
Legenda:
Zieloni - Rycerze Walpurgii i sojusznicy
Szarozieloni - funkcjonariusze patrolu egzekucyjnego
Neutralni - mieszkańcy
Turkusowi - dzieci
Niebiescy - Zakon Feniksa i sojusznicy
Czarni - Skazańcy
Zaklęcia i eliksiry:
pola antymagicznego 2/3
Fera Eco (Theodore)
Nie była pewna, czy to świat tak bardzo przyspieszył, czy wściekłość zaślepiła ją na tyle, że przestała śledzić upływ czasu. Nie miała nawet świadomości, z jakiego powodu wstrząsnęły nią tak skrajne emocje. Czy odpowiadała za to presja rozwrzeszczanego, spanikowanego tłumu? Nienawidziła hałasu, a od mnogości bodźców dopadała ją żądza mordu. Oliwy do ognia musiała z pewnością dolać również utrzymująca się euforia po byciu świadkiem brutalnej egzekucji. Metaliczna, dusząca woń krwi wzbudzała agresję, doprowadzała ludzi do drżenia, do przypływu energii. Elvira wychyliła się w stronę podestu, gdy schowana za maską kobieta zaczęła przemawiać, nie chcąc w harmidrze utracić ani jednego słowa.
Porządku pilnują wierni słudzy Lorda Voldemorta. Jak pięknie to brzmiało. Czy gdyby dołączyła do nich wcześniej, potrafiła więcej, stałaby razem z nimi w epicentrum wydarzeń, podejmując próby zneutralizowania niepokornej buntowniczki? Z pewnością tak i robiłaby to z przyjemnością. W pełni zgadzała się ze słowami o wzbudzaniu zagrożenia; działały one na nią tym silniej, że potrafiła wyobrazić sobie, co uczyniłaby z placu dobrze rzucona Bombarda. Gdziekolwiek byłaby wycelowana, ucierpieć mógł każdy, także ci stojący względnie daleko od podestu. Z powodu tej idiotycznej terrorystki Elvira mogła stracić życie lub zdrowie, nabawić się szpecących blizn, niegodnie znaczących czystą, białą skórę. Była wściekła i brała do serca słowa o bezwzględności.
Gdy zgasła magia, w pierwszym instynkcie pozwoliła działać rozjuszonemu ciału, schyliła się i wbiła garść w ziemię, nie zwracając uwagi na to jak niewielkie są odłamki, które udało jej się wyłuskać. W ten sposób nie mogła nic zrobić, była bezużyteczna. W zasięgu wzroku nie dostrzegała niczego przydatnego.
Zaróżowiła się ze złości i przystanęła na palcach, by lepiej widzieć, co dzieje się z kobietą na miotle. Cokolwiek próbowała uczynić, wspinając się do pozycji stojącej, nic z tego nie wyszło, wkrótce ześlizgnęła się z niej jak z liny i poleciała w dół, na ludzi, którym ze swojej pozycji Elvira nie mogła się przyjrzeć. W świetle parzącego słońca była jeszcze w stanie dostrzec błysk innego przedmiotu ponad miotłą, ale nie zauważyła jakiego. To nie miało znaczenia, kobieta i tak zdążyła już zlecieć.
- Zabijcie ją! Zetnijcie tę żmiję! - wrzasnęła, dołączając się do pisków i okrzyków.
Nie można było mieć litości wobec tych, którzy zakłócali porządek i zagrażali życiu innych. Życiu Elviry Multon, przede wszystkim, bo nie mogłaby powiedzieć, że przejęłaby się, gdyby ktoś w tłumie zemdlał i został zdeptany.
Skoro kobieta spadła, ktoś musiał ją dorwać, a Elvira ze swojego miejsca nie mogła już tego obserwować; irytowało ją to. Jeżeli nie mogła zrobić nic pożytecznego, chciała mieć chociaż dobry widok na to, co się wydarzy. Ruszyła w tym kierunku, a gdy na drodze napotkała stojącego mężczyznę, umyślnie potknęła się o własną stopę i runęła na niego, by nie miał wyjścia innego niż spróbować ją podtrzymać lub przynajmniej odepchnąć. Wtedy wrzasnęła piskliwie i szarpnęła się z wymuszoną bezradnością, licząc na to, że ściągnie uwagę stojącego najbliżej policjanta.
- Co pan robi!? Zabieraj ode mnie te łapy! Pomocy!
Była szczupłą, młodo wyglądającą blondynką, jeżeli nie miała innej możliwości, aby zająć jego miejsce i widzieć więcej, mogła spróbować wykorzystać ten atut.
Kłamstwo II i schodzę dwie kratki na prawo w dół, na miejsce NPC między Yaną a policjantem, oczywiście jeżeli uda mi się sprawić, że gościu spanikuje i odejdzie, jeżeli nie no to yolo, co będzie to będzie
[bylobrzydkobedzieladnie]
Porządku pilnują wierni słudzy Lorda Voldemorta. Jak pięknie to brzmiało. Czy gdyby dołączyła do nich wcześniej, potrafiła więcej, stałaby razem z nimi w epicentrum wydarzeń, podejmując próby zneutralizowania niepokornej buntowniczki? Z pewnością tak i robiłaby to z przyjemnością. W pełni zgadzała się ze słowami o wzbudzaniu zagrożenia; działały one na nią tym silniej, że potrafiła wyobrazić sobie, co uczyniłaby z placu dobrze rzucona Bombarda. Gdziekolwiek byłaby wycelowana, ucierpieć mógł każdy, także ci stojący względnie daleko od podestu. Z powodu tej idiotycznej terrorystki Elvira mogła stracić życie lub zdrowie, nabawić się szpecących blizn, niegodnie znaczących czystą, białą skórę. Była wściekła i brała do serca słowa o bezwzględności.
Gdy zgasła magia, w pierwszym instynkcie pozwoliła działać rozjuszonemu ciału, schyliła się i wbiła garść w ziemię, nie zwracając uwagi na to jak niewielkie są odłamki, które udało jej się wyłuskać. W ten sposób nie mogła nic zrobić, była bezużyteczna. W zasięgu wzroku nie dostrzegała niczego przydatnego.
Zaróżowiła się ze złości i przystanęła na palcach, by lepiej widzieć, co dzieje się z kobietą na miotle. Cokolwiek próbowała uczynić, wspinając się do pozycji stojącej, nic z tego nie wyszło, wkrótce ześlizgnęła się z niej jak z liny i poleciała w dół, na ludzi, którym ze swojej pozycji Elvira nie mogła się przyjrzeć. W świetle parzącego słońca była jeszcze w stanie dostrzec błysk innego przedmiotu ponad miotłą, ale nie zauważyła jakiego. To nie miało znaczenia, kobieta i tak zdążyła już zlecieć.
- Zabijcie ją! Zetnijcie tę żmiję! - wrzasnęła, dołączając się do pisków i okrzyków.
Nie można było mieć litości wobec tych, którzy zakłócali porządek i zagrażali życiu innych. Życiu Elviry Multon, przede wszystkim, bo nie mogłaby powiedzieć, że przejęłaby się, gdyby ktoś w tłumie zemdlał i został zdeptany.
Skoro kobieta spadła, ktoś musiał ją dorwać, a Elvira ze swojego miejsca nie mogła już tego obserwować; irytowało ją to. Jeżeli nie mogła zrobić nic pożytecznego, chciała mieć chociaż dobry widok na to, co się wydarzy. Ruszyła w tym kierunku, a gdy na drodze napotkała stojącego mężczyznę, umyślnie potknęła się o własną stopę i runęła na niego, by nie miał wyjścia innego niż spróbować ją podtrzymać lub przynajmniej odepchnąć. Wtedy wrzasnęła piskliwie i szarpnęła się z wymuszoną bezradnością, licząc na to, że ściągnie uwagę stojącego najbliżej policjanta.
- Co pan robi!? Zabieraj ode mnie te łapy! Pomocy!
Była szczupłą, młodo wyglądającą blondynką, jeżeli nie miała innej możliwości, aby zająć jego miejsce i widzieć więcej, mogła spróbować wykorzystać ten atut.
Kłamstwo II i schodzę dwie kratki na prawo w dół, na miejsce NPC między Yaną a policjantem, oczywiście jeżeli uda mi się sprawić, że gościu spanikuje i odejdzie, jeżeli nie no to yolo, co będzie to będzie
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Tłum na moment uspokoił się z tymi migracjami, ale strzeliste tiary pozwoliły mi dostrzec jedynie sylwetkę przemieszczającego się olbrzyma. Ktoś krzyczał o terrorystce, ale kiedy strażnik wypruł do mnie z różdżką, szybko zorientowałam się, że niczego więcej raczej się nie dowiem. Spojrzałam na niego obojętnie, robiąc krok w tył, bo nieszczególnie spieszyło mi się do Tower. Instynkt samozachowawczy skłonił mnie do jedynej słusznej decyzji - ewakuacji z tego tłumu, nim zacznie się tu jakaś gruba sieczka. Niczego innego nie spodziewałam się po obecności olbrzyma w towarzystwie ludzi, którzy lubili publicznie ścinać głowy w ramach wymiaru sprawiedliwości. Ciekawość musiałam schować do kieszeni, zaczęłam się więc poruszać w kierunku przeciwnym - jak najdalej od olbrzyma. Nie zatrzymało mnie głośne westchnienie tłumu, z każdą chwilą przekonywałam się o tym, że nie chcę brać w tym wszystkim udziału.
Idę dwie kratki do góry
Idę dwie kratki do góry
Szum, gwar, krzyki... Działo się tutaj tak wiele, że ciężko było to ogarnąć. Zastanawiał się czy osoba, która postanowiła zakłócić porządek całego wydarzenia była tak odważna czy głupia, skoro przybywała na plac pełen Rycerzy i sprzymierzeńców Czarnego Pana i odstawiała taki cyrk. Żałosne zachowanie świętych Zakonników, którym wydawało się, że ich pro mugolska propaganda jest w stanie zdziałać cokolwiek więcej niż wprawić w zirytowanie kilka osób. Niepotrzebnie występowali przeciwko nim, niepotrzebnie szukali problemów... Jeśli chcieli ginąć z powodu własnej głupoty, nikt nie mógł im tego zabronić. Z drugiej strony... Jeśli jedna osoba, tak bardzo zawzięta, zjawiła się w tym tłumie i zaszczyciła ich swoją paplaniną... mogło być ich tu więcej. To w zasadzie utwierdzało go w przekonaniu, że powinien wesprzeć Evandrę, Isabellę i Francisa, których Claude zaczął ogarniać w kierunku wyjścia. Najważniejsze, aby chronić własną rodzinę. Reszta nie miała znaczenia, a patrząc na to jak żywo Rycerze ruszyli do złapania kobiety, jeszcze więcej rąk mogłoby spowodować zadeptanie... na przykład przedmiotu połyskującego w locie, którym ktoś wycelował w kobietę. A to już byłoby przykre.
Zauważył, że udało im się zejść z podwyższenia, chciał pomóc obu Lady, ale było to niekoniecznie. Zamierzał czuwać w pobliżu, iść za nimi i w razie czego zabezpieczać ich tyły. To też ważny element takich działań. Nie powinny się teraz tym przejmować, a kroczyć za Claudem naprzód, skupione na opuszczeniu placu. Dlatego ruszył za nimi, starając się na nikogo nie wpaść. Mocno zaciskał palce na różdżce, aby przypadkiem komuś nie udało mu się jej odebrać. Licho wie, kto jeszcze znajdował się na placu i jakie miał zamiary, lepiej było nie ryzykować. Nawet jeśli korzystanie z magii było niemożliwe, co nawet wydawało się lepszą opcją na złapanie buntowniczki... zawsze mogli zarobić cios w twarz lub inny element ciała. A tego przecież by nie chciał. Teraz będzie mógł dotrzymywać im kroku, iść za nimi i w razie czego podjąć próbę obrony bratowej czy Lady Carrow. Nic innego nie miało znaczenia i liczył na to, że zauważą, że wsparcie z tyłu też jest obecne, w razie wypadku. Mathieu był w gotowości, jak zawsze.
Przesunięcie
Zauważył, że udało im się zejść z podwyższenia, chciał pomóc obu Lady, ale było to niekoniecznie. Zamierzał czuwać w pobliżu, iść za nimi i w razie czego zabezpieczać ich tyły. To też ważny element takich działań. Nie powinny się teraz tym przejmować, a kroczyć za Claudem naprzód, skupione na opuszczeniu placu. Dlatego ruszył za nimi, starając się na nikogo nie wpaść. Mocno zaciskał palce na różdżce, aby przypadkiem komuś nie udało mu się jej odebrać. Licho wie, kto jeszcze znajdował się na placu i jakie miał zamiary, lepiej było nie ryzykować. Nawet jeśli korzystanie z magii było niemożliwe, co nawet wydawało się lepszą opcją na złapanie buntowniczki... zawsze mogli zarobić cios w twarz lub inny element ciała. A tego przecież by nie chciał. Teraz będzie mógł dotrzymywać im kroku, iść za nimi i w razie czego podjąć próbę obrony bratowej czy Lady Carrow. Nic innego nie miało znaczenia i liczył na to, że zauważą, że wsparcie z tyłu też jest obecne, w razie wypadku. Mathieu był w gotowości, jak zawsze.
Przesunięcie
Mathieu Rosier
The last enemy that shall be destroyed is | death |
Z wdzięcznością przyjęła pomoc Francisa, spoglądając na niego wielkimi, sarnimi oczyma. Nie wierzyła, chyba, by cokolwiek naprawdę mogło im się stać, ale i tak czuła się nieprzyjemnie wstrząśnięta. Próba rzucenia Bombardy, skazańcy błagający ją o litość, zbyt przenikliwe spojrzenie Tristana... to wszystko jej się nie podobało, przyprawiało o zawrót głowy. Wiedziała, że będzie tutaj ciężko, ale nie wiedziała, że sprawy skomplikują się aż tak.
Obejrzała się przez ramię, widząc przy sobie Francisa i Evandrę, Claude'a trzymającego się zaraz za nimi, wreszcie Tristana, który nie ruszył się z miejsca. Na sekundę, instynktownie, złapała kontakt wzrokowy z lady Rosier. W źrenicach samej Isabelle błysnęło coś na kształt zmartwienia i współczucia. Może i jej były mąż okazał się zdrajcą, dla którego ideały terrorystów (po raz pierwszy pomyślała o rebeliantach w ten sposób, najwyraźniej bardziej wstrząśnięta obecnym zamieszaniem niż propagandą Walczącego Maga), a lord Rosier był jednym z najpotężniejszych i najbardziej szanowanych ludzi w kraju... ale oto znalazły się tu razem właściwie same, pod opieką innych mężczyzn.
Tristan musiał zostać, to zrozumiałe. Percival twierdził, że musiał sprzeciwić się arystokracji, co z kolei było niezrozumiałe. Ale czy to zmniejszało ich samotność? I troskę o ich małe dzieci, pozostawione w domu?
Szybko odwróciła wzrok, nie chcąc okazać słabości, nie chcąc okazać buntu przeciw ustalonym normom. Szkoda zresztą czasu na głupie myśli, musieli się przecież stąd wydostać, prawda?
-Dokąd teraz? - zwróciła się do Claude'a, a potem niepewnie uczyniła dwa kroki do przodu, byle dalej od zamieszania, byle zrobić miejsce dla ich całej grupy. Kątem oka widziała jakiegoś mężczyznę (Vincent?), który rozmawiał z policjantami, ale nie zwróciła na niego uwagi. Jedynym, o czym chyba chciałaby się przekonać, był los tej buntowniczki. Jej jednak nie miała już szans dostrzec, zresztą może lepiej nie wiedzieć.
Jeśli będzie okazja, spyta Francisa, co jego zdaniem mogli jej zrobić. Lord Lestrange przecież się na wszystkim znał, a przynajmniej czasem sprawiał takie wrażenie!
2 kratki w górę (najpierw w górne lewo, potem w górne prawo)
Obejrzała się przez ramię, widząc przy sobie Francisa i Evandrę, Claude'a trzymającego się zaraz za nimi, wreszcie Tristana, który nie ruszył się z miejsca. Na sekundę, instynktownie, złapała kontakt wzrokowy z lady Rosier. W źrenicach samej Isabelle błysnęło coś na kształt zmartwienia i współczucia. Może i jej były mąż okazał się zdrajcą, dla którego ideały terrorystów (po raz pierwszy pomyślała o rebeliantach w ten sposób, najwyraźniej bardziej wstrząśnięta obecnym zamieszaniem niż propagandą Walczącego Maga), a lord Rosier był jednym z najpotężniejszych i najbardziej szanowanych ludzi w kraju... ale oto znalazły się tu razem właściwie same, pod opieką innych mężczyzn.
Tristan musiał zostać, to zrozumiałe. Percival twierdził, że musiał sprzeciwić się arystokracji, co z kolei było niezrozumiałe. Ale czy to zmniejszało ich samotność? I troskę o ich małe dzieci, pozostawione w domu?
Szybko odwróciła wzrok, nie chcąc okazać słabości, nie chcąc okazać buntu przeciw ustalonym normom. Szkoda zresztą czasu na głupie myśli, musieli się przecież stąd wydostać, prawda?
-Dokąd teraz? - zwróciła się do Claude'a, a potem niepewnie uczyniła dwa kroki do przodu, byle dalej od zamieszania, byle zrobić miejsce dla ich całej grupy. Kątem oka widziała jakiegoś mężczyznę (Vincent?), który rozmawiał z policjantami, ale nie zwróciła na niego uwagi. Jedynym, o czym chyba chciałaby się przekonać, był los tej buntowniczki. Jej jednak nie miała już szans dostrzec, zresztą może lepiej nie wiedzieć.
Jeśli będzie okazja, spyta Francisa, co jego zdaniem mogli jej zrobić. Lord Lestrange przecież się na wszystkim znał, a przynajmniej czasem sprawiał takie wrażenie!
2 kratki w górę (najpierw w górne lewo, potem w górne prawo)
Stal hartuje się w ogniu
♪
♪
Olbrzym ruszył. Miała rację, by zmykać z jego pobliża, choć już nie w towarzystwie Cilliana; ten skierował się w przeciwnym kierunku, zapragnął nagle znaleźć się w centrum oka cyklonu, jakie swym pojawieniem się rozpętała nieznana jej kobieta. Wygłaszane przez nią hasła przywodziły na myśl jedyną organizację terrorystyczną roszczącą sobie prawa do roztoczenia odmiennej wizji w oczach postronnych gapiów, podatnych i łasych chwytającej za serce perswazji. W oczach czarownicy ten cel osiągnęła jednak inna wiedźma, ta wciąż stojąca na podeście, z twarzą przysłoniętą maską; mówiła głośno, nie tak głośno jak wcześniej, jednak wystarczająco, by z obranej na placu pozycji mogła wysłuchać jej słów bez konieczności podejścia bliżej. I słuchała - tak jak słuchali jej inni, często dzięki dźwiękom jej przemówienia zatrzymani w pół kroku, zapewnieni, że odpowiedni ludzie stoją na straży ich bezpieczeństwa. Rycerze Walpurgii.
Wren o ten niewielki dystans przemieściła się prędko, stanęła za plecami funkcjonariusza patrolu egzekucyjnego, a majaczącej wcześniej w tłumie twarzy Alpharda Blacka nie dało się teraz w żaden sposób przeoczyć. Przystanęła obok niego, wychyliła się lekko i dostrzegła po drugiej stronie mężczyzny jej świeżo upieczoną klientkę, powierniczkę, z którą łączyły ją sekrety krwawsze niż damom przystoi - a ta u swego boku miała Wilkesa, z którym Chang raz na jakiś czas przelewała alkohol i grała w karty w brudzie dokowych uliczek. Cóż za zrządzenie losu - gdyby nie fakt zbierającego ich tu dziś pretekstu, uznałaby to za całkiem interesującą kombinację partnerów spotkania.
- Lordzie Black - odezwała się spokojnie, świadoma, że w tak bliskim położeniu niezauważenie jego osoby byłoby okrutnym nietaktem. Zaraz potem zwróciła się do następnej dwójki stojącej nieopodal, - Lyanno, Theodore - skinęła im głową, nieświadoma łączącej ich relacji. Burzliwej, niespełnionej, na swój sposób urzekającej - czy dostrzegł bijące od panny Zabini piękno, spotęgowane ostatnio krwawymi zabiegami? Byłaby ciekawa o to zapytać, gdyby tylko tło pary było jej znane. Zamiast tego odwróciła się jedynie na pięcie, spojrzała ponownie w kierunku rebeliantki opadającej z odmawiającej posłuszeństwa miotły i na moment zastygła w bezruchu, po prostu obserwując rozwój sytuacji. - Domyślam się, że to członkini Zakonu? - rzuciła w eter, ni to do stojącego obok Alpharda, ni do pozostałych znajomych. Nie znała jej tożsamości, twarzy, ocenić mogła wyłącznie barbarzyńskie metody, które nakazywały jej wtargnąć na publiczne wydarzenie i zakłócić jego spokojny przebieg, odebrać skazańcom kilka należnych minut odkupienia win i grzechów. Przez nią pozostali zapomniani, nie skąpali się w zadowoleniu tłumu domagającego się ich głów - głów, które zalegały teraz na podeście, nagle pozbawione znaczenia. - Longbottom wydaje się lekką ręką posyłać swoich ludzi na śmierć. Czy to przywódca, za którym winni podążać spragnieni światła? - wymamrotała niezbyt głośno, ów słowa kierując wyłącznie do bliskich jej towarzyszy, pewna, że w cyrk nie chciałaby mieszać się otwarcie. W jej oczach kobieta popełniła dziś pozbawione krzty sensu seppuku, na oczach dziesiątek, setek ludzi; objawiła się znikąd, niosąc słowa, które wydawały się rozmyć w powietrzu, po co to wszystko? Jeśli była sama, czy liczyła, że przedstawiający się mianem Rycerzy Walpurgii strażnicy społecznego spokoju puszczą jej to płazem? Wren westchnęła, wciąż szczerze licząc, że obrót sytuacji nie przysporzył Claude'owi zbyt wielu problemów; chciała go znaleźć. W tym dzikim tłumie, dojrzeć choćby jego twarz, upewnić się, że był bezpieczny i - niechybnie - wykonywał swoje obowiązki bez czyhającego na Rosierów cienia Zakonu. Odwróciła się zatem ponownie, ostatni raz spoglądając na Blacka, Zabini i Wilkesa. - Wybaczcie - rzuciła tylko, zanim ruszyła dalej, w ostrożnej drodze do wyjścia z Connaught Square wciąż rozglądając się uważnie. Jej uwaga skierowana była głównie na podest honorowych gości, liczyła, że tam właśnie krzątał się przyjaciel.
| spostrzegawczość poziom II i idę dwie kratki w górę po prawym skosie
Wren o ten niewielki dystans przemieściła się prędko, stanęła za plecami funkcjonariusza patrolu egzekucyjnego, a majaczącej wcześniej w tłumie twarzy Alpharda Blacka nie dało się teraz w żaden sposób przeoczyć. Przystanęła obok niego, wychyliła się lekko i dostrzegła po drugiej stronie mężczyzny jej świeżo upieczoną klientkę, powierniczkę, z którą łączyły ją sekrety krwawsze niż damom przystoi - a ta u swego boku miała Wilkesa, z którym Chang raz na jakiś czas przelewała alkohol i grała w karty w brudzie dokowych uliczek. Cóż za zrządzenie losu - gdyby nie fakt zbierającego ich tu dziś pretekstu, uznałaby to za całkiem interesującą kombinację partnerów spotkania.
- Lordzie Black - odezwała się spokojnie, świadoma, że w tak bliskim położeniu niezauważenie jego osoby byłoby okrutnym nietaktem. Zaraz potem zwróciła się do następnej dwójki stojącej nieopodal, - Lyanno, Theodore - skinęła im głową, nieświadoma łączącej ich relacji. Burzliwej, niespełnionej, na swój sposób urzekającej - czy dostrzegł bijące od panny Zabini piękno, spotęgowane ostatnio krwawymi zabiegami? Byłaby ciekawa o to zapytać, gdyby tylko tło pary było jej znane. Zamiast tego odwróciła się jedynie na pięcie, spojrzała ponownie w kierunku rebeliantki opadającej z odmawiającej posłuszeństwa miotły i na moment zastygła w bezruchu, po prostu obserwując rozwój sytuacji. - Domyślam się, że to członkini Zakonu? - rzuciła w eter, ni to do stojącego obok Alpharda, ni do pozostałych znajomych. Nie znała jej tożsamości, twarzy, ocenić mogła wyłącznie barbarzyńskie metody, które nakazywały jej wtargnąć na publiczne wydarzenie i zakłócić jego spokojny przebieg, odebrać skazańcom kilka należnych minut odkupienia win i grzechów. Przez nią pozostali zapomniani, nie skąpali się w zadowoleniu tłumu domagającego się ich głów - głów, które zalegały teraz na podeście, nagle pozbawione znaczenia. - Longbottom wydaje się lekką ręką posyłać swoich ludzi na śmierć. Czy to przywódca, za którym winni podążać spragnieni światła? - wymamrotała niezbyt głośno, ów słowa kierując wyłącznie do bliskich jej towarzyszy, pewna, że w cyrk nie chciałaby mieszać się otwarcie. W jej oczach kobieta popełniła dziś pozbawione krzty sensu seppuku, na oczach dziesiątek, setek ludzi; objawiła się znikąd, niosąc słowa, które wydawały się rozmyć w powietrzu, po co to wszystko? Jeśli była sama, czy liczyła, że przedstawiający się mianem Rycerzy Walpurgii strażnicy społecznego spokoju puszczą jej to płazem? Wren westchnęła, wciąż szczerze licząc, że obrót sytuacji nie przysporzył Claude'owi zbyt wielu problemów; chciała go znaleźć. W tym dzikim tłumie, dojrzeć choćby jego twarz, upewnić się, że był bezpieczny i - niechybnie - wykonywał swoje obowiązki bez czyhającego na Rosierów cienia Zakonu. Odwróciła się zatem ponownie, ostatni raz spoglądając na Blacka, Zabini i Wilkesa. - Wybaczcie - rzuciła tylko, zanim ruszyła dalej, w ostrożnej drodze do wyjścia z Connaught Square wciąż rozglądając się uważnie. Jej uwaga skierowana była głównie na podest honorowych gości, liczyła, że tam właśnie krzątał się przyjaciel.
| spostrzegawczość poziom II i idę dwie kratki w górę po prawym skosie
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Jego czoło pokryło się kilkoma zmarszczkami zafrasowania słysząc niepewność w głosie Isabelli.
- Bardzo mi przykro, lecz obawiam się, lady Carrow, że między innymi będzie lady zmuszona podjąć się podobnej akrobacji. Proszę się jednak w nadmiarze nie troskać - nie jest lady sama - starał się udobruchać prawdopodobnie wyjątkowo skołatane całą sytuacją nerwy szlachcianki częstując ją pozorami istnienia jakieś kontroli, której w zasadzie nie posiadał ani on, ani ktokolwiek na tym placu. Niezaprzeczalnie otuchą dla czarownicy mogła być obecność Francisa, który szczęśliwie również zamierzał im towarzyszyć oraz lady Evandry, której oddawał znaczącą cześć swojej uwagi pilnując by bezpiecznie pokonała drewniane podwyższenie oferując oparcie w każdej możliwej, oczekiwanej konfiguracji.
Odetchnął z ulgą w chwili w której jej obie stopy znalazły się na bruku, a potem wstrzymał powietrze zdając sobie sprawę, że przed nimi malowała się istna przeprawa - Musimy kierować się w stronę północnego wyjścia. Nie mamy niestety za wiele innych możliwości, lady Carrow. Proszę iść wzdłuż kamienicy, trzymając się jej bliskiego sąsiedztwa i nie pośpieszać niepotrzebnie kroków - przestrzegł czarownice doskonale zdając sobie sprawę, że misterne pantofelki, które nosiła na stopach mogły nie koniecznie radzić sobie na brukowaną, wysłużoną nawierzchnią placu. Z tego też powodu pomimo konieczności nie pośpieszał również i lady Evandry pozwalając jej przemieszczać się własnym tempem - Lady Rosier, też chciałbym zwrócić się do lady z prośbą o to przemieszczać się bliżej ściany, dla lady bezpieczeństwa... - zasugerował doskonale zdając sobie sprawę, że tym samym łatwiej będzie mu zapewnić jej bezpieczeństwo od zewnętrznej i tym samym uchronić ją przed przepychającym się ku wyjściu tłumie.
|dwie kratki po skosie lewo-góra
- Bardzo mi przykro, lecz obawiam się, lady Carrow, że między innymi będzie lady zmuszona podjąć się podobnej akrobacji. Proszę się jednak w nadmiarze nie troskać - nie jest lady sama - starał się udobruchać prawdopodobnie wyjątkowo skołatane całą sytuacją nerwy szlachcianki częstując ją pozorami istnienia jakieś kontroli, której w zasadzie nie posiadał ani on, ani ktokolwiek na tym placu. Niezaprzeczalnie otuchą dla czarownicy mogła być obecność Francisa, który szczęśliwie również zamierzał im towarzyszyć oraz lady Evandry, której oddawał znaczącą cześć swojej uwagi pilnując by bezpiecznie pokonała drewniane podwyższenie oferując oparcie w każdej możliwej, oczekiwanej konfiguracji.
Odetchnął z ulgą w chwili w której jej obie stopy znalazły się na bruku, a potem wstrzymał powietrze zdając sobie sprawę, że przed nimi malowała się istna przeprawa - Musimy kierować się w stronę północnego wyjścia. Nie mamy niestety za wiele innych możliwości, lady Carrow. Proszę iść wzdłuż kamienicy, trzymając się jej bliskiego sąsiedztwa i nie pośpieszać niepotrzebnie kroków - przestrzegł czarownice doskonale zdając sobie sprawę, że misterne pantofelki, które nosiła na stopach mogły nie koniecznie radzić sobie na brukowaną, wysłużoną nawierzchnią placu. Z tego też powodu pomimo konieczności nie pośpieszał również i lady Evandry pozwalając jej przemieszczać się własnym tempem - Lady Rosier, też chciałbym zwrócić się do lady z prośbą o to przemieszczać się bliżej ściany, dla lady bezpieczeństwa... - zasugerował doskonale zdając sobie sprawę, że tym samym łatwiej będzie mu zapewnić jej bezpieczeństwo od zewnętrznej i tym samym uchronić ją przed przepychającym się ku wyjściu tłumie.
|dwie kratki po skosie lewo-góra
Pięknie. Do moich uszu docierają krzyki, ludzie są niemożliwi, a mi serce podchodzi do gardła. Jeśli olbrzym ruszy, jak nic stratuje stojących mu na drodze, nie mówiąc już o zniszczeniach odresturowanego placu. Lub, pewniej, odwrotnie. Cynizm dopada i mnie, ale ten wisielczy humor powinienem sobie darować, bo poprowadzi mnie prosto na ścięcie. Zanim ruszymy, nerwowo odwracam się przez ramię, by skontrolować sytuację, lecz rzucone przez kogoś zaklęcie najwyraźniej nadal nie pozwala na używanie magii. Różdżki w tej chwili są niczym więcej, jak bezużytecznymi patyczkami, a my mamy mocy dokładnie tyle, ile ci, którymi tak gardzimy. Nie wiem, może z tego powinniśmy wynieść jakąś lekcję, ale ja w tym momencie pragnę po prostu wynieść się stąd. Na głowie mam Belle i Wandzię i choć nie jest to ciężar mi niemiły, to kurwa, boję się o nie. Że rykoszetem oberwą jakimś zaklęciem, że rozemocjonowany tłum ruszy i je podepcze, że nieoczekiwanie jebnie z nieba deszczem meteorytów. Snuję czarne wizje i aż dostaję szczękościsku, jakbym nażarł się narkogrzybów, a to po prostu kwestia troski.
-Pośpieszmy się. Lepiej stąd zniknąć, nim zrobi się gorąco - zauważam trzeźwo - Belle, Evandro, proszę. Nie odwracajmy się - mówię, choć niewyobrażalnie kusi mnie zerknięcie przez ramię. Powstrzymuję się jednak, robię w końcu za pieprzony wzór, w końcu jestem mężczyzną, jakim chciałby widzieć mnie mój ojciec. Albo niekoniecznie, może ja zaliczam się do kobiecego towarzystwa w eskorcie Claude'a. Bez różnicy, chcę po prostu wyprowadzić je stąd bezpiecznie, w jednym kawałku i z psychiką całą, niepoharatną już niczym więcej, prócz jakże uroczego widoku głów oddzielanych od tułowia.
-Mathieu, rad jestem, że do nas dołączyłeś. Możesz mieć baczenia na lady Carrow? - zwracam się do Rosiera, który podłącza się pod nasz pochód. Liczę do trzech, kiedy pole antymagiczne przestanie działać i rozpęta się piekło. Zaraz... czy ta dziewczyna spada? - nie zatrzymujcie się - ponaglam, samemu nadając znacznego tempa naszemu marszowi. Sam nie wiem, przed czym uciekamy, ale jeśli ponownie ma się tu polać krew, to ja nie chcę być tego świadkiem.
|dwie kratki w górę-lewo-po ukosie
-Pośpieszmy się. Lepiej stąd zniknąć, nim zrobi się gorąco - zauważam trzeźwo - Belle, Evandro, proszę. Nie odwracajmy się - mówię, choć niewyobrażalnie kusi mnie zerknięcie przez ramię. Powstrzymuję się jednak, robię w końcu za pieprzony wzór, w końcu jestem mężczyzną, jakim chciałby widzieć mnie mój ojciec. Albo niekoniecznie, może ja zaliczam się do kobiecego towarzystwa w eskorcie Claude'a. Bez różnicy, chcę po prostu wyprowadzić je stąd bezpiecznie, w jednym kawałku i z psychiką całą, niepoharatną już niczym więcej, prócz jakże uroczego widoku głów oddzielanych od tułowia.
-Mathieu, rad jestem, że do nas dołączyłeś. Możesz mieć baczenia na lady Carrow? - zwracam się do Rosiera, który podłącza się pod nasz pochód. Liczę do trzech, kiedy pole antymagiczne przestanie działać i rozpęta się piekło. Zaraz... czy ta dziewczyna spada? - nie zatrzymujcie się - ponaglam, samemu nadając znacznego tempa naszemu marszowi. Sam nie wiem, przed czym uciekamy, ale jeśli ponownie ma się tu polać krew, to ja nie chcę być tego świadkiem.
|dwie kratki w górę-lewo-po ukosie
Tak, możesz zapalić znicz
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Chociaż wiem, że już nic
Mnie nie czyni człowiekiem
Cudownie, ta jasnowłosa szlama, szpecąca swą twarzą pokryte plakatami zbrodniarzy mury Londynu, musiała zaspokoić samobójcze potrzeby akurat podczas egzekucji. Działanie skrajnie głupie, ale przynoszące propagandowe plony. Deirdre miała nadzieję graniczącą z pewnością, że jej przemówienie trafiło nawet do niedowiarków lub tych, którzy wątpili w zbrodnicze działania Zakonu Feniksa. Teraz otrzymali na złotej tacy dowód: przestępczyni pragnęła zniszczyć Bombardą Maximą część placu, uderzając w niewinnych obywateli. Wstyd, hańba, okrucieństwo: te słowa cisnęły się na usta, ale śmierciożerczyni wygłosiła już swe orędzie. Nawet w propagandzie należało zachować umiar, umiejętnie operując natężeniem przekazu. Ciągnięcie monologu mogło albo znudzić albo przytłoczyć, w najgorszym przypadku budząc podejrzenia; czarownica nie otwierała więc ust, znów przesuwając się na krawędź podestu, za strażnikami, zostawiając po sobie krwawe odbicia podeszwy butów. Metaliczny zapach wzmagał się, słodki, odurzający, jeszcze niezastąpiony odorem psującego się, rozpadającego ciała - lubiła tę krótkotrwałą świeżość, gdy mięso nie zaczęło gnić a mięśnie jeszcze utrzymywały wszelkie końcowe elementy rozkładu w środku organizmu ofiary. Była ciekawa, co zrobią z ciałami tych morderców i miotlarskiego głupca: może zostawią je tutaj, by rozdziobały je kruki? To wydawało się dobrą, przykładną karą, ale czy byłoby to rozsądne wizerunkowo? Zostawiała decyzję organizatorom egzekucji, sama zaś przystanęła przy schodach prowadzących w dół, tak, by mieć przed sobą wolną przestrzeń, czujnie obserwując szamotaninę wokół siedzącej na miotle Tonks. Z tłumu poniosły się rozsądne okrzyki, tak, należało ją pojmać a potem...cóż, kolejne trudne decyzje: zatłuc ją tutaj, na scenie? Rzucić na pożarcie rozwścieczonemu tłumowi? Tak byłoby najlepiej ze względów widowiskowych, ale samobójcza blondyna mogła posiadać wiele cennych informacji. Deirdre westchnęła pod chłodną maską, zaplatając ręce przed sobą, z różdżką w palcach: coś leciało w stronę szlamy, ktoś krzyczał, a w końcu doszło do jeszcze większego chaosu, a jasnowłosa znalazła się już na ziemi. Albo raczej na innych ludziach. Wokół było mnóstwo strażników, do kłębowiska zbliżał się olbrzym, a tuż obok znajdowała się grupa śmierciożerców: Mericourt nie biegła więc w tamtą stronę, by nie zwiększać chaosu, a z perspektywy, z doskonałą widocznością czuwać nad tym, co działo się kilka stóp dalej. Nie obracała się przez ramię, pewna, że arystokraci powoli opuszczali już swą lożę, a najbliższy Czarnemu Panu śmierciożerca znalazł się już poza zasięgiem jej wzroku. Nic dziwnego, nie miał tu nic do zrobienia, reprezentacyjny obowiązek został wypełniony, a małżonka wymagała opieki.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Patrzył - jak Goyle usiłuje dostać czarownicę, kiedy wszyscy wokół stali; dlaczego strażnicy nie reagowali mocniej, czy nie powinni już ściągnąć jej z miotły? Błyskawicznie, Tonks była drobna, niezbyt szybka, i najwyraźniej pozbawiona wsparcia, które nie wylało się jeszcze z ni jednej nory. Nie tracił jednak czujności, jeśli ona zdołała ukryć się w tłumie, zdołałby to uczynić każdy. Kontrola - to ona była w tym momencie najważniejsza - oni, którzy mieli ją sprawować, musieli ją odzyskać i przywrócić pozory ładu. Usunąć awanturnicę.
Oderwał spojrzenie od dziejącego się na placu zdarzenia dopiero, gdy poczuł dotyk delikatnej dłoni Evandry na własnej - tutaj, publicznie, wśród ludzi, nie mógł pozwolić sobie na żadną słabość. Jego palce drgnęły, gdy - odruchem - pragnął pochwycić jej, lecz powstrzymał się w pół drogi, wiedząc, że nie mógł jej teraz zatrzymywać. Nikt nie mógł wiedzieć, gdzie i w jakiej ilości czaił się wróg - powinna zniknąć z placu jak najszybciej, nie prowokując tych ludzi od nieracjonalnych zachowań. Bo - pośród wszystkich jego słabości, najsilniejszą zawsze była ona, niezależnie od tego, jaka odległość - rzeczywista czy tylko metaforyczna - dzieliła ich w danej chwili. Uniósł spojrzenie ku jej twarzy, rad - mogąc odetchnąć z ulgą - że odnalazł u niej porozumienie.
- Dołączę do was, kiedy to się skończy - obiecał, bo czyż nie dostrzegł w jej spojrzeniu czegoś więcej? Czy może - projektował sobie ujrzeć w nich to, co ujrzeć pragnął. Nie oddałby jej bezpieczeństwa w niczyje ręce, ale Claude'owi - ufał bezgranicznie. On zostać musiał, źle by to wyglądało, gdyby ci, którzy mieli tego dnia okazać największe wsparcie zniknęli, gdy tylko zaczęły się kłopoty. Obejrzał się za odchodzącymi Evandrą, Isabellą i Francisem - kierowanymi przez Claude'a - ale trwało to ledwie chwilę. Powrócił spojrzeniem na plac, nie oglądając się później niż ni razu. Nie mógł. Ułatwił mu to Zachary, którego głos dobiegł go po chwili.
- Ona - odparł z przekonaniem, choć pierwszy raz widział ją żywą; dotąd jej nazwisko, twarz, znał tylko z opowieści innych - i z listów gończych, które przyswoił sobie z nadzwyczajną uwagą. Tonks z jednego z nich - i miała zostać drugą wyeliminowaną ofiarą. - To niemożliwe, żeby wyszła z tego cało - dodał, kierując swoje słowa wciąż do Shafiqa; przewaga ludzi na placu była zbyt duża. - Trzeba się tylko upewnić, że nie narobi przy tym zbyt wielu szkód. Wygląda to, jakby Zakon Feniksa poczuł, że nie ma już nic do stracenia, dobry znak dla nas - O ile tylko nigdzie nie ukrywało się wsparcie - ale wciąż nic na to nie wskazywało. Rozglądał się po tłumie, szukając niepokojących oznak w tłumie. Gdyby miał głos, który jest w stanie przedostać się do tłumu przy Tonks, mógłby zrobić więcej - ale trwające zaklęcie pozbawiło go tej mocy. Wszystko leżało w rękach tych, którzy byli najbliżej niej - i w których ramiona właśnie opadała. Różdżka. Zabierzcie jej różdżkę.
spostrzegawczość
Oderwał spojrzenie od dziejącego się na placu zdarzenia dopiero, gdy poczuł dotyk delikatnej dłoni Evandry na własnej - tutaj, publicznie, wśród ludzi, nie mógł pozwolić sobie na żadną słabość. Jego palce drgnęły, gdy - odruchem - pragnął pochwycić jej, lecz powstrzymał się w pół drogi, wiedząc, że nie mógł jej teraz zatrzymywać. Nikt nie mógł wiedzieć, gdzie i w jakiej ilości czaił się wróg - powinna zniknąć z placu jak najszybciej, nie prowokując tych ludzi od nieracjonalnych zachowań. Bo - pośród wszystkich jego słabości, najsilniejszą zawsze była ona, niezależnie od tego, jaka odległość - rzeczywista czy tylko metaforyczna - dzieliła ich w danej chwili. Uniósł spojrzenie ku jej twarzy, rad - mogąc odetchnąć z ulgą - że odnalazł u niej porozumienie.
- Dołączę do was, kiedy to się skończy - obiecał, bo czyż nie dostrzegł w jej spojrzeniu czegoś więcej? Czy może - projektował sobie ujrzeć w nich to, co ujrzeć pragnął. Nie oddałby jej bezpieczeństwa w niczyje ręce, ale Claude'owi - ufał bezgranicznie. On zostać musiał, źle by to wyglądało, gdyby ci, którzy mieli tego dnia okazać największe wsparcie zniknęli, gdy tylko zaczęły się kłopoty. Obejrzał się za odchodzącymi Evandrą, Isabellą i Francisem - kierowanymi przez Claude'a - ale trwało to ledwie chwilę. Powrócił spojrzeniem na plac, nie oglądając się później niż ni razu. Nie mógł. Ułatwił mu to Zachary, którego głos dobiegł go po chwili.
- Ona - odparł z przekonaniem, choć pierwszy raz widział ją żywą; dotąd jej nazwisko, twarz, znał tylko z opowieści innych - i z listów gończych, które przyswoił sobie z nadzwyczajną uwagą. Tonks z jednego z nich - i miała zostać drugą wyeliminowaną ofiarą. - To niemożliwe, żeby wyszła z tego cało - dodał, kierując swoje słowa wciąż do Shafiqa; przewaga ludzi na placu była zbyt duża. - Trzeba się tylko upewnić, że nie narobi przy tym zbyt wielu szkód. Wygląda to, jakby Zakon Feniksa poczuł, że nie ma już nic do stracenia, dobry znak dla nas - O ile tylko nigdzie nie ukrywało się wsparcie - ale wciąż nic na to nie wskazywało. Rozglądał się po tłumie, szukając niepokojących oznak w tłumie. Gdyby miał głos, który jest w stanie przedostać się do tłumu przy Tonks, mógłby zrobić więcej - ale trwające zaklęcie pozbawiło go tej mocy. Wszystko leżało w rękach tych, którzy byli najbliżej niej - i w których ramiona właśnie opadała. Różdżka. Zabierzcie jej różdżkę.
spostrzegawczość
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Nie mógł wiedzieć, co działo się za jego plecami, ludzie uciekali od rzucającej Bombardy wariatki, do jego uszu dolatywały za to strzępy rozmów, krzyki, słowa wciąż stojącej na podeście Deirdre. Zaklęcie, które rzucił, odebrało moc głosowi Śmierciożerczyni, lecz znajdujący się najbliżej obserwatorzy musieli ją wciąż słyszeć – i dobrze. Niech mówi, niech podsyca ich niechęć względem rebeliantów. Kto wie, ilu niewinnych czarodziejów trafiłoby do Munga, gdyby magia nie odmówiła Tonks posłuszeństwa. Gdyby on nie roztoczył nad nimi bariery antymagicznej. Wierzył, że dadzą radę pochwycić ją nim odzyska panowanie nad miotłą czy zrobi użytek z różdżki – nawet mimo tego, że odważnie, głupio, spróbowała stanąć na wąskim trzonku miotły, by wymknąć się poza zasięg jego rąk, a może i skoczyć na pobliski budynek. Po co tu przychodziła? Czego się spodziewała po tym emocjonalnym wybuchu? Wśród gawiedzi byli nie tylko liczni Rycerze, ale i funkcjonariusze magicznej policji, gwarantem spokoju miał również być jeden z przeciągniętych na ich stronę olbrzymów. Była skazana na niepowodzenie.
Zdawało mu się, że nad głową rebeliantki przeleciało coś, co niepokojąco przypominało mu piersiówkę, lecz zignorował ten fakt – uważnie śledził jej poczynania, a gdy w końcu zachwiała się i straciła równowagę, złapał za nogę, by pociągnąć ją w swe ramiona. Wydawała się mała, drobna; był pewien, że nie będzie mieć problemu z zakleszczeniem jej w swym uścisku. Gdy tylko uchronił ją przed bolesnym spotkaniem z brukiem, gwałtownie postawił Tonks na ziemi, nie wierząc, że to ona, ta straszna terrorystka, która stale unikała kary. Nie mógł wiedzieć, jak bardzo z niego zadrwiła, gdy zapuściła się na Nokturn pod postacią Daisy – wtedy ruszył jej na ratunek, teraz jednak miał okazać się jej zgubą. Próbował utrzymać ją w miejscu, przyciskając do siebie plecami, ograniczając ruchy klatką ramion. Był od niej znacznie większy, oby też silniejszy. – Zabierz jej różdżkę – warknął nerwowo do stojącej obok Rookwood; nie był pewien, ile jeszcze mieli czasu nim magia powróci, musieli więc działać szybko, sprawnie. – Wkładała coś sobie do ust, nie wiem co – dodał jeszcze.
| staram się mocno ścisnąć Just, by utrzymać ją przy sobie; nie wiem, czy muszę na to rzucać, więc rzucam tak na wszelki
Zdawało mu się, że nad głową rebeliantki przeleciało coś, co niepokojąco przypominało mu piersiówkę, lecz zignorował ten fakt – uważnie śledził jej poczynania, a gdy w końcu zachwiała się i straciła równowagę, złapał za nogę, by pociągnąć ją w swe ramiona. Wydawała się mała, drobna; był pewien, że nie będzie mieć problemu z zakleszczeniem jej w swym uścisku. Gdy tylko uchronił ją przed bolesnym spotkaniem z brukiem, gwałtownie postawił Tonks na ziemi, nie wierząc, że to ona, ta straszna terrorystka, która stale unikała kary. Nie mógł wiedzieć, jak bardzo z niego zadrwiła, gdy zapuściła się na Nokturn pod postacią Daisy – wtedy ruszył jej na ratunek, teraz jednak miał okazać się jej zgubą. Próbował utrzymać ją w miejscu, przyciskając do siebie plecami, ograniczając ruchy klatką ramion. Był od niej znacznie większy, oby też silniejszy. – Zabierz jej różdżkę – warknął nerwowo do stojącej obok Rookwood; nie był pewien, ile jeszcze mieli czasu nim magia powróci, musieli więc działać szybko, sprawnie. – Wkładała coś sobie do ust, nie wiem co – dodał jeszcze.
| staram się mocno ścisnąć Just, by utrzymać ją przy sobie; nie wiem, czy muszę na to rzucać, więc rzucam tak na wszelki
paint me as a villain
Caelan Goyle
Zawód : Zarządca portu, kapitan statku
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
I must go down to the sea again, to the lonely sea and the sky.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Caelan Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Connaught Square
Szybka odpowiedź