Kuchnia
Strona 1 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
Kuchnia
Ciasna, ale funkcjonalna. Metal, drewno, kilka ukochanych przez Hazel obrazków. Pachnie tu kawą i właściwie tylko kawą, bo rzadko kiedy się tu gotuje. Magiczny piecyk aż lśni czystością.
Gość
Gość
O tym, że kawę można przygotować na wiele sposobów przekonała mnie Hazel. Gdyby nie to, że w pracy zauważyła jak kardynalne błędy popełniam, do dzisiaj z uporem maniaka twierdziłbym, że mielona kawa zalana wrzątkiem jest naparem po turecku. Zdegustowana ignorancją, z jaką wypijałem bezmyślnie niepoprawnie przyrządzony trunek, konsekwentnie uzupełniała braki w mojej edukacji.
Na zimnym kuchennym blacie ostrożnie postawiłem jej ulubione kremówki z borówkami, solidnie zapakowane w kartonowe pudełko. Hazel widząc paczuszkę uśmiechnęła się lekko i wolno pokazywała kolejne czynności, jakie powinienem… musiałem wykonać, aby kawa była zdatna do wypicia. Bardzo drobno zmielone ziarna wraz z dwiema łyżeczkami cukru wsypała do miedzianego tygielka. Takiego samego, jaki podarowała mi dwa tygodnie wcześniej. Ku mojemu zaskoczeniu całość zalała zimną wodą i kilkukrotnie podgrzewała, nie dopuszczając do zagotowania. Już kilkakrotnie widziałem jak w biurze wykonywała podobne operacje, lecz jeszcze wtedy sądziłem, że parzy herbatę. W myślach z uwagą notowałem kolejne czynności, próbując dokładnie zapamiętać całą procedurę.
Nie miałem wątpliwości, że czeka mnie sprawdzian i surowa ocena. Wywar podnosił się w tygielku, co Hazel pokazała mi, nie mówiąc ani słowa. Woda połączyła się z kawą, tworząc smolisty kolor. Małą kuchnię wypełniał z każdą sekundą coraz mocniejszy aromat napoju.
- A co z fusami? – Zapytałem, widocznie dość głupio, bo Hazel zaczęła się śmiać na głos, patrząc na mnie jak na pierwszoklasistę. – Wiem… idiotyczne pytanie – mruknąłem, patrząc jak na małej łyżeczce napiera kilka kropel zimnej wody i dodaje do tygielka. Fusy, które jeszcze przez chwilę pojawiały się na powierzchni, niczym płatki śniegu z wolna opadły na dno. Podstawiłem przygotowane już wcześniej filiżanki z kruchej porcelany. Hazel jednak nie skończyła, z szafki wyjęła dwa małe szklane słoiczki do których przymocowała etykietki. Na jednej jej pismo nakreśliło słowo cynamon, na drugiej kardamon. Dodała małą porcję obu przypraw i po niecałej minucie wlała kawę do naczynek.
Niepewnie uniosłem swój kubeczek do ust. Napar nieco parzył w język, lecz smak, który rozlał się po moim podniebieniu był niezwykły. Nie miałem już nic na swoją obronę. Nie dało się wytłumaczyć dlaczego przez tak długi czas piłem tak okropną kawę, która nawet w jednej dziesiątej nie smakowała jak to cudo.
- Hazel… nie wiem co powiedzieć, to jest… - przez chwilę szukałem odpowiedniego słowa, patrząc jak na jej twarzy rysuje się triumfalny uśmiech – po prostu niezwykłe! – Czekałem, aż odpowie a nie mówiłam. Musiałem jednak wyglądać tak fatalnie, że powstrzymywała się z komentarzem.
Na zimnym kuchennym blacie ostrożnie postawiłem jej ulubione kremówki z borówkami, solidnie zapakowane w kartonowe pudełko. Hazel widząc paczuszkę uśmiechnęła się lekko i wolno pokazywała kolejne czynności, jakie powinienem… musiałem wykonać, aby kawa była zdatna do wypicia. Bardzo drobno zmielone ziarna wraz z dwiema łyżeczkami cukru wsypała do miedzianego tygielka. Takiego samego, jaki podarowała mi dwa tygodnie wcześniej. Ku mojemu zaskoczeniu całość zalała zimną wodą i kilkukrotnie podgrzewała, nie dopuszczając do zagotowania. Już kilkakrotnie widziałem jak w biurze wykonywała podobne operacje, lecz jeszcze wtedy sądziłem, że parzy herbatę. W myślach z uwagą notowałem kolejne czynności, próbując dokładnie zapamiętać całą procedurę.
Nie miałem wątpliwości, że czeka mnie sprawdzian i surowa ocena. Wywar podnosił się w tygielku, co Hazel pokazała mi, nie mówiąc ani słowa. Woda połączyła się z kawą, tworząc smolisty kolor. Małą kuchnię wypełniał z każdą sekundą coraz mocniejszy aromat napoju.
- A co z fusami? – Zapytałem, widocznie dość głupio, bo Hazel zaczęła się śmiać na głos, patrząc na mnie jak na pierwszoklasistę. – Wiem… idiotyczne pytanie – mruknąłem, patrząc jak na małej łyżeczce napiera kilka kropel zimnej wody i dodaje do tygielka. Fusy, które jeszcze przez chwilę pojawiały się na powierzchni, niczym płatki śniegu z wolna opadły na dno. Podstawiłem przygotowane już wcześniej filiżanki z kruchej porcelany. Hazel jednak nie skończyła, z szafki wyjęła dwa małe szklane słoiczki do których przymocowała etykietki. Na jednej jej pismo nakreśliło słowo cynamon, na drugiej kardamon. Dodała małą porcję obu przypraw i po niecałej minucie wlała kawę do naczynek.
Niepewnie uniosłem swój kubeczek do ust. Napar nieco parzył w język, lecz smak, który rozlał się po moim podniebieniu był niezwykły. Nie miałem już nic na swoją obronę. Nie dało się wytłumaczyć dlaczego przez tak długi czas piłem tak okropną kawę, która nawet w jednej dziesiątej nie smakowała jak to cudo.
- Hazel… nie wiem co powiedzieć, to jest… - przez chwilę szukałem odpowiedniego słowa, patrząc jak na jej twarzy rysuje się triumfalny uśmiech – po prostu niezwykłe! – Czekałem, aż odpowie a nie mówiłam. Musiałem jednak wyglądać tak fatalnie, że powstrzymywała się z komentarzem.
Ostatnio zmieniony przez Ignatius Prewett dnia 02.10.15 23:23, w całości zmieniany 1 raz
Gość
Gość
Nigdy nie byłam zwolenniczką kawy. Jej gorzki smak i mocny aromat odpychały mnie wystarczająco mocno, bym przez długie lata nie chciała nawet jej spróbować. To co słodkie i delikatne, to właśnie moja bajka, zdecydowanie bardziej przystająca do tego, co prezentowałam sobą na co dzień. Dopiero Octavius nauczył mnie jej przygotowywać. Codziennie rano musiał wypić filiżankę czarnej kawy, przeglądając najnowszy numer Proroka Codziennego, a mokre włosy wpadały mu do oczu. Aż wreszcie pewnego dnia, gdy już miałam zaparzyć sobie przeraźliwie słodką herbatę, postawił przede mną kubek z parującym napojem, pachnącym cynamonem i kardamonem i powiedział tylko dwa słowa. Zaufaj mi. Od tamtej pory nie pijam jej inaczej. Niestrudzenie powtarzam te same czynności, które z nieziemską cierpliwością pokazywał mi krok po kroku, ale efekt nigdy nie jest wystarczająco dobry.
- Nie ma fusów, głuptasie - śmieję się i czochram mu włosy. Mężczyźni są naprawdę rozkoszni, gdy nie mają bladego pojęcia, jak odnaleźć się w kuchni. Zwłaszcza mężczyźni, którym skrzaty domowe przez całe życie podkładały wszystko pod nos. - Kto pyta nie błądzi - chichoczę i łaskoczę go po boku, bo doskonale wiem, że właśnie tam ma największe łaskotki, po czym wracam do swojego procesu parzenia kawy, uważając, by nie pominąć żadnego szczegółu.
Wreszcie nalewam kawę do dwóch filiżanek i siadam na metalowym zydelku przy drewnianym stole. Uśmiecham się z dumą, słysząc pochwałę z jego ust. A potem sama kosztuję napoju i... cały urok pryska.
- Nie jest wystarczająco dobra - mówię cicho i odstawiam ją na talerzyk.
Odgarniam włosy z czoła i staram się ukryć rozczarowanie. - Umówiłeś się na wizytę u magomedyka? - pytam, starając się zmienić temat.
- Nie ma fusów, głuptasie - śmieję się i czochram mu włosy. Mężczyźni są naprawdę rozkoszni, gdy nie mają bladego pojęcia, jak odnaleźć się w kuchni. Zwłaszcza mężczyźni, którym skrzaty domowe przez całe życie podkładały wszystko pod nos. - Kto pyta nie błądzi - chichoczę i łaskoczę go po boku, bo doskonale wiem, że właśnie tam ma największe łaskotki, po czym wracam do swojego procesu parzenia kawy, uważając, by nie pominąć żadnego szczegółu.
Wreszcie nalewam kawę do dwóch filiżanek i siadam na metalowym zydelku przy drewnianym stole. Uśmiecham się z dumą, słysząc pochwałę z jego ust. A potem sama kosztuję napoju i... cały urok pryska.
- Nie jest wystarczająco dobra - mówię cicho i odstawiam ją na talerzyk.
Odgarniam włosy z czoła i staram się ukryć rozczarowanie. - Umówiłeś się na wizytę u magomedyka? - pytam, starając się zmienić temat.
Gość
Gość
Słysząc rezygnację w jej głosie odkładam filiżankę na blat, pragnąc zaprzeczyć. To najlepsza czarna jaką piłem od lat. Byłbym jednak skończonym głupcem, gdybym sądził, że chodzi jej tylko o kawę. Usiadłem na krześle obok, z troską wpatrując się w jej twarz z którego odgarnęła czekoladowe kosmyki włosów. Nie chciałem naciskać, wypytywać czy podstępem wyciągać z niej informacje. Cierpliwe czekałem, aż sama zacznie opowiadać o tym, co się wydarzyło. Oczywiście, że byłem bardziej niż wściekły! Hazel była jedną z najbliższych mi osób i byłem gotów zrobić dla niej więcej niż dla rodzonego brata. Liczyłem, że trafnie okazuję jej wsparcie, że po tylu spędzonych latach powie choć słowo o swoim ostatnim nieszczęśliwym związku.
Nagle jej oczy zmieniły wyraz na taki jaki od zawsze pamiętam. Buntowniczo poprawiła się na krześle i obdarzyła mnie słabym uśmiechem. Jej sylwetka pochyliła się w stronę stołu, nieświadomie odsunąłem się, nieco zaskoczony nagłą przemianą. Czy umówiłem się do magomedyka? Zaatakowała celnie. Była to ostatnia rzecz, którą chciałem i planowałem zrobić.
- Nie… jeszcze nie – podkreśliłem, wiercąc się na krześle. – Myślisz, że… - zapytałem wymownie wskazując na plecy - …rosną mi skrzydła? – Od chwili, kiedy dowiedziałem się o chorobie, zawsze w ten sposób żartowałem, próbując nieco przekonać sam siebie, że nie ma czego się bać. – Mogłyby być czarne, inaczej będę zmuszony zmienić garderobę. – Hazel jednak nie było do śmiechu, podobnie jak wcześniej ona, tym razem ja westchnąłem. – Przepraszam, zapominam, że ciebie to nie bawi.
Nagle jej oczy zmieniły wyraz na taki jaki od zawsze pamiętam. Buntowniczo poprawiła się na krześle i obdarzyła mnie słabym uśmiechem. Jej sylwetka pochyliła się w stronę stołu, nieświadomie odsunąłem się, nieco zaskoczony nagłą przemianą. Czy umówiłem się do magomedyka? Zaatakowała celnie. Była to ostatnia rzecz, którą chciałem i planowałem zrobić.
- Nie… jeszcze nie – podkreśliłem, wiercąc się na krześle. – Myślisz, że… - zapytałem wymownie wskazując na plecy - …rosną mi skrzydła? – Od chwili, kiedy dowiedziałem się o chorobie, zawsze w ten sposób żartowałem, próbując nieco przekonać sam siebie, że nie ma czego się bać. – Mogłyby być czarne, inaczej będę zmuszony zmienić garderobę. – Hazel jednak nie było do śmiechu, podobnie jak wcześniej ona, tym razem ja westchnąłem. – Przepraszam, zapominam, że ciebie to nie bawi.
Gość
Gość
Nie zaprosiłam go tutaj, by po raz kolejny się przy nim rozklejać. Jego ramię zniosło już tyle moich łez, że nie miałam nawet serca dokładać mu jeszcze więcej zmartwień. I choć już dawno pogodziłam się ze śmiercią Octaviusa, to czasami wystarczyła drobnostka, by wyprowadzić mnie z równowagi. Wpatruję się w filiżankę z kawą, starając się powstrzymać ogarniający mnie smutek, jednak dotyk Ignatiusa sprawia, że wszystkie blokady, które utrzymują mnie w pionie, puszczają w jednej sekundzie. A ja, nie pytając o pozwolenie, ładuję się mu na kolana, wtulając się w niego jak małe dziecko.
- To Octavius zawsze przygotowywał kawę... pokazywał mi tyle razy, jak ją dobrze zrobić, ale... nigdy nie jest wystarczająco dobra, jakbym za każdym razem pomijała jakiś istotny szczegół - wyrzucam z siebie na jednym wydechu.
Nie potrafiłam o nim zapomnieć. Z resztą, jakbym miała, skoro nawet do tej pory budziłam się u jego boku. Może jego brat miał rację, może rzeczywiście zbyt często widziałam w nim Octaviusa.
Słucham jego wyjaśnień i przez chwilę nie mogę uwierzyć w jego słowa.
- Skrzydła? Czarne? - powtarzam za nim, a moja mina świadczy tylko o tym, że wcale nie jest mi do śmiechu. - To wcale nie jest zabawne, Prewett! - zdenerwowana zaczynam okładać go na oślep pięściami, nie robiąc mu przy tym żadnej krzywdy. - Oczywiście, że mnie nie bawi! Straciłam już jedną z najbliższych mi osób, nie mogę stracić też Ciebie!
- To Octavius zawsze przygotowywał kawę... pokazywał mi tyle razy, jak ją dobrze zrobić, ale... nigdy nie jest wystarczająco dobra, jakbym za każdym razem pomijała jakiś istotny szczegół - wyrzucam z siebie na jednym wydechu.
Nie potrafiłam o nim zapomnieć. Z resztą, jakbym miała, skoro nawet do tej pory budziłam się u jego boku. Może jego brat miał rację, może rzeczywiście zbyt często widziałam w nim Octaviusa.
Słucham jego wyjaśnień i przez chwilę nie mogę uwierzyć w jego słowa.
- Skrzydła? Czarne? - powtarzam za nim, a moja mina świadczy tylko o tym, że wcale nie jest mi do śmiechu. - To wcale nie jest zabawne, Prewett! - zdenerwowana zaczynam okładać go na oślep pięściami, nie robiąc mu przy tym żadnej krzywdy. - Oczywiście, że mnie nie bawi! Straciłam już jedną z najbliższych mi osób, nie mogę stracić też Ciebie!
Gość
Gość
Nieporadnie gładzę Hazel po plecach, kiedy siada na moich kolanach i wtula swój zimny nos w moją szyję. Nieczęsto rozmawia ze mną o Octaviusie, ale kiedy wywołujemy jego wspomnienie, jej łzy płyną bez przerwy. Nigdy nie wiem, co powinienem zrobić, by choć na chwilę powstrzymać rozpacz. Zazwyczaj parzę dla niej herbatę, lokuję na łóżku, szczelnie otulając kocem i otaczając rzędem puchowych poduszek. Potem zapalam świece i wmuszam w nią jedzenie. Wszystko jest jednak miałkie, kanciaste i nie na miejscu. Tej pustki nie można zapełnić.
Z początku byłem niechętny, z rezerwą podchodziłem do zauroczenia Hazel w starszym Lupinie. Sądziłem, że ich uczucie wypali się, nim zdąży przerodzić się w coś poważniejszego. Poznałem go w pracy, kiedy przydzielono mi biurko na wprost jego. Był niezwykle odpowiedzialnym człowiekiem z ogromnym talentem i jeszcze większą wiedzą, dlatego z miejsca zyskał mój szacunek. Chętnie i często korzystałem z jego instrukcji, kiedy praktycznie szkoliłem się w terenie. Sympatia jednak wygasła, gdy dowiedziałem się, że zaczął umawiać się z Hazel. Bałem się, że traktuje ją tylko jak chwilę, jak jedną z wielu, która okazywała mu względny. Z obaw nie wyleczyła mnie nawet wiadomość, że postanowili zamieszkać razem.
Kłóciliśmy się prawie bez przerwy, gdy Hazel zjawiała się u mnie wieczorami bez zapowiedzi. Ostrzegałem ją i niemal błagałem, by zostawiła Lupina. Na szczęście, była głucha na wszystkie argumenty. Octavius okazał się mężczyzną skrojonym dla niej na miarę. Po raz pierwszy widziałem ją w stanie euforii, tak bezczelnie szczęśliwą. Nie było łatwo pogodzić się z myślą, że ktoś mógł kochać Hazel bardziej ode mnie, ale kiedy dowiedziałem się, że poprosił ją o rękę, byłem pewny, że zostaną już razem na zawsze.
16 listopada w południe zbierałem się na godzinną przerwę jak prawie większość naszego biura. Wykłócaliśmy się o ulubionych sprzedawców i komentowaliśmy obłożenie gości jakie może być w danym lokalu. Śmiechy ucichły z chwilą, kiedy zegar przestał wybijać południe, a drzwi od gabinetu szefa donośnie zderzyły się z ścianą. Nie padło ani jedno słowo, gdy każdy pojął co się stało. Nikt tego dnia nie poszedł na Pokątną, wszyscy w absolutnej ciszy wrócili do pracy. Dopiero następnego dnia wezwali Hazel, jakby odwlekanie mogło w czymkolwiek pomóc. Przez moment widziałem jak znika za drzwiami, by po chwili usłyszeć jej krzyk i płacz.
Kiedy czuję drobne piąstki Hazel, które okładają mnie zacięcie, oddycham z ulgą, że widmo Lupina, nie wywołało kolejnej fali rozpaczy.
– Hazel, nie gniewaj się – mówię, próbując złapać ją za nadgarstki. – Umówię się jeszcze w tym tygodniu, jeśli będziesz miała czas, możesz tam nawet ze mną pojechać – dodaję łagodnie, łapiąc ją w końcu za ręce. Jej spojrzenie jednak nie łagodnieje, w dalszym ciągu patrząc na mnie z przyganą. – Dotknij – proszę cicho, kierując jej dłonie na swoje łopatki. – Ciągle na swoim miejscu.
Z początku byłem niechętny, z rezerwą podchodziłem do zauroczenia Hazel w starszym Lupinie. Sądziłem, że ich uczucie wypali się, nim zdąży przerodzić się w coś poważniejszego. Poznałem go w pracy, kiedy przydzielono mi biurko na wprost jego. Był niezwykle odpowiedzialnym człowiekiem z ogromnym talentem i jeszcze większą wiedzą, dlatego z miejsca zyskał mój szacunek. Chętnie i często korzystałem z jego instrukcji, kiedy praktycznie szkoliłem się w terenie. Sympatia jednak wygasła, gdy dowiedziałem się, że zaczął umawiać się z Hazel. Bałem się, że traktuje ją tylko jak chwilę, jak jedną z wielu, która okazywała mu względny. Z obaw nie wyleczyła mnie nawet wiadomość, że postanowili zamieszkać razem.
Kłóciliśmy się prawie bez przerwy, gdy Hazel zjawiała się u mnie wieczorami bez zapowiedzi. Ostrzegałem ją i niemal błagałem, by zostawiła Lupina. Na szczęście, była głucha na wszystkie argumenty. Octavius okazał się mężczyzną skrojonym dla niej na miarę. Po raz pierwszy widziałem ją w stanie euforii, tak bezczelnie szczęśliwą. Nie było łatwo pogodzić się z myślą, że ktoś mógł kochać Hazel bardziej ode mnie, ale kiedy dowiedziałem się, że poprosił ją o rękę, byłem pewny, że zostaną już razem na zawsze.
16 listopada w południe zbierałem się na godzinną przerwę jak prawie większość naszego biura. Wykłócaliśmy się o ulubionych sprzedawców i komentowaliśmy obłożenie gości jakie może być w danym lokalu. Śmiechy ucichły z chwilą, kiedy zegar przestał wybijać południe, a drzwi od gabinetu szefa donośnie zderzyły się z ścianą. Nie padło ani jedno słowo, gdy każdy pojął co się stało. Nikt tego dnia nie poszedł na Pokątną, wszyscy w absolutnej ciszy wrócili do pracy. Dopiero następnego dnia wezwali Hazel, jakby odwlekanie mogło w czymkolwiek pomóc. Przez moment widziałem jak znika za drzwiami, by po chwili usłyszeć jej krzyk i płacz.
Kiedy czuję drobne piąstki Hazel, które okładają mnie zacięcie, oddycham z ulgą, że widmo Lupina, nie wywołało kolejnej fali rozpaczy.
– Hazel, nie gniewaj się – mówię, próbując złapać ją za nadgarstki. – Umówię się jeszcze w tym tygodniu, jeśli będziesz miała czas, możesz tam nawet ze mną pojechać – dodaję łagodnie, łapiąc ją w końcu za ręce. Jej spojrzenie jednak nie łagodnieje, w dalszym ciągu patrząc na mnie z przyganą. – Dotknij – proszę cicho, kierując jej dłonie na swoje łopatki. – Ciągle na swoim miejscu.
Gość
Gość
Minęły cztery lata, a rozpacz powinna powoli się zmniejszać. I choć nauczyłam się już żyć bez niego, to jednak wciąż nie potrafiłam tak po prostu zapomnieć. Przyzwyczaiłam się do świadomości, że nie ma go przy mnie, ale chyba jedynie dlatego, że zwykle o tym zapominałam. Gdy jego uśmiechnięta twarz po raz kolejny pojawiała się w mojej głowie, rozpacz powracała. Jak gdyby te rany nigdy nie miały się zagoić. Próbowałam iść dalej. Rok po jego śmierci dałam nawet szansę Perseusowi, uparcie wmawiając sobie, że tego właśnie chciałby dla mnie Octavius. Na moment uwierzyłam, że mogę na nowo ułożyć sobie życie i pokochać kogoś innego. I właśnie wtedy uświadomił mi, że przez te wszystkie miesiące jedynie się mną bawił, że nigdy nie planował się ze mną ożenić. A ja nigdy później nie byłam już w stanie otworzyć się na kogoś innego.
Może to i lepiej, wciąż przecież budzę się w środku nocy zalana potem. Wciąż śnię o dniu, gdy przełożony wezwał mnie do swojego biura i uświadomił mi, że mój Octavius nie żyje. Że zginął na misji. Wciąż czuję tę bezradność i bezgraniczną rozpacz. Wciąż osuwam się na kolana, nie potrafiąc powstrzymać łez spływających po moich policzkach. To jedyne uczucie, które nawet po tylu latach potrafię odtworzyć tak szczegółowo.
- To nie jest zabawne, Prewett - powtarzam przez zaciśnięte zęby, bo jego głupie żarty jeszcze bardziej wytrąciły mnie z równowagi. - Oczywiście, że będę miała czas, nie puszczę Cię tam samego - odpowiadam i zaciskam zęby, starając się w jakiś sposób uspokoić oddech. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłabym go stracić. Nie teraz. Odkąd pokłóciłam się z Potterem, mam wrażenie, że tylko on mi został, że jedynie na niego mogę liczyć. I choć wcale nie chciałam się do tego przyznać, to naprawdę potrzebowałam jego wsparcia. - Martwię się o Ciebie, Nate. Wiem, że wszystko jest w porządku, ale co jeśli przestanie? - powoli przesuwam dłońmi po jego łopatkach, jak gdybym w ten sposób chciała go uleczyć i całą jego chorobę wziąć na siebie. Po krótkiej chwili przylgnęłam do niego jeszcze mocniej i wtuliłam twarz w jego ramię.
Może to i lepiej, wciąż przecież budzę się w środku nocy zalana potem. Wciąż śnię o dniu, gdy przełożony wezwał mnie do swojego biura i uświadomił mi, że mój Octavius nie żyje. Że zginął na misji. Wciąż czuję tę bezradność i bezgraniczną rozpacz. Wciąż osuwam się na kolana, nie potrafiąc powstrzymać łez spływających po moich policzkach. To jedyne uczucie, które nawet po tylu latach potrafię odtworzyć tak szczegółowo.
- To nie jest zabawne, Prewett - powtarzam przez zaciśnięte zęby, bo jego głupie żarty jeszcze bardziej wytrąciły mnie z równowagi. - Oczywiście, że będę miała czas, nie puszczę Cię tam samego - odpowiadam i zaciskam zęby, starając się w jakiś sposób uspokoić oddech. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mogłabym go stracić. Nie teraz. Odkąd pokłóciłam się z Potterem, mam wrażenie, że tylko on mi został, że jedynie na niego mogę liczyć. I choć wcale nie chciałam się do tego przyznać, to naprawdę potrzebowałam jego wsparcia. - Martwię się o Ciebie, Nate. Wiem, że wszystko jest w porządku, ale co jeśli przestanie? - powoli przesuwam dłońmi po jego łopatkach, jak gdybym w ten sposób chciała go uleczyć i całą jego chorobę wziąć na siebie. Po krótkiej chwili przylgnęłam do niego jeszcze mocniej i wtuliłam twarz w jego ramię.
Gość
Gość
Uśmiecham się, kiedy słyszę jak skraca moje zbyt poważne imię. Jeszcze w Hogwarcie ogłosiła konkurs na akronim, skarżąc się, że nie może przez cały czas zwracać się do mnie, jakbyśmy dyskutowali grzecznościowo na Pokątnej. Ze wszystkich zebranych propozycji wybrała słynne przejęzyczenie profesora Slughorna, który na każdych zajęciach konsekwentnie nazywał mnie Nate. Często musiałem tłumaczyć się, że wcale nie tak brzmi moje drugie imię.
Palce Hazel pospiesznie badają ukryte pod marynarką łopatki. W ten san sposób z jeszcze większą dokładnością co tydzień sprawdza je mój brat, mocno wbijając w skórę swoje paznokcie. Jak dotąd nie miałem nawrotu, rozrost albioni jedynie raz dał o sobie znać. Z początku lekceważyłem zmiany, sądziłem, że od natłoku ćwiczeń, bolą mnie barki. Bezmyślnie dawkowałem kolejne porcje eliksirów ważonych przez Artura. Spałem na boku, potem na brzuchu, leżenie na plecach kończyło się przeszywającym bólem. W lustrze widziałem jak kości łopatek zaczynają napinać skórę. Nie schudłem, więc nie byłem w stanie zrozumieć zmiany. Choroby nie brałem pod uwagę, prędzej skłaniałem się ku głupiej myśli, że być możne, bez żadnych ćwiczeń, opanowałem zdolności animaga. Skóra na plecach wyglądała tak, jakby za chwilę miały rozerwać ją skrzydła. By ukryć zmiany nosiłem zimowe ubrania, dopiero ból i strach, że mogę utracić pracę skłoniły mnie do wizyty w szpitalu.
Zanim uzdrowiciel cokolwiek zaczął tłumaczyć, bez wstępu zabrał się do pracy. Nie pamiętam ile razy mdlałem, nim skończył pomniejszać kości. Przez dwa dni nie odzyskałem przytomności, a kiedy nareszcie otworzyłem oczy, bez przerwy wymiotowałem. Jestem prawie pewien, że o chorobie powiedział jej Artur. Wymieniali się w czuwaniu przy moim łóżku, a ja bez słowa dziękuję leżałem i rozpaczałem nad tym co miało nadejść. Jeszcze wtedy sądziłem, że usuną mnie z biura. Kto potrzebował chorego aurora?
– Za tydzień, w piątek po trzynastej mam wizytę, pojedziemy prosto z biura – odpowiedziałem cicho, uśmiechając się do niej. – Nie martw się, nie zaniedbuję albioni. Artur będzie nam towarzyszył, masz coś przeciwko temu? – Pytam, choć wiem, że z moim bratem potrafi dyskutować bez końca. – A po wizycie, jak starczy nam czasu, pójdziemy na Śmiertelnego Nokturnu, jest tam jeden antykwariat, muszę sprawdzić czy nie mają czegoś nowego o smokach. – Mówię, próbując zmienić temat na lżejszy. – Jeszcze nie spróbowałaś ciastek! Kupiłem ostatnie, dodali do nich jakiś specjalny krem, podobno coś niesamowitego.
Gość
Gość
Nigdy nie potrafiłam zrozumieć tych wszystkich rodzin szlacheckich, które nadawały swoim dzieciom takie imiona jak gdyby chciały je w ten sposób skrzywdzić do końca życia. Ignatius? Poważnie? Przecież można sobie było w ten sposób język połamać! Całe szczęście, szybko udało nam się jednak dojść do pewnego konsensusu w tej sprawie.
Kiedy tylko dowiedziałam się o chorobie najlepszego przyjaciela, miałam wrażenie, że cały mój świat po raz kolejny legł w gruzach. Nie chciałam w to uwierzyć, a tym bardziej pogodzić się z myślą, że ta choroba genetyczna może zabrać mi i jego. A najgorsze w tym wszystkim było to, że o albioni nie dowiedziałam się od niego. Nie potrafiłam mu wybaczyć, że zataił przede mną coś tak ważnego, ale jednocześnie nie ruszałam się ze szpitala, nieustannie czuwając przy jego łóżku. Artur musiał siłą mnie stamtąd wyrzucać, a ja i tak upierałam się, że zostanę jeszcze trochę, choć oczy zamykały mi się same.
- Och, czyli jednak udało Ci się umówić na wizytę - odpowiedziałam z przekąsem i spojrzałam na niego groźnie. I po co było mi tyle strachu napędzać? - Oczywiście, że nie mam. Twój brat też się tym przejmuje. I dobrze wiesz, że i tak się będę martwić, to nie choroba, z której można się wyleczyć raz na dobre! - nie powinien się dziwić, że Artur i ja dbaliśmy o niego na każdym kroku, skoro sam sprawiał wrażenie, jak gdyby lekceważył swoją chorobę. - Na Nokturnie? Brrr! Znowu będę miała przez tydzień koszmary, a pokłóciłam się z Lupinem, więc nie będę miała z kim spać - wywróciłam oczętami, już czekając na kolejny moralitet z jego strony. Bo choć wiedziałam, że Ignatius w pełni zaakceptował mój związek z Ovidiusem, to nigdy nie potrafił udzielić podobnego błogosławieństwa jego bliźniakowi. Może dlatego, że wiedział, iż podświadomie zamęczam w ten sposób samą siebie, a może ponieważ rozstawaliśmy się nieustannie, a i kłótniom nie była końca. - Nie jestem głodna - mruknęłam, ale widząc jego minę szybko westchnęłam: - No dobrze, daj mi. Ale to z czekoladą - poprosiłam niczym pięciolatka. I chyba nie trzeba dodawać, że wcale nie zamierzałam się ruszać z jego kolan.
Kiedy tylko dowiedziałam się o chorobie najlepszego przyjaciela, miałam wrażenie, że cały mój świat po raz kolejny legł w gruzach. Nie chciałam w to uwierzyć, a tym bardziej pogodzić się z myślą, że ta choroba genetyczna może zabrać mi i jego. A najgorsze w tym wszystkim było to, że o albioni nie dowiedziałam się od niego. Nie potrafiłam mu wybaczyć, że zataił przede mną coś tak ważnego, ale jednocześnie nie ruszałam się ze szpitala, nieustannie czuwając przy jego łóżku. Artur musiał siłą mnie stamtąd wyrzucać, a ja i tak upierałam się, że zostanę jeszcze trochę, choć oczy zamykały mi się same.
- Och, czyli jednak udało Ci się umówić na wizytę - odpowiedziałam z przekąsem i spojrzałam na niego groźnie. I po co było mi tyle strachu napędzać? - Oczywiście, że nie mam. Twój brat też się tym przejmuje. I dobrze wiesz, że i tak się będę martwić, to nie choroba, z której można się wyleczyć raz na dobre! - nie powinien się dziwić, że Artur i ja dbaliśmy o niego na każdym kroku, skoro sam sprawiał wrażenie, jak gdyby lekceważył swoją chorobę. - Na Nokturnie? Brrr! Znowu będę miała przez tydzień koszmary, a pokłóciłam się z Lupinem, więc nie będę miała z kim spać - wywróciłam oczętami, już czekając na kolejny moralitet z jego strony. Bo choć wiedziałam, że Ignatius w pełni zaakceptował mój związek z Ovidiusem, to nigdy nie potrafił udzielić podobnego błogosławieństwa jego bliźniakowi. Może dlatego, że wiedział, iż podświadomie zamęczam w ten sposób samą siebie, a może ponieważ rozstawaliśmy się nieustannie, a i kłótniom nie była końca. - Nie jestem głodna - mruknęłam, ale widząc jego minę szybko westchnęłam: - No dobrze, daj mi. Ale to z czekoladą - poprosiłam niczym pięciolatka. I chyba nie trzeba dodawać, że wcale nie zamierzałam się ruszać z jego kolan.
Gość
Gość
– Nie patrz tak na mnie! – Mówię, podnosząc obie dłonie w geście całkowitej kapitulacji. – O wizyty martwi się Artur… Tak, to chyba za tydzień. Sprawdzę! – Dodaję, kiedy widzę jak marszczy czoło. – Proszę cię, nie rozmawiajmy już o moich chorobach. – Z wszystkich możliwych odpowiedzi, wybrałem te najmniej zadowalające Hazel. Szybko sięgam po filiżankę z nieco wystygłą kawą, by opóźnić swoje kolejne pokrętne tłumaczenia, gdy ta będzie suszyć mi głowę.
– To miejsce jest na samym początku, nawet Pokątna nie zniknie ci z oczu – zapewniam, gdy słyszę niechęć w jej głosie. – Prowadzi je pewien staruszek, owszem, niektóre księgi są dwuznacznej treści ale… Czekaj… pokłóciłaś się z Lupinem? – Pytam, kompletnie oszołomiony. – Dlaczego nic nie wiem? Co się stało? Co on znowu ci zrobił! – Komentuję dość głupio, bo przecież to nie moja sprawa. Podnoszę ją z kolan i sadzam na krześle obok, idąc po ciastka. Nie zauważam, kiedy oddaję jej te z kremem toffi.
Gość
Gość
- A właśnie, że będę! - jak się uprę to nie ma zmiłuj! - Coś kręcisz, Prewett! - kręcę głową z politowaniem, siedem światów z tym uparciuchem. - Będziemy o tym rozmawiać, bo jesteś całkowicie nieodpowiedzialny i nie dbasz o siebie! - mógł się chować za kawą, ale ja i tak zamierzałam go dopaść. I nie miałam zamiaru odpuścić.
- Ostatnio też tak mówiłeś - wywróciłam oczami, wspominając naszą ostatnią wycieczkę na Nokturn. W porządku, jestem aurorem, ale czy to naprawdę znaczy, że w czasie wolnym od pracy muszę przebywać w miejscu, gdzie aż wieje złem? Od razu widać, że tam nie pasuję! - I to, że staruszek ma mnie niby pocieszyć? - odpowiadam z przekąsem, bo oboje wiemy, że nie wszyscy staruszkowie to uroczy dziadziusiowie, którzy z chęcią zabawią historią o swojej młodości. Westchnęłam ciężko, zdając sobie sprawę, że jednak wyłapał wzmiankę o Lupinie i nie zamierzał pozwolić mi pominąć tłumaczeń. - Nic nie zrobił, to moja wina. Znowu nazwałam go przez przypadek Octaviusem i się zdenerwował. Ale co mam na to poradzić, że w pewnych sytuacjach nie panuję nad tym co mówię - płonię się niczym podlotek i od razu zabieram się za ciastko, żeby tylko nie widzieć jego karcącego spojrzenia. - Miało być z czekoladą! - pokazuję mu ciastko, w środku którego znajdowało się nadzienie toffi.
- Ostatnio też tak mówiłeś - wywróciłam oczami, wspominając naszą ostatnią wycieczkę na Nokturn. W porządku, jestem aurorem, ale czy to naprawdę znaczy, że w czasie wolnym od pracy muszę przebywać w miejscu, gdzie aż wieje złem? Od razu widać, że tam nie pasuję! - I to, że staruszek ma mnie niby pocieszyć? - odpowiadam z przekąsem, bo oboje wiemy, że nie wszyscy staruszkowie to uroczy dziadziusiowie, którzy z chęcią zabawią historią o swojej młodości. Westchnęłam ciężko, zdając sobie sprawę, że jednak wyłapał wzmiankę o Lupinie i nie zamierzał pozwolić mi pominąć tłumaczeń. - Nic nie zrobił, to moja wina. Znowu nazwałam go przez przypadek Octaviusem i się zdenerwował. Ale co mam na to poradzić, że w pewnych sytuacjach nie panuję nad tym co mówię - płonię się niczym podlotek i od razu zabieram się za ciastko, żeby tylko nie widzieć jego karcącego spojrzenia. - Miało być z czekoladą! - pokazuję mu ciastko, w środku którego znajdowało się nadzienie toffi.
Gość
Gość
Bez słowa przesuwam talerzyk, nie spuszczając jej z oczu. Początkową ulgę zastąpiło zaniepokojenie. O ile do Octaviusa przekonałem się z czasem, to jego bliźniaka darzyłem chłodną tolerancją. Kiedy Hazel dość optymistycznie ogłosiła, że związała się z nim, przez dobre kilkanaście tygodni, nieudolnie próbowałem odwieść ją od tego związku. Swoje egoistyczne pobudki odłożyłem ten jedyny raz na bok. Nie chodziło o to, że zakochałem się w niej do granic zdrowego rozsądku – wybór bliźniaka nieżyjącego Octaviusa był w każdej mierze destrukcyjny dla Hazel.
Lupin, którego kochała umarł. Straciła go bezpowrotnie. Reanimowanie wspomnień za pośrednictwem Ovidiusa tylko raniło ją mocniej. Zresztą, on sam nie traktował tego poważnie, za każdym razem widziałem na jego twarzy jedynie ironiczny uśmiech. Bawił się nią, a w niektórych przypadkach bezczelnie manipulował, zadowolony, że jest gotowa zrobić dla niego wszystko. Hazel wobec niego pozbawiła się krytycyzmu, nie mogłem pojąć dlaczego nadal utrzymuje z nim jakiekolwiek kontakty. Był zaprzeczeniem wszystkiego, co reprezentował sobą Octavius.
I choć chciałem na nią nawrzeszczeć, potrząsnąć nią mocno, nagle cała energia uszła, pozostała tylko bezsilność. Siedziałem na krześle bez ruchu, trawiąc spokojnie informację, że nazwała go imieniem nieżyjącego narzeczonego. W pewnych sytuacjach wisi nad nami złowróżbnie. Zaciskam dłonie w pięści na swoich kolanach. Mam jednak ochotę coś rozwalić.
– Ovidius to jednak nie zakończona sprawa? – Pytam cicho, zmuszając się, by zjeść kawałek ciastka. Kawa przestaje mi z miejsca smakować, a krzesło nagle staje się niewygodne. Chcę jednak uciec. Wysłuchiwanie o tym, co robiła dziewczyna, którą darzę szczerym szacunkiem jest ponad moje siły.
Gość
Gość
Zdaję sobie sprawę, że ciężko to wszystko wyobrazić. Że ludzie słysząc, że zaczęłam spotykać się z bliźniakiem mojego zmarłego narzeczonego tylko pukają się w czoło. Ale z drugiej strony, przecież nie mają pojęcia o moim życiu. Lupin dawał mi oparcie, wspierał w momentach, kiedy naprawdę nie miałam siły iść już dalej. Połączyła nas wspólna tragedia i tylko on potrafił zrozumieć, ile znaczyła dla mnie strata jego brata. A Ignatius? Cóż, miałam dziwne wrażenie, że nigdy nie akceptował żadnego z moich związków. Jak gdyby chciał zamknąć mnie pod kloszem i uchronić ode złego.
- Octiavius nie żyje od czterech lat - odpowiedziałam stanowczo, tym samym ucinając temat. Nie, nie mam obsesji na punkcie swojego narzeczonego, nie zaprzestałam własnego życia tylko dlatego, że on je stracił. I nie rozumiem, dlaczego wszyscy upierają się, że jest odwrotnie. - Wiem, co myślisz, Nate, ale nie spotykam się z jego bratem dlatego, że wyglądają tak samo. Naprawdę potrafię ich rozróżnić i nie rozumiem, dlaczego tak trudno w to uwierzyć - nie patrzyłam na niego, za to rozgrzebywałam swoje ciastko, do ust wkładając tylko niewielkie jego kawałki. - Wszystko w porządku? - zapytałam po chwili, podnosząc na niego wzrok. Naprawdę nietrudno było zauważyć, że coś nie grało.
- Octiavius nie żyje od czterech lat - odpowiedziałam stanowczo, tym samym ucinając temat. Nie, nie mam obsesji na punkcie swojego narzeczonego, nie zaprzestałam własnego życia tylko dlatego, że on je stracił. I nie rozumiem, dlaczego wszyscy upierają się, że jest odwrotnie. - Wiem, co myślisz, Nate, ale nie spotykam się z jego bratem dlatego, że wyglądają tak samo. Naprawdę potrafię ich rozróżnić i nie rozumiem, dlaczego tak trudno w to uwierzyć - nie patrzyłam na niego, za to rozgrzebywałam swoje ciastko, do ust wkładając tylko niewielkie jego kawałki. - Wszystko w porządku? - zapytałam po chwili, podnosząc na niego wzrok. Naprawdę nietrudno było zauważyć, że coś nie grało.
Gość
Gość
Nie musi nic mówić, jej wyraz twarzy poświadcza, że Lupin to nadal bardzo aktualna sprawa w jej życiu. Skubię ciastko i kosztuję niewielkie kawałki. Jeszcze do wczoraj uważałem, że nie ma lepszej słodyczy, a teraz czuję tylko gorzki smak. Esus człapie do nas niespiesznym krokiem. Jego łeb ląduje na moich kolanach domagając się jedzenia. Jego duże czekoladowe oczy patrzą na mnie błagalnie, a ogon z werwą macha na prawo i lewo. Mimowolnie zastawiam się czy nasze krzyki nie tylko zbudziły psa, ale zakłóciły spokój sąsiadów. Jeśli rozmawiam z Hazel o jej związkach za często podnoszę głos, nabieram powietrza i próbuję się uspokoić. Bez żalu karmię Esusa ciastkiem.
Kiedy mówi, że Octavius nie żyje, ma opanowany głos, a ja nawet opanowuję dreszcze. Nie zgadzam się z nią, sądzę, że właśnie dlatego wybrała drugiego Lupina, mając nadzieję, że znajdzie w nim cokolwiek z jego brata. Nie mam jednak wystarczająco odwagi, by powiedzieć jej o tym, ani mobilizacji do dalszej kłótni. Uśmiecham się i kiwam głową na zadane przez Hazel pytanie.
- Tak, wszystko w porządku - odpowiadam, głaszcząc zadowolonego Esusa. - Nie zrozum mnie źle, martwię się o swoją najlepszą przyjaciółkę. Uszanuję każdą twoją decyzję - mówię wywieszając słowa, niczym białe flagi. Aby nieco złagodzić napięcia zmieniam temat, biorąc ostatni łyk zimnej kawy. - Za kilka dni festiwal w Weymouth. Tylko mi nie mów, że nie planujesz się wybrać! - Zastrzegam, patrząc jak Esus ponawia swoją sztuczkę na Hazel. - Eddard pragnie, abym w tym roku wygłosił mowę powitalną. Przyda mi się wsparcie, gdy wszyscy na około zaczną ziewać z nudów.
Gość
Gość
Nie zamierzam zaprzeczać, wcale nie zapomniałam o narzeczonym. I nie sądzę, by miało się to kiedykolwiek zmienić. Zbyt mocno byłam do niego przywiązana, by nawet po tylu latach móc bez wyrzutów sumienia wrzucić go do szufladki opisanej jako "przeszłość". Ale to wcale nie znaczy, że nie nauczyłam się bez niego żyć. Owszem, czasami łapię się na tym, jak bardzo mi go brakuje, czasami uciekam w pracę, zwykle jednak udaje mi się iść przed siebie.
- Nie próbuj mi oczy mydlić, Prewett! - spojrzałam na niego groźnie, bo naprawdę nie lubiłam, gdy robiło się ze mnie głupią. Znamy się przecież od ponad piętnastu lat, chyba nie sądził, że coś uda mu się przede mną ukryć? - Wiem, że go nie lubisz, Ignatiusie. I nie proszę Cię, żebyś to zmienił, tylko żebyś to zaakceptował - sięgnęłam po jego rękę i uśmiechnęłam się do niego łagodnie. - Też zrobię to dla Ciebie, kiedy jakaś białogłowa skradnie Ci serce albo kiedy rodzina sprzeda Cię za kilka krów - zażartowałam, żeby rozładować atmosferę. Jednocześnie zacisnęłam mocniej palce na jego dłoni, żeby pokazać mu, że ma we mnie wsparcie. - No chyba, że będzie głupia jak but i nie będzie Cię szanować, to wtedy jej skopię tyłek - puściłam do niego perskie oczko. Gdy jednak zadał mi pytanie o festiwal lata, szybko sięgnęłam po swoją kawę, żeby tylko uniknąć odpowiedzi.- Dobrze, nic nie powiem - odparłam tylko wreszcie, ale już wtedy wiedziałam, że nie uniknę wyjaśnień. - Wiem, że organizuje go Twoja rodzina, ale po co miałabym iść? Żeby wszyscy patrzyli na mnie z góry i wytykali mnie palcami? Doskonale wiesz, że Twój świat to nie mój świat - uosabiałam sobą wszystko to, czym gardziły rodziny takie jak Prewettowie. Przecież doskonale wiedziałam, że nigdy nie pochwalali mojej znajomości z jego synem, nie raz dobitnie dali mi to odczuć.
- Nie próbuj mi oczy mydlić, Prewett! - spojrzałam na niego groźnie, bo naprawdę nie lubiłam, gdy robiło się ze mnie głupią. Znamy się przecież od ponad piętnastu lat, chyba nie sądził, że coś uda mu się przede mną ukryć? - Wiem, że go nie lubisz, Ignatiusie. I nie proszę Cię, żebyś to zmienił, tylko żebyś to zaakceptował - sięgnęłam po jego rękę i uśmiechnęłam się do niego łagodnie. - Też zrobię to dla Ciebie, kiedy jakaś białogłowa skradnie Ci serce albo kiedy rodzina sprzeda Cię za kilka krów - zażartowałam, żeby rozładować atmosferę. Jednocześnie zacisnęłam mocniej palce na jego dłoni, żeby pokazać mu, że ma we mnie wsparcie. - No chyba, że będzie głupia jak but i nie będzie Cię szanować, to wtedy jej skopię tyłek - puściłam do niego perskie oczko. Gdy jednak zadał mi pytanie o festiwal lata, szybko sięgnęłam po swoją kawę, żeby tylko uniknąć odpowiedzi.- Dobrze, nic nie powiem - odparłam tylko wreszcie, ale już wtedy wiedziałam, że nie uniknę wyjaśnień. - Wiem, że organizuje go Twoja rodzina, ale po co miałabym iść? Żeby wszyscy patrzyli na mnie z góry i wytykali mnie palcami? Doskonale wiesz, że Twój świat to nie mój świat - uosabiałam sobą wszystko to, czym gardziły rodziny takie jak Prewettowie. Przecież doskonale wiedziałam, że nigdy nie pochwalali mojej znajomości z jego synem, nie raz dobitnie dali mi to odczuć.
Gość
Gość
Strona 1 z 2 • 1, 2
Kuchnia
Szybka odpowiedź