Connaught Square
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Connaught Square
To na tym placu znajdującym się w centralnym Londynie przez przeszło 500 lat dokonywano publicznych egzekucji na wrogach państwa, zdrajcach i niewinnych. Szubienicy, która stanowiła główne narzędzie władzy, już nie ma, a plac stanowi tylko ślad na mapie turystycznej, ale wciąż wysłany jest brukiem i obsadzony liczną zielenią, dzięki czemu wielu mieszkańców Londynu wybiera go jako miejsce dla licznych spacerów. Wieczorami, gdy w latarniach zapala się jasne światło, na uliczkach można dostrzec ducha włoskiej tancerki, Marii Taglioni, która Connaught Square niegdyś nazywała swoim domem. Po okolicy krąży plotka, że jest ona tylko iluzją wyczarowaną przez jej zdolnego, angielskiego kochanka.
The member 'James Doe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 6
'k100' : 6
Słowa są jak wiatr i chociaż nigdy nie potrafiła latać, smętna dziewczynka z roztańczonymi stopami przytwierdzonymi do ziemi oraz spojrzeniem sięgającym nieba, tak zefir znanych wersów niósł ją poprzez wygrywaną melodię, pozwalał rozwinąć nieistniejące skrzydła, wyrwać z serca prawdy najszczersze. Tę gorycz wiążącą się z próbą odebrania im głosu, trzymaniem pod ciężkim buciorem władzy i wiarę, że nie ugną nigdy karku, że jeszcze tkwi w nich ta walki iskra. Że jest jeszcze nadzieja. Czy mogła być w tym momencie bardziej naiwna? Ale cofali się, tak jej się wydawało, od zatrutego fałszywą troską oraz trupim jadem straconych skazańców jedzenia, od pozornie czułych dłoni gotowych zapomnieć o ich istnieniu, gdy tylko możne sylwetki znajdą się za drzwiami swych domostw, w których nie szło odnaleźć wojennych wyrzeczeń, jakich to znosić musieli najbiedniejsi mieszkańcy Londynu. Więc śpiewała, czysto, nieco wyżej niż zwykła mówić, ukazując więcej siebie, niż kiedykolwiek ośmieliła się w samym tańcu. I wydawało się, że być może popełniła błąd, że utwór na samo dno ich pociągnie, lecz nagle nie była sama. Tuż obok już James rozchylał usta, przerywając zmowę szeptów, dołączając do niej w niebywałym zgraniu, zachwycając mimowolnie wyjątkową barwą tonu, wzmagając w duszy dziewczęcia raz jeszcze lament przeprosin. I Marcel nie poddał się milczeniu, brak talentu nadrabiając pasją, najprawdziwszym żarem bijącym z niebieskich tęczówek, choć przecież nie mogła ich dostrzec, teraz gdy wciąż tkwili pod mocą zaklęcia. Ale nie była sama, nie była. Bo do nich dołączyli i inni, obcy, a jednak zjednoczeni sprzeciwem wobec prób zagłuszenia, wmawiania im prawd, które nie należały nigdy do nich. Oddajcie nam wolność, oddajcie nam nasze miasto. I nie potrafiła powstrzymać uśmiechu, kiedy oczarowana obserwowała zaklęte ulotki oraz sylwetki odważnie migające w oknach. To wydawało się takie nierzeczywiste w tej okrutnej codzienności, iż nawet kuszące światła Areny, dotąd najmagiczniejszego miejsca z możliwych, nie potrafiły być równie przyciągające jak ten moment. Serce trzepotało w piersi, w uniesieniu, swoistym triumfie, póki niemal nie zamarło. Bo każda odwaga miała tutaj swoją wartość, bo to nie była piękna baśń z pragnień utkana. Piosenka miała swoją cenę, podobnie, jak opadające na ziemię ulotki, a walutą było życie wszystkich niewinnych na placu zgromadzonych. Zbliżały się patrole ściągnięte zamieszaniem i Finnie musiała wykorzystać wszystkie swe pokłady opanowania, żeby nie przerwać, nie pozwolić omotać się strachowi. Musieli ich ostrzec, tylko jak mogła czynić to ona, gdy zaklęcie nań rzucone sprawiało, iż każdy mógł ją usłyszeć? Och. Mruga zaskoczona i podejmuje prędką decyzję, wykorzystując to, czym przyszło jej władać. Silencio miało się ku końcowi, a kiedy już miał nadejść kulminacyjny punkt, ostatnia zwrotka, Finley zmieniła jej treść, najlepiej jak w tej gonitwie myśli mogła.
- I przybyli zakuć w kajdany, ci co pragną nas uciszyć. Uciekajcie, kryjcie się! - śpiewała, wznosząc głos mocniej, urywając gwałtownie pieśń po ostatnim słowie, rękoma usta zasłaniając, nie zezwalając, by dźwięk kolejny z jej gardła wyrwał. Czy pojmą przekaz? Czy ktokolwiek zrozumie, że właśnie znaleźli się w śmiertelnym zagrożeniu? Akrobata właśnie złożył na dłonie swych towarzyszy dziesiątki istnień, które sami tutaj sprowadzili - nie powinni zostawić ich w tej nieświadomości końca. Doe się nie waha, blondynka czuje, jak obok się porusza, zaś sprawiedliwość przyćmiewa na ledwie sekundę lęk o brata, a może wręcz przeciwnie? Thomas rozpozna krew ze swojej krwi, zrozumie ostrzeżenie, wycofa się. Gwiazdy, niech on się wycofa, prosi Finnie niemo, z palcami wciąż do warg przytwierdzonymi. Niech nie robi nic głupiego, niech ucieka, najlepiej jak tylko potrafi. Rzuca ostatnie spojrzenie na plac, nim posyłając im nieme uważajcie, uważajcie, błagam, uważajcie; posłucha się chłopców. Nim wstanie i skulona, bacząc na śnieg oraz lód, panującą pluchę, nazbyt zaznajomiona z wątpliwym gruntem zacznie się przemieszczać ku lewej stronie po dachu, gotowa się skryć za kominem, niepozorna, nieco przestraszona. Bo jak miała pomóc, jeżeli nie mogła rzucać żadnego zaklęcia bez wykrycia swojej obecności? Odciągnie ich uwagę, postanawia raptownie. Ściągnie na siebie marny los, jeżeli będzie do tego zmuszona i być może, umiejętności nabrane w cyrku oraz jeden niewielki dodatek, pomogą się jej wymknąć bezpiecznie. Uda się, musi się udać. Prawda?
| śpiew II, skradanie I, rzucam nazaćmę spostrzegawczość (I) żeby sprawdzić przez kilka sekund, jak się Thomas bawi tam na dole i czy ktokolwiek zrozumiał moje ostrzeżenie
- I przybyli zakuć w kajdany, ci co pragną nas uciszyć. Uciekajcie, kryjcie się! - śpiewała, wznosząc głos mocniej, urywając gwałtownie pieśń po ostatnim słowie, rękoma usta zasłaniając, nie zezwalając, by dźwięk kolejny z jej gardła wyrwał. Czy pojmą przekaz? Czy ktokolwiek zrozumie, że właśnie znaleźli się w śmiertelnym zagrożeniu? Akrobata właśnie złożył na dłonie swych towarzyszy dziesiątki istnień, które sami tutaj sprowadzili - nie powinni zostawić ich w tej nieświadomości końca. Doe się nie waha, blondynka czuje, jak obok się porusza, zaś sprawiedliwość przyćmiewa na ledwie sekundę lęk o brata, a może wręcz przeciwnie? Thomas rozpozna krew ze swojej krwi, zrozumie ostrzeżenie, wycofa się. Gwiazdy, niech on się wycofa, prosi Finnie niemo, z palcami wciąż do warg przytwierdzonymi. Niech nie robi nic głupiego, niech ucieka, najlepiej jak tylko potrafi. Rzuca ostatnie spojrzenie na plac, nim posyłając im nieme uważajcie, uważajcie, błagam, uważajcie; posłucha się chłopców. Nim wstanie i skulona, bacząc na śnieg oraz lód, panującą pluchę, nazbyt zaznajomiona z wątpliwym gruntem zacznie się przemieszczać ku lewej stronie po dachu, gotowa się skryć za kominem, niepozorna, nieco przestraszona. Bo jak miała pomóc, jeżeli nie mogła rzucać żadnego zaklęcia bez wykrycia swojej obecności? Odciągnie ich uwagę, postanawia raptownie. Ściągnie na siebie marny los, jeżeli będzie do tego zmuszona i być może, umiejętności nabrane w cyrku oraz jeden niewielki dodatek, pomogą się jej wymknąć bezpiecznie. Uda się, musi się udać. Prawda?
| śpiew II, skradanie I, rzucam na
Jak ja Cię obronię i po czyjej stronie
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
Stanąć mam dziś, gdy oczu wrogich sto?
The member 'Finley Jones' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Planowały tą akcję od dłuższego czasu. Kiedy mężczyźni walczyli na wojnie ich obowiązkiem było wspieranie tych, którzy ucierpieli w jej wyniku. Gdyby nie buntownicy i ich mrzonki o tym, że każdy może być równy nie byliby tu dzisiaj. Nie rozumiała dlaczego dalej chcieli żyć w strachu, w ukryciu przed mugolami. Nie to jednak teraz było ważne. Miała zadanie do wykonania i poczucie misji. Arystokracja zawsze na swoich barkach nosiła odpowiedzialność za innych. Mieli być światem przewodnim, wskazywać odpowiedni kierunek i to właśnie robili.
Zimowe podzielenie się posiłkiem miało na celu nie tylko wspomożenie ubogich ale również wybadanie nastrojów wśród mieszkańców Londynu. W czasie rozmowy z Cygnusem Blackiem rozprawiali właśnie o tym jak zrozumieć potrzeby innych skoro nie zna się ich sytuacji życiowej czy problemów, z którymi właśnie się zmagają. Teraz na placu mieli okazję się dokładnie wywiedzieć jak wygląda sytuacja i zaplanować kolejne działania w kraju już z precyzją, a nie po omacku.
Kiedy pozbyła się szczura i mogła odetchnąć ze spokojem rozejrzała się po placu widząc jak Evandra i Aquila wchodzą w tłum rozmawiając z ludźmi. Nie uszło jej uwadze, że podobnie zachował się Maghnus co ją ucieszyło, bowiem im więcej szlachetnie urodzonych wśród prostych ludzi tym lepiej. Niech zobaczą w nich człowieka, a nie figury na piedestale. Musiały łagodzić obraz wojny, a takie akcje napawały nadzieją. Niestety śpiew, który usłyszała zmroził krew w jej żyłach. Obejrzała się na Augustusa Rookwooda upewniając się, że on też słyszy ten śpiew. Nie wiedziała skąd dochodził, ale był uderzony w akcję, która miała miejsce.
Nie słyszała okrzyków Thomasa, była zbyt daleko ale poruszenie już nie uszło jej uwadze. Nie mogła stać jak ten kołek, działanie zmienia świat, a nie jego obserwacja więc zwróciła się do Rookwooda.
-Pójdę między ludzi. – Poinformowała go, po czym tak właśnie zrobiła. Skierowała się do tych, którzy byli najbliżej wozów przybierając na jasnej twarzy delikatny uśmiech. –Czy potrzebujecie jakieś pomocy? Czy możemy was wesprzeć w jakiś sposób? – Zapytała szare twarze z pustymi spojrzeniami, w których na pewno kiedyś tliło się życie, ale iskierki w wyniku głodu i biedy zgasły. Jak przywrócić radość temu miastu? Jak sprawić, żeby odżyło, żeby ludzie dostrzegli jasną przyszłość? Obejrzała się na innych mieszkańców i łagodnym głosem zwróciła się do nich. –Weźcie też dla swoich bliskich. Nikt dzisiaj nie powinien być głodny.
Dostrzegła grupkę dzieci tłoczących się przy matce, tak przynajmniej zakładała. Podeszła do nich i kucnęła przed nimi.
-A wiecie, że mamy też ciasto? – Zagadnęła je chcąc wzbudzić w dzieciach ciekawość i ośmielić je trochę. Widziała w ich buziach spojrzenia Oriany i Ariany, Mariusa, Melody… wszystkich dzieci, które zamieszkiwały Durham Castle, a które przecież nie dość, że miały dach nad głową to codziennie ciepłe jedzenie. Nie musiały niczym się martwić. To dzieci były ich przyszłością, należało się na nich skupić. W głowie lady Burke zakiełkowała myśl, którą miała w niedalekiej przyszłości przedyskutować z bratem i bratową.
|Idę między ludzi, kokieteria I, perswazja II
Zimowe podzielenie się posiłkiem miało na celu nie tylko wspomożenie ubogich ale również wybadanie nastrojów wśród mieszkańców Londynu. W czasie rozmowy z Cygnusem Blackiem rozprawiali właśnie o tym jak zrozumieć potrzeby innych skoro nie zna się ich sytuacji życiowej czy problemów, z którymi właśnie się zmagają. Teraz na placu mieli okazję się dokładnie wywiedzieć jak wygląda sytuacja i zaplanować kolejne działania w kraju już z precyzją, a nie po omacku.
Kiedy pozbyła się szczura i mogła odetchnąć ze spokojem rozejrzała się po placu widząc jak Evandra i Aquila wchodzą w tłum rozmawiając z ludźmi. Nie uszło jej uwadze, że podobnie zachował się Maghnus co ją ucieszyło, bowiem im więcej szlachetnie urodzonych wśród prostych ludzi tym lepiej. Niech zobaczą w nich człowieka, a nie figury na piedestale. Musiały łagodzić obraz wojny, a takie akcje napawały nadzieją. Niestety śpiew, który usłyszała zmroził krew w jej żyłach. Obejrzała się na Augustusa Rookwooda upewniając się, że on też słyszy ten śpiew. Nie wiedziała skąd dochodził, ale był uderzony w akcję, która miała miejsce.
Nie słyszała okrzyków Thomasa, była zbyt daleko ale poruszenie już nie uszło jej uwadze. Nie mogła stać jak ten kołek, działanie zmienia świat, a nie jego obserwacja więc zwróciła się do Rookwooda.
-Pójdę między ludzi. – Poinformowała go, po czym tak właśnie zrobiła. Skierowała się do tych, którzy byli najbliżej wozów przybierając na jasnej twarzy delikatny uśmiech. –Czy potrzebujecie jakieś pomocy? Czy możemy was wesprzeć w jakiś sposób? – Zapytała szare twarze z pustymi spojrzeniami, w których na pewno kiedyś tliło się życie, ale iskierki w wyniku głodu i biedy zgasły. Jak przywrócić radość temu miastu? Jak sprawić, żeby odżyło, żeby ludzie dostrzegli jasną przyszłość? Obejrzała się na innych mieszkańców i łagodnym głosem zwróciła się do nich. –Weźcie też dla swoich bliskich. Nikt dzisiaj nie powinien być głodny.
Dostrzegła grupkę dzieci tłoczących się przy matce, tak przynajmniej zakładała. Podeszła do nich i kucnęła przed nimi.
-A wiecie, że mamy też ciasto? – Zagadnęła je chcąc wzbudzić w dzieciach ciekawość i ośmielić je trochę. Widziała w ich buziach spojrzenia Oriany i Ariany, Mariusa, Melody… wszystkich dzieci, które zamieszkiwały Durham Castle, a które przecież nie dość, że miały dach nad głową to codziennie ciepłe jedzenie. Nie musiały niczym się martwić. To dzieci były ich przyszłością, należało się na nich skupić. W głowie lady Burke zakiełkowała myśl, którą miała w niedalekiej przyszłości przedyskutować z bratem i bratową.
|Idę między ludzi, kokieteria I, perswazja II
May god have mercy on my enemies
'cause I won't
'cause I won't
Primrose Burke
Zawód : Badacz artefaktów, twórca talizmanów, Dama
Wiek : 23
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Problem wyjątków od reguł polega na ustaleniu granicy.
OPCM : 4 +1
UROKI : 1
ALCHEMIA : 29 +2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 6 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Rycerze Walpurgii
Poczęstowana zupą staruszka zareagowała bardziej niż entuzjastycznie, a jej dłoń zacisnęła się na rękawie Maghnusa z siłą, o jaką by jej nie podejrzewał. Uśmiechnął się do niej ciepło, tego dnia mieli wszak topić lód skuwający serca sceptycznej londyńskiej społeczności.
- Oczywiście, to nie będzie problem - odezwał się przyjaznym głosem, wzrokiem odbiegając w stronę wozu. - Proszę zaczekać przy jedzeniu, wystarczy go dla wszystkich, a za chwilę pomożemy pani zanieść strawę do domu. Mąż również nie będzie głodny - my, bo brzmi to pięknie i zrównuje nieprzystępną warstwę społeczną z gminem, a że szlachta nie uczyni tego osobiście, nie miało to już żadnego znaczenia; najważniejsze, by jedzenie faktycznie trafiło do zatrzymanego przez chorobę staruszka. Odszukał spojrzeniem Rookwooda i poczekał, aż ten się zbliży. - Augustusie, byłbyś tak miły i pomógł pani zanieść jedzenie dla jej męża? - zapytał czarodzieja, licząc na jego pomoc. Tak wysuniętej prośby staruszki nie wypadało ignorować, niech wszyscy naokoło widzą jak troszczą się o ludzi. - Zapamiętaj proszę adres, byśmy mogli później posłać po uzdrowiciela - dodał jeszcze, pragnąc zapewnić parze kompleksową pomoc, również w kwestii dotyku meduzy. Poczekał, aż uścisk na jego ramieniu zelżeje i zwrócił się do pozostałych ludzi, a zewsząd otoczyły go historie o niedoli, rosnących cenach i braku pracy. Pokiwał głową ze zbolałą miną, bo chociaż on sam nigdy w życiu nie musiał zastanawiać się nad tym, co prawdziwie znaczy być biednym, był w stanie wyobrazić sobie jakby się czuł, gdyby z jakiegoś powodu Piórko Feniksa przestało istnieć. Potrafił się z nimi utożsamić - na swój sposób.
- Czy nie zechciałby pan pracować w klubie w Kensington? Proszę przyjść na rozmowę do Piórka Feniksa, trzeciego stycznia o dziesiątej rano. Żonę również zapraszam, jeśli będzie chętna - zaproponował mężczyźnie opowiadającego o utraconym pubie, lecz po chwili ilość próśb i mnogość głosów zaczęła przerastać jego możliwości. - Sprawa jest zbyt poważna, by podejmować pochopne kroki. Całość musi zostać dokładnie zaplanowana, by nikt potrzebujący nie został bez pomocy - zawyrokował donośnym głosem, z którego biło przekonanie co do słuszności wypowiadanych słów i skutecznej realizacji tych zamierzeń. - Wypatrujcie informacji w gazetach. Walczący Mag niezwłocznie poinformuje o podjętych przez nas działaniach i zawrze wszelkie instrukcje gdzie i kiedy powinniście się zgłosić - gazety były przecież najlepszym źródłem informacji, a jeśli ludność wyczekująca informacji na temat pośrednictwa pracy przeczyta propagandowe treści; tym lepiej.
Usilnie ignorował rozbrzmiewające coraz głośniej dźwięki piosenki, starając się nakłonić tym samym otaczającą go grupę do tego samego, starał się ignorować również ulotki lecące z okien okolicznych kamienic, jednak odnotowywał te zdarzenia z pełną czujnością - podobnie zresztą jak pojawienie się u pobliskiego wyjścia z placu umundurowanych sylwetek. Z jednej strony interwencja patrolu była w pełni zrozumiała, cała akcja zaczęła przeobrażać się w jakąś farsę, która musiała zwrócić na siebie uwagę wszystkich w okolicy, lecz z drugiej strony źle ukierunkowana agresja służb mundurowych i próby pacyfikacji wszystkich obecnych na placu, zniweczyłyby tylko wszystkie ich próby i starania. Czy patrol widziały również organizatorki? Nie mógł być pewny, od wozów i podestu oddzielało go kilka rzędów ludzi, ale nie zamierzał tracić czasu na upewnianie się, gdy byli zaledwie o jeden dźwięk gwizdka od krwawej jatki. Skrzyżował spojrzenie z Craigiem i skinął mu głową znacząco, pewny tego, że myślą podobnie i że i on zadba o prawidłową koordynację działań służb przy przeciwległym wyjściu z placu. Momentalnie ruszył w kierunku patrolu, by prześlizgując spojrzeniem po odznaczeniach na mundurach, szybko odnaleźć osobę o najwyższym stopniu.
- Dobrze, że przyszliście - zwrócił się do nich, nawiązując kontakt wzrokowy z mężczyzną, który jego zdaniem dowodził grupą. - Lord Maghnus Bulstrode - przedstawił się, by faktycznie go wysłuchali, zamiast wyminąć i zignorować. - Na prośbę lorda nestora Rosier - szafował kolejnym, jeszcze większym nazwiskiem, by patrol miał pewność co do autorytetu, jaki za nim przemawia. - dbaliśmy o spokojny przebieg dnia, jednak szlachetna akcja lady Black, Rosier i Burke jest zakłócana przez rebeliantów - chuliganów, wywrotowców, zdrajców; dokładne personalia ani terminologia nie były istotne, ktoś zakłócał przebieg skrzętnie planowanej akcji i chciał ją zniweczyć. Nie mogli na to pozwolić. - Kryją się gdzieś w tłumie, pewnie będą próbowali zbiec. Otoczcie plac, nie pozwólcie im się wydostać - przedstawiał sytuację z pełnym zdecydowaniem i niby niedbałym gestem poprawił poły płaszcza, zwracając tym samym uwagę na wbitą w materiał rodową broszę w kształcie złotej maski teatralnej otoczonej trzema pięcioramiennymi gwiazdami, tak na wypadek, gdyby jeszcze nie wiedzieli, z kim mają do czynienia i gdyby mieli wątpliwości czy powinni go słuchać. - Posilających się ludzi zostawcie w spokoju, niczym nie zawinili i nie powinni ucierpieć, to o ich bezpieczeństwo musicie zadbać - podkreślił dobitnie chęć pokojowego traktowania londyńczyków, którzy przyszli po prostu zjeść ciepły posiłek i nie angażować się w rebelianckie zagrywki. To do nich była skierowana dzisiejsza akcja, to oni musieli odczuć, że błękitna krew o nich pamięta i dba o ich dobrobyt. - Ujmijcie wszystkich śpiewających, wejdźcie do wszystkich kamienic otaczających plac i aresztujcie wszystkich odpowiedzialnych za rozrzucanie ulotek. Wszystkich, co do jednego. To jest wasz priorytet - wypowiedział ostatni imperatyw, wciąż krzyżując spojrzenie piwnych tęczówek ze spojrzeniem dowodzącego. Twarz Maghnusa miała zacięty wyraz, a oczy błyszczały chłodno. - Rozczarowanie nas, Rycerzy Walpurgii - podkreślił dosadnie, by nie mieli wątpliwości, że i on oficjalnie już reprezentował to ugrupowanie. - będzie jednocześnie rozczarowaniem Ministra Malfoya oraz Śmierciożerców - dodał na koniec, by dodatkowo ich zmotywować. Niech wiedzą w czyim imieniu działali, niech wiedzą kto w ostatecznym rozrachunku będzie chwalił ich zasługi lub rozliczał uchybienia. - Do dzieła, nie traćcie czasu.
- Oczywiście, to nie będzie problem - odezwał się przyjaznym głosem, wzrokiem odbiegając w stronę wozu. - Proszę zaczekać przy jedzeniu, wystarczy go dla wszystkich, a za chwilę pomożemy pani zanieść strawę do domu. Mąż również nie będzie głodny - my, bo brzmi to pięknie i zrównuje nieprzystępną warstwę społeczną z gminem, a że szlachta nie uczyni tego osobiście, nie miało to już żadnego znaczenia; najważniejsze, by jedzenie faktycznie trafiło do zatrzymanego przez chorobę staruszka. Odszukał spojrzeniem Rookwooda i poczekał, aż ten się zbliży. - Augustusie, byłbyś tak miły i pomógł pani zanieść jedzenie dla jej męża? - zapytał czarodzieja, licząc na jego pomoc. Tak wysuniętej prośby staruszki nie wypadało ignorować, niech wszyscy naokoło widzą jak troszczą się o ludzi. - Zapamiętaj proszę adres, byśmy mogli później posłać po uzdrowiciela - dodał jeszcze, pragnąc zapewnić parze kompleksową pomoc, również w kwestii dotyku meduzy. Poczekał, aż uścisk na jego ramieniu zelżeje i zwrócił się do pozostałych ludzi, a zewsząd otoczyły go historie o niedoli, rosnących cenach i braku pracy. Pokiwał głową ze zbolałą miną, bo chociaż on sam nigdy w życiu nie musiał zastanawiać się nad tym, co prawdziwie znaczy być biednym, był w stanie wyobrazić sobie jakby się czuł, gdyby z jakiegoś powodu Piórko Feniksa przestało istnieć. Potrafił się z nimi utożsamić - na swój sposób.
- Czy nie zechciałby pan pracować w klubie w Kensington? Proszę przyjść na rozmowę do Piórka Feniksa, trzeciego stycznia o dziesiątej rano. Żonę również zapraszam, jeśli będzie chętna - zaproponował mężczyźnie opowiadającego o utraconym pubie, lecz po chwili ilość próśb i mnogość głosów zaczęła przerastać jego możliwości. - Sprawa jest zbyt poważna, by podejmować pochopne kroki. Całość musi zostać dokładnie zaplanowana, by nikt potrzebujący nie został bez pomocy - zawyrokował donośnym głosem, z którego biło przekonanie co do słuszności wypowiadanych słów i skutecznej realizacji tych zamierzeń. - Wypatrujcie informacji w gazetach. Walczący Mag niezwłocznie poinformuje o podjętych przez nas działaniach i zawrze wszelkie instrukcje gdzie i kiedy powinniście się zgłosić - gazety były przecież najlepszym źródłem informacji, a jeśli ludność wyczekująca informacji na temat pośrednictwa pracy przeczyta propagandowe treści; tym lepiej.
Usilnie ignorował rozbrzmiewające coraz głośniej dźwięki piosenki, starając się nakłonić tym samym otaczającą go grupę do tego samego, starał się ignorować również ulotki lecące z okien okolicznych kamienic, jednak odnotowywał te zdarzenia z pełną czujnością - podobnie zresztą jak pojawienie się u pobliskiego wyjścia z placu umundurowanych sylwetek. Z jednej strony interwencja patrolu była w pełni zrozumiała, cała akcja zaczęła przeobrażać się w jakąś farsę, która musiała zwrócić na siebie uwagę wszystkich w okolicy, lecz z drugiej strony źle ukierunkowana agresja służb mundurowych i próby pacyfikacji wszystkich obecnych na placu, zniweczyłyby tylko wszystkie ich próby i starania. Czy patrol widziały również organizatorki? Nie mógł być pewny, od wozów i podestu oddzielało go kilka rzędów ludzi, ale nie zamierzał tracić czasu na upewnianie się, gdy byli zaledwie o jeden dźwięk gwizdka od krwawej jatki. Skrzyżował spojrzenie z Craigiem i skinął mu głową znacząco, pewny tego, że myślą podobnie i że i on zadba o prawidłową koordynację działań służb przy przeciwległym wyjściu z placu. Momentalnie ruszył w kierunku patrolu, by prześlizgując spojrzeniem po odznaczeniach na mundurach, szybko odnaleźć osobę o najwyższym stopniu.
- Dobrze, że przyszliście - zwrócił się do nich, nawiązując kontakt wzrokowy z mężczyzną, który jego zdaniem dowodził grupą. - Lord Maghnus Bulstrode - przedstawił się, by faktycznie go wysłuchali, zamiast wyminąć i zignorować. - Na prośbę lorda nestora Rosier - szafował kolejnym, jeszcze większym nazwiskiem, by patrol miał pewność co do autorytetu, jaki za nim przemawia. - dbaliśmy o spokojny przebieg dnia, jednak szlachetna akcja lady Black, Rosier i Burke jest zakłócana przez rebeliantów - chuliganów, wywrotowców, zdrajców; dokładne personalia ani terminologia nie były istotne, ktoś zakłócał przebieg skrzętnie planowanej akcji i chciał ją zniweczyć. Nie mogli na to pozwolić. - Kryją się gdzieś w tłumie, pewnie będą próbowali zbiec. Otoczcie plac, nie pozwólcie im się wydostać - przedstawiał sytuację z pełnym zdecydowaniem i niby niedbałym gestem poprawił poły płaszcza, zwracając tym samym uwagę na wbitą w materiał rodową broszę w kształcie złotej maski teatralnej otoczonej trzema pięcioramiennymi gwiazdami, tak na wypadek, gdyby jeszcze nie wiedzieli, z kim mają do czynienia i gdyby mieli wątpliwości czy powinni go słuchać. - Posilających się ludzi zostawcie w spokoju, niczym nie zawinili i nie powinni ucierpieć, to o ich bezpieczeństwo musicie zadbać - podkreślił dobitnie chęć pokojowego traktowania londyńczyków, którzy przyszli po prostu zjeść ciepły posiłek i nie angażować się w rebelianckie zagrywki. To do nich była skierowana dzisiejsza akcja, to oni musieli odczuć, że błękitna krew o nich pamięta i dba o ich dobrobyt. - Ujmijcie wszystkich śpiewających, wejdźcie do wszystkich kamienic otaczających plac i aresztujcie wszystkich odpowiedzialnych za rozrzucanie ulotek. Wszystkich, co do jednego. To jest wasz priorytet - wypowiedział ostatni imperatyw, wciąż krzyżując spojrzenie piwnych tęczówek ze spojrzeniem dowodzącego. Twarz Maghnusa miała zacięty wyraz, a oczy błyszczały chłodno. - Rozczarowanie nas, Rycerzy Walpurgii - podkreślił dosadnie, by nie mieli wątpliwości, że i on oficjalnie już reprezentował to ugrupowanie. - będzie jednocześnie rozczarowaniem Ministra Malfoya oraz Śmierciożerców - dodał na koniec, by dodatkowo ich zmotywować. Niech wiedzą w czyim imieniu działali, niech wiedzą kto w ostatecznym rozrachunku będzie chwalił ich zasługi lub rozliczał uchybienia. - Do dzieła, nie traćcie czasu.
half gods are worshipped
in wine and flowers
in wine and flowers
real gods require blood
Maghnus Bulstrode
Zawód : badacz starożytnych run, były łamacz klątw, cień i ciężka ręka w Piórku Feniksa
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
gore and glory
go hand in hand
go hand in hand
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Śmielszy ton dziewczynki wywołał na twarzy Evandry szerszy uśmiech. Wybrudzona wciąż buzia budziła rozczulenie, na jakim przyłapywała się czasem w obecności Evana. Choć z tak małym chłopcem trudno było budować więź, nauczać, sprawdzić się w roli rodzica, to na widok dziewczęcych, błyszczących oczu, w sercu półwili pojawiło się już nowe pragnienie
- Oczywiście, słońce. Proszę, weź też dla rodzeństwa. - Wręczyła dziecku kolejne dwa kawałki ciasta, kierując je zgodnie ze słowami Elviry do dalszych stołów.
Pannę Chang dostrzegła dopiero w momencie, w którym Elvira zwróciła na nią uwagę. Uniosła bystre spojrzenie na kłaniającą się jej młodą kobietę o orientalnych rysach twarzy, zastanawiając się czy już wcześniej miała okazję ją poznać. Olśnienie przyszło niczym za dotknięciem różdżki, kiedy przed oczami Evandry pojawiło się wspomnienie sprzed wielu lat. Pierwszy rok w Hogwarcie i pierwszy szlaban, godziny spędzone na odkurzaniu pucharów, jakże niegodne zadanie dla tak szlachetnej panny - a wszystko to za sprawą niewiele starszej koleżanki ze Slytherinu, zaufanej znajomej, Wren Chang.
- Cieszę się, że możemy tu dziś panią gościć - przywitała ją, gdy ta skłoniła się po jakże serdecznych słowach. Lady Rosier nie miała w zwyczaju długo żywić urazy, więc kiedy tylko dostrzegła wyciąganą ze strony Wren dłoń, pochwyciła ją, wybaczając przewinienia. Mówiła do niej szczerze, ciesząc się także z ich spotkania po latach. Liczyła na to, że po tym wydarzeniu będą miały jeszcze okazję, by porozmawiać.
Stojąc wciąż blisko Elviry usłyszała jej zadane szeptem pytanie. - Rookwood wspomniał, że to miejsce może być pełne osób bezdomnych - mruknęła w odpowiedzi zanim sięgnęła po kolejne porcje, by przekazywać je na ręce innych osób. - Ale też że nie należy tracić czujności. - Na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech, żeby nikt, kto akurat na nią w tym momencie spojrzał, nie domyślił się istoty poruszanego przez nie tematu.
To Kent mogłaś sobie darować, miało mówić ukradkowe spojrzenie, które wylądowało na jasnowłosej czarownicy w reakcji na jej przekonywania tłumu. Odruchowo zerknęła na kamienice, których okna zaczęły otwierać się szeroko. Sześć nieznanych jej osób wychyliło się na balkony i parapety, rozrzucając kartki szarego papieru, z których jedna z nich wylądowała tuż obok niej. Nim ulotka zniknęła zmięta w dłoni Elviry, zdążyła dostrzec wymowną ilustrację oraz nadrukowany wytłuszczonymi literami napis. Evandra ściągnęła brwi w rozdrażnieniu i ponownie sięgnęła wzrokiem na budynki, jakby chciała zapamiętać przesłonięte daszkami kaszkietów twarze. I kto w to uwierzy? pytała samą siebie, uważając zebranych na placu ludzi za inteligentnych, jednak tworzące się coraz większe zamieszanie budziło wątpliwości. Wokół było wielu czarodziejów, których zadaniem było pilnować porządku, lady Rosier odepchnęła więc od siebie chęć wejścia w tłum i przyjęła wręczony jej przez Elvirę kawałek ciasta. Podała go stojącemu obok mieszkańcowi Londynu, po czym czym sięgnęła po kolejne talerzyki z zamiarem dalszego wydawania posiłków. - Proszę, wystarczy dla wszystkich.
- Oczywiście, słońce. Proszę, weź też dla rodzeństwa. - Wręczyła dziecku kolejne dwa kawałki ciasta, kierując je zgodnie ze słowami Elviry do dalszych stołów.
Pannę Chang dostrzegła dopiero w momencie, w którym Elvira zwróciła na nią uwagę. Uniosła bystre spojrzenie na kłaniającą się jej młodą kobietę o orientalnych rysach twarzy, zastanawiając się czy już wcześniej miała okazję ją poznać. Olśnienie przyszło niczym za dotknięciem różdżki, kiedy przed oczami Evandry pojawiło się wspomnienie sprzed wielu lat. Pierwszy rok w Hogwarcie i pierwszy szlaban, godziny spędzone na odkurzaniu pucharów, jakże niegodne zadanie dla tak szlachetnej panny - a wszystko to za sprawą niewiele starszej koleżanki ze Slytherinu, zaufanej znajomej, Wren Chang.
- Cieszę się, że możemy tu dziś panią gościć - przywitała ją, gdy ta skłoniła się po jakże serdecznych słowach. Lady Rosier nie miała w zwyczaju długo żywić urazy, więc kiedy tylko dostrzegła wyciąganą ze strony Wren dłoń, pochwyciła ją, wybaczając przewinienia. Mówiła do niej szczerze, ciesząc się także z ich spotkania po latach. Liczyła na to, że po tym wydarzeniu będą miały jeszcze okazję, by porozmawiać.
Stojąc wciąż blisko Elviry usłyszała jej zadane szeptem pytanie. - Rookwood wspomniał, że to miejsce może być pełne osób bezdomnych - mruknęła w odpowiedzi zanim sięgnęła po kolejne porcje, by przekazywać je na ręce innych osób. - Ale też że nie należy tracić czujności. - Na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech, żeby nikt, kto akurat na nią w tym momencie spojrzał, nie domyślił się istoty poruszanego przez nie tematu.
To Kent mogłaś sobie darować, miało mówić ukradkowe spojrzenie, które wylądowało na jasnowłosej czarownicy w reakcji na jej przekonywania tłumu. Odruchowo zerknęła na kamienice, których okna zaczęły otwierać się szeroko. Sześć nieznanych jej osób wychyliło się na balkony i parapety, rozrzucając kartki szarego papieru, z których jedna z nich wylądowała tuż obok niej. Nim ulotka zniknęła zmięta w dłoni Elviry, zdążyła dostrzec wymowną ilustrację oraz nadrukowany wytłuszczonymi literami napis. Evandra ściągnęła brwi w rozdrażnieniu i ponownie sięgnęła wzrokiem na budynki, jakby chciała zapamiętać przesłonięte daszkami kaszkietów twarze. I kto w to uwierzy? pytała samą siebie, uważając zebranych na placu ludzi za inteligentnych, jednak tworzące się coraz większe zamieszanie budziło wątpliwości. Wokół było wielu czarodziejów, których zadaniem było pilnować porządku, lady Rosier odepchnęła więc od siebie chęć wejścia w tłum i przyjęła wręczony jej przez Elvirę kawałek ciasta. Podała go stojącemu obok mieszkańcowi Londynu, po czym czym sięgnęła po kolejne talerzyki z zamiarem dalszego wydawania posiłków. - Proszę, wystarczy dla wszystkich.
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Cygnus nawet się ucieszył. Jak na razie szło dobrze. Biedni może z początku nie będą chcieli przyznać, że ta inicjatywa im pomogła. Pewnie przez jakiś czas będą myśleli o słuszności dzisiejszych działań, ale jedno było faktem, nie wrócą do domu głodni. Liczył na rozgłos, że słowo pójdzie w świat i społeczeństwo zobaczy w arystokracji to co powinni, czyli przewodników i dobrych ludzi.
Obserwował jak Aquilia zajmowała się dziewczynką i dbała o nią. Pokazanie się z dobrej, ludzkiej strony było najlepszym zagraniem. Ta akcja ograniczała działania zdrajców i mogli tylko poniżyć się do manipulacji. Nie mogli nikomu nic zrobić bo byłaby to jawna szkoda dla ludności co staranie można by wykorzystać w mediach. Nawet jak przewidzieli ich działania, nie byli wstanie im przeciwdziałać. „Zaatakowali” i teraz trzeba było odpowiednio odpowiedzieć na ten atak. Kiedy kartki papieru spadały z nieba złapał za jedną. Był na nim ten sam rysunek jaki zobaczył wcześniej. Naprawdę był zawiedziony tym całym Zakonem. Ci którzy nazywają się wybawicielami czarodziejów i mugoli upadli tak nisko, że muszą uciekać się do czystych manipulacji i oszustw, aby udowodnić swoich racji. Hipokryzja na całego.
Cygnus postanowił przeciwdziałać. Podszedł do stoiska z jedzeniem, wziął stamtąd jeden kubek i nalał do niego zupy z garnka. Ruszył w stronę sceny i wszedł na nią. Pomógł wejść także Aquili, spodziewał się, że siostra także będzie chciała przemówić do tłumu.
- Szanowni Państwo! Nazywam się Cygnus Black i jestem pracownikiem Ministerstwa Magii. W imieniu swoim, mojej rodziny i Ministerstwa Magii, mogę zapewnić że nie macie się czego obawiać. Kartki, które właśnie spadły z nieba to czysta, bezwzględna manipulacja ze strony terrorystycznej organizacji zwanej Zakonem Feniksa. Spójrzcie na nie, czy to nie jest dziwne iż udało im się wyprodukować ich aż tyle? Nie wydaje mi się. - rozgląda się po tłumie robiąc wymowną przerwę w celu podbudowania napięcia. - Mają was za idiotów. Wywołali wojnę odbierając wam wielu bliskich, pozbywając pracy, a nawet całych majątków, teraz nawet chcą zabronić wam jeść, ale my na to im nie pozwolimy. Macie swoje prawa i będziemy za nie walczyć, aby nie odebrano wam kolejnych bliskich. Te ulotki są zaplanowaną akcją aby wywołać zamieszanie i spowodować chaos. Ta terrorystyczna organizacja wydała fundusze na tworzenie ulotek i przeprowadzili ten zamach, zamiast wspomóc finansowo i kupić większą ilość żywności. Nie musicie wierzyć mi na słowo, mam jednak nadzieję że przekonam was czynami. – swoją przemowę powiedział bardzo głośno, aby jak najwięcej osób go usłyszało. Podczas mówienia utrzymywał kontakt wzrokowy z tłumem, nie patrząc nigdzie w tło. Podczas takich donośnych, emocjonalnych przemów ważne było utrzymywanie kontaktu wzrokowego w celu nawiązania więzi. Po przemowie wypił zupę, którą miał w kubku. – Ciepły, smaczny i pożywny posiłek. – dodał na sam koniec oddając pałeczkę siostrze. Jego zdaniem zjedzenie tego samego dania co dostają było dobrym zagraniem. Postawił tezę i ją udowodnił. Nic w tej zupie nie było oprócz czystego jedzenia.
| Perswazja III
Obserwował jak Aquilia zajmowała się dziewczynką i dbała o nią. Pokazanie się z dobrej, ludzkiej strony było najlepszym zagraniem. Ta akcja ograniczała działania zdrajców i mogli tylko poniżyć się do manipulacji. Nie mogli nikomu nic zrobić bo byłaby to jawna szkoda dla ludności co staranie można by wykorzystać w mediach. Nawet jak przewidzieli ich działania, nie byli wstanie im przeciwdziałać. „Zaatakowali” i teraz trzeba było odpowiednio odpowiedzieć na ten atak. Kiedy kartki papieru spadały z nieba złapał za jedną. Był na nim ten sam rysunek jaki zobaczył wcześniej. Naprawdę był zawiedziony tym całym Zakonem. Ci którzy nazywają się wybawicielami czarodziejów i mugoli upadli tak nisko, że muszą uciekać się do czystych manipulacji i oszustw, aby udowodnić swoich racji. Hipokryzja na całego.
Cygnus postanowił przeciwdziałać. Podszedł do stoiska z jedzeniem, wziął stamtąd jeden kubek i nalał do niego zupy z garnka. Ruszył w stronę sceny i wszedł na nią. Pomógł wejść także Aquili, spodziewał się, że siostra także będzie chciała przemówić do tłumu.
- Szanowni Państwo! Nazywam się Cygnus Black i jestem pracownikiem Ministerstwa Magii. W imieniu swoim, mojej rodziny i Ministerstwa Magii, mogę zapewnić że nie macie się czego obawiać. Kartki, które właśnie spadły z nieba to czysta, bezwzględna manipulacja ze strony terrorystycznej organizacji zwanej Zakonem Feniksa. Spójrzcie na nie, czy to nie jest dziwne iż udało im się wyprodukować ich aż tyle? Nie wydaje mi się. - rozgląda się po tłumie robiąc wymowną przerwę w celu podbudowania napięcia. - Mają was za idiotów. Wywołali wojnę odbierając wam wielu bliskich, pozbywając pracy, a nawet całych majątków, teraz nawet chcą zabronić wam jeść, ale my na to im nie pozwolimy. Macie swoje prawa i będziemy za nie walczyć, aby nie odebrano wam kolejnych bliskich. Te ulotki są zaplanowaną akcją aby wywołać zamieszanie i spowodować chaos. Ta terrorystyczna organizacja wydała fundusze na tworzenie ulotek i przeprowadzili ten zamach, zamiast wspomóc finansowo i kupić większą ilość żywności. Nie musicie wierzyć mi na słowo, mam jednak nadzieję że przekonam was czynami. – swoją przemowę powiedział bardzo głośno, aby jak najwięcej osób go usłyszało. Podczas mówienia utrzymywał kontakt wzrokowy z tłumem, nie patrząc nigdzie w tło. Podczas takich donośnych, emocjonalnych przemów ważne było utrzymywanie kontaktu wzrokowego w celu nawiązania więzi. Po przemowie wypił zupę, którą miał w kubku. – Ciepły, smaczny i pożywny posiłek. – dodał na sam koniec oddając pałeczkę siostrze. Jego zdaniem zjedzenie tego samego dania co dostają było dobrym zagraniem. Postawił tezę i ją udowodnił. Nic w tej zupie nie było oprócz czystego jedzenia.
| Perswazja III
Cygnus Black
Zawód : Pracownik Departamentu Międzynarodowej Współpracy
Wiek : 31
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Aquila uśmiechała się do młodej dziewczynki, gdy ta chwyciła ją za dłoń, pozwalając zaprowadzić się, aby zjeść ciepły posiłek. Własnym ciepłem spojrzenia i rozluźnionymi brwiami starała się wyglądać jak najmilej, tak, jakby jej serca nie trawiła właśnie wcale złość. Reakcja ochroniarza na małą była zbyt silna, nie była przecież zagrożeniem. To nie ona stworzyła tę ulotkę i to nie ona była za nią odpowiedzialna. Przechodząc przez plac w stronę jedzenia, Aquila słuchała jedynie muzyki, która zdecydowanie nie należała do jej części propagandy. - Musimy więc spakować jedzenie dla twojej mamy i Bertiego - Black uśmiechnęła się pogodnie, mrugając rzęsami. Jeśli w oczach tej dziewczynki faktycznie była Krwawą Lady, to musiała odczarować dla niej swój wizerunek. Przynajmniej teraz. Chyba... Wiele przemyśleń dopiero miało mieć miejsce, na to potrzebowała zresztą przecież samotni. - Byłam - powiedziała z entuzjazmem, dobrze wspominając zresztą tamte czasy. Były łatwiejsze, nie nosiła wtedy żałobnej czerni. - Byłam w Slytherinie, Ursulo. Ale moja najlepsza przyjaciółka to wychowanka Ravenclaw, wiesz? Spójrz, o tam stoi! Jest jedną z najmądrzejszych osób, jakie znam - wskazała palcem na Primrose, która uczynnie wciąż rozmawiała z ludźmi, spełniając założoną sobie na ten dzień rolę. W Ravenclaw był również Rigel i Forsythia, ale ich nie miała w zasięgu wzroku. - Już teraz odznaczasz się mądrością, bo przyszłaś tu dzisiaj po jedzenie - mówiła dalej spokojnie, gdy zapach ciepłej strawy docierał do jej nozdrzy. Dziewczynka na pewno też to czuła. Nie były to wonie typowe dla jadalni na Grimmauld Place, ale dla tych wszystkich biednych ludzi musiały wystarczyć. Obserwowała rumieniec na twarzy dziewczynki, gdy ta jadła zapiekankę, spoglądając jeszcze czasem na Craiga, czy ten słyszał te wszystkie rzeczy, które mała rozpowiadała o Krwawej Lady. - To nonsens, prawdziwe damy dbają o to, by inni błyszczeli równie pięknie, dbają o swoich bliskich i o tych, którzy potrzebują ich pomocy - zamrugała kilkukrotnie, przyglądając się bacznie dziewczynce. Szczupła sylwetka, idealnie ułożone włosy, drogie futro i kapelusz sprawiały, że nie wyglądała typowo, jak na to miejsce. Oczywiście nie mierzyła się z urodą wili, ale roztaczana aura bogactwa i elegancji musiała jakoś wpływać na małą towarzyszkę. Muzyka narastała, dźwięki były coraz głośniejsze i wydawało się, że melodia pochłonęła uwagę wszystkich dookoła. Nie szło to zgodnie z jej myślą. Wszystko było zupełnie nie tak. Wtem z nieba spadł deszcz papieru. Małe kruki, niczym listowne przesyłki opadały na Connaught Square. Upadły na ziemię i było jasne, że to ten sam papier, który dostała od Forsythii. Zmasowana akcja mająca na celu przerwanie wspaniałej inicjatywy, nawet jeśli była to inicjatywa propagandowa. Nie była na to przygotowana, nie w taki sposób. Kilka niewyraźnych postaci w oknach i balkonach obserwowała tylko ze zmrużeniem oczu, od razu potem przenosząc wzrok na Cygnusa. Musieli działać teraz, szybko. - Chodź ze mną, Ursulo. Poszukamy mamy i Bertiego. Ze sceny widać wszystko! - chwyciła dziewczynkę za dłoń, tak jak poprzednio i powoli zaprowadziła w stronę podestu, gdzie wspierając się o rękę Cygnusa, weszła, obserwując tłum. Mogła na nim polegać w takim momencie, ale sama musiała odegrać w tym role. Czekała więc, aż skończy mówić, aż będzie mogła użyć swojego wdzięku i wszystkiego tego, czego zdążyła nauczyć się na Grimmauld Place, tego, że wiedziała jak mówić do ludzi. - Jest ze mną Ursula! - zaczęła, tak aby tłum zwrócił uwagę na nią. Mówiła tak głośno, jak mogła, aby przebić się przez dźwięki, które dochodziły z nieba i śpiew, który nie wiadomo skąd się wziął. - Ursula za sześć lat zacznie Hogwart i tak jak jej tata, trafi do domu Ravenclaw, bo jest mądrym dzieckiem, które przyszło tu dzisiaj głodne, a wyjdzie najedzone - wpatrywała się w te wszystkie osoby dookoła, wciąż trzymając dłoń małej dziewczynki. Otworzyła przed nią dłonie, gotowa wziąć ją wyżej, unieść do góry, trzymając blisko siebie, jeśli ta zdecydowała się w nie wejść. - Jest ofiarą tej wojny, którą rebelianci chcą dalej karać swoimi działaniami, próbując Was rozgonić z tego miejsca - a przecież nic im tu nie groziło. - Mała Ursula zasługuje na ciepło i bezpieczeństwo, tak samo jak jej mały braciszek i mama - którą zresztą wypatrywała teraz w tłumie, ale nie mając pojęcia, jak kobieta wygląda, były to jedynie zgadywanki.
jeśli Ursula się zgodzi, to chciałabym wziąć ją na ręce i trzymać tam przytuloną
jeśli Ursula się zgodzi, to chciałabym wziąć ją na ręce i trzymać tam przytuloną
Może nic tam nie będzie. może to tylko fantazja. Potrzeba poszukiwania, która mnie wzmacnia. Potrzeba mi tego by wzrastać.
Aquila Black
Zawód : badaczka historii, filantropka
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Czas znika, mija przeszłość, wiek niezwrotnie bieży,
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
A występków szkaradność lub cnoty przykłady,
Te obrzydłe, te święte zostawują ślady.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie mógł się powstrzymać przed tym, aby delikatnie zgrzytnąć zębami. Wszystko powoli układało się wedle ich myśli, ale oczywiście nie mogło skończyć się to szczęśliwie. Londyńczycy zostaliby nakarmieni, otrzymaliby pomoc medyczną, oferowaną przez wyspecjalizowanych medyków, a także nawet kilka miejsc pracy. Burke nawet przez moment rozważał, czy nie powinien sam wyjść z inicjatywą, choć praca przy przemycie raczej nie należała do takich, o których należało mówić głośno. Wolał więc służyć po prostu pomocą biednym, jednocześnie pilnując bezpieczeństwa lady Black. Bardziej uzdolnieni retorycznie od niego już niemal całkiem zjednali biednych mieszkańców miasta do szczodrej i szczerozłotej szlachty. Nie dało się jednak nie zauważyć poruszenia, które miało miejsce kawałek od miejsca, w którym rozdawano jedzenie. Zaobserwował, jak Hannibal rusza za kimś, prawdopodobnie sprawcą całego zamieszania z zębami. Co za sadyści z tych opozycjonistów. Odmawiać najbiedniejszym miski ciepłej zupy! Lepiej więc, by wszyscy zdechli z głodu. Jakże szlachetnie. Jemu to tak po prawdzie niespecjalnie by przeszkadzało, ale zaszkodziłoby jeszcze bardziej wizerunkowi całej arystokracji. Wielka szkoda. Teraz będą głodować na darmo.
Podobnie jak Maghnus, Craig także zauważył przybycie patrolu. Dobrze że byli w pobliżu. Szkoda tylko że nie sprawdzono dokładniej kamienic wokół budynków przed rozpoczęciem całej akcji. Może gdyby o to zadbano, teraz szlachcice nie musieliby martwić się o zrujnowanie całego tego przedsięwzięcia. Napotkawszy spojrzenie lorda Bulstrode, Craig także skinął mu głową. Należało działać, ale delikatnie, subtelnie - po to, aby nie wywołać paniki większej niż to potrzebne. Przekonywanie do siebie gawiedzi pozostawił szlachciankom. Burke odwrócił się jeszcze do małej Ursuli, która zapewne była przerażona całym tym zamieszaniem. Posyłał jej delikatny uśmiech - Zostań z lady Black, Ursulo. Tutaj będziesz bezpieczna, a jak skończysz zapiekankę, dostaniesz placek. Zobaczysz, jest jeszcze smaczniejszy niż ten, który jadłaś u babci - obiecał. Miał w domu piątkę dzieciaków, wiedział jak się do nich zwracać i zdobyć ich zaufanie. Zaraz potem spojrzał na Aquilę. Uścisnął jej dłoń, jako że wiedział, iż dla niej także było to ogromnie stresujące wydarzenie. Cała jej praca nie dawała oczekiwanych rezultatów. Teraz musieli to naprawić. Burke ruszył więc w kierunku przeciwnym do Maghnusa, idąc ku drugiej grupie patrolowej.
- Rychło w czas się zjawiacie - warknął, zwracając się do dowódcy. - Lord Craig Maddox Burke. Wierzę, że znacie moje nazwisko i status. - oczywiście, że wiedzieli kim był. A nawet jeśli nie, jedno spojrzenie na kwiat maku przypięty do jego płaszcza, bez trudu zdradzał jego przynależność do szlachty. - Musicie natychmiast znaleźć rebeliantów. Śpiewający kryją się w tłumie i w kamienicach - Rozejrzał się szybko, próbując ocenić sytuację. Nie wyglądało to dobrze, wiatr rozwiewał ulotki po całym placu, nie było sensu próbować ich zbierać, było ich zbyt dużo. I na pewno zwróciły uwagę wszystkich zebranych - Zostawcie w spokoju tych, którzy przyszli zjeść. W kamienicach szukajcie młodzików, to oni rozrzucili te ohydne ulotki - dał im jeszcze konkretne informacje na temat tego, kto odpowiadał za cały ten bałagan. Mężczyźni nie wyglądali na przekonanych, nie uśmiechało im się poszukiwać młodocianych, może nawet wyrywać ich z rąk matek. Burke posłał im jednak jeszcze jedno srogie spojrzenie - Wyraziłem się jasno? Chcecie chyba zachować swoje posady? Czy wolicie dostać nagrodę za dobrze wykonaną robotę? - nie zamierzał straszyć ich ministrem, dobrze wiedzieli, że szlachta trzyma z lordem Cronusem Malfoyem. Szczególnie konserwatywna szlachta, należąca do Rycerzy. Oczekiwał rezultatów, i to szybko! - To rozkaz śmierciożercy. Do roboty.
Podobnie jak Maghnus, Craig także zauważył przybycie patrolu. Dobrze że byli w pobliżu. Szkoda tylko że nie sprawdzono dokładniej kamienic wokół budynków przed rozpoczęciem całej akcji. Może gdyby o to zadbano, teraz szlachcice nie musieliby martwić się o zrujnowanie całego tego przedsięwzięcia. Napotkawszy spojrzenie lorda Bulstrode, Craig także skinął mu głową. Należało działać, ale delikatnie, subtelnie - po to, aby nie wywołać paniki większej niż to potrzebne. Przekonywanie do siebie gawiedzi pozostawił szlachciankom. Burke odwrócił się jeszcze do małej Ursuli, która zapewne była przerażona całym tym zamieszaniem. Posyłał jej delikatny uśmiech - Zostań z lady Black, Ursulo. Tutaj będziesz bezpieczna, a jak skończysz zapiekankę, dostaniesz placek. Zobaczysz, jest jeszcze smaczniejszy niż ten, który jadłaś u babci - obiecał. Miał w domu piątkę dzieciaków, wiedział jak się do nich zwracać i zdobyć ich zaufanie. Zaraz potem spojrzał na Aquilę. Uścisnął jej dłoń, jako że wiedział, iż dla niej także było to ogromnie stresujące wydarzenie. Cała jej praca nie dawała oczekiwanych rezultatów. Teraz musieli to naprawić. Burke ruszył więc w kierunku przeciwnym do Maghnusa, idąc ku drugiej grupie patrolowej.
- Rychło w czas się zjawiacie - warknął, zwracając się do dowódcy. - Lord Craig Maddox Burke. Wierzę, że znacie moje nazwisko i status. - oczywiście, że wiedzieli kim był. A nawet jeśli nie, jedno spojrzenie na kwiat maku przypięty do jego płaszcza, bez trudu zdradzał jego przynależność do szlachty. - Musicie natychmiast znaleźć rebeliantów. Śpiewający kryją się w tłumie i w kamienicach - Rozejrzał się szybko, próbując ocenić sytuację. Nie wyglądało to dobrze, wiatr rozwiewał ulotki po całym placu, nie było sensu próbować ich zbierać, było ich zbyt dużo. I na pewno zwróciły uwagę wszystkich zebranych - Zostawcie w spokoju tych, którzy przyszli zjeść. W kamienicach szukajcie młodzików, to oni rozrzucili te ohydne ulotki - dał im jeszcze konkretne informacje na temat tego, kto odpowiadał za cały ten bałagan. Mężczyźni nie wyglądali na przekonanych, nie uśmiechało im się poszukiwać młodocianych, może nawet wyrywać ich z rąk matek. Burke posłał im jednak jeszcze jedno srogie spojrzenie - Wyraziłem się jasno? Chcecie chyba zachować swoje posady? Czy wolicie dostać nagrodę za dobrze wykonaną robotę? - nie zamierzał straszyć ich ministrem, dobrze wiedzieli, że szlachta trzyma z lordem Cronusem Malfoyem. Szczególnie konserwatywna szlachta, należąca do Rycerzy. Oczekiwał rezultatów, i to szybko! - To rozkaz śmierciożercy. Do roboty.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Rigel bardzo chciał poznać całą historię związaną z… porwaniem? To było bardzo dziwne i niepokojące. Niestety w tej chwili ta rozmowa odciągnęłaby ich od zadania.
-Jak dobrze, że nic ci się nie stało. - wyszeptał z nieukrywaną troską w głosie. - Po takich szemranych typach może spodziewać się wszystkiego.
Na przykład porwania dla okupu. Londyn był bezpieczny, ale w niektórych dzielnicach, jak w szczurzych norach nadal gnieździli się podejrzani ludzie o równie podejrzanych zamiarach.
Na słowa kobiety, która do nich podeszła, wyraz twarzy młodszego z Blacków przybrała dokładnie taki sam wyraz, jak jego kuzyna. Był szczerze oburzony. Jak mogło dojść do czegoś podobnego?!
-Jak będziesz na miejscu, sprawdź, proszę, czy były jeszcze podobne przypadki w ostatnim czasie? Może trzeba będzie przeprowadzić rozmowę, z co niektórymi medykami, że ich postawa jest karygodna. - powiedział, mając nadzieję, że ludzie to usłyszą i poczują się pewniej. - Nikt nie ma prawa zostać bez pomocy w trudnej chwili.
Dał znak oddalającemu się Perseusowi, że decyduje się pozostać na placu. Oczywiście, mógł się udać z kuzynem, jednak obiecał Aquili, że będzie ją wspierać do końca wydarzenia. Szczególnie w chwili, kiedy ludzie zaczęli śpiewać wyraźnie antyrządowe pieśni, a z nieba poleciały jakieś ulotki. Rigel podniósł jedną z nich z ziemi i się skrzywił. To było po prostu okropne.
Kto śmiał?
Zmiął w dłoni kartkę i odruchowo wpakował ją do kieszeni. Nie, ludzie nie mogą przecież wierzyć w takie bzdury!
Zauważył, że Primrose ruszyła w stronę ludzi, tak że nie wahając się ani chwili dołączył do niej. Tak bardzo mu zależało, żeby mieszkańcy posilili się i nabrali sił. Przecież, jeśli dalej będą głodować, to w końcu zaczną umierać. Ta myśl sprawiła, że poczuł lodowaty ucisk w żołądku.
-Lady Burke, - uśmiechnął się do niej ciepło na powitanie, w końcu bardzo się spóźnił i nie miał okazji wcześniej tego zrobić. Z takim samym uśmiechem spojrzał na gromadkę dzieci. - A do ciasta idealnie pasuje gorąca herbata. Wiecie, że możecie dodać do niej tyle cukru, ile tylko będziecie chciały? Nawet tyle, aż zrobi się gęsta jak kisiel. - spróbował zażartować, żeby rozładować atmosferę.
Wiedział, że to mało zdrowe, ale dzieci potrzebowały energii, żeby rosnąć i się rozwijać. Jedna herbata z cukrem pewnie tego nie zmieni, ale może ich wzmocni… przynajmniej odrobinę.
|perswazja I, kokieteria I
-Jak dobrze, że nic ci się nie stało. - wyszeptał z nieukrywaną troską w głosie. - Po takich szemranych typach może spodziewać się wszystkiego.
Na przykład porwania dla okupu. Londyn był bezpieczny, ale w niektórych dzielnicach, jak w szczurzych norach nadal gnieździli się podejrzani ludzie o równie podejrzanych zamiarach.
Na słowa kobiety, która do nich podeszła, wyraz twarzy młodszego z Blacków przybrała dokładnie taki sam wyraz, jak jego kuzyna. Był szczerze oburzony. Jak mogło dojść do czegoś podobnego?!
-Jak będziesz na miejscu, sprawdź, proszę, czy były jeszcze podobne przypadki w ostatnim czasie? Może trzeba będzie przeprowadzić rozmowę, z co niektórymi medykami, że ich postawa jest karygodna. - powiedział, mając nadzieję, że ludzie to usłyszą i poczują się pewniej. - Nikt nie ma prawa zostać bez pomocy w trudnej chwili.
Dał znak oddalającemu się Perseusowi, że decyduje się pozostać na placu. Oczywiście, mógł się udać z kuzynem, jednak obiecał Aquili, że będzie ją wspierać do końca wydarzenia. Szczególnie w chwili, kiedy ludzie zaczęli śpiewać wyraźnie antyrządowe pieśni, a z nieba poleciały jakieś ulotki. Rigel podniósł jedną z nich z ziemi i się skrzywił. To było po prostu okropne.
Kto śmiał?
Zmiął w dłoni kartkę i odruchowo wpakował ją do kieszeni. Nie, ludzie nie mogą przecież wierzyć w takie bzdury!
Zauważył, że Primrose ruszyła w stronę ludzi, tak że nie wahając się ani chwili dołączył do niej. Tak bardzo mu zależało, żeby mieszkańcy posilili się i nabrali sił. Przecież, jeśli dalej będą głodować, to w końcu zaczną umierać. Ta myśl sprawiła, że poczuł lodowaty ucisk w żołądku.
-Lady Burke, - uśmiechnął się do niej ciepło na powitanie, w końcu bardzo się spóźnił i nie miał okazji wcześniej tego zrobić. Z takim samym uśmiechem spojrzał na gromadkę dzieci. - A do ciasta idealnie pasuje gorąca herbata. Wiecie, że możecie dodać do niej tyle cukru, ile tylko będziecie chciały? Nawet tyle, aż zrobi się gęsta jak kisiel. - spróbował zażartować, żeby rozładować atmosferę.
Wiedział, że to mało zdrowe, ale dzieci potrzebowały energii, żeby rosnąć i się rozwijać. Jedna herbata z cukrem pewnie tego nie zmieni, ale może ich wzmocni… przynajmniej odrobinę.
|perswazja I, kokieteria I
HOW MUCH CAN YOU TAKE BEFORE YOU SNAP?
Rigel Black
Zawód : Stażysta w Departamencie Tajemnic, naukowiec
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
Wszystko to co mam, to ta nadzieja, że życie mnie poskleja
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Wilkołak
Nieaktywni
Gdybym w tej chwili nie miała zajętej ręki, prawdopodobnie już bym rwała włosy z głowy.
Kurwa, jebana mać.
-Kак же меня это заебало уже…* - syczę przez mocno zaciśnięte zęby.
Ja mu tu skórę ratuję, a ten znowu wpierdala się w jakieś gówno. Co za dzieciak. Ja pierdole.
-Na prawdę? Musiałeś? - to chyba było pytanie retoryczne. Jestem już bliska waleniu łbem o jedną z odrapanych ścian. - Mało ci było łapanki w “Parszywym”?
Co jest nie tak z tym dzieciakiem, że za wszelką cenę próbuje się zabić? Co w ogóle jest nie tak z tymi ludźmi?!
-Co tam jest? - podejrzliwie zerkam na worek. - I czy to jest ważniejsze niż twoja własna skóra?
Może tak po prostu dać młodemu przez łeb i go tu zostawić, żeby nie zmarnował czasu, jaki mu dałam, no i nie prowokował tamtych na placu, tylko przeleżał największą burzę? To chyba jedyna możliwość, żeby nie sprowadzał już więcej na siebie i innych problemów… Różdżkę nadal trzymam w dłoni. Wystarczy jeden prosty gest i cyk. Nie ma problemu. I to jest bardzo kusząca opcja.
Ktoś nagle wpada do pomieszczenia. Przeraźliwie chudy chłopak, którego widziałam w “Parszywym” i jeszcze parę razy w porcie. Jak mu tam było..? To teraz nieistotne. Ważna była informacja, którą przyniósł.
Kolejna łapanka. Wiedziałam, to nie mogła być zwyczajna akcja z wydawaniem jedzenia.
Kurwa jego mać.
-Oho... i co jeszcze mam zrobić? Wymasować ci plecy? - moją twarz wykrzywia się w paskudnym grymasie. - I co z tego będę mieć? Twojego “dziękuję” nie włożę do gara.
Unoszę różdżkę i celuję wprost w blondyna.
-Narobiliście syfu, a teraz “pomóż”, co? - przekrzywiam głowę i patrzę mu prosto w oczy. - Najpierw planuje się ewakuacje, a później całą resztę… bohaterze od siedmiu boleści.
Oboje są w tym wieku, że mogliby być moimi synami. Oh, gdyby nimi byli dostaliby po dupach mokrą szmatą, poszliby spać bez kolacji i dostaliby szlaban na wszystko, co sprawia im radość aż do odwołania.
Myśl ta sprawia mi wręcz fizyczny ból. Rodzina to miraż. I za każdym razem, kiedy próbuje kogoś chronić, wychodzi jakieś gówno. Nie byłam w stanie ocalić nikogo. Męża, własnego dziecka, ukochanej. Nawet Kostka, co trafił do cholernego pierdla. Ale to nie była moja wina, nie... Tylko to wszystko przez ten jebany kraj. Pierdolona Anglia z jej pierdolonymi nowymi zasadami, gdzie nikt nie może żyć w spokoju, bo za krzywe spojrzenia są gotowi cię powiesić.
Lewa dłoni sama zaciska się w pięść, wydając metaliczny chrzęst - między elementami protezy nadal tkwiła zaschnięta krew.
-Będziesz mi winny przysługę, Carrington. I kiedy przyjdę ją odebrać, zrobisz wszystko, co ci rozkażę, bo inaczej dopadnę cię, wypruję flaki i wepchnę ci je do gardła. Zrozumiano? - każde słowo wybrzmiewa ostro i zimno. - A teraz oboje, wypierdalać. Sprawdźcie przejścia przez podwórka. Nie ma sensu się na plac, jeśli tam ma być łapanka. Albo idźcie kanałami, albo po dachach.
Chowam różdżkę za pas, nie będę jej potrzebować.
-Już, ruchy, zanim się rozmyślę! - warknęłam.
Chcę odczekać chwilę i kiedy tylko nadarzy się okazja, przykucnąć, żeby nie dało się mnie dostrzec w oknie, przysunąć się do niego bliżej. Skupić się na szczelinie, unieść dłoń i wypowiedzieć zaklęcie.
-Flagrate.
*Jak ja mam już tego kurwa dość
|Zastraszanie II
Kurwa, jebana mać.
-Kак же меня это заебало уже…* - syczę przez mocno zaciśnięte zęby.
Ja mu tu skórę ratuję, a ten znowu wpierdala się w jakieś gówno. Co za dzieciak. Ja pierdole.
-Na prawdę? Musiałeś? - to chyba było pytanie retoryczne. Jestem już bliska waleniu łbem o jedną z odrapanych ścian. - Mało ci było łapanki w “Parszywym”?
Co jest nie tak z tym dzieciakiem, że za wszelką cenę próbuje się zabić? Co w ogóle jest nie tak z tymi ludźmi?!
-Co tam jest? - podejrzliwie zerkam na worek. - I czy to jest ważniejsze niż twoja własna skóra?
Może tak po prostu dać młodemu przez łeb i go tu zostawić, żeby nie zmarnował czasu, jaki mu dałam, no i nie prowokował tamtych na placu, tylko przeleżał największą burzę? To chyba jedyna możliwość, żeby nie sprowadzał już więcej na siebie i innych problemów… Różdżkę nadal trzymam w dłoni. Wystarczy jeden prosty gest i cyk. Nie ma problemu. I to jest bardzo kusząca opcja.
Ktoś nagle wpada do pomieszczenia. Przeraźliwie chudy chłopak, którego widziałam w “Parszywym” i jeszcze parę razy w porcie. Jak mu tam było..? To teraz nieistotne. Ważna była informacja, którą przyniósł.
Kolejna łapanka. Wiedziałam, to nie mogła być zwyczajna akcja z wydawaniem jedzenia.
Kurwa jego mać.
-Oho... i co jeszcze mam zrobić? Wymasować ci plecy? - moją twarz wykrzywia się w paskudnym grymasie. - I co z tego będę mieć? Twojego “dziękuję” nie włożę do gara.
Unoszę różdżkę i celuję wprost w blondyna.
-Narobiliście syfu, a teraz “pomóż”, co? - przekrzywiam głowę i patrzę mu prosto w oczy. - Najpierw planuje się ewakuacje, a później całą resztę… bohaterze od siedmiu boleści.
Oboje są w tym wieku, że mogliby być moimi synami. Oh, gdyby nimi byli dostaliby po dupach mokrą szmatą, poszliby spać bez kolacji i dostaliby szlaban na wszystko, co sprawia im radość aż do odwołania.
Myśl ta sprawia mi wręcz fizyczny ból. Rodzina to miraż. I za każdym razem, kiedy próbuje kogoś chronić, wychodzi jakieś gówno. Nie byłam w stanie ocalić nikogo. Męża, własnego dziecka, ukochanej. Nawet Kostka, co trafił do cholernego pierdla. Ale to nie była moja wina, nie... Tylko to wszystko przez ten jebany kraj. Pierdolona Anglia z jej pierdolonymi nowymi zasadami, gdzie nikt nie może żyć w spokoju, bo za krzywe spojrzenia są gotowi cię powiesić.
Lewa dłoni sama zaciska się w pięść, wydając metaliczny chrzęst - między elementami protezy nadal tkwiła zaschnięta krew.
-Będziesz mi winny przysługę, Carrington. I kiedy przyjdę ją odebrać, zrobisz wszystko, co ci rozkażę, bo inaczej dopadnę cię, wypruję flaki i wepchnę ci je do gardła. Zrozumiano? - każde słowo wybrzmiewa ostro i zimno. - A teraz oboje, wypierdalać. Sprawdźcie przejścia przez podwórka. Nie ma sensu się na plac, jeśli tam ma być łapanka. Albo idźcie kanałami, albo po dachach.
Chowam różdżkę za pas, nie będę jej potrzebować.
-Już, ruchy, zanim się rozmyślę! - warknęłam.
Chcę odczekać chwilę i kiedy tylko nadarzy się okazja, przykucnąć, żeby nie dało się mnie dostrzec w oknie, przysunąć się do niego bliżej. Skupić się na szczelinie, unieść dłoń i wypowiedzieć zaklęcie.
-Flagrate.
*Jak ja mam już tego kurwa dość
|Zastraszanie II
Zlata Raskolnikova
Zawód : Komornik i najemniczka po godzinach
Wiek : 37
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Wisi mi kto wisi na latarni
A kto o nią się opiera
A kto o nią się opiera
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półgoblin
Nieaktywni
The member 'Zlata Raskolnikova' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Wren odebrała ciasto od Elviry zaraz po tym, gdy wymieniona grzeczność z lady doyenne dobiegła końca. Była krótka, rzeczowa, nie zdradzała emocji związanych z nawracającymi do głowy wspomnieniami; ach, kim były wtedy, a kim były dzisiaj? Evandra wspięła się na sam szczyt, to przecież było jej pisane - a ona? Azjatka nie miała powodów do narzekania. Zamiast porównywać się z blondwłosą pięknością skubnęła po prostu kawałek ciasta. - Pyszne - westchnęła z wdzięcznością, głośno, by usłyszeli ją także stojący nieopodal ludzie. Ludzie, którym coś strzeliło do głowy i zamiast sięgać po jedzenie woleli tracić czas na szamotaninę z czymś, co zakrawało o rebelię. Banda głupców, ale czego można się było po nich spodziewać?
Obok nich pojawił się lord Cygnus, którego pobieżnie znała z widzenia; patrzyła jak mężczyzna odbiera zupę i kieruje się ponownie w stronę podestu, na jakim stanął ze swoją szlachetną siostrą; przemawiali, mieli rację, mówili do ludzi z sercem na dłoni, a ona słuchała ich uważnie, dopiero gdy nieco przycichło po ich głosach odzywając się ponownie.
- To nie jest pierwszy raz, kiedy Zakon próbuje odebrać wam jedzenie - nam wszystkim - przytaknęła, zwracając się do stojących blisko wozów ludzi. Jednocześnie zaczęła pakować chłodniejsze posiłki i kawałki ciasta w płócienne chusty, o których wspominała Multon, a potem przekazywała je rozsądniejszym mieszkańcom stolicy, którzy pozostawali niewzruszeni na farmazony dobiegające z oddali czy ulotki spadające z nieba. - Nie słyszeliście o tym, że napadają na wozy z żywnością? Żeby karmić terrorystów, którzy potem próbują wedrzeć się do Londynu i siać tu zamęt? - pokręciła głową z niezadowoleniem, niedowierzaniem; mimo to, gdy ludzie odbierali od niej pakunki, oferowała im ciepłe, pokrzepiające uśmiechy. Powinni wiedzieć, że znajdowali się wśród życzliwych osób, że był w mieście ktoś, kto chciał o nich dbać. - Tak samo zresztą usiłują robić z lekami. Podobno wykorzystują dzieci - tak, dzieci -, żeby rozproszyły kondukty, a potem atakują - westchnęła ciężko. Pracowała przy tym szybko, sprawnie rozdając zainteresowanym jedzenie, byle tylko wesprzeć lady Evandrę i przemawiających wcześniej Blacków. - Tutaj, proszę, mam dla państwa zapakowane jedzenie - zwróciła się do stojącego w kolejce małżeństwa i wręczyła im zapakowane potrawy. - Dołożyłam trochę więcej, żeby było na później - zapewniła. Kobieta u boku swojego męża wyglądała na będącą przy nadziei.
| kłamię na III, perswazja na II
Obok nich pojawił się lord Cygnus, którego pobieżnie znała z widzenia; patrzyła jak mężczyzna odbiera zupę i kieruje się ponownie w stronę podestu, na jakim stanął ze swoją szlachetną siostrą; przemawiali, mieli rację, mówili do ludzi z sercem na dłoni, a ona słuchała ich uważnie, dopiero gdy nieco przycichło po ich głosach odzywając się ponownie.
- To nie jest pierwszy raz, kiedy Zakon próbuje odebrać wam jedzenie - nam wszystkim - przytaknęła, zwracając się do stojących blisko wozów ludzi. Jednocześnie zaczęła pakować chłodniejsze posiłki i kawałki ciasta w płócienne chusty, o których wspominała Multon, a potem przekazywała je rozsądniejszym mieszkańcom stolicy, którzy pozostawali niewzruszeni na farmazony dobiegające z oddali czy ulotki spadające z nieba. - Nie słyszeliście o tym, że napadają na wozy z żywnością? Żeby karmić terrorystów, którzy potem próbują wedrzeć się do Londynu i siać tu zamęt? - pokręciła głową z niezadowoleniem, niedowierzaniem; mimo to, gdy ludzie odbierali od niej pakunki, oferowała im ciepłe, pokrzepiające uśmiechy. Powinni wiedzieć, że znajdowali się wśród życzliwych osób, że był w mieście ktoś, kto chciał o nich dbać. - Tak samo zresztą usiłują robić z lekami. Podobno wykorzystują dzieci - tak, dzieci -, żeby rozproszyły kondukty, a potem atakują - westchnęła ciężko. Pracowała przy tym szybko, sprawnie rozdając zainteresowanym jedzenie, byle tylko wesprzeć lady Evandrę i przemawiających wcześniej Blacków. - Tutaj, proszę, mam dla państwa zapakowane jedzenie - zwróciła się do stojącego w kolejce małżeństwa i wręczyła im zapakowane potrawy. - Dołożyłam trochę więcej, żeby było na później - zapewniła. Kobieta u boku swojego męża wyglądała na będącą przy nadziei.
| kłamię na III, perswazja na II
it was a desert on the moon when we arrived. gathering all of my tears, heartbreak and sighs, jade made a potion ignite and turned the night into a radiant city of light.
Thomas, który w dalszym ciągu konsekwentnie wycofywał się w kierunku wyjścia z placu, był już w stanie dostrzec, że nie będzie to takie proste, jak mu się wydawało; wydostawszy się z najgęstszego tłumu, mógł zauważyć maszerujący w stronę Connaught Sqare patrol: co najmniej szóstkę umundurowanych policjantów, którym na spotkanie już wychodził jeden z mężczyzn stojących wcześniej przy arystokratkach. Widział też Forsythię, która na moment przykucnęła, by przyjrzeć się leżącym wśród rozbitych szczątków miski zębom. Gdy tylko położyła jeden z nich na rękawiczce, mogła nabrać pewności, że był to w istocie ząb należący do człowieka: nie zwierzęcia ani innej znanej jej istoty. Udało jej się bez trudu schować go do kieszeni i podejść do Thomasa, akurat w momencie, w którym rozległ się krótki, głośny gwizd, którym Hannibal przywołał do siebie psy; te, obwąchawszy już Thomasa, stanęły po bokach swojego pana, czujne i gotowe do ewentualnego działania. Głos Rookwooda przebił się też przez muzykę i coraz żywszy rozgardiasz, docierając zarówno do Thomasa, jak i Forsythii; rzucone przez mężczyznę zaklęcie błysnęło, po czym pomknęło prosto w stronę młodego czarodzieja.
Tymczasem przedstawiciele magicznej arystokracji starali się ratować sytuację po drugiej stronie placu – a chociaż odwrócenie uwagi gromadzących się w pobliżu wozów ludzi od coraz głośniejszego, zwielokrotnionego śpiewu oraz spadających z góry ulotek nie było proste, to część z nich rzeczywiście wydała się przekonana. Starsze kobiety i mężczyźni w sile wieku ustawiali się w kolejce po kolejne potrawy, biorąc wskazane przez Elvirę i kiwając głową w reakcji na jej słowa; gdy wspomniała o próbie odebrania żywności rozdawanej w Kent, kilka osób mruknęło coś z oburzeniem, rzucając gniewne spojrzenia w stronę kamienic, w których oknach migały sylwetki rozrzucających ulotki młodzieńców. Inni podążali za słowami Primrose, która zdecydowała na wmieszanie się w tłum; przemówienie do nich z pozycji nieco mniej uprzywilejowanej działało, grupka zaczepionych przez nią dzieci – które początkowo zainteresowały się złożonymi w krucze kształty ulotkami – przestała się nimi bawić, żeby ruszyć w stronę wozów z ciastem. Ci, których już wcześniej udało się przekonać Evandrze, również pochodzili bliżej, sięgając po miski, napełniając talerze i garnki, które planowali zapewne zabrać na później; część ustawiła się przy Wren, zachęcona rozdawanymi przez nią gotowymi paczkami, a Rigel skutecznie przywołał do stołów z herbatą kolejką grupkę młodszych mieszkańców. Wszyscy oni skupili uwagę na scenie, gdy tylko dostrzegli, że wchodzi na nią Cygnus wraz z prowadzącą dziewczynkę Aquilą; Ursula nie zaprotestowała, kiedy arystokratka ją podniosła, przytulając się do niej dla utrzymania równowagi. Głosy obojga Blacków poniosły się po placu wyraźnie, częściowo odwracając uwagę od cichnącej stopniowo muzyki.
Perseus, który jako jedyny nie zdecydował się dołączyć do reszty rodziny, bez trudu opuścił plac wraz z kobietą, która zgodziła się zaprowadzić go do męża – przy wyjściu minął nadchodzący patrol magicznej policji, ale rozpoznany przez dowódcę, nie został zatrzymany.
Naprzeciw patrolom wyszli również Maghnus oraz Craig; lord Bulstrode, pozostawiwszy starszą kobietę pod opieką Augustusa, bez problemu zlokalizował dowódcę oddziału, który skinął mu głową z szacunkiem, unosząc też rękę, żeby zatrzymać swoich ludzi. Wysłuchał słów Rycerza uważnie, z wyrazem twarzy sugerującym, że nie miał zamiaru ich zbagatelizować; po wszystkim kiwnął głową. – Tak jest, sir – powiedział, po czym odwrócił się do swojego oddziału, żeby wydać serię wyraźnych rozkazów: umundurowani funkcjonariusze się podzielili, część zaczęła rozstawiać się wzdłuż wyjścia, żeby je zablokować – inni ruszyli w stronę kamienic, otwierając jedne drzwi po drugich. Już na pierwszy rzut oka było jednak jasne, że było ich zbyt mało, by sprawdzić jednocześnie wszystkie.
Oddział, do którego podszedł Craig, zareagował podobnie; autorytet, którym cieszył się jako Śmierciożerca, sprawił, że dowódca nie próbował nawet dyskutować z jego poleceniami; skinąwszy mu z szacunkiem i zrozumieniem głową, przekazał rozkazy swoim podwładnym, którzy również zaczęli blokować wyjście – a także sprawdzać kamienice od drugiej strony.
Większość tłoczących się na placu mieszkańców jeszcze nie dostrzegała patroli, z wyprzedzeniem zauważyli je jednak Marcelius, Finley i James, decydując się na ostrzeżenie pozostałych. Marcelius, po zejściu z dachu i przedostaniu się na piętro niżej, mógł od razu zauważyć Zlatę oraz Hugh, chłopca, którego pamiętał z Parszywego Pasażera – ale ponieważ sam wciąż pozostawał pod wpływem maskującego zaklęcia, to oni zdali sobie sprawę z jego obecności dopiero, kiedy się odezwał. Hugh, początkowo ze spojrzeniem utkwionym w Zlacie, przeniósł wzrok nieco za nią, na wejście – mrużąc oczy i marszcząc brwi. – Carrington, to ty? – rzucił, ale wyglądało na to, że nie potrzebował potwierdzenia. Słysząc ostrzeżenie, zacisnął mocniej wargi, a na jego twarzy mignął wyraźny gniew – ale skinął głową. – Oni wiedzą, którędy mają uciekać – powiedział, robiąc krok do przodu; wyciągnął wepchniętą w kieszeń fiolkę i zważył ją w dłoniach, a później odwrócił się do Zlaty, ale dostrzegając jej wyciągniętą różdżkę, przysunął się bliżej, częściowo zasłaniając Marceliusa. – Psidwacza mać, nie mamy na to czasu – rzucił do niej, trochę nerwowo, trochę błagalnie. – W worku są ulotki, muszę – zaczął – ale urwał nagle, słysząc, jak gdzieś na dole trzasnęły drzwi. Zaklął. – Ruszcie się – rzucił, chowając do kieszeni harmonijkę, ale słysząc następne słowa Zlaty, obejrzał się na nią. Zawahał się dosłownie na sekundę, po czym zrobił krok w jej stronę, żeby wcisnąć jej w rękę fiolkę eliksiru otrzymanego dopiero co od Marceliusa. – Jej bardziej się przyda – powiedział od razu, w razie, gdyby akrobata miał zaprotestować. – Wiem, którędy możemy przebiec, żeby ich wyminąć. Jazda, na górę – powiedział ponaglająco, ruszając w stronę wyjścia na dach, ale oglądając się na Sallowa; upewniając się, że podąży za nim.
Tymczasem Zlata, pozostawszy w pokoju sama, podeszła do okna; przykucnąwszy, była dla osób na placu niewidoczna, ale rzucone przez nią zaklęcie okazało się udane – i gdy tylko zaczęła poruszać różdżką, wszyscy zgromadzeni na Connaught Square mogli dostrzec ognisty, wiszący na poziomie trzeciego piętra kamienicy napis:
UCIEKAJCIE!
TO PUŁAPKA
Niemal w tym samym czasie, kiedy ogniste litery zaczęły się pojawiać, końca dobiegła śpiewana przez Finley piosenka, a zmienione słowa rozbrzmiały po placu wyraźnym dysonansem, w oczywisty sposób różniąc się od tych wyśpiewywanych przez pozostałych. Ostrzeżenie, ukryte w wersie, w pierwszej chwili wzbudziło dezorientację – ale wystarczyło, by część mieszkańców zaczęła się rozglądać, dostrzegając lśniące jasno ostrzeżenie. Po tłumie poniosły się krzyki, ludzie pokazywali sobie napis palcami, zaczynając poruszać się coraz niespokojniej. Finley, ze swojej pozycji, widziała to wszystko wyraźnie – tak samo, jak była w stanie dostrzec scenę rozgrywającą się w pobliżu Thomasa. Zarówno ona, jak i wszyscy inni usłyszeli też ostrzeżenie wykrzyczane przez Jamesa – a ci, którzy spróbowaliby odszukać źródło głosu, bez trudu mogli zauważyć, jak z okolic dachu jednej z kamienic coś wyleciało: ciśnięty w tłum przedmiot był owalny, brązowawy, wielkości małego jabłka – ale w locie i z dalekiej odległości niemożliwym było rozpoznanie, czym był dokładnie. Zdawało się za to, że leciał w stronę sceny, na której stała Aquila i Cygnus.
Beczka z prochem, jaką już od kilku minut było zbiorowisko ludzi na placu, nie potrzebowała więcej, żeby wybuchnąć; po wykrzyczanych i przekazanych z różnych stron ostrzeżeniach, na wysokości balkonów i okien rozległy się gwizdy, a sylwetki młodzieńców w kaszkietach zaczęły z nich znikać; niektóre pojawiły się po chwili na dachach, gnając na złamanie karku w stronę przeciwną do placu. Ponad tłumem rozległy się krzyki, część mieszkańców odruchowo rzuciła się w stronę wyjść, z opóźnieniem dostrzegając, że zostały zablokowane przez policję – co tylko dolało oliwy do ognia. Inni napierali ku wozom z jedzeniem i podwyższeniu, ale tłum wyraźnie się podzielił: ci przekonani już wcześniej przez arystokrację, wystąpili do przodu, starając się oddzielić ich od ewentualnego zagrożenia, popychając ludzi, którzy jeszcze przed chwilą śpiewali zakazaną piosenkę. Ta umilkła – ucichły też skrzypce i harmonijka, ale przestało mieć to znaczenie, bo ponad wrzawę i tak było w stanie przebić się niewiele.
Poniżej znajduje się mapka uwzględniająca położenie kamienic; ma ona charakter poglądowy i służy jedynie rozeznaniu w kierunkach - aktualnie nie obowiązują ograniczenia dotyczące poruszania się w trakcie pojedynków, mistrz gry prosi jedynie o zachowanie rozsądku w przemieszczaniu się. Jasnofioletowe kropki to policjanci.
(większa wersja)
W Thomasa leci udane Esposas.
Przedmiot rzucony przez Jamesa leci z góry w stronę podestu (dokładne miejsce jest trudne do określenia przez postacie stojące na dole)
Działające zaklęcia:
Oculus (Craig) - 3/3 tury, 10/10 PŻ
Sonorus (Finley) - 2/3 tury
Czas na odpisy to 72 godziny. W razie pytań zapraszam.
Tymczasem przedstawiciele magicznej arystokracji starali się ratować sytuację po drugiej stronie placu – a chociaż odwrócenie uwagi gromadzących się w pobliżu wozów ludzi od coraz głośniejszego, zwielokrotnionego śpiewu oraz spadających z góry ulotek nie było proste, to część z nich rzeczywiście wydała się przekonana. Starsze kobiety i mężczyźni w sile wieku ustawiali się w kolejce po kolejne potrawy, biorąc wskazane przez Elvirę i kiwając głową w reakcji na jej słowa; gdy wspomniała o próbie odebrania żywności rozdawanej w Kent, kilka osób mruknęło coś z oburzeniem, rzucając gniewne spojrzenia w stronę kamienic, w których oknach migały sylwetki rozrzucających ulotki młodzieńców. Inni podążali za słowami Primrose, która zdecydowała na wmieszanie się w tłum; przemówienie do nich z pozycji nieco mniej uprzywilejowanej działało, grupka zaczepionych przez nią dzieci – które początkowo zainteresowały się złożonymi w krucze kształty ulotkami – przestała się nimi bawić, żeby ruszyć w stronę wozów z ciastem. Ci, których już wcześniej udało się przekonać Evandrze, również pochodzili bliżej, sięgając po miski, napełniając talerze i garnki, które planowali zapewne zabrać na później; część ustawiła się przy Wren, zachęcona rozdawanymi przez nią gotowymi paczkami, a Rigel skutecznie przywołał do stołów z herbatą kolejką grupkę młodszych mieszkańców. Wszyscy oni skupili uwagę na scenie, gdy tylko dostrzegli, że wchodzi na nią Cygnus wraz z prowadzącą dziewczynkę Aquilą; Ursula nie zaprotestowała, kiedy arystokratka ją podniosła, przytulając się do niej dla utrzymania równowagi. Głosy obojga Blacków poniosły się po placu wyraźnie, częściowo odwracając uwagę od cichnącej stopniowo muzyki.
Perseus, który jako jedyny nie zdecydował się dołączyć do reszty rodziny, bez trudu opuścił plac wraz z kobietą, która zgodziła się zaprowadzić go do męża – przy wyjściu minął nadchodzący patrol magicznej policji, ale rozpoznany przez dowódcę, nie został zatrzymany.
Naprzeciw patrolom wyszli również Maghnus oraz Craig; lord Bulstrode, pozostawiwszy starszą kobietę pod opieką Augustusa, bez problemu zlokalizował dowódcę oddziału, który skinął mu głową z szacunkiem, unosząc też rękę, żeby zatrzymać swoich ludzi. Wysłuchał słów Rycerza uważnie, z wyrazem twarzy sugerującym, że nie miał zamiaru ich zbagatelizować; po wszystkim kiwnął głową. – Tak jest, sir – powiedział, po czym odwrócił się do swojego oddziału, żeby wydać serię wyraźnych rozkazów: umundurowani funkcjonariusze się podzielili, część zaczęła rozstawiać się wzdłuż wyjścia, żeby je zablokować – inni ruszyli w stronę kamienic, otwierając jedne drzwi po drugich. Już na pierwszy rzut oka było jednak jasne, że było ich zbyt mało, by sprawdzić jednocześnie wszystkie.
Oddział, do którego podszedł Craig, zareagował podobnie; autorytet, którym cieszył się jako Śmierciożerca, sprawił, że dowódca nie próbował nawet dyskutować z jego poleceniami; skinąwszy mu z szacunkiem i zrozumieniem głową, przekazał rozkazy swoim podwładnym, którzy również zaczęli blokować wyjście – a także sprawdzać kamienice od drugiej strony.
Większość tłoczących się na placu mieszkańców jeszcze nie dostrzegała patroli, z wyprzedzeniem zauważyli je jednak Marcelius, Finley i James, decydując się na ostrzeżenie pozostałych. Marcelius, po zejściu z dachu i przedostaniu się na piętro niżej, mógł od razu zauważyć Zlatę oraz Hugh, chłopca, którego pamiętał z Parszywego Pasażera – ale ponieważ sam wciąż pozostawał pod wpływem maskującego zaklęcia, to oni zdali sobie sprawę z jego obecności dopiero, kiedy się odezwał. Hugh, początkowo ze spojrzeniem utkwionym w Zlacie, przeniósł wzrok nieco za nią, na wejście – mrużąc oczy i marszcząc brwi. – Carrington, to ty? – rzucił, ale wyglądało na to, że nie potrzebował potwierdzenia. Słysząc ostrzeżenie, zacisnął mocniej wargi, a na jego twarzy mignął wyraźny gniew – ale skinął głową. – Oni wiedzą, którędy mają uciekać – powiedział, robiąc krok do przodu; wyciągnął wepchniętą w kieszeń fiolkę i zważył ją w dłoniach, a później odwrócił się do Zlaty, ale dostrzegając jej wyciągniętą różdżkę, przysunął się bliżej, częściowo zasłaniając Marceliusa. – Psidwacza mać, nie mamy na to czasu – rzucił do niej, trochę nerwowo, trochę błagalnie. – W worku są ulotki, muszę – zaczął – ale urwał nagle, słysząc, jak gdzieś na dole trzasnęły drzwi. Zaklął. – Ruszcie się – rzucił, chowając do kieszeni harmonijkę, ale słysząc następne słowa Zlaty, obejrzał się na nią. Zawahał się dosłownie na sekundę, po czym zrobił krok w jej stronę, żeby wcisnąć jej w rękę fiolkę eliksiru otrzymanego dopiero co od Marceliusa. – Jej bardziej się przyda – powiedział od razu, w razie, gdyby akrobata miał zaprotestować. – Wiem, którędy możemy przebiec, żeby ich wyminąć. Jazda, na górę – powiedział ponaglająco, ruszając w stronę wyjścia na dach, ale oglądając się na Sallowa; upewniając się, że podąży za nim.
Tymczasem Zlata, pozostawszy w pokoju sama, podeszła do okna; przykucnąwszy, była dla osób na placu niewidoczna, ale rzucone przez nią zaklęcie okazało się udane – i gdy tylko zaczęła poruszać różdżką, wszyscy zgromadzeni na Connaught Square mogli dostrzec ognisty, wiszący na poziomie trzeciego piętra kamienicy napis:
UCIEKAJCIE!
TO PUŁAPKA
Niemal w tym samym czasie, kiedy ogniste litery zaczęły się pojawiać, końca dobiegła śpiewana przez Finley piosenka, a zmienione słowa rozbrzmiały po placu wyraźnym dysonansem, w oczywisty sposób różniąc się od tych wyśpiewywanych przez pozostałych. Ostrzeżenie, ukryte w wersie, w pierwszej chwili wzbudziło dezorientację – ale wystarczyło, by część mieszkańców zaczęła się rozglądać, dostrzegając lśniące jasno ostrzeżenie. Po tłumie poniosły się krzyki, ludzie pokazywali sobie napis palcami, zaczynając poruszać się coraz niespokojniej. Finley, ze swojej pozycji, widziała to wszystko wyraźnie – tak samo, jak była w stanie dostrzec scenę rozgrywającą się w pobliżu Thomasa. Zarówno ona, jak i wszyscy inni usłyszeli też ostrzeżenie wykrzyczane przez Jamesa – a ci, którzy spróbowaliby odszukać źródło głosu, bez trudu mogli zauważyć, jak z okolic dachu jednej z kamienic coś wyleciało: ciśnięty w tłum przedmiot był owalny, brązowawy, wielkości małego jabłka – ale w locie i z dalekiej odległości niemożliwym było rozpoznanie, czym był dokładnie. Zdawało się za to, że leciał w stronę sceny, na której stała Aquila i Cygnus.
Beczka z prochem, jaką już od kilku minut było zbiorowisko ludzi na placu, nie potrzebowała więcej, żeby wybuchnąć; po wykrzyczanych i przekazanych z różnych stron ostrzeżeniach, na wysokości balkonów i okien rozległy się gwizdy, a sylwetki młodzieńców w kaszkietach zaczęły z nich znikać; niektóre pojawiły się po chwili na dachach, gnając na złamanie karku w stronę przeciwną do placu. Ponad tłumem rozległy się krzyki, część mieszkańców odruchowo rzuciła się w stronę wyjść, z opóźnieniem dostrzegając, że zostały zablokowane przez policję – co tylko dolało oliwy do ognia. Inni napierali ku wozom z jedzeniem i podwyższeniu, ale tłum wyraźnie się podzielił: ci przekonani już wcześniej przez arystokrację, wystąpili do przodu, starając się oddzielić ich od ewentualnego zagrożenia, popychając ludzi, którzy jeszcze przed chwilą śpiewali zakazaną piosenkę. Ta umilkła – ucichły też skrzypce i harmonijka, ale przestało mieć to znaczenie, bo ponad wrzawę i tak było w stanie przebić się niewiele.
(większa wersja)
W Thomasa leci udane Esposas.
Przedmiot rzucony przez Jamesa leci z góry w stronę podestu (dokładne miejsce jest trudne do określenia przez postacie stojące na dole)
Działające zaklęcia:
Oculus (Craig) - 3/3 tury, 10/10 PŻ
Sonorus (Finley) - 2/3 tury
Czas na odpisy to 72 godziny. W razie pytań zapraszam.
Rozłożył dłonie na boki w geście kapitulacji, kiedy Zlata wycelowała w niego różdżką, choć przez zaklęcie maskujące goblinka najpewniej i tak nie byla w stanie tego ujrzeć, wpierw zbladł, przełknął ślinę, czując, jak serce przyśpiesza morderczego rytmu. Wszystko, co działo się za oknem, działo się zbyt szybko, nie był na go przygotowany, ale musiał nauczyć się płynąć z prądem: wrzucony - przecież pierwszy raz w życiu - w podobny harmider nie zamierzał zaprzepaścić tej szansy, chcąc wyciągnąć z niej naukę - dla siebie - na przyszłość. Zlata pewnie miała rację, najpierw powinien zaplanować ewakuację, a jej słowa nie miały pójść na marne, następnym razem to zrobi. Ich plan nie przebiegł do końca tak, jak został przygotowany, ale to niczego nie zmieniało - w sytuacjach takich jak ta konieczna była improwizacja.
Wnętrzności podeszły mu do gardła, kiedy zaczęła mu wygrażać. Źrenice spoglądały prosto w jej, przepełnione strachem, jej słowa wznieciły go mocniej, niż cokolwiek, co się dzisiaj wydarzyło. Po części dlatego, że wierzył, że mogła to zrobić, po części dlatego, że niosły wspomnienia - wspomnienia szmalcownika, który na jego oczach wypruł flaki jego matce, a potem ją nimi udusił. Usłyszał drażniący pisk w uszach, mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa, rozluźnione palce nie byly w stanie pochwycić różdżki, a bezwiednie otwarte usta nie potrafiły odnaleźć odpowiednich słów. Pamiętał wszystko z tamtego dnia, choć ledwie uszedł z życiem, choć jego szyję zdobiła po tym blizna, która nigdy już nie zniknie. Pamiętał zapach gnijącego za życia ciała, pamiętał metaliczny smak jej krwi, pamiętał walący się dookoła świat i smak rozmokniętej ziemi, na którą upadł, nie mając sił na ucieczkę. Zanim ocalił go Billy. Zanim darował mu drugie życie. Istniało w tym coś symbolicznego - czy Zlata miała darować mu dzisiaj trzecie? Powiódł za nią spojrzeniem, dostrzegając rozgardiasz na placu, Thomas znajdował się gdzieś naprzeciw, wciąż otoczony tłumem. Zaczynały błyskać zaklęcia.
- To ja - przytaknął na pytane Hugh, z ulgą słysząc, że pozostali byli bezpieczni. Musieli się upewnić, że naprawdę wiedzieli, jeśli na placu zaczęły się pojawiać psy, w każdej chwili mogli odciąć im zaplanowaną drogę. Przez chwilę zawahał się, spoglądając na worek, ale wyrzucenie go teraz całkowicie zdradziłoby Zlatę. Nie mogli jej z tym znaleźć. Hugh też odpuścił. Czasem trzeba było zrobić krok w tył, by kolejny w przód mógł być pewniejszy. Stawka została podbita zbyt wysoko, a zagrożonych ludzi było zbyt wielu. Na dole trzasnęły drzwi. - Pluto - wypowiedział inkantację, kierując różdżkę na worek z ulotkami, zamierzając go ukryć. Teraz ten jeden worek i tak przyniósłby im więcej złego niż dobrego. Skinął głową, kiedy Hugh wcisnął jej jego eliksir. Miał rację.
- Zrobię, co będziesz chciała - obiecał, szczerze, coś za coś, nie zamierzał się przecież wykręcać. Nie musiała tego robić, ani wtedy ani dzisiaj. - Zlata - zaczął jeszcze, jego głos, wciąż poruszony, drżał. - Na dole jest jeden z nas. Tu, przed nami. Zaraz go złapią i zabiją, jest wokół niego zamieszanie - zaczął, bez przekonania, czy mógł ją prosić o więcej, niż już zgodziła się zrobić? Wystarczyło się stad wychylić, żeby znaleźć Thomasa - potrafiła więcej, niż oni, nie powinna być też podejrzewana o kolaborację z nimi. Goblińska magia mogła pomóc mu wydostać się z placu - ale czy ona była na to gotowa? - Uważaj - zwrócił się do niej, nie czekał dłużej, rzucił się za Hugh na dach. Nie było już czasu na nic.
- Na górze jest dwójka - zawołał za nim - niewidoczna - dodał, wyskakując na kolejne stopnie. - Za nim! Nie ma czasu! - krzyknął, kiedy znaleźli się już na dachu, chcąc ściągnąć ku sobie uwagę Finley i Jamesa, musieli uciekać w bezpieczne miejsce. Nie widzieli jego, ale widzieli jego towarzysza. Hugh znał drogę, poprzedni plan nie był już ważny. Wierzył, że jego głos przyćmi wrzawa trwająca na dole, że nie podniósł głosu na tyle mocno, by dało się go usłyszeć daleko poniżej dachu. W tłumie szukał wciąż sylwetki Thomasa. Był szpiclem. Współpracował z nimi. Jeśli go złapią za to, że zeżarł tę zupę, zaraz go pewnie wypuszczą. Na wolności mieli z niego więcej pożytku niż w pierdlu, a on nie niósł przecież przy sobie ani jednej ulotki. Ale jaką mieli pewność, że złapany nie puści pary z gęby? - Złapiemy go, James. Jazda, tędy - zawołał za przyjacielem, wiedząc, że nie odejdzie stąd bez brata. Zamierzał sprawić pozory, jakby sytuacja była pod kontrolą. Jakby wiedział, dokąd biegli i co się wokół nich działo, choć nie wiedział wcale. Nie było innego sposobu, musiał go okłamać. Ktoś wchodził do kamienicy, nie mogli tu dłużej zostać.
Wnętrzności podeszły mu do gardła, kiedy zaczęła mu wygrażać. Źrenice spoglądały prosto w jej, przepełnione strachem, jej słowa wznieciły go mocniej, niż cokolwiek, co się dzisiaj wydarzyło. Po części dlatego, że wierzył, że mogła to zrobić, po części dlatego, że niosły wspomnienia - wspomnienia szmalcownika, który na jego oczach wypruł flaki jego matce, a potem ją nimi udusił. Usłyszał drażniący pisk w uszach, mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa, rozluźnione palce nie byly w stanie pochwycić różdżki, a bezwiednie otwarte usta nie potrafiły odnaleźć odpowiednich słów. Pamiętał wszystko z tamtego dnia, choć ledwie uszedł z życiem, choć jego szyję zdobiła po tym blizna, która nigdy już nie zniknie. Pamiętał zapach gnijącego za życia ciała, pamiętał metaliczny smak jej krwi, pamiętał walący się dookoła świat i smak rozmokniętej ziemi, na którą upadł, nie mając sił na ucieczkę. Zanim ocalił go Billy. Zanim darował mu drugie życie. Istniało w tym coś symbolicznego - czy Zlata miała darować mu dzisiaj trzecie? Powiódł za nią spojrzeniem, dostrzegając rozgardiasz na placu, Thomas znajdował się gdzieś naprzeciw, wciąż otoczony tłumem. Zaczynały błyskać zaklęcia.
- To ja - przytaknął na pytane Hugh, z ulgą słysząc, że pozostali byli bezpieczni. Musieli się upewnić, że naprawdę wiedzieli, jeśli na placu zaczęły się pojawiać psy, w każdej chwili mogli odciąć im zaplanowaną drogę. Przez chwilę zawahał się, spoglądając na worek, ale wyrzucenie go teraz całkowicie zdradziłoby Zlatę. Nie mogli jej z tym znaleźć. Hugh też odpuścił. Czasem trzeba było zrobić krok w tył, by kolejny w przód mógł być pewniejszy. Stawka została podbita zbyt wysoko, a zagrożonych ludzi było zbyt wielu. Na dole trzasnęły drzwi. - Pluto - wypowiedział inkantację, kierując różdżkę na worek z ulotkami, zamierzając go ukryć. Teraz ten jeden worek i tak przyniósłby im więcej złego niż dobrego. Skinął głową, kiedy Hugh wcisnął jej jego eliksir. Miał rację.
- Zrobię, co będziesz chciała - obiecał, szczerze, coś za coś, nie zamierzał się przecież wykręcać. Nie musiała tego robić, ani wtedy ani dzisiaj. - Zlata - zaczął jeszcze, jego głos, wciąż poruszony, drżał. - Na dole jest jeden z nas. Tu, przed nami. Zaraz go złapią i zabiją, jest wokół niego zamieszanie - zaczął, bez przekonania, czy mógł ją prosić o więcej, niż już zgodziła się zrobić? Wystarczyło się stad wychylić, żeby znaleźć Thomasa - potrafiła więcej, niż oni, nie powinna być też podejrzewana o kolaborację z nimi. Goblińska magia mogła pomóc mu wydostać się z placu - ale czy ona była na to gotowa? - Uważaj - zwrócił się do niej, nie czekał dłużej, rzucił się za Hugh na dach. Nie było już czasu na nic.
- Na górze jest dwójka - zawołał za nim - niewidoczna - dodał, wyskakując na kolejne stopnie. - Za nim! Nie ma czasu! - krzyknął, kiedy znaleźli się już na dachu, chcąc ściągnąć ku sobie uwagę Finley i Jamesa, musieli uciekać w bezpieczne miejsce. Nie widzieli jego, ale widzieli jego towarzysza. Hugh znał drogę, poprzedni plan nie był już ważny. Wierzył, że jego głos przyćmi wrzawa trwająca na dole, że nie podniósł głosu na tyle mocno, by dało się go usłyszeć daleko poniżej dachu. W tłumie szukał wciąż sylwetki Thomasa. Był szpiclem. Współpracował z nimi. Jeśli go złapią za to, że zeżarł tę zupę, zaraz go pewnie wypuszczą. Na wolności mieli z niego więcej pożytku niż w pierdlu, a on nie niósł przecież przy sobie ani jednej ulotki. Ale jaką mieli pewność, że złapany nie puści pary z gęby? - Złapiemy go, James. Jazda, tędy - zawołał za przyjacielem, wiedząc, że nie odejdzie stąd bez brata. Zamierzał sprawić pozory, jakby sytuacja była pod kontrolą. Jakby wiedział, dokąd biegli i co się wokół nich działo, choć nie wiedział wcale. Nie było innego sposobu, musiał go okłamać. Ktoś wchodził do kamienicy, nie mogli tu dłużej zostać.
jeszcze w zielone gramy jeszcze nie umieramy, jeszcze się nam ukłonią ci co palcem wygrażali
Connaught Square
Szybka odpowiedź