Connaught Square
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Connaught Square
To na tym placu znajdującym się w centralnym Londynie przez przeszło 500 lat dokonywano publicznych egzekucji na wrogach państwa, zdrajcach i niewinnych. Szubienicy, która stanowiła główne narzędzie władzy, już nie ma, a plac stanowi tylko ślad na mapie turystycznej, ale wciąż wysłany jest brukiem i obsadzony liczną zielenią, dzięki czemu wielu mieszkańców Londynu wybiera go jako miejsce dla licznych spacerów. Wieczorami, gdy w latarniach zapala się jasne światło, na uliczkach można dostrzec ducha włoskiej tancerki, Marii Taglioni, która Connaught Square niegdyś nazywała swoim domem. Po okolicy krąży plotka, że jest ona tylko iluzją wyczarowaną przez jej zdolnego, angielskiego kochanka.
W całej inicjatywie rola brodacza zapowiadała się na skromną obserwację. Wbrew powszechnym obawom widocznym w gestach szlachetnych dam, które to rozglądały się z czujnością po całym placu, według Hannibala brak tłumów sprzyjał dostrzeganiu ukrytych zagrożeń. Nadto, taką gromadę łatwiej było okiełznać podczas protestów, toteż bezpieczeństwo wydarzenia zdawało się stać na wysokim poziomie. Oczywiście, ze strony propagandy niewielkie zainteresowanie budziło zdumienie, także złe przeczucia, na które wziął poprawkę, spodziewając się niespodziewanego. W tłumie wypatrywał znajomych twarzy, a także tych przykuwających uwagę, które widział po raz pierwszy; szczere uśmiechy arystokratek w ich kierunku utwierdzały go jednak w przekonaniu, że na miejscu jest więcej osób zaangażowanych w przedsięwzięcie. Poza niewdzięczną biedotą przeciskającą się tłumnie do stoisk z żywnością, na chwilę obecną widział niewiele. Miał jednak szczęście dysponować innym zmysłem - psim węchem. Gwizdnięciem przywołał do siebie myśliwskie psy, które grzecznie siadły przed swym Panem, oczekując na wydanie poleceń.
— Grzeczne byłyście? No pewnie, potraficie się przecież zachować. — Wyciągnął z kieszeni pięćdziesięciogramowy woreczek płatków owsianych i rozdzielił na dwie garści, częstując zwierzęta pożywną przekąską. Nachylił się teraz nad nimi, pogłaskał i ściszył głos. — Spróbujcie wejść w tłum i dyskretnie obwąchać ludzi. Wiem, że jest tu kurewska mieszanina zapachów i nie potrafię sprecyzować, czego macie szukać, ale alarmujcie mnie, jeśli tylko wyczujecie coś nietypowego - smród biedoty i jedzenia oczywiście wykluczcie. No już, idźcie między ludzi, będę Was nasłuchiwał.
Wówczas dostrzegł, jak szlachetne damy rozchodzą się w tłum. Niczym rzep przyczepił się do lady Rosier, nie spuszczając jej ani na krok; zauważył również, że ochrona przydzielona do pozostałych dam także się przemieszcza. Podążając za arystokratką, rozejrzał się wokół czujnie, by określić potencjalne niebezpieczeństwo lub nietypowe zachowania. Uwagę zwracał na najbliższe otoczenie, ale także pobliskie budynki, okna i zaułki.
| PH1 + PH2 wysyłam w głąb tłumu na dwie różne strony, by poszukiwały alarmujących zapachów.
| Staję przy Evandrze na miejscu PH1.
| Rzucam k100 na Spostrzegawczość (II) i k10 za najbliższą grupę zebranych.
| Zużywam 50g płatków owsianych.
— Grzeczne byłyście? No pewnie, potraficie się przecież zachować. — Wyciągnął z kieszeni pięćdziesięciogramowy woreczek płatków owsianych i rozdzielił na dwie garści, częstując zwierzęta pożywną przekąską. Nachylił się teraz nad nimi, pogłaskał i ściszył głos. — Spróbujcie wejść w tłum i dyskretnie obwąchać ludzi. Wiem, że jest tu kurewska mieszanina zapachów i nie potrafię sprecyzować, czego macie szukać, ale alarmujcie mnie, jeśli tylko wyczujecie coś nietypowego - smród biedoty i jedzenia oczywiście wykluczcie. No już, idźcie między ludzi, będę Was nasłuchiwał.
Wówczas dostrzegł, jak szlachetne damy rozchodzą się w tłum. Niczym rzep przyczepił się do lady Rosier, nie spuszczając jej ani na krok; zauważył również, że ochrona przydzielona do pozostałych dam także się przemieszcza. Podążając za arystokratką, rozejrzał się wokół czujnie, by określić potencjalne niebezpieczeństwo lub nietypowe zachowania. Uwagę zwracał na najbliższe otoczenie, ale także pobliskie budynki, okna i zaułki.
| PH1 + PH2 wysyłam w głąb tłumu na dwie różne strony, by poszukiwały alarmujących zapachów.
| Staję przy Evandrze na miejscu PH1.
| Rzucam k100 na Spostrzegawczość (II) i k10 za najbliższą grupę zebranych.
| Zużywam 50g płatków owsianych.
Hannibal Rookwood
Zawód : Łowca wilkołaków z grupy Sigrun, dystrybutor zwierzęcych ingrediencji
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Moja natura mówi głośniej
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Hannibal Rookwood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 26
--------------------------------
#2 'k10' : 7
#1 'k100' : 26
--------------------------------
#2 'k10' : 7
Nie uszło uwadze Elviry, że znalazły się w tłumie postaci, które od czasu do czasu odrywały spojrzenie od przemawiających szlachcianek i suto zastawionych wozów, po to wyłącznie, aby przyjrzeć się jej. Nie zwracała na to większej uwagi, nie posyłając nikomu uśmiechów i unikając kontaktu wzrokowego. Zamiast tego raczyła widzów swoim dostojnym wdziękiem, miała bowiem świadomość, że jest kobietą, obok której trudno przejść obojętnie. Ze skrzyżowanymi ramionami, dumna, lustrowała tłum na zmianę z obserwowaniem podestu. Próbowała udawać, że wbija w czarownice maślany wzrok głupiutkiej wielbicielki, żeby dać sobą dobry przykład, a przynajmniej zażegnać większe podejrzenia. Nie ubrała się zresztą wcale jak strażniczka, zarówno szatę jak i płaszcz nosiła w jasnych kolorach, dobrze dopasowane do ciała. Na chwilowe rozproszenie uwagi pozwoliła sobie tylko wtedy, gdy do zebranych dołączył Rigel - skinęła mu głową z nieudawaną uprzejmością.
I wreszcie nadejść musiał moment, gdy baby zaczęły dreptać po podeście i schodek po schodku złazić do ludzi. Nie miały innego wyjścia, nie wszyscy jeszcze ustawili się w kolejce po zupę, musiały zrobić dobre wrażenie, a zresztą ludzi i tak było dużo mniej niż należało się tego spodziewać. Westchnęła bezgłośnie, mając świadomość, że musi pójść za nimi.
- Cito Maxima - szepnęła, wskazując na siebie różdżką, zanim na nowo schowała ją w rękaw, tak, by w każdej chwili móc wysunąć broń do dłoni.
Ciekawe jak wiele razy te kobiety będą szorować ręce po łokcie, gdy już dotrą do domów? Dotykanie takiej masy plebsu musi być dla nich nieznośne.
Elvira rozejrzała się, dostrzegając, że wielu innych Rycerzy ruszyło śladami dam. Nie pozostawało nic innego jak tylko przemknąć się cicho wzdłuż podestu; na szczęście była wysoka, nie miała większych problemów z dostrzeżeniem kierunku, w jakim ruszyła Evandra. Przed oczami miała już złote kosmyki półwili, ale gdy spojrzała na ludzi jeszcze jeden raz, przelotnie, zdała sobie sprawę, że osób, które rozpoznaje, jest więcej. I że jedna niestety znajduje się bliżej, niż mogłaby tego oczekiwać. Rozchyliła usta, gdy pojęła, że umysł sobie z niej nie kpi, że naprawdę przechodzi właśnie obok Wren, przyklejonej do boku Forsythii. Mimowolnie przygryzła wargę, ale niczego nie powiedziała. Jedno krótkie spojrzenie, rozszerzone źrenice, blady ślad rumieńca. Potem skupiła się na nowo na Evandrze, a dwóm kobietom przelotnie skinęła głową. Przystanęła niedaleko, odwracając się tyłem do Crabbe i Chang i obojętnie krzyżując ramiona.
Idę ciasnym przesmykiem przy samym podeście i zatrzymuję się na kratce naprzeciw Forsythii i Wren; stoję za Evandrą.
k100 na cito maxima
[bylobrzydkobedzieladnie]
I wreszcie nadejść musiał moment, gdy baby zaczęły dreptać po podeście i schodek po schodku złazić do ludzi. Nie miały innego wyjścia, nie wszyscy jeszcze ustawili się w kolejce po zupę, musiały zrobić dobre wrażenie, a zresztą ludzi i tak było dużo mniej niż należało się tego spodziewać. Westchnęła bezgłośnie, mając świadomość, że musi pójść za nimi.
- Cito Maxima - szepnęła, wskazując na siebie różdżką, zanim na nowo schowała ją w rękaw, tak, by w każdej chwili móc wysunąć broń do dłoni.
Ciekawe jak wiele razy te kobiety będą szorować ręce po łokcie, gdy już dotrą do domów? Dotykanie takiej masy plebsu musi być dla nich nieznośne.
Elvira rozejrzała się, dostrzegając, że wielu innych Rycerzy ruszyło śladami dam. Nie pozostawało nic innego jak tylko przemknąć się cicho wzdłuż podestu; na szczęście była wysoka, nie miała większych problemów z dostrzeżeniem kierunku, w jakim ruszyła Evandra. Przed oczami miała już złote kosmyki półwili, ale gdy spojrzała na ludzi jeszcze jeden raz, przelotnie, zdała sobie sprawę, że osób, które rozpoznaje, jest więcej. I że jedna niestety znajduje się bliżej, niż mogłaby tego oczekiwać. Rozchyliła usta, gdy pojęła, że umysł sobie z niej nie kpi, że naprawdę przechodzi właśnie obok Wren, przyklejonej do boku Forsythii. Mimowolnie przygryzła wargę, ale niczego nie powiedziała. Jedno krótkie spojrzenie, rozszerzone źrenice, blady ślad rumieńca. Potem skupiła się na nowo na Evandrze, a dwóm kobietom przelotnie skinęła głową. Przystanęła niedaleko, odwracając się tyłem do Crabbe i Chang i obojętnie krzyżując ramiona.
Idę ciasnym przesmykiem przy samym podeście i zatrzymuję się na kratce naprzeciw Forsythii i Wren; stoję za Evandrą.
k100 na cito maxima
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 02.07.21 16:35, w całości zmieniany 2 razy
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 76
'k100' : 76
Spojrzenie prześlizgiwało się po otoczeniu; po szarych, nieufnych twarzach, które tak nielicznie czaiły się na placu. Po tych, które pojawiały się w okolicy podestu, a które należały do ich sojuszników. Kiedy Rigel znalazł się obok, przywitał się z nim grzecznie, ograniczając jednak wymianę słów do minimum. Miał wrażenie, że ta cała akcja rozdawania żywności, zaplanowana przez panny z arystokratycznych sfer, tylko podkreślała jak wielka różnica była między nimi właśnie, a tymi, których chciały karmić. Przepaść między ludźmi stojącymi w ogonku, a tymi ubranymi w dobre szaty i czuwającymi nad bezpieczeństwem całego zdarzenia, była głęboka. Tak bardzo, jakby dobitnie chciano pokazać, że nikt nigdy jej nie przeskoczy.
Jemu to nie robiło różnicy. Uprzywilejowana pozycja względem brudnego tłumu była dla niego czymś naturalnym i przede wszystkim - pozbawionym wysiłku. Rozumiał chęci odczarowania niefortunnego placu. Zmycia z niego wciąż wyraźnych i jakże metaforycznych plan krwi, jednak strach w gapiących się na nich oczach sugerował, że jedna czy dwie miski zupy raczej nie przeważą szali na preferowaną stronę.
Nieruchawość tłumu i jego niechęć wyraźnie zwróciła uwagę organizatorek. Płomienna przemowa Aquili Black nie rozgrzała zziębniętych serc mieszkańców Londynu i nie pchnęła ich w kierunku większej ufności. Kobiety więc postanowiły działać; tak na prawdę zareagował tylko na ruch Primrose, która ruszyła po talerze zupy, które chyba zamierzała siłą wcisnąć do wygłodniałych gardeł. Cóż, zawsze była to jakaś opcja. Nie zastanawiając się dłużej, ruszył za nią, pozostawając zaledwie parę kroków z tyłu. Nie spodziewał się, żeby jej staranie przyniosły natychmiastowe efekty, ale zaraz ktoś wyłonił się z tłumu i przyjął od niej miskę. Młody chłopak pochylił się nad miską, jakby delektując się jej ciepłem, a Augustus mimowolnie przekrzywił lekko głowę, przyglądając mu się uważnie, jakby dopatrując się w tym jakichś nieprawidłowości. Dzieciak wybitnie dużo gadał i mało jadł jak na kogoś, kto powinien być głodny.
Rzucam na spostrzegawczość
Rzut na k10 dla mnie wykonał Tomek i guess, bo dyszę Prim w kark, jak grzeczny piesek
Jemu to nie robiło różnicy. Uprzywilejowana pozycja względem brudnego tłumu była dla niego czymś naturalnym i przede wszystkim - pozbawionym wysiłku. Rozumiał chęci odczarowania niefortunnego placu. Zmycia z niego wciąż wyraźnych i jakże metaforycznych plan krwi, jednak strach w gapiących się na nich oczach sugerował, że jedna czy dwie miski zupy raczej nie przeważą szali na preferowaną stronę.
Nieruchawość tłumu i jego niechęć wyraźnie zwróciła uwagę organizatorek. Płomienna przemowa Aquili Black nie rozgrzała zziębniętych serc mieszkańców Londynu i nie pchnęła ich w kierunku większej ufności. Kobiety więc postanowiły działać; tak na prawdę zareagował tylko na ruch Primrose, która ruszyła po talerze zupy, które chyba zamierzała siłą wcisnąć do wygłodniałych gardeł. Cóż, zawsze była to jakaś opcja. Nie zastanawiając się dłużej, ruszył za nią, pozostawając zaledwie parę kroków z tyłu. Nie spodziewał się, żeby jej staranie przyniosły natychmiastowe efekty, ale zaraz ktoś wyłonił się z tłumu i przyjął od niej miskę. Młody chłopak pochylił się nad miską, jakby delektując się jej ciepłem, a Augustus mimowolnie przekrzywił lekko głowę, przyglądając mu się uważnie, jakby dopatrując się w tym jakichś nieprawidłowości. Dzieciak wybitnie dużo gadał i mało jadł jak na kogoś, kto powinien być głodny.
Rzucam na spostrzegawczość
Rzut na k10 dla mnie wykonał Tomek i guess, bo dyszę Prim w kark, jak grzeczny piesek
Augustus Rookwood
Zawód : Poszukiwacz Śmierci, badacz, naukowiec, numerolog
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Quiet, crawl to the in-between
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Augustus Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Twarze ludzi wydawały się zlewać w jedno z każdym słowem przemowy lady Black. Mówiła o nich, o wszystkich, którzy ucierpieli, ale czy w sercu naprawdę miała każdego z nich? Przecież powiedziała o tych prawych, jednakże kto był dla niej prawy? Zaledwie czysta krew? Chociaż może i ona nie była wystarczająca? Czysty Londyn? Londyn bez ataków buntowników? Tylko kto pierwszy tak naprawdę atak przypuścił?
Ścisk żołądka pogłębił się z kolejnymi słowami. “Gdy jedno serce rozrywa ból, drugie winne jest mu okazać ciepło, aby rozdarcie zaszyć.” Czy zdajesz sobie sprawę z własnych słów, Aquilo?
Nie spoglądała na nią, szukała odbicia jej wizerunku w sylwetkach tych, którzy mieli odwagę dziś przyjść i przyjąć żywność od damy. Starała się dostrzec, co sądzili o krasych słowach, pięknie brzmiących z ust młodej kobiety. Dlaczego znów Aquila musiała mówić o swoim bracie? Alphard nie był bohaterem. Był głupcem, który oddał swe życie za chaos. Łypią z plakatów. I serce ścisnęło się żalem na znajome oczy, jakie zniewolone zostały klątwą gończych listów. Żeby to chociaż była jedna para wejrzeń duszy. Nie byli złymi ludźmi, w żadnym aspekcie, a przynajmniej ci, których znała.
Niech nie pozwoli złym mocom, wedrzeć się w naszą wspólnotę. Chciała parsknąć śmiechem, odwrócić się i spojrzeć na Aquilę, kpiąco pytając, ile w damie zagnieździło się hipokryzji, by wypowiedzieć te słowa, jednak odwaga skarcona w zalążku ugrzęzła w niebycie słów skrzących się pod firmamentem myśli. Walczyć w imię prawdziwych wartości świata czarodziejów. Wartości krzywd? Przelania niewinnej krwi, która nie zasłużyła sobie na taką niegodziwość? Brzmiał jak Cornelius i Pollux razem wzięci. Obrzydliwe.
Pytania mnożyły się i piętrzyły, aż dobrnęła do końca tej farsy, by usłyszeć znajomy głos bliżej siebie. Ile to już się nie widziały? - Chang - kiwnęła w jej stronę mechanicznie, bez większej emocji, jak gdyby czysta uprzejmość była zaledwie kostiumem. - Nie mam pojęcia - odpowiedziała krótko. A właściwie gdzie była ta magiczna policja? Czy nie powinni chronić szlachcianek przed masą społeczeństwa? Zmarszczyła delikatnie brwi i obejrzała się przez ramię na ochroniarza, którego zapewniał lady Black jej ojciec, a potem spojrzała ponownie na Wren. Cienie pod oczami wydawały się pogłębiać, a twarz wciąż pozostawała gdzieś na granicy skrytych emocji, wpatrując się intensywnie w azjatkę. - Każdy powinien się zaangażować - odpowiedziała wreszcie, nie siląc się jednak na uśmiech. Hipokryzja słów zakuła ją wewnątrz piersi, wydając się poniekąd ciosem wymierzonym w samą siebie. Była zmęczona, zła i skołowana wszystkim, co się działo, usilnie próbując wyrzucić z pamięci nagłówki gazet mówiące o Tonks oraz tymże placu. Przecież krew ściekała nie tak dawno temu, nieopodal tego miejsca, a dziś… Niefortunny dobór miejsca i czasu. - Sądzisz, że coś im zagraża? - uniosła lekko brew. Głupie pytanie, na które doskonale znała odpowiedź, lecz chciała usłyszeć ją z ust swojej towarzyszki. Zerknęła na kuzynkę schodzącą z podestu i bez słowa wyminęła pannę Chang, aby udać się do swojej rodziny. Nie zwróciła uwagi, ani na blondynkę przechodzącą obok, psy czy innych szlachciców, oprócz jej rodziny. - Cygnusie - dygnęła przed kuzynem, który zawsze pozostawał za zasłoną powagi. Po wymianie uprzejmości, panna przesunęła się bliżej lady Black i sięgnęła do kieszeni, wyjmując z niej zgięty niedbale kawałek papieru. Wcisnęła go w dłoń Aquili, nie patrząc w jej twarz. Nie mogła. Nie była w stanie. Dlaczego zdecydowała się jej to dać? Może naiwnie uwierzyła, że to coś zmieni, a może z czystej zgryźliwości, bo tylko tak mogła wyrazić swoją niechęć, jednocześnie przykrywając ją pod woalką uprzejmości dostarczenia informacji.
- Przeczytaj… Teraz - mruknęła, pochylając się do niej delikatnie, a następnie splotła dłonie za sobą i patrząc w ulotkę, westchnęła ciężko. Wiedziała, że nie powinna używać takiego tonu publicznie, lecz przecież słowa miała zaledwie usłyszeć kuzynka. Nic więcej nie mówiąc, obróciła się do tłumu, rozglądając wokół i przysłaniając delikatnie lady Black, by dać jej czas na zapoznanie się z treścią świstka papieru. Niech dotrze słowo ludu, bo choć przebrzydła manipulacja tliła się w ulotce, tak była jedyną bronią przeciwko propagandzie ministerstwa i szlachty. Przypatrywała się dalej tłumowi, stojąc między nimi a szlachtą. Między młotem a kowadłem.
| Przemieszczam się i staję przed Aquilą. Rzucam na spostrzegawczość (I) oraz na k10 w mojej grupie
Ścisk żołądka pogłębił się z kolejnymi słowami. “Gdy jedno serce rozrywa ból, drugie winne jest mu okazać ciepło, aby rozdarcie zaszyć.” Czy zdajesz sobie sprawę z własnych słów, Aquilo?
Nie spoglądała na nią, szukała odbicia jej wizerunku w sylwetkach tych, którzy mieli odwagę dziś przyjść i przyjąć żywność od damy. Starała się dostrzec, co sądzili o krasych słowach, pięknie brzmiących z ust młodej kobiety. Dlaczego znów Aquila musiała mówić o swoim bracie? Alphard nie był bohaterem. Był głupcem, który oddał swe życie za chaos. Łypią z plakatów. I serce ścisnęło się żalem na znajome oczy, jakie zniewolone zostały klątwą gończych listów. Żeby to chociaż była jedna para wejrzeń duszy. Nie byli złymi ludźmi, w żadnym aspekcie, a przynajmniej ci, których znała.
Niech nie pozwoli złym mocom, wedrzeć się w naszą wspólnotę. Chciała parsknąć śmiechem, odwrócić się i spojrzeć na Aquilę, kpiąco pytając, ile w damie zagnieździło się hipokryzji, by wypowiedzieć te słowa, jednak odwaga skarcona w zalążku ugrzęzła w niebycie słów skrzących się pod firmamentem myśli. Walczyć w imię prawdziwych wartości świata czarodziejów. Wartości krzywd? Przelania niewinnej krwi, która nie zasłużyła sobie na taką niegodziwość? Brzmiał jak Cornelius i Pollux razem wzięci. Obrzydliwe.
Pytania mnożyły się i piętrzyły, aż dobrnęła do końca tej farsy, by usłyszeć znajomy głos bliżej siebie. Ile to już się nie widziały? - Chang - kiwnęła w jej stronę mechanicznie, bez większej emocji, jak gdyby czysta uprzejmość była zaledwie kostiumem. - Nie mam pojęcia - odpowiedziała krótko. A właściwie gdzie była ta magiczna policja? Czy nie powinni chronić szlachcianek przed masą społeczeństwa? Zmarszczyła delikatnie brwi i obejrzała się przez ramię na ochroniarza, którego zapewniał lady Black jej ojciec, a potem spojrzała ponownie na Wren. Cienie pod oczami wydawały się pogłębiać, a twarz wciąż pozostawała gdzieś na granicy skrytych emocji, wpatrując się intensywnie w azjatkę. - Każdy powinien się zaangażować - odpowiedziała wreszcie, nie siląc się jednak na uśmiech. Hipokryzja słów zakuła ją wewnątrz piersi, wydając się poniekąd ciosem wymierzonym w samą siebie. Była zmęczona, zła i skołowana wszystkim, co się działo, usilnie próbując wyrzucić z pamięci nagłówki gazet mówiące o Tonks oraz tymże placu. Przecież krew ściekała nie tak dawno temu, nieopodal tego miejsca, a dziś… Niefortunny dobór miejsca i czasu. - Sądzisz, że coś im zagraża? - uniosła lekko brew. Głupie pytanie, na które doskonale znała odpowiedź, lecz chciała usłyszeć ją z ust swojej towarzyszki. Zerknęła na kuzynkę schodzącą z podestu i bez słowa wyminęła pannę Chang, aby udać się do swojej rodziny. Nie zwróciła uwagi, ani na blondynkę przechodzącą obok, psy czy innych szlachciców, oprócz jej rodziny. - Cygnusie - dygnęła przed kuzynem, który zawsze pozostawał za zasłoną powagi. Po wymianie uprzejmości, panna przesunęła się bliżej lady Black i sięgnęła do kieszeni, wyjmując z niej zgięty niedbale kawałek papieru. Wcisnęła go w dłoń Aquili, nie patrząc w jej twarz. Nie mogła. Nie była w stanie. Dlaczego zdecydowała się jej to dać? Może naiwnie uwierzyła, że to coś zmieni, a może z czystej zgryźliwości, bo tylko tak mogła wyrazić swoją niechęć, jednocześnie przykrywając ją pod woalką uprzejmości dostarczenia informacji.
- Przeczytaj… Teraz - mruknęła, pochylając się do niej delikatnie, a następnie splotła dłonie za sobą i patrząc w ulotkę, westchnęła ciężko. Wiedziała, że nie powinna używać takiego tonu publicznie, lecz przecież słowa miała zaledwie usłyszeć kuzynka. Nic więcej nie mówiąc, obróciła się do tłumu, rozglądając wokół i przysłaniając delikatnie lady Black, by dać jej czas na zapoznanie się z treścią świstka papieru. Niech dotrze słowo ludu, bo choć przebrzydła manipulacja tliła się w ulotce, tak była jedyną bronią przeciwko propagandzie ministerstwa i szlachty. Przypatrywała się dalej tłumowi, stojąc między nimi a szlachtą. Między młotem a kowadłem.
| Przemieszczam się i staję przed Aquilą. Rzucam na spostrzegawczość (I) oraz na k10 w mojej grupie
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 40
--------------------------------
#2 'k10' : 1
#1 'k100' : 40
--------------------------------
#2 'k10' : 1
Podejrzliwość zalśniła w czarnych oczach, gdy w figurze Forsythii nie wyczuła przesadnej euforii. Czy nie powinna być szczęśliwsza, biorąc pod uwagę, że jedną z głównych organizatorek przedsięwzięcia była, jak się okazało, jej kuzynka? Choć chciała, ciemna brew nie drgnęła w wyrazie umiejętnie stłumionego zdziwienia. Ważniejszą kwestią była jednak magiczna policja. Wren zamruczała pod nosem w kontemplacji, ostatecznie i to przemilczając. Nie znała technikaliów akcji charytatywnej od podszewki - możliwe przecież, że mundurowi obserwowali zebranych z okien posiadłości otaczających Connaught Square, czujni, obecni, ale niedający biedakom pomyśleć, że uważano ich za niebezpiecznych.
- Zawsze coś im zagraża - odpowiedziała szeptem na pytanie Crabbe. Na zimne należało dmuchać, na wszystko należało być przygotowanym - pokazały to ostatnie wydarzenia z placu, kiedy to w tłumie znalazła się szlama rozpowiadająca kłamstwa propagandowe na temat działalności Zakonu Feniksa. Próbowała wtedy cisnąć bombardą maximą w zgromadzonych arystokratów, przed czym uchroniła ich wyłącznie opieka roztaczana przez wspaniałomyślnego Merlina. - Ludzie są nieprzewidywalni - dodała jeszcze, zanim Forsythia ruszyła w kierunku Aquili i innych zgromadzonych wokół niej osób. Azjatka nie zamierzała podążać za nią. Nie była dość ważna, by próbować obcować ze szlachcicami w publicznym wydarzeniu; znając swoje miejsce w hierarchii delikatnie skinęła głową w stronę lady Black, posyłając jej uśmiech - dumny, ale nie z siebie, tylko z tego, jak biegle kobieta radziła sobie z obowiązkami dbania o renomę swojej rodziny, szczególnie po tym, gdy zabrakło już lorda Alpharda.
Dojrzała po tym Elvirę, wyłapując jej spojrzenie, przelotne, ulotne, krótkie. Dziwne. Nie drgnęła. Nie uciekła. Podtrzymała ten wzrok niby to obojętnie - i dopiero gdy uzdrowicielka skupiła się na lady Evandrze Chang odetchnęła głębiej. Dobrze, że na miejscu był magomedyk. Umiejętności Multon nie można było odmówić, nawet jeśli czasem przyćmiewała je swoim specyficznym zachowaniem.
Wren skierowała swoje kroki w dół placu, przechadzając się między zebraną biedotą. W ich oczach, pomimo pięknej przemowy, jaką zaszczyciła ich szlachetna dama, na próżno było czasem szukać uwielbienia i ekscytacji ciepłym posiłkiem... Zima była coraz surowsza, a oni śmieli z podejrzliwością spoglądać na wóz, przy którym rozdawano posiłki? Azjatka zmarszczyła lekko brwi, po czym przywołała na twarzy przyjemną ekspresję - potrafiła to robić, kłamać nie tylko słowem, ale i swoją prezencją.
- Ależ zimno - westchnęła melodyjnie, pocierając o siebie dłońmi. - Państwo też czekają na zupę? Podobno wystarczy jej dla wszystkich, a to nie koniec ciepłych potraw. Całe szczęście. Może uda mi się trochę zabrać dla dzieci, chore zostały w domu... - zasmuciła się, zwracając po drodze do przypadkowych ludzi. Mówiła przy tym na tyle głośno, by ci w pobliżu z pewnością ją dosłyszeli. Chciała, by ich sylwetki zamigotały wdzięcznością i ekscytacją - przynajmniej tak mogli odpłacić się za zaoferowaną dobroć. - Słyszałam, że te panie same doglądały gotowania, dopóki smak nie był dobry... Jak to pięknie pachnie! Czuć nawet tutaj - ciągnęła, lekkim ruchem głowy wskazując na podest, na którym jeszcze chwilę temu stały Aquila, Evandra i Primrose. - Zupka na pewno postawi moje biedne dzieci na nogi - ucieszyła się, po czym zamilkła, z ciekawością wytężając słuch, by zasłuchać się teraz w głosie ludu.
| kłamstwo III, perswazja II
rzucam na spostrzegawczość (II), próbuję usłyszeć coś ciekawego, wybadać nastroje, usłyszeć plotki
przechodzę w dół na ukos po lewej stronie na ciemną ścieżkę i staję obok trzech kropek NPC w trójkącie
- Zawsze coś im zagraża - odpowiedziała szeptem na pytanie Crabbe. Na zimne należało dmuchać, na wszystko należało być przygotowanym - pokazały to ostatnie wydarzenia z placu, kiedy to w tłumie znalazła się szlama rozpowiadająca kłamstwa propagandowe na temat działalności Zakonu Feniksa. Próbowała wtedy cisnąć bombardą maximą w zgromadzonych arystokratów, przed czym uchroniła ich wyłącznie opieka roztaczana przez wspaniałomyślnego Merlina. - Ludzie są nieprzewidywalni - dodała jeszcze, zanim Forsythia ruszyła w kierunku Aquili i innych zgromadzonych wokół niej osób. Azjatka nie zamierzała podążać za nią. Nie była dość ważna, by próbować obcować ze szlachcicami w publicznym wydarzeniu; znając swoje miejsce w hierarchii delikatnie skinęła głową w stronę lady Black, posyłając jej uśmiech - dumny, ale nie z siebie, tylko z tego, jak biegle kobieta radziła sobie z obowiązkami dbania o renomę swojej rodziny, szczególnie po tym, gdy zabrakło już lorda Alpharda.
Dojrzała po tym Elvirę, wyłapując jej spojrzenie, przelotne, ulotne, krótkie. Dziwne. Nie drgnęła. Nie uciekła. Podtrzymała ten wzrok niby to obojętnie - i dopiero gdy uzdrowicielka skupiła się na lady Evandrze Chang odetchnęła głębiej. Dobrze, że na miejscu był magomedyk. Umiejętności Multon nie można było odmówić, nawet jeśli czasem przyćmiewała je swoim specyficznym zachowaniem.
Wren skierowała swoje kroki w dół placu, przechadzając się między zebraną biedotą. W ich oczach, pomimo pięknej przemowy, jaką zaszczyciła ich szlachetna dama, na próżno było czasem szukać uwielbienia i ekscytacji ciepłym posiłkiem... Zima była coraz surowsza, a oni śmieli z podejrzliwością spoglądać na wóz, przy którym rozdawano posiłki? Azjatka zmarszczyła lekko brwi, po czym przywołała na twarzy przyjemną ekspresję - potrafiła to robić, kłamać nie tylko słowem, ale i swoją prezencją.
- Ależ zimno - westchnęła melodyjnie, pocierając o siebie dłońmi. - Państwo też czekają na zupę? Podobno wystarczy jej dla wszystkich, a to nie koniec ciepłych potraw. Całe szczęście. Może uda mi się trochę zabrać dla dzieci, chore zostały w domu... - zasmuciła się, zwracając po drodze do przypadkowych ludzi. Mówiła przy tym na tyle głośno, by ci w pobliżu z pewnością ją dosłyszeli. Chciała, by ich sylwetki zamigotały wdzięcznością i ekscytacją - przynajmniej tak mogli odpłacić się za zaoferowaną dobroć. - Słyszałam, że te panie same doglądały gotowania, dopóki smak nie był dobry... Jak to pięknie pachnie! Czuć nawet tutaj - ciągnęła, lekkim ruchem głowy wskazując na podest, na którym jeszcze chwilę temu stały Aquila, Evandra i Primrose. - Zupka na pewno postawi moje biedne dzieci na nogi - ucieszyła się, po czym zamilkła, z ciekawością wytężając słuch, by zasłuchać się teraz w głosie ludu.
| kłamstwo III, perswazja II
rzucam na spostrzegawczość (II), próbuję usłyszeć coś ciekawego, wybadać nastroje, usłyszeć plotki
przechodzę w dół na ukos po lewej stronie na ciemną ścieżkę i staję obok trzech kropek NPC w trójkącie
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
The member 'Wren Chang' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 1
'k100' : 1
Zgodnie z podjętym przez niego planem, nie zamierzał odgrywać pierwszych, drugich ani nawet trzecich skrzypiec w trakcie organizowanej przez szlachetne damy akcji charytatywnej - to było w całości ich przedsięwzięcie. Po zakończeniu oficjalnych przywitań zamierzał odsunąć się na boczną linię, wmieszać w tłum i sondując nastroje niższych warstw społecznych, pilnować, by nic nie zakłóciło przebiegu wydarzenia. Z jakiegoś powodu jednak atmosfera na Connaught Square zgęstniała w parę chwil. Żadnego tłumu nie było. Grupkom ludzi rozsianym na placu daleko było do zyskania miana rzeszy ludzi i, niestety, płomieniste przemówienie lady Black ich nie porwało. Nienaturalna cisza jaka zapadła po jej zakończonym wystąpieniu sprawiła, że Maghnus rozejrzał się na boki, próbując zrozumieć co było przyczyną tych dziwnych zdarzeń, co już od samego początku sabotowało wielkoduszną akcję. Gdzie byli ci wszyscy głodujący, którzy powinni od rana czekać nieopodal, by wykorzystać do cna szansę na ciepły, syty posiłek? Mieszkańcy Londynu wszak najmocniej ucierpieli w ostatnich miesiącach, frekwencja powinna być o wiele wyższa. Czyżby organizatorki się przeliczyły? Nie chciał dopuścić do siebie tej myśli.
Śledził wzrokiem schodzące z podestu kobiety, które następnie rozdzieliły się, by zwiększyć swój zasięg i niemalże automatycznie ruszył wraz z Augustusem, by podążyć tropem Primrose w kierunku miejsca, w którym wydawane były miski z zupą. Pachniała apetycznie, w czym więc był problem?
Nie zamierzał oddalać się za bardzo od szlachcianki, nie teraz, kiedy nic nie wyglądało tak, jak powinno. Przystanął nieopodal, przysłuchując się zachwytom wypowiadanym przez jakiegoś młodego chłopaka (Thomasa), ale gdy ten wciąż tkwił w miejscu i łypał naokoło znad miski, Maghnus przemieścił się tak, by znaleźć się pomiędzy obdartusem a Primrose. - Proszę przesunąć się dalej i zrobić miejsce dla następnych chętnych rozkoszować się tym grudniowym cudem - odezwał się miękkim barytonem, wyjątkowo uprzejmym, acz wyrażającym konkretny imperatyw. Stał za blisko lady Burke.
| rzucam na spostrzegawczość (poziom II)
| na mapie stoję na wolnym miejscu pomiędzy Thomasem a Primrose
| rzut k10 wykonał Thomas
Śledził wzrokiem schodzące z podestu kobiety, które następnie rozdzieliły się, by zwiększyć swój zasięg i niemalże automatycznie ruszył wraz z Augustusem, by podążyć tropem Primrose w kierunku miejsca, w którym wydawane były miski z zupą. Pachniała apetycznie, w czym więc był problem?
Nie zamierzał oddalać się za bardzo od szlachcianki, nie teraz, kiedy nic nie wyglądało tak, jak powinno. Przystanął nieopodal, przysłuchując się zachwytom wypowiadanym przez jakiegoś młodego chłopaka (Thomasa), ale gdy ten wciąż tkwił w miejscu i łypał naokoło znad miski, Maghnus przemieścił się tak, by znaleźć się pomiędzy obdartusem a Primrose. - Proszę przesunąć się dalej i zrobić miejsce dla następnych chętnych rozkoszować się tym grudniowym cudem - odezwał się miękkim barytonem, wyjątkowo uprzejmym, acz wyrażającym konkretny imperatyw. Stał za blisko lady Burke.
| rzucam na spostrzegawczość (poziom II)
| na mapie stoję na wolnym miejscu pomiędzy Thomasem a Primrose
| rzut k10 wykonał Thomas
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Maghnus Bulstrode' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Miło było zobaczyć, że na placu zjawiło się więcej istotnych osobowości. Nie był pewny, kto został, podobnie jak on sam, skłoniony przez list od Tristana, a kto sam postanowił wykazać się dobrą wolą, ale nie miało to obecnie żadnego znaczenia. Burke serdecznie przywitał się z Maghnusem, skinął głową Hannibalowi i Augustusowi, wymienił także uścisk dłoni z Cygnusem. Nie dziwił się, że mężczyzna chciał doglądać bezpieczeństwa siostry. Póki co było spokojnie, nie zapowiadało się na żadne burdy, plac nie był nawet specjalnie zatłoczony. Mniejsza ilość osób sprawiała, że łatwiej było zadbać o bezpieczeństwo, jednakże Craig wiedział, że trzy lady liczyły na to, że potrzebujących zjawi się zdecydowanie więcej. Każda z kobiet wysiadających z powozu została obdarowana serdecznym uśmiechem, mającym dodać im otuchy. - Nie ma za co, milady - odpowiedział krótko lady Black, a następnie posyłając porozumiewawcze spojrzenie Primrose. Czekało je nie lada wyzwanie. Atmosfera na placu wcale nie była sielankowa, a w jej poprawie zdecydowanie nie pomagała paskudna pogoda. Na papierze plan wydawał się prosty - bo jak trudna mogła być dystrybucja kilku misek zupy? Burke jednak dobrze wiedział, że wcale nie tak łatwo jest porwać tłum. Nie, żeby sam miał w tym jakieś większe doświadczenie. Ale ludzie stojący tu dziś przed nimi zdawali się być przerażeni. Właściwie to ich nie winił. Wybór Connaught Square miał swoje konsekwencje. Ludzie unikali tego miejsca jak ognia. Dla wielu stanowiło ono okazję do rozrywki, wspominania egzekucji, która odbyła się wcale nie tak dawno temu. Jednakże byli też tacy, którzy cierpieli z powodu wojny, a którzy pragnęli po prostu żyć w spokoju. Widok krwi ich przerażał - i Burke doskonale ich wszystkich rozumiał. Niestety, ci maluczcy zupełnie nie rozumieli, że to dla ich dobra. Chory organizm musiał zostać oczyszczony, zainfekowane organy usunięte, ale proces ten nie był ani przyjemny, ani radosny. Wszyscy ponosili konsekwencje tego konfliktu. Ale później... później Anglia stanie się krainą prawdziwie mlekiem i miodem płynącą. A póki co, musieli się wspierać. Aquila pięknie ujęła to w swoich słowach, Burke skinął jej głową z uznaniem. Praca, którą tu dziś wszystkie trzy wykonały, może nie być od razu doceniona - czasami zdobywanie serc ludu jest walką trudniejszą niż potyczki z zakonem, wierzył jednak, że z czasem ludzie docenią starania szlachty. - Faktycznie trochę mało ludzi - mruknął cicho do Maghnusa, zanim ten odszedł pomóc Primrose. Rozejrzał się uważniej po placu. Szczególną uwagę poświęcił kolejce, która powoli ustawiała się do wozu. Dobrze że przynajmniej część ze zgromadzonych postanowiła jednak docenić gest trójki szlachcianek.
Wolnym krokiem dołączył do Aquili, bo to o jej protekcję szczególnie prosił go dziś Tristan. Posłał kobiecie kolejny serdeczny uśmiech, próbując ją pokrzepić, jako że dostrzegł w jej spojrzeniu zwątpienie i lekkie zmieszanie. - Wyjątkowa przemowa, moja droga. Nie przejmuj się słabym odbiorem, to są zbyt prości ludzie, nie potrafią docenić tak wspaniałych słów - nie zamierzał jednak głośno komentować przy niej ilości potrzebujących, którzy zgromadzili się na placu. Powrócił do rozglądania się po tłumie, wypatrywania potencjalnych niebezpieczeństw - przynajmniej do momenty gdy podeszła do nich Forsythia. Burke zmarszczył lekko brwi, widząc, że kobieta przekazała coś Aquili - nie dostrzegł co to było, coś mu jednak podpowiadało, że to nic dobrego. Och jakże bardzo, bardzo chciałby się mylić.
To ja chyba podpinam się pod rzut Forki (1)
Wolnym krokiem dołączył do Aquili, bo to o jej protekcję szczególnie prosił go dziś Tristan. Posłał kobiecie kolejny serdeczny uśmiech, próbując ją pokrzepić, jako że dostrzegł w jej spojrzeniu zwątpienie i lekkie zmieszanie. - Wyjątkowa przemowa, moja droga. Nie przejmuj się słabym odbiorem, to są zbyt prości ludzie, nie potrafią docenić tak wspaniałych słów - nie zamierzał jednak głośno komentować przy niej ilości potrzebujących, którzy zgromadzili się na placu. Powrócił do rozglądania się po tłumie, wypatrywania potencjalnych niebezpieczeństw - przynajmniej do momenty gdy podeszła do nich Forsythia. Burke zmarszczył lekko brwi, widząc, że kobieta przekazała coś Aquili - nie dostrzegł co to było, coś mu jednak podpowiadało, że to nic dobrego. Och jakże bardzo, bardzo chciałby się mylić.
To ja chyba podpinam się pod rzut Forki (1)
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
stąd
Łypnął okiem na Jamesa, początkowo bez słowa, choć wynikało to raczej z podenerwowania sytuacją, niż ze złości. Nie zdążył mu jednak odpowiedzieć, gdy w jego wagonie znalazła się Finnie, której zasalutował dłonią na powitalne wążur i uśmiechnął się na jej widok, w istocie koncentrując spojrzenie na jej wystrojonej aparycji.
- Zjawiskowo! - odparł bez zająknięcia, nim jak huragan do jego wagonu wdarł się Steff. Przeniósł wzrok na Jamesa, kiedy zapytał go, czy z nimi idzie, pytający, bo sam chyba już się domyślał. W myślach kalkulował, czy to dobrze, czy nie powinno być ich mniej, ale nie powiedział nic więcej, dzięki temu będą mogli działać skuteczniej. Być może. Zabrał od Steffa przekazane przedmioty, chowając je w kieszeniach na szybko zarzucanej kurtki, nie mieli ani chwili do stracenia. Zapiął się pod samą szyję, chowając w kołnierzu brodę, głowę zakrył kaszkietem, który, nieznacznie opuszczony, zakrywał część twarzy, ale odsłaniał od boku zaczarowane ryże włosy, które w połączeniu z naturalną siecią piegów wywabionych zimowym słońcem wyglądać musiały naturalnie. Silne zaklęcie Kameleona rzucone przez Steffena sprawiało, że ciało zlewało się z krajobrazem; ledwie dostrzegał Finley i Jamesa, choć doskonale zdawał sobie sprawę z ich bliskości.
- Nie mamy czasu, zaraz się zacznie - rzucił, Thomas pewnie był już na miejscu. - Dzięki, Steffen. Lecimy - zarządził, na oślep odnajdując ramię przyjaciela i dłoń ognistej tancerki, by rzucić się w drogę wspólnym biegiem. Nie widząc się wzajemnie tylko dotykiem mogli mieć pewność, że wciąż są blisko siebie. - Siedziałeś? - zapytał Jamesa, gdy runęli już ulicą najkrótszą drogą prowadzącą na Enfield, kontrolnie, wiedział, jak bardzo bał się krat: czy to go spotkało, kiedy przez kilka dni mieli kontaktu? Nie odpisał na jego list, nie miał na to czasu. A może po prostu unikał konfrontacji? Sam nie wiedział, uciekał do tego myślami. Celine nie żyła, dziewczyna, której spojrzenia smutkiem zionęły z plakatów - była już martwa. Na życzenie zgrai obżartych szlachciurów tylko, ledwie znaleźli się nieopodal placu, jego palce bezwiednie zacisnęły się na palcach Finley, na ramieniu Jamesa, zatrzymując ich przed zejściem na miejsce - odchodząc w bok, wzdłuż linii zabudowań wokół Connaught Square.
- Tędy, szybko - ściszył głos do szeptu, odnajdując jedną z opuszczonych kamienic, prowadząc przyjaciół wbiegł do jej wnętrza. Schodami w górę, szybko, ale stawiając kroki ostrożnie, by nie narobić zbędnego hałasu - wszyscy troje mieli lekkie ciała i potrafili być szybcy. Zabudowa wokół placu nie piętrzyła się wysoko, nie był pewien, czy minęli drugie czy trzecie piętro, gdy znaleźli się na strychu kamienicy. Odchylił jedno z tylnych okien i wziąwszy kaszkiet w zęby zamierzał wejść po nim na sam dach. Przestrzeń do pokonania nie wydawała się daleka, a wszyscy troje byli fizyczne sprawni - wydawało mu się, że wystarczająco. - Tu jestem. Bądźcie ostrożni. Nie wiemy, czy naprawdę nie chcą ich pozabijać. - Mówił szeptem, w ciemno usiłując pochwycić później - i pomóc przedostać się na górę - zarówno Finley, spodziewając się, że James puści ją przodem, jak i samego Jamesa tuż po niej. Nie podnosząc głowy wysoko i krocząc ostrożnie po płaskim dachu przemknął aż na jego skraj po drugiej stronie, skąd powinien roztaczać się doskonały i dyskretny widok na całą akcję. Rzucił kaszkiet z powrotem na głowę, zaciągając go mocniej na twarz. Stawiał kroki ostrożnie i powoli, upewniając się, że nie natrafia na nic, co mógłby z dachu zrzucić - nie chcąc ściągnąć na siebie uwagi i nie w pełni ufając zaklęciu Steffena. Starał się zachowywać dyskrecję tak, jak gdyby czar go nie obejmował wcale. Nie wyprostował sylwetki, przykucnął na skraju, a moment później położył się na brzuchu, by wyjrzeć znad gzymsu. - To już - szepnął, usiłując odnaleźć spojrzeniem pośród tłumu krwawą lady i Thomasa.
ekwipunek wysłany na do mg, nie wiemy czy też mamy rzucać k10, ale rzucamy na wszelki wypadek
Łypnął okiem na Jamesa, początkowo bez słowa, choć wynikało to raczej z podenerwowania sytuacją, niż ze złości. Nie zdążył mu jednak odpowiedzieć, gdy w jego wagonie znalazła się Finnie, której zasalutował dłonią na powitalne wążur i uśmiechnął się na jej widok, w istocie koncentrując spojrzenie na jej wystrojonej aparycji.
- Zjawiskowo! - odparł bez zająknięcia, nim jak huragan do jego wagonu wdarł się Steff. Przeniósł wzrok na Jamesa, kiedy zapytał go, czy z nimi idzie, pytający, bo sam chyba już się domyślał. W myślach kalkulował, czy to dobrze, czy nie powinno być ich mniej, ale nie powiedział nic więcej, dzięki temu będą mogli działać skuteczniej. Być może. Zabrał od Steffa przekazane przedmioty, chowając je w kieszeniach na szybko zarzucanej kurtki, nie mieli ani chwili do stracenia. Zapiął się pod samą szyję, chowając w kołnierzu brodę, głowę zakrył kaszkietem, który, nieznacznie opuszczony, zakrywał część twarzy, ale odsłaniał od boku zaczarowane ryże włosy, które w połączeniu z naturalną siecią piegów wywabionych zimowym słońcem wyglądać musiały naturalnie. Silne zaklęcie Kameleona rzucone przez Steffena sprawiało, że ciało zlewało się z krajobrazem; ledwie dostrzegał Finley i Jamesa, choć doskonale zdawał sobie sprawę z ich bliskości.
- Nie mamy czasu, zaraz się zacznie - rzucił, Thomas pewnie był już na miejscu. - Dzięki, Steffen. Lecimy - zarządził, na oślep odnajdując ramię przyjaciela i dłoń ognistej tancerki, by rzucić się w drogę wspólnym biegiem. Nie widząc się wzajemnie tylko dotykiem mogli mieć pewność, że wciąż są blisko siebie. - Siedziałeś? - zapytał Jamesa, gdy runęli już ulicą najkrótszą drogą prowadzącą na Enfield, kontrolnie, wiedział, jak bardzo bał się krat: czy to go spotkało, kiedy przez kilka dni mieli kontaktu? Nie odpisał na jego list, nie miał na to czasu. A może po prostu unikał konfrontacji? Sam nie wiedział, uciekał do tego myślami. Celine nie żyła, dziewczyna, której spojrzenia smutkiem zionęły z plakatów - była już martwa. Na życzenie zgrai obżartych szlachciurów tylko, ledwie znaleźli się nieopodal placu, jego palce bezwiednie zacisnęły się na palcach Finley, na ramieniu Jamesa, zatrzymując ich przed zejściem na miejsce - odchodząc w bok, wzdłuż linii zabudowań wokół Connaught Square.
- Tędy, szybko - ściszył głos do szeptu, odnajdując jedną z opuszczonych kamienic, prowadząc przyjaciół wbiegł do jej wnętrza. Schodami w górę, szybko, ale stawiając kroki ostrożnie, by nie narobić zbędnego hałasu - wszyscy troje mieli lekkie ciała i potrafili być szybcy. Zabudowa wokół placu nie piętrzyła się wysoko, nie był pewien, czy minęli drugie czy trzecie piętro, gdy znaleźli się na strychu kamienicy. Odchylił jedno z tylnych okien i wziąwszy kaszkiet w zęby zamierzał wejść po nim na sam dach. Przestrzeń do pokonania nie wydawała się daleka, a wszyscy troje byli fizyczne sprawni - wydawało mu się, że wystarczająco. - Tu jestem. Bądźcie ostrożni. Nie wiemy, czy naprawdę nie chcą ich pozabijać. - Mówił szeptem, w ciemno usiłując pochwycić później - i pomóc przedostać się na górę - zarówno Finley, spodziewając się, że James puści ją przodem, jak i samego Jamesa tuż po niej. Nie podnosząc głowy wysoko i krocząc ostrożnie po płaskim dachu przemknął aż na jego skraj po drugiej stronie, skąd powinien roztaczać się doskonały i dyskretny widok na całą akcję. Rzucił kaszkiet z powrotem na głowę, zaciągając go mocniej na twarz. Stawiał kroki ostrożnie i powoli, upewniając się, że nie natrafia na nic, co mógłby z dachu zrzucić - nie chcąc ściągnąć na siebie uwagi i nie w pełni ufając zaklęciu Steffena. Starał się zachowywać dyskrecję tak, jak gdyby czar go nie obejmował wcale. Nie wyprostował sylwetki, przykucnął na skraju, a moment później położył się na brzuchu, by wyjrzeć znad gzymsu. - To już - szepnął, usiłując odnaleźć spojrzeniem pośród tłumu krwawą lady i Thomasa.
ekwipunek wysłany na do mg, nie wiemy czy też mamy rzucać k10, ale rzucamy na wszelki wypadek
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
The member 'Marcelius Sallow' has done the following action : Rzut kością
#1 'k10' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 41
#1 'k10' : 2
--------------------------------
#2 'k100' : 41
Connaught Square
Szybka odpowiedź