Connaught Square
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Connaught Square
To na tym placu znajdującym się w centralnym Londynie przez przeszło 500 lat dokonywano publicznych egzekucji na wrogach państwa, zdrajcach i niewinnych. Szubienicy, która stanowiła główne narzędzie władzy, już nie ma, a plac stanowi tylko ślad na mapie turystycznej, ale wciąż wysłany jest brukiem i obsadzony liczną zielenią, dzięki czemu wielu mieszkańców Londynu wybiera go jako miejsce dla licznych spacerów. Wieczorami, gdy w latarniach zapala się jasne światło, na uliczkach można dostrzec ducha włoskiej tancerki, Marii Taglioni, która Connaught Square niegdyś nazywała swoim domem. Po okolicy krąży plotka, że jest ona tylko iluzją wyczarowaną przez jej zdolnego, angielskiego kochanka.
Krótkie rozeznanie po placu dostarczyło mu garść informacji - ale chociaż nigdzie nie dostrzegał, aby gdzieś wybuchła większa awantura, cały czas miał się na baczności. Wciąż nie do końca mógł uwierzyć w to, że na egzekucję przyszła zaledwie jedna członkini zakonu... i że niemal na własne życzenie wpakowała się w podobne tarapaty. Nawet Craig, który przecież przez własne decyzje nie raz i nie dwa ładował się w kłopoty, był pod wrażeniem. Póki co wyglądało na to, że sytuacja była mniej więcej opanowana. Na miejscu było dość rycerzy - a także posłusznych im stworzeń - aby pochwycić jedną, zawieszoną w powietrzu uciekinierkę. Tak jak generalnie nie przepadał za chwilami, gdy pozbawiano go korzystania z magii, tak akurat teraz, wyjątkowo, pole antymagiczne wyjątkowo się przydało.
Obejrzał się jeszcze raz na obie lady, które opuszczały podwyższenie - wyglądało jednak na to, że są w bezpiecznych rękach, gdy do Claude'a i Francisa postanowił dołączyć także Mathieu. Postanowił więc nie pchać się, nie sądził by jeszcze jedna osoba coś zmieniła. Obydwie kobiety z pewnością zostaną przetransportowane we właściwe miejsca, gdzie będą mogły się schronić.
- Nie widzę nikogo innego na placu - te słowa skierował do nadal towarzyszących mu rycerzy. Oczywiście mógł coś przegapić, ale poza zwykłym zamieszaniem, spowodowanym niespodziewanym pojawieniem się jednej, upierdliwej pchły, wykrzykującej swoje własne przekonania, póki co nie zanosiło się na większą burdę.
Właściwie cieszył się, że nie było tu nikogo z jego rodziny, poza nim samym. Szczególnie jego siostry czy kuzynki. Sytuacja była niebezpieczna, nawet jeśli napastniczka chwilowo jedyne, co mogła zrobić, to próbować uciec jak szczur zwiewający przed goniącym go terierem. Wierzył, że uda im się ją pochwycić. Gdyby wysiłki tylu osób i olbrzyma nie wystarczyły, by złapać jedną szlamę, zacząłby się poważnie zastanawiać nad ich skutecznością. Chwilowo ci, którzy zasiadali w loży, mogli jedynie obserwować. W tej sytuacji, gdy mieli związane ręce, było to niemalże ich obowiązkiem.
Przesuwam sie tu
Obejrzał się jeszcze raz na obie lady, które opuszczały podwyższenie - wyglądało jednak na to, że są w bezpiecznych rękach, gdy do Claude'a i Francisa postanowił dołączyć także Mathieu. Postanowił więc nie pchać się, nie sądził by jeszcze jedna osoba coś zmieniła. Obydwie kobiety z pewnością zostaną przetransportowane we właściwe miejsca, gdzie będą mogły się schronić.
- Nie widzę nikogo innego na placu - te słowa skierował do nadal towarzyszących mu rycerzy. Oczywiście mógł coś przegapić, ale poza zwykłym zamieszaniem, spowodowanym niespodziewanym pojawieniem się jednej, upierdliwej pchły, wykrzykującej swoje własne przekonania, póki co nie zanosiło się na większą burdę.
Właściwie cieszył się, że nie było tu nikogo z jego rodziny, poza nim samym. Szczególnie jego siostry czy kuzynki. Sytuacja była niebezpieczna, nawet jeśli napastniczka chwilowo jedyne, co mogła zrobić, to próbować uciec jak szczur zwiewający przed goniącym go terierem. Wierzył, że uda im się ją pochwycić. Gdyby wysiłki tylu osób i olbrzyma nie wystarczyły, by złapać jedną szlamę, zacząłby się poważnie zastanawiać nad ich skutecznością. Chwilowo ci, którzy zasiadali w loży, mogli jedynie obserwować. W tej sytuacji, gdy mieli związane ręce, było to niemalże ich obowiązkiem.
Przesuwam sie tu
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tłum, jaki ich otaczał, dotychczas był spokojny i skupiony na słowach Deirdre, skazańcach, powadze tego wydarzenia; teraz stał się jednak chaotyczny i głośny, wyraźnie przestraszony próbą wysadzenia części placu w powietrze. Czyż na własne uszy nie przekonali się, że słowa Mericourt były prawdą? Można rzec, że ten wariacki zamach był im nawet na rękę. Stanowił jedynie potwierdzenie na mieszkańców Londynu, że Zakon Feniksa bynajmniej nie dba o ich życie, że to wariaci, szaleńcy, terroryści zbuntowani przeciwko władzy. Najpierw Stonehedge, teraz to. Im więcej czarodziejów i czarownic, niezaangażowanych w działania wojenne,k zginie z ich ręki, tym lepiej dla nich, Przelewanie czystej krwi nie leżało w ich interesie, nie chcieli tego, lecz tego robactwa należało się pozbyć. A im więcej nienawiści skierowanej w stronę Zakonu Feniksa - tym lepiej.
Sigrun nie obracała się ani na chwilę, choć nad ich głowami coś przelatywało. Najwyraźniej ktoś z tłumu postanowił im pomóc, próbując strącić Tonks z miotły, ale nie potrzeba było ku temu większej pomocy. Okazała się na tyle głupia, by próbować powietrznych akrobacji - sądziła, że to jej cokolwiek da? Nie miała szans ze zbliżającym się olbrzymem i czekającym zbyt blisko Goylem, gotowym, aby ją unieruchomić - a ona spadała wprost w jego ręce.
- Tylko nie zabij nas przy okazji. Nie daj jej uciec - rzuciła w stronę olbrzyma, który znalazł się już tak blisko, że rzucił na nich cień. Te stworzenia nie były zbyt mądre, należało wydawać im konkretne polecenia. Nie wiadomo, czy w tłumie nie kryło się gdzieś wsparcie dla Tonks. Być może przez pole antymagiczne nie zdecydowało się ujawnić, lecz lada chwila magia mogła zacząć działać, a wtedy mogą spróbować. Nie mieli szans w obliczu tak licznych funkcjonariuszy patrolu egzekucyjnego, policjantów i Rycerzy Walpurgii, lecz mogli chcieć narobić kłopotów.
Stała obok, patrząc jak Caelan chwyta spadającą na niego szlamę, próbuje ją unieruchomić. Nie musiał dwa razy powtarzać, aby spróbowała wyrwać z jej ręki różdżkę - sama także to wiedziała. Wyciągnęła rękę, aby podjąć próbę zaciśnięcia palców na różdżce szlamy i wyrwania drewienka z jej dloni.
| próbuję złapać i wyrwać różdżkę Justine, sprawność
Sigrun nie obracała się ani na chwilę, choć nad ich głowami coś przelatywało. Najwyraźniej ktoś z tłumu postanowił im pomóc, próbując strącić Tonks z miotły, ale nie potrzeba było ku temu większej pomocy. Okazała się na tyle głupia, by próbować powietrznych akrobacji - sądziła, że to jej cokolwiek da? Nie miała szans ze zbliżającym się olbrzymem i czekającym zbyt blisko Goylem, gotowym, aby ją unieruchomić - a ona spadała wprost w jego ręce.
- Tylko nie zabij nas przy okazji. Nie daj jej uciec - rzuciła w stronę olbrzyma, który znalazł się już tak blisko, że rzucił na nich cień. Te stworzenia nie były zbyt mądre, należało wydawać im konkretne polecenia. Nie wiadomo, czy w tłumie nie kryło się gdzieś wsparcie dla Tonks. Być może przez pole antymagiczne nie zdecydowało się ujawnić, lecz lada chwila magia mogła zacząć działać, a wtedy mogą spróbować. Nie mieli szans w obliczu tak licznych funkcjonariuszy patrolu egzekucyjnego, policjantów i Rycerzy Walpurgii, lecz mogli chcieć narobić kłopotów.
Stała obok, patrząc jak Caelan chwyta spadającą na niego szlamę, próbuje ją unieruchomić. Nie musiał dwa razy powtarzać, aby spróbowała wyrwać z jej ręki różdżkę - sama także to wiedziała. Wyciągnęła rękę, aby podjąć próbę zaciśnięcia palców na różdżce szlamy i wyrwania drewienka z jej dloni.
| próbuję złapać i wyrwać różdżkę Justine, sprawność
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
Lyanna nie spodziewała się, że ktoś ze szlamolubów okaże się na tyle bezczelny i głupi, by zakłócić spokój tego wydarzenia. Pojawienie się tu było ze strony szlamy głupotą, ale zdawała sobie sprawę z tego, że Tonks mogła nie być tutaj sama. W tłumie lub w otaczających plac budynkach mogli kryć się inni jej podobni, tyle że jeszcze się nie ujawnili. Co chcieli osiągnąć? Uratować skazańców? Jeśli tak, to trochę im nie wyszło. Wywołać chaos? To niewątpliwie się udało, dobrze że Bombarda szlamy się nie powiodła, bo mogliby tu mieć wiele niepotrzebnych ofiar wśród prawych obywateli Londynu, a może i samych rycerzy. O ile rycerze potrafili sobie z różnymi sytuacjami poradzić, tak zwykli czarodzieje stali się niespokojni. Część próbowała uciekać, innych mogła skusić sowita nagroda za głowę szlamy, która tak lekkomyślnie poważyła się na ten zamach na publicznym wydarzeniu. Wydawało się niemal pewne, że za chwilę zostanie złapana, może dziś spadnie jeszcze jedna głowa – a Lyanna z chęcią by to zobaczyła. A może czekał ją ciekawszy koniec? Na przykład rozerwanie przez olbrzyma? Mogła sobie wyobrazić wielkie dłonie potężnej istoty odrywające szlamie głowę równie szybko, jak uczyniły to gilotyny z głowami pozostałych.
Brak magii nie był dla niej niczym przyjemnym, dużo pewniej czuła się mogąc nią władać. To różdżka zawsze była jej główną bronią. Ale przynajmniej nie mogła korzystać z magii i szlama. Nie mogła miotać kolejnymi Bombardami ani odlecieć, co czyniło ją łatwą ofiarą. Lyanna nie musiała biec w jej stronę, pod szlamą było wystarczająco dużo ludzi, rycerzy i członków magicznej policji. Jej chwile wolności zdawały się policzone.
Nie potrzebowała opieki Theo, potrafiła radzić sobie sama – ale biorąc pod uwagę spanikowanych ludzi na placu, lepiej było trzymać się blisko siebie. Bez sensu było się teraz kłócić i szarpać, to nie był odpowiedni moment na sprzeczki i wypominanie sobie dawnych zaszłości. Dlatego powstrzymała odruch wyrwania ręki, kiedy ją złapał i sucho skinęła głową. Niech mu będzie. W dwójkę zawsze łatwiej będzie sobie poradzić i z tłumem, i ze szlamą, kiedy już magia wróci i będzie można zrobić użytek z różdżek, obecnie pozostających tylko kawałkami drewna.
Kto by pomyślał, że znajdzie się w takiej sytuacji właśnie z Theo?
Obok nich dostrzegła też kilka innych znajomych twarzy. Była Yana, której pomogła ze zdjęciem klątw z pergaminów niezbędnych jej do badań, był Alphard Black, inny rycerz i posłaniec wspaniałych wieści, dzięki któremu odkryła prawdę o sobie, była i Wren, z którą niedawno dokonała głęboko niemoralnych, grzesznych, ale jakże fascynujących uczynków.
Chang najwyraźniej też ją rozpoznała. Rozpoznała też Theo, czym zaskoczyła Lyannę; czy Wren znała jej byłego? Ciekawe, skąd się znali i od kiedy. Nie był to jednak czas i miejsce, by dociekać, dlaczego towarzyszka jej niemoralnej kąpieli w krwi znała Theodore i mówiła do niego po imieniu. Wszyscy mieli pilniejszy problem: szlamę, która ośmieliła się zakłócić pokazową uroczystość stracenia zdrajców krwi.
- To Justine Tonks, szlama z Zakonu Feniksa – wyjaśniła i jej, i Theo, który zapytał o to chwilę wcześniej, znając to nazwisko nie tylko z listów gończych, ale i spotkań organizacji, gdzie nie raz o niej wspominano. Ta szlama napsuła im już wiele krwi. Lyanna też kiedyś spotkała ją w walce, będąc świadkiem, jak Sigrun odcina jej nogę. A jednak szlama wykaraskała się z tamtej sytuacji, żyła i miała wszystko na swoim miejscu. Cóż, szlamy były jak karaluchy, trudno było je wytępić. - Może ich być więcej – rzuciła po chwili, kątem oka zerkając na Theo, a potem znowu na Zakonniczkę. Cóż, szlamolubi jak widać lubili ginąć za ideę. Może wierzyli, że w oczach zwykłych czarodziejów staną się bohaterami? Zabini czuła pogardę i lekceważenie do postawy, jaką przejawiła dziś szlama Tonks, i jaką często przejawiali jej podobni. Skończeni głupcy którzy nie rozumieli, że czas pobłażliwości dla brudu się skończył i nastał nowy, czysty świat.
Wren najwyraźniej zamierzała się oddalić, ale Lyanna została. Jako dumna ze swej przynależności rycerka nie mogła uciekać przed jedną nędzną szlamą. Musiała zostać, gotowa dołączyć do pozostałych w wymierzaniu szlamie sprawiedliwości. A jeśli Zakonników było tu więcej, musiała być gotowa do ewentualnego starcia. Oboje musieli być, Theo również, skoro już wmieszał się w ten konflikt. Mogli jednak spróbować się przesunąć na nieco luźniejszy obszar placu, schodząc z drogi uciekającym ludziom.
Patrzyła, jak Tonks nieporadnie próbuje się wgramolić na miotłę, zapewne w nadziei że uda jej się przeskoczyć z niej na budynek obok. Zabini mogła jednak dostrzec, jak szlama traci równowagę i leci w dół, prosto w objęcia czekających na nią rycerzy. Przynajmniej na to wyglądało, chyba że parszywa mugolaczka miała w zanadrzu jeszcze jakąś sztuczkę. Ale był też olbrzym, który, zaalarmowany okrzykiem, już biegł w jej stronę. Lyanna, idąc za Theo, obejrzała się przez ramię, by spojrzeć w tamtym kierunku, ciekawa co zrobi olbrzym; miała już pewne pojęcie o tym, jak groźne potrafią być te istoty, ale pierwszy raz miała ujrzeć go w akcji.
| kratka w prawo + kratka prawo góra, idę za Theo
Brak magii nie był dla niej niczym przyjemnym, dużo pewniej czuła się mogąc nią władać. To różdżka zawsze była jej główną bronią. Ale przynajmniej nie mogła korzystać z magii i szlama. Nie mogła miotać kolejnymi Bombardami ani odlecieć, co czyniło ją łatwą ofiarą. Lyanna nie musiała biec w jej stronę, pod szlamą było wystarczająco dużo ludzi, rycerzy i członków magicznej policji. Jej chwile wolności zdawały się policzone.
Nie potrzebowała opieki Theo, potrafiła radzić sobie sama – ale biorąc pod uwagę spanikowanych ludzi na placu, lepiej było trzymać się blisko siebie. Bez sensu było się teraz kłócić i szarpać, to nie był odpowiedni moment na sprzeczki i wypominanie sobie dawnych zaszłości. Dlatego powstrzymała odruch wyrwania ręki, kiedy ją złapał i sucho skinęła głową. Niech mu będzie. W dwójkę zawsze łatwiej będzie sobie poradzić i z tłumem, i ze szlamą, kiedy już magia wróci i będzie można zrobić użytek z różdżek, obecnie pozostających tylko kawałkami drewna.
Kto by pomyślał, że znajdzie się w takiej sytuacji właśnie z Theo?
Obok nich dostrzegła też kilka innych znajomych twarzy. Była Yana, której pomogła ze zdjęciem klątw z pergaminów niezbędnych jej do badań, był Alphard Black, inny rycerz i posłaniec wspaniałych wieści, dzięki któremu odkryła prawdę o sobie, była i Wren, z którą niedawno dokonała głęboko niemoralnych, grzesznych, ale jakże fascynujących uczynków.
Chang najwyraźniej też ją rozpoznała. Rozpoznała też Theo, czym zaskoczyła Lyannę; czy Wren znała jej byłego? Ciekawe, skąd się znali i od kiedy. Nie był to jednak czas i miejsce, by dociekać, dlaczego towarzyszka jej niemoralnej kąpieli w krwi znała Theodore i mówiła do niego po imieniu. Wszyscy mieli pilniejszy problem: szlamę, która ośmieliła się zakłócić pokazową uroczystość stracenia zdrajców krwi.
- To Justine Tonks, szlama z Zakonu Feniksa – wyjaśniła i jej, i Theo, który zapytał o to chwilę wcześniej, znając to nazwisko nie tylko z listów gończych, ale i spotkań organizacji, gdzie nie raz o niej wspominano. Ta szlama napsuła im już wiele krwi. Lyanna też kiedyś spotkała ją w walce, będąc świadkiem, jak Sigrun odcina jej nogę. A jednak szlama wykaraskała się z tamtej sytuacji, żyła i miała wszystko na swoim miejscu. Cóż, szlamy były jak karaluchy, trudno było je wytępić. - Może ich być więcej – rzuciła po chwili, kątem oka zerkając na Theo, a potem znowu na Zakonniczkę. Cóż, szlamolubi jak widać lubili ginąć za ideę. Może wierzyli, że w oczach zwykłych czarodziejów staną się bohaterami? Zabini czuła pogardę i lekceważenie do postawy, jaką przejawiła dziś szlama Tonks, i jaką często przejawiali jej podobni. Skończeni głupcy którzy nie rozumieli, że czas pobłażliwości dla brudu się skończył i nastał nowy, czysty świat.
Wren najwyraźniej zamierzała się oddalić, ale Lyanna została. Jako dumna ze swej przynależności rycerka nie mogła uciekać przed jedną nędzną szlamą. Musiała zostać, gotowa dołączyć do pozostałych w wymierzaniu szlamie sprawiedliwości. A jeśli Zakonników było tu więcej, musiała być gotowa do ewentualnego starcia. Oboje musieli być, Theo również, skoro już wmieszał się w ten konflikt. Mogli jednak spróbować się przesunąć na nieco luźniejszy obszar placu, schodząc z drogi uciekającym ludziom.
Patrzyła, jak Tonks nieporadnie próbuje się wgramolić na miotłę, zapewne w nadziei że uda jej się przeskoczyć z niej na budynek obok. Zabini mogła jednak dostrzec, jak szlama traci równowagę i leci w dół, prosto w objęcia czekających na nią rycerzy. Przynajmniej na to wyglądało, chyba że parszywa mugolaczka miała w zanadrzu jeszcze jakąś sztuczkę. Ale był też olbrzym, który, zaalarmowany okrzykiem, już biegł w jej stronę. Lyanna, idąc za Theo, obejrzała się przez ramię, by spojrzeć w tamtym kierunku, ciekawa co zrobi olbrzym; miała już pewne pojęcie o tym, jak groźne potrafią być te istoty, ale pierwszy raz miała ujrzeć go w akcji.
| kratka w prawo + kratka prawo góra, idę za Theo
Wokół nich zaczął zbierać się tłum, większość aktywnie uczestniczących w zebraniu zaczęła przeć w stronę napastniczki, znaleźć się jak najbliżej niej, dopóki zaklęcia chroniące przed niepowołanym użyciem magii, wciąż trwały. Zakleła pod nosem w języku swojego ojca i rozejrzała się dookoła jeszcze raz. Wtedy też dostrzegła znajomą twarz Lyanny, klątwołamaczki, która pomogła jej odbezpieczyć skrywane pod ciasną powłoką zaklęć badania. Justine Tonks. Pamiętała to nazwisko. Dumnie wypięte na jednym z listów gończych wydrukowanych przez Walczącego Maga. Prychnęła lekko pod nosem. Nie ruszyła się z miejsca. Nie miała ku temu przestrzeni. Wtedy dotarł do jej uszu kobiecy krzyk. Doświadczenie sprawiło, że na te tony była wyczulona, budziły w niej traumę, o której nie mogła zapomnieć. Obróciła się w stronę jasnowłosej kobiety i wyciągnęła różdżkę w stronę mężczyzny, który ją trzymał.
– Puść ją, JUŻ! – krzyknęła do niego głośno, warkliwie, ostrzegawczo. Nie znała jej. Jeśli chciała zwrócić na siebie uwagę, jednocześnie odwracając ją od tego, co działo się na przodzie, przy podeście, to cóż… udało się. – Puszczaj natychmiast!
| grożę jegomościowi, który trzyma Elvirę - nie mam zastraszania, niestety, ale próbuję ze wszystkich sił
– Puść ją, JUŻ! – krzyknęła do niego głośno, warkliwie, ostrzegawczo. Nie znała jej. Jeśli chciała zwrócić na siebie uwagę, jednocześnie odwracając ją od tego, co działo się na przodzie, przy podeście, to cóż… udało się. – Puszczaj natychmiast!
| grożę jegomościowi, który trzyma Elvirę - nie mam zastraszania, niestety, ale próbuję ze wszystkich sił
we're all killers
we've all killed parts of ourselves
to survive
we've all killed parts of ourselves
to survive
Wystarczyła tylko jedna chwila, żeby świat zawirował. Wiedziała to w sumie od zawsze. Tak jak wiedziała, że musi podciągnąć nogi, żeby nie dać się ściągnąć z miotły położonej wyżej. Zatęskniła za kursem, za litrami wylanego potu, za ćwiczeniami i za Brendanem, który nie miał litości, jeśli chodziło o koordynacje ruchową. Wiedziała, że się poprawiła na przełomie miesięcy, ale to nadal było za mało. Mogła więcej, dzisiaj zwyczajnie nie była gotowa. Kiedy spróbowała stanąć na miotle, dłońmi nadal mocno trzymając się trzonka przechyliła się i wiedziała, że resztę, zrobi po prostu grawitacja, ale ona nie zamierzała się tak po prostu poddać. Główny plan - nie puścić miotły. Trzymać ją dłońmi tak mocno i tak długo, jak tylko była w stanie, wiedziała, że do czasu aż magia nie wróci, musi jakoś wytrzymać, musi być gotowa. Liczyła że bezwładna reszta ciała uderzy w znajdujących się na dole ludzi. Ale mieli przewagę, a olbrzym zmierzał w jej stronę. Niewiele rzeczy mogła w tej chwili zrobić. Mogła jednak czegoś spróbować. Zaciskając z całej siły ręce na trzonku miotły, jednocześnie cieszyła się, że nie schowała różdżki do kieszeni. Zacisnęła zęby na fiolce, nadal oddychając przez nos, chcąc rozbić zębami szkło, które miała w ustach. Sama zaś postanowiła sięgnąć po… możliwość, która nagle pojawiła się w jej głowie. Umiejętność, która mogła, ale wcale nie musiała zadziałać. Magia Zakonu potrafiła rzeczy, których nie potrafiła inna. Pozwalała się nawet teleportować w miejscach w których ta nie była możliwa, czy dozwolona. Nie miała pojęcia jednak, czy funkcja ta mogła zadziałać podczas działania pola. Nie miała nic do stracenia, postanowiła spróbować. Gdyby udało jej się stąd teleportować.... cóż, dalej by pomyślała gdyby sztuczka ta zadziała. Skupiła się więc na tym by zniknąć, rozwiać, rozpłynąć się. Byle dalej, jak najdalej stąd. Pomyślała o Starej Chacie. Dostatecznie bliskiej, ale jednocześnie bezpieczniej. Śmieszne, jak czasem krótka chwila, mogła nagle rozciągać się w czasie. Wszystko zdawało się dziać nieprawdopodobnie szybko i wolno jednocześnie. Trzymała trzonka miotły jakby od tego zależało jej życie - bo zależało. I próbowała - na Merlina - się teleportować w miejscu objętym polem antymagicznym wierząc, że magia Feniksa jest w stanie je pokonać.
| nie puszczam trzonka miotły, zaciskam zęby na fiolce
yolo, próbuję skorzystać z umiejętności Zakonu Feniksa - teleportacji
| nie puszczam trzonka miotły, zaciskam zęby na fiolce
yolo, próbuję skorzystać z umiejętności Zakonu Feniksa - teleportacji
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Starał się ignorować hałas jaki panował na około, harmider spowodowany krzykami i paniką w jaką popadli niektórzy. Oddalając się od towarzyszącej mu przez chwilę dziewczyny, dopiero teraz obejrzał się za nią, jakby dla pewności, że dawała sobie radę i nie da porwać się tłumowi. Nie martwił się o nią, nie zawróciłby, aby pomóc, ale z jakiegoś powodu chciał potwierdzić, że radziła sobie wybierając ten, a nie inny kierunek ucieczki. Miała rację, że powinni ruszyć się z miejsca, a potwierdzeniem tego był olbrzym, który ruszył się z miejsca i niekoniecznie zwracał uwagę na to, co znajdowało się pod jego nogami. Zdecydowanie nie chciałby znaleźć się na jego drodze i w ten sposób zakończyć oglądanie egzekucji, która pomimo śmierci czwórki skazanych, nadal dostarczała trochę rozrywki i to niebanalnej. Spojrzał ponownie w stronę, gdzie działo się o wiele więcej. Przesunął wzrokiem po kobiecej sylwetce, skulonej na miotle. Potrzebował chwili, nim zrozumiał, kto tak wspaniałomyślnie postanowił pojawić się na egzekucji i pakować prosto w paszczę lwa. Nie szczególnie zdziwiło go, że to właśnie Tonks. Patrząc na nią przez pryzmat tego jaka była dawniej oraz co pokazała niecały miesiąc temu, wydawało mu się, że można było spodziewać się czegoś takiego po tej konkretnej szlamie. Ciekawe czy była tu sama? Wykazałaby się tak głupią odwagą? Póki magia nie działała, najpewniej nie przyjdzie się o tym dowiedzieć. Żadna rozsądna osoba nie zacznie atakować, gdy nie posiadała wsparcia w zaklęciach. Chociaż spodziewanie się rozsądku po rebeliantach… to chyba trochę za dużo. Tkwiąc nadal w miejscu przeniósł wzrok na kuzyna, widząc jak ten bierze zamach i rzuca czymś. Zmrużył nieco oczy, a błysk światła odbity od metalowej piersiówki, stał się odpowiedzią co to takiego. Parsknął pod nosem, rozbawiony poświęceniem, na jakie zdobył się drugi Macnair. Widząc, gdzie spada rzucony przedmiot, pokonał tę odległość, jednak chwiejąca się na miotle szlama odwróciła jego uwagę. Zdążył spojrzeć na nią, nim zsunęła się nie zachowując równowagi. Najwyraźniej zabawa zaraz miała się skończyć, zwłaszcza gdy tuż poniżej czekało na nią kilka osób i do tego olbrzym, który niepokojąco zmieniał kierunek.
| idę dwa pola w prawo
| idę dwa pola w prawo
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Wciąż nie mógł zrozumieć, jakie drugie dno kryło się za dzisiejszym atakiem – akcja wydawała się przypadkowa, niezaplanowana, niechlujna; podyktowana raczej zrywem emocji niż potrzebą osiągnięcia konkretnego celu. Czy to możliwe, żeby buntowniczka – chwiejąca się właśnie na cienkiej miotle, spojrzeniem desperacko szukająca czegoś na najbliższym budynku (ratunku? Na niego było już raczej za późno) – działała sama, bez żadnego wsparcia? Jeśli tak, jeśli struktury Zakonu Feniksa się łamały, to tym lepiej dla nich; wojna mogłaby skończyć się szybciej, niż przypuszczali.
Oderwał wzrok od kobiety tylko na moment, gdy ktoś obok niego wypowiedział jego imię; rozpoznał Wren, której posłał lekko zaskoczone spojrzenie – nie wiedział, że ona i Lyanna się znały, z drugiej strony – nie wiedział też wielu innych rzeczy. – Wren – odpowiedział, kiwając jej lekko głową, to nie był dobry czas na dłuższą pogawędkę; zaraz potem wrócił do obserwowania raczej niezdarnych akrobacji rebeliantki, trafiając akurat na moment, gdy ta straciła równowagę i runęła w dół. – Już po niej – mruknął, pozornie do nikogo konkretnego, choć w rzeczywistości odpowiadał na słowa Lyanny, zdradzającej im personalia buntowniczki. Theodore je znał – widział listę poszukiwanych niejednokrotnie, szukał ich w zaułkach portowych ulic, nie spodziewając się odnaleźć ich tutaj: w świetle dnia, samotnych przeciwko tłumowi ludzi, który przede wszystkim chciał wymierzenia im sprawiedliwości. – Chodźmy dalej, tam jest luźniej – odezwał się raz jeszcze, głową wskazując kierunek: bliżej strażników i trasy, którą wcześniej przeszli skazańcy, tłum był wyraźnie rzadszy – stamtąd mogliby mieć też lepszy widok na to, co ostatecznie miało stać się ze schwytaną rebeliantką. Nie miał wątpliwości co do tego, że ta nierówna walka nie miała trwać długo – tuż pod zawieszoną w powietrzu miotłą mignęła mu sylwetka Caelana. A ten z całą pewnością nie miał pozwolić Tonks uciec.
Przystanął wpół kroku dopiero, gdy dotarły do niego kolejne słowa Lyanny, zmuszające go do powrotu do wcześniejszych rozważań. Ruch wykonany przez buntowniczkę nie miał sensu – ale co, jeśli tak właśnie miał wyglądać? Czy mógł być nie tyle próbą powstrzymania egzekucji, co upewnienia się, by wszyscy patrzyli w konkretnym kierunku? Odwrócenia uwagi? Od czego? Zatrzymał się, stając tuż przy wytyczonej, obstawionej strażnikami ścieżce, jednak zamiast sprawdzić, co działo się w centralnym punkcie zamieszania, zaczął przesuwać spojrzeniem po reszcie placu, wykorzystując wyostrzony magicznie wzrok do spoglądania dalej, na jego krawędzie – w tłumie szukał czegokolwiek podejrzanego, osób zachowujących się inaczej niż reszta, zbyt spokojnych lub nienaturalnie nerwowych. Przez cały ten czas palce prawej dłoni zaciskał na drewnie różdżki, wciąż jeszcze bezużytecznej; lewe oplatały nadgarstek Lyanny, pilnując, by nie rozdzielił ich tłum. Nie dlatego, że potrzebowała jego pomocy – wiedział, że nie – ale dlatego, że on sam czuł się spokojniej ze świadomością, że była tuż obok. Do czego, na szczęście, nie musiał póki co się przyznawać – ani przed nią, ani nawet przed samym sobą, myśli mając skupione na zupełnie innym zadaniu.
| idę dwie kratki w prawo-górę, dalej razem z Lyanną; rzucam na spostrzegawczość (II)
Oderwał wzrok od kobiety tylko na moment, gdy ktoś obok niego wypowiedział jego imię; rozpoznał Wren, której posłał lekko zaskoczone spojrzenie – nie wiedział, że ona i Lyanna się znały, z drugiej strony – nie wiedział też wielu innych rzeczy. – Wren – odpowiedział, kiwając jej lekko głową, to nie był dobry czas na dłuższą pogawędkę; zaraz potem wrócił do obserwowania raczej niezdarnych akrobacji rebeliantki, trafiając akurat na moment, gdy ta straciła równowagę i runęła w dół. – Już po niej – mruknął, pozornie do nikogo konkretnego, choć w rzeczywistości odpowiadał na słowa Lyanny, zdradzającej im personalia buntowniczki. Theodore je znał – widział listę poszukiwanych niejednokrotnie, szukał ich w zaułkach portowych ulic, nie spodziewając się odnaleźć ich tutaj: w świetle dnia, samotnych przeciwko tłumowi ludzi, który przede wszystkim chciał wymierzenia im sprawiedliwości. – Chodźmy dalej, tam jest luźniej – odezwał się raz jeszcze, głową wskazując kierunek: bliżej strażników i trasy, którą wcześniej przeszli skazańcy, tłum był wyraźnie rzadszy – stamtąd mogliby mieć też lepszy widok na to, co ostatecznie miało stać się ze schwytaną rebeliantką. Nie miał wątpliwości co do tego, że ta nierówna walka nie miała trwać długo – tuż pod zawieszoną w powietrzu miotłą mignęła mu sylwetka Caelana. A ten z całą pewnością nie miał pozwolić Tonks uciec.
Przystanął wpół kroku dopiero, gdy dotarły do niego kolejne słowa Lyanny, zmuszające go do powrotu do wcześniejszych rozważań. Ruch wykonany przez buntowniczkę nie miał sensu – ale co, jeśli tak właśnie miał wyglądać? Czy mógł być nie tyle próbą powstrzymania egzekucji, co upewnienia się, by wszyscy patrzyli w konkretnym kierunku? Odwrócenia uwagi? Od czego? Zatrzymał się, stając tuż przy wytyczonej, obstawionej strażnikami ścieżce, jednak zamiast sprawdzić, co działo się w centralnym punkcie zamieszania, zaczął przesuwać spojrzeniem po reszcie placu, wykorzystując wyostrzony magicznie wzrok do spoglądania dalej, na jego krawędzie – w tłumie szukał czegokolwiek podejrzanego, osób zachowujących się inaczej niż reszta, zbyt spokojnych lub nienaturalnie nerwowych. Przez cały ten czas palce prawej dłoni zaciskał na drewnie różdżki, wciąż jeszcze bezużytecznej; lewe oplatały nadgarstek Lyanny, pilnując, by nie rozdzielił ich tłum. Nie dlatego, że potrzebowała jego pomocy – wiedział, że nie – ale dlatego, że on sam czuł się spokojniej ze świadomością, że była tuż obok. Do czego, na szczęście, nie musiał póki co się przyznawać – ani przed nią, ani nawet przed samym sobą, myśli mając skupione na zupełnie innym zadaniu.
| idę dwie kratki w prawo-górę, dalej razem z Lyanną; rzucam na spostrzegawczość (II)
it's a small crime
and i've got no excuse
and i've got no excuse
Theodore Wilkes
Zawód : wiedźmi strażnik; podróżnik; przemytnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
count my cards
watch them fall
blood on a marble wall
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Theodore Wilkes' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Złożona przez Tristana obietnica była wystarczającym zapewnieniem, przyniosła jej chwilowy spokój ducha. Pokonanie stopni i zejście z podestu nie sprawiał jej większych problemów. Trzymając w jednej ręce wspomagającą ją życzliwą dłoń, drugą unosiła lekko brzeg sukni, pozwalając by wszyscy (a raczej tylko ci, którzy patrzyli) zobaczyli jej kremowe pantofle na niskim obcasie. Podeszwy bucików z całą pewnością nie były przystosowane do pospiesznego spaceru po wybrukowanej kostką ulicy, Evandra już wiedziała, że po powrocie będzie pokutowała za taki dobór obuwia.
Strach i skupienie malujące się na twarzach towarzyszących jej czarodziejów były dla niej niezrozumiałe. Była święcie przekonana, że przecież nie może im się przydarzyć nic złego, nie im, nie tutaj. Słysząc kolejne poganiające ich słowa, zmarszczyła brwi, obrzucając wpół urażonym spojrzeniem najpierw Claude’a, a następnie Francisa. Mogła przyspieszyć kroku, nie sprawiało jej to większego problemu, zwłaszcza że zmotywowana miała w sobie sporo siły, jednak nie mogli przecież od niej wymagać, by zaczęła biec. Odpuściła sobie wszelkie dodatkowe komentarze, którymi obdarzyłaby swoich towarzyszy za traktowanie jej niemal jak zwierzę pociągowe! Sprawa jednak była nad wyraz poważna i robienie scen w takim miejscu przysporzyłoby im wyłącznie kłopotów. Ugryzła się w język, Słyszałam za pierwszym razem!, wzięła głębszy oddech, nie mogąc sobie pozwolić na wybuch złości.
Zaraz po tym odruchowo zignorowała prośbę brata o to, by się nie oglądać, bo słysząc imię Mathieu musiała upewnić się, że jest wraz z nimi. Kolejna znajoma twarz w pobliżu podniosła ją na duchu. Nie widziała go wcześniej w zebranym tłumie, choć nie było powodu, by miał zrezygnować z uczestnictwa w egzekucji. Już spokojniejsza wróciła spojrzeniem przed siebie, nie chcąc stracić z oczu idących przed nią Cunninghama i lady Carrow. Evandra zauważyła, że Isabelle zbiera się w sobie i utrzymuje nerwy w ryzach, choć w jej oczach miotała się jeszcze niepewność. Widziała też, że pomimo braku przygotowania do pospiesznego opuszczenia Connaught Square, Isabelle trzymała się zasad i nie stawiała oporu. Lady Rosier obiecała sobie, że gdy tylko będą mogły odetchnąć, zamieni z nią kilka słów.
Bez słowa skinęła głową na kolejne wytyczne, zastosowała się do porady Claude i skierowała swoje kroki bliżej ściany budynku. Nie widziała spadającej z miotły kobiety, ani też jak ciskali w nią kolejnymi przedmiotami. Nie zastanawiała się też nad tym co stanie się z nią dalej. Towarzyszyła jej wyłącznie jedna myśl - dostać się do bezpiecznego miejsca.
| Poruszam się o dwie kratki po skosie w lewo (bądź po prostu za Claudem, jeśli nie jest to możliwe)
Strach i skupienie malujące się na twarzach towarzyszących jej czarodziejów były dla niej niezrozumiałe. Była święcie przekonana, że przecież nie może im się przydarzyć nic złego, nie im, nie tutaj. Słysząc kolejne poganiające ich słowa, zmarszczyła brwi, obrzucając wpół urażonym spojrzeniem najpierw Claude’a, a następnie Francisa. Mogła przyspieszyć kroku, nie sprawiało jej to większego problemu, zwłaszcza że zmotywowana miała w sobie sporo siły, jednak nie mogli przecież od niej wymagać, by zaczęła biec. Odpuściła sobie wszelkie dodatkowe komentarze, którymi obdarzyłaby swoich towarzyszy za traktowanie jej niemal jak zwierzę pociągowe! Sprawa jednak była nad wyraz poważna i robienie scen w takim miejscu przysporzyłoby im wyłącznie kłopotów. Ugryzła się w język, Słyszałam za pierwszym razem!, wzięła głębszy oddech, nie mogąc sobie pozwolić na wybuch złości.
Zaraz po tym odruchowo zignorowała prośbę brata o to, by się nie oglądać, bo słysząc imię Mathieu musiała upewnić się, że jest wraz z nimi. Kolejna znajoma twarz w pobliżu podniosła ją na duchu. Nie widziała go wcześniej w zebranym tłumie, choć nie było powodu, by miał zrezygnować z uczestnictwa w egzekucji. Już spokojniejsza wróciła spojrzeniem przed siebie, nie chcąc stracić z oczu idących przed nią Cunninghama i lady Carrow. Evandra zauważyła, że Isabelle zbiera się w sobie i utrzymuje nerwy w ryzach, choć w jej oczach miotała się jeszcze niepewność. Widziała też, że pomimo braku przygotowania do pospiesznego opuszczenia Connaught Square, Isabelle trzymała się zasad i nie stawiała oporu. Lady Rosier obiecała sobie, że gdy tylko będą mogły odetchnąć, zamieni z nią kilka słów.
Bez słowa skinęła głową na kolejne wytyczne, zastosowała się do porady Claude i skierowała swoje kroki bliżej ściany budynku. Nie widziała spadającej z miotły kobiety, ani też jak ciskali w nią kolejnymi przedmiotami. Nie zastanawiała się też nad tym co stanie się z nią dalej. Towarzyszyła jej wyłącznie jedna myśl - dostać się do bezpiecznego miejsca.
| Poruszam się o dwie kratki po skosie w lewo (bądź po prostu za Claudem, jeśli nie jest to możliwe)
show me your thorns
and i'll show you
hands ready to
bleed
and i'll show you
hands ready to
bleed
Evandra Rosier
Zawód : Arystokratka, filantropka
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I am blooming from the wound where I once bled.
OPCM : 0
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 16 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 14
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Półwila
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Ułamki przemijających sekund dłużyły się niemiłosiernie. Stał bezwładnie, siłowo przyciskając twardą różdżkę do prawego biodra. Klatka piersiowa unosiła się nierównomiernie poprzez pogodowe zmęczenie, widoczne zdenerwowanie. Niespodziewana konfrontacja pokrzyżowała plan przedostania na drugą stronę placu. Słyszał donośne dźwięki, wzmożone krzyki zdezorientowanej publiczności. Nie wiedział co się dzieje, nie odwracał głowy. Sytuacja wymykała się spod kontroli, a on nie mógł zareagować. Przydać się, pomóc – już po raz kolejny. Spoglądał na zachmurzonego, surowego funkcjonariusza. Przyjmując serię soczystych kłamstw, oddelegował zbyt głośnego bojownika ostrym rozkazem. Odetchnął w myślach. Nie potrzebował kolejnej wizyty w obskurnej, więziennej wierzy. Jej też tego nie życzył. Mężczyzna uniósł wolną dłoń w geście obrony, po czym wydukał przekonująco: – Oczywiście Panie władzo! – kiwnął jeszcze głową dla wzmożonego efektu i tym samym odwrócił się ostentacyjnie w celu zmieszania z migrującym, rozemocjonowanym tłumem. Poszukiwał przecież zaginionych krewnych, mam rację? Uniósł się na palcach, podejmując próbę rozeznania w terenie. Napierające zgromadzenie oddalało od klarownej, głównej ścieżki. Podejmowane próby mocnego przepchnięcia kończyły się fiaskiem. Nie widział odważnej bojowniczki zawieszonej na wąskim trzonku wysłużonej miotły. Jednakże gromka, dziwnie zachwycona reakcja wydobyta z frontu zwiastowała jedno, spadła. Wpadła w ręce wroga. Cholera! Przymknął powieki i przeklął kilkukrotnie. Chyba spanikował, gdyż zatrzymał się na chwilę. Co teraz? Co powinien zrobić? Nie miał do niej dostępu, magia nie działała. Liczył się pospiech oraz czas. Musiał wydostać się z placu, mieć swobodne pole manewru. Przecież wiedział kogo zawiadomić, może udałoby się przysłać posiłki? Rozgonić to parszywe towarzystwo, wyswobodzić uwięzioną Zakonniczkę? Czas mknął nieubłaganie powstrzymując od błyskawicznego działania. Strach zaciskał wnętrzności powodując niekontrolowany paraliż. Tragedia wisiała w powietrzu, a on nie potrafił jej zapowiedź. Miał nadzieję, że da sobie radę, wpadnie na coś wystrzałowego, przechytrzy zwyrodnialców. Był za daleko, aby dostrzec choć ułamek obszernego placu. Ciężkie kroki olbrzyma odbijały się od kamiennego placu. Ruszył w lewo odpychając napierające ciało nieznajomego mężczyzny. Walczył ze sobą. Co powinien dopuścić do walki – serce czy rozsądek?
| Poruszam się o dwa pola mapka. Proszę o informację czy tą drogą mogę wydostać się z placu bezpiecznie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
| Poruszam się o dwa pola mapka. Proszę o informację czy tą drogą mogę wydostać się z placu bezpiecznie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Ostatnio zmieniony przez Vincent Rineheart dnia 18.01.21 18:04, w całości zmieniany 1 raz
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Chciał trzymać się blisko Dolohov, jednak pomiędzy nimi znalazła się inna osoba, co w sytuacji krytycznej mogło utrudnić mu próbę ochronienia sojuszniczki, w najgorszym razie nawet takie działanie uniemożliwić. Następnym jego spostrzeżeniem było to, że przemieścili się dość dla siebie niekorzystnie, trafiając do mocno zbitej grupy, stając się tym samym łatwym celem w przypadku użycia zaklęć obszarowych, choć w najbliższym otoczeniu magia pozostawała uśpiona. Jedynym pocieszeniem było to, że natrafił na same znajome twarze, choć to nie był czas na to, aby cieszyć się w pełni z dobrego towarzystwa. Zwrócić szczególną uwagę należało na tych, którzy nie powinni mieszać się z oczyszczonym społeczeństwem. Nie dostrzegł żadnej innej podejrzanej twarzy, może tylko ta jedna szlamolubka zapragnęła zasiać chaos? Uznał, że nie powinien ruszać dalej, aby nie wejść w drogę olbrzymowi. Wiele osób ruszyło ku problematycznej rebeliantce, ci pozostający najbliżej dostąpią zaszczytu pochwycenia jej i wymierzenia kary za zdradzieckie zbrodnie.
Ściśle przy sobie dostrzegł Wren, pozwalając sobie na chwilę rozluźnienia. – Panno Chang – rzekł w ramach powitania, wzrok przenosząc zaraz na Lyannę. – Zabini – rzucił jeszcze swobodniej niż wcześniejsze miano, wyginając usta w krzywym uśmieszku. Na zadane pytanie przez czarownicę o azjatyckich rysach twarzy jedynie przytaknął milcząco, marszcząc przy tym brwi z jawną odrazą. – Sami chcą ginąć – stwierdził bez cienia żalu, wręcz mechanicznie, choć znał wagę wypowiadanych słów. – Warto im w tym pomóc.
Spokój nie trwał długo, tak jak pogawędka, bo każde z nich instynktownie ruszyło w swoją stronę, a Black odwrócił się, aby sprawdzić, co wywołało wzburzenie u Yany.
| spóźniony post, ale szczery
Ściśle przy sobie dostrzegł Wren, pozwalając sobie na chwilę rozluźnienia. – Panno Chang – rzekł w ramach powitania, wzrok przenosząc zaraz na Lyannę. – Zabini – rzucił jeszcze swobodniej niż wcześniejsze miano, wyginając usta w krzywym uśmieszku. Na zadane pytanie przez czarownicę o azjatyckich rysach twarzy jedynie przytaknął milcząco, marszcząc przy tym brwi z jawną odrazą. – Sami chcą ginąć – stwierdził bez cienia żalu, wręcz mechanicznie, choć znał wagę wypowiadanych słów. – Warto im w tym pomóc.
Spokój nie trwał długo, tak jak pogawędka, bo każde z nich instynktownie ruszyło w swoją stronę, a Black odwrócił się, aby sprawdzić, co wywołało wzburzenie u Yany.
| spóźniony post, ale szczery
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nikłe skinienie głowy Zachary'ego było pierwszą odpowiedzią, której udzielił na słowa Tristana. Jeszcze chwilę milczał, ważył słowa, zastanawiając się nad tym, co on sam mógł powiedzieć i jakie niosłoby to znaczenie. Zdołał już przywyknąć, że jego obecność tutaj nabrała bezgranicznie politycznego charakteru. Reprezentował rodzinę Shafiqów, swoje własne poglądy afiszował jako wspólne. Zajmował dumną pozycję reprezentanta, niemalże ambasadora, choć do dziś nie wiedział, czy wszystkie kroki podjęte od czasu Stonehenge były jego osobistym wybrykiem, na który nestor Zale przymykał oko i czujnie obserwował, czy też gdzieś za jego plecami nastąpiło swoiste mianowanie, o którym miał dowiedzieć się (lub nie) w swoim czasie. W końcu jednak podjął decyzję.
— Zatem musimy zaledwie upewnić się, że jej głowa znajdzie się pośród pozostałych. — Odpowiedział Tristanowi, wspierając jego słowa na tyle głośno, na ile w panującym bałaganie na Connaught Square, dało się to wykonać, nie wrzeszcząc zbyt mocno. Jednocześnie w tej samej chwili gestem dłoni wskazał na podest unurzany we krwi zdrajców i morderców, dokładnie to miejsce mając na myśli w wypowiedzianych słowach. Przezornie zerknął ku olbrzymowi zmieniającemu swoje położenie, właśnie w bestii upatrując największych szans na zniszczeniu. Nie sądził, aby Tonks próbowała czegokolwiek, będąc otoczoną przez zastępy służb, a przede wszystkim przez Śmierciożerców i Rycerzy. Patrzył jednak jedynie na wycinek tego, co działo się na całym placu, a przystanąwszy obok lorda Rosiera, także począł rozglądać się wokół za czymś, co w podobny sposóļ jak Tonks mogło zakłócić przebieg zgromadzenia.
Chwilę później wrócił spojrzeniem do głównego miejsca zdarzeń. Spoglądał na tych z Rycerzy i Śmierciożerców, którzy podjęli się pochwycenia buntowniczka Longbottoma. Z oczywistą dozą sceptycyzmu skierowaną na wyczyniane tam akrobacje. Widowisko zorganizowane na placu miało być przykładem, a tej chwili w oczach Zachary'ego zmierzało ku cyrkowemu przedstawieniu. Domyślał się, że brak magii wibrującej w powietrzu, brak możliwości rzucenia choćby najprostszego zaklęcia stawiał ich wszystkich w niewygodnej sytuacji, to liczył na to, iż w konsekwencji incydent ten nie zostanie opisany w sposób wywołujący jeszcze więcej niepotrzebnych insynuacji czy niedomówień.
— Pozostaje nam zatem dopilnowanie, że wieści o tym rozniosą się zgodnie z naszą potrzebą. — Stwierdził, nie odrywając wzroku od miotły. Nie było w zasadzie innego miejsca, na które mógłby skierować swoją uwagę – póki pozostawał biernym obserwatorem.
Ruch lewo dół, rzut na spostrzegawczość
— Zatem musimy zaledwie upewnić się, że jej głowa znajdzie się pośród pozostałych. — Odpowiedział Tristanowi, wspierając jego słowa na tyle głośno, na ile w panującym bałaganie na Connaught Square, dało się to wykonać, nie wrzeszcząc zbyt mocno. Jednocześnie w tej samej chwili gestem dłoni wskazał na podest unurzany we krwi zdrajców i morderców, dokładnie to miejsce mając na myśli w wypowiedzianych słowach. Przezornie zerknął ku olbrzymowi zmieniającemu swoje położenie, właśnie w bestii upatrując największych szans na zniszczeniu. Nie sądził, aby Tonks próbowała czegokolwiek, będąc otoczoną przez zastępy służb, a przede wszystkim przez Śmierciożerców i Rycerzy. Patrzył jednak jedynie na wycinek tego, co działo się na całym placu, a przystanąwszy obok lorda Rosiera, także począł rozglądać się wokół za czymś, co w podobny sposóļ jak Tonks mogło zakłócić przebieg zgromadzenia.
Chwilę później wrócił spojrzeniem do głównego miejsca zdarzeń. Spoglądał na tych z Rycerzy i Śmierciożerców, którzy podjęli się pochwycenia buntowniczka Longbottoma. Z oczywistą dozą sceptycyzmu skierowaną na wyczyniane tam akrobacje. Widowisko zorganizowane na placu miało być przykładem, a tej chwili w oczach Zachary'ego zmierzało ku cyrkowemu przedstawieniu. Domyślał się, że brak magii wibrującej w powietrzu, brak możliwości rzucenia choćby najprostszego zaklęcia stawiał ich wszystkich w niewygodnej sytuacji, to liczył na to, iż w konsekwencji incydent ten nie zostanie opisany w sposób wywołujący jeszcze więcej niepotrzebnych insynuacji czy niedomówień.
— Pozostaje nam zatem dopilnowanie, że wieści o tym rozniosą się zgodnie z naszą potrzebą. — Stwierdził, nie odrywając wzroku od miotły. Nie było w zasadzie innego miejsca, na które mógłby skierować swoją uwagę – póki pozostawał biernym obserwatorem.
Ruch lewo dół, rzut na spostrzegawczość
Once you cross the line
Zachary Shafiq
Zawód : Ordynator oddziału zatruć eliksiralnych i roślinnych, Wielki Wezyr rodu
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
I am an outsider
I don't care about
I don't care about
the in-crowd
OPCM : 21 +1
UROKI : 4 +2
ALCHEMIA : 8
UZDRAWIANIE : 26 +5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Zachary Shafiq' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Multon postanowiła znaleźć się bliżej miejsca zamieszania. Kiedy wpadła na czarodzieja stojącego przed nią, ten odruchowo chwycił ją, objął, próbując powstrzymać przed upadkiem, który mógłby się źle skończyć w poruszającym bez uwagi tłumie. Jednak wrzaski dziewczyny, które ściągnęły na nią uwagę wszystkich dookoła, w tym Wren i stojących obok Rycerzy Walpurgii, wzburzyły go i zdumiały. Momentalnie uniósł dłonie do góry.
— Zdurniałaś, głupia babo?!— krzyknął mężczyzna, odpychając ją od siebie. Był porządnie ubrany, dobrze uczesany, wyglądał na przeciętnego czarodzieja klasy średniej.
Funkcjonariusz, który stał przodem do ludzi widział całe to zdarzenie bardzo dobrze.
— Odsuń się — warknął funkcjonariusz, mierząc do nich obojga różdżką. Sam nie ruszył się z miejsca, stojąc na szeroko rozstawionych nogach, z piersią wysuniętą do przodu. — Rozsunąć się, ale już!— warknął ostrzegawczo, wskazując mężczyźnie, by cofnął się kilka kroków. Spojrzał też na Yanę, która dołączyła do zamieszania, sugerując jasno, że nie będzie się z nikim patyczkował, a już na pewno z dwoma, awanturującymi się kobietami. Alphard zachował bezpieczną pozycję.
Wren, jeszcze nim zdecydowała się ruszyć bliżej ścieżki, którą prowadzono skazańców i pilnujących tłumu funkcjonariuszy, bez trudu mogła dostrzec stojących na podwyższeniu loży honorowej czarodziejów — Tristana, Zachary’ego, Craiga, a także kierującego się w stronę zejścia Claude’a. Lokaj Rosierów zszedł po schodach, by przystanąć koło funkcjonariusza. Widząc to, członek patrolu egzekucyjnego odsunął się lekko, robiąc jemu i prowadzonym przez niego damom miejsce i ruchem dłoni wskazał im kierunek wyjścia, tylko na moment poświęcając im więcej uwagi. Po chwili kiwnął do stojącego dalej funkcjonariusza, który ruszył w ich kierunku.
— Zrobić przejście!— rozkazał ludziom, stojącym na drodze, przesuwając ich bliżej środka, by bok pozostał wolny. Matheiu dołączył do swoich krewnych. Stanął przy Francisie, który po przywitaniu, nie zatrzymując się, dalej szedł do przodu. Isabelle, sugerując się pomocą Claude’a prowadziła, kierując się w stronę północy, gdzie ulicą można było opuścić plac. Evandra ruszyła za Isabellą, znajdując się tuż obok Francisa.
Jade postanowiła dokonać taktycznego odwrotu.
— Sytuacja jest opanowana, proszę zachować spokój!— krzyknął jeden z fukcjonariuszy, zatrzymując idących jeszcze ludzi. Spokojnym głosem, nie ruszając się z miejsca, kontrolował sytuację ze środka, wskazując miejsca, w których ludzie swobodnie mogli przechodzić, nie taranując się wzajemnie. Jego oczy, podobnie jak większości tych zgromadzonych w tłumie strażników, wciąż raz po raz kierowały się w kierunku zamieszania.
Lyanna ruszyła za Theo, w stronę ścieżki i funkcjonariuszy policji. I bez swojego wyostrzonego worku mógł być świadkiem sceny rozgrywającej się pomiędzy Yaną, Elvirą, obcym mężczyzną i funkcjonariuszem policji. Prócz tego jednak rozglądał się dookoła, szukając czegoś, co mogłoby wzbudzić jego niepokój. Widział dokładnie wszystkie emocje, które rozgrywały się na twarzach zgromadzonych wokół osób - od obrzydzenia, po ciekawość, zainteresowanie i w końcu strach. Większość ludzi skupiona była na zamieszaniu, w którego centrum znalazł się olbrzym. Wszyscy bowiem stracili z pola widzenia blondwłosa buntowniczkę. Widział ewakuujących się arystokratów z loży honorowej, mogąc rozpoznać ich twarze, ale trudno mu było się im przyjrzeć — częściowo zasłaniali mu ludzie stojący bliżej.
Drewno podestu, na którym nastąpiła egzekucja zalane było krwią zdrajców władzy, którzy za swe zbrodnie zostali dziś ukarani. Posoka wsiąkała w nie, chłonne jak gąbka, spływała między szczelinami. Deirdre przesunęła się bliżej stopni prowadzących w dół, mijając głowę jednego z trupów, wciąż mając dokonały widok na wszystkich, w tym większość zgromadzonych tłumnie na placu. Choć nie patrzyła — miała też dobry widok na lożę honorową, na której wciąż znajdowali się goście. Jej suknia i buty zabarwiły się szkarłatem, po którym przeszła swobodnie. Funkcjonariusz, który stał obok zeskoczył z podestu w stronę zamieszania.
Tristan rozglądał się po placu, ale początkowo nie widział nikogo, kto zachowywał się podejrzanie. Jego intuicja nie podpowiadała mu też niczego. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna działała samotnie, lub jeśli było to w jakikolwiek sposób zaplanowane, reszta znajdowała się zupełnie gdzie indziej w tej chwili. Ludzie głównie zwróceni byli w kierunku miejsca zamieszania, a Ci znajdujący się po tej stronie ścieżki, czując się bezpieczniejsi najprawdopodobniej, przyglądali sytuacji z ciekawością i zainteresowaniem, łaknąc dobrej rozrywki. Inaczej miała się sprawa po drugiej stronie. Najpierw sama Tonks, a później olbrzym wywołali w najbliższym otoczeniu głównie panikę. Craig, zbliżył się do śmierciożercy i uzdrowiciela, obserwując sytuację z bezpiecznego podestu.
Vincent ruszył w kierunku ściany, aż zatrzymał się pod nią. Mur z kamienia nie dawał złudzeń co do wspinaczki po ścianie bez ponadprzeciętnych zdolności. Parapet znajdował się na wysokości jego twarzy, a okno przed nim było zamknięte. Samotnie stojący mężczyzna, odwrócony plecami w kierunku tłumu i zamieszania został jednak zauważony przez Tristana, który z wysokości bacznie obserwował tłum i bez trudu był w stanie wypatrzeć go, szczególnie, że w tamtym kierunku podążali jego krewni. Miał szansę dostrzec go również Zachary, jeśli tylko obrócił się w bok.
— Uwaga, olbrzym!— krzyknął jeden z członków patrolu egzekucyjnego, który rzucił się w stronę ludzi stojących w samym centrum zdarzenia. Popchnął dwójkę czarodziejów, którzy próbowali pomóc Caelanowi schwytać buntowniczkę. Tonks, choć wciąż, spadając trzymała się rękami miotły, a w jednej z dłoni trzymała ledwie różdżkę, nie była w stanie użyć swej wyjątkowej zdolności. Pomimo silnej woli i wielkiej wiary, nie deportowała się z miejsca egzekucji, tym samym ostatecznie wpadając w ramiona jednego z Rycerzy Walpurgii. Puszczając wciąż wiszącą w powietrzu miotłę, upuściła też różdżkę, sama zaś znalazła się w silnych ramionach Caelana, który postawił ją na ziemi, obejmując mocno wokół klatki piersiowej. Ludzie stojący za Goylem się wściekli. Zza jego pleców próbowali dostać do Tonks. Chwytali ją za ubranie, krzycząc i przeklinając. Wpadli w furię.
— Śmierć szlamie!
— Zdechniesz w mękach, żmijo!
Justine czuła, jak jej szata jest rozrywana, a zaciskana w jej ustach fiolka pęka pod naciskiem zębów na kruche szkło. Część drobnego naczynia wypadła jej z zębów, lecąc na bruk, rozkruszona część została jej w ustach, raniąc język, podniebienie i wargi. Po jej brodzie spłynęła stróżka krwi. Do tego wszystkiego doszedł pędzący olbrzym, który chcąc chwycić spadającą czarownicę złapał za miotłę i złamał ją jednym ruchem. Czarodzieje, którzy stali za Caelanem, funkcjonariusz policji, upadli na kolana i na stopy olbrzyma, który znalazł się tuż za nimi. Goyle pomimo zamieszania był wystarczająco silny, by zatrzymać przy sobie drobną, delikatną dziewczynę, która póki co, wcale nie oponowała. Zachwiał się jednak z powodu zamieszania wokół niego. Sigrun bez trudu złapała różdżkę, nie musząc się nawet specjalnie siłować z rebeliantką. Kiedy jednak jej dotknęła, poczuła, jak coś dziwnie ją rozgrzewa, a później parzy tak bardzo, że odruchowo wypuściła ją znów, a osikowe drewno z łoskotem, którego nikt nie słyszał, upadło wszystkim pod nogi.
Tuż przy samym centrum zamieszania pojawił się Cillian. Ten jednak zderzył się z kobietą, która odskoczyła przed idącym olbrzymem.
— Odsuń się!— krzyknęła na niego.
Atmosfera na placu była wciąż gorąca, ludzie wciąż łaknęli krwi, zaczęli gromadzić się w skupiska. Część policjantów z północnej części placu ruszyła w kierunku zdarzenia — reszta pozostała na swoich stanowiskach, pilnując porządku. Mało kto na placu zdawał sobie sprawę z istnienia pola antymagicznego, mało kto bowiem próbował sięgać po różdżkę. Bariera lada moment miała zniknąć.
| Termin odpisu upływa w sobotę, 26.09 o godz. 20:00
Mistrz Gry przypomina, że NPC pozostają pod władzą Mistrza Gry, on opisuje ich zachowanie i czynności.
Nie obowiązuje żadna kolejka, piszecie w dowolnej kolejności. Należy przyjąć, że wszystkie wasze ruchy dzieją się w tym samym czasie - reagujecie wyłącznie na zaklęcia, ruchy i zdarzenia ujęte w tym poście mistrza gry, nie na zdarzenia dziejące się podczas tej tury i nie na zaklęcia, które dopiero zostaną rzucone.
Postaci posiadający II poziom biegłości latania na miotle mogą poruszać się trzykrotnie szybciej, niżeli pieszo; odwrócenie miotły (zmiana kierunku kija a zatem i lotu) jest uznawane za poruszenie się o 1 pole.
Postaci z I poziomem biegłości, aby wykonać ruch umożliwiający poruszanie się dwukrotnie szybciej, muszą przeznaczyć na to turę i rzucić kością na latanie na miotle; osiągnięcie ST 50 umożliwia taką akcję.
Unik na miotle postać wykonuje według wzoru k100+2xZ, przy czym nie jest uwzględniana górna granica mocy zaklęcia, którą można unikać. Na unik rzuca wyłącznie postać kierująca miotłą.
Żywotność:
Sigrun: 215/215
Alphard: 220/220
Elvira: 204/204
Lyanna: 202/202
Tristan: 220/220 Drew: 185/215 (-30 psychiczne) kara: -5
Claude: 206/206
Caelan: 240/240
Zachary: 210/210
Deirdre: 200/200
Cillian: 232/232
Mathieu: 222/222
Craig: 248/248
Francis: 215/215
Wren: 202/202
Theo: 220/220
Evandra: 114/114
Isabella: 150/150
Vincent: 215/215
Justine: 230/240 (-10 cięte)
mapa w powiększeniu
Legenda:
Zieloni - Rycerze Walpurgii i sojusznicy
Szarozieloni - funkcjonariusze patrolu egzekucyjnego
Neutralni - mieszkańcy
Turkusowi - dzieci
Niebiescy - Zakon Feniksa i sojusznicy
Czarni - Skazańcy
Zaklęcia i eliksiry:
pola antymagicznego 3/3
kameleon 1/3 (Justine)
strike]mico (Alphard)
Lancea (Craig)
Fera Eco (Theodore)
— Zdurniałaś, głupia babo?!— krzyknął mężczyzna, odpychając ją od siebie. Był porządnie ubrany, dobrze uczesany, wyglądał na przeciętnego czarodzieja klasy średniej.
Funkcjonariusz, który stał przodem do ludzi widział całe to zdarzenie bardzo dobrze.
— Odsuń się — warknął funkcjonariusz, mierząc do nich obojga różdżką. Sam nie ruszył się z miejsca, stojąc na szeroko rozstawionych nogach, z piersią wysuniętą do przodu. — Rozsunąć się, ale już!— warknął ostrzegawczo, wskazując mężczyźnie, by cofnął się kilka kroków. Spojrzał też na Yanę, która dołączyła do zamieszania, sugerując jasno, że nie będzie się z nikim patyczkował, a już na pewno z dwoma, awanturującymi się kobietami. Alphard zachował bezpieczną pozycję.
Wren, jeszcze nim zdecydowała się ruszyć bliżej ścieżki, którą prowadzono skazańców i pilnujących tłumu funkcjonariuszy, bez trudu mogła dostrzec stojących na podwyższeniu loży honorowej czarodziejów — Tristana, Zachary’ego, Craiga, a także kierującego się w stronę zejścia Claude’a. Lokaj Rosierów zszedł po schodach, by przystanąć koło funkcjonariusza. Widząc to, członek patrolu egzekucyjnego odsunął się lekko, robiąc jemu i prowadzonym przez niego damom miejsce i ruchem dłoni wskazał im kierunek wyjścia, tylko na moment poświęcając im więcej uwagi. Po chwili kiwnął do stojącego dalej funkcjonariusza, który ruszył w ich kierunku.
— Zrobić przejście!— rozkazał ludziom, stojącym na drodze, przesuwając ich bliżej środka, by bok pozostał wolny. Matheiu dołączył do swoich krewnych. Stanął przy Francisie, który po przywitaniu, nie zatrzymując się, dalej szedł do przodu. Isabelle, sugerując się pomocą Claude’a prowadziła, kierując się w stronę północy, gdzie ulicą można było opuścić plac. Evandra ruszyła za Isabellą, znajdując się tuż obok Francisa.
Jade postanowiła dokonać taktycznego odwrotu.
— Sytuacja jest opanowana, proszę zachować spokój!— krzyknął jeden z fukcjonariuszy, zatrzymując idących jeszcze ludzi. Spokojnym głosem, nie ruszając się z miejsca, kontrolował sytuację ze środka, wskazując miejsca, w których ludzie swobodnie mogli przechodzić, nie taranując się wzajemnie. Jego oczy, podobnie jak większości tych zgromadzonych w tłumie strażników, wciąż raz po raz kierowały się w kierunku zamieszania.
Lyanna ruszyła za Theo, w stronę ścieżki i funkcjonariuszy policji. I bez swojego wyostrzonego worku mógł być świadkiem sceny rozgrywającej się pomiędzy Yaną, Elvirą, obcym mężczyzną i funkcjonariuszem policji. Prócz tego jednak rozglądał się dookoła, szukając czegoś, co mogłoby wzbudzić jego niepokój. Widział dokładnie wszystkie emocje, które rozgrywały się na twarzach zgromadzonych wokół osób - od obrzydzenia, po ciekawość, zainteresowanie i w końcu strach. Większość ludzi skupiona była na zamieszaniu, w którego centrum znalazł się olbrzym. Wszyscy bowiem stracili z pola widzenia blondwłosa buntowniczkę. Widział ewakuujących się arystokratów z loży honorowej, mogąc rozpoznać ich twarze, ale trudno mu było się im przyjrzeć — częściowo zasłaniali mu ludzie stojący bliżej.
Drewno podestu, na którym nastąpiła egzekucja zalane było krwią zdrajców władzy, którzy za swe zbrodnie zostali dziś ukarani. Posoka wsiąkała w nie, chłonne jak gąbka, spływała między szczelinami. Deirdre przesunęła się bliżej stopni prowadzących w dół, mijając głowę jednego z trupów, wciąż mając dokonały widok na wszystkich, w tym większość zgromadzonych tłumnie na placu. Choć nie patrzyła — miała też dobry widok na lożę honorową, na której wciąż znajdowali się goście. Jej suknia i buty zabarwiły się szkarłatem, po którym przeszła swobodnie. Funkcjonariusz, który stał obok zeskoczył z podestu w stronę zamieszania.
Tristan rozglądał się po placu, ale początkowo nie widział nikogo, kto zachowywał się podejrzanie. Jego intuicja nie podpowiadała mu też niczego. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna działała samotnie, lub jeśli było to w jakikolwiek sposób zaplanowane, reszta znajdowała się zupełnie gdzie indziej w tej chwili. Ludzie głównie zwróceni byli w kierunku miejsca zamieszania, a Ci znajdujący się po tej stronie ścieżki, czując się bezpieczniejsi najprawdopodobniej, przyglądali sytuacji z ciekawością i zainteresowaniem, łaknąc dobrej rozrywki. Inaczej miała się sprawa po drugiej stronie. Najpierw sama Tonks, a później olbrzym wywołali w najbliższym otoczeniu głównie panikę. Craig, zbliżył się do śmierciożercy i uzdrowiciela, obserwując sytuację z bezpiecznego podestu.
Vincent ruszył w kierunku ściany, aż zatrzymał się pod nią. Mur z kamienia nie dawał złudzeń co do wspinaczki po ścianie bez ponadprzeciętnych zdolności. Parapet znajdował się na wysokości jego twarzy, a okno przed nim było zamknięte. Samotnie stojący mężczyzna, odwrócony plecami w kierunku tłumu i zamieszania został jednak zauważony przez Tristana, który z wysokości bacznie obserwował tłum i bez trudu był w stanie wypatrzeć go, szczególnie, że w tamtym kierunku podążali jego krewni. Miał szansę dostrzec go również Zachary, jeśli tylko obrócił się w bok.
— Uwaga, olbrzym!— krzyknął jeden z członków patrolu egzekucyjnego, który rzucił się w stronę ludzi stojących w samym centrum zdarzenia. Popchnął dwójkę czarodziejów, którzy próbowali pomóc Caelanowi schwytać buntowniczkę. Tonks, choć wciąż, spadając trzymała się rękami miotły, a w jednej z dłoni trzymała ledwie różdżkę, nie była w stanie użyć swej wyjątkowej zdolności. Pomimo silnej woli i wielkiej wiary, nie deportowała się z miejsca egzekucji, tym samym ostatecznie wpadając w ramiona jednego z Rycerzy Walpurgii. Puszczając wciąż wiszącą w powietrzu miotłę, upuściła też różdżkę, sama zaś znalazła się w silnych ramionach Caelana, który postawił ją na ziemi, obejmując mocno wokół klatki piersiowej. Ludzie stojący za Goylem się wściekli. Zza jego pleców próbowali dostać do Tonks. Chwytali ją za ubranie, krzycząc i przeklinając. Wpadli w furię.
— Śmierć szlamie!
— Zdechniesz w mękach, żmijo!
Justine czuła, jak jej szata jest rozrywana, a zaciskana w jej ustach fiolka pęka pod naciskiem zębów na kruche szkło. Część drobnego naczynia wypadła jej z zębów, lecąc na bruk, rozkruszona część została jej w ustach, raniąc język, podniebienie i wargi. Po jej brodzie spłynęła stróżka krwi. Do tego wszystkiego doszedł pędzący olbrzym, który chcąc chwycić spadającą czarownicę złapał za miotłę i złamał ją jednym ruchem. Czarodzieje, którzy stali za Caelanem, funkcjonariusz policji, upadli na kolana i na stopy olbrzyma, który znalazł się tuż za nimi. Goyle pomimo zamieszania był wystarczająco silny, by zatrzymać przy sobie drobną, delikatną dziewczynę, która póki co, wcale nie oponowała. Zachwiał się jednak z powodu zamieszania wokół niego. Sigrun bez trudu złapała różdżkę, nie musząc się nawet specjalnie siłować z rebeliantką. Kiedy jednak jej dotknęła, poczuła, jak coś dziwnie ją rozgrzewa, a później parzy tak bardzo, że odruchowo wypuściła ją znów, a osikowe drewno z łoskotem, którego nikt nie słyszał, upadło wszystkim pod nogi.
Tuż przy samym centrum zamieszania pojawił się Cillian. Ten jednak zderzył się z kobietą, która odskoczyła przed idącym olbrzymem.
— Odsuń się!— krzyknęła na niego.
Atmosfera na placu była wciąż gorąca, ludzie wciąż łaknęli krwi, zaczęli gromadzić się w skupiska. Część policjantów z północnej części placu ruszyła w kierunku zdarzenia — reszta pozostała na swoich stanowiskach, pilnując porządku. Mało kto na placu zdawał sobie sprawę z istnienia pola antymagicznego, mało kto bowiem próbował sięgać po różdżkę. Bariera lada moment miała zniknąć.
| Termin odpisu upływa w sobotę, 26.09 o godz. 20:00
Mistrz Gry przypomina, że NPC pozostają pod władzą Mistrza Gry, on opisuje ich zachowanie i czynności.
Nie obowiązuje żadna kolejka, piszecie w dowolnej kolejności. Należy przyjąć, że wszystkie wasze ruchy dzieją się w tym samym czasie - reagujecie wyłącznie na zaklęcia, ruchy i zdarzenia ujęte w tym poście mistrza gry, nie na zdarzenia dziejące się podczas tej tury i nie na zaklęcia, które dopiero zostaną rzucone.
Postaci posiadający II poziom biegłości latania na miotle mogą poruszać się trzykrotnie szybciej, niżeli pieszo; odwrócenie miotły (zmiana kierunku kija a zatem i lotu) jest uznawane za poruszenie się o 1 pole.
Postaci z I poziomem biegłości, aby wykonać ruch umożliwiający poruszanie się dwukrotnie szybciej, muszą przeznaczyć na to turę i rzucić kością na latanie na miotle; osiągnięcie ST 50 umożliwia taką akcję.
Unik na miotle postać wykonuje według wzoru k100+2xZ, przy czym nie jest uwzględniana górna granica mocy zaklęcia, którą można unikać. Na unik rzuca wyłącznie postać kierująca miotłą.
Żywotność:
Sigrun: 215/215
Alphard: 220/220
Elvira: 204/204
Lyanna: 202/202
Tristan: 220/220 Drew: 185/215 (-30 psychiczne) kara: -5
Claude: 206/206
Caelan: 240/240
Zachary: 210/210
Deirdre: 200/200
Cillian: 232/232
Mathieu: 222/222
Craig: 248/248
Francis: 215/215
Wren: 202/202
Theo: 220/220
Evandra: 114/114
Isabella: 150/150
Vincent: 215/215
Justine: 230/240 (-10 cięte)
mapa w powiększeniu
Legenda:
Zieloni - Rycerze Walpurgii i sojusznicy
Szarozieloni - funkcjonariusze patrolu egzekucyjnego
Neutralni - mieszkańcy
Turkusowi - dzieci
Niebiescy - Zakon Feniksa i sojusznicy
Czarni - Skazańcy
Zaklęcia i eliksiry:
pola antymagicznego 3/3
Fera Eco (Theodore)
Connaught Square
Szybka odpowiedź