Connaught Square
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Connaught Square
To na tym placu znajdującym się w centralnym Londynie przez przeszło 500 lat dokonywano publicznych egzekucji na wrogach państwa, zdrajcach i niewinnych. Szubienicy, która stanowiła główne narzędzie władzy, już nie ma, a plac stanowi tylko ślad na mapie turystycznej, ale wciąż wysłany jest brukiem i obsadzony liczną zielenią, dzięki czemu wielu mieszkańców Londynu wybiera go jako miejsce dla licznych spacerów. Wieczorami, gdy w latarniach zapala się jasne światło, na uliczkach można dostrzec ducha włoskiej tancerki, Marii Taglioni, która Connaught Square niegdyś nazywała swoim domem. Po okolicy krąży plotka, że jest ona tylko iluzją wyczarowaną przez jej zdolnego, angielskiego kochanka.
The member 'Thomas Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Trzymał przyjaciela za kurtkę pewnym i zdecydowanym ruchem, tylko na wszelki wypadek. Z miejsca, w którym byli, niewidoczni wciąż dla ludzi zgromadzonych na placu, wzrokiem mimochodem odszukując co rusz własnego brata, kontrolnie, bo jego obecność tam nie dawała mu spokoju. Dopadało go to paskudne wrażenie, że za moment coś się wydarzy. Mrowiły go palce u dłoni, włosy na karku jeżyły się, lecz nie od zimna i wilgoci przenikającej przez ubranie. Wokół pełno było arystokratów, widział patrol egzekucyjny. Jeśli im się nie spodoba, krzywo spojrzy, źle się uśmiechnie — to potrwa tylko moment, jedną chwilę. Trzymaj się, Tommy. Trzymaj jak najdalej od kłopotów, w które wchodzisz już po kolana. Niewiedza wzbudzała w nim złość, nie pozwalała się skupiać na tym, co ważne. Na placu, na ludziach, którzy przybyli tu, by skorzystać z pomocy niesionej przez nadęte damy. Dręczyły go pytania, na które nikt nie mógł mu udzielić teraz odpowiedzi. Śledził go wzrokiem, trzymając Marcela, słuchając jak muzyka pod nimi zmienia się w uwerturę. Wpierw gwizdy, potem tak bliskie sercu dźwięki skrzypiec gdzieś z jakiejś uliczki. Rozejrzał się dookoła, a ciało mimowolnie pokryło się gęsią skórką. To się działo naprawdę. Brzmiało wszędzie, niosąc się echem po murach dookoła.
Cofnął się, czując, że Marcelius wraca na swoje miejsce.
— Zlata? — Słabo pamiętał Parszywego Pasażera, ale jej trudno było nie pamiętać. — Pytanie, czy idzie do nas, czy do niego— mruknął pod nosem, wycofując się z powrotem tuż obok Finley, tak, że była w środku; ostrożnie, nie chcąc jej uderzyć, czy nadepnąć. Wyciągnął z kieszeni różdżkę. Nie mogła ich widzieć, przyjść tu za nimi aż na dach. Mogła? Gobliny widziały świat inaczej? Miała zamiast oczy jakieś protezy, pozwalające jej dostrzec to, co ukryte i inne bzdury? Zacisnął palce na drewnie mopane, opuszkami przesunął po lekkich wgłębieniach, śladach użytkowania, zniszczeniach sprzed dwóch lat. Melodia rozbrzmiał wciąż i wciąż; spojrzał na brata, a kiedy Finley rozjaśniła im utwór — przypomniał sobie.
I wtedy coś w nim pękło.
Nie wiedział, co to było i dlaczego, ale nigdy nie zastanawiał się nad tym utworem, słowami, skupiał na melodii. Ale teraz, tu, leżąc na dachu nad Connaught Square, patrząc na tych wszystkich ludzi zgromadzonych pod nimi, wyciągających drżące ręce po miskę zupy poczuł się tak, jakby noga powinęła się na kałuży i zaczął spadać. Głód, zimno, nie były najgorsze, a pozbawienie nadziei i szansy. Nie było to wcale obce, tkwił w martwym punkcie całe życie. Gdzieś na dramatycznej granicy, w ramach narzuconych przez wszystkich wokół, podkreślanych wiecznie przez samych siebie. Teraz było ich więcej. Oni wszyscy byli produktem tej wojny. Dziś, tak samo nieważni, ale nie pozbawieni znaczenia. Kiedy Finley zaczęła śpiewać obrócił głowę za jej głosem; zaschło mu w gardle. Jej śpiew musiał nieść się echem, byli wysoko. W pierwszej chwili chciał ją powstrzymać — co ty robisz, głupia. Odkryją nas. Ale nie zrobił nic. Patrzył tylko w przestrzeń, na której rysowała się niewyraźnie, zlana z otoczeniem. Nie był w stanie stwierdzić, czy to dlatego, ze miała piękną barwę, czy dlatego, że słowa piosenki, cała ta muzyka wokół niesiona po placu sprawiły, że na moment zamarł, uświadamiając sobie jakąś okrutną prawdę. Mogą uciekać, ale jeśli jutro przestanie istnieć, dla nich też nie będzie ratunku.
Jego wzrok pomknął w stronę brata na placu. Wtedy, gdy rozpoczął zamieszanie. Przełknął ślinę, zacisnął palce na różdżce i wycelował nią w Finley.
— Sonorus — szepnął. Śpiewaj, Finley. Śpiewaj głośno. Niech wszyscy usłyszą. Niech ci wtórują. Nie wiedział kiedy, sam zaczął, wpierw cicho, pod nosem, powoli coraz głośniej. To nie była zwykła piosenka. To była wiadomość.
Cofnął się, czując, że Marcelius wraca na swoje miejsce.
— Zlata? — Słabo pamiętał Parszywego Pasażera, ale jej trudno było nie pamiętać. — Pytanie, czy idzie do nas, czy do niego— mruknął pod nosem, wycofując się z powrotem tuż obok Finley, tak, że była w środku; ostrożnie, nie chcąc jej uderzyć, czy nadepnąć. Wyciągnął z kieszeni różdżkę. Nie mogła ich widzieć, przyjść tu za nimi aż na dach. Mogła? Gobliny widziały świat inaczej? Miała zamiast oczy jakieś protezy, pozwalające jej dostrzec to, co ukryte i inne bzdury? Zacisnął palce na drewnie mopane, opuszkami przesunął po lekkich wgłębieniach, śladach użytkowania, zniszczeniach sprzed dwóch lat. Melodia rozbrzmiał wciąż i wciąż; spojrzał na brata, a kiedy Finley rozjaśniła im utwór — przypomniał sobie.
I wtedy coś w nim pękło.
Nie wiedział, co to było i dlaczego, ale nigdy nie zastanawiał się nad tym utworem, słowami, skupiał na melodii. Ale teraz, tu, leżąc na dachu nad Connaught Square, patrząc na tych wszystkich ludzi zgromadzonych pod nimi, wyciągających drżące ręce po miskę zupy poczuł się tak, jakby noga powinęła się na kałuży i zaczął spadać. Głód, zimno, nie były najgorsze, a pozbawienie nadziei i szansy. Nie było to wcale obce, tkwił w martwym punkcie całe życie. Gdzieś na dramatycznej granicy, w ramach narzuconych przez wszystkich wokół, podkreślanych wiecznie przez samych siebie. Teraz było ich więcej. Oni wszyscy byli produktem tej wojny. Dziś, tak samo nieważni, ale nie pozbawieni znaczenia. Kiedy Finley zaczęła śpiewać obrócił głowę za jej głosem; zaschło mu w gardle. Jej śpiew musiał nieść się echem, byli wysoko. W pierwszej chwili chciał ją powstrzymać — co ty robisz, głupia. Odkryją nas. Ale nie zrobił nic. Patrzył tylko w przestrzeń, na której rysowała się niewyraźnie, zlana z otoczeniem. Nie był w stanie stwierdzić, czy to dlatego, ze miała piękną barwę, czy dlatego, że słowa piosenki, cała ta muzyka wokół niesiona po placu sprawiły, że na moment zamarł, uświadamiając sobie jakąś okrutną prawdę. Mogą uciekać, ale jeśli jutro przestanie istnieć, dla nich też nie będzie ratunku.
Jego wzrok pomknął w stronę brata na placu. Wtedy, gdy rozpoczął zamieszanie. Przełknął ślinę, zacisnął palce na różdżce i wycelował nią w Finley.
— Sonorus — szepnął. Śpiewaj, Finley. Śpiewaj głośno. Niech wszyscy usłyszą. Niech ci wtórują. Nie wiedział kiedy, sam zaczął, wpierw cicho, pod nosem, powoli coraz głośniej. To nie była zwykła piosenka. To była wiadomość.
ay, Romale, ay, Chavale
Djelem, djelem, lungone dromensa
maladilem baxtale Romensa
maladilem baxtale Romensa
James Doe
Zawód : grajek, złodziejaszek
Wiek : 19
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
Duchy świata, cyganie,
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
złodzieje serc,
tańczcie kiedy konie,
wybijają kopytami rytm.
OPCM : 0
UROKI : 0 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12 +6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 35
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Hannibal całym swoim sercem ufał psiemu instynktowi brązowej husky. Musiał jednak wziąć poprawkę na wiele czynników przed podjęciem działania. Myśli kłębiły się w jego głowie, gdy w ciągu sekund rozważał podjęcie natychmiastowej reakcji. Hasło ,,intruz, zwierzyna'' mogło okazać się szczególnie nietrafne, gdyby w zapachowym miksie pies błędnie wykrył niegroźną istotę, myląc zapachy. Rookwood bowiem częściej przebywał w naturalnych środowiskach, niźli miastach - nie mógł wprawnie wytresować zwierząt do tropienia w takich tłumach. Jednakże czy Lumen zaalarmowałaby go z błahego powodu? Tę opcję wykluczał. Ów ,,intruz'' pozostawał w ukryciu i póki się tam znajdował, nie stanowił bezpośredniego zagrożenia - Hannibal zrezygnował z pochopnego działania na rzecz przekazania stosownej informacji i obserwacji dziewczynki, upatrując okazję w zweryfikowaniu sytuacji zakulisowo, poza zasięgiem wzroku zebranych na placu.
W ten czas z tłumu wyłonił się nieznajomy mężczyzna, siejąc antypropagandowe treści wśród prostej ludności. Uszu brodacza dotarły absurdalne oskarżenia, których nie można było puścić płazem. Rookwood musiał podjąć szybką decyzję nad swymi dalszymi działaniami; pierwej zwrócił się do Elviry Multon stojącej tuż obok Evandry, wypowiadając słowa ściszonym tonem.
- W ubraniach dziewczynki jest istota, którą mój pies określił mianem zwierzęcego intruza. Najchętniej bym ją przetrząsnął z miejsca i sprawdził, co za paskudę tam kryje, ale jesteśmy w tłumie i nie możemy podjąć pochopnych działań. Spójrz, widzisz faceta? - kiwnął głową w kierunku Thomasa Doe, wskazując jej właściwą osobę. - Miej oko na lady Rosier i spróbuj odizolować ją od gówniary. Możesz zorganizować dodatkową obstawę pośród naszych ludzi? Odłączę się i dyskretnie pójdę za tym kolesiem. - zaproponował plan i zabrał się za jego realizację, nim nieznajomy zniknął mu z oczu.
- Lumen, psino, spójrz tam. Człowiek, który krzyczał i robil hałas, widzisz go? Znajdź siostrę i spróbujcie go obwąchać, a później dyskretnie za nim podążajcie. Postaram się być tuż za Wami. - na tropieniu zwierzyny psy znały się doskonale. Wiedząc, jak wygląda ich cel i jakich zapachów poszukiwać, winny poradzić sobie z tym zadaniem. Gdy wydał polecenie, dyskretnie wyciągnął różdżkę, wykonując prosty gest. - Sphaecessatio. - wyszeptał z intencją rzucenia na siebie paradoksalnej aury nieszkodliwości. Utrzymując w zasięgu wzroku osobę, która powoli oddalała się w kierunku bramy wyjściowej, począł przeciskać się przez zebranych, usiłując pozostać niezauważonym ze swoimi zamiarami. Starał się zachować naturalność w swych gestach, co rusz zagadując przechodniów nieznaczącymi frazesami, na pozór uczestnictwa w wydarzeniu. Tym sposobem, szybkim krokiem podążał za facetem, licząc, że psy staną na wysokości zadania i wytropią go, jeśli zniknie mu z oczu.
Rzucam na Sphaecessatio, używam biegłości Skradanie (II) i Spostrzegawczość (II), aby utrzymać Thomasa Doe w zasięgu wzroku. Jednocześnie wydaję psom polecenie dyskretnego tropienia mężczyzny.
W ten czas z tłumu wyłonił się nieznajomy mężczyzna, siejąc antypropagandowe treści wśród prostej ludności. Uszu brodacza dotarły absurdalne oskarżenia, których nie można było puścić płazem. Rookwood musiał podjąć szybką decyzję nad swymi dalszymi działaniami; pierwej zwrócił się do Elviry Multon stojącej tuż obok Evandry, wypowiadając słowa ściszonym tonem.
- W ubraniach dziewczynki jest istota, którą mój pies określił mianem zwierzęcego intruza. Najchętniej bym ją przetrząsnął z miejsca i sprawdził, co za paskudę tam kryje, ale jesteśmy w tłumie i nie możemy podjąć pochopnych działań. Spójrz, widzisz faceta? - kiwnął głową w kierunku Thomasa Doe, wskazując jej właściwą osobę. - Miej oko na lady Rosier i spróbuj odizolować ją od gówniary. Możesz zorganizować dodatkową obstawę pośród naszych ludzi? Odłączę się i dyskretnie pójdę za tym kolesiem. - zaproponował plan i zabrał się za jego realizację, nim nieznajomy zniknął mu z oczu.
- Lumen, psino, spójrz tam. Człowiek, który krzyczał i robil hałas, widzisz go? Znajdź siostrę i spróbujcie go obwąchać, a później dyskretnie za nim podążajcie. Postaram się być tuż za Wami. - na tropieniu zwierzyny psy znały się doskonale. Wiedząc, jak wygląda ich cel i jakich zapachów poszukiwać, winny poradzić sobie z tym zadaniem. Gdy wydał polecenie, dyskretnie wyciągnął różdżkę, wykonując prosty gest. - Sphaecessatio. - wyszeptał z intencją rzucenia na siebie paradoksalnej aury nieszkodliwości. Utrzymując w zasięgu wzroku osobę, która powoli oddalała się w kierunku bramy wyjściowej, począł przeciskać się przez zebranych, usiłując pozostać niezauważonym ze swoimi zamiarami. Starał się zachować naturalność w swych gestach, co rusz zagadując przechodniów nieznaczącymi frazesami, na pozór uczestnictwa w wydarzeniu. Tym sposobem, szybkim krokiem podążał za facetem, licząc, że psy staną na wysokości zadania i wytropią go, jeśli zniknie mu z oczu.
Rzucam na Sphaecessatio, używam biegłości Skradanie (II) i Spostrzegawczość (II), aby utrzymać Thomasa Doe w zasięgu wzroku. Jednocześnie wydaję psom polecenie dyskretnego tropienia mężczyzny.
Hannibal Rookwood
Zawód : Łowca wilkołaków z grupy Sigrun, dystrybutor zwierzęcych ingrediencji
Wiek : 33
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Moja natura mówi głośniej
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
The member 'Hannibal Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Drobna dziewczynka, zdecydowanie zbyt chuda, jak na swoje lata. Aquila spoglądała na nią z lekką niepewnością, dziecko nie mogło przecież być zagrożeniem, ale ta ulotka, którą przed sekundami dostała od Forsythii, jasno sugerowała, co tak naprawdę się działo. Miała paść ofiarą propagandy. Wierzyła w ciepło swojego serca, dobroć, jaka z niej płynęła, miała przecież sens. Takim też było jej powołanie. Dziecko nie złapało ręki, ale Aquila nie odsunęła swojej. Wciąż wyciągała dłoń w rękawiczce, aby dziecko mogło za nią złapać. - Twoja mama jest tu na placu? - wciąż kucając przy dziecku. Była od niego wyższa, a ciepłe futro, które miała na sobie, zapewne było o kilka rozmiarów za duże. - Cygnusie, będziesz tak miły i poślesz po ciepłe okrycie dla Ursuli? - spytała starszego brata, z nadzieją, że ten, albo jak najszybciej przekonana kogoś ze służby do oddania odpowiednio pomniejszonego płaszcza, albo nawet zajrzy do sklepu, o ile taki był, i kupi dziewczynce płaszczyk. Nie chodziło zresztą o nią samą. Jakiekolwiek media, by teraz nie patrzyły na Aquilę, musiały widzieć ją w jak najlepszym świetle, a dziecko było częścią propagandy. - Zapiekanka jest gorąca. Chodź, zjemy ją razem - ruszyła wraz z dziewczynką w stronę wózka z jedzeniem, idąc wolno i wciąż patrząc w jej stronę, trzymając dłoń w dole, jeśli zdecydowałaby się za nią chwycić. - Moja prababcia miała na imię Ursula. Była żoną jednego ze znakomitych dyrektorów Hogwartu, Nigeliusa Blacka. A Ty? Kiedy pójdziesz do szkoły? - próbowała rozmawiać z dzieckiem, usiłując sprawić, by poczuła się jak najcieplej, jak najbardziej blisko szlachcianki z dobrego domu. - Krwawa Lady? Nonsens! Kto opowiada takie rzeczy? - spytała, chociaż serce zadręczało się ze złości, bo jak śmieli jak twierdzić. Jak mogli opisywać ją w ten sposób? Cóż za perfidne kłamstwo. Zupa była pożywna, nie zawierała ani kawałka ludzkiego mięsa. Samo wyobrażenie o czymś podobnym powodowało mdłości. Kąpiel w krwi dziewic to jedno, naprawdę chodziło przecież o urodę. Ale ludzkie mięso?! Nie przyglądała się tłumowi dookoła, liczyła się ta dziewczynka i to, czy je widzą. - Zjemy? - palcem wskazała na zapiekankę ziemniaczaną z dynią. Nie chciała do końca tego jeść, o wiele bardziej preferowała ślimaki ze szpinakiem, które czekały na Grimmauld Place 12. Propaganda jednak wymagała poświęceń. Uczyła się przecież pilnie jak mówić do biedoty. Pamiętała, że nie było najważniejsze, co powie, a co zrobi. To też wysunęła dłoń po miskę z zapiekanką, aby wręczyć ją dziewczynce. Sama wzięła drugą i z najbardziej pogodnym wyrazem twarzy, jaki tylko mogła z siebie wydobyć, wbiła w nią łyżkę. Stała dumnie, wyprostowana, twarzą do ludzi dookoła. Niech widzą i wiedzą, że jest tu, aby to oni mogli w cieple i spokoju przeżyć tę zimę. Jadła więc zapiekankę, chociaż nie przypominała jedzenia w domu i zdawała się być bez smaku. Jadła w imię propagandy. Uśmiechała się więc do dziewczynki, czując jak gorące ziemniaki ogrzewają ciało. Głęboki wydech, pełen spokoju i błogości, musiała to widzieć. Wszyscy musieli to widzieć.
Dziękuję mg za zaczęcie tury. Przepraszam za ewentualne błędy, jestem z telefonu.
Za zgodą mg biorę Ursule ze sobą bliżej stanowiska z jedzeniem, jemy zapiekankę ziemniaczaną z dynią
Dziękuję mg za zaczęcie tury. Przepraszam za ewentualne błędy, jestem z telefonu.
Za zgodą mg biorę Ursule ze sobą bliżej stanowiska z jedzeniem, jemy zapiekankę ziemniaczaną z dynią
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zwierzę wiło się wokół jej kostek niczym oszalałe a ona próbowała zachować spokój tak bardzo mocno wpisany w ród Burke, ale nawet opanowanie i racjonalizm Primrose nie wystarczał przy rosnącej panice jaka ją ogarniała. Szczury roznosiły choroby, potrafiły atakować ludzi, nie mogła jednak zacząć skakać i uciekać z miską zupy w dłoniach. Słyszała piski stworzenia pod swoją suknią, jak drapie w materiał, a to był najmniejszy jej problem. Suknie się zaszyje, naprawi i nie będzie widać ślady, gorzej jak stworzenie zacznie szukać innego sposobu ucieczki, chociażby wdrapując się na jej nogi. Ta wizja sprawiła, że zachwiała się kiedy stworzenie znów otarło się o nią w szaleńczej próbie ucieczki, zupa niebezpiecznie chlupotała w misce grożąc rozlaniem, a parę kropel spadło na rękawiczki kobiety.
-Maghnusie - szepnęła z cichym przerażeniem w głosie w stronę lorda Bulstrode wyciągając w jego stronę miskę. -Proszę… - sztuczny uśmiech pojawił się na jej twarzy kiedy próbowała zachować resztki godności i nie uciec w popłochu zza wóz; była jednak na granicy, jeszcze jeden pisk zwierzęcia, szarpnięcie materiału i pęknie przerażona możliwością bycia zaatakowaną przez szczura. Nie była przyzwyczajona do ich obecności w swoim życiu. Prawie wepchnęła czarodziejowi w dłonie miskę i pochwyciła fałdy spódnicy oraz płaszcza robiąc skok znowu do tyłu tym samym chcąc uwolnić stworzenie. Robiąc to prawie wpadła na wóz przed którym stała. Cichy jęk wyrwał się z jej ust gdy usłyszała, chyba lekkie darcie materiału. Błagała aby szczur czmychnął czym prędzej, gdy to zrobił mogła się skupić na tym co się działo wokół.
-Panie Rookwood, znana jest panu ta piosenka? - Zagadnęła Augustusa kiedy dotarł do niej kobiecy oraz męski głos, słyszała instrumenty wygrywające melodię, której nie była w stanie niczemu przypisać. Czy to śpiewali zwolennicy czy przeciwnicy? Doszedł też ją okrzyk z oddali: “ludzkie zęby i zupa z trupa” nie wiedziała o co chodzi, bowiem w jej ręce jeszcze nie trafiła ulotka, ale same te słowa zwiastowały kłopoty. Nie mogli dopuścić aby coś przeszkodziło w akcji, która miała na celu choć trochę ulżyć mieszkańcom miasta i jednocześnie pozwolić im odpocząć, a może nawet podzielić się jakimś problemem, wyrazić prośbę lub przedstawić swoje zaniepokojenie. -Zapraszamy, bierzcie ile chcecie. - Ponownie zwróciła się do kolejki i podeszła do ludzi bliżej nie trzymając tym razem miski z zupą, w obawie, że znów jakieś stworzenie się zaplącze pod wełnianią spódnicę i będzie zmuszona odstawiać kolejne akrobacje. -Czy możemy wam jakoś pomóc?
Mogło się jej wydawać czego potrzebują ludzie, ale dopóki sami nie wyrażą tego na głos to pozostawały jej jedynie domysły.
-Maghnusie - szepnęła z cichym przerażeniem w głosie w stronę lorda Bulstrode wyciągając w jego stronę miskę. -Proszę… - sztuczny uśmiech pojawił się na jej twarzy kiedy próbowała zachować resztki godności i nie uciec w popłochu zza wóz; była jednak na granicy, jeszcze jeden pisk zwierzęcia, szarpnięcie materiału i pęknie przerażona możliwością bycia zaatakowaną przez szczura. Nie była przyzwyczajona do ich obecności w swoim życiu. Prawie wepchnęła czarodziejowi w dłonie miskę i pochwyciła fałdy spódnicy oraz płaszcza robiąc skok znowu do tyłu tym samym chcąc uwolnić stworzenie. Robiąc to prawie wpadła na wóz przed którym stała. Cichy jęk wyrwał się z jej ust gdy usłyszała, chyba lekkie darcie materiału. Błagała aby szczur czmychnął czym prędzej, gdy to zrobił mogła się skupić na tym co się działo wokół.
-Panie Rookwood, znana jest panu ta piosenka? - Zagadnęła Augustusa kiedy dotarł do niej kobiecy oraz męski głos, słyszała instrumenty wygrywające melodię, której nie była w stanie niczemu przypisać. Czy to śpiewali zwolennicy czy przeciwnicy? Doszedł też ją okrzyk z oddali: “ludzkie zęby i zupa z trupa” nie wiedziała o co chodzi, bowiem w jej ręce jeszcze nie trafiła ulotka, ale same te słowa zwiastowały kłopoty. Nie mogli dopuścić aby coś przeszkodziło w akcji, która miała na celu choć trochę ulżyć mieszkańcom miasta i jednocześnie pozwolić im odpocząć, a może nawet podzielić się jakimś problemem, wyrazić prośbę lub przedstawić swoje zaniepokojenie. -Zapraszamy, bierzcie ile chcecie. - Ponownie zwróciła się do kolejki i podeszła do ludzi bliżej nie trzymając tym razem miski z zupą, w obawie, że znów jakieś stworzenie się zaplącze pod wełnianią spódnicę i będzie zmuszona odstawiać kolejne akrobacje. -Czy możemy wam jakoś pomóc?
Mogło się jej wydawać czego potrzebują ludzie, ale dopóki sami nie wyrażą tego na głos to pozostawały jej jedynie domysły.
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Instynkt Elviry uparcie podpowiadał, że powinna pozostawać w stanie nieustającej gotowości, choć trudno było jej zdecydować, czy odpowiada za to realne zagrożenie, ciążąca na ramionach powaga powierzonego zadania, czy może - a to najbardziej prawdopodobne - głęboka niechęć do tłumów, zwłaszcza takich, które podnosiły głos, przepychały się i roztaczały wkoło drażniącą nos woń biedoty. Starała się nie odstępować lady Rosier, choć czasem zdarzało jej się podjąć nonsensowną decyzję, kierowaną przyspieszonymi ruchami. Powinna o nich pamiętać, przywiązywać do tego większą wagę. Evandra jednak nie miała problemu z tym, by zawsze znaleźć się blisko swoich ochroniarzy, choć robiła to z taką gracją i iście wilowską płynnością, że nie dało się na pierwszy rzut oka spostrzec, że uporczywie się ich trzyma. Pozwoliła lady porozmawiać ze starcem i z dziewczynką, bo przyznać należało, że wychodziło jej to znacznie lepiej, i pod względem doboru słów i wzbudzania zaufania. W tym czasie przyjęła raport od Hannibala - raport, który sprawił, że ledwie dostrzegalnie zacisnęła zęby i lekko uniosła lewy kącik ust, dając mu tym samym znak, że zrozumiała. Bez podnoszenia głowy, bez wzbudzania zainteresowania. Nie zamierzała łapać dziecka ani nigdzie go odciągać, nie wtedy, gdy sama Evandra obiecała jej deser. Musiała jednak mieć smarkulę na oku i tak też uczyniła - mimo faktu, że do uszu wdzierała się coraz głośniejsza muzyka.
Nie rozpoznawała ani melodii ani słów, ale nie mogłaby nie zauważyć, że dobiegała gdzieś z góry, może zewsząd. To nie było naturalne i podrażniało jej nerwy. Spojrzała na Evandrę, by upewnić się, czy nie wywołuje to w lady niepokoju, ale nic na to nie wskazywało. Być może to była część planu. Być może czegoś nie wiedzieli. Podeszła wraz z damą do wozu z deserami, tym razem już sama, ponieważ Hannibal ruszył ku niejakiemu Thomasowi, młodemu krzykaczowi, i miała nadzieję, że cokolwiek zrobi, uda mu się zadziałać pewnie, acz dyskretnie.
Sama tymczasem wykorzystała okazję i delikatnie oparła dłoń na ramieniu dziecka, gdy już zostało mu wręczone zawiniątko ze słodkościami.
- Widzisz? Damy zawsze dotrzymują słowa. - Czuła się z tym dziwnie, dziwaczniej niż kiedykolwiek, ale zmusiła chłodną dłoń do troskliwego gestu, ocierając z policzka dziewczęcia pozostałości wilgoci. - Widzisz kto tam stoi? Tak, to lady Burke. Możesz tam dostać ciepły obiad do deseru. No proszę, spróbuj. Ja już jadłam, gulasz jest przepyszny - Gładkie kłamstwo przyszło jej łatwo, tak samo jak wskazanie dziecku kolejnej grupy, choć Hannibal nazwał małą zagrożeniem. Lord Bulstrode i Rookwood tam byli, poradzą sobie z jednym dzieckiem.
Teraz to już nie mój problem.
Gdy tylko skończyła rozmowę z dziewczynką, dostrzegła, że w ich okolice zbliżyła się Chang. Hannibala już z nimi nie było, więc wykorzystała okazję i uniosła brew znacząco, delikatnie machając palcami opuszczonej wzdłuż ciała ręki. No, podejdź tu.
- Poznałaś już lady Rosier, Wren? Lady Rosier, to Wren Chang. Zaufana znajoma. - Znajoma brzmiało szorstko i niewłaściwie, ale nie zamierzała mówić wprost, że chce utrzymać ją w okolicy jak najdłużej, dopóki Rookwood kręci się wśród plebsu. Nie mogła ryzykować, że ktoś ich podsłucha i uzna, że tak otwarte na ludzi szlachcianki potrzebują ciągłej obstawy.
Pozwalając kobietom zająć się sobą i znajdując wreszcie wystarczająco bezpieczną chwilę na to, by oderwać wzrok od Evandry i najbliższych lgnących do niej ludzi, uniosła głowę i powiodła spojrzeniem po budynku, który wzbudził zainteresowanie lady. Oglądała go dokładnie, od parteru do najwyższego piętra, zatrzymując spojrzenie na każdym oknie i w okolicach dachu.
Rzut na spostrzegawczość - II poziom, +30
[bylobrzydkobedzieladnie]
Nie rozpoznawała ani melodii ani słów, ale nie mogłaby nie zauważyć, że dobiegała gdzieś z góry, może zewsząd. To nie było naturalne i podrażniało jej nerwy. Spojrzała na Evandrę, by upewnić się, czy nie wywołuje to w lady niepokoju, ale nic na to nie wskazywało. Być może to była część planu. Być może czegoś nie wiedzieli. Podeszła wraz z damą do wozu z deserami, tym razem już sama, ponieważ Hannibal ruszył ku niejakiemu Thomasowi, młodemu krzykaczowi, i miała nadzieję, że cokolwiek zrobi, uda mu się zadziałać pewnie, acz dyskretnie.
Sama tymczasem wykorzystała okazję i delikatnie oparła dłoń na ramieniu dziecka, gdy już zostało mu wręczone zawiniątko ze słodkościami.
- Widzisz? Damy zawsze dotrzymują słowa. - Czuła się z tym dziwnie, dziwaczniej niż kiedykolwiek, ale zmusiła chłodną dłoń do troskliwego gestu, ocierając z policzka dziewczęcia pozostałości wilgoci. - Widzisz kto tam stoi? Tak, to lady Burke. Możesz tam dostać ciepły obiad do deseru. No proszę, spróbuj. Ja już jadłam, gulasz jest przepyszny - Gładkie kłamstwo przyszło jej łatwo, tak samo jak wskazanie dziecku kolejnej grupy, choć Hannibal nazwał małą zagrożeniem. Lord Bulstrode i Rookwood tam byli, poradzą sobie z jednym dzieckiem.
Teraz to już nie mój problem.
Gdy tylko skończyła rozmowę z dziewczynką, dostrzegła, że w ich okolice zbliżyła się Chang. Hannibala już z nimi nie było, więc wykorzystała okazję i uniosła brew znacząco, delikatnie machając palcami opuszczonej wzdłuż ciała ręki. No, podejdź tu.
- Poznałaś już lady Rosier, Wren? Lady Rosier, to Wren Chang. Zaufana znajoma. - Znajoma brzmiało szorstko i niewłaściwie, ale nie zamierzała mówić wprost, że chce utrzymać ją w okolicy jak najdłużej, dopóki Rookwood kręci się wśród plebsu. Nie mogła ryzykować, że ktoś ich podsłucha i uzna, że tak otwarte na ludzi szlachcianki potrzebują ciągłej obstawy.
Pozwalając kobietom zająć się sobą i znajdując wreszcie wystarczająco bezpieczną chwilę na to, by oderwać wzrok od Evandry i najbliższych lgnących do niej ludzi, uniosła głowę i powiodła spojrzeniem po budynku, który wzbudził zainteresowanie lady. Oglądała go dokładnie, od parteru do najwyższego piętra, zatrzymując spojrzenie na każdym oknie i w okolicach dachu.
Rzut na spostrzegawczość - II poziom, +30
[bylobrzydkobedzieladnie]
you cannot burn away what has always been
aflame
Ostatnio zmieniony przez Elvira Multon dnia 29.07.21 20:04, w całości zmieniany 1 raz
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
The member 'Elvira Multon' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 17
'k100' : 17
Pamiętała utwór z zadymionych pubów, nie mając szansy usłyszeć go w sylwestrową noc. Kojarzyła melodię, pamiętała również słowa i pełny buntowniczy przekaz tak krzywdzący dla spaczonego propagandą Ministerstwa Magii - i dobrze. Mimowolnie kąciki ust uniosły się ku górze, a oczy powędrowały po twarzach wokół, zastanawiając się, czy ci wszyscy ludzie również wiedzieli i znali przekaz, rozbrzmiewający pod barwnym wykonaniem harmonijki. Szukała w nich zrozumienia, podobieństwa, chociaż przecież odstawała – od każdego, od tych chwilę temu zebranych przy podeście i od tych, którzy tłoczyli się teraz wokół. Była jak cudzoziemka, chociaż Londyn był jej domem, miejscem, które znała od dziecka, krocząc przeróżnymi ścieżkami. Pamiętała nazwy ulic, alejek, parków, skwerków – a jednak było to już inne miasto. Tuliła się do tej wspólnoty, trzymając gardę – była i nie była z nimi, a przeciwko, czasami za, by wreszcie na końcu i tak samotnie dokonać rachunku sumienia, załamując dłonie nad własnym, rozchwianym ja.
Szła więc dalej, badawczo analizując twarze wokół, próbując zrozumieć nastrój obywateli. Czy przyszli tu po jedzenie? A może byli gotowi do walki? Serce zadrżało delikatnie w piersi, chciała przecież zanucić to razem ze skrzypcami, które pojawiły się w oddali, jednak głos ugrzązł w krtani, a źrenice zatrzymały się gdzieś ponad tłumem, bezwiednie – szukając własnej wiary w to, że z tego konfliktu ktokolwiek mógłby wyjść obronną ręką. Kompromis, złożenie różdżek, koniec tej całej paranoi, jątrzącej ranę w narodzie. Przez chwilę jeszcze wydawała się uśmiechać, aż odchrząknęła, ocierając zmarznięty nos i przybierając neutralny wyraz twarzy.
Kierowała się cały czas w stronę wyjścia z placu do głównej bramy, gdy usłyszała nieopodal krzyki jakiegoś mężczyzny. Przystanęła na krótką chwilę, zerkając w kierunku usłyszanych słów i zmarszczyła brwi, bo wydawało jej się, że chyba kojarzyła właściciela tego głosu. Hogwart? Szkolne wspomnienia zawiesiły się na chwilę w myślach, jednak bardziej alarmująca była treść – zupa z trupa. Zerknęła za siebie w stronę podestu, gdzie przekazała ulotkę, a potem nieco się zasępiła. To chyba musiał być jakiś przekręt, sama przecież przeznaczyła jedzenie dla tych ludzi, odjęła sobie od ust, aby oni mogli to spożyć, a teraz miało się zmarnować? Walczyła wewnętrznie między ciekawością a rozsądkiem, jednakże ostatecznie wygrało to pierwsze, gdy skierowała kroki w stronę krzyków o niejakich zębach, cały czas uważnie obserwując otoczenie. Co chwilę z jej ust padało krótkie "przepraszam", aby przejść między tłumem w sprawniejszy sposób. Dłoń w kieszeni zaciskała się na różdżce, a przecież miało być bezpiecznie? Tylko kto miał być naprawdę w tej chwili bezpieczny? Społeczeństwo? Ludzie? Wybrańcy? Socjeta? Nikt?
| Rzut na spostrzegawczość (I)
Szła więc dalej, badawczo analizując twarze wokół, próbując zrozumieć nastrój obywateli. Czy przyszli tu po jedzenie? A może byli gotowi do walki? Serce zadrżało delikatnie w piersi, chciała przecież zanucić to razem ze skrzypcami, które pojawiły się w oddali, jednak głos ugrzązł w krtani, a źrenice zatrzymały się gdzieś ponad tłumem, bezwiednie – szukając własnej wiary w to, że z tego konfliktu ktokolwiek mógłby wyjść obronną ręką. Kompromis, złożenie różdżek, koniec tej całej paranoi, jątrzącej ranę w narodzie. Przez chwilę jeszcze wydawała się uśmiechać, aż odchrząknęła, ocierając zmarznięty nos i przybierając neutralny wyraz twarzy.
Kierowała się cały czas w stronę wyjścia z placu do głównej bramy, gdy usłyszała nieopodal krzyki jakiegoś mężczyzny. Przystanęła na krótką chwilę, zerkając w kierunku usłyszanych słów i zmarszczyła brwi, bo wydawało jej się, że chyba kojarzyła właściciela tego głosu. Hogwart? Szkolne wspomnienia zawiesiły się na chwilę w myślach, jednak bardziej alarmująca była treść – zupa z trupa. Zerknęła za siebie w stronę podestu, gdzie przekazała ulotkę, a potem nieco się zasępiła. To chyba musiał być jakiś przekręt, sama przecież przeznaczyła jedzenie dla tych ludzi, odjęła sobie od ust, aby oni mogli to spożyć, a teraz miało się zmarnować? Walczyła wewnętrznie między ciekawością a rozsądkiem, jednakże ostatecznie wygrało to pierwsze, gdy skierowała kroki w stronę krzyków o niejakich zębach, cały czas uważnie obserwując otoczenie. Co chwilę z jej ust padało krótkie "przepraszam", aby przejść między tłumem w sprawniejszy sposób. Dłoń w kieszeni zaciskała się na różdżce, a przecież miało być bezpiecznie? Tylko kto miał być naprawdę w tej chwili bezpieczny? Społeczeństwo? Ludzie? Wybrańcy? Socjeta? Nikt?
| Rzut na spostrzegawczość (I)
The member 'Forsythia Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 14
'k100' : 14
Atmosfera na placu robiła się coraz bardziej uwrażliwiona, jak otwarta rana gotowa w każdej chwili splunąć świeżą krwią; Wren z rozczarowaniem przyjmowała reakcje nieufnego tłumu, który wcale a wcale zdawał się nie doceniać zorganizowanego dla ich dobra przedsięwzięcia. Powinni tonąć w euforii. Dziękować. Tymczasem wydawali się przestraszeni, choć do nozdrzy niechybnie docierał piękny zapach ciepłych potraw rozdawanych przy wozie - dlatego sama zdecydowała się nie próżnować zbyt długo przy Perseusie i Rigelu. Uzdrowicielowi raz jeszcze podziękowała skinieniem głowy i cieniem znajomego, krzywego uśmiechu; w kanale słuchowym wciąż odczuwała fantomowe wspomnienie skrzydeł upartej brzękotki, którą bez namysłu wsunęła do kieszeni swojego płaszcza, zamykając ją na guzik. Ostrożnie, delikatnie, by tego specyficznego stworzenia przypadkiem nie zgnieść.
- Wybaczcie - zwróciła się szeptem do obu Blacków i skłoniła się przed nimi krótko, jak dobrze wychowana czarownica czystej krwi, po czym odwróciła się w kierunku, z którego dobiegała gama przeróżnych zapachów. Towarzystwo należało zaktywizować. Pobudzić ich zmysły, przemówić do głodu, który zdawał się przyćmiewać strach - przed czym? Na placu, owszem, doszło niedawno do egzekucji, ale ostrza spadły wtedy na karki buntowników, nikogo zaś otwarcie nie podejrzewano dzisiaj o poparcie bzdurnej rebelii. Naprawdę zdawali się tego nie rozumieć? Z przyjaznym wyrazem twarzy Wren przemierzała tłum, zmierzając w stronę wozów, a gdy tak mijała zebranych na placu czarodziejów, zagadywała ich głośno, wyraźnie, pogodnie, jakby będąc jedną z nich, przyciągniętą tu obietnicą dobrego jedzenia. - Czy państwo też stoją w kolejce? Wydaje się iść szybko, nawet nie zdążyło mi porządnie zaburczeć w brzuchu, chociaż te wonności... Ach, rozbudzają wyobraźnię, prawda? - zwróciła się do kilku osób, powolnym krokiem - mimo akompaniamentu muzyki, zupełnie ignorując jej istnienie - maszerując do przodu. Wiedziała w jaki sposób przedstawiać się ludziom, wiedziała jak do nich przemawiać, by dosięgnąć serc i, oby, także rozumów. Kłamliwa persona wytworzona na potrzeby przedstawienia na Connaught Square była niemalże perfekcyjna; Azjatka wtapiała się tłum, jednocześnie będąc jego integralną częścią. Zupę już rozdano, teraz najwyraźniej przyszedł moment na kolejne potrawy. - Zapiekanki? Dobry Merlinie, od jak dawna nie jadłam takich smakołyków - zachwyciła się z rozmarzonym westchnieniem, blisko powozu dostrzegłszy znajomą sylwetkę wraz z towarzyszącym jej maluchem. Myśli wyostrzyły się momentalnie; oto nadarzyła się kolejna okazja do szycia rzeczywistości grubymi nićmi. - Czy to pani Aquila Black dzieli się jedzeniem z tą dziewczynką? Co za niezapomniana chwila dla dziecka, a i rosnąć z pełnym brzuchem dziecince będzie jej lepiej, szybciej - z urzeczonym, fałszywie matczynym uśmiechem odezwała się do kolejnych zebranych, dłonią wskazała też na przyuważoną arystokratkę. Doskonałe posunięcie, milady, zanotowała w myślach. Muzyka przybrała wówczas na intensywności, skądś padły słowa, jeszcze skądinąd do uszu dotarły podniesione głosy, lecz Wren nie spoczęła, dalej kontynuując swą samotną misję pomiędzy pospólstwem. - O, nie wiedziałam, że pani Primrose Burke rozdaje potrawy. Ależ dziś poopowiadam córkom, chyba mi nie uwierzą - westchnęła wesoło. Z pełną premedytacją nie używała odpowiedniej tytulatury względem szlachcianek, podejrzewała, że dla wielu z tutaj obecnych nie będzie miała ona znaczenia, co mogło jedynie uwiarygodnić rolę odgrywaną przez Azjatkę. - Jak to wszystko dobrze pachnie - uradowała się jeszcze, przy okazji zaglądając do zupy niesionej przez jedną ze starszych kobiet. - Och, mam nadzieję, że starczy i dla mnie, i że zaniosę też chorym dzieciom - uśmiechnęła się ponownie do niewiasty, kontynuując kroku.
Kiedy stanęła wreszcie bliżej Elviry i Evandry, dostrzegła sygnał zapraszający ją bliżej - na co odpowiedziała bez zawahania, podążając w ich kierunku krokiem tak samo wyważonym, niespiesznym, zupełnie jakby droga od zawsze prowadziła ją właśnie tam.
- Lady Rosier - powtórzyła po uzdrowicielce z zachwytem, czy to prawdziwym, czy wręcz przeciwnie - nieistotne, znajdowały się przecież wśród nucących nieznaną jej pieśń ludzi, a Wren wciąż zamierzała mówić głośno, wyraźnie i przede wszystkim przekonująco. Skłoniła się przed półwilą. - Jaki to dobry dzień dla nas wszystkich, że pojawiły się lady na Connaught Square - i to z taką ilością jedzenia! Czy i dla mnie znalazłaby się zapiekanka? Wszystkie wyglądają przepysznie - w czarnych oczach Azjatki - i w kącikach ust ułożonych w idealnie dobrodusznym uśmiechu - Evandra mogła odnaleźć ogniki sugerujące wciąż trwające przedstawienie; a gdy czarownica ponownie wyprostowała plecy, ciszej już zwróciła się do złotowłosej piękności, szeptem przeznaczonym tylko dla niej, - To dla mnie zaszczyt, lady doyenne.
| mówię do ludzi i zachęcam ich do jedzenia / przychylniejszego spojrzenia na organizatorki przedsięwzięcia. kłamstwo III, perswazja II
- Wybaczcie - zwróciła się szeptem do obu Blacków i skłoniła się przed nimi krótko, jak dobrze wychowana czarownica czystej krwi, po czym odwróciła się w kierunku, z którego dobiegała gama przeróżnych zapachów. Towarzystwo należało zaktywizować. Pobudzić ich zmysły, przemówić do głodu, który zdawał się przyćmiewać strach - przed czym? Na placu, owszem, doszło niedawno do egzekucji, ale ostrza spadły wtedy na karki buntowników, nikogo zaś otwarcie nie podejrzewano dzisiaj o poparcie bzdurnej rebelii. Naprawdę zdawali się tego nie rozumieć? Z przyjaznym wyrazem twarzy Wren przemierzała tłum, zmierzając w stronę wozów, a gdy tak mijała zebranych na placu czarodziejów, zagadywała ich głośno, wyraźnie, pogodnie, jakby będąc jedną z nich, przyciągniętą tu obietnicą dobrego jedzenia. - Czy państwo też stoją w kolejce? Wydaje się iść szybko, nawet nie zdążyło mi porządnie zaburczeć w brzuchu, chociaż te wonności... Ach, rozbudzają wyobraźnię, prawda? - zwróciła się do kilku osób, powolnym krokiem - mimo akompaniamentu muzyki, zupełnie ignorując jej istnienie - maszerując do przodu. Wiedziała w jaki sposób przedstawiać się ludziom, wiedziała jak do nich przemawiać, by dosięgnąć serc i, oby, także rozumów. Kłamliwa persona wytworzona na potrzeby przedstawienia na Connaught Square była niemalże perfekcyjna; Azjatka wtapiała się tłum, jednocześnie będąc jego integralną częścią. Zupę już rozdano, teraz najwyraźniej przyszedł moment na kolejne potrawy. - Zapiekanki? Dobry Merlinie, od jak dawna nie jadłam takich smakołyków - zachwyciła się z rozmarzonym westchnieniem, blisko powozu dostrzegłszy znajomą sylwetkę wraz z towarzyszącym jej maluchem. Myśli wyostrzyły się momentalnie; oto nadarzyła się kolejna okazja do szycia rzeczywistości grubymi nićmi. - Czy to pani Aquila Black dzieli się jedzeniem z tą dziewczynką? Co za niezapomniana chwila dla dziecka, a i rosnąć z pełnym brzuchem dziecince będzie jej lepiej, szybciej - z urzeczonym, fałszywie matczynym uśmiechem odezwała się do kolejnych zebranych, dłonią wskazała też na przyuważoną arystokratkę. Doskonałe posunięcie, milady, zanotowała w myślach. Muzyka przybrała wówczas na intensywności, skądś padły słowa, jeszcze skądinąd do uszu dotarły podniesione głosy, lecz Wren nie spoczęła, dalej kontynuując swą samotną misję pomiędzy pospólstwem. - O, nie wiedziałam, że pani Primrose Burke rozdaje potrawy. Ależ dziś poopowiadam córkom, chyba mi nie uwierzą - westchnęła wesoło. Z pełną premedytacją nie używała odpowiedniej tytulatury względem szlachcianek, podejrzewała, że dla wielu z tutaj obecnych nie będzie miała ona znaczenia, co mogło jedynie uwiarygodnić rolę odgrywaną przez Azjatkę. - Jak to wszystko dobrze pachnie - uradowała się jeszcze, przy okazji zaglądając do zupy niesionej przez jedną ze starszych kobiet. - Och, mam nadzieję, że starczy i dla mnie, i że zaniosę też chorym dzieciom - uśmiechnęła się ponownie do niewiasty, kontynuując kroku.
Kiedy stanęła wreszcie bliżej Elviry i Evandry, dostrzegła sygnał zapraszający ją bliżej - na co odpowiedziała bez zawahania, podążając w ich kierunku krokiem tak samo wyważonym, niespiesznym, zupełnie jakby droga od zawsze prowadziła ją właśnie tam.
- Lady Rosier - powtórzyła po uzdrowicielce z zachwytem, czy to prawdziwym, czy wręcz przeciwnie - nieistotne, znajdowały się przecież wśród nucących nieznaną jej pieśń ludzi, a Wren wciąż zamierzała mówić głośno, wyraźnie i przede wszystkim przekonująco. Skłoniła się przed półwilą. - Jaki to dobry dzień dla nas wszystkich, że pojawiły się lady na Connaught Square - i to z taką ilością jedzenia! Czy i dla mnie znalazłaby się zapiekanka? Wszystkie wyglądają przepysznie - w czarnych oczach Azjatki - i w kącikach ust ułożonych w idealnie dobrodusznym uśmiechu - Evandra mogła odnaleźć ogniki sugerujące wciąż trwające przedstawienie; a gdy czarownica ponownie wyprostowała plecy, ciszej już zwróciła się do złotowłosej piękności, szeptem przeznaczonym tylko dla niej, - To dla mnie zaszczyt, lady doyenne.
| mówię do ludzi i zachęcam ich do jedzenia / przychylniejszego spojrzenia na organizatorki przedsięwzięcia. kłamstwo III, perswazja II
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Próby pozbycia się szczura spod ciężkiej spódnicy Primrose spełzły na niczym, a obrzydliwy gryzoń wciąż musiał kręcić się pomiędzy kostkami szlachcianki. Maghnus pluł sobie w brodę, że nie był w stanie bardziej jej pomóc, ale z drugiej strony - cóż miał uczynić? Gdyby ukląkł i zaczął unosić fałdy materiałów jej sukni, wyglądałoby to co najmniej nieobyczajnie i zaraz rozległyby się oburzone głosy o zepsuciu uprzywilejowanej warstwy społecznej i ich odrażających zachowaniach. Szept lady Burke momentalnie potwierdził jego obawy, bez słowa i bez zwłoki momentalnie przejął od niej miskę z gorącą zupą, nim ta została rozlana w trakcie kolejnych rozpaczliwych prób przepędzenia szczura. Dobiegające jego uszu urywki wypowiedzi były niepokojące, choć w pełni spodziewane. Wiedzieli od początku, że akcja nie będzie prosta, nie w tym miejscu i nie z uprzedzonymi do nich niższymi warstwami, ale i tak musieli próbować.
- Zapraszamy serdecznie, wystarczy dla wszystkich! Rozgrzejcie się ciepłym posiłkiem, częstujcie się śmiało - zachęcał stojących nieopodal ludzi, uśmiechając się przyjaźnie i próbując nawiązać z nimi jakikolwiek kontakt, by nie byli po prostu masą anonimowych jednostek, które przemykały przed ich nosami tylko po to, by odebrać talerz i kawałek dalej utyskiwać - a jednocześnie starał się odwrócić uwagę o działań lady Burke. Wiele innych panien postawionych na jej miejscu z pewnością uciekłoby już w popłochu, ściągając ku sobie ciekawskie spojrzenia wszystkich naokoło, jednak Primrose nawet w tak niesprzyjających okolicznościach zachowywała fason. Doprawdy, godne podziwu i liczył na to, że jej starania przyniosą oczekiwane efekty.
Gdy Primrose i Augustus zaczęli zastanawiać się nad rozbrzmiewającą na placu muzyką, Bulstrode dostrzegł stojącą gdzieś w połowie kolejki staruszkę. Wydawała się być zmęczona, ale głód trzymał ją w szeregu oczekujących na strawę; szlachcic szybkim krokiem skierował się w jej stronę, niosąc miskę parującej zupy, którą wciąż trzymał w dłoni.
- Bardzo proszę się posilić, to paprykowa zupa rybna, jest przepyszna - zwrócił się do kobiety łagodnym tonem, pochylając się nieco w jej kierunku i wręczając miskę z łyżką. Starowinka nie powinna czekać, a jednocześnie podobne gesty wykonywane względem osób o zaawansowanym wieku lub niewinnych dzieci zawsze zmiękczały serca mas. - Przy wozie czeka jeszcze między innymi zapiekanka ziemniaczana z dynią i potrawka z fasoli, nie brakuje również czarnej herbaty i kawy zbożowej - zachęcał już donośniejszym głosem, pragnąc przebić się ponad dziwne pogłoski o zupie z trupa. Co za absurd, by wygłodniali ludzie słuchali takich głupot! Z zadowoleniem dostrzegł, że odchodzący od wozu ludzie próbują otrzymanych posiłków i kiwają głowami z uznaniem, ale nie przyglądał się temu obrazkowi zbyt długo, bowiem jego uwagę już po chwili przykuła lady doyenne rozmawiająca ze starszym mężczyzną. Ruszył w ich kierunku w samą porę, by wyłapać kluczowe słowa o braku zatrudnienia i dodać dwa do dwóch.
- Czym zajmował się pan wcześniej, nim rebelia Longbottoma rozszarpała nasz kraj i zdestabilizowała naszą gospodarkę? - zwrócił się do mężczyzny, by podkreśliwszy winowajcę całej sytuacji, dowiedzieć się jednocześnie czegoś więcej o utraconych rodzinnych biznesach, o umiejętnościach jakie posiadali, by móc w miarę możliwości dopasować ich do zajęć, którymi mogliby się zająć i zyskać stały dochód. - A pani? I pan? I pan również? - rozglądał się naokoło, nawiązując kontakt wzrokowy z coraz to kolejnymi osobami, które zachęcał do rozmowy na tak palący ich temat. Był przedsiębiorcą z krwi i kości, czuł się jak ryba w wodzie. - Chętnych do pracy zawsze chętnie zatrudnię w Piórku Feniksa bądź w ogrodach w Bulstrode Park. Zadań jest wiele, więc i wiele rąk się przyda w zamian za uczciwy i godny zarobek - oznajmił donośnym głosem, by zyskać posłuch w szerszych kręgach i skupić na sobie uwagę okolicznej ludności. - Moje kuzynostwo w Kumbrii oraz Buckinghamshire również z pewnością poszukuje nowych pracowników z wszelakimi umiejętnościami, ale i w innych hrabstwach znajdą się zajęcia dla was i waszych rodzin - kontynuował zachęty, w myślach już układając plan działania i listę osób, do których należało rozesłać stosowne listy i poinformować o możliwych ścieżkach walki z wzrastającym bezrobociem. - Osobiście zwrócę się do Ministerstwa z prośbą o oddelegowanie odpowiedniej ilości urzędników do pomocy w szukaniu zatrudnienia dla wszystkich, którzy chętni są je podjąć - oświadczył solennie, pewny tego, że uda im się w krótkim czasie znaleźć optymalne rozwiązanie i ta myśl podniosła go na duchu. Musiał przyznać, że wolał czynne działanie niż dyplomatyczne uśmiechanie się znad miski zupy.
| nie wiem jak wygląda sytuacja na mapce, ale przemieszczam się od wozu, Primrose i Augustusa do NPC starszego pana, który w ostatnim poście mg rozmawiał z Evandrą o utraconych biznesach rodzinnych - zachęcam ludzi do jedzenia, wręczam zupę staruszce poza kolejnością, rozmawiam z ludźmi o pracy i potencjalnym zatrudnieniu: jeśli do moich akcji potrzebne jest powoływanie się na biegłości, to używam perswazji I, kłamstwa II i ekonomii II
- Zapraszamy serdecznie, wystarczy dla wszystkich! Rozgrzejcie się ciepłym posiłkiem, częstujcie się śmiało - zachęcał stojących nieopodal ludzi, uśmiechając się przyjaźnie i próbując nawiązać z nimi jakikolwiek kontakt, by nie byli po prostu masą anonimowych jednostek, które przemykały przed ich nosami tylko po to, by odebrać talerz i kawałek dalej utyskiwać - a jednocześnie starał się odwrócić uwagę o działań lady Burke. Wiele innych panien postawionych na jej miejscu z pewnością uciekłoby już w popłochu, ściągając ku sobie ciekawskie spojrzenia wszystkich naokoło, jednak Primrose nawet w tak niesprzyjających okolicznościach zachowywała fason. Doprawdy, godne podziwu i liczył na to, że jej starania przyniosą oczekiwane efekty.
Gdy Primrose i Augustus zaczęli zastanawiać się nad rozbrzmiewającą na placu muzyką, Bulstrode dostrzegł stojącą gdzieś w połowie kolejki staruszkę. Wydawała się być zmęczona, ale głód trzymał ją w szeregu oczekujących na strawę; szlachcic szybkim krokiem skierował się w jej stronę, niosąc miskę parującej zupy, którą wciąż trzymał w dłoni.
- Bardzo proszę się posilić, to paprykowa zupa rybna, jest przepyszna - zwrócił się do kobiety łagodnym tonem, pochylając się nieco w jej kierunku i wręczając miskę z łyżką. Starowinka nie powinna czekać, a jednocześnie podobne gesty wykonywane względem osób o zaawansowanym wieku lub niewinnych dzieci zawsze zmiękczały serca mas. - Przy wozie czeka jeszcze między innymi zapiekanka ziemniaczana z dynią i potrawka z fasoli, nie brakuje również czarnej herbaty i kawy zbożowej - zachęcał już donośniejszym głosem, pragnąc przebić się ponad dziwne pogłoski o zupie z trupa. Co za absurd, by wygłodniali ludzie słuchali takich głupot! Z zadowoleniem dostrzegł, że odchodzący od wozu ludzie próbują otrzymanych posiłków i kiwają głowami z uznaniem, ale nie przyglądał się temu obrazkowi zbyt długo, bowiem jego uwagę już po chwili przykuła lady doyenne rozmawiająca ze starszym mężczyzną. Ruszył w ich kierunku w samą porę, by wyłapać kluczowe słowa o braku zatrudnienia i dodać dwa do dwóch.
- Czym zajmował się pan wcześniej, nim rebelia Longbottoma rozszarpała nasz kraj i zdestabilizowała naszą gospodarkę? - zwrócił się do mężczyzny, by podkreśliwszy winowajcę całej sytuacji, dowiedzieć się jednocześnie czegoś więcej o utraconych rodzinnych biznesach, o umiejętnościach jakie posiadali, by móc w miarę możliwości dopasować ich do zajęć, którymi mogliby się zająć i zyskać stały dochód. - A pani? I pan? I pan również? - rozglądał się naokoło, nawiązując kontakt wzrokowy z coraz to kolejnymi osobami, które zachęcał do rozmowy na tak palący ich temat. Był przedsiębiorcą z krwi i kości, czuł się jak ryba w wodzie. - Chętnych do pracy zawsze chętnie zatrudnię w Piórku Feniksa bądź w ogrodach w Bulstrode Park. Zadań jest wiele, więc i wiele rąk się przyda w zamian za uczciwy i godny zarobek - oznajmił donośnym głosem, by zyskać posłuch w szerszych kręgach i skupić na sobie uwagę okolicznej ludności. - Moje kuzynostwo w Kumbrii oraz Buckinghamshire również z pewnością poszukuje nowych pracowników z wszelakimi umiejętnościami, ale i w innych hrabstwach znajdą się zajęcia dla was i waszych rodzin - kontynuował zachęty, w myślach już układając plan działania i listę osób, do których należało rozesłać stosowne listy i poinformować o możliwych ścieżkach walki z wzrastającym bezrobociem. - Osobiście zwrócę się do Ministerstwa z prośbą o oddelegowanie odpowiedniej ilości urzędników do pomocy w szukaniu zatrudnienia dla wszystkich, którzy chętni są je podjąć - oświadczył solennie, pewny tego, że uda im się w krótkim czasie znaleźć optymalne rozwiązanie i ta myśl podniosła go na duchu. Musiał przyznać, że wolał czynne działanie niż dyplomatyczne uśmiechanie się znad miski zupy.
| nie wiem jak wygląda sytuacja na mapce, ale przemieszczam się od wozu, Primrose i Augustusa do NPC starszego pana, który w ostatnim poście mg rozmawiał z Evandrą o utraconych biznesach rodzinnych - zachęcam ludzi do jedzenia, wręczam zupę staruszce poza kolejnością, rozmawiam z ludźmi o pracy i potencjalnym zatrudnieniu: jeśli do moich akcji potrzebne jest powoływanie się na biegłości, to używam perswazji I, kłamstwa II i ekonomii II
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gdyby nie niedawne wydarzenia, jedynie roześmiałby się na sugestię kuzyna, aby zapiąć płaszcz. Teraz jednak nie chciał dokładać mu kolejnego powodu do zmartwień; wystarczyło, że przed dwoma tygodniami zrzucił na barki Rigela troskę o swój stan psychiczny, nie potrzebował zatem dodatkowo niepokoić się zdrowiem fizycznym Perseusa. Obiecał sobie nie być dłużej ciężarem, kotwicą ciągnącą bliskich mu ludzi na dno. Dlatego też posłusznie zapiął płaszcz, przynajmniej do połowy. — Dziwisz im się? — zapytał Rigela, wciąż rozglądając się po twarzach zebranych, ale w jego oczach wyglądali tak samo nędznie. — Och, mogliśmy pomyśleć o tym zanim tu przyszliśmy, teraz byłoby to co najmniej nierozsądne. — nie dość, że mogliby się łatwo wydać, bowiem ktoś mógłby w nich rozpoznać znajomych, których włosów użyliby do eliksiru, to jeszcze Londyn obiegłaby plotka, że lordowie Black kombinują coś niedobrego, podszywając się pod zwykłych szarych obywateli. Nie, eliksir wielosokowy byłby strzałem w kolano, gdy nie mieli zaplecza logistycznego w postaci chociażby miejsca, w którym mogliby przebrać się w coś mniej rzucającego w oczy i dołączyć do zebranych na placu niespostrzeżenie.
Zmarszczył brwi zaskoczony nieco żarliwymi podziękowaniami Wren oraz jej ckliwą opowieścią o ratunku dla nieistniejącego męża (w pierwszej chwili zbity z tropu chciał się nawet oburzyć, że nie powiedziała mu o tym, że wyszła za mąż), zaraz potem na jego usta wpełzł łagodny uśmiech, gdy zrozumiał zasady gry, w którą został wciągnięty. — Ależ nie musi mi pani dziękować, jestem po to, aby leczyć. W Świętym Mungu każdy znajdzie pomoc, bez względu na swe pochodzenie oraz status — odpowiedział pannie Chang. Miał nadzieję, że zrobił to na tyle głośno i wyraźnie, aby osoby stojące najbliżej nich usłyszeli. Może było to nieco zbyt ostentacyjne, jednakże chodziło tylko o efekt — pokazanie się z jak najlepszej strony. — Trzeba więc je zdeptać szybko i dyskretnie — odparł półszeptem, wręczając jej owada. W następnej chwili usłyszał dziecięcą przyśpiewkę za swoimi plecami.
Zupa z trupa, co?
Kusiło go, aby się odwrócić, chwycić za ramię pierwszego lepszego dzieciaka i wypytać go o szczegóły, jednakże powstrzymał się w ostatniej chwili. Być może były to jedyne żarty — okrutne, jednakże wciąż nienacechowane politycznymi motywacjami umysłów zbyt młodych, by pojąć czym właściwie jest polityka — i reakcją mógłby jedynie ośmieszyć siebie oraz Blacków. Stał więc wyprostowany, uśmiechając się jedynie na pożegnanie dawnej sympatii. Kiedy odeszła, zwrócił się zniżonym głosem do Rigela — Słyszałeś to? Chyba znamy już powód społecznej nieufności. Och, niefortunnie się złożyło z tymi egzekucjami...
A zaraz potem do dzieci dołączył męski głos, który wydał się Perseusowi niezwykle znajomy. Uniósł głowę wyżej, starając się dostrzec i zapamiętać twarz Thomasa. Był przy tym śmiertelnie poważny, zacisnął szczękę i zazgrzytał zębami, gdy ze wspomnień zaczęły wyłaniać się pierwsze obrazy listopadowego wczesnego popołudnia. — Znam go. Nie wiem, jak się nazywa, ale go znam. Wiem, gdzie mieszka. — ostatnie zdanie zawisło w powietrzu niczym groźba.
Również tym razem uznał, że nie ma sensu reagować i próbować naprostowywać krzykacza; damy miały swoją ochronę, która szybko go spacyfikuje. Rozejrzał się pośpiesznie, po czym ruszył w głąb tłumu, kiwając głową w stronę kuzyna, aby ten podążył za nim. Miał już swój plan, jednakże wciąż układał w głowie to, co chciał powiedzieć. Nie chciał, aby brzmiało to zbyt sztucznie, a jednocześnie zależało mu na tym, by wieść dotarła do jak największej liczby czarodziejów.
— Muszę przyznać, że z wielkim trudem przychodzi mi patrzenie na to, co wojna zrobiła z Londynem, z całą Anglią — zaczął głośno, zwracając się niby do Rigela, choć w rzeczywistości adresatami jego słów byli wszyscy zebrani wokół nich — Nie tylko głód jest problemem, ale także choroby i urazy... Dlatego wdzięczny jestem za to, że Mung wciąż sprawnie funkcjonuje i każdy może znaleźć w nim pomoc oraz schronienie.
| Rzut na spostrzegawczość (I), aby dostrzec ewentualne osoby potrzebujące pomocy medycznej, przemieszczam się głębiej w tłum.
Zmarszczył brwi zaskoczony nieco żarliwymi podziękowaniami Wren oraz jej ckliwą opowieścią o ratunku dla nieistniejącego męża (w pierwszej chwili zbity z tropu chciał się nawet oburzyć, że nie powiedziała mu o tym, że wyszła za mąż), zaraz potem na jego usta wpełzł łagodny uśmiech, gdy zrozumiał zasady gry, w którą został wciągnięty. — Ależ nie musi mi pani dziękować, jestem po to, aby leczyć. W Świętym Mungu każdy znajdzie pomoc, bez względu na swe pochodzenie oraz status — odpowiedział pannie Chang. Miał nadzieję, że zrobił to na tyle głośno i wyraźnie, aby osoby stojące najbliżej nich usłyszeli. Może było to nieco zbyt ostentacyjne, jednakże chodziło tylko o efekt — pokazanie się z jak najlepszej strony. — Trzeba więc je zdeptać szybko i dyskretnie — odparł półszeptem, wręczając jej owada. W następnej chwili usłyszał dziecięcą przyśpiewkę za swoimi plecami.
Zupa z trupa, co?
Kusiło go, aby się odwrócić, chwycić za ramię pierwszego lepszego dzieciaka i wypytać go o szczegóły, jednakże powstrzymał się w ostatniej chwili. Być może były to jedyne żarty — okrutne, jednakże wciąż nienacechowane politycznymi motywacjami umysłów zbyt młodych, by pojąć czym właściwie jest polityka — i reakcją mógłby jedynie ośmieszyć siebie oraz Blacków. Stał więc wyprostowany, uśmiechając się jedynie na pożegnanie dawnej sympatii. Kiedy odeszła, zwrócił się zniżonym głosem do Rigela — Słyszałeś to? Chyba znamy już powód społecznej nieufności. Och, niefortunnie się złożyło z tymi egzekucjami...
A zaraz potem do dzieci dołączył męski głos, który wydał się Perseusowi niezwykle znajomy. Uniósł głowę wyżej, starając się dostrzec i zapamiętać twarz Thomasa. Był przy tym śmiertelnie poważny, zacisnął szczękę i zazgrzytał zębami, gdy ze wspomnień zaczęły wyłaniać się pierwsze obrazy listopadowego wczesnego popołudnia. — Znam go. Nie wiem, jak się nazywa, ale go znam. Wiem, gdzie mieszka. — ostatnie zdanie zawisło w powietrzu niczym groźba.
Również tym razem uznał, że nie ma sensu reagować i próbować naprostowywać krzykacza; damy miały swoją ochronę, która szybko go spacyfikuje. Rozejrzał się pośpiesznie, po czym ruszył w głąb tłumu, kiwając głową w stronę kuzyna, aby ten podążył za nim. Miał już swój plan, jednakże wciąż układał w głowie to, co chciał powiedzieć. Nie chciał, aby brzmiało to zbyt sztucznie, a jednocześnie zależało mu na tym, by wieść dotarła do jak największej liczby czarodziejów.
— Muszę przyznać, że z wielkim trudem przychodzi mi patrzenie na to, co wojna zrobiła z Londynem, z całą Anglią — zaczął głośno, zwracając się niby do Rigela, choć w rzeczywistości adresatami jego słów byli wszyscy zebrani wokół nich — Nie tylko głód jest problemem, ale także choroby i urazy... Dlatego wdzięczny jestem za to, że Mung wciąż sprawnie funkcjonuje i każdy może znaleźć w nim pomoc oraz schronienie.
| Rzut na spostrzegawczość (I), aby dostrzec ewentualne osoby potrzebujące pomocy medycznej, przemieszczam się głębiej w tłum.
{............................. }
Ce qu'on appelle une raison de vivre , est en
même temps une excellente raison demourir .
même temps une excellente raison de
The member 'Perseus Black' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
Connaught Square
Szybka odpowiedź