Pracownia alchemiczna
Strona 2 z 2 • 1, 2
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Pracownia alchemiczna
Nową pracownię alchemiczną Charlie urządziła podobnie jak tą starą, w małej piwniczce tuż pod domkiem. Pod sufitem znajduje się okienko, ale wpuszcza niewiele światła, więc konieczne jest używanie świec. W pobliżu okienka ze sznurka zwieszają się pęki suszących się ziół. Pod nim znajduje się stanowisko alchemiczne Charlie w postaci stolika, na którym zawsze stoi parę kociołków, wag i mnóstwo fiolek. Na jednej ścianie znajduje się regał z książkami, na drugiej dokładnie opisane ingrediencje w słoiczkach, pudełkach i woreczkach, a najdalej od stanowiska alchemicznego, w bezpiecznej odległości, półki z gotowymi eliksirami. Panuje tu cisza, podczas pracy Charlie mącona jedynie bulgotem kociołka i dźwiękiem siekanych ingrediencji.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Przywłaszczam sobie buteleczkę smoczej łzy, zlewam do fiolki porcję eliksiru niezłomności, niewątpliwie udaną, i porządkuję stanowisko, decydując, że na dziś chyba już wystarczy kuszenia losu alchemicznymi podchodami - nie zmarnowałam przyniesionych ingrediencji, to już dużo. Charlene darzę zaufaniem, jednocześnie będąc przekonana, że ona raczej nie powinna ufać mnie - nikt nie powinien, bo nie wniosę w jego życie nic dobrego. Problemy już tak, te potrafię wabić z nieprawdopodobną skutecznością, dopóki jednak ściągam je nad własną głowę, wszystko jest w najlepszym porządku. Ciekawość walcząca o lepsze z zachowawczością, ostrożność w zadawaniu pytań, widzę to wyraźnie. Przestrzeń na nagły odwrót, jakby nie chciała odciąć mi drogi ucieczki, jakby się bała, że spłoszy - tyle, że gdybym chciała uciekać, to nawet nie zaczęłabym tematu. Niech więc będzie właśnie tak.
- Przychodzą kiedy chcą i pokazują co chcą - odpowiadam, powstrzymując odruchową chęć wzruszenia ramionami, bo akurat na to jeszcze nie znalazłam żadnego sensownego wytłumaczenia - tak w dużym skrócie. Teraz na przykład... nie widziałam, co się stanie i dałam się zaskoczyć tak samo, jak wszyscy, którym Londyn spadł na głowę w ostatnich dniach.
Nie lubię nie wiedzieć. Tego się nie spodziewałam nabiera bardzo ironicznego wydźwięku, kiedy przyszłość tak dla kaprysu odsłania swoje karty, żeby później bez ostrzeżenia pozostawić mnie w niewiedzy. Choć chyba nawet tego nie mogę powiedzieć. Ostrzeżeń miałam mnóstwo, po prostu wolałam przymknąć oko na powtarzalność omenów.
- O Verze nie miałam pojęcia, dopóki nie wspomniałaś, ale nie jest to coś, co zatrzymałabym dla siebie. Losowość jest za duża, żeby liczyć na zobaczenie konkretnego fragmentu dotyczącego konkretnej osoby. Nie ma żadnej reguły, choć przyznam, że chciałabym, żeby trzecie oko otwierało się na pstryknięcie palców, a nie z zaskoczenia.
Bardzo. Łudziłam się przez ładnych kilka lat, ale do kontroli - jakiejkolwiek - nad wizjami nie jestem ani o krok bliżej, z wróżbiarstwa przyszło mi tyle, że są wyraźniejsze.
- Obcych, bliskich, bez różnicy, większości i tak nigdy nie spotkałam. Na kogo wypadnie, ale najczęściej w paskudnych okolicznościach, więc jeśli ktoś mi się nie śni, to lepiej dla niego. Nieszczęścia, zagrożenia, zniszczenia i śmierć - opieram się plecami o przystawiony do ściany regał pełen książek, nerwowo przekładam fiolkę z eliksirem niezłomności z ręki do ręki i próżnuję, śledząc spojrzeniem działania Charlie. Zastanawiam się, jak to ubrać w słowa, żeby miało jakiś sens. Chyba nie ma. Brzmi, w każdym razie, jeszcze gorzej, niż tylko w głowie, przed wypowiedzeniem na głos.
- Zawsze coś, co jeszcze nie miało miejsca, ale nie zawsze wiem, kiedy nastąpi. To nie musi być oczywiste - za dzień, dwa, miesiąc, lata? Z sylwestrem było pod tym względem łatwo. Czy to coś zmienia? Kompletnie nic. Tylko jeszcze jedno zaniedbanie na bardzo długiej liście, otwieranej samobójstwem rówieśnicy. Albo czymś, czego już nie pamiętam, bo część twarzy zdążyła się zatrzeć. Gryfoni nie uciekają. Chcę w to wierzyć, więc to teraz, że jeszcze nie wróciłam do Londynu, to po prostu zbieranie sił. Przygotowania. Coś - jeszcze nie wiem, co takiego, ale coś wymyślę - na pewno będzie lepsze, niż nic, nawet, jeśli sama nie zdziałam wiele. Ale gdybym zarejestrowała różdżkę, to mogłabym tam, z dużym prawdopodobieństwem, bezkarnie wnieść świstoklik lub dwa. Zostaje je zdobyć. Tak daleko jeszcze nie wybiegam w przyszłość, jeszcze nie wiem, jaką bajkę spróbuję sprzedać komisji, ale zaszyć się gdzieś i cierpliwie czekać, aż wojna sama pofatyguje się na próg, to jeszcze gorzej, niż wyjść jej na przeciw. Choć na pewno mniej rozsądnie, i gdyby ktoś mi powiedział, że zamierza zrobić coś równie głupiego, chyba nie przyjęłabym tego dobrze.
- A tak poza tym - wypływa mi na usta szeroki uśmiech, potrząsam głową, otrzepując się z ponurego nastroju jak wytarzany w błotnej kałuży pies - to gdybym umiała prorokować na zawołanie, pomyśl tylko o loteriach, gonitwach i grach hazardowych. Utopiłabym się w galeonach.
Nie, żebym nigdy tego nie próbowała. Znacznie większa szansa była z numerologicznymi obliczeniami prawdopodobieństwa, niż z liczeniem na dar. Tu również losowość jest zbyt duża. Prawdopodobieństwo oceniam jako akceptowalne. Szansa, z fiolką wężowych ust, jest wyraźnie większa, niż bez niej, ale i tak sprowadza się to do dwóch opcji - uda się lub nie.
- Przychodzą kiedy chcą i pokazują co chcą - odpowiadam, powstrzymując odruchową chęć wzruszenia ramionami, bo akurat na to jeszcze nie znalazłam żadnego sensownego wytłumaczenia - tak w dużym skrócie. Teraz na przykład... nie widziałam, co się stanie i dałam się zaskoczyć tak samo, jak wszyscy, którym Londyn spadł na głowę w ostatnich dniach.
Nie lubię nie wiedzieć. Tego się nie spodziewałam nabiera bardzo ironicznego wydźwięku, kiedy przyszłość tak dla kaprysu odsłania swoje karty, żeby później bez ostrzeżenia pozostawić mnie w niewiedzy. Choć chyba nawet tego nie mogę powiedzieć. Ostrzeżeń miałam mnóstwo, po prostu wolałam przymknąć oko na powtarzalność omenów.
- O Verze nie miałam pojęcia, dopóki nie wspomniałaś, ale nie jest to coś, co zatrzymałabym dla siebie. Losowość jest za duża, żeby liczyć na zobaczenie konkretnego fragmentu dotyczącego konkretnej osoby. Nie ma żadnej reguły, choć przyznam, że chciałabym, żeby trzecie oko otwierało się na pstryknięcie palców, a nie z zaskoczenia.
Bardzo. Łudziłam się przez ładnych kilka lat, ale do kontroli - jakiejkolwiek - nad wizjami nie jestem ani o krok bliżej, z wróżbiarstwa przyszło mi tyle, że są wyraźniejsze.
- Obcych, bliskich, bez różnicy, większości i tak nigdy nie spotkałam. Na kogo wypadnie, ale najczęściej w paskudnych okolicznościach, więc jeśli ktoś mi się nie śni, to lepiej dla niego. Nieszczęścia, zagrożenia, zniszczenia i śmierć - opieram się plecami o przystawiony do ściany regał pełen książek, nerwowo przekładam fiolkę z eliksirem niezłomności z ręki do ręki i próżnuję, śledząc spojrzeniem działania Charlie. Zastanawiam się, jak to ubrać w słowa, żeby miało jakiś sens. Chyba nie ma. Brzmi, w każdym razie, jeszcze gorzej, niż tylko w głowie, przed wypowiedzeniem na głos.
- Zawsze coś, co jeszcze nie miało miejsca, ale nie zawsze wiem, kiedy nastąpi. To nie musi być oczywiste - za dzień, dwa, miesiąc, lata? Z sylwestrem było pod tym względem łatwo. Czy to coś zmienia? Kompletnie nic. Tylko jeszcze jedno zaniedbanie na bardzo długiej liście, otwieranej samobójstwem rówieśnicy. Albo czymś, czego już nie pamiętam, bo część twarzy zdążyła się zatrzeć. Gryfoni nie uciekają. Chcę w to wierzyć, więc to teraz, że jeszcze nie wróciłam do Londynu, to po prostu zbieranie sił. Przygotowania. Coś - jeszcze nie wiem, co takiego, ale coś wymyślę - na pewno będzie lepsze, niż nic, nawet, jeśli sama nie zdziałam wiele. Ale gdybym zarejestrowała różdżkę, to mogłabym tam, z dużym prawdopodobieństwem, bezkarnie wnieść świstoklik lub dwa. Zostaje je zdobyć. Tak daleko jeszcze nie wybiegam w przyszłość, jeszcze nie wiem, jaką bajkę spróbuję sprzedać komisji, ale zaszyć się gdzieś i cierpliwie czekać, aż wojna sama pofatyguje się na próg, to jeszcze gorzej, niż wyjść jej na przeciw. Choć na pewno mniej rozsądnie, i gdyby ktoś mi powiedział, że zamierza zrobić coś równie głupiego, chyba nie przyjęłabym tego dobrze.
- A tak poza tym - wypływa mi na usta szeroki uśmiech, potrząsam głową, otrzepując się z ponurego nastroju jak wytarzany w błotnej kałuży pies - to gdybym umiała prorokować na zawołanie, pomyśl tylko o loteriach, gonitwach i grach hazardowych. Utopiłabym się w galeonach.
Nie, żebym nigdy tego nie próbowała. Znacznie większa szansa była z numerologicznymi obliczeniami prawdopodobieństwa, niż z liczeniem na dar. Tu również losowość jest zbyt duża. Prawdopodobieństwo oceniam jako akceptowalne. Szansa, z fiolką wężowych ust, jest wyraźnie większa, niż bez niej, ale i tak sprowadza się to do dwóch opcji - uda się lub nie.
Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.
Starała się być ostrożna, zadając pytanie o wizje. Ciekawość i fascynacja walczyły w niej z obawą, że zbytnią dociekliwością przepłoszy Jennifer. Chciała jednak dowiedzieć się jak najwięcej, nie codziennie spotykała w końcu osobę z jakąś dodatkową, niezwykłą zdolnością. Kiedyś, gdy była dzieckiem, bardzo pragnęła, by jakiś dar się w niej obudził, najlepiej zwierzęcoustość. Niestety nie odziedziczyła tego talentu po mamie, nie mogła ucinać sobie pogawędek z domowymi kotami z równą łatwością jak ona i Helen. Była zwyczajna i jeśli chciała potrafić coś niezwykłego, to musiała sięgnąć po to sama. I sięgnęła, zostając animagiem, co było spełnieniem tego dziecięcego marzenia, choć fakt, że zmieniła się w kota, był zrządzeniem losu, bo równie dobrze mogłaby przemienić się w gołębia lub mysz i musiałaby to zaakceptować. Dopiero w dorosłości zaczęła też doceniać tę zwyczajność i uświadamiać sobie, że niektóre dary mogą być źródłem problemów. Tak niewątpliwie było z jasnowidzeniem. Bo pewnych rzeczy lepiej było nie wiedzieć. I w większości przypadków bezpieczniej było o nich nie mówić.
Miała teraz okazję dowiedzieć się co nieco o tym, jak wyglądało życie z taką umiejętnością. Może to też przez to Jenny żyła tak jak żyła i była ostrożna i nieufna? Dźwigała w końcu spore brzemię.
- Więc nie widziałaś żadnej wizji dotyczącej Londynu? Jak często pojawiają się te wizje? – zapytała. Kiedyś mogła sobie wyobrażać, że jasnowidz widział coś średnio raz dziennie, ale może to wcale tak nie wyglądało. Zaskoczeniem było też dowiedzenie się, że to nie działa ot tak, na zawołanie, jak metamorfomagia czy zwierzęcoustość, których ich posiadacz mógł użyć w każdej chwili, gdy tylko zechciał. Widocznie jasnowidzenie opierało się na innych zasadach niż dary, których posiadaczy miała już okazję zaobserwować i podpytać. – Mogłaby się pojawić na przykład... teraz? Byłoby to jakoś po tobie widać, że akurat coś zobaczyłaś? I... każdy jasnowidz widzi tylko złe rzeczy, czy to zależy?
Zrobiło jej się żal Jenny, jak sobie wyobraziła, ile ona okropności musiała ostatnio widywać w wizjach, skoro jej trzecie oko otwierało się na wydarzenia negatywne, tragiczne. Coraz bardziej rozumiała niektóre jej zachowania. I tak godnym podziwu było, że jeszcze nie zwariowała. Musiała być naprawdę silna. A Charlie, choć była osobą racjonalną, była skłonna w jej opowieści uwierzyć, Jenny zdawała się mówić szczerze, zapewne po długim biciu się z myślami odnośnie tego, czy zdradzić alchemiczce swój sekret, czy nie.
- W każdym razie chyba powinnam się cieszyć, że nie muszę widzieć jeszcze więcej okropieństw. Z tego co mówisz bycie jasnowidzem chyba wcale nie jest takie fajne? Choć pewnie są też sytuacje, kiedy przydaje się zobaczyć coś wcześniej... – zastanowiła się, jednocześnie wciąż myśląc o tym, jak bardzo taki dar przydałby się w Zakonie. Postanowiła sobie, że jak uda im się spotkać następnym razem już po udanej (oby) rejestracji Jennifer, powie jej. Teraz byłoby to zbyt niebezpieczne, i dla samej Jenny, i dla Charlie oraz sekretu organizacji. Sama przede wszystkim dlatego tam nie poszła, bo zbyt wiele miała do ukrycia i zbyt wiele mogłaby stracić, gdyby tak padł na nią choć cień podejrzeń. Do tego czasu mogła przemyśleć sprawę oraz formę, w jakiej przedstawi Jennifer szczegóły. Może nawet zdąży podpytać jakiegoś bardziej doświadczonego Zakonnika o to, jak zapatrywał się na wtajemniczenie dziewiętnastoletniej mugolaczki? Innym problemem była też kwestia, że w razie odmowy Charlie nie będzie potrafiła wymazać Jenny pamięci, ale o to też mogła się pomartwić później, zresztą miała dziwne przeczucie, że Jenny, jako osoba o wiele bardziej odważna i mniej zachowawcza od niej, chciałaby zrobić coś więcej niż tylko uciekać i ukrywać się. Może się myliła, ale tak podpowiadała jej intuicja. Młoda panna Leach zdawała się mieć waleczne, uparte serce. A zagrożona była i tak.
- O tym nie pomyślałam, ale racja. Gdyby jasnowidze potrafili na zawołanie podejrzeć przyszłość, to wszyscy byliby obrzydliwie bogaci i mogliby całe życie unikać niebezpieczeństw i w porę się przed nimi chronić – zaśmiała się cicho. Cóż, Jenny bogata nie była, co potwierdzało, że nie mogła ot tak użyć daru dla ułatwienia sobie życia. – Pozostaje też mieć nadzieję, że mnie nie zobaczysz w swoich wizjach.
Kolejne tragedie zdecydowanie były ostatnim, czego mogłaby potrzebować.
Eliksir znieczulający także był udany, więc od razu przelała go do fiolek, a potem wyczyściła kociołek, by zabrać się do pracy nad następnym eliksirem.
- Wywar, który będę teraz robić jest o tyle szczególny, że nie posiada określonego stałego serca. Użyję więc ślazu, który mi dałaś poprzednim razem, myślę że jego charakter będzie odpowiedni – powiedziała. Większość eliksirów miała serce jasno określone przepisem i z innymi wychodziły bezużyteczne lub wręcz trujące, ale były i takie szczególne przypadki, które zachowywały swoje właściwości z innym sercem, co nawet dla osoby z jej umiejętnościami i doświadczeniem było pewnym fenomenem. Niezmienne musiały jednak pozostać liście dyptamu i sproszkowane srebro, na których opierał się eliksir. To one sprawiały, że działał tak, jak należy. – Jest łatwiejszy do dawkowania niż eliksir wiggenowy, nie wymaga tak dużej wiedzy, by go zaaplikować, a również może uleczyć nawet ciężkie rany.
Chciałaby posiąść większą wiedzę o anatomii. Pracowała nad tym w wolnych chwilach, bo zależało jej na tym, by umieć podawać też coś więcej niż podstawowe specyfiki. Poza tym w czasach, w których żyli, lepiej było umieć dobrze udzielać pomocy sobie i innym niż nie umieć lub umieć niewystarczająco, prawda? W walce była bezużyteczna, to musiała starać się być przydatna poza nią.
Pokroiła na deseczce liście dyptamu i dodała je na samym początku warzenia, w następnej kolejności dodając rozdrobnioną ręcznie na drobne kawałki korę lipy oraz pokruszone pancerzyki rogatych ślimaków. Szlachetny ślaz dobrze sprawdzał się w eliksirach leczniczych, więc uznała, że składnik ten powinien pasować. Dodała więc jedną porcję i starannie zamieszała w kociołku, po czym wrzuciła do niego jeszcze skrzek żaby wyjęty miarką z jednego ze słoiczków. Na koniec sięgnęła palcami do innego słoiczka, znacznie mniejszego, z którego wzięła szczyptę sproszkowanego srebra i dodała je do eliksiru, którego powierzchnia przez chwilę lekko mieniła się srebrzystymi drobinkami. Zaczęła znowu mieszać, po pięciu minutach takiego mieszania wygasić ogień pod kociołkiem.
| Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (ST 70)
składniki roślinne: ślaz (serce), liście dyptamu, kora lipy
składniki zwierzęce: rogate ślimaki, skrzek żaby
+ srebro
Miała teraz okazję dowiedzieć się co nieco o tym, jak wyglądało życie z taką umiejętnością. Może to też przez to Jenny żyła tak jak żyła i była ostrożna i nieufna? Dźwigała w końcu spore brzemię.
- Więc nie widziałaś żadnej wizji dotyczącej Londynu? Jak często pojawiają się te wizje? – zapytała. Kiedyś mogła sobie wyobrażać, że jasnowidz widział coś średnio raz dziennie, ale może to wcale tak nie wyglądało. Zaskoczeniem było też dowiedzenie się, że to nie działa ot tak, na zawołanie, jak metamorfomagia czy zwierzęcoustość, których ich posiadacz mógł użyć w każdej chwili, gdy tylko zechciał. Widocznie jasnowidzenie opierało się na innych zasadach niż dary, których posiadaczy miała już okazję zaobserwować i podpytać. – Mogłaby się pojawić na przykład... teraz? Byłoby to jakoś po tobie widać, że akurat coś zobaczyłaś? I... każdy jasnowidz widzi tylko złe rzeczy, czy to zależy?
Zrobiło jej się żal Jenny, jak sobie wyobraziła, ile ona okropności musiała ostatnio widywać w wizjach, skoro jej trzecie oko otwierało się na wydarzenia negatywne, tragiczne. Coraz bardziej rozumiała niektóre jej zachowania. I tak godnym podziwu było, że jeszcze nie zwariowała. Musiała być naprawdę silna. A Charlie, choć była osobą racjonalną, była skłonna w jej opowieści uwierzyć, Jenny zdawała się mówić szczerze, zapewne po długim biciu się z myślami odnośnie tego, czy zdradzić alchemiczce swój sekret, czy nie.
- W każdym razie chyba powinnam się cieszyć, że nie muszę widzieć jeszcze więcej okropieństw. Z tego co mówisz bycie jasnowidzem chyba wcale nie jest takie fajne? Choć pewnie są też sytuacje, kiedy przydaje się zobaczyć coś wcześniej... – zastanowiła się, jednocześnie wciąż myśląc o tym, jak bardzo taki dar przydałby się w Zakonie. Postanowiła sobie, że jak uda im się spotkać następnym razem już po udanej (oby) rejestracji Jennifer, powie jej. Teraz byłoby to zbyt niebezpieczne, i dla samej Jenny, i dla Charlie oraz sekretu organizacji. Sama przede wszystkim dlatego tam nie poszła, bo zbyt wiele miała do ukrycia i zbyt wiele mogłaby stracić, gdyby tak padł na nią choć cień podejrzeń. Do tego czasu mogła przemyśleć sprawę oraz formę, w jakiej przedstawi Jennifer szczegóły. Może nawet zdąży podpytać jakiegoś bardziej doświadczonego Zakonnika o to, jak zapatrywał się na wtajemniczenie dziewiętnastoletniej mugolaczki? Innym problemem była też kwestia, że w razie odmowy Charlie nie będzie potrafiła wymazać Jenny pamięci, ale o to też mogła się pomartwić później, zresztą miała dziwne przeczucie, że Jenny, jako osoba o wiele bardziej odważna i mniej zachowawcza od niej, chciałaby zrobić coś więcej niż tylko uciekać i ukrywać się. Może się myliła, ale tak podpowiadała jej intuicja. Młoda panna Leach zdawała się mieć waleczne, uparte serce. A zagrożona była i tak.
- O tym nie pomyślałam, ale racja. Gdyby jasnowidze potrafili na zawołanie podejrzeć przyszłość, to wszyscy byliby obrzydliwie bogaci i mogliby całe życie unikać niebezpieczeństw i w porę się przed nimi chronić – zaśmiała się cicho. Cóż, Jenny bogata nie była, co potwierdzało, że nie mogła ot tak użyć daru dla ułatwienia sobie życia. – Pozostaje też mieć nadzieję, że mnie nie zobaczysz w swoich wizjach.
Kolejne tragedie zdecydowanie były ostatnim, czego mogłaby potrzebować.
Eliksir znieczulający także był udany, więc od razu przelała go do fiolek, a potem wyczyściła kociołek, by zabrać się do pracy nad następnym eliksirem.
- Wywar, który będę teraz robić jest o tyle szczególny, że nie posiada określonego stałego serca. Użyję więc ślazu, który mi dałaś poprzednim razem, myślę że jego charakter będzie odpowiedni – powiedziała. Większość eliksirów miała serce jasno określone przepisem i z innymi wychodziły bezużyteczne lub wręcz trujące, ale były i takie szczególne przypadki, które zachowywały swoje właściwości z innym sercem, co nawet dla osoby z jej umiejętnościami i doświadczeniem było pewnym fenomenem. Niezmienne musiały jednak pozostać liście dyptamu i sproszkowane srebro, na których opierał się eliksir. To one sprawiały, że działał tak, jak należy. – Jest łatwiejszy do dawkowania niż eliksir wiggenowy, nie wymaga tak dużej wiedzy, by go zaaplikować, a również może uleczyć nawet ciężkie rany.
Chciałaby posiąść większą wiedzę o anatomii. Pracowała nad tym w wolnych chwilach, bo zależało jej na tym, by umieć podawać też coś więcej niż podstawowe specyfiki. Poza tym w czasach, w których żyli, lepiej było umieć dobrze udzielać pomocy sobie i innym niż nie umieć lub umieć niewystarczająco, prawda? W walce była bezużyteczna, to musiała starać się być przydatna poza nią.
Pokroiła na deseczce liście dyptamu i dodała je na samym początku warzenia, w następnej kolejności dodając rozdrobnioną ręcznie na drobne kawałki korę lipy oraz pokruszone pancerzyki rogatych ślimaków. Szlachetny ślaz dobrze sprawdzał się w eliksirach leczniczych, więc uznała, że składnik ten powinien pasować. Dodała więc jedną porcję i starannie zamieszała w kociołku, po czym wrzuciła do niego jeszcze skrzek żaby wyjęty miarką z jednego ze słoiczków. Na koniec sięgnęła palcami do innego słoiczka, znacznie mniejszego, z którego wzięła szczyptę sproszkowanego srebra i dodała je do eliksiru, którego powierzchnia przez chwilę lekko mieniła się srebrzystymi drobinkami. Zaczęła znowu mieszać, po pięciu minutach takiego mieszania wygasić ogień pod kociołkiem.
| Wywar ze sproszkowanego srebra i dyptamu (ST 70)
składniki roślinne: ślaz (serce), liście dyptamu, kora lipy
składniki zwierzęce: rogate ślimaki, skrzek żaby
+ srebro
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
- Jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby je liczyć. Albo zapisywać, czy coś - wyobrażenie sobie, że prowadzę skrupulatną statystykę jest właściwie nawet śmieszne. Na swój makabryczny sposób.
- Myślisz, że to dobry pomysł? - mrużę oczy, badawczo przyglądam się Charlie i pewnie wyglądam, jakbym faktycznie brała to pod uwagę. Obrazi się, nie obrazi? Kryje się w tym średnio wesoły żart, jakby przelana na papier przepowiednia mogła być jeszcze groźniejsza, niż zwykły sen.
- Nie, raczej nie. Na pewno oczy nie staną mi w słup, głos się nie zmieni, nie padnę ci tu nagle jak omdlała albo w drgawkach - symptomy nadchodzących wizji, według skromnych źródeł pisanych na ten temat, bywały naprawdę różne. U mnie jest to tylko, na szczęście: - nic spektakularnego. Na parę godzin wcześniej jestem bardziej lekkomyślna, skora do złości, impulsywna. A że na co dzień różnica jest, nie czarujmy się, niewielka, nikomu nie rzuca się to w oczy. Zasypiam, albo zapadam w półsen. Jedyna różnica jest taka, że sama się nie obudzę, dopóki wizja się nie skończy. Czyli lepiej jednak nie palić, leżąc w łóżku, jak skutecznie nie oszukiwałoby to nerwów - był moment, że bałam się zaprószenia w ten sposób ognia, teraz trochę się z tego, jak z wielu innych spraw, śmieję. Chyba nie potrafię poruszać tego tematu z pełną powagą, taką ładnie prezentującą się na pogrzebach. Odklejam plecy od regału, pełnego ciasno upakowanych książek, przeważnie alchemicznych (a mojej wiedzy z tego zakresu nie zebrałoby się nawet na jedną z nich, przykre) i podchodzę bliżej, zaglądać pannie Leighton przez ramię przy pracy nad kolejnymi eliksirami i w razie potrzeby schodzić z drogi. Albo coś podać, gdybym stała bliżej.
- Na niewidzenie bym się nie zamieniła. Za nic - stwierdzam może beztrosko, ale szczerze. Jeżeli jeszcze miałam w tym temacie wątpliwości, to ostatnie dni zadziałały trzeźwiąco i wybiły mi je z głowy. Czy to jest powód do współczucia? Pytająco unoszę brwi, choć wiem, że kto jak kto, ale moja mama całkowicie zgodziłaby się z Charlene. Ale do buteleczki z wywarem żywej śmierci mi się nie spieszy, dziedziczę po niej umiejętność: paskudną, ale uznanie jej za przekleństwo lub dar zależy już tylko ode mnie, a wersja z darem podoba mi się o wiele bardziej. Patrzę więc bez mrugnięcia okiem, przynajmniej dopóki słowa dotyczące wywarów nie sprowadzają myśli na odmienny tor, bo eliksiry pozbawione odgórnie narzuconych serc, możliwe do uwarzenia z każdym właściwe, jeśli spełnić pozostałe kryteria, to naprawdę ciekawy temat.
- Powiem, jeśli coś takiego będzie miało miejsce - daję słowo. Pozostaje mi liczyć, że jeśli już zdarzy mi się zobaczyć w wizji Charlene, będzie to taka, w której dam radę się do niej odezwać, tak jak do mężczyzny na sylwestrze, na przykład. Jako głos w głowie. Szkoda, że takie rzeczy nie udają się zawsze.
- Jak eliksir z mięty, maść żywokostowa i eliksir słodkiego snu - czyli wszystko proste wywary, w zasięgu możliwości średniozdolnych alchemików, coś, co nawet ja mam szansę uwarzyć bez komplikacji w większej części przypadków. Dowolność serc dzielą z wywarem dyptamowym, nad którym pracuje Charlene.
- Na pogryzienia przez wilkołaka - mruczę w odpowiedzi, zaczynając od mniej pospolitej z opcji - i rany rozszczepieniowe. Również bardzo poważne. Przyda się. Jeżeli dezaktywacja świstoklika przy użyciu nie kończy się śmiercią na miejscu, to tak, do składania ocalałych jest nieoceniony.
O ile ma ich kto składać. Ratować. Szukać straconych kawałków.
- Ani z wiggenowym, ani złotym nie daję sobie rady, ale tym nikomu nie zrobię krzywdy - i jeszcze jeden uśmiech, rytuał na przegnanie niepotrzebnie przywoływanych na głos okropieństw. Jako czarnowidz mam na nie widok z pierwszego rzędu, ale to samo można powiedzieć o tych wszystkich, których dotyczą, i to w znacznie większym stopniu, niż mnie. A do eliksirów leczniczych świecą mi się oczy. Może, gdyby życie ułożyło się inaczej, żałowałabym teraz przerwanego stażu uzdrowicielskiego?
Tego się już raczej nie dowiem.
- Myślisz, że to dobry pomysł? - mrużę oczy, badawczo przyglądam się Charlie i pewnie wyglądam, jakbym faktycznie brała to pod uwagę. Obrazi się, nie obrazi? Kryje się w tym średnio wesoły żart, jakby przelana na papier przepowiednia mogła być jeszcze groźniejsza, niż zwykły sen.
- Nie, raczej nie. Na pewno oczy nie staną mi w słup, głos się nie zmieni, nie padnę ci tu nagle jak omdlała albo w drgawkach - symptomy nadchodzących wizji, według skromnych źródeł pisanych na ten temat, bywały naprawdę różne. U mnie jest to tylko, na szczęście: - nic spektakularnego. Na parę godzin wcześniej jestem bardziej lekkomyślna, skora do złości, impulsywna. A że na co dzień różnica jest, nie czarujmy się, niewielka, nikomu nie rzuca się to w oczy. Zasypiam, albo zapadam w półsen. Jedyna różnica jest taka, że sama się nie obudzę, dopóki wizja się nie skończy. Czyli lepiej jednak nie palić, leżąc w łóżku, jak skutecznie nie oszukiwałoby to nerwów - był moment, że bałam się zaprószenia w ten sposób ognia, teraz trochę się z tego, jak z wielu innych spraw, śmieję. Chyba nie potrafię poruszać tego tematu z pełną powagą, taką ładnie prezentującą się na pogrzebach. Odklejam plecy od regału, pełnego ciasno upakowanych książek, przeważnie alchemicznych (a mojej wiedzy z tego zakresu nie zebrałoby się nawet na jedną z nich, przykre) i podchodzę bliżej, zaglądać pannie Leighton przez ramię przy pracy nad kolejnymi eliksirami i w razie potrzeby schodzić z drogi. Albo coś podać, gdybym stała bliżej.
- Na niewidzenie bym się nie zamieniła. Za nic - stwierdzam może beztrosko, ale szczerze. Jeżeli jeszcze miałam w tym temacie wątpliwości, to ostatnie dni zadziałały trzeźwiąco i wybiły mi je z głowy. Czy to jest powód do współczucia? Pytająco unoszę brwi, choć wiem, że kto jak kto, ale moja mama całkowicie zgodziłaby się z Charlene. Ale do buteleczki z wywarem żywej śmierci mi się nie spieszy, dziedziczę po niej umiejętność: paskudną, ale uznanie jej za przekleństwo lub dar zależy już tylko ode mnie, a wersja z darem podoba mi się o wiele bardziej. Patrzę więc bez mrugnięcia okiem, przynajmniej dopóki słowa dotyczące wywarów nie sprowadzają myśli na odmienny tor, bo eliksiry pozbawione odgórnie narzuconych serc, możliwe do uwarzenia z każdym właściwe, jeśli spełnić pozostałe kryteria, to naprawdę ciekawy temat.
- Powiem, jeśli coś takiego będzie miało miejsce - daję słowo. Pozostaje mi liczyć, że jeśli już zdarzy mi się zobaczyć w wizji Charlene, będzie to taka, w której dam radę się do niej odezwać, tak jak do mężczyzny na sylwestrze, na przykład. Jako głos w głowie. Szkoda, że takie rzeczy nie udają się zawsze.
- Jak eliksir z mięty, maść żywokostowa i eliksir słodkiego snu - czyli wszystko proste wywary, w zasięgu możliwości średniozdolnych alchemików, coś, co nawet ja mam szansę uwarzyć bez komplikacji w większej części przypadków. Dowolność serc dzielą z wywarem dyptamowym, nad którym pracuje Charlene.
- Na pogryzienia przez wilkołaka - mruczę w odpowiedzi, zaczynając od mniej pospolitej z opcji - i rany rozszczepieniowe. Również bardzo poważne. Przyda się. Jeżeli dezaktywacja świstoklika przy użyciu nie kończy się śmiercią na miejscu, to tak, do składania ocalałych jest nieoceniony.
O ile ma ich kto składać. Ratować. Szukać straconych kawałków.
- Ani z wiggenowym, ani złotym nie daję sobie rady, ale tym nikomu nie zrobię krzywdy - i jeszcze jeden uśmiech, rytuał na przegnanie niepotrzebnie przywoływanych na głos okropieństw. Jako czarnowidz mam na nie widok z pierwszego rzędu, ale to samo można powiedzieć o tych wszystkich, których dotyczą, i to w znacznie większym stopniu, niż mnie. A do eliksirów leczniczych świecą mi się oczy. Może, gdyby życie ułożyło się inaczej, żałowałabym teraz przerwanego stażu uzdrowicielskiego?
Tego się już raczej nie dowiem.
Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.
Uśmiechnęła się blado.
- Fakt – przytaknęła. – Byłam po prostu ciekawa, czy masz je codziennie, czy może pojawiają się raz na kilka tygodni? Wybacz ciekawość, ale zastanawiałam się, jak działa taka umiejętność. Swego czasu trochę się interesowałam pewnymi... zdolnościami. Trudno nie, kiedy moja mama i młodsza siostra mogły do woli gawędzić z kotami, a ja urodziłam się całkowicie zwyczajna. – Może w głębi duszy nadal trochę ubolewała nad swoją przeciętnością, nawet jeśli potrafiła widzieć w niej także zalety. Niemniej jednak zawsze pozostała w niej ta tęsknota za zdolnością obecną w jej rodzinie, ale nieujawnioną u niej. – To dobrze, bo pewnie trochę bym się wystraszyła, jakbyś tu nagle upadła z oczami w słup – zaśmiała się cicho, ale gdyby tak się rzeczywiście stało, to na pewno nie byłoby jej do śmiechu. Ale, mimo trudnych tematów, obecność Jenny i wspólne warzenie eliksirów miało dobry wpływ na jej samopoczucie. W tej chwili prawie nie myślała o Verze i o wojnie czającej się na horyzoncie, przybliżającej się coraz bardziej. Skupiała się na rozmowie z Jenny o jej niesamowitej zdolności i na warzeniu eliksirów. Ale gdy znowu zostanie sama, wszystkie odpychane myśli i obawy wrócą, wiedziała o tym.
- Cieszę się, że mówisz mi to wszystko. Naprawdę to doceniam – zapewniła ją; rzeczywiście bardzo ją cieszyło to, że nieufna Jenny trochę się otworzyła. To znaczyło, że udało jej się przełamać przynajmniej jeden mur. Okazywała jej zrozumienie, nie wyśmiewała się ani nie podawała jej słów w wątpliwość. Wierzyła, że Jenny mówi prawdę. Ciekawe, ilu jeszcze jej znajomych skrywało w sekrecie jakiś talent? Może jasnowidzów i tym podobnych było więcej niż sądziła. – Będę też spokojniejsza, gdyby jednak jakaś wizja przydarzyła ci się przy mnie. Ale czy to nie jest niebezpieczne, gdybyś tak odpłynęła i zasnęła w miejscu publicznym, przy ludziach o niekoniecznie dobrych zamiarach? – zastanowiła się. To byłby rzeczywiście problem, gdyby takie coś przydarzyło się nagle na przykład podczas zakupów na Pokątnej, lub w innym miejscu, gdzie ktoś mógłby wykorzystać chwilową bezbronność. Choć teraz prawdopodobnie ulica nie działała jak należy i chyba trudno byłoby tam spokojnie robić zakupy, tak jej sie przynajmniej wydawało. Może funkcjonowały tylko te lokale, które popierały obecną politykę? Ciekawe, czy Londyn w ogóle jakoś funkcjonował, czy przypominał wymarłe miasto? A może teraz ulicami pysznie przechadzali się zwolennicy czystości krwi, nie musząc już kryć się ze swoją czarodziejskością przed mugolami?
- Po tylu latach pewnie już przywykłaś. Ten dar jest częścią ciebie, tak jak dla mnie są to eliksiry. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym być kimś innym niż jestem – pokiwała głową. – I... dobrze. Zgoda. Jeśli czeka mnie jakieś niebezpieczeństwo, dobrze byłoby móc go uniknąć. Choć ciekawe, czy w ogóle da się oszukać przeznaczenie? – zastanowiła się. – Czy zdarza się, że wizje się nie sprawdzają?
Zamyśliła się, zaraz jednak skupiając na procesie powstawania kolejnego eliksiru.
- Dokładnie tak – potwierdziła, zadowolona z tego, że Jennifer tyle zapamiętała z poprzednich spotkań. – Większość eliksirów ma jasno określone serce, ale niektóre nie. W tym konkretnym wywarze ważną rolę odgrywa srebro i dyptam. Ostatnio warzyłam go z piołunem jako sercem, teraz wzięłam ślaz. I co do działania to owszem, choć wydaje mi się, że na inne ciężkie zranienia również się sprawdzi. Nie wyleczy jednak obrażeń, które nie są otwartymi ranami. – Obrażenia tłuczone czy urazy psychiczne nie miały zaniknąć po tej miksturze. Do tego typu przypadków lepiej sprawdzał się wiggen, który regenerował organizm niezależnie od pochodzenia obrażeń. – Ja też nie umiem ich dawkować. Jeszcze, bo zamierzam to zmienić. Myślałam nawet, czy nie poprosić jakiejś znajomej uzdrowicielki o kilka lekcji magii leczniczej, ale póki co ciągle nie miałam czasu, a później i nastroju.
Dobrze byłoby nauczyć się nie tylko dawkować eliksiry, ale i umieć udzielać pierwszej pomocy, a nawet podleczać niegroźne rany. Musiała tylko znaleźć na to czas i dostateczną ilość energii i zapału. Po dowiedzeniu się o śmierci Very oraz po wydarzeniach w Londynie było z tym krucho.
Eliksir wyglądał na wyjątkowo udany, więc mogła przelać go do fiolek i następnie wyczyścić kociołek.
- Zrobię ci jeszcze ten wieczny płomień – zaproponowała, zerkając na listę. Nie był to przyjemny eliksir, ale biorąc pod uwagę, że ich wrogowie dysponowali dużo gorszymi metodami, to mogło się przydać do obrony w razie konieczności szybkiej ucieczki i spowolnienia pościgu, choć miała nadzieję, że Jenny nie będzie zmuszona go użyć. – Jeśli w tym wywarze znajdzie się krew danej osoby, staje się ona odporna na jego efekt. Zgodziłabyś się użyczyć mi kropli swojej krwi w odpowiednim momencie?
Nie wiedziała, czy Jenny zgodzi się na nacięcie palca i upuszczenie kropli krwi na samym końcu procesu warzenia, więc zapytała ją o to zawczasu, pozostawiając ostateczną decyzję w rękach dziewczyny i zdając się na nią.
Zagotowała wodę i przygotowała składniki. Cztery zwierzęce i jedną roślinną. Jaja popiełka miały charakter neutralny, mogła więc odpowiednio dobrać do niego składniki. Najpierw wrzuciła do kociołka kilka suszonych much siatkoskrzydłych, a następnie tkankę prądotwórczą węgorza. Zamieszała mieszadłem, odczekując chwilę i dodając niedużą garść żółtych owoców ognika. Po kilku kolejnych minutach w kociołku znalazły się i jaja popiełka, które musiała bardzo starannie przechowywać. Na samym końcu przyszła pora na połowę fiolki krwi salamandry. Mieszając, zwróciła się do Jenny.
- Mogę? – zapytała.
Sięgnęła po srebrny nożyk, który wcześniej odkaziła. Poprosiła Jenny o podanie ręki i najdelikatniej jak potrafiła lekko nacięła jej opuszkę, tak, by z palca pociekła kropla krwi i spadła do kociołka. Więcej nie potrzebowała. Jeśli eliksir się udał, to Jenny powinna być odporna na jego efekty. Po tym, jak kropla wpadła do wywaru, zamieszała go jeszcze kilka razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i zgasiła płomień pod kociołkiem.
| Wieczny płomień (ST 75)
składniki roślinne: owoce ognika
składniki zwierzęce: jaja popiełka (serce), muchy siatkoskrzydłe, tkanka prądotwórcza węgorza, krew salamandry
+ kropla krwi Jennifer
- Fakt – przytaknęła. – Byłam po prostu ciekawa, czy masz je codziennie, czy może pojawiają się raz na kilka tygodni? Wybacz ciekawość, ale zastanawiałam się, jak działa taka umiejętność. Swego czasu trochę się interesowałam pewnymi... zdolnościami. Trudno nie, kiedy moja mama i młodsza siostra mogły do woli gawędzić z kotami, a ja urodziłam się całkowicie zwyczajna. – Może w głębi duszy nadal trochę ubolewała nad swoją przeciętnością, nawet jeśli potrafiła widzieć w niej także zalety. Niemniej jednak zawsze pozostała w niej ta tęsknota za zdolnością obecną w jej rodzinie, ale nieujawnioną u niej. – To dobrze, bo pewnie trochę bym się wystraszyła, jakbyś tu nagle upadła z oczami w słup – zaśmiała się cicho, ale gdyby tak się rzeczywiście stało, to na pewno nie byłoby jej do śmiechu. Ale, mimo trudnych tematów, obecność Jenny i wspólne warzenie eliksirów miało dobry wpływ na jej samopoczucie. W tej chwili prawie nie myślała o Verze i o wojnie czającej się na horyzoncie, przybliżającej się coraz bardziej. Skupiała się na rozmowie z Jenny o jej niesamowitej zdolności i na warzeniu eliksirów. Ale gdy znowu zostanie sama, wszystkie odpychane myśli i obawy wrócą, wiedziała o tym.
- Cieszę się, że mówisz mi to wszystko. Naprawdę to doceniam – zapewniła ją; rzeczywiście bardzo ją cieszyło to, że nieufna Jenny trochę się otworzyła. To znaczyło, że udało jej się przełamać przynajmniej jeden mur. Okazywała jej zrozumienie, nie wyśmiewała się ani nie podawała jej słów w wątpliwość. Wierzyła, że Jenny mówi prawdę. Ciekawe, ilu jeszcze jej znajomych skrywało w sekrecie jakiś talent? Może jasnowidzów i tym podobnych było więcej niż sądziła. – Będę też spokojniejsza, gdyby jednak jakaś wizja przydarzyła ci się przy mnie. Ale czy to nie jest niebezpieczne, gdybyś tak odpłynęła i zasnęła w miejscu publicznym, przy ludziach o niekoniecznie dobrych zamiarach? – zastanowiła się. To byłby rzeczywiście problem, gdyby takie coś przydarzyło się nagle na przykład podczas zakupów na Pokątnej, lub w innym miejscu, gdzie ktoś mógłby wykorzystać chwilową bezbronność. Choć teraz prawdopodobnie ulica nie działała jak należy i chyba trudno byłoby tam spokojnie robić zakupy, tak jej sie przynajmniej wydawało. Może funkcjonowały tylko te lokale, które popierały obecną politykę? Ciekawe, czy Londyn w ogóle jakoś funkcjonował, czy przypominał wymarłe miasto? A może teraz ulicami pysznie przechadzali się zwolennicy czystości krwi, nie musząc już kryć się ze swoją czarodziejskością przed mugolami?
- Po tylu latach pewnie już przywykłaś. Ten dar jest częścią ciebie, tak jak dla mnie są to eliksiry. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym być kimś innym niż jestem – pokiwała głową. – I... dobrze. Zgoda. Jeśli czeka mnie jakieś niebezpieczeństwo, dobrze byłoby móc go uniknąć. Choć ciekawe, czy w ogóle da się oszukać przeznaczenie? – zastanowiła się. – Czy zdarza się, że wizje się nie sprawdzają?
Zamyśliła się, zaraz jednak skupiając na procesie powstawania kolejnego eliksiru.
- Dokładnie tak – potwierdziła, zadowolona z tego, że Jennifer tyle zapamiętała z poprzednich spotkań. – Większość eliksirów ma jasno określone serce, ale niektóre nie. W tym konkretnym wywarze ważną rolę odgrywa srebro i dyptam. Ostatnio warzyłam go z piołunem jako sercem, teraz wzięłam ślaz. I co do działania to owszem, choć wydaje mi się, że na inne ciężkie zranienia również się sprawdzi. Nie wyleczy jednak obrażeń, które nie są otwartymi ranami. – Obrażenia tłuczone czy urazy psychiczne nie miały zaniknąć po tej miksturze. Do tego typu przypadków lepiej sprawdzał się wiggen, który regenerował organizm niezależnie od pochodzenia obrażeń. – Ja też nie umiem ich dawkować. Jeszcze, bo zamierzam to zmienić. Myślałam nawet, czy nie poprosić jakiejś znajomej uzdrowicielki o kilka lekcji magii leczniczej, ale póki co ciągle nie miałam czasu, a później i nastroju.
Dobrze byłoby nauczyć się nie tylko dawkować eliksiry, ale i umieć udzielać pierwszej pomocy, a nawet podleczać niegroźne rany. Musiała tylko znaleźć na to czas i dostateczną ilość energii i zapału. Po dowiedzeniu się o śmierci Very oraz po wydarzeniach w Londynie było z tym krucho.
Eliksir wyglądał na wyjątkowo udany, więc mogła przelać go do fiolek i następnie wyczyścić kociołek.
- Zrobię ci jeszcze ten wieczny płomień – zaproponowała, zerkając na listę. Nie był to przyjemny eliksir, ale biorąc pod uwagę, że ich wrogowie dysponowali dużo gorszymi metodami, to mogło się przydać do obrony w razie konieczności szybkiej ucieczki i spowolnienia pościgu, choć miała nadzieję, że Jenny nie będzie zmuszona go użyć. – Jeśli w tym wywarze znajdzie się krew danej osoby, staje się ona odporna na jego efekt. Zgodziłabyś się użyczyć mi kropli swojej krwi w odpowiednim momencie?
Nie wiedziała, czy Jenny zgodzi się na nacięcie palca i upuszczenie kropli krwi na samym końcu procesu warzenia, więc zapytała ją o to zawczasu, pozostawiając ostateczną decyzję w rękach dziewczyny i zdając się na nią.
Zagotowała wodę i przygotowała składniki. Cztery zwierzęce i jedną roślinną. Jaja popiełka miały charakter neutralny, mogła więc odpowiednio dobrać do niego składniki. Najpierw wrzuciła do kociołka kilka suszonych much siatkoskrzydłych, a następnie tkankę prądotwórczą węgorza. Zamieszała mieszadłem, odczekując chwilę i dodając niedużą garść żółtych owoców ognika. Po kilku kolejnych minutach w kociołku znalazły się i jaja popiełka, które musiała bardzo starannie przechowywać. Na samym końcu przyszła pora na połowę fiolki krwi salamandry. Mieszając, zwróciła się do Jenny.
- Mogę? – zapytała.
Sięgnęła po srebrny nożyk, który wcześniej odkaziła. Poprosiła Jenny o podanie ręki i najdelikatniej jak potrafiła lekko nacięła jej opuszkę, tak, by z palca pociekła kropla krwi i spadła do kociołka. Więcej nie potrzebowała. Jeśli eliksir się udał, to Jenny powinna być odporna na jego efekty. Po tym, jak kropla wpadła do wywaru, zamieszała go jeszcze kilka razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i zgasiła płomień pod kociołkiem.
| Wieczny płomień (ST 75)
składniki roślinne: owoce ognika
składniki zwierzęce: jaja popiełka (serce), muchy siatkoskrzydłe, tkanka prądotwórcza węgorza, krew salamandry
+ kropla krwi Jennifer
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 22
'k100' : 22
- Nie odpłynę. Po pierwsze trzeba się najpierw wyciszyć, po drugie, cóż, zasnąć. Nie taka prosta rzecz, szczególnie pomiędzy ludźmi. Dla mnie konieczny spokój to już najczęściej ciemna noc, w Hogwarcie jeszcze lekcje wróżbiarstwa - dopiero na nich wykombinowałam sobie, że nadchodzące wizje jakoś się zapowiadają, a i to wymagało czasu. Ale dalej uważam, że półmrok, kadzidełka i filiżanka gorącej herbaty to składowe najlepszej atmosfery, żeby przysnąć. Gdyby to przyciągało uwagę, to nie ma takiej siły, żeby ojciec pozwolił mi wrócić do szkoły zarządzanej przez Grindelwalda. Aż tak przekonująca nie jestem - chyba nigdy nie będę, choć czasami bym chciała. Charlene nie kwestionuje tego, co mówię. Z jednej strony cieszy mnie jej wiara, z drugiej, cóż, sama nie uwierzyłabym w podobne rewelacje, nie będąc jasnowidzem. Może więc jedynie udaje, że wierzy? Odrzucam tą myśl jako niezbyt prawdopodobną, bo panna Leighton nie sprawia wrażenia osoby uzdolnionej w kierunku rozmijania się z prawdą. Nie pytam, o czym myśli, pytania z jej strony są w takiej sytuacji jak najbardziej na miejscu. Ma przecież sporo taktu - nie zapytała mnie, czy przypadkiem nie uderzyłam się w głowę, że opowiadam o wizjach.
- Być może ta radość jest trochę przedwczesna - i być może nie jestem aż tak bezinteresowna w tym dzieleniu się sekretem, żeby było się tu z czego cieszyć - ale to ocenisz sama. Odpowiem, oczywiście, na pytania, przynajmniej część, ale nie obiecam, że na wszystkie. Po pierwsze wiedzę mam raczej praktyczną, niż udowodnioną naukowo, po drugie mogę się mylić i to, że coś odnosi się do mnie, nie musi wcale odnosić się do dowolnego innego jasnowidza. Z proroczymi snami, choćby. Jedynym, którego do tej pory spotkałam, była moja matka, a to bardzo mało materiału do porównań - chyba nie potrafię zdobyć się na takie ciepło, które słyszę w głosie Charlie, kiedy mówi o rodzinie. Nie bardzo wiem, jak się zabrać za mówienie tego, co powiedzieć zamierzam, więc zarzucam ją nadmiarem zbędnych słów. Łapię się na tym. Skłonność do gadulstwa ma się znakomicie, zwłaszcza w nerwach. Spodziewam się, że Charlene poczuje się za chwilę oszukana. Na pewno, w końcu zaraz dam jej powód.
- O numerologii wiesz pewnie więcej ode mnie, ale pojęcie linii magii sobie zapożyczę, bo w odniesieniu do linii wydarzeń, ustalonej lub nie, też ma sens. Oczywiście obliczeń na poparcie tego nie mam żadnych.
Za mało wiem, żeby brać się za próby przełożenia szczątkowej wiedzy z tego zakresu na jasnowidzenie. Nawet, jeżeli próbuję to, z wyjątkowo marnym skutkiem, zmieniać.
Wyciągam rękę w kierunku alchemiczki, bez protestu pozwalając ją zadrasnąć.
- Zostają przykłady. Oszukiwanie przeznaczenia. Dość paskudne słowo, prawda? Osobiście wolałabym wierzyć, że czegoś takiego... nie ma. Że każdy kształtuje je sam. Wybiera sobie, jak żyje i umiera.
Obserwuję kroplę krwi wpadającą do kociołka, mieszającą się z powstającym eliksirem, którego warzenie powinnam śledzić uważniej. Zapamiętywać. Wyciągać wnioski. To trudny wywar.
- Przykład pierwszy. Ustalona linia wydarzeń, powiedzmy. To będzie wizja, która przeważnie się sprawdza, z mniejszą ilością zmiennych, silnie zarysowana. Coś, na co można tylko patrzyć, nie ma się na to żadnego wpływu. Żeby nie szukać daleko - mogę ci przytoczyć ostatnie słowa mojego dziadka. Opowiedzieć, jak postawił się uzbrojonym w różdżki napastnikom, stając pomiędzy nimi, a kobietą, która szukała u niego pomocy. Opisać barwy zaklęć. Dźwięki. Zupełnie przewidywalny bieg wydarzeń, zakończony wzmianką o niewyjaśnionej śmierci ujętą w niemagicznej gazecie. Nie było w tej wizji nic mętnego, klarowna, bo jeśli do czegoś przydaje się wróżbiarstwo, to do wyostrzenia trzeciego oka. W takiej sytuacji możesz czasem liczyć na, bo ja wiem, przebłysk - spojrzeć z perspektywy uczestnika, jak przez jego oczy, kiedy wizja się urzeczywistnia. Na tej podstawie można ją niekiedy umiejscowić w czasie - wzruszam ramionami, w nieudolnej próbie udawania, że widzenie czegoś więcej niż paru mglistych, niejasnych symboli, albo słyszenie czegoś ponad strzępy rozmów, można uznać za zupełnie normalne - więc akurat w tym przypadku budząc się w dormitorium mogłam już przyjąć za pewnik, że zdarzenie miało miejsce, bo przez kilka sekund widziałam to tak, jakbym sama uniosła różdżkę.
Jeżeli przy wizjach w ogóle można mówić o pewnikach.
Krążę po ograniczonej przestrzeni małej piwnicy, nie wiedząc, kiedy właściwie zaczęłam, ale od zawsze łatwiej było mi myśleć w ruchu. Wprowadzam chaos i całkiem możliwe, że rozpraszam Charlene - nie byłabym zaskoczona - ale skoro zebrało mi się na zwierzenia, to na tym jednym się nie skończy. Przysiadam na schodach prowadzących do piwnicy, w pewnym oddaleniu od alchemiczki. Za okazaną odrobinę wiary odpłacam jej prawdą, a ta konkretna prawda jest, co tu kryć, obrzydliwa. Głęboki oddech.
- Łatwiej mówi się o tym tutaj, niż w czasie sylwestra - parsknięcie, zamaszysty ruch ręką, bo przecież piwniczna pracownia to tak przytulne miejsce, że aż to trzeba podkreślić, wyszarpując kilka sekund zwłoki, zanim słowa ponownie zaczynają płynąć - i chyba mogę powiedzieć, że masz przed sobą przykład mojego tchórzostwa. Wiedzieć, i nie zrobić nic, albo zrobić za mało. Zanim ponownie straciłam cię z oczu, po szukaniu skarbów, powinnam była powiedzieć. A najlepiej oszczędzić sobie etapu wyjaśnień, tłumaczeń i wtajemniczyć wcześniej przynajmniej kilka osób, zamiast próbować szczęścia na przypadkowych i liczyć, że nie wezmą mnie za wariatkę.
Bawię się zapalniczką. Jest solidna, ciężka i pozbawiona odrobiny magii. Pstryknięciem wywołuję drobny płomyk, by za chwilę go zgasić i bezrefleksyjnie powtórzyć cały proces, i tak w kółko. Zapaliłabym, ale przecież nie pod dachem domu Charlene. Na ogień patrzy mi się w tej chwili znacznie lepiej, niż na nią. Proszenie o pomoc wychodzi mi zwykle tak, że nic, tylko się roześmiać. Nie zmieniło się to nawet z czerwoną wstążką na sylwestrze, teoretycznie uproszczającą cały proces. Czy dzielenie się przemyśleniami z alchemiczką nie jest błędem, jeszcze nie umiem ocenić. Nie spodziewam się, żeby przyniosło jej to coś dobrego, ale, tak jak w wielu innych sytuacjach, nie mam w tej sekundzie porządniejszego pomysłu. Opieram się bokiem o ścianę piwnicy. O tym, co takiego może się stać, jeśli ktoś, komu opowiem o wizji, nie weźmie mnie za wariatkę, a postanowi w jakiś sposób działać, w ogóle nie wspominam, bo to przecież realne narażenie jego życia. Kolejna myśl, o której wygodniej mi zapomnieć i zepchnąć ją na dalszy plan.
- Przykład drugi. Nieustalona linia wydarzeń. Gdyby wszystko było już pewne i z góry wiadome... to sylwester skończyłby się gorzej. To jedna z tych wizji, w których widać - zawieszam głos, szukam odpowiedniego słowa - najbardziej prawdopodobną wersję przyszłości. Mnóstwo zmiennych i wiele zależy tak naprawdę od ludzi, którzy wplączą się w sytuację. W zasadzie przewidzenie efektów ich działań jest niemożliwe, pozostaje niewiadomą. Mówiłam, że widzę nieszczęścia i zagrożenia, prawda? Przed sylwestrem przyśniło mi się, z resztą niezwykle wyraźnie, że o północy ludzie zebrani na placu wpadną w panikę. W szampanie znajdzie się eliksir senności, jego różowe opary spadną na tłum w fajerwerkach, a ludzie w mundurach magicznej policji przeprowadzą coś w rodzaju łapanki, wyławiając z tłumu niektórych uczestników. W bardzo dużym skrócie. Że moje próby ingerowania w wydarzenia kończą się klapą, to również już powiedziałam. Wieczór minął mi na nieskutecznych próbach przeciwdziałania proroczej sennej marze. Od czego zależy, czy jasnowidz ma szansę zaingerować w to, co widzi, to nie powiem, bo nie mam pojęcia. Ale zdarzają się wizje na tyle silne, że coś takiego staje się możliwe. Przekazanie paru słów. Podszept. Podsunięcie właściwego pytania we właściwej chwili. Ostrzeżenie.
Ostrzeżenie, które należało przekazać Charlene i kilku kolejnym osobom. Przed którymi zataiłam tak jasnowidzenie, jak wiele innych rzeczy, nawet, jeśli nie było to bezpośrednie kłamstwo. Ot i ropiejący wrzód na sumieniu, nie pozbędę się go jeszcze długo. Wcale nie najgorszy z posiadanych, jedyny też nie. W jednej chwili postanawiam przejmować się mniej, bo do krakania, że będzie gorzej, trzecie oko jest zbędne. Co dalej zastanowię się na miejscu, kiedy już wybiorę się do Ministerstwa.
- Być może ta radość jest trochę przedwczesna - i być może nie jestem aż tak bezinteresowna w tym dzieleniu się sekretem, żeby było się tu z czego cieszyć - ale to ocenisz sama. Odpowiem, oczywiście, na pytania, przynajmniej część, ale nie obiecam, że na wszystkie. Po pierwsze wiedzę mam raczej praktyczną, niż udowodnioną naukowo, po drugie mogę się mylić i to, że coś odnosi się do mnie, nie musi wcale odnosić się do dowolnego innego jasnowidza. Z proroczymi snami, choćby. Jedynym, którego do tej pory spotkałam, była moja matka, a to bardzo mało materiału do porównań - chyba nie potrafię zdobyć się na takie ciepło, które słyszę w głosie Charlie, kiedy mówi o rodzinie. Nie bardzo wiem, jak się zabrać za mówienie tego, co powiedzieć zamierzam, więc zarzucam ją nadmiarem zbędnych słów. Łapię się na tym. Skłonność do gadulstwa ma się znakomicie, zwłaszcza w nerwach. Spodziewam się, że Charlene poczuje się za chwilę oszukana. Na pewno, w końcu zaraz dam jej powód.
- O numerologii wiesz pewnie więcej ode mnie, ale pojęcie linii magii sobie zapożyczę, bo w odniesieniu do linii wydarzeń, ustalonej lub nie, też ma sens. Oczywiście obliczeń na poparcie tego nie mam żadnych.
Za mało wiem, żeby brać się za próby przełożenia szczątkowej wiedzy z tego zakresu na jasnowidzenie. Nawet, jeżeli próbuję to, z wyjątkowo marnym skutkiem, zmieniać.
Wyciągam rękę w kierunku alchemiczki, bez protestu pozwalając ją zadrasnąć.
- Zostają przykłady. Oszukiwanie przeznaczenia. Dość paskudne słowo, prawda? Osobiście wolałabym wierzyć, że czegoś takiego... nie ma. Że każdy kształtuje je sam. Wybiera sobie, jak żyje i umiera.
Obserwuję kroplę krwi wpadającą do kociołka, mieszającą się z powstającym eliksirem, którego warzenie powinnam śledzić uważniej. Zapamiętywać. Wyciągać wnioski. To trudny wywar.
- Przykład pierwszy. Ustalona linia wydarzeń, powiedzmy. To będzie wizja, która przeważnie się sprawdza, z mniejszą ilością zmiennych, silnie zarysowana. Coś, na co można tylko patrzyć, nie ma się na to żadnego wpływu. Żeby nie szukać daleko - mogę ci przytoczyć ostatnie słowa mojego dziadka. Opowiedzieć, jak postawił się uzbrojonym w różdżki napastnikom, stając pomiędzy nimi, a kobietą, która szukała u niego pomocy. Opisać barwy zaklęć. Dźwięki. Zupełnie przewidywalny bieg wydarzeń, zakończony wzmianką o niewyjaśnionej śmierci ujętą w niemagicznej gazecie. Nie było w tej wizji nic mętnego, klarowna, bo jeśli do czegoś przydaje się wróżbiarstwo, to do wyostrzenia trzeciego oka. W takiej sytuacji możesz czasem liczyć na, bo ja wiem, przebłysk - spojrzeć z perspektywy uczestnika, jak przez jego oczy, kiedy wizja się urzeczywistnia. Na tej podstawie można ją niekiedy umiejscowić w czasie - wzruszam ramionami, w nieudolnej próbie udawania, że widzenie czegoś więcej niż paru mglistych, niejasnych symboli, albo słyszenie czegoś ponad strzępy rozmów, można uznać za zupełnie normalne - więc akurat w tym przypadku budząc się w dormitorium mogłam już przyjąć za pewnik, że zdarzenie miało miejsce, bo przez kilka sekund widziałam to tak, jakbym sama uniosła różdżkę.
Jeżeli przy wizjach w ogóle można mówić o pewnikach.
Krążę po ograniczonej przestrzeni małej piwnicy, nie wiedząc, kiedy właściwie zaczęłam, ale od zawsze łatwiej było mi myśleć w ruchu. Wprowadzam chaos i całkiem możliwe, że rozpraszam Charlene - nie byłabym zaskoczona - ale skoro zebrało mi się na zwierzenia, to na tym jednym się nie skończy. Przysiadam na schodach prowadzących do piwnicy, w pewnym oddaleniu od alchemiczki. Za okazaną odrobinę wiary odpłacam jej prawdą, a ta konkretna prawda jest, co tu kryć, obrzydliwa. Głęboki oddech.
- Łatwiej mówi się o tym tutaj, niż w czasie sylwestra - parsknięcie, zamaszysty ruch ręką, bo przecież piwniczna pracownia to tak przytulne miejsce, że aż to trzeba podkreślić, wyszarpując kilka sekund zwłoki, zanim słowa ponownie zaczynają płynąć - i chyba mogę powiedzieć, że masz przed sobą przykład mojego tchórzostwa. Wiedzieć, i nie zrobić nic, albo zrobić za mało. Zanim ponownie straciłam cię z oczu, po szukaniu skarbów, powinnam była powiedzieć. A najlepiej oszczędzić sobie etapu wyjaśnień, tłumaczeń i wtajemniczyć wcześniej przynajmniej kilka osób, zamiast próbować szczęścia na przypadkowych i liczyć, że nie wezmą mnie za wariatkę.
Bawię się zapalniczką. Jest solidna, ciężka i pozbawiona odrobiny magii. Pstryknięciem wywołuję drobny płomyk, by za chwilę go zgasić i bezrefleksyjnie powtórzyć cały proces, i tak w kółko. Zapaliłabym, ale przecież nie pod dachem domu Charlene. Na ogień patrzy mi się w tej chwili znacznie lepiej, niż na nią. Proszenie o pomoc wychodzi mi zwykle tak, że nic, tylko się roześmiać. Nie zmieniło się to nawet z czerwoną wstążką na sylwestrze, teoretycznie uproszczającą cały proces. Czy dzielenie się przemyśleniami z alchemiczką nie jest błędem, jeszcze nie umiem ocenić. Nie spodziewam się, żeby przyniosło jej to coś dobrego, ale, tak jak w wielu innych sytuacjach, nie mam w tej sekundzie porządniejszego pomysłu. Opieram się bokiem o ścianę piwnicy. O tym, co takiego może się stać, jeśli ktoś, komu opowiem o wizji, nie weźmie mnie za wariatkę, a postanowi w jakiś sposób działać, w ogóle nie wspominam, bo to przecież realne narażenie jego życia. Kolejna myśl, o której wygodniej mi zapomnieć i zepchnąć ją na dalszy plan.
- Przykład drugi. Nieustalona linia wydarzeń. Gdyby wszystko było już pewne i z góry wiadome... to sylwester skończyłby się gorzej. To jedna z tych wizji, w których widać - zawieszam głos, szukam odpowiedniego słowa - najbardziej prawdopodobną wersję przyszłości. Mnóstwo zmiennych i wiele zależy tak naprawdę od ludzi, którzy wplączą się w sytuację. W zasadzie przewidzenie efektów ich działań jest niemożliwe, pozostaje niewiadomą. Mówiłam, że widzę nieszczęścia i zagrożenia, prawda? Przed sylwestrem przyśniło mi się, z resztą niezwykle wyraźnie, że o północy ludzie zebrani na placu wpadną w panikę. W szampanie znajdzie się eliksir senności, jego różowe opary spadną na tłum w fajerwerkach, a ludzie w mundurach magicznej policji przeprowadzą coś w rodzaju łapanki, wyławiając z tłumu niektórych uczestników. W bardzo dużym skrócie. Że moje próby ingerowania w wydarzenia kończą się klapą, to również już powiedziałam. Wieczór minął mi na nieskutecznych próbach przeciwdziałania proroczej sennej marze. Od czego zależy, czy jasnowidz ma szansę zaingerować w to, co widzi, to nie powiem, bo nie mam pojęcia. Ale zdarzają się wizje na tyle silne, że coś takiego staje się możliwe. Przekazanie paru słów. Podszept. Podsunięcie właściwego pytania we właściwej chwili. Ostrzeżenie.
Ostrzeżenie, które należało przekazać Charlene i kilku kolejnym osobom. Przed którymi zataiłam tak jasnowidzenie, jak wiele innych rzeczy, nawet, jeśli nie było to bezpośrednie kłamstwo. Ot i ropiejący wrzód na sumieniu, nie pozbędę się go jeszcze długo. Wcale nie najgorszy z posiadanych, jedyny też nie. W jednej chwili postanawiam przejmować się mniej, bo do krakania, że będzie gorzej, trzecie oko jest zbędne. Co dalej zastanowię się na miejscu, kiedy już wybiorę się do Ministerstwa.
Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.
- Więc dzieje się to dopiero w momencie, gdy zasypiasz? – spytała. Uważnie słuchała wszystkiego, co Jenny mówiła o jasnowidzeniu, choć podejrzewała, że jej przypadku nie można było odnieść do każdego jasnowidza, bo każdy mógł mieć wizje działające na nieco innych zasadach. Każdy czarodziej był inny, żaden nie posiadał tego samego zestawu cech i uzdolnień.
Charlie była beznadziejna w kłamstwach i udawaniu. Nie udawała w tym momencie niczego, bo naprawdę była skłonna w te słowa uwierzyć. Nadal była przepełniona głębokim zaskoczeniem faktem, że Jennifer jest jasnowidzącą, ale... przecież mogła być. Każde jej słowo brzmiało zbyt przekonująco jak na kogoś, kto by udawał, choć podejrzewała, że większość wróżbitów w kraju wcale nie ma daru i tylko udaje, że widzi przyszłość, by lepiej zarobić. Ale w jakiś sposób ufała Jenny na tyle, by nie zakwestionować jej słów ani nie uznać za szaloną. Po co bowiem panna Leach miałaby ją oszukiwać w takiej sprawie? Zawsze wydawała jej się osobą raczej uczciwą, mimo skrytości i dystansu nie owijającą w bawełnę.
- W przypadku wróżbiarstwa i jasnowidzenia chyba trudno o dowody naukowe, zwłaszcza że prawdziwy dar na pewno jest rzadki – zauważyła. To były najmniej ścisłe dziedziny magii, zbyt subtelne i ulotne, by można je było objąć sztywnymi ramami nauki, tak jak numerologię, eliksiry, transmutację i inne tego typu dziedziny. – Ale staram się nadążać za tym, co mówisz – zaznaczyła, po czym umilkła, uważnie słuchając jej słów i próbując to zrozumieć, choć dla kogoś, kto nie miał żadnych wizji ani nie znał się na wróżbiarstwie nie było to tak jasne jak dla kogoś, dla kogo ten dar był nieodłączną częścią życia. – Więc... widziałaś w swojej wizji śmierć kogoś bliskiego? Dziadka? – zapytała ostrożnie, nico zaskoczona tak osobistym odniesieniem ze strony kogoś, kto mówił tak niewiele o swoim życiu prywatnym i rodzinnym; coś takiego musiało być okropne. To tak, jakby ona musiała oglądać ostatnie chwile Very. Zdecydowanie nie chciałaby tego przeżywać, byłoby to zbyt traumatyczne doświadczenie. Wolała nie wiedzieć, jak dokładnie umierała jej siostra.
Ale Jenny, przysiadłszy na piwnicznych schodkach, po chwili ciągnęła dalej, przytaczając inne sytuacje powiązane z jej darem.
- Miałaś też wizje sylwestrowych wydarzeń? – Kolejne zdziwienie. Czy to możliwe, że Jenny zobaczyła coś wcześniej, przebłysk tego, co się zdarzyło? Może gdyby nie to, że po poszukiwaniu skarbów zgubiły się w tłumie, Jennifer zdążyłaby ją ostrzec i tym sposobem Charlie wcale nie pojawiłaby się na placu? A może wizja przyszła już później, po szukaniu skarbów? – Ja tam byłam. Wtedy, o północy na placu głównym. Rzeczywiście wypuścili tam eliksir senności. Było... strasznie, naprawdę okropnie – przytaknęła, czując jak robi jej się chłodno. Może to właśnie przypomnienie sobie tamtych wydarzeń zdecydowało o tym, że eliksir nie udał się tak, jak należy. Rozproszyła się, nie skupiła wystarczająco, a biorąc pod uwagę jej stan emocjonalny, nie było to nic zaskakującego. Wina mogła też leżeć w tym, że tkanka prądotwórcza węgorza, której użyła, już trochę leżała w słoiku i mogła nie być za świeża, ale... Rezultat był taki, że eliksir przybrał za blady kolor, ale Charlie przez moment nawet na niego nie patrzyła, skupiając się na Jenny, ale i na wspomnieniach tamtego dnia, który, choć początkowo miły i radosny, po północy zmienił się drastycznie. – Gdzie wtedy byłaś? Też gdzieś w tłumie? Nie widziałam cię, ale tam było mnóstwo ludzi, a gdy zaczęło dziać się źle... No cóż, uciekłam, gdy tylko stało się jasne, że... że dzieje się coś bardzo złego i niebezpiecznego. Nie wiem już, co wydarzyło się później.
Zarumieniła się lekko, z zawstydzeniem. Prawda była taka, że w tamtych chwilach nie myślała o niczym innym niż o najbardziej prymitywnym instynkcie przetrwania. Zakonnicy pewnie oczekiwali czegoś innego, była pewna, że większość z nich próbowała jakoś walczyć, ale Charlie była beznadziejna w pojedynkach i nie udawała, że jest inaczej. I okazała się zbyt wielkim tchórzem, by zwalczyć odruch ucieczki i oddalenia się możliwie daleko poza zasięg oparów eliksiru. Długo miała z tego powodu wyrzuty sumienia, czuła rozdźwięk między swoim czynem a tym, jak powinna postąpić członkini Zakonu Feniksa. No, ale nigdy nie obiecywała nikomu czynnej walki, miała pomagać swoimi eliksirami i wiedzą. W innych aspektach byłaby bezużyteczna, bo byłaby po prostu kolejną ofiarą losu wymagającą ratowania i naprawiania jej błędów.
Czy to możliwe, że Jenny zobaczyła to wszystko wcześniej, a potem próbowała ostrzec ludzi w daremnej próbie oszukania przeznaczenia? Ale pewnie większość nie dała wiary jej słowom. Ona pewnie też by nie uwierzyła, gdyby obca dziewczyna zaczęła jej opowiadać o wizjach. Łatwiej było uwierzyć w dar Jenny po obszernych wyjaśnieniach oraz biorąc pod uwagę ich wcześniejszą znajomość i to, że Charlie była skłonna jej zaufać. Ale obcy ludzie mogli pomyśleć sobie różnie. Biorąc to pod uwagę, rzeczywiście trudno było wpływać na rzeczywistość mimo możliwości zajrzenia w przyszłość. Bo zobaczyć to jedno, ale sprawić by ktoś uwierzył? To już inna sprawa.
- Udało ci się kiedyś tak zaingerować w wydarzenia? – zapytała; bo o ile wiedziała że istnieją jasnowidze i widzą urywki przyszłości, to czy naprawdę było możliwe to, by mogli jakoś wpłynąć na to, co widzą, a nie tylko obserwować? To było naprawdę niepojęte. Tak samo jak to, że w ogóle dyskutowały na taki temat po nietypowym wyznaniu Jennifer, która okazała jej dziś duże zaufanie.
Spojrzała do kociołka. Nie była zadowolona z tego, co w nim widziała, ten eliksir nie powinien tak wyglądać. Ale warzyła go bardzo rzadko, więc nie miała takiej wprawy, jak w leczniczych. Było jej jednak głupio, że popełniła błąd przy Jenny.
- Eliksir niestety... nie jest doskonały – powiedziała po chwili, kręcąc głową. Trudno było powiedzieć, co konkretnie zawaliło. Jej samopoczucie, rozkojarzenie czy któryś składnik. Chyba na dzisiaj chciała zrobić sobie przerwę. Od czasu dowiedzenia się o śmierci Very chyba ani razu nie warzyła tyle, co dzisiaj. Właściwie to prawie niczego poza eliksirami dla mamy. – Ostatnio trudniej mi się skupić, myśli zbyt często uciekają tam, gdzie niekoniecznie w danym momencie powinny. Wiesz... nie jestem w najlepszym stanie, odkąd Vera... i odkąd wydarzyły się te wszystkie rzeczy. Nawet gdybym nie straciła pracy, to i tak w Mungu nie mieliby teraz ze mnie wiele pożytku.
Była bardzo dobrym alchemikiem, ale jej stan emocjonalny często brał górę i nie pozwalał cieszyć się w pełni nawet ukochanym zajęciem. Może to za bardzo jej przypominało o tym, co utraciła, o dawnym życiu, które legło w gruzach i próbowała na nowo poskładać je z chaotycznej zbieraniny elementów, czując jednocześnie strach przed przyszłością?
Wyczyściła kociołek i wypuściła z płuc powietrze, po czym otarła twarz brzegiem rękawa. Zdecydowanie czas na przerwę. Słabo jadała, więc i szybciej się męczyła i dekoncentrowała, zaczęła to odczuwać.
- Weź fiolki, które chcesz i wracajmy na górę. Jeśli będziesz potrzebować jeszcze jakiegoś eliksiru, napisz list lub odwiedź mnie ponownie. W najbliższym czasie raczej nie planuję zbyt często się stąd ruszać, skoro zasadniczo jestem bezrobotna – uśmiechnęła się nieco nerwowo. Niewykluczone, że uda jej się dogadać z Alexandrem odnośnie jego lecznicy, ale na ten moment pozostawała bez pracy. Nawet dla Zakonu nic nie warzyła w początkach kwietnia i niezmiernie się cieszyła, że przezornie zrobiła duże zapasy wcześniej i mogła wydawać mikstury które już miała na wyposażeniu.
Wspięły się po schodkach na górę, opuszczając piwniczkę już przesyconą wonią ingrediencji, mimo że pomieszczenie to pełniło funkcję alchemicznej pracowni dopiero od kilku dni, i nadal nie wypakowała z pudeł wszystkiego. Działała raczej w zrywach – czasem miała momenty, gdy odzyskiwała trochę energii i nadziei, i wtedy znajdowała w sobie siły, by coś zrobić, a przez większość czasu krążyła z pokoju do pokoju lub leżała, pogrążona w myślach, nadal zaniedbując też prawidłowe odżywianie się. Dziwnie było jej się odnaleźć w tym nowym życiu. Bez siostry i bez pracy, która wytyczała rytm jej codzienności przez ostatnie sześć lat, a bez niej została z zaskakującą dużą ilością czasu i niemożnością należytego zorganizowania się, bo energii do działania przeważnie jej brakowało i popadła w swego rodzaju stagnację i marazm, i jeszcze nie miała pomysłu, jak z tego wyjść.
Charlie była beznadziejna w kłamstwach i udawaniu. Nie udawała w tym momencie niczego, bo naprawdę była skłonna w te słowa uwierzyć. Nadal była przepełniona głębokim zaskoczeniem faktem, że Jennifer jest jasnowidzącą, ale... przecież mogła być. Każde jej słowo brzmiało zbyt przekonująco jak na kogoś, kto by udawał, choć podejrzewała, że większość wróżbitów w kraju wcale nie ma daru i tylko udaje, że widzi przyszłość, by lepiej zarobić. Ale w jakiś sposób ufała Jenny na tyle, by nie zakwestionować jej słów ani nie uznać za szaloną. Po co bowiem panna Leach miałaby ją oszukiwać w takiej sprawie? Zawsze wydawała jej się osobą raczej uczciwą, mimo skrytości i dystansu nie owijającą w bawełnę.
- W przypadku wróżbiarstwa i jasnowidzenia chyba trudno o dowody naukowe, zwłaszcza że prawdziwy dar na pewno jest rzadki – zauważyła. To były najmniej ścisłe dziedziny magii, zbyt subtelne i ulotne, by można je było objąć sztywnymi ramami nauki, tak jak numerologię, eliksiry, transmutację i inne tego typu dziedziny. – Ale staram się nadążać za tym, co mówisz – zaznaczyła, po czym umilkła, uważnie słuchając jej słów i próbując to zrozumieć, choć dla kogoś, kto nie miał żadnych wizji ani nie znał się na wróżbiarstwie nie było to tak jasne jak dla kogoś, dla kogo ten dar był nieodłączną częścią życia. – Więc... widziałaś w swojej wizji śmierć kogoś bliskiego? Dziadka? – zapytała ostrożnie, nico zaskoczona tak osobistym odniesieniem ze strony kogoś, kto mówił tak niewiele o swoim życiu prywatnym i rodzinnym; coś takiego musiało być okropne. To tak, jakby ona musiała oglądać ostatnie chwile Very. Zdecydowanie nie chciałaby tego przeżywać, byłoby to zbyt traumatyczne doświadczenie. Wolała nie wiedzieć, jak dokładnie umierała jej siostra.
Ale Jenny, przysiadłszy na piwnicznych schodkach, po chwili ciągnęła dalej, przytaczając inne sytuacje powiązane z jej darem.
- Miałaś też wizje sylwestrowych wydarzeń? – Kolejne zdziwienie. Czy to możliwe, że Jenny zobaczyła coś wcześniej, przebłysk tego, co się zdarzyło? Może gdyby nie to, że po poszukiwaniu skarbów zgubiły się w tłumie, Jennifer zdążyłaby ją ostrzec i tym sposobem Charlie wcale nie pojawiłaby się na placu? A może wizja przyszła już później, po szukaniu skarbów? – Ja tam byłam. Wtedy, o północy na placu głównym. Rzeczywiście wypuścili tam eliksir senności. Było... strasznie, naprawdę okropnie – przytaknęła, czując jak robi jej się chłodno. Może to właśnie przypomnienie sobie tamtych wydarzeń zdecydowało o tym, że eliksir nie udał się tak, jak należy. Rozproszyła się, nie skupiła wystarczająco, a biorąc pod uwagę jej stan emocjonalny, nie było to nic zaskakującego. Wina mogła też leżeć w tym, że tkanka prądotwórcza węgorza, której użyła, już trochę leżała w słoiku i mogła nie być za świeża, ale... Rezultat był taki, że eliksir przybrał za blady kolor, ale Charlie przez moment nawet na niego nie patrzyła, skupiając się na Jenny, ale i na wspomnieniach tamtego dnia, który, choć początkowo miły i radosny, po północy zmienił się drastycznie. – Gdzie wtedy byłaś? Też gdzieś w tłumie? Nie widziałam cię, ale tam było mnóstwo ludzi, a gdy zaczęło dziać się źle... No cóż, uciekłam, gdy tylko stało się jasne, że... że dzieje się coś bardzo złego i niebezpiecznego. Nie wiem już, co wydarzyło się później.
Zarumieniła się lekko, z zawstydzeniem. Prawda była taka, że w tamtych chwilach nie myślała o niczym innym niż o najbardziej prymitywnym instynkcie przetrwania. Zakonnicy pewnie oczekiwali czegoś innego, była pewna, że większość z nich próbowała jakoś walczyć, ale Charlie była beznadziejna w pojedynkach i nie udawała, że jest inaczej. I okazała się zbyt wielkim tchórzem, by zwalczyć odruch ucieczki i oddalenia się możliwie daleko poza zasięg oparów eliksiru. Długo miała z tego powodu wyrzuty sumienia, czuła rozdźwięk między swoim czynem a tym, jak powinna postąpić członkini Zakonu Feniksa. No, ale nigdy nie obiecywała nikomu czynnej walki, miała pomagać swoimi eliksirami i wiedzą. W innych aspektach byłaby bezużyteczna, bo byłaby po prostu kolejną ofiarą losu wymagającą ratowania i naprawiania jej błędów.
Czy to możliwe, że Jenny zobaczyła to wszystko wcześniej, a potem próbowała ostrzec ludzi w daremnej próbie oszukania przeznaczenia? Ale pewnie większość nie dała wiary jej słowom. Ona pewnie też by nie uwierzyła, gdyby obca dziewczyna zaczęła jej opowiadać o wizjach. Łatwiej było uwierzyć w dar Jenny po obszernych wyjaśnieniach oraz biorąc pod uwagę ich wcześniejszą znajomość i to, że Charlie była skłonna jej zaufać. Ale obcy ludzie mogli pomyśleć sobie różnie. Biorąc to pod uwagę, rzeczywiście trudno było wpływać na rzeczywistość mimo możliwości zajrzenia w przyszłość. Bo zobaczyć to jedno, ale sprawić by ktoś uwierzył? To już inna sprawa.
- Udało ci się kiedyś tak zaingerować w wydarzenia? – zapytała; bo o ile wiedziała że istnieją jasnowidze i widzą urywki przyszłości, to czy naprawdę było możliwe to, by mogli jakoś wpłynąć na to, co widzą, a nie tylko obserwować? To było naprawdę niepojęte. Tak samo jak to, że w ogóle dyskutowały na taki temat po nietypowym wyznaniu Jennifer, która okazała jej dziś duże zaufanie.
Spojrzała do kociołka. Nie była zadowolona z tego, co w nim widziała, ten eliksir nie powinien tak wyglądać. Ale warzyła go bardzo rzadko, więc nie miała takiej wprawy, jak w leczniczych. Było jej jednak głupio, że popełniła błąd przy Jenny.
- Eliksir niestety... nie jest doskonały – powiedziała po chwili, kręcąc głową. Trudno było powiedzieć, co konkretnie zawaliło. Jej samopoczucie, rozkojarzenie czy któryś składnik. Chyba na dzisiaj chciała zrobić sobie przerwę. Od czasu dowiedzenia się o śmierci Very chyba ani razu nie warzyła tyle, co dzisiaj. Właściwie to prawie niczego poza eliksirami dla mamy. – Ostatnio trudniej mi się skupić, myśli zbyt często uciekają tam, gdzie niekoniecznie w danym momencie powinny. Wiesz... nie jestem w najlepszym stanie, odkąd Vera... i odkąd wydarzyły się te wszystkie rzeczy. Nawet gdybym nie straciła pracy, to i tak w Mungu nie mieliby teraz ze mnie wiele pożytku.
Była bardzo dobrym alchemikiem, ale jej stan emocjonalny często brał górę i nie pozwalał cieszyć się w pełni nawet ukochanym zajęciem. Może to za bardzo jej przypominało o tym, co utraciła, o dawnym życiu, które legło w gruzach i próbowała na nowo poskładać je z chaotycznej zbieraniny elementów, czując jednocześnie strach przed przyszłością?
Wyczyściła kociołek i wypuściła z płuc powietrze, po czym otarła twarz brzegiem rękawa. Zdecydowanie czas na przerwę. Słabo jadała, więc i szybciej się męczyła i dekoncentrowała, zaczęła to odczuwać.
- Weź fiolki, które chcesz i wracajmy na górę. Jeśli będziesz potrzebować jeszcze jakiegoś eliksiru, napisz list lub odwiedź mnie ponownie. W najbliższym czasie raczej nie planuję zbyt często się stąd ruszać, skoro zasadniczo jestem bezrobotna – uśmiechnęła się nieco nerwowo. Niewykluczone, że uda jej się dogadać z Alexandrem odnośnie jego lecznicy, ale na ten moment pozostawała bez pracy. Nawet dla Zakonu nic nie warzyła w początkach kwietnia i niezmiernie się cieszyła, że przezornie zrobiła duże zapasy wcześniej i mogła wydawać mikstury które już miała na wyposażeniu.
Wspięły się po schodkach na górę, opuszczając piwniczkę już przesyconą wonią ingrediencji, mimo że pomieszczenie to pełniło funkcję alchemicznej pracowni dopiero od kilku dni, i nadal nie wypakowała z pudeł wszystkiego. Działała raczej w zrywach – czasem miała momenty, gdy odzyskiwała trochę energii i nadziei, i wtedy znajdowała w sobie siły, by coś zrobić, a przez większość czasu krążyła z pokoju do pokoju lub leżała, pogrążona w myślach, nadal zaniedbując też prawidłowe odżywianie się. Dziwnie było jej się odnaleźć w tym nowym życiu. Bez siostry i bez pracy, która wytyczała rytm jej codzienności przez ostatnie sześć lat, a bez niej została z zaskakującą dużą ilością czasu i niemożnością należytego zorganizowania się, bo energii do działania przeważnie jej brakowało i popadła w swego rodzaju stagnację i marazm, i jeszcze nie miała pomysłu, jak z tego wyjść.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
- We śnie lub w półśnie. A dowodów naukowych kiedyś się dorobię, jak już będę lepsza w numerologii - uśmiecham się i nie dodaję, że tylko jeśli pożyję na tyle długo. Czy marzą mi się badania nad jasnowidzeniem, muszę to sobie jeszcze bardzo dokładnie przemyśleć, bo wolałabym brać się za to jako naukowiec, a nie obiekt badań. Opowiadanie o wizjach i rodzinie przychodzi mi lżej, niż myślałam, słowa wcale nie duszą, uczepione pazurami gardła. Choć pewnie sprawiłam Charlene przykrość, w ogóle poruszając taki temat. Nie ciągnę go, choć dawno zdążyłam już przyjąć, że tak wygląda wyznacznik normy. Widziałam śmierć wielu osób, nie tylko bliskich.
- Przepraszam, że nie powiedziałam wcześniej - stwierdzam tylko, bo być może panna Leighton, gdyby wiedziała, nigdy nie znalazłaby się na placu w czasie, kiedy się to działo. Przeprosiny niczego nie zmieniają, nie uważam, żeby były wartościowe, póki nie stoi za nimi działanie, a trudno, żeby dało się nazwać działaniem przekazanie takich informacji. Może uwierzy mi następnym razem, skoro już przygotowałam sobie pod to grunt. Podświadomie spodziewam się znacznie gorszych konsekwencji zawiedzionego zaufania, a tu... Alchemiczka nie wygląda na razie, jakby miała zamiar wyrzucić mnie z piwnicy. Pocieszające.
Kręcę głową, że nie, nie ma się co przejmować jednym nieudanym eliksirem, tym bardziej, że reszta jest nad podziw udana, bo w obecnym stanie ducha Charlie gotowa jeszcze wziąć sobie do serca drobną porażkę. Mówię, teraz już bardziej dla odwrócenia uwagi od wywaru, nie do końca zastanawiając się nad doborem właściwych słów.
- Byłam poza placem, psując sylwestra rodzinie z małymi dziećmi i przekonując, że to nie jest wybitny pomysł, zabierać je w największy tłum. Uwierzyli dopiero, kiedy zaczęły się krzyki, nastrój na straszenie wezwaniem służb minął im jak ręką odjął, jakoś tak w jednej chwili.
Szczerzę się wesoło, choć nie do końca jest mi do śmiechu. Pamiętam wyraźnie, jakby naprawdę się to zdarzyło, przebywanie w tłumie ludzi na minuty przed paniką. Beztroskę płynnie przechodzącą w przerażenie. Dziecko zaaferowane zabawą, które wpadło na mnie, a później pobiegło dalej. Obraz utkany przez trzecie oko. Dałam sobie spokój z mówieniem o wizjach, bo wtedy na pewno by mnie nie posłuchali.
- Udało. W tym przypadku, odezwałam się do mężczyzny, który schwytał jedną z osób próbujących uskutecznić te dodatkowe atrakcje. Przynajmniej tak pokazała mi to wtedy wizja. Podsunęłam mu pomysł z zapytaniem jej o eliksir senności, ale czy to zrobił i co z tego wyszło, też nie mam pojęcia - o takich rzeczach księgi traktujące o jasnowidzeniu nie zwykły wspominać inaczej niż w charakterze niepotwierdzonych domysłów, nawet taka, którą zdarzyło mi się przejrzeć w szkolnym dziale ksiąg zakazanych. Jeżeli dożyję kolejnych wizji, to może uda się ponownie, sama chciałabym dokładniej sprawdzić, co takiego da się osiągnąć na tym polu.
- A że czarnowidz byłoby jednak odpowiedniejszym słowem, cóż, bywa i tak - filozofuję, zbierając eliksiry i podążam za Charlene, wspinając się po schodach ku innej części domu. Już nieprzypisanej wyłącznie alchemii.
- Dam znać, jeżeli się uda. Spodziewaj się wtedy, że znów będę cię nachodzić - zapowiadam się z wizytą.
- To śliczny dom, więc mam nadzieję, że testowałaś już kuchnię - wiem, że Charlene nieszczególnie po drodze z gotowaniem, i to pomimo mistrzostwa w warzeniu eliksirów - ale jeśli nie, nic straconego. Jak będziesz miała czas, a sądząc z tej wypowiedzi, będziesz miała, to nauczę cię pieczenia ciastek. Zdarzają się przepisy tak proste, że nawet ja ich nie spsuję, nie ma się czego bać. Nic nie wyleci w powietrze.
Żegnam się z alchemiczką, bogatsza o eliksiry, z zamiarem dopięcia przygotowań do dnia jutrzejszego, sądnego być może, na ostatni guzik. Zredukowania szans na niepowodzenie w planie dziurawym jak sito. Oczywiście, że jestem dobrej myśli. Ktoś musi być.
z/t
- Przepraszam, że nie powiedziałam wcześniej - stwierdzam tylko, bo być może panna Leighton, gdyby wiedziała, nigdy nie znalazłaby się na placu w czasie, kiedy się to działo. Przeprosiny niczego nie zmieniają, nie uważam, żeby były wartościowe, póki nie stoi za nimi działanie, a trudno, żeby dało się nazwać działaniem przekazanie takich informacji. Może uwierzy mi następnym razem, skoro już przygotowałam sobie pod to grunt. Podświadomie spodziewam się znacznie gorszych konsekwencji zawiedzionego zaufania, a tu... Alchemiczka nie wygląda na razie, jakby miała zamiar wyrzucić mnie z piwnicy. Pocieszające.
Kręcę głową, że nie, nie ma się co przejmować jednym nieudanym eliksirem, tym bardziej, że reszta jest nad podziw udana, bo w obecnym stanie ducha Charlie gotowa jeszcze wziąć sobie do serca drobną porażkę. Mówię, teraz już bardziej dla odwrócenia uwagi od wywaru, nie do końca zastanawiając się nad doborem właściwych słów.
- Byłam poza placem, psując sylwestra rodzinie z małymi dziećmi i przekonując, że to nie jest wybitny pomysł, zabierać je w największy tłum. Uwierzyli dopiero, kiedy zaczęły się krzyki, nastrój na straszenie wezwaniem służb minął im jak ręką odjął, jakoś tak w jednej chwili.
Szczerzę się wesoło, choć nie do końca jest mi do śmiechu. Pamiętam wyraźnie, jakby naprawdę się to zdarzyło, przebywanie w tłumie ludzi na minuty przed paniką. Beztroskę płynnie przechodzącą w przerażenie. Dziecko zaaferowane zabawą, które wpadło na mnie, a później pobiegło dalej. Obraz utkany przez trzecie oko. Dałam sobie spokój z mówieniem o wizjach, bo wtedy na pewno by mnie nie posłuchali.
- Udało. W tym przypadku, odezwałam się do mężczyzny, który schwytał jedną z osób próbujących uskutecznić te dodatkowe atrakcje. Przynajmniej tak pokazała mi to wtedy wizja. Podsunęłam mu pomysł z zapytaniem jej o eliksir senności, ale czy to zrobił i co z tego wyszło, też nie mam pojęcia - o takich rzeczach księgi traktujące o jasnowidzeniu nie zwykły wspominać inaczej niż w charakterze niepotwierdzonych domysłów, nawet taka, którą zdarzyło mi się przejrzeć w szkolnym dziale ksiąg zakazanych. Jeżeli dożyję kolejnych wizji, to może uda się ponownie, sama chciałabym dokładniej sprawdzić, co takiego da się osiągnąć na tym polu.
- A że czarnowidz byłoby jednak odpowiedniejszym słowem, cóż, bywa i tak - filozofuję, zbierając eliksiry i podążam za Charlene, wspinając się po schodach ku innej części domu. Już nieprzypisanej wyłącznie alchemii.
- Dam znać, jeżeli się uda. Spodziewaj się wtedy, że znów będę cię nachodzić - zapowiadam się z wizytą.
- To śliczny dom, więc mam nadzieję, że testowałaś już kuchnię - wiem, że Charlene nieszczególnie po drodze z gotowaniem, i to pomimo mistrzostwa w warzeniu eliksirów - ale jeśli nie, nic straconego. Jak będziesz miała czas, a sądząc z tej wypowiedzi, będziesz miała, to nauczę cię pieczenia ciastek. Zdarzają się przepisy tak proste, że nawet ja ich nie spsuję, nie ma się czego bać. Nic nie wyleci w powietrze.
Żegnam się z alchemiczką, bogatsza o eliksiry, z zamiarem dopięcia przygotowań do dnia jutrzejszego, sądnego być może, na ostatni guzik. Zredukowania szans na niepowodzenie w planie dziurawym jak sito. Oczywiście, że jestem dobrej myśli. Ktoś musi być.
z/t
Fate is a very weighty word to throw around before breakfast.
Uśmiechnęła się blado. Cóż, może ktoś kiedyś faktycznie podejmie się próby zbadania zjawiska jasnowidzenia. Samą Charlie też ciekawiło, skąd brały się pewne zdolności u czarodziejów i na jakich zasadach działała ich zmienność. I dlaczego z czwórki dzieci jej mamy tylko Helen była kotousta?
Zahaczenie o temat sylwestrowych wydarzeń przywołało nieprzyjemne wspomnienia przesycone strachem. Przez ostanie parę miesięcy wypierała je, skupiona głównie na kwestiach związanych z Verą, a także z pracą i później również z Londynem, ale nie zapomniała tamtego dnia. Może dlatego eliksir jej się nie udał, bo się rozkojarzyła, uciekła myślami i popełniła jakiś drobny, ale decydujący o porażce błąd.
- W porządku. Rozumiem, że obawiałaś się mojej reakcji na takie... rewelacje. Gdybym była jasnowidzem, to pewnie też wolałabym się tym nie chwalić wszem i wobec. – Nie gniewała się na nią. Dla osoby tak skrytej jak Jenny jakiekolwiek zwierzanie się musiało być rzeczą trudną i poprzedzoną długimi rozważaniami, czy warto. – Poza tym, lepiej późno niż wcale. Teraz już przynajmniej wiem, z czym się zmagasz.
Spojrzała na nią ciepłym, pokrzepiającym wzrokiem. Mimo własnych trudności i życiowych problemów nie przestawała być pełna empatii i zrozumienia wobec innych. I miała wyrzuty sumienia, że tamtej sylwestrowej nocy postąpiła tak egoistycznie. Powinna była zrobić coś więcej. Nawet to, że w kolejnych dniach harowała w Mungu i pracowała ponad normę, warząc eliksiry, nie złagodziło poczucia winy do końca. Ale prawda była taka, że najlepiej przydawała się jako zaplecze stojące gdzieś w tle, za plecami tych, którzy walczyli. Wiele by nie zdziałała, zostając na tym placu w stanie osłabienia, skoro nawet w pełni sił nie umiała się pojedynkować. W każdym razie nie tak, by wyjść ze starcia zwycięsko. Było w Zakonie wiele dzielnych, odważnych i uzdolnionych w magii osób, ale ona do nich nie należała, miała inne talenty.
A Jenny? Czy byłaby dość utalentowana magicznie, by mieć szansę? Czy mówiąc jej o Zakonie nie naraziłaby jej na wielkie niebezpieczeństwo? Nie chciałaby mieć jej na sumieniu, ale biorąc pod uwagę temperament Jennifer, mogła wpakować się w tarapaty i tak. Należała chyba do tych ludzi, o których można było powiedzieć, że nie muszą szukać kłopotów, bo te same ich znajdują. A tak przynajmniej zyskałaby ludzi, którzy mogliby jej pomóc i nie musiałaby walczyć ze światem zupełnie sama. Cóż, musiała to wszystko przemyśleć.
- Ciekawe, czy to zadziałało... – zastanowiła się. – Ja nie wiedziałam o eliksirze dopóki nie rozpoznałam jego oparów. Nikt nas, ludzi na placu, nie ostrzegł. Opary pojawiły się nagle, osłabiając nas wszystkich. Ktokolwiek to zrobił... Cóż, nie miał dobrych zamiarów i naprawdę mam nadzieję, że nikt wtedy nie zginął, że wszyscy jakoś zdołali uciec.
Niestety tamten dzień to nie był koniec aktów przemocy wymierzonych w mugolaków i czarodziejów im sprzyjających. To był ledwie przedsmak Londynu.
- Pozostaje mi życzyć ci powodzenia – odezwała się, gdy już wyszły na górę, do przedpokoju. Byłaby spokojniejsza gdyby Jenny nie planowała zapuszczać się do ministerstwa, jawiącego się alchemiczce niczym najeżona ostrymi zębiskami paszcza smoka, ale nie mogła jej tego w żaden sposób zabronić. Cokolwiek się stanie, to na własną odpowiedzialność Jennifer. Była pełnoletnia i sama odpowiadała za swoje czyny, a Charlie mogła co najwyżej udzielać jej rad, ale nie miała wpływu na jej decyzje. Jedyne nad czym mogła mieć w tym momencie kontrolę to to, że nie obciążyła jej żadną niebezpieczną, ciągnącą na dno informacją. W przypadku wpadki Jennifer będzie więc tylko zwykłą mugolaczką nie mającą żadnej wiedzy o działaniach przeciwko władzy, co dawało jej większe szanse wykaraskania się.
- I oczywiście będę czekać na kolejne spotkanie. W kuchni póki co przygotowywałam tylko najbardziej niezbędne, prowizoryczne posiłki, by oszukać głód, gdy już stawał się zbyt nieznośny, ale... chętnie nauczę się pieczenia ciastek – zgodziła się. Sama pewnie nie miałaby motywacji do nauki, ale z kimś na pewno było raźniej. Zwykle to ona uczyła Jenny, ale pewnego dnia mogło być na odwrót i to panna Leach mogła nauczyć czegoś ją.
Odprowadziła ją do drzwi, upewniając się, czy zabrała podarowane jej eliksiry. Pożegnała ją ciepło i serdecznie, ale i z pewnym malujących się w oczach niepokojem. Miała nadzieję, że nie widzą się ostatni raz i że wkrótce Jennifer pojawi się znowu, cała i zdrowa. Nawet gdyby Jenny nie planowała wybierać się na rejestrację, i tak podobna myśl mogłaby się pojawić, teraz niczyje życie nie było pewne i w zasadzie każdego dnia mogła usłyszeć o kolejnej śmierci znajomej osoby. Zbyt wielu traciło życie lub znikało w niewyjaśnionych okolicznościach, by można było nie martwić się o losy bliskich i znajomych.
Patrzyła jak Jenny się oddala, po czym wróciła do wnętrza domku, znów zatapiając się w samotności i myślach, które pozostawiło po sobie spotkanie z dziewczyną, która okazała się jasnowidzem.
| zt.
Zahaczenie o temat sylwestrowych wydarzeń przywołało nieprzyjemne wspomnienia przesycone strachem. Przez ostanie parę miesięcy wypierała je, skupiona głównie na kwestiach związanych z Verą, a także z pracą i później również z Londynem, ale nie zapomniała tamtego dnia. Może dlatego eliksir jej się nie udał, bo się rozkojarzyła, uciekła myślami i popełniła jakiś drobny, ale decydujący o porażce błąd.
- W porządku. Rozumiem, że obawiałaś się mojej reakcji na takie... rewelacje. Gdybym była jasnowidzem, to pewnie też wolałabym się tym nie chwalić wszem i wobec. – Nie gniewała się na nią. Dla osoby tak skrytej jak Jenny jakiekolwiek zwierzanie się musiało być rzeczą trudną i poprzedzoną długimi rozważaniami, czy warto. – Poza tym, lepiej późno niż wcale. Teraz już przynajmniej wiem, z czym się zmagasz.
Spojrzała na nią ciepłym, pokrzepiającym wzrokiem. Mimo własnych trudności i życiowych problemów nie przestawała być pełna empatii i zrozumienia wobec innych. I miała wyrzuty sumienia, że tamtej sylwestrowej nocy postąpiła tak egoistycznie. Powinna była zrobić coś więcej. Nawet to, że w kolejnych dniach harowała w Mungu i pracowała ponad normę, warząc eliksiry, nie złagodziło poczucia winy do końca. Ale prawda była taka, że najlepiej przydawała się jako zaplecze stojące gdzieś w tle, za plecami tych, którzy walczyli. Wiele by nie zdziałała, zostając na tym placu w stanie osłabienia, skoro nawet w pełni sił nie umiała się pojedynkować. W każdym razie nie tak, by wyjść ze starcia zwycięsko. Było w Zakonie wiele dzielnych, odważnych i uzdolnionych w magii osób, ale ona do nich nie należała, miała inne talenty.
A Jenny? Czy byłaby dość utalentowana magicznie, by mieć szansę? Czy mówiąc jej o Zakonie nie naraziłaby jej na wielkie niebezpieczeństwo? Nie chciałaby mieć jej na sumieniu, ale biorąc pod uwagę temperament Jennifer, mogła wpakować się w tarapaty i tak. Należała chyba do tych ludzi, o których można było powiedzieć, że nie muszą szukać kłopotów, bo te same ich znajdują. A tak przynajmniej zyskałaby ludzi, którzy mogliby jej pomóc i nie musiałaby walczyć ze światem zupełnie sama. Cóż, musiała to wszystko przemyśleć.
- Ciekawe, czy to zadziałało... – zastanowiła się. – Ja nie wiedziałam o eliksirze dopóki nie rozpoznałam jego oparów. Nikt nas, ludzi na placu, nie ostrzegł. Opary pojawiły się nagle, osłabiając nas wszystkich. Ktokolwiek to zrobił... Cóż, nie miał dobrych zamiarów i naprawdę mam nadzieję, że nikt wtedy nie zginął, że wszyscy jakoś zdołali uciec.
Niestety tamten dzień to nie był koniec aktów przemocy wymierzonych w mugolaków i czarodziejów im sprzyjających. To był ledwie przedsmak Londynu.
- Pozostaje mi życzyć ci powodzenia – odezwała się, gdy już wyszły na górę, do przedpokoju. Byłaby spokojniejsza gdyby Jenny nie planowała zapuszczać się do ministerstwa, jawiącego się alchemiczce niczym najeżona ostrymi zębiskami paszcza smoka, ale nie mogła jej tego w żaden sposób zabronić. Cokolwiek się stanie, to na własną odpowiedzialność Jennifer. Była pełnoletnia i sama odpowiadała za swoje czyny, a Charlie mogła co najwyżej udzielać jej rad, ale nie miała wpływu na jej decyzje. Jedyne nad czym mogła mieć w tym momencie kontrolę to to, że nie obciążyła jej żadną niebezpieczną, ciągnącą na dno informacją. W przypadku wpadki Jennifer będzie więc tylko zwykłą mugolaczką nie mającą żadnej wiedzy o działaniach przeciwko władzy, co dawało jej większe szanse wykaraskania się.
- I oczywiście będę czekać na kolejne spotkanie. W kuchni póki co przygotowywałam tylko najbardziej niezbędne, prowizoryczne posiłki, by oszukać głód, gdy już stawał się zbyt nieznośny, ale... chętnie nauczę się pieczenia ciastek – zgodziła się. Sama pewnie nie miałaby motywacji do nauki, ale z kimś na pewno było raźniej. Zwykle to ona uczyła Jenny, ale pewnego dnia mogło być na odwrót i to panna Leach mogła nauczyć czegoś ją.
Odprowadziła ją do drzwi, upewniając się, czy zabrała podarowane jej eliksiry. Pożegnała ją ciepło i serdecznie, ale i z pewnym malujących się w oczach niepokojem. Miała nadzieję, że nie widzą się ostatni raz i że wkrótce Jennifer pojawi się znowu, cała i zdrowa. Nawet gdyby Jenny nie planowała wybierać się na rejestrację, i tak podobna myśl mogłaby się pojawić, teraz niczyje życie nie było pewne i w zasadzie każdego dnia mogła usłyszeć o kolejnej śmierci znajomej osoby. Zbyt wielu traciło życie lub znikało w niewyjaśnionych okolicznościach, by można było nie martwić się o losy bliskich i znajomych.
Patrzyła jak Jenny się oddala, po czym wróciła do wnętrza domku, znów zatapiając się w samotności i myślach, które pozostawiło po sobie spotkanie z dziewczyną, która okazała się jasnowidzem.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
| 26-27.04
Drzwi domowej pracowni zamknęły się za nią. Urządziła ją bardzo podobnie do tej poprzedniej, którą miała w londyńskim domu. I tu znajdowało się wszystko, co niezbędne alchemikowi do pracy: stół z kociołkiem i innymi przyborami, regały z ingrediencjami, książkami i tak dalej, i w bezpiecznej odległości na wypadek jakiegoś wybuchu, zabezpieczone regały z już gotowymi fiolkami.
Brakowało jej Munga. Nie cieszyła się długo swoim awansem na wyższe stanowisko. Najpierw poszła na urlop po dowiedzeniu się o śmierci Very, a później, po wydarzeniach z Londynu, już nie wróciła do pracy. Nie mogła, skoro wymagałoby to zarejestrowania różdżki i codziennego bywania w niebezpiecznym mieście, a także pracy dla czarodziejów popierających obecny stan rzeczy, bo większość tych przyzwoitych została od możliwości szukania pomocy w Mungu odcięta. Dlatego powrót nie wchodził w grę. Życie w zgodzie ze sobą (oraz zadbanie o bezpieczeństwo swoje oraz Zakonników) było ważniejsze niż spełnianie marzeń i aspiracji. Może kiedyś, jeśli dożyje końca wojny, uda jej się do Munga wrócić. Póki co pozostawało szukać innych sposobów na to, by realizować swoje pragnienia: zarówno rozwoju alchemicznego, jak i niesienia pomocy potrzebującym.
Alexander dał jej szansę, by mogła poszukać swego powołania na nowo. W jego lecznicy nadal mogła być potrzebna, nie była zatem skazana na warzenie mikstur tylko dla grona Zakonników i znajomych; liczba tych drugich stopniała zresztą znacząco, odkąd uciekła z Londynu i wiele kontaktów zwyczajnie się urwało. Póki jednak w lecznicy nie było miejsca, gdzie mogłaby w spokoju pracować, musiała przygotowywać eliksiry we własnym domu i dostarczyć je we właściwe miejsce, by Alex i inni pomagający mu uzdrowiciele mogli z nich korzystać. Warzenie w tym samym pomieszczeniu, w którym leczono pacjentów nie wchodziło w grę ze względów bezpieczeństwa oraz tego, że trudno byłoby jej się skupić, co mogłoby skutkować błędami, których i ona, i uzdrowiciele pragnęli uniknąć.
Młody gwardzista dał jej listę najpilniejszego wyposażenia eliksirów leczniczych. Charlie musiała zatroszczyć się o składniki. Część znalazła sama na okolicznych łąkach, korzystając z wiosny, za sprawą której obudziły się do życia zioła. By nabyć niektóre serca, musiała skorzystać z kontaktów wśród handlarzy, które również ucierpiały i niewielu zostało jej zaufanych dostawców, a w aptece pojawić się nie mogła, skoro nie mogła przebywać w Londynie. Dlatego po rozmowie z Alexandrem przez parę dni gromadziła składniki i dopiero tydzień po spotkaniu mogła przysiąść do pracy nad uwarzeniem eliksirów z listy.
Listę przyczepiła do drucianego stojaka, by mogła na nią zerkać. Były to rozmaite eliksiry lecznicze, począwszy od prostych, a skończywszy na tych trudniejszych, jak eliksir wiggenowy i złoty eliksir. Żaden jednak nie stanowił dla niej wyzwania, każdy potrafiła uwarzyć.
Korzystając z tego, że było przedpołudnie i miała jeszcze dużo sił, postanowiła zacząć od tych najtrudniejszych, by później, gdy już będzie bardziej zmęczona, skupić się na prostszych, przy których prawdopodobieństwo pomyłki było dużo mniejsze. Przygotowała sobie na stole wszystkie potrzebne składniki i kiedy woda się gotowała, już zaczęła je oporządzać.
Najpierw warzyła eliksir wiggenowy. Gdy zagotowała się woda, dodała do kociołka pokruszoną korę lipy oraz kolce jeżozwierza. Zamieszała ciecz, dodając niedużą ilość piórek memortka, a także serce eliksiru, pokruszoną korę drzewa Wiggen. Na samym końcu doprawiła eliksir świeżymi listkami mięty, którą zerwała na podwórzu; trochę ziół pozostało widocznie po poprzednich właścicielach, kolejne musiała zasiać w nadchodzących dniach. Wróciła do mieszania, a eliksir stopniowo wybarwiał się na zgodny z przepisem zielony kolor. Jego zapach przywodził na myśl las.
Po zakończeniu warzenia przelała go do opisanych fiolek, przelotnie przypominając sobie, ile to razy warzyła go w Mungu. Znowu poczuła ukłucie tęsknoty za pracą w szpitalu, nawet jeśli atmosfera w nim jeszcze przed czystkami w Londynie zaczęła się pogarszać i czuć było nawarstwiające się podziały między tymi konserwatywnymi pracownikami a tymi promugolskimi, do których zaliczała się też Charlie, nawet jeśli nigdy nie afiszowała się z tym i wolała nie uczestniczyć w żadnych dyskusjach światopoglądowych, by nie ryzykować, że ktoś z konserw zwróci na nią niepożądaną uwagę. Teraz pewnie konserwy czuły się tam jak ryby w wodzie, mogąc swobodnie odmawiać pomocy mugolakom.
Ale Mung był już dla niej przeszłością. Już tam nie pracowała i nie wiadomo, czy kiedykolwiek jeszcze będzie, więc należało skupić się na tu i teraz, na uwarzeniu eliksirów dla lecznicy Alexa. To było jej pierwsze zlecenie dla lecznicy, a pewnego dnia może będzie mogła i pracować na miejscu. Może nawet otrzyma szansę nauczenia się magii leczniczej? Po rozmowie z Alexem zaczęła się nad tym zastanawiać, przysiadła też nad książkami z anatomii, do czego świetnym pretekstem były niedawne korepetycje udzielane Anthony’emu.
Po eliksirze wiggenowym przyszedł czas na złoty eliksir, z sercem z figi abisyńskiej. Użyła też do niego liści moly, kolców agawy, sproszkowanych rogów jelenia i żółci małpy. Wszystko dodawała bardzo starannie odmierzając ilości poszczególnych składników, przestrzegając także odstępów czasowych – złoty eliksir był trudny i łatwo było go zepsuć, jeśli podczas dodawania czegoś lub mieszania omsknęła się ręka. Ale ostateczny rezultat był wart zachodu, mikstura przybrała złocistą barwę i miała gęstą, choć aksamitną konsystencję. Również umieściła go w pojemniczkach; profesjonalni uzdrowiciele na pewno zrobią z niego użytek, a gdy pewnego dnia będzie okazja, poprosi kogoś z nich, by zademonstrowali jej, jak używać tej mikstury prawidłowo. Nauczanie Anthony’ego anatomii uzmysłowiło jej, że powinna nauczyć się też dawkowania tych trudniejszych, bo nigdy nie wiadomo, kiedy znajdzie się sama z rannym, którego będzie mógł uratować tylko któryś z eliksirów, których w tym momencie jeszcze nie umiała prawidłowo odmierzyć.
Uwarzyła też eliksir znieczulający, również codzienność podczas pracy w Mungu, bo przydawał się on na każdym oddziale, bez względu na to, na jakim akurat wtedy pracowała. Musiała przygotować go więcej niż wiggenowego i złotego, co też zrobiła. Podwoiła liczbę serc i innych składników, by uzyskać odpowiednio więcej porcji. Najpierw w kociołku znalazły się posiekane na drobne kawałeczki kozieradka i łodyga moly, później odpowiednia ilość żółci niedźwiedzia i śliny węża eskulapa. Na końcu dodała zwiększoną porcję płatków ciemiernika, dzięki czemu uzyskała z jednego warzenia więcej fiolek cennego wywaru. Na łagodniejsze rodzaje bólu mogła przygotować eliksir przeciwbólowy, w przypadku którego również podwoiła ilości składników. Dobrze, że płatki ciemiernika nie należały do tych najtrudniej dostępnych składników i udało jej się ich trochę zdobyć na potrzeby warzenia eliksirów dla lecznicy. Może Alexandrowi uda się później nawiązać współpracę z jakimś zielarzem, który zadba o to, by zioła zawsze były dostępne?
Po skończeniu z eliksirami znieczulającymi i przeciwbólowymi zrobiła sobie przerwę, by odpocząć trochę od oparów kociołka. Wyszła się przewietrzyć i przejść wokół domu, nakarmiła swoje koty, sowę i pufka, a potem napiła się herbaty i zjadła coś, bo zdążyła zgłodnieć. Nadal dziwnie mieszkało jej się samej, ale musiała się przyzwyczajać, skoro wiedziała, że Vera już nigdy nie wróci.
Wróciła do pracowni, zamierzając dalej pracować nad eliksirami. Kolejnym podpunktem z listy, którym mogła się zająć, była maść z wodnej gwiazdy, jedna z prostszych, ale najbardziej użytecznych maści, możliwych do użycia nawet przez osoby nie posiadające rozległej wiedzy anatomicznej. Po warzeniu złotego eliksiru zostało jej trochę liści moly, które dodała do gotującej się wody. Na deseczce posiekała też wodną gwiazdę, uważając, by nie uronić zbyt dużo cennego soku tej rośliny. Garść jagód jemioły, które sama zerwała na jednym z drzew w pobliskim lasku, wylądowała w kociołku w następnej kolejności, ich ilość również była zwiększona. Zamieszała dokładnie i dodała pijawki oraz fiolkę krwi memortka, finalnie uzyskując kilka porcji cennej, zielonej maści niosącej ukojenie dla rozmaitych ran.
Po maści zrobiła też małe zapasiki past na poparzenia i odmrożenia oraz większe eliksiru uspokajającego i mieszanki antydepresyjnej. Nie tylko ona w tych czasach miała depresyjny nastrój, takich jak ona z pewnością było wielu – ludzi którzy doświadczyli bólu straty bliskiej osoby, którzy musieli porzucić całe swoje życie i ukrywać się, bo ktoś uznał, że nie są godni tego, by normalnie żyć w społeczeństwie. Dlatego eliksiry kojące urazy psychiczne na pewno przydadzą się w wyposażeniu lecznicy i przygotowała ich trochę.
Ani się obejrzała, jak nadszedł wieczór. Musiała posprzątać pracownię i udać się na spoczynek. Nie skończyła wszystkiego, ale tym mogła zająć się rano, jak wstanie. Tak też zrobiła – starała się przespać jak najspokojniej całą noc, choć nie uniknęła koszmarów, w których znajdowały ujście jej lęki. Po śniadaniu wróciła do swojej pracowni, zamierzając uwarzyć resztkę eliksirów z listy. Większość zrobiła już wczoraj, więc na dzisiaj zostały głównie te prostsze – wywar ze szczuroszczeta, wywar wzmacniający, antidota, Szkiele-Wzro, eliksir natychmiastowej jasności czy najprostszy, podstawowy auxilik. Pracowała wytrwale i w skupieniu, tworząc kolejne mikstury tak, jak robiłaby to teraz w Mungu, gdyby nadal tam pracowała, tyle że mikstury te miały posłużyć zupełnie innej lecznicy. Na pewien czas ich wystarczy, kto wie, na jak długi; Charlie nie miała pojęcia, ilu ludzi będzie korzystać z usług lecznicy Alexandra i jak długo uda im się ukrywać w sekrecie przed władzą to, że pomagali mugolakom i innym jednostkom wykluczonym przez obecny system. Póki jednak lecznica działała, to zgodnie z obietnicą złożoną Farleyowi zamierzała pomagać i warzyć eliksiry; kiedy ich zabraknie, zapewne zostanie poinformowana i poproszona o zorganizowanie kolejnych.
Po uwarzeniu i dokładnym zabezpieczeniu wszystkich fiolek przetransportowała je w kilku rzutach do lecznicy, zostawiając je w miejscu, które jej tam wskazano. Miała nadzieję, że spełnią oczekiwania i rzeczywiście pomogą potrzebującym ludziom. Warząc je mogła znowu poczuć się potrzebna i bardzo nie chciałaby stracić tego poczucia.
| zt.
Drzwi domowej pracowni zamknęły się za nią. Urządziła ją bardzo podobnie do tej poprzedniej, którą miała w londyńskim domu. I tu znajdowało się wszystko, co niezbędne alchemikowi do pracy: stół z kociołkiem i innymi przyborami, regały z ingrediencjami, książkami i tak dalej, i w bezpiecznej odległości na wypadek jakiegoś wybuchu, zabezpieczone regały z już gotowymi fiolkami.
Brakowało jej Munga. Nie cieszyła się długo swoim awansem na wyższe stanowisko. Najpierw poszła na urlop po dowiedzeniu się o śmierci Very, a później, po wydarzeniach z Londynu, już nie wróciła do pracy. Nie mogła, skoro wymagałoby to zarejestrowania różdżki i codziennego bywania w niebezpiecznym mieście, a także pracy dla czarodziejów popierających obecny stan rzeczy, bo większość tych przyzwoitych została od możliwości szukania pomocy w Mungu odcięta. Dlatego powrót nie wchodził w grę. Życie w zgodzie ze sobą (oraz zadbanie o bezpieczeństwo swoje oraz Zakonników) było ważniejsze niż spełnianie marzeń i aspiracji. Może kiedyś, jeśli dożyje końca wojny, uda jej się do Munga wrócić. Póki co pozostawało szukać innych sposobów na to, by realizować swoje pragnienia: zarówno rozwoju alchemicznego, jak i niesienia pomocy potrzebującym.
Alexander dał jej szansę, by mogła poszukać swego powołania na nowo. W jego lecznicy nadal mogła być potrzebna, nie była zatem skazana na warzenie mikstur tylko dla grona Zakonników i znajomych; liczba tych drugich stopniała zresztą znacząco, odkąd uciekła z Londynu i wiele kontaktów zwyczajnie się urwało. Póki jednak w lecznicy nie było miejsca, gdzie mogłaby w spokoju pracować, musiała przygotowywać eliksiry we własnym domu i dostarczyć je we właściwe miejsce, by Alex i inni pomagający mu uzdrowiciele mogli z nich korzystać. Warzenie w tym samym pomieszczeniu, w którym leczono pacjentów nie wchodziło w grę ze względów bezpieczeństwa oraz tego, że trudno byłoby jej się skupić, co mogłoby skutkować błędami, których i ona, i uzdrowiciele pragnęli uniknąć.
Młody gwardzista dał jej listę najpilniejszego wyposażenia eliksirów leczniczych. Charlie musiała zatroszczyć się o składniki. Część znalazła sama na okolicznych łąkach, korzystając z wiosny, za sprawą której obudziły się do życia zioła. By nabyć niektóre serca, musiała skorzystać z kontaktów wśród handlarzy, które również ucierpiały i niewielu zostało jej zaufanych dostawców, a w aptece pojawić się nie mogła, skoro nie mogła przebywać w Londynie. Dlatego po rozmowie z Alexandrem przez parę dni gromadziła składniki i dopiero tydzień po spotkaniu mogła przysiąść do pracy nad uwarzeniem eliksirów z listy.
Listę przyczepiła do drucianego stojaka, by mogła na nią zerkać. Były to rozmaite eliksiry lecznicze, począwszy od prostych, a skończywszy na tych trudniejszych, jak eliksir wiggenowy i złoty eliksir. Żaden jednak nie stanowił dla niej wyzwania, każdy potrafiła uwarzyć.
Korzystając z tego, że było przedpołudnie i miała jeszcze dużo sił, postanowiła zacząć od tych najtrudniejszych, by później, gdy już będzie bardziej zmęczona, skupić się na prostszych, przy których prawdopodobieństwo pomyłki było dużo mniejsze. Przygotowała sobie na stole wszystkie potrzebne składniki i kiedy woda się gotowała, już zaczęła je oporządzać.
Najpierw warzyła eliksir wiggenowy. Gdy zagotowała się woda, dodała do kociołka pokruszoną korę lipy oraz kolce jeżozwierza. Zamieszała ciecz, dodając niedużą ilość piórek memortka, a także serce eliksiru, pokruszoną korę drzewa Wiggen. Na samym końcu doprawiła eliksir świeżymi listkami mięty, którą zerwała na podwórzu; trochę ziół pozostało widocznie po poprzednich właścicielach, kolejne musiała zasiać w nadchodzących dniach. Wróciła do mieszania, a eliksir stopniowo wybarwiał się na zgodny z przepisem zielony kolor. Jego zapach przywodził na myśl las.
Po zakończeniu warzenia przelała go do opisanych fiolek, przelotnie przypominając sobie, ile to razy warzyła go w Mungu. Znowu poczuła ukłucie tęsknoty za pracą w szpitalu, nawet jeśli atmosfera w nim jeszcze przed czystkami w Londynie zaczęła się pogarszać i czuć było nawarstwiające się podziały między tymi konserwatywnymi pracownikami a tymi promugolskimi, do których zaliczała się też Charlie, nawet jeśli nigdy nie afiszowała się z tym i wolała nie uczestniczyć w żadnych dyskusjach światopoglądowych, by nie ryzykować, że ktoś z konserw zwróci na nią niepożądaną uwagę. Teraz pewnie konserwy czuły się tam jak ryby w wodzie, mogąc swobodnie odmawiać pomocy mugolakom.
Ale Mung był już dla niej przeszłością. Już tam nie pracowała i nie wiadomo, czy kiedykolwiek jeszcze będzie, więc należało skupić się na tu i teraz, na uwarzeniu eliksirów dla lecznicy Alexa. To było jej pierwsze zlecenie dla lecznicy, a pewnego dnia może będzie mogła i pracować na miejscu. Może nawet otrzyma szansę nauczenia się magii leczniczej? Po rozmowie z Alexem zaczęła się nad tym zastanawiać, przysiadła też nad książkami z anatomii, do czego świetnym pretekstem były niedawne korepetycje udzielane Anthony’emu.
Po eliksirze wiggenowym przyszedł czas na złoty eliksir, z sercem z figi abisyńskiej. Użyła też do niego liści moly, kolców agawy, sproszkowanych rogów jelenia i żółci małpy. Wszystko dodawała bardzo starannie odmierzając ilości poszczególnych składników, przestrzegając także odstępów czasowych – złoty eliksir był trudny i łatwo było go zepsuć, jeśli podczas dodawania czegoś lub mieszania omsknęła się ręka. Ale ostateczny rezultat był wart zachodu, mikstura przybrała złocistą barwę i miała gęstą, choć aksamitną konsystencję. Również umieściła go w pojemniczkach; profesjonalni uzdrowiciele na pewno zrobią z niego użytek, a gdy pewnego dnia będzie okazja, poprosi kogoś z nich, by zademonstrowali jej, jak używać tej mikstury prawidłowo. Nauczanie Anthony’ego anatomii uzmysłowiło jej, że powinna nauczyć się też dawkowania tych trudniejszych, bo nigdy nie wiadomo, kiedy znajdzie się sama z rannym, którego będzie mógł uratować tylko któryś z eliksirów, których w tym momencie jeszcze nie umiała prawidłowo odmierzyć.
Uwarzyła też eliksir znieczulający, również codzienność podczas pracy w Mungu, bo przydawał się on na każdym oddziale, bez względu na to, na jakim akurat wtedy pracowała. Musiała przygotować go więcej niż wiggenowego i złotego, co też zrobiła. Podwoiła liczbę serc i innych składników, by uzyskać odpowiednio więcej porcji. Najpierw w kociołku znalazły się posiekane na drobne kawałeczki kozieradka i łodyga moly, później odpowiednia ilość żółci niedźwiedzia i śliny węża eskulapa. Na końcu dodała zwiększoną porcję płatków ciemiernika, dzięki czemu uzyskała z jednego warzenia więcej fiolek cennego wywaru. Na łagodniejsze rodzaje bólu mogła przygotować eliksir przeciwbólowy, w przypadku którego również podwoiła ilości składników. Dobrze, że płatki ciemiernika nie należały do tych najtrudniej dostępnych składników i udało jej się ich trochę zdobyć na potrzeby warzenia eliksirów dla lecznicy. Może Alexandrowi uda się później nawiązać współpracę z jakimś zielarzem, który zadba o to, by zioła zawsze były dostępne?
Po skończeniu z eliksirami znieczulającymi i przeciwbólowymi zrobiła sobie przerwę, by odpocząć trochę od oparów kociołka. Wyszła się przewietrzyć i przejść wokół domu, nakarmiła swoje koty, sowę i pufka, a potem napiła się herbaty i zjadła coś, bo zdążyła zgłodnieć. Nadal dziwnie mieszkało jej się samej, ale musiała się przyzwyczajać, skoro wiedziała, że Vera już nigdy nie wróci.
Wróciła do pracowni, zamierzając dalej pracować nad eliksirami. Kolejnym podpunktem z listy, którym mogła się zająć, była maść z wodnej gwiazdy, jedna z prostszych, ale najbardziej użytecznych maści, możliwych do użycia nawet przez osoby nie posiadające rozległej wiedzy anatomicznej. Po warzeniu złotego eliksiru zostało jej trochę liści moly, które dodała do gotującej się wody. Na deseczce posiekała też wodną gwiazdę, uważając, by nie uronić zbyt dużo cennego soku tej rośliny. Garść jagód jemioły, które sama zerwała na jednym z drzew w pobliskim lasku, wylądowała w kociołku w następnej kolejności, ich ilość również była zwiększona. Zamieszała dokładnie i dodała pijawki oraz fiolkę krwi memortka, finalnie uzyskując kilka porcji cennej, zielonej maści niosącej ukojenie dla rozmaitych ran.
Po maści zrobiła też małe zapasiki past na poparzenia i odmrożenia oraz większe eliksiru uspokajającego i mieszanki antydepresyjnej. Nie tylko ona w tych czasach miała depresyjny nastrój, takich jak ona z pewnością było wielu – ludzi którzy doświadczyli bólu straty bliskiej osoby, którzy musieli porzucić całe swoje życie i ukrywać się, bo ktoś uznał, że nie są godni tego, by normalnie żyć w społeczeństwie. Dlatego eliksiry kojące urazy psychiczne na pewno przydadzą się w wyposażeniu lecznicy i przygotowała ich trochę.
Ani się obejrzała, jak nadszedł wieczór. Musiała posprzątać pracownię i udać się na spoczynek. Nie skończyła wszystkiego, ale tym mogła zająć się rano, jak wstanie. Tak też zrobiła – starała się przespać jak najspokojniej całą noc, choć nie uniknęła koszmarów, w których znajdowały ujście jej lęki. Po śniadaniu wróciła do swojej pracowni, zamierzając uwarzyć resztkę eliksirów z listy. Większość zrobiła już wczoraj, więc na dzisiaj zostały głównie te prostsze – wywar ze szczuroszczeta, wywar wzmacniający, antidota, Szkiele-Wzro, eliksir natychmiastowej jasności czy najprostszy, podstawowy auxilik. Pracowała wytrwale i w skupieniu, tworząc kolejne mikstury tak, jak robiłaby to teraz w Mungu, gdyby nadal tam pracowała, tyle że mikstury te miały posłużyć zupełnie innej lecznicy. Na pewien czas ich wystarczy, kto wie, na jak długi; Charlie nie miała pojęcia, ilu ludzi będzie korzystać z usług lecznicy Alexandra i jak długo uda im się ukrywać w sekrecie przed władzą to, że pomagali mugolakom i innym jednostkom wykluczonym przez obecny system. Póki jednak lecznica działała, to zgodnie z obietnicą złożoną Farleyowi zamierzała pomagać i warzyć eliksiry; kiedy ich zabraknie, zapewne zostanie poinformowana i poproszona o zorganizowanie kolejnych.
Po uwarzeniu i dokładnym zabezpieczeniu wszystkich fiolek przetransportowała je w kilku rzutach do lecznicy, zostawiając je w miejscu, które jej tam wskazano. Miała nadzieję, że spełnią oczekiwania i rzeczywiście pomogą potrzebującym ludziom. Warząc je mogła znowu poczuć się potrzebna i bardzo nie chciałaby stracić tego poczucia.
| zt.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Strona 2 z 2 • 1, 2
Pracownia alchemiczna
Szybka odpowiedź